|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Castiel Horn
| Temat: Re: Salon pianistki Czw 27 Wrz 2018, 07:26 | |
| Właściwie to Horn należał do tego grona osób, które słuchają muzyki jedynie na dyskotekach, popijawach alkoholowych czy w radui ot tak, gdy ktoś postanowi je włączyć w chłodnym Pokoju Wspólnym. Oczywiście mógł się wysilić na odrobinę taktu i poczekać kilka chwil aż znaleziona Cassandra skończy to, co tam sobie brzdęka lecz nie miał przy sobie żadnej osoby, która chwyciłaby go za nadgarstek i powiedziała - chwila, przecież to pokój pianistki. Cóż, Horn nawet nie wiedział, że na trzecim piętrze istnieje taki pokój a przecież milion razy przemierzał w te i nazad akurat ten korytarz. Nie czuł się w żaden sposób poszkodowany z tego względu, czego nie można powiedzieć o rudowłoswej krukonce. Jego lewa brew powędrowała ku górze. - A czy ty znasz zasady etykiety panujące wśród lepiej urodzonych goblinów? Człowiek nie musi znać tego, w czym nie bierze udziału, a co nie jest aż tak istotne w życiu codziennym. - wytknął, skomentował i nawet nawet nie zabrzmiało to oschle dzięki chrypce, która go dopadła w połowie zdania. Odchrząknął, przyciskając pięść do ust. Dopiero teraz wpadł na pomysł przyjrzenia się dziewczynie. Całkiem ładna, trochę wydaje się dziwna i chyba ma krzywy nos… a nie, wydawało mu się. Nie jego typ, ale wspomni o niej Asenowi - może skusi się na bliższą znajomość z rudą. Zebrał o niej już trochę wartościowych informacji - ma fioła na punkcie pianina, trochę zadziera nosa, ma rudy kolor włosów o swoim własnym odcieniu, dziewuszka z domu Kruka, zna jakieś tajemnicze pokoje, okulary świadczą albo o tym, że jest ślepa jak kret albo mądra. Bądź jedno i drugie. Cycki całkiem w porządku, o i chodzi w spódniczce - o tak, wiosna sobie przyszła to i można było pooglądać gołe łydki. To satysfakcjonujące, że ona nie wie o nim nic, a przynajmniej nie ma powodów by znać jego imię. Jego oblicze się zachmurzyło mimo zarumienienia jej polików, co w gruncie rzeczy mile łechtało jego ego. - Nie mam pojęcia skąd mnie znasz, bo ja cię widzę pierwszy raz w życiu. Ale skoro moja sława mnie wyprzedza to może byś wysiliła się i zauważyła kilka rzeczy. - wywrócił oczyma. Czemu potrzebna jej ta podejrzliwość? Psuje całą zabawę. Jak miło, że miał solidne argumenty i pół kłamstwa - pół prawdy. Sięgnął po pakunek i przesunął przednią ściankę tak, by nawet przez okulary była w stanie dostrzec zapisane długopisem wyraźne “CAS". Z tego skrótu można rozwinąć dwa imiona i choć Horn nie lubił tego zdrobnienia, ono istniało głównie w ustach nie kogo innego jak… Temple. Ta myśl znów wywołała silniejsze ukłucie za mostkiem, co przez chwilę wytrąciło go z koncentracji. - - Nie moja wina, że ten drugoklasista przyniósł to mi zamiast tobie. Może stwierdził, że jestem ciekawszym adresatem? - zmarszczył brwi i potrzasnął głową. Znów pozwala złośliwości i depresji przejmować kontrolę nad językiem. Pomasował palcami brwi i westchnął. - Żartuję. Mam paskudny humor. Mniejsza. W środku jest jakiś liścik i jest tam jak wół napisane Montrose, a sorry, nie czuję się w żadnym stopniu Cassandrą. - obandażowaną ręką podrapał się po potylicy. Rozważał jak tu załagodzić całokształt, aby uratować sytuację i w efekcie dostać chociażby trochę zawartości tej cudnej paczki. Do Miodowego Królestwa nie pójdzie przez najbliższy miesiąc… a nie miał pewności czy Conus byłby w stanie dostarczyć mu zapas w całości. Rumieniec na polikach dziewczyny musiał świadczyć o pewnej wrażliwości, co mogło okazać się asem w rękawie. - Słuchaj, zbiegłem ze skrzydła tylko po to, by cię znaleźć w wielkim zamku i oddać ci paczkę. Godzinę cię szukałem, bo stwierdziłem, że odświętnie będę miły i zwrócę zgubę. Nie mogę sobie ot tak iść do sowiarni by ptaki ci to zaniosły, bo powinienem siedzieć w skrzydle niczym skazany więzień. Dziękuję, że to doceniasz. - dodał urażonym tonem. - Normalnie wiara w ludzi przywrócona. Mam pomyśleć, że jednak nie warto oddawać zgubionej korenspondencji mimo, że miałem prawo się pomylić, hę? - ponownie dostał chrypki przez posiadanie i tak już wysuszonego gardła. Drobna dolegliwość, a jakże słyszalna. Nie dał dziewczynie dojść do słowa, by nie zburzyła modelu jego cierpiącego zachowania mającego wzbudzić w krukonce sprzeczne emocje. Szukał na jej twarzy oznak zdezorientowania bądź zmieszania. Nie musiał mówić, że jego intencje nie były do końca czyste. Przedstawiał Cassandrze swoją pół prawdę i w duchu miał nadzieję, że rozwiną wątek z bielizną. Czuł, że mogło się to zakończyć w oryginalny sposób. - Nie musisz się wstydzić, że dostałaś stringi. - rzucił nonszalancko i w pewnym momencie nachylił się ku niej, zniżając przy tym głos do szeptu. - To będzie nasza tajemnica. - by dopełnić dzieła puścił jej oczko i z powrotem odsunął się na przyzwoitą odległość. Miał wielką nadzieję, że jego pseudo dobry uczynek nie pójdzie na marne inaczej stracił niepotrzebnie czas. |
| | | Cassandra Montrose
| Temat: Re: Salon pianistki Sro 03 Paź 2018, 21:22 | |
| Cassandra nie słynęła z bycia osobą wybuchową (może czasami), porywczą, czy agresywną, jeśli chodziło o kontakty z innymi ludźmi. Znacznie bardziej pasowało do niej stwierdzenie, że łaknęła towarzystwa, chociaż można ją było spotkać najczęściej w bibliotece czy w innej części zamku, czytającą. Fakt, że uwielbiała się uczyć nie znaczył, że była specjalnie odludkiem, który ciskał piorunami lub kulił się w sobie ilekroć przyszło mu skonfrontować się z innymi. Bywało jednak tak, że w kiedy już zatraciła się wyjątkowo czując, że to, co robi jest zrobione dobrze i wymaga jej całkowitego skupienia, które nagle zostało jej odebrane, reagowała trochę ostrzej, niż zapewne powinna. Każdy, kto wiedział cokolwiek o sztuce, jak również innych dziedzinach, które wymagały pewnego poświęcenia duchowej obecności w danej rzeczywistości, rozumiały to wszystko. Pech chciał, że do sali musiał wejść ktoś, kto nie miał o tym zielonego pojęcia, a dla kogo najwidoczniej stan, w którym Cassie się znalazła, był zabawny i zasługiwał na całkowite zignorowanie. Nic dziwnego, że Krukonka słynąca z nieopanowanego gadulstwa i mówienia czegoś zanim faktycznie pomyśli, pokazała się z tej ciemniejszej strony, o ile tak można było to nazwać. - Widać, że kontakty międzyludzkie nie są twoją najlepszą stroną. Nawet, jeśli nie bierzesz w czymś udziału nie znaczy, że owe coś nie jest ważne dla drugiej strony, a to znaczy, że należałoby uszanować. Aż tak trudno było zaczekać minutę, czy dwie? Jeśli w każdej dziedzinie życia zachowujesz się w podobny sposób, współczuję ludziom z tobą przebywającym - rzuciła, bo wcale, a wcale nie podobało jej się to, jak ją zaatakował. Jeśli ktoś miał tutaj prawo do bycia zirytowanym, to właśnie ona, bo to jej praca została przerwana i to właśnie ona w pewien sposób została pokrzywdzona. Nie oczekiwała przy tym, że Ślizgon zaraz zacznie ją przepraszać, bo wiadomo, że to nijak nie leżało w naturze przedstawicieli tego domu, ale to nie znaczyło, że wszystko mu było wolno. A nawet jeśli tak uważał, Montrose zawsze kontratakowała. No, przynajmniej się starała. Lekko brwi zmarszczyła, kiedy tak na nią patrzył. Niby nic nadzwyczajnego, chociaż w przypadku uczniów Slytherina nigdy nie można było być pewnym, co siedziało im w głowie, więc kto wie, czy nie zastanawiał się nad rzuceniem jakiejś klątwy. Z tego wszystkiego dziewczyna w pamięci zlokalizowała, gdzie umieściła różdżkę. -Przypominam, że chodzimy do tej samej szkoły. Spotkanie się na zajęciach, korytarzu czy innej części zamkowego terenu nie jest niczym zwyczajny, a o dziwo ludzie mają w zwyczaju zwracać się do siebie po imieniu - stwierdziła, bo osobiście nie widziała niczego dziwnego w fakcie znania imienia osoby, z którą się nigdy nie rozmawiało. Miała dobry słuch, a fotograficzna pamięć ułatwiała zapamiętywanie twarzy. W tym cały sekret. Powstrzymując się przed westchnieniem irytacji (tak, bardzo, ale to bardzo chciała, żeby chłopak sobie poszedł, bo miała ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z nim), spojrzała na paczuszkę, którą przyniósł, a która teraz znajdowała się znacznie bliżej niej. Cas. -Typowa pomyłka - stwierdziła. Wszak każdy wiedział, a przynajmniej osiemdziesiąt pięć procent populacji, że skrót jej imienia zawierał w sobie podwójne s. Najwidoczniej jednak tym razem przyszło się spotkać z kimś, kto albo szedł na łatwiznę, albo miał problemy z pisownią. - I typowy Ślizgon - dodała, kiedy uraczył ją tekstem godnym przedstawiciela domu Węża. - A może jednak nie? Jak wiele cię kosztowało powiedzenie, że to żart? - spytała z ciekawością (tym razem bez ironii, sarkazmu czy oschłości), tym razem przyglądając się jego twarzy tak, jak on przyglądał się wcześniej. Rewanż. Trzeba przyznać, że ją zaskoczył, ale z drugiej strony podejrzliwości nigdy za wiele (no dobrze, w jej przypadku mogło to wywołać lekki chaos, kiedy ją poniosło). - Przekazanie komuś innemu byłoby łatwiejsze i ostatecznie nie naraziłoby cię na inne uszczerbki na zdrowiu, ale dziękuję, doceniam heroizm i starania. To nawet urocze, nawet, jeśli ma drugie dno. Nie oczekuj jednak, że ktoś padnie ci do stóp, kiedy na samym początku nie zachowujesz się zbyt przyjaźnie. Z drugiej strony nie rozumiem, jaki masz w tym interes. Ciężko uwierzyć, że Ślizgon zrobił coś tylko dlatego, że chciał być miłym - stwierdziła nie spuszczając z niego wzroku. Miała podstawy do swoich podejrzeń, chociaż mogło podchodzić to pod stereotypowe myślenie. Jej przeszłe doświadczenia z Zielonymi nauczyły ją dystansu do wszystkiego, co robili i mówili owi uczniowie. Mimo wszystko dało się zauważyć różnicę w tonie, jakim aktualnie się do niego zwracała. - Zawsze warto zrobić dobry uczynek, temu nie przeczę, ale jaka jest prawda? - dociekała. Może się myliła, może faktycznie zrobił to tylko dlatego, że chciał. Ale z drugiej strony czy to było możliwe? Ach, że też musiała się nad tym teraz zastanawiać, kiedy tak wiele rzeczy było do zrobienia. Analiza charakteru Castiela, to ci dopiero materiał na rozmyślania. -Wspólna tajemnica ze Ślizgonem. To nie brzmi zbyt obiecująco, a już z pewnością bezpiecznie - powiedziała, nie wiedzieć czemu samej zniżając głos, kiedy się nad nią nachylił. - Aż nasuwa się pytanie, co musiałabym zrobić, abyś faktycznie jej nie wyjawił - rzuciła, uważniej mu się przyglądając. Punkt dla niego, że ochota wbicia mu różdżki o oko przeszła już jakiś czas temu.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Salon pianistki Czw 04 Paź 2018, 20:09 | |
| - Czekałem całą minutę aż przerwiesz swoją grę. Poza tym masz rację, jestem ignorantem, ale nie przyszedłem tu debatować na ten temat tylko zwrócić ci zgubę. Ty zamiast jakiegoś podziękowania zadzierasz nos. - mimo złożonej sobie obietnicy wynalezienia w sobie ludzkich odruchów zaczynał powoli tracić cierpliwość. Wziął głębszy wdech i powtórzył w myślach, że warto spróbować czegoś innego. Sęk w tym, że niewiele osób było w stanie wytrzymać z nim dłużej niż parę minut. Miał niewyparzoną gębę, co chwila na usta cisnęły mu się złośliwe komentarze przeplatane z jakimś absurdalnym komplementem. Najwyraźniej panna Cassandra nie należała do osób, które były biegłe w wytrzymywaniu takiego natłoku ignorancji. Niepotrzebnie rozwlekał ten temat skoro przyszedł tu tylko po jedno - no dobra, po parę rzeczy i połowę z nich już miał. Jej rumieniec, haka na przyszłość i teraz wystarczyło palić głupa, iść w zaparte, a może dostanie mu się ta paczka ciastek. Po kuchni pani Pomfrey chodził wiecznie głodny. Miał nadzieję, że zanim nastanie czas powrotu do skrzydła szpitalnego to uda mu się przemknąć cichaczem do kuchni po coś dobrego. Wykaże się niebywałą wspaniałomyślnością i odda Resie ukradzione ciastko. Wyżerał jej prowiant i skoro planuje iść uzupełnić deficyt trójglicerydów to pomyśli o współwięźniarce. Wywrócił oczami kiedy i sama Cass zaczęła używać ironii. Robiło się ciekawie. - Naprawdę? Na gacie Dropsa, serio ludzie zwracają się do siebie po imieniu? Całe życie żyłem w kłamstwie, no nie. Serce mi pękło. - odpowiedział pięknym za nadobne. Na usta cisnęło mu się "aż ręka mi odpadła" ale wolał nie wywoływać wilka z lasu. On jakoś nie kojarzył Cassandry i nie wyglądał na zmartwionego tą sytuacją. Zazwyczaj interesowała go tylko jedna jedyna Krukonka w Ravenclawie, a więc w relacjach z resztą krukońskich osobników dosyć mocno sprawę zaniedbywał. - Kosztowało mnie to trzy przekleństwa w myślach. Całkiem tanio. - zaskoczył i odpowiedział szczerze i zgodnie z prawdą. Horn miał tak, że jak już przychodziła mu ochota na prawdomówność to robił to pełną parą. Tak samo z kłamstwem. Między innymi właśnie dlatego tak trudno było do niego dotrzeć i posiąść tę rzadką umiejętność przesiewania jego słów i wypowiedzi. Nic sobie nie zrobił z nazwania "typowym ślizgonem", bo nie było to szczerze mówiąc warte jego uwagi. Dziewczyna przyglądała mu się teraz baczniej i przenikliwiej. Czuł i widział ten wzrok, ale nie zestresował się tym. Nie zmienił swojej mimiki ani wzroku. Wyglądał na zmęczonego człeczynę, który silił się po prostu na uprzejmość i choć wiele to go kosztowało (przynajmniej w obecnym momencie) to warto docenić te maleńkie kroczki ku byciu... bardziej przystępnym ludziom. - Po pierwsze wielka encyklopedio, przyszedłem tu i byłem miły, ponieważ oddaję ci paczkę. Jeśli uważasz to za obrazę to polecam zmienić tę encyklopedię. Po drugie, sama doprowadzasz mnie do kąśliwych uwag przez swoją skrajną nieufność. Po trzecie - racja, nie wolno być naiwnym, ale akurat teraz postanowiłem zrobić dobry uczynek. Padać do stóp nie musisz, spokojna twoja rozczochrana, ale nie obrażę się za jakieś podziękowanie albo chociażby brak potępienia. - mówił trochę szybciej niż wcześniej ale jednak całkiem spokojnie, za co winno się bić przed nim pokłony, bowiem było to osiągnięcie niemałe zważywszy na jego emocjonalny dołek. Cassandra słusznie prawiła, dobrze rozumowała i widać, że mózg miała na swoim miejscu - pochwalić za ostrożność, choć w przypadku Horna trafiła na upartego osła. Tor jego myśli to siatka pomysłów, planów, zwycięstw, porażek, ulotnych myśli i tych trwałych, które go gnębiły. Tak naprawdę trudno rzec dlaczego zachowywał się tak, a nie inaczej. On sam nie do końca był w stanie pojąć skąd się wzięła u niego ta potrzeba...ludzkości. Westchnął głęboko widząc, że ta się nie poddaje. Trafił swój na swego, choć to powiedzenie tylko w ułamku prawdziwe w ich przypadku. Nachylił się nad dziewczyną, zrobił ten krok i spojrzał jej w oczy swymi brązowymi, podkrążonymi ale z błyskami tajemnicy. Nie powie jej wszystkiego, to psułoby zabawę. - No dobrze, wyznam ci mój motyw. - i w tym samym momencie wyjął z jej paczki opakowanie miodowych ciasteczek. - To. Pomfrey zakazała słodyczy, bo coś-tam-nie-słuchałem. - powiedział pół prawdę. Był z siebie dumny, bo zabrzmiało to całkiem szczerze. Oby w końcu łyknęła haczyk i przestała go podejrzewać o niecne zamiary. Kącik jego ust drgnął w uśmiechu, gdy nieświadomie skierowała doń komplement. - Małe co nieco. Tylko i aż, ale raczej tylko. Nie musimy teraz tego ustalać, mam dzisiaj dzień bycia miłym dla ludzi, więc po prostu nie wypaplam do "Lustra", że niejaka Montrose otrzymuje wraz ze słodyczami różowe stringi. - uniósł brwi zaczepnie wyczekując jej reakcji. Da się sprowokować czy nie da się sprowokować. Kiedy straci cierpliwość? Za minutę czy dwie? Nie wierzył, że dałaby radę dłużej. Nie był miły w obyciu a i tak dzisiaj zachowywał się wzorowo w porównaniu do ostatnich dni, kiedy to Campbell chciał go wysłać do psychiatryka. Zerknął na paczkę ciasteczek. To całkiem duża paczka. Z tego co się orientował to jedna z droższych ale i najlepszych w smaku. Stres wzmagał mu apetyt i szczerze mówiąc, wyjdzie mu to na zdrowie. |
| | | Cassandra Montrose
| Temat: Re: Salon pianistki Nie 07 Paź 2018, 20:29 | |
| Wpatrzyła się w niego, lekko marszcząc brwi. Miała wrażenie, a raczej była pewna, że owa dyskusja do niczego nie prowadzi, jedynie podnosząc jej ciśnienie. Jak w ogóle dochodziło do sytuacji, w których przedstawiciele domu Węża z taką łatwością potrafili wyprowadzić ją z równowagi? Czy chodziło o okoliczności, czy po prostu mieli we krwi coś toksycznego, na co reagowała zupełnie inaczej, niż na innych ludzi, niczym byk na płachtę, którą ruszano mu przed oczami, prowokując. Tak też się czuła, z tym, że ową płachtą były słowa Castiela. - Wybacz, powinnam docenić twoją łaskawość. Minuta to przecież tak dużo, zwłaszcza dla kogoś tak zapracowanego, jak ty - stwierdziła, wzdychając teatralnie. Zapewne sama powinna trochę odpuścić, ale było to niebywale trudne, kiedy miało się do czynienia z kimś takim, jak Horn. Samo jego spojrzenie potrafiło wywołać w drugiej osobie odmienne odczucia, z których nie wszystkie były pozytywne. Co prawda sama Montrose nie była bez winy, bo mimo wszystko ile można było się gniewać za to, że jej przerwał, ale jeśli chodziło o muzykę, rysowanie, czy naukę, potrafiła dać się we znaki, kiedy ktoś ją wyrwał z transu. Taki mały potworek czający się w jej szczupłym ciałku, który pojawiał się jedynie w podobnych momentach. No i podczas walki z Bartym, ale wtedy z małego robił się wielki, bo tamten Ślizgon samym uśmiechem potrafił sprawić, że różdżka automatycznie pojawiała się w dłoni Krukonki. - Pod tym względem najwidoczniej jesteśmy do siebie podobni, bo ty również nie zachowujesz się jak ktoś, kto go nie zadziera - stwierdziła, trochę z tonu ostatecznie spuszczając. Trochę racji miał, ale miała ją i ona. I jak tu w takich warunkach dojść do sensownego porozumienia? - Tak na przyszłość, żeby serce mogło pęknąć, najpierw trzeba je mieć - rzuciła, nie mogąc się powstrzymać. Tak, rozmowa z pewnością nie zmierzała w kierunku, w którym powinna, a dodatkowo Cassandra traciła nie tylko cierpliwość, ale i czas, który wykorzystać miała znacznie lepiej. Czego jednak się nie robiło dla pokazania Ślizgonowi, że nie każdy się chował i nie każdy uciekał, kiedy tylko pojawiał się w zasięgu wzroku. Może i wielu Puchonów tak reagowało (Cass lubiła Puszków, żeby nie było), ale ona była trochę zbyt zaborcza, uparta i w pewnym sensie głupia na podobne zagranie. A później się dziwić, że nagle budziła się w skrzydle szpitalnym czy innym mniej ciekawym miejscu. -Cóż za wyróżnienie. W tym momencie zapewne powinnam ci podziękować za twoją łaskę, co? - spytała, przejeżdżając dłonią po klawiszach, których jednak nie wcisnęła. Aktualnie granie nie miało najmniejszego sensu, kiedy i tak nie mogła się skupić, nie mówiąc już o tym, że zapewne chłopak nie pozwoliłby na to, aby jawnie i z premedytacją go ignorowała. Zaraz wpadłby na pomysł, by nie poświęciła uwagi instrumentowi. Tak przynajmniej jej się wydawało, biorąc pod uwagę jej zatargi ze Ślizgonami, których o dziwo było całkiem sporo, a które wychodziły przypadkiem. -Gdzie jest haczyk i ale, które z pewnością istnieje? Doceniam twoje przyjście tutaj, może nawet oddanie paczki rekompensuje wszystko to, co stało się na początku, jednak nadal nie możesz ode mnie wymagać, że uwierzę w twoją przemianę i chęć pokazania światu, jaki to nie uczynny z ciebie człowiek - skoro on raczył ją szczerością (przynajmniej częściową), tak i ona mogła się o nią pokusić. Poza tym nie widziała powodu, dla którego miałaby cokolwiek przed nim zatajać. - Dobrze. W takim razie dziękuję za oddanie mi paczki - powiedziała po chwili, nie spuszczając z niego wzroku. Nie wyzbyła się podejrzliwości, bo krukoński rozsądek kazał jej zachować dystans. Wszak Ślizgoni słynęli z manipulowania innymi, a ona osobiście nie chciała brać udziału w podobnych gierkach. Szkoda, że nie zdawała sobie sprawy, że mimo wszystko i tak brała. -Punkt dla mnie, był powód. Zawsze działacie z jakiegoś określonego - rzuciła z tryumfem, wytrzymując spojrzenie, którym zapewne zwalał nie jedną panną z nóg. Świadomie, bądź nie. - Paczka ciastek za dostarczenie przesyłki. Brzmi całkiem tanio. Problem polega na tym, że to moje ulubione - stwierdziła, łapiąc paczuszkę ze słodkościami za drugi koniec. Ktoś, kto przysłał jej pakunek najwidoczniej dobrze ją znał wiedząc, co wsadzić do środka, żeby była zadowolona. Szkoda tylko, że nadal nie wiedziała od kogo były. -To nie brzmi zachęcająco, wiesz? Nie ustalać teraz. Czyli co, masz zamiar trzymać ten haczyk do momentu, aż w głowie nie uroi ci się coś naprawdę paskudnego? Nie jestem pewna, czy ta niewiedza z mojej strony jest warta trzymania w sekrecie wiadomości o stringach - rzuciła, lekko na bok głowę przechylając. Poniekąd prawda, chociaż zdecydowanie wolałaby uniknąć podobnej wiadomości. Jeśli już być w centrum uwagi to poprzez dobrze rzucone zaklęcie, a nie dlatego, że w jej przesyłkach znajdowały się sprośne rzeczy. |
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Salon pianistki Pon 08 Paź 2018, 19:18 | |
| Opór tej dziewczyny wyczerpywał go z zapasu cierpliwości. Mierził go sposób w jaki unosiła dumnie podbródek i jak przyglądała się mu podejrzliwie. Poświęcił trzydzieści minut wolności właśnie dla niej i miał nic z tego nie zyskać? Naprawdę? Próbował za wszelką cenę coś z tego wyciągnąć, jakikolwiek zysk. Okej, miał wiedzę na temat związku stringów z Cassandrą lecz sam przecież to wykreował, więc czuł spory niedosyt. Ukłonił się bardzo teatralnie darując sobie słowną sprzeczkę odnośnie wymaganego czasu oczekiwania na przyjęcie audiencji u szanownej panienki Montrose. - W takiej czy takiej wersji wychodzi na zero. - rzucił niestarannie, bo dla niego pękanie serca równa się jego utracie. Coś na ten temat wiedział, a więc wysiłek w uprzejmość kosztował go więcej energii i skupienia. Jak zachowywać się żywo będąc w środku martwym? Nic sobie nie robił z jej ciętego języka. Nie wyglądał na obrażonego, urażonego ani dotkniętego. Nawet powieka mu nie drgnęła, a przynajmniej poczuł ulgę, że nie ma do czynienia z miękką i płaczliwą dziewuchą, która na byle ostrzejszą uwagę reaguje spazmami wycia. Tylko by mu babskich łez tutaj brakowało... - A owszem, powinnaś jak na normalnego człowieka przystało. Chyba, że pod tą rudą czupryną kryje się jakaś odmiana szaleństwa, to możemy pomyśleć nad innymi sposobami podziękowania niż słowo czy słodycze. - poruszył zaczepnie brwiami, choć na ustach nie pojawił się żaden uśmiech który pasowałby idealnie do wypowiedzianych słów. Oparł łokieć o obudowę pianina i zaczął stukać weń niecierpliwie palcami. Nerwowo, pospiesznie, nierówno. Ona w tym samym czasie wodziła opuszkami po bladych i zimnych klawiszach na szczęście oszczędzając mu wysłuchiwania kolejnego zagłuszania miłej dla ucha ciszy. - Ależ droga encyklopedio, nie musisz wierzyć w mój przypływ dobroci. Po prostu mi podziękuj, daj jeść i jesteśmy kwita. Od razu haczyk; jakby ślizgon nie miał prawa raz do roku darować sobie drobnych kruczków w transakcji. - wywrócił oczyma i zawiesił na niej wzrok. Dobrze robiła nie ufając mu, choć preferowałby w obecnej sytuacji, by ślepo zrobiła to, czego od niej oczekiwał. Nie zamierzał się z nią zaprzyjaźniać ani zapraszać ją do schowka na miotły. Na obie rzeczy nie miał sił, bowiem wisząca nad nim depresja coraz obficiej zabierała mu siły do porannego otwierania oczu. Kto wie, może nazajutrz nie będzie chciał wstawać i z nikim rozmawiać. Miał ciężkie dni, a podejrzliwość Cassandry nadwyrężała jego siły. Dodatkowo nie mentalne a fizyczne. Na jego czole pojawiły się krople potu. Minęło niewiele czasu odkąd wylądował w skrzydle szpitalnym, nie doszedł jeszcze do siebie. Otarł rękawem czoło i westchnął. Rad był z tego, że opiera się o pianino - przydało mu się do czegoś. Potarł powieki kciukiem i palcem wskazującym jakby próbował odegnać nadchodzące zmęczenie. na galopujące gorgony, miał iść jeszcze do kuchni. - Akurat dzisiaj nie jestem jakoś pomysłowy, więc musisz przełknąć ten fakt i sobie nie roić w głowie Merlin wie co. Nie musisz mi płacić krwią, ot kiedyś upomnę się o przysługę. Obiecuję, że nie będzie bolało. - zaczerpnął tchu, bowiem wyczerpał zapas tlenu w płucach. - To negocjuj. Masz różne smakołyki w tej paczce. Tylko pospiesz się, bo nie mam... tyle możliwości, aby tutaj stać i czekać aż jej wysokość encyklopedia w końcu się zdecyduje. - i tak przez jakiś najbliższy tydzień bądź dwa nie będzie w stanie wymyślić paskudnego scenariusza spłacania przysługi więc zależało mu na czasie. Wolałby o własnych siłach dotoczyć się do skrzydła szpitalnego, nie wspominając już o potrzebie udania się do kuchni czy dotlenienia płuc tytoniową trucizną. Spojrzeniem brązowych, ciemnych oczu ponaglał Krukonkę w podjęciu decyzji. |
| | | Cassandra Montrose
| Temat: Re: Salon pianistki Nie 21 Paź 2018, 22:47 | |
| Nie bała się go. Nie bała się jego spojrzenia, jego postawy, czy tonu głosu, w którym pobrzmiewała ostrzegawcza nuta skryta za irytacją i być może znudzeniem, które było wyczuwalne. A może jedynie tak jej się zdawało, bo zbyt bardzo dystansowała się, jeśli chodziło o przedstawicieli Domu Węża? Nauczyła się jednak słuchać własnej intuicji, która nie raz pomagała jej wyplątać się z poważnych kłopotów, w które, tak nawiasem mówiąc, sama się wpakowała. Teraz, patrząc na Castiela, odnosiła wrażenie, że coś jest nie w porządku. Może to sam fakt, że pofatygował się prosto do niej, a może coś w jego twarzy, co starał się ukryć. Nie wiedziała i prawdę powiedziawszy nie mając pojęcia, z czym właściwie się mierzy, zaczynała odczuwać wątpliwości. Te same, których tak nie lubiła, a które potrafiły zmienić jej zdanie, niekiedy na błędne. To niemal jak z testem, który się pisało w stresie. Człowiek zaznaczył odpowiedź, ale im więcej o niej myślał, tym bardziej wydawało mu się, że jest błędna. W tej sytuacji było niemal identycznie. Im bardziej skupiała się na jakichkolwiek okolicznościach łagodzących, czuła, jak faktycznie wątpi, a wszystko zaczyna się zmieniać. Nawet ton jej głosu, z którego mimo to całkiem nie wyzbyła się irytacji czy innych negatywniejszych emocji. Jedynie podejrzliwość w oczach kazała sądzić, że nie udało mu się całkowicie na nią wpłynąć. Cóż, trzeba przyznać, że uparta to Cassie potrafiła być. -Ludzie powiadają, że nie jestem normalna. Przedstawiciele twojego domu wiedzą o tym podobno najwięcej. Słowo ci nie wystarczy, przyznajmy to szczerze, jeśli już chcemy w takim tonie utrzymać całą rozmowę. Nie fatygowałbyś się tylko po to, aby je usłyszeć, bo nic dla ciebie nie znaczy, prawda? - spojrzała na niego, mówiąc to neutralnie. Nie z wyższością, nie z oceną, a zwyczajnie, jakby mówiła o pogodzie za oknem. Znała wielu Ślizgonów i nieliczni w ogóle przejmowali się słowem drugiego czarodzieja, zwłaszcza, jeśli nie był czystej krwi, a i wtedy pojawiały się wątpliwości, bo wszak ród miał wielkie znaczenie. Nic dziwnego, że uznała, iż Castiel jest taki sam pod tym względem. - I tak, kryje się szaleństwo, ale jest inne niż to, jakie masz na myśli. Wydaje mi się, że moje własne nie umywa się do tego, co kreuje się w twojej głowie. Bo powiedz, Castiel, w jaki inny sposób miałabym ci podziękować? - spytała, nieco ciszej. Czy chciała znać odpowiedź, sama nie wiedziała. Wszak z jego ust mogło paść wiele, co oczywiście nie było równe temu, że Montrose w ogóle na to przystanie. Była wariatką, ale inaczej, niż można było podejrzewać. -A darujesz sobie? Nie wydaje mi się. Coś jest nie w porządku, a ja się dowiem co, Castiel. Wy Ślizgoni nie słyniecie z dobroci i sami jesteście sobie winni takiego osądu. Nie mówię, że każdy, ale powiedz prawdę, czy w tym wszystkim chodzi jedynie o słodycze? - dopytywała, bo coś w głowie nie dawało jej spokoju. Światełko migało, a ona nie wiedziała dlaczego. Dlaczego nie dostrzegała tego, przed czym ów błysk ją ostrzegał? Przecież to było takie proste, a przynajmniej powinno być dla takiego umysłu jak jej. -Powinieneś usiąść. A najlepiej wrócić do skrzydła szpitalnego. Pamiętaj, że jeśli będę musiała cię tam eskortować, będziesz wisiał mi przysługę. A ja nie poproszę o słodycze - stwierdziła, uśmiechając się delikatnie, może zaczepnie, dostrzegając wyraz jego twarzy. Może mu nie ufała, ale nie była bez serca. Wyciągnęła nawet rękę, by przysunąć jedno z krzeseł walających się po całej sali. Wszak nie zanosiło się na to, by handel skończył się tak szybko. A może powinien? Dzięki temu Cassie odzyskałaby wolność i mogła ćwiczyć dalej, a poszkodowany chłopak wróciłby do skrzydła szpitalnego. Brzmiało dobrze. Szkoda, że ponownie odezwał się upór dziewczyny. -Moja krew niewiele dla ciebie znaczy. Nie jest czysta - powiedziała obojętnie. NIe wstydziła się tego, kim była. Sama uważała, że nie to jest wyznacznikiem człowieka. - Przysługa? Brzmi jak wydanie na siebie wyroku, zwłaszcza, kiedy zawiera się ją z tobą. Niech będzie, przysługa. Ale tylko taka, którą będę w stanie wykonać. Pamiętaj, że nie bawię się w rzeczy, które narażające na niebezpieczeństwo innych, więc jeśli nagle masz zamiar powiedzieć, że mam torturować jakiegoś twojego wroga, to już teraz możesz pójść do redakcji i powiedzieć, że Cassandra Montrose nosi stringi. Nie zapomnij dodać, że byłeś pierwszym, który się o tym dowiedział - dodała, bo chociaż wolała tego uniknąć, tak mimo wszystko nie chciała robić wbrew sobie. Oczywiście jeśli Ślizgon planował faktycznie w coś ją wpakować. -Czekoladowe żaby? Ciasteczka dyniowe? A może ciągutki? Och, ktoś kto wysłał paczkę, naprawdę wie, co lubię - rzuciła, bardziej do siebie, niż do Ślizgona. Teraz zaczęła się tym bardziej zastanawiać, kto właściwie jej to wszystko przysłał.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Salon pianistki Pon 22 Paź 2018, 18:46 | |
| Im dłużej stał naprzeciw dziewczynie tym nabierał pewności, że trafił na osobę piekielnie upartą. Miało pójść gładko, szybko, bez zbędnego tracenia czasu. A tu proszę, rozmawiał z Krukonką z przejawami zarozumialstwa i gadulstwa. Musiał pilnować się, by nie syknąć, aby łaskawie zamknęła się i po prostu dała mu to, co chciał i każde wróciłoby do swojego świata. Skądże znowu, przedłużała sprytnie to spotkanie i cokolwiek chciała osiągnąć, tylko go tym rozdrażniała. Udawanie miłego było wyczerpujące. Jak ludzie mogą być tak naturalnie weseli i życzliwi? Toć to przecież zabiera całą energię i nie dostaje się nic w zamian. Potarł palcami powieki i westchnął. Słowa wypadały z jej ust z prędkością pikującej miotły i to nie byle jakiej a na przykład pięknej Spadającej Gwiazdy, którą to sobie przetrzymywał w szatni na boisku. Do jego móżgu trafiła połowa z tego, co powiedziała przez co miał problem z ustaleniem czego ona właściwie od niego chce. Otworzył powieki odsłaniając przekrwione gałki oczne i wodził wzrokiem po jasnej twarzyczce, po ustach które non stop poruszały się i mówiły do niego. Usłyszał końcówkę jej wypowiedzi i się uśmiechnął przelotnie. - Gdy wrócę do przytomności możesz mi wynagrodzić wszystko w pustym schowku na miotły. Dam ci znać, gdy będę mieć ochotę na spłacanie długów. - rzucił słowa w powietrze mimo, że nie miał ochoty teraz na jakiekolwiek kontakty bliższe i fizyczne z płcią piękną. Myślał już o łóżku. Co prawda fajnie byłoby znaleźć pod kołdrą jakieś ładne panienki, jednak w chwili obecnej... pewnie by je zrzucił na podłogę i zamienił się w kokon. Opadał z sił, to go rozdrażniało. - Matko trytońska, szukasz dziury w całym. Weź wyluzuj i tak nie będę ci się z niczego zwierzać. - wzniósł oczy ku niebu i prosił niemo Merlina by dał mu siły nim ręce mu opadną w bezsilności. Słowa Cassandry dotyczące eskortowania do łóżka zadziałały na niego jak płachta na byka. Zwęził wzrok, zacisnął zęby i wbił ciemne ślepia w rozgadaną dziewczynę. Gdy przesuwała krzesło przyblokował jego nóżkę stopą, a potem przewrócił. Upadło głucho na podłogę. - Przestań tak trajkotać. Cholera, naprawdę wydaje ci się, że obchodzą mnie twoje opory przed krwią? Nie wytrzymałabyś żywa nawet sekundy z moim wrogiem i wybacz, nie wykorzystuję czyjejś różdżki do swoich spraw. - chrząknął, choć z jego oczu zaczął zionąć martwy lód. Takim wzrokiem wpatrywał się w nią. - Skoro tak bardzo tego chcesz to dobra, będzie to wyrok. Chciałaś to będziesz mieć. Nie ma problemu, ale potem nie jęcz, że nie chcesz. Wiesz co? Za ten twój bunt to wisisz mi dwie przysługi. Przyjdę po nie któregoś dnia. - zwilżył końcówką języka wysuszone i spierzchnięte usta. Zaczerpnął tchu i odepchnął się dłonią od pianina. Teraz ciężej mu się szło w drogę powrotną. Odwrócił się plecami do Cassandry. - Narka. Zapamiętam sobie twoje nazwisko. - idąc tyłem uniósł rękę w geście niemego pożegnania i wyszedł z sali. Niczym mara, zmora nieczysta, człapał na pierwsze piętro. Przypominał ducha, kiedy stanął na progu skrzydła szpitalnego. Sporadyczne spotkanie z Cassandrą zabrało mu sporo sił. Nie spodziewał się, że będzie aż tak absorbująca i wymagająca. Przeliczył się, niestety. Zasnął z gorzkim ulotnym słabym uśmiechem.
[z tematu x 2] |
| | | Gabrielle Levasseur
| Temat: Re: Salon pianistki Sob 24 Lis 2018, 14:09 | |
| Stała na wprost marmurowego paleniska, obserwując jak dopiero co rozpalony ogień pomału trawi duże kawałki sosnowego drewna. Zielone spojrzenie Gabrielle uważnie śledziło skacząco, wolno powiększające się iskry. Ciągle miała przed oczami widok Castiela odzianego w szpitalną piżamę ukrytą pod szarym swetrem. Delikatny uśmiech pojawił się na jej ustach, z chwilą gdy pomyślała o ich ostatnim spotkaniu. Jakim cudem człowiek może posiadać tak wiele, tak odmiennych twarzy? Nieme pytanie zawisło w powietrzu. Nie potrafiła przestać myśleć o tym, w gruncie rzeczy bardziej dziwnym niż dupkowatym Ślizgonie. I choć mogłaby przysiąc na wszystkie świętości, że było to jednorazowe wydarzenie kiedy wobec niej był taki ludzki, to nie mogła powstrzymać tego ciepła, które w ten czas zrodziło się w jej sercu. Pomieszczenie, w którym się znajdowała było tym, które zwykła określać mianem „moje”. Czytając Historię Hogwartu znalazła w niej mało liczne wzmianki o tym salonie, który od wieków zwany był Salonem Pianistki. Nikt niestety nie pamiętał już do kogo należał wiekowy fortepian stający na środku pokoju, nawet w księgach nie udało się jej odnaleźć odpowiedzi na to pytanie. Było to magiczne miejsce, w każdym tego słowa znaczeniu, biła od niego niezwykła aura, a atmosfera tu panująca, choć na pierwszy rzut oka niezbyt przyjemna budziła w sercu najwspanialsze uczucia. Ogrzana ciepłem paleniska, w końcu odważyła się na ten krok. Z wrodzonym wdziękiem, z lekką dozą subtelności w każdym kroku podeszła do wielkiego, drewnianego instrumentu, opuszkami palców lewej dłoni „badając” jego fakturę. Gładkie drewno było niezwykle przyjemne w dotyku, a impregnat je pokrywający lśnił w blasku palącego się ognia. Uśmiechnęła się. Och… jak bardzo chciałaby móc usiąść do instrumentu, wprawić w ruch klawisze wykonane z kości słoniowej, tak by salon na nowo wypełniła muzyka. westchnęła zrezygnowana. W duszy grała jej melodia, w głowie słowa układały w tekst piosenki, zaś w pokoju poza dźwiękami palącego się drewna panowała grobowa cisza. – Mmm… – zamruczała, głos odbił się od ścian uderzając w nią swoją mocą. Zamknęła oczy zdziwiona tym doznaniem – We all got nightmares in our dreams. We look for someone to believe in us. And show us the way. And make it okay. The world can be dangerous. – zaczęła śpiewać, słowa te siedziały w jej głowie od paru dni, wryły się w umysł, a dzisiejszej nocy, kiedy koszmar dzieciństwa powrócił nabrały odpowiedniego kształtu, wypełniając całkowicie duszę. Pod palcami poczuła drgania, usłyszała melodię. Zszokowana przestała śpiewać, z lekką obawą spojrzała na klawisze fortepianu, które teraz jakby czując jej potrzebę wprawienia ich w ruch poruszały się, wydobywając melodię z instrumentu, dokładnie tą samą, którą Puchonka miała w głowie. Gdy tylko pierwszy szok minął, uśmiechnęła się. Ten pokój był naprawdę magiczny! – There's something so rare in your veins. Not a single thing I would change. And oh, if you only knew how I see you. Would you come alive again. Alive again. I need you to understand. I don't mind your shadows. 'Cause they disappear in the light. I don't mind your shadows. 'Cause they look a lot like mine. – kontynuowała swój śpiew, a dźwięk fortepianu wtórował jej, dzięki czemu piosenka nabrała niezwykłej mocy. Blondwłosa dziewczyna o zielonych oczach stała oparta o instrument chłonąc jego ton, rozkoszując się tym przyjemnym drżeniem, a jej głos niczym syreni śpiew niósł się po salonie wypełniając powietrze, które zdawało się być dzięki temu elektryzujące. – And listen to me. It's okay to be afraid. Just walk like you're never alone. I don't mind your shadows. Your shadows, baby I don't. – pomieszczenie nabrało niezwykłego blasku, jakby na nowo zostało tchnięte w nie życie. Postać Puchonki była epicentrum tego wszystkiego, to od niej bił ten blask, który przyciągał, emanował niezwykłym urokiem, a jej skóra zdawała się lśnić, tak samo jak biało-złote włosy. – Pictures and our hair. Of what was supposed t… - urwała, w chwili gdy muzyka nagle gwałtownie ucichła. Otworzyła oczy, które mimowolnie przymknęła podczas swojego solowego występu. Czuła na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciła się przez ramię w drzwiach widząc stojącego Finna. - Co tu robisz? – pytanie samo opuściło jej usta. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Salon pianistki Sob 24 Lis 2018, 14:09 | |
| Mając w swej duszy muzykę miał obowiązek wiedzieć o istnieniu Salonu Pianistki. To tutaj odkrył talent Nicolasa. To tutaj przychodzili uczniowie i potajemnie oddawali się w ramiona muzyki. Każdym kierowało coś innego - jedni korzystali z faktu przypadkowego znalezienia tego pomieszczenia, drudzy pchani tu byli z powodu niespełnionych marzeń i potrzeb. Sam Finn Gard nie korzystał nigdy z Pianina choć kilkakrotnie tu trafiał, by sprawdzić czy nie odnajdzie tu talentu, potrzebujacęgo odpowiedniego bodźca, by nabrać śmiałości i wyjść światu naprzeciw z swym mniejszym bądź większym darem. Za taki właśnie bodziec się uważał. Miał w sobie odwagę, by tego dokonać i cierpliwość, by poświęcić temu czas. Spodziewał się tu spotykać wielu uczniów - od zestresowanych drugorocznych po poważnych i skrytych siódmoklasistów. Nie wziął pod uwagę, że napotka tu kogoś ze swojej kapeli, rzecz jasna poza Nicolasem. To nie tak, że perfidnie wparował do środka. Z ręką na sercu przechodził korytarz dalej, gdy jeden z zaprzyjaźnionych portretów dał mu cynk o “złotym głosie mieniącym się srebrem" odwiedzającym właśnie salon pianistki, ten salon o magicznej aurze. Puchon skręcił od razu w odpowiedni korytarz, porzucając w ten sposób swoje plany. Chciał jedynie nadstawić ucha i najwyżej po chwili oddalić się w ciszy. Nim jednak dotarł, usłyszał i poczuł głos Gabrielle. Wyczulił się na jej śpiew odkąd położyła go na łopatki podczas ich pierwszego spotkania. Wiedział, że to ona śpiewa. Skąd? Ilekroć układała słowa w pieśń na skórze Finna pojawiała się gęsia skórka a trzewia wypełniało poczucie błogości. Ta dziewczyna miała w sobie dziwną magię. Aurę, której niewielu mogło się oprzeć. Z goryczą musiał przyznać, że w kwestii charyzmatycznego oddziaływania na publiczność to ona będzie na podium. Nie dość, że była piękna - i to nie wyolbrzymienie - to potrafiła uciszyć jednym tonem wszystkich, nawet znerwicowanych muzycznych geniuszy. Przyłożył ucho do drzwi i walczył ze sobą, by odejść. Melodia dotykała jego duszy, wzruszała go. To niema magia rozwiązała jego dylemat - drzwi otwarły się bezszelestnie zabierając Finnowi resztki rozsądku, by sobie stąd iść. Ciągnęło go do środka, pchało by wypowiedział co o tym sądzi. Słuchał więc, oparty ramieniem o framugę. Nie odzywał się, jego oczy płonęły niezidentyfikowanym blaskiem. Wsiąkał umysłem w każdy zawiły ton i nie mógł wyjść z podziwu. Gdy była przekonana o samotności śpiewała jeszcze… lepiej. Nie było takiego słowa, które w pełni oddałoby, co czuł słuchając jej muzyki. Pianino idealnie zgrało się z dźwiękami, łagodnie i precyzyjnie. Nie potrafił oderwać odeń wzroku. Gdy przerwała i wpuściła do środka ciszę, odczuł to jak wylany na głowę kubeł zimnej wody. Niemo krzyczał by nie rozpraszała swojej magii. Im dalej śpiewała tym powietrze zmieniało się w sposób bardzo przyjemny. Człowiek rezygnował z hamulców, otwierał bramę swojej duszy i zbliżał się do kwintesencji swego jestestwa. Mimo, że go zauważyła nie chciał by przerywała. Nie poczuł wstydu, jeszcze nie. Był zbyt zaaferowany tym co dane było mu usłyszeć. Z miną napiętą wszedł do środka, stawiał duże kroki i zatrzymał się przed dziewczyną. - Na wszystkich przodków, proszę Cię, Gabrielle. Nie przerywaj. - poprosił szeptem, przejęty i zafascynowany. Sięgnął po jej dłoń i objął ją delikatnie palcami. Miał szorstkie i chropowate opuszki lecz na chwilę o tym zapomniał. Z niebywałą delikatnością przeniósł dłoń Gab na pianino, ułożył na chłodnej, gładkiej i lśniącej obudowie. Chciał jej pokazać tym samym jak wyzwolić magię tego miejsca - dotykiem i głosem. Z kilkusekundowym opóźnieniem zabrał swą dłoń i niemo prosił by koniecznie kontynuowała. Czuł wielki niedosyt. Coś mu kazało namówić Puchonkę do dokończenia pieśni. Jego błękitne tęczówki lśniły, a źrenice miał rozszerzone. Wnętrze jego dłoni było ciepłe od jej skóry. Był przekonany, że to biała magia w najczystszej postaci.
|
| | | Gabrielle Levasseur
| Temat: Re: Salon pianistki Sob 24 Lis 2018, 14:10 | |
| Zamrugała zaledwie dwa razy, kiedy tuż przy niej stanął Finn. Była zaskoczona jego widokiem, a jeszcze bardziej jego bliskością. Wyrwana z transu pełna mieszanych uczuć, nie wiedziała jak powinna zareagować na jego prośbę. Wpatrywał się w nią tak intensywnie swoimi niebieskimi oczami. Zapatrzona w nie, otrząsnęła się w chwili, gdy na dłoni poczuła ciepło drugiej osoby. Zmarszczyła delikatnie czoło, jednak nie zabrała ręki. Poczuła jak szorstkie są jego palce, tak silnie kontrastowały z jej delikatną i gładką skórą. Przeniósł jej dłoń z powrotem na instrument, gest ten był taki ujmujący, jakby z pewną dozą czci traktował tę część jej ciała. Przygryzła delikatnie wewnętrzną stronę policzka. Nie mogła oderwać od niego swojego spojrzenia. Poczuła jakby jej serce na chwilę zwalnia, by ponownie z niebywałą mocą wrócić do dawnego tempa. Czas zdawał się zatrzymać w miejscu, a magia salonu sprawiała, że powietrze wokół zdawało się elektryzować. Czy on czuł to samo? A może tylko jej mózg płatał figle doszukując się w tym wszystkim, czegoś co tak naprawdę nie istnieje? -Są takie piosenki które nigdy nie powinny być usłyszane – odpowiedziała w końcu, po tej długiej ciszy która między nimi zapanowała. Nie była ona niezręczna, wręcz przeciwnie… przesycona emocjami. Kiedy puścił jej dłoń, zabrała ją zaciskając w pięść, przykładając w miejsce gdzie biło serce blondynki. Odwróciła się plecami, dłużej nie mogąc znieść jego spojrzenia, wręcz błagalnego. Była to jednak z tych piosenek, melodii i słów, które otwierały duszę dziewczyny, tak że każdy kto je usłyszał mógł do niej bezwstydnie zajrzeć. Odczytać kłębiące się w Francuzce emocje, by później wykorzystać przeciwko niej. nie chciała by ta piosenka została usłyszana przez kogokolwiek. Należała do niej, była nią. Choć stała przed chłopakiem ubrana czuła się naga. Bijąc się z myślami przymknęła powieki, fortepian zaczął grać melodię, która została gwałtownie przerwana. Ona jednak nie rozpoczęła śpiewu po raz kolejny. Tylko muzyka wypełniała pomieszczenie. Nie potrafiła się przemóc, Finn ciągle się jej przyglądał, czuła jego spojrzenie na swoich plecach. To właśnie obecność blondyna powstrzymywała ją przed tym, by na nowo odsłonić duszę. Obawy. Miał je każdy nawet ona, mimo iż nie do końca miała powody by je mieć. Gabrielle była niczym czysty zawiniątek pergaminu, nigdy nie poznała smaku miłości, rozczarowania czy zdrady. Czuła się niekompletna, lecz w świetle tego, co w swoim życiu przeszli inni mogła uważać się za szczęściarę, a jednak, zawsze było jakieś ale. Nie wiedziała tak do końca, jak wiele emocji w Gardzie wywołuje jej śpiew. Kiedy sądziła, że jest sama, nikt nie patrzy i nie słucha, oddała swoje ciało w objęcia muzyki. Wtedy potężny głos rozbrzmiewał z niezwykłą mocą wypełniając nawet najbardziej zapomniany zakamarek pokoju. Poddała się temu. Słowom płynącym wprost z jej duszy, melodii granej przez stary fortepian, który miał zostać powiernikiem tego sekretu skrywanego w sercu. Zapomniała o całym świecie, a głupie przeświadczenie, że nikt jej tu nie znajdzie zaprowadziło ją do tej chwili, w której nie wiedziała zupełnie jak powinna się zachować. Delikatny rumieniec ozdobił jej policzki. –Wybacz – wyszeptała.
|
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Salon pianistki Sob 24 Lis 2018, 14:10 | |
| Nie był pewien do końca co się wydarzyło. Być może właściwie nic, a jednak ogrom zarazem? Całym ciałem czuł potrzebę wysłuchania tej piosenki do końca. Intuicja mówiła mu, że coś w tym jest, coś, co można odkryć, poznać i zasmakować. Skąd mógł wiedzieć, że kryje się w tym część duszy Gabrielle? Mając takie pojęcie nigdy nie ośmieliłby się na takie pytanie. Nie byłby godzien ni wart takich słów. Mimo, że nie odpowiadała, nie wpadł na pomysł przyzwoitego oderwania odeń wzroku. Nie zauważył, że stoi pół metra za blisko niż przystoi to młodym, dobrze wychowanym ludziom. Bezprawnie oglądał jej zielone oczy z tak bezwstydnej bliskiej odległości. Oczyma wyobraźni widział jak magia płynąca z Gab otacza go ze wszystkich stron i wywołuje gorąc na karku - ten niecierpliwy gorąc, który rozpala trzewia do czerwoności. Powoli w jego umyśle pojawiała się myśl, że powinien coś zrobić, cokolwiek, by przerwać tę nienazwaną ciszę. Nie widział wyposażenia salonu, nie słyszał trzaskającego ognia w kominku. Chciał więcej tej pieśni, jeszcze odrobinę, chociaż nutę, a jednak uzyskał odmowę. Otworzył szerzej oczy wybudzony z psychotycznego transu muzycznego geniusza... jednak nie był pewien czy to tylko hobbystyczno-zawodowa fascynacja kryła się za spojrzeniem, jakie zakotwiczył w jej tęczówkach. Wtłoczył do płuc zapas powietrza, by mieć siłę na odnalezienie słów. - W takim razie, gdy tylko stąd wyjdę to o niej zapomnę. - obiecał tym samym tonem. Zmarszczył brwi, bowiem przerwanie ciszy wywołało w nim dyskomfort silniejszy niż mógłby tego chcieć. Poczuł na twarzy ciepło - które pojawiało się u Finna rzadziej niż łza - poczucie zawstydzenia. Ocknął się, rozejrzał po salonie i spojrzał trzeźwo na swoje zachowanie. Było karygodne, poniżej krytyki. Narzucił się swoją obecnością, nie zapytał o pozwolenie, niczym rodowity Ślizgon podkradł się i perfidnie ją podsłuchał. Żądał niemożliwego, przekroczył jej granice prywatności. Naruszył to, czego nie powinien pod żadnym pozorem tykać. A jednak wydawało mu się, że i ona poczuła to, co pojawiło się w powietrzu zanim przerwali ciszę. Cofnął się o te wymagane, przyzwoite pół kroku. Uniósł dłoń do twarzy, rozmasował palcami brwi. - Ja... przepraszam, Gab. Nie wiem co we mnie wstąpiło. - odezwał się skruszony, spuścił głowę, wbijając wzrok w swoje trampki, jakby znalazł tam coś niebywale fascynującego. - Co też musisz sobie o mnie myśleć. Zamiast cię po ludzku poznać, wszcząłem awanturę, a teraz... zachowałem się jak skończony idiota. - zrobiło mu się bardzo głupio i jak zawsze do pary pojawiła się silna potrzeba ucieczki sprzed oblicza Gabrielle. Miała święte prawo się na niego złościć, więc jej przeprosiny nie miały podstaw do brzmienia. Powinien zapisać się na jakiś kurs poprawnego zachowywania w napiętych sytuacjach. Mimo wszystko Finn dawał się ponieść głębszym emocjom. Darował sobie drobne złości, żale czy sprzeczki - nie tracił energii na małe, nieprzyjemne rzeczy. Jednak gdy mowa tutaj o muzyce czy o... zwykłym codziennym zaangażowaniu, nie mógł rozpoznać granic, których nie powinien przekraczać. Przerażała go myśl jak bardzo umiałby zrobić się paskudny. Nie chciał, by ktokolwiek poznał go od tej strony, a już w szczególności nie Gabrielle. Cóż rzec, szło mu kiepsko. Wątpił, by miała o nim dobre zdanie. - Będzie lepiej, gdy pójdę do dormitorium zapaść się pod ziemię bądź na błonia wywoływać plemiennym tańcem sowitów piorun, by mnie strzelił raz a porządnie. - dodał, gdy zawstydzenie coraz bardziej chwytało go za gardło. Na całe szczęście nie umiał się rumienić. Dzisiaj docenił tę niezwykłą umiejętność, bo inaczej miałby policzki po stokroć czerwieńsze niż te u Gab. Nie spoglądał jej w oczy, było mu głupio i tylko czekał na cynk, by móc iść i dać się pożreć zażenowaniu. Gnębiło go jedno. Cisza została przerwana, a on wciąż czuł w powietrzu intensywne echo emocji. Ciągnęło go, by spojrzeć na Gab i sprawdzić jak zareagowała na jego przeprosiny. Nie odważył się jednak w obawie, że mógłby się jeszcze bardziej pogrążyć. Jak Vinci to robi, że się z nią tak bezproblemowo dogaduje? Ach tak, Vinci jest normalnym, wesołym człowiekiem, który nie posiada różnych trybów funkcjonowania tak jak Finn. On potrafił być niewyspanym "draculą", psychicznym muzykiem albo miłym facetem przy lepszym dniu. Coś mu zaczęło szwankować. Wkradł się jakiś... Błąd.
|
| | | Gabrielle Levasseur
| Temat: Re: Salon pianistki Sob 24 Lis 2018, 14:11 | |
| To było niezwykle słodkie, kiedy zawstydzony Finn próbował ją przeprosić. Złe pierwsze wrażenie, które na niej wywarł już dawno zostało zatarte, nie tylko przez to, że przeprosił ją oraz Viniego podczas próby, zauroczył swoim głosem, ale również dzięki temu drugiemu Puchonowi, który na każdym kroku próbował przekonać blondynkę do Garda. Nie była na niego zła, choć on zapewne właśnie tak myślał. Plątanina różnych emocji targała jej drobnym ciałem, wstyd, niepewność, strach, to dziwne poczucie, że przez przypadek odkryła się przed kimś kogo właściwie nie znała, jednak nigdzie w tym wszystkim nie było złości. Wzięła głęboki oddech, jej klatka piersiowa uniosła się znacznie, by następnie powoli opaść, pomniejszając zawartość tlenu w płucach do standardowych ilości. Przygryzła dolną wargę obracając się na pięcie, ponownie stając twarzą w twarz z blondynem. On zapatrzony w swoje trampki zdawał się być zawstydzony niczym małe dziecko, które zrobiło coś złego. To wywołało u dziewczyny uśmiech, w którym kąciki jej ust lądowały delikatnie ku górze. Z każdą sekundą czuła się coraz spokojniejsza, krążąca w żyłach krew powoli zwalniała swój bieg, serce wracało do naturalnego rytmu, oczy które wcześniej zaszły dziwną mgiełką teraz na nowo nabierały tego zielonego odcieniu, który na myśl przywoływał zieleń łąki. Powietrze wypełnił zapach sosnowego drzewa wymieszany z wonią jej słodkich perfum, i tego cierpkiego zapachu niedojrzałych jeszcze truskawek. –To nie tak – oznajmiła, chcąc uśmiechem dodać mu niego otuchy, jednocześnie pokazując że nie jest na niego zła. –Nie musisz o niej zapominać, ale wiesz… jako muzyk powinieneś to zrozumieć – stwierdziła podchodząc niego bliżej, opuszki palców położyła na płycie wciąż grającego fortepianu, jego drgania miały dziwne właściwości, dodawały jej odwagi, która była teraz niezwykle wymagana w przypadku Puchonki – Są takie melodie czy piosenki, w których ukryta jest część ciebie – wyjaśniła nie patrząc w jego oczy, skupiła swoje spojrzenie na blasku ognia odbijającego się w lakierowanej powierzchni. – Wkładasz w nią serce, a jednocześnie ona dobiera ci dusze. Kiedy ją grasz lub śpiewasz, ktoś może zajrzeć wprost do jej wnętrza, prześwietlić cię – westchnęła. Nie była pewna czy w swoich słowach dobrze ujęła to co czuła, a jednocześnie czy czasem pod wpływem emocji jakie budziło w niej wypowiedzenie ich, nie popełniła gafy. Spojrzała na niego ukradkiem. -Nie przyjmuje twoich przeprosić – powiedziała pewnie, skierowała na niego swoje zielone tęczówki, a różowe usta dziewczyny rozjaśnił wesoły uśmiech, który rozładował tą dziwne napięcie. Widząc jego zdziwiony wyraz twarzy pospieszyła z wyjaśnieniami –Nie masz za co, właściwie to cieszę się, że to ty a nie ktoś inny. – przyznała, wzdrygła się na samą myśl, że zamiast Puchona mógł stać tu teraz Castiel, który nie pozostawił, by na niej suchej nitki, czy inny Ślizgon jego pokroju. Zapewne słuchałaby teraz kąśliwych uwagą i chamskich komentarzy dotyczących nie tylko jej głosy, ale również słów przez nią śpiewanych. Nigdy nie mówiła nikomu o swoich koszmarach, ty które męczyły ją gdy była mała, a teraz z jakiegoś dziwnego powodu powróciły. Właśnie to było impulsem, by piosenka powstała, nabrała odpowiedniego kształtu i wydźwięku. Jak wiele tajemnic skrywała, emocji i pragnień wiedziała tylko sama autorka. -Jesteś całkiem sympatyczny, kiedy nie wchodzisz w ten dziwny tryb – zaczęła energicznie gestykulować rękoma, choć nie do końca miała pojęcie, jak pokazać chłopakowi, co ma na myśli. Szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz, w policzku pojawił się słodki dołeczek, a oczy rozświetliły przyjemnym blaskiem. –Może innym razem – roześmiała się. Chętnie zobaczyłaby ten taniec w jego wydaniu, jednak miała pewne podejrzenia, że on wcale nie potrafi tak dobrze tańczyć jak śpiewać. Podpowiadała jej to kobieca intuicja. –Hm… właściwie to jak się tu znalazłeś? – zapytała już dużo bardziej rozluźniona i pewna siebie.
|
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Salon pianistki Sob 24 Lis 2018, 14:11 | |
| Prześladowało go przeczucie świętokradztwa. Im Gabrielle dłużej nie odpowiadała, tym Finn bardziej fiksował się na punkcie swojego przewinienia. Stukał trampkiem w rytm wygrywanej melodii i gdy zdał sobie z tego sprawę zacisnął usta w bladą linię i zaprzestał. Jego ciało był zaprogramowane na muzykę. To była część jego jestestwa, a więc gdy jego zmysł wyhaczył talent, nie umiał się powstrzymać przed przyjrzeniem się mu z bliska. Ale pytanie, czy chodziło mu o aż taką bliskość? Głos Gabrielle zaskoczył go mimo, że spodziewał się, iż zaraz zagłuszy dźwięki swoim melodyjnym głosem. Sęk w tym, że Finn spodziewał się wyrzutu, urazy, a otrzymał zgoła co innego. Zaczerpnął tchu, by być gotowym na kajanie się przed jej obliczem lecz... nagle w jego twarz buchnął słodkawy acz nie przesadnie aromat perfum dziewczyny. Podniósł podbródek i wyglądało to jakby ktoś nagle w tłumie wywołał jego imię, a więc odpowiednio reaguje próbuje dostrzec co też kto od niego potrzebuje. Zabrakło mu mowy w gębie, gdy wytknęła mu oczywistość. Dopiero gdy to zrobiła, pojął, że miał chwilowe zaćmienie mózgu - stąd jego nieplanowane i niekontrolowane wtargnięcie na teren prywatny. Jeśli to możliwe, Finn zawstydził się jeszcze bardziej. Nie szło mu za dobrze. - Teraz to pewnie zabrzmi jak marne tłumaczenie się winowajcy ale masz rację, rozumiem. - ośmielił się spojrzeć w zieleń jej oczu. Uderzyło go to, że się na niego nie gniewała. - Są utwory, których nie płyną z ust i strun głosowych. Nawet nie z serca, tylko z kwintesencji ludzkiej duszy. Nie miałem pojęcia, że ta pieśń... jest ci aż tak bliska, choć powinienem to zauważyć sądząc po tym, jakie wrażenie na mnie wywarła. - odchrząknął bowiem pod koniec wypowiedzi dostał chrypki. W jego oczach pojawił się błysk skrytości. Powstaje pytanie - który utwór, która pieśń była tą, która pochodziła prosto z jego duszy? Czy ktokolwiek ją słyszał? Sądząc po jego dziwnej minie - nie. W śpiewane piosenki wkładał serce, angażował się, wczuwał jak tylko potrafił, jednak ta pieśń, która w pewien sposób odsłaniała jego prawdziwe odczucia... ta pieśń rozbrzmiewała echem tylko jednego dnia w roku. Podziwiał Gabrielle, że odważyła się zaintonować ją tutaj, w szkole, gdzie ktoś mógłby to podsłuchać - ba, przecież sam to zrobił. To bardzo intymny teren, w którym zmysły wariują i rozgrzewają się do czerwoności, wyostrzają się i chłoną więcej niż na codzień. Tym samym waga przewinienia Finna nabierała jeszcze większego ciężaru. Patrzył na Puchonkę z uwagą. Podeszła, dotknęła lśniącej obudowy i nie ciskała weń piorunami. Czy on rozmawia z aniołem? Nie tylko oszałamiała urodą, a teraz pokazywała jak cudowne ma serce. Nie potrafił zrozumieć czemu czuje się po tysiąckroć winny przed jej obliczem. Była od niego młodsza, a już teraz czuł jak wielkiego autorytetu mogłaby nabrać przy odrobinie pracy. - Nie przyjmujesz przeprosin? - powtórzył po niej niczym jednokomórkowa ameba. - Jak to nie? Gab, musisz... znaczy chciałbym, byś przyjęła, bo... przeprosiny są ważne... skoro słowem nie chcesz ich to może przedmiotem? Kwiatem, kawą z samego rana? Oddam ci nawet mój poranny budyń. - próbował powiedzieć to tonem charyzmatycznej żywej reklamy. Zbiła go całkowicie z pantałyku odmawiając przyjęcia przeprosin. Przez to będzie się gryzł w swoim poczuciu winy zamiast je zdrowo zlikwidować po uzyskaniu przebaczenia. Jej następne słowa go poruszyły tak samo mocno jak pieśń, którą śpiewała. Cieszyła się, że to on to usłyszał... że to Finn, ten Finn z siódmej klasy był świadkiem odsłonięcia kawałka jej duszy. - Oj, Gabrielle. To... dziękuję. Znaczy się, to duży kredyt zaufania z twojej strony. Aż nie wiem co powiedzieć, a to rzadko się zdarza. - bardzo chciałby odpowiedzieć jej tym samym. Szczerze, autentycznie pragnął tego samego lecz wiedział, że mogłoby to być niebezpieczne. Nie miał tak nieskalanej brudem duszy jak Gabrielle. Ukrywał pewne części swojego jestestwa przed oczami życia codziennego. Gdyby miała zajrzeć do jego głowy w niektórych sytuacjach mogłaby się przerazić. Podczas pierwszego spotkania zobaczyła namiastkę tego, jaki mógłby być, gdyby nad sobą tak dobrze nie panował. Nie była zachwycona, nazwała go dupkiem, a przecież nim nigdy nie był. Finn był lubiany wśród znajomych o ile temat nie poruszał kwestii zaawansowanego poziomu muzyki. Wolałby, aby tak pozostało. Nie chciał więcej być świadkiem jak mimika Gab wykrzywia się w grymasie złości właśnie na niego, na Finna. Czuł niezidentyfikowaną potrzebę zaprzyjaźnienia się z nią. Dzisiaj mu trochę nie wychodziło. Wcześniej też nie... tak, wkradł się mu jakiś błąd przez co zamiast zyskać przychylność Puchonki narażał się na nadwyrężenie jej cierpliwości. Jej uśmiech rozluźnił całkowicie atmosferę. Napięcie zelżało, serce nie łomotało już niczym dzwon. Finn sam odpowiedział uśmiechem, nie umiał inaczej. Perfekcyjnie ukrył ukłucie w sercu na widok dołeczków w jej policzkach. Bywały takie dni, że ciężko było mu w pełni skupić się na rozmowie z nią podczas, gdy rozpraszała go swoim wrodzonym wdziękiem i naturalnością. W sumie nie tylko na niego to tak działało, bo widział, że i Vinciemu brakowało momentami języka w gębie. - Jestem sympatyczny? Dzięki. - roześmiał się wesoło, tak łatwo mu to przyszło. - Tak wiem, staram się kontrolować pojawianie się tego... trybu jak to fajnie nazwałaś. - zrobiło mu się miło, bowiem wbrew pozorom nie otrzymywał komplementów ot tak. Poza tym pochwała z ust nauczyciela a z ust Gabrielle różniła się diametralnie i to przy tej drugiej czuł się bardziej połechtany. To on powinien ją komplementować, a przejęła całkowicie pałeczkę. - Ten pan tutaj... - wskazał na ramę obrazu, póki co pustego - mieszkaniec wybrał się najpewniej na przechadzkę. - ...nazywa się Albert Złotousty. Zna mnie i gdy przechodziłem nieopodal powiedział do mnie, że - cytuję: "jest tu ktoś o złotym głosie mieniącym się srebrem". Nim się obejrzałem byłem już w drzwiach. - rozłożył ręce na boki w wyrazie ogromnej bezradności wobec siły wyższej. - Tutaj znalazłem Nicholasa. I dzisiaj ciebie. W obu przypadkach jestem zachwycony. - posłał jej uśmiech z zamkniętymi ustami. - Poza tym jak podoba ci się w Hogwarcie? Ten salon to nie jedyne fajne miejsce, które można odkryć przy odrobinie szczęścia bądź dzięki posiadaniu bystrych kolegów. - nie byli na tym samym roku, a więc nie miał kiedy zapytać ją o takie przyziemne rzeczy. Co prawda z Vinim wprowadzili ją w jako tako podstawy bezpiecznego funkcjonowania w tych murach, ale to jedynie kropla w morzu potrzeb. Finn lubił to miejsce. Jak wiele osób przed nim i wiele osób po nim pokochał Hogwart i z żalem będzie się z nim rozstawał za raptem parę miesięcy. Odkrył wiele fantastycznych pomieszczeń, rodzajów magii, która go zaskakiwała, masę niezwykłych osób i teraz...Gabrielle, którą ledwie zdołał poznać, a niebawem ich kontakty się ukrócą, gdy zakończy już edukację. Chłopak zauważył jak ostatnio zaczął sam podświadomie lgnąć do towarzystwa jej i Vinciego. Wynajdywał preteksty, by z nimi pogadać, a potem śmiechy i żarty przychodziły same, bez wysiłku. To niebywale przyjemna odskocznia, z dala od trybu psychola.
|
| | | Gabrielle Levasseur
| Temat: Re: Salon pianistki Sob 24 Lis 2018, 14:11 | |
| Skupiła swoje spojrzenie na zachowaniu chłopaka, który całą sytuacją zdawał się bardziej przejmować niż ona sama. Blondynka dopiero po czasie zdała sobie sprawę z błędu jaki popełniła. Nie użyła żadnego zaklęcia, które powstrzymałoby osoby trzecie przed znalezieniem jej, a następnie wejściem do salonu. Ukryła się w miejscu, o którym wiedziało pół Hogwartu, łudząc się, że zazna tu chwili samotności. To, co się stało było nieuniknione i pewne, jak śnieg w czasie zimy czy jak to, że po nocy zawsze nastaje dzień. Nawet nie potrafiła się na niego złościć. Wziął całą winę na siebie, choć tak naprawdę to Gabrielle w tym wszystkim była najbardziej winna. Wystarczyło jedno spojrzenie w te niebieskie, niczym toń oceanu oczy, by zapomnieć, że wtargnął tu zupełnie nieproszony zaburzając jej spokój. Była skora wybaczyć nawet to, że zobaczył cząstkę jej duszy, jednak nie potrafiła zrozumieć jednego. Podczas ich ostatniego spotkania pałał do niej jawną niechęci, była wręcz przekona o tym, że gdyby Vini nie wyciągnął wobec niego ciężkiego działa w postaci spłacenia długu nawet by jej nie przesłuchał, nie mówiąc już o przyjęciu dziewczyny do zespołu. A to, co wydarzyło się przed chwilą… jego bliskość, dotyk i ciepło ciała, to było takie… nie potrafiła oddać w słowach wszystkich uczuć, które targały nią w tamtej chwili. Gabrielle obdarzyła go uśmiechem widząc jak zawstydzony wpatruje się w nią. To był taki uroczy widok. Wysłuchała tego, co ma do powiedzenia, założyła za ucho kosmyk włosów posyłając mu radosny uśmiech, który sięgał oczu. W ich barwie ukryte były niezwykłe iskierki, dokładnie te same, których za wszelką cenę pozbawić ją chciał pewien Ślizgon. Przy blondynie zdawały się lśnić jeszcze mocniej, zupełnie jakby fakt, że jako jedne z niewielu potrafił zrozumieć jej uczucia dodał dziewczynie blasku. –Naprawdę nie mam ci niczego za złe Finn – powtórzyła, wypowiadając jego imię z klasycznym francuskim akcentem i niezwykłą czułością w głosie. Zrobiła krok w jego stronę. Drobna dłoń dotknęła jego ramienia, tym razem to ona przekroczyła tą niewidzialną granicę oddzielająca dwójkę ludzi. Z jednej strony kierowała nią czysta ciekawość. Czy może znowu poczuje to samo, co kilkanaście sekund temu? Z drugiej – gestem tym chciała mu pokazać, że nie powinien brać tak wszystkiego do sobie. Może była od niego młodsza, jednak w tym „starciu” to właśnie ona wydawała się bardziej dojrzała. Zabrała dłoń robiąc krok w tył. Spojrzała na niego mrużąc delikatnie oczy –Tak, są ważne – przyznała mu rację –I… kawa może być, ale karmelowa? – zapytała z rozmarzonym uśmiechem i delikatnym rumieńcem na policzkach. Uwielbiała karmelową kawę, choć w Anglii nie miała okazji jej jeszcze pić. Ciekawa czy była tak samo pyszna jak we Francji pytanie rozbrzmiało w jej głowie, oblizała usta. Perlisty śmiech panienki Levasseur wypełnił pokój. –Cieszę się w takim razie, że to ja zostałam sprawczynią tego niezwykłego zjawiska – oznajmiła. Po zakłopotaniu, które między nimi było wyczuwalne jeszcze przed chwilą nie było już śladu. Gab pomyślała nawet, że mogłaby się zaprzyjaźnić z Puchonem, zupełnie jak z Vinim. Oboje wydawali się inni i tym samym wyjątkowi. -Ten tryb jest całkiem… fajny – powiedziała przy końcu zdania robiąc nieco dłuższą pauzę –Ale zachowałabym go jednak na potrzeby próby - dodała. Brzmiało to jak rada, w dodatku wtedy była na to nawet przygotowana, nie to co teraz, kiedy wziął ją z zaskoczenia. Wyjaśnienia blondyna rozjaśniły jej nieco całą sytuację, zaś w duchu przyrzekła sobie, że celniej będzie dobierała miejsca, w których postanowi oddać się śpiewu w całości. –To miłe z jego strony, ale plotkowanie nie jest ładne - zaśmiała się, gdyby w ramce znajdował się mężczyzna zapewne pogroziłaby mu palcem, lecz tak dobyła się jedynie na ciche westchnięcie, po czym usiadła na ławce znajdującej się przed instrumentem. Poklepała miejsce obok, by Finn nieco odpoczął. Wydawał się być w ciągłym biegu, z milionem spraw na głowie, a przecież czasem warto było zatrzymać się na chwilę. Jego pytanie było niezwykle miłe, właściwie nikt wcześniej go jej nie zdał. Wydęła delikatnie usta pozwalając sobie na chwilę zastanowienia. Pytanie proste, a jednocześnie trudne. Puchonka czuła się tu jak w drugim domu, ale nadal tęskniła za swoją dawną szkołą, przyjaciółmi i tym wszystkim, co musiała za sobą zostawić. –To bardzo fajne miejsce i wszyscy są tu tacy mili – zaczęła z uśmiechem i całkowicie szczerze, nie wspominając przy tym, że był ktoś, kto jawnie dopuszcza się wobec niej chamstwa. Doskonale zdawała sobie sprawę, że każdy ma kogoś takiego w swoim życiu, a ona nie była wyjątkiem. W oczach dziewczyny pojawiło się coś na kształt smutku –Tęsknie… tęsknie za dawnym życiem. We Francji zostawiłam przyjaciół, to nie jest łatwe. - przyznała. Pierwszy raz głośno wypowiadając słowa, które siedziały w niej od chwili gdy dowiedziała się o przeprowadzce. –- Dobrze, że tu nauczyciele są bardziej wyrozumialczy – uśmiechnęła się całkowicie nie zdając sobie sprawy z tego, jaką gafę popełniła. –A ty? Jak to jest z tobą i tym miejscem? Jesteś chyba już na ostatnim roku co? –pytanie za pytaniem opuszczały usta dziewczyny. Nie była ciekawska, po prostu osoba Finna Garda interesowała ją, a to że łączyła ich wspólna pasja było dodatkowym atutem.
|
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Salon pianistki Sob 24 Lis 2018, 14:11 | |
| Ilekroć Gabrielle rozchylała usta w uśmiechu czuł się niemalże jakby dostał Powyżej Oczekiwań ot tak, za sam byt. Nie umiał nie odpowiedzieć tym samym, choć w jego przypadku uśmiech nie był tak olśniewający, nieskalany i przejmujący. W mimice Finna widać było oszczędność, powściągliwość płynącą z niewiadomego źródła. Podczas styczności z muzyką pozwalał sobie na większą ekspresję twarzy. Dlatego też odwzajemnił uśmiech, choć w ten swój zwyczajny i tradycyjny sposób, bez rozchylania ust. Z jego oczu zaczął na powrót bić spokój. - Dziękuję, madmoiselle. - skinął jej głową w geście szarmanckiego szacunku. Poczuł swego rodzaju ulgę, że nie zmieniła o nim zdania, rzecz jasna na gorsze. Finn starał się pielęgnować znajomości jakie zawierał z innymi ludźmi a czynił to ze względu na ciągotki do uzależnienia muzycznego. Nie chciałby stać się odludkiem, a więc zamiast myśleć o bardzo pilnym wplątywaniu skrzypiec do całkoształtu kapeli zatrzymał się, wziął głęboki wdech i postanowił porozmawiać z Gabrielle póki mają ku temu okazję. Nie uszło jego uwadze ciepło jakim otoczyła jego imię. Poczuł na ramieniu ciepły i mały ciężar, coś niecodziennego, co nie zdarzało mu się zbyt często. Finn Gard wykazywał się rezerwą podczas nawiązywania kontaktu fizycznego z rozmówcą. Nie przeszkadzał mu jednak gest Gabrielle. Okazał się bardzo miły, przyjemny. Tym samym udowodniła mu, że faktycznie nie ma mu niczego za złe. Póki czuł ciężar jej dłoni wstrzymywał na chwilę oddech, chłonąc zmysłem dotyku ten drobny gest. Zamiast spojrzeć na smukłe palce, trzymał wzrok utkwiony w jej idealnym profilu. - Słodki karmel czy słony? - ucieszył się, że wybrała chociażby jedną opcję przyjęcia przeprosin w takiej, a nie innej formie. Cóż, to będzie miły powód do spotkania któregoś dnia po lekcjach. Być może będą mogli przy okazji poćwiczyć śpiew w duecie, ale na to mają jeszcze trochę czasu. Przyjął do świadomości poradę zachowywania trybu psychozy na próby. Nie ona pierwsza mu to mówiła. Ot, zdarzył mu się wypadek przy pracy i dał się wytrącić z równowagi. Tamto wydarzenie z próby kapeli dało mu mega kopniaka, by bardziej się pilnował na przyszłość. Nie chciał by ktokolwiek z jego znajomych widział go w trybie... rozwścieczonego. Pozostaje więc trzymać nerwy na wodzy. Zerknął kątem oka na wciąż pustą ramę obrazu. Finn słuchał plotek, choć nie wierzył w każdą. Zawarcie układu z portretem przynosiło mu same korzyści, więc nie czuł wyrzutów sumienia, że skrada ułamek prywatności tym, którzy przychodzą tutaj, aby oddać się sztuce. To nie tak, że Puchon podsłuchiwał każdego. Ot, po prostu miał uszy szeroko otwarte i tyle. Co jak co, psychoza muzyczna zobowiązuje to dziwnych zachowań, które na szczęście tuszuje uśmiechem i życzliwością, która przychodzi mu z taką łatwością i naturalnością. Skorzystał z zaproszenia i usiadł obok Gabrielle. Nie musi więc zatem spieszyć się wywoływać deszczu z piorunami; doceniał to. Nie daj Merlinie jeszcze by mu się udało, a wiadomo, że los bywa przekorny. Spoważniał i spoglądał na Puchonkę z miłym wyrazem twarzy. Skupiał się na niej, na tym co mówi i słuchał. Nie bagatelizował, nie krzywił się ani nie okazywał braku poszanowania tego, co pada z jej ust. Jego wzrok zatrzymał się na zbłąkanym złotym kosmyku na jej czole, który aż prosił się, żeby go odsunąć na bok. Finn splótł palce w pięść, by tego nie uczynić. Nie byli sobie tak bliscy. Być może właśnie przez tego typu powściągliwość Finna zawsze otaczała swoista niezidentyfikowana samotność. Dało się go lubić, naprawdę, jednak niewielu było w stanie pojąć poziom jego zaangażowania w muzykę. Nie udało mu się nigdy pokazać swojej najszczerszej twarzy nikomu z najbliższych. - Musi być ci ciężko z dala od nich, przykro mi. - powiedział to szczerze. Nie musiał kłamać. Doskonale mógł zrozumieć co to znaczy być z dala od przyjaciół, wszak czeka go to już za parę miesięcy... - Nowy kraj, nowa szkoła, znajomi i w dodatku inny program nauczania. Inna kultura, język... a i tak radzisz sobie całkiem nieźle. To dobrze o tobie świadczy. - posłał jej jeden z cieplejszych uśmiechów na jakie czasami się zdobywał. - Niektórym ciężko jest przechodzić takie zmiany. - dorzucił, przyglądając się bacznie jej rzęsom i intrygującej zieleni tuż pod nimi. Finn uśmiechnął się szerzej. Nie rozbrajająco, nie tak otwarcie jakby chciał, ale znacznie chętniej i szczodrzej niż dotychczas. Rozbawiła go, co było widać głównie po oczach. Nie parsknął śmiechem w głos, by nie zapędzić jej w niepotrzebne zakłopotanie. - Wyrozumiali. Bardziej wyrozumiali. Wyrozumialczy to gwara gajowego. - poprawił ją życzliwie. Zapytanie go o przywiązanie do Hogwartu było jednocześnie oczywiste i zaskakujące. - Będę miło wspominać tę szkołę. - odwrócił się przodem do pianina i skinięciem głowy zachęcił dziewczynę, by uczyniła to samo. - W tych starych murach jest dużo pięknej białej magii. - przyłożył długie, blade palce nad powierzchnię klawiszy. Musnął je opuszkami i wtedy zauważył, że nosi plastry. Zgrabnym ruchem zdjął wszystkie z prawej dłoni odsłaniając zaróżowione bruzdy, czyli zapowiedź trwałych zrogowaceń zawodowego gitarzysty. Plastry wylądowały w kieszeni spodni. - Sama ją wywołujesz, Gabrielle. Nie wiem czemu, ale masz w sobie coś... - spojrzał na nią z boku, a zmarszczka między brwiami poświadczała o trudzie z jakim szukał odpowiedniego słowa. - ... masz w sobie coś niezwykłego. Zupełnie jakbyś miała któregoś dnia uwolnić z siebie oszałamiające piękno, które powali otoczenie na kolana. - nie zauważył, kiedy ton jego głosu nabrał emocji, a słowa układały się w jeden z najbardziej oryginalnych komplementów jakie dotychczas wymyślił. Palcami nacisnął jeden z klawiszy, chłodnych w dotyku. Znał tylko jedną jedyną piosenkę, którą potrafił zagrać na pianinie. To chyba najprostsza melodia świata. Niestety utwór był typowo dla dzieci, ale z braku laku... Z uniesionymi policzkami ośmielił się wybić powolną i pierwszą nutę, zaraz kolejną i następną. Nie umiał czytać klawiszy, to tandetnie pamięć obrazowa, a nie nutowa. Co za wstyd, panie Gard, co za wstyd. Ty czegoś nie umiesz. "Mrugaj gwiazdko" rozbrzmiało cicho po sali, a Finn dołączył drugą dłoń na dwa klawisze nieopodal. Co rusz naciskał je na zmianę wybijając prędki do nauczenia rytm. Zawiesił błękitny wzrok na Gabrielle i skinięciem zachęcił, by jedną stronę klawiszy przejęła ona i naciskała je w takim samym tempie przez całą piosenkę. Mogliby wtedy zagrać… razem. Ramiona chłopaka drżały od tłumionego śmiechu. On, geniusz muzyki, na oczach utalentowanej wokalistki grał na pianinie piosenkę dla dzieci. Nie był Feliksem, nie umiał zagrać tu Bethoveena ani Mozarta. Mógł się za to założyć, że Konieczny nie wie jak się gra "Mrugaj gwiazdko". |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Salon pianistki | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |