|
| Stara, przestronna sala [Patronus] | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Czw 27 Sie 2015, 22:13 | |
| Sebastian uśmiechnął się szeroko, widząc, że jego podopieczni z Domu Kruka świetnie sobie radzą. Klasnął w dłonie w geście uznania, po czym spojrzał na Arię zaskoczony, gdy usłyszał przekleństwo wypowiedziane z jej ust. Po norwesku. A tak się składało, że on norweski całkiem dobrze znał. - Dziesięć punktów dla Ravenclawu, panno Fimmel – powiedział, szczerząc się jak łysy do sera. Podszedł do niej, kiwając głową, jakby właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego podopieczna dorastała. Natomiast do Bena uśmiechnął się przelotnie, wesoło kiwając mu głową z uznaniem. Nigdy nie miał wątpliwości, że Krukonom się uda. W końcu byli kujonami. Poza tym, czemu im miałoby się nie udać, skoro takiemu nieukowi jak Sebastian z domu Gryfa się nawet udało? Wystarczyła tylko siła woli, a jak widać, oni mieli jej naprawdę dużo. Poza tym, Potterowi się też udało. Był więc ciekawy jak sobie poradzą później. W końcu jak na razie żadna krzywda im się nie działa. Na razie. Ponownie wycelował w nich różdżki i z szerokim uśmiechem, powiedział, puszczając przy okazji przelotnie oczko w kierunku Jasmine.
Aria – rzucone przez Sebastiana zaklęcie wniknęło w Twoje ciało, sprawiając, że w pierwszym momencie poczułaś niesamowite zawroty głowy. Zaraz później zaczęłaś widzieć niezliczoną ilość Sebastianów, Benów, Alexów i innych. Dobrze, że nie widziałaś nieskończonej ilości Gilgameshów, prawda?
James – Sebastian postanowił się trochę zabawić Twoim kosztem. Różdżkę skierował pod Twoje nogi, a chwilę później podłoga nieco się rozstąpiła, a wielki strumień wody wyrzucił cię w powietrze.
Ben – Pierwsze zaklęcie Sebastian rzucił na ciebie czysto niewerbalnie. Jednak będziesz mógł je odczuć dopiero po zakończeniu zajęć, kiedy położysz się spać. (Somitomortis). Zaraz później, nim zdążyłeś się zorientować, że coś nie gra, Sebastian rzucił kolejne zaklęcie, tuż nad nim, które utworzyło pojedynczą chmurkę burzową utrzymującą się tuż nad Benem. Padało z niej, grzmiało i ciskało piorunami. Uważaj, żeby cię jakiś nie trafił.
|
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Nie 30 Sie 2015, 19:12 | |
| Wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno. Zważywszy na nagły przymus powrotu do Cardiff, życie Jo wpadło na liczne wyboje. Stwierdziła, że skoro liznęła pierwotnego szczęścia, to najwyższy czas na mało zabawne psikusy od losu. Nic nie trwa wiecznie. Aby uniknąć stworzenia tutaj eseju opisującego liczne puchońskie awantury zaserwowane państwu Dunbar, skupmy się na teraźniejszości. Huragan wpadł do Hogwartu zanim ktokolwiek zdążył rozpoznać szarobłękitne świecące oczy i czerwone poliki. Z walizkami i klatką z kotem pędziła jak szalona przed siebie, rzucając luźne "przepraszam, to pilne" ku nieszczęśliwym przechodniom. Włosy powiewały za ruchliwym chochlikiem niczym szal na wietrze. W rzeczy samej, szal również był owinięty luźno wokół szyi, puchońska czapka z pomponem opadała na umalowane powieki, płaszcz zaś szeleścił i miauczał... wróć, miauczał kot wciśnięty w klatkę. Jo ciągnęła za sobą również dwie walizki wielkości ego Grossa szafy dwudrzwiowej. Zostawiwszy to (z hukiem) przed drzwiami, wparowała do środka z indiańskim okrzykiem: - OBECNA! - na nic absolutnie nie zważając. Nie było jej raptem miesiąc w Hogwarcie a czuła się, jakby straciła pół roku. Emmanuel Kot w klatce znalazł się na podłodze, miaucząc żałośnie za takie traktowanie. Zziajana, czerwona buzia uśmiechała się od ucha do ucha. Jo stanęła wyprostowana jak struna przed Alexem i rozpoczęła się głośna tyrada. - Proszę pana, specjalnie dla pana, znaczy na tę lekcję, uciekłam z domu. Emanuel mi świadkiem, że naprawdę uciekłam od rodziców, bo nie chcieli mnie tutaj puścić z powrotem przez ten bal z okazji Nocy Duchów. Mugole, uwierzy pan? Oni dużo wiedzą! Jeszcze nie poszłam siku ani nie zaniosłam kota i walizek do dormitorium, bo biegłam tutaj i ryzykowałam życiem jadąc tu Błędnym Rycerzem. Musi, musi, musi mi pan wybaczyć, ja tu przyjechałam specjalnie dla pana i na tę lekcję. Nie jest pan wcale panem Wilsonem, prawda? Mogę zostać, mogę? - zamrugała rzęsami, wpatrując się w młodego aurora niemalże z uwielbieniem. Prędkim ruchem zdjęła z głowy czapę wypuszczając na wolność pozostałe gęste włosy, odwinęła z szyi szal i pozbyła się kurtki. Wszystek rzuciła na klatkę z miaukającym Emkiem. - PS. Błędnego Rycerza prowadzi wariat. - szepnęła konspiracyjnie ku Alexowi. Następnie rzuciła w końcu okiem na uczniów w sali. Zanim zdążyła pomachać Murphy, ciesząc się naprawdę na jej widok, do jej oczu dotarł... - CZY TO JEST BEN WATTS?! - krzyknęła dobitnym głosem, przerywając przemyślenia nawet zmarłych, przewracających się w grobie. Z otwartą buzią i szerokimi powiekami wpatrywała się w Krukona szukając w nim oznak dawnego Bena. Gdzieś w tle pojawiła się myśl o wyjęciu różdżki i zakomunikowaniu o swej dyspozycji. |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Nie 30 Sie 2015, 21:47 | |
| Złość nie pozwoliła Arii usłyszeć słów Machiavelliego, który przydzielił Krukonom dodatnie punkty. Gdyby było inaczej, zapewne spojrzałaby z niedowierzaniem na nauczyciela, dziwiąc się bardziej temu, że ją zrozumiał, niż że za coś takiego została wynagrodzona. W zasadzie wolałaby zniesienie szlabanu... Pierwsze udane próby zachęciły Krukonkę do dalszych starań, choć gdy tylko białe smugi rozpłynęły się w nicość, powróciło nieprzyjemne uczucie spętania. Pręty niemalże boleśnie oplatały całe ciało, utrudniając poruszanie się, o skupieniu nie było nawet mowy. Chwilę temu odniosła pierwsze małe sukcesy, dlaczego miałaby więc się poddać? Nim jednak zdołała sięgnąć do wspomnienia, poczuła się bardzo nieswojo. Miała wrażenie, że wokół niej wszystko wiruje i tylko dzięki poprzedniemu zaklęciu jeszcze trzymała się na nogach. Uporczywe zawroty głowy na szczęście nie trwały zbyt długo. Aria zamrugała kilka razy, skupiając wzrok na własnej różdżce - przestała wirować, więc wszystko powoli musiało wracać do normy. A przynajmniej takie było pierwsze wrażenie, dopóki ponownie nie uniosła głowy i nie rozejrzała się po sali. Serce zabiło jej mocniej, gdy zobaczyła nie dwóch, nie trzech, a całą gromadę Sebastianów. Z resztą nie tylko Machiavelli zdawał się mieć niezliczoną ilość bliźniaków - każdą osobę widziała w kilku egzemplarzach, a w pomieszczeniu zapanował tłok. Aria natychmiast zamknęła oczy, pilnując, by przez przypadek nie upuścić różdżki. Nic z tego nie było prawdziwe, z czego szybko zdała sobie sprawę. W końcu nie mogła być aż tak szalona, prawda? Na krótką chwilę zdołała zapomnieć o "klatce", w której się znalazła. Zamknięte powieki pozwalały jej ponownie się skupić, choć wzięcie głębokiego oddechu było nadal utrudnione. Spróbowała powrócić do chłodnego lasu, lecz tym razem nic nie szło po jej myśli. Nie była w stanie odnaleźć Porunn, w głowie nie zamajaczyły jej ciemne sylwetki drzew. Wspomnienie nie okazało się wystarczająco silne, a efekty były równie opłakane. Dwa razy spróbowała rzucić odpowiednie zaklęcie, lecz jej różdżka odmawiała posłuszeństwa. A może były to jej własne ograniczenia? Dwie nieudane próby pod rząd nie podbudowały samopoczucia Krukonki, która desperacko próbowała uczepić się czegokolwiek, co było pod ręką.
Ostatnio zmieniony przez Aria Fimmel dnia Wto 01 Wrz 2015, 19:59, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Nie 30 Sie 2015, 21:47 | |
| The member ' Aria Fimmel' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Pon 31 Sie 2015, 14:29 | |
| // uznajcie proszę, że wejście Joe następuje chronologicznie po waszych próbach oraz po tym jak Alex rzucił na wszystkich finite, podkreślę to w jego poście, żebyśmy zachowali jeden ciąg przyczynowo-skutkowy :)
Co prawda bycie zmniejszonym nie należało do najprzyjemniejszych doznań na świecie, ale jakoś specjalnie nie przeszkadzało prefektowi Ravenclawu. Faktycznie musiał uważać na stopy Sebastiana, który najwyraźniej specjalnie przysuwał je coraz bliżej i bliżej, tylko po to, by nastraszyć wychowanka swojego domu, ale przesunąć się raz czy drugi w prawo lub w lewo nie było szczególnie męczące. Ben uznałby nawet, że bardzo zabawne, skoro na co dzień przewyższał większość populacji Hogwartu o jakąś głowę. Taka nauczka dla wielkoluda za ponadprzeciętny wzrost, gdzie szczegółem stawało się, że nie miał na swoje geny żadnego wpływu. Ze swojego miejsca bliżej podłogi zadziwiająco dobrze widział wyczarowywane przez pozostałych uczniów strzępy patronusów – opadając, wyglądały jak srebrzysto-błękitne fragmenty aurora borealis, które zaklęciem wyrywali większej całości. Świadomość, że w każdym z nich znajdywały się fragmenty szczęśliwych wspomnień danej osoby, była na swój sposób kojąca. Euforia wynikła z połowicznie udanego zaklęcia wciąż nie opuszczała Bena, dawała mu tylko więcej motywacji, by skupiać się dalej, by nie przestawać. Nawet jeśli miniaturowa chmurka burzowa zawisła mu nad głową dzięki Sebastianowi, oblewając Krukona deszczem, aż przemókł do suchej nitki. Okazjonalnie trzaskające z niej miniaturowe pioruny do złudzenia przypominały to, co zrobiła chłopakowi Ingrid podczas pierwszych zaklęć magii niewerbalnej. Porażenia prądem zdecydowanie nie były tym, co Watts miałby ochotę powtórzyć, obserwował więc chmurkę, skupiając się jednocześnie na wspomnieniach. Deszcz zalewający oczy, przesiąkający przez ubrania, śmiech Sama niosący się po plaży, jakby chciał przekrzyczeć sztorm, który targał morzem przed ich oczami. Prefekt w ostatniej chwili odsunął się z miejsca, w które uderzył jeden z piorunów, mocniej zaciskając palce na różdżce: - Expecto patronum – wypowiedziane miękko, niemal pieszczotliwie zaklęcie oderwało się od jej końca, tworząc błyszczący obłok, tak samo jak wcześniej. Był chyba na dobrej drodze? Błyszczące niteczki światła, które wyczarował przy drugiej próbie wyglądały na o wiele słabszą wersję zaklęcia. Moment, w którym Hall odwołał wszystkie zaklęcia, a jego ciało wróciło do normalnych rozmiarów, wyrastając nagle z podłogi, jak diabeł z pudełka, sprawił, że Szkotowi na moment zakręciło się w głowie. Odetchnął krótko, przyciskając dłoń zwiniętą w pięść do czoła, odczekując, aż przed oczami przestaną mu tańczyć jasne punkty. Mokry mundurek kleił mu się do ciała, krótsze kosmyki włosów uciekające bezczelnie z gumki opadały na czoło, póki nie odgarnął ich z powrotem do tyłu. Czemu prowadzący tak lubili oblewać go wodą? Czy to było jakieś nieme wyzwanie, by zgłosił się na konkurs Mistera Mokrego Podkoszulka? Zanim jednak zdążył rzucić na siebie zaklęcie osuszające (nie, naprawdę nie miał ochoty na kolejny katar w przeciągu tygodnia, eliksir pieprzowy pani Pomfrey wcale nie smakował dobrze), drzwi do sali otworzyły się z hukiem, a dziewczęcy głos przeciął powietrze. Głos nota bene bardzo dobrze znany panu Wattsowi. Blondyn obrócił nieco głowę, z jakimś dziwnym rodzajem niedowierzania wymalowanym na twarzy przyglądając się dziarsko idącej przez pomieszczenie Jolene, która przecież powinna być teraz w domu, po tym jak rodzice zabrali ją z Hogwartu. Ta sama Jolene, za jaką Ben cholernie tęsknił, odkąd nagle zniknęła – do tego stopnia, że odesłał wujostwu kota, którego powierzyła mu w opiekę, bo nie mógł na niego patrzeć. I niech ktoś teraz powie, że mężczyźni nie są zdolni do uczuć ponad głód, zmęczenie i chuć. Kąciki ust Krukona drgnęły lekko, gdy panienka Dunbar rozpoczęła tyradę skierowaną do Halla, a myśli o wysuszeniu się odpłynęły chwilowo w siną dal. Dopiero jego wywrzeszczane personalia sprawiły, że para jasnych brwi podjechała do góry, a niebieskie oczy się rozszerzyły. A kto to miał być jak nie on? Wyrosła mu druga głowa, albo odpadła noga, kiedy nie patrzył? Zanim się do końca zorientował, co właściwie robi, już wymijał pozostałych uczestników zajęć, znajdując się przy Joe w chwili trwającej mniej niż mgnienie oka i obejmując ją ciasno ramionami. Puchonka została uniesiona, okręcona wraz z nim dookoła własnej osi. Benowi wcale się nie paliło, by odstawiać ją z powrotem na ziemię, nie myślał też o tym, że moczy jej ubrania. - Hej – mruknął cicho, nie mogąc powstrzymać głupkowatego uśmiechu rozciągającego usta. - Dobrze cię widzieć, ty cholerna wariatko.
Ostatnio zmieniony przez Ben Watts dnia Pon 31 Sie 2015, 19:42, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Pon 31 Sie 2015, 14:29 | |
| The member ' Ben Watts' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | James Potter
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Pon 31 Sie 2015, 21:54 | |
| Rzucanie niemych wyzwań nauczycielowi okazało się naprawdę złym pomysłem. Potter miał jednak talent do transmutacji i samobójstw z głupoty. Niespodziewanie wyleciał w górę na strumieniu wody. Uznałby to za niezwykle zabawne, gdyby nie to, że w pomieszczeniu panował ten niezwykły chłód. Najwyżej się rozchoruje i Lily będzie musiała go kochać oraz się nim opiekować. Na dłuższą metę powinien być wdzięczny nauczycielowi. W pierwszej sekundzie, gdy wstrzelił do góry miał krzyknąć, ale zamiast tego parsknąć śmiechem. Krótkim. W końcu po pierwsze na takiej fontannie trudno skupić się na czymkolwiek, po drugie nawet on zdawał sobie sprawę, że ostatecznie czeka go twarde lądowanie, po trzecie zastanawiał się jak niezwykle seksownie wygląda w zmoczonym mundurku, podkreślającym jego może nieimponująca, ale wysportowaną sylwetkę. Niczym młody Posejdon. Dwukrotnie spróbował rzucić zaklęcie i za każdym razem nie było żadnego efektu. Po udanej pierwszej próbie te porażki wydały mu się niezwykle frustrujące, były jednak do przewidzenia skoro myśli skupił na użalaniu się nad sobą, bo się trochę zmoczył i radosnemu machaniu nogami w powietrzu. Do tego jeszcze rozpraszała go parka na dole, która podejmowała trudną decyzję kochać się czy pojedynkować. Na to też był trochę oburzony. No, bo… dlaczego inni mają większe szczęście do dziewczyn niż on? Ich dziewczyny nie każą im na przykład przestrzegać regulaminu. W takich warunkach trudno byłoby rzucić jakiekolwiek zaklęcie, a co dopiero patronusa. James musiał jak najszybciej wziąć się w garść i przestać robić z siebie ofiarę Lily Evans. Teraz najważniejsze było miękkie lądowanie na ziemi. Rogacz toczył zacięty pojedynek z siłami fizyki, wypornością czy inną bzdurą, by znaleźć się na podłodze i móc machać różdżką bez przeszkody w postaci kropelek wody łaskoczących go w tyłek. Tym razem punkt dla Sebastiana. 1:1. Remis.
Ostatnio zmieniony przez James Potter dnia Wto 01 Wrz 2015, 08:34, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Pon 31 Sie 2015, 21:54 | |
| The member ' James Potter' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Wto 01 Wrz 2015, 17:47 | |
| Zaaferowana niewątpliwym zwycięstwem ze swoim ułomnym charakterem, Murph trwała w bezruchu jeszcze przez parę sekund po wyczarowaniu srebrnych iskier. Widząc kątem oka, że nie tylko jej idzie tak dobrze, cień uśmiechu przemknął jej przez twarz. Obecność jasnych mgiełek dobrze wpływała na jej nieco podłamane serduszko. Dopiero dosyć agresywny głos Halla, a takiego go wcześniej nie znała, sprowadził w nią nieco więcej skupienia. Ocknięta, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wcześniej słyszany rój pszczół wcale nie zniknął - a wręcz przeciwnie. Stało się o wiele gorszego, mniej przewidywalnego i najzwyczajniej w świecie strasznego. Bo dziewczyna poczuła nagle, że coś jej chodzi po głowie. Nie była to jednak ani wesoła piosenka, ani fragment jakiejś ważnej rozmowy - nie, to było coś o wiele bardziej dotkliwego. Zdezorientowana Murph dotknęła rudych włosów, gładząc ich chaos jakby to miało pomóc odeprzeć nieprzyjemne uczucie. Intruza, buszującego pod skórą - pasożytów, zdających się plądrować wszystkie najprzyjemniejsze wspomnienia, skrywane głęboko gdzieś z tyłu głowy. Gdzie czuła muskanie ich skrzydełek, gdzie dosadnie i nieprzejednanie owady dotykały jej miękkiej skóry swoimi ohydnymi odnóżami. I choć Murphy nigdy w życiu nie bała się ani os, ani pszczół, ani innych bąków i trzmieli - teraz nie umiała skryć odczuwanego przerażenia. Bo bała się, na tyle by na chwilę stracić głowę, bo dosyć nienaturalnie oraz zupełnie do niej niepodobnie krzyknąć. Krótko, bo krótko - co jedynie spotęgowało odczuwane bodźce. Dopiero potem, dopiero po dwóch czy trzech sekundach spędzonych skuloną pod ścianą (gdzie znalazła się tak niespodziewanie, że ją samą to zdziwiło) ścisnęła mocniej czerwony dąb i próbując przywołać wspomnienie swoich pierwszych na oczy widzianych sztucznych ogni, krzyknęła nieco rozpaczliwie. - Expecto Patronum! - ale nic się do cholery nie stało. Żadnej mgiełki, dymu, obłoczku, iskier - nic. Widząc to, Murph jęknęła zrezygnowana, czują chitynowe nóżki wspinające się do uszu. Po szyi, karku, we włosach. Dziewczyna słyszała również bzyczenie ich skrzydeł wzbitych w powietrze, co skwitowała rozpaczliwym wymachiwaniem rąk - poddając się zręcznej iluzji jak pierwsza lepsza idiotka. Po czym, nie widząc już innej opcji jak sięgnięcie po magię, która oczywiście wydawała się zbyt trudna, dobyła dębu. Sycząc kolejne, niezbyt opanowane, lecz o wiele bardziej skuteczne. - Expecto Patronum - sięgając pamięcią do dobrych, grudniowych dni. Nielicznych ze świąt spędzonych w szkole, z przyjaciółmi. Z Ericiem, który z całą dozą swojej głupoty i wcale nie łagodności rzucał w rudowłosą ciężkimi śnieżkami. A ona, piszcząc, krzycząc i kryjąc się za szerokim torsem starszego kolegi, pocierała oziębły nos. By potem odpłacić się pięknym za nadobne - wysmarowała całą jego twarz mokrym śniegiem, ba! Wrzuciła nawet garść za kurtkę, sprawiając, że Henley tak pięknie wtedy tańczył. Błyszczący obłoczek zamigotał na końcu różdżki czarownicy, odpędzając od niej uczucia bycia osaczonym. Które trwało jeszcze długo po zniknięciu zaklęcia, pozostawiając oczy Hathaway roziskrzone. A policzki rumiane, pomimo wszechogarniającego zimna. Po czym, odganiając od dziewczyny myśli z kategorii - Ty słaba idiotko, skończ o nim myśleć - do klasy, jak burza wparowała Jolene. Co tu się piszę - nie jak burza. Jak huragan, tornado i fala tsunami kartoflanej miłości. Widząc ją zziajaną, stryaną, zaczerwienioną, zadyszaną i całkiem żywą, zdrową oraz wesołą tutaj, Murphy puściła do niej porozumiewawcze oczko. Zanim Puchoniasta rzuciła się na Bena, posłała jej też całkiem smutny, szeroki uśmiech. - W tej szkole mnie nic już nie zdziwi - rzuciła bardziej do siebie, niż kogokolwiek innego. Po czym tknięta po raz ostatni pszczelą myślą, pogładziła rozczochrane rude kłaki.
Ostatnio zmieniony przez Murphy Hathaway dnia Wto 01 Wrz 2015, 18:31, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Wto 01 Wrz 2015, 17:47 | |
| The member ' Murphy Hathaway' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Wto 01 Wrz 2015, 21:33 | |
| Usatysfakcjonowany różnorodnością reakcji na utrudnienia w rzucaniu zaklęć, w tym chwyty za parapet w przypadku panny Vane, czy skulenie pod ścianą w wykonaniu panny Hathaway, Alex zanucił coś cicho pod nosem, turlając różdżkę z ostrokrzewu między obiema dłońmi. Z natury nie był raczej okrutnym indywiduum, ale w przypadku zajęć z tak zaawansowanej formy magii jak patronus wychodził z założenia, że na etapie ćwiczeń powinno się przejść to co najgorsze. Wszystko po to, by później w wysoce niesprzyjających okolicznościach nie mieć najmniejszych problemów z prawidłowym rzuceniem czaru. Młody auror wreszcie uniósł swój magiczny kawałek badylka, przerywając działanie wszystkich zaklęć, które jak dotąd zostały rzucone na uczniów. Tylko chłód w sali został dokładnie ten sam, nie skacząc ani o stopień w górę. Alex już otwierał usta, by wyjaśnić grupie kolejne zadanie, gdy drzwi trzasnęły z hukiem, a do sali wpadł huragan pod postacią panienki Jolene Dunbar – co jak co, ale ją akurat mężczyzna pamiętał doskonale. I to nie tylko dlatego, że zaufała mu na tyle, by podzielić się sekretem o animagii. Para zielonych oczu rozszerzyła się nieco, gdy spóźniona Puchonka pobieżyła jako ta sarenka prosto na Halla, gęsto tłumacząc się, jak to uciekła z domu, przybyła na złamanie karku do Hogwartu, a w dodatku przyniosła tu jeszcze kota i nawet nie była po drodze w toalecie. Spojrzenie pełne niezrozumiałego uwielbienia wywołało jedynie speszenie, skutecznie zabijając jakikolwiek śmiech, który mógłby wydostać się z gardła Alexa. Auror odetchnął bezgłośnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej i dłuższą chwilę po prostu przyglądając się Jolene. To prawda, nie był Wilsonem, ale czy powinien jej ot tak pozwolić zostać? - Zostanie pani po zajęciach, panno Dunbar, porozmawiamy o odrobieniu zaległości – zdecydował wreszcie, bezwiednie uciekając spojrzeniem ku klatce z Emanuelem, który miauczał coraz żałośniej. Od kociej krzywdy zawsze krajało mu się serce. Na tym by się pewnie skończyło, gdyby nie nagły dziewczęcy wrzask i prawie dwa metry bieżące Krukona w mokrej szacie, które przemieściły się z jednego końca sali na drugi, by zamknąć nadaktywne puchoństwo w uścisku, który wyglądał, jakby mógł z powodzeniem łamać kości. Hall tylko przewrócił oczami, kręcąc lekko głową. - Później się sobą nacieszycie, ptaszki – skarcił ich, choć zdecydowanie brakowało w jego głosie tej ostrej nuty. Dla wprawnego ucha ta krótka uwaga stanowiła ostrzeżenie, by nie testować cierpliwości prowadzącego, który choć sympatyczny i zwykle dobroduszny, utożsamiał Szatańską Pożogę, gdyby przekroczyć pewną granicę. - Kolejne zadanie – zaczął, zwracając się tym razem do całej grupy. - Stwór ze skrzyni. Jak niektórzy się już zapewne domyślili, przytachałem na te zajęcia bogina – w trakcie mówienia, Alex wykonał dwa krótkie ruchy różdżką, osuszając zarówno Jamesa, Bena jak i zmoczoną przez prefekta Jolene. - Po co? Sprawa jest prosta. Zasymuluję w ten sposób każdemu z was spotkanie z dementorem. W obliczu chłodu, waszego najgorszego strachu i dochodzącej do tego rozpaczy, będziecie musieli skupić się na swoich szczęśliwych wspomnieniach na tyle, by choć wyczarować takie błyszczące obłoki, jak wychodziły wam wcześniej. Zadanie nie jest proste, a ja nie oczekuję cudów, ale wierzę, że sobie poradzicie. Cofnijcie się wszyscy do ławki, będę was wywoływał po nazwiskach. Dana osoba podchodzi do linii – krótkim ruchem ręki wskazał na srebrną granicę, którą wcześniej wytyczył na podłodze - I próbuje swoich sił, póki nie zawołam kolejnego ucznia.Gdy cała grupa się wycofała, Alex uwolnił skrzynię z łańcuchów, pozwalając jej wieku odskoczyć gwałtownie do tyłu – przyszedł czas na pierwszą osobę... *Ben - Spoiler:
Twój bogin przybrał dokładnie taką postać, jakiej się spodziewałeś, jakiej oczekiwałeś – szczupła kobieta z burzą blond loków okalających twarz o ostrych rysach zbyt często nawiedzała te sny, których nigdy nie chciałoby się pamiętać. Nie sposób było pomylić jej z nikim innym, nie kiedy tak wyczekująco spoglądała na ciebie znajomymi niebieskimi oczami, uśmiechając się łagodnie w sposób, który odejmował jej lat. Mary postąpiła dwa kroki do przodu, po czym zatrzymała się nagle, jakby o czymś sobie przypomniała. Zza paska beżowej sukienki wysunęła krótki, zakrzywiony nóż do ścinania ziół, przyciskając go sobie do gardła. Jednocześnie wyciągnęła też pustą dłoń w twoim kierunku, a gdy nie zareagowałeś, z wyraźnym grymasem na twarzy przesunęła ostrzem pod szczęką. Krew szybko zalewa szyję, spływa w dół, a pani Watts gwałtownie blednie na twarzy. *Murphy - Spoiler:
Stwór ze skrzyni nie był dla ciebie łaskawy, nie znał ani odrobiny litości przeczesując twoje myśli i odnajdując obraz tego, czego bałaś się najbardziej. Wysoki człowiek, sądząc po barczystej posturze mężczyzna, przypatruje ci się spod kaptura bluzy naciągniętej na głowę. Skórzana kurtka trzeszczy lekko, gdy powoli, bardzo oszczędnymi, ale pewnymi ruchami sięga po długi, błyszczący nóż przytroczony do paska, a spod kaptura błyska cień dziwnego, szerokiego uśmiechu. *Rosalie - Spoiler:
Bogin zafalował, zmieniając postać szybciej niż zdążyłaś mrugnąć, stając się niewysoką kobietą w czarnej sukni, obwieszoną srebrną biżuterią. Usta pani Lestrange rozciągnęły się w psotnym uśmiechu, a burza ciemnych włosów zafalowała, gdy bezgłośnie zachichotała we właściwy sobie sposób, beztrosko poruszając dłonią uzbrojoną w różdżkę. Zza jej pleców wyłoniła się wisielcza pętla, która niczym kobra zahipnotyzowana przez grajka, poruszyła się miękko ponad ramieniem czarownicy, po czym gwałtownie zacisnęła się na jej szyi. Różdżka wypadła z dłoni Bellatrix, a ona sama padła na kolana, desperacko próbując ściągnąć z szyi duszącą ją linę. Powoli staje się sina na twarzy, a zwykle błyszczące gorączką oczy teraz wyrażają tylko przerażenie.
*Aria - Spoiler:
Twój bogin nie powinien dziwić nikogo, kto wiedział, jaką masz relację z siostrą bliźniaczką. Jego postać zafalowała, zmniejszyła się, wydłużyła, aż stał się idealną kopią Porunn w niechlujnym, szkolnym mundurku. Wyglądała jakby właśnie wróciła z błoni, uśmiechała się szeroko do ciebie, ruchami rąk prosząc, żebyś podeszła bliżej – być może chciała cię uściskać? Tego już się nigdy nie dowiesz, bo twoja siostra sięga nagle do kieszeni szaty, wyciągając z niej mugolską zapalniczkę, a mały płomień przytyka do brzegu ubrania, które szybko zajmuje się ogniem. *Jasmine - Spoiler:
Twojemu stworowi ze skrzyni daleko było do ludzkiej formy. Rozciągnął się w stosunku do swojej poprzedniej postaci, skrzywił w barkach i zgarbił wyraźnie. Wydłużony pysk wilkołaka wykrzywił się w dziwnym grymasie, zwierzęce oczy zapłonęły. Przygarbiony, z przednimi łapami opartymi na podłodze gotuje się do skoku na ciebie, obnażając kły.
*Jolene - Spoiler:
Twój bogin, ze wszystkich swoich postaci na dzisiejszych zajęciach, był najbardziej statyczny. Gwałtownie się zmniejszył, zeszczuplał, aż nie zamienił się w małą dziewczynkę o długich, poplątanych jasnych włosach ukrywających jej twarz. Dziecko trzęsło się wyraźnie, poszukując ciepła wsuwało dłonie pod wyświechtany materiał ubrań, ale wyraźnie niewiele to dawało. Twoja młodsza, karykaturalna wersja wspina się na chybotliwe krzesło, podkulając pod siebie nogi i kołysząc się w rytm tylko przez siebie słyszanej melodii. *James - Spoiler:
Dla kogoś innego, twój potwór być może wydałby się zabawny, być może wyśmiano by zarówno ciebie jak i jego postać. Bogin zdał się zgarbić, zafalować i zmniejszyć, przyjmując rozmiary podobne sporemu psu. Przywitał cię zielonkawym błyskiem chitynowego pancerza, dzielonymi odnóżami oraz parą długich czułków poruszających się w bliżej nieokreślonym rytmie. Wielki chrząszcz porusza głową, jakby węszył ofiarę, po czym rusza prosto na ciebie.
przed napisaniem posta kulacie k6 JEDEN RAZ: 0-3 – nic się nie zadziało 4-5 – z różdżki wystrzeliły srebrne strzępy 6 – zaklęcie uformowało się w srebrno-błękitny obłok kostki dla Joe: 0-4 – nic się nie zadziało 5, 6 – z różdżki wystrzeliły srebrne strzępy *piszecie posty w dowolnej kolejności, zabawa z boginem trwać będzie dwie tury, więc nie uciekajcie z powrotem na ławkę po jednym rzucie; gdyby komuś było to potrzebne, widzicie nawzajem postaci swoich boginów *Rozalka otrzymuje klapsa w pupu od prowadzącego za brak usprawiedliwienia :c *czas na odpis do 3.09 (czwartek) do godziny 21 |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Sro 02 Wrz 2015, 06:35 | |
| Wszystko, co nie było "proszę stąd natychmiast wyjść" zostało przyjęte z autentycznym entuzjazmem. Poderwała się po dziecinnemu i wyciągnęła ręce, aby utulić Alexa, lecz w porę się opanowała napotykając średnio surowe spojrzenie nauczyciela. Zacisnęła wargi powstrzymując śmiech i cofnęła się grzecznie. Teatralnie dygnęła w imię szacunku. - To prawda co o panu mówią. Dziękuję, dziękuję. - posłała mu szeroki uśmiech. Pomimo miesięcznej nieobecności, pan Hall zdołał jej wybaczyć spóźnienie. Powód był akurat niezależny od jej woli i z myślą o rozwijaniu swej wiedzy, talentu i geniuszu uciekła z domu. Odetchnęła z ulgą i uśmiechała się wesoło, gotowa stawić czoła wszystkiemu. No, prawie wszystkiemu. Na początek zobaczyła zmierzającego ku niej kogoś-kto-był-kiedyś-Benem. Im bardziej zbliżał się, tym bardziej się uśmiechała i topniała w środku. Przymknąwszy oko na metr więcej wzrostu i ubóstwo włosów, rozpoznała dawnego Bena. Dopóki nie stanęła naprzeciw znajomych twarzy nie zdawała sobie sprawy jak mocno za nimi tęskniła. Doskwierał jej brak możliwości wysłania im opasłych listów i dowiadywania się co słychać w zamku. Pozwoliła się porwać do góry, co wywołało u niej atak chichotu. Przytuliła się do benowej głowy i ramion na wypadek, gdyby własny ciężar sprawił kłopot. Jo była pewna, że musiał dostawać na śniadanie sterydy, przynajmniej przez ostatni miesiąc. Trzęsła się ze śmiechu, obracana i ściskana do woli. Ukłucie w sercu potwierdziło prawdziwość wzruszenia i tęsknoty do kogoś, kto nie uważał jej za świrniętą wariatkę. Dobrze, przynajmniej nie do końca. Poruszyła barkami i głową sprawdzając czy żadna kość nie ucierpiała zbytnio od żelaznych benowych ramion, jednak nawet gdyby coś takiego się stało, nie pisnęłaby na ten temat ani słowem. Drugi raz udało się jej przytulić Bena, a więc był postęp. Odsunęła się od niego na wyciągnięcie ramion i przyglądała się z źle udawaną powagą. - Kim jesteś i co zrobiłeś z Benem? Uau. - musiała zadrzeć głowę, aby dojrzeć niebieskie ślepia i knujny uśmiech. Uniosła wysoko brwi, patrząc z dołu na Krukona i zastanawiała się czy naprawdę nie było jej tylko miesiąc. Naszła ją nagła potrzeba przytulania wszystkich i wszystko, włącznie ze Ślizgonami. Z opóźnieniem zdała sobie sprawę z mokrych ubrań, gratisu od przytulania. Spojrzała na siebie i parsknęła śmiechem, nie przejmując się teraz swoim wyglądem ani żałosnym miaukaniem klatki na koty. Miała tyle do powiedzenia Benowi, a nie było na to czasu. Otworzyła usta i zamknęła je, gdy auror powstrzymał nadchodzące gadulstwo panny Dunbar. Chcąc nie chcąc, musiała podporządkować się Alexowi, skoro pozwolił jej zostać. Odwróciła doń głowę i obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Powróciła wzrokiem do Krukona i bezgłośnie poinformowała go o konieczności porozmawiania po lekcji. Przeskoczyła zgrabnie ku Murphy i ścisnęła jej dłoń na powitanie, zajmując miejsce tuż obok. Jo tryskała szczęściem na prawo i lewo, jednak uśmiech starło jedno słowo odbijające się echem po klasie: bogin. - Przyszłam akurat na gwóźdź programu. - jęknęła cicho, nieufnie spoglądając na skrzynię. Zacisnęła usta w wąską linię i wygramoliła z rękawa czystą różdżkę. Pogłaskała kciukiem trzonek i z nagłym spokojem i ciszą czekała na swoją kolej. Cofnęła się ochoczo za linię, ciągnąc za sobą Gryfonkę. Usłyszawszy nazwisko Bena, przełknęła ślinę. Jeśli wyłapała jego wzrok, to uniosła kciuk do góry chcąc go jakoś tym wesprzeć. Zestresowała się. Nie była pewna czy chciałaby zobaczyć bogina Bena czy kogokolwiek z klasy. Z drugiej strony, zastanawiała się co ona zobaczy, jak wygląda największy lęk jej życia. Domyślała się niestety i niezbyt się jej to podobało. Skrzynia jęknęła, wieko się podniosło. Zdumiona przyglądała się kobiecie, przypominającej jej kogoś, kogo zna. Zapomniała na chwilę o swoim lęku i z trwogą patrzyła to na Krukona, to na kobietę, dostrzegając między nimi liczne podobieństwa. Znikąd pojawił się nóż. Jo dostrzegła ruch nadgarstka i wiedziała co się zaraz stanie. - Nie.- pisnęła sama do siebie i zakryła usta, odwracając głowę. To tylko jego bogin, nie twój. Nie martw się, przecież Ben jest silny jak armia aurorów. I to też zadziałało. Spadł na nią spokój. - Dasz radę, dasz radę. - szeptała pod nosem, patrząc teraz na profil Krukona i na uniesioną różdżkę. Mentalnie kazała mu przypominać sobie wszystkie dobre rzeczy mimo, że on dobrze wiedział, co należy robić. Jo nic nie mogła poradzić na to, że się o niego martwiła. Tak samo miało się to z boginem Murphy. Nóż, krew, tajemnicza sylwetka? Gdy Gryfonka szła, aby wyczarować swego obrońcę, Jo pomachała jej pocieszająco i posłała uśmiech. Odnosiła wrażenie, że zrobiła głupstwo przychodząc w połowie lekcji. Nie rozgrzała się, nie wprawiła w wymachiwanie różdżką i koncentrowanie na szczęściu. Ben i Murphy sobie radzą, a ona się tylko przed nimi wygłupi. Tak, jej też udzielał się ponury nastrój bogina. Czy pan Filch je kolekcjonował i celowo się ich nie pozbywał? Zamknęła raptem powieki, czekając aż padnie własne nazwisko. Większość osób zmierzyła się już ze swoimi lękami i nagle... głos Alexa. Wzdrygnęła się słysząc siebie i chcąc nie chcąc, ruszyła do linii. Niepewnie patrzyła na skrzynię, serce łomotało jak szalone. Co się stanie? Co zobaczy? Co robić? Jak brzmiało zaklęcie? Jak się właściwie nazywa? Wzdrygnęła się od chłodnego powietrza wydobywającego się ze skrzyni.
To, co zobaczyła zamroziło ją na dobre kilka minut. Dotknęło najczulszych strun serca i była stuprocentowo pewna, że nikt w klasie tego nie rozumie. Mała dziewczynka o szarobłękitnych oczach kuliła się na krześle, popiskiwała żałośnie niczym niesłusznie zbite kocię. Chowała twarz w dłoniach, głowę w ramionach, byleby nie rozglądać się wokół po ciemnościach. Jo cofnęła się. Nie umiała oderwać oczu od małej sylwetki. Nikt, kto nie zna jej choćby trochę, nigdy nie zrozumie tego, z czym Jo właśnie ma się zmierzyć. Sama Puchonka nie była pewna czego tak się boi. Prawdopodobnie tego samego, co ta dziewczynka. Tego, co czuje. W klasie zrobiło się nagle cicho, usłyszała szum krwi w uszach, serce dudniło i zagłuszało myśli. Słyszała tylko i wyłącznie piski, kwilenie dziecka siedzącego na krześle. Sposób w jaki się kuliła, w jaki chowała dłonie pod postrzępione ubranie przypominał siebie samą. Ziszczał obawy, z którymi weszła do Hogwartu i z którymi opuściła Cardiff. To jestem ja.
Jolene bardzo długo się nie ruszała, nie reagowała. Wszyscy mogli ośmielić się stwierdzić, że Puchonka zawiodła i nie zrobi całkowicie nic. Zahipnotyzowana patrzyła w śmieszny obrazek, blednąc z każdą upływającą minutą. W pewnym momencie zimne palce zacisnęły się mocniej na trzonku różdżki, a oddech przyspieszył. To nieprawda, nie jest sama. Przed chwilą była bardzo szczęśliwa, bo zobaczyła znajome buzie. Jest tu dużo ludzi, nie ma tu pustego pokoju. Z boku stoi Ben, tam dalej Murphy. Słyszała Jamesa, stał za jej plecami, oddychał równo. Przez mgłę widziała czujne oczy Alexa i mogła przysiąc, że słyszała ciepłe oddechy żyjących, gorących ludzi. Nie jest sama, to przecież śmieszne. W Hogwarcie roi się od ludzi, od uczniów i zwierząt. Usłyszała miauk Emka, który również wyczuł dotkliwy chłód płynący z uformowanego bogina. Jo była prawie gotowa pokonać bogina i swój strach, gdy nagle dziewczynka na krześle nagle podniosła głowę. Jo zobaczyła odbicie siebie samej. Swych oczu, opuchniętych od płaczu, czerwonych i zwierzęco przerażonych. - Nie. Nie. - jęknęła, kręcąc głową i zamykając oczy, aby nie patrzeć w oczy dziewczynki. - Expecto patronum! - machnęła gwałtownie różdżką, chcąc jak najszybciej odpędzić od siebie wyraz tych oczu. Zapomniała jednakże przywołać wspomnienia, także nic się nie stało. Czuła się coraz gorzej. Przełknęła gulę i przywołała to, co zawsze się sprawdzało. Dwayne'a. Otworzyła szeroko powieki porażona kontrastem między tym, co wybuchło w umyśle, a tym, co widziała. W jej czaszce rozległ się histeryczny śmiech Morisona atakowanego przez armię poduszek w dormitorium Puchonów. Jo nie zdążyła jednak poczuć się lepiej. Wyraz oczu bogina powrócił ze zdwojoną siłą i przywołał do jej umysłu ostatnie spotkanie z Dwaynem. Odwracał się i szedł na lotnisko. Minę miał niepewną, nie wiedział co powiedzieć, nie było pewności kiedy znowu się zobaczą i czy w ogóle się zobaczą... Dwayne odszedł i go teraz nie ma, a więc Jo jest sama. Nienawidziła samotności i właśnie tak się teraz poczuła. - Expecto patro... expecto? - nie dała rady, bo gdy otwarła oczy, dziewczynka siedziała prosto na krześle i patrzyła na nią. Różdżka Jo wyśliznęła się spomiędzy jej palców i spadła na podłogę. Poraziła ją myśl, że nie ma tu Dwayne'a. Gdyby stał obok, umiałaby pokonać wszystko. Zaś teraz czuła się słaba. Zacisnęła mocno oczy i odwróciła się plecami do bogina, poddając się w tej rundzie.
Ostatnio zmieniony przez Jolene Dunbar dnia Sro 02 Wrz 2015, 17:25, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Sro 02 Wrz 2015, 06:35 | |
| The member ' Jolene Dunbar' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | James Potter
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Sro 02 Wrz 2015, 09:08 | |
| Wydawał się odrobinę rozczarowany tym, że został osuszony. Czyli jednak nie będzie chory i Lily nie będzie musiała się nim opiekować? Zamiast współczucia oraz głaskania czekało go strofowanie. Westchnął ciężko nad swoim losem i postanowił dać z siebie więcej na tej lekcji, w końcu akurat to zaklęcie może mu kiedyś uratować życie. Niestety, akurat kiedy poczynił to godny pochwały zamiar, usłyszał dalszą część zadania. Próbował poprawić sobie nastrój tym, że przecież ostatnim razem w domu nieźle urządził bogina. Żuk najpierw napęczniał, a następnie wybuchnął rozsypując dookoła konfetti. Teraz jednak nie mógł tak łatwo pozbyć się tego obrzydliwego zagrożenia. Bardzo chciał poprawnie rzucić to głupie zaklęcie, ale po prostu nie mógł, mając jednocześnie świadomość, że to olbrzymie, ohydne stworzenie się do niego zbliża. W ogóle nie skupił się na wypowiedzeniu formuły, machnął różdżką niestarannie, wzrok mając skupiony na tym monstrualnym jego zdaniem owadzie. Te ohydne, poruszające się na wszystkie strony czułki. James nie miał zamiaru dać się nimi zmacać. Uważał, że to perwersyjne, niestosowne, rodem z jakimś mugolskich anime i w ogóle wyjątkowo niesmaczne. Cofnął się o krok, obserwując uważnie skradającego się potwora. Cudownie. Teraz cała szkoła będzie wiedzieć o jego głębokiej niechęci do robaczków z antenkami na głowie. Nie było mowy, by zaklęcie się udało, ponieważ zupełnie nie potrafił się na nim w pierwszej chwili skupić, ponieważ wzrok miał utkwiony w hipnotyzujących czułkach. Znów zrobił krok do tyłu, oczywiście, starając się przy tym wyjść z sytuacji z twarzą i nie okazywać nadmiernego przerażanie. Zaciskał więc usta, pokazując jak to dzielnie mierzy się z przerośniętym, ohydnym robakiem. Czuł jednocześnie jak żołądek podchodzi mu do gardła, a na rękach pojawia się gęsia skórka. Miał bardzo silną ochotę się zwymiotować, był przekonany, że jeśli po raz kolejny otworzy usta, aby wypowiedzieć formułę zaklęcia to prawdopodobnie zabrudzi podłogę. Cóż. Bardzo starał się doprowadzić fizycznie do porządku, a następnie przywołać kolejne, przyjemne wspomnienia. Coraz trudniej jednak było znaleźć takie, które nie miałoby katastrofalnego zakończenia. Każda myśl o rodzinie, rozdrapywała świeżą jeszcze ranę po stracie ojca, ale budziła też palący gniew i pragnienie walki. Na razie jednak milion punktów dla nauczycieli za obrzydliwego żuka.
Ostatnio zmieniony przez James Potter dnia Sro 02 Wrz 2015, 10:39, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] Sro 02 Wrz 2015, 09:08 | |
| The member ' James Potter' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Stara, przestronna sala [Patronus] | |
| |
| | | | Stara, przestronna sala [Patronus] | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |