|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Dwayne Morison
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:25 | |
| Lekcja transmutacji nie należała do tych standardowych i samo rozpoczęcie jej poprzez celne uderzenie kredą w jego skroń nakazywało mu zachowanie czujności aż do końca. Dwayne nie należał jednak do osób cierpliwych, dlatego ukradkiem szturchał co jakiś czas naburmuszoną przyjaciółkę i szeptał półsłówkami, wskazując na czyjeś nieudane próby wykonania polecenia nauczyciela. Najwyraźniej cios był niewystarczająco mocny, aby niósł ze sobą jakiś istotny dla niego przekaz. Zerknięcie przez ramię na Arię Fimmel wyszło mu na złe, ponieważ akurat w tych sekundach blondynka spakowała swoje przybory i w tempie ekspresowym opuściła pomieszczenie, pozostawiając go samego z mieszanymi myślami. – Hej, Joe! Czekaj! – Krzyknął za burzą włosów znikającą za drzwiami i bezwiednie powłóczył nogami, przekonany że przyjaciółka zaczeka za nim wystarczająco długo, aby zdążył raz jeszcze zerknąć tęsknym wzrokiem za pewną Krukonką. Rozczarowanie zaatakowało go nieoczekiwanie silnym ciosem, kiedy nie dostrzegł w tłumie zniecierpliwionej twarzy Jolene, która w tym momencie powinna tupać nogą i prychać pod nosem na jego skłonność do ociągania się. Układając dłonie po obu stronach twarzy zawołał ją, w zamian otrzymując szturchnięcie od Henia, który wskazał palcem na uciekinierkę. Morison posłał mu krótki uśmiech wdzięczności, burcząc coś pod nosem o obrażalstwie Dunbarówny, który wykroczył poza zasięg ludzkich możliwości. Odpychając od siebie rozgadanych uczniów, przekroczył korytarz i dopiero wtedy miał wystarczająco dużo miejsca, aby rozpędzić się i rzucić w pogoń za Joe. – No Joe, czekaj! – Krzyknął po raz kolejny, dostrzegając jak dopada schodów i poręczy, zbiegając po niej nadzwyczaj zwinnie. Pokręcił z niezadowoleniem głową, uświadamiając sobie, że wcześniej nie zwrócił uwagi na precyzję jej ruchów, które niosły ze sobą coś iście kociego. Odgonił te myśli wpadając na środek schodów i nie zatrzymując ciała, ba! nawet nie zwalniając biegu, zaczął zeskakiwać z kilku schodów na raz, zbyt mocno wyćwiczony w ucieczkach przed Filchem, aby zastanowić nad ewentualną katastrofą wiszącą w powietrzu. - Joe! – Krzyknął raz jeszcze, widząc jak dziewczyna zgina ramię i przyciska do siebie z niezwykłym uczuciem szkolną torbę. Westchnął ciężko pod nosem, zeskakując ze schodów z przekleństwem wybrzmiewającym w umyśle jako komentarzem do nieodpowiedniego ustawienia stopy. Kuśtykając przez pół minuty dobrnął jakoś do dziedzińca, z zaskoczeniem przyglądając się z jaką wściekłością Joe traktuje drzwi wyjściowe. Z niezrozumieniem przyspieszył, ignorując topniejący już ból w kończynie i kiedy wypadli jeden po drugim na dwór, zatrzymał ją mocnym chwytem za ramię. – Ej, co ty wyprawiasz? Ogłuchłaś czy jak? – Zagadnął z gniewem krążącym pod powierzchnią niewypowiedzianych jeszcze oskarżeń, czując coraz większą chęć wyrzucenia przyjaciółce od kiedy już zachowuje się dziwnie i wyjaśnić, co oznacza w ogóle to słowo. Zrozumiałby to, że nie usłyszała jego nawoływań z sali albo korytarza, ale na schodach uzyskał pewność, że ona próbuje przed nim uciec – tylko dlaczego?! Lekko zdyszany rozchylił nozdrza i patrzył na przyjaciółkę wyczekująco. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:26 | |
| Głupie, głupie, głupie drzwi. Grupka wrednych ślizgonów zamknęła je przed nosem mimo, że biegła wprost na dziedziniec. Wrota Hogwartu zamknęły się, a otwarcie ich potrwa zbyt długo, aby móc zaniechać konfrontacji z Dwayne'm. Mimo przegranej, popchnęła ramieniem drzwi i z pomocą bardziej przyjaznych osób odchylili kamienne drzwi, przez które prześlizgnęła się, jeszcze zanim te na dobre się otwarły. Ignorowała nawoływanie Dwayne'a oraz jego staż w quidditchu, po dziecinnemu nie chcąc z nim rozmawiać. Zacisnęła mocno zęby i gniewnie stawiała duży krok za dużym krokiem, kierując się bez celu na błonia. Przez ten czas zdążył ją dogonić i zatrzymać. Dwayne mógł napotkać spojrzenie pochmurnych wściekłych ciemnobłękitnych oczu. Wyrwała ramię, zarzucając włosami w bok i uderzając ich końcówkami buzię przyjaciela. Nie zniesie teraz dotykania go. Miał dziewczynę, nie powinien się zatem z Joe w ogóle zadawać! - Spieszę się i nie mam czasu na głupie pogawędki. Idź sobie, bo jestem zajęta. - na transmutacji była w stanie trzymać nerwy na wodzy i odnosić się do przyjaciela przychylniej niż na to zasługiwał. Wielokrotnie próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Szacowała to po licznych dźgnięciach w ramię i pokusie strzelenia go przez ucho za przeszkadzanie podczas tak istotnego w jej życiu przedmiotu szkolnego. Przed oczami zamajaczył jej obraz Dwayne'a obściskującego się z Laurel. Niecelowo zatrzymała wzrok na jego ustach. Zabolało. Odwróciła się gwałtownie i szybkim krokiem ruszyła kamienną dróżką w stronę chatki Hagrida. Przewiesiła torbę przez ramię i szła bardzo szybko, kopiąc ze złością drobne kamyczki ułożone na drodze. Dla zapewnienia sobie samotności, przyspieszyła i choć nie biegła, przemieszczała się szybko, nie oglądając się przez ramię ani razu. Przesłoniła buzię włosami, chowając wyraz swych oczu poza jego zasięgiem. Jolene nie była gotowa na rozmowę. Trzęsła się od silnych emocji obudzonych przez zainteresowanie przyjaciela. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę jak bardzo się boi. Zeszła z dróżki na wilgotną trawę, przecinając błonia wszerz. Kierowała się zawile, między skałami rozsypanymi wybiórczo wokół pagórków. Nie dało się określić gdzie Joe idzie. Spieszyła się, aby zniechęcić Dwayne'a do dociekania i zmuszania jej do rozmowy. Dorastanie było do kitu. Dziewczyna za wszelką cenę ukrywała swą zazdrość i poczucie zdrady. Pewnie już poszedł do Laurel, bo znudził się obrażalstwem Joe. Nie odwróciła się jednak, aby to sprawdzić. Nie chciała wiedzieć co Dwayne robi i o czym myśli, a nie tak dawno potrafiła porozumieć się z nim bez słów. Znali się jak łyse konie, a teraz nie potrafili znaleźć wspólnego języka. Z Laurel mu się udało. Długo mieli ten wspólny język... Zgarbiła się i prawie biegła na oślep. Puchoniaste serce Joe wybijało szaleńczy rytm zagłuszając wszelakie myśli. Zła, była taka bardzo zła i zdenerwowana. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:26 | |
| Odchylił się w porę, aby nie otrzymać siarczystego ciosu prosto w facjatę końcówkami włosów, których ruch podkreślił agresję krążącą w żyłach przyjaciółki. Opuścił uniesione w grymasie zdziwienia brwi, ale już po chwili zmarszczył je i stworzył głęboką zmarszczkę pomiędzy, kiedy usłyszał warczenie skierowane właśnie w jego stronę. Sparaliżowany nagłą zmianą wstępującą w przyjaciółkę poczuł, że nie może zrobić niczego lepszego jak odwrócić się po prostu na pięcie i odejść czym prędzej, aby pozwolić uspokoić nerwy i uporządkować myśli na tyle, by nigdy już nie wrócili do tej nieprzyjemnej sytuacji. Odnosił dziwne wrażenie, że to właśnie on został przyczyną wściekłości, prowadzącego do niecodziennego zachowania Joe, jednak nic logicznego nie przychodziło mu do głowy. Było jeszcze zbyt wcześnie, aby ktokolwiek dowiedział się o jego randce z Laurel i wszelkie podejrzenia spełzły na niczym. Obserwował więc z jakim pośpiechem się oddala, odwracając na pięcie aby ruszyć w stronę zamku i przejść na spotkanie z ludźmi w pokoju wspólnym, porzucając wszelkie podejrzenia o przyczynę dziwnego zachowania Dunbarówny. Wykonał nawet cztery kroki w stronę potężnych drzwi wykutych z kamienia, kiedy przeklął szpetnie pod nosem i zawrócił w stronę błoni. Wyrzuty sumienia wgryzały się jadowitymi kłami prosto w serce Puchona, który obserwował niemalże biegnącą sylwetkę przed sobą. Dopiero, kiedy przestał dostrzegać zarysy talii stwierdził, że musi podbiec jeśli nie chce stracić jej z zasięgu wzroku – zbyt mocno kluczyła i próbowała pozbyć się natarczywego prześladowcę. Biegła zbyt mocno zaślepiona własnym bólem, aby dostrzec go zachodzącego ją od drugiej strony. Czy nawet zdała sobie sprawę, że zrobiła właśnie potężne koło wokół obrzeży zakazanego lasu tuż przy chatce Hagrida? Podejrzewał, że nie, bo o mały włos na niego nie wpadła. – Ej, stój i gadaj co się dzieje! – Wrzasnął na nią, odnajdując w sobie niespodziewaną potrzebę doprowadzenia jej do pionu – jak to ona wielokrotnie czyniła z nim, kiedy wydurniał się podczas gdy poruszano poważne kwestie. Z otwartymi dłońmi przygotował się na uratowanie przyjaciółki od upadku, chociaż postanowił w myślach, że nie ruszy się nawet o krok jeśli znów pośle na niego to zawistne spojrzenie. - Co cię ugryzło? – Zapytał łagodniejszym tonem, a pomiędzy poszczególnymi nutkami igrała wesoło ostrożność z podejrzliwością. Z napięciem na twarzy przyszpilił ją spojrzeniem, próbując zmusić do zdradzenia ciężkiej tajemnicy ciążącej na sercu Dunbarówny od minionego wieczoru. Dla utwierdzenia własnej pewności siebie zacisnął mocno szczęki, przez co rysy twarzy nabrały większej ostrości. – Ty mi nie dałaś spokoju przed pogrzebem, więc mam prawo cię męczyć – skwitował wprost, celując w przyjaciółkę oskarżycielki paluch. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:27 | |
| Żaden krok nie przynosił ulgi. Żaden kopnięty kamyk jej niczego nie ułatwiał, a jedynie utrudniał zrozumienie siebie i przyczyn swojego zachowania. Nie patrzyła gdzie idzie, nie obchodziło jej to. Musiała iść, być w ruchu i oddalić się od Dwayne'a, aby zrobić coś ze sobą i powrócić do równowagi. Niedługo wypadają jej siedemnaste urodziny. Nie może wejść oficjalnie w dorosłość z pochmurną miną i do tego bez przyjaciela. Miała go wtedy trzymać za rękę i wymusić na nim obietnicę, że będą sobie dokuczać nawet wtedy, gdy wypadną im wszystkie zęby i włosy, a ich skóra zacznie przypominać buzię Filcha. W chwili obecnej nie miała ochoty ani sił rozmawiać z przyjacielem w obawie przed sobą. Jej serce było wypełnione po same brzegi różnoraką mieszanką emocji i nie była pewna jaka kropla wyleje się jako pierwsza - miłość czy złość. Nie była w stanie ryzykować i pozwalać Dwayne'owi na dolewanie siebie, bo stał się jej problemem. Ilekroć próbowała zatrzymać się, odwrócić i pojednawczo go zawołać, tyle razy przypominała sobie drobniutkie dłonie Laurel wplecione we włosy Dwayne'a. To było jak kubeł zimnej wody. Nie słysząc za sobą nawoływania ani niczyjego oddechu, nie zwracała już uwagi czy ktokolwiek ją widzi, czy ktoś ją śledzi. Wrzask, a następnie zderzenie czoła z jego klatką piersiową wytrąciło ją z równowagi, w efekcie czego wypuściła torebkę z rąk. Poleciała na trawę tak samo jak wczoraj puszki whiskasa. - Nie wrzeszcz tak! - fuknęła nań, odsuwając go od siebie stanowczo i kucając, aby pozbierać kosmetyki, pióra, pergaminy, książki, stare numery "Lustra" i inne bzdety do środka torby. Wszystkie przedmioty nerwowo rzucała do środka, nie przejmując się, że robi tam bałagan. Zasunęła torbę agresywnie na trzy spusty, zapięła guzikami i ze złością zarzuciła ją przez ramię. - Możesz z łaski swojej dać mi święty spokój? Przeszkadzasz mi w chodzeniu. - wycedziła przez zaciśnięte zęby mając przed oczami obojczyk Dwayne'a, a nie jak do niedawna, oczy. Zacisnęła palce w pięść i powstrzymywała się przed uderzeniem nimi przyjaciela i wymuszeniem odpowiedzi na pytanie gdzie znajduje się teraz Piotruś Pan i dlaczego nie jest z nią, tylko z Laurel? Nie pozwalała na żaden kontakt wzrokowy. Zaczęła tupać niecierpliwie nogą i irytować się coraz bardziej. Złość nie przejdzie jej w tym tempie, jeśli Dwayne będzie się za nią wlókł. - Mnie ugryzło? A czy ja wyglądam na zdenerwowaną?! Jestem spokojna! - uniosła głos wywracając oczami, z coraz większym zniecierpliwieniem czekając aż Piotruś Pan z łaski swojej zejdzie jej z drogi. Będzie zmuszona zagrozić mu Benem albo przetransmutowaniem w mysz, jeśli to nie pomoże. Czego się ty tak boisz, Dunbar? Powiedz mu prosto z mostu o co chodzi. Kiedyś nie miałaś z tym problemu. Wykrzywiła usta w grymasie, gdy wyciągnął asa z rękawa i wspomniał pogrzeb swego ojca. Chcąc nie chcąc dostrzegła, że jej przyjaciel zrobił się bardziej stanowczy i nieustępliwy. Odsunęła od siebie jego palec i go bezczelnie wyminęła. Zapominał z kim się wychował na jednym podwórku. - Co cię to obchodzi? Wracaj do swojej dziewczyny. Jestem. Zajęta. - syknęła, dając mu pośrednio do zrozumienia przyczynę zachowania. Określenie "swoja dziewczyna" wypluła z dużą niechęcią. - Ush, czy ty musisz za mną chodzić? Sio Dwayne! - machnęła nań ręką i kontynuowała ucieczkę, tym razem wspinając się na drobne kamienne wysypisko głazów kilkadziesiąt metrów za chatką Hagrida i blisko Zakazanego Lasu. Wbijała podeszwy butów w nierówności kamieni i wchodziła coraz wyżej, dalej od Dwayne'a. Złość zakipiała pod powiekami dziewczyny. Nie potrafiła przypomnieć sobie recepty, jaką kierowała się na transmutacji. Traktowała tam Dwayne'a ulgowo, choć wielokrotnie prawie na niego nie syknęła. On stracił na pogrzebie ojca, a Joe wczoraj wieczorem Piotrusia Pana. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:28 | |
| Z nieznanych mu przyczyn czuł się okropnie, szczególnie że Jolene zmusiła go do wywleczenia na wierzch nieprzyjemnej sytuacji sprzed niespełna dwóch tygodni. Kiedy uderzyła czołem o jego tors cofnął się, ale nie podtrzymał przyjaciółki ani tym bardziej nie zgiął aby wspomóc w pozbieraniu porozrzucanych przedmiotów. – Jak mówię normalnie to mnie nie słuchasz – bąknął pod nosem nieco zdezorientowany kolejnym werbalnym atakiem na siebie, chociaż tak na dobrą sprawę nie widział w swoim zachowaniu wystarczającej przewiny. W celu zaprezentowania jej stanowczości skrzyżował ręce na klatce piersiowej i patrzył z niecelową wyższością jak pośpiesznie próbuje uporządkować bałagan z torby. - A mi rosną kaktusy na dłoniach! – Warknął na nią nieprzyjemnie, czując coraz większy poziom bezsilności ogarniający jego ciało i zmuszający do wytoczenia najcięższej artylerii przed ostatecznym starciem z przeciwnikiem. Zmrużył powieki w nieudanych próbach odczytania drugiego dna emocji krążących po Jolene i przez chwilę zastanowił się, dlaczego podczas wczorajszego pocałunku żałował czegokolwiek. Natchnęła go silna potrzeba zrobienia jej na złość, pokazania własnego szczęścia i wciśnięcia szpilę prosto w serce, jeśli tylko miałby pewność, że dzięki temu otworzą się jej oczy i w końcu usłyszy prawdziwe myśli. Asymilował wściekłość emanującą od przyjaciółki, podświadomie odnajdując w sobie niezmierzone pokłady nienawiści podsycanych wielokrotnymi niedopowiedzeniami i sekretami, które nie były znane drugiej stronie. Cofnął rękę jak tylko zaczęła go wymijać, ale zamierzał chwycić ją za przedramię i nie opuszczał kończyny wzdłuż ciała. Powstrzymał ten gest z powodu zjadliwego tonu przyjaciółki, w którym odkrył nieświadomie kolejny poziom niechęci Jolene. Tym razem nie ruszył za nią biegiem, ale patrzył nieustępliwym wzrokiem w jej plecy, walcząc z chęcią pozostawienia jej we własnym cierpieniu – skoro sama uciekała od niego, to w jaki sposób miał ją do czegokolwiek przekonać? Rozgniewany niesłusznymi oskarżeniami, które krążyły niedopowiedziane w powietrzu, jak również przytłoczony poczuciem obowiązku wspiął się za Dunbarówną na pagórek z lekką zadyszką i zanim zdążyła go ponownie odpędzić, chwycił przegub jej dłoni i pociągnął do siebie. Zmuszając ciało do posłuszeństwa przeskoczył dzielący ich dystans, zaczepiając rozczapierzone palce na barkach dziewczyny, aby tylko zatrzymała się. – Straszna z ciebie zołza, wiesz o tym?! – krzyknął jej prosto w twarz, nie czując nawet że jego głos niesienie się w powietrzu na kilka metrów w głąb szkolnych błoni oraz zakazanego lasu. Z grymasem gniewu obserwował na wzrost oburzenia w oczach Jolene, która zapowietrzyła się i przygotowywała na odparowanie ataku. – Ubzdurało ci się w głowie, że jesteśmy dorośli i postanowiłaś mnie oświecić w kilku względach, narzucając swoją wolę. Nawet mnie nie spytałaś o zdanie czy chcę dorastać, tylko przyszłaś w tej, cholernej sukience i paradowałaś z wielkimi cyckami przed moją twarzą jakby nigdy nic! – Zachłysnął się powietrzem, czując jak rumieńce wypełzają na jego kości policzkowe, zdradzając awersję do tamtejszego zdarzenia i prawdziwych uczuć, jakie wtedy zalały go z pełną mocą. Każdy na jego miejscu by się przestraszył, uświadomiony poprzez wylanie na głowę kubeł lodowatej wody. – Tak, mam dziewczynę, wyobraź sobie, że Laurel mnie lubi w inny sposób niż reszta i całuje o wiele lepiej niż ty. Ty tylko potrafisz narobić mętlik, a potem udawać że wszystko można cofnąć. Wiesz co? – Zbliżył swoją twarz ku niej, aby dostrzegła grymas obrzydzenia wykrzywiający gniewną mimikę Morisona. Nie pozwalając jej dojść do słowa, raz na jakiś czas wzmacniał uścisk na przedramionach przyjaciółki, jakby w ten sposób próbował powstrzymać ją przed dalszą ucieczką lub potokiem oskarżycielskich słów. – Gówno prawda – wycedził z czystą nienawiścią, o której istnieniu nawet nie wiedział. A zanim powstrzymał swój język, klepał bolesne słowa dalej, czując niepokojącą satysfakcję w wyrzucaniu wszystkich nagromadzonych od września brudów. Dopiero teraz ulga zaczęła wkradać się do jego duszy. – Patrzysz tylko na siebie, nawet nie widzisz, że staram się dorównać ci kroku. Aby tobie było dobrze! Ale nie, ty musisz strzelać co kilka dni fochami i zgrywać zranioną księżniczkę, wymagając ode mnie całkowitego zwierzania i szukania pociechy jak coś pójdzie nie tak. Chciałaś dorosnąć? – prychnął, modulując głos na wesoły i sarkastycznie rozbawiony. – Proszę bardzo, na wynos proszę, ale z Dwaynem w komplecie, bo on przecież nie ma prawa wyboru. To jaśnie pani decyduje kiedy i co ma robić, aby ją zadowolić i rozweselić. Cały świat się kręci wokół ciebie, ale tobie nadal jest mało i chcesz więcej, bo – tym razem przerwał i wyprostował plecy, parodiując w nieudolny sposób narcyza zapatrzonego w siebie i w końcu wypuścił ją z żelaznego uścisku – przecież jesteś dorosła. Kończąc swój słowotok czuł niepomierną wręcz ulgę rozlewającą po każdym fragmencie ciała tak łagodnie, jak jeszcze nigdy dotąd, więc kiedy spojrzał ponownie w oczy przyjaciółki nawet nie było mu głupio. Ba! Był z siebie bardzo dumny, że w końcu wygarnął jej zaślepienie, jak zwykle – nie myśląc o konsekwencjach bezdennej szczerości. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:29 | |
| Tchórzyła i uciekała. Przeraziła się tym, co rozpoczęła i nie potrafiła tego powstrzymać. Kopnęła kamyk podtrzymujący ogromny głaz. Joe najpierw robiła, a potem myślała i w końcu to się na niej dotkliwie odbija. Wykrzywiła się i w podskokach uciekała na kamienisty pagórek będąc pewnym, że skutecznie zamknęła usta Dwayne'owi i w końcu on pójdzie, odejdzie i schowa się za swoją skorupą. Ponownie ją odtrąci i ucieknie w ramiona Laurel. Jolene nie była gotowa z nim rozmawiać, bo czuła się źle w obliczu własnych uczuć. Nie potrafiła ich poprawnie odczytać, przeplatały się ciasno wprowadzając mętlik w głowie. W jaki sposób miała zapoznać się z emocjami? Są tak silne i tak intensywne, że głowa mała. Czy on tego nie wiedział? Musiał też to czuć, byli przecież dwoma połówkami jednej całości czy tego chciał, czy nie. Jak on sobie z tym radził? Joe czuła, że lada chwila oszaleje. Torba znowu znalazła się na ziemi, między dwoma skałami i tam już została zapomniana. Joe wybałuszyła oczy słysząc i czując każdą sylabę krzyku przyjaciela. Czuła palący, nienawistny oddech na policzkach. Otworzyła usta, aby się odgryźć i w końcu wykrzyczeć mu w twarz, że nie mogą teraz o tym rozmawiać, bo jest to dla nich obecnie śmiertelnie niebezpieczne. Czy on tego nie rozumiał?! Dlaczego mówił?! Jak zamknąć mu usta? Jak go powstrzymać, aby tego nie robił, nie teraz, bo Joe jeszcze nie wybudowała tarczy, żeby to dzielnie i elegancko odeprzeć? Cała złość została okrutnie zabita. Joe wypuściła powietrze z płuc i niedowierzająco otwierała serce na kolejne ciosy od Dwayne'a. Największym wrogiem jest najlepszy przyjaciel. Wbijał w nią nóż, przypominając coś, czego tak bardzo żałowała, za co przepraszała tysiąckrotnie i modliła się, aby to cofnąć. Pobladła, z całej jej twarzy odpłynęła krew, a oddychanie stało się katorgą. Każdy wdech był piekłem. Nie chciała oddychać. Dwayne robił coś bardzo złego, bo zignorował wszelakie sygnały. Joe nie była gotowa na tę rozmowę! Jak nie teraz, to kiedy? Otworzyła sine z nerwów usta, ale nic nie powiedziała. Żałowała tego, dlaczego tego nie widział? Skuliła się pod jego głosem, próbowała cofnąć się i odsunąć z jego pola rażenia, ale trzymał ręce mocno na jej barkach i ją uziemił. Tusz do rzęs spłynął zaowaloną ścieżką po bladych i zimnych polikach dziewczyny przez nikogo niezauważony. Każde wypowiedziane przez Dwayne'a słowo trafiało do jej serca, w sam środek, tam, gdzie go trzymała od tylu lat jako największy skarb. Nawet się przed tym nie broniła. Stała i już nie opierała się przez prawdą, nie musiał jej trzymać i miażdżyć barków. Patrzyła mu w oczy i czekała aż wyleje z siebie wszystko. Trzęsła się i dzielnie to przyjmowała, nie walczyła z tym i temu nie przeczyła. Przewracała się w środku, targana silnym poczuciem winy. Tak silnym, że nie będzie w stanie sobie z nim poradzić. Miała siedemnaście lat, nawet niecałe. Wierzyła, że to konieczne i poddawała się osądowi Dwayne'a. Mówił szczerze i przede wszystkim mówił prawdę. Zdejmował klapki z jej oczu Zasłużyłaś na to. Dwayne bardzo gwałtownie zgasił światło Jolene. Ono zniknęło. Ta nienawiść... ta nienawiść, którą słyszy w jego głosie to był kres jej wytrzymałości. Nie ruszała się, łzy kapały z brody na ręce, a Joe czuła się mała, tak strasznie mała i nic nie warta. Całe lata silnej przyjaźni idą na marne. Wie, co o niej myśli, wytknął jej wszystkie błędy. Miał do tego święte prawo i właśnie je wykorzystywał. Joe straciła dech w piersiach. Zachłysnęła się powietrzem i przez chwilę się dusiła, nie mogła złapać oddechu. Dwayne zamazał się w zasłonie łez i choć go nie widziała już, to słyszała i czuła dotkliwie każde z zjadliwych słów. Nie widziała, że chciał dorównać jej kroku, bo była zaślepiona swoim uczuciem do Fhancisa i strachem przed samotnością. Egoistycznie skoncentrowała się na sobie zapominając o Dwaynie, a to on wszak był jej całym światem. Zaniedbała go i skupiła się na swoim życiu zapomniawszy, że to on jest dużą częścią tego życia. Jak sobie pościeliłaś, tak się wyśpisz. Gdy wypuścił jej barki, zachwiała się, ale trzymała prosto o własnych siłach. Jakich siłach? Nie uciekała, bo to nie miało już sensu. Nie widziała jego oczu i tego jak ją parodiował, raniąc ją tym bardziej niż mógł przypuszczać. Nie widziała w nim przyjaciela, tylko człowieka, który znał ją na tyle dobrze, że właśnie zgasił światło i zrobiło się bardzo ciemno. Zimno, ciemno i pusto. Miał całkowitą rację. Obrażała się o wszystko i non stop za niego decydowała, aby nie popełnił błędu. Matkowała mu i nie pytała go o zdanie, bo była pewna, że myśli to samo co ona. Są jedną duszą, jak mogło być inaczej? Joe to wiedziała, wiedziała, że są ze sobą związani, muszą być. Chciała, aby dorósł bezboleśnie, a jednocześnie szukała Piotrusia Pana, tęskniąc za nim całym sercem. Łudziła się, że zatrzyma ich dwoje w jednym ciele, a doprowadziła teraz do tej rozmowy. Gdy skończył mówić, Joe miała ściśnięte gardło. Czekała wciąż na ciąg dalszy, dając mu wolną rękę na wylanie z siebie skrywanych przez lata uczuć. To właśnie to przed nią ukrywał. Ból po utracie taty, nieporozumienie z Collinem, poczucie odtrącenia i dzisiaj osiągnęło to punkt kulminacyjny. Być może właśnie to próbował przed nią ukryć, aby jej nie ranić? To możliwe, a ona sama to wywołała, choć nieświadomie. Nie sądziła, że to tak bardzo zaboli, że to zacznie zabijać. Puchonka stała wyprostowana. Miała sztywne mięśnie i widocznie walczyła z drżącym ciałem, utrzymując je w pionie. Był szczery, musiała to docenić mimo, że pragnęła od niego uciec jak najdalej, choć to nigdy jej nie pomagało. Z drugiej strony walczyła z potrzebą uczepienia się go i trzymania przy nim jeszcze chwilę, jeszcze do końca życia. Czerwony kosmyk włosów sam z siebie się rozplótł. Nie był już cieniutkim, ładnym warkoczykiem noszonym trzeci miesiąc. Czar prysł, przetransmutował się z powrotem do pierwotnego wyglądu. Do krwistego wielkiego pióra. Samoistnie (bądź z winy zimnego wiatru) odczepił się spomiędzy ciemnoblond pukli i podryfował w powietrzu w dół skał, niesiony zgaszonym światłem. Joe prawie się ugięła. Wmusiła w siebie bardzo bolesny, bardzo piekący i rozdzierający wdech powietrza, znajdując tym samym siłę do mówienia. - M-masz rację. U-uciekałam przed prawdą. P-przepraszam, Dwayne. To.. to... to się nigdy nie powtórzy. - mówiła martwo, nieswoim głosem, czując na ustach słony smak łez. Słowa wracały jak echo, wbijały się raz po raz w jej czaszkę, wrzynały się tam na zawsze. Urażona księżniczka, nie dajesz mi wyboru, ty wiesz zawsze lepiej, staram się dorównać tobie kroku, tobie nadal jest mało, świat kręci się wokół ciebie... Nie pozwoliła sobie nawet na jęknięcie. Stała dalej z uniesioną brodą bliska załamania bardziej niż kiedykolwiek. Jak ona mogła zakochać się we Fhancisie? Czy tamto uczucie równało sie z tym? Nie było porównania. Stała nad przepaścią. Nie, ty w nią wpadasz. - N-nie.. N-nie będę już taka, obiecuję. Nie cofnę czasu, a-ale... ale nie będę... - mówienie sprawiało jej wielką trudność. Jolene była przygnieciona nienawiścią wymalowaną na buzi Dwayne'a. Kochała go. Kochała go tak mocno, dlatego teraz nie potrafiła mówić ani oddychać. Zamknęła na chwilę oczy, wciągając piekący, krwawiąco bolesny tlen do ociężałych płuc. Nie czuła swojego ciała, była od niego oderwana czując się jak szmaciana lalka. Nie wiedziała co ma zrobić. Straciła Piotrusia Pana i jedyne co przychodziło jej na myśl, to paść na kolana i go przeprosić za to. To ona przyczyniła się do tego, to jej wina. W końcu to pojęłaś. I jest już za późno. Nie powstrzymała silnego dreszczu wstrząsającego jej ciałem. Musiała usiąść, musiała natychmiast znaleźć grunt pod pupą, jeśli miała nie uderzyć potylicą w skałę i nie podzielić losu Henry'ego. Zimny wiatr osuszał strumień nieczułych łez i rozpalone, mokre czoło Puchonki. Za wszelką cenę myślała, że to było konieczne. Dwayne wybuchł przy niej i to obowiązkiem jej, jego przyjaciółki, było odebranie tych brudów. Nikt inny nie wybaczyłby mu tego, bo tylko Joe jest w stanie to zrobić jeszcze w czasie, gdy się trzęsie od sarkazmu i nienawiści jego głosu. Nie zaniosła się szlochem, siedziała nieruchomo na skałach. Złościła się, że całował się z Laurel i teraz to jego dziewczyna? To takie niemądre. Nie miała prawa się tym przejmować. Dwayne dorósł i sam decyduje co chce. Pokazał w końcu gdzie jest jej miejsce i przypomniał, jak wysokie miała o sobie mniemanie. Głosik w głowie bezczelnie rozważał na jakiej podstawie Dwayne twierdzi, że Laurel całuje lepiej niż Joe, wszak nie całowali się i nigdy nie będą. Dziewczyna nie słuchała wywodów złośliwego tworu dementorów towarzyszącego jej od czasu wielkiego Balu. Powoli, mechanicznie i sztywno podniosła głowę w stronę przyjaciela. Zwilżyła suche usta, aby móc mówić. - Mogę to jakoś naprawić? Chociaż trochę? Było zimno. Bardzo zimno. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:29 | |
| Nawet nie podejrzewał, że Jolene wciąż miała klapki na oczach, zbyt mocno przejęta dotkliwą formą wypowiadanych słów, zamiast skupić się na ich sensie i odnaleźć iskierkę nadziei, która przez cały czai czekała w ukryciu na odpowiednie okoliczności. Dostrzegał gwałtowne zmiany zachodzące na twarzy przyjaciółki, jednak pokuszenie na jakie wystawiały go wątpliwości były odpychane daleko poza zasięg podświadomości. Trzymał jej przedramiona, chociaż garbiła plecy i kuliła ramiona w marnych próbach ucieczki od oceniających słów Morisona, który po raz pierwszy miał na tyle odwagi, aby otworzyć usta i wyrzucić z siebie wszystkie nagromadzone pretensje z ostatnich miesięcy. Jolene bywała przez całe życie nieznośna, a uporem wielokrotnie doprowadzała go do szaleństwa, jednak wcześniej nie było to tak mocno irytujące jak teraz, kiedy Dwayne poznał smak samodzielności i odpowiedzialności, które zostały narzucone właśnie przez blondynkę. Odbierając mu możliwość decydowania skazywała na chaos podtrzymujący dziecięce pragnienia pozostania w beztrosce i tak zapewne by się działo dalej, gdyby tylko pozwolił dziewczynie odejść, aby uporządkowała myśli. Nawet nie zarejestrował świadomie faktu trzęsącego się działa oraz rzewnych łez znaczących ciemną ścieżkę po policzkach, zatopiony aż po czubek głowy w nagromadzonych uczuciach, pęczniejących wraz z upływem czasu. Przez kilka chwil próbował utrzymać z nią kontakt wzrokowy, aby sadystycznie obserwować zrozumienie błyszczące w jej oczach, jednak odpuścił kiedy szklana przesłona uniemożliwiała dostrzeżenie szczegółów. Prawdziwe myśli krążące po umyśle Jolene zadałyby z pewnością śmiertelną ranę Dwayne’owi, który przez cały czas powstrzymywał najcięższą artylerię z nadzieją na wcześniejsze dobrnięcie do celu – zgody i kompromisu między nimi. Zapatrzony w buzujący przez hormony gniew, nie dostrzegał jak wiele pewności siebie straciła przyjaciółka, zmieniając ich wieczną przyjaźń w zwykłą znajomość dwójki niegdyś bliskich sobie ludzi. Wypuścił palące powietrze z płuc, ale nie krzyżował ani rąk na torsie ani nawet nie zaciskał ich w pięści, opuszczając zwyczajnie wzdłuż ciała z wyczekiwaniem na jakąkolwiek odpowiedź Joe. Z innej perspektywy dostrzegł, że podarowane jej piórko straciło nagle na mocy i warkoczyk wpleciony w jasne kosmyki odczepił się, niesiony wiatrem w zapomnienie. Spiął mięśnie, aby po niego instynktownie pobiec, ale powstrzymała go niedokończona rozmowa i zachwianie sylwetki przyjaciółki, która próbowała przekazać mu coś istotnego. - Nie, to jest tylko pół prawdy – warknął wciąż nieprzyjemnie, celując oskarżycielskim palcem w pierś dziewczyny, nie mając wystarczająco dużo śmiałości aby tknąć ją na wysokości mostka. Przeprosiny dochodziły z daleka, jakby zza mgły i nie docierały do jego umysłu, otoczonego gorzkim posmakiem rozczarowania i słoną prawdą. Zaledwie wczoraj czuł tak silne uderzenia gorąca, spowodowane przyśpieszonym biciem serca, jednak tym razem nie czuł przejmującej euforii, ale nieprzyjemnie chłodna pięść desperacji zaciskała mu gardło. – Od czterech tygodni nie mogę przez ciebie spać! – Krzyknął trochę zbyt głośno i jego głos poniósł się ponownie echem po obrzeżach lasu, chociaż nikogo nie było jeszcze na błoniach i jedyny obserwatorami tej dramatycznej sytuacji były ptaki przyglądające się im z daleka. Głos Dwayne’a wciąż był mocny i niezachwiany, ponieważ wypowiadał uciążliwe dla niego słowa, skrywane głęboko przed światem. – Zawsze masz na sobie tamtą sukienkę i… - zająknął się, przełykając pośpiesznie ślinę, aby nie utracić odwagi. – I to są takie sny, o których się nie mówi. – Warknął na koniec, walcząc z własnym głosem, ponieważ zaczął drżeć i Morison czuł nadchodzącą porażkę. Odchrząknął i wyprostował się, obserwując jak wielkie łzy wciąż znaczą buzię przyjaciółki, samemu próbując odnaleźć równowagę uciekając wzrokiem w pochmurne niebo rozpościerające nad nimi nadchodzącą ulewę. Wepchnął obrażony dłonie do kieszeni, ciągnąc przerwany wątek dopiero po kilku uporczywie długich sekundach. Zapanował nad głosem, jednak był nieco martwy i nasycony niezrozumieniem. – Gadasz bzdury, że nie możemy między sobą walczyć, a sama zaczynasz atakować, potem walisz tekstem że jesteśmy rodzeństwem, ale to nie wypada. Nigdy nie będziemy rodzeństwem, ty tego nie rozumiesz?! – Warknął po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc na siedzącą, szlochającą Jolene próbującą spojrzeć na jego czerwoną twarz. Wiedział, że najprawdziwsza prawda chwieje się na koniuszku jego języka i jeśli wypowie ją głośno, nie powstrzyma potoku niszczącego ich dotychczasową relację. Tak naprawdę przeczuwał, że samodestrukcja rozpoczęła odliczanie już kilka tygodni wcześniej, zbierając dopiero plony. Z pomocą przyszła mu Jolene, przesuwając wyznanie o kilka minut do przodu, zajmując umysł Dwayne’a nieśmiałym pytaniem o zrekompensowanie tych wszystkich błędów. W odpowiedzi prychnął pod nosem, wbijając mocniej dłonie do kieszeni i odsunął wzrok, aby tylko nie patrzeć na zapłakaną twarz dziewczyny, która jedynie reagowała na bolesne słowa prawdy. Wyrzuty sumienia jeszcze go nie zaatakowały, chociaż zdawał sobie sprawę z ich obecności pod skórą, gotowych wyłonić się na światło dzienne w najmniej odpowiednim momencie. Kątem oka widział próby uspokojenia, jakie podejmowała, czując że wcześniejsza ulga uciekła nim zdążył zauważyć pierwsze próby wycofania. - Tak – skłamał niczym profesjonalista, nie patrząc na nią, ale widząc jakiś nieśmiały błysk w jej zaszklonych oczętach. Wysunął lewą rękę z kieszeni i rozpiął najwyższe guziki od szkolnej koszuli, rozluźniając również krawat, który podduszał go tak samo jak wczorajszego wieczoru. Przeciągając milczenie zżerające ich dusze przysiadł w niewielkiej odległości od Jolene, jednak pozwolił sobie tylko na okazanie prawego profilu siadając bokiem. - Pocałowałem cię – rzucił z desperacją, próbując powstrzymać dłonie przed pośpiesznym ścieraniem łez rozmazujących wiecznie roześmianą buzię puchonki. – POCAŁOWAŁEM! – Powtórzył z mocą i poczuciem beznadziejnej bezsilności opanowującej jego ciało. Powietrze zyskało kilka nieprzyjemnych kilogramów, kiedy nadawał temu jednemu maleńkiemu słówku większego znaczenia niż powinien. Jakby ono wszystko wyjaśniało, wszystko tłumaczyło, wszystko usprawiedliwiało. Przesunął w końcu żałosne spojrzenie na twarz przyjaciółki, domagając się w ten sposób ostatecznego zapewnienia, że jakakolwiek nadzieja nie ma prawa jakiegokolwiek bytu w ich przypadku. – Wiesz dlaczego Laurel? – Zapytał w przypływie złośliwości, która wciąż krążyła po jego ciele, dopiero teraz odnajdując doskonałą okazję do ujawnienia swej obecności. Zjadliwym tonem dokończył: - bo ona mnie nie odrzuciła. – Po czym odwrócił głowę z mocno zaciśniętymi szczękami, którymi próbował uspokoić dojmujące uczucie poniżenia, jakie przykryło go potężną falą. Zmuszony do wyjaśnienia Jolene jeszcze kilku prostych kwestii czuł niepokój, co ona tak naprawdę dokona z tą wiedzą i dlaczego będzie to ucieczka w ramiona Bena Wattsa? Mimowolnie zacisnął pięści i oparł łokciami o podgięte w górę kolana, próbując podsycić w sobie gniew do prefekta i odszukać jakieś wytłumaczenie, dla którego mógłby go zaatakować. Może i był przystojniejszy, ale to wiązało się z szerszym wianuszkiem wzdychających za nim dziewczyn, więc Jolene będzie miała problem z odgonieniem ich. Tamten nawet nie grał w quddicha! |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:30 | |
| Nadzieja nie miała prawa bytności w obliczu szczerych i silnych emocji Dwayne, których istnienia Jolene zwyczajnie nie podejrzewała. Nigdy się tak do niej nie odnosił. Niewinne przekomarzanie nie bolało tak jak czysta gorycz i nienawiść, jaką na nią wylewał. Jolene wiedziała, że na to zasłużyła i to bolało. Dotychczas nie była świadoma jak mąci i jak źle się zachowuje. Ktoś musiał w końcu przemówić jej do rozumu i ten obowiązek spadł na przyjaciela. Nikt jednakże nie wspomniał jak bardzo to będzie bolało. Nie mogła się zdecydować kogo kochała, którą część Dwayne'a i właśnie teraz zbierała tego plony. Kuliła się na kamieniu, a ręce opuściła bezwładnie na kolana, niezdolna otrzeć policzków ani odparować atak Dwayne'a. Warknięcia odbierały jej resztki pewności siebie. Drgnęła przerażona pół-prawdą i resztą, czyhającą na odpowiedni moment, aby przypuścić atak. Wchodząc wówczas do dormitorium w tej głupiej sukience zniszczyła wszystko, nie doceniając potęgi beztroski otrzymywanej w pakiecie z dzieciństwem. Nieświadomie popsuła ich i nie da się tego już naprawić. Jolene była pewna, że nie będzie musiała jednak prosić Bena o wymazanie im z pamięci katastrofalnego wspomnienia, a spoglądając na zamazane, dumne i wściekłe oblicze Dwayne'a popełniła kolejny błąd. Pocieszała się w myślach, zapominając kto jest tak naprawdę winny. Spuściła głowę, nie mając szans na inną formę przyniesienia sobie ulgi. Nie może zrobić nic poza wysłuchaniem dotkliwych słów Dwayne'a i przejściu z nimi do codzienności. Znowu siebie przeceniasz. Uparła się mimo to. Zatrzęsła się od głośnego, mocnego wyznania. Nie mógł spać przez nią? Nie rozumiała o co mu chodzi. Chodziło mu o kocięta? Nie, cztery tygodnie... Zmarszczyła brwi i szukała odpowiedzi. Pociągnęła nosem, rękawem otarła jeden policzek, aby po paru chwilach ponownie skulić głowę w ramionach porażona ciosem. Znowu czerwona sukienka, przekleństwo, największy błąd w życiu. - P-przep... - nie poradziła sobie z wymówieniem do końca przeprosin. Łzy odebrały jej mowę. Odwróciła gwałtownie głowę, aby nie widział krystalicznego bólu na jej buzi. Była pewna, że... Jak zwykle się myliłaś. Nie masz prawa być pewną. Nie jesteście jednością, on ma inne myślenie. Wziął to do siebie?! Wspominał to? Nie zapomniał o tym? Nie wyparł ze świadomości i bił się tym dzień i noc? Joe zmarniała w oczach. Powinna się ucieszyć, że jej przyjaciel dorósł i zareagował na nią - na potencjalnie swoją siostrę i dziewczynę, jak zdążył się z tym oswoić. Nie była jednak kumplem w spódnicy. Tylko jakim kosztem? - B-ben.. poproszę go, obiecuję. On u-umie, zrobi coś z t-tym, u-ufam mu... - próbowała nadać swemu głosu siły, a niestety nie wyszło. Na ostatnich siłach łączyła litery w wyrazy, a wyrazy w słowa, czyli logiczny ustny przekaz informacji. Interpretacja bólu ciasno ściskającego serce. Zakryła usta, tłumiąc wycie i przeraźliwy płacz. Nigdy nie będziemy rodzeństwem. Czy ty tego nie rozumiesz?! Trzęsąc się jak osika nie podnosiła głowy, przygnieciona dotkliwym ciężarem prawdy. Łudziła się, że są spokrewnieni i niegroźne będzie im wspólne dorastanie. Dalej będą przyjaciółmi i nie będzie ich obchodzić fizyczne dojrzewanie i posiadanie chłopaka czy dziewczyny. Brutalnie dał jej do zrozumienia, że to ona żyła zamknięta w bajce i choć z własnej inicjatywy próbowała się stamtąd wydostać, szła ku dorosłości z bajkami branymi za rzeczywistość. Poczucie straty wsiąkało głęboko w jej serce. Nigdy nie podejrzewała, że jest w stanie tak boleć. Tak rozdzierająco. Dwayne włożył ręce do jej serca i rozrywał je na strzępy od środka. Poderwała głowę ucieszona, że jest coś, co może zrobić, aby naprawić ich relacje. Bardzo szybko ta nadzieja zgasła. Nawet gdy siedział tak blisko, to nie widziała wyrazu jego oczu. Nie musiała, czuła prawdziwie co o niej myśli i jak bardzo jest na nią zły. Nie chciała, aby się tak wściekał. Kochała go! Całe życie, troszczyła się o niego i była tą "mądrzejszą" stroną, która powstrzymywała przed prawdziwymi kłopotami. Tym razem role się odwróciły. Joe palnęła głupstwo, a Dwayne nie zdążył jej powstrzymać świadom konsekwencji jej zachowania. Gdy wykrzyczał głośno pocałunek, który wyparła z pamięci, ponownie zakryła usta i potrząsała głową. Specjalnie z myślą o nim udała, że to nie miało znaczenia! A skąd wiesz, co on chciał tym tobie przekazać? Znowu popełniłaś błąd, odrzuciłaś go Ty, a nie on Ciebie. Miało to dla niego więc jakieś znaczenie? Tak duże, że wypomniał to teraz, mentalnie policzkując ją i wyganiając z niej resztę światła? Potrząsnęła głową i wściekłymi ruchami zgarnęła największe łzy z oczu, miażdżąc je w rękach, aby móc naprawdę zobaczyć minę Dwayne'a. Zmrużyła powieki od nienawiści płynącej z jego ciała i pisnęła cicho, zdając sobie sprawę ile szkód wyrządziła. Nie chciała myśleć o tamtym pocałunku w stawie. Bała się tego. Nie wiedziała czy zrobi wówczas krok do przodu czy trzy kroki w tył. On też musiał się bać, mieli za dużo do stracenia. Skąd wiesz, że to nie był tylko test? Może on nic do ciebie nie czuje, a tylko mu w pewien sposób na tobie zależy ze względu na dawne lata? Zgodziła się z głosikiem. Nie mógł jej tak kochać, nie ją. On kochał Laurel. - Boję się tego, Dwayne. - szepnęła ledwie słyszalnie. Musiał umilknąć, oddychać ciszej, aby ją usłyszeć. Mówiła do trzęsących się rąk, łkając pod gradem ciosów. - Boję się i nie każ mi się bać bardziej. - spojrzała mu w końcu w oczy z czystym przerażeniem, obnażając przed nim skrywane uczucia. Nie była pewna ich znaczenia, ich interpretacji i ich dźwięku. Nikt jej nie powiedział jak dana emocja się nazywa i czy jest dobra, czy zła. Samodzielnie musiała przypiąć im definicje i z nich korzystać. - Kocham cię Dwayne, ale się boję. Przepraszam, nawaliłam na całej linii. - nie poczuła się lepiej mówiąc mu o mętliku w sercu. Miał je teraz na dłoniach i mógł robić z tym, co tylko zechciał. Miał nad nią potężną władzę i mógł ją zniszczyć. Powinien już to zauważyć. Zgasił jej światło, zdeptał je i wyrzucił, mając do tego pełne prawo. Potrząsnęła głowę błagając go, aby nie mówił o Laurel. Nie potrafiła wyzbyć się gorzkich uczuć pod jej adresem, wciąż świadoma, że młodsza koleżanka jest w stanie odebrać jej Dwayne'a raz na zawsze. Ot tak, bo ona go nie odrzuciła, ona go lubi i on się jej podoba ze wzajemnością. Strumień łez wylewał się z jej oczu, ponownie zamazując obraz świata. - Ja... ja ją polubię, jeśli ty ją lubisz. - powiedziała szybko, zbyt szybko. W desperacji i na siłę chciała zapewnić Dwayne'a, że nie będzie mu więcej przeszkadzać. Obiecała mu to trzy minuty temu, a więc czas się poddać i wywiązywać z danego słowa. Dała mu wolną rękę, nie narzucała już więcej swojej woli. Nie wyznała nawet jak bardzo bolał widok ich pocałunku. Nie musiał o tym wiedzieć, miał większe problemy na głowie. Otworzyła szeroko oczy, z opóźnieniem rozumiejąc przekaz przyjaciela. Laurel go nie odrzuciła, a więc Dwayne myślał, że Joe to zrobiła, gdy tymczasem ona była pewna, że to on ją odtrącił... toksyczne kółko bez wyjścia. Zacisnęła palce w pięści tak bardzo zła na nieporozumienia. Wypierając ulotny pocałunek z pamięci, odtrącała go i tym go zraniła, myśląc, że jest całkowicie na odwrót. - Nie... nie, Dwayne, nie. To nieprawda. - uniosła rękę, żeby chwycić skrawek jego koszuli, lecz w locie się rozmyśliła i opuściła rękę. - Ja ciebie nigdy nie odrzucę. Bałam się wtedy, teraz też się boję, ale nigdy ciebie nie odrzucę. Przecież ja nie umiem normalnie oddychać, gdy się kłócimy. - wyznała cicho i nawinie co się z nią działo przez czas milczenia. Gdy się pokłócili wcześniej i nie potrafili spojrzeć sobie w oczy. Gdy płakała w dormitorium, izolując się od towarzystwa. - Przecież gdy się uczyłam... gdy się uczyłam animagii to... to dzięki temu, że się śmiałeś, to mi się udało. - mówiła zaskoczona jego niewiedzą. Prosiła go niemo, aby na nią spojrzał i powiedział, że wie o tym jaką rolę pełni w jej życiu. Czuła się jak bez ręki, bez połowy ciała, zamieniając się w żywego trupa chodzącego po korytarzach. Pragnęła go zapewnić, że go zawsze kochała bez względu na ich kłótnie i niedopowiedzenia, a jedyne co wychodziło z jej gardła to dźwięk drastycznie tłumionego szlochu. To przez myślenie o Piotrusiu Panu czyniła jakiekolwiek postępy w animagii. Silne uczucie do Fhancisa pomogło również, jednak przez chwilę, a głównym napędem był Dwayne. Nie wierzyła, że myślał, że to ona go odtrąciła. Miał prawo tak to odebrać. Czemu się wtedy nie odezwałaś i nie zareagowałaś, a udawałaś, że wszystko jest w porządku? Kochasz go, ale w jaki sposób? Lepiej to ustal, bo go stracisz i to będzie Twoja wina. Twoja i tylko twoja wina. Nieświadoma głosu swojego ciała, zacisnęła palce na przegubach chłopaka, aby zwrócił na nią uwagę. Nie mogła go utracić na zawsze. Nie byli rodzeństwem, ale w jakiś sposób musieli być blisko siebie. Joe go potrzebowała, a jeśli on odejdzie i nie zaplanuje jej obecności w przyszłym życiu, to będzie jak śmierć. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:30 | |
| Przyznanie do erotycznych snów z Jolene w roli głównej było dla niego sporym wyzwaniem, ponieważ ilekroć próbował porozmawiać o tym problemie z którymkolwiek z chłopaków, tamci podśmiechiwali się i zbywali temat zbyt mocno zażenowani bezpośredniością Dwayne’a. I chociaż nigdy nie wspominał, która z dziewcząt dokładnie pojawia się regularnie w jego snach, nie mógł powstrzymać w żaden sposób dojmującego uczucia odrzucenia, kiedy w środku nocy otwierał oczy i tęsknie czekał na jakiekolwiek wyjaśnienie dlaczego akurat ona. Wyleczony przynajmniej w połowie z Arii Fimmel dopiero wczoraj dostrzegł kogoś takiego jak niewinna, mała Laurel, która autentycznie patrzyła na niego z zachwytem w oczach i czymś tak nieuchwytnym, co do tej pory widział tylko u innych. Dlaczego więc miał siedzieć tutaj i wyjaśniać Jolene swoje postępowanie, jak gdyby tłumacząc i usprawiedliwiając własne szczęście? Powstrzymał kolejne prychnięcie, pochylając głowę i przetarł ręką po krótkich włosach, nie tak dawno pieszczonych przez młodszą Puchonkę z taką czułością, że aż na samo wspomnienie robiło się cieplej na sercu. Niestety, równocześnie atakowało go rozczarowanie do samego siebie, ponieważ nie potrafił myśleć wówczas trzeźwo i żałował, naprawdę żałował, że Dunbarówna ani razu nie dotknie w ten sposób jego włosów. Prędzej pociągnie i wyśmieje, co otrzeźwiło mrzonki chłopaka. Pozbawiony naturalnego instynktu samozachowawczego powstrzymującego potok mało taktownych słów patrzył przed siebie dopóki mocny uścisk w sercu zelżał. Wówczas rozluźnił mięśnie mimiczne dookoła ust i rozchylił wargi, aby zaczerpnąć chłodnego powietrza chłodzącego rozgrzane w gorączce emocji ciało. Kątem oka widział aż za dobrze, że Joe nie radzi sobie zbyt dobrze z natłokiem nowych informacji, jednak czuł smutną satysfakcję odgrywając się za tamto bezczelne wtargnięcie do dormitorium, celowo doprowadzając do podwyższenia ciśnienia w jej krwi. Jak inaczej mógłby patrzeć na swoje odbicie w lustrze, gdyby całkowicie odpuścił i kolejny raz dołożył na barki dodatkowe, nierozwiązywalne uczucia? Od śmierci ojca wmawiał sobie, że nie był dla niego żadną istotną jednostką w życiu i stawiał jedynie wymagania, których nie sposób było sprostać tak upartemu dziecku jak Dwayne. Celowo odpychał od siebie młodszego brata, stwierdzając że ujrzenie niechęci zakorzenionej w oczach Puchona może zniszczyć Collina na wiele lat, więc wolał prezentować rozczarowujące zachowania, którymi było łatwiej sprostać niż szczerej rozmowie. Tak naprawdę bał się konfrontacji, ponieważ miał zbyt wysokie prawdopodobieństwo, że jego podejrzenia mają odzwierciedlenie w rzeczywistości, a potęgi prawdy nie zniósłby. Tak samo jak Jolene. Pchnięty nowymi myślami odwrócił profil w jej stronę, aby spojrzeć na nią parą oczu i wytrzymać ten druzgocący widok zapłakanej, roztrzęsionej przyjaciółki. Skoro on uciekał od prawdy, którą mógł mu wyjawić Collin, dlaczego tak łatwo skazał na ten sam los własną połówkę duszy? Wyprostował palce prawej dłoni i zacisnął ponownie w pięść, ponawiając ten ruch kilkukrotnie, aby pozbyć sztywnego mrowienia w opuszkach. Dziewczyna wyglądała okropnie, z podpuchniętymi powiekami i zaczerwienionymi od płaczu oczyma, drżąc na całym ciele niczym osika, a nawet kolor jej włosów przyblakł, pozbawiony naturalnej radości ich relacji. Zdenerwowany machnął otwartą ręką, jakby odganiał natrętną muchę, nie kryjąc nawet irytacji na wspomnienie o wszechmocnym Wattsie. – Oh, przestań z tym Benem. Jak tak bardzo cię do niego ciągnie to leć, niech cię pocieszy – zabolało go mocno za klatką piersiową, ale nie przerwał w połowie wypowiedzi i dokończył z głosem nasączony złośliwością oraz niechęcią. Kwestią czasu było rzucenie tego argumentu, dlatego odwrócił głowę w przeciwną stronę, aby nie dostrzegła zazdrości czającej się na twarzy Morisona. Obiecywała mu wymazanie tamtego wspomnienia, ale minęło już tyle czasu, że nawet ingerencja dobrze wyszkolonej osoby, nie zmazałaby tej całej tęsknoty i rozpaczy krążącej po jego ciele. Wystarczająco długo piorunował chłopaka podczas transmutacji, aby Jolene dostrzegła przejaw antypatii kierowanej w plecy prefekta Kruklandu. Zamknął usta, aby usłyszeć powtórzone słowa dziewczyny, ale dopiero gdy napotkał przerażone spojrzenie zapomniał o oddychaniu, wstrzymując powietrze w płucach na zbyt długi czas, aby pielęgnować złość. Nie wytrzymał oskarżycielskiego wzroku, opuszczając oczy najpierw na dłonie przyjaciółki, a dopiero potem cofając głowę na własne, zaciśnięte do granic możliwości. Nawet nie wiedział, że od kilku minut przegryza język, próbując w ten sposób umniejszyć ciężar rozmowy i szczerości, na jaką nie był przygotowany. Pchał go jedynie instynkt, potrzeba wyrzucenia z siebie tych wszystkich nieprzyjemności, ale nie wiedział jak ma się zachować wobec słów wypowiedzianych przez Jolene. – Myślisz, że ja się nie boję? – Burknął pod nosem, bo jego głos utracił na werwie i sile. Wyznanie, które przemknęło przez gęste powietrze zwisło nad nim niczym kat, zniekształcając kształt ramion i przygarniając plecy w poczuciu bezsilności. Zerknął na nią przelotnie, ale gwałtownie podrywając głowę gdy zaoferowała sympatię dla Laurel. Nie potrafił powstrzymać jęku rozczarowania, przekształcając go na uderzenie pięścią w trawnik między nimi. – Ty nadal nic nie rozumiesz – całkowicie wyprany z emocji, powiedział to z pełną świadomością nieuchronnej porażki, do której Jolene przykładała świadomie lub nie, rękę. Błysk smutnego zrozumienia zniknął z jego oczu, dopiero kiedy odwrócił spojrzenie na stopy i bezwiednie, pozbawiony energii do dalszej kłótni, czekał aż Jolene się uspokoi i będą mogli wrócić na poprzednie tory. On będzie udawał, że wszystko jest w porządku i nie pozwoli więcej na to, aby złość zapanowała nad jego językiem. Ona zainteresuje się z pełną energią w poszukiwania chłopaka, z którym będzie mogła się całować i trzymać za rękę. Z trudem przełknął kulę goryczy zastygłą w gardle, najwyraźniej nie zamierzając wyjaśnić wcześniejszego zdania i naprostować myśli Joe. Nie spojrzał na nią nawet, kiedy obiecywała bezustanne trwanie przy nim bez względu na okoliczności i ofiarując skrawek przygnębienia, jakie otoczyło ją po ich pierwszej kłótni. Milczał, ponieważ bał się, że przyjaciółka odczyta z jego oczu prawdę, a tej akurat chciał już jej oszczędzić. Wiedział, że nie jest na to przygotowana, aby wyczytać z niego wątpliwości. Brak wiary. Uciszył wszystkie komentarze na temat odrzucenia, doskonale wiedząc, że prędzej czy później Jolene odejdzie od niego i chociażby chciał utrzymać ją przy sobie, nie miał wystarczającej siły przebicia, aby tego dokonać. Nie był dla niej tak atrakcyjny jak Ben Watts, nie posiadał tak dobrych wyników w nauce jak Peter Forrester, nie był tak dobry w quddicha jak Ionnis. Dlaczego więc miałaby spojrzeć na niego inaczej, jak nie na przyjaciela? Dopiero kiedy zacisnęła palce na jego nadgarstkach zerknął na nią kątem oka, wyswobadzając leniwie prawe ramię, którym otoczył przyjaciółkę i przyciągnął do siebie. Zmuszona oprzeć dłonie o jego tors wypuściła również drugi przegub, dzięki czemu przytulił ją szczelnie długimi rękoma wokół, przytrzymując palcami miękkie kosmyki włosów pachnące karmą dla kotów. – Przepraszam – z dziwną łatwością słowo prześlizgnęło się przez jego gardło, pozbawiając głos resztek irytacji za cenę beznadziejnego męczenia. – Też cię kocham, Joe. Przepraszam. – Powtórzył ponownie, aby chociaż na chwilę ukryć szczerość płynącą z wyznania. Nie miał siły po raz kolejny tłumaczyć przyjaciółce chaosu wewnątrz własnego umysłu, chroniąc ją przed kolejnymi prawdami, których by nie zniosła. Drżała w jego ramionach jak osika, więc wzmocnił uścisk, chłonąc egoistycznie zapach jej ciała i ciepłotę napędzającą jego energię na kolejne nieprzespane noce. Tak wiele razy pragnął ją przytulić bez konsekwencji, bez zbędnego tłumaczenia dlaczego i po co, a kiedy w końcu do tego doszło, czuł jedynie boleść za mostkiem i nieustępliwe poczucie porażki. Przesunął uspokajająco dłonią po długich włosach przyjaciółki, próbując w ten sposób zmazać wcześniejsze przykrości. Laurel nigdy nie zmieni się w Jolene. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:31 | |
| Nie mieli z kim o tym porozmawiać, a rozmawianie między sobą było aktem bardzo intymnym. Zmieniającym ich relacje wbrew ich woli. Joe przeraziła się. Nie zatrzyma tego, co rozpoczęła. Poniesie szkody tak czy inaczej. Zostanie sama, bo nie uda się jej zatrzymać przyjaciela. Mogła żywić pociechę, że dorósł przez nią, poświęciła ich więź na rzecz spokojnej, miłej przyszłości bez jej obecności. Łkała. Joe łkała, bo nader wszystko bała się być sama. Dotychczas miała przy sobie Dwayne'a i to dzięki niemu żyła, śmiała się i miała siły władać "Lustrem". To jemu zawdzięczała chęć codziennego podnoszenia się z łóżka i wojowania świata. Nie była sama, bo miała jego. Żadne relacje i żaden silny lęk nie równał się z nienaturalnym dziwnym przyciąganiem do niego. Żadne z jej przyjaciół, szczególnie męskich nie było tak blisko pozycji Dwayne'a. Nie mogli przebić jego znaczenia, bo nigdy nie zrozumieją co ich łączy. Oni sami nie wiedzieli dlaczego muszą być obok siebie. Stało się i nie było na to odpowiedzi. Dostrzegłszy na horyzoncie słodką, małą Laurel, o wiele ładniejszą i kobiecą niż Joe, panikowała. Dwayne wymykał się jej z rąk i bała się, że go straci. Laurel będzie żądała go na wyłączność i to kwestia czasu zanim odseparuje przyjaciela od Joe w obawie, że ich więź przemieni się w coś silniejszego niż pocałunek Dwayne'a i Lau. Joe będzie piątym kołem u wozu. Stanie się niepotrzebna przyjacielowi, zostanie odsunięta na bok, a poznała już ten smak i nie chciała go powtarzać. Kłóciła się sama ze sobą. Ma walczyć o przyjaciela i zatrzymać go w swoim życiu czy pozwolić mu iść z Laurel, a samej zostać w tyle? Ta druga opcja wyduszała z dziewczyny coraz więcej łez. Miała czerwone oczy, czerwony nos, czerwone policzki, szyję i rumiane plamy na dekolcie. Nie była w stanie powstrzymać drżenia ramion, to działo się wbrew jej woli. Próbowała zrozumieć udział Bena w stwierdzeniu przyjaciela. Krukona zaczęła darzyć szczerą sympatią. Ta relacja powoli krystalizowała się; zbliżyli się do siebie niechcący podczas załamania Bena w Pokoju Życzeń. To był ten kontakt, który przy dobrych wiatrach może stać się silny, stabilny i zacznie wydawać plony w przyszłości. Chciała być dla Bena miła, sprawiać mu radość i nie zastanawiać się czy on odbierze to dwojako. Nigdy jeszcze nie postawiła Bena w miejscu Dwayne'a. Nie, to było poza zasięgiem jej możliwości. Ben był wysoką poprzeczką i nie trzymał w rękach jej serca. Stawał się ważny w jej życiu, bo rozumiał uczucia a mimo to, nie ośmieliła się wejść do jego świata nie zaproszona. - Chcę zostać tu. - odpowiedziała na ostatnim tchu, instynktownie wyczuwając, iż nie powinna drążyć tematu Wattsa. Wzrok jej nie mylił. Na transmutacji Dwayne jawnie okazywał w jego stosunku niechęć, a ona odebrała to za obrażanie się, wszak to Benowi chciała zaofiarować Plamka Drugiego. Zgarnęła z czoła mokre włosy, przyglądając się licom przyjaciela. Szukała pocieszenia, bo nie chciała być sama. Gdy on nie był w stanie się do niej uśmiechnąć, to uciekała i transmutowała lęk w troskę o kogoś innego. Stąd nadmierna opiekuńczość wobec niektórych kolegów z różnorakich domów. Łudziła się, że uda się jej wynagrodzić przyjacielowi cztery tygodnie złych snów. Jolene Dunbar nie miała nigdy problemów z mówieniem wprost, jednak w obliczu sennych fantazji czerwieniała niczym piwonia i nie ośmielała się nawet o tym myśleć. Bała się wtedy dwakroć bardziej. Prawda wstrząsnęła nią od stóp. Dwayne również się bał, czemu o tym nie pomyślała? Poruszyła bezgłośnie ustami, otulając posiniaczone, poranione i krwawiące serce wspomnieniem silnej troski wobec przyjaciela. Wybaczała mu powoli wylanie na nią brudów, jednocześnie kłócąc się ze sobą i potrzebą ucieczki. W jednym się przynajmniej zgadzali. Oboje bali się przyszłości i tego jak ich relacje się zmienią. Nie chciała go utracić, nie przeżyje tego. Paradoksalnie ofiarowała mu obietnicę, że odsunie się w bok, jeśli zwiąże się z Laurel. - Rozumiem. - wydusiła z siebie płaczliwie, wpatrując się w profil przyjaciela z szeroko otwartymi oczami. Nie zajrzała wgłąb jego... swojej... ich duszy, bojąc się odważyć wyłożyć wszystkie karty na stół. Tak wiele mogli utracić, cena była zbyt wysoka, aby ryzykować. Już dawno przestała szukać chłopaka. Po odtrąceniu Fhancisa i słowach Bena, zrozumiała, że nie powinna go szukać. Gdy go spotka, będzie wiedziała, że to on. Póki co nie miała przy sobie nikogo, z kim czuła się związana. Tylko Dwayne. Aż Dwayne. W pierwszej chwili chciała odsunąć się i nie pozwolić się przytulić. Bardzo szybko się poddała, jeszcze przez parę sekund nie wywiązując się z obietnicy zostawienia go w spokoju. Z trudem wypuściła jego nadgarstki i wyczuwalną ulgą opadła pomiędzy indiańskie ramiona. Przytuliła policzek do miękkiego materiału mundurka, niechcący nakrapiając go resztkami łez. Zatrzęsła się mimowolnie słysząc cieplutkie, rozkosznie gorące słowa sklepiające liczne otwarte rany w sercu. Zacisnęła mocno oczy, nieświadomie siadając mu na kolanach i wtulając się w jego tors. Łkała i na siłę próbowała zamilknąć. - Nie zostawiaj mnie. Nie chcę być sama. - zdziwiła się słysząc cichy błagalny szept wydobywający się ze zdartego gardła. Po omacku znalazła i zakryła ręką dłoń Dwayne'a, pierwszy raz od dawna splatając ich palce. Gładząc jej włosy, rozpraszał ją i siał większy mętlik. Nie mówiła nic na ten temat, a jedynie zgarniała jego dłoń, kładąc ją między nimi, tuż na wysokości jego mostka i swojego mokrego policzka. Ten gest ułatwiał dotlenianie organizmu, choć nie miał mocy złagodzenia nerwowych drgawek jej ciała. - Nie będziesz miał dla mnie czasu. Będziesz z Laurel, znudzę ci się. Ona nie będzie chciała, żebym cię kochała. - mówiła mu co się stanie. Wyduszała z siebie słowa, ściskając jego rękę. Nie podnosiła głowy, opierała ją o ciepły tors, marząc, aby ból przeminął. To do kitu, gdy się nie miało całej duszy, a jedynie jej marny strzępek. Większa część była Dwayne'm. - Nie umiem... nie umiem zrozumieć co do ciebie czuję. To takie silne i mnie boli. - jęknęła, pierwszy raz zagłuszając wredny głosik i mówiąc prawdę - nie wiedziała, nie umiała tego zinterpretować, nie zdecydowała czy zabić dla nich nadzieję czy dalej z nią żyć i bić się z konsekwencjami wyboru. Jolene ciągle się trzęsła, łapczywie wdychając woń Dwayne'a. Przypomniało się jej nagle, że czasami budziła się otulona tym charakterystycznym zapachem mimo, że był po drugiej stronie pokoju wspólnego puchonów. Przy nim oddech tak nie bolał i nie piekł. Skuliła się w kłębek, podsunęła nogi pod brodę i zabierała gorąco Dwayne'owi, grzejąc się nim. Widziała w nim szansę na ulgę pomimo tego, co jej zrobił. Całkowicie słusznie, rzecz jasna, ale to wciąż drażniło rany. Poniżył ją, nawrzeszczał i wytknął wszystkie wady, jak gdyby lata ich przyjaźni nigdy nie istniały. Mimo tego dziewczyna nie była w stanie teraz odejść. Nie ruszyłaby się, gdyby zostawił ją na skałach. Tłumiony szloch został ostatecznie stłumiony. Wtulała się w ciepłą klatkę piersiową, pożyczając sobie jego rękę do przytulenia. Obawiała się, że wyszarpnie się i ją odsunie, bo już nie miała prawa być tak blisko niego. Próbowała na nowo zrozumieć dlaczego tak bardzo boi się, że Dwayne odejdzie z Laurel i dlaczego zareagowała paniką na widok ich niewinnego i legalnego pocałunku. Zazdrość, to już wiedziała. Kryło się za tym coś innego i przestała być pewna czy to tylko lęk przed samotnością czy lęk przed zgubieniem większego kawałka samej siebie. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:31 | |
| Właściwie to nie spodziewał się po niej niczego innego jak zapewnienia gdzie powinna być przez najbliższe godziny, wyczuwając potrzebę pogodzenia jeśli zamierzają żyć, a nie egzystować pogrążeni w smutku. Utwierdziła go tylko w przekonaniu o bezbłędnym odczytywaniu wzajemnych pragnień, odrzucając możliwość zaciśnienia więzi z prefektem poprzez ucieczkę z tego miejsca. Przyciągając ją do siebie spełniał nie tylko potrzebę ukojenia zszarganych nerwów, ale również samoistnie stworzoną chęć trzymania w objęciach roztrzęsionej Joe, równocześnie wiedząc że tylko jemu przypada ten zaszczyt. Nie sądził jednak, jak wiele niechęci trzyma w swoim serduszku, z początku broniąc się przed natarczywymi ramionami przyjaciela. Trwało to ułamek sekundy, więc nim w umyśle pojawił się pomysł porzucenia zmagań, w pełni zaakceptowała nową pozycję. Kąśliwe języki sumienia celnie trafiały we wrażliwe miejsca na ciele Morisona, a trucizna już po chwili atakowała połączoną duszę ze zbolałym sercem na czele. Wiedział już, że kilka słów może doprowadzić do płaczu i postanowił naprawić egoistyczne zapędy chociaż w niewielkim stopniu, oferując pełne zaangażowanie w pocieszenie Joe, okrutnie poranioną prawdą. Zaslepiona własnymi bajkami na temat rzeczywistości, nawet nie podejrzewała jak wiele brutalności na nią czyha. Przekaz niesiony cichym błaganiem otulił cieplutkim całunem wczorajsze szczęście, będąc równocześnie zwiastunem pożegnania z nienarodzonego jeszcze związku. Miękkość została mu odebrana, w zamian ofiarując zmarznięte dlonie spragnione czegoś nowego, nieznanego ich relacji, splatając poszczególne palce między sobą, aby sprawdzić czy do siebie pasują. W milczeniu próbował dojrzeć szczegółów na twarzy Jolene, ale zaniechał tego wraz z uswiadomieniem możliwości zniszczenia tej ulotnej chwili intymności, która była nagrodą za jego wcześniejszą szczerość. Ciężar jej ciała był dotkliwy, ale nie poruszył się ani o milimetr by poprawić wygodę, przesiakniety na nowo falą gorąca emanującą od sekretnego miejsca. - Nie zostawię - odpowiedział słabo, próbując zakryć gorycz skazywania się na wieczną udrękę z powodu porzucenia własnego szczęścia na jej korzyść. Oczekiwał, że po tej rozmowie oczy duszy otworzą jej serce na prawdę, na poświęcenie jakie przekreślało beztroskę i nieodpowiedzialność, charakteryzujące Piotrusia Pana. Wszystko to wydało się wielką komedia, rozgrywana wobec innych osób, a oni tylko obserwują następstwa tamtego spotkania. Ale jednak trzymał w ramionach drżącą Jolene, łkającą prosto w jego koszulę i proszącą o wyeliminowanie bądź ukrycie głębokich emocji, aby tylko trwać przy niej aż po kres dni. Kiedy mieli dziewięć lat, obiecali sobie, że nigdy się nie rozstaną i będą mówić o wszystkim, każde znając najmroczniejsze tajemnice drugiego. Co się z nimi stało? Z trudem przełknął slinę, kiedy słowa Jolene docierały w zwolnionym tempie i niewyraźnie przebijaly przez obronny mur chłopaka. Coraz mocniej wtulała się w jego ramiona i tors, burząc ledwo odzyskany spokój. Z pośpiesznie bijącym sercem poprawił rękę, aby otoczyć dokladniej skulone ramiona przyjaciółki, z rosnącą niepewnością w duchu. Próbował zaprzeczyć jej słowom, ale jak mial to zrobic, skoro przez myśli przechodziły mu takie same wizje? Spotkał się z Laurel tylko i wyłącznie dlatego, aby utrzeć nosa Joe i udowodnić, że potrafi pokonać dotychczasowe bariery wstydu. To co wyniknelo na spotkaniu przeraziło go, ale równocześnie ofiarowało solidną podstawę do budowania szczęśliwego związku. Tamten pocałunek zapieczętował nieuchronny proces dojrzewania, wprowadzając Puchona na wyżyny nieznanych do tej pory doznań. Milczenie z jego strony ranilo ich oboje, ale nie potrafił go przerwać, wielokrotnie otwierając usta w próbach zaprzeczenia. - To ty chciałaś dorastać, nie mówiłaś, że to jest takie ciężkie. - Wytknął jej nietaktownie winę za obecny stan ich przyjaźni, próbując odsunac od siebie czesc wyrzutów za brutalne potraktowanie sprzed kilku minut. Zmęczony nieustannym metlikiem uczuć, zawiesił głowę i zamknął powieki, muskając podbródkiem czubek włosów przyjaciółki. - Przecież musiałaś brać pod uwagę, że każde z nas wybierze jakiegoś... - słowa w umyśle brzmiały o wiele lepiej niż podczas ich wypowiadania, wiec Dwayne zaciął się, nie potrafiac wydusić dalszej części zdania. Równocześnie westchnął i warknal z bezsilności, przytłoczony napięta atmosferą. Od kilku chwil przestał czuć nogi, ale nie mialo to porównania z tym uciskiem w klatce piersiowej. - Ja wiem co do ciebie czuję i to się nie zmieni, już to powiedziałem i nikt nie zmusi mnie do zmiany decyzji. - Stwierdzil zadziwiająco mocnym głosem, zaciskajac palce na przedramieniu dziewczyny, aby odczuła siłę płynącą z tego wyznania. Chciał jeszcze dodać, że jeżeli Laurel nie będzie to odpowiadać, zrezygnuje z ich związku i spróbuje z inną dziewczyną, która zaakceptuje Joe jako nieodłączny element jego życia. Powstrzymało go jednak poczucie niższości, zatarte tylko przez kilka chwil pocalunku z Puchonką i zapewne minie kilka tygodni, nim rzeczywistość zweryfikuje postanowienia. - Byliśmy sobie tacy bliscy, mówiliśmy o wszystkim, dlaczego nie może być tak nadal? Są inne tematy niż kiedyś, fakt że się krępujemy, ale to nadal my. Zawsze razem, przecież tak było zawsze. Jeżeli mam się bać, to tylko z tobą, zawsze wyjdziemy obronną ręką z kłopotów, zawsze - dodał z mniejszą śmiałością czując rozkojarzajacy oddech przebijajacy sie przez rozsuniety kolnierzyk aż do skóry wchlaniajacej gorąc. Próbował zerknac na nią w taki sposób, aby nie dotknąć jej podbrodka ani innego fragmentu ciała, zbyt mocno pobudzony, żeby powstrzymać sprośne myśli. - Tylko musimy mówić o wszystkim, zbudować się na nowo, okej? Ukryłaś przede mną ćwiczenia animagiczne, ale mówiłaś że mój śmiech cię zmobilizował. Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? Mógłbym ci jakoś pomóc, jeśli byś potrzebowała. - Zaproponował, nie do końca świadomie plecąc językiem trzy po trzy, szukając kontaktu wzrokowego z czerwonymi oczyma Joe. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:32 | |
| Bezbłędnie odczytywali emocje drugiej osoby, a w tym przypadku, gdy przychodzi stawić czoła dojrzewaniu tak trudno było im siebie wzajemnie zrozumieć. Pojawiały się kłody pod nogami i nie sposób było ich bezpiecznie przeskoczyć. Gorycz miała gorzki smak. Wchłaniała każdą komórką ciała jego ciepło. Przymknęła zmęczone, opuchnięte powieki, aby wyostrzyć pozostałe zmysły i odbierać jeszcze więcej bodźców. Tych dobrych, jak i złych. Słyszała dudnienie jego serca przeplatające się z szumem wiatru uderzającym o ich ukryte sylwetki. Trzęsła się z mniejszą intensywnością, powoli i mozolnie odzyskując utracony spokój. Nie wróciło jednakże światło, nie wrócił blask, bo nie było już ulubionego ciężaru pióra przywiązanego do włosów. Nie słyszała przeprosin, pochłonięta bólem, który domagał się, aby go czuć. Gorąco bijące z ciała przyjaciela rakiem przechodziło na nią. Przytulał ją mocno, z siłą i stanowczością i to się jej podobało. Ukryć się tutaj przed chorym światem zmuszającym ich do podjęcia trudnych decyzji mogło być ziszczeniem marzeń. Sprawia ci to zbyt dużą przyjemność, Dunbar. Nie przyzwyczajaj się do jego ramion. Wzdłuż kręgosłupa dziewczyny przebiegł zimny dreszcz. To Laurel będzie się tak czuć i to miejsce jej, nie twoje. Jakże to piekło... Cieszyła się, że nie poruszył ręką i jej nie zabrał. Przyda się jej, przytrzyma ją na ziemi i uchroni przed całkowitym załamaniem nerwowym. Pomoże jej wybaczyć i przetrwać trudny i bolesny proces gojenia. Oparła centymetr policzka o knykcie, złączając następny kawałek ich skóry. Kradła mały dotyk świadoma, że niedługo go nie będzie miała. Będzie należał do Laurel, a ty będziesz tylko patrzeć. Opierała się o Dwayne'a i dzięki temu, że znosił dzielnie jej ciężar, łkanie całkowicie ustało i nastała cisza przerywana nierównym, płytkim oddechem. Jego zapewnienie miało przynieść ukojenie. Wzmocniła nacisk na jego dłoń, wbijając palce we wnętrze dłoni, powstrzymując silną falę bólu płynącą wprost z serca do serca. Od niego do niej, od niej do niego. Wsłuchiwała się w przyspieszające łomotanie w klatce piersiowej, nie pytając o przyczyny. Słuchała i próbowała nakłonić swoje własne dudnienie do zrównania się w jeden rytm. Nie wyszło jej, naiwnie wierzyła, że świat jest piękny jak w bajkach i romansidłach. - Nie wiedziałam, że to takie trudne. - próbowała się bronić, a zamiast tego ponownie otworzyła przed nim serce, aby mógł trafić tam bez problemu i dołożyć ran do tych, które próbowały się goić. Dojrzewanie. Jest. Do. Kitu. - Brałam pod uwagę, naprawdę! - powiedziała głośniej, poruszając się na jego kolanach z nadmiaru nerwów. - Tylko... tylko to mnie zaskoczyło. - Jesteś zazdrosna i tyle. Pogódź się z tym i mu o tym powiedz. Dosyć już namieszałaś niedopowiedzeniami. Wykrzywiła się od mądrości głosiku, bo tym razem miał rację. Musiała go usłuchać. - Chyba byłam... zazdrosna. - wydusiła z siebie niechętnie. Ech, miałaś powiedzieć - tak, jestem bardzo zazdrosna, bo cię kocham - no ale chociaż tyle. Zatrzęsła się, odpychając od siebie obraz całującego się Dwayne'a. Głosik roześmiał się w środku czaszki i podsunął jej inny, ciekawszy obraz. To nie Laurel tam stała, ten ktoś był wyższy i miał ciemniejsze włosy z czerwonym pasemkiem... Przez pół minuty Joe rozmarzyła się, lecz szybko to od siebie odpędziła. Strach powrócił. Drugą ręką objęła skradzioną dłoń Dwayne'a, trzymając ją w zamknięciu. Zgarbiła się, gdy warknął z czystej bezsilności. Zamknęła mocno oczy. Jego uczucie się do niej nigdy nie zmieni? Dwojako mogła to zinterpretować. Obietnicę i groźbę, co zaskoczyło dziewczynę bardziej niż mogła się tego spodziewać. Cztery zmysły jednocześnie skoncentrowały się na impulsach płynących ze ściśniętego ramienia. Za dużo myślisz, Dunbar. Nikt jej nie zaakceptuje. Choćby Dwayne znalazł dziewczynę idealną, taka osoba nie zaakceptuje obecności trzeciej osoby, cienia Piotrusia Pana błagającego o odrobinkę czułości. Nie mogła na to pozwolić, nie zmusi Dwayne'a do takiej obietnicy. - Nnie, Dwayne. Nikt nie zmusi cię do zmiany decyzji. Ty ją zmienisz i ja będę musiała to uszanować. - uniosła głowę, nie odrywając jej od jego klatki piersiowej. Widziała go przez chwilę z dołu. Mogła bez problemu wodzić wzrokiem po mocno zarysowanej szczęce, bo zmienionych i wyostrzonych rysach buzi dorosłego już chłopaka. On nie był już dzieckiem, jest dorosły fizycznie. W jej oczach zaszkliły się ponownie łzy, gdy mówił o przeszłości i o ich porozumieniu. Obietnice były oczywistością i nie musieli tego powtarzać. A dzisiaj to powtórzył i przypomniał, że to oni mieli we dwoje zwojować świat. Stojąc ramię w ramię jak żołnierze. - To będziemy dalej razem? Tylko inaczej razem? - zapytała schrypniętym głosem, będąc głośnym "TAK" na wspólne banie się przyszłości. Będzie im teraz raźniej, choć minie sporo czasu zanim pozbędą się naturalnego skrępowania. Zobaczyła jego wzrok i złagodniała, wbrew sobie złagodniała. Dwayne bezlitośnie nie pozwalał jej na bycie na niego złą. Próbowała się wściekać, ale swoimi słowami i ramionami z niej to wypędzał. Jolene czuła się tak słabo i... pusto. Nie miała sił się gniewać. Próbowała najpierw znieczulić się na krwawiące serce opłakujące utratę światła i blasku. Na jej czerwone policzki wpełzł inny odcień rumieńca, gdy napomknął o animagii. Uciekła wzrokiem zawstydzona. - Pomagałeś mi, gdy tego potrzebowałam, naprawdę. Pamiętasz, gdy cieszyłeś się z dołączenia do drużyny Hufflepuffu i kiedy kupiłam tobie tamtą starą, brzydką miotłę? - wspomniała wizję sprzed lat, gdy to odkładała pół roku na prezent dla przyjaciela jeszcze przed jego dołączeniem do quidditcha. Nie kupiła najlepszego modelu, tylko mniej popularny, ale najważniejsze, że rodzice się do tego nie dorzucili. Poradziła sobie z tym sama. Po chwili Joe spojrzała mu w oczy, niechętnie odrywając głowę od ciepłego torsu. Wyprostowała się na jego kolanach, ale nie puszczała dłoni uwięzionej pomiędzy zziębniętymi palcami. - Równolegle zrobiłam wtedy duży postęp, bo o tobie myślałam. Dwayne, nikt mi nie pomógł jak ty i nie chciałam o tym mówić, bo bałam się, że mi się nie uda. - spojrzała mu w oczy i leciutko, leciuteńko się uśmiechnęła, jednak nie dotarło to do reszty ciała. Umarł w niej cień Piotrusia Pana, nie sposób o tym zapomnieć. Wzięła głęboki wdech rejestrując, że przychodził on łatwiej niż pięć sekund temu. - Jeśli mam mówić tobie wszystko to musisz wiedzieć, że nie podoba mi się, że jesteś z Laurel, ale to moja opinia i nie musisz jej słuchać. - uniosła głowę, aby mieć jego oczy na wprost swoich. Nie narzuci mu nigdy więcej swojej woli ani zdania. Ich opinie będą się różnić i oboje będą do akceptować i szanować. Dwayne jest dorosły i od teraz to Joe będzie się do niego dostosowywać. - Będę ją lubić, ale będę też zazdrosna i musisz się z tym liczyć. I jeśli zrobi ci coś złego... - zmrużyła wojowniczo powieki, tuszując tym silne zażenowanie i zawstydzenie swoimi uczuciami. Od razu lepiej. Może wyrosną z ciebie porządni ludzie, Dunbar. Przełknęła gulę w gardle, powstrzymując potrzebę monotonnego powtarzania mu jak bardzo go kocha. Ograniczyła się do nachylenia się i przyłożenia ust do jego szorstkiego policzka. Chciała go przeprosić, że wtedy go zignorowała i udała, że nie poczuła słonego pocałunku nawiedzającego ją w najdziwniejszych momentach snów. - Będę gdzieś z tyłu albo obok, ale nigdy więcej nie będę tobie stała na drodze. Obiecuję. - szepnęła cichutko do jego policzka i wycofała się zanim zdążyła marzycielsko westchnąć czy też pogrążyć się w rozpaczy. Nie poprosi go o poświęcenie swojego szczęścia na rzecz ich przyjaźni. Bardzo wyraźnie słyszała echo słów Dwayne'a. To ona była pępkiem świata i nie przejmowała się nikim. Pragnęła temu zadośćuczynić i to od dziś Dwayne będzie pępkiem wszechświata. To na nim będzie się skupiała i do niego dostosowywała, aby jej kiedyś wybaczył to, co zrobiła. - Mówiłeś, że mogę to jakoś naprawić. - dodała po chwili ciszy, spuszczając wzrok na jego uwięzioną dłoń. Głaskała ją kciukiem. Z serca wylał się strumień krwi. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:32 | |
| Ze stopniowo uwalnianą satysfakcją dostrzegł zmiany zachodzące w oddechu Jolene, kiedy szloch przeszedł w ciche łkanie, aż w końcu łzy przestały płynąć i spokojny oddech drażnił zasłonięty fragment ciała Puchona. Chłopak próbował skupiać uwagę przede wszystkim na ukojeniu cierpienia przyjaciółki, akceptując nowy stan rzeczy i odkrycie sadystycznych skłonności do obserwowania jej łez, prowadzących tylko i wyłącznie do względnego oczyszczenia. Ledwo powstrzymał drżenie, kiedy przysłoniła jego knycie rozgrzanym rumieńcem policzka. Jedynym uzewnetrznieniem nagłego przepływu gorąca był głęboki wydech, na który pozwolił sobie w przypływie desperacji zdemaskowania zażenowanania wynikającego z natychmiastowego, dość nieoczekiwanego dotyku. Idąc za Jolene, nawet nie podejrzewał jakie będzie zakończenie ich spotkania, odczuwając pilną potrzebę prysznica zmywajacego wszelkie ślady wewnętrznego brudu. Siłą rzeczy spojrzał na nią uważniej, kiedy zakręciła pupą na jego kolanach i nieświadomie wywołała wspomnienia sprzed kilku nocy, wzbogacając nowymi doświadczeniami ciało Morisona. Zażenowany przywołał pośpieszny uśmiech na twarz, nieadekwatny do sytuacji i wewnętrznych rozterek iskrzacych między dwójką przyjaciół. - Zazdrosna? - bezwiednie powtórzył ostatnie z wypowiedzianych słów, szeptem podkreślając wyraźnie scharakteryzowane uczucie dotykające ich oboje w różnych sytuacjach. Przełknął ciężką sline, niczym zahipnotyzowany patrząc na mikrozmiany zachodzące na buzi dziewczyny, próbując odnaleźć jakieś zaprzeczenie we wlasnym toku rozumowania, sygnałów jakich mógłby sie uczepic i wyprzeć irracjonalne możliwości. W mgnieniu oka kości policzkowe Dwayne'a nabrały intensywnego koloru, a serce dudniące w piersi przyspieszyło znacząco. Odsunął spojrzenie w bok, chociaż było już zdecydowanie zbyt późnoi zbyt blisko, aby mógł ukryć jakiekolwiek oznaki dezorientacji i nieśmiałej radości. - Skoro jesteś zazdrosna to... - zabrał głębszy wdech, ale zachłysnął się powietrzem na tyle, by przerwać dalszą część zdania atakiem lekkiego kaszlu. Jolene uprzedziła go swoimi nieśmiałymi pytaniami, domagając równocześnie klarownej odpowiedzi. Spuścił wzrok na jej pochyloną twarzyczkę, naznaczoną ohydnymi kreskami po rozmazanym tuszu do rzęs i ponownie wstrzymał dłonie, rwące się do starcia wszelkich śladów wcześniejszego wzburzenia. - Ale na jakich zasadach, Joe? Ja nie pozwolę, aby ktoś mi ciebie odebrał. – Prostota wypowiedzi przysłaniała mu wszelkie możliwe niedopowiedzenia zawarte między poszczególnymi dźwiękami zdania, próbując określić dokładnie swoje szanse na zdobycie większego zainteresowania dziewczyny. Nie każdy w jego wieku mógł poszczycić się taką bliskością z przyjaciółką, podkreśloną pilną potrzebę zaufania i oddania serce akurat w te dłonie, które gotowe są zachować szczególną ostrożność. Cała pomyłka tkwiła w tym właśnie, że znali się jak łyse konie i jedno nie widziało w drugim czułości ani ewentualnego uczucia, jakim mogliby się obdarzyć, wzajemnie zachowując dystans przed ewentualną demaskacją. Odgonił natarczywą potrzebę przytrzymywania jej spojrzenia, samemu spoglądając na wysokość drżącej od wysiłku stopy, nieprzywykłej do niewygodnej pozycji i tylko bezpośrednia śmiałość blondynki powstrzymała go przed zmianą pozycji. Skrzyżował z nią wzrok, aby wyczytać w jej tęczówkach szczerość płynącą z prób przekonania go do autentyczności wypowiadanych wspomnień, dotychczas pozostających poza zasięgiem wzroku Puchona. Sam fakt wieloletniego ukrywania postępów z zakresu animagii była dla niego ujmą na honorze dla zaufania i szczerości, podważając dotychczasowe podwaliny ich relacji. Patrząc na łagodne, tak przekonywujące spojrzenie miękł, odpuszczając momentalnie tę tajemnicę z silnym postanowieniem naprawienia swojego poczucia obowiązku. Skinął głową na niewypowiedziane w pełnej formie pytanie, próbując odnaleźć ten uchwytny moment radości, kiedy patrzył na Jolene podejrzliwie i pieczołowicie zapakowany prezent, w podzięce kupując połowę miodowego królestwa. Dopiero po chwili poczuł chłód w okolicach klatki piersiowej, kątem oka dostrzegając czarne plamy na materiale szkolnej koszuli, ale nie mając wystarczającej śmiałości do powrotu na poprzedni stan. W tej sekundzie kiedy się prostowała, poprawił lewą nogę i poczuł od razu ulgę przepływającej krwi, mknącej w zastraszająco szybkim tempie do odrętwiałej stopy. Bezwiednie odpowiedział na nikły cień uśmiechu, unosząc zaledwie końcówki warg. Sam zaczerpnął tchu, nie zdejmując dłoni z pleców przyjaciółki, czując pod mrowiejącymi opuszkami kształt poruszających się mięśni, skrytych zmarzniętym nieznacznie ciałem. Słysząc o Laurel poczuł się dokładnie tak, jakby ktoś uderzył go młotkiem w czoło. Zniżył podbródek, aby nie zobaczyła smutku w jego oczach. Patrzył bezwiednie na kolana Puchonki, podsunięte niemalże pod same ich dłonie, stanowiąc pewne podparcie dla reszty ciała. Miał mieszane uczucia związane z wczorajszym wieczorem a dzisiejszą lekcją transmutacji, nie bardzo wiedząc jak odpowiedzi Jolene mogą polepszyć mętlik w jego sercu. Postanowił wybrać najbardziej łagodną wersję, milcząc zamiast zarzucić jakimś banalnym żartem i rozproszyć nerwową atmosferę, która zaczęła go otaczać ze wszystkich stron, odbierając na nowo spokojną możliwość oddychania. Poczekam, jak się to wszystko rozwinie – zadecydował, będąc zbyt mocno zaaferowany pocałunkiem otrzymanym od Laurel, która doskonale wiedziała w jaki sposób wzmocnić w nim poczucie przywiązania i pożądania, które wybuchło ze zdwojoną siłą właśnie teraz, kiedy Dwayne czuł ciężar innej Puchonki na kolanach. Serce nie chciało zwolnić ani przez moment, wprowadzając resztę organizmu w stan nadmiernego wysiłku emocjonalnego, do którego nie był przyzwyczajony. Rozchylił usta, kiedy w końcu znalazł odpowiednie słowa do wypowiedzenia, ale Jolene zrobiła coś, co stanowczo uniemożliwiło mu dalsze zbieranie myśli. Zesztywniał pod wpływem wilgotnych ust dotykających policzka, wyczulony od wczoraj na wszelkie przejawy pocałunków wśród otaczających go ludzi. Momentalnie spiął mięśnie, które od dłuższego czasu znalazły ukojenie w postaci spokojniejszej rozmowy i bardziej stonowanej atmosfery. Z niedowierzaniem spojrzał w jej oczy, próbując przenikliwie wydobyć jakieś wyjaśnienia tego gestu, lekko zaciskając szczęki podczas nerwowego przełykania śliny. Słabnące rumieńce na twarzy Dwayne’a objawiły się z całą swą intensywnością, kiedy dmuchała ciepłym powietrzem prosto w kość policzkową, drażniąc tym samym pobudzone sprośnościami myśli. Zbyt zszokowany rozgrywaną sceną patrzył jak z dumą odsuwa się od niego, ale przytrzymuje wciąż tę samą rękę, splecionymi palcami wbijając paznokcie we wnętrze jego dłoni. - Nie masz stać z tyłu, ani z boku – wyszeptał sztywnymi, obcymi ustami, mimowolnie zatapiając stopy w dojmującym uczuciu rozpaczy. – Ty zawsze stoisz na mojej drodze. – I nawet wtedy, kiedy jeszcze to mówił, dostrzegł niebezpieczny smutek zapalający się w oczach przyjaciółki, co zmusiło go do pozostawienia otwartych ust. – Zawsze będziesz na pierwszym miejscu, nie widzisz tego, Joe? – Jęknął błagalnym szeptem, przekonany że w inny sposób niż bezpośrednio, nie otworzy oczu Puchonki. – Ja nie chciałem Laurel, znaczy się teraz już sam nie wiem – przerwał w połowie pierwszą myśl, pośpiesznie rozpoczynając drugą i uciekł spojrzeniem w górę, aby dostrzec granatowe oblicze chmurzysk przygotowanych na zrzucenie pierwszych kropel deszczu. - Tylko ty się liczysz, zawsze tylko ty się liczyłaś. Ale wczoraj to ona mnie pocałowała i… - spłonął rumieńcem, który zapełnił bez reszty całe jego policzki, czerwieniąc nawet uszy. – Nie sądziłem, że pocałunki są ta-akie … - pośpiesznie wykonał owalny ruch nagarstkiem za plecami, muskając sweter, którym była okryta. Zaczął oddychać ciężej, aż w końcu z powodu nieśmiałości wysunął gładzoną dłoń spod pieszczotliwych palców Jolene, czując rozpacz ściskającą serce w niezwykle mocnym uścisku. Odchylił się, a potem rozłożył na plecach na miękkiej trawie, odczuwając momentalną ulgę bez natarczywego, bliskiego, oceniającego spojrzenia przyjaciółki. - Zawsze myślałem, że to ty zostaniesz moją żoną, wiesz jako dzieciak. Że razem będziemy się trzymać za ręce tak jak wtedy wchodziliśmy do Hogwartu po raz pierwszy. Wtedy też byliśmy przestraszeni, ale też zafascynowani nowością. Teraz też tak jest. Wczoraj było wspaniale, ale sęk w tym, że to nie z tobą i nie było tak wspaniale, jakbym chciał. – Wyjaśnił, pozbawiając Jolene odpowiedzi na naprawę ich relacji. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:33 | |
| Desperacko próbowała nadrobić stracone dni i zapewnić go o swoich uczuciach. Odkąd wiedziała jak bardzo go zraniła wtargnięciem do dormitorium, a następnie zbyciem prawie pocałunku w Hogsmade, poczuła się bardzo winna. Miała wyrzuty sumienia, że wówczas nie wysiliła się na odrobinę większą inteligencję i nie przemyślała zachowania pięciokrotnie. Starała się załagodzić gorzki posmak goryczy i naprawić to, co zepsuła. Wbił w jej serce nóż, ona zaś go wyjmowała i starała się naprawić przyczyny takiego zachowania. Otworzył się przed nią i to był największy dar jaki dziś otrzymała. To nic, że jej serce krwawiło. Dwayne tutaj był i otaczał ją ramionami, ją, nie Laurel. Zapewnił, że dalej będą razem iść przez świat mimo tego, co mu zrobiła. To wczesna forma wybaczenia i Jolene idąc tym tropem łagodnie stawiała się pod nim, a nie nad. Teraz to on nadawał wszystkiemu tempa i trzymał wodze w rękach. Nie czuła się fajnie opowiadając o swojej zazdrości. Kuło w środku serca i wywoływało rumieńce na rozgrzanych policzkach. Dwayne poczerwieniał i próbował się nie uśmiechnąć, ale Joe widziała jaką sprawiła mu satysfakcję tymi słowami. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, aby tego nie wykorzystywał przeciwko niej, wszak wiele ją kosztowało wypowiedzenie tego na głos. Balansowali na bardzo cienkiej granicy, gdyż dotychczas nie przyszło im zwierzać się z tak intensywnych odczuć. - Cicho. - przerwała mu w tym samym momencie, gdy nagle się rozkasłał. Nie chciała znać dokończenia zdania, było na to zbyt wcześnie. Dopiero co uspokoiła się po silnym napadzie roztrzęsienia, nie chciała wracać do tego stanu. Zmarszczyła usta urażona jego męską radością, bo-kobieta-jest-o-niego-zazdrosna. Nie chciała tego czuć, a czuła, więc nic już z tym nie zrobi oprócz pogodzenia się z gorzką prawdą. Zaczynasz mówić z sensem. Zaczynam być niepotrzebnym głosem sumienia... Fuknęła na echo w głowie, stuprocentowo koncentrując się na Dwaynie. - Nikt mnie nie zabierze. Jesteś moją większą częścią, więc czy chcesz tego czy nie, będę gdzieś w pobliżu. - machnęła ręką niedbale, aby ukryć wzruszenie jego słowami. Chciał jej! Nie opuści jej nawet, jeśli będzie obściskiwał się z Laurel na oczach całej szkoły. Joe bała się, że będzie na odwrót. Ktoś podbierze Dwayne'a i go nie odda już nigdy. Nie wspomniała o tym, zastanawiając się nad zasadami razem. Kciukiem ścierała czarne plamy z jego koszuli, ślad po łzach i rozmazanym tuszu. - Nie wiem. Ten ktoś będzie musiał nas zrozumieć. Nie widzę innego wyjścia. - nie patrzyła mu w oczy, smutniejąc nad gorzką prawdą. Jej celem nie było odbieranie szczęścia Dwayne'owi, a mnożenie go i patrzenie jak się cieszy. Jeśli do tego wymagane jest odsunięcie się sporo w bok, Joe to zrobi. Kochała go tak mocno, że była w stanie skazać się na mentalną samotność, jeśli to zapewni jemu szczęście u boku innej dziewczyny. Zachowanie treningów animagii w tajemnicy było wyjściem dobrym. Wskazanym. Nie żałowała ukrycia ich przed przyjacielem. Rozpraszałby ją, być może śmiał się. Znała go, jest niecierpliwy, a mając lat jedenaście nigdy by nie zaakceptował jej marzenia i planu. Dociekałby postępów i śmiałby się z ich braku, a minęły cztery lata zanim znalazła odpowiednią drogę ku opanowania tej umiejętności. Obecnie miała nadzieję, że przełknie tę tajemnicę i się z nią pogodzi. Zajrzała mu do oczu, przekazując w ten sposób autentyczność słów i chyba się jej udało. Złagodniał i odpuścił, rozpoznała ten błysk. Widziała go od czasu do czasu, gdy odpuszczał jej litościwie dokuczanie ze śmiesznego powodu. Ponownie dała się ponieść wrodzonej spontaniczności, obdarzając Dwayne'a czymś czułym, co w jej mniemaniu miało mu chociaż trochę zrekompensować to, co mu zafundowała przez własną ślepotę. Dostrzegając w jego zmarszczkach szok, a w oczach nieme zapytanie. Zmarszczyła brwi tworząc na czole pojedynczą śmiertelnie poważną zmarszczkę. Czy aby dobrze zrobiła? O tak, twoja usta mrowią i parzą. Nie zapędzaj się, bo znowu coś rozwalisz, a wtedy nie ma zmiłuj. Nie wrócisz. Przytrzymała zębami dolną wargę uważnie obserwując rumieńce na jego policzkach. Przez jej ciało przebiegł szybki, ciepły dreszcz. Odwróciła na chwilę głowę wyczuwając przez materiał swetra ciepłą rękę na plecach. To było... słodkie i bolało. Ty zawsze stoisz na mojej drodze. Otworzyła usta porażona słowami i wnet się skuliła, zaatakowana silnymi wyrzutami sumienia i złością skierowaną pod własnym adresem. Kontynuował i chociaż już nie chciała go słuchać, docierało do niej wszystek ze zdwojoną siłą. Nagły skurcz serca odebrał jej oddech. Czuła się tak samotna, a jednocześnie poznała smak bycia przez kogoś kochaną. Nie potrafiła uwierzyć, że stoi przed Lancasterówną, wszak to z nią się całował i to jej chciał. Ja nie chciałem Laurel... Wyprostowała się czujnie, zapamiętując dokładnie tę część zdania. Głosik roześmiał się z satysfakcją i Joe się wstydziła swojej ulgi. Nie oderwała od niego wzroku nawet, gdy patrzył na niebo. Wyrwali się z rzeczywistości i byli w innym świecie. Ich prywatnym, osobistym, do którego nikt nie miał wstępu. Niczym autystyczne dzieci odizolowane od rzeczywistości już na zawsze. Poczerwieniała, nieprzyzwyczajona do mówienia o całowaniu się i o tym jak to jest... skąd mogła wiedzieć? Dwayne nie wiedział, że ona nie wie, ale słyszała fascynację w jego głosie i marzycielskie nutki. Nie powodziło się w jej akcji "poszukiwania chłopaka". Zdążyła się niedawno nieszczęśliwie zakochać, jednak nigdy nikt nie pomyślał o Joe jako o kimś, kogo się całuje. Długi czas nie była w stanie się odezwać. Wypuściła jego dłoń, a chłód automatycznie wkradł się do jej ciała, zbijając gwałtownie temperaturę ciała. Zabrał swe oczy z pola widzenia, odsuwając się od niej i siejąc w niej tym spustoszenie. Zadrżała od stóp do głów, czując pod powiekami łzy. Kochał ją tak samo, jak ona kochała jego. To takie proste i jednocześnie bardzo trudne. Nie skomentowała w żaden sposób bycia na pierwszym miejscu i smaku pocałunków, bojąc się rozkleić przy nim już na zawsze. Jeszcze zanim zaczął mówić, usiadła na trawie między jego kostkami, wcześniej odsuwając je na boki, aby zrobić sobie miejsce. Oczywiście jako dzieci byli nierozłączni i widzieli świat w czarno-białych barwach. Będą małżeństwem w przyszłości, bo czemu nie? Tyle ich łączyło, zabawa się nie nudziła i ciągle siebie czymś zaskakiwali. Rozumiała to i traktowała te słowa z rozczuleniem, podpisując się pod nimi pieczołowicie. Zaskoczyło ją wskazane porównanie i z przerażeniem stwierdziła, że Dwayne ma rację. Dzisiaj mówił prawdę i tylko mu przytakiwała. Wchodzili w nowy etap życia tak samo jak sześć lat temu. Poradzili sobie z magią, z czarodziejami i nowościami, to czemu miałoby się nie udać i tym razem z dojrzewaniem? Bo macie za dużo do stracenia. On jest dla ciebie zbyt cenny i ciągle się boisz, tchórzu. Znieruchomiała. - Możesz... możesz powtórzyć? - zapytała cicho, wbijając weń natarczywe spojrzenie. Uznała, że się przesłyszała, jednak nagłe gorąco rozlewające się po jej ciele mówiło jasno i wyraźnie co właśnie powiedział Dwayne. Zakryła usta, tłumiąc dziwny dźwięk chcący wydostać się z samego serca. Irytowało ją, że nie widziała wyrazu jego oczu. Topniała na trawie, tańcząc w środku czaczę i plemienne tańce euforii. Serce wyrywało się jej z piersi łomocąc potężnie i donośnie. Ktoś jednak dopuścił do siebie myśl o pocałowaniu jej, Joe-która-psuła. Ręce poczęły jej drżeć na kolanach. - Skąd wiesz czy byłoby wspaniale bardziej? - wydusiła z siebie piskliwym, niepodobnym do siebie głosem, patrząc na rozwaloną przed sobą sylwetkę. - Nie jestem dobra w całowaniu i tylko byś się rozczarował. Nie wiesz co mówisz. - poczerwieniała, zaciskając palce ze sobą nerwowo. Wchodzili na grząski grunt, a Dwayne mówił wszystek ze stoickim spokojem, szczerze wyznając czego tak naprawdę pragnął. Jej, nie Laurel. Powinna mu dać wszystko o co prosi, aby jej wybaczył, jednak Jolene nie mogła pozbyć się strachu. Ukryła twarz w dłoniach, aby doprowadzić swe emocje do stanu racjonalnej używalności. Serce wyrywało się do Dwayne'a mimo, że zostało tak okrutnie poranione. Zachowywało się nielogicznie i nienormalnie, siejąc w głowie dziewczyny jeszcze większy mętlik. - Ja nie jestem... "taa-aka". Znasz mnie. - zapewniała, że nie miał czego żałować. Puchonka w ostatnim czasie straciła bardzo wiele na własnej pewności siebie, a po dzisiejszej kłótni nie potrafiła siebie docenić i dowartościować. Odwróciła głowę, patrząc na ostatnie promyki zachodzącego słońca. Zrobiło się bardzo zimno i ciemno. Co parę minut czuła na odsłoniętym ciele chłodną kroplę deszczu. Joe czuła się mała. Mała, ale kochana i to powinno jej wystarczyć na resztę życia. Dwayne pójdzie swoją drogę, ale o niej nigdy nie zapomni i to był drugi największy dar o jakim mogła niegdyś tylko marzyć. Bała się iść razem z nim, bała się, że nie będzie już tak samo i zrobią trzy kroki w tył. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Dzika polana Pon 08 Cze 2015, 21:34 | |
| Widział w jej oczach mieszankę grozy i czegoś nieuchwytnego, przysłaniającego dotychczasowe poczucie odrzucenia. Smutek drżący w jasnych tęczówkach przyjaciółki wzburzał struny w sercu Dwayne'a, który nie widział prostego i łatwego wyjścia z sytuacji, przeczuwajac kto tak naprawdę przyczynił się do załamania w postaci rzewnych łez. Dopiero teraz, kiedy leżał rozciagniety na trawie bez słodkiego ciężaru na udach, myśli w końcu wykrystalizowały prawdę dźgającą nie tylko w oczy, ale przede wszystkim duszę. Próbując przetłumaczyć dziewczynie własny punkt widzenia na jej zachowanie, po raz kolejny popłynął z bolesnymi słowami, niezbyt mocno wybiegając w przyszłość, aby dostrzec możliwe reakcje osaczonej. Wypuścił ciężko i teatralnie powietrze, kładąc dlonie na twarz, jak gdyby próbował zetrzeć z niej wszelkie ślady zażenowanania i wzruszenia krazacego niczym rekin czyhajacy na nieostrozna ofiarę. Oczywistym było, że zignoruje jej prośbę, pochłonięty strachem po zbyt wielu wyznaniach, których kwintesencję stanowiło wyznanie sprzed chwili. Wysunął obie dlonie pod potylice, wygodnie układając ciało na miękkiej trawie i chociaz wzrok krążył po deszczowych chmurach nad nimi, najwyrazniej Dwayne nie zrozumiał znaczenia ich kolorytu. Wzruszył ramionami po kolejnym pytaniu, a boleść w piersi nagle ustąpiła, ofiarując chwilę spokoju i czystego relaksu. Jakby w ogole nikt nie płakał. - Ktoś ci powiedział, że jestes w tym kiepska? - Spytał zupełnie poważnie, chociaż jego głos znów wrócił na dawne tory i sprawiał wrażenie zblazowanego. Ponownie wzruszył ramionami, kiedy próbowała przekonać go do zmiany decyzji. Sama jego pozycja dawała do zrozumienia, że musiałoby się wiele, naprawdę wiele wydarzyć, aby zmienił zdanie na temat Jolene. - No fakt, znam cię. Ale nie od tej strony, więc... - Ponownie wzruszył ramionami, czując uspokajające się serce, w które nalano ulgi z powodu pozbycia się ciężaru tajemnicy. Nie zamierzał dokanczac zdania, co było z pewnością błędem, jeśli zamierzali odbudować chwiejace sie posady ich relacji. Porażony myślą niedopowiedzeń i tego, co mogą ze sobą przynieść podciagnal nosem i dokończył nieśmiało: - ale się nie dowiemy, prawda? - Ostatnia nutka w jego glosie brzmiała obco, ukrywając zręcznie drżenie głosu i czającą obawę. Potrzebował jasnej odpowiedzi, aby zabić resztki nadziei na zmianę statusu ich znajomości i skupić uwagę na walorach oferowanych mu przez Laurel, której sylwetka raz na jakis czas pojawiała sie w jego myślach. Dyskomfort, jaki odczuwał był nowym doznaniem, ponieważ nie potrafił połączyć na tę chwilę pociągu do Joe i niechęci, na która musi się zdobyć, jeśli ona zdecyduje poszukać "chłopaka". |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Dzika polana | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |