|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Ben Watts
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:37 | |
| - Spoiler:
Jakkolwiek przyjemna, sytuacja w której Ben znalazł się z panną Annesley i własnymi decyzjami jako trzecią stroną tego trójkąta, zaczynała go męczyć. Większość zapewne uznałaby jego przemyślenia za absurdalne i niepotrzebne, większość stuknęłaby się w głowę, pytając, czemu nie korzystał z pozwolenia, które zostało mu dane, ale Krukon czuł, że po prostu miał rację odwlekając to, czego mogła chcieć Claire. To, czego na pewno pragnął on sam, próbując zapanować nad pożarem w podbrzuszu. Po co się ograniczać, zamiast brać i dawać? Bo tak należało. Bo to nie była byle jaka pierwsza lepsza dziewczyna, z którą Watts spędzi kilka przyjemnych chwil opartych tylko i wyłącznie na zwierzęcych, pierwotnych żądzach, a potem jak gdyby nigdy nic wróci do swoich obowiązków. Klara była skarbem, kimś zbyt cennym, by sprowadzać ją do miękkiego, ciepłego ciała, które pewnie chętnie przyjęłoby go w siebie, zapominając o umyśle. Choć nie zamierzał niecnie porzucać Irlandki myśl, że mógłby ją tak wykorzystać, wydawała się Benowi skandaliczna. Zabraniając sobie pewnych rzeczy, tym większą przyjemność czerpał z prostego przyglądania się reakcjom dziewczyny na dotyk, nieśmiało dopuszczając myśl, że systematyczne wdzieranie się na wszystkie te dziewicze terytoria stanowiło czystą perwersję – perwersję, która go najzwyczajniej w świecie podniecała. Nie miał wcześniej w ten sposób do czynienia z dziewczyną, która nigdy z nikim nie była i musiał sam przed sobą przyznać, że działało to na niego niebywale silnie, dając poczucie absolutnej kontroli. A co zamierzał z nią zrobić, zależało już tylko od tego, co postanowił – czyli czekać, znaleźć odpowiedni moment, być może podroczyć się z Puchonką wystarczająco, by mocniej odpuściła swoim zahamowaniom, odnajdując własną bestię ukrytą pod warstewką niewinności i dobroci. Zamierzał nie tylko sprawić, że doskonale zapamięta sobie ich pierwszy raz, ale poczuje też w pełni, co to znaczy naprawdę kogoś pragnąć – wyczekiwanie i podsycanie żądzy zawsze sprawiało, że ostateczna gratyfikacja była dużo intensywniejsza, słodsza. A Ben przecież wytrwa, potrafił to, tak jak ujarzmiać własne emocje samą tylko silną wolą, wyuczył się wszystkiego. Trzeba było tylko chcieć. Ostatni raz przygryzając wargę i wzdychając krótko, gdy dłoń Claire przesunęła się na jego plecy, Watts chętnie oparł czoło o jej, leniwie, jakby z rozmysłem odpowiadając na krótkie pocałunki, które nieco zbyt łatwo podsycały ciepło tlące się pod skórą. Mrucząc cicho, gardłowo, jak wielki rozpieszczony kociak, znów zaczął sunąć kciukiem po karku Puchonki, uśmiechając się samym kątem ust. Pytanie w jej oczach było aż nadto jasne, nawet można by powiedzieć, że nieco rozczulające i Szkot dłuższą chwilę naprawdę zastanawiał się, co z tym zrobić – bo nie, jego decyzja o braku seksu wciąż stała twardo na swoim miejscu i choć Klara doprowadziła go do takiego stanu, że była to decyzja prawie masochistyczna, nie zamierzał z niej rezygnować. Nie i już. Jeśli Ben się na coś uparł, nie istniała taka siła, by pokojowo odwieść go od zamiarów, które sobie powziął, nawet gdy oznaczało to jego własny dyskomfort. To... Co to było! Zajmie się sobą bez żadnego problemu, potrzebował tylko chwili na osobności i wspomnienia rozchylonych ust oraz szybszych oddechów Annesleyówny. Klarze za to... Klarze mimo wszystko należała się nagroda za walkę z własną nieśmiałością i lękami, które zapewne urosły w jej umyśle do rozmiarów niezdobytych szczytów, a Watts nie był przecież tak okrutny, by zostawiać ją bez żadnej gratyfikacji. Sięgnął w dół, zapinając z powrotem rozporek, choć przyszło mu to z trudem, w żaden sposób nie odpowiadając na ewentualne pytające spojrzenia Irlandki – musnął tylko szybko jej usta, opierając dłoń na zgrabnym udzie i zadzierając nieco do góry szkolną spódniczkę. - Byłaś bardzo dzielna, wiesz? – zaczął, sunąc ręką dalej. Głos nieco mu się obniżył, nabierając tej specyficznej chrypki, która pojawiała się w momencie głębokiego podniecenia. Gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości, wystarczyło spojrzeć na iskry w oczach Bena lub dłoń, która wreszcie znów delikatnie objęła kobiecość Puchonki. - Bardzo – powtórzył, powoli poruszając palcami w sposób, który z chwili na chwilę miał rozpalać coraz mocniej i mocniej. Z rozmysłem prowadził ją ku słodkiemu końcowi, tym razem nie zamierzając się droczyć. Chciał zobaczyć, jak będzie wyglądała, gdy po raz pierwszy sięgnie ekstazy z czyjegoś powodu, jak zabrzmi jej głos. - Jesteś cudowna – komplementy, które mamrotał przy jej skórze być może brzmiały trywialnie, ale wydawały się Krukonowi potrzebne, niezbędne wręcz. Chciał je powtarzać, chciał, żeby wsiąkły w Claire i budowały ją, budziły siłę, którą przecież w sobie miała, był tego pewien. Wyczuwając coraz gwałtowniejsze spięcia ciała dziewczyny, pochylił głowę, kąsając jej szyję, gdy szczytowała. - Moja Claire – szepnął cicho, bardziej do siebie niż Annesleyówny.
|
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:38 | |
| - Spoiler:
Nie rozumiała niuansów, jakie kazały teraz Benowi zdusić w zarodku swoje potrzeby pomimo, że przecież ona sama wychodziła im naprzeciw. Pytanie, które zagościło w jej spojrzeniu, nie mogło tak po prostu odejść, wręcz przeciwnie, gdy Krukon zapiął rozporek, ten sam, który ona przecież przedtem rozpięła w dość znaczącym przekazie, znak zapytania urósł tylko i zajaśniał wyraźniej. Bo jak to? Dlaczego? Co zrobiła nie tak? To było bardzo w stylu Claire szukać winnych - czy raczej po prostu obwiniać siebie. Dorzucając do tego bieżącą prostotę rozumowania Irlandki - skoro pragnienia Bena były aż nadto widoczne, a jednak z nich rezygnował, to na pewno chodziło o nią, nie mogło być inaczej - uzyskiwało się obraz dziewczynki mocno skonfundowanej. Nie złej, nie oburzonej, ale po prostu wytrąconej z równowagi i ponownie oswajającej się z powracającymi wątpliwościami i zażenowaniem. Bo nie tak to miało wyglądać, nie do końca w taki sposób. Pytania nie miały jednak czasu się rozmnożyć - Ben tego czasu im nie dał. Szkot bez trudu odnajdywał kolejne ścieżki prowadzące do puchońskiego serca i to zarówno w kontekście uczuć czystych, niewinnych i do bólu przyzwoitych, jak też całej fizycznej, pełnej podtekstów reszty. Niezależnie, co kierowało chłopakiem w przypadku odmawiania przyjemności samemu sobie, najwyraźniej nie dotyczyło to jej - poczynania chłopaka wobec Claire prowadziły bowiem wyraźnie w przeciwnym do przyzwoitości kierunku. I jakkolwiek towarzyszące czynom Krukona słowa dalekie były od standardowych, najbardziej spodziewanych wyznań, to nie byłoby przesadą stwierdzenie, że w tym momencie działały one na Irlandkę znacznie lepiej niż jakiekolwiek bardziej oklepane zwroty. Ubranie ich relacji w formę opiekun-podopieczna czy przewodnik-uczennica podkreślone teraz nie tyle - przynajmniej początkowo - wyznaniami miłości, a okraszoną odrobiną wyższości pochwałą wypełniło głowę Puchonki przyjemnym szumem uniemożliwiającym wysuwanie jakichkolwiek zarzutów czy wątpliwości, zmuszającym za to do dodatkowym otwarciu się na wrażenia dotykowe. I Claire zrobiła to, w jednej chwili zapominając o wszystkim, co w jakiś sposób wytrącało ją z równowagi. Wsłuchując się w niski, nieprawdopodobnie pobudzający ton chłopaka sugestywnym westchnieniem powitała pierwszy dotyk, w odpowiedzi na każdy kolejny ruch odruchowo spinając się, ale tym razem w sposób jak najbardziej pożądany. Gdy tylko utwierdziła się w przekonaniu, że tym razem Ben się z nią nie droczy, a rzeczywiście prowadzi do najczystszego szczęścia, odruchowo przylgnęła wargami do krukońskiego ramienia, chcąc choćby w ten sposób wytłumić część westchnień i jęków, które zaczęły pojawiać się coraz częściej i szybciej. I choć wygodniej byłoby jej pewnie podeprzeć się rękoma za plecami, to potrzeba pełnej, absolutnej bliskości Bena była zbyt silna, by pozwolić na jakikolwiek dystans między nimi. Wyszeptane więc w którymś momencie niskim, graniczącym z westchnieniem tonem imię Szkota utonęło w jego ciele, podobnie jak niknął w nim każdy uśmiech rozjaśniający stopniowo twarzyczkę Irlandki. Z jej ust nie padło żadne przekleństwo - te pojawiały się w takich sytuacjach czasem, będąc jednym z bardziej znanych sposób radzenia sobie z nadmiarem emocji - zamiast tego wyrwał jej się cichy, dość wyraźnie usatysfakcjonowany śmiech. I jakkolwiek wciąż dało się w nim wyłapać zawstydzenie, Claire żadnej ze swych reakcji nie próbowała nawet tłumić, przyjmując wszystko, co dawał jej Ben i otwarcie na to odpowiadając. Chwila szczytu, w której intensywność wrażeń przekraczała wszystko, absolutnie wszystko z czym Klara mogła się dotąd zetknąć i co mogła przeżywać przyszła wraz z gwałtownym wdechem i kolejnym atakiem śmiechu poprzedzonym wcześniejszym, pojedynczym krzykiem. Drobne ciało Irlandki wyprężyło się, by w kolejnej chwili rozluźnić się pod wpływem bezpośredniej bliskości Bena. Nie zmieniając pozycji, wciąż podparta o chłopaka, stopniowo opanowywała nie tylko przyspieszony oddech, ale przede wszystkim ekstatyczne drżenie, które dotąd wyrywało się spod wszelkiej kontroli. Czując, jak szalejące fale gorąca uspokajają się powoli i odchodzą, pozostawiając po sobie jedynie przyjemne, obejmujące ją całą ciepło uśmiechnęła się szeroko, leniwie i po raz ostatni odetchnęła głęboko. Ach, więc to tak. Tak wygląda najczystsze szczęście. Wtulona w Szkota, nie zdecydowała się na żadne słowo, żaden komentarz inny od jej wcześniejszych reakcji. Przygryzając lekko wargę dzieliła się z chłopakiem gorącem nie tylko swych policzków, ale praktycznie każdego milimetra jej ciała, niczego nie pragnąc w tej chwili bardziej, jak po prostu tak zostać. Pytania, dlaczego Ben nie chciał dzielić z nią tego doświadczenia, dlaczego tak uparcie sobie tego zabraniał zaczynały na powrót o sobie przypominać, w tej chwili jednak, w ciągu kilku kolejnych minut, nie miały jeszcze nic do powiedzenia.
|
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:39 | |
| Odnajdywanie przyjemności w dawaniu nie było sztuką, której potrafił nauczyć się każdy. Wymagała ona przede wszystkim przekierowania uwagi z własnego ciała na kogoś zupełnie innego, na przyglądanie się jego reakcjom - ruchowi, dźwiękom. Możnaby powiedzieć, że należało odrzucić egoizm, by dojść do momentu, w którym własna rozkosz stawała się drugorzędna, jednak niemal wszystko, o czym myślał i co robił Ben podczas tego spotkania w bibliotece, z pewnego punktu widzenia było przesycone egoizmem i własną satysfakcją. Tak, Krukon był wniebowzięty, że to właśnie jego Klara zapamięta w ten sposób, że zawsze będzie gdzieś już w tyle jej ślicznej głowy, nie zniknie, nie będzie takiej możliwości. Koncentrując się na jej potrzebach, zapewniał sobie miejsce w puchońskim serduszku i chociaż to ona sięgnęła szczytu, to koniec końców Watts czuł naprawdę ogromną satysfakcję, możliwe że nawet większą, niż gdyby po prostu wziął dziewczynę na zakurzonym blacie. Gdyby się tak zachował, udowodniłby sobie i jej, że był tylko chłopcem nie potrafiącym zapanować nad własnymi reakcjami, a szczególnie w oczach Annesleyówny chciał być mężczyzną. Takim z prawdziwego zdarzenia, skałą na której można się wesprzeć, czymś stałym i bezpiecznym. Azylem, w którym mogłaby się schronić i mieć pewność, że nie spotka jej tam żadna krzywda. Sposób, w jaki poruszało się ciało Irlandki, kiedy jej dotykał, przyciągał wzrok w sposób nie mający nic wspólnego z przyzwoitością - przyglądał się każdemu szybszemu wdechowi, każdemu gwałtowniejszemu drgnięciu, ucząc się, co miało na dziewczynę największy wpływ. Przynajmniej na początku, kiedy jeszcze mógł względnie trzeźwo myśleć, bo z każdą kolejną chwilą, pocałunkami na ramieniu i gorącem buchającym od Claire jak z pieca, sam zaczynał coraz gwałtowniej tracić głowę, słysząc w uszach nasilający się szum oraz czując drżenie rąk. Jego ruchy zaczęły stawać się chaotyczne, kompletnie nieskoordynowane, oddech cięższy, ale Puchonce na szczęście nie trzeba było wtedy już wiele, by sięgnąć spełnienia. Śmiech w reakcji na orgazm w pierwszej chwili zaskoczył prefekta, nakazał mu uważniej spojrzeć, bo to chyba nie była normalna reakcja? Przynajmniej nie taka, z jaką Ben miał okazję się dotąd spotkać, mówiąc w kontekście zbliżeń - zwykle były to jednak przekleństwa, wbijanie mu paznokci w plecy i ramiona, czy gryzienie warg w gwałtownych pocałunkach. Do tego był przyzwyczajony, a nagła miękkość Klary stanowiła coś zdecydowanie nowego. Ostatni raz dotykając delikatnie epicentrum jej przyjemności, wywołując gwałtowniejszy dreszcz, Krukon przesunął dłoń na udo dziewczyny, a potem w górę, znów pod sweter - jasna skóra Irlandki była rozgrzana i plastyczna, jakby Annesleyówna lada chwila miała się rozpłynąć w jego rękach. Odetchnął cicho, zatapiając nos w burzy rudych włosów i przymykając na chwilę oczy - więc tak to było z kimś, kto znaczył o wiele więcej. I chociaż obiecał sobie aspirować do czegoś więcej, męska potrzeba pochwały w kwestii dawania przyjemności w końcu wysunęła się na pierwszy plan, przepychając przez usta Szkota pytanie, w którym rozbawieniem próbowano zamaskować nutę niepewności: - Chyba ci się podobało? |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:39 | |
| Potrzebowała kilku dłuższych chwil na to, by nie tyle oprzytomnieć, co zamknąć emocje ponownie w granicach umożliwiających w miarę trzeźwe myślenie. Była wrażliwa, reagowała w sposób absolutnie szczery (choć nie do końca ten sam, jak zwykły reagować inne kobiety) i nie potrafiła od tak wrócić do pełnego opanowania - te cechy miały towarzyszyć jej nie tylko teraz, ale w ogóle, za każdym razem, gdy miało być jej dane smakować to szczęście. Oczywiście, w tym momencie nie wiedział o tym ani Ben, ani też ona sama, ale nawet po latach, będąc już dorosłą, dojrzałą kobietą, mając w swym plecaczku cały zestaw doświadczeń - nawet wtedy miało być tak samo szczerze, tak samo intensywnie i w tym wszystkim tak samo uroczo. Charakter może wreszcie się jej wyostrzy, hartowany kolejnymi miesiącami, może straci na naiwności, dobro może spadnie do rozmiarów mieszczących się w niewielkiej skrzynce, ale w takich sytuacjach, w których odpadną wszystkie maski, pozy, w którym każde przykre wspomnienie zostanie zduszone w najdalszym kącie - wtedy zawsze będzie tak samo, dokładnie tak, jak teraz. Mimo tego to wciąż wymagało wyjaśnień. To, że dłonie wciąż drżały jej delikatnie, że rumieńce wcale nie chciały od tak zniknąć z policzków, wreszcie - że dotykane przez Bena fragmenty gorącej skóry prędko pokrywały się gęsią skórką. Wszystko to z perspektywy Szkota wymagało ubrania w konkretne słowa, w bezpośrednie, jasne wyznanie, które Claire zamierzała mu w takim razie dać. Jasne, wstydziła się, samo uświadomienie sobie, jak reagowała wzbudziło w niej falę irracjonalnego zażenowania, ale, na wszystkich bogów, było... Było... - Sądziłam, że było słychać - stwierdziła cicho, gdy wreszcie zdecydowała się unieść głowę i spojrzeć na swego partnera. W jej tonie nie było jednak żadnej napaści, drwiny, nawet zdziwienia - niczego, co mogłoby zostać odebrane źle, nieprawidłowo. Uśmiechając się, odgarnęła do tyłu rudą grzywę i układając dłonie na policzkach chłopaka, ucałowała go raz jeszcze. - Było wspaniale, Ben - szepnęła cicho, tuż przy samych ustach Krukona. - Wspaniale. Odsuwając się ostrożnie, po raz kolejny uzmysłowiła sobie, że nie chce się rozstawać, że wizja rozejścia się do własnych dormitoriów może nie przeraża jej, ale wydusza z jej gardła cichy, niezwerbalizowany jeszcze jęk. Chciała mieć Szkota blisko, tuż obok. Jeśli miała spać, chciała to robić w jego ramionach, bo był jedynym - poza braćmi, ale to przecież zupełnie inna kategoria - przy którym czuła by się wystarczająco bezpiecznie i który... Nie mógł nic poradzić na jej jasnowidzenie, nie miał takiej władzy. Nie mógłby zagwarantować jej, że nic w nocy nie zobaczy, że nie obudzi się z krzykiem, mając przed oczyma skuwające ją zimnym lękiem obrazy. Ale to nie miało znaczenia, bo gdyby był obok, nie bałaby się aż tak. Uporałaby się z tym, skuliła w silnych objęciach i... Ale nic z tego nie zrobi. Nie, bo byli w szkole, w różnych domach i jedyne chwile, jakie mogli ze sobą dzielić to te, które z trudem wyrwą z szarej rzeczywistości. Odetchnęła cicho. Po wszystkich obawach przed samotnością i utratę osób jej bliskich, najbliższych, musiała dla odmiany oswoić się z czymś nowym - z tęsknotą, tą, którą odczuwa się wtedy, gdy masz kogoś jednocześnie blisko, ale tak naprawdę daleko, bardzo daleko, w drugim końcu zamku. - Ben... - zaczęła więc cicho, początkowo nieudolnie i tylko po to, by zatrzymać go przy sobie na dłużej - jak gdyby rzeczywiście musiała to robić. Brak konkretnego tematu, jaki mogłaby wpleść po imieniu Krukona szybko jednak przywabił wątek, który wciąż nie dawał jej spokoju, a który teraz znalazł dla siebie doskonałą okazję. Bo... Bo jedną rzecz wciąż chciała wyjaśnić, jakkolwiek głupie by to było. - Ben, dlaczego... Dlaczego nie chciałeś tego ze mną dzielić? - zapytała cichutko, walcząc z zawstydzeniem. I w zasadzie na tym powinna skończyć, na tym zażenowaniu i wątpliwościach, tak byłoby dobrze i naturalnie. Ale nie, nie zdążyła się ugryźć w język. Wspomnienia artykułów usłużnie wyciętych z Lustra i wysłanych jej przez Briana przyszły same, podobnie jak niepowstrzymane w odpowiednim momencie stwierdzenie. - Przy Aristos nie miałeś podobnych oporów. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:40 | |
| Gdyby Claire znów zaczęła wyciągać po niego zachłanne ręce, Krukon raczej nie byłby już w stanie jej odmówić – sam z szumem w uszach i walącym sercem ledwie trzymał się w ryzach, by wytrwać przy postanowieniu. Z powodów, które większości wydałyby się niejasne i niedorzeczne, przeciągał moment ostatecznego, pełnego zbliżenia, bo było to dla niego po prostu ważne. Tak zwyczajnie i po prostu chciał, żeby Klara miała w związku z tym jak najprzyjemniejsze wspomnienia. Teraz, gdy było już po wszystkim, a owca została cała mimo sytości wilka, chłopak na nowo odzyskiwał rezon, po prostu ciesząc się obecnością drugiej osoby, ciepłem jakim emanowała i drobnymi dreszczami wyczuwalnymi, kiedy powoli sunął palcami po wrażliwej skórze. On to zrobił, on i nikt inny, choć informacja wymagała potwierdzenia, upewnienia się, że umysł mógł przyjąć pochwałę oraz poczuć się lepiej. Przyjemna miękkość, którą poczuł we wnętrzu klatki piersiowej, gdy Annesleyówna objęła dłońmi jego policzki, była słodka i odurzająca jak zapach bzu w letni wieczór – przywołała też na nie nieco więcej koloru niż zwykle, ale na szczęście nie było tego tak bardzo widać. Dopiero słowa sprawiły, że Ben uśmiechnął się lekko, pozbywając się wszystkich obaw, które już czekały w ciemnych kącikach na dogodną okazję do podniesienia głów i zburzenia całego bulgoczącego w nim ochoczo szczęścia. Było w porządku, naprawdę w porządku. Nawet perspektywa rozejścia się do swoich dormitoriów nie wydawała się Krukonowi aż tak bardzo nieprzyjemna, bo choć oczywiście wolałby mieć Claire przy sobie, choćby tylko po to, by czuć jej obecność, a niekoniecznie w innych celach, to jego niestety aż tak mocno nie bolała wizja separacji. Przeżywał ją wielokrotnie po każdym spotkaniu z Puchonką, gdy jeszcze udawał, że dziewczyna przestała dotykać wrażliwe struny w jego sercu i teraz rozłąka nie wydawała się tak przerażająca, ponieważ została oswojona – z tą ważną różnicą, że teraz przerwy miały być tylko tymczasowe, bo prędzej czy później zobaczą się znowu. Ten jeden prosty fakt w połączeniu ze świadomością, że Annesley czuje do niego coś więcej, uspokajał obawy Szkota. Nie tylko zresztą obawy, ale również wszystkie inne złe podszepty umysłu i pewnie dlatego zarzut, który wreszcie wydusiła z siebie Claire, zadziałał na Bena jak wylanie na głowę kubła lodowatej wody. Wzdrygnął się wyraźnie, odruchowo prostując jak struna i zabierając dłonie z pleców Puchonki, na których w pewnym momencie zaczął rysować palcami przypadkowe wzory. W niebieskich oczach malowało się zdumienie, na krótki moment zmieniając wyraz twarzy Krukona w coś przypominającego zbesztanego chłopca, nie rozumiejącego dlaczego właśnie dostał po rękach. Przecież trzymał się z daleka od słoika z ciastkami...? Pierwsze, racjonalne pytanie, na które mógłby odpowiedzieć bez problemu oraz wytłumaczyć swój specyficzny punkt widzenia, utonęło pod irytacją, jaka w następnej chwili smagnęła myśli Szkota. Irytacją i swoistym poczuciem zdrady – bo jeśli Klara wspomniała o Aristos, to albo widziała ją z Wattsem na balu zimowym i wysnuła własne, daleko idące wnioski, albo czytała Lustro, które swego czasu tak namiętnie podążało za jego życiem uczuciowym, przypisując mu metkę niewyżytego casanovy i uwierzyła w każde słowo. Nie wiedział w tej chwili co gorsze, bo choć faktycznie spędził z panną Lacroix kilka upojnych chwil, wiedział o tym tylko i wyłącznie Samuel oraz sama zainteresowana. - Skąd możesz to wiedzieć? – spytał w sposób dosyć spokojny, ale chłód w głosie i zmarszczenie brwi robiły swoje, nadając jego postawie wyraźnego dystansu. - Nigdy oficjalnie z nią nie byłem, czemu sądzisz, że ze sobą spaliśmy? Wiedział, że to co mówił, stanowiło nieczyste może nawet nieco podstępne zagranie, ale musiał dojść do tego, co siedziało w głowie Claire. Musiał, bo chciał wiedzieć, co takiego zachwiało jej wiarą w niego i wywołało insynuacje, że dla kogoś zrobiłby więcej niż dla niej. Sama myśl o tym sprawiała, że złość gotowała się pod skórą Krukona, najeżając go i wypierając tę miękką, przyjemną chmurkę wypełniającą mu wcześniej głowę. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:40 | |
| Klara nigdy nie mówiła tego, co jej akurat ślina na język przyniosła i nigdy też nie dawała wiary wszystkim tym plotkom, które tak chętnie rozpowiadano na szkolnych korytarzach. Te dwa stwierdzenia były w zasadzie niepodważalnymi prawidłowościami, które należało mieć na uwadze gdy próbowało się scharakteryzować rudowłosą Puchonkę. Za każdym razem, gdy któraś z jej koleżanek próbowała podetknąć jej pod nos najnowszy numer Lustra, Irlandka prychała z nieskrywaną pogardą i odchodziła w swoją stronę, by zająć się czymś ważnym i produktywnym - czym lektura plotkarskiego szmatławca z pewnością nie była. Zresztą, nawet jeśli czasem podchwyciła coś, co tak ochoczo rozpowiadały jej rówieśnice- jakiś gorący news, niekoniecznie mający cokolwiek wspólnego z prawdą - to nigdy, po prostu nigdy nie poruszała tego w żadnych rozmowach. Każdy podobny donos traktowała co najwyżej jako wątpliwą ciekawostkę i mało śmieszny żart, a nie coś, o czym papla się na prawo i lewo. Ale teraz właśnie to zrobiła. Palnęła głupotę, której nijak nie mogła potwierdzić i która... Cóż, powiedzmy to wprost. Nigdy niczego podobnego nie powinna powiedzieć, a już z pewnością nie w tej chwili. Równie dobrze mogłaby dać Benowi w twarz, efekt byłby porównywalny. Na żal i skruchę było jednak zbyt późno - co zostało powiedziane, tego się nie odpowie, można było co najwyżej brnąć w ten temat dalej. Albo go uciąć, oczywiście, przy czym na to akurat Watts jej z pewnością nie pozwoli. Nie pozwolił. Nagły chłód widoczny w całej jego postawie i brzmiący w każdym jego słowie zmroził ją do szpiku kości, dobitnie pokazując, jak duży popełniła błąd. Duży. Ogromny. Najgorszy z możliwych. Odruchowo kuląc się przed słusznym zresztą zjeżeniem się Szkota w nieporadnym i zupełnie zbędnym geście poprawiła sweter i wygładziła spódniczkę, z trudem powstrzymując się od ucieczki spojrzeniem gdzieś na bok. - Mam trzech braci, którzy zawsze są na bieżąco z każdym, kto w jakiś sposób może im zagrażać, Ben - mruknęła cicho w mizernej próbie obrócenia wszystkiego w żart. Wyszło to jednak na tyle słabo, że w reakcji mogła tylko sapnąć sfrustrowana i skrzywić się w gorzkim uśmiechu. - Brian przysłał mi wycinki z gazet... z Lustra. - Wypowiedziawszy to, Claire w dwójnasób odczuła ciężar sytuacji. To nie tak, że zrobiła coś złego. Nie, ona sięgnęła po zachowanie dosłownie niedopuszczalne, przedkładając fantazje z plotkarskiej gazety ponad słowa własnego mężczyzny. To znaczy, teoretycznie wcale o tym nie rozmawiali, dotąd nie było powodu, w zasadzie więc to nie do końca tak, ale... Och, na miłość boską, oceniłaś go jak pierwszego lepszego. Uwierzyłaś w jakieś fantazje nawet nie pytając go o to, jak było naprawdę. Bliskość zjeżonego Bena nagle stała się dla niej trudna do zniesienia, nie widziała jednak sposobu, w jaki mogłaby od niego... uciec? Szkot wciąż był blisko, tak blisko, że nie było mowy o zsunięciu się z blatu i dezercji w jakiś bezpieczniejszy zakątek biblioteki. Ale to może i dobrze, prawda? Dzięki temu musiała mówić. Musiała przyznać się do swych wątpliwości - z jednej strony żałosnych, z drugiej jednak mimo wszystko zrozumiałych - i zmierzyć się z konsekwencjami niepanowania nad tym, co mówi. Zresztą, skoro już zaczęła, to wypadało skończyć. Raz a dobrze. - Aristos Lacroix, Porunn Fimmel, Aria Fimmel - wyrzuciła na jednym oddechu, nie dodając nic więcej. Było oczywiste, o co chodzi. Było oczywiste, do czego zmierza. Przecież wiadomo, w jakim kontekście Lustro łączyło te nazwiska z nazwiskiem Bena. Przecież wiadomo, czego dotyczyć mogły teraz wątpliwości Claire. To nie tak, że zamierzała wchodzić w przeszłość Wattsa z butami - nawet, gdyby miało potwierdzić się wszystko, co radośnie donosiły plotkarskie artykuły, Annesley nie miała nic do tego. To było kiedyś, dawno, kiedy wszystko wyglądało inaczej. Nie, w tym momencie chodziło po prostu o to, że... Chciała zrozumieć. Nic więcej, naprawdę. To mogło wyglądać lepiej, mogło brzmieć lepiej. Powinno. Ale teraz to już chyba pozamiatane, nie? W wyraźnym poddenerwowaniu zacisnęła dłonie na brzegu bibliotecznego pulpitu i odwróciła wreszcie wzrok, nie kryjąc zażenowania. Nie chciała, żeby tak wyszło. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:41 | |
| Czegoś takiego Ben się zdecydowanie nie spodziewał – no bo jak tak można najpierw migdalić się bez żadnych oporów, głaskać i obsypywać pocałunkami słodkimi jak cukierki, a potem pytać faceta o jego mniej lub bardziej potwierdzone byłe? Gdyby nie znał jej lepiej, Krukon podejrzewałby Claire o wyjątkowo wredną, paskudną intrygę mającą na celu pogrążyć go w najgorszy z możliwych sposobów, bo grając na uczuciach i delikatnych strunach, które przed nią odsłaniał. I tylko przed nią, bo na podobną otwartość bał się zdobywać nawet przy własnej rodzinie, woląc się raczej kreować na kogoś tak samo silnego jak wuj, choć przecież oni znali go najlepiej. Tak samo i Sam, choć pozwalał Wattsowi dowiedzieć się o sobie wszystkiego poprzez legilimencję, nie otrzymał w zamian dokładnie tego samego, bo Szkot wciąż miał swoje tajemnice. Każda ważna dla niego osoba, otrzymywała fragment głębszej wiedzy o Benie, ale nikomu jak dotąd nie dał dostępu do wszystkich jej kawałeczków – Annesley miała być pierwsza i jedyna. Szkoda tylko, że zapomniał, że ona też była człowiekiem i tak samo jak ktokolwiek inny mogła popełniać błędy, wysnuwać błędne wnioski lub zawodzić – dobrze, że szybko mu o tym przypomniała, zanim zbyt mocno zaczął ją uważać za kogoś stojącego ponad zwykłymi przyziemnymi sprawami. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że niedoprecyzowane oskarżenie, które Klara posłała w jego stronę, w dodatku wysnute na podstawie kłamliwych artykułów z Lustra, wywołało w Wattsie wściekłość. Tę jej zimną, opanowaną odmianę, jaka tylko pozornie nie była nawet w połowie tak destrukcyjna jak szał berserka – mogła odczekać, zwinąć się wężowato w cieniu i czekać na odpowiedni moment, by cios uderzył precyzyjnie w to miejsce, w którym zada najwięcej obrażeń. Wyjaśnienie dotyczące braci w żaden sposób nie wpłynęło na udobruchanie prefekta, sprawiając tylko, że mocniej zmarszczył brwi, wyraźnie niewzruszony próbą ucieczki od tematu. W trakcie krótkiej chwili, gdy Klara szukała dalszych słów, podciągnął z powrotem na ramiona koszulę, zapinając po kolei guziki, które wcześniej tak ochoczo rozpięła. Nie ruszał się z miejsca, robił to specjalnie i z premedytacją, nie dając Puchonce najmniejszej okazji do ucieczki – skoro już coś zrobiła, skoro powiedziała rzeczy, które bolały bardziej niż gdyby zdecydowała się strzelić go własnoręcznie w twarz, powinna ponieść konsekwencje. A przynajmniej tak podpowiadała Benowi jego własna złość. Tylko dlaczego zdecydowała się podnieść tę kwestię teraz? Tego jednego nie mógł pojąć. Nagle zdecydowała się być zazdrosna o dziewczęta, które mogły z nim kiedyś być, bo ona wtedy nie chciała? - Chcesz, żebym ci się wytłumaczył z plotek w Lustrze – odparł z przekąsem, gdy wreszcie padły trzy nazwiska. Powinien się tego prędzej czy później spodziewać, w końcu sposób w jaki całował i dotykał Claire wyraźnie wskazywał na to, że miał wcześniejsze obycie w kwestiach damsko-męskich, ale żeby tak szybko? I nie mogła inaczej o to zapytać, tylko ciskać oskarżeniami? Krzyżując ręce na klatce piersiowej, Szkot przekrzywił lekko głowę, uparcie przyglądając się dziewczynie nawet wtedy, kiedy uciekła wzrokiem. Chciała wyjaśnień? Świetnie. [b]- Z Arią nic mnie w ten sposób nie łączy. Uważam, że jest urocza i lubię jej towarzystwo, pomogła mi kiedyś po kłótni z Samem, ale nie ma w tym nic więcej. Z Porunn całowałem się kilka razy, ale ona mnie nigdy naprawdę nie chciała, wolała rozbijać mi na głowie butelki – urwał na krótki moment, palcem wskazując na bok głowy, gdzie na wysokości skroni srebrzyła się blizna - I tłuc przy każdej okazji. Do dzisiaj powtarza, że mnie zabije, więc domyśl się, ile w tym romantyzmu. Aristos... – sapnął z niezadowoleniem, szukając słów, które nie byłyby zbyt dobitne, ale wciąż wyrażały to, co miał na myśli, nie pozostawiając żadnych niedomówień. - W dniu, w którym pierwszy raz z nią rozmawiałem, przespaliśmy się ze sobą. Tak jakoś wyszło. Dzieciaki zamknęły nas w starym schowku Pincowej, a kiedy się z niego wydostaliśmy, pogoniła Porunn i uparła się, że wypierze mi szatę – w tym miejscu wzruszył lekko ramionami. - Nic by z tego nie wyszło, bo była zapatrzona w Rosiera. No i, no nie wiem, w końcu się okazało, że popiera Czarnego Pana – z każdym kolejnym słowem mówił w sposób coraz bardziej sarkastyczny, coraz bardziej oderwany, jakby nie znajdował się tuż obok Claire, a był gdzieś o wiele dalej. - Z czegoś jeszcze ci się wyspowiadać? Z pierwszego pocałunku albo pierwszego razu? Ze wszystkiego, co robiłem, czy z każdej dziewczyny na którą spojrzałem, kiedy mnie nie chciałaś? |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:41 | |
| Zazdrość, choćby ta zupełnie irracjonalna, bo dotycząca czasów, co do których nie miała prawa mieć zastrzeżeń, w jakiś sposób była naturalna i spodziewana. Każdą kobietę bolałoby i drażniło wyobrażenie sobie własnego mężczyzny trzymającego w objęciach inną - nie ważne, kiedy miałoby to mieć miejsce, wczoraj, miesiąc czy rok temu. Nie miało znaczenia, czy byli wtedy razem czy jeszcze w ogóle o sobie nie myśleli - drobna szpileczka miała specjalne miejsce, w które wbijała się za każdym razem, gdy wybujała wyobraźnia podsuwała niepożądane obrazy. I to wszystko było całkiem naturalne, oczywiste, ze strony Bena wyglądało to na pewno podobnie. Problem tylko w tym, że teraz nie o to chodziło. Nie całkiem. Oczywiście, należało to ująć inaczej. Zadać proste, dyplomatyczne pytanie - dokładnie takie, jakie zadała, psując je potem niepowstrzymanym dodatkiem. Nazwiska. Na cholerę jej były teraz nazwiska? Po co jej było podpieranie się tym całym szmatławcem, fragmenty którego Brian - nie sam zresztą, to przecież był efekt braterskiej współpracy z Rileyem - tak ochoczo podesłał jej rodzinną sową? To było poniżej jej poziomu - i poniżej jakiejkolwiek godności, którą przecież ceniła. Mimo tego... Tak wyszło. Źle wyszło. Po prostu Wattsa skrzywdziła, w dodatku co najmniej niesprawiedliwie - choć to określenie naprawdę łagodne, nie oddające pełnej skali występku, który musiała teraz naprawić. Bardzo chciała się z tego wycofać, z tego jednego niefortunnego zdania. Zamiast tego jednak poddała się temu cichutkiemu, ale jakże przekonującemu głosikowi sugerującemu coś przeciwnego - że nie, trzeba wyjaśnić, skoro już zaczęła. Ten temat przecież i tak by wrócił, więc po co dzielić to na raty? Nie, to jest przecież doskonała okazja, by omówić ten drażliwy wątek. To nic, że jej policzki wciąż zdobiły delikatne rumieńce. To nic, że nagła oziębłość Szkota, dystans, który sama wymusiła, rujnował te chwile doskonałego szczęścia. Kto by się tym przejmował? Balansując na granicy rozdzielającej dwa pragnienia - to silniejsze, by uciec, i to słabsze, ale paradoksalnie bardziej przekonujące, by brnąć w temat dalej - odetchnęła głęboko, mimowolnie przygryzając wargę. Czuła się źle już nie tylko w związku z dyskomfortem wywoływanym przez sam temat, nie tylko w związku ze świadomością błędu, ale też z powodu bardziej przyziemnego - tego, w jakim układzie się teraz znajdywali. Nigdy nie bała się Bena, wychodziła na przeciw jego gburowatości i arogancji, ale to chyba... To mogło nie być takie proste. Bo może po prostu go nie znała, nie całkiem. Może tak naprawdę nie miała pojęcia, do czego jest zdolny. I teraz, w tej chwili, kiedy świadomie nie dawał jej choćby milimetra na jakiś ruch, kiedy nie pozwalał jej zeskoczyć na ziemię, wciąż będąc tak bardzo blisko - mimowolnie spięła się. To był odruch, naturalna reakcja na pierwszy sygnał zagrożenia. Nie, nie wierzyła, by Watts mógł jej zrobić krzywdę, ale obecna sytuacja nie mogła wywołać innej reakcji. Ciało, to samo, które jeszcze przed momentem rozpływało się pod dotykiem dłoni Szkota, teraz wiedziało swoje - i okazywało to. - Ben, ja nie... - Próbowała mu przerwać tylko raz, jeden nieudany raz. Potem już nawet nie starała się wcinać, wiedząc, że to nic nie da. Krukona otoczyły mury z lodu, których nie była w stanie teraz skruszyć. Jak mogłaby, skoro sama je postawiła? Jasne, teoretycznie właśnie dlatego powinna wiedzieć, jak je obalić - ale to tak nie działało. Barykady, których ustawienie samemu się sprowokowało, były trudniejsze do obejścia od wszystkich innych. W efekcie kuliła się tylko w sobie, słuchając wszystkiego, co mówił, każdego słowa. Aria, Porunn... Przy Aristos drobną twarzyczkę wykrzywił delikatny, niewytłumaczalny, ale jednak doskonale zrozumiały grymas. To było kiedyś. Kiedyś, kiedy jeszcze Ben był dla niej przyjacielem, tylko nim. Nie miała prawa oczekiwać, że w tym czasie Szkot kogoś sobie nie znajdzie, że nie będzie szukał bliskości. Teraz jednak, w obliczu tak rzeczowych, do bólu bezpośrednich wyjaśnień, nie mogła zdusić w sobie niezadowolenia, swego rodzaju urażonej dumy. Mimo tego słowa, jakie padły z jej strony w odpowiedzi na ofensywę Szkota - bo chyba właśnie tak należało do tego podchodzić, każde kolejne słowo Krukona było w tym momencie atakiem - pozbawione były goryczy. Bo jej zależało, tak cholernie zależało, że tym razem zmusiła się do zaciśnięcia zębów i zduszenia w sobie wszystkiego tego, co jeszcze nieopatrznie mogło jej się wyrwać. I choć w duchu gryzła się w język, w rzeczywistości znalazło to odbicie w dość intensywnym przygryzieniu dolnej wargi, która szybko podbiegła krwią. - Nie o to mi chodziło - stwierdziła wreszcie cicho, jakby osiągnięcie dobitniejszych intonacji było teraz poza jej zasięgiem. - Ben, nie zamierzam cię osądzać, robić wyrzutów czy twierdzić, że do czegokolwiek nie miałeś prawa. Ja po prostu... Po prostu chciałam wiedzieć, co mogły mieć one, ona, a czego nie mam teraz ja. Chciałam wiedzieć, co mnie od nich różni, to wszystko. - Wbijając wzrok w jeden z regałów po lewej zmrużyła oczy i zamarła, czując, jak mięśnie drżą jej z napięcia. Kostki zaciśniętych na brzegu pulpitu dłoni zbielały jej z wysiłku a krew szumiała w skroniach ze zgoła innego powodu niż jeszcze kilka chwil wcześniej. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:42 | |
| Być może zazdrość i złość miały swoje wytłumaczenia – w końcu gdyby stali na odwrotnych pozycjach, Ben zapewne szalałby na najmniejsze wspomnienie każdego, kto mógł kiedyś trzymać w rękach jego kobietę. Bo przecież zawsze w jakiś sposób uważał Claire za swoją, prawda? Od czasu gdy zaczęła oswajać jego niezbyt pociągający temperament, kiedy nie uciekła, a sukcesywnie dobierała się do coraz głębszych warstw krukońskiego serca, zostawiając w nim na zawsze swój ślad. Doceniał wytrwałość, pot i oddanie sprawie, której się podjęła, nie zastanawiając się nad tym zbyt mocno - odwdzięczył się jej przywiązaniem, jakiego rozmiar przerażał nieco jego samego, ochroną i chęcią do pomocy o każdej porze dnia lub nocy. Annesley była kimś, kto wcale nie miał obowiązku próbować bratać się z Wattsem, a jednak gdzie teraz się znajdowali po tych wszystkich latach spędzonych gdzieś obok siebie? Los potrafił zabawnie rozkładać karty i łączyć ze sobą ludzi, którzy pozornie powinni nie mieć ze sobą nic wspólnego. Być może Irlandka czuła coś podobnego – musiała, inaczej nie gryzłyby ją plotki rozsiewane przez ludzi, którzy nie mieli oporów manipulować prawdą – tylko w swoim aktualnym stanie Ben nie mógł pojąć, dlaczego wyraziła to akurat w ten sposób. Czemu tak niefortunnie dobrała słowa, dlaczego nie zapytała normalnie? Przecież posiadała w sobie niecodzienną przenikliwość i zdolność dobierania słów tak, by wyrazić się jasno i konkretnie – między innymi za to ją uwielbiał, za ten brak obłudy, czy manipulacji rzeczywistością. Wściekłość rządziła się jednak swoimi prawami, bo w sytuacji, w której okazał Claire tylko i wyłącznie adorację, rzucony nagle zarzut zabolał Wattsa nie gorzej niż siarczysty policzek, wywołując w nim poczucie niesprawiedliwości oraz nakazując odwrót za bezpieczne mury. Właśnie zza tych wysokich barykad odpowiadał Puchonce, nie bawiąc się w próby nagięcia faktów, przedstawiając je dokładnie tak, jak było naprawdę – i choć kilka razy ugryzł się w język, by nie dać się ponieść i nie zacząć być po prostu wulgarnym, nie skłamał. Jeśli dziewczyna nie będzie w stanie znieść prawdy, to jaki był sens ciągnięcia tego związku? Mimo wszystkiego co do niej czuł, Ben nie byłby w stanie wiązać się z kimś, komu nie mógłby powiedzieć każdej rzeczy, która chodziła mu po głowie. Taki był jeden z warunków bezgranicznego zaufania, którym chciał w końcu obdarzyć Claire, na razie testując jak wiele naraz może go jej dać i gdzie zaczyna czuć się niekomfortowo. Chociaż teraz Irlandka boleśnie go zraniła, wyciągając na powierzchnię opryskliwość i złość, słowa wypowiedziane tuż po krótkim monologu prefekta, wpłynęły na ostudzenie jego wściekłości. Zrobiła idealnie to, co należało zrobić, by wyhamować temperament Krukona, przeszkodzić mu w dalszym odpowiadaniu atakiem i sprawić, że zauważył, jak żałowała tego, co powiedziała. Tyle właściwie wystarczyło, to proste przyznanie się do błędu i uświadomienie, że nie chciała go krzywdzić czy niczego zabraniać. Zdając sobie sprawę, że to on przyjął teraz rolę agresora, a Annesleyówna kuliła się w sobie, Ben odetchnął powoli raz, a potem drugi, zmuszając się, by odpuścić złości i pozwolić jej rozlać się gdzieś obok. Nie było to łatwe ani przyjemne, ale nie mogli się rozstać w takiej atmosferze – gdyby Szkot nie odpuścił chociaż trochę po tym pokazie skruchy, czułby się jak ostatni dupek. Poza tym mimo wszystko nie chciał też, żeby Claire czuła się źle, musiał jej tylko wyraźnie wyartykułować pewne sprawy, by więcej nie doszło do sytuacji, w której czyjeś słowa i domysły miały zasiewać w niej ziarna niepewności. Rozluźniając powoli splecione na torsie ręce, Krukon sięgnął jednej z dłoni dziewczyny zaciśniętych na brzegu blatu, muskając ją ostrożnie opuszkami palców. - Głuptasie – zaczął krótko, porzucając wcześniejszy zimny ton, choć w jego głosie wciąż kryły się nuty rozdrażnienia - Z tobą wszystko jest inne, bo chcę cię zatrzymać. Najlepiej na zawsze. Ujął wreszcie dłoń Puchonki, podniósł ją do ust i złożył na wierzchu miękki, niespieszny pocałunek. - Czemu myślisz, że może ci czegoś brakować? - spytał, kiedy znów podniósł wzrok na jej twarz. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:42 | |
| Teoretycznie chwila trwa zawsze tyle samo, ale te zaistniałe po przebrzmieniu wypowiedzianych przez Claire słów zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Annesley była przekonana, że minęły wieki, nim lekkie muśnięcie jej dłoni sprowadziło ją ponownie do rzeczywistości i uświadomiło, że świat jeszcze nie runął. Wieki, podczas których zdążyła na powrót cofnąć się do czasów, w których wszystko było prostsze i bardziej oczywiste. Kiedyś przecież nie zastanawiała się nad tym, co robi. Kiedyś, gdy jej wzrok padł na Krukona omijanego przez rówieśników szerokim łukiem, po prostu do niego podeszła, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Im bardziej próbował ją do siebie zrazić z tym większym uporem tkwiła u jego boku, początkowo zmuszając to akceptacji jej obecności, a potem po prostu go z nią oswajając. To nie tak, że inicjując tę znajomość miała jakieś dalekosiężne plany czy marzenia. To był impuls, a nie wynik szeroko zakrojonych rachunków przyszłości. Jeden prosty bodziec, któremu uległa i dzięki któremu teraz miała swoje miejsce. Miejsce, które było gdziekolwiek, byle tylko obok Bena. Odetchnęła cicho, czując, jak mięknie pod dotykiem Szkota. Ostrożnie rozluźniła zaciskane na pulpicie dłonie, a gdy Szkot ujął jedną z nich, zadrżała lekko. W głosie Krukona wciąż dało się wyłapać odrobinę irytacji, ale jednak... Wizja rozejścia się w towarzystwie dzielących ich burzowych chmur została zażegnana. I dobrze, naprawdę dobrze, że tak się stało, bo Claire nie miała pojęcia, jak miałaby sobie poradzić z nieoczekiwaną, ponowną separacją, która mogłaby teraz zaistnieć. Tego jej wizja przyszłości nie obejmowała, ani teraz, ani nigdy. Myśl, że mogłaby być zmuszona do ponownego unikania Bena, do kulenia się przed nim i szukania kryjówki za każdym razem, gdy rosła postać pojawiałaby się na horyzoncie była niemal fizycznie bolesna. - Ja... - zaczęła niepewnie, ostrożnie wracając spojrzeniem ku Benowi. Zadane pytanie, choć pozornie proste, wcale takim nie było, bo choć Claire od wielu lat trzymała się przekonania, że nie jest tak atrakcyjna i warta uwagi jak jej rówieśnice, to poproszona o sprecyzowanie, dlaczego tak sądzi - nie do końca to umiała. Po prostu tak było, trzeba to było jeszcze udowadniać? - Jest tyle innych dziewcząt - podjęła w końcu, podczas gdy w głowie rezonowało jej brzmiące jeszcze przed momentem na zawsze. Nie pojmowała jeszcze w pełni wagi tych słów, szczerze mówiąc nie pomyślała nawet, że mogłaby interpretować je jako coś wiążącego, ale podświadomość wiedziała swoje. Proste wyznanie Szkota ugniatało przez chwilę serduszko Klary, wreszcie z cichym pomrukiem układając się na tak przygotowanym legowisku. Puchonka natomiast kontynuowała, nieświadoma tego, że zyskała właśnie nowego domownika. - Tyle ładniejszych, atrakcyjniejszych, bardziej przebojowych. Takich, które są wystarczająco samodzielne, by o siebie zadbać i takich, które potrafią o siebie walczyć. Ja... Ja w tym wszystkim jestem tylko sobą. - Uśmiechnęła się niepewnie i wzruszyła lekko ramionami. - Nie mam zbyt wiele do zaoferowania, nigdy nie miałam. - Odetchnęła cicho i po raz któryś tego popołudnia umknęła spojrzeniem na bok. Mówienie o własnych kompleksach nie było proste, teraz jednak słowa popłynęły dziwnie lekko. I choć w duchu samoocena Klary tupała, przypominając o inteligencji, bystrości i ambicji, których Irlandka była przecież świadoma, to nie mogła sprawić, by Puchonka cofnęła swe słowa. Tak, miała wiele cech, które uważała za wartościowe, ale poza tym... Przecież dziewczęta ceniono za co innego. Nie za to, że spędzają godziny w książkach, bez ustanku szlifując swe zdolności. I nie za to, że stawiają sobie pozornie nieosiągalne cele, dążąc do nich z niezachwianym uporem. Nie za to też, że są ufne i naiwne. Nic, co posiadała, nie pozwalało jej - jej własnym zdaniem - konkurować z rówieśnicami, przynajmniej nie wtedy, gdy w grę wchodziły uczucia. Mogła osiągać najwyższe noty ze sprawdzianów, ale wszystko inne... To nie dla niej. Nie umiała. Nie potrafiła. Nie nadawała się. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:43 | |
| Zadziwiające, jak łatwo może zmienić się ton rozmów, gdy jedna osoba dokona właściwego wyboru, zmieniającego całkowicie tor emocji ewoluujących w stronę czegoś mniej korzystnego. Złość Bena została wyhamowana nie poprzez gwałtowne zderzenie ze ścianą i metaforyczne rozbicie sobie głowy, a coś dużo miększego, delikatne zwrócenie uwagi, że pędził ku przepaści, zanim znalazł się wystarczająco blisko, by spaść. Teraz stał na jej metaforycznym skraju, ze specyficznym rodzajem zdumienia przyglądając się wysokości i skałom szczerzącym się jak szczęki na dole – bez wątpienia by się o nie roztrzaskał, a mozolne sklejanie drobnych kawałków nikomu nie przyniosłoby zadowolenia ani satysfakcji. Tutaj, w tym miejscu mógł tylko oddychać, z podziwem czającym się gdzieś w niebieskich oczach patrząc na Claire – oto w ciągu jednego spotkania wywołała w nim całą rzeszę różnych emocji i choć niektóre z nich zdecydowanie się Wattsowi nie podobały, to jednak czuł się przy niej żywy. A skoro odczuwała skruchę z powodu wcześniejszego zranienia, mógł jej przecież wybaczyć. Prawda? Okazał to chyba wystarczająco dobitnie, gdy dotknął jej dłoni i złożył na niej krótki pocałunek, uważając, że czyny przemówią głośniej niż słowa – przynajmniej w tej kwestii. Chociaż wciąż odczuwał pewną część wcześniejszej irytacji, nie chciał dopuścić, by rozeszli się w niezgodzie. Stąd też wyszły pytania, którymi Ben chciał wyciągnąć z Klary informacje dotyczące źródła jej niepokoju. I właściwie, w jakiś sposób powinien spodziewać się odpowiedzi, jaka przebrzmiała między nimi, wywołując reakcję wszystkich wattsowych instynktów, które zaczęły wyć, że to co mówiła, stanowiło sromotną nieprawdę, że myliła się w każdej kwestii, o jakiej teraz napomknęła. Jak taka dziewczyna mogła mieć kompleksy i uważać się za niewartą uwagi na tle innych? Krukon odetchnął bardzo powoli, kiedy skończyła mówić, lekko ujmując jej brodę i złożył długi, zadziwiająco niewinny pocałunek na miękkich wargach. - Przecież o to chodzi, że jesteś sobą – rzucił, gdy oderwali się od siebie. Zaraz potem uśmiechnął się kątem ust, opierając dłoń na ramieniu Puchonki i popchnął ją delikatnie, ale stanowczo, by odchyliła się do tyłu. - Moją Klarą, żółtym głuptasem – mówił z nutą rozbawienia, specjalnie odciągając uwagę Irlandki od kwestii, które ją bolały, póki nie wymyślił dobrego sposobu na rozprawienie się z nimi. Bez ostrzeżenia, z uśmieszkiem oznaczającym tylko i wyłącznie kłopoty wsunął dłonie pod sweter dziewczyny, bezlitośnie łaskocząc jej boki. Dopiero, kiedy zaczęła się śmiać, zadarł ubranie w górę, pochylając się, nabierając powietrza i wypuszczając je z głośnym, niekoniecznie eleganckim dźwiękiem na brzuchu Annesleyówny. Raz, a potem drugi, nie ustępując w łaskotkach, mając nadzieję, że tyle wystarczyło, by zmienić jej nieprzyjemny, nieco nostalgiczny nastrój w lepszy. A jeśli nie... Miał jeszcze jeden pomysł i właśnie zdał sobie sprawę, że bardzo chciał wprowadzić go w życie i że może, przypadkiem, pozwoli to też udowodnić Claire, jak bardzo była atrakcyjna. Albo przynajmniej rozpocząć nabywania przez nią większej pewności siebie. - Spoiler:
Zamykając jej usta nagłym pocałunkiem i przełykając wibrujący w powietrzu, dziewczęcy śmiech, Szkot sięgnął pod szkolną spódniczkę, odnajdując brzeg bielizny rudej i zsunął ją, nie pytając o pozwolenie. - Nie zrobię ci krzywdy – powtórzył słowa, które dzisiejszego popołudnia już jej raz powiedział, chcąc uspokoić obawy mogące się pojawić po tak bezczelnym geście. Oparł dłonie na udach Puchonki, znów pieszcząc gładką skórę – zaczynał się do tego przyzwyczajać w najsłodszy z nieprzyzwoitych sposobów i skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuł z tego powodu satysfakcji. Nagle perspektywa tego, co chciał zrobić, stała się zbyt realna, wywołując falę dreszczy na samą myśl, kiedy przyciskał drobne pocałunki do policzka i szyi Claire, co najmniej bezwstydnie rozchylając jej uda. - Pokażę ci, jak mnie pociągasz – wymamrotał, pochylając się na tyle, by mógł sięgnąć ustami przestrzeni tuż nad kolanem dziewczyny, powoli, z wyraźnym rozmysłem posuwając się wyżej. Przez moment prawie przed nią klęczał, jedno udo pieszcząc dłonią, a drugie ustami. Dalej i dalej, aż musiał zacząć zadzierać spódniczkę Annesleyówny, czując w rękach lekkie drżenie. Cała ta zainicjowana przez Wattsa sytuacja podniecała go z każdą mijającą chwilą, gdy cel tego, co robił stawał się coraz bardziej jasny i nieunikniony. Pomagając sobie wolną dłonią, sięgnął wreszcie wargami rozgrzanego epicentrum jej przyjemności, chcąc w ten absolutnie bezwstydny sposób doprowadzić Claire do szczytu.
|
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:44 | |
| Przyznawanie się do jakichkolwiek słabości i niedoskonałości nie było łatwe. Z trudnościami przychodziło nie tylko ubranie w słowa wszystkiego tego, co stało za jakimiś wątpliwościami w kontekście własnej wartości, ale także późniejsze czekanie - na reakcję drugiego człowieka, na to, co własne słowa tak naprawdę spowodują. Napad śmiechu drugiej strony, który zniesie się z maską optymisty tylko dlatego, żeby nie pogrążać się bardziej? Pełne niedowierzania uniesienie brwi i pytanie o dalsze wyjaśnienia, których nie będzie umiało się udzielić? A może dość wyraźną litość, która tylko pogorszy i tak trudną już sytuację? Gdy jej własne słowa, całe to nieszczęsne wyznanie przebrzmiało w ciszy opuszczonej biblioteki, Klara niemal natychmiast pożałowała tego, że pozwoliła sobie na taką otwartość. Oczywiście, bardzo chciała być wobec Bena szczerą, absolutnie szczerą, chciała mówić mu wszystko bez zastanawiania się nawet czy może, czy powinna - ale to nie było takie proste, przynajmniej jeszcze takim nie było. W puchońskim serduszku Annesley’ówny wciąż bowiem drzemał pewien lęk, obawa przed stratą, którą mogłaby sobie zafundować jednym nieopatrznym słowem, jakimś potknięciem. Jasne, teoretycznie wytrwałość Wattsa powinna dawać jej jakąś gwarancję, ale przecież... Żył dotąd wyobrażeniami. Znał ją, tak, ale nie jako partnerkę, a po prostu przyjaciółkę. Całą resztę sobie wyobrażał, domyślał się tylko, bo po prostu nie pozwalała mu na nic więcej. Obok tego, co mu mówiła, pozostawała cała garść rzeczy, o których nie opowiadała nikomu, nawet jemu. A teraz miało się to zmienić. Powoli, krok po kroku, mieli się poznać. I Klara naprawdę bała się, że mogą temu nie podołać. Że ona może go zawieść, że po jakimś czasie Ben po prostu stwierdzi, że to pomyłka. Tak mogło być, prawda? Tak się zdarzało. Cały ten żałosny, coraz bardziej pogrążający ją bieg myśli przerwał dopiero pocałunek, który oddała, przymykając oczy, a który zakończyła dość wyraźnym zdumieniem. Nie słowa ją zaskoczyły - te spowodowały tylko, że serduszko zanurzyło się w falach niewinnego ciepła - ale zachowanie Bena. Odchyliła się lekko i już, już miała o coś pytać, ujawnić swe wątpliwości, gdy... - Nieee - jęknęła sugestywnie, już w kolejnej chwili przegrywając starcie z atakiem niepowstrzymanego śmiechu. Mówiłam już, że była nieprawdopodobnie wrażliwa na dotyk? To sprawiało, że łaskotki były dla niej najgorszą torturą, której w żaden sposób nie mogła odeprzeć. - To jest... To nie fair! - zakwiliła, krztusząc się i nieporadnie próbując odpędzić Szkota. Czy to wystarczyło, by odpędzić smętne nuty? Oczywiście, że tak. Gdy po policzkach spłynęły jej gorące łzy, były one wyrazem radości i rozbawienia, nie żalu, a wciągany spazmatycznie oddech wynikał tylko z fizycznej niemożności ignorowania kolejnych łaskotek, nie zaś walki o zrzucenie z siebie ciężaru jakiegoś bólu czy wstydu. Cokolwiek nie siedziało jej przedtem w głowie, teraz rozpierzchło się na wszystkie strony, nie wytrzymując konkurencji ze słodkim podrażnieniem jej wszystkich możliwych nerwów. - Spoiler:
Łaskotki tak bardzo ją pochłonęły, ich opanowanie było tak trudnym wyzwaniem, że nie od razu pojęła, kiedy zachowanie Bena się zmieniło. Wpiła się w jego wargi spragniona czułości, ale dopiero po chwili uświadomiła sobie, co poza tym robi Szkot. Rozchylając powieki nieco szerzej odsunęła się od Wattsa nieznacznie i zerknęła ku niemu z aż nadto widocznym pytaniem. - Ben, co ty... - Jej słowa utonęły w cichym, aczkolwiek mocno sugestywnym westchnieniu, gdy wargi chłopaka musnęły wrażliwą skórę jej uda. Do poprzednich pieszczot dostosowywała się, odruchowo odchylając głowę tak, by ułatwić Benowi dostęp do jej szyi, ale teraz, teraz, gdy wszystko wskoczyło na swoje miejsce, gdy zrozumiała wreszcie, do czego chłopak zmierza... Patrzyła, nie mogąc oprzeć się tej pokusie. Śledziła wędrówkę Szkota, spoglądała, jak w którymś momencie powoli odsuwał materiał jej spódniczki, jak uparcie dążył wyżej i wyżej. Jedna z jej dłoni ponownie zacisnęła się kurczowo na brzegu pulpitu, teraz jednak z zupełnie innego powodu niż przedtem. Drugą z rąk odruchowo sięgnęła ku Szkotowi, gładząc jego włosy i prześlizgując się po karku. - Ben... - zaczęła jeszcze cicho, przełykając ślinę i przygryzając wargę. Czegokolwiek nie chciałaby teraz powiedzieć, nic, absolutnie nic nie opuściło jej ust - ani jedno słowo, ale też ani jeden bardziej sugestywny dźwięk. Nie było śmiechu, jak poprzednio, ani też jednego choćby krzyku. Wszystko zamknęło się w szybkich, płytkich oddechach i wyraźnym drżeniu mięśni. Gdy w którymś momencie wyprężyła się, tym razem dość mimowolnie wbijając paznokcie w plecy Szkota, spomiędzy jej warg umknęło jedno długie, lekkie westchnienie, mówiące jednak wszystko, co można by w tym momencie powiedzieć. - Ben, nie... - Jeden, dwa, trzy głębokie, powolne oddechy, żaden z nich tak naprawdę jej nie uspokoił. To nie było możliwe, nie teraz, gdy wewnętrznie płonęła, dosłownie rozpływając się w rękach Szkota. Uniosła powoli zamknięte nie wiadomo kiedy powieki i uśmiechnęła się powoli, leniwie, z miękkim rozbawieniem. - Nie możesz tak po prostu... Po prostu... - Choć jej słowa miały być jakimś udawanym protestem, nawet ten jawnie teatralny monolog jej nie wyszedł. Było jej zbyt dobrze. Zbyt dobrze, by mogła choćby nawet grać jakikolwiek opór czy niezadowolenie.
|
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:45 | |
| - Spoiler:
Czuł gorąco. Gorąco, drżenie w kolanach i narastający, głuchy dźwięk sztormowych fal przetaczających się pod czaszką. Dziwna rzecz, że jeszcze moment wcześniej był tak obecny, skupiony na rzeczywistości z umysłem pracującym na najwyższych obrotach, a wystarczyło dotknąć Claire, przeprowadzić usta ścieżką wytyczaną na miękkiej skórze ud i poczuć zapach niezmiennie kojarzony z kobietą, by stracił głowę. Coś słodkiego i piżmowego zarazem, co wwiercało się w świadomość, otumaniając, podporządkowując wszystkie kolejne ruchy temu, by doprowadzić partnerkę do ekstazy. Chciał- Nie. Musiał być dla niej dobry, najlepszy, bo jeśli nie on, to komuś innemu prędzej czy później przypadnie rola tego, kto posiadał przywilej oglądania jak wije się pod nim, jak rozchyla usta próbując złapać oddech, wstrząsana spazmami przyjemności. A tego Ben by nie zniósł, być może ślepo zapatrzony w Klarę, być może niepotrzebnie pozwalający hulać instynktowi, który winien pozostać ciasno uwiązany na smyczy, od kiedy mógł oznaczając swoje terytorium wylewnym okazywaniem czułości i gromieniem wzrokiem każdego innego samca, który choć skierował wzrok w jej kierunku. Częścią siebie, w tych przytomniejszych momentach z dala od niej wiedział, że to niezdrowe, że powinien się uspokoić i zwyczajnie zaufać, że jego kobieta nie dopuści do siebie nikogo innego, ale jeszcze nie potrafił. Nie potrafił i frustrację tę wraz z żarem pełgającym przez nią pod skórą oraz hukiem sztormowych fal w sercu przelewał w każdy dotyk i każdy pocałunek, każdy moment, gdy mógł po prostu spoglądać na Irlandkę, jakby była jego całym światem. W tej kwestii nie był racjonalny i nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie. Docierając wargami w słodką, rozgrzaną przestrzeń między dziewczęcymi udami, Krukon wyraźnie odczuł drżenie jej ciała, pozwalając sobie na moment aroganckiego samozadowolenia z bycia powodem tej zmiany. I choć może jego technice brakowało co nieco, starał się nadrabiać entuzjazmem i zaangażowaniem, po raz drugi w ciągu tego spotkania czując, że utrzymanie się w ryzach będzie zadaniem bardzo trudnym. Każdy dotyk, muśnięcie włosów lub karku wywoływały odległy pomruk, tylko zachęcając Wattsa, by nie przestawał, coraz śmielej smakując Claire, ucząc się jej i zapamiętując, jak na niego reagowała. A kiedyś, kiedy tak bardzo przyzwyczai ją do swojego dotyku, że nie będzie potrafiła się bez niego obejść, w końcu ją weźmie, pozwalając się wreszcie nasycić wszystkim instynktom posiadania. Jego imię wypowiedziane schrypniętym, przyduszonym głosem kogoś, kto ma problem ze złapaniem tchu brzmiało jak muzyka, podobnie i ciężkie oddechy – składając miękki pocałunek we wnętrzu jednego z ud, Krukon uniósł nieco głowę, opierając zroszone potem czoło o odsłoniętą, nagą skórę, próbując uspokoić dudnienie własnego serca. - Mogę – mruknął gardłowo przeciągając to słowo, sycąc się nim i znaczeniem, jakie ze sobą niosło, ale tym razem opanowanie i silna wola najwyraźniej miały Benowi nie wystarczeć. Czuł się, jakby po skórze przeskakiwały mu drobniutkie wyładowania elektryczne kumulujące się w podbrzuszu, a bliskość Irlandki, jej ciepło i miękkość tylko je podsycały, coraz mocniej doprowadzając mrowienie do poziomu czegoś nieznośnego, swędzenia domagającego się zdarcia skóry, oddzielenia mięsa i mięśni od kości, aż nie zostanie nic. Unosząc głowę z oddechem wyraźnie cięższym i głodnym błyskiem w oczach, Krukon utkwił spojrzenie w oczach dziewczyny, bezwiednie oblizując dolną wargę. - Klara – głos mu się zmienił, uderzając w te władcze, zachrypnięte nuty jak nie tak dawno wcześniej - Potrzebuję cię. Ręki albo ust. Proszę.
|
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:46 | |
| - Spoiler:
Była jego, była jego każdym milimetrem skóry, każdym oddechem i każdym uderzeniem serca. Była jego wcześniej, w łazience prefektów, we własnym pokoju, w czytelniczym kącie Hogwartu, wtedy jednak nie wiedziała, co to znaczy. Ale teraz, och, teraz nie miała podobnych problemów, nie musiała ich mieć i właściwie nie mogła. Oddawała mu się w każdy sposób, w jaki tylko chciał ją mieć. Nie miało znaczenia, że był pierwszym, że w związku z tym nie miała żadnego porównania, że teoretycznie nie powinna mieć pewności, że gdzieś indziej, z kimś innym nie będzie jej lepiej. Nie powinna - bo skąd takie wnioski, na jakiej podstawie? Ale miała, była absolutnie pewna, że tylko Ben jest w stanie dotrzeć do niej w taki sposób. Bo przecież nie chodziło tylko o dotyk, a o całokształt. O to, że razem z fizycznością, z każdym możliwym zmysłem rozpalał też jej serce. Cielesna rozkosz była ważna, bardzo ważna, oszołomiła ją i pozbawiła resztek racjonalności, ale to zapewne mogliby dać jej i inni. Ale Ben... Tego nie dało się nazwać, przynajmniej Klara nie potrafiła. Może kiedyś jej się uda, może znajdzie odpowiednie słowa by opisać to, co tak naprawdę robił z nią Szkot, ale teraz ich nie znała i nawet nie zamierzała szukać. Jej nieszczególnie przekonujący protest nie przyniósł żadnych efektów, ale, jak łatwo się domyśleć, wcale przynieść ich nie miał. Mogła mówić, że Watts nie może, że mu nie wolno, że nie powinien; że bezczelny, arogancki, bezwstydny; że to nie przystoi, że zbywanie tematu jej kompleksów w taki sposób jest nieodpowiednie. Mogła mówić to wszystko i jeszcze więcej, a i tak jasnym byłoby, że nic z tego nie jest prawdą. Czy raczej - jest, ale dla Klary nie ma to znaczenia. Lub je ma, ale zupełnie inne, niż można by oczekiwać. Może nie mógł, może nie powinien, może należało podejść do tematu inaczej. Może rzeczywiście tak było. Ale Claire nie chciała, nie chciała żadnego innego podejścia, innych prób. Tak było dobrze, najlepiej. Gardłowy pomruk Szkota ostatecznie przełamał wszelkie złudzenia przyzwoitości, które w tym momencie mogły jeszcze istnieć. Gdy chłopak uniósł na nią głodne spojrzenie, odpowiedziała na nie podobnym łaknieniem, choć w jej przypadku odrobinę już rozleniwionym, stygnącym, sprowadzającym się do potrzeby bliskości, a nie koniecznie kolejnej satysfakcji. To była jednak tylko jej perspektywa, jej własna, nie Bena. Chłopak bowiem wciąż ze sobą walczył, wciąż odmawiał sobie tego, co mogła mu dać i... Przyglądała mu się przez moment, przez jedną tylko krótką chwilę. Jego ostatnie słowa, jego prośba - prośba! - sprawiła, że wrócił wstyd, ten sam, który zarumieniał policzki i krępował ją. Ale teraz, widząc aż nadto wyraźny głód w spojrzeniu Krukona, wsłuchując się w jego niski, gardłowy ton mogła się temu oprzeć, stawić czoła całej swojej niepewności, która ponownie zaczęła rościć sobie do niej prawa. Płynnym, zaskakująco spokojnym i pozbawionym niepewności ruchem ponownie rozpięła spodnie prefekta, wsuwając dłoń pod materiał bokserek. Szkot teoretycznie dał jej wybór, wskazał dwie ścieżki, którymi mogłaby do niego dotrzeć, ale tak naprawdę dla Annesley’ówny wyboru w tej chwili nie było. Irlandka miała swoje granice, paradoksalnie trudniejsze do przekroczenia niż ta otaczająca w tym momencie jej dziedzictwo. Nie, na pewne rzeczy Claire nie potrafiła się jeszcze zdecydować, czuła opór, którego nie umiała przełamać... Ale to nic. Będzie czas na to, by ją zmieniać, uczyć i kształtować, by przetasowywać jej preferencje, układać pod potrzeby i pragnienia Bena. Teraz zamierzała dać mu to, co mogła. To, czego potrzebował, a co było w jej zasięgu. Nie wiedziała, jak doprowadzić chłopaka do szczytu, nie miała się przecież kiedy nauczyć a wszystkie te okraszone chichotem, dziewczęce dyskusje toczone w zaciszu dormitorium nie były dla niej źródłem, nie zamierzała się na nich opierać. Nie, wolała wykorzystać to, co miała, to, czego była pewna. Kochała Bena jak szalona, bardziej niż kogokolwiek innego na świecie i to musiało wystarczyć. Zamykając Krukonowi wargi pocałunkiem przestała myśleć, zupełnie poddając się instynktom. Obejmując jego męskość podążyła za głosem intuicji, za wiedzą, której nie miała kiedy nabyć, ale którą i tak miała, każdy człowiek miał. Przecież to było naturalne, pierwotne, podstawowe. Ludzkie. Nie miała wprawy, nie znała też żadnej z tych frywolnych sztuczek, które miały dostarczyć mężczyźnie dodatkowych wrażeń, ale poruszając dłonią płynnie, we wzrastającym stopniowo tempie, wkładała w to wszystkie uczucia, które kotłowały się jej teraz w sercu. W swoje próby przelewała cały ogień, który mogła teraz Benowi dać - jeśli nie w ten najbardziej bezpośredni, intymny sposób, to tak, nieco inaczej, tak, jak jej pozwalał. Bo chciała, bardzo chciała, żeby... Nie, nie miało znaczenia, jak ją oceni. Jedyne, co w tym momencie się liczyło, to żeby było mu dobrze. Po prostu.
|
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Stara Biblioteka Czw 05 Maj 2016, 20:46 | |
| - Spoiler:
To, co działo się we wnętrzu Bena, gdy zdał sobie sprawę, że nie wytrzyma wedle wcześniejszych założeń, ciężko byłoby mu opisać słowami. Zwątpienie, zrezygnowanie, złość, pożądanie, wszystko to mieszało się w nierównych proporcjach, kołysząc nastrojem Krukona, podszeptując różne zachowania – od popchnięcia Claire na blat i wzięcia ją jak barbarzyńca, przez całe spektrum rzeczy mniej ekstremalnych aż po ucieczkę. A że dezercja nigdy nie wchodziła w grę, gdy mowa była o młodym Wattsie, ta opcja z góry została odrzucona, pozostawiając nielichy wybór, w którym wiele zależało od zaangażowania Irlandki, od jej chęci do wyjścia z roli tylko i wyłącznie biernej. Kalkulację niestety wywiało, a świadome myślenie poszło spać, pozostawiając chłopaka sam na sam z jego instynktami, z uciskiem w podbrzuszu i coraz większą niechęcią, by zająć się nim własnoręcznie. Słowa, którymi zakomunikował Annesley o swojej potrzebie, nie zostały przemyślane, przefiltrowane ani ujęte w ładniejsze, bardziej przystępne ramy, mające na celu oswoić dziewczynę – przeszły przez usta Bena w swojej najsurowszej formie, w najczystszym możliwym przekazie, którego nie sposób było niepoprawnie zinterpretować. Moment, w którym Puchonka z rumieńcem muskającym policzki rozpięła mu spodnie i wsunęła dłoń pod bieliznę, dotykając sztywnej, rozgrzanej męskości, wyrwał z gardła Szkota głęboki pomruk pełen ulgi, który zginął gdzieś przygnieciony pocałunkiem. Pocałunkiem, w którego trakcie mignęła mu myśl, że Claire na pewno może jeszcze poczuć na jego ustach swój własny smak. Opierając pewnie dłoń na bibliotecznym blacie, drugą Watts sięgnął po dziewczęce biodro, zaciskając na nim palce – w tym co robiła wyraźnie brakowało techniki, od razu dało się to wyczuć, ale jakaś z tych względnie świadomych części umysłu prefekta podpowiedziała, że to wina braku doświadczenia. Że był jej pierwszym. Smagnięty żarem, którego epicentrum coraz gwałtowniej wrzało w podbrzuszu, bezwiednie zaczął poruszać biodrami w rytm ruchów dłoni Claire, nie wstydząc się żadnego z drobnych westchnięć czy pomruków sypiących się z ust wraz ze zbliżaniem się sukcesywnie do szczytu. Czuł wszystkie spięcia mięśni, na przemian zaciskał zęby i rozluźniał szczękę, nie próbując zapanować już nad żadnym z odruchów – pochylił nagle głowę, kąsając szyję Puchonki tak mocno, że musiał tam zostać ślad, który następnego dnia z czerwonego zapewne stał się fioletowy. I chociaż dłuższy moment później przesunął po nim językiem, jakby w ramach przeprosin, chwilowe wrażenie potulności zostało rozwiane, gdy dłoń leżąca na biodrze przesunęła się na mostek, popychając Irlandkę do tyłu, aż prawie nie położyła się na blacie, a sweter został zadarty w górę aż po biust. W postawie Bena nie było nic grzecznego, nic miękkiego czy uległego, kiedy z głodem wyraźnie odbijającym się w niebieskich oczach, sam doprowadził się do szczytu w kilku ostrych, niemal brutalnych ruchach, znacząc brzuch Claire. Był jednym, odsłoniętym nerwem, dyszał jakby właśnie przebiegł maraton, ale pierwszą rzeczą, jaką zrobił, gdy z powrotem złapał oddech stanowiło pochylenie się i muśnięcie ust Puchonki w delikatnym, niemal nierealnym wobec tego, co się przed chwilą stało, pocałunku. Satysfakcja rozlewająca się po wszystkich członkach była słodka, w jakiś sposób oszałamiająca – jak Ben w ogóle mógł myśleć, że da radę utrzymać się w ryzach? Przynajmniej w tym departamencie najwyraźniej za wysoko się cenił, albo była to tylko wina Annesley, której od bardzo dawna chciał pokazać, jaki mogła mieć na niego wpływ, jeśli tylko chciała. Nabierając wreszcie głębszy wdech, czując że powietrze przestało palić w płuca, oparł wilgotne od potu czoło na ramieniu Klary nie życząc sobie nic ponadto, by móc wziąć ją teraz w ramiona i uciąć sobie drzemkę.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Stara Biblioteka | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |