|
| Arena nr 1 {Klub Pojedynków} | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Mistrzynie Ohydki
| Temat: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Czw 13 Sie 2015, 10:33 | |
| Hogwart skrywa wiele tajemnic, które są odkrywane z każdym kolejnym pokoleniem uczniów uczących się w zamku. Niegdyś zamknięte drzwi, teoretycznie jednej z klas, zostały otwarte wraz z odkryciem nowe skrzydła zamku. Okazało się, że jest to pomieszczenie, które zmienia swój wygląd, nie w zależności od woli osoby, która tutaj wchodzi, ale od dnia lub nawet godziny. Witamy na Arenie Walk. |
| | | Mistrzynie Ohydki
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Czw 13 Sie 2015, 16:54 | |
| Gwiazdy nie zdobiły tej krainy swym poetyckim blaskiem, a światło słoneczne opiewało na miano legendy, nigdy nie zapuszczając się swymi bijącymi ciepłem promieniami w rejony tajemniczej, ukrytej głęboko poniżej tętniącego życiem świata powierzchni jaskini. Niebo stanowiła tu lita skała, a nierównomierne ściany wznosiły się pionowo, wysokością stwarzając wrażenie nieskończoności. Gabaryty domniemanej jaskini nieomalże negowały zasadność nazywania tegoż miejsca jamą, a raczej ukrytym przez oczami typowego jegomościa innym, nowym, mrocznym światem, którego jedynym źródłem światła zdawały się być sporadycznie rozstawione, rzucające nikły ogląd na otoczenie pochodnie. Będące głównym elementem krajobrazu stosy kamieni niczym ostre kły czekały w milczącej groźbie, niby to rzucając w przestrzeń niemą obietnicę, że podniosą się nagle i zagrodzą zapuszczającym się w owe rejony przechodniom drogę. Charakterystyczną cechą tegoż miejsca była wszechobecna i absolutna cisza, przerywana jedynie odległymi odgłosami kapiącej wody, pulsującymi niczym serce czającej się w mroku bestii, sugerującymi, iż gdzieś w czeluściach jamy znajdują się ukryte, podziemne jeziora, gromadzące ześlizgującą się po milczących kamieniach lodowatą ciecz. Zagadką było co kryje pod sobą powierzchnia nieruchomych źródeł, jakie tajemnice czekają na poddających się brawurze głupców. Odpowiedzieć na to mogła jedynie wyobraźnia – aż do czasu, gdy coś przerwie ciszę. Gruby płaszcz ciszy pokrywał kamień czekającej na śmiałków Areny. Pośród wszechobecnych cieni i mroku, można było domyślić się, iż centralnym miejscem pojedynku i punktem zbornym będzie pozornie uprzątnięta ściółka, gdzie samotny, acz wyrównany głaz stanowił profilaktyczny stołek dla zasiadającego tam mężczyzny. Wtórując taktom wybijanym gdzieś daleko poprzez równomiernie opadającą wodę, wybijał ze zniecierpliwieniem stopą rytm, spojrzeniem żółtych ślepi raz po raz omiatając okolice, w których – jak miał nadzieję – rychle pojawić się miały przypadłe mu jednostki pojedynkujące się. W dłoni dzierżył kartkę z nakreślonymi naprędce nazwiskami- Lupin i Krueger w czarodziejskiej społeczności stanowiły godność, jaką nie raz dane mu było usłyszeć. Wytypowany przez Ministerstwo Magii do wdrażania młodych w tajniki pojedynków, niezadowolony auror, zarzucił płową grzywą i z nieodgadnionym wyrazem twarzy wyczekiwał otwarcia typowych Szkole Magii i Czarodziejstwa, prowadzących do klasy drzwi. Miał tylko nadzieję, iż pokonując kilkumetrowe, kamienne schody, prowadzące do jego siedliska, uczniowie nie zakończą pojedynku jeszcze przed właściwym jego rozpoczęciem, potknąwszy się na którymś z uatrakcyjniających arenę kamyczków, poznając podłoże bliżej, aniżeli było to wskazane. Mimowolnie uśmiechnął się na myśl o tego rodzaju przedstawieniu, przypominając sobie setki sytuacji, w których jego młodsza, gapowata siostrzyczka lądowała gdzieś na czterech literach. Tak, drodzy panowie, czekał na was Rufus Scrimgeour. Przyszły Minister Magii.
Macie 48 godzin. Pojedynek rozpocznie się przy kolejnym poście MG. |
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Pią 14 Sie 2015, 00:58 | |
| Od dawna czekał na okazję do tego, by zmierzyć się z jakimś czarodziejem w pojedynku. Co prawda często brał udział w różnych sparingach wraz z Vane'em, jednak walka z tym samym przeciwnikiem przez cały czas stawała się nudna, a poza tym nie pozwalała odpowiednio rozwinąć skrzydeł. W końcu każdy, kto używał magii, miał swoje ulubione dziedziny, czy zaklęcia. Każdy charakteryzował się innym stylem walki. Zaś, by być potężnym, trzeba było znaleźć sposób na wszystkie możliwe strategie. Dlatego też Krueger zadowolony był z tego, że Slytherin to właśnie jego wyznaczył do jednego z trzech pierwszych starć organizowanych przez Klub Pojedynków. U źródła dowiedział się, że jego przeciwnikiem ma być Remus Lupin z Gryffindoru. Rzecz jasna, jak zdecydowana większość Ślizgonów, Franz nieszczególnie przepadał za Huncwotami, jednak mimo tego potrafił docenić potencjał drzemiący w wyżej wymienionym chłopaku. Niemiec zresztą zawsze uważał, że Remus z całej czwórki jest najzdolniejszy i najbardziej ogarnięty; właściwie nie wątpił w to, że był jednym z najlepszych uczniów Domu Lwa, gdy mowa była o pojedynkach. Nieraz widział w końcu jego poczynania, chociażby na zajęciach z transmutacji, i nie mógłby na pewno powiedzieć, że Lupin nie ma pojęcia do czego służy różdżka. Wręcz przeciwnie, Gryfon naprawdę dobrze radził sobie ze wszelkiego rodzaju zaklęciami, a co za tym idzie, stanowił idealny materiał na rywala w pojedynku. Krueger opuszczał dormitorium w towarzystwie wielu Ślizgonów, którzy życzyli mu powodzenia w walce. Na pewno liczyli na to, że Franz zyska dla nich parę punktów liczonych do klasyfikacji domu. Siedemnastolatek dziękował wszystkim za wsparcie, nastawiając się oczywiście na zwycięstwo, ale zdawał sobie sprawę z tego, że przeciwnik także prezentuje wysoki poziom i że chwila nieuwagi może zadecydować o losach spotkania. Niemiecki czarodziej miał więc świadomość, że musi w pełni skoncentrować się na walce, odrzucić wszelkie inne myśli, które aktualnie zaśmiecały jego głowę. Tym bardziej, że pojedynek z Remusem pozwalał mu podnieść poziom swoich umiejętności, zyskać jeszcze więcej doświadczenia w walce, poznać niekonwencjonalne sposoby podejścia przeciwnika, bo właśnie takich spodziewał się po swoim psotliwym rywalu. Kiedy pociągnął za klamkę i przekroczył próg areny na piątym piętrze, musiał przyznać, że organizatorzy zadbali o inscenizację (czuł się tak, jakby przeszedł przez szafę do Narnii). Pomieszczenie w niczym nie przypomniało innych sal w Hogwarcie; wyglądało jak ogromna jaskinia, gdzieniegdzie jedynie słabo oświetlona ogniem z pochodni. Sceneria nie bez kozery przypominała mu wnętrze piwnic Wrzeszczącej Chaty i pojedynek z ojcem, na śmierć i życie, w którym pierworodny syn zadał Heinrichowi ostateczny cios, by sprawiedliwości stało się zadość. Tym razem jednak walka miała zupełnie inny charakter, przede wszystkim natomiast miała być pozbawiona czarnomagicznych zaklęć i nieczystych zagrywek. Dojrzał siedzącego na głazie mężczyznę i nieodparcie czuł, że skądś kojarzy jego twarz. Dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie, że widział zdjęcie jegomościa w którymś Proroku Codziennym. Pamiętał nawet mniej więcej nazwisko - Scrimgeour, jakoś tak. Artykuł dotyczył schwytania przez niego groźnego czarnoksiężnika. W gruncie rzeczy Franz cieszył się więc, że pojedynek będzie sędziował tak znany i kompetentny auror. - Franz Krueger, Slytherin. - przedstawił się krótko, kiedy podszedł nieco bliżej. Miał z początku zamiar dodać do swojej wypowiedzi coś w stylu "bardzo miło mi pana poznać", ale stwierdził, że zabrzmi to zbyt banalnie - wcale nie jako wyraz szacunku dla pracy Rufusa, ale bardziej jako żałosna próba przyciągnięcia jego uwagi. Dlatego właśnie zrezygnował ze wszelkich uprzejmości, które kłębiły się w jego umyśle. Mógł mieć tylko nadzieję na to, że pokaże na co go stać w nachodzącym pojedynku z Remusem Lupinem.
|
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Sob 15 Sie 2015, 11:03 | |
| - HALO:
tu pojawi się post, w ciągu dwudziestu minut. Post napisany przez autorkę, która zgłosiła nieobecność dlatego poniewczasie zorientowała się, że kostki wyrzuciły jej postaci rękawiczkę. W sumie zorientowała się dopiero teraz. Stąd spóźnienie, za które przepraszam i proszę o wyrozumiałość. Bo już nadrabiam zaległości, o ile mam szansę!
