IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Dzika polana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
AutorWiadomość
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:34

Spoglądając na niego, powoli docierał do niej ogrom sytuacji. Jolene nie była stuprocentowo winna zmianom w ich relacji. Musiała zrozumieć, że prędzej czy później i tak by doszło do konfrontacji dwóch światów. Będą musieli podjąć decyzję czy idą tam razem, naprawdę razem czy oddzielnie, zachowując niecałe dziesięć lat przyjaźni. Joe nie chciała go zostawiać. Istniało ryzyko, że po drodze oboje się zgubią i nie znajdą, a mieli iść ramię w ramię. Nie myślała o sumieniu Dwayne'a, pogrążona w osobistej rozpaczy nad własną głupotą i marnością. Nikt nigdy tak ostro jej nie skrytykował. Nie tak, aby zgasić blask i ostatecznie odciąć ją od przeszłości.
Zamrugała kilkakrotnie rzęsami, rękawami mundurka ocierając tusz z policzków i powiek. Czuła się źle i toczyła wewnątrz siebie bitwę. Ciągnęło ją do Dwayne'a, od zawsze, od najmłodszych lat. Otwierała oczy i szła go odnaleźć, aby razem przeżyli nowy dzień. Z wiekiem ta potrzeba nie słabła, a wręcz przeciwnie, nabierała siły, przerażającej siły wychodzącej poza zwykłą chęć do psot. Marzyła, aby zostać schowaną w jego ramionach i non stop wywoływać w nim śmiech. Dziś wywołała silną falę gniewu oraz goryczy, a nie takie miała mieć źródło. Dwayne ma ją kojarzyć z wesołością i psotami, a nie z niepotrzebnym zażenowaniem i skrępowaniem.
Pokręciła głową w odpowiedzi na pytanie, w następnej chwili zauważając, że jej nie widzi.
- Nie... - tak wiele niepewności wlała w to słowo! Gryzła się od środka szukając recepty na powrót do przeszłości. Brak poważnej akceptacji u płci przeciwnej dosyć istotnie nadszarpnął wiarę we własne możliwości. Dla innych też była kumplem w spódnicy i jeśli nie miała nic przeciwko temu do jedenastego roku życia, tak z każdym dniem następnym dusiła się pod tą naklejką.
Kilka kropel deszczu spadło do ich świata. Joe powiodła wzrokiem ku niebu, przypominając sobie o burzy. Fhancis lubi burzę i deszcz. Zmieniłby zdanie widząc kolor chmur i ciężar wiszący w powietrzu. Nie zapowiadało się na tęczę.
Zamknęła oczy dotknięta szczerością zapytania. Doceniła, że dokończył pytanie i łamała się, nie potrafiąc znaleźć dobrej odpowiedzi. Kładł na jej barki odpowiedzialność za następny krok. Jeśli nie zgodzi się, pozostanie tak, jak było. Czuła niedosyt, palący niedosyt. Mogła też się zgodzić i jednocześnie ponieść wszelakie konsekwencje tego czynu. Zmarszczyła brwi. Nie chciała już być dłużej odpowiedzialną. Nie uciekniesz od tego.
Szelest z boku informował o ruchu Joe. Podniosła się z zimnej trawy i położyła na brzuchu przy Dwaynie. Podparta łokciami położyła dłonie na trawie, skubiąc ją, wyrywając łodyżki i rwąc je na małe kawałeczki. Cicho westchnęła, niechcący przedłużając milczenie, które prędzej czy później samo sobie odpowie. Odchrząknęła.
- Dwayne. Kocham cię i zrobię co tylko zechcesz. - powiedziała poważnie, wpatrując się w swoje dłonie. - Nie mówię, że nie chcę... żebyśmy się poznali jeszcze inaczej, ale... ale ryzykujemy dziesięć lat. Nie chcę, abyśmy złamali sobie serca. Moje tego nie zniesie, bo jesteś dla mnie zbyt ważny. - wmusiła w siebie równe dawki tlenu, aby odzyskać panowanie nad głosem. Zwilżyła językiem suche usta, nie potrafiąc uspokoić łomotania serca. Denerwowała się przy Dwaynie, bała się przyszłości. Jeśli pójdą dalej, to nie wrócą do tego punktu, w którym są. Teraz może być dobrze, prawie jak dawniej. Jednostajnie, bezpiecznie i rutynowo. Nigdy więcej nie spojrzeliby na siebie inaczej niż na przyjaciela i przynajmniej Joe, żyłaby w niedosycie. Straciła Fhancisa, odtrącił ją, choć cierpiał z powodu jej nastoletniego uczucia i konieczności odrzucenia go. To bolało, bardzo bolało, choć Joe o tym nie mówiła na głos. Zamknęła oczy, tak bardzo zmęczona i pusta w środku.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:36

- No właśnie - odparł o wiele za szybko, aby pojąć gamę emocji wladowanych w zaprzeczenie przyjaciółki. Dotychczas wielokrotnie wyobrażał sobie odchodzącą w cień przy boku wysokiego i popularnego Gryfona, w którego zapatrzona była niczym w obrazek. I chociaż czuł wyraźną zazdrość, przelykal gulę goryczy - bo to on właśnie widział jak hardo zaciska zęby przy upadku z drzewa i mimo zdartego naskórka z kolan, twierdziła uparcie o dobrym samopoczuciu; był przy szczerbatej dziewięciolatce, wdając w bójkę za każdym razem jak w szkole ktoś się z niej nabijał; kibicował podczas SUMów, odrywając kłęby niepokoju nielegalną wyprawą do wieży astronomicznej, aby narysować grafitti w kształcie karykatury Argusa Filcha; kogo trzymała panicznie mocno za rękę, kiedy słuchali jak zauroczeni pięść zaczarowanej tiary, przeświadczeni, że ich dopiero co rozpoczeta bajka moze poróżnić; kto jeszcze mógł poszczycić się tak szerokim wachlarzem wspomnień, z nią w roli głównej?
Zatopiony w przyjemnych myślach odganiał goryczkę przeszłości, ze wszystkich sił próbując zostawić w sobie poczucie przynależności do niej. Szelest ubrania pozostał w sferze podświadomości Puchona i dopiero powiew powietrza z prawej strony otrzeźwił go, aby przeniósł nieobecne spojrzenie na zarumienionej przyjaciółce. Parsknął śmiechem zanim dotarł do niego sens wypowiedzi i wysunął niespiesznie dłoń, aby wycelowac palcem ponad górną wargą. Iskry bezkresnego rozbawiania opanowały oczy Puchona, który próbował w łagodny sposób przekazac przyjaciółce miejsce umorusanej skóry. Kiedy dostrzegł bolączkę przykrytą przyplywem irytacji, odezwał się od razu: - Tusz. Nad wargą. - Rzucił lakonicznie, aby uchronić się przed gniewem rozhisteryzowanej Jolene Dunbar. Rozbrająco szczery uśmiech zmazał ślady niepewności, ustępując autentycznej radości pochłaniającej ciało Piotrusia Pana w całości.
Dopiero po powtórnym przesłuchaniu słów Jolene, we własnych myślach, był w stanie wrócić do poprzedniej pozycji. - Ja chcę, żebyś robiła to, co sprawi tobie radość, a nie wymuszać, bo mam na ciebie wpływ. To co powiedziałem było szczere, ale już przeprosiłem i może trochę przesadziłem. - Burknął na koniec z jakąś niechęcią wyczuwalna w glosie, chociaż z czerwonych policzków nie zniknął jeszcze rumieniec zażenowania. Podciągnął ponownie nosem, odwracając wzrok w stronę chmur, kiedy jedna z kropli skapnęła między jego oczyma. – Ja ciebie do niczego nie będę namawiać, bo to od ciebie zależy. Doprawdy nie wiem, co musiałby się stać, abyśmy mieli się zranić. – Dla podkreślenia swojego niezrozumienia wzruszył ramionami. Powstrzymał kolejną falę słów pchających się na końcówkę języka, ponieważ rozpoczynając tę rozmowę nie brał pod uwagę przekonywania do siebie przyjaciółki. Jeżeli bała się czegoś irracjonalnego, widział w tym jedynie wątpliwość dla siły ich relacji. Znali się prawie dziesięć lat, ale wciąż nie potrafił nadążyć za tokiem rozumowania blondynki, kiedy w grę wchodziły jej irracjonalne lęki. Dlatego też obrócił twarz ponownie w stronę jej, podnosząc wzrok w zaszklone jeszcze oczęta Joe. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ponieważ mięśnie dookoła jego ust drgnęły, a potem napięły, ostatecznie nie wyrzucając żadnego słowa.
I ponownie poczuł falę czułości, pilną potrzebę otoczenia jej kiedy zawiesza głowę zupełnie bezbronna wobec dojmujących uczuć kąsających serce. – Dobra, nie rozmawiajmy już o tym. – Zaproponował, wyciągając lewą rękę w stronę dziewczyny, zachęcając uśmiechem do zbliżenia się, aby w następnej kolejności przysunąć do swojego torsu i na nowo otoczyć jej ramiona w ciepłym uścisku bezpieczeństwa. Było mu żal opuszczonych kącików uśmiechu, więc szturchnął ją pod żebrami w próbie wywołania oburzenia wypełzającego na zapłakane jeszcze oblicze Dunbarówny.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:36

Żaden mężczyzna na świecie nie pozna jej nigdy w takim stopniu jak Dwayne. Nie ma takiej osoby w Wielkiej Brytanii ani w innym kraju, która potrafiłaby ze szczegółami opisać Joe od podszewki. Która znałaby ją tyle lat i jeszcze lubiła, jeszcze akceptowała i chciała z nią być. Przyszły mężczyzna Jolene będzie musiał stawić czoła Dwayne'owi. Prześcignąć go i poznać ją tak samo jak on. Nauczyć się akceptować jej wady i kochać je. Przyjąć bezdenne pokłady miłości, którą pragnęła rozdać, dać za darmo, otulić nią szczelnie i osłodzić życie prostą formą miłości. Dobrze wiesz, że nikt nie dorówna Dwayne'owi i nikt go nie przebije. Nikt tak cię nie pozna jak on. Do jej serca wlał się wrzątek emocji. Łączyło ich bardzo wiele, byli na każdy sposób ze sobą związani. Mieli wspólne puzzle pasujące do dużej układanki ich przyszłości.
Uniosła łydki i skrzyżowała je w powietrzu, otumaniona chaotycznymi i mknącymi na oślep myślami. Dźwięk jego śmiechu był orzeźwiający i gorący. Zmrużyła powieki odwracając doń głowę z pytaniem w oczach. Szybko zakryła usta, pocierając skórę i pozbywając się czarnych śladów.
- Znasz słowo "tusz"? Zaskakuje mnie twoja mądrość. - pokazała mu język, odwzajemniając uśmiech. Nie tak szeroki i nie tak pogodny jak by chciała aczkolwiek uśmiechała się. To spore osiągnięcie, wszak parę chwil temu i wciąż teraz ledwie trzymała emocje na wodzy. Przez ulotną chwilę odzyskała Piotrusia Pana. Z szokiem stwierdziła, że to przestało jej wystarczać. Zmarszczyła brwi i nie odpowiedziała od razu na jego pytanie. Zamyśliła się głęboko, dążąc tokiem jego rozumowania i wpatrując się w jego profil. Dwayne jest jej. Będą razem, bo razem są silni. Kawałki duszy są przy sobie, więc są w pełni sił i w pełni mocy. Porażającej mocy przyziemnej, pozbawionej magii przyjaźni. Nie musiał jej zachęcać, sama przysunęła się do niego, opierając się rękoma o jego tors. Tym razem pomyślała o jego fizycznym komforcie i nie wbijała mu łokci w żebra w przeciwieństwie do niego. Mruknęła coś na odczepnego przez parę sekund przygniatając go pełnym ciężarem, gdy odganiała ruchliwy łokieć. -
- Ty myślisz, że mi to nie sprawi radości? Ja się martwię co będzie potem, bo ktoś z nas musi to robić. Musimy rozmawiać. Mu-si-my. - podkreślała, spoglądając nań ze smutkiem i ulotnym błyskiem rozmarzenia. Dwayne miał rację. Jolene nie brała pod uwagi siły ich więzi. Czy ta moc byłaby w stanie przebić się przez złamane serce? Jesteś u licha z Hufflepuffu, Dunbar. Skąd u ciebie pesymizm? Weź się w garść, bo i twoje sumienie od ciebie zwariuje. Zmarszczyła brwi, irytując się na samą siebie. Za dużo myślała, zbyt wiele analizowała, martwiła się na zapas. Miała przed sobą (no dobrze, tym razem pod sobą) człowieka idealnego, znającego ją na wylot i co lepsza, kochającego ją taką, jaką jest. Kiedy całował się z Laurel to myślał o niej! O niej, o niej, a nie o Lancasterównie, która wszak niczym nie zawiniła. Powoli na jej usta wpełzł ciepły, bardzo ciepły uśmiech. Zaszklone oczy nie były już spowodowane bólem, a rozczuleniem i wzruszeniem. Pozwoliła palcom pierwszy raz dotknąć szorstkiego policzka i naznaczyć go czułością. Musnęła ciepły polik, zdając sobie sprawę z siły kochania go. Wypuściła z płuc powietrze czując w koniuszkach palców mrowienie, a w żyłach silny prąd pędzący na oślep do mózgu, do wszystkich zmysłów. Drugą rękę nieświadomie zacisnęła na skrawku jego koszuli, a nie odrywała oczu od swoich palców stykających się z policzkiem. Długo nie ruszała się, chłonąc bodźce wywołane tak drobnym gestem. Jej palce drgnęły, prostując się w knykciach. Zakryła większą część czerwonego policzka, odbierając tym samym dwakroć silniejsze bodźce.
- Uau. - zdołała z siebie wydusić, bo do jej ciała wlewał się nieznany jej dotąd żar pochodzący od Dwayne'a. Myśli zagłuszał szum w uszach, jej oddech przyspieszył, a źrenice rozszerzyły się, choć w ciemności nie było tego widać. Przełknęła gulę w gardle, poruszając nieznacznie opuszkami po gorącym policzku. Mogła przysiąc, że czuła pulsowanie jego tętnicy szyjnej. Czuła drgnięcie mięśni pod skórą i to podbiło temperaturę ciała.
- Może to zabrzmi dziwnie, ale czy ty to czujesz? - zapytała szeptem, choć nikt nie mógł ich usłyszeć, znajdowali się bowiem daleko od ludzi. Nie odważyła się zamknąć oczu. Potrzebowała widzieć reakcję Dwayne'a na inny dotyk. Wstrzymując oddech w płucach przesunęła dłonią po kości policzkowej, dziwiąc się jak jest gorąca. Jej ręka drżała tak samo jak serce. Niespokojnie, niepewnie i bez wprawy. Pogłaskała kciukiem kawalątek skóry przy nosie, czując się jakby włożyła rękę do ognia. Włosy zsunęły się z ramion, sięgając szyi przyjaciela. Otuliły ich, odcinając od zimnego powietrza i chłodnych kropel deszczu. Zapewniała go w ten sposób o swoich odczuciach. Odsłaniała się przed nim, odsłaniała nieznane dotąd pokłady czułości skierowane tylko i wyłącznie do niego. Wygięła usta w szczęśliwym uśmiechu zarezerwowanym dla niego. Nie chciała odsuwać ręki od jego polika, bo był taki ciepły i miękki. Więc tego nie rób. Westchnęła z nostalgią, głaszcząc cal po calu lewego policzka, niemo szepcąc przeprosiny.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:37

- Znam o wiele więcej słów, przecież sama się o to postarałaś - wytknął jej z niewielką subtelnością, z ochotą podłapując przejawy rozbawienia w dotychczas przygnębionym spojrzeniu. Dla podtrzymania luźnej atmosfery wyciągnął palec w górę, celując w czarne chmury, z których zaczął siąpić deszcz. - Puder, masakra, szmitilka, błyskacz do ust - prostował kolejne palce, kątem oka obserwując zmiany na twarzy Jolene, wyłapując w ostatnim momencie przeblyski oburzenia lub rozbawienia, celowo przeinaczając nazwy poszczególnych kosmetyków. Dopiero przy końcu, kiedy zapadla już cisza i czekał na jej reakcję, poszerzył uśmiech, odwracając twarz ku nieuchronnej naganie. I nawet, jeśli miał wysłuchiwać tyrady na temat odżywek do cery tłustej, spoglądał na nią z rozbawieniem przyćmiewanym przez rozczulenie z powodu jej niepojetego oburzenia.
- No właśnie. Za dużo myślisz - wytknął jej, kiedy tylko przestali drobnych przepychanek i umościła się wygodnie na jego torsie, chociaż miał nieopartą chęć zepchnięcia rąk tylko po to, aby rozpocząć zmasowany atak łaskotek. Zamiast tego poprawił prawą rękę, która przeniósł ponownie pod głowę, aby patrzeć z lepszej perspektywy na Puchonkę przed sobą. – Ostatnio zauważyłem, że boisz się wszystkiego. – Ponownie uniósł dłoń i kolejno prostował palce, wytykając w ten sposób kolejny zaobserwowany fakt z jej udziałem. Pytanie brzmiało, kiedy zdążył aż tak uważnie ją prześledzić i przeanalizować? – Zaczynając od tego, że ukryłaś animagię przede mną, widziałem strach jak mi o tym powiedziałaś w końcu. Teraz znów się martwisz co będzie potem. A skąd ty wiesz, co będzie potem? Nikt przecież tego nie wie. Nawet jasnowidze mają mgliste wizje, ale nic pewnego. – Wzruszył łagodnie ramionami, wprawiając w ten sposób w ruch resztę ciała, unosząc nieznacznie sylwetkę Jolene. Drugą rękę bezwiednie umiejscowił niedaleko łokcia przyjaciółki, po kilku sekundach muskając opuszkami końcówki jej rozpuszczonych włosów, splatając między palcami wystaraczająco delikatnie, aby nie zauważyła tego od razu.
Nie miał odwagi zabrać oddechu, kiedy smukła dłoń powędrowała w stronę jego policzka i została tam, nie po to, aby sprawić jakąś złośliwość czy ból, ale zadziwiająco miłe wrażenie. Mogła bez problemu wyczuć napięcie sięgające każdego mięśnia na jego ciele, równoznacznego z uniesioną klatką piersiową we wstrzymywanym oddechu podczas całego procedersu. Obserwował bezwiednie granatowe oczy przyjaciółki, dostrzegając cieniutką warstwę łez wzruszenia, potęgujących wrażenie niezwykle przenikliwego ciepła dotykającego najwrażliwszych strun w jego duszy. Doskonale wiedziała, gdzie powinna spojrzeć, jaki ruch wykonać, aby osaczyć go w taki sposób, by nawet się o tym nie zorientował. Chłonął jej mikroskopijnie ruchy gałek ocznych, badających każdy fragment twarzy, szczególną uwagę skupiających na tej części czerwonego i rozgrzanego policzka, której dotykała. Ogień przemieniony z powietrza palił płuca Morisona, domagając się kolejnego haustu powietrza, jednak uciszał pragnienia własnego ciała, w delikatnym rozmarzeniu chłonąc tę niecodzienną czułość ze strony Jolene.
Tuż nad uchem usłyszał charakterystyczny skrzekot związany ze zmianą pozycji jej palców, czasami się tak działo jak za długo trzymała w jednej pozycji dłonie. Teraz nie zwrócił na to większej uwagi, przełykając nieistniejącą ślinę w zaschniętych ustach, zapatrzony zbyt intensywnie w poruszające się łagodnie wargi dziewczyny. Wypuścił w końcu dawno wstrzymywane powietrze, a dziewczyna opadła dotkliwiej na jego tors, kiedy dźwięk przypominający westchnięcie dotarł do jego uszu. Drżący wydech niemalże w pełni uświadomił mu jak bardzo pragnie zrzucić ją z siebie i przygnieść ciężarem, a potem pokazać, zaprezentować dogłębnie czego się wczoraj nauczył. Poruszył się niespokojnie, próbując zapanować nad własnym ciałem i potrzebą nagłego, gwałtownego ruchu, dzięki któremu opanowałby własne myśli. Nie potrafił uciec spojrzeniem od niej, przyszpilony wyolbrzymionymi doznaniami, jakie wcześniej doznawał w samotności w dormitorium.
Deszcz powoli zaczął coraz mocniej siąpić z nieba, przysłaniając dwójkę rozgrzanych Puchonów, pozostawiając odległą rzeczywistością dla obojga, chociaż zarówno ich ubrania, jak i włosy będą przemoczone. Dwayne wykonywał pod Jolene niewielkie ruchy, spinając i rozluźniając mięśnie, jednak zamiast uspokajać pobudzone ciało – potęgował odczucie pożądania. Fala zażenowania rozlała się na nowo po jego twarzy, spuszczając jego wzrok gdzieś na ramię dziewczyny, rozbiegane spojrzenie próbowało znaleźć chwilę odpoczynku i ukojenia, aby nie odczytała z niego zbyt wiele.
- Yhym – wydusił z siebie, a ten drobny dźwięk zadrżał tak samo jak dłoń Jolene. Kiedy pochyliła się nad nim, zauważył to dopiero po chwili, kiedy uwięziła go w kaskadzie jasnych włosów i otoczyła twarz żarliwym oddechem, wypalającym odcisk na najmniejszym nawet fragmencie skóry. Tęsknie spojrzał w jej jasne oczy, modląc się do znanych mu bogów, aby nie musiał wypowiadać na głos własnych pragnień. Gwałtownie i zupełnie niespodziewanie położył dłoń na plecach Dunbarówny, a w tym ruchu było tyle niezręczności co niepewności. Nie wiedział już czy słyszy własne serce czy w klatce piersiowej czuje przyśpieszone bicie należące do tej drugiej osoby, a jak tylko próbował to ocenić, uświadamiał sobie zupełnie inną informację: leżała na nim dziewczyna, która miała piersi. Dlatego wraz z tą myślą w Dwaynie obudziło się coś , dokładniej między nogami i tylko zacisnął zażenowany powieki, wiedząc że w żaden sposób nie ukryje tego przed nią. Przecież na nim leżała!
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:38

Wzniosła oczy ku niebu.
- Boże, widzisz i nie grzmisz? - dostrzegła na niebie czarne chmury i jak na zawołanie, na jej policzek spadły dwie krople deszczu. Otarła je wierzchem dłoni i powróciła do Dwayne'a, patrząc nań z politowaniem. Tak dobrze go znała! Umiał wymawiać poprawnie niektóre nazwy kosmetyków, dopilnowała, aby w przyszłości się nie wygłupił przed nikim nie potrafiąc rozpoznać najzwyklejszej szminki czy tuszu do rzęs.
- Specjalnie przeinaczasz. - dźgnęła go palcem w klatkę piersiową, domyślając się przyczyny jego zagrania. Nie ucieszyła się, na to było za wcześnie. Rozluźniła barki dowiadując się teraz w jakim stopniu się zestresowała tyradą przyjaciela. Zmarszczyła brwi zaskoczona trafnymi uwagami godnymi dobrego psychologa. Przegapiła moment, w którym Dwayne nauczył się poprawnie odgadywać i interpretować zachowania ludzi, w tym jej. Przegapiła bardzo wiele momentów, a w ciągu minionych trzech miesięcy przestali mówić sobie wszystko. Uciekła wzrokiem, wpatrując się nic niewidzącym wzrokiem w siną dal, w horyzont, na ostatnie promienie zachodzącego słońca. Do końca życia będzie jej to wypominał, a była wobec niego szczera. Naprawdę Jolene się bała i choć tego nie chciała, to było. Tak samo jak miłość. O nią też nie warto pytać, bo ona była czy ktoś sobie tego życzył czy nie.
- Tylko mi na tobie zależy, głupku. - odpowiedziała wymijająco, nie znając jeszcze innego rozwiązania, aby znaleźć w sobie odwagę. Zmienił się sposób odczuwania i odbierania bodźców. Wszystek nabrało intensywności i nic dziwnego, że Joe czuła się zagubiona. Mogła mieć nadzieję, że to z czasem minie i ponownie znajdzie miejsce w świecie. W takim, w którym jest Dwayne. Innego nie brała pod uwagę.
Mrowienie płynące z jego polika wytrąciło ją z równowagi. Nigdy tak naprawdę nie dotknęła Dwayne'a inaczej niż w karcącym dźgnięciu czy przypływie nagłej miłości, którą on kwitował ripostą albo żartem i przemieniał w chichy i śmiechy. Dzisiaj zastygł w bezruchu i nie powiedział absolutnie nic, tylko patrzył. Patrzył z takim samym zaskoczeniem jak ona. Do serca dziewczyny wpełzło przeczucie, że nie powinna tego robić. To świętokradztwo, profanacja ich przyjaźni. Zacisnęła mocno usta, aby nic się z nich nie wydobyło i nie popsuło chwili. Innej chwili niż wszystkie. Zapamięta to do końca życia i nigdy nie dowie się co mogło wydarzyć się dalej. Gorąco poraziło ją, wpełzło rakiem do każdego zakamarka jej ciała, a był to sam mały, skromny i ulotny dotyk. Nic więcej nic mniej. Poczuła gdzieś w okolicach szyi oddech wypalający w niej dziurę. Od zawsze potrafiła odgadnąć myśli Dwayne'a, a spoglądając mu teraz w oczy, nie wiedziała. Nie miała pojęcia czy idą w dobrym kierunku, czy w złym. Nieznane jest niebezpieczne, Jolene nie umiała zadecydować w którą stronę mają teraz patrzeć. Czyż już wiele nie stracili? Ale możecie zyskać...
Niegdyś pławiła się w odwadze i bezpośredniości, zaś intensywne spotkania z Dwayne'm, wszystek utrudniły. Odebrały jej siły jednocześnie sprawiając, że kochała go jeszcze bardziej. Jeszcze mocniej i bardziej desperacko. Zachłysnęła się powietrzem odgadując znaczenie jego spojrzenia. Spojrzał nań tęsknie, tak, jak nigdy nikt na nią jeszcze nie patrzył. Plecy wtem zasygnalizowały głośno gorącym dreszczem o delikatnym łaskotaniu. Zadrżała pod miękką, nieświadomą pieszczotą. Odwróciła głowę w tamtą stronę, wprawiając w ruch popsutą fryzurę. Słyszała głośny szum krwi i bijące serce; nie była jednak pewna czy to jej tak łomotało czy jego. Nie odważyła się sprawdzić, poza i tym i tak by nie zdążyła. Zesztywniała jak tknięta zaklęciem, bezbłędnie interpretując i zaciśnięte powieki Dwayne'a i nieznaczny ruch niżej, znacznie niżej. W jednej chwili pokonała opór dłoni ułożonej na plecach, odsuwając się pół metra dalej i psując między nimi to, co się przed chwilą zaczęło. Pomimo nagłego zimnego powiewu powietrza, Jolene zatrzęsła się z gorąca. Rzuciła okiem na jego spodnie i wzrok jej nie mylił. Dwayne na nią reagował. Na nią, na nią, na nią, nie na Laurel. Nie była pewna jak to się miało w przypadku młodszej Puchonki, acz w chwili obecnej Dwayne, a przynajmniej jego ciało, widziało w niej dziewczynę, kobietę, a nie kumpla w spódnicy. Zacisnęła zęby, aby nie pozwolić wewnętrznej radości rozszaleć się na dobre. To nie było ani trochę śmieszne, a mimo wszystko z gardła Joe wydobył się chichot.
- To całkiem... hm, budujące. - stwierdziła, siląc się na powagę i odpychając od siebie rozbawienie - oczywiście nadaremnie. Nie przywykła powstrzymywać się od czegokolwiek w towarzystwie tak bliskiej osoby. Nie wykorzystała tego jednakże w żaden sposób, a siedziała pupą na trawie we względnie bezpiecznej odległości, aby nie krępować Dwayne'a. Nie nagabywała go już spojrzeniem i choć zrobiło się jej bardzo zimno od pory roku, pory dnia i odsunięciu się od przyjaciela, uprzejmie uciekła wzrokiem. Cieszyła się, bo nie była już kumplem w spódnicy, nie była już cieniem Piotrusia Pana i mniej ważną częścią. Wyrośli z tego i już nie wrócą, choćby chcieli. Joe dotknęła wnętrzem dłoni swego czoła, potwierdzając, że dostała gorączki i zdając sobie sprawę, że i tak z tym nic nie zrobi, bo ta gorączka nie jest fizjologiczna, a promieniuje od Dwayne'a. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie w siadzie, dając przyjacielowi tyle czasu, ile potrzebował, aby się opanować. Boże, czemu go nie pocałujesz? Przecież oboje tego chcecie i tylko z tym zwlekacie. Burknęła coś w odpowiedzi do wrednego głosu, który nie był zadowolony z obrotu spraw. Zirytowany na bezpodstawne lęki Jolene, pierwszy raz wyciągnął na pierwszy plan ukrywaną tęsknotę. Joe złagodniała i się temu poddała. Odnalazła wzrok przyjaciela i uśmiechnęła się do niego pogodnie, informując go, że mile ją połechtał i chociaż to bardzo żenujące, to bardziej żenujące pozytywnie niż żenujące negatywnie. Zadecydowawszy, że już wystarczająco długo marzła na dworze, porwała w uścisk jego palce.
- Chodź. No chodź. - ponaglała go, spoglądając nań ciepło, z uśmiechem, innym niż wszystkie poprzednie. Każda sekunda była na wagę złota, bo Joe obawiała się, że zaraz się rozmyśli i ucieknie. Przeszła z siadu tureckiego do klęczek i opierania tyłka o pięty i przyciągnęła do siebie rozgorączkowanego przyjaciela. Z początku miała zamiar go utulić, a w trakcie ruchu głosik w jej głowie prychnął i Joe zmieniła zdanie. Otuliła buzię chłopaka swoimi dłońmi, śmiesznie małymi w porównaniu z mocno zarysowanymi policzkami, co nie uszło jej uwadze. Piotruś Pan zmężniał, a ona go jeszcze bardziej za to kochała. Nie mniej, jak kiedyś to rozważała.
- Jeśli coś... - spojrzała mu prosto w oczy, licząc w myślach jego rzęsy. - ... jeśli coś, to będzie wina wspólna. - musiała, nie byłaby sobą, gdyby tego nie zaznaczyła zanim nie puściła wodzy fantazji. Całkowicie bez wprawy, bez żadnej wiedzy i rozsądnego myślenia, nieporadnie przytuliła wargi do jego ust. Reakcja jej ciała była natychmiastowa. Płuca skurczyły się gwałtownie ogłaszając wszem i wobec, że przez chwilę tlen nie jest im potrzebny do życia. Przycisnęła ciepłe dłonie do jeszcze gorętszych policzków Dwayne'a, bojąc się, że on zaraz odskoczy i ucieknie, wszak roboli coś absolutnie zakazanego. NIE. MYŚL. Posłuchała ochoczo, nieśmiało badając przewrażliwionymi wargami fakturę ust, które tak ją zraniły. Były miękkie, ich temperatura różniła się znacznie od reszty ciała. Delikatnie wilgotne, a to wystarczyło, aby Jolene zmiękły kolana i gdyby nie siedziała, właśnie by usiadła. Zamknęła mocno powieki, przetrzymując gwałtowny dreszcz przebiegający przez ciało. Jej, albo jego, nie potrafiła określić źródła. Działała po omacku, bo nigdy nikogo nie pocałowała sama z siebie. Nikt jej nie pocałował, nie chciał, a jeśli dobrze odczytała Dwayne'a, on chciał jako pierwszy. Zapomniała na chwilkę, że wczoraj to Laurel była na jej miejscu i Joe nie powinna się wtrącać. Zapomniała o wszystkim, nawet o tym jak ma na imię, gdzie są i co tutaj robią. Zatraciła się całkowicie w nieznanej dotąd miękkości i czuła, że robi dobrze. Jakby właśnie na to czekała dziesięć lat.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:41

Zupełnie niepowstrzymywany uśmiech wypełnił całą twarz Dwayne’a, zmazując wcześniejszy gniew oraz boleść, tak bardzo dostrzegalne w wyostrzonych rysach. Całkowicie świadome przeinaczanie poszczególnych kosmetyków, które blondynka upodobała używać zaraz po skończeniu czternastego roku życia miało poprawić nastrój, zmyć również z jej ciała resztek cierpienia spowodowanego nieopatrznie wypowiedzianymi słowami, chociaż szczerymi, całkowicie pozbawionymi subtelności i łagodności. Wyrzuty sumienia ucichły, pozostawiając po sobie jedynie posmak goryczy na spierzchniętych wargach, jak tylko brązowe, roziskrzone spojrzenie rozszyfrowało ciche westchnięcie rozluźniających się mięśni przyjaciółki. Przez kilka ulotnych chwil tkwili w tym samym świecie co w dzieciństwie, kiedy przekomarzanie nabierało cech swobodnej rozmowy napełniającej trzewia zdrowym śmiechem, nie zważając tak naprawdę na sens wypowiadanych słów – byle by iść ramię w ramię do przodu w kolejnych salwach niczym nieskrępowanej radości.
Parsknął w ramach komentarza na bezbolesne tknięcie wgłębienia w klatce piersiowej, swoją drogą – coraz szerszej i twardszej, dzięki regularnym treningom quiddicha i hormonom krążącym po dojrzewającym ciele starszego z Morisonów. Brakowało mu uniesionych brwi Jolene, które podkreśliłyby niedowierzanie w jej głosie, albo chociaż zanegowały istnienie smutku po wypowiedzianych wcześniej zdaniach przyjaciela. Imitując falowanie brwiami zamierzał podtrzymać miłą atmosferę między nimi, doskonale wiedząc w jaki sposób dziewczyna może zareagować na próby powstrzymania tańczącej twarzy. Opanowanie tego ruchu zabrało mu kilka miesięcy, a głównym motywatorem była właśnie ona – ta głośna, irytująca dziewczyna, pchająca nochal we wszystkie sprawy, wszędobylska zołza – naśmiewając się w przeszłości z nieudolnych prób zapanowania nad mimiką twarzy. W wieku szesnastu lat opanował do perfekcji taniec brwi, zyskując w nieoficjalny sposób mistrzowski tytuł od komisji w składzie trzech osób: Jolene Dunbar, Henry Lancaster i Matthew Finnegan, z czego ostatni świadomie odszedł ze szczelnie związanej ze sobą paczki Puchoniastych.
Faktem było, że nie mógł odmówić przyjaciółce talentów aktorskich, bądź jeśli ktoś woli – autentyczności przeżywanych stanów emocjonalnych, ponieważ najmniejsze zamyślenie lub zdziwienie od razu odciskało swój ślad na jej twarzyczce, odbierając jakąkolwiek możliwość powstrzymania uczuć poza światem zewnętrznym. Zawsze byli ze sobą blisko, jednak tym razem ta bliskość nabierała zupełnie nowego znaczenia i odnosiła się do innych sfer, o których istnieniu wcześniej nie wiedzieli, nieśmiało podejrzewając innych o odczuwanie tak przyjemnych emocji. Niepokój wymalowany był w każdym geście Jolene, ustępując stopniowo coraz większej niepewności ruchów podczas całkiem śmiałych, zdeterminowanych głęboko zakorzenionymi pragnieniami, emocji – tak wielkich, tak intensywnych, że serce Puchona rosła z każdą chwilą słodkiego spełnienia. Obietnica, którą widział w napiętych mięśniach jej policzków, w drżących nieśmiało wargach wymawiających tęskną prośbę, podsycała w sadystyczny sposób desperację. Zacisnął usilnie szczęki czując gorącą falę zalewającą jego klatkę piersiową, rozchodząc się od miejsca zaciskającej się mocno piąstki na koszuli, otaczające nawet ramiona, aby niecierpliwie dotrzeć do ukradkowego miejsca zdradzającego wewnętrzne pragnienia Dwayne’a. Wielokrotne echo rozniosło słowa Jolene nadając im zupełnie inny wydźwięk niż dotychczas do siebie dopuszczał, próbując przedostać się przez ostatnie fasady postawione przez niepewność, przez lęk, przez koszmary nadchodzącej przyszłości o nieznanych kształtach, dostrzegając w tym pewnego rodzaju satysfakcję i dumę, zupełnie niezrozumiałą zresztą. Trzy miesiące skrywanych uczuć w końcu odnalazły moment ujścia, zamykając szczelnie drogę światu zewnętrznemu, otaczając młodocianych uczniów ciepłymi ramionami deszczu i mgły, która powoli nachodziła na rozciągające się rozlegle błonia.
Widział aż za dobrze wszystkie emocje krążące po ciele Jolene i chociaż próbował skupić swoją uwagę na niej, tak jak zawsze zresztą – skrępowany był bliskością jej ciepła, omamiony bezpośredniością gestów, uwięziony między niepewnością a pragnieniami, zakleszczony w okowach nadziei zmuszającej do nieruchomego trwania dopóki sprawdza fakturę jego twarzy. Po raz pierwszy dostrzega blade, ledwo widoczne blizny po licznych złamaniach nosa, przesuwając opuszkiem palca po jednym ze świeżych ran wykonanych pazurami Znajdy, kiedy broniła świeżo narodzonych kociąt – a on trwał w przedłużającej się chwili rajskiego piekła, świadomie pochłaniając najmniejsze gesty ofiarowane przez Jolene, na wskroś przekonany o ich rychłym końcu. Nikła możliwość kontynuowania tych pieszczotliwych gestów znajdowała się zbyt daleko od jego ramion, aby mógł pochwycić kruche serduszko przyjaciółki i przyciągnąć do siebie z całych sił, ofiarując wszystek co miała do tej pory – i jeszcze więcej, jeśli tylko otworzyłaby się na nowe, wspólnie doznawane doświadczenia.
Wstrzymał ponownie powietrze, nie oponując przed zmianą pozycji dziewczyny w bolesnym skurczu wyczekując na pierwsze słowa pogardy w stronę reakcji jego ciała, nad którymi nie potrafił zapanować. Klatka piersiowa zaciążyła od pustki miękkich piersi Jolene, podczas gdy Dwayne zaciskał mocno powieki w nieustępliwym grymasie strachu i wstydu. Dłoń znajdująca się pod głową zaciskała coraz mocniej na poszczególnych kosmykach krótkich włosów, jak gdyby w ten sposób próbując umniejszyć cierpieniu nadchodzącej ocenie, oferując ulgę w dojmującym cierpieniu jakie lada moment spadnie na niego niczym lawina. Moment wyczekiwania był najgorszą chwilą w jego dotychczasowym życiu, a szum poruszającego się ciała po lewej stronie potęgował uczucie beznadziejności zalewającą go falą tak szczelną – że znów poczuł brak tchu, które szybko wiązał z podtopieniami.
W momencie kiedy usłyszał pierwsze dźwięki śmiechu wiedział, że nie zniesie widoku jej rozbawionej twarzy i prędzej nawrzeszczy na nią niż wysłucha do końca tyrad na temat dotychczasowego tabu. Dlatego czym prędzej zasłonił obiema dłońmi widok spodni na wysokości bokserek, aby tylko ukryć źródło całego rozbawienia i czym prędzej przewrócił się na przeciwny bok, przez ułamek sekundy prezentując przyjaciółce okazałe – bo brudne od trawy i błota – plecy okryte niegdyś czyściutkim swetrem. Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek prócz „budujące”, on siedział już w pokracznej pozycji tureckiej, wciąż przysłaniając otwartymi dłońmi zdradzieckie miejsce, błądząc wzrokiem gdzieś po prawej stronie, zbyt urażony perliście słodkim śmiechem.
- Bu-udu-ujące – przedrzeźnił ją w niemrawym burknięciu pod nosem, przypominając o wiele bardziej dawnego Piotrusia Pana niż przed chwilą, dając Joe wyraźny dowód na pozostanie tym samym chłopcem co niegdyś. Dwayne dojrzewał, ale nie zamierzał porzucić dotychczasowego stylu życia za cenę beztroski zamienionej na poważną odpowiedzialność i tym podobne. Opanowując wrogie spojrzenie rzucone w stronę blondynki, próbował uspokoić własne ciało i powstrzymać również potok sprzecznych komunikatów płynących z jego głowy! Równocześnie chciał ją rzucić na trawę i nawrzeszczeć, że jest głupia i trzyma się poprzedniego zdania, że jest zołzą – a potem już tylko wpić się mocno w jej usta, posmakować języka i poczuć raz jeszcze ciepłe ramiona otaczające szyję lub policzki.
Kiedy odważył się w końcu cokolwiek zrobić, a nie tylko jak obrażony dzieciak czekać na jej ruch – napotkał piekielnie łagodne spojrzenie okroszone czułością i Dwayne’owskie serce zmiękło w przeciągu czasu, jaki potrzebny jest do mrugnięcia powiekami. Wytarł spocone wnętrza dłoni o kolana, pozostawiając na nich niewidoczny w nadchodzących ciemnościach ślad, zatarty z biegiem kolejnych minut deszczu. Z pewną podejrzliwością patrzył rozbieganym spojrzeniem na rękę dziewczyny, ale podążył za nią pokornie, przesiąknięty zarówno ciekawością, jak i potrzebą ukojenia urażonej dumy. Cała seria drobnych ruchów nie pozwoliła uświadomić mu co właśnie następuje, zbyt zaaferowany spoglądaniem na niezgrabność jej gestów, na czerwone policzki i parzące dłonie otaczające jego twarz na nowo. Opuszczając nogi w dół, przysunął bliżej do dziewczyny, rozbieganym i nic nie rozumiejącym spojrzeniem patrząc to w jedno, to w drugie oko, jak gdyby zamierzał dostrzec w nich jakaś różnicę, tak jak na przykład u Emmanuela. Kto wie, w końcu Joe przemieniała się w kota, nie widział jej jeszcze pod taką postacią, więc wszystko było możliwe.
Wszystkie myśli odpłynęły w zapomnienie kiedy zamknęła w końcu usta i zatrzymała dla nich czas. Z szeroko otwartymi powiekami patrzył na przesiąkniętą niepewnością i tęsknotą twarz, dostrzegał każdą zmarszczkę dookoła kącika oczu, widział jeszcze ślady ciemnych plam po rozmazanym tuszu, mógł policzyć rzęsy przyczepione do powiek przyjaciółki. Dotychczas podpierając się rękoma przed sobą zmiękł niczym glina, sięgając łapczywie dłońmi po talię blondynki i , nauczony wczorajszymi doświadczeniami, przesunął nimi śmiało po bokach, zakleszczając w solidnym objęciu. Gorzki posmak ust Jolene dość szybko zmienił się w czystą formę rozkosznej miękkości, która owładnęła całkowicie wszystkimi zmysłami Puchona. Tak skrzętnie, że rozluźnił mięśnie twarzy i ochoczo zaprezentował świeżo nabyte umiejętności, rozchylając w natarczywie łapczywym ruchu jej wargi. Spragniony spełnienia, przepełniony nadzieją zaprosił do tańca koniuszek języka partnerki, czując epicentrum szczęścia właśnie w tej szczupłej, trochę za mało dziewczęcej istocie, wyprowadzającej go z równowagi zmiennością nastrojów, powodującej również salwy nieopanowanego śmiechu poprzez słodką nieporadność.
I poczuł, po raz pierwszy poczuł, że nie boi się przyszłości.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:41

Pojaśniała jak za dawnych czasów, rozbawiona tanecznymi i wyjątkowo ruchliwymi brwiami Dwayne'a. Nie ułatwiał jej nie chichotania, gdy się przed nią wygłupiał niczym Piotruś Pan, którym był wciąż, choć mniej. Masywniejszym, przystojniejszym, ale wciąż był tam Piotruś Pan, a on należał do Joe i do nikogo innego. Lubiła Laurel na swój sposób, ale nie odda jej go. Nie odda, bo musiałaby oddać jej cały swój świat, a nie była w stanie się aż tak podzielić. W pierwszej chwili miała złapać obie tańczące brwi dłońmi i je zakryć, aby przestały wzbudzać w niej wesołość, jednak zrezygnowała z tego, bo jak nic przerodziłoby się to w przepychanki, albo co gorsza, w łaskotki.
Przy nim nie udawała, była taką, jaką ją poznał dziesięć lat temu. Nie czuła potrzeby maskowania swoich uczuć i nawet nie umiała tego robić, nie przy nim. Nabył umiejętność czytania z ludzkiej mimiki, zaczął trafnie odgadywać emocje, a co za tym idzie, mógł bez problemu zobaczyć co kotłuje się w środku Jolene. Działało to w obie strony, choć spoglądając w jego ciemne oczy, nie była zawsze pewna co się dzieje tam, pod fałdami rozwijających się mięśni, tam za szeroką i masywną klatką piersiową poddawaną treningom. Dzisiaj zajrzała i się przeraziła. Próbowała oderwać od swojego serca miłość i wsadzić ją do serca Dwayne'a. Gdyby wiedziała jak to zrobić!
Wywróciła ponownie oczami, gdy siadał i zakrywał rękoma spodnie. Widziała już, nie ma sensu tego ukrywać, choć Joe nie przeczyła, to też ją krępowało. Może jednak dobrze, że zakrywał typowy męski głos męskiego ciała. Przed jej oczyma pojawiło się wspomnienie z dormitorium, tuż po świeżej, dotkliwej i pierwszej kłótni, gdy zakrywał się poduszkami, kołdrą i uciekał spłoszony. Joe otworzyła szerzej oczy, nie dowierzając własnym myślom. Już wtedy? To było tak dawno... pod jej skórą zawrzała krew.
Rozchyliła usta w uśmiechu, identycznym jak on chwilę temu, ale nie kpiła sobie z niego. Gdyby zauważyła to w innej sytuacji, w towarzystwie innej dziewczyny, śmiałaby się tak, jak tego się obawiał. Dzisiaj jednak wszystko toczyło się innym tempem i na myśl jej nie przyszło dobijać przyjaciela. Naprawdę sprawił jej tym dziwną przyjemność. Przyjemność, która przeszywała ją na wskroś i kumulowała się w dolnej części brzucha. Joe wypuściła powietrze z płuc. Widząc jak mięknie pod jej spojrzeniem, obdarzyła go szerszym uśmiechem, choć jeszcze trzydzieści minut temu nie wierzyła, że kiedykolwiek będzie w stanie wygiąć usta w czymś cieplejszym od grymasu. Ignorowała pytanie ziejące z jego oczu, bo sama nie potrafiła stwierdzić co będzie dalej. Zrzuciła się na spontaniczność i nie żałowała tego. Nigdy nie pożałuje, że właśnie psuje ich przeszłość, bądź ją zwieńcza - niepotrzebne skreślić.
Doznanie było podwójne z prostego powodu - miała przed sobą przyjaciela, nikogo innego. Czuła, że zrobiła dobrze, że tak właśnie miało być i wszystkie wątpliwości rozwiały się jak letni wiatr. Tak bardzo pragnęła być kochana, przez kogoś doceniona. Rozglądała się wokół, zalotnie trzepotała rzęsami do przystojniaków, a to Dwayne był odpowiedzią. Joe nie potrafiła określić co będzie dalej i słuchając głosu swej tęsknoty, nie martwiła się tym teraz. Chwyciła chwilę i na dobre dała się pochłonąć delikatnemu dotykowi miękkich ust przyjaciela. Ze zdwojoną siłą uderzyło ją wspomnienie znad stawu, tego małego pocałunku, trwającego nie dłużej niż pół sekundy. Pamiętała dławiące gorąco, jakie wówczas na nią spadło, a które okrutnie z siebie wygoniła. Teraz otworzyła się ochoczo na nie. Z jej gardła wydobył się jęk, który bardziej przypominał "uau", niż "och". To przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Nie całowała nikogo innego i nie chciała już, bo znalazła to, czego szukała u Dwayne'a. Policzek przy policzku, skóra przy skórze było spełnieniem najwstydliwszych małych marzeń. Od paru lat podczas dziecięcych rozważań na temat piękna, mówiła, że całować chce tego, którego kocha. Miała ku temu parę okazji, znalazło się kilku, mało kilku chłopców patrzących nań przychylniej, jednak to Joe nie chciała, bo nie była z nimi w żaden sposób związana. Pogłaskała kciukami szorstki policzek, zapamiętując rysy kości i fakturę, aby móc to wspominać i później za tym tęsknić. Nie był już tym samym Piotrusiem Panem, dorósł i obudził w Joe uczucia, których istnienia nawet nie podejrzewała. Nie w sobie. Nagle ciało Dwayne'a zaczęło ją do siebie przyciągać, promieniować nań z bliska i z daleka, kusząc ciepłem drugiego człowieka, ciepłem jej Dwayne'a. Serce zabiło mocniej, gdy owionął ją znany jej zmysłom zapach. Kojarzył się zawsze z domem, zawsze z jedną osobą, słońcem, trawą i śmiechem. Dotykając przyjaciela, czuła się jak w domu, czyli tam, gdzie kochała wracać.
Czekanie na reakcję bolało. Czuła się wielka, nieporadna, niezgrabna i brzydka i czekała. A gdy odpowiedział, gdy poczuła gorące i silne dłonie obejmujące jej talię, odetchnęła wprost w jego usta. Otworzyła je, zaskoczona silnym prądem biegnącym wzdłuż kręgosłupa i po czasie krótszym niż chwila, gorące usta odpowiedziały. Nie była pewna, nie wiedziała co dalej, była pozbawiona jakiejkolwiek wiedzy na temat całowania się i prawie spanikowała. Uspokoił ją wzmocnieniem nacisku na biodrach i twarzy. Zaufała mu i wiedziała, że już jej nie wyśmieje i nie będzie oceniał. Kochała go tak bardzo, że bolało. Wilgotny i ciepły język sparaliżował ją i jednocześnie poderwał z siadu. Podniosła pupę z pięt, aby być bliżej jego torsu, jego ciała i gładkiej i jednocześnie szorstkiej indiańskiej buzi. Tańczyła w myślach dzikie plemienne tańce radości, uśmiechając się swoimi i jego ustami, dotykając nieśmiało i niepewnie języka, zapraszając go do dalszych pocałunków, do cieplejszych i bardziej intensywnych. Nie próbowała oddychać, bo bała się, że wtedy on się odsunie i czar pryśnie. Pod smukłymi palcami grały mięśnie indiańskich policzków. Rozluźnił się i ucieszył, co również bezbłędnie odczytała, a co sprawiło jej ogromną radość. Wzruszyła się i mocniej trzymała go przy sobie, aby tego nie robił. Nieświadoma otoczenia, a świadoma silnych reakcji swojego ciała, wysunęła ramiona do przodu i objęła palącą szyję, opierając na niej połowę ciężaru. Ponownie byli bliżej siebie, jeszcze bliżej niż wcześniej. Czy da się bardziej? W jej usta wlał się żar, potężny żar; niekontrolowany. Opanowała ją niekończąca się słodycz, lepsza niż najdroższe smakołyki Miodowego Królestwa razem wzięte. Z powodu silnych emocji trawiących od środka ich ciała, skrzyżowane na karku Dwayne'a dłonie Joe porosły delikatnie srebrnym, kocim futerkiem. Nikt tego nie widział, nawet Joe. Zatrzęsła się w silnych ramionach, cicho i prosząco jęknęła, porażona żarem. Trzęsącymi się palcami głaskała kręgi na jego karku, przesiąknięta na wskroś Dwayne'm, po prostu aż Dwaynem. Strach uleciał, wydawał się teraz śmieszny. Czuła się niesamowicie bezpieczna i ładna.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:42

W niewytłumaczalnie dziwny sposób czerpał rozkosz z trzymania drżącego ciała Jolene we własnych ramionach, tracąc rzeczywiste rozeznanie gdzie kończy się ona, a zaczyna on – jako osobny organizm. Wszelkie obawy i lęki prysnęły nad ich głowami niczym bańki mydlane, przebite coraz gęstszymi, coraz większymi kroplami deszczu opływającymi na ich ramionach, wsiąkając w materiał ubrań, jak gdyby w próbach ochłodzenia burzliwych emocji we wnętrzu ciał. Dotychczasowy żal ustąpił niczemu nieskrępowanemu rozbawieniu, przesiąkającemu najmniejszą cząstkę duszy Dwayne’a, podsycając w nim nieustający żar niespełnionych pragnień, które nareszcie odnalazły właściwie ujście, wyszły naprzeciwko pieszczotliwie czułym dłoniom nieco starszej dziewczynie, utrzymując między nimi więź bagatelnie głębszą niż dotychczas.
Obietnica nieustannych rozmów bez tajemnic jawiła się niczym promienie słońca rozgrzewające policzki obojga nastolatków, chociaż wieczór nakrył Błonia jesiennym całunem deszczowych chmur i zdawałoby się – przykrył jakąkolwiek nadzieję. Tymczasem wspólnie, ramię w ramię, tkwili w desperackim ujęciu własnych ramion, zbyt spragnieni bliskości, aby powstrzymać lawinę druzgocących konsekwencji dnia następnego. Zbyt pochłonięci asymilowaniem drobnych ruchów twarzy, języka, warg, ramion, zbyt przesiąknięci wzajemnym jestestwem na nowo spalali się w jedną duszę, wprowadzając na nowo równowagę i spokój w ich relacjach.
Drżący na całym ciele nie orientował się, w którym dokładnie momencie niedoświadczona dziewczyna zachłysnęła się nowym doznaniem i odpowiedziała po raz pierwszy na to wezwanie. Ochoczo, stanowczo, niewprawnie, ze zgrabnością słonicy, ofiarując przyjacielowi dawkę świadomości przeżywania najdotkliwych chwil w życiu. Wczoraj lękał się spojrzeć na dziewczęcą twarz Laurel, przeszyty nieznanymi doznaniami i niepewnością związaną ze skrajnymi charakterami dusz, próbujących nieopatrznie ułożyć elementy dwóch różnych układanek. Przy Jolene odnajdywał drogę do zaspokojenia pragnień jedności, czując że jej zapał prowadzi we właściwym kierunku usta, pozwalając umiejętnie wykorzystywać mikroskopijne ruchy w łapczywiej próbie przytrzymania go przy sobie najbliżej jak się da. Nie potrafiąc podjąć decyzji trzymania jej w mocnym uścisku, aby zmazać minuty samotności, zapchać jej pieszczotliwymi, niewprawionymi pieszczotami te liczne miejsca pustki, a dalszym poczynaniom nieustępliwego pragnienia przerzucenia jej na trawę i odebrania resztek wolnej woli, spijając z ust najdotkliwsze miłostki, w czułym uniesieniu zasypując ją pocałunkami. Jeszcze nigdy nie pragnął zmazać z jej twarzy bolesnego smutku krążącego jeszcze gdzieś w głębi zbolałej cząstki duszy, spić cały żal i przełknąć, zabierając cały ból na swoje barki, aby czerpać w późniejszym czasie z promiennego uśmiechu panny Dunbar.
Nieustępliwie maltretował usta przyjaciółki, wykazując się całkiem zgrabną finezją, podbierając wczorajsze sztuczki Laurel na swoją korzyść, na obopólną korzyść. Nieobecność młodszej koleżanki pozostawała poza granicami świadomości Dwayne’a, który przesiąknięty był w całości obecnością Jolene Dunbar, jego nieustępliwego kompana, towarzysza do spraw beznadziejnych, partnera w realizacji najbardziej szalonych pomysłów wszechczasów, którego usta niespokojnie przytulały się do jego. Nawet nie podejrzewał, jak szybko, jak diametralnie zmieniła zdanie na temat własnego prawa do Piotrusia Pana, pochłaniając go egoistycznie tylko i wyłącznie dla siebie, zamykając najchętniej przed światem – czemu nie miałby nic przeciwko.
Zacisnął palce na materiale jej swetra, gniotąc tym samym również koszulę pod spodem, kiedy tylko ulotnie ciepłe westchnięcie wpadło między wargi i rozochociło go ponownie, a on cichutko, bez sprzeciwu przyjmował ofiarowaną przyjemność. Łapczywymi dłońmi pochwycił unoszące się ciało, próbując zatrzymać je w miejscu i uniemożliwić odsunięcie chociażby na trochę, na milimetr, na ułamek sekundy. Niechybnie przekręcił nogami, aby przysiadając na moment, zebrać w sobie wystarczająco siły na wyprostowanie sylwetki, aby tylko mocniej przywołać ją do siebie, aby jeszcze raz przesunęła barkami po ramionach, aby dotknęła raz jeszcze piersiami klatki piersiowej, aby smagnęła oddechem wnętrze ust, aby łapczywie pochwyciła szyję, aby mogli trwać w nieskończoności w ich własnym świecie.
Zespolenie dotykające duch przeplatało się z fizycznymi ciałami, które zarażało się uśmiechem od jednego do drugiego i na przemian, nie pozwalając na wyrwanie z ciasnego splotu porozumienia. Zakołysali się niebezpiecznie w tył, kiedy nieporadnie zarzucili rękoma na szyje Dwayne’a, ale wrócili do nietypowej pozycji przy salwach niewypowiedzianego śmiechu, przepełniającego nastoletnie komórki żywym szczęściem. Zanurzeni w dotkliwych reakcjach przestali widzieć granice między sobą, poznając równocześnie kształty drugiej osoby, jak gdyby widzieli je po raz pierwszy.
Z łobuzerskim błyskiem w oku rozchylił powieki, aby dostrzec rozkosz spowodowaną rosnącym napięciem i bez wahania przechylił się do tyłu, amortyzując upardek zaledwie łokciami, na moment tylko poluźniając uścisk na szczuplutkiej talii dziewczyny. Zanim otrzeźwiający ból rozszedł się po spiętych mięśniach grzbietu, wedle wcześniejszych pragnień przerzucił ją na drugą stronę, bezlitośnie powracając do zaczerwienionych ust. Opierając łokciami o brudną i wilgotną już trawę, wisząc niczym oprawca nad ofiarą, która z trudem łapała oddech – popatrzył na nią tylko na krótki, ulotny moment. Do blond kosmyków przyczepiły się grudki piasku i trawy, może nawet jakiś żuczek nieopatrznie się wplątał w ten labirynt, a jednak Dwayne nie widział bardziej uroczego widoku niż ten rozpościerający się przed nim, informując o tym Jolene poprzez chwilowo złagodniałe, rozczulone rysy twarzy. Mogła przyjrzeć się mu tak samo intensywnie jak on jej, w ulotnej chwili milczenia, póki pragnienie pocałunku ponownie nie zostawiło na nich swojego piętna, zachęcając chłopaka do obniżenia ramion i przekrzywiając głowę, w łagodniejszej formie pocałunku podziękować Puchonce za jej odwagę.
Czując nieprzyjemny chłód spowodowany deszczem lejącym się na nich już od dobrych dwóch minut, zbliżył nieznacznie bliżej do jej nierówno unoszącej się klatki piersiowej, aby tylko wsunąć w pukle włosów brudną dłoń i zmniejszyć dystans. Odkrywając w sobie coraz to nowe pragnienia nie widział niczego poza Jolene, która wypełniła cały jego świat. Niewinnością, o której istnienia w niej nie podejrzewał, dodając jej urokliwie dziewczęcego wydźwięku, ale też zadziorności jakiej brakowało mu w wielu innych rówieśniczek.
Wiedział, że ich kocham miało pierwotnie inny wydźwięk, przeistaczając się w coś piękniejszego – chociaż nie sądził, aby istniało cokolwiek tak wspaniałego. Ze śladem poparzenia na szyi, gdzie przed chwilą znajdowały się dłonie przyjaciółki, pragnął większej ilości tej słodyczy, która zmywała chłodny deszcz i rozgrzewała na nowo. Czekał z niecierpliwością, gdzie jej dłonie spoczną za moment, który fragment ciała obdarzy pieszczotą, w jaki sposób podaruje kolejny kęs raju, z zamkniętymi oczyma ignorując pierwsze błyski zbliżającej się burzy.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:43

Policzki dziewczyny nabrały czerwonego odcienia. Spięła mięśnie, sycąc się nieznaną dotąd jej słodyczą. Już więcej nie będzie się bała, bo ma przy sobie Dwayne'a. Dotychczas krążyła wokół i nie była pewna co zrobić - tak wiele mogli stracić i tak wiele zyskać. Czując na ustach jego oddech już wiedziała, że mogą iść do przodu i zyskać więcej niż jeden mały cały wszechświat. Chciała go całować. Cały czas, bez przerwy na takie coś głupie jak oddychanie. Wyczuliła się na każdy jego ruch, ledwie nadążając za odbieraniem silnych bodźców. Oferował jej więcej niż mogła marzyć. Na początku Joe wypełniały wątpliwości. Traktowali siebie jak rodzeństwo, a co by było, gdyby pocałunek nie był tak pyszny, jak jest? Gdyby po sekundzie odskoczyli od siebie jak oparzeni i stwierdzili, że to nigdy nie wyjdzie? Nie obyłoby się bez złamanego serca, jego czy jej, nieważne. Teraz chciała tańczyć z radości i szczęścia. Tańczyć jak dziecko, piszczeć i miażdżyć żebra w przytulaniu. Marzyła wcześniej o Fhancisie, o nim, o jego ustach i jego oczach, a mając przy policzku policzek Dwayne'a, zapomniała o tym.
Nie czuła deszczu, nie czuła chłodnych kropel leniwie moczących ubranie. To tylko detale, na które nie zwracała uwagi. Chłonęła na wszystkie sposoby Dwayne i z każdą upływającą chwilą, chciała więcej. Teraz byli już naprawdę jedną duszą, która po dziesięciu latach dryfowania w dwóch różnych ciałach, połączyła się w najpiękniejszy możliwy sposób, a wystarczyło ku temu odrobiny odwagi i zaufania. Deszcz na powrót stał się cudem, a nie zwiastunem ciemności. Czując jego usta przy swoich, rozumiała już, że bez powodu się bała przyszłości. W końcu odnaleźli wspólną nić, która nie tak dawno zanikała, słabła przez dorastanie. Wystarczyło tylko spróbować, wyciągnąć rękę, a Jolene dostała to, o czym nawet nie marzyła. Wynagradzał jej lata przyjaźni, lata wspólnego śmiania się i chodzenia przez życie tym samym krokiem. Pozwalając jej na doświadczenie swoich ust, w pewien sposób uzależniał ją od siebie dwakroć bardziej niż dotychczas. Oddychała jego oddechem, jego płucami, dotykała go z czułością inną niż siostrzana. Przelewała na siebie swe uczucia, których ogromu nikt nie potrafił pojąć. Cała doświadczona samotność przeszła w niepamięć. Nie liczyły się już wylane łzy, nieprzespane noce i kulenie się z wewnętrznego bólu. To, co przykre i gorzkie już nie miało prawa głosu, bo już wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Szukała tak długo, a dom miała pod samym nosem i nie widziała go. Skoro go znalazła, nie chciała go już wypuszczać z dłoni. Nie zniesie odtrącenia. Nić przyjaźni między nimi zrobiła się grubsza, trwalsza i silniejsza. Nic jej nie rozerwie, gdy ją umacniali będąc przy sobie bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Głaskała gorący kark, głaskała szyję, brodę, policzki, kciukami zapoznawała się z nowymi nierównościami na jego twarzy. Przypomniała sobie bliznę po Znajdzie, pieszcząc wyblakłą linię opuszkami palców, wchłaniała do pamięci najdrobniejsze detale wkładając je do opasłej szuflady z napisem: Piotruś Pan. Jeśli jej po tym nie zechce, jeśli nazajutrz pożałuje, że do tego doszło, nie wypuści go z rąk. Tylko on może teraz złamać jej serce po tym, gdy pokazał jej inne smaki słodyczy. Ich policzki unosiły się w takim samym uśmiechu, rozciągały, ale nie były zdolne oderwać od siebie ust. Jolene nie mogła się nadziwić wprawy Dwayne'a. Jego siły i łapczywości, z jaką postępował z jej ustami. Nie, żeby miała coś przeciwko temu. Całował z wprawą i pewnością siebie, a Joe mu odpowiadała równie żarliwie, niemal błagalnie. Zachowywał się, jakby czekał na tę chwilę dziesięć lat.
Nie otworzyła ani na chwilę oczu, aby wszystkie zmysły pracowały na najwyższych obrotach i potęgowały odczucie głębokiego ciepła, które przechodziło na Jolene, atakowało najpierw usta, potem policzki, ramiona, tułów, ręce, biodra, kończyny i kumulowało się w jednym miejscu. Zmusił ją do uniesienia powiek, gdy nagle przechylił się do tyłu, a sama musiała się o niego oprzeć, aby nie stracić równowagi. Głupia. Myślisz, że cię teraz puści? Zsunęła ręce na jego ramiona i trzymała się ich, odrywając się na chwilę od ust, aby zaczerpnąć potężny haust powietrza. Posłała mu roziskrzone, pytające spojrzenie, a następnie pisnęła, gdy obrócił ją bez najmniejszego problemu, jakby nie ważyła ponad pięćdziesięciu kilo. Czuła pod palcami współgranie mięśni na ramionach, obserwowała jak się napinają i uwydatniają przy drobnym wysiłku. Kręgosłup przeszył silny dreszcz. Dotknęła plecami zimnej i mokrej trawy, wciąż nieświadoma, że pada deszcz. Zanim zlokalizowała ponownie jego usta, bez których było jej zimno, już wróciły. Odsunął się, co skomentowała zmarszczeniem brwi i wyrzutem, świadoma poplątanych włosów, brudnych powiek od tuszu i wyschniętych śladów łez na policzkach. Jeśli się rozmyśli... zapomniała nad czym rozważała, przygnieciona błyszczącymi oczyma Dwayne'a. Patrzył na nią tak... tak inaczej. Tak ciepło z nowym błyskiem pojawiającym się i znikającym z powiększonych źrenic. Uniosła dłonie do rumianych lic, i wykorzystując chwilę na dotlenienie mózgu, otarła kciukiem przekrwione od pocałunku jego wargi. Kciuk zapłonął żywym ogniem, wyduszając z płuc Jolene potrzebne powietrze. Uniosła palce wyżej, zanurzając je we włosach na potylicy i przysunęła go do siebie ciasno, aby jak najmniej odczuć chłód popołudnia zamieniającego się w wieczór. Uderzył ją świeży zapach Dwayne'a, ale i ziemi, trawy, deszczu i wilgotnego powietrza. Uniosła głowę, wtapiając się w jego usta, całując miękkie wargi bez opamiętania. Łaskotała szorstkie policzki, nieświadomie głaskała szerokie barki, palcami zbadała łagodne pagórki na ramionach, powróciła tą samą drogą do twarzy. Koniuszkiem języka przesunęła po dolnej wardze, a z jej gardła wydobył się cichy koci pomruk. Kochała go mocniej z każdą upływającą chwilą, z każdym namiętnym muśnięciem jej serce wypełniało się po brzegi spotęgowaną miłością. Zaczerpnęła wdechu, rozdrażniona, że musi oddychać i zwracać uwagę na tak przyziemne sprawy jak tlen w płucach. Wpadła jednocześnie na pomysł, aby sprawdzić tak naprawdę smak policzków. Nie odrywając ust od jego skóry, przesunęła je na brodę pokrytą drobnymi włoskami, które nie omieszkała zwilżyć oddechem i językiem. Zarzuciła mu ramiona na szyję, skrzyżowała je nad nim i przytuliła jego tors do swych piersi unoszących się w nierównym oddechu. Polubiła jego ciężar, polubiła jego palce wplecione we włosy i oddech łaskoczący skórę.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:43

Rzeczywistość ich nie dotyczyła, omijając szerokim łukiem dwójkę przytulonych do siebie Puchonów, oddając im dowolność zachowania, łaskawie ofiarując ścianę deszczu wyganiającą potencjalnych obserwatorów zbliżających się do ich prywatnego pagórka. Pozbawieni jakichkolwiek szans na uniknięcie zbliżającej się burzy, żarliwiej chłonęli ciepło wydawane przez ich ciała, chroniąc w ten sposób te przysłonięte fragmenty, pozbawieni złudzeń dotyczących wzajemnie odczuwanych emocji. Dwayne bezbłędnie odczytywał iskrzące się perełki w oczach przyjaciółki, dostrzegając wilgotne kosmyki włosów przyklejone do prawego ucha i gdyby tylko nie uważał tego za urocze, sięgnąłby w tamtą stronę i poprawił jej wygląd. Tymczasem, cała w deszczu, z grudkami błota i trawy we włosach przypominała mu o najpiękniejszych wspomnieniach ostatnich kilku lat, odsuwając na bok całą boleść po śmierci ojca, od którego nigdy nie otrzymał akceptacji. Patrząc w pokraśniałe policzki dziewczyny wiedział, że nie zależy mu na nikim tak bardzo jak na niej, a słowa te wróciły do niego echem głosem Jolene.
Niezbyt się chował przed szerokim uśmiechem wypełzającym na twarz, kiedy już przepełnił serce gorączkowym pragnieniem pochłonięcia tych konkretnych ust. Ciężko unosząca się klatka piersiowa raz na jakiś czas stykała się z biustem Jolene, który tymczasowo został ochroniony przed ścianą deszczu lejącą się istnymi strumieniami z góry. Woda zaczęła już ściekać ze skroni chłopaka, okraszając krótkie włosy dynamicznie zmieniającymi kropelkami, wpływając nieustępliwie między ciasno złączone wargi. Dwayne pochylił się jeszcze mocniej, aby nie przerywać tak długiego pocałunku i przysłonił wolną ręką miejsce, z którego, jak mu się zdawało, spływało najwięcej deszczu.
Uczucie beztroskiej euforii opanowało go od najmniejszego palca u nogi aż po koniuszki przemoczonych włosów, zupełnie jakby czas dla nich się zatrzymał i żaden atak dementorów nie spustoszył ich myśli, odgradzając grubą warstwą ochronnego muru. Zamknięci, samotni, pozbawieni nadziei na poprawę, nie dostrzegali boleści drugiej osoby, zbyt przygnębieni możliwością zniszczenia przyjaźni, czerpiąc teraz pełnymi garściami z pokonanej przeszkody, tańcząc na niej plemienne tańce radości.
Morison nie wytrzymał pierwszy i parsknął śmiechem prosto w usta leżącej na trawie przyjaciółki, podpierając dłonią ponownie swoje ciało, aby utrzymać chwiejną już równowagę. Od kilku chwil miał otwarte powieki i przypatrywał najdrobniejszej zmianie na jej twarzy, z zadziwieniem odkrywając maleńki pieprzyk niedaleko lewej brwi. Spojrzeniem próbował przeprosić ją za tę chwilę rozbawienia, ale dostrzegając przebłyski zrozumienia w granatowych oczach, mrużonych z powodu padającego z góry deszczu – odpuścił, opuszczając ramiona niżej. Końcowy efekt był taki, że przysłonił większą część chmury i umożliwił Jolene podziwianie świata z tej perspektywy, całkowicie przysłaniając je swoim widokiem. Trwało to aż do momentu, kiedy dziewczę uchwyciło rozgrzany kark i przyciągnęło łapczywie go do siebie, niemalże odbierając dech poprzez siłę wkładane w tym drobnym geście. Opadł na nią w połowie bezwładnie, z lekkim zaskoczeniem obserwując spojrzenie przepełnione pretensjonalnymi oskarżeniami, dlaczego miał śmiałość przerwać pocałunek i odebrać jej jeszcze kilka chwil lekkości! Bezbłędnie odnalazł na nowo pulsujące od intensywności wargi, w dziwny sposób odgadując przyjemność płynącą ze wsuniętych dłoni w gąszcz jasnych (niegdyś) włosów. Przyparty w ten sposób do szczupłego ciała przyjaciółki emanował wewnętrzną radością przemienioną w pierwotne uczucie pożądania, kiedy w niewytłumaczalnie prędki sposób palce Jolene przemknęły wzdłuż kręgosłupa i sprawdziły napięcie mięśni na barkach, tworząc w ten sposób swoistą mapę jego ciała. Kolejne westchnięcie zostało przez niego pochłonięte zapalczywością równie wielką co na początku, kiedy już pierwszy szok minął i odważnie zaprezentował dotychczasową tęsknotę za nieznanym, acz kuszącym smakiem jej soczystych warg.
Rączki Jolene były niezwykle śmiałe, sprawdzając dokładnie to, co miały dostępne na co dzień, lecz dopiero teraz pozwalały z taką czułością i żarliwością odkrywać nowe elementy. W chwili, kiedy sunęła opuszkiem palca po dolnej wardze, chłonął pośpiesznie zbierający się dookoła nich tlen, na moment przytrzymując głowę w bezruchu, aby w ułamku sekundy kontemplować rozgrzewającą ścieżkę warg spijających nie tylko chłodne krople deszczu, ale przede wszystkim – żar jego skóry. Nie był w stanie powstrzymywać uśmiechu wesoło hasającego we wnętrzu ciała, pochylając się tylko i wyłącznie po to, aby przysłonić sylwetką ścianę deszczu spadającą na nich już bez krępacji. No dobrze, odkrył jeszcze jeden cel, kiedy już przytulił policzek do jej ust, odkrywając niewielką odległość od odsłoniętej skóry czekającej tęsknie na drobny pocałunek ze strony Puchona. Bez pomyślunku zadrapał kością policzkową o Jolenową, łasząc się niczym kot do dalszych pieszczot, ale zanim przyszedł pomysł powtórzenia gestu, jego usta spijały już rumieńce z prawej, a potem lewej strony – jak gdyby Dwayne nie mógł się zdecydować, która smaczniejsza.
W przeciągu czasu, jaki potrzebny jest do zabrania łapczywego oddechu, odrzucał od siebie wątpliwości dotyczące granicy tej drogi, na jaką wspólnie weszli. Zamierzał czerpać pełnymi garściami z oferowanych przez Jolene darów, dlatego nie zdołał odpędzić od siebie ukłucia strachu, na jak wiele sobie pozwolą. Wysunął pośpiesznie dłonie z jej włosów, ale jeden z palców zaplątał się między kosmykami i szarpnął mało delikatnie głową Jolene. Nie było to jednak wystarczającym powodem do przerwania pocałunku, więc chłopak jedynie tchnął przeprosiny wprost do jej ucha, scałowując z małżowiny kilka drobniejszych kropelek słodyczy, odkrywając w sobie nowe pokłady pragnień zamkniętych przez ostatnie miesiące w klatce zwanymi niespełnionymi snami. Mając wolne już dłonie, przesunął jedną z nich niczym ślepiec do policzka dziewczyny, delikatnie badając poruszające się mięśnie szczęk powleczonych gładką skórą zwilżoną deszczem. Dopiero teraz poczuł, jak mocno drżą mu ręce, ośmielając dotknąć tak niedostępnego dotychczas źródła rozkoszy. Ledwo wstrzymując westchnięcie, zacisnął zęby na dolnej wardze i poruszył biodrami w rytmie nadawanym przez samo ciało, łapczywie wsuwając dłoń pod plecy dziewczyny, w nieudolnej próbie przysunięcia jej jeszcze bliżej siebie. Bliżej i bliżej, mocniej, bardziej, łapczywiej.
- Joe – zachrypniętym głosem tchnął ponad jej twarzą, spijając wciąż coraz to nowe krople dookoła jej oczu, czując na koniuszku języka gorzki posmak pozostawionego tuszu do rzęs i zanim dokończył rozpoczętą myśl, zsunął ustami poniżej, wprost na wysunięty podbródek. Pochłaniając rozgrzaną skórę dziewczyny zapamiętywał smak jej ciała, przesiąknięty na wskroś zapachem, wręcz nim otumaniony. – Kocham cię – powtórzył z rozbawieniem rozbrzmiewającym w jego niskim tembrze głosu, zagłuszonym rozlegającym się niedaleko grzmocie. Ciężko było jednak stwierdzić czy Dwayne usłyszał zbliżającą się burzę, przekonany że echo dobiega z wnętrza jego klatki piersiowej, zaciśniętej czułymi ramionami miłości. Nagła potrzeba wypowiedzenia tych słów krążyła po głowie Puchona od jakiegoś czasu wystarczająco natarczywie, aby wyrzucił je z siebie wraz z kolejną falą podniecenia, przy scałowywaniu kolejnych fragmentów szyi dziewczęcia. Euforia rozpierająca go od środka uniemożliwiała w pełni zapanowanie nad kończynami, przez co poruszył po raz kolejny niespokojnie i wysuwając dłoń spod Jej pleców, zaplątał palce w mokry materiał i wyszarpnął go ze szczeliny spodni. – Kocham – powtórzył, a tym razem nic nie przerwało jego wyznania, drżącego i palącego od środka, kiedy wargami dotarł do początku obojczyka, tworząc indywidualną ścieżkę dziewiczego lądu, jaki przypadł mu w zaszczycie do poznania. Druga dłoń, trzymana w bezruchu na zgięciu żuchwy, pomknęła ponownie wzdłuż barku, badając nieznany teren po raz kolejny, wspomagany tylko przytłumionym wzrokiem. Sam do końca nie wiedział, gdzie chciał ją umiejscowić. Chciał sprawdzić wszystko. Dotknąć jej wszędzie. Poczuć jak oddycha. Jak wierci się pod jego ciężarem. Przytrzymać za nadgarstek, kiedy próbuje się ze śmiechem uwolnić. Smagnąć palcami wyrywającą się do czułości dłoń i otoczyć szczelnym kokonem.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:44

Jolene miała inne sprawy na głowie i na sobie niż zauważenie padającego deszczu. Błogo nieświadoma pogorszenia pogody, drżała pod Dwaynem, przytulona całkowicie do jego ciała. Grzała się nim, ogrzewała go jednocześnie oddechem, pocierała odsłonięte skrawki skóry dłońmi, nieświadoma, że jest tak samo rozgorączkowany jak ona. Nie widziała nic, jej horyzontem był Dwayne. Patrzyła prosto w jego oczy, chcąc spojrzeniem przekazać mu burzę uczuć szalejących w jej klatce piersiowej. Z ciekawości położyła dłoń na sercu przyjaciela, otwierając szerzej powieki czując pod palcami łomotanie. To było prawdziwe, niekłamane uczucie. Realne pragnienie. Wczoraj widziała jak całował Laurel. Przez kilka minut i nawet w połowie nie było po nim widać żaru, którym promienieje teraz na odległość.
Była w domu i po tylu latach samotności mogła odetchnąć z ulgą, uśmiechnąć się szeroko, wskazać palcem Dwayne'a i powiedzieć z dumą, że teraz są już jedną duszą. Dopiero zimna woda na dłoniach pokrytych lekkim srebrnym futerkiem ocuciła ją z gorączki. Otworzyła oczy, lecz jedyne co zobaczyła to policzki przyjaciela. Otarła je z kropel wody, powoli odzyskując zdolność słuchu i wspaniałomyślnie zauważając zmianę pogody i kolor nieba. Słony smak deszczu odtworzył jej chwilę sprzed miesiąca, lecz nie roztrząsała tego teraz, ponownie zatracając się w miękkości jego ust. Rozsadzała ją od środka radość, ogromna radość i ulga. Jolene chciała wykrzyczeć ją do świata i poinformować wszystkich, że jest szczęśliwa przy Dwaynie. Zakochiwała się w nim, zakochiwała się właśnie w swej bratniej duszy, znajdując w niej wypełnienie luk własnej. Idąc w ślad za nim, roześmiała się echem i wywróciła oczami, bo nie wiedziała dlaczego się śmieją. Przyczyna nie była ważna, wchłaniała do siebie jego śmiech.
Ogarnęła ją lekkość i błogość. Wolność. Palce Dwayne'a parzyły skórę na głowie. Przymknęła powieki, ciesząc się z małego ciężaru i pieszczotliwego gestu. Wlepiła się w trawę, nie marudząc na zbyt duży nacisk na sobie. To był Dwayne, a więc cieszyła się każdym centymetrem jego ciała. Osłaniał ją przed burzą, osłaniał ja przed deszczem, przesłaniał cały świat, a więc patrzyła w ciemne tęczówki z niekończącą się czułością, która powoli przeistaczała się w dojrzałą miłość. Otarła palcami skronie z deszczu, a następnie zastąpiła palce ustami, spijając z jego brody i policzków słone krople. Uśmiechnęła się szeroko, odwzajemniając jego uśmiech, jego radość wylewającą się z niego ze wszystkich stron. Podzielała je, cieszyła się, że je wywołała. Takiego chciała go zawsze mieć, uszczęśliwionego. Tak mocno uszczęśliwionego tym, że jednak się przełamała i uchyliła furtkę do ich przyszłości. Wspólnej, w której będą się trzymać za rękę i dalej podbijać świat. Nigdy nie przypuszczała, że tak się to zakończy. Zacznie, bo to dopiero początek tego, co się będzie działo. Miała w sobie tyle pokładów uczuć, że starczy ich na najbliższe sto dwadzieścia lat i ktoś musi to znosić. Policzki pod jego ustami zaczerwieniły się bardziej. Rumieniec zaczął pełznąć wyznaczaną przez jego wargi ścieżką, oblewając szyję i dekolt. Zatrzęsła się pod jego ciężarem i nieznośnie rozkosznie bolesnym gorącem. Dotykała go bez przerwy. Zachłannie głaskała, wplatała palce we włosy, dotykała szyi, poprawiła kołnierzyk, aby musnąć skórę, do której nie sięgała. Gdy wsuwał rękę pod jej plecy, zrobiła to samo. Objęła go pod pachami, kładąc dłonie na poruszających się delikatnie łopatkach. Zmarszczyła brwi, najpierw, gdy wyplątał z jej włosów paląca palce, a potem gdy niechcący szarpnął kosmykiem. Wybaczyła mu zanim jeszcze przeprosił. Zachichotała, bo jego oddech łaskotał płatek ucha, który Joe miała przewrażliwiony. Pusty, bez zbędnej biżuterii, na którą przestała zwracać uwagę. Zachłysnęła się powietrzem z jego ust, gdy policzki zapłonęły żywym ogniem od lekkiego ale stanowczego dotyku. Z jej gardła wydobył się jęk, gdy nieświadomie czy świadomie poruszył biodrami ocierając się o nią i wywołując w niej nasilenie wewnętrznego ognia. Chciała go z siebie zrzucić, aby się ocucić i odpędzić od siebie śmiałe myśli wsunięcia dłoni pod koszulę, dotknięcia ustami jego nagiego torsu i sprawdzenia każdego zagłębienia mięśnia. Drżała pod jego pocałunkami i zamknęła powieki. Syciła się delikatną pieszczotą i wyginała usta w uśmiechu, wciąż mrucząc jak kot. Nie słyszała jego głosu, dopiero zlepek pewnych liter wyrwał ją z zatracenia. Wciągnęła do płuc potężny haust powietrza, jaśniejąc, unosząc wysoko policzki w szerokim, szczerym uśmiechu, który zarezerwowany był tylko dla niego. Pogłaskała opuszkami palców zmarszczki wokół jego oczu, w kącikach ust, czując łzy pod powiekami. Łzy bardzo szczęśliwe. Grzmotnęło i Joe to usłyszała w przeciwieństwie do upojonego bliskością Dwayne'a. Słodycz płynęła jej, ich żyłami, będąc efektem cudownego spełnienia i szczęścia. A mimo wszystko chciała więcej, bardziej, jeszcze więcej. Koniecznie, ile się da. Bez patrzenia w przeszłość ani w przyszłość ani też w teraźniejszość. Byli sami, a reszta przestała mieć znaczenie. Dzień był długi i straszny, ale kończył się w ramionach Dwayne'a, który stał się teraz jeszcze bardziej całym światem. Odchyliła głowę, gdy całował wrażliwą i ciepłą skórę na szyi, tętniącą od krążenia wzburzonej krwi. Zachichotała drugi raz i trzeci, bo ją łaskotał oddechem i ustami. Drgnęła i zgarbiła barki, gdy dotarł do obojczyka, również bardzo wrażliwego na dotyk. Nie wiedziała o własnej wrażliwości, dowiadywała się tego w tym samym momencie do przyjaciel.
- Też cię kocham. Tak bardzo, że boli. - odpowiedziała roześmiana, ledwie nadążając za drogą jego dłoni i palców, których temperaturę czuła aż w kościach.
- Dwayne, pada deszcz. Czemu mi nie powiedziałeś? - zapytała z wyrzutem, przeczesując jego włosy i otrzepując dłonie z deszczu. Lało jak z cebra i dopiero teraz poczuła fizjologiczne, normalne zimno pogody. Roześmiała się bez przyczyny, sięgając do jego dłoni i splatając z nią ciasno palce. Zwróciła jego uwagę na rzeczywistość. Niechętnie, ale kiedyś muszą.
- Muszę cię schować. - szepnęła wprost do jego ucha, a później przycisnęła usta do jego skroni, do wydatnej kości policzkowej, znowu do policzka. Wolną ręką przytuliła osamotniony przeciwległy policzek i przysunęła do siebie głowę przyjaciela, aby spojrzał jej w oczy.
- Kocham cię, ale nie odwiedzę cię w skrzydle szpitalnym. - powiedziała do niego poważnie, a z jej oczu zionęło ciepło i nowy rodzaj miłości. Coś pięknego, czym chciała go zarazić, w co chciała go wciągnąć i na zawsze już tam trzymać. Zapatrzyła się w ogień w jego oczach i całkowicie zapomniała, co przed chwilą powiedziała i co chciała zrobić. Rozchyliła przekrwione i złaknione więcej ciepła usta i zastygła w bezruchu, oglądając z zapartym tchem buzię Dwayne'a. Mokrą, bladą, trochę zmęczoną, ale z rumieńcami na uszach i policzkach. Był piękny, przystojny i był jej. Jej Piotrusiem Panem, którego chciała oglądać już codziennie zawsze, bez przerwy.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:45

Nawet nie zdawali sobie sprawy ze wzajemnym pogrążeniu w samotności, całkowicie otoczeni beztroską radością niesięgającą aż tak daleko poza horyzont dziecięcych zachowań, dopiero teraz odgadując w spojrzeniach tę nieuchwytną ulgę nadchodzącej zmiany. Chciałoby się rzec – dokonało się. Dwayne bez najmniejszej krępacji patrzył w pojaśniałe tęczówki przyjaciółki, której drobne gesty wzburzały coraz to większe i intensywniejsze doznania, władające w zupełnej wyłączności nad ciałem, bez dominującej aktywności umysłu. Bowiem ta część organizmu młodego Morisona zanurzona była w niekończących się doznaniach, skupiona na całkowitej asymilacji prezentowanych gestów i mimiki, próbując zaczerpnąć otrzeźwiającego haustu powietrza, by z nową siłą zanurzyć w otchłań czułości prezentowanych przez drugą połówkę duszy.
Pomimo niewielkiego doświadczenia związanego z obcowaniem z drugim człowiekiem płci przeciwnej, oboje odnajdywali wspólne kompromisy, bezbłędnie odgadując pragnienia partnera i z jeszcze wielką radością spełniając je, czerpiąc przy tym niebagatelnie wiele przyjemności. Zgorzkniała część duszy Puchona została całkowicie uleczona pieszczotliwymi gestami dziewczyny, na której tak naprawdę, tak na serio mu zależało i nawet nie próbował definiować ciężaru na sercu, przekonany że to coś zupełnie nieistotnego. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele radości sprawiała mu perlistym śmiechem rozganiając nagromadzone chmury deszczu, ale jeśli tylko spoglądała na pociemniałe z rozkoszy oczy – wyczuwał niewypowiedzianą zgodność przenoszoną między nimi, pozbawiając ich racjonalnej odpowiedzi i wyjaśnienia na zachodzące między nimi zmiany.
Przytłoczony dotychczasowymi pozorami grubiaństwa i niechęci, ilekroć pokonywała tę utartą przeszkodę, czuł dojmującą lekkość, wpychającą w jego ręce narzędzie do zmiany świata, zdobywania szczytów górskich i przeinaczania rzeczywiście wedle własnego pomysłu, modły wypowiadanej pulsującymi od pocałunków wargami. Nie potrafił powstrzymać szczerego uśmiechu napełniającego mu duszę, pozbawiony szerszej perspektywy spojrzenia na ich sylwetki – widząc jedynie rozanieloną buzię Joe, okroszoną beztroskim zapachem twarzy i słonego deszczu, który wielokrotnie już otaczał ich sylwetki podczas dziecinnych zabaw polegających na wskakiwaniu w sam środek najgłębszych kałuż. Burczał pod nosem, trzęsąc szczególnie torsem od powstrzymywanych fal niewyjaśnionego śmiechu, kiedy spijała z niego ściekającą wodę, odnajdując w tym obopólną rozkosz, jakkolwiek utrzymywanej w łapczywości nastoletnich ciał.
Potem już tylko chciał słuchać nieskrępowanego chichotu wykradającego ze spragnionych, nienapełnionych jeszcze przyjemnością warg, przyzwyczajonych do pośpiesznych pocałunków, uzależnionych od tych konkretnych. Zapanowanie nad ciałem pozostawało w dalekiej świadomości Morisona, który pokrzepiony nieskrępowanym jękiem, rozochocił się jeszcze bardziej i zaczął maltretować subtelnymi łaskotkami skórę przy uchu dziewczyny. Przynajmniej ona próbowała myśleć racjonalnie, przejęta śmiałością wzajemnych poczynań, lecz jeszcze zbyt zaślepiona falą świeżych doznań, aby zrealizować krążące po głowie przyzwoitości, które na każdym kroku zawsze łamali. Wbrew rodzicom. Wbrew społeczeństwu. Wbrew zasadom. Wbrew rozkazom. Wbrew wszystkiemu. Idąc za jednym rytmem dwóch serc i ciasno splecionych rąk, ku jasno rozświetlonej przyszłości.
Dlatego właśnie krótko przed wyznaniem ponowił ruch bioder, zniecierpliwiony wysłuchując słodkiego, zamroczonego rozkoszą westchnięcia. Nie wiedział, że jakakolwiek dziewczyna może drżeć tak mocno pod wpływem jego dłoni i warg! Skutecznie podbudowany reakcjami Jolene zyskiwał na pewności siebie, takiej rzetelnej i prawdziwie szczerej, jak gdyby tylko takie reakcje mogły pomóc mu w przeinaczeniu nastawienia o własnym jestestwie.
Zerknął na jej autentyczny uśmiech rozjaśniający zaczerwienioną twarz i rozmywający zamglony wzrok, jaki hipnotyzował go i motywował do dalszego działania. Rozochocony wyprostował pośpiesznie łokcie, jednak tylko na tyle, aby wyczuła gwałtowne poderwanie się jego ciała, ale na niewielką odległość by wciąż czuć bliskość jej ciała. Pośpiesznie przeszukując widok pod sobą, pochłaniał kobiece kształty jej dojrzewającego ciała, wychodząc naprzeciw jej słowom: - Gdzie? Gdzie boli? Daj, pocałuje! – Zaoferował się tak żarliwie, że pod koniec zabrakło mu tchu i zakaszlał w rozbawieniu, odszukując roześmianych oczu patrzących na niego z pełną gamą różnorodnych odcieni czułości. Nieśpiesznie poruszył palcami, złączając ich dłonie, aby w symboliczny sposób poczuć zjednoczenie ich dusz, ponowną równowagę zakradającą się do wewnętrznego światka ich nieśmiertelnego duetu. Tym razem wizja spędzenia wspólnie starości była coraz wyraźniejsza niż podczas ostatnich trzech miesięcy.
Wzruszył dziecinnie ramionami na słodkie pretensje spomiędzy ust, na które właśnie patrzył z łapczywą tęsknotą, o jakiej nie miał pojęcia. Wczorajszego wieczoru tylko dwa razy odkrył w sobie pragnienia pocałunku, za pierwszym razem tłumacząc niepewność i lęk przed wyśmianiem, równocześnie uciszając własne demony. A teraz? Nie mógł odczepić się od warg blondynki! Niechętnie podniósł spojrzenie na jej oczy, zmuszony ciepłymi dłońmi zakończonymi coraz chłodniejszymi opuszkami palców z powodu gwałtownie obniżonej temperatury powietrza. – Nie będziesz musiała. Zajmiesz się mną, prawda, pani pielęgniarko? – Zagadnął z łobuzerskim błyskiem w oku i gwałtownie rozszerzonym uśmiechem na ustach, zupełnie tak, jak gdyby wybrał na loterii i właśnie wydobywał należną mu nagrodę za dobre sprawowanie. Myślami pomknął już w przyszłość, gdzie Jolene przynosiłaby mu ciepłe napary wraz z kolejnymi dawkami kukstańców między żebrami i czułymi pocałunkami w czoło czy policzek. Zatrwożony ewentualnym lękiem Joe przez zarażeniem grypą, postanowił podnieść ich oboje z zimnej trawy i przetransportować do jakiegoś okrytego od deszczu miejsca. Kto wie, czy dostawałby buziaki w usta, gdyby się rozchorował. Dzisiaj nie zamierzał tego sprawdzać. Jutro zresztą też nie. Ani przez najbliższy tydzień. Albo miesiąc. Najlepiej to pół roku.
Dlatego pośpiesznie wysunął ręce z ciasnych splotów jej palców, a deszcz niemalże od razu zaatakował dotychczas suchy tors Puchonki, oferując jej dotkliwy chłód i przemarznięte kości. – Nie zamierzam się z tobą nikim dzielić! – Oznajmił wojowniczo, przykucając, aby sięgnąć za nadgarstki przyjaciółki i pomagając podnieść się jej z trawnika, zdradził swój niecny plan. Całkiem ochoczo zaplótł palce z jej dłonią, kierując się w jedyne dobrze ukryte przed wścibskimi oczyma miejsce, oferujące dodatkowo chwilę oddechu od rozciągającej się nad Błoniami ulewy. Zdążyli zrobił zaledwie cztery kroki w stronę obrzeży Zakazanego Lasu, a byli przemoczeni do suchej nitki i każde z wypowiedzianych słów Dwayne’a napotykało na bolesną przeszkodę w formie hałaśliwej burzy nad ich głowami. Ostatecznie odpuścił w próbach skomunikowania z przyjaciółką i z nową falą śmiechu rozrywającego trzewia, pociągnął ją mocniej ku sobie. O mały włos nie upadli, bo bosa stopa chłopaka natknęła na śliski teren i posunął nieznacznie w przód, odzyskując równowagę dzięki wolnej ręce z drugiej strony ciała. Zerknął na rozbawioną coraz mocniej Jolene, niechybnie planując jakiś zmasowany atak na nią, aby tylko utrzymać ten uśmiech na przemoczono-zmęczonej twarzy.
Miał dwa wyjścia i postanowił zrealizować najpierw pierwsze z nich, w jednym podskoku docierając do przemoczonego borsuka, otaczając w locie jej ramiona. Ale nie zamierzał przytulać ją w deszczu, o nie – widziała doskonale psotną minę przyjaciela, która z pewnością oznaczała wiele śmiechu na najbliższe minuty. Czy wiedziała co zamierza czy odkryła to dopiero, kiedy pochylił górną część ciała w celach pochwycenia nóg i uniesienia ponad pięćdziesięciokilogramowego ciałka? – TRZYMAJ SIĘ! – Krzyknął jej niemalże do ucha, kiedy wykonał gwałtowny obrót przez lewę ramię i … ani myślał przestać. Spinając wszystkie mięśnie na ciele zaczął krążyć wokół jednego miejsca w tanecznym uniesieniu radości, dając ulgę rozgrzanym ciałom i chwilę relaksu dla umysłu. Dopiero potem, kiedy już zacznie im się kręcić w głowach, pociągnie ją pod drzewa i wysuszą ubrania.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:46

Niespodziewała się, że może być tak pięknie. Tak dobrze. Odnaleźli się bez problemu i wątpliwości zostały rozwiane. Jolene zgubiła się w czasie, przez mgłę pamiętała poczucie beznadziejności i osamotnienia, gdy wybuchł. Teraz też wybuchł i ją ze sobą zabrał tam, gdzie będą już na zawsze jednością. Zaskakująco silne uczucie przybierało non stop na intensywności i nie miało umiaru. Joe była wypełniona ciepłem Dwayne'a i choć dostała więcej niż marzyła, na dnie jej czaszki kryło się bezwstydne: więcej! Nie słuchała tego, sycąc się najpierw ogromnymi szczątkami odwzajemnionego uczucia. Joe krzyczała w myślach raz po raz: kocha mnie! kocha, mnie kocha! Połykała błyszczącym wzrokiem najjaśniejszy uśmiech Dwayne'a. Oświetlił czeluście ciemności i teraz są razem. W najmniejszej zmarszczce odczytywała uczucie, ciepło, czułość, której tak łaknęła i potrzebowała. Wciąż czuje spory deficyt, a z pomocą Dwayne'a szybko zostanie to wyrównanie, nawet z nawiązką. Wiedziała o tym, bo mu ufała i była pewna, że jej już nie zawiedzie. Wystarczyło, że zajrzała do jego oczu prowadzących prostą drogą do duszy. Panna Dunbar pewna była zmian. To nieuchronne, nieznane, stąd jej lęk przed tym. Gdy zrobiła ten niepewny i trudny krok, świat zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i oto miała przed sobą najbliższego sobie człowieka cieszącego się jak duże dziecko ze zwykłego, małego pogłaskania, z dotknięcia, muśnięcia i scałowania. Usta dziewczyny nabrały barwy ciemnej czerwieni, mrowiąc od słodkiego wysiłku. Nie chciała dać im odpocząć mimo, że w buzi zaschło, a drobne kamyczki pod plecami torowały sobie drogę do siniaków.
Deszcz smakował Piotrusiem Panem. Kochała zatem deszcz. Drgawki śmiechu przebiegły z jego ciała do niej i po chwili Joe kontynuowała jego śmiech, przeinaczając go w chichot. Nie potrafiła określić co ją tak bawi. To najczystsza i niewinna forma szczęścia. Niegdyś harmonię i równowagę otrzymywali z najdziwniejszych dowcipów, rywalizacji i pomysłów należących do świata dzieciństwa. Teraz znaleźli zamiennik, gorący zamiennik, którym nigdy się nie nasycą.
Nie pomagał jej uspokoić się ani wstać, doprowadzić do porządku, gdy łaskotał nadwrażliwą skórę wokół ucha. Odwróciła głowę, zakryła usta dłonią, zaś drugą próbowała odpędzić od siebie Dwayne'a, aby nie przegrać po raz drugi w rozśmieszaniu. Nie teraz, gdy mokną do ostatniej suchej nitki! Przynajmniej on, gdyż Joe była jeszcze pod uprzejmą i gorącą osłoną jego ciała. Otworzyła szerzej oczy i zmarszczyła brwi, walcząc ze sobą i niezwykle zmysłowym zachowaniem przyjaciela. Ciężar bioder ją przytłaczał i budził do życia coś, o czym nie chciała jeszcze myśleć.
- Przestaaa-aań i zejdź ze mniee... - przeciągnęła samogłoski niechcący, bo jednocześnie odchylała głowę przed zmasowanym atakiem. Wstrząsnął nią silny dreszcz, tak silny, że przestraszyła się jego intensywności. Nie chciała, aby się odsuwał, jednakże Joe mówiła całkowicie serio, że go nie odwiedzi. Jej noga nie stanie na terytorium pielęgniarki i już. Odsunął się na chwilę, oddając jej mroźnego, świeżego powietrza. Uniosła łopatki, garbiąc się, bo czuła się niezręcznie, gdy na nią patrzył. Mógłby teraz tego nie robić, gdy jest przemoczona deszczem, czuć od niej łzy, pot, trawę, ziemię i Bóg wie co jeszcze. Włosy wykręciły się we wszystkie strony świata, a mundurek nadawał się już jedynie do kosza na śmieci. Nie widziała bowiem swych oczu. Lśniących, błyszczących od odebranej ciepłoty, ziejących czułością i uwielbieniem. Uwielbiała go, o tak. Znała jego wady, kochała je. Zawsze go kochała, ale teraz nabrało to innego wydźwięku i znaczenia, choć słowa pozostały te same. Z opóźnieniem zabrała się za wymyślanie inteligentnej odpowiedzi na temat, gdzie ją boli. Jakby nie wiedział!
- Wszędzie. - odpowiedziała po chwili namysłu z błyskiem w oku. Zaraz zawstydziła się i uciekła wzrokiem, bo przecież to taka niemądra odpowiedź! Odwzajemniała jego uśmiech, przewidując dnia następnego zakwasy na policzkach i ustach. Mugole radzą, aby na zakwasy jeszcze troszeńkę poćwiczyć, a więc niezwłocznie poinformuje o tym Dwayne'a. Jeśli tylko przypomni sobie umiejętność mowy, bo przy wpatrywaniu się w Puchona, sprawiało jej to pewną trudność.
Speszyła się pod jego spragnionym i głodnym wzrokiem. Nikt tak na nią nie patrzył. Nie potrafiła poprawnie zareagować, a więc ciało spotęgowało rumień na policzkach, szyi i dekolcie. Obojczyk tonął zaś w różu. Roześmiała się słysząc jego naiwne pytanie.
- Aż tak mi ufasz? - zachichotała, w międzyczasie prawie bezczelnie wwiercając wzrok w chłopaka. Jej, teraz jest jej. Musi. Nie wytrzyma bez niego, nie po zrobieniu kroku w przód i ujrzeniu w jego oczach silnej radości. Z drugiej strony z przyjemnością go troszkę porozpieszcza, bo zasłużył na to jak nikt inny. Wskoczył na listę jako priorytet, zajął pierwsze miejsce. Zawsze tam tkwił, a teraz został dwukrotnie podkreślony i zaznaczony czerwoną pętlą i trzema wykrzyknikami. On i tylko on, bo bez niego... nie chciała aż tak wybiegać w jutro.
Zatrzęsła się z cichym "brrr" od zmasowanego ataku deszczu, gdy jedyna osłona postanowiła użyć rozsądku, posłuchać jej rady i znaleźć suchsze miejsce, gdzie nie będą narażeni na przeziębienie. Nie mogłaby wtedy go ani odwiedzać ani skradać buziaków, a to była myśl przerażająca. Przyjęła pomoc w podniesieniu się, ochoczo splotła z nim palce, bo gdy wstała to porządnie zakręciło się jej w głowie. Roześmiała się zaraz po jego wojowniczym wyznaniu, nie ośmielając się go podważać ani napominać o siedmiu kotach, z którymi będzie musiał się z nią podzielić. Posłała mu gorące spojrzenie i sięgnęła zapomnianą torbę. Zawiesiła ją na ramieniu i pomknęła przy Dwaynie, aby schronić się przed ulewą. Przemokła i tak, włosy oklapły, a deszcz zmywał z nich ziemię, trawę i żuczka (!!), mocząc co się da. Nie wiedziała kiedy mają się zatrzymać, ale po chwili trafiła w ramiona Dwayne'a, który przypłacił to prawie życiem. Bezgłośnie, gdyż i tak nie przekrzyczy burzy, wskazała na jego stopy, poruszyła ustami w niemym pytaniu, gdzie on u licha ma buty. Do tego wywróciła teatralnie oczyma, znając z góry odpowiedź. Nie żartowała z ostrzeżeniem, że nie odwiedzi go w skrzydle szpitalnym!
Otworzyła szerzej oczy i uniosła brwi zauważają dłejnową minę oznaczającą: kłopoty. Zanim zdążyła pomyśleć o kontrataku, prawie ją przytulił i Joe oczywiście przestała wówczas logicznie myśleć. Z jej gardła wydobył się krzyk, gdy ją uniósł i gwałtownie obrócił. Przytuliła czoło do jego policzka, mocno zaciskając dłonie na karku i trzymając się ciaśniej niż mógłby tego oczekiwać.
- Przewrócimy się, głupku! - próbowała go upomnieć, acz oczywiście bezskutecznie. Szybko zamknęła powieki i śmiejąc się głośno, przywarła do chłopaka całym bokiem. Indiański taniec radości! Chichocząc jak opętana, moczyła już i tak przemoczonego przyjaciela, tuląc się doń łapczywie. Kiedy się ulitował i postawił ją na ziemi, trzymała się go długi czas, dopóki nie odkręciło się w jej głowie. Uśmiechała się niezwykle szeroko i jaśniała, bardzo jaśniała z radości. Chwyciła jego dłoń i pociągnęła go ku drzewom dającym nikłe schronienie przed deszczem. Z trzęsącymi się dłońmi wygramoliła z czeluści torebki różdżkę, złapała pierwszy lepszy kamień i transmutowała go w parasol. Dźgnęła go końcówką różdżki, aby unosił się nad ich głowami i ochraniał przed całkowicie totalnym przemoczeniem, choć bardziej się już nie dało być mokrym. Nie zwlekając rzuciła różdżkę na torbę i wyciągnęła ręce po Dwayne'a. Złapała jego krawat i go do siebie przyciągnęła, oddychając nierówno i głęboko. Powinni wrócić do Hogwartu, ale wiadomym jest, że myśleli o tym niechętnie. Trzymając dłoń przy szyi, dostrzegła po czasie futerko na kończynach. Wybuchnęła śmiechem i podsunęła je pod nos Dwayne'a, aby zobaczył co się z nią dzieje przez niego. Mięciutkie, już suche srebrne futerko mieszczące się między nadgarstkiem a knykciami. Deszcz bębnił okrutnie.
- Kocham cię. Zobacz, bardzo. - i chociaż był mokry, objęła go pod pachami, jego tułowie i się doń mocno przytuliła, przykładając ucho do walącego serca. Trzęsła się od wrażeń, od silnych emocji i od palących warg, które nie chciały się nasycić. Ciepło przechodziło na nią, pokonując bez problemu cienki materiał swetra. Nie chciała go wypuścić,nawet jeśli próbował się wyswobodzić, aby na nią spojrzeć. Trzymała swój prezent, ot co.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:47

Czy miałaby coś przeciwko niespiesznym przenosinom w stronę gęstwin leśnych, odstraszających szumnym hałasem nawet najbardziej odważną zwierzynę? Nawet nie wziął pod uwagę ewentualnego sprzeciwu z jej strony, odbierając bezpieczne podłoże pod stopami i kręcąc się z nią coraz szybciej, a ich ubrania pochlanialy dodatkowe, całkowicie zbędne hektolitry świeżej deszczówki. Unoszac twarz w kierunku nieba zapomniał o regularny patrolach aurorskich powierników bezpieczeństwa, do których jeszcze nie dotarła informacja o opozniajacym sie powrocie dwójki pewnych niesubordynowanych puchonow. Oczywiście Dwayne zdawał sobie sprawę z mozolnie zbliżającej się godziny policyjnej, ale nie mial najmniejszego zamiaru skracać intymne sam na sam z Jolene, skoro oboje odważyli się przeć w przód z ciasno splecionymi sercami. Pokonując wszelkie przeszkody skupiali na czystej formie radości, chociaz Morison nie czuł ani trochę ulgi na klatce piersiowej, trzymając mocno ciężar szczupłej dziewczyny na zgietych w łokciach ramionach. Żar, jaki rozgorzał w nim huczał w rytm pociesznej melodii stworzonej przez rytm serca Jolene, dopasowujac się w perfekcyjny sposób do jej wymagań dotyczących teraźniejszości. No teoretycznie, ponieważ Dwayne wiedział czym sprawić dziewczynie przyjemność, a których rejonów omijać pozbawiając uciążliwego poczucia straty.
Wciąż czuł przeszywające wyznanie Joe, którego najprawdopodobniej nie przemyślała. Na szczęście dla ich rodzącego się związku, kolejne grzmoty uniemożliwiły zgrabne wykorzystanie wypowiedzi i za cenę nieustepliwego rumienca na twarzach, próbowali dobrnac do gęstwin leśnych w ekspresowym tempie. Oczywiście uprzednio zakrecili kilka okręgów na mokrej trawie, ale kiedy grunt pod stopami chłopaka przestał być stabilny i sprawiał wrażenie niebezpieczeństwa - zaprzestał zgodnie z życzeniem księżniczki. Nawet nie zdążył odpowiedzieć na buńczuczne pytanie, przekonany że ma dziwna potrzebę nieustannego zapewniania o uczuciach. Dlatego, zmiekczony całą gamą wcześniejszych doznań spojrzał na nią wymownie, przekazując tylko w ten sposób komentarz na rozchichotane słowa. Potem już biegli w stronę drzew, niemalze momentalnie chowajac pod gestymi opadami deszczu. Chłopak podparł rękoma własne kolana, schylajac sie aby zlapac tchu po pocalunkach, biegu, obrotach i kolejnym biegu - może i był członkiem drużyny quiddicha, ale aż takiej kondycji nie posiadał. Kątem oka próbował dostrzec sens w wykonywanych przez towarzyszke ruchach, ale odpuścił sobie po krótkiej chwili, ściągając z twarzy całkiem pokaźną ilość wody. Nagły hałas bębniącego deszczu o rozlozony materiał zmusił go do przyznania braw dla transmutacyjnych umiejętności blondynki, poniewczasie rozmyslajac nad zakleciami osuszajacymi ich ubrania. Nim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, krawat na szyi zacisnął pętlę i pokierował resztą ciała do zmarznietej Joe, która siłą postanowiła odebrać to, co się jej prawnie należało. Z uśmiechem rozbawienia pochwycil ją w ramiona, a wesołe plaskanie przemoczonych swetrow wywoływało u niego niekorzystne skojarzenia. Rozchylil usta, aby cos powiedziec - uprzedziła go, podtykajac pod nos własną owłosioną dłoń. Zmarszczyl gwałtownie brwi i próbował odnaleźć jakieś powiązanie między jej slowami a prezentowanym widokiem, poszukując wyjaśnienia w jasnych oczach przyjaciółki. Nie zorientował się bowiem, że to jest związane w bezpośredni sposób z animagicznymi zdolnościami.
- Dobra, zaczynasz szczekac zębami, zdejmuj ten sweter - Rzucil z bezwstydnie szerokim uśmiechem na ustach, odkrywajac niebywałą śmiałość we wlasnym zachowaniu - albo pokryj sie futerkiem? - Dokończył w chwilowym zamysleniu, niemalze od razu zakreslajac możliwość przemiany Joe w kota. Przecież kota nie bedzie całować! Dlatego, aby tylko wybić jej rodzacy sie w glowie pomysł, nachylił po raz kolejny głowę, aby skraść pośpieszny pocałunek. Obie dlonie wysunął z ciasnego splotu rąk, sięgając do przyklejonych rękawów swetra i mruknął w ramach wyjaśnienia:
- Zamierzam tu przeczekać z tobą tą burzę, więc musimy coś wymyślić, bo zaraz zaczniemy kichać. - jego głos wciąż drżał od namiaru emocji, ale chłodny deszcz najwyraźniej ostudzil jego zapał na zdobycie całkowitego wladnia Joe nad puchonskim sercem. Z pewnym ociaganiem i problemami przełożył szary materiał przez głowę, ale...utknął i przez moment szarpał się, odsłaniając coraz większy kawałek wystających bokserek (tym razem w niebieskie nietoperze) i ciała ponad biodrami, co bylo bezpośrednią przyczyną uchwycenia również koszuli. Juz zamierzał prosic o pomoc, kiedy sapiac z niecierpliwosci zrzucił sweter z glowy i z triumfalnym "ha" na ustach, poprawił cienki materiał przyczepionej do ciała koszuli.
- No sweter musisz zdjąć, najwięcej wody wchłonął - jeknal z zawodem, ze jeszcze się nie zabrala do zabezpieczenia własnego ciała i popędził ją ruchem ręki. Przynajmniej z początku, bo zaraz do niej podszedł i uchwycił policzki, ponownie łącząc ich spragnione, acz zmęczone już usta. - Chyba już wiem, jak się rozgrzejemy - zagadnal z tajemniczym rozbawieniem, czekając niecierpliwie aż dziewczyna chwyci za krawędzie swetra i pozbędzie się go, uwydatniając dokładnie te atuty, które czyniły z nią dziewczynę z fizycznej perspektywy. Tak, wiedział, że chce bezwstydnie wykorzystać okazję, ale przecież od patrzenia nikomu sie nic nie stanie. W końcu bedzie miala koszulkę i bieliznę, prawda?
Próbował usprawiedliwiać się, ale kości policzkowe uwydatnialy coraz bardziej szeroki, pełen lobuzerii uśmiech, który z pewnością zostanie bezbłędnie rozczytany przez Joe. Zadziwiające bylo to, jak szybko pokonał swoją nieśmiałość!
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:47

Nie było wcale tak późno, aby musieli mieć wyrzuty sumienia. Jedyne, co będzie miało im za złe ten długi spacer to były ich ubrania i odporność. Dopiero zaczynała się kolacja! Chyba, bo Joe i tak nie odczuwała głodu. Nie byłaby w stanie nic przełknąć, poza tym powrót do Hogwartu oznaczał bardzo wiele. Pragnęła poświęcić jeszcze parę chwil na Dwayne'a, aby napatrzeć się na niego, zapamiętać go tak na zawsze i móc wspominać, gdy do oczu zajrzy samotność. Był taki szczęśliwy! Nie widziała go jeszcze aż tak zaangażowanym, choć samej niewiele jej brakowało od całkowitego uzależnienia od obecności przyjaciela. Z drugiej strony, zawsze go potrzebowała, a od dziś dwakroć bardziej.
Ten dzień był dla nich przełomowy. Istotny; zapisze się w historii ich przeszłości. Mimo ziąbu panującego na dworze, Jolene mogła skupić się głównie na parzących ramionach, na gorącym torsie, do którego przytuliła równie rozpalone czoło. Gdziekolwiek by ją zaniósł, nie zapytałaby o to, a jedynie zmartwiła się czy naprawdę będzie musiała go odwiedzać w skrzydle szpitalnym? W sercu Joe dalej tkwiły rany. Goiły się, bardzo szybko, dzięki Dwayne'owi, jednakże wciąż coś tam w środku powoli i cicho krwawiło, a co zostało wyparte z podświadomości nastolatki.
Łapała oddech niczym ryba wyrzucona na brzeg wody. Płuca wolały o dużo tlenu, dlatego też Joe głośno i głęboko, tak porządnie, oddychała. Wdech, wydech, wdech, wydech, a serce i tak łomotało ilekroć zawiesiła wzrok na rozciągniętej w uśmiechu buzi.  Kiedy to parasol zawisł nad ich głowami i zaczął osłaniać przed większą ilością deszczu, Puchonka postanowiła doprowadzić się chociaż trochę do porządku, aby nie straszyć nikogo niecodziennym wyglądem. Ignorując onieśmielający zachwyt Dwayne'a, zgarnęła włosy na lewe ramię i wyżęła je z nadmiaru wody. Serce skurczyło się boleśnie przypominając o zagubionym czerwonym kosmyku. Nie wspomniała o tym, nie chciała psuć chwili, bo teraz należała ona do nich. Nie liczyła się brzydka pogoda, grzmoty, aurorzy hasający po błoniach. Ukrywali się przed najgorszym deszczem i nie robili nic złego oprócz patrzenia sobie w oczy z mieszanką silnych uczuć, których potrzebowali dać jakoś ujście.
Zanim zdążyła cierpliwie wyjaśnić mu co ma na rękach i dlaczego tak się dzieje, nakazał jej zdjęcie swetra. Oniemiała otworzyła szerzej oczy nie traktując go poważnie. Owszem, szczękała zębami, dłonie miała jednocześnie gorące i lodowate, ramiona trzęsły się z chłodu, kolana drżały z nadmiaru emocji, ale to nie oznacza, że muszą zdejmować sweter! Roześmiała się i po chwilowej analizie stwierdziła, że ma rację. Pod spodem koszule są suche, choć cieńsze, ale skoro są rozgrzani od wewnątrz, nie powinni zmarznąć. Chyba, że znowu urządzą czary mary. Wyszczerzyła zęby myśląc o transmutowaniu się w kota, jednak nie zniosłaby tego, że nie mogłaby go dotykać tak, jak dotyka. Może później... może później ogrzeje go futerkiem i wciśnie się pod jego koszulę, tuląc kocie, naturalnie ciepłe ciałko do nagiego torsu.
Zwlekała ze zdjęciem swetra, bo zapatrzyła się w rozochoconą buzię Piotrusia Pana. Mruknęła gardłowo od słodkiego, krótkiego pocałunku mającego potęgę wywołania w jej wnętrzu nowej burzy, burzy z ogniem. Zadrżała. Rozchichotała się, gdy nie mógł przeciągnąć głowy przez otwór swetra. Pomogła mu trochę, ale nie za bardzo, bo w tym samym momencie zobaczyła gatki w nietoperze i odsłonięte kości biodrowe, od których biło niesamowite ciepło. Jolene przełknęła gulę w gardle i odchrząknęła parokrotnie. Na początku stwierdziła, że się o nią troszczy, bo rozumie jej lęk przed pielęgniarką i uzdrowicielami, ale zaraz po zobaczeniu łobuzerskiego błysku w ślepiach, wiedziała, co mu chodzi po głowie.
- Byś się wstydził! - pogroziła mu palcem, powstrzymując uśmiech na ustach i po raz kolejny zapomniała o co właściwie prawie się boczyła, gdy opadły na nią gorące wargi. Westchnęła z rozmarzeniem i odepchnęła od siebie chłopaka, bo utrudniał jej normalne myślenie i podejmowanie racjonalnych decyzji. Zmarszczyła usta, przyglądając się uważnie wyszczerzowi bardzo śmiałego Dwayne'a. Czuła od niego pewność siebie. Nie jąkał się już przy niej, zachował mowę! Uśmiechając się bardzo łagodnie, wyciągnęła z rękawów swetra ręce i sprawnie zdjęła go przez głowę. Nie było widać ani jej majtek ani stanika, bo była ubrana praktycznie. Spódniczka zaczynała się pod pępkiem, a kończyła nad kolanami. Uszczknęła mu maleńkie widoki, lecz na jego szczęście bądź nieszczęście, jej szło lepiej rozbieranie.  Dostrzegając jego wzrok, poczerwieniała aż po koniuszki uszu. Poklepała się otwartą dłonią w poliki, aby ochłonąć. Zabrała mu sweter i oba wyżęła z wody i schowała do torebki, uprowadzając skrawek odzieży przyjaciela, aby mieć kiedyś pretekst do zajrzenia do dormitorium chłopców. Chłodny wiatr przeszył ciało na wskroś, więc sprawnie pokonała dzielącą ich odległość, ale go nie dotknęła! Stanęła bliziutko tak, że czuć było ich wzajemne ciepło i słychać było płytkie oddechy. Zadarła głowę i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Chcesz tulić kota? One bardzo dobrze ogrzewają, ale wtedy się nie pozbędziesz mnie do rana. - zapytała uprzejmie i potrząsnęła dłońmi, zrzucając futerko. Nie czuła tak intensywnie chłodu. Uniosła dłonie i zapięła ostatni guzik kołnierzyka Dwayne'a, aby dać sobie powód do muśnięcia paliczkami gorącej skóry. Zapatrzyła się w jego mokre rzęsy i nastroszoną od wody fryzurę, stwierdzając, że jeszcze nigdy nie widziała go tak uroczym i zapierającym dech w piersiach. Deszcz bębnił o parasol, jednak już tego Joe nie słyszała. Ani grzmotów, gdy serce ponownie zaczęło wybijać nierówny rytm. Nie odrywając odeń oczu sięgnęła po jego dłoń i położyła sobie na talii. Nie wkasała koszuli, bo w środku bezwstydnie pragnęła jeszcze raz poczuć gorące dłonie siejące w jej wnętrzu przyjemny zamęt i cudowną słodycz. Objęła go leciutko i brodę oparła o tors, patrząc nań z autentycznym uwielbieniem i czułością. Mógł czytać z niej jak z otwartej księgi. Zrozumieć, że teraz już na zawsze trzymał serce w swych dłoniach i cokolwiek zrobi, ona to odczuje. Pozytywnie lub negatywnie. Zakochiwała się w nim! We własnym przyjacielu, bratniej duszy, w Piotrusiu, w indiańskiej Opalonej Twarzy, w Gadającym Pióropuszu i absolutnie nic nie miało już znaczenia. Joe nie wiedziała co będzie się działo jutro. Nie potrafiła wyobrazić sobie scenariusza, że w ogóle wrócą do szarej codzienności. Pomyśleć, że niedawno wyszli z transmutacji, a teraz jest wieczór. Czy ktokolwiek zauważył ich nieobecność? Zaczynasz myśleć, a miałaś nie myśleć., usłyszała rozbawiony głosik w głowie, wyraźnie dumny, że nie musi słuchać już wyrzutów sumienia i głupich lęków. Przytuliła tułów do tułowia, biodra do bioder, brzuch do brzucha i szczerzyła się absolutnie bez powodu.


Ostatnio zmieniony przez Jolene Dunbar dnia Wto 09 Cze 2015, 08:00, w całości zmieniany 1 raz
Sponsored content

Dzika polana - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 5 Empty

 

Dzika polana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 5 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 Similar topics

-
» Centrum dowodzenia kryptonim "Polana"

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-