Temat: Rzuć we mnie śnieżką, a pożałujesz Creed! Pon 13 Lip 2015, 21:01
Opis wspomnienia
Irisviel miała wybitnie zły dzień. Obudzona w czasie popołudniowej drzemki, ubrana w bojowe różowe kapcioszki skrzyczała biedne drugoklasistki, które za mocno emocjonowały się popisami grupki starszych Ślizgonów. Fairchild więc wyszła na błonia (uprzednio przebierając się w bardziej stosowne buty). Tam spotkała Adriena. I dzięki ci Salazarze. Jednakże nikt nie może oczekiwać, że takie spotkanie skończy się dla każdej ze stron bezpiecznie. I sucho.
Osoby: Adrien Creed & Irisviel Fairchild
Czas: styczeń 1977 roku
Miejsce: gdzieś na błoniach Hogwartu
Była okropnie zirytowana. Nie, to było złe określenie. Była wściekła. Tak bardzo, że jej poziom prawdopodobnego okrucieństwa byłby równy okrucieństwu samej Lilith lub Lucyfera, gdyby istniały dowody na ich istnienie. Prawie zrównałaby z ziemią cały Pokój Wspólny Ślizgonów niczym archanioł Gabriel Sodomę i Gomorę, nie zostawiając żadnego kamienia. Banda idiotek! Jak można tak bardzo się podniecać, że jakiś smarkaty czwartoklasista chwali się swoją klatą? Mleko nad wargą mu jeszcze nie wyschło, ani jeden włosek jeszcze nie wyrósł, a już udaje mężczyznę! Ale czego się spodziewać po grupce dwunastolatek? One zawsze mają jakoś mało wyśrubowany gust jeżeli chodzi o chłopców. Szalik w barwach Slytherinu powiewał sobie na wietrze w takt jej kroków, kiedy zbiegała po schodach w kierunku błoni. Zimne powietrze od razu dodało jej rumieńców na twarzy, bo pomimo ogromnego zdenerwowania w zamku udawało jej się zachowywać kamienną twarz. I tylko oczy ciskały Avadą na prawo i lewo bez ostrzeżenia w grupki radosnych uczniów. Banda rozbrykanych małp! Szła pewnym i szybkim krokiem, a ciężkie zimowe buty na płaskiej podeszwie powodowały, że zapadała się w śniegu do kostek. Blond włosy, które dzisiaj wyjątkowo miała rozpuszczone, tańczyły radośnie z wiatrem od czasu do czasu wpadając jej do oczu lub ust. Niecierpliwym ruchem dłoni odgarniała je raz po raz, sapiąc przy tym zirytowana. Mogła je związać w jakiś kucyk lub warkocz. Zaczęła więc wściekać się na siebie, że nie pomyślała o tym fakcie i teraz pewnie wyglądała jak miotła wyścigowa. Dzień w sumie był typowo zimowy – śnieg zalegał na błoniach tworząc mniejsze lub większe zaspy, a mroźny wiatr hulał sobie w najlepsze. Irisviel owinęła swoją twarz szczelniej szalikiem, poprawiła płaszcz i potarła dłonie schowane w skórzanych rękawiczkach. Szła w kierunku swojego ulubionego dębu, który rósł na błoniach, a zimą wyglądał przepięknie kiedy zamiast korony liści miał wielką czapę śniegu. W pobliżu owego drzewa zauważyła znajomą sylwetkę. Emocje zdążyły już trochę się uspokoić w czasie spaceru, dzięki czemu nie ciskała gromami na prawo i lewo. Stanęła w pewnym oddaleniu obserwując Adriena. I lekko się śmiejąc pod nosem kiedy go obserwowała (co robiła nader często). Z drugiej strony pluła sobie w brodę odgarniając po raz kolejny niesforne włosy, bo on był bardziej roztropny i związał te swoje kudły. Lubiła go. Na takiej totalnie kumpelskiej stopie, ale czasami dobrze było się pośmiać z nim (albo z niego jak kto woli). A że Irisviel ogólnie była przyjazną istotką, dopóki ktoś nie nadepnął jej na odcisk, to dało się z nią przeżyć. Zresztą…niejako dzięki niemu nie zawaliła SUMów z eliksirów. Na jej głupotę z tego przedmiotu nawet Lacroix nie dawała rady już przymykać oczu. Podbiegła do chłopaka i rzuciła się mu na szyję od tyłu, powodując zapewne niemałe zdziwienie, a może i przerażenie u chłopaka. Przytuliła się do niego mocno, a jej cała wściekłość jakby wyparowała. Nie miała co się złościć, jak tutaj taka radosna rzecz jej się trafia! No cóż…nikt nie mówił, że jest normalna. -Adrieeeeeennn! Jak miło cię widzieć. – zaczęła się śmiać i puściła chłopaka po chwili. Stanęła w miejscu i włożyła dłonie do kieszeni płaszcza, bo było jej dosyć zimno.
Gość
Temat: Re: Rzuć we mnie śnieżką, a pożałujesz Creed! Wto 14 Lip 2015, 15:35
Z czystego braku zajęcia, wyszedł sobie przed zamek. Świat pokryty był niemałą, białą, puchową kołderką, a chłodny wiatr ocierał się o twarz. Gdy pierwszy raz zobaczył śnieg, był niemało zdziwiony. Owszem, w Australii się zdarzał, jednakże głównie w górach i ilościach raczej nie takich, jak tu. Zimy w tamtym rejonie na ogół mroźne nie były – temperatura na plusie, w okolicach dziesięciu stopni. Częściej padał też deszcz niż zamrożona woda. Pierwsza zima w Wielkiej Brytanii była dla niego lekkim zdziwieniem, kiedy okazało się, że nie tylko w lodówce może być tak zimno. Każdego roku śnieg robi na nim niemałe wrażenie, zwłaszcza, gdy dowiedział się o jednym – nie ma dwóch identycznych śnieżynek. Nie wiedział, czy w to wierzyć, jednakże zastanawiało go to, nawet bardzo. Przemierzając dziedziniec, patrzył na wesoło bawiących się drugoklasistów, krzyczącą do siebie grupkę mieszaną, która obrzucała się śnieżkami, gdzie indziej dwóch Gryfonów lepiło podobiznę woźnego i jego kotki. Całkiem udaną podobiznę, trzeba przyznać. Odśnieżony kąt zajęty był przez kilka osób grających w eksplodującego durnia. Co chwila słychać było wybuchy śmiechu i efekty walki kart. Adrien uśmiechnął się lekko do siebie. Nigdy nie potrafił w to grać, zdecydowanie wolał szachy. Przy nich przynajmniej trzeba było myśleć, a nie mieć szczęście. Rękawiczki Ślizgona spoczywały w kieszeni płaszcza, więc chłód niemiłosiernie lizał dłonie. Czarnowłosy zdawał się jednak całkowicie to ignorować, trzymając w rękach jeden z tych przedmiotów, który dawał mu niezwykłą radość pomimo swojego mało czarodziejskiego pochodzenia. Fakt, że jego magiczni twórcy zapewne nasycili go jakimiś zaklęciami (pewnie coś na czystość dźwięku i głośność), jednakże mugole również używali tego instrumentu. Skrzypce. Creed niósł skrzypce. Nie dziwne, tak w sumie. Zwykle grał poza murami, siedząc gdzieś na błoniach w spokoju i ciszy. Nie inaczej zdawało się być i teraz, ponieważ swoje kroki kierował daleko od zgiełku, pod jeden z dębów. Pozbawiona liści roślina zdawała się pozostawać teraz w stanie głębokiego snu. O czym jednak może śnić drzewo? Rozmyślał nad tym, stojąc tyłem do zamku i kierunku, z którego przyszedł. Jedną ręką poprawił czarne, miękkie nauszniki. Nigdy nie przepadał za czapkami, więc nawet nie przejmował się, że taki element garderoby częściej nosiły kobiety. Ważne, by nie wiało w uszy. Zielono-srebrnym szalikiem bardziej zasłonił twarz, nie dając wargom wysychać jeszcze bardziej niż zwykle. Trzymał skrzypce schowane przed sobą, patrząc gdzieś w dal, całkowicie nieświadomy zbliżającego się „niebezpieczeństwa”. Początkową reakcją Adriena było napięcie wszystkich mięśni i sięgnięcie do kieszeni po różdżkę. Dopiero po chwili dotarło do niego co się dzieje. Wróg raczej by się do niego nie tulił, prawda? Zerknął za siebie na tyle, na ile mógł. Nierozpoznawalnokolorowe tęczówki zdawały się wyrażać jednocześnie szok i (niedowierzanie) radość. – Dzień dobry panience – odpowiedział radośnie, szczerząc nieco zęby mimo ich zakrycia szaliczkiem. Odwrócił się do niej zaraz po odzyskaniu wolności i ukłonił nisko. Raaaany, była taka wysoka… – Ty tak na serio z tym widzeniem?
Gość
Temat: Re: Rzuć we mnie śnieżką, a pożałujesz Creed! Wto 14 Lip 2015, 20:21
Śnieg, śnieg i śnieg. Wszędzie o tym śniegu. Irisviel niezbyt rozumiała zachwyty nad tą puchową wersją zamarzniętego deszczu. Może wynikało to z tego, że wychowana w Bolton niedaleko Manchesteru do białego puchu po prostu przywykła. Przeważnie tak jest kiedy w połowie listopada, co roku, zaczyna padać i robić się biało na ulicach. Nie chodzi jednak o to, że nie lubi zimy i tego co ze sobą przynosiła – wręcz przeciwnie była to jej ulubiona pora roku. Lubiła kiedy było zimno, ogień w kominku miał rację bytu i ogrzewał stłoczonych przy nim ludzi. Lubiła święta. Paradoksalnie nawet tak straszny człowiek jak jej ojciec umiał w święta być bardziej ludzki. Zima pasowała do Fairchild, albo Fairchild po prostu pasowała do zimy, trudno stwierdzić. Adrien, jak większość chłopców w jej wieku był troszkę wyższy od niej. Niespecjalnie ją to jednak martwiło, bo zdążyła się do takowego faktu już przyzwyczaić. Przytulenie się więc do jego pleców, kiedy go obejmowała nie przynosiło jej większych problemów. Wręcz przeciwnie, przynajmniej nie było dziwnych i niezręcznych sytuacji związanych z pewnym…niedopasowaniem. -Nie, tak na żarty. – odpowiedziała zaraz po tym kiedy uspokoiła chichot, który wywołany został gustownym ukłonem Ślizgona. Obserwowała chłopaka rozbawiona. Czasami można było odnieść wrażenie, że Iris to dwie osoby – dla Ślizgonów była kochanym stworzeniem, który nic tylko się śmiał, ale dla reszty Hogwartu potrafiła być jak Królowa Śniegu. Czasami tak to bywało kiedy wychowanie brało górę nad zdrowym rozsądkiem. – Oczywiście, że się cieszę, głuptasie! Gdyby nie to, że cię spotkałam, to pewnie ci durnie grający w eksplodującego by oberwali. – wskazała ręką w stronę grupki śmiejących się trzecioklasistów i westchnęła. Budzenie jej z drzemki nie było najlepszą rzeczą jaka ją spotkała. Poprawiła swój Ślizgoński szalik, który chyba wziął sobie dzisiaj za punkt honoru, by uciec od Ślizgonki raz z mocniejszym podmuchem mroźnego wiatru. Sapnęła lekko zirytowana. Dzisiaj ewidentnie nie był jej dzień. I zapewne zaczęłaby marudzić gdzieś pod nosem na niesprawiedliwość świata i w ogóle całego kosmosu, gdyby nie to, że zauważyła w dłoniach Creeda skrzypce. Przekręciła głowę zaintrygowana, przy okazji odgarniając parę blond kosmków za ucho. Nie miała pojęcia, że chłopak ma jakikolwiek talent muzyczny. A to było w sumie ciekawe. Pomimo całego arystokratycznego uniesienia w domu Węża, mało który z panów odznaczał się umiejętnościami muzycznymi. Najwyżej umieli fałszować nawet piosenki niemieckie tak jak Grossherzog. A wydawałoby się, że arystokratyczne rody powinny dbać o dobre ucho swoich dziedziców i nauczyć ich chociaż podstaw gry na fortepianie. Sama zresztą na tymże instrumencie grywa, ponieważ jej długie palce jednak nie nadążały z rytmem na flecie poprzecznym, do którego najpierw matka ją namawiała. Zresztą, niespecjalnie żałowała. -Grasz na skrzypcach? – spytała powoli, jakby z powątpiewaniem w głosie, mrużąc z zaciekawienia zielone patrzałki. Jej usta wykrzywiły się w trochę cwaniackim uśmieszku i podeszła trochę bliżej chłopaka. Tak troszeczkę, ledwie dwa kroczki, ale to już spowodowało, że obłoki, które pojawiały się wokół ich twarzy z powodu mrozu, zaczęły się mieszać. – Nigdy nie mówiłeś, że grywasz na skrzypcach. – mruknęła trochę melodyjnie, aczkolwiek był to bardzo podejrzany ton głosu.
Gość
Temat: Re: Rzuć we mnie śnieżką, a pożałujesz Creed! Sro 15 Lip 2015, 17:13
Niezwykłe, rzadkie widoki wywoływały u Creeda duże przypływy twórczej weny, chęć do życia i tworzenia tej jego porąbanej sztuki. Nie był utalentowany plastycznie, także komentował widoki dźwiękami. Jego ręka nie potrafiła nadążyć za wyobraźnią… ani narysować prostej kreski czy nie kanciastego okręgu. Niestety, talenty w jego rodzinie rozkładały się różnie i jemu przypadło coś innego niż kawałek kartki i ołówka. Dlatego przecież nigdy nie zrobił sobie mapy zamku i zmusił się do zapamiętania rozkładu sal oraz korytarzy. A sam Adrien nie miał ulubionej pory roku. Wszystkie były dla niego jednakowe. Może dlatego, że nie potrafił ich nazywać. Pół życia lato przypadało mu w miesiącach grudzień-luty, a potem nagle drugie pół i okazało się, że w tym czasie jest zima. Spowodowało to zupełnie inny podział – jesienią grywał melodie smutne, kiedy za oknem robiło się ciemno i ciągle padał deszcz. Zimą najczęściej utwór rozpoczynał powoli i niewinnie, nawiązując do spadającego leniwie śniegu, rozwijając się później, zupełnie jak zabawy w białym puchu. Wiosną muzyka stawała się pełna życia, rozkwitała, naśladowała zwierzęta. Latem dominował ruch, głośne, nagłe dźwięki, ale też powolne przygotowanie do okresu smutku. Często jednak nie dało się rozróżnić o jakiej porze roku opowiada – zwłaszcza, gdy nie śledziło się trybu życia autora. Irisviel jeszcze nie tak dawno była od niego wyższa. Dziwnie czuł się patrząc na jej twarzyczkę tak z dołu. Co prawda w trzeciej klasie różnica była dużo większa, jednakże nadrobił „straty” i w tym momencie nie tracił humoru na sam jej widok. Była jedną z tych dziewczyn, które początkowo „nienawidził” za sam wzrost. Wiedział jednak, że ruszy w górę w odpowiednim momencie, jak większość facetów w jego rodzinie. U Creedów kobiety miały co najwyżej metr siedemdziesiąt, podczas gdy mężczyźni zwykle zatrzymywali się w okolicach dwóch metrów. Ot, wielkoludy i tyle. Uśmiechnął się lekko. Dziewczyny dziwnie reagowały, gdy im się kłaniał. Robił to prawie zawsze, a one za każdym razem chichotały, jakby je właśnie pomiział piórkiem. Może i wyglądało to jakoś staromodnie, ale tak właśnie został wychowany. Jego bracia tego nie robili, bo po prostu sprawę olewali i tylko udawali w pobliżu rodziców. Teraz, będąc w siódmej klasie, Will podrywał pewnie jakieś panienki albo wyżywał się na drugorocznych, tęskniąc za obecnością Matta. Zawsze jednak lepiej, gdy znajdzie sobie inną ofiarę niż najmłodszy (i jedyny młodszy) braciszek. – Chyba powinienem lepiej się chować, żeby zapewnić ci więcej rozrywki… – stwierdził cicho, mrużąc delikatnie swoje zbałaganione oczy. Czemu miałby odmawiać panience Fairchild przyjemności posłania paru zaklęć w kierunku dzieciaków? Choć bez różdżki też potrafiła być niebezpieczna. – Nie, patrzę na nie – odpowiedział w sposób podobny jak ona wcześniej. Odsłonił usta i wystawił do niej lekko koniuszek języka. Jednocześnie zwilżył wargi i już mógł być pewnym, że pożałuje swojej głupoty, kiedy następnego dnia bardzo zabolą. Spojrzał jej w oczy, gdy się zbliżyła. – Najczęściej robię to w samotności, albo jak w Pokoju Wspólnym jest mało ludzi – odmruknął. Nie miał pojęcia co to za głos i czemu użyła akurat takiego. No fakt, męska część Ślizgonów zwykle zdawała się wrócić prosto z wycieczki do Afryki, gdzie słonie podeptały im uszy. Uśmiechnął się przyjaźnie i odsunął parę kroków. Ułożył odpowiednio szalik, by nie przeszkadzał, przybrał odpowiednią pozę i już przykładał smyczek do strun, gdy odsunął go nagle i spojrzał na Irisviel. – Nie śmiej się, proszę – powiedział cicho. Ogarnął szybko wzrokiem okolicę, odetchnął głęboko, zebrał myśli w jedno miejsce, poukładał je. Wpuszczając wyobraźnię do serca, przeciągnął powoli smyczkiem po strunach. Czysty dźwięk wydobył się z instrumentu, układając się powoli w coraz szybszą melodię. Adrien zamknął oczy i już wkrótce hasał dookoła, jednocześnie grając. Często podskakiwał, obracał się, czasem szurnął nogą po śniegu, rozrzucając go. Chyba właśnie z tego Ślizgonka miała się nie śmiać.