To nie był dzień, o którym kiedyś będą pisać pieśni. Na pewno nie dla Remusa, przynajmniej jak do tej pory, co miejmy nadzieję, że się zmieni. Wstał dzisiaj z łóżka z jednym słowem huczącym po rozczochranej czuprynie. Pojedynek. I choć wbrew pozorom wiązały się z nim zarówno uczucia pozytywne jak i wyobrażenia przyszłego, ewentualnego, tryumfu - nie można powiedzieć, nieco się obawiał. Remus, pozbawiony charakterystycznej dla innych Huncwotów dozy samobójczej brawury nie zwykł lekceważyć swoim rywali. Dlatego też przed pojedynkiem dokonał swych badań - i przy okazji rozmów ze wszystkimi swoimi łącznikami w innych domach, klasach - wyśledził nazwisko Krueger. Które kojarzył jedynie mgliście, choć bez zwątpienia ową mglistą imaginacją nie był ktoś pozbawiony talentu. A Lupin, jako osoba doświadczona zarówno talentem, jak i dozą subtelności rodem z domu Salazara Slytherina nie czuł się w stu procentach pewnie stając oko w oko z rywalem, który prawdopodobnie dzielił komnatę z towarzyszami tacy jak Grossherzog. Choć na co dzień Lunatyk daleki był od uprzedzeń oraz życia stereotypami nie wątpił jedno - że Niemiec z szkarłatem na piersi nie potraktuje go delikatnie. Do czego miał rzecz jasna, mieszane uczucia. Bo nie łatwo zgadnąć, że gryfońska odwaga, brawura oraz chęć dokonania czegoś, co zapewni mu poważnie walczyła w sercu Remusa z rozsądkiem. Instynktem przeżycia oraz tym ośrodkiem mózgu, dzięki którego czujemy ból. Rozwiązaniem splotu, a raczej węzła gordyckiego, kotłującego się w chłopaku mogło być tylko jedno. Wygrana, po ciężkiej aczkolwiek uczciwej walce. W którą Remus starał się uparcie wierzyć o ile nie opuści go opanowanie, refleks oraz pewność siebie. A szczególnie to ostatnie, tym bardziej, że pojedynek znacznie utrudni mu czynnik skomplikowany o wiele bardziej niż potężny rywal. Nazwisko Scrimgeour, zdarzające się przecież tak rzadko. O wiele za rzadko, by nazwać to przypadkiem - myślał Gryfon wchodząc do jaskini, areny czy też innej komnaty. Która przystrojona w piękne, złudne czary nie przykuła jego uwagi nawet w połowie, jak na to zasługiwała. Sęk w tym, że chłopak miał teraz inne obiekty do oglądania. Aż dwa. Wysoki chłopak, odziany w spojrzenie chłodniejsze niż kapiąca ze sklepienia woda. Franz, jego rywal, najwyraźniej oraz sędzia siedzący na swoim krześle. Którego sława oraz renoma dosięgła nawet uszu Remusa, skrywającego się w bezpiecznym Hogwarcie. Rufus Scrimgeour. Auror. Najprawdopodobniej brat Gwen. Poczuł serce kołatające w piersi nieco szybciej niż powinno gdy schodził ostrożnie po śliskich schodach. Rzucając w otchłań tylko trzy słowa. - Remus Lupin, Gryffindor - kiwnął nieznacznie głową w stronę obu panów. |
| | | Mistrzynie Ohydki
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Sob 15 Sie 2015, 23:46 | |
| Niespełna czterdziestoletni Auror, bo szacunek wymaga traktowania tejże pozycji wyróżnieniem wielką literą, momentalnie odnotował pojawienie się pierwszego z uczniaków, najmniejszym gestem nie uzewnętrzniając jednak tego faktu. Oddawszy się w pełni zmysłowi słuchu, bacznie rejestrował czy oby sytuacja nie będzie wymagała jego pomocnej interwencji, gdzie w momentalnym akcie manifestacji magicznych umiejętności, uratowałby tyłek któremuś z potykających się na schodach podkomendnych. Szczęśliwie, obaj delikwenci pierwszą z ustawionych przez sam zamek poprzeczek, pokonali wzorowo. Dlatego tylko z chwilą, gdy stopy pana Lupina zaprowadziły wilkołaka, o likantropi którego, gwoli ścisłości, Rufus pojęcia nie miał, ku miejscu przeznaczenia, dotychczas lokujący bystre spojrzenie żółtawych ślepi na jednej z ochoczo płonących pochodni, przeniósł je na młodziaków.- Ufam, że zasady pojedynkowania są wam dobrze znane.- Powiedział z wyraźnym przekąsem, płynnie przechodząc wzrokiem z facjaty młodego Kruegera na tą Lupinowską.- Rzeczywisty pojedynek na śmierć i życie wygląda rzecz jasna inaczej. Przeciwnik nie poczeka cierpliwie na nienaganny ukłon, czy rytmiczne odliczanie w dół. Wykorzysta każdą sprzyjającą mu okazję na władowanie wam zaklęcia w plecy. - Mimowolny uśmiech zagościł na facjacie płowowłosego mężczyzny, kiedy ten podpierając się obiema dłońmi o uda, uniósł się do pozycji pionowej, wzrostem wyraźnie górując nad uczniakami. Flegmatycznie postąpił kilka kroków w tył, oddalając się nieco od młodzieńców, po czym wzbiwszy prawą, dzierżącą różdżkę dłoń ponad głowę, niczym dyrygent, wykonał zwinny ruch, pozornie nieskutkujący niczym.- Nie kłaniajcie się więc, nie czekajcie na odliczanie. Walczcie, już teraz, tak, jak gdyby na szali stawiano wasze życie.- Oznajmił konspiracyjnie. Wraz z zakończeniem monologu, powietrze przeciął nagły powiew wiatru bezczelnie gaszący wszystkie pochodnie. Innymi słowy - było ciemno jak w dupie.
Kto rozpoczyna pojedynek: kość o parzystej liczbie oczek – Krueger kość o nieparzystej liczbie oczek – Lupin
Wypadło: 3. Zaczyna Lunatyk.
Parę zasad ogólnych, o których warto pamiętać: - macie 48h od każdego posta MG - walczymy do trzech wygranych rund przez jedną ze stron. Jednakże jeżeli któraś z Was będzie chciała może się poddać, wtedy skończymy szybciej. - macie możliwość rzucenia dwoma dowolnymi zaklęciami. - możecie też robić uniki fizyczne - macie też możliwość dodatkowego rzutu kostką dla dodatkowego modyfikatora. - cała reszta jest TUTAJ
BAWCIE SIĘ PANOWIE! Będzie tylko gorzej.
Ostatnio zmieniony przez Mistrzynie Ohydki dnia Sob 15 Sie 2015, 23:47, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Sob 15 Sie 2015, 23:46 | |
| The member ' Mistrzynie Ohydki' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Pon 17 Sie 2015, 02:00 | |
| Remus nie skomentował ani słowem, ani myślą wyraźnie okazywanej przez Scrimgeoura niechęci. Bo i po co się dziwić, skoro auror z taką renomą dostaje za zadanie pilnowanie uczniaków ciskających w siebie groźnie brzmiące zaklęcia. Sek w tym, że ktoś jednak musiał to robić, bo chyba wielu czarodziejów zapomniało jednym. Mianowicie o fakcie, że uczniacy Ci to już dorośli ludzie oraz przeciwnicy w nadchodzącej wojnie. Co doskonale widać na tym przykładzie, skoro los postanowił by zmierzyli się ze sobą przyszły (albo i już obecny?) Śmierciożerca oraz niedaleki członek Zakonu Feniksa. Zarówno tego pierwszego, jak i drugiego (prawdopodobnie) - o czym teraz nie wie nikt ze zgromadzonych w jaskini osób. Co więcej - najpewniej żaden z nich nawet nie wyobraża sobie, jak los bywa przewrotny, choć zdaje im się inaczej. Nie tylko pojedynki bywają nieprzewidywalne, stwierdził Remus patrząc ukradkiem na płową grzywę aurora. Przepraszam, Aurora. Lupin odegnał od siebie ogrom przedziwnych myśli, oscylujących jak na złość wkoło blondwłosej krewnej mężczyzny posyłającego mu tak paskudny uśmiech. Musiał to teraz zrobić, bo należało się skupić i choć osoba pana Lwa wcale mu w tym nie pomagała, na trud ten skwitował nieznacznym uśmiechem pod nosem. No tak, kolejna przeszkoda w pokonaniu całkiem niełatwego rywala - czyli jak zwykle życie nie traktuje go ulgowo. Pomyślał zaciskając kurczowo palce na przygotowanej ówcześnie różdżce. Jako Gryfon, człowiek czynu a nie myśli postanowił nie bawić się w tradycyjne uprzejmości a od razu przejść do zaklęć ofensywnych. Nie był głupi, więc nie łudził się, że Niemiec potraktuje go z większą dozą łagodności. Dlatego musiał być pierwszy - stanowiło to nieoceniony autut jak i znaczną przewagę. Zaklęcie miał przygotowane od dawna - po pierwsze chciał ogłuszyć Franza, a przynajmniej podjąć tego próbę. Stało się jednak coś, czego Remus zaaferowany obecnością Scrimgeoura nie dostrzegł - auror zgasił jednym ruchem różdżki wszystkie światła na arenie. Choć był chory na likantropię, choć nie bał się ciemności, choć jego tęczówki już za parę sekund przyzwyczają się do mroku jaskini, chłopak był nieprzyjemnie zaskoczony takim obrotem sytuacji. Było to co najmniej niekomfortowe - ciskać uroki po ciemku, dlatego w pierwszej chwili chciał wyratować sytuację zwykłym „lumos”. Powstrzymał się jednak w porę, uświadomiwszy sobie parę faktów. Jakich? Tych przytoczonych na początku akapitu, o których Franz nie był nawet w stanie się domyślić. Stawiając wiele na jedną kartę, podejmując ryzyko, skacząc na głęboką wodę - wybrał konfrontację w półmroku. Przerywanym od czasu do czasu świstem oraz blaskiem zaklęć, który dla niego zupełnie wystarczał. Poza tym, postanowił skorzystać z innych zmysłów, o których ludzie zupełnie zapominają zauroczeni wzrokiem. Jednak on, zważywszy na swoją niecodzienną doległość o nich pamiętał, zwłaszcza teraz i tu, gdy czuł się tak zagrożony. Adrenalina wyostrzyła nieznacznie zmysły Remusa, który nasłuchiwał sekundę po sekundzie. Wystarczyły dwie, by mniej więcej oszacować gdzie stał Niemiec. A zresztą, nie potrzebował dokładnego położenia - to „około” zupełnie wystarczyło. - Magnaictum - rzucił Lunatyk, w ramach swego rodzaju aperitif. Mającego ogłuszyć Ślizgona na tę kilka sekund potrzebnych na oszacowanie gdzie konkretnie stoi jego rywal. Remus skierował różdżkę dokładnie w tamtą stronę, niedługo po tym jak smuga światła rozpłynęła się w przestrzeni i nie zwlekając ani chwili dłużej, rzucił - Drętowa! - tonem nieznającym sprzeciwu. Po czym dał się pochłonąć ciemności, do której oczy w dalszym ciągu nie przywykły. I czekał. Na smugę światła na końcu bezowej różdżki. |
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Pon 17 Sie 2015, 14:39 | |
| Domyślał się, że Scrimgeour nie był szczególnie zadowolony z tego, że został oddelegowany do Hogwartu, by sędziować pojedynki między uczniakiami. Z pewnością wolałby się w tym czasie uganiać za kolejnymi niebezpiecznymi czarnoksiężnikami zamiast niańczyć dzieciaki. Z drugiej strony mężczyzna chyba zapominał o tym, że dorastają one dość szybko i to właśnie one będą walczyć w nadchodzącej wojnie między dobrem a złem. Walka pomiędzy Franzem a Remusem przez wzgląd na mroczny znak na ramieniu tego pierwszego, a prawdopodobne przyszłe członkostwo tego drugiego w Zakonie Feniksa nabierała niezwykle interesującego wyrazu. Nie należało jednak zapominać o tym, że Krueger, choć rzeczywiście służył do tej pory Czarnemu Panu, coraz bardziej przekonywał się o tym, że popełnił w swoim życiu zbyt wiele błędów, które pragnął teraz naprawić. Zdawało się więc, że serce podpowiadało mu walkę po stronie Dumbledore'a, jednak przynależność do grona śmierciożerców nieraz mogła jeszcze pokrzyżować plany niemieckiego czarodzieja. Wracając jednak do pojedynku... Rufus, mimo że postanowił spełnić swoje obowiązki należycie, nie obawiał się nieco nagiąć reguł pojedynku. Odrzucił na bok regulamin znany stojącym po obu stronach areny rywalom, niejako wprowadzając przy tym swoje zasady. Chłopaki mieli walczyć tak, jak gdyby było to starcie na śmierć i życie, oszczędzić sobie uprzejmości pod postacią ukłonów czy odliczania do startu. Kruegerowi nawet to odpowiadało, w końcu zawsze była to jeszcze lepsza okazja do poważnego treningu. Ponadto zgaszenie przez sędziego wszystkich pochodni wcale nie zbiło go z pantałyku. Chłopak miał bowiem trochę szczęścia - zawsze nosił przy sobie odrobinę eliksiru pozwalającego widzieć w ciemnościach, który dostał w prezencie, a raczej jako nagrodę, podczas ostatniego obozu. Fiolka Giscopo nie zajmowała przecież zbyt wiele miejsca, a Franz zdawał sobie sprawę z tego, że nie sposób było przewidzieć, kiedy naprawdę może się przydać. Najwyraźniej nadszedł odpowiedni moment, by wykorzystać tego asa w rękawie. Chłopak nie marnował czasu - prawą ręką wyciągnął zza pasa różdżkę, podczas gdy w tym samym momencie lewą sięgnął do kieszeni po fiolkę eliksiru, kciukiem strącając zatyczkę. Wypił ciurkiem zawartość szklanego naczynia, nie spuszczając wzroku z miejsca, w którym najprawdopodobniej stał jego przeciwnik, a przynajmniej znajdował się tam, dopóki na arenie nie zapanował bezkresny mrok. Tak, Franz cały czas obserwował poczynania Remusa (jeżeli zaś eliksir zadziałał, miał tę przewagę, że dokładnie widział skąd nadchodzi atak, a także wiedział, w którą stronę go odbić), by w odpowiednim momencie zastosować jedno z defensywnych zaklęć, które jednak pozwalało nie tylko na ochronę przed atakiem wroga. - Contrprotego - szepnął, kiedy usłyszał pierwszą inkantację z ust Lupina i zobaczył wiązkę światła płynącą z jego różdżki. Krueger utrzymywał tarczę przez chwilę, mając zamiar odbić także i kolejny czar rzucony przez Gryfona. Dlaczego zaś twierdził, że wybrane przez niego zaklęcie jest odpowiednie i pozwoli mu nie tylko na ochronę przed ofensywą jednego z czwórki wesołej, lwie ferajny? Cóż, Contrprotego było bowiem tarczą dość specyficzną. Nie absorbowało zaklęć, które cisnął przeciwnik, a zamiast tego działało podobnie do zwierciadła, odbijając ataki z powrotem w stronę wroga. Po wykorzystaniu tarczy Franz nie zamierzał także stać w miejscu jak kołek. Od razu przebiegł parę metrów dalej, kierując się w swoją prawą stronę i nieco w tył (choć nie odwracał się plecami do przeciwnika). Wiedział, że zaklęcie wyciszające kroki byłoby w tej chwili pomocne, ale nie miał już czasu, by je wykorzystać. Dlatego przemieścił się jedynie, mając świadomość tego, że słuch mógł zawieźć czarodzieja, który zdecydowanie ślepy nie był i przez większość życia bazował jednak na zmyśle wzroku. Ten zaś w obecnej sytuacji nie mógł być zbyt przydatny, jeżeli nie wykorzystało się, czy to zaklęcia Lumosa, czy tak jak Krueger, wspomagacza pod postacią eliksiru. |
| | | Mistrzynie Ohydki
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Wto 18 Sie 2015, 23:05 | |
| Paraolimpijczycy. Oficjalnie stwierdzam, że jesteśmy upośledzeni we troje. Przepraszam za wprowadzony zamęt, aczkolwiek teraz wszystko już powinno być ok. Brak internetu i zmęczenie materiału troszkę mnie rozkojarzyło i nie zauważyłam jednego z ruchów Ślizgona. Oto co następuje :
Należąc do grona najlepszych z najlepszych, Aurorów ponad Aurorami, skromnych ponad skromnymi i takich tam, Rufus Scrimgeour, decydując się na takowe – nie inne poczynania – musiał mieć przygotowanego w rękawie asa, który – w odróżnieniu od przyszłości magicznej nacji, pozwalał mu swobodnie ignorować wszechobecną ciemność i przebijać się przez nią spojrzeniem. Tak, panie Krueger, przyszły Minister Magii zawczasu posmarował sobie żółte ślepia miksturą zwaną Giscopo, którego kolor i konsystencję rozpoznawał z łatwością godną Mistrzowi Eliksirów. Dlatego pierwszym co zaabsorbowało uwagę starszego czarodzieja, było jakże kreatywne podejście do tematu ciemności przez Ślizgona, z tym, że dyskretne skinięcie głową, wyrażające gest jako takiego uznania, błyskawicznie zastąpiło rozlewające się po facjacie Scrimgeoura zażenowanie, kiedy Franz… eliksir wypił. No i weź ty człowieku pokładaj wiarę w siłę młodości. Auror nie miał jednak czasu na doglądanie skutków złego zastosowania eliksiru, ponieważ pan Lunatyk nie próżnował. Magnaictum, rzeczywiście na krótka chwilę, rozświetliwszy dzielącą panów odległość, niczym rącza strzała pomknęło w stronę nieco zdekoncentrowanego nagłym przypływem intensywnych wariacji żołądka Ślizgona. Kuchenne rewolucje nie powstrzymały jednak Kruegera przed poprawną i jakże udaną reakcją, dzięki jakiej nie tylko ochronił się przed falą uderzeniową, która oprócz oślepiającego blasku, wyrównała nieco dzielące adwersarzy podłoże, zbędne elementy jego wyrzucając gdzieś w przestrzeń, ale także zręcznie odbił przy pomocy Contrprotego to co wyszło z różdżki Lunatyka w stronę właściciela. Gryfon jednak nie spoczywał na laurach i w zanadrzu przygotowany miał kolejny atak. Czerwony strumień światła bezproblemowo przebił się przez nacierającą w stronę Lupina zawczasu rzuconą przez niego fale uderzeniową, niezbyt delikatnie kończąc jej krótki i rozświetlający wszystkim świat, żywot. Może to tylko wrażenie, ale uszu przyszłego ministra magii doszła zmodyfikowana formuła zaklęcia Drętwota. Remus najwyraźniej za długo myślał o niebieskich migdałach i się przejęzyczył, co jednak nie powstrzymało delikwenta przed poprawnym i w pierwszej kolejności ratującym tyłek rzuceniem zaklęcia. Tyle, że Krueger nie zamierzał ot tak opuścić swej mocarnej tarczy, która raz jeszcze zadziałała odpychająco i Drętwota, niczym zapłakany, przerażony maluch, postanowiła wrócić do rodziciela. Ten, najwyraźniej nie przewidując podobnego scenariusza, w którym oba zaklęcia zapałają do niego tęsknotą tak dużą, że postanowią zmienić kierunek lotu, stał w miejscu, dzięki czemu druga z rzuconych inkantacji trąciła go w lewą nogę, powodując lekkie odrętwienie tejże kończyny. W jaskini nadal ciemno, Rufus milczy, Lupin znowu zaczyna, choć mierzwi go kończyna.
Tymczasem: Rzuty kostką: Magnaictum [1] vs. Contrprotego [2] Drętwota [3] vs. Odbite Magnaictum [1] Drętwota [3] vs. Contrprotego [2] Drętwota [3] vs. Ucieczka Franza [4][5]
Sumowanie: Magnaictum [9 + 2 + 1 = 12] vs. Contrprotego [ 9 + 2 – 1* + 6 = 16 ] Drętwota [9 + 2 – 1** + 4 = 14 ] vs. Odbite Magnaictum [ 12] Drętwota [14] vs. Contrprotego [16]
Drętwota [14] vs. Ucieczka [2+1=3]
*- skutki picia wódki, albo źle użytego eliksiru, niestety długotrwałe **- przejęzyczenie ? no to minus jeden do zaklęcia, panie Lunatyku, takich rzeczy się nie robi
Turę wygrywa: minimalnie, ale Franz
Punktacja: Szkarłatny mistrz zaklęć: 0 Zielony mistrz eliksirów: 1
Mam ochotę zamordować obu delikwentów i siebie. Ale pałeczka w rękach młodego Wilkołaka. Franz, jeszcze przez jedną turę ma ujemny modyfikator przez źle skonsumowany eliksir.
- Cytat :
- AHA, pierwszy z odpisów ma być najpóźniej 21-08 do 16:30, drugi odpowiednio później.
Limit słów 400.
Ostatnio zmieniony przez Mistrzynie Ohydki dnia Sro 19 Sie 2015, 16:29, w całości zmieniany 3 razy |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Wto 18 Sie 2015, 23:05 | |
| |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Pią 21 Sie 2015, 19:37 | |
| Drętowy, nie drętowy Remus wiedział jedno - nie było tak dobrze, jak się spodziewał. Po odgłosach usłyszanych w ciemności mógł wnioskować spożycie przez przeciwnika jakieś mikstury, która podobnie jak wiedźmiński kot zapewne świadczyła o przewadze Franza w postrzeganiu… nieco mrocznego świata. Tak, Lupin był przekonany, że w tej chwili zwycięstwo przechyliło swą szalę niebezpiecznie w stronę Zielonych. Lecz nie tracił wiary, ani ochoty, nawet pomimo odrętwienia w nodze, które poczuł tak dosadnie, tak nagle. Chłopak syknął, wielce zaskoczony tą nieprzyjemnością. Niech to szlag, mógł przewidzieć, że zaklęcia zostaną odbite magiczną tarczą. Jedynym pocieszeniem było to, że jego urok nawet osłabiony przez barierę wrócił by pozbawić czucia lewą kończynę. Pogratulować, Remus, talentu. Do autodestrukcji. Czując adrenalinę buzującą w żyłach coraz szybciej, złapał kurczowo różdżkę wsłuchując się w ciszę przerywaną jedynie… cichymi krokami. Przemieszczał, się psiakrew - co oznaczało jedno. Bez chociażby odrobiny światła nie da rady celnie wycelować urokiem. Słuch jedynie w przybliżeniu pozwalał na oszacowanie, gdzie Franz się znajdował, a to dla Remusa było niewystarczające. Za mało, by wygrać. Nie zamierzał po raz kolejny ryzykować tak wiele. Stał więc w miejscu, z różdżką przygotowaną do ataku, kierując ją jak najdokładniej w stronę rywala szukając rozpaczliwie najlepszego rozwiązania. Niestety Gryfon nie miał tyle szczęścia, by posiadać przy sobie przypadkiem fiolkę tego czy innego trunku więc zdany był na siebie i swoje możliwości. Nietypowe… umiejętności, których (o ile nie miał zamiaru przemieniać się teraz w wilkołaka, czego zrobić ani nie umiał ani wybitnie nie chciał) nie posiadał zbyt wiele. Zdany był więc tylko na magię. Nagle, w przypływie olśnienia jego różdżka zmieniła kierunek miotania. Remus skierował cyprys prosto w swoją pierś, rzucając jakże rezolutne - Praemorior - modlił się w duchu w skuteczność czaru mającego zapewnić mu niewidzialność, nawet w mroku na całe piętnaście minut, czas start. Wbrew działaniu eliksirowi wypitego przez Franza. Oraz pana sędziego, zapewne, choć o jego obecności wilkołak zapomniał już dawno. Liczyło się tu, teraz - jego kolej, następne zaklęcie. Tylko jakie? Przecież w dalszym ciągu nic nie widział, nie mógł ryzykować straconego strzału. Klnąc na swoją nieporadność, na stracenie tropu wyciągniętej różdżki - spróbował innego sposobu niż niedawna… drętowa. Czy też, drętwota - o nie. Na tę chwilę postawił na defensywę. - Glaciamurus - rzucił gdzieś w przestrzeń pomiędzy nimi, wykorzystując chwilę hałasu na jakże chybotliwą zmianę położenia. Nie mógł ryzykować kolejnej straconej rundy na rzecz być może nieudanego ataku. Musiał poczekać aż wróci mu czucie w nodze. A potem, polegając na swym nieomylnym słuchu potraktuje Ślizgona jakimś urokiem. |
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} Sob 22 Sie 2015, 14:11 | |
| Krueger, mimo że udało mu się odbić zaklęcie rzucone przez Remusa, także nie sprawował się w tej walce najlepiej. Właściwie... był na siebie wściekły, bo sam do końca nie wierzył w to, że tak spaprał użycie eliksiru Giscopo. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego w jaki sposób się go stosuje, a najwyraźniej chwila roztargnienia, myśli o czym innym, sprawiły, że nie dość, że sobie nie pomógł, to jeszcze padł ofiarą efektów ubocznych swojej głupoty. Zrozumiał swój błąd w momencie, kiedy napój spływał do jego gardła, ale wtedy było już za późno na jego naprawienie. Zastanawiał się nawet wówczas, czy po pierwszej z tur nie poddać pojedynku, ale zrezygnował z tego planu, kiedy usłyszał innowacyjną inkantację zaklęcia Drętwota wypowiedzianą przez jego przeciwnika. Najwyraźniej nie tylko on cierpiał tutaj na natłok poważniejszych problemów, które nie pozwalały skoncentrować się w pełni na pojedynku. Ślizgon postanowił jednak wziąć się w garść. Bowiem, mimo tego że niewłaściwie skonsumowany eliksir Giscopo dawał mu się we znaki, chłopak miał małą przewagę, którą jeszcze mógł wykorzystać. Dlatego Franz po tym jak trafił Remusa jego odbitym urokiem nie spuszczał z niego wzroku. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, jednak z pewnością nie pozwoliłyby mu na dokładne określenie położenia przeciwnika i precyzyjne wyprowadzenie ciosu. Jednak dzięki tej wiązce światła z odbitej przez Contrprotego Drętwoty Ślizgon miał naprawdę sporą przewagę. Dostrzegał bowiem kontur postać, w którą przed momentem trafił, wiedział, gdzie się znajdowała, a że nie zobaczył żadnego jej ruchu, ta wiedza zupełnie wystarczała mu, by stwierdzić, że musi celować w to samo miejsce, co wcześniej. Cieszył się przy tym, że Lupin postanowił stać jak kołek i ułatwić mu zadanie... dokładnie. Krueger bowiem nie zamierzał tym razem czekać. Szybko skierował różdżkę w upatrzonym miejscu, w którym najpewniej stał jego przeciwnik, skoro żadnych kroków słychać nie było. - Avifors - mruknął pod nosem, przywołując dzięki swojej różdżce chmarę nietoperzy, którym rozkazał zaatakować Remusa i, niezależnie od tego czy zaklęcie pozwalające na zapewnienie sobie przez Gryfona niewidzialności zadziałało, pilnować rywala, by Krueger przy następnym ataku wiedział, gdzie ma wyprowadzić kolejne zaklęcie. Zdecydowanie łatwiej było w końcu dostrzec trzepot wielu par skrzydeł niż nieruchomo stojącego, bądź celowo bezszelestnie poruszającego się Lupina. Ponadto nietoperze na pewno zdolne były poprzeszkadzać trochę chłopakowi stojącemu po przeciwnej stronie areny, chociażby dzięki zasłonięciu jego i tak niewielkiego pola widzenia, czy otoczeniu i ranieniu chłopaka, który najpewniej musiałby zająć się odganianiem "żądnych krwi potworów", co niewątpliwie wpłynęłoby zaś na płynność i prędkość jego kolejnych ruchów. Przedstawiciel Domu Węża jednak wcale nie próżnował. Tym razem to on postanowił przejść z defensywy w rolę oprawcy, zasypując Remusa zaklęciami ofensywnymi (bądź jak przed chwilą użytkowym, choć także ze względnie groźnym dla wroga skutkiem). Nie widział co prawda dokładnie postaci swojego rywala, ale to mu nie przeszkadzało w walce. Najprawdopodobniej bowiem jego nietoperze "pilnowały" Gryfona*, wskazując mu trzepotem skrzydeł miejsce, w które ma uderzać, a nawet, jeśli lokalizacja za pomocą tych przystosowanych do mroku zwierząt nie pomogła, Franz i tak zdecydował się celować w to miejsce, w którym ewentualnie dostrzeże jakiś migający ruch, przenikający kontur postaci; jeżeliby zaś takiego by nie było, to oczywiście w to samo miejsce, co dotychczas. Krueger zaatakował także, niezależnie od tego, czy Remus zdążył już wyczarować lodową ścianę, czy też nie. Rzecz jasna, przede wszystkim, Ślizgon liczył na to, że będzie szybszy, ale nawet, gdyby dostrzegł tę barierę, nie zamierzał rezygnować, mając nadzieję na to, że jego zaklęcie okaże się silniejsze i przebije się przez chroniący Lupina mur. - Aquastilus - Wybór padł na czar z zakresu ofensywnych wcale nie z powodu przypadku. Po pierwsze, Franz nadal nie czuł się najlepiej, choć efekty uboczne z racji źle spożytego Giscopo chyba powoli zaczynały uchodzić z jego organizmu. W tym przypadku chłopak wiedział, że nie może sobie pozwolić na porażkę i stąd sięgnął po zaklęcie z zakresu tych, które przychodziły mu z największą łatwością. Ponadto Aquastilus był naprawdę potężnym czarem, który do tego swoją siłę wyzwalał nie tyle z światła płynącego z różdżki, co raczej z podziemi, co zaś mogło stanowić pewien element zaskoczenia dla Gryfona. Należy przy tym wspomnieć, że Franz w przeciwieństwie do Remusa, przynajmniej podczas pierwszego z ataków Ślizgona, nie zamierzał stać w miejscu. Zarówno po rzuceniu Aviforsa, jak i Aquastilusa, przemieścił się początkowo o kilka metrów w prawo, a potem lekko na skos w stronę lewą i o parę kroków w tył. W końcu o wiele trudniej trafić było w poruszający się cel, w szczególności, gdy na arenie panowała niemalże bezkresna ciemność. Podczas tych prób przemieszczania się Krueger cały czas jednak patrzył w miejsce, w które celował, nie odwracając wzroku nawet przez moment, by przypadkiem "nie zgubić" Remusa.
* o ile już wystarczająco go nie poraniły (co właściwie nie stoi na przeszkodzie), skoro Remus nie zastosował ani żadnego zaklęcia defensywnego, ani uniku (niewidzialność chyba nietoperkom nie przeszkadza, skoro w tej postaci człowiek jednak swych ludzkich cech, jak choćby zapachu czy wydawanych odgłosów, się nie pozbędzie)
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Arena nr 1 {Klub Pojedynków} | |
| |
| | | | Arena nr 1 {Klub Pojedynków} | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |