|
| Arena nr 2 {Klub Pojedynków} | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Mistrzynie Ohydki
| Temat: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Czw 13 Sie 2015, 13:20 | |
| Hogwart skrywa wiele tajemnic, które są odkrywane z każdym kolejnym pokoleniem uczniów uczących się w zamku. Niegdyś zamknięte drzwi, teoretycznie jednej z klas, zostały otwarte wraz z odkryciem nowe skrzydła zamku. Okazało się, że jest to pomieszczenie, które zmienia swój wygląd, nie w zależności od woli osoby, która tutaj wchodzi, ale od dnia lub nawet godziny. Witamy na Arenie Walk. |
| | | Mistrzynie Ohydki
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Czw 13 Sie 2015, 16:51 | |
| Jeżeli ktoś kiedykolwiek wątpił, że w jedną małą klasę można upchnąć cały ogromny las deszczowy – był w błędzie. Arena, na której pojedynek stoczyć mieli siedemnastoletni Evan Rosier i Nathaniel Cole w niczym nie przypominała pustego pomieszczenia; trudno było nawet odgadnąć w którym miejscu kończyły się gęstwiny drzew. Powietrze było wilgotne, zdecydowanie za wilgotne na toczenie ze sobą pojedynku, natomiast czający się gdzieś między liśćmi wielkości zebry mężczyzna zupełnie nie zwracał uwagi na takie pierdoły. Temperatura wynosiła grubo ponad 30 stopni, przypominając lato 2015 w europejskim państwie cebuli Polsce. Ciężko było myśleć, jeszcze trudniej się ruszać, a na domiar złego wszechobecne i uciążliwe insekty tylko czekały, by wgryźć się w odsłonięte kawałki skóry dwójki skoncentrowanych uczniów. Nie było łatwo znaleźć powierzchnię pozbawioną roślinności, toteż pojedynkującym się przyjdzie potknąć się o wystające korzenie nie raz, i nie dwa, ukryte gdzieś pod grubą warstwą traw. Niech oboje uważają – wpadnięcie do położonej kilkanaście metrów pod nimi brudnej rzeki nie należało do wyczynów największego fajtłapy, a czające i kłapiące pyskami krokodyle zdaje się nie jadły już od kilku dni. Zadowolony z wybranej scenerii czarnoskóry mężczyzna opierał się o szorstką korę wysokiego drzewa, obserwując wyznaczone miejsce pojedynku z góry, gotowy zareagować w dowolnym momencie, jeśli któremuś z nich przyjdzie do głowy złamanie reguł gry. Uśmiechając się półgębkiem polerował własną różdżkę wykonaną z czarnego bzu i czekał, aż dwójka niedorostków stawi się do walki – człowiek był z niego wyjątkowo cierpliwy, ale i spragniony dobrego widowiska. Jeżeli Rosier i Cole się nie popiszą, jest gotowy wziąć sprawy w swoje ręce. Macie 48 godzin. Pojedynek rozpocznie się przy kolejnym poście MG. |
| | | Nathaniel Cole
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Czw 13 Sie 2015, 21:21 | |
| Nie miał tego dnia żadnych wymyślnych planów, dlatego snuł się bez celu po szkolnych korytarzach, wreszcie przysiadając na dłużej na jednej z ławek. Wyciągnął z torby podręcznik do eliksirów i zagłębił się w lekturze, próbując pojąć najistotniejsze właściwości składników eliksiru wielosokowego, kiedy nagle jeden z pierwszorocznych lub drugorocznych chłystków z Hufflepuffu podbiegł do niego wyraźnie zaaferowany. - Nathaniel?! Klub pojedynków kazał przekazać Ci wiadomość. Walczysz dzisiaj z Evanem Rosierem ze Slytherinu. - rzucił nadzwyczaj radosnym i podekscytowanym głosem. Co gorsza patrzył na Cole'a z podziwem, przez co chłopak bał się, że jego młodszy kumpel z domu jeszcze będzie chciał od niego jakiś autograf. Może jednak nie należało mu się dziwić. Był jeszcze dzieckiem i zapewne marzył, by któregoś dnia zastąpić starszych Puchonów i zająć zaszczytne miejsce w Klubie Pojedynków. Nathaniel podziękował mu więc z uśmiechem na twarzy, a nawet pozwolił sobie zasadzić kopniaka w tyłek na szczęście. Zdawał sobie przy tym sprawę z tego, że szczęście akurat mu się przyda. Słyszał co nieco o Rosierze i wydawało się, że jego pierwszy przeciwnik nie da sobie w kaszę dmuchać. Puchon jednak nie zamierzał się poddać, nie po to przecież sam zgłosił się na ochotnika, by reprezentować swoją małą ojczyznę w pojedynkach. Zakasał więc rękawy i ruszył na piąte piętro, szukając na tablicach przed salami aren swojego nazwiska. Okazało się, że walczy na arenie z numerem drugim. Cóż... wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę, odnosząc wrażenie, że znalazł się w ogóle w innym świecie. Ogromna puszcza rozpościerała się na całe pomieszczenie, a na domiar złego temperatura wynosiła dla niego przynajmniej o dziesięć stopni za dużo. Chłopak cieszył się, że akurat dzisiaj założył na siebie bawełnianą, przewiewną koszulę z krótkim rękawem, ale ten lekki strój wcale zbyt wiele nie pomagał. Wszechobecna duchota, miliony wystających z ziemi korzeni oraz chmara owadów, a najpewniej także i innych, znacznie bardziej groźnych stworzeń - to wszystko sprawiało, że Nate zaczynał się zastanawiać czy dobrze zrobił, zgłaszając swoją kandydaturę. Pomyślał jednak zaraz inaczej - jakim byłby czarodziejem, gdyby bał się podjąć tego wyzwania? Zbliżały się niebezpieczne czasy, a on musiał przecież ćwiczyć, zyskać siłę, by któregoś dnia stanąć do walki i ochronić tych, na których najbardziej mu zależało. - Nathaniel Cole, Hufflepuff. Stawiłem się na pojedynek - powiedział niezbyt głośno, siląc się na spokojny ton, kiedy po dłuższej chwili dojrzał jakiegoś czarnoskórego mężczyznę, najprawdopodobniej sędziego tegoż spotkania. Widział, że jego przeciwnik jeszcze się nie pojawił, toteż postanowił spożytkować ten czas na baczną obserwację pola bitwy. Starał się zapamiętać, gdzie znajdują się jakieś niebezpieczne miejsca, swoiste konarowe pułapki. Zlustrował także swym spojrzeniem niewielką rzekę... zdawało mu się, że dostrzegł w niej grzbiet krokodyla, co wywołało na jego plecach dreszcze. Jeszcze raz w myślach podbudował swoją pewność siebie, wmawiając sobie, że przecież w murach szkoły nic złego mu się nie stanie i że musi to potraktować jako trening przed prawdziwym życiem. Miał także nadzieję, że ta dokładna analizy pojedynkowej dżungli pozwoli mu zyskać przewagę w walce z Evanem Rosierem.
|
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Nie 16 Sie 2015, 01:41 | |
| Dla nikogo, kto znał Rosiera choć odrobinę lepiej, nie było tajemnicą, że pojedynki należały do jednej z jego ulubionych rozrywek, do sztuk, które cenił sobie wyjątkowo mocno i praktykował w wolnym czasie w mniej lub bardziej zorganizowany sposób, dostosowując książkową teorię, jak twierdził pustą i niezdatną w praktyce, do warunków prawdziwego starcia, w którym na szali ważyło się życie lub śmierć. Kto zważał na pokłony, liczbę kroków i skomplikowane, łamiące język inkantacje, kto przejmował się zasadami fair play, gdy w kark buchał mu trupi oddech kostuchy? Skuteczność i skupienie na celu, dwie zasady, którym hołdował podczas pojedynku, spychając na dalszy plan dobór środków, piękno i zbędne uprzejmości. Honorowi giną pierwsi i nic prócz tego nie pozostaje po ich imieniu. Gdy więc ogłoszono wieść o klubie organizowanym przez, jakże by inaczej, Ministerstwo, zapisał się, trochę dla zabawy, trochę z przekory, by zobaczyć i wykpić tę parodię prawdziwego starcia, jakiej nauczają w Hogwarcie, a trochę dlatego, że zwyczajnie brakowało mu tego rodzaju rywalizacji, a prowadzone przez niego od zeszłego roku Podziemie pozostawało w zawieszeniu, przynajmniej chwilowo, bo zagęszczające się nastroje i nakładające wydarzenia sprawiały, że po ostatnim feralnym balu począł prowadzić na ten temat pierwsze rozmowy z Averym i grupką innych Ślizgonów. Nowy klub nijak nie mógł równać się podziemnemu zgrupowaniu, w którym główną zasadą był brak zasad, ale pozwalał przyjrzeć się przeciwnikowi między innymi, wyłapać z tłumu niedojd zdolne jednostki z naturalnym drygiem do walki, które dotąd uchowały się jakoś zupełnie niedostrzeżone. Otrzymał informacje o pojedynku, kiedy jadł obiad w Wielkiej Sali, najspokojniej skończył więc zapiekanego pieroga nadziewanego wołowiną i warzywami i posilony, opanowany ruszył ku wyznaczonej arenie, lekko obracając w palcach swoją różdżkę z czarnego bzu. Trafił mu się jakiś Puchon, o którym nigdy nie słyszał nic więcej ponad to, że gra w drużynie, ale doświadczenie wyniesione z ostatniej lekcji transmutacji niejako kazało mu przypuszczać, że mieszkańcy tego domu wykazują jakąś wrodzoną toporność w pojedynkach (i w myśleniu). Pchnął drzwi do sali i gdyby nie bezsensowne zasady, zaklęcie pomknęłoby pewnie w nieszczęsnego uczniaka już z wejścia, po co bawić się bowiem w powitania i niepotrzebne nonsensy, kiedy można wykorzystać na przeciwniku element zaskoczenia. Cóż, Ministerstwo. Uniósł brwi, omiatając spojrzeniem ciemnych ślepi ciekawie zaaranżowaną salę, a ciężka duchota tropików momentalnie buchnęła mu w twarz. Zerknął przelotnie na Cole’a, szybko rejestrując kilka faktów, jak magiczna ręka i potencjalne słabe punkty, a potem leniwie przebiegł wzrokiem po otoczeniu, wreszcie zatrzymując go na postaci czarnoskórego czarodzieja. Jego wargi wygięły się nieznacznie w cierpkim uśmiechu. Jakże mógłby przypuszczać, że pozwolą im walczyć bez stróża pokoju i sprawiedliwości wiszącego nad głową. — Rosier — mruknął krótko, a potem uniósł nieznacznie brwi w obliczu pewnej oczywistości, w czasie gdy palce zwinnie luzowały pod szyją zielono-srebrny krawat. — Slytherin. A potem w pewnym typowym mu odruchu obrócił w palcach różdżkę, dając wyraz bacznej gotowości do ataku bądź obrony, do błyskawicznej reakcji. Od tego momentu para ciemnych, chmurnych oczu skupiona była na celu i dogodnościach otoczenia ocenianego na prędko pod kątem użyteczności.
|
| | | Mistrzynie Ohydki
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Nie 16 Sie 2015, 14:48 | |
| Z zadowoleniem wymalowanym na jego starej twarzy odhaczył wstawienie się na pojedynek przy nazwiskach Cole i Rosier, lustrując obojga przez krótką chwilę spojrzeniem. Nathaniel wydawał mu się o wiele bardziej spięty od Evana, który, gdyby mógł, swoim chłodnym sposobem bycia zamroziłby otoczenie dookoła. Mężczyzna był pewien, że szykuje się dobre widowisko i chłopcy go nie zawiodą – z wyszczerzem godnym Jokera pokazał im uniesione w górę kciuki. - Jestem pewien, że przeczytaliście regulamin pojedynków. Od tej sekundy jest nieważny – odchrząknął dyplomatycznie i końcem różdżki podrapał się po głowie. – wszystkie chwyty dozwolone, ale ostrzegam. Korzystajcie z nich mądrze – uniósł brwi, przenosząc spojrzenie z Rosiera na Cole’a. – jedyne, co chciałbym wam poradzić, to… nie zawsze warto korzystać ze wszystkiego, co potrafimy. To pierwszy pojedynek, jeszcze kilka przed wami i radzę o tym pomyśleć. Krótki moment. – odliczył w myślach do piętnastu i zeskoczył z drzewa, wolnym krokiem podchodząc i chwytając ich za ramię. – Powodzenia, gramy do trzech. Zawsze możecie się poddać. Wykrzywiając ostatni raz wargi w grymaśnym uśmiechu rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie ledwo wyczuwalny zapach zmieszanych papierosów z wodą kolońską. I milion niewiadomych.
Kto rozpoczyna pojedynek: kość o parzystej liczbie oczek – Cole
kość o nieparzystej liczbie oczek – Rosier
Parę zasad ogólnych, o których warto pamiętać: - Macie 48h od każdego posta MG - walczymy do trzech wygranych rund przez jedną ze stron. Jednakże jeżeli któraś z Was będzie chciała może się poddać, wtedy skończymy szybciej. - Macie możliwość rzucenia dwoma dowolnymi zaklęciami. - możecie też robić uniki fizyczne - Macie też możliwość dodatkowego rzutu kostką dla dodatkowego modyfikatora. - cała reszta jest TUTAJ
Z dobrodziejstw korzystajcie mądrze ;)
Ostatnio zmieniony przez Mistrzynie Ohydki dnia Nie 16 Sie 2015, 14:49, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Nie 16 Sie 2015, 14:48 | |
| The member ' Mistrzynie Ohydki' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Nathaniel Cole
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Nie 16 Sie 2015, 23:15 | |
| Po krótkiej chwili drzwi się otworzyły, a na arenie pojawił się mroczny chłopak ze Slytherinu. Był nad wyraz spokojny, zupełnie tak, jakby już teraz wiedział, że wygrał ten pojedynek, co wcale nie dodawało Nathanielowi pewności siebie. Już sama walka na tak niebezpiecznym terenie jawiła się niego jako przerażająca, zaś widok Rosiera, choć Puchon miał już wcześniej świadomość z kim będzie walczył, sprawiała, że gorzej być nie mogło. Rzecz jasna, w mniemaniu Cole'a, który zgłaszając się do Klubu Pojedynków chyba nieco inaczej wyobrażał sobie rozgrywki. Poza tym nie spodziewał się, że od razu trafi na kogoś z Domu Węża i to o takiej renomie. Cóż... nadal próbował sobie wmawiać, że będzie dobrze i że spróbuje wykorzystać okazję, pokazać swoją siłę, by następnym razem ten Ślizgon go nie lekceważył. Otuchy dodawała mu trochę myśl o tym, że gdzieś w dormitorium wiele osób z Domu Borsuka trzyma za niego kciuki i czeka, by pogratulować mu zwycięstwa, bądź wesprzeć po ewentualnej porażce. Wiedział więc, że niezależnie od tego jak pojedynek się potoczy, nie może się ot tak poddać. Musi walczyć do ostatniej kropli krwi, choćby miał wpaść do tej przeklętej rzeki z żarłocznymi krokodylami. Oczywiście przeczytał regulamin pojedynków, dlatego też nie przypuszczał, że jednak najczarniejszy z najczarniejszych scenariuszy dopiero ma się ziścić. Sędzia bowiem miał wszelkie zasady w głębokim poważaniu i, jak gdyby nikt nic, oznajmił im, że regulamin podczas ich pojedynku nie obowiązuje. Nate myślał, że zaraz się przeżegna. A co jak oberwie jakimś czarnomagicznym zaklęciem? Czy nikt nie kontrolował tych sędziów, którzy przychodzili na arenę? Puchon tym razem naprawdę zaczął rozważać możliwość poddania walki. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że nie mógłby się pogodzić z myślą, iż zawiódł wszystkich, którzy na niego liczyli. Nawet nie chodziło tu tylko o kumpli z Hufflepuffu, ale kim byłby w oczach takich dziewcząt jak Wanda? Zwykłym tchórzem - a to na pewno nie przybliżyłoby go do zawiązania (wreszcie) jakiegoś normalnego związku, o którym w głębi duszy zawsze marzył. "Muszę to zrobić" - pomyślał więc, a jego twarz przybrała zupełnie inny wraz. Niepewność i obawa ustąpiły miejsca waleczności, którą spokojnie można byłoby porównać do gryfońskiego męstwa. Cole w tej chwili chyba naprawdę uwierzył w to, że może pokonać Rosiera, jeżeli tylko odpowiednio się do tego przyłoży. Właściwie... nie był przecież wcale taki zły z zaklęć i z obrony przed czarną magią. To jedynie psychika zazwyczaj blokowała go i uniemożliwiała widowiskowe zagrywki we wszelkiego rodzaju starciach. Poczekał, aż sędzia rozpocznie pojedynek, po czym od razu sięgnął po różdżkę, by zaskoczyć Evana swoją szybkością. Wybrał dwa zaklęcia - oba o charakterze ofensywnym, co także, wydawać by się mogło, że do niego nie pasuje. Postanowił jednak iść na całość, bo w sumie co miał do stracenia? - Obscuro - krzyknął, ciskając w Ślizgona pierwszym z czarów. Może nie powodowało ono żadnych obrażeń, ale gdyby było skuteczno, znacznie pomogłoby mu w walce. W końcu ślepy przeciwnik to znacznie łatwiejszy przeciwnik. Nate nie zamierzał jednak na tym poprzestać ani dawać Rosierowi zbyt wiele czasu na reakcję. - Arowhora. - Rzucił zaraz kolejne zaklęcie, które sprawiło, że w kierunku Evana pędziło kilka ostrych jak brzytwa strzał. Przez moment Cole zastanawiał się czy nie przesadził. Czar był przecież dość niebezpieczny. Ostatecznie stwierdził jednak, że jego przeciwnik stoi na bardzo wysokim poziomie i zapewne i tak poradzi sobie z zagrożeniem. To Rosier na pewno był faworytem tego spotkania, więc nie powinien się w ogóle głowić nad takimi niuansami.
|
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Pon 17 Sie 2015, 23:09 | |
| Podczas gdy Nathaniel skupiał się na wielu pobocznych i nieznaczących kwestiach, jak na przykład reakcja dziewczyny, na której chciałby zrobić wrażenie, na prawdopodobną porażkę, umysł Rosiera był raczej czysty i skoncentrowany, myśl spokojna, ciało do pewnego stopnia rozluźnione, lecz czujne, co dostrzegalne było w napięciu mięśni ramienia i gotowości do użycia różdżki. Nie był to wszak jego pierwszy pojedynek, lecz jeden z wielu odbytych, niewielkie były też szanse, by przeciwnik czymkolwiek go zaskoczył, a ten rodzaj rywalizacji stanowił dlań zwykle czystą formę rozrywki, w lepszym lub gorszym wydaniu, zależnie od umiejętności czy finezji jego oponenta. Nie przyszedł tu więc, by wspominać najlepsze chwile życia i pokrzepiać skołatane serce wspomnieniem przyjaciół, jak człowiek stojący u progu śmierci i próbujący w ten sposób odnaleźć w sobie otuchę i siłę, lecz po prostu – by wygrać i się zabawić. Jego ciemne spojrzenie skupiło się najpierw na Puchonie, a potem na postaci sędziego, który nagle nieco się ożywił, a brwi drgnęły lekko na dźwięk jego słów. Nie doszukiwał się sensu w ustalaniu ścisłego regulaminu tylko po to, by dwie minuty po rozpoczęciu spotkania w całości go wycofać, bo też żadnego sensu w tym nie było, ale zdecydowanie nie podzielał też ani paniki swojego rywala, ani lekkiej ekscytacji pracownika Ministerstwa. Nie był głupi, by miotać zaklęciami czarnomagicznymi gdzie popadnie, nie był też na tyle naiwny, by przypuszczać, że zniknięcie mężczyzny oznacza, że nie są obserwowani. Trwałe eliminowanie Puchonów jak najbardziej wolał zostawić sobie na inne okazje, ewentualnie zrzucić na barki przypadku, każdemu zdarza się przecież potknąć i wpaść prosto w paszczę krokodyla. To by dopiero było widowisko! Raz jeszcze zręcznie obrócił między palcami różdżkę, wyczuwając jak skumulowana w ciele moc magiczna przepływa ciepłem pod skórą i koncentruje się w naturalnym przedłużeniu ręki – różdżce z czarnego drewna, chętnej do walki niemal równie mocno co on sam. Łaskawie poczekał na atak wyznaczający początek meczu, który przypadł dzisiaj Cole’owi, niejako zaciekawiony co też tamten może mieć do pokazania, a potem, wykrzywiwszy wargi w uśmiechu, syknął przez zęby niegłośne saxeus vallum, tak by skutki obu zaklęć rozbiły się bezskutecznie w zetknięciu z wyrosłą przed nim skalną ścianą. Jednocześnie też, nie czekając, wykonał szybki unik, błyskawicznie przemieszczając się w bok, by na atak bez zwłoki odpowiedzieć mu własnym, nie dając przeciwnikowi czasu na zebranie myśli i pobieżną orientację w sytuacji. Niewinny Puchon poczuł, jak się zdaje, darowaną im swobodę i rozpoczął spotkanie od deszczu strzał, ale nie zamierzał specjalnie narzekać, przynajmniej nie będzie musiał pomiędzy jednym a drugim ziewnięciem odbijać od siebie kolejnej drętwoty. Różdżka uniosła się i spadła w wyćwiczonym ruchu nadgarstka, a wraz z nią spłynęła z warg inkantacja. — Aquastilus — mruknął. Cóż, skoro darowano im już takie, a nie inne dobrodziejstwo otoczenia, należało je wykorzystać. Może siła zaklęcia wyrzuci go do rzeczki, kto wie.
|
| | | Mistrzynie Ohydki
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Wto 25 Sie 2015, 16:47 | |
| Oboje wydawali się być skupieni na wygranej za wszelką cenę; Ślizgon, niebywale pewny siebie, widocznie nie dopuszczał do siebie nawet możliwości przegranej, natomiast Puchon zbierał w sobie pokłady odwagi i zdeterminowania. Czy sympatia do pewnej urodziwej, ale ze złamanym sercem Krukonki pomoże, a może przeszkodzi Nathanielowi w wygranej? Po zniknięciu przyczajonego gdzieś między liśćmi mężczyzny nie czekali ani zbędnej chwili dłużej – Cole’owi przypadło rozpoczęcie pojedynku, co uczynił z wyjątkowo mocnym kopnięciem, posyłając w stronę Rosiera całkiem silne zaklęcie oślepiające. Evan, doświadczony w pojedynkowaniu się, nie zwlekał z zaklęciem defensywnym; sporych rozmiarów głaz szybko pojawiał się przed sylwetką chłopaka, ale niestety niewystarczająco. W ostatnim ułamku sekundy zanim naturalny mur zasłonił Ślizgona, urok Puchona ugodził Rosiera w sam środek jego dumy, oślepiając go na dobrych kilka sekund, odrobinę otumaniając. Na szczęście rozsądne rzucenie zaklęcia defensywnego pomogło mu w dojściu do siebie, chroniąc automatycznie przed kilkoma posłanymi strzałami. Czego jak czego, ale subtelności Cole’owi nie można było odmówić. Rosier jednak postanowił prędko odwinąć się Nathanielowi, posyłając w jego stronę nie takie słabe zaklęcie Aquastilus. Zadurzony Puchon widocznie zbyt mocno myślał o pannie Whisper, gdyż nie zdążył obronić się przed mocnym strumieniem wody, które uderzyło go w sam środek brzucha i posłało kilka metrów w tył - niewiele więcej a skończyłby w paszczy jednego z krokodyli.
Rzuty kostką: Obscuro [1] vs Saxeus Vallum [2] Arowhora [3] vs Saxeus Vallum [2] Aquastilus [4]
Sumowanie: Obscuro [5+7+2=14] vs Saxeus Vallum [1+10+2=13] Arowhora [2+7+2=11] vs Saxeus Vallum [1+10+2=13] Aquastilus [1+10+2=13] vs brak rzuconego zapobiegawczo zaklęcia defensywnego [0]
Nathaniel Cole: 0 Evan Rosier: 1
Zaczyna Cole, tylko tym razem nie zapomnij o obronie. Dla jasności - jeden punkt różnicy to za mało, by oślepić przeciwnika, więc zaklęcie wywołało ledwo widoczne (a nawet niewidoczne hyhy) skutki.
Ostatnio zmieniony przez Mistrzynie Ohydki dnia Wto 25 Sie 2015, 18:30, w całości zmieniany 3 razy |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Wto 25 Sie 2015, 16:47 | |
| The member ' Mistrzynie Ohydki' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} Pią 11 Wrz 2015, 12:26 | |
| Z racji braku posta Nathaniela Cole, pojedynek wygrywa Evan Rosier. Otrzymuje on 15 fasolek za udział i 30 za wygraną. Nathaniel Cole z racji braku usprawiedliwienia otrzymuje o pięć fasolek mniej za udział, czyli 10.
ARENA DLA NASTĘPNEGO POJEDYNKU POZOSTAJE TA SAMA. Krótki post MG kończący i wprowadzający pojawi się do końca weekendu. Besos kochani |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Arena nr 2 {Klub Pojedynków} | |
| |
| | | | Arena nr 2 {Klub Pojedynków} | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |