IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Dzika polana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6
AutorWiadomość
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 6 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:49

Nawet nieświadomie patrzył na jej próby wyzbycia się wody z przemoczonych włosów, popatrujac na skupiona minę i lekko zagiete brwi, wskazujące na niezadowolenie, którego źródeł nie znał. Wyglądała coraz ładniej, a z niewielkiej odległości mógł bez przeszkód zlustrowac sylwetkę, właściwie pozbawiony skrepowanie jakie niegdyś uniemożliwiało mu poprowadzenia swobodnej konwersacji. Mial wrażenie, że cały lęk zgromadzony we wnętrzu dojrzewajacego ciała był związany z brakiem akceptacji - własnego wyboru, jak i drugiej osoby, która pragnął uszczęśliwiać na siłę. Popatrujac w międzyczasie na palce próbujące rozczesach splatane kosmyki, czuł tę przyjemna lekkość rozlewajaca po pozostałych komórkach.
Kiedy już sam pokonał nieznośnie ciężki sweter, podparł dlonie nad biodrami i czekał wyczekujaca na grożącą mu Joe, nie odczuwając niczego więcej ponad rozbawieniem i nową falą rozbudzajacego się pożądania. - O nie - burknął w nieukrywanym gniewie, celując palcem wskazującym na rozpychającą się dziewczynę, jakby brakowało jej miejsca. Parsknal jednak śmiechem, burząc skutecznie utrzymywaną maskę i pokrecił przecząco głową. - Serio, wolałabyś, abym się jąkał? - pochylajac się, próbował podpatrzec jej minę, jednak rozpoczęła czynność zdejmowania swetra i całkowicie zapomniał o niedokonczonej rozmowie. Właściwie wyprostował się, obserwując ją uważnie, a słowa same wyslizgiwaly się spomiędzy ust: - nie możemy się przy sobie wstydzić, a tak jak do tej pory. Sama mówiłaś, że mamy rozmawiać, tak? No to ja zacząłem i nie zamierzam skończyć, dopóki mnie nie pocalujesz - przy ostatnich słowach poczuł gwałtowny przypływ gorąca i bezwiednie oddał jej przemoczony sweter, za wszelką cenę probowaj powstrzymać wzrok i skupić go na podejrzliwej twarzy. Czy miał jakikolwiek wybór?
Opuścił ręce wzdłuż ciała, a dlonie go tak mocno swiezbily, że zaciskal palce i na przemian rozluźniał, zupełnie tego nie kontrolując. Z bliska, jej intensywne spojrzenie wwiercało się w głąb duszy, kusilo niewypowiedzianymi kwestiami, a płytki oddech na nowo rozpalal tlacy się w piersi żar. - Okej! - Odpowiedział od razu przy ostrzeżeniu wspólnie spędzonej nocy pod pretekstem animagii, z dość huczną nadzieją, że uda mu się na troche namówić Joe na zmianę postaci. Kolejna czerwień dotknęła koniuszkow uszu, a uśmiech zbladł pod wpływem sprosnych myśli Morisona, który zapomniał zamknąć usta i odgonić mgłę rozmarzenia sprzed oczu.
Przelknal z trudem sline, kiedy grzecznie zapinała guzik na koszuli i skazywala go tym samym na wyzbycie się zludnej nadziei. On jednak chyba nie do końca zrozumiał, bo naprowadziła dłoń na talię i wystarczyło tylko delikatnie poruszyć palcami, aby scharakteryzować krawędzie wykasanej koszuli. Żelazna kula na nowo umościła się na wysokości gardła, a on - z hipnotycznym oddaniem odpowiadał na wezwanie w oczach Jolene. - Zaraz się udusze - wyszeptał prosto w jej twarz, prowokując do podniesienia dłoni i odpiecia koszuli, aby raz jeszcze poczuć zimny dreszcz podniecienia przebiegajacy wzdłuż kręgosłupa. Nie musiala zachęcać go do objęcia drugim ramieniem, otaczajac szczelnie ramiona i wilgotne włosy, których ślad z pewnością pozostanie na rękawie koszuli. - Ale teraz się nie przemieniaj - zeszytwnial i zerknal na nią trzezwym okiem, prezentując nie tylko błagalny ton wypowiedzi, ale mimikę dającą bezbledna odpowiedź na pytanie 'dlaczego nie?'. Dopiero po chwili zarejestrował grubość materiału dzielącego jego dlonie od fizycznych krzywizn ciała puchonki, upewniajac się we własnych odkryciach poprzez mikroskopijne ruchy palców. Była taka ciepła! Pokrecil głową, ale nie wpadł na pomysł, aby samemu rozpiac kolnierzyk koszuli czy poluznic krawat. Mial przecież zajęte obie ręce!
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 6 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:49

Ulga, jaką odczuła była niewyobrażalna. Czy ktoś wierzył w to czy nie, jednak Joe rozważała czy z nią jest coś nie tak, skoro jest sama, wiecznie sama i trafia na ślepe uliczki. Wokół niej znajomi tworzyli pary. Wandzia z Henrym, Eric z Murphy, Collin z Soleil... tak jakby, aczkolwiek widziała w otoczeniu objawy miłości. Nie chciała czuć się jak piąte koło u wozu. Widząc w ciemnych oczach przyjaciela swoje odbicie, odczuwała niewątpliwie ogromną ulgę. Nie jest z nią nic takiego. Dotychczas nie trafiła na odpowiednią osobę, a miała go przy sobie od dziesięciu lat. Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem przy próbie ulżenia płucom, gdy dotarł do niej ogrom uczuć żywionych pod adresem Dwayne'a. Nabierały innej konsystencji, nowego wydźwięku i smaku, w którym pragnęła się zatracić już na zawsze, bowiem to była poprawna, prawdziwa definicja szczęścia, które im się należało.
Wytarła dłonie z deszczu o wilgotną spódniczkę, jednak nie poświęciła temu wystarczająco dużo uwagi. Uśmiechała się złośliwie do chłopaka, ciesząc się jak nigdy, że on mówi. Normalnie, czytelnie i wyraźnie, to sukces!
- Jestem z ciebie dumna, że mówisz. - oznajmiła mu z powagą i pychą przemykającą w jej oczach i zamieniającą się w czułość. Roześmiała się cichutko, rozumiejąc i przyjmując ostatni człon zdania [...]dopóki mnie nie pocałujesz. Nie potrzebowała większej zachęty; stanęła na palcach i przyłożyła do jego ust gorące wargi z wyczuwalną w ciele ekscytacją. Została zmuszona do przytrzymania się ramion, aby nie zachować równowagę, bowiem od słodyczy zakręciło się Joe w głowie i z trudem panowała nad staniem w pozycji pionowej. Uderzyła ją nowa fala gorąca; wystarczyło parę sekund, aby płuca zaczęły domagać się hiperwentylacji. Zignorowała je nieuprzejmie zanim bardzo nie ochoczo nie oderwała od niego ust.
- Żebyś nie zmarzł! - wyjaśniła, bardzo powoli i celowo nie spiesząc się z odpięciem guzika kołnierzyka. Otarła knykciami gorącą szyję i jabłko Adama, udając, że ma problem z drobnym elementem odzieży. Po niekończących się długich sekundach odpięła niesforny guzik, wspięła się na palce i pocałowała maleńki delikatny ślad po nim na czerwonej szyi Puchona. Musnęła ustami, nie mogąc się oprzeć przed czułymi, drobnymi gestami, które chciała wprowadzać w życie co chwila, raz po raz, po kolei i obserwować reakcje Dwayne'a. Sprawiały jej ogromną przyjemność i wzbudzały nowe fale czułości, tak wyraźnej w jej załzawionych od szczęścia oczach. Joe wzruszyła się, była bardzo wzruszona, bo pierwszy raz od miesięcy poczuła się naprawdę na miejscu. Została zaakceptowana jako dziewczyna, a poza tym Dwayne wylał z siebie skrywane ciepło, na nią, tylko na nią i będzie tak już zawsze, bo pasowali do siebie idealnie.
- Jak sobie życzysz. - odpowiedziała z uśmiechem i nagle napłynęła w nią nowa fala ciepła. Tak nagle, niespodziewanie, gdy dotarło do niej co się dzieje, co się działo i co będzie jutro. Zacisnęła palce na jego ramionach.
- Mam nogi jak z waty. Dosłownie, nie czuję kolan i łydek. - otworzyła szerzej oczy i nawet zerknęła w dół na swe kończyny upewniając się, że nie zostały w nic transmutowane. Nie potrafiła nimi poruszyć, mrowiły i stawiały opór. Ugięłyby się pod nią, gdyby się nie trzymała Dwayne'a. Skuliła się, gdy grzmotnęło, tęskniąc całą sobą za chwilą upojenia i błogiej nieświadomości. Gdy ponownie wtopiła się w źrenice przyjaciela, z jej własnych mógł wyczytać wdzięczność i radość. Ogromną wdzięczność, bo teraz będzie im łatwiej i będą już razem, na nowy sposób. Odgoniła wszystek lęki w kąt umysłu, ciesząc się czerwonymi licami i uszami Piotrusia Pana. Ha, to z jej powodu! Zapragnęła nagle je wycałować, jednak zaniechała pomysłu, uznając go za absurdalny, poza tym nie sięgała. Nie należała do niskich dziewcząt, a jednak Dwayne dostał na obiad sterydy i na dobre ją przerósł.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 6 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:50

Dwayne Morison po raz pierwszy zdał sobie sprawę ze świadomego łamania zasad ustalonych przez społeczeństwo, pochłonięty bez reszty rozpierającym wnętrze euforią, jaka przenikła najmniejszą komórkę ciała i pochłaniała w zastraszającym tempie pojawiające wątpliwości. Zupełnie tak, jak gdyby czas zatrzymał się właśnie dla nich, tworząc intymną powłokę dla rozgrywającego z ich udziałem cudu – bowiem inne słowo nie wypełzało na usta tak mocno jak właśnie to, konkretnie posmarowane słodyczą rozanielonego spojrzenia Jolene. Zatracony w pieszczotliwych gestach przyjaciółki bez krępacji rozerwał wszelkie łańcuchy opanowania i wstrzemięźliwości, ochoczo podejmując odpowiedzi na coraz zgrabniejsze zabiegi jej ust, przyzwyczajony już do myśli ich idealnie pasujących ciał, myśli, dusz. Porwał ją ponownie w objęcia, bez zastanowienia spijając resztki świeżej deszczówki, ofiarując kolejną falę łapczywości i niezaspokojenia, przekonany że dzisiejszy wieczór spędzą na próbach wypełnienia kilkumiesięcznej pustki, zrodzonej w odmętach samotności zrzucającej na bark niedowartościowanych nastolatków poczucie beznadziejnej brzydoty.
- Przy tobie? – próbując w arcykreatywny sposób złapać ją za słówka, poruszył zadziornie brwiami, prowokacyjnie upatrując pulsujących warg przyjaciółki. Podczas nieporadnych prób rozpięcia ponownie koszuli czuł nieznośnie uporczywy ciężar zbierający żniwa właśnie między nogami, ale bezwstydnie powstrzymywał ciało w tym samym miejscu, przytulając nieznacznie Ją nieznacznie mocniej. Tylko przystąpił nerwowo z jednej stopy na drugą, nie panując nad wylewającym się z ciała żarem, który drażnił go od środka intensywnością i niezrozumieniem, w jaki sposób należałoby pozbyć uczucia napiętej słodyczy.
Dopiero potem zerknął krytycznym okiem na nogi odziane w spódniczkę, wychylając ciało poza obrany przez nich pion, chociaż z powodu narastającej ciemności niewiele dało się zobaczyć. Dlatego zgrabnym i pośpiesznym ruchem zsunął rękę z jej pleców, sięgając palcami po krawędzie spódniczki ledwo zakrywającej kolana, po czym… całkowicie bez taktu i wstydu, tak jak zazwyczaj robił to w innych sytuacjach, gwałtownym ruchem poderwał rąbek spódniczki. – Pokaż no, muszę spróbować! – Szeroki uśmiech prosił aż o skomentowanie, a błyszczące z rozochocenia oczy dawały Jolene jasno do zrozumienia, z kim właśnie postanowiła się związać i jaki potwór czai się w pojaśniałym od szczęścia wnętrzu Morisona, bezwstydnie pałaszujący rumieńce wypełzające na jej policzkach.
- Ej, boisz się burzy? – zagadnął z opóźnieniem, rejestrując dopiero teraz przyczynę jej gwałtownego drgnięcia podczas potężnego grzmotu rozlegającego się echem po opustoszałych gęstwinach leśnych, w które ledwo co się zagłębili. Patrząc na nią z rozbawieniem, które zazwyczaj prowadziło do wyśmiania poszczególnej cechy charakteru czy zachowania, czekał niecierpliwie na odpowiedź i szykował – wcale nie w skrytości – ciężką artylerię z potężną dawką śmiechu. Jakże wiele przyjemności sprawiało mu droczenie się z nią, aby później przytulić w ramach rozczulonych przeprosin!
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 6 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:51

Popsuła fryzurę Dwayne'owi wplatając w nią palce. Nastroszyła mokre włosy, śmiejąc się przy tym cichutko i złośliwie jak dorodny okaz chochlika kornwalijskiego. Spadł na nią upragniony spokój i ulga tak znana zawsze przy znalezieniu zaginionej, pilnej rzeczy, przedmiotu czy osoby, bez której nie sposób iść krok dalej. Chwyciła w ręce zgubę (nie mylić ze Znajdą) i od dziś będzie pilnować jej jak oka w głowie. Bez tego cofnie się trzy kroki w tył, a wówczas nastoletnie serce przepełnione skrajnymi i nowymi uczuciami pęknie na pół i już nigdy się nie zagoi.
Rozchyliła przekrwione wargi w olśniewającym uśmiechu, bo rozumieli się bez słów. Wystarczył najdrobniejszy dotyk, a krew w żyłach zawrzała rozpalając ją od środka. To było coś nadzwyczajnie nowego i Jolene przyglądała się temu z fascynacją i nieznaną dotąd niecierpliwością, aby ulżyć napięciu i poczuć ulgę. Zadrżała od kontaktu gorących ust z zimnymi kroplami deszczu na rozpalonym poliku.
Czy da się zarumienić jeszcze bardziej? Puchonka traciła dech w piersiach i żaden chłodny wiatr ani zimny deszcz nie potrafił ostudzić temperatury ciała. Znęcał się nad nią nieświadomie, gdy zmysłami, a nie wzrokiem odprowadzała jego rękę ścieżką z pleców coraz niżej, niżej aż coś ją oparzyło w rzepkę. To jego dłonie. Parzyły i byłaby odskoczyła z szoku, gdyby nie miała kolan z waty.
- Dwayne! - skarciła go cichym krzykiem, otwierając szeroko oczy sparaliżowana szokiem i nagłą potrzebą przylgnięcia do jego ciała, najlepiej pozbawionego ubrań. Zawstydziła się do swoich myśli, miała chociaż tyle przyzwoitości w przeciwieństwie do panicza Morisona. Szczerzył się i zachowywał niebywale śmiało, o co nigdy go nie posądzała.
- Nie rozumiem jak to robisz, ale przestań, bo już nie mam sił oddychać przez ciebie! - nie umiała inaczej wyjaśnić tego, co się w niej działo. To było takie słodkie aż bolesne, a nie zniesie już większego napięcia mięśni i rozszalałego huraganu w żyłach. Zmrużyła gniewnie oczy, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej i odchyliła się kawalątek, aby dojrzeć łobuzerskie i cwane błyski w ślepiach przyjaciela.
- Wcale nie. Miałam zajęte myśli. - naburmuszyła się, bo trudno było zachować czujność jednocześnie wobec pogody i wobec Dwayne'a; to się wykluczało wzajemnie. Zatrzęsła się mocno od gorącego dreszczu biegnącego przez kręgosłup. Muśnięte kolano mrowiło.
- Nie chcę, ale musimy wracać, bo aurorzy. Nie chcę już szlabanu u Miltona. - wykrzywiła wargi i choć to ona wykazała się przejawem rozsądku, nie ruszała się z miejsca ani nie robiła nic w kierunku powrotu i wyjścia z ich małego świata. Czas nie ruszał się z miejsca, ale już teraz powracała wbrew woli na ziemię. Oderwała od gorącego torsu dłonie i poczęła się nimi wachlować, aby nie przypominać kolorem krawatu Erica. Na dobrą sprawę mogła wejść do pieca z ogniem, bo przy Dwaynie nigdy nie uda się jej zmarznąć czy choćby zbić rumieniec z policzków i szyi. Zadrżała kolejny raz, ale tym razem to gęsia skórka przeszyła ją na wskroś i leniwie szła do ciała Dwayne'a, aby potwierdzić głos rozsądku, iż powinni wracać do rzeczywistości.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 6 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:51

Z początku machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę od swojej głowy, jednak w zaledwie ułamku sekundy jaki jest potrzebny na mrugnięcie powieką, przekształcił zirytowany gest w coś pieszczotliwego, przesuwając zadziwiająco chłodnymi opuszkami palców wzdłuż przedramienia przyjaciółki aż do zgięcia łokcia. Brwi dziewczyny próbowały dokonać wyboru między dwoma skrajnie różnymi pozycjami, ofiarując Dwayne’owi niewielki bodziec podtrzymujący szeroki uśmiech na facjacie, ostatecznie zniekształcając rysy jej twarzy w najbardziej naturalny sposób jaki widział, prezentując autentycznie piękną mimikę jakim była złośliwość podszyta prostą potrzebą dokuczenia partnerowi, w prostackim celu osiągnięcia przyjemności z widoku naburmuszonej miny. Oczywiście, że przejrzał próby Jolene, skazując ją tym samym na delikatne, niemalże nieodczuwalne poczucie straty i porażki, które niemalże straciło na znaczeniu przez wpływ dorodnego szczęścia przesiąkającego Puchoniastych.
Parsknął śmiechem, kiedy odkrywał w niej niewinność dotychczas pozostającą poza możliwościami jego zabiegów, skazując się na odrzucenie i wstrzemięźliwość względem – jak to odkrywał – naturalnych odruchów własnego ciała, które w końcu, okryte bezczelnością i arogancją, domagało się ze wszystkich sił zainteresowania, chociażby w postaci podsuniętej spódniczki. Oj tak, Dwayne wiedział już teraz, w tej sekundzie, że ilekroć ujrzy Jolene w czymś podwiewnym, będzie czerpał niebagatelnie złośliwą przyjemność z jej pisków i mało energicznych protestów.
- Ja też nie, ale mi to wcale nie przeszkadza! Mam ochotę ciebie nosić na rękach, całować aż padnę ze zmęczenia albo mi usta odpadną. – Wraz z kolejnym słowem mówił coraz żarliwiej, odnajdując jedyne wyraźne wyjście dla skumulowanego w ciele napięcia, prześlizgując się wciąż łapczywym wzrokiem po zasłoniętych fragmentach jej ciała, ba! Nawet dłonie włączył w to, sunąc gdzie tylko dosięgał dłońmi: na boki, ramiona, szyję, burząc po raz kolejny przemoczoną fryzurę, barki, aż w końcu na biodra, gdzie pochwycił ją w mocniejszym uścisku i bezbłędnie pokierował nimi na kształt „ósemki”, wyczuwając nową falę podniecenia. – Joe, ja nie mam najmniejszego zamiaru wracać tam, gdzie są zasady i regulaminy, jak wrócimy to ten blask zgaśnie i będę musiał się powstrzymywać. Nie chcę, aby ktoś ciebie zobaczył taką rozanieloną, bo jeszcze pomyśli że to do niego, ale chcę się wszystkim pochwalić. Znaczy się później chcę, bo teraz zamierzam ciebie tu siłą zatrzymać i zrobię wszystko, pójdę za ciebie na szlaban u Miltona, nawet odrobię dwa, nie – gorliwie pokręcił głową, pośpiesznie poprawiając liczbę – tysiąc razy pójdę za ciebie do Filcha! – Chaotycznie wypowiadane słowa w zupełności odzwierciedlały bieganinę myśli zapętloną w labiryncie umysłu Morisona, który podejmował próby zatrzymania dziewczyny jeszcze chociaż przez kilka minut na obrzeżach lasu, aby mógł w pełni cieszyć się jej obecnością i nowością wprowadzoną do ich relacji. Na potwierdzenie lekceważącego stosunku dotyczącego aurorskich nakazów, wywrócił oczyma w iście teatralny sposób i westchnął z irytacją, czując że przez okres trzech miesięcy kiedy odsunęli się w stronę własnych, indywidualnych spraw, Joe utraciła żywiołowość samoistnego łamania regulaminów – owszem, podejrzewał to jako jeden z przejawów dojrzewania, ale najwyraźniej nie miał zamiaru ułatwiać nikomu sprawy w tej kwestii i prezentował swoje oburzenie ze świętym przeświadczeniem racji. Strząsnął z siebie nieprzyjemny chłód spowodowany nie tak nagłym, nawet spodziewanym odsunięciem się dziewczyny i niczym naburmuszone dziecko popatrywał na nią spode łba. – No to się w kota przemień, to przynajmniej nie zmarzniesz – burknął pod nosem mało wyraźnie i gdyby blondynka nie była aż tak zaaferowana jego osobą, miałaby z pewnością problem ze zrozumieniem poszczególnych słów. Z dziwnie ciężkim sercem patrzył jak Puchonka próbuje pozbyć się rumieńców i doprowadzić do równowagi własne ciało, próbując odnaleźć w sobie chęć pozbycia tych wyraźnych śladów burzliwych emocji tlących w duszy. Mieli święte prawo do szczęścia!
W końcu westchnął ciężko i machnął ręką w ramach kapitulacji, ze zbolałą miną wciskając chłodne dłonie do przemoczonych kieszeni w spodniach, twardo nie okazując zniesmaczenia nowo odkrytym doznaniem. Chciał uchodzić przed nią za mocarnego i odważnego, odkrywając w sobie pokłady pyszałkowatości, które mogły prowadzić w przyszłości do niebagatelnych popisów.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 6 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:52

Zaledwie cztery miesiące temu w Walii Dwayne nie potrafił znieść widoku różowych majtek, kiedy Jolene i Clary wspinały się na drzewo ubrane jedynie w kolorowe sukienki. Jąkał się, czerwieniał, kłopotał i unikał wzroku. Nie potrafił nawet wypowiedzieć logicznego zdania i poinformować o swym zamieszaniu wywołanym widokiem damskiej bielizny. Dzisiaj jego oczy iskrzyły złośliwie i knujnie. Role się zamieniły. Jolene, choć zachowała zdolność mowy, czerwieniała i próbowała wbić do psotliwej indiańskiej łepetyny, że to ją krępuje mimo wszystko i niebywale utrudnia oddychanie. Zaskoczona była swoją reakcją. Pamiętała czasy, w których to ona zawstydzała bezpośrednimi komunikatami i nazywaniem rzeczy po imieniu. Przełknęła gulę w gardle i pokazała język Dwayne'owi w odpowiedzi na perfekcyjnie opanowaną knujną minę i chorujące na zdiagnozowane adhd brwi. Śmiał się z niej! Bezczelny kochany Piotruś Pan! Uniosła arogancko wyżej podbródek, zgarniając z niego mokre ciemne pukle. Jeśli będzie potrzeba, przyklei sobie spódniczkę do kolan. Ta, ta, podoba ci się to. Syknęła cicho w myślach na wredny głosik, który nie był już po jej stronie, tylko przeprowadzał się na drugą stronę barykady. Świetnie, nawet wyimagowany głos się z niej śmiał!
To był ten moment, w którym Dwayne jednym zdaniem i jednym tchem ją rozczulał, jednocześnie dokuczał, groził i onieśmielał. Puchonka zmarszczyła brwi. Nigdy nie była onieśmielona przy Dwaynie. Przy nauczycielach owszem, przy Benie również, przy Peterze czasami, ale przy swoim przyjacielu? Zmiany bardzo frapowały pannę Dunbar.
- To być może za rok się zmęczymy... - spojrzała na nadgarstek szukając tam niewidzialnego zegarka i wcale a wcale nie powstrzymywała złośliwego uśmiechu. Byłaby skłonna negocjować noszenie na rękach, jednakże reszta zdania bardzo jej odpowiadała. Nie wiedziała ile minęło czasu, lecz za każdym razem pomyślenia chociaż o gorących ustach (czyli praktycznie do 3 sekundy) dostawała gęsiej skórki i z trudem powstrzymywała ponaglanie o następny pocałunek, kolejny, jeszcze jeden i jeszcze trzydziesty szósty. Nie zapowiadało się na rychłe zmęczenie. Suchość w ustach nie zniechęcała, a motywowała aby zwilżyć jamę ustną i gorliwiej przystąpić do pocałunków. Wyczuwalny między nimi żar wywoływał serię rozmaitych dreszczy trawiących bezlitośnie jej ciało. Rozpraszał ją, gdy próbowała się skoncentrować. Zamiast myśleć logicznie i wyłożyć sensowne powody powrotu do Hogwartu (a tego nie chciała i widocznie kwestia aurorów nie pomagała, z czego była częściowo zadowolona), śledziła ruch jego rąk, nagle interesując się swoją rozpaloną szyją, mrowiącym barkiem, ramieniem, łokciem... Czyli tak to teraz będzie wyglądać? Będzie mnie rozpraszał najmniejszym gestem i mi się będzie to podobać? , zaś głosik na to: Odpowiedz pięknym za nadobne. W jej oczach wybuchł jasny błysk, bardzo złośliwy i rozbawiony. Niby to na odchodnym, na wpół świadomie zaczęła się bawić guzikiem koszuli najbliżej swych rąk, czyli tym na wysokości pępka. Odpinała, zapinała go i perfekcyjnie udawała, że to bardzo niewinna zaczepka. Wstrzymała gwałtownie oddech, nie kontrolując do końca ciała, które bardzo posłusznie i chętnie przytulało biodra do wnętrza (nie)obcych rąk, do drugich bioder, do drugiego ogromnego skrawka duszy. Jolene była na skraju opanowania. Droga jego rąk wcale nie była przypadkowa i to był cios poniżej pasa! Dosłownie poniżej pasa, dokładnie pół cala pod pasem.
Następne słowa Dwayne'a wlały się strumykiem wprost do jej spragnionego czułości serca. Otworzyła usta z zachwytu i wyraźnej fascynacji, wyglądając przy tym niemądrze. Zamiast przywołać ich do rzeczywistości, rozciągała policzki w uśmiechu. To miłe, że oferował siebie na szlaban i to, że nie chciał gasić ich chwili. Rozchichotała się i zakryła dłonią usta.
- Nie pozwolę ci iść na pastwę ani do Filcha ani do Miltona! Przecież ten czas moglibyśmy przeznaczyć na inne, przyjemniejsze rzeczy. - zamrugała zalotnie rzęsami, chcąc go przekonać do zaniechania niepotrzebnego poświęcenia. Mile ją łechtał zaborczością, nowym elementem relacji. Niedługo, zapewne głównie za sprawą Dwayne'a, cała szkoła dowie się dzięki komu Jolene chodzi rozanielona. A więc mu to powiedz.
- Sam przecież mówisz, że niedługo się wszyscy dowiedzą o... o nas. Będą wiedzieć dzięki komu bujam w obłokach. - rozchyliła usta, rozkoszując się drżeniem powietrza przy magicznym słowie "nas". My. Uśmiech ten nie trwał jednak długo. Joe naburmuszyła się, również niepocieszona wizją powrotu w szkolne mury. Tak żałowała, że nie ma wakacji, że dopiero się skończyły i muszą gdzieś iść o konkretnej porze. W wakacje potrafili zarywać noce na głupoty i wracać do domu dopiero przy surowych groźbach rodziców, spisku młodszego rodzeństwa czy przy silnym głodzie.
- Muszę się jak najwcześniej pochwalić. To będzie utrudnione, jeśli dopadnie mnie Milton. Powiedział, że teraz mi już nie odpuści... - wykrzywiła się i wzdrygnęła na myśl o rudowłosym profesorze, który choć z niewytłumaczalnego powodu budził w Joe inną odmianę lęku i paniki, to próbował się o nią troszczyć i zachęcić do zawarcia porozumienia bądź chociaż zawieszenia broni z jej strony. Znając przewrotny los, to nie pozwoli Dwayne'owi na odrabianie szlabanu za kogoś. Joe też by tego nie chciała. Istniała możliwość, że trafią jak Wanda pod skrzydła (czy też rogi) pana Wilsona, a to już byłby koniec świata.
Nie odrywając dłoni od jego skóry, przesunęła ją niżej i uwięziła jego palce między swoimi. Akt decyzji postanowionej.
- Kiedy indziej przyjdzie czas na demonstrację. Wyobraź sobie. Pokój wspólny. Kominek. Poduszki. Wystarczy, że damy Henry'emu i Clary po czekoladowej żabie to pozwolą nam koczować na kanapie do rana. - nęciła go rozkoszniejszą wizją przedłużenia ich...nietypowego spotkania w o wiele przyjemniejszej scenerii. Bardziej miękkiej. Skuliłaby się w kłębek i całą wtuliła w Dwayne'a, sprawdzając jak bardzo pasują do siebie krzywizny ich ciał. Była pewna, że idealnie. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła?! Wbiła zęby w dolną wargę i z niepewnym uśmiechem wpatrywała się w przyjaciela. [i]W swojego chłopaka?[/b], zaświtała myśl w głowie. Nie żeby narzekała, ale i tak zaczną kichać, a deszcz na chwilkę zelżał.

[z tematu oboje zanim ktokolwiek ich namierzył. pozdrawiam Wodza, jeśli chce czytać te hm, 3 strony. <3]
Sponsored content

Dzika polana - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 6 Empty

 

Dzika polana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 6 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

 Similar topics

-
» Centrum dowodzenia kryptonim "Polana"

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-