IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Salon pianistki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
AutorWiadomość
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyWto 24 Lut 2015, 00:06

Powoli, bardzo powoli Jasmine dochodziła do jakiejś tam równowagi psychicznej. Już nie płakała każdej nocy ani nie wyskakiwała z byle powodu na ludzi wokół niej. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie podłapane z wzrokiem Kruegera, jedno wspomnienie, chociażby pół słowem o Niemcu, a kruche serce Ślizgonki obrywało silnym ciosem. Nie wiedziała, ile jeszcze zniesie. Nawet żałoba po Wyacie nie trwała aż tak długo, potrafiła zająć czymś myśli. Może dlatego, że nie widywała go prawie każdego dnia na korytarzu. Nie słuchała o nim. Tak było jej lepiej. Tym razem musiała znosić kolejne mini zawały, bo zajęcia najczęściej były prowadzone razem. Całą siódmą klasą Slytherinu. W pokoju wspólnym byli zmuszeni patrzeć na siebie, gdy odrabiali lekcje. Nie raz czy dwa Franz starał się podłapać z nią jakikolwiek kontakt, ale ona nie chciała. Wiedziała, że nie wydusi z siebie słowa, do jej czekoladowych ocząt popłyną łzy, paznokcie wbiją się w skórę dłoni tak mocno, że nawet poleje się krew. Dziewczyna pragnęła już świątecznej przerwy. Rozważała nawet swoje przeniesienie się na ostatni semestr do Beauxbatons, co głośno dzisiaj debatowała ze znajomą przy śniadaniu. Czy Franz to słyszał? Może. Nie interesowało ją to. Chciała poczuć się wolna. Nie spędzała za dużo czasu w towarzystwie, na przekór swoim zwyczajom. Późnym popołudniem, zakrawającym o wieczór wybrała się na spacer. Chciała uciec myślami gdzieś daleko... nawet nie patrzyła dokąd idzie. Gdy ocknęła się, znalazła się przed drzwiami do salonu pianistki. Tam, gdzie wszystko się zaczęło... niesiona sentymentem, a może nagłym zrywem serca weszła do środka, nie domykając drzwi. Przesunęła palcami po gładkim i ciemnym instrumencie. Usiadła przed nim, klikając w kolejne klawisze. Na jej ustach pojawił się leciutki uśmiech. Przypomniała sobie, jak zagroziła Kruegerowi, że w miejsce klawiszy wstawi jego zęby. I jak wylała na niego whiskey. I ostatecznie, jak przyszpilił ją do ściany, kradnąc pocałunek... na to wspomnienie Jasmine westchnęła i schyliła głowę. Słodko-gorzki smak rozpłynął się po jej ustach.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyWto 24 Lut 2015, 00:06

Franz po rozmowie z ojcem swojej lubej wcale nie czuł się wiele szczęśliwszy. Może jedynie było mu lżej na sercu, poniekąd oczyścił swoje sumienie, podejmując decyzję o przystąpieniu do walki po jego stronie. Nie był pewien jak długo uda mu się unikać kontaktu ze śmierciożerczą bracią, a następnie udawać przychylnego woli Czarnego Pana, jednak w tej chwili nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Obawa rychłej śmierci nikła gdzieś z tyłu jego głowy, kiedy spojrzenie niemieckiego czarodzieja spotykało się z czekoladowymi tęczówkami panny Vane. Chłopak nie zrezygnował z obserwowania jej czy to w dormitorium, czy na szkolnych korytarzach, co już od jakiegoś czasu zdawało się jego ulubionym hobby. Z jednej strony zabijało czas, z drugiej zaś napawało choć iskierką nadziei. Problem tkwił w tym, że Jasmine unikała z nim jakiekolwiek kontaktu. Nawet, gdy zauważyła go w pobliżu, odwracała głowę w odwrotnym kierunku. Wiedział, że jej serce przepełnia ból i nienawiść, a mimo to nie potrafił dać jej spokoju. Jej widok, sposób poruszania się sprawiały, że Krueger mimowolnie podążał jej śladami, goniąc za utraconym szczęściem, za zaprzepaszczoną miłością i szansą na lepsze życie.
Już podczas spotkania z Drake'iem w Gospodzie pod Świńskim Łbem Franz poprzysiągł sobie, że ją odzyska, ale tak naprawdę czy to zapewnienie, rzucone przed obliczem jej ojca, cokolwiek zmieniało? Franz próbował już przecież nieraz, nie oszukujmy się, z dość marnym skutkiem. Tego dnia jednak, kiedy dojrzał znajomą sylwetkę na korytarzu na trzecim piętrze, postanowił, że nie pozwoli, by jego starania umarły już w zarodku. Chociażby miał przytrzymać czarnowłosą dziewczynę siłą, wypowie parę słów, spróbuje przekonać ją o tym, że jest dla niego najważniejsza, niezależnie od niesprzyjających im okoliczności. Krygował się chwilę, opierając się o jeden z parapetów, gdy dziewczyna przekraczała próg salonu pianistki - miejsca, gdzie to wszystko się rozpoczęło. Ognisty romans, który nigdy nie miał przerodzić się w poważniejsze uczucie. I pomyśleć, że sam Franz nie pragnął niczego więcej, póki nie poznał, kim naprawdę jest panna, która swego czasu nienawidziła go z całego swego serca. Czyżby wracali do punktu wyjścia? Nie. Nic nie było już takie samo jak dawniej. Jego koszula, jego dłonie splamione krwią przekreśliły z pewnością obraz jego osoby, który wcześniej jawił się w myślach ślizgońskiej uczennicy.
Powolnym krokiem ruszył w kierunku słynnego salonu, tym razem nie zatrzymując się już nawet na sekundę. Skłamałby mówiąc, że nie obawia się jej reakcji, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma innego wyjścia. Postanowił dać sobie ostatnią szansę, powątpiewając jednak szczerze w to, że Jasmine spojrzy na niego przychylnie przynajmniej przez moment. Tęskniła za nim, kochała go, to pewne. Najwyraźniej jednak potrafiła o siebie zadbać na tyle, by uznać byłego partnera za zagrożenie dla jej kruchej psychiki. Pomyślała, że kolejne spotkania nie umniejszą bólu, a jedynie pogłębią i rozdrapią pozostałe po ostatnim zajściu przed Wrzeszczącą Chatą rany. Krueger przekroczył próg, udając się w stronę fortepianu. Wydawało mu się, że dziewczę od razu rozpoznało jego kroki, co zresztą nie zdziwiłoby go wcale. Panna Vane znała go lepiej niż ktokolwiek inny. Potwierdziła tylko jego przypuszczenia tym, jak gwałtownie wstała od instrumentu. Niewątpliwie miała zamiar po raz kolejny spławić go, uciec, zostawić samego sobie.
- Jasmine. - niemal wyszeptał jej imię, spoglądając na nią z pozoru śmiałym spojrzeniem, w którym jednak, jeżeli dobrze się przyjrzeć, nie brakowało nuty niepewności, cierpienia, tęsknoty za ukochaną.
- Porozmawiajmy, proszę. Daj mi szansę. - mruknął nieco głośniej, kiedy podszedł do niej bliżej. Złapał mocno jej nadgarstek, tak jak zwykł to robić dawniej, jednak puścił go szybko, twierdząc, że zbyt agresywne gesty, w pełni akceptowalne w przeszłości, w obecnej chwili nie stanowią najlepszego rozwiązania. Naciskał na nią, to prawda, ale wolał nie przesadzać, pozostawiając jej choć fragmentaryczne poczucie wolności, możliwości decydowania o samej sobie. Inna sprawa, że nie udało mu się zbyt długo wytrwać w takim stanie. Jego luba nie miała bowiem najmniejszej chęci nawet na oglądanie jego twarzy, co wyraziła śmiałym krokiem wprzód, wskazaniem na uchylone nadal drzwi. Siedemnastolatek ścisnął jej ramiona, by przyszpilić ją do ściany. Był wściekły ze względu na to, że nie ma nawet żadnych szans na swoją obronę. I chociaż bardziej na siebie, przelewał złość na zewnątrz, i to nie tylko w stosunku do panny Vane.
- Po tym, co razem przeszliśmy chyba należy mi się chociaż tyle, czyż nie? - rzucił nazbyt podniesionym głosem, a jego twarz wyrażała mieszaninę przeróżnych emocji, od bólu, przez smutek, na złości kończąc.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyWto 24 Lut 2015, 00:07

Jasmine oparła głowę na ramieniu, gładząc kolejne klawisze instrumentu, który tak ukochał sobie Franz. Sama nigdy nie nauczyła się na nim grać, ale jego dźwięki nie raz osładzały im spotkania. Kiedyś nawet Franz grał u niej w domu. Jednak to ten fortepian zlokalizowany w szkole miał okazję poznać dotyk nagich, rozpalonych ciał, podczas jednego z ich płomiennych uniesień. Panna Vane sama już nie wiedziała, co czuje. Nie było wątpliwości co do tego, że to ów Niemca pokochała miłością szczerą, głęboką i do kresu swych dni. Problem był jednak w tym, że nie pokochała tego, kim okazał się być. Nigdy nie znała go w takiej perspektywie, jak wtedy, przed Wrzeszczącą Chatą. Jas przeklinała samą siebie, że odważyła się iść wtedy za nim. Nie znała by prawdy, która tak na prawdę nigdy nie wyszła na jaw, pozostając tylko w milczących spojrzeniach, oznaczających zgodę. Jasme istotnie bała się chłopaka. Kim on był? Nie wiedziała, czy ten "nowy" Franz jest w stanie zrobić jej krzywdę czy też nie. Kolejne, niezbyt spójne nuty wydawane przez klawisze niszczyły ciszę, która zaległa w salonie. Ślizgonka nie przyglądała się drzwiom, pewna, że nikt nieproszony tutaj nie wejdzie. Nie podejrzewała, że pojawi się tu sam jej ukochany. Była wręcz pewna, że nawet, gdyby "przypadkiem" by przeszedł obok salonu - nie miałby cywilnej odwagi tu przyjść, biorąc pod uwagę, jak ostatnio go potraktowała, gdy chciał z nią rozmawiać. Gdy przerwała na chwilę grę, do jej uszu doszły kroki. Zamarła w połowie ruchu, bo znała te kroki aż za dobrze. To one często jako jedyne zdradzały, że jej chłopak jest gdzieś w pobliżu, by nagle wciągnąć ją do schowka i oddać się czułym pieszczotom sam na sam. Zerwała się sprzed instumentu. Miała rację. Czekoladowe oczęta patrzyły na sylwetkę Niemca. Nie, nie miały one w sobie pogardy czy nawet złości. Były przepełnione bólem. I lękiem. Jas nie chciała więcej cierpieć. Zrobiła krok do tyłu, niemo przyglądając się chłopakowi. Jej imię, wypowiedziane nieomal szeptem uderzyło ją gorzej niż najgorsza klątwa. Jęknęła w myślach. Ile by dała, aby cofnąć czas. Teraz orientowałą się, jak stąd najszybciej wyjść. Zostawić go tutaj samemu sobie. Nie zdążyła tego zrobić, gdyż Niemiec zręcznie chwycił ją za rękę. Ucisk jaki poczuła spowodował, że Jasme zadrżała. Z lęku. Teraz takie gesty nie przypominały jej o miłych chwilach. Wyrwała dłoń, chociaż sam Ślizgon chyba wyczuł jej strach.
-Nie mamy o czym. -wydusiła w końcu, przypominając sobie, jak się używa języka. -Już tyle razy mówiłam Ci, że nie chcę z Tobą rozmawiać. -dorzuciła, nieco pewniej. Odnalazła ponad jego ramieniem drogę ucieczki z tego miejsca. Ruszyła tam, przekonana, że Niemiec odpuści. Nie tym razem. Nagłe, ostre pieczenie zlokalizowane przy ramionach zaalarmowało Jasmine, że jednak nie wszystko przewidziałą. Twarde, zimne kamienie na plecach zwiastowały tylko jedno. Jasmine została przybita do ściany. I to nie z tego samego powodu co zawsze. Zacisnęła mocno palce, czując paraliżując falę strachu. Normalnie by odpowiedziałą krzykiem na krzyk, złością na jego wybuch. Teraz jednak czuła,jak się kuli niczym małe dziecko. Jakby znowu miała parę lat. Starała się opanować drżenie, jakie wywołał w niej ten naskok w wykonaniu Franza. Nie patrzyła mu w twarz, mając spuszczony wzrok. Wzięła głęboki wdech i spojrzała w końcu na Niemca. Zagryzała dolną wargę. W końcu opanowała ciarki, które przebiegały przez jej ciało. Czuła, jak szczypią ją kąciki oczu. Nigdy nie przepłakała tyle, co w tym miesiącu. Nie chciała mimo wszystko znowu okazywać swojej słabości, chociaż już to robiła, zachowując się jak zlęknione dziecko oczekujące kary.
-Mów. -szepnęła w końcu, poddając się. Jakąś obolała część jej serca jednak chciała być przy nim.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyWto 24 Lut 2015, 00:08

Znał Jasmine na tyle dobrze, by domyślić się, jaka będzie jej reakcja. Mimo tego, bez sensu łudził się, że dziewczyna da mu ostatnią szansę, wysłucha jego wyjaśnień, nie odwracając spojrzenia w drugą stronę. Kiedy gwałtownie wstała od fortepianu i skierowała swoje kroki w stronę drzwi, zapewne nie spodziewała się, że tym razem Krueger nie pozwoli jej już odejść. Skrzywdził ją, to prawda, ale on też cierpiał. Tak naprawdę oboje byli w tej sytuacji poszkodowanymi, a on miał chociaż fundamentalne prawo do obrony, czego panna Vane nie chciała nawet dopuścić do swojej świadomości. Czuł się winny, zatrzymując ją w dość brutalny sposób, ale zdawało mu się, że jego zachowanie jest w pełni usprawiedliwione. Dlatego też nie wahał się zbyt długo, by popchnąć ją na ścianę i oprzeć swoje dłonie po bokach, na wysokości jej głowy, aby zamknąć jej jedyną drogę ucieczki. Jakaś jego część podpowiadała mu, że taki nacisk nie może się dobrze skończyć, ale mimo tego, jego upór nie zelżał. Na szczęście decyzja okazała się prawidłową, jako że Jasmine wreszcie uległa, szepcząc do niego cicho, jakby nadal nie była pewna, czy postępuje słusznie.
Jej przyzwolenie, choć radowało serce, stało się jednak także i problematycznym wyzwaniem. O ile niemiecki czarodziej ułożył sobie wcześniej stosowną wypowiedź w głowie, tak teraz słowa, jakby uleciały z niej bezpowrotnie, a zamiast nich pojawiła się bezkresna pustka. Czekoladowe, pełne bólu oczy, wpatrujące się w niego, sprawiały, że nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa, a przecież miał tę świadomość, że tylko one mogły uratować zaprzepaszczoną relację. Milczał chwilę, analizując każdą myśl, która mu przyświecała. Wiedział w końcu, że każde zdanie mogło zostać wykorzystane przeciwko niemu.
- Zrobiłem coś złego. Cholernie złego, Jasmine. - wyszeptał wreszcie cicho, choć jego ukochana, niewątpliwie, od dawna nie mogła usłyszeć tak szczerej wypowiedzi płynącej z jego ust. Żaden, nawet najmniejszy gest, nerwowy tik, nie mógł zdradzić tego, że kłamie. Tym razem bowiem miał dosyć niedomówień i choć łączyła go niepisana umowa z Drake'iem, że panna Vane niczego się nie dowie, wydawało mu się, że jej postanowienia uległy zmianie już jakiś czas temu na skutek szczególnych okoliczności.
- Chciałem Cię chronić, ale podjąłem kilka niesłusznych decyzji, za które jeszcze przyjdzie mi na pewno zapłacić. - kontynuował, wpatrując się śmiało w jej oczy. Starał się z nich wyczytać, jakie uczucia zawładnęły obecnie nad czarnowłosym dziewczęciem. Mówiono przecież, że oczy są zwierciadłem duszy, a chociaż Ślizgonka zwykle zgrywała chłodną i niedostępną, przed nim nie potrafiła tak skrzętnie ukrywać swoich emocji. Inna sprawa, że on sam nie był pewien, w jaki sposób oczyścić się ze swoich win. Bo czy przeprosiny, ubrane w jakiekolwiek słowa, mogły zamazać w jej pamięci przerażający widok przed Wrzeszczącą Chatą? Czy mogły zmyć krew, którą splamione były jego dłonie? Czasu nie dało się cofnąć, ale zawsze można było popracować nad tym, by przyszłość nie pogłębiła jeszcze doskwierających im rozterek i dramatów.
- Ale to niczego nie zmienia, a przynajmniej nie zmieni tego, że nadal Cię kocham i będę kochał tak samo, jak wcześniej. Nie chcę Cię stracić, Jasmine... - wymruczał, pochylając się nad nią i odgarniając kosmyk jej włosów, który opadł na jej twarz. Słyszalne załamanie w jego głosie świadczyło o tym, że jego uczucia nie były wcale podkoloryzowane, a tęsknota za prawdziwą, jedyną miłością przesłaniała cały jego świat, nie pozwalając się skoncentrować na codziennych obowiązkach. Bez niej życie przestawało mieć jakikolwiek sens, stawało się przeklętym stanem wegetacji.
- Nie chcę też, żebyś cierpiała przeze mnie, ale nie potrafię patrzeć jak odchodzisz. - dodał zaraz, używając podobnych słów, co kiedyś, w korytarzu przed Wielką Salą. Wówczas to panna Vane prosiła go o wybaczenie, pragnęła naprawić swój błąd i przekonać go do tego, że jej uczucia są prawdziwe. Tego samego wieczoru zresztą obiecała mu, że już nigdy go nie opuści...
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyWto 24 Lut 2015, 00:09

To nie było tak, że nie chciała słuchać Franza z czystej nienawiści... że żywiła do niego taką dozę złych emocji, iż obrzydzało jej to widok Ślizgona. To nie było tak. Dziewczyna kierowała się instynktem, który podpowiadał jej, że ma uciekać od bólu. Nie chciała patrzeć w oczy kogoś, kogo kochała, bo rozsądek mocno podpowiadał jej, że nie może rzucać się w związek, który przesiąknięty był śmiercią, cierpieniem i mrokiem. Nie popierała Voldemorta, to wszystko było sprzeczne z jej duszą. Nigdy nie uważała siebie za wzór cnót, nie była nawet ani trochę święta, ale były rzeczy, których nigdy by się nie podjęła. Chociażby morderstwa. Tortur. Chociaż miała daleko posunięte poczucie moralności, to nie potrafiła tego dokonać na żywym cżłowieku. Chyba, że ten bezpośrednio by jej zagrażał lub komuś bliskiemu. Nie byłą nigdy w takiej sytuacji i nie chciała być. Liczyła na to, że będąc z Franzem znajdzie się w najbezpieczniejszych ramionach na ziemi. Nigdy nie pytała Niemca o politykę, sprawy związane z dobrem i złem, bo było to dla niej oczywiste. Oczerniał ojca, którego nienawidził. Znaczyło to dla niej tyle samo co obstawanie po stronie, po której znajdowała się i Jasmine. Myliła się. Jak gorzko się myliła. Teraz chciała w sobie zabić tę miłość. Do końca. Nim będzie za późno. Chyba jednak wskazówki życia minęły już ten moment, kiedy wszystko można było jeszcze odwrócić. Zaszło wszystko zbyt daleko, aby odwrócić się i wrócić do punktu wyjścia. Serca Jas boleśnie zabiło, kiedy patrzyła w oczy chłopaka. Jak bardzo chciała się do niego przytulić i pocałować. Zapomnieć. Lecz gdy tylko przymykała oczy, miała przed sobą ten obraz sprzed Wrzeszczącej Chaty. Tak wiele za i przeciw. A co powiedziałby ojciec, urzędnik Ministerstwa na to, że jego córka kocha mordercę? Nie pozwoliłby na taki związek. Panna Vane nie miała pojęcia, że za jej lecami Drake spotyka się z Franzem na tajnych lekcjach oklumencji, aby mu pomóc. Że Krueger chciał zaryzykować grę na dwa fronty. Nie wiedziała i jeszcze długo się miała nie dowiedzieć. Nie potrafiłą mu przerwać, kiedy zaczął mówić. NApawała się każdym dźwiękiem jego głosu, za którym tęskniła, lecz jednocześnie drżała ze strachu, co jeszcze przyjdzie jej się dowiedzieć. Dziwne, że jej nie zabił za to, że za dużo wie. A może własnie oznaczało to, jak bardzo jej ufa...
Spuściła głowę. Bała się spoglądania mu w oczy, a w jej samej zbierały się łzy. Nigdy nie czuła aż takiego bólu. Już wolałaby przechodzić męki porwania. Były przynajmniej tylko fizyczne.
Objęła się ramionami, by dodać sobie otuchy. Kolejne słowa raniły ją coraz bardziej. Nie chciała tego. Już nie.
-Chronić?! Zabijając kogoś uznałeś, że tak mnie ochronisz?! -wypaliła, podnosząc głowę. Dyszała ze złości, jaka się w niej ocknęła. -Spowodowało to tylko to, że się Ciebie boję... bo ja nie wiem, kim ty na prawdę jesteś. Czy byłeś taki wcześniej czy to.. czy to ja Cię zmieniłam. -skończyła nieco ciszej, jakby sama wątpiła w swoje słowa.
Jęknęła cicho, gdy usłyszała wyznanie miłosne. Samotna łza popłynęła po jej policzku, a za nią kolejna. Ciało drżało jakby wystawione na przejmujący, lodowaty wiatr.
"Nie chce Cię stracić...." brzmiało w jej uszach.
-Powiedziałabym Ci, że to już się stało, ale sama tego nie chcę... -kolejne łzy płynęły już wodospadem po jej rumianych policzkach, niszcząc ten piękny obraz dumnej Ślizgonki. -Ob... Obiecałam, że nigdy Cię nie zostawię. Obiecywałam to mojemu Franzowi. Którego znałam na wylot. Teraz mam wrażenie, że nie znam Cię wcale. -wydusiła, ocierając pospiesznie łzy z twarzy. Chciała się wyswobodzić, ale nie potrafiła. Wplotła obie dłonie we włosy i pochyliła głowę do przodu. Miała wszystkiego dość.
Kiedy wydawało się, że wszystko już stracone i najlepiej, aby Krueger znikał jak najszybciej, Jas chwyciła jego dłoń i przytuliła do swojej twarzy. Spojrzała w oczy Franza.
-Daj mi czas. Proszę. To wcale nie jest dla mnie łatwe. Kocham Cię. Bardzo Cię kocham. Tylko nie jestem pewna, czy powinniśmy dalej ze sobą być, skoro albo Ty mi zrobisz krzywdę albo ja Tobie. Nie chce kiedyś stanąć naprzeciwko siebie z wyciągnięymi różdżkami po dwóch stronach barykady. Nie chce wybierać, Franz. -zagryzła wargi. -Nie będę mogła Cię zabić, bo nie mogę bez siebie żyć. -wyszeptała, roniąc kolejne łzy.Spuściłą wzrok na podłogę.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyWto 24 Lut 2015, 00:09

Sam nie był już pewien wypowiadanych słów, jakby zupełnie zapomniał o tym, kim jest. O tym, co jest prawdą, a co kłamstwem. Czuł się paskudnie z tym, że nie mówił Jasmine o wszystkim, ale wydawało mu się, że tak będzie po prostu lepiej. Im mniej wiedziała, tym bardziej prawdopodobne było, że nie ściągnie na siebie niebezpieczeństwa. Drake miał przecież rację - dziewczyna z pewnością nie odpuściłaby. Chciałaby mu pomóc. A Krueger nie miał zamiaru dopuścić do tego, by i ona zmagała się z problemami, które ostatnimi czasy były wszechobecne w jego życiu. Wolał trzymać ją od tego z daleka, nawet tak wielkim kosztem, jaki przyszło mu zapłacić z powodu wydarzeń rozegranych przed Wrzeszczącą Chatą. Jednakże, choć gotów był do poświęceń, nie wyobrażał sobie również, by mógł stracić swą ukochaną. Niezwykle trudno było mamić ją półsłówkami. Chłopak cały czas odnosił bowiem wrażenie, że panna Vane doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie mówi jej wszystkiego. W dodatku dziewczyna potrafiła połączyć poznane fakty i dociec przynajmniej części prawdy, wyciągając odpowiednie wnioski.
Jej pytanie rzucone podniesionym głosem sprawiło, że Krueger znów zamilknął na dłuższą chwilę. W pewnym sensie jego luba miała rację. Śmierć Heinricha nie przyczyniła się w żaden sposób do zapewnienia bezpieczeństwa Jasmine, jednak na sprawy związane z Voldemortem należało patrzeć znacznie szerzej.
- Nie. Przynajmniej nie bezpośrednio. - przyznał więc, twierdząc, że dalsze brnięcie w zawiłą sieć kłamstwa nie przyniesie niczego dobrego. On sam w końcu zaczynał się gubić w tym wszystkim, a czasem zastanawiał się, czy całkiem nie zatracił siebie.
- Zabiłem ojca. Musiałem to zrobić. - dodał po chwili, uchylając pannie Vane rąbka tajemnicy. Nigdy nie mówił jej o Heinrichu, zbywał ją zmianą tematu, bądź otwarcie twierdził, że nie ma ochoty o nim rozmawiać. Zawsze nadmieniał przy tym, że mężczyzna nie jest wart opisania go choćby w kilku słowach i akurat w tej kwestii zdania nie zmienił. W porę ugryzł się więc w język, by nie zdradzić Jasmine, że Niemiec był śmierciożercą. Nie chciał zaczynać tego tematu, mimo że był przekonany o tym, iż Ślizgonka domyśla się już, że problemy jej partnera nie wzięły się znikąd i że za wszystkim stoją konszachty z Czarnym Panem.
- Znasz mnie. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Nie zmieniłem się, Jasmine. Może jedynie na lepsze. Przy Tobie. - mruknął cieplejszym głosem, widząc ból na twarzy dziewczęcia. Rozumiał ją. Mogło jej się wydawać, że poznała innego chłopaka... ale czy nie wiedziała od początku, że ród Kruegerów nie cieszy się zbyt pochlebną opinią? Na pewno miała świadomość, że rodzina Franza znacznie różni się od jej ciepłego domu. Krueger zaś uważał, że nie musi niczego tłumaczyć. Zresztą Drake zapewne sam oświadczył córce swego czasu, że z tymi Niemcami nie należy się zadawać.
- Miałem... mam trochę problemów. Nie chciałem Cię w nie wciągać. To dlatego nie mówiłem Ci o niczym. Próbowałem dać Ci też spokój, ale nie potrafię. Zależy mi na Tobie najbardziej na tym świecie. - wyznał zgodnie z prawdą, bo choćby miał zginąć, pewien był, że nie opuści swojej prawdziwej miłości. Może i popełnił błąd, nawet nie raz, ale teraz już wiedział, jaką drogą powinien podążać. Jasmine rozświetlała jego mrok, natomiast jej ojciec pomagał zrealizować ryzykowne plany. To oni byli dla niego ostoją. Franz przytulił mocno swoją towarzyszkę, przesuwając delikatnie dłonią po jej policzku.
- Nie skrzywdzę Cię. A jeżeli Ty skrzywdzisz mnie... uwierz, że zniosę każdą krzywdę, bylebyś była szczęśliwa. I nie staniemy po dwóch stronach barykady. O to nie musisz się martwić. Ja zawsze będę bowiem po Twojej stronie. - odpowiedział na jej słowa, patrząc jej w oczy i uśmiechając się lekko. Nawet, jeśli panna Vane oznajmiła mu, że potrzebuje czasu, dawno nie był tak szczęśliwy. Dostrzegł w końcu nadzieję na to, że jednak nie wszystko stracone, że da się naprawić to, co tak bezmyślnie zniszczył.
- Potrzebujesz czasu. Rozumiem i nie zamierzam... a pieprzyć to. Muszę to zrobić. - zakończył swój wywód, jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie co do swoich planów. Korzystając z dogodnej okazji, wpił się w usta dziewczyny, jeszcze mocniej przyszpilając ją do ściany. Tęsknił za smakiem jej ust, brakowało mu tej czułości, która działała na niego jak narkotyk. Wolał jednak, by to spotkanie pozostawiło po stronie partnerki pewne uczucie nienasycenia, stanowiło obietnicę tego, że może być tak jak dawniej. Dlatego odsunął się nazbyt szybko, choć z jego twarzy nie schodził uśmiech.
- Być może znowu powinienem zabrać Ci różdżkę... - rzucił jeszcze żartem, by nieco rozluźnić atmosferę. Przypominał oczywiście tym samym pewną sytuację z przeszłości, kiedy to ukradł Jasmine jej różdżkę po to, by zmusić ją do kolejnego spotkania. Wówczas nie sądził jednak jeszcze, że ich relacje zagalopują tak daleko i wyrwą się ze zbyt ciasnych ram, ograniczonych tylko do cielesnych przyjemności.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptySob 07 Mar 2015, 02:37

Trzymanie w rękach niezwykle kruchego piaskowca, którego wystarczyło tylko lekko ścisnąć, by rozprysnął się w pył było niczym w porównaniu do życia panny Vane w tej chwili. Unikała Franza jak ognia. Nie, nie dlatego, że mogłaby mu zrobić krzywdę i chroniła go przed sobą. Ona chroniła samą siebie. Wiedziała, że dłuższa rozmowa z nim spowoduje, że się rozsypie. W drobny mak. I nie będzie mogła się pozbierać. Tak bardzo chciała uciec, udaremnić to…
A skończyło się tym, że opierała się plecami o zimną ścianę salonu pianistki, patrząc w oczy tego, którego nie chciała już nigdy spotkać. Te wszystkie jego słowa otwierały niezagojone rany. Chciał ją chronić?! Bujdy. Dyrdymały. Jas nigdy nie czuła się tak bardzo narażona na niebezpieczeństwo jak teraz. Nic nie dawało jej pewności, że obudzi się rano cała i zdrowa. Ani tego, że przy Franzu nic się jej nie stanie. Nie ufała mu.
Na wieść o tym, że to Franz stał za zabójstwem ojca, Jasmine jęknęła przeciągle. Objęła się ramionami mocno i nie chciała spoglądać w oczy Kruegera. Obojętnie, jaką szują był Heinrich, fakt, że jej ukochany jest mordercą doprowadzał do rozpaczy.
-Mam Ci pogratulować? Może być nieziemsko dumna? Dumna, że zostałeś mordercą, kto wie, może takim samym jak Twój ojciec? A tak bardzo chciałeś być inny. Faktycznie. Gratuluję Ci. –wyrzuciła z jadem. Przepełniała ją gorycz. Czuła, jak wypełnia jej serce. Nie godziła się na coś takiego. Mimo, że Franz pewnie musiał zdecydować… jego życie czy życie ojca. Serce Jasmine biło jak oszalałe, ona sama nie wiedziała już, jak udaje jej się łapać oddech. Nie dodawał jej sił. Czuła, jak ciało delikatnie drży, niczym liść na wietrze.
-Nie Franz, ja wcale Cię nie znam! Nie wiem, kim jesteś! –krzyknęła, wplatając palce we włosy. Rozsądek kazał go odrzucać. Zostawić gdzieś za sobą. Lecz ten ciepły ton, to wszystko sprawiało, że Jas do niego lgnęła jak ćma do ognia, który ją spali.
-Na lepsze… ojciec miał rację, przestrzegając mnie przed Tobą. –wydusiła spod dłoni, które zasłaniały jej twarz. Odsłoniła w końcu lico, nie mogąc już walczyć z uporczywą ochotą spojrzenia na Franza. Nadal go kochała, mimo tego, co zrobił.
Westchnęła ciężko, jakby opadła z sił co do tej rozmowy.
-Od tego mnie miałeś. By dzielić się ze mną problemami. Pytałam Cię wiele razy. Zawsze zmieniałeś temat albo mówiłeś, że to nic ważnego. Widzisz, do czego to doprowadziło? Może starałabym się Ciebie zrozumieć, gdybym poznawała prawdę krok po kroku. Z Twoich ust. Teraz… teraz nie wiem co myśleć. Morderca. Kłamca. Oszust. Kochanek? Partner? Miłość? –każde słowo wypowiadała coraz ciszej, nie mając już pewności, czy mają jakąś moc.
Na kolejne słowa nie zdążyła odpowiedzieć, gdyś poczuła na swych ustach jego niecierpliwe wargi, domagające się czułości. Jas z zaskoczeniem musiała przyznać, że całował ją ten sam mężczyzna co zawsze. Pocałunek nie był gorzki, zimny czy ostry. Był jak zawsze gorący, łakomy i namiętny. Pełen uczucia. Jasme ujęła twarz chłopaka w dłonie i oddawała gest równie zachłannie. Dopiero pod koniec, gdy się oderwali od siebie, a jej czekoladowe oczęta dojrzały ten znajomy błysk w oku i uśmiech… to było jak zimny prysznic.
-Nie tym razem… i proszę… daj mi czas. –jakimś cudem wyswobodziła się z jego ramion i udała się do drzwi. Zanim jednak wyszła na korytarz, obejrzała się na Niemca. Nie powiedziała mu nic, nie wykonała nawet żadnego gestu. Po prostu wyszła.

Z tematu.
Collin Morison
Collin Morison

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyWto 26 Maj 2015, 18:45

Zatrząsł się od zimnego dreszczu i schował głowę pod kapturem. Truchtem przebiegł przez dziedziniec chowając się przed zimnym deszczem i w podskokach ruszył w stronę wieży Gryffindoru. Musiał wyjść do sowiarni wysłać oschły list do matki, która zaczęła grozić mu wyjcami, a przecież była mugolem. Zmókł, zmarzł i nawet gdy otoczyło go ciepło zamku, wciąż było mu zimno. Nie pofatygował się wytrzeć butów z kałuży, nie spoglądał nikomu w oczy i sunął po korytarzach bez cienia uśmiechu. Oglądał się przez ramię, drżał w środku i nic nie mogło przynieść mu ukojenia. Chłopiec wspinał się po schodach i gdy miał wejść na piętro czwarte, rozmyślił się w połowie i ruszył mozolnie trzecim. Chodził tak bardzo zmęczony i wyczerpany. Spanie stało się modręgą i nie miało to przyczyny w utracie taty i brata. I mamy. Wszystkich, bo byli daleko i nie chcieli z nim rozmawiać. Mama chciała, ale nie o nim, nie o tym, co on czuje, tylko co sama czuje. To zbyt dużo jak na trzynastoletnie barki.
Popchnął przypadkowe drzwi, nawet nie zastanawiając się dlaczego to robi. Musiał usiąść i przemyśleć parę spraw, choć paradoksalnie nie chciał zostawać sam ze swoimi myślami i śmiechem brzęczącym głośno w czaszce. Nie potrafił odnaleźć pół środka. Uniósł głowę i zobaczył przytulną klasę z miłą atmosferą tajemniczości unoszącą się w powietrzu. Deszcz bębnił głucho o szyby, a w klasie panował półmrok. Zamknął za sobą drzwi i zdjął z siebie czarną skórzaną kurtkę, rzucając ją na krzesło. Zmarszczył brwi, bo to nie była klasa lekcyjna. Mrugnął kilkakrotnie przyzwyczajając wzrok do ciemności. Nie pokwapił się do zapalenia świec umieszczonych po kątach na marmurowych owalnych słupach. Collin kochał muzykę i chociaż nie potrafił grać na pianinie, ani na fortepianie, lubił jego dźwięk. Wolał gitarę, na której uczył się potajemnie przed wszystkimi. Collin nie miał ochoty wracać do dormitorium mimo, że taki miał zamiar kilka minut temu. Pragnął uwolnić się od chaosu panującego w myślach. Otworzył klapę i przyłożył palce do klawiszy, jednak nie nacisnął ich. Nie on je nacisnął. Jego ciało przeszył zimny dreszcz, a w głowie odezwał się obcy głos.
Ciekawe.
Zimno sięgnęło koniuszków jego palców i od tej chwili Collin był tylko biernym obserwatorem.
Zagrał melodię. Piękną melodię, palce z wyczuciem głaskały, pieściły białe klawisze budząc potężny instrument do życia. Melodia była cicha, spokojna i na swój sposób piękna. Mimo chwytających za serce dźwięków, Collin otworzył szeroko oczy w niemym przerażeniu. Nie potrafił się odprężyć, ze zdławionym jękiem patrzył jak jego dłonie grają. Grają, grają i czuł w tym złowrogą nutę, ostrzeżenie i groźbę. Zakrztusił się powietrzem na widok wymyślonej istoty siedzącej obok niego. Zamknął oczy i powtarzał sobie w myślach, że tylko zwariował i to się nie dzieje naprawdę. Tak wygląda dorastanie, to hormony i to minie, to tylko przejściowe. Mężczyzna roześmiał się i pokręcił głową z politowaniem. Zamazał się i dłonie Collina kontynuowały naciskanie klawiszy. Morison nigdy nie był jeszcze tak przerażony.
Gość
avatar

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyWto 26 Maj 2015, 21:59

Kochała deszcz, choć przerażała ją myśl, iż w jedną sekundę może zmienić się w burzę. W znienawidzoną przez nią burzę. Paniczny strach, jaki ogarniał każdą komórkę ciała podczas niej był nie do opisania. W takich momentach pomagał Rowenie tylko ciepły koc i widok płomienia w kominku. Dziś jednak postanowiła przezwyciężyć lęk. Czemu teraz? Sama do końca nie wiedziała. Może to z powodu obietnicy złożonej niecały rok temu Casper'owi, a może atmosfera panującej dookoła melancholii przypieczętowała tą decyzję. Wzruszając ramionami ruszyła przed siebie. Tak naprawdę nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie. Mijając kolejne okna spoglądała na krajobraz za nimi z lękiem. A może jednak zawrócę? Przecież to nie wstyd bać się burzy. Pomimo przeróżnych myśli kłębiących się w jej głowie nie zawróciła. Przecież sam deszcz nie oznaczał burzy. Prawda? Szła dalej wolnym, lecz niezbyt pewnym krokiem. Cisza i spokój panująca na korytarzach była z jednej strony przerażająca a z drugiej kojąca. Już dawno nie przechadzała się nimi bez kakofonii dźwięków, kolorów jak i zapachów. Było to tak inne, że wręcz obce.
Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy znalazła się na trzecim piętrze. Przychodziła tu tylko i wyłącznie, gdy miała Obronę przed czarną magią. Reszta klas nie za bardzo przykuwała jej wzrok. Dziś jednak z ciekawością patrzyła na mijane drzwi.  
Jedne z nich, w szczególności, przykuły uwagę Rowen. Będąc coraz bliżej, dźwięk wydobywający się z za nich, stawał się coraz wyraźniejszy. Idealnie mogła rozpoznać poszczególne nuty jaki instrument który je wydawał. W końcu spędziła przy nim wiele godzin ucząc się pod czujnym okiem matki. Wspomnienia, o jej matce, w jednej chwili zalały jej umysł. Chcąc jak najszybciej się ich pozbyć weszła do tajemniczego pokoju, aby sprawdzić kto tak pięknie gra.
Głuchy dźwięk deszczu bębniącego o szyby wypełniał pomieszczenie wraz z melodią. Niezapalone świece dodawały tylko tajemniczości miejscu. Chwilę zajęło jej, mim oczy przyzwyczaiły się do półmroku. Kilkakrotne mrugnięcia pomogły przyzwyczaić się do panującego klimatu. Dopiero po tym zabiegu jej oczom ukazał się przepiękny fortepian jak i mała osóbka siedząca przy nim. Uśmiech zagościł na jej ustach. Zbyt dobrze znała tą bujną czuprynę. Przy instrumencie siedział Collin.
W pamięci starała się znaleźć moment, fragment rozmowy w której chłopak wspominał, że umie grać na tym instrumencie. Niestety, takowego nie znalazła. Im dłużej słuchała melodii tym bardziej ściskało się jej serce - a może to tylko jej zbyt wrażliwa natura dała o sobie znać. Wolnym krokiem zbliżyła się do gryffona. Nie chcąc go wystraszyć głośniej zaczęła stawiać kroki.
- Nigdy nie wspominałeś, że umiesz grać na fortepianie. - powiedziała siadając obok niego. Uśmiech jak i ciepły wzrok skierowała na chłopca - To co zagrałeś było piękne.
Collin Morison
Collin Morison

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptySro 27 Maj 2015, 08:46

Ze sztywnym kręgosłupem i karkiem grał na pianinie cuda. Chłopiec nie był w stanie poczuć głębi melodii, wypełniony aż po brzegi zimnym przerażeniem. Nie dostał taryfy ulgowej. Niedawno stwierdził, że wymyślił sobie kogoś, bo jest sam, wiecznie sam, bez rodziny, pochłoniętej własnym cierpieniem po pogrzebie taty. To wyjaśnienie byłoby dobre, gdyby nie realne halucynacje, groźny śmiech i teraz to. Collin nie chciał w to wierzyć. Zacisnął mocno powieki, aby nie patrzeć na swe dłonie. Próbował je oderwać od klawiszy, odsunąć się od przeklętego instrumentu, gorzko świadomy, że to nie magia pokoju tak działa. Jego palce nawet nie drgnęły, naciskając klawisze w odpowiedniej kolejności, w synchronizacji i płynności. Naciśnięcie klamki drzwi wyrwało go spod czyjejś interwencji. Ponownie rozpoczął w myślach litanię i powtarzanie sobie, że to tylko chwilowe szaleństwo z powodu przeżytego stresu. To nie działo się naprawdę, nie działo się. Za każdym razem, gdy to wyszeptał, rozlegał się w jego uszach gorzki śmiech. Chłopiec potrzebował kilkunastu minut, aby się pozbierać, tak więc Rowena zastała go trochę bladego. Zabrał palce z fortepianu jak oparzony, zaciskając je w pięści. W ciągu trzynastoletniego życia nie miał do czynienia z fortepianami. Przyszedł tu bez celu i jedyne, co potrafił zagrać to  "Wlazł kotek na płotek", a nie porywającą symfonię.
Wgryzł się zębami w dolną wargę i spoglądał na podchodzącą doń dziewczynę ze starszej klasy. Zdobył się na blady uśmiech nie sięgający błękitnych oczu. Na nieszczęście ona to słyszała, co wzbudziło w Collinie następny napad paniki. Otworzył usta, aby zaprzeczyć, że nie umie grać, nie miał do czynienia z takim instrumentem, ale w tym samym momencie zobaczył Jego za plecami Row. Kręcił głową i uniósł brwi ostrzegawczo, cmokając przy tym niczym ojciec karcący niesforne dziecko. Gryfon przełknął gulę w gardle i powrócił spojrzeniem do dziewczyny.
- To tajemnica, nie mów nikomu. - poprosił siląc się na pogodny głos. Schował dłonie między udami, aby nie prowokować następnego przedstawienia. Wzruszył niedbale ramionami, kwitując wszystek i rozmyślając nad torem rozmowy. Innym, niż obecny.
- Co słychać, Row? Miałem wczoraj poczęstować cię szarlotką, którą dostałem od Meredith z Hufflepuffu, ale zjadłem całą. Przepraszam. - pownownie wymuszony uśmiech. Wyimagowana postać zniknęła z pokoju i z jego czaszki, zadowolona obrotem spraw. Nie wtrącał się, choć Collin był pewien, że pojawi się znowu, jeśli zrobi coś nie tak. Chłopiec marszczył brwi i koncentrował się na rozmowie. Wiedział, że jeśli rozmawia i zajmuje się rutyną, to nic się nie dzieje. Najgorzej, gdy jest sam i bije się z myślami. Gryfon odrobinkę się rozluźnił, lecz nic nie mogło go zmusić do ponownego dotknięcia bladych klawiszy.
Gość
avatar

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyCzw 28 Maj 2015, 18:11

Czuła, że coś jest nie tak. Blada twarz chłopca nie pozostawiała jakichkolwiek złudzeń. Coś się działo. Pomimo, iż się uśmiechał nie było widać tego w jego niebieskich oczach. Dziewczynie zrobiło się smutno. Koniecznie chciała wiedzieć co się z nim dzieje. Bądź co bądź traktowała małego gryffiaka jak brata. Za nic w świecie nie pozwoliła by mu zrobić krzywdy.
- Twoje tajemnice są u mnie bezpieczne, tak jak złoto u Gringotta. - uśmiechnęła się promiennie do Collina. Nie chciała aby zauważył jak bardzo się o niego martwi. Cały czas, coś z tyłu jej świadomości, mówiło jej, że mały coś ukrywa. I nie chodziło tu o grę na fortepianie. Było to coś o wiele bardziej poważnego. Ochota, aby dotknąć klawiszy klawiatury malała z każdym oddechem Collina. Oczywiście, że chciała coś zagrać. Coś co odciągnęło by go od myślenia o... No właśnie? O czym? Rowena nie wiedziała. Nie chciała też na niego naciskać aby jej powiedział. Postanowiła poczekać, aż chłopiec sam jej powie. Przecież nie mogło to być nic poważnego, prawda? Kolejne słowa Collina rozbawiły na tyle Rowen, że zaczęła się szczerze śmiać.
- Nie masz za co przepraszać, choć jest mi trochę smutno, że zapomniałeś o mnie. - ułożyła usta w podkówkę. Oczywiście, Row żartowała. Było to widać w jej oczach jak i po minach jakie robiła. Wyciągnęła dłoń w stronę Collina i rozczochrała mu włosy - Za to ja mam coś dla ciebie. - z kieszeni szaty wyciągnęła dwa opakowania czekoladowych żab. Każdy, kto choć trochę znał Grigori wiedział, że bez tego przysmaku nigdzie się nie rusza. Podała jedno pudełeczko chłopcu - A co do twojego wcześniejszego pytania co u mnie to nic szczególnego. Chciałam dziś pokonać mój lęk przed burzą ale jak widać raczej jej nie będzie. - lekki dreszcz przeszedł po ciele dziewczyny. W tym momencie cieszyła się, że burza ominęła ich. Zawsze jednak istniało ryzyko, że pojawi się później... - A co u ciebie mały? - szczere zainteresowanie zagościło na jej twarzy.
Collin Morison
Collin Morison

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyPią 29 Maj 2015, 13:39

Uśmiechnął się z wdzięcznością na deklarację o zachowaniu tajemnicy. Nie ciągnął tego tematu, bo chciał za wszelką cenę zapomnieć o tym, co wydarzyło się raptem pięć minut temu. Radość z powodu wtargniecia Roweny do tej klasy zaatakowała go ze zdwojoną siłą. Collin nie chciał już zostawać sam ze sobą, a więc łapczywie trzymał się Gryfonki, aby tylko rozmawiać o wszystkim i o niczym, a nie myśleć. Zacisnął powieki przetrzymując echo śmiechu brzmiącego w jego czasce. Już nie odwracał się przez ramię ani nie pytał, kto się teraz śmieje. Wiedział, że to się dzieje tylko i wyłącznie w jego głowie. Zwariowałem, o nie. Zwariowałem...
Nigdy nie będzie w stanie mówić o tym, co się teraz dzieje. Nie tylko ze względu na wstyd i pewne niedowierzanie ze strony drugiej osoby, bo któż mu uwierzy?, ale też ze względu na zimny dreszcz kumulujący się na karku. Ten Ktoś nie pozwoliłby mu mówić. Chłopiec przełknął gulę strachu z gardła, przepychając ją na wysokości żołądka.
- Następną się podzielę, ale to musiałabyś mnie znaleźć zanim zacząłbym ją jeść. - uśmiechnął się blado, próbując żartować i rozrzedzić atmosferę. Ostrożnym ruchem zamknął klapę na klawisze pianina, aby nie kusić losu. Od dzisiaj żywi awersję do instrumentu i wolałby nie mieć z nim już do czynienia. Gryfon czuł ulgę, że to nie Dwayne tutaj przyszedł. Miałby wtedy spore kłopoty.
- Ooo, dziękuję. - ożywił się i wyciągnął dłonie po mleczną czekoladową żabę. Kochał ten rodzaj słodyczy, a w szczególności próby łapania uciekającej ropuchy. Dziś jednakże nie miał nastroju do użerania się ze słodyczą. Rozerwał opakowanie i z namaszczeniem wyciągnął wijącą się żabę ze środka. Zacisnął wokół jej brzucha palce i z błogą miną odgryzł jej głowę.
- Niebo w gębie. - zamlaskał, zły na siebie, że nie mówi to tak naturalnie jakby chciał. Wciąż siedział sztywny i spięty w towarzystwie Roweny, bo nie umiał się maksymalnie rozluźnić. Zerknął w stronę okna jakby właśnie teraz zauważył deszcz na dworze. Uśmiechnął się kącikiem ust do Gryfonki.
- Dziś nie będzie, więc nie ma się czego bać. - powiedział łagodnie głosem pozbawionym śmiechu czy kpiny wobec tak błahego lęku. Z drugiej strony chciałby bać się i pokonywać strach przed burzą z piorunami, gdyby miał pewność, że wszystek wróci do normy i nie będzie budził się w środku nocy zlany potem z przeczuciem, że ktoś się weń wpatruje. Powstrzymał grymas, gdyż nie chciał mówić co u niego słychać.
- W porządku, dzięki, Ro. - odgryzł nogę żabie, sprawdzając przy okazji jaka jest karta w środku. - Ha, mam siódmą Helgę Hufflepuff. - zauważył, wyciągając ją ze środka i pokazując Rowenie. Byleby nie rozdrabniać się na odpowiedzią co też u Collina słychać. Sam z siebie, bez niczyjej pomocy, izolował się i alienował od szczerych rozmów.
Gość
avatar

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyPon 15 Cze 2015, 01:22

Rozbawiło ją to trochę, choć obawy nie znikły. Zapewne znów przesiedzi pół nocy zastanawiając się co z chłopakiem. Znów stworzy milion scenariuszy, gdzie żaden z nich nie będzie miała prawa bytu. Taka już była. Czasami było to wadą, lecz częściej błogosławieństwem. Dlaczego? Gdyż często potrafiła znaleźć rozwiązanie nawet w przegranej sprawie. Jak to mówią : Drąż a wydrążysz, czy jakoś tak. No mniejsza z tym.
Wracając do salonu pianistki.
- Nie przejmuj się. I następną możesz zjeść całą. A wiesz dlaczego? - pochyliła się w jego stronę aby tylko on to słyszał. Nie to żeby ktoś jeszcze był. - Nie lubię jabłek. Serio. - Wyprostowana patrzyła na niego dużymi oczami.
Ludzie zawsze się dziwili, że jak to możliwe aby nie lubić jabłek? Takie osoby nie istnieją. No niestety Rowena była wyjątkiem. Od dziecka nie przepadała za tym owocem. Skąd ta niechęć? Być może jest to spowodowane tym, iż to ulubiony owoc matki.
Zabrała się za rozpakowywanie czekolady. Kochała ją. Jej smak i konsystencję. Wszystko. Zawsze śmieszyły ją próby jakich podejmowały się żaby aby uciec. Trochę przypominały ją samą. Ona sama zawsze pragnęła uciec od swojej rodziny. Schować się i modlić, aby nikt jej nie znalazł. Marzenie które ziściło się dopiero niedawno. Z rozmarzeniem w oczach zjadła swoją czekoladę.
- Zawsze powtarzam, że czekolada jest dobra na wszystko. - jej sugestywne spojrzenie jakim obdarowała chłopca nie pozostawiało złudzeń. Wiedziała przecież doskonale,że coś się z nim dzieje. Miała nadzieję, że zrozumie aluzję. Nie chciała naciskać ale też nie chciała zostawić go samego z problemem.
Wiedziała, że to powie. Była to przecież prawda. Nie ma się czego bać, to tylko burza. Tak, ale jak by każde małe dziecko zostawało samo w wielkim dworze rodzinnym, zamknięte w piwnicy w trakcie jednej z większych burz też by się później ich bało. Strach irracjonalny, lecz w połączeniu z traumą deje mieszankę wybuchową.
- Teraz z pewnością nie będę się bała. Obiecuję. - może to i głupie ale malec podniósł ją na duchu.
Czy uwierzyła mu na odpowiedź jaką dał na jej pytanie? Nie, ale nie chciała naciskać więc udała, że nawet nie zauważyła przez niego zmiany tematu.
- Ja za to mam Felixa Summerbee'a. Wiesz co on wynalazł? Zaklęcie rozweselające. Jak chcesz i jeszcze go nie masz mogę ci go dać. Ale nie za darmo. - przerwała aby zrobić chwilę przerwy. - W zamian chcę zobaczyć twój uśmiech.
Nie mogła się powstrzymać i sama zaczęła się śmiać.
Collin Morison
Collin Morison

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptyNie 21 Cze 2015, 16:40

Niewiedza była błogosławieństwem. Problemy nałożyły się jedno na drugie i skumulowały, tworząc wyraźne omamy. Nie mógłby o nich powiedzieć Rowenie. Nikomu, szczególnie nie Dwayne'owi. Stracili ojca, a więc Collin nie mógł wylądować w Mungu, gdyby wszystek wyszło na jaw. Bał się, bo przeczuwał, że nie tylko nigdy tam nie wyląduje, bo nigdy Hell mu na to nie pozwoli. Collin zastygł w bezruchu i patrzył przed siebie nic niewidzącym wzrokiem. Hell? Skąd się u licha wzięło to w jego głowie? Jeszcze raz powtórzył to w myślach i wzdrygnął się. Serce ponownie zaczęło łomotać szaleńczo, choć nie czuł w powietrzu już nikogo. Nikogo, oprócz Roweny, którą naprawdę lubił. Przełknął lodową gulę zakleszczoną w gardle.
- Nie lubisz jabłek? Nie wierzę. - odpowiedział nieswoim głosem i bez przekonania. Collin żałował, że nie mógł być do końca tak towarzyski jakby chciał. Zgarbił barki, zżerany przez gorzkie wyrzuty sumienia. Wpakował do ust ćwierć czekoladowej żaby, aby nie musieć od razu odpowiadać i pokazywać jak ciężko mu idzie wczuć się w rozmowę. Nie miał lekko, nie mógł nawet wyżalić się ani usłyszeć pustych, acz dodających otuchy słów: będzie dobrze. Czekolada była pyszna. A powszechnie wiadomo, że to, co jest dobre to jest pyszne. Collin starał się dla Roweny rozluźnić i uśmiechać, a im bardziej się starał, tym ponosił sromotną klęskę. Drgnął, zaskoczony słowami dziewczyny. Przez chwilę odniósł wrażenie, że go przejrzała, o wszystkim wie i mimo tego próbuje go pocieszyć. Poderwał głowę i z nadzieją przypatrzył się buzi Roweny. To złudne wrażenie, a słowa tak go dotknęły... Spuścił wzrok na ostatnią część ropuchy.
- Masz rację. Czekolada to endorfiny, a endorfiny to szczęście. Wykupię połowę Miodowego Królestwa. - zakomunikował, wpatrując się w rozpuszczające się w palcach łakocie. Gdyby miał gwarancję, że po zjedzeniu kilku ton czekolady nie będzie pulchną kulką i zniknie... Hell, nie wahałby się ani chwilę. Żałował, że nic nie mógł zrobić.
Powoli, niepewnie wyprostował kręgosłup, na powrót stając się dumnym, zbyt starym jak na swój wiek, Collinem. Takim, który nie umie się bawić i który uważany jest za sztywniaka w Gryffindorze. Przynajmniej tyle dobrego mógł zrobić i wmówić sobie, że pomógł Rowenie i ją podniósł na duchu.
- Możesz też kupić korki do uszu. - rzucił słabym żartem, dwojąc się i trojąc, aby rozluźnić atmosferę. Przekrzywił głowę i słuchał ultimatum.
- Jeszcze nie mam Summerbee'a. - zmarszczył brwi, gdy padło co Rowena chciała w zamian. To zabolało, choć nie miało powodów boleć. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem i to było takie proste. Chłopiec przymknął powieki, aby móc intensywniej wsłuchać się w radość Roweny. Tak nagle zapragnął przytulić się do niej i usłyszeć magiczne: będzie dobrze. Zamiast tego siedział sztywno przed pianinem i nie umiał spełnić jej prośby. Po prostu nie umiał. Mógłby nakarmić ją krzywym uśmiechem czy grymasem, jednak nie wybaczyłby sobie, gdyby ją tak spławił.
- Umiesz zaklęcie rozśmieszające? Dasz mi korki? - znowu zmienił temat. Collin zachowywał się tak, jakby rozmowa na jeden temat trwająca dłużej niż pięć minut miała zrobić mu coś złego. Skakał z jednego słowa na drugie z wprawą godną wykwalifikowanego manipulatora. Pluł sobie w brodę. Uniósł głowę i spoglądał na śmiejącą się dziewczynę z przyjemnością. Jej śmiech skutecznie rozrzedził gęste chmury. Teraz to ona podniosła go na duchu.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 EmptySro 01 Lip 2015, 22:36

STOP

Robiło się coraz chłodniej; październik pożegnał ich ostatnimi śladami słońca na niebie, pierwszy tydzień listopada przyniósł zaś obfite deszcze, wilgoć wnikającą we włókna ubrań, osiadającą na murach i oknach, przyniósł powódź ostatnich liści zaścielających obficie błonia i zabił zupełnie błękit nieba. Noce były zimne, poranki mgliste, a dnie skąpane w sennym oczekiwaniu na wydarzenie, które swoją niecodziennością potrafiłoby pobudzić nieco ten marazm, jaki zawisł nad zamkiem w sposób fatalnie wpływający na nastroje uczniów. W poszukiwaniu pociechy i komfortu wynajdywali najróżniejsze pomieszczenia, chowając się przed światem - pech chciał, że chowali się również tam, gdzie akurat schować zamierzała się panienka Lacroix.
Otworzyła drzwi do salonu pianistki stanowczym szarpnięciem i skrzywiła się nieznacznie, widząc w środku znajome jej persony, często widywane w salonie wspólnym Gryfonów. Colin, którego starszy brat był w Hufflepuffie i Rowena, która uczęszczała z nią na zajęcia, co było następstwem bycia z, tego samego rocznika - gorzej nie mogło być. Dziewczyna odetchnęła cicho, a później wspierając dłoń na biodrze, zacmokała głośno.
- Niedługo cisza nocna. Morison, Grigori, zbierajcie manatki i w podskokach do wieży. I nie każcie mi powtarzać - mruknęła, czekając aż towarzystwo zauważy jej przyjście, zanotuje je skrzętnie w podświadomości i kierując się zdrowym rozsądkiem oraz wątpliwie miłą sławą Francuzki - opuści pomieszczenie. Dopiero gdy zamknęły się za nimi drzwi, a w pomieszczeniu zapadła absolutna cisza, Gryfonka wróciła myślami do czekającej ją konfrontacji.

[na prośbę Colina - zt dla Morisona i Grigori]
Aristos odgarnęła włosy za ucho, niepewnie przechadzając się po w salonie pianistki; jej kroki wzbijały w powietrze chmury kurzu, buty zagłębiały się w zmechacone, miękkie kołtuny kiedyś zapewne niebagatelnie pięknego dywanu, teraz będącego zaledwie cieniem swojej dawnej chwały. Skrzaty najwyraźniej zapomniały o tym pomieszczeniu, lecz kto mógłby je winić? W zamku, w którym korytarzy, sekretnych przejść, opuszczonych klas i sal zagubionych na przestrzeni wieków było więcej, niż witraży w oknach, wcale nie tak trudno było pominąć to, czy inne miejsce. Bez tego zresztą zapewne utraciłoby ono swoją niesamowitą atmosferę.
Oczy Gryfonki prześlizgnęły się po ciężkich, obwiązanych złotymi sznurami kotarach, dosięgnęły zabytkowych regałów uginającymi się pod ciężarem zeszytów wypełnionych nutami, których najmniejsze nawet dotknięcie zapewne obróciłoby zmurszały pergamin w pył i wreszcie zatrzymały wzrok na fortepianie, pyszniącym się pośrodku salonu. Podeszła bliżej, ostrożnie dotknęła palcami klawiszy; prosta, słodka melodia przerwała ciszę, wygrywana niepewnymi palcami. Na zewnątrz znów padało.
Wieczorna wymiana listów z Benem wcale nie sprawiła, że Francuzka poczuła się lepiej. Przytłoczona utratą rodzica, świadoma utraty brata i postawiona przed wyborem, który właściwie nigdy nie miał nim być, usiłowała być silna ponad miarę, ponad wszystko, co było możliwe do przetrwania. W tej lawinie przeżyć, w natłoku uczuć i złości, pulsującej tuż pod skórą, sączącej do umysłu truciznę, której jedynym celem i zadaniem było utrzymać ducha w niepewności, a myśli w rozbiciu, Watts wydawał jej się bezpieczną przystanią. Wyspą, do której mogła przybić, na której mogła się ukryć i spokojnie przemyśleć kolejny krok. Okazało się jednak, że wyspa potrafiła być równie bezlitosna, co kojąca, a chociaż sama puściła wodze nerwom zbyt lekko, zbyt niefrasobliwie, oskarżając Krukona o coś kompletnie głupiego, on odpowiedział na gest pokoju oschle i z wyraźnym dystansem, co jedynie utkwiło zadrą w sercu Aristos. Odgryzła się niemądrze, podirytowana jego atakiem, poruszona kompletnym niezrozumieniem i niemal natychmiast pożałowała, było już jednak zbyt późno, by zawrócić Ombre.
Nie odpisała na ostatnią wiadomość, wściekła i rozżalona sposobem, w jaki się do niej zwrócił. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała zrezygnować z możliwości porozmawiania z Benem o kobiecie, którą spotkała w sowiarni. Z czasem zaś złość na Krukona topniała, by wreszcie pozostawić jasnowłosą Gryfonkę z poczuciem winy i zawstydzeniem, rozpraszającymi ją na tyle, by smukłe palce plątały się na klawiaturze fortepianu, kompletnie wybijając dziewczynę z rytmu.
Złożony na czworo pergamin, który jeden z młodszych uczniów wcisnął Benowi w Wielkiej Sali podczas obiadu (Po kolacji w salonie pianistki. A. ) był z jej strony aktem uległości, poddania. Przeprosinami, których nie umiała ująć w słowa. Nie miała jednak pewności, czy Krukon zjawi się w sali, opuszczonej przez Merlina, Morganę i wszystkich cholernych założycieli razem wziętych – dopiero ciche skrzypienie uchylanych drzwi sprawiło, że wygrywana przez Aristos melodia umilkła w połowie, brutalnie przerwana przybyciem Szkota, wraz z którym nadeszła również ulga.
Sponsored content

Salon pianistki - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 4 Empty

 

Salon pianistki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 4 z 9Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

 Similar topics

-
» Salon
» Salon wspólny

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
III piętro
-