IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Salon wspólny

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3, 4  Next
AutorWiadomość
Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Salon wspólny   Salon wspólny EmptySro 01 Lip 2015, 18:27



Salon Wspólny


Przestrzenne, długie pomieszczenie z łukowatym sklepieniem, przeznaczone do spotkań członków wszystkich domów. Otwarte przez Dumbledore po wydarzeniach z Balu Jesiennego, miało poprawić nastroje wśród uczniów zestresowanych widmem wojny. Jest tu miejsce dla każdego, masa stołów, bardzo wygodnych foteli, a także ciepła herbata i kakao dla wszystkich! Żyć, nie umierać!


Meredith Walker
Meredith Walker

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyCzw 09 Lip 2015, 00:41

I jak powiedziały tak zrobiły, trzymając się za rękę pędem pobiegły do kuchni. A jako, że z czwartego piętra czekała je długa, żmudna i niebezpieczna droga - przebyły ją półbiegiem. Tudzież szybkim krokiem. Albo jakkolwiek ktokolwiek to nazwie - w każdym razie dosyć szybko.
Jednak w kuchni, skrywanej za obrazem wyjątkowo zabawowej gruszki czekała je nieprzyjemna niespodzianka. Choć na początku było w porządku, bo udało im się skraść tuzin ciasteczek czekoladowych z miętowym pieguskami i torebkę pianek, takich dużych i słodkich to… spotkały z kuchni jednego z nauczycieli… albo to był auror? Albo asystent? Tyle się tych dorosłych pomnożyło w Hogwarcie, że ciężko połapać się kto jest kim. Grunt, że ich nie zauważył.
Zajęty swoim jajeczkiem smażonym na chrupiącym boczku - ale zaraz, stop. Kto je śniadania o tej porze?
Jako że dziewczyna nie miała w tej chwili czasu na rozważania tej natury. W jedną dłoń ujęła rzeczone pianki, w drugą złapała Melanie i sycząc ciche „SZYBKO” spakowała do kieszeni parę ciasteczek - orzechowych, waniliowych, miętowych, czekoladowych. By potem z czystym sumieniem móc próbować czmychnąć razem z koleżanką z kuchni - w końcu mają łupy. Może straciły przez to parę cennych sekund ale skoro już mają dostać burę, to ku chwale tych pysznych wypieków.
Jednak na razie chciały jej uniknąć dlatego też skradały się jak głupie pod dębowym stołem, przykryte chmarą pracowitych skrzatów. Którym teraz w skrytości serce szczerze dziękowała, mając jednocześnie nadzieję, że to pozwoli pozostać im niezauważone. Troszcząc się o nieskalane opinie obu dziewcząt, nieskalane przynajmniej jak do tej pory. I choć Meredith naprawdę nie lubiła łamać szkolnego regulaminu, co niestety jej się zdarzało… och, tym wizytom naprawdę nie da się oprzeć. Miała nadzieję, że i tym razem nie zostanie złapana.
W końcu, choć trwało to wieki wypadła razem z Mel z kuchni jak burza, strzała czy piorun.
- Ojeju, blisko było co? - wyspała, gdy zniknęły już za rogiem korytarza. Tutaj były bezpieczne, chyba, choć dziewczyna dalej rzucała badawcze spojrzenie w stronę kuchennego pomieszczenia. Mając nadzieję na uniknięcie szlabanu - od zbierania tego typu reprymend zawsze był Dwayne. A ona od pouczania go, och, co to byłby za wstyd gdyby miała się przed nim przyznać do karnego pucowania pucharów w Izbie Pamięci.
Pomyślała ponuro wciskając do buzi skradzione w pośpiechu ciasteczko. Musiały się gdzieś ukryć przed ewentualnym nadgorliwym pedagogiem. Który być może pochodził z północy i nie zapominał i co wtedy?
Wtedy nie może ich tu napotkać.
- Chodź, musimy się ukryć. Wiem, gdzie nie będą nas szukać. I mają tam kakao - mruknęła ściskając jeszcze mocniej pianki schowane pod szatą. Choć droga była to długa, chyba warta osiągnięcia celu. Siódme piętro, pokój wspólny, ciepłe napoje oraz ładna muzyczka. Czego chcieć więcej?
Podążyła więc dalej, ku jeszcze większej przygodzie pewna, że Melanie będzie jej towarzyszyć. W końcu ciasteczka miętowe, waniliowe, orzechowe i czekoladowe to argument nie do odparcia, prawda? Na samą myśl z jej gardła wyrwał się idiotyczny chichot, stłumiony jednak przez stukot szybkich kroków.
W końcu dotarły do pomieszczenia.
Melanie Moore
Melanie Moore

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyCzw 09 Lip 2015, 09:23

Co prawda daleka droga, ale warta swojej odległości. Co jak co, ale zakradanie się do kuchni nie było dla niej niczym nowym. W końcu Mel jest jednym z większych łakomczuchów i nie potrafi sobie czasem odmówić. No bo jak? Dla ciasta czekoladowego czy bananów w cieście? Warto zaryzykować, pod koniec pierwszej klasy już podjęła się tej próby gdy nabrała trochę odwagi. Udało się bez problemu i od tamtej pory jakoś nigdy się nie obawiała, że ktoś ją przyłapie na podkradaniu smakołyków przygotowywanych przez skrzaty. W sumie to już sama chciałaby takiego skrzata z najlepszymi umiejętnościami kulinarnymi.
Gdy dotarły do kuchni zaczęło się, trzeba działać jak najszybciej się da. Po tym jak spakowała tuziny ciasteczek do torby i jedne z ulubionych, skórki pomarańczy w czekoladzie, dostrzegła nauczyciela. Nauczyciel? Inny pracownik? Wszystko jedno, ktoś z personelu. Ktokolwiek by to nie był lepiej żeby ich nie przyłapał, dlatego zaczęła się szybka akcja i najlepiej paść na podłogę by przemieścić się jak najbliżej wyjścia pod stołem. Jak dobrze, że skrzaty pracowały jak mróweczki, hałas, bieganie dookoła kuchni. W takim rumorze można spokojnie się przedrzeć. Lekki strach, ale jednocześnie podekscytowanie jej towarzyszyło. Teraz już wiedziała czego jej brakowało w ostatnim czasie, właśnie takiej akcji. Od razu człowiek zaczyna żyć.
Odetchnęła z ulgą gdy już wybiegły z kuchni, no ale by mieć pewność to lepiej zniknąć za rogiem.
-Haha, bardzo blisko, ale warto - odpowiedziała, łapiąc torbę w dłonie i pomachała nią lekko Mer przed twarzą. Była teraz pełna pyszności, już czuje ich wspaniały smak w ustach. Już nawet nie myślała o tym, że dostałaby od kogoś reprymendę. Jednym uchem wpuściła, a drugim wypuściła i zapomniało o tym. Dlaczego miałaby się przejmować? Za to dla kogoś kto by się denerwował bez powodu to tylko strata czasu.
-Kakao mówisz? To chyba wiem co to za miejsce - uśmiechnęła się na samą myśl. No to będzie dłuugie posiedzenie przy tych ciasteczkach. Może jeszcze ktoś do nich dołączy? Tylko czy będzie gotowa podzielić się czymś o co tak dużo ryzykowały? No dobrze, mel ma dobre serduszko i nie jest taka.
I to jaki argument, Mel nie miała już zamiaru zostawić Meredith. Skoro razem zaryzykowały to niech razem się nacieszą z tych łupów. Do tego w pokoju wspólnym, tylko tak gwarantowane jest kakao, nie licząc Wielkiej Sali, no ale tam raczej by nie poszły. Czyli została mała kryjówka na VII piętrze, no może nie taka mała. uczniowie ze wszystkich domów mogą tam przesiadywać.
-Dopiero teraz reagujesz? - zaśmiała się Mel. Miała zaraźliwy ten chichot to i ona nie mogła się powstrzymać. Będąc już na miejscu Melanie szybko zajęła miejsce na jednej z sof, miały do dyspozycji stolik do herbaty. Na nim położyła torbę i wyjęła z niej zdobycze.
-Chyba prędko stąd nie wyjdziemy - nigdzie jej śpieszno nie było, to mogła równie dobrze przesiedzieć tu całą noc. Rozpakowała skórki pomarańczy w czekoladzie od razu się jedną poczęstowała. Pyszne jak zawsze, wystarczyło spojrzeć na wyraz twarzy Mel. "Trafiłam do raju ze słodyczami" To dokładnie mówiła jej mimika. Inni chcą miłości chłopaka czy dziewczyny, a jej wystarczy czekolada. Matko. Zostanie starą panną z kotem, sową i czekoladą.
Meredith Walker
Meredith Walker

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyCzw 09 Lip 2015, 13:54

- Wyobraź sobie, że nie wiem co się ze mną dzisiaj dzieje. Mam taki dobry humor, tak niespodziewanie. Chichoczę jak jakaś głupia - rzuciła, odgarniając loki z twarzy. Dzisiaj były wyjątkowo niesforne i nieułożone, w sumie zupełnie jak ona sama. I choć w sumie uwaga, którą wypowiedziała mogła zostać uznana za skarcenie samej siebie wcale taka nie była. Być może sprawił to lekki ton, jakiego użyła. Być może uśmiech na twarzy, której jej towarzyszył a może wzruszenie ramion? W każdym razie - nie przejęła się tym, nie teraz, choć w sumie ciężko powiedzieć co będzie za parę godzin gdy słodkie (dosłownie!) endorfiny opuszczą jej krew. Merlinie pobłogosław ciastka i ich zbawienne działanie.
Na brzmienie słów współtowarzyszki jedynie się roześmiała i rzuciwszy torbę na pobliski fotel założyła ręce na biodra. Patrząc na ich okazały łup była wprost wniebowzięta, teraz tylko zakasać rękawy i przygotować cieplutkie kakao, dla siebie oraz dla Mel. Należy im się jakaś nagroda za to całe dzisiejsze bieganie.
- No raczej nie ma na to szans. Nigdzie się stąd nie ruszam, tu jest tak przyjemnie i ciepło! I bezpiecznie, tu nas na pewno nie dopadną. Najwyżej wtopimy się w tłum ludzi, który… yyy powinien tu być, gdzie się dzisiaj wszyscy podziali? - mruknęła zaintrygowana, spinając włosy w nieskładny kok. Zawsze to robiła gdy przyrządzała jedzenie albo picie i nienawidziła, gdy ktoś tę kwestię przy niej zaniedbywał. Takie ot zboczenie małomiasteczkowej kuchareczki.
- W porządku, no to jakie kakao chcesz? Mamy tutaj… klasyczne, oooo białą czekoladę! I… coś z chili albo pomarańczą albo mięta. Na Merlina, kto takie smaki wymyśla? Czekolada z chili, to się da pić? - rzuciła przeglądając pudełka stojące na stoliczku. Obok którego psor Drops wspaniałomyślnie usytuował palnik i tuzin różnokolorowych rondelków. Oraz różnych rozmiarów, chociaż żaden z nich nie przewidywał pojemności kakaa dla jednej osoby. To słodkie, uczniowie łączmy się.
Sięgnęła do szafki po mleko i odlała pojemność dwóch dosyć sporych kubków. Nastawiła rondelko na palnik sięgając po drewnianą łyżkę. Mieszała, żeby nie przypałętał się jakich zbłąkany nalot, tego by chyba nie zniosła.
- To co, który smak? Mam nadzieję, że nie lubisz kożuszków, bo wszystkie zawsze zdejmuję - roześmiała się beztrosko zaglądając raz jeszcze do pudełka. Te wszystkie posmaczki pysznego kakaa ją kusiły, szczególnie mięta, ale chyba jednak pozostanie wierna klasyce. Odsypała swoją działkę do jasnożółtego kubka i nie czekając na odpowiedź Mel, ponownie ją zagadała.
- Wiesz, zobaczyłabym sobie film. Jakiś ze stepowaniem, albo taki czarnobiały! Czasami jak jestem w domu to oglądam je na plaży, tam w wakacje organizują kino letnie. Oglądałaś kiedyś filmy, Melanie? - spytała i odwróciła się w kierunki siedzącej dziewczyny.
Melanie Moore
Melanie Moore

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyCzw 09 Lip 2015, 16:25

-A wiesz co Ci powiem. Dzisiaj wprawiłaś mnie w naprawdę dobry nastrój - uśmiechnęła się szeroko. Tak bardzo jej tego brakowało. Nastroju jak nigdy! Po prostu od dłuższego czasu nie miała okazji, ani z kim tak się szczerze pośmiać, nawet jeśli bez szczególnego powodu. Gdyby tak miała torebkę zwiększająco-zmniejszającą mogłaby by gdzieś schować swoja pelerynę, która teraz jej tylko wadziła. Dobra, nie ważne. Jakoś ją poukładała i trzymała w ręce. O tyle dobrze, że drogę do salonu już mogły przejść na spokojnie raczej.
-Miejsce idealne po prostu. Równie dobrze mogłabym zasnąć na tej kanapie, jest tak wygodna - oparła się wygodnie i lekko zsunęła, bardziej już leżała na tej sofie niż siedziała. Zdecydowanie lepsza niż ich łóżka w dormitorium. Gdyby miała pewność, że nikt tutaj nagle nie zajdzie pewnie by tutaj przebywała co drugą noc - Hm... faktycznie. Nawet nie zwróciłam uwagi, że jesteśmy same. Jednak pomyśl. Za to wszystkie słodkości mamy dla siebie, nie żebym była chciwa czy coś, ale wolę więcej dla siebie - jeśli chodzi o słodycze to im mniej musi się dzielić tym lepiej dla niej i otoczenia.
-Chili i pomarańcza? Piłam kiedyś taką herbatę, ale bez cukru to się nie da. W sumie połączenia z chili są nawet fajne. Dla mnie może być z miętą - dobra była ta herbata. Za to jak cudownie pachnie, tylko gorzej ze smakiem. Praktycznie nic nie czuła, napar był tak ciężki. Wyglądała jak kawa na pierwszy rzut oka jak robiła ją w ciemnym kubku. Do tego ta lekka ostrość. No dobrze, żeby nie być tą co nic nie robi. To chociażby trochę poobserwuje jak Mer szykuje dla nich napoje. Ona sama jakoś trzymała dystans od kuchni, nawet przy pomocy czarów potrafi coś zepsuć. Nie otruje ale szaleństwa w jej gotowaniu nie ma.
-Kożuchy są okropne - odparła, wstając leniwie z kanapy. Szybko zdążyła się w niej zadomowić. Podeszła do Mer i ta nagle wybrała sobie filmy jako temat. Aż ją to zaskoczyło. Przecież to mugolska rozrywka. Chwila, no tak. Może nie znały się z Mer na tyle, ale wiedziała, że pochodzi z mugolskiej rodziny, to wszystko już jej wyjaśniło.
-Tak, oglądałam. Razem z mamą, lubiła Charlie'ego Chaplina. Nawet pamiętam jego imię! Kino na plaży? To musi być naprawdę fajne. Opowiesz mi o tym? - odpowiedziała z zaciekawieniem. Mel miała mieszaną rodzinę, to też znała mugolską rozrywkę i miała okazję ją poznać. Naprawdę nie rozumie jak niektórzy mogą ich dyskryminować, interesujące rzeczy potrafią zrobić! No przede wszystkim te filmy. Do tego ich sporty, co prawda te stroje są naprawdę śmieszne. czasami Melanie ma wrażenie, że ich wyobraźnia znacznie przewyższa czarodziei, którzy mają do dyspozycji magię. Tylko ta ich nie świadomość, że smoki naprawdę istnieją. Ich świat chyba by oszalał gdyby nagle w centrum Londynu wylądował, może w końcu otworzyli by oczy znacznie szerzej i zaczęli dostrzegać to wszystko dookoła.
Meredith Walker
Meredith Walker

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyCzw 09 Lip 2015, 21:09

- Tylko się cieszyć - rzuciła z uśmiechem mieszając ciepłe mleczko. No i wszystkie głupie niepotrzebne wątpliwości rozwiane, na co trzeba było się tak bać? Jednak cały świat jej nie nienawidzi, nie nie ufa i nie ma dosyć przez fakt, że po prostu jest. Chociaż czasem jej się tak wydaje, w sumie dosyć często. Dobrze, że tego nie okazuje bo jeszcze profesor Odineva, opiekunka ich domu, wysłałaby Mer na lekcje WDŻ z Filchem. A tego by chyba nie zniosła, jego też jakoś nie potrafiła ukochać swoim jakże obszernym puchońskim serduszkiem.
Spoglądając od czasu do czasu nie Mel nie uszło jej uwadze parę szczegółów jej dzisiejszego wyglądu. A jako, że rudoblond czupryna dosyć szybko (wbrew pozorom…) łączyła fakty to z nich wszystkich wyciągnęła jeden wniosek - dziewczyna chyba była zmęczona. Co prawda pannie Walker obiło się o uszy parę spraw dotyczących starszej koleżanki (mianowicie to, że jej życie wypełnione było treningami i nauką) ale nie spodziewała się po kimkolwiek aż takiej pracowitości. To znaczy, chodzi o te wory po oczami. Ledwie widoczne ale dla wprawnego oka Puchonki, która miewa dość często bezsenne noce, zauważalne. I choć postanowiła nie dręczyć koleżanki nachalnymi pytaniami, nie potrafiła się powstrzymać od jednej uwagi. Rzuconej niby beztrosko a jednak z śladem troski w spojrzeniu.
- Zmęczona jesteś, co? Henio daje wam nieźle popalić? - spytała zaciekawiona. Bo słyszała, że Lancaster organizuje treningi o bladym świcie, ten to nie zna litości chyba - No w każdym razie, tutaj sobie odpoczniemy. Mi też się przyda - mruknęła doglądając raz po raz mleka - A te słodkości całe nasze, ej ty masz rację! W sumie i dobrze, lepiej żeby żaden Gryfon się tu nie przypałętał - No chyba, że Forrester. Czego jakoś nie miała odwagi powiedzieć na głos, rzucić w eter.
Na samą myśl o przystojnym koledze, jej policzki nieco spąsowiały. Co ona zbyła krótką myślą, że w sumie lepiej nie drążyć tego tematu -  ostatnie wydarzenia dobitnie ukazały wyższość książek nad płcią brzydką.
- Hmm, wiesz jaką ja lubię herbatę? Zieloną, z korzeniem lukrecji. Jest słodka sama w sobie, pyszna! - rzuciła, po czym po chwili zastanowienia dodała - Tylko w sumie trochę ostra, wiesz, nie każdemu smakuje. Ale ja polecam
Po czym pochwyciła pudełeczko z miętowym kakaem i odsypała działeczkę Mel. W dużym jasnoniebieskim kubeczku, który zaraz podała koleżance. Co w sumie nie miało sensu, po prostu zrobiła to bezwiednie i zupełnie bezmyślnie.
Wysłuchała cierpliwie dziewczyny, rejestrując słowo lubiła, które niesamowicie ukłuło jej uszy. Stop, czy Mel miała jakieś problemy w domu? Chyba nigdy o nich nie słyszała, w sumie… nie była teraz pewna, że w ogóle opowiadała coś o swoich rodzicach. Komukolwiek, kiedykolwiek.
Mer złapała się za kark, czując się trochę nieswojo. Dobrze znała ból i znaczenie straty kogoś z bliskiej rodziny, choć też nieczęsto o tym mówiła. George. Czy ktoś w ogóle o tym wspominał? Nie, nie dręczymy dzisiaj zmęczonej Melanie, zresztą to nie jest jej sprawa.
- Charlie… Chaplin? Czekaj, to ten z kapelusikiem? - spytała kryjąc resztki zakłopotania szerokim uśmiechem, miejmy nadzieję, że skutecznie - Wiesz, oglądam te filmy tylko raz w tygodniu, w wakacje. W piątku nieopodal plaży jest taki duży hangar, to znaczy teraz jest opuszczony. Wieszają na ścianie tego budynku białą płachtę, przywożą filmy i wyświetlają. Nie opuściłam żadnego seansu, to moja najprzyjemniejsza przerwa od pracy - mruknęła, wspominają wszystkie te miło spędzone chwile. Warto czasami dać się przewiać - Oglądam, co tam puszczają, głównie amerykańskie filmy. Takie klasyki - westerny, komedie, musicale. Dramaty. Czasami filmy noir ale ja najbardziej lubię stepującego Freda Astaire’a. Oraz Audrey… Hepburn, chyba tak to szło. Jest taka śliczna, zawsze tak ładnie wygląda. Widziałaś ją kiedyś, kojarzysz? - spytała dziewczyny mile zaskoczona faktem, że wie co to film. Jak dobrze, że nie wszyscy czarodzieje uważają mugoli za skończonych idiotów.
I z tą myślą spojrzała na mleko, teraz już zupełnie cieplutkie. Wzięła kubek, który Mel trzymała w dłoniach i po postawieniu go obok własnego obie zalała cieczą. Teraz tylko łyżeczki w dłoń i mieszamy.
Podając jedną dziewczynie uśmiechnęła się doń ciepło.
Chris Dolmeth
Chris Dolmeth

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyPią 10 Lip 2015, 04:08

Jak to bardzo często w życiu bywa, te najprzyjemniejsze spotkania i konwersacje, zazwyczaj przerywa jakieś paskudne zdarzenie, które zdecydowanie źle odbija się na psychice uczestników. Czasami jednak jest wręcz przeciwnie - owe wydarzenia zamiast paskudne, bywają być może zaskakujące, przerywające i nietypowe, ale również zabawne. Tym razem, tym co przerwało zakłóciło urocze spotkanie dwóch Puchonek, był człowiek, o którym krążyły plotki i legendy. Człowiek który był znany jako największy farciarz Hogwartu. Człowiek, który dokonał rzeczy niemożliwych, potykał się na prostej drodze i był w stanie na terenie stuhektarowym odnaleźć samotną szpilkę zatopioną w ziemi. Oczywiście odnajdował ją bosa stopą, jak to w zwyczaju miały chodzące legendy.
Oto nadchodził on, Chris Dolmeth, nazywany przez ludzi (z jakiegoś dziwnego, niezrozumiałego dla niego powodu) Kaynethem. Chociaż...nadchodził to było zdecydowanie złe słowo, ponieważ do salonu wspólnego, nasz drogi Puchon wpadł. I to dosłownie, albowiem niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku - tym razem owym niebezpieczeństwem była jego własna, złośliwa stopa. Otóż mało kto wiedział, że jego prawa stopa zabijała ludzi, natomiast lewej...lewej sam się bał. I to właśnie owa okrutna, bezlitosna, pozbawiona skrupułów lewa stopa, postanowiła zatańczyć tango z prawą, wychodząc jej na przeciw. A w wypadku takiego zderzenia, Chrisowi ciężko było ustać na nogach, więc z okrzykiem ku chwale wszystkiemu co Merlinie, rzucił się w stęsknione objęcia matuszki ziemi. Jednakże to nie był koniec. Spotkanie puch-fu dopiero sie rozpoczeło - zmierzyli się szukający Puchonów, znany i lubiany (w szczególności przez Ślizgonów) lekkoduch i szczęściarz: Chris Dolmeth aka Kayneth Archibald El-Melloi vs najwspanialszy kawałek podłogi w salonie wspólnym na siódmym piętrze. Zdecydowanie nie były to radosne, dzikie harce, tylko prawdziwa walka na śmierć i życie. Podłoże zaciekle zaatakowało Chrisa - musiał wykonać zgrabny manewr bitewny zwany turlaniem się w przypadkowym kierunku. Wiele ciosów przyjął na twarz podczas tego małego agresywnie-defensywnego uniku, jednakże ostatecznie wylądował na plecach. Uniósł dłoń w geście zwycięstwa, z zamkniętymi oczami - a więc tak, jednak zwyciężył ten nierówny bój, pomimo rozmiarów przeciwnika.
Niestety, nagrodą za odwagę i nieustępliwość nie był pocałunek pięknej niewiasty, zamkniętej w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży. To była ta zła wiadomość. Dobra była taka, że odnalazł stolik - tak, dokładnie wtedy kiedy wykonywał radosny gest. Jego dłoń zdecydowanie nie polubiła się z dołem blatu, więc oczywiste było że z tej miłości nic nie będzie. "Do stu tłuczków, niech mnie banda Ślizgonów zadepcze" - zaklął w duchu otwierając oczy. Wtedy zauważył że jego dzika podróż zaprowadziła go pod nogi dwóch koleżanek z domu. Szczęście w nieszczęściu, bowiem może i wyszedł na totalnego idiotę, dla którego chodzenie jest czynnością zdecydowanie za trudną na jego poziom rozwinięcia intelektualnego, ale przynajmniej to nie była banda wściekłych synów węża, więc jego głowa raczej już nie ucierpi. No, chyba że sufit się zawali - zdawał sobie sprawę, że w takim wypadku to on będzie siedział w miejscu w które posypią się kamloty. Jednakże, musiał jeszcze wybrnąć jakoś z niezręcznej sytuacji. Skłonił więc głowę i wygiął dłoń, przykładając ją do mostka w geście karykaturalnego hołdu i powiedział udając pewnego siebie i pełnego entuzjazmu:
- Witam piękne damy! Padam do stópek, za możliwość ujrzenia waszych przecudnych lic!
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie lepszym pomysłem by było odczołgać się po dywanie, krzycząc "tu nic się nie dzieje, to tylko wesoła gąsienica Gerwazy, nie przeszkadzajcie sobie", jednakże uznał, że każdy się zorientuje że nie jest gąsienicą Gerwazym. Przecież chyba nikt by nie mógł się pomylić - Gerwazy zdecydowanie nie miał blond włosów. Tak, to jedyna różnica. Gdyby nie ten szczegół, pewnie udałoby mu się kogoś nabrać.
Melanie Moore
Melanie Moore

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyPią 10 Lip 2015, 10:03

A jednak zauważyła. Miała tak wielką nadzieję, że nie wygląda, aż tak okropnie. Może nie tyle co strasznie, ale na pewno da się stwierdzić iż Melanie jest odrobinkę zmęczona. Nawet i nie odrobinkę. Ostatnio była tak zabiegana, że nie miała czasu spędzić przy lustrze więcej niż pięć minut. Chyba to lepiej, że jednak salon nie pusty, przynajmniej nie straszy pierwszoroczniaków swoim aktualnym stanem. "Tak drogie dzieciaczki, dokładnie tak będziecie wyglądać gdy zacznie się prawdziwa nauka. Nie ominie was to" Cudowną mają przyszłość czyż nie? Oczywiście są zdolne lenie, lenie i tacy co się uczą. Jak bardzo by chciałaby typowym zdolnym leniem. Nic nie robi, a wszystko jej uchodzi płazem i jednocześnie nie ma takich złych ocen. Jak to w ogóle jest możliwe? Po prostu nie do pojęcia. Na pewno więcej by spała. Gdyby nie to, że ma towarzystwo to pewnie szybko by zasnęła na tej przewygodnej kanapie. Tylko pozostaje sprawa tych wszystkich ciasteczek, pianek, pomarańczy w czekoladzie i kakao. Tyle cukru, nie da się spać. Nagły przypływ energii i człowiek natychmiast jest jak nowo narodzony.  Co prawda na krótki okres czasu, ale zawsze to dłużej postoi na nogach.
-Może tak odrobinkę - odpowiedziała dziewczynie przymrużając jedno oko i obrazując się palcem wskazującym oraz kciukiem przybliżając je do siebie. Brakowałoby tylko tego, żeby spadła z miotły w czasie treningu. Nagle przypomniały się jej pierwsze treningi. Jakby to ująć... przeżyła i gra dalej! - No widzisz! Hm... Gryfon? - trochę ją zaskoczyło, że wymieniła akurat Gryfona. Zrozumiałaby Ślizgona, sama za nimi nie przepada. Zresztą ktokolwiek ich lubi poza nimi samymi? Takie samouwielbienie panuje wśród nich. Gdy stanęła obok Mer przesunęła się na tyle blisko by dotykały się ramionami.
-Widziałam ten wyraz twarzy. Nooo, przyznaj się - co prawda doświadczenie Mel w stosunkach damsko-męskich było jako takie, ale ślepa i głupia nie jest! Potrafi dostrzec niektóre drobiazgi. Oczywiście nie miała zamiaru niczego na niej wymuszać, nie chcąc za długo naruszać jej przestrzeni osobistej odsunęła się szybko, ale uroczo podejrzliwy uśmiech numer 3 nie schodził z jej twarzy.
-Z lukrecją? To już się domyślam jakie to musi być słodkie, ale w połączeniu z zieloną herbatą. Kiedyś piłam ją nałogowo - Puchonka co jakiś czas ma obsesję na punkcie konkretnego jedzenia, napoju. Tak, że przez jakiś czas w jej diecie, każdego dnia musi się to pojawić. Raz są to płatki, innym razem jedyna jedyna wybrana kawa, a za chwilę jakiś owoc. Pochwyciła kubek od Mer, dlaczego jej go dała? Em.. nie ważne.
-Hm.. wszystko okey? - spytała kiedy zobaczyła reakcję Mer po jej słowach. Kiedy Melanie nie miała oporów opowiadania o swoich rodzicach, ba! Nawet się z tego i śmiała, gdy była młodsza miała więcej odwagi to nawet potrafiła się pochwalić tym co ją mama nauczyła. Gimnastyka artystyczna! Ten szał gdy zrobiła jedynie mostek, a potem z tej pozycji potrafiła stanąć na rękach. Za to po wakacjach w trzeciej klasie, nagle się zamknęła w sobie. Wtedy ludzie się tylko domyślali że coś jest nie tak, ale nie pytali. Ona sama nie chciała o tym gadać, jak już to w mniejszych szczegółach, ale z uśmiechem na twarzy.
-Tak dokładnie on i ten jego wąsik - uśmiechnęła się, potem już tylko słuchała jak Mer opowiada o kinie. Nigdy by na coś takiego nie wpadła. Niesamowite! Z miłą chęcią wzięłaby udział w czymś takim - Dobra, wiesz znacznie więcej niż ja. Czym są westerny? Za to Audrey znam, ta kobieta jest taka piękna, nikomu o tym nie mów. Jak byłam mała chciałam wyglądać jak on gdy dorosnę - nachyliła się do niej i wyszeptała cichutko. Czarodziejka półkrwi, która podziwiała taką mugolkę? To świadczyło o jednym, na pewno nie traktuje ich jako gorszych, nawet i równych sobie. Oni brak zdolności magicznych nadrabiają wyobraźnią i tym co tworzą.
Zaraz straciła swój kubek, ale teraz już chociaż został napełniony. Wraz z gorącą para poczuła ten słodki zapach i mięta - Jeszcze nie spróbowałam, a już mi smakuje - z czystą przyjemnością wypowiedziała to zdanie, z uśmiechem wzięła od Mer łyżeczkę i zaczęła mieszać.
Wtem usłyszała rumor i uderzenie o podłogę. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Puchona leżącego w najlepsze, do tego z uśmiechem na twarzy. Od razu rozpoznała w nim kolegę z drużyny, kiedy jeszcze się przywitał. Nie miała żadnych wątpliwości.
-No cześć. Co ty robisz? Wstawaj z tej podłogi - mimo tej dziwnej okoliczności, ten mały wypadek Kay'a trochę ją rozbawiał. Nie brakowało w tej szkole komediantów. Podeszła do niego podając mu dłoń, żeby się jakoś wygramolił.



/twój post mnie rozwalił Chris XDD/
Meredith Walker
Meredith Walker

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyPią 10 Lip 2015, 19:02

Słysząc osobliwy ton Melanie, doprawiony podejrzliwym uśmiechem numer 3, policzki Meredith zarumieniły jeszcze bardziej. Och, dlaczego cokolwiek wspominała o jakimś Gryfonie, dlaczego przywołała w myślach imię Peter? Przecież miała już serdecznie dosyć chłopaków i to na dość długo, a od balu wcale nie minęło sporo czasu. Dziewczyna trafiona ta myślą, zaniemówiła na chwilę albo i dwie. No właśnie, dobre pytanie. A co jeśli dalej, bezwiednie i podprogowo wspomina ganianie kotków na polu nieopodal Wrzeszczącej Chaty.
Potarła oczy knykciami, chcąc odpędzić od siebie atakujące obrazy. Po czym spojrzała na koleżankę, by z udawanym spokojem, na jednymi oddechu powiedzieć.
- Ja i chłopak? No co Ty… po prostu słyszałam, że mają gdzieś u góry dormitorium. Oni albo to byli Krukoni? Nie wiem, nie pamiętam - no dobrze, może i kłamała ale tylko po części. Naprawdę zasłyszała ostatnio taką wiadomość, a o swoim postrzeganiu pana Forrestera wolała się z Mel nie dzielić. Lubiła ją, nawet bardzo a jednak… Nie lubiła się przyznawać do tego typu rzeczy przed kimkolwiek, nawet Wandą czy Rose.
- Z czarną pewnie też - roześmiała się melodyjnie pod swym piegowatym nosem, spoglądając życzliwie na Puchonkę. Uwielbiała rozmawiać o jedzeniu, gotować oraz piec przepyszne ciasta. Potrafiła przyrządzić naprawdę wiele, często zdając się na intuicję - w końcu uczyła się od najlepszych w swoim fachu. To znaczy, swojej mamy, rzecz jasna.
Pech chciał, że akurat kiedy pomyślała o rodzicielce, Mel musiała zwrócić uwagę zakłopotanie panny Walker związane z rodzicami, właśnie. O których siódmioklasistka mówiła w czasie przeszłym, co wprawiło Mer w niejakie zakłopotanie. Niestety aż nazbyt czytelne.
- Tak, tak. Kark mnie rozbolał, jakiś skurcz - mruknęła wymijająco, poprawiając lekko włosy. Tak bardzo chciałaby umieć lepiej kłamać, dlaczego nie urodziła się jakąś sprytną Ślizgonką?
Na szczęście dziewczyna postanowiła nie drążyć tematu, co Meredith przyjęła z ulgą. Kino, jak świetnie, pożyjmy jeszcze chwilę życiem bohaterów, którzy nigdy nie istnieli. Uwielbiała to robić, to takie skuteczne oderwanie od życia.
Roześmiała się melodyjnie, zanim odparła.
- No tak się zdarza, ale nie martw się. Ja też wszystkiego nie rozumiem, nie pamiętam imion ani nazwisk… W sumie, tylko te dwa może trzy? - Hepburn, Sinatra i ten z „Deszczowej Piosenki”. O’Connol? Oraz ta aktorka, która umarła pod koniec wakacji, filmowa Lina… No w każdym razie, Mer nie miała pamięci do imion - Western, to taki film o kowbojach, na Dzikim Zachodzie. W Stanach Zjednoczonych. Cały czas gonią za Indianami albo za bandytami i strzelają przy tym ze spluwy. To znaczy - pistoletu - spojrzała przelotnie na Mel. To miło, że orientowała się w sprawach kina ale czy wiedziała co to broń palna?
W takich chwilach było Meredith trochę żal wszystkich tych czarodziei dzielących świat z mugolami, o których nic nie wiedzieli. Bo zdarzali się tacy, choć starszej koleżanki z pewnością by do takowych nie zaliczyła. Którzy z powodu niezachwianego, nieuzasadnionego poczucia wyższości traktowali ludzi jak podludzi, nie chcąc im poświęcić nawet chwili uwagi. No dobrze, może mugole nie byli zbyt spostrzegawczy, skoro tak łatwo dawali się oszukać magii ale to nie powód by byli popychadłami.
- Dobrze, nie powiem, masz moje słowo - rzuciła, spijając łyk kakao. Ciepłe, słodkie, przyjemne.Czy może być jeszcze lepiej? - W sumie, ja też chciałabym tak wyglądać. Ona jest piękna
I postąpiła krok ku kanapie, dzierżąc feralny kubek w ręce. Wtedy do pomieszczenia wpadła gąsienica Gerwazy.
Meredith niewiele spostrzegła, w końcu refleks to nie jej najlepsza strona i szczerze powiedziawszy, gdyby nie słyszała trzasków pewnie nie zauważyłaby od razu obecności chłopaka leżącego u jej stóp.
Nie mniej jednak - wystraszyła się, albowiem rumor i hałasy zakłóciły spokój panujący dotychczas w przyjemnie cichym salonie. A jako, że w ręce dzierżyła kubek z cieszą dosyć gorącą, było to dla niej dość niebezpieczne. Na szczęście Chrisa, któremu wylałaby kakao na głowę, zachowała względny spokój. Ciała, nie ducha.
- Co to było? - spytała dosyć głośno odkładając kubek na najbliższy stolik. Może nieco za głośno i ostro, co uświadomiła sobie po paru sekundach. To oraz fakt, że nie powinna być na niego zła skoro po pierwsze stoczył przed chwilą pojedynek puch-fu, który okazał się walką bardzo niesprawiedliwą. Oraz po drugie, nazwał ją niewiastą. O, jak ładnie. A ona zna go przecież z widzenia - Hej, nic Ci nie jest? - rzuciła po chwili onieśmielona, tonem o wiele bardziej łagodnym patrząc jak Mel zgarnia go z ziemi.
Anthony Gallagher
Anthony Gallagher

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptySob 11 Lip 2015, 20:57

To było leniwe, monotonne i nieco nużące popołudnie. Siedział w Pokoju Wspólnym z nogami wyciągniętymi na stoliku, nieotwartym podręcznikiem do historii magii na kolanach, głową odchyloną na oparciu i wygrywał różdżką na okładce kawałek swego życia. Nie wszyscy byli, jak się okazuje, wrażliwi na muzykę, bo gdzieś z kąta pomieszczenia ozywał się co jakiś czas niezadowolony pomruk chłopaka pochylonego nad wykresami astronomicznymi. I nie zrozumcie mnie źle, Tony naprawdę cenił sobie leniwe popołudnia, lubił wyciągnąć się na błoniach albo przed kominkiem z gorącym postanowieniem, by nie robić nic, prócz próżniackiego relaksu, nie lubił się jednak nudzić, a już szczególnie nudzić się sam. A dziś miał dojmującą potrzebę działania, organizowania, aktywności, relaksu na wyższym poziomie, poziomie kolektywnym. Bywają w końcu takie dni, gdy nie wystarcza kawałek kanapy; trzeba jeszcze do tej kanapy dokleić kilkunastu znajomych i parędziesiąt kufli piwa. Tak, Tony chciał się zabawić.
Zniecierpliwiony, odrzucił podręcznik niedbałym gestem i podniósł się z wygodnych poduszek sofy, poprawiając kaptur granatowej bluzy z motywem Strzał z Appleby. Wpadł nagle na pomysł tak doskonały, że nie sposób było oprzeć się jego oszałamiającej perfekcji. Ileż by dał za ognisko! I to nie stos ofiarny do palenia Puchonów, nie, nie. Ognisko z prawdziwego zdarzenia, ogień wysoki na sześć stóp i kiełbaski skwierczące na kiju, a dla dopełnienia tego wszystkiego, niczym wisienka na  torcie, schłodzone piwo prosto od Gallagherów. Nic więc dziwnego, że już dziesięć minut później przemierzał siódme piętro, dźwigając w obu ramionach skrzynkę, w której podejrzanie pobrzękiwały butelki, a po całym korytarzu do wtóru jego kroków niosło się ciche pogwizdywanie. Zgarniał każdą znajomą twarz, którą spotkał po drodze, każdego w kilku słowach informując o wieczornym ognisku, podświadomie poszukiwał jednak Nate’a lub Aidena. Wreszcie więc, dosłyszawszy głosy dochodzące z Salonu Wspólnego, przystanął i pchnął barkiem drzwi, by przekroczyć próg i jako kolejna osoba tego popołudnia przeszkodzić im w spokojnej rozmowie. Szczęśliwie Chris stoczył już morderczy pojedynek puch-fu i ominęła go ta wyjątkowo nieprzyjemna konieczność.
— Cześć, dziewczyny — mruknął swobodnie, unosząc dłoń w powitaniu. Odchylił się nieznacznie do tyłu i szybko ponownie wsparł ręką dzierżoną skrzynkę, bowiem zaczęła niebezpiecznie wysuwać mu się z ramion. — Kay, niech zgadnę, znowu rzucałeś kostką na koordynację ruchową?
Spojrzał na kumpla, który właśnie żegnał się z objęciami dywanu i nieco niezgrabnie zbierał z podłogi. Każdy w Hufflepuffie wiedział, że ilekroć grali w czarodziejskie gry planszowe, to Kay wyrzucał zawsze najniższe wartości i z kretesem przegrywał wszystkie rozgrywki. Wsparł skrzynkę z piwem o oparcie fotela Meredith i wygodnie oparł się o nią łokciami, spoglądając z góry na koleżanki z domu z lekko łobuzerskim uśmiechem, który mówił: nie wyrwiecie się. Przesunął palcami po swoim karku i podrapał się po szczęce.
— Robimy ognisko. Ja i wy. Dzisiaj — zarządził, klasnąwszy lekko w dłonie i potarłszy je o siebie, zupełnie jakby wszystko zostało właśnie dokładnie obgadane i  ustalone. — Kay skoczy do kuchni po coś do jedzenia — powiedział, nie wiedząc najwyraźniej, że Dolmeth nie przepada za skrzatami. — A my pozbieramy gałęzie. Mam najnowszy wyrób, wczoraj dotarły wreszcie paczki z domu. Sowy pocztowe ledwie je dotachały. — Poklepał czule skrzynkę, którą miał ze sobą, a butelki zabrzęczały cicho, zdradzając niedomyślnym zawartość. Posłał przepełnionej dezaprobatą Meredith rozbawione spojrzenie i podebrał im z talerzyka ciastko, odgryzając sporą część i nie zważając na to, że może po drodze dostać po łapach. — No już, wstawajcie, wieczór na nas nie poczeka.

/Któraś z was może nas wyprowadzić i mkniemy niczym burza na błonia.
Melanie Moore
Melanie Moore

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyNie 12 Lip 2015, 00:02

-Hm... - mruknęła cicho pod nosem, gdy Mer skutecznie się obroniła przed podejrzeniami Melanie, No dobrze niech tak będzie, więcej nie miała zamiaru męczyć dziewczyny. Chyba ją nawet rozumiała, jej samej trudno się przyznawać do czegokolwiek, co dopiero gdyby Mel się zakochała w kimś? O matulu, chyba koniec świata by się zbliżał. Dla innych dziewcząt nowe miłostki i kolejne obiekty westchnień to normalna, za to Mel...tego nie doświadcza. Czyżby tutejsi uczniowie po prostu nie spełniali jej wymagań? Kto wie...
-Naprawdę? Strzelałabym, że Krukoni, ale znając siebie raczej to błędna myśl - zaśmiała się. Przy dwóch opcjach do wyboru Mel zawsze zastanawia się dwa razy, wybiera pierwszą odpowiedź, a potem zmienia zdania. Ostatecznie pierwsza myśl była prawidłowa, teraz jednak kombinować nie chciała. Tylko z większą kompromitacją by się musiała zmierzyć, co tam.. to nie pierwszy i ostatni raz.
-Jeśli będzie cię dalej bolał możesz się przespać na podłodze, może się wydawać niewygodnie, ale rano człowiek czuje się naprawdę świetnie - dobrze, Mel uległa i wolała zabrnąć w to kłamstewko. Tak jakby nie zdawała sobie sprawy o co tak naprawdę chodziło koleżance. Po co się dołować jakimiś drobnostkami, jak można się cieszyć rozmawiając o jedzeniu, czyli ich ulubionym temacie. Niestety ruda nie za wiele o samym gotowaniu powiedzieć może, tyle co potrafi dla siebie coś przyszykować na obiad, no i oczywiście w Hogwarcie nie musi się tym martwić, więc wielkiej wprawy w tym fachu nie ma. Byleby kuchni nie puściła z dymem, to jest już sukces.
-Hm, to jakie są jeszcze kolory herbat? Czerwona, nigdy nie próbowałam, ale podobno jest okropna - jeszcze wymienią tak całą tęczę. Fioletowa? Zapewne taki kolor można już otrzymać dzięki czarom, dodać jakiś sztuczny smak i wmawiać, jaka ta herbata nie jest wspaniała i takie tam.
No i się dowiedziała tego co chciała. Gatunek filmowy jakim jest western, kolejny mugolski wytwór. Tak wielu rzeczy jeszcze nie o tej części świata. Zaintrygowało ją to co w skrócie powiedziała Mer.
-Brzmi fajnie, kowboje..to Ci co noszą kapelusze, jeżdżą na koniach i noszą takie śmieszne spodnie? Zastanawia mnie jakiego zaklęcia można by użyć by się obronić przed takim strzałem. Nawet się nie mrugnie, a już jest się rannym. Czego to Ci mugole nie wymyślą - westchnęła. Jak tak znała te ich technologie, czy jak to się nazywało to trochę się obawiała. Przecież będąc w domu miała kontakt z mugolami, wiedziała co się dzieje.. może nawet się trochę orientowała w historii. Do czego zajdą za 10 lat?
-Czyż nie? Do tego ma taką klasę - zareagowała żywo, gdy ta odpowiedziała tak samo. Maja wspólną idolkę... tak? Idolka? Nie ważne. Jak to się stało, że do tej pory tak ze sobą swobodnie nie rozmawiały? Różnica jednego roku załatwiała cała sprawę? Naprawdę? Eh...
Gdyby nie to, że upadkowi Kay'a towarzyszył typowy temu dźwięk prędzej czy później i tak by go zauważyły. Kaleką nie jest, podniósłby się z podłogi i pewnie by marudził, czemu to dwie Puchonki nie chciały pomóc biednemu i poszkodowanemu. Zapewne zabawna sytuacja by z tego wynikła. W między czasie gdy Mel pomagała pozbierać się chłopakowi do salonu przyszła jeszcze jedna osoba. Chociaż odwrócona tyłem to i tak słyszała charakterystyczny dźwięk uderzających o siebie szklanych butelek, a zaraz potem znany jej głos. Odwróciła się na pięcie
-Oh, cześć Anthony. Co znowu szykujesz? - spytała widząc karton.. nie musiała się domyślać z czym. Dobrze wiedziała, że to Tony zajmuje się rozprowadzaniem piwa po Hogwarcie, zresztą sama była jego klientką. Wzięła tylko kubek kakao do ręki i usiadła na kanapie. Ponownie się trochę napiła.. sama słodycz. Z tej błogiej chwili wyrwał ją Tony z propozycją ogniska. Spojrzała na niego i zaobserwowała je gesty. Tak, nie miały innej opcji niż się zgodzić. Coś już o tym wiedziała. Rzuciła wymowne spojrzenie na Mer i cichutko mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem. Odstawiła kubek na stolik, położyła dłonie na kolanach by zaraz się zerwać z siadu
-Idę. Mamy pianki i małe co nieco. Mer chyba jednak trzeba będzie się podzielić - uśmiechnęła się pokazując przy tym białe ząbki. Zarzuciła torbę przez ramię i zawiesiła na niej pelerynę - Anthony, chyba powinieneś znaleźć inny sposób dostarczania by biednych sów nie męczyć - rzuciła w jego stronę, ale uśmiech z twarzy jej nie schodził - Napaliłam się, pośpieszmy się. Im szybciej to zrobimy tym dłużej posiedzimy przy ognisku - złożyła dłonie jak do modlitwy. Mając nadzieję, że Chris i Mer się ruszą to Mel weźmie koleżankę pod ramię. Wyjdą razem z salonu, a chłopcy mogli iść w swoim towarzystwie za nimi lub też odwrotnie lub najlepiej całą czwórką w jednym szeregu. Raczej zmieszczą się tak na licznych korytarzach.

z/t wszyscy
Claire Annesley
Claire Annesley

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyWto 05 Kwi 2016, 19:48

Efekt rozmowy z Jolene był niezwykle trudny do ujęcia w słowa, bo powiedzieć, że Claire oprzytomniała to jednak zbyt mało. Panna Dunbar równie dobrze mogłaby ją wepchnąć pod rozpędzonego hipogryfa czy po prostu przyłożyć patelnią - wstrząs, jaki wywołały w niej wyciągnięte wnioski, te wnioski, których nie mogła się w żaden sposób wyprzeć, był ogromny. Chwilowo utracony oddech wrócił szybko, blade policzki spąsowiały, ważniejsze było jednak to, że...
Kochasz go.
Annesley nie wiedziała, czym jest miłość. Jedyny jej wariant, jaki znała, dotyczył własnej rodziny, to jednak było przecież coś zupełnie innego. Przez długi czas wydawało jej się, że ten drugi rodzaj, intensywniejszy i często znacznie bardziej bolesny poznała przy Gallagherach - przy jednym z nich, ale... W porządku, może nie wydawało jej się. Może faktycznie kochała Tony'ego - kiedyś. Bo chyba nie teraz. Teraz cierpiała, oczywiście, że tak, tęskniła też diabelnie mocno, ale jednak... Jeśli usiąść gdzieś pod ścianą i dobrze się nad tym zastanowić, to chyba jej przeszło. Powoli, metodą małych kroczków, w jakiś sposób chyba jednak wyzdrowiała. Obaj zaginieni bracia wciąż byli dla niej nieprawdopodobnie ważni, wciąż więc ich postawa ją raniła, ale coś jednak się zmieniło. Bo odkąd wyrzuciła z siebie cały żal, wszystkie obawy, cały zalegający w niej ból, to funkcjonowała. Funkcjonowała całkiem nieźle i gdyby dano jej trochę czasu, to pewnie wyszłaby na prostą, dokładnie tę samą, którą wędrowała dotychczas.
Ale pojawił się Ben. Pojawił się - czy raczej zaistniał w nowej-starej roli. I jeśli kiedyś uzmysłowienie mu, że popełnia błąd było względnie proste i niewymagające szczególnego wysiłku, tak teraz o podobnej łatwości trudno było mówić. Nie dlatego, że Watts był jeszcze bardziej namolny, niż kiedyś. Dlatego, że wraz z wyznaniem Krukona Klara znalazła się w punkcie, z którego nie umiała po ludzku wybrnąć. Teraz już wiedziała dlaczego, prawda?
Kochasz go, głupia.
Wniosek ten jednak niczego nie ułatwiał. Nie sprawiał, że po pacnięciu się dłonią w twarz w powszechnie rozumianym geście dokonania przełomowego odkrycia Irlandka pozbyła się wszystkich problemów, znajdując jedno proste, skuteczne rozwiązanie. Tak nie było. Szczerze mówiąc, uzmysłowienie sobie tego - z pomocą Jolene, której chyba była wdzięczna, choć wdzięczność ta póki co balansowała jeszcze na cienkiej linii oddzielającej ją od irytacji - stało się źródłem kolejnych nieprzyjemności, chociaż nieco innego charakteru.
W efekcie teraz, w zaciszu zaludnionego tylko w jednym krańcu saloniku, Claire poszybowała myślami zupełnie nie w tym kierunku, w którym powinna. Nim zdążyła się zorientować i powstrzymać, po raz kolejny prześledziła przebieg całej rozmowy z Dunbar i po raz kolejny musiała przyznać, że choćby chciała, nie może w żaden sposób podważyć wyciągniętych wniosków. Nie może i już. Podsunięte jej przez Jo wyjaśnienie było przecież idealnym, tłumaczącym, dlaczego po tej nienaturalnej separacji z Benem puchoński światek zaczął drżeć w posadach. I dlaczego w ogóle separacja ta była nienaturalna.
Nie o tym jednak miała myśleć. Przyszła tu przecież właśnie po to, żeby zająć się czymś innym. Nauką, tylko tym razem nie w książkach. Patronus. Poprzednio poszło jej nie najgorzej, prawda? To sprawiało, że Claire chciała dalej ćwiczyć. To - i chęć udowodnienia Benowi, że umie. Że potrafi, że...
Skup się. Pierwsze machnięcie różdżką, pierwszy szept zaklęcia nie poskutkował absolutnie niczym. Nic dziwnego - zdezorientowanej pannie Annesley trudno było uchwycić tę iskierkę szczęścia, którą mogłaby zamienić w buchające, energetyczne ognisko. Potrzebowała czasu, by odetchnąć, uspokoić się, skoncentrować. By chwilowo zapomnieć o zgromadzonym w drugim kącie pokoju towarzystwie, zatonąć jeszcze głębiej w miękkim fotelu i wrócić do tego dnia, kiedy... Kiedy było dobrze. Po prostu.
O tym, że jej się to udało świadczyła kolejna próba. I choć zaraz po niej, zakończonej kilkoma rozwiewającymi się szybko srebrnymi smugami, ponownie miało miejsce niepowodzenie, totalna klapa, to czwarty z kolei gest, czwarty raz wypowiedziane dwa magiczne słowa, sprawiły, że... Claire zaśmiała się cicho, krótko, niepewnie. Działało! To wciąż nie była ostateczna postać patronusa, wciąż przywoływała co najwyżej bliżej niesprecyzowaną, srebrzystą mgiełkę, ale hej! Nie od razu Rzym zbudowano, a przecież szło jej chyba... no... Nieźle? Pomimo, że tym razem nikt jej nie instruował, dała radę. Wreszcie dała radę.
Jeszcze przez moment obracała różdżkę w palcach. Przygryzając wargę, z zamyśleniem wpatrywała się przed siebie, do rzeczywistości przywrócona przez jednego z nowo przybyłych uczniów. Trzask drzwi saloniku przypomniał jej, gdzie się znajduje i, co ważniejsze, która jest godzina. Późna. Zdecydowanie zbyt późna, jeśli rozważać ją w kontekście czekającej jeszcze Klarę wizyty w bibliotece.
W kolejnej chwili Puchonki już więc tu nie było, przy czym jej zniknięcia w zasadzie nikt raczej nie zauważył.

zt


Ostatnio zmieniony przez Claire Annesley dnia Wto 05 Kwi 2016, 20:15, w całości zmieniany 1 raz
Huncwot
Huncwot

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyWto 05 Kwi 2016, 19:48

The member 'Claire Annesley' has done the following action : Dices roll


'6-ścienna' :
Salon wspólny ZjxL7Q5 Salon wspólny J5aPXGj Salon wspólny ZjxL7Q5 Salon wspólny KgiWIZL
Mikhail Asen
Mikhail Asen

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyPon 16 Maj 2016, 21:49

Już dawno jego krwi nie rozrzedzał alkohol bo po pierwsze nie było ani czasu, ani okazji. Jakoś tak się złożyło, że dopiero pewnego styczniowego wieczoru Asen postanowił odpuścić jeden ze swoich intensywnych treningów na rzecz pielęgnowania długoletniej przyjaźni z Priorem, toteż poczyniając odpowiednie przygotowania w postaci zdobycia pokaźnej butelki Ognistej napisał krótki liścik do gryfona z informacją gdzie mają się spotkać, i o której. Następnie zrzuciwszy z siebie szatę szkolną (cholera, kolejny krawat diabli wzięli), którą zamienił na wygodne jeansy i ciepły, wełniany sweter, przekroczył próg Slytherinu i wyłonił się na korytarz, dzierżąc pod pachą trunek, mający umilać chłopakom część wieczoru i przynajmniej połowę nocy.
Musieli pogadać. A przynajmniej Asen musiał. Musiał porozmawiać z Jonathanem o czymś, z czym sam nie umiał sobie poradzić, albo chociaż ogarnąć to swoim małym rozumkiem. Oczywiście rzecz tyczyła się dziewczyny, bo jeśli zapowiadało się na poważne tematy, to musiało chodzić o laski, ale nie takie byle jakie. Nie takie pierwsze lepsze, których twarze zapomina się zaraz za rogiem. Na Merlina, Misza miał dylemat jak stąd do Londynu i tylko przyjacielska rada była chyba w stanie przywrócić normalny tryb myślenia chłopaka. Ślizgon, szczerze mówiąc, bardzo na to liczył.
Nie martwił się tym, że ktoś go po drodze nakryje. Zacznijmy od tego, że mało było rzeczy, które spędzały mu sen z powiek, a konsekwencje nakrycia go przed godziną policyjną z mocnym alkoholem w dłoni z pewnością do takowych się nie zaliczały. W tej chwili miał ważniejsze rzeczy na głowie i stwierdził, że w ciągu ostatniego miesiąca i tak był zbyt przykładnym uczniem jak na niego, a złamanie regulaminu od czasu do czasu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Miał szczęście. Jak to zresztą prawie zawsze bywało. Tylko postacie z obrazów patrzyły na niego karcącym wzrokiem i cmokały na niego z niezadowoleniem. Skwitował to środkowym palcem, bo w poważaniu miał co myśli o nim ktoś, kto od dawna leży sztywny gdzieś na drugim końcu świata a ułamek jego duszy zaledwie zaklęty jest na kawałku płótna wiszącym w jego szkole. Misza, choć miał niezły mętlik w głowie już cieszył się na ten błogostan towarzyszący obecnościom promili w wydychanym powietrzu i kurcze, był młody - czy ktoś powinien być niezadowolony z faktu, że chciał się wyszaleć? Może jutro ich już wcale nie będzie, może jutro już nie posmakuje tej kropli buntu?
Priorowi z pewnością bliżej było na siódme piętro niż Asenowi, któremu cała droga z lochów aż do salonu wspólnego zajęła dobre osiem minut. Mimo to gryfona jednak nie było w sali, gdy młody ślizgon wkroczył do pomieszczenia, oczywiście opustoszałego bo przecież nikt oprócz tej dwójki nie odważy się pewnie wynurzyć z dormitoriów skoro obowiązywał stosowny zakaz. Bułgar postawił alkohol na środku jednego ze stołów, z obu kieszeni wyciągnął dwie szklanki i z uśmiechem umiejscowił je na swoich miejscach, sam rozsiadł się wygodnie na fotelu, nogi zakładając na krześle stojącym obok i wyciągając ukochanego kolegę papierosa przytknął do jego końca różdżkę i zaciągając się porządnie wypuścił dym z płuc czując, że tego mu ewidentnie brakowało.
Przecież na co dzień nie palił. Praktycznie wcale. Taki wieczór jak ten jednak rządził się swoimi prawami, toteż Misza nie czuł żadnych wyrzutów sumienia, kiedy zaciągnął się po raz drugi.
Jonathan Prior
Jonathan Prior

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny EmptyPon 16 Maj 2016, 22:10

Wyrolowanie panny Evans pochłonęło więcej czasu niż z początku zakładał. Sokoli wzrok pani prefekt przez długi czas go nie opuszczał, ale końcem końców udało mu się wymknąć poza granice dormitorium w godzinach teoretycznie zakazanych. Już poprzedniego wieczoru Jonathan wygrzebał z kryjówki specjalny kufer zamykany na dwa zamki i dwa zaklęcia. Kufer, który otwierał tylko w ostateczności, na czarną godzinę. W sytuacjach, gdy ognista umywała się w porównaniu ze skarbem, który trzymał pod czarnym wiekiem. Prawdziwa norweska whiskey, wykradziona z magazynu ojca wiele, wiele lat temu. Ledwie tknięta, tylko raz z niej skorzystał. Dzisiaj uznał, że nadszedł kolejny moment, aby do głosu doszła ta whiskey. Przelał niewielką ilość do dwóch butelek po kremowym piwie. Zmieszał, stworzył mistrzowski drink, który mógłby powalić Hagrida na kolana. Co prawda Jonathan nie był samobójcą czy przyjacielobójcą, nie dołożył wszystkiego, co mu się dostało w ręce. Buszował z butelkami całe przedpołudnie, zawalając oczywiście historię magii, a gdy skończył, był gotowy wesprzeć Miszę w... w czymkolwiek to było, po jednym łyku tego cuda będzie łatwo.
Mknął korytarzami, bardziej subtelnie od ślizgona. Nie miał czasu na szlabany, a więc jeszcze dbał o sprawianie pozorów przestrzegania regulaminu. Szybko dostał się do salonu wspólnego, raptem cztery minuty po Asenie. Do pokoju wpadł wyszczerz Priora, potem reszta cielska trzymająca w rękach cenną zdobycz. Z namaszczeniem rzucił butelką w przyjaciela, będąc pewnym, że ten złapie.
- Nie pij duszkiem, bo będę musiał tłumaczyć się dlaczego zadaję się z trupem. - klapnął na kanapie, zajmując całą jej długość i szerokość. Zrzucił buciory gdzie popadnie, wydobywając na światło wieczoru wielką dziurę w skarpetce. Ślepia Gryfona mówiły jasno, że zawartość butelki to nie jest zwyczajne kremowe piwo.
- Gadaj jak było z Hallem. Z miny przypominasz jakbyś miał ochotę się zrzygać albo komuś przyłożyć. - przyłożył palec wskazujący do ust i podrapał się nim aż do policzka. - Chyba to drugie. - dodał po chwili i patrzył na kłęby dymu papierosowego przesłaniającego oblicze Asena. Ułożył kończyny na podłokietniku, a pod głowę wpakował wszystkie poduszki w zasięgu ręki. Miał na sobie szczątki mundurka, rzecz jasna podpalonego tu i ówdzie, co zdradzało poranne eksperymenty. Tyle dobrego, że krawat miał. Ten sam od wielu lat, jeden jedyny. Najwidoczniej innym miały tendencje spierdzielania gdzie popadnie. Obandażowane łapsko przewiesił sobie przez kark, aby nie wysuwać tej sprawy na pierwszy plan.
- Dobra, pij. - skinął do niego butelką, ponaglając go. Alkohol rozwiązuje język. Prior nie potrzebował tego do rozmowy z przyjacielem, bo umieli rozwiązywać sobie język bez problemu. Niestety sprawa jaką mają omówić wymaga dużo alkoholu we krwi. Nie tylko w żyłach Asena, Priorowi też się przyda, aby sam się nie zrzygał i podszedł do sprawy, o ironio, racjonalnie. Przyłożył szyjkę butelki do ust i upił drobny łyk, a i tak się skrzywił jakby właśnie pożarł fasolkę o smaku filcha. Rozkasłał się i poczerwieniał na twarzy. Uderzył się pięścią w mostek, aby odzyskać dech.
Sponsored content

Salon wspólny Empty
PisanieTemat: Re: Salon wspólny   Salon wspólny Empty

 

Salon wspólny

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 4Idź do strony : 1, 2, 3, 4  Next

 Similar topics

-
» Salon
» Salon pianistki

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
VII piętro
-