Krótka historia o tym, co się dzieje, jeśli się wyrwie ostatni rozdział z książki.
Osoby: Lily Evans. Walter Havoc.
Czas: Luty 1977
Miejsce: Łazienka Prefektów
Francis T. Lacroix
Temat: Re: Peryhelium. Wto 11 Lis 2014, 16:52
Walter H. Havoc, w imię flashbacku i wspomnien rzeczy minionych i niewyjaśnionych fabularnie.
Walter obudził się i czując nieprzyjemny, chłodny dreszcz opatulił grubym, wełnianym swetrem. Westchnął cicho widząc otwarte okno w dormitorium i w wielkim bólu wygrzebał spod kołdry przecierając leniwie oczy by je przymknąć. Za oknem hulała zima. Paprocie z mrozu pokryły powierzchnię szyby, w dole wiatr przeganiał zaspy, a ciemność nocy przecinał delikatnie śnieg, który nie przestawał padać od poprzedniego wieczora. Przejechał dłonią po zimnym parapecie. Spojrzał na swój zegarek, leżący na stoliku zaraz obok łóżka. Wpół do drugiej. Czuł, że i tak już nie zaśnie. Nałożył spodnie, wziął pod pachę książkę o zaklęciach, nie tak dawno otrzymaną w prezencie i cichaczem, z butami w drugiej dłoni, przeszedł przez dormitorium do pokoju wspólnego, próbując nikogo nie budzić. Przysiadł na kanapie i moment rozkoszując się ciepłem nałożył buty nie zajmując sobie głowy czymś tak prozaicznym jak wiązanie ich. W walterowej głowie piętrzyło się dużo myśli. Zdecydowanie zbyt dużo, żeby zasnąć. Ucieczka w jakieś przyjemne, i najlepiej - ciepłe, miejsce wydawała się dobrą alternatywą dla przewracania się z boku na bok. Może przynajmniej nie będzie myślał o głupotach? Tak mu się wydawało, taką miał nadzieję. Pogładził bezwiednie książkę wpatrując się moment w kominek i uśmiechnął odruchowo. Dobre wspomnienia. Ale nie mógł siedzieć tutaj wiecznie, z resztą, obecność w pokoju wspólnym o tej porze mogłaby wywołać wysoce niechciana falę pytań. Albo Lily mogłaby go tutaj spotkać i zmartwić się, czego nie chciał. Po co zadręczać kogoś swoimi problemami. Walter był kulką, która rozwiązywała problemy wewnętrznie. Tak było przeważnie łatwiej. Klasnął w dłonie, motywując się do wstania, ale wzdrygnął, kiedy uwiadomił sobie jaki hałas to wywołało. Pacnął się w czoło książką, znowu z niebywałą dyskrecją. Uznał, że czas sobie iść, bo kogoś ostatecznie obudzi. Maszerował pustymi korytarzami modląc się w duchu, żeby zarówno Filch jak i Pani Norris byli zajęci twardym, zimowym snem. Pierwszy raz od dłuższego czasu życzył im spokojnej nocy. Zamkowe pomieszczenia były puste i dziwnie ciche. Tylko echo kroków rozbijało się po kamiennych ścianach głucho i z upartą powtarzalnością. No i było ciemno. Walter używał wszystkich mocy, jakie posiadał (czyli dokładnie żadnych) żeby o nic się nie potknąć. Schodzenie po schodach i nie zaliczenie bliższego spotkania z gruntem uznał, za osobisty sukces tego wieczoru. W końcu, po długich poszukiwaniach właściwego, w miarę ciepłego miejsca przystanął obok dużych, obiecujących drzwi spod których buchało przyjemne ciepło. Ah tak! Idealnie. Krótka analiza tabliczki obok podpowiedziała mu, gdzie się znalazł. Łazienka! I to nie byle jaka. Łazienka prefektów. Radość go wypełniła, gdy uświadomił sobie, że zna hasło. Nielegalnie. Bardzo nielegalnie. Czasami uważał, że to niegrzeczne podsłuchiwać, ale czasami wiedza sama pchała się w objęcia tego młodego gryfona Przekroczył próg łazienki prefektów i uderzyła go od razu fala ciepłego, wilgotnego powietrza. Rozsznurował wysłużone trapery i zdjął skarpetki, wsuwając je do butów, które odstawił zaraz obok drzwi. Podwinął nogawki spodni. Wbrew obiegowej opinii, która głosiła, że w łazience należy brać kąpiel Walter nie miał najmniejszych zamiarów brać kapeli. Dlaczego miałby kąpać drugi raz tego wieczora? I dlaczego miałby to robić w łazience prefektów? Phi. Niedbale podciągnął rękawy swetra, bo temperatura tutaj panująca powoli dawała mu się we znaki i przeszedł parę kroków po wilgotnej posadzce. Nie było to może najlepsze środowisko dla książki, ale ufał swoim dłoniom. I, że jej nie wypuści. Zgarnął z wieszaka jakiś świeży ręcznik, bowiem stara mądrość głosiła, że zawsze, ale to zawsze, należy mieć przy sobie ręcznik, i usiadł na krawędzi basenu. Otworzył książkę i przeglądał przez moment, ale nie mógł się zbytnio skupić. Westchnął, zatrzaskując tomiszcz. To nie miało sensu. Odłożył go, w bezpieczne i suche miejsce. Przysiadł ponownie i podparł brodę na dłoniach. Jest dobrze. Przynajmniej ciepło. Co stanowiło niewątpliwą zaletę każdej sytuacji. No i samotnie. To już nieco mniej.
Lily Evans
Temat: Re: Peryhelium. Wto 11 Lis 2014, 19:47
Rude włosy zatańczyły w powietrzu, kiedy Lily gwałtownie poderwała głowę, wybudzając się z płytkiego, niespokojnego snu z poczuciem, że coś jest nie w porządku. Nie tak, jak być powinno. Szybko okazało się, że tym czymś było przenikliwe zimno, które przeszywało jej ciało małymi igiełkami. Z jakiegoś powodu zrzuciła z siebie przez sen pościel i teraz leżała w samej tylko flanelowej, tak, niezbyt kobiecej, ale za to dobrej na zimne zimy pidżamie w brązowo-beżową kratkę. Próbowała właśnie przypomnieć sobie, czy miała jakieś dobre powody, aby pozbywać się ciepłego kokonu z kołdry, kiedy jej uwagę przyciągnęły hałasy w Pokoju Wspólnym. Nie przejmując się za bardzo tym, że wygląda nieco nierozsądnie z burzą poplątanych loków dookoła bladej, zdziwionej twarzy, ruszyła w kierunku drzwi. Na krótką chwilę zawahała się przed ujęciem klamki w nieco zgrabiałe palce, ale szybko potrząsnęła głową, jakby w politowaniu dla własnego braku rozsądku. Kto niby mógł o tej godzinie, kto niebezpieczny rzecz jasna, kręcić się po Pokoju Wspólnym? Tak czy inaczej, jako prefekt, miała w obowiązku to sprawdzić. Całkiem spore było jej zdumienie, kiedy dostrzegła znikającą w przejściu sylwetkę, jakiegoś ucznia, który najwyraźniej w głębokim poważaniu miał szkolny regulamin. Być może byli w Hogwarcie, być może Dumbledore czuwał nad tym, żeby było bezpiecznie, ale przecież mógł się choćby potknąć na schodach i do rana czekać, aż ktoś mu pomoże! Nie, żaden szósty ani tym bardziej siódmy zmysł nie podpowiedział Lily, że może to być Walt. Nie poznała go po sylwetce, bo przecież dostrzegła jedynie kawałek pleców i jedną nogę, ani tym bardziej po ubiorze. Mówi się, że kobiety zwracają na takie rzeczy jakąś szczególną uwagę, ale widać Lily była inna. Ją chyba pochłaniały nieco bardziej istotne kwestie, bez obrazy dla tej części płci niewieściej, która swoich ukochanych umiała zindentyfikować po niewyróżniającym się niczym spośród swych braci białym podkoszulku. Albo czerwonej skarpetce. Nie wiedząc kto to właściwie, w głębokiej dezaprobacie dla nocnego recydywisty, zbiegła po schodach, nadal wyglądając absurdalnie w swojej pidżamie, we fryzurze ‘właśnie wstałam, a nie powinnam’. Przefrunęła przez Pokój Wspólny i wygrzebała się nieco nieporadnie przez dziurę za obrazem, bo najwyraźniej wciąż jeszcze nie obudziła się tak całkowicie i do końca. Gruba Dama sapnęła za nią zdziwiona, prawdopodobnie zarówno wzmożonym ruchem o tej godzinie, jak i widokiem Evans, wyściubiającej nosa na korytarz po godzinie policyjnej. Tknięta jakimś przekornym duchem, a może niechęcią do stawiania na nogi całego zamku, Lily nie pobiegła za rzeczonym nocnym markiem z okrzykiem typu “stój, w imieniu prawa”. Prawdę mówiąc, ona wcale nie była taka zła i jeśli naciskała na przestrzeganie regulaminów to dlatego, że uważała, że to zapewnia ludziom bezpieczeństwo, ochrania ich przed wieloma nieprzyjemnymi rzeczami, które mogły im się potencjalnie przytrafić. Poza tym, była trochę do tyłu, a półmrok panujący w Zamku w niczym nie pomagał, podobnie z resztą jak pluszowe kapcie, które miała na nogach, włochate i nie, nie różowe. Nadal nie świtało jej nawet w głowie, że to mógłby być Walt. Z resztą, czy gdyby to wiedziała, cokolwiek by to zmieniło? Hm, zapewne tak. Ale nie sprawiłoby bynajmniej, żeby się zatrzymała ani tym bardziej zawróciła. W końcu przywołał ją do rzeczywistości snop światła, który padł zza otwieranych drzwi. Dobrze wiedziała, gdzie się znajdują i dokąd wszedł niezidentyfikowany osobnik płci, jak udało się jej określić, męskiej. I, jeśli znacząco nie pomyliła się w obliczeniach albo nie miała do czynienia z seryjnym łamaczem regulaminu, śledziła przez cały ten czas Remusa. Tylko on, poza nią samą, mógł dostać się do Łazienki, a spacery w środku nocy jakoś nie pasowały jej do niego. Gnana ciekawością, ale także swego rodzaju niepokojem, rzuciła dobrze znane hasło i weszła do środka. Fala parnego, ciepłego powietrza osiadła mgiełką na jej twarzy i zaczęła igrać z włosami dziewczyny, co miało niedługo sprawić, że niesforne loki będą wyglądały jak sprężynki. Teraz już dość szybko udało jej się zidentyfikować sprawcę jej nocnej wycieczki. Rozpoznanie być może nie sprawiło jej problemu, w końcu znajdowali się w jasnym pomieszczeniu i widziała go całego, od góry do dołu, wyłączając może zanurzone w wodzie stopy, ale wyduszenie z siebie czegokolwiek już tak. Cóż, po prostu się nie spodziewała. Nawet nie chodziło o to, że była zła na niego, że złamał regulamin albo cokolwiek równie bezsensownego, po prostu była ciut wytrącona z równowagi. Chyba dlatego, że rzadko się myliła i była przygotowana na rozmowę z Lupinem. - Walt? - wyszeptała w końcu nieco ochrypłym tonem, co dość zrozumiałe, bo odzywała się po raz pierwszy od wieczornego “dobranoc” rzuconego współlokatorkom. - Co Ty tutaj robisz? - zapytała ciut nierozsądnie, bo przecież widziała, że siedzi, prawda? Ostatnio, kiedy go widziała, była wściekła. Nie na niego, rzecz jasna, na Pottera i Blacka, ale szybko się z nim pożegnała, nie chcąc go do siebie zrazić czymkolwiek, a potem jakoś nie mogli się na siebie natknąć i dziewczyna trochę, troszeczkę nie wiedziała na czym stoją. Na czym ona stoi, bo, jak to już zostało ustalone, on siedział. Lily z resztą po chwili poszła w jego ślady, zachowując pewną odległość, czując się ciut niezręcznie, nie potrafiąc się do końca odnaleźć w sytuacji.
Francis T. Lacroix
Temat: Re: Peryhelium. Wto 11 Lis 2014, 22:52
Walter
Czyjaś obecność w łazience nie umknęła jego uwadze. Wbrew wszystkiemu, był minimalnie spostrzegawczy. I w momencie otworzenia się drzwi wiedział, że ma przechlapane. To łazienka prefektów. W środku nocy. Nie był prefektem. No i nie był w dormitorium. Ups, Walterze. Obecność jednej osoby mogłaby go zbawić. Jednej, jedynej. Odwrócił się i zobaczył Pannę Evans. -Cześć, Lily. - odpowiedział z ulgą i uśmiechnął się do starszej przyjaciółki. -Co tu robię? Ryby sobie łowię. - zaśmiał się delikatnie pod nosem, zachwycony swoim błyskotliwym żartem. -Siedzę. Tak się złożyło. Myślę, tez zupełnym przypadkiem, od czasu do czasu mi się uda, widzisz, to jest wpisane w moją naturę. Taki przypadkowy przypadek. - wymieniał powoli, rzeczowo, bawiąc się krańcem swetra. Zaśmiał się cicho, ale w tym pozornie nieistotnym geście dało się wyczuć pewne zmęczenie. - No i moczę nogi, bardzo przyjemne, swoją drogą. Serdecznie ci polecam. Czysta radość. - na dowód chlupnął raz nogami i zamoczył się przy tym odrobinę, nieco bardziej, niż planował. Westchnął. Nici z podwijania nogawek. A miało być tak pięknie! -Droczę się. Nic takiego, prawdę mówiąc. Po prostu nie mogę spać, jakoś… - westchnął i nabrał na dłoń piany. Delikatnie poruszył dłonią obserwując, jak ta podskakuje przy każdym jego ruchu, jak galaretka, i zaraz wraca do poprzedniej pozycji. Miał ochotę na galaretkę. Brzoskwiniową. Może powinien jednak pójść do kuchni? Może Lily by go nie znalazła i nie martwiłby jej niepotrzebnie? Dostatecznie źle mu było z tym, że wyciągnął ją z łózka, zupełnym przypadkiem co prawda, ale i tak nie czuł się z tym specjalnie komfortowo. - Jakoś tak. Taki dzień. Noc. Prawie poranek. - dodał po chwili niezamierzonego milczenia, które mogło zdradzić więcej, niż chciał. Spojrzał na Lily. Lubił ją. Nie mógł tego ukrywać i ona też dobrze o tym wiedziała. Bardziej niż lubił. Sam się do tego przyznał, koniec końców i martwił się o nią. Bardziej, niż o siebie. I nie chciał jej skrzywdzić. Bardzo nie chciał. Chociaż nie miał pewności co się dzieje między nimi. Zerknął na Pannę Evans dyskretnie, na tyle, na ile to było możliwe. Włosy jej się zaczynały kręcić, przy tej wilgoci, uśmiechnął się mimowolnie. Zawahał się przez moment widząc dystans - Ja wiem, że… - nie do końca rozumiał, dlaczego usiadła tak daleko. Przecież nic nie zrobił, prawda? Tak mu się przynajmniej wydawało. Jakoś nie mogli się złapać na korytarzu, mijali, wymijali, nie mogli spotkać. Może nawet trochę się bał, że ta od niego celowo ucieka, zwłaszcza po wydarzeniach z czternastego. Tak niefartownie. Tyle niedopowiedzeń. Męczyło go to, bardzo. Ale nie dawał po sobie tego poznać, bo po co? Miał książkę do przeczytania i postanowił się nie napraszać. Tak było… bezpieczniej. I nie ryzykował tak szybkiej i tak bolesnej porażki i bólu. Zawsze może potrwać w nadziei, że jednak jest dobrze trochę dłużej, jeśli nie jest. Chociaż wydawało mu się, że jest w porządku. Przecież nic się nie stało, wtedy. Takie miał wrażenie. Zerknął lekko smutno na dość dużą odległość między nimi i westchnął, przeczesując włosy. - Ja wiem, że jestem specyficznym człowiekiem, ale mnie znasz i nie musisz siadać tak daleko. znaczy. Siadaj jeśli chcesz, ja tylko tak mówię, że ten. - zaśmiał się nieco pusto, ale w gruncie rzeczy sentymentalnie, spojrzał na witraż. - No właśnie. Ten. - podsumował rzeczowo. Zamachał nogami w wodzie, nieco delikatniej, nie chciał się ochlapać po raz kolejny tej nocy. Ale było mu cieplej, zdecydowanie. Chwilę spoglądał roztargniony w pustkę przed sobą. Chciał jej powiedzieć tyle rzeczy. Tyle rzeczy powinien jej powiedzieć, ale jakoś nie umiał. Nie potrafił, po prostu. Wydawało mu się, że to raczej nieistotne, koniec końców, będzie dobrze. Zawsze było, w ostatecznym rozrachunku, nawet jeśli ten trwał dosyć długo. Miał tylko nadzieje, że nie sprawi jej przykrości, chociaż zdawało mu się, że rzeczywiście już to zrobił, sądząc po jej dystansie. Otrząsnął się po chwili i pokiwał głową energicznie. Podniósł dłonie w obronnym geście. - Cóż, złapałaś mnie na gorącym, biorąc pod uwagę okoliczności i nie tylko, uczynku. Zawiniłem. Wymiar sprawiedliwości mnie dopadł. Chociaż… chyba się z tego cieszę. Jeśli ty jesteś wymiarem sprawiedliwości. Pewnie większość uczniów którzy się tutaj nielegalnie zakradają biorą kąpiel! A tutaj widzisz? Ja jestem sprytniejszy. Nie biorę kąpieli. To prawdopodobnie nieco mniej nielegalne, chociaż, to głupie z mojej strony, nie próbować. Niezłe macie tutaj warunki, swoją drogą. - zarzucił, niezobowiązująco, uśmiechając się, pozwalając chwilowemu spięciu uciec i zastępując je szczerym rozbawieniem. Przy Lily zawsze czuł się tak swobodnie. Tak dobrze. Nie chciał tego stracić. Nie chciał jej odbierać tego samego. - Chociaż, powinienem zapytać, co ty tutaj robisz, Pani Prefekt. - dodał, nadal bawiąc się odrobina piany na dłoniach. Odwrócił się do Lily i dmuchnął, robiąc z piany prowizoryczny śnieg, który łagodnie osadził się na Pannie Evans. - Dlaczego nie śpisz, Lily? Jest późno i… i już sobie idę, jeśli właśnie dlatego nie idziesz do łóżka. Chyba cię obudziłem. - dodał z wyraźnym zmartwieniem wyczuwalnym w głosie, wycierając wilgotne dłonie w sweter. Tak dużo chciał, a nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić. Teraz. Widząc dystans Lily. Westchnął zmieszany i kreślił palcem na pianie losowe wzory i słowa.[/b][/b]
Lily Evans
Temat: Re: Peryhelium. Sro 12 Lis 2014, 20:27
Nie jestem stuprocentowo pewna, czy ulga Walta była uzasadniona. Co prawda, zważając na typ jego znajomości z Lily, mógł spodziewać się chyba ulgowego traktowania, ale ostatecznie panna Evans była panną Evans niezależnie od okoliczności i chociaż w jej zielonych oczach wyraźniej pobłyskiwało zmartwienie niżeli dezaprobata, dało się wyczuć swego rodzaju naganę w postawie jej ciała, zdecydowanej i przypominającej tę, którą przybiera większość matek, kiedy przyłapią swoje pociechy na mniej lub bardziej niewinnych psikusach. - Cześć, Walt. - odparła cicho marszcząc przy tym czoło, a choć postawiła na końcu tego zdania kropkę, kryło się w nim zapytanie. O wiele rzeczy, o to co tutaj robił, a właściwie dlaczego był tutaj w środku nocy, kiedy powinien smacznie spać w swoim łóżku, w dormitorium, w Wieży Gryffindoru. Nie przewidywała jednak miłych odpowiedzi i nie do końca wiedziała, czy ma w ogóle prawo pytać i dociekać. Jako prefekt - owszem, ale wtedy mógłby zbyć ją pierwszym lepszym wymysłem, a przecież nie o to chodziło. Martwiła się o niego. Dlatego chyba, ze względu na to, że najwyraźniej była w nieco innym nastroju niż chłopak, jego odpowiedź zbiła ją z tropu. Właściwie jedna za drugą coraz bardziej ją rozbrajały, aż ostatecznie westchnęła cicho, a kąciki jej ust zadrżały od powstrzymywanego uśmiechu. Już miała odrzec coś dowcipnego, no, miejmy taką nadzieję, kiedy Walt, wyczuwając chyba jej humor, spoważniał i ostatecznie odpowiedział na jej pytania w sposób nieco mniej żartobliwy. Wbiła wzrok w pianę, którą chłopak trzymał na dłoni i westchnęła pod nosem, prawie niezauważalnie. Czyli jednak martwiła się jak najbardziej w sposób uzasadniony. Coś było nie tak, skoro nie mógł spać, skoro w środku nocy budził się i wędrował po szkole choć wiedział, że nie powinien. Że nie jest to zgodne z regulaminem. Nie wiedząc do końca co odpowiedzieć, a konkretniej na ile może sobie pozwolić, skupiła się na siadaniu i rozważaniu stosownej odległości. Wcale nie była ona jakąś wielka. Kilkanaście centymetrów. Ale była, istniała i została zauważona. I naraz Lily zrobiło się po prostu głupio i jeszcze bardziej niezręcznie niż przed chwilą. Zarumieniła się nawet odrobinę (bardzo), co mogłaby jednak w ostateczności zrzucić na dość wysokie temperatury panujące w łazience. Nie ma to jak Tropikalna Wyspa w środku Hogwartu. - Przepraszam, trochę się pogubiłam. - odparła, decydując się po prostu na szczerość i przesuwając w stronę Walta. Ponownie splotła nogi, siadając po turecku tak, że jej kolano dotykało uda chłopaka. Teraz to było już mniej niż centymetry. I tak chyba było lepiej, jakby wraz z odległością fizyczną, zmniejszała się też ta metaforyczna, niewidzialna dla oczu. Przyglądała mu się uważnie, korzystając z tego, że on utkwił swój wzrok w wodzie i kołyszącej się na niej łagodnie pianie. Nie musiałaby być wcale bardzo spostrzegawcza żeby zauważyć, że coś go dręczy. Wyglądał na przygnębionego i to by właściwie tłumaczyło nocne wycieczki. Lily doskonale wiedziała, jak to jest mieć problem, który nie daje spać. Kiedy chłopak zaczął wychodzić z chwilowego otępienia, szybko odwróciła wzrok, wolałaby, żeby nie przyłapał jej na gorącym uczynku. Chciała, żeby się uśmiechnął, lubiła kiedy to robił, ba, bardziej niż lubiła, chociaż trudno jej było o tym rozmawiać. Zdaje się, że nie była najlepsza w mówieniu o uczuciach. tak, ona, Lily Evans, zawsze przygotowana i doinformowana, zawsze umiejąca sobie ze wszystkim poradzić. Ze wszystkim, tylko nie z normalnym życiem, można by dopowiedzieć. Słuchała jego słów, ale wyraz jej twarzy wskazywał na to, że nie do końca znajduje się ciałem i duchem w parnej łazience prefektów. To pierwsze posłusznie siedziało co prawda na nagrzanych, wilgotnych kafelkach, ale myślami dziewczyna wybiegła na spotkanie przyszłości, bo planowała, oj planowała przywołać jakoś na twarz Walta ten uśmiech, który rozgrzewał zawsze jej serce i sprawiał, że nawet na przenikliwym zimnie robiło się cieplej w środku. Z tych wcale nie aż tak bardzo mrocznych knowań wyrwało ją pytanie, skierowane bezpośrednio do niej (no cóż, nikogo innego, poza wdzięczącą się na witrażu syreną, nie było w pomieszczeniu), a więc niemożliwe do pominięcia milczeniem. - Poszłam za Tobą. Znaczy… Poszłam za kimś, kto w środku nocy wyszedł z Wieży całkowicie nielegalnie i potem okazał się Tobą. - odpowiedziała, jakby było to coś całkowicie normalnego i naturalnego, takie podchody w ciemnościach, w Hogwarcie, po godzinie policyjnej, z groźbą odnalezienia przez Filcha albo jego przezapchloną kotkę. Zignorowała końcówkę jego wypowiedzi. Gdyby sobie stąd poszedł, utrudniłoby to nieco jej dalsze plany. Właściwie wcale nie dalsze, bo czas na nie nadszedł właśnie teraz. Trzymajcie się mocno krzeseł, poduszek albo koców, panie i panowie. Podobnie postąpiła również z pianą, majestatycznym gestem ścierając ją jedynie ze swojej twarzy, nie kłopocząc się zaś doprowadzaniem do porządku pidżamy i włosów, co jedynie potęgowało absurd jej aktualnej prezencji. Lily podniosła się z kafelków i wyciągnęła dłoń w stronę Walta, chcąc pomóc mu ze wstaniem. Kiedy oboje byli już jak najbardziej w pozycji wertykalnej (Havoc nieco bardziej niż Ruda, ale co poradzić na różnice wzrostu), dziewczyna spojrzała na niego poważnie, usiłując w jakiś sposób zgasić psotne iskierki, które zaczynały migać w zielonych oczach. - Masz rację, dopadł Cie wymiar sprawiedliwości i musisz odpowiedzieć za swoje karygodne zachowanie. Jak można tak łamać regulamin, jak można nie stosować się do jego zasad, choć przecież oczywistym jest, że został on stworzony dla naszego dobra i bezpieczeństwa?! - głos Lily był spokojny i poważny, choć wewnętrznie chichotała ona w sposób zupełnie niestosowny dla swego jakże dojrzałego i poważnego wieku. Powinna w tej chwili zapewne zastosować jakiś szantaż emocjonalny albo, ewentualnie, rozpętać małe piekło, ale widocznie nie do końca się do tego nadawała albo była ciut mniej dojrzała niż rówieśniczki. W ostateczności to one mogły być jeszcze zbyt dorosłe jak na normy ziemskie. - Ściągaj sweter. - odezwała się, nadal utrzymując ten sam ton głosu, chociaż kąciki jej ust drgały w powstrzmywanym z całych sił uśmiechu.
Francis T. Lacroix
Temat: Re: Peryhelium. Sro 12 Lis 2014, 22:49
Walter.
Walter zadał sobie w tym momencie jedno elementarne, nieco egzystencjalne pytanie. Dlaczego sweter? I dlaczego Lily Evans, stojąca właśnie przed nim we flanelowej koszuli w przyjemnych odcieniach brązu, dodatkowo upaćkanej pianą prosiła go, nie, nie prosiła, stanowczo kazała mu się rozebrać i pozbyć tej warstwy odzienia wierzchniego. Dość puchatego, nie ukrywając. Gryfon odruchowo pogładził się po dzierganej powierzchni, prawie czując pod palcami wzór, którym go wyrobiono. Gęsty. I ciepły. Tutaj też było ciepło. I Lily patrzyła na niego nie mogąc wyraźnie powstrzymać śmiechu, ale trzymała się dzielnie, w przeciwieństwie do niego, którego zmieszanie zżerało od wewnątrz kawałek po kawałeczku. -Próbuję cię rozszyfrować, Panno Evans, ale nie potrafię. - stwierdził śmiejąc się cicho i kręcąc łagodnie głową, desperacko próbując ukryć zakłopotanie. Krasny rumieniec wypełzał mu zza kołnierza powoli i z uporem maniaka, nie dając się za nic wygonić, i ani spojrzenie Lily, ani temperatura mu nie pomagały w tej nierównej walce uzyskać chociaż minimalnej przewagi. Przetarł twarz dłonią, próbując doprowadzić się do porządku. Bez skutku, nawet minimalnego. Uniósł brwi pytająco i uśmiechnął delikatnie. Pociągnął za kołnierzyk swetra, nieco spięty, próbując jakoś ograniczyć swoją zbuntowaną nieco mowę ciała. Odkaszlnął. Raz, dwa, trzy. Już był ogarnięty. Pozornie. Przypomniał sobie nagle, że opuścił ręce i podniósł je znowu do góry. - Wiesz, jak ciężko się zdejmuje sweter z podniesionymi rękoma? Nie uczą was tego na tych Pogadankach-Dla-Prefektów? - stwierdził poważnie, przymykając oczy i kiwając głową z dezaprobatą, coraz bardziej rozbawiony. Otworzył jedno i spojrzał na Lily. - A ty jeszcze wymagasz, żebym zrobił to sam? Nie masz serca, Lilianne Evans. - szepnął, uśmiechając się pod nosem. Walter czuł jak boleśnie tłuką się w nim dwie sprzeczne wartości. Wiedział, jak to wszystko się skończy i miał stuprocentową świadomość, ze robi prawdopodobnie źle. Że powinien odwrócić się na pięcie i wyjść do dormitorium w wieży gryffindoru nie wspominając więcej o tej sytuacji, pozwalając Lily iść spać, tak, jakby to nigdy się nie wydarzało. Tak, jak by to się stało, gdyby był odrobinę mniej pierdołowaty i odrobinę mniej sobą. Prawdopodobnie, gdyby nie ten mały wypadek, nie mieliby szansy porozmawiać, spotkać się, zamienić chociaż dwóch zdań. Z jednej strony dziękował za taką sytuację, za szansę, a z drugiej stanowiła ona pewne przekleństwo, w którym musiał pilnować się, żeby nie zrobić zbyt dużego kroku w którąkolwiek ze stron. Bo mogło boleć bardziej, a nikt tego przecież nie chciał. A on przecież tego nie chciał. Nie dla Lily. Ale zawsze mógł dać jej jeszcze ten ostatni dzień. I sobie też, bez wątpienia. Chciał tego. Pragnął. Potrzebował tego ciepła, potrzebował czuć się jeszcze przez moment potrzebny i ważny w jej życiu. Nawet, jeśli to moralnie złe i skazane na porażkę oraz jeszcze większe wyrzuty sumienia. Przestąpił z nogi na nogę i założył ręce na siebie. - I, właściwie, od kiedy karą jest zdjęcie swetra? Jest mi gorąco. Proszę. Bardzo chętnie zdejmę sweter. - stwierdził odważnie, nie mając zielonego, a tym bardziej czerwonego czy pomarańczowego, czy jakiegokolwiek innego wyścigowego koloru, pojęcia, po co właściwe jest jej potrzebny rozebrany. Miał tylko pewne przeczucie, ze myśli dokładnie o tym samym, o czym on myśli. Ah, kłopotliwości. - Patrz, z jaką wprawą to zrobię. Jakbym całe życie nie robił nic innego. Właściwie, jest to bardzo bliskie rzeczywistości, ale… - mruknął dumnie i zaczął ściągać sweter, próbując nie zdjąć przy okazji piżamy spod spodu. Gustownej. W brązowo-białe pasy. Nie szare. Nie było na nich ani jednego odcienia szarości. Żadnego z pięćdziesięciu. Nawet z kołnierzykiem. Mógł ze spokojem uchodzić za kogoś w miarę eleganckiego. W swoim położeniu. Zaklinował się, moment mocując się ze swetrem. Wygrywał. Znowu. Przestał i westchnął głęboko, co było słychać nawet z miejsca Lily. W końcu ściągnął go, bohatersko i odetchnął. - ... nie mów nikomu, taki mały sekret. - dokończył, w końcu. Czuł się znowu swobodnie. Luźno, w jej obecności. Tak, jak w opuszczonej sali, kiedy dopuścili się zbrodni na, Merlinie czuwaj nad jego wierną dusza, Jaśku. Tak, jak podczas balu, kiedy wydukał z siebie bardziej złożone zdanie komplementu i może udało się nawet nie uciekać od niej wzrokiem. Nawet pamiętał jej sukienkę. Czerwona. Taka zwiewna u dołu, jakkolwiek profesjonalnie się to nazywało. Ale nie mógł ukrywać jednej rzeczy, że teraz wyglądała chyba nawet lepiej, niż wtedy. Może obudzona w środku nocy, z potarganymi włosami, niewyspana, w puchatych kapciach i flanelowej koszuli, ale taka mu się właśnie podobała. I uśmiechnął się na tą myśl, że taka Lily Evans jest. I jakie to szczęście. Nawet jeśli nie dla niego, to dla kogoś na pewno. Ostatecznie przecież. Miał nadzieję, że ten ktoś będzie umiał to docenić. Że to doceni. Bo było co doceniać. Całkiem dużo materiału do doceniania, stwierdził. Rzucił nakrycie koło książki, w bezpiecznym-i-w-miarę-suchym miejscu. Wygładził koszulę i założył ręce na siebie spoglądając na Lily wyczekująco. Zdjął sweter. Spełnił zadanie. Mały wielki sukces. Przeczesał włosy, które niebezpiecznie zwichrzyły się podczas walki ze swetrem i kołnierzem. Nie stali wcale aż tak daleko od siebie, właściwie, bliżej niż mu się wydawało, uśmiechnął się zmieszany i odkaszlnął, spoglądając w podłogę. Jeśli potrzebujesz modela do piżamowego aktu, niestety, jestem fatalnym wyborem. Prawdopodobnie ktokolwiek inny z którejkolwiek drużyny quidditcha jest lepszą opcją. Ja wiem, że ‘pałkarze pałkarze, doceniają ich malarze’ ale jestem radosnym odstępstwem. - stwierdził śmiejąc się cicho i wzruszając ramionami. Zmrużył oczy. -Iiiiiiiiii. - przeciągnął. - Chcę przypomnieć, że to jest jawne wykorzystanie autorytetu władzy i osoby mi bli...skiej. Bardzo. - podsumował rzeczowo przestępując z nogi na nogę. - Zdjąłem. I co teraz, Lily? - zapytał i spojrzał na nią. Uśmiechnął się, odruchowo, mimochodem, bez większego panowania nad sobą. I wypuścił powietrze z płuc błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. Wrócił do niej całą swoją uwagą i znowu zgarnął kłębek piany z jej ramienia na palec, delikatnie. Pyćnął Lily delikatnie w nos, zostawiając na nim biały puch i zaśmiał się cicho. -Hmm?
Lily Evans
Temat: Re: Peryhelium. Pią 14 Lis 2014, 16:51
Warto na samym początku wyjaśnić jedną sprawę, Lily, broń Merlinie w bokserkach w koty i nietoperze, nie miała zamiaru upokorzyć Walta. Bo też nie było przecież przed kim! W łazience, prócz chłopaka rzecz jasna, znajdowała się jedynie ona sama, żywiąca zbyt wiele ciepłych uczuć do niego (może nawet gorących?), aby chcieć zrobić cokolwiek, co mogłoby go skrzywdzić lub sprawić, że czułby się nieprzyjemnie, że cała sytuacja zdałaby mu się nie miłym spotkaniem w środku nocy, a karą za nieokreślone grzechy. Trzeba jednak przyznać, że bawiło ją przyglądanie się zakłopotaniu Waltera, tyle, że nie w sposób sadystyczny i okrutny, ale raczej pełen sympatii i z niej właśnie wynikający. Poza tym, być może w sposób ciut niekonwencjonalny, ale wypełniała postawione przed samą sobą zadanie. Zdecydowanie odciągnęła chłopaka od dręczących go nieprzyjemnych myśli. Przyglądała się jak zdradliwy rumieniec obleka tę miłą jej sercu twarz i kontynuowała żmudną i, bądźmy szczerzy, z góry skazaną na porażkę walkę z szerokim uśmiechem. Cierpliwie czekała, aż chłopak zdecyduje się, jaką przyjąć postawę wobec jej żądania, które było równocześnie niewinne i wyzywające, głównie dlatego, że nie było wiadomo, co nastąpi dalej i jaki obrót przybiorą sprawy w łazience. Z miną, która w zamierzeniach miała być kamienna, a w praktyce sugerowała głębokie rozbawienie, słuchała wywodów Walta, nie komentując ich i nie próbując mu przerywać. W pewnym momencie parsknęła jednak śmiechem, co szybko zamaskowała udawanym kaszlem. Wyobrażenie Filcha opowiadającego im o udzielaniu Pierwszej Pomocy w Sprawach Ściągania Swetrów było obrazem dość absurdalnym i komicznym, żeby nawet jej żelazna samokontrola się pod nim ugięła. Lily nie wiedziała, co właściwie dręczy chłopaka i że, w pewnym sensie, jest to także związane z jej osobą. Nie mogła też podejrzewać, że swoją prośbą budzi w nim dylemat nieco głębszy niż tylko “wstydzę się”, a “będę dzielny”. Skąd mogłaby wiedzieć? Jakim cudem miałaby cokolwiek podejrzewać? W tym momencie jej nieświadomość była błogosławieństwem, ale to przecież nie mogło trwać wiecznie. Nie da się ukrywać prawdy w nieskończoność. Przemilczenie, podobnie jak kłamstwo, ma krótkie nogi. Nie ma jednak chyba większego sensu takie wybieganie w przyszłość, w tej chwili byli tutaj, razem, blisko siebie zarówno w sensie geograficznym, jak i mentalnym. Przynajmniej Lily się tak czuła - bliższa mu niż kiedykolwiek, głównie dlatego, że chciała zaryzykować, chciała pozwolić sobie na odrobinę “szaleństwa”, które dla jej rówieśniczek było czymś oczywistym i normalnym, a dla niej nieco tajemniczym i niepewnym. - Będę patrzeć, obiecuję, że nie spuszczę z Ciebie wzroku ani na sekundę. Postaram się też nie mrugać. - odezwała się w końcu, siląc się na poważny ton, który wybrzmiał jednak dosyć komicznie, bo usiłowała zdusić w sobie rodzący się śmiech. Swoją obietnicę wypełniła jednak skrupulatnie, zapewne jedynie powiększając tym skrępowanie biednego Walta. - Mógłbyś to robić zawodowo, tak profesjonalnie go zdjąłeś, ale myślę, że masz przed sobą znacznie bardziej kuszące i ambitne perspektywy. - pochwaliła go ciepłym tonem, nie podejrzewając nawet, że i na jej policzki zaczyna wypełzać delikatny rumieniec - Twój sekret jest u mnie bezpieczny - obiecała solennie, kładąc na chwilę dłoń na sercu i równocześnie przyglądając się chłopakowi. - Muszę Panu powiedzieć, że prezentuje się Pan nader gustownie, Panie Havoc. - odezwała się po chwili, pozwalając sobie na szeroki uśmiech, który dobrze pasował do zawadiackiego spojrzenia, którym poczęstowała chłopaka. Nie wiedziała o czym właściwie myślał, ale kiedy przyłapała go na uważnej obserwacji jej skromnej osoby, sama poczuła się nieco… zawstydzona, to chyba dobre słowo, co oczywiście wcale nie sprzyjało powrotowi do stanu wyjściowego kolorytu jej policzków. Gdyby miała choć blade (badum) pojęcie, nad czym się zastanawiał, zapewne pokręciłaby jedynie głową. Nie uważała samej siebie za dobry materiał na dziewczynę. To był z resztą jeden z powodów, dla których dotychczas nie miała nigdy żadnego stałego partnera. Waltowi było do tego najbliżej, chyba dlatego, że czuła się przy nim inna, bardziej rozluźniona, bardziej sobą. Miała ochotę być mniej poważną Panią Prefekt, a więcej włożyć w każdą chwilę serca, radości, optymizmu. - Jest jeden poważny problem. - odparła znowu poważnie na jego słowa, marszcząc odrobinę ten sam nos, którego kształty miały za chwilą zniknąć za zasłoną piany. - Ktokolwiek inny, nawet gracz quidditcha, nie jest i nigdy nie będzie Tobą. Ty to Ty, po prostu. - dodała, patrząc na niego z niekrytą sympatią. I co teraz? Jak to co? J a k t o c o? - Teraz moja kolej, rzecz jasna. - odpowiedziała na jego pytanie, jakby to była największa w świecie oczywistość, kiedy już poradziła sobie z pianą na nosie. Stali dosyć blisko siebie, a on miał dłuższe od niej ręce, co działało na jego korzyść w tych okolicznościach. Właściwie w większości sytuacji był na lepszej pozycji, z tym swoim wzrostem, który sam jeden pozwalał odnajdywać w nim poczucie bezpieczeństwa, już nawet bez tego tysiąca innych cech i właściwości, które także wpływały na ten stan rzeczy. Lily sama pozbyła się puchatych kapci, odrzucając je zgrabnie w okolice Waltowego swetra, oraz rozpięła guziki góry flanelowej pidżamy, pod którą miała jeszcze biały podkoszulek (zimne noce są zimne, taka prawda). Nie chciała żeby ta sytuacja stała się niepokojąco jednostronna, jeszcze by ją ktoś oskarżył o zachęcanie do ekshibicjonizmu albo inną podobną bzdurę.
Francis T. Lacroix
Temat: Re: Peryhelium. Sob 15 Lis 2014, 03:23
Walter.
Panna Lily Evans coś knuła. Ona to wiedziała. Walter to wiedział. Wszyscy to wiedzieli. Cały, malutki świat zamknięty w tym momencie w malutkiej bańce wewnątrz łazienki prefektów wiedział, że Lily Evans, prefekt Gryffindoru coś szykuje. Tylko nikt, poza nią samą, nie wiedział co. Ale wprowadzało to atmosferę pewnej przyjemnej tajemniczości i niepewności tego, co będzie zaraz. I było wiele niewiadomych, tak dobrych niewiadomych z jej strony. - Zawodowo? Jeśli chciałaś, żebym ci zrobił nieporadny pokaz striptizu było po prostu powiedzieć. Ubrałbym się jakoś, żeby było się z czego rozbierać. A ja taki bez szalika. I jak mam cię uwieść moim zmysłowym pokazem? - zapytał wskazując na kupkę ubrań składającą się ze...swetra. Sztuk raz. Nie mógł znaleźć na tej kupce jego umiejętności gustownego poruszania się. Cóż. Nie mógł ich znaleźć od ponad kilkunastu lat. To coś oznaczało. Zdecydowanie. Musiał je gdzieś zgubić. Gdzieś bardzo dawno. Lily pozwalała mu gadać i ględzić, ale śmiała się przy tym, co jego samego, też bez wątpienia wprowadzało w stan rozweselania. Ładnie się śmiała, miło. No i - śmiała się! Więc były powody. Dobry humor, lepszy humor. A to nagroda, dość solidna, za wykonane ‘zadanie’. -Panno Evans, jeśli ja się prezentuję nader gustownie, to brak mi słów, żeby opisać, jak prezentuje się Pani! I mam tu na myśli bardzo pozytywne zabarwienie. - doprecyzował, uśmiechając się szeroko i pokazując ósemki, które jeszcze, chwała Merlinowi, nie zaczynały mu rosnąć. I dobrze. Zaboli później. Sprytne. Jeśli Walter Havoc nie rumienił się wcześniej albo było to sprawą niedostatecznie widoczną to z pewnością zaczął się rumienić właśnie teraz. Zdradliwe, krasne plamy nie chciały za nic opuścić widoku młodego Gryfona, a ten nie miał zbytnio ani mocy, ani pomysłu, ani właściwie chęci z nimi walczyć. Przez myśl przeszedł mu wcześniej żart, pomysł na ripostę, by zapytać, czy skoro teraz sam się rozebrał, to czy Lily zrobi dokładnie to samo. I chociaż nie wiedział dlaczego kazała mu zdjąć sweter miał świadomość, że ona żadnego swetra na sobie nie ma, bo i przybiegła tutaj za nim tak, jak wstała z łóżka. Z dodatkiem kapci. Dlatego kiedy tylko usłyszał odpowiedź Lily, banalnie proste ‘Teraz moja kolej.’, rzucone, jakby to było nigdy nic, onieśmielił się jeszcze bardziej. Cóż. Panie Havoc. Podążył wzrokiem za puchatymi kapciami lecącymi gdzieś poza scenę, ale szybko jego uwaga wróciła do stojącej przed nim Pani Prefekt. Z początku nieco skonsternowany przyglądał się sprawnym ruchom dłoni Lily, które odpinały jeden guzik flanelowej koszuli po drugim bez najmniejszego zawahania. Przeskakiwał wzrokiem razem z dłońmi Panny Evans, nie do końca zdając sobie ze stopnia, w jakim skupił całą uwagę na tej prostej czynności, i jak jakaś prosta, ale wszechogarniająca fascynacja nie pozwoliła mu oderwać spojrzenia. Otrząsnął się po chwili, niepewny czy bardziej onieśmielony tym, co się dzieje, czy swoim niezbyt dyskretnym zachowaniem sprzed paru sekund. Potrząsnął głową i wymruczał ciche słowa przeprosin. Zastanawiał się, co właściwie się w tym momencie dzieje. Miał zbyt dużo rozłożonych w głowie scenariuszy potencjalnych zdarzeń, ale żaden nie pasował mu w żaden sposób do tego, co kombinowała Panna Evans uśmiechając się przy tym zawadiacko i ze szczerym rozbawieniem. Wrócił do niej wzrokiem i nie mógł zrobić nic innego jak tylko dopowiedzieć tym samym, w tej sytuacji. Stał tak parę sekund, spoglądając na Lily i zapominając na moment o całej absurdalności tej sytuacji, o tym, że jest środek nocy, o tym, że nie mają prawa tu właściwie być. O tym, że stoją tak blisko siebie, nie wiedzieć od kiedy. O tym, że właściwie to może być ostatni raz, kiedy stoją tak blisko i, że nigdy więcej to się może nie powtórzyć. Walter to wiedział. Miał bolesną świadomość tego faktu i chłonął jej obecność całym sobą, korzystał z tej chwili i swojej wiedzy. Mimochodem zapamiętywał wszystko, odczuwał wszystko i walczył z bolesnym poczuciem, że powinen przerwać i zaoszczędzić Lily późniejszego bólu, oraz własną potrzebą jakiekolwiek bliskości albo chociaż prowizorycznego pożegnania. Przeczesał włosy palcami i odkaszlnął cicho w dłoń. Zasługiwała na to, żeby mieć ten moment, ten wieczór. Ale tak samo nie zasługiwała na to, żeby potem być samej. Miał nadzieję, że znajdzie się jakiś Ktoś, który się zajmie Lily. Może ktoś lepszy, mądrzejszy, pewniejszy. Może zapomni o Walterze za jakiś czas, co było z jednej strony bolesną a z drugiej pokrzepiającą myślą, bo pozostawiało możliwość, że nie będzie bolało aż tak. Skrzywił się w myślach nieco, nad słodyczą i goryczą tej sytuacji. Musiał wymierzyć proporcje, czego chciał skosztować i dać Lily teraz, a z czym ją zostawić. Co było trudne. Awykonalne. A podejście obiektywne praktycznie niemożliwe. Westchnął cicho i przeczesał włosy dłonią, były wilgotne, od tego parnego powietrza. Półmrok jakoś wszystko ułatwiał. Ciemność ułatwiała wiele rzeczy, pomagała w wielu rozmowach i trudniejszych chwilach ogarnąć się nieco, uciec od wszystkiego na moment. I Walter tak właśnie nieco uciekał, ale już nie chciał. Nie dzisiaj, nie teraz. Widział, jak Lily się przy nim zmieniała, rozluźniała. Jak inna była przy Potterze, albo nieznanych sobie uczniach. Ale cieszył się, że znajdowała w nim schronienie, gdzie mogła być sobą i wiedziała, ze jej nigdy nie oceni. Zaśmiał się cicho pod nosem i uśmiechnął ciepło do Lily. -Mogę? - zapytał cicho, ledwie przebijając się przez szmer wody w tle i odgarnął niepewnie, delikatnie, kosmyk nieco pokręconych już włosów, który bezczelnie wpadał Pannie Evans w oczy. Szybko przeszedł od rozważań, czy przypadkiem nie zachęca go do ekshibicjonizmu w ramach zadośćuczynienia i nauczki, do wodzenia wzrokiem w dość zagubiony i sentymentalny sposób po twarzy Lily. Umiejscowił dłonie delikatnie na kołnierzu flanelowej koszuli, czując przyjemną, chropowatą fakturę materiału i jego ciepło. Raz dwa jednak spostrzegł się, że chyba sobie pofolgował i speszył się, co nie jest dla nikogo zaskoczeniem. - Ouh. Wybacz. - rzucił cicho i cofnął się pół kroku. Pobudka, Panie Havoc. Ukłonił się dworsko, w pas, teatralnie nieco odgarniając niewidzialnym kapeluszem nieco bardziej widzialny zwykle kurz z podłogi. Dalej zgięty w pół podniósł głowę. - Panno Evans, czy życzy sobie Pani mojej pomocy i mam zabrać pani płaszcz? - zapytał, unosząc głos w nienaturalny sposób i wypełniając go jakąś pokrętną, niezrozumiałą formą elegancji. Sam wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy (tak, jak zwykle) ze spodniami naciągniętymi na spodnie od piżamy i nieporadnie pogniecioną koszulą, ale trzymał fason. Na tyle, na ile umiał. - Chociaż, nie mam pojęcia, Lily, co ty właściwie knujesz. - dodał, uśmiechając się serdecznie. - Więc chyba wypadałoby mi powiedzieć. Chociaż, chyba to Pani prowadzi?
Lily Evans
Temat: Re: Peryhelium. Pon 17 Lis 2014, 16:25
- Gdybyś chciał, wcale nie potrzebowałbyś do tego szalika. - odrzekła wesoło, chyba zapominając się ugryźć w język i postępując zdecydowanie nazbyt spontanicznie, co nie było w jej stylu. Należała raczej do osób racjonalnie podchodzących do każdej sytuacji i lubiących roztrząsać wszelkie za i przeciw. A tutaj proszę, peplała, co jej ślina na język przyniosła. Może trochę dlatego, że przynajmniej częściowo koncentrowała się na tym, żeby jej plan przebiegał gładko i bez zakłóceń. W tym momencie należałoby oddać Waltowi, że był zacnym materiałem do takich knowań, bo (mniej lub bardziej chętnie) poddawał się jej prośbom, sam chyba także ciekaw do czego to wszystko prowadzi. Dygnęła zabawnie, kiedy chłopak pochwalił jej strój, palcami chwytając luźny materiał flanelowych spodni od pidżamy. Atmosfera pomiędzy nimi wróciła do tej przyjemnej, dającej wytchnienie normy i humor Lily uległ widocznej poprawie. Nikt inny nie potrafiłby chyba sprawić, że w środku nocy, nielegalnie robiłaby coś takiego. Co takiego? Cóż, na to musimy jeszcze trochę poczekać, ale tylko chwilę. Trzeba przyznać, że Lily całe to rozbieranie poszło odrobinę lepiej. Pewnie dlatego, że była na to psychicznie przygotowana od chwili, w której w jej głowie odmalował się potencjalny plan tego niezwykłego spotkania. Musiało już być koło czwartej nad ranem, choć witrażowe okno nie pozwalało dokładnie określić godziny, a ktoś sprytny zapomniał o umieszczeniu w łazience zegara, zapewne po to, aby nikt nie spieszył się z kąpielą. Z przyjemności należy wszak korzystać jak najdłużej, z tych, rzecz jasna, które są niegroźne dla otoczenia. Sposób w jaki Walt przyglądał się żmudnemu procesowi rozpinania guzików, mocno rozbawił Lily, która musiała aż przygryzać wnętrze policzka, aby powstrzymywać się od uśmiechu. A i tak nie wychodziło jej to najlepiej. Mamrotliwe słowa przeprosin zbyła lekkim wzruszeniem ramion, które zaginęło gdzieś w przestrzeni, kiedy Walt wyciągnął ku niej ręce i dotknął jej włosów, a potem kołnierzyka. Lilka zamarła i z rozwartymi oczami przyglądała się wszystkiemu, przyglądała się jemu, Walterowi Havocowi, zastanawiając się czy to już..? Nie. Wycofał się po raz kolejny, może dlatego, że nie doslyszała tego ciuchutkiego “mogę?” i nie odpowiedziała na nie, pozostawiając go w niepewności, a może ze względu na to, że wiedział. Wiedział co będzie dalej, że właśnie NIE MA dalej, że jest ten moment, a potem niepewna przyszłość, która nie rokuje dla nich najlepiej. Dla niego i dla niej, razem. - Nie mam czego. - udało się jej z siebie wydusić, trochę niepewnym tonem, który sprawiał, że zdanie to zabrzmiało jak pytanie. Ledwie zdążyła dojść do siebie, przekonując się, że bez względu na wszystko powinna po prostu kontynuować swój plan, kiedy Walt sam przywrócił uśmiech na jej twarz. I nieświadomie wszedł w rolę, którą dla niego przewidziała. - Niezwykle Pan uprzejmy, Panie Havoc. Będę zobowiązana. - odparła, tym razem pozwalając sobie na lekki uśmiech i podając chłopakowi górę od pidżamy niczym drogocenny płaszcz z norek. Wykorzystała chwilę jego nieuwagi na to, aby dokładnie mu się przyjrzeć i uśmiechnęła się pod nosem. Rozczochrane włosy, nieporządny strój oraz te bose stopy, to wszystko sprawiało, że Walt wydawał się taki swojski, bliski, ciepły, namacalny. Jak przytulna kuchnia w środku zimy, z czajnikiem, herbatą i ciasteczkami. Gdyby wiedziała o czym chłopak myśli, gdyby wiedziała choć częściowo, powiedziałaby mu na pewno, że nie chce nikogo mądrzejszego, silniejszego, innego po prostu. Że to on, taki, jakim był, jest jej potrzebny. - Myślę, że na taką okazję jak dziś, powinien Pan zdjąć jeszcze wierzchnie spodnie, jak Pan sądzi? - zasugerowała niezobowiązującym tonem i zza gumki spodni wyciągnęła różdżkę (fakt, wsadzanie jej tam nie było najmądrzejsze). Zaczęła mamrotać coś pod nosem i po chwili powietrze wypełniły łagodne dźwięki pamiętnego walca, którego tańczyli kiedyś razem, na balu. - Panie proszą Panów. - zakomenderowała i podeszła do chłopaka, pochylając przed nim głowę i wyciągając do niego dłoń. - Zatańczymy? - zapytała cicho, z nadzieją, wskazując na powierzchnię basenu, którego tafla unieruchomiona jakimś zaklęciem, stanowiła całkiem dobry parkiet.
Francis T. Lacroix
Temat: Re: Peryhelium. Pon 17 Lis 2014, 20:42
Walter.
Przyjął od niej złożoną piżamę z ukłonem i odłożył delikatnie, na górkę z pozostałych ubrań, dbając przy tym, żeby flanelowa koszula nie dotykała mokrej podłogi. Kto chciałby potem ubierać się w wilgotne ubrania? Zwłaszcza do snu? Zwłaszcza o tej porze roku? Nie miał pojęcia, ale zgadywał, że nie jest to Lily. Spojrzał znowu na Panią Prefekt, która dobywała różdżki. Zwykle tego typu sytuacja mogłaby zostać odebrana jako pewne zaskoczenie, sporo osób wpadało w pewne zakłopotanie, kiedy nagle wyciągano przy nich różdżki, ale Walter się nie przejmował. Przecież Panna Evans nie zrobiłaby mu nic złego. To byłoby pewne. I dlatego, miedzy innymi, bez oporów robił to, o co go wyraźnie prosiła. -Mógłbym ci podać pięćset dwadzieścia osiem argumentów z księgi ‘Bezpieczeństwa i Higieny Magii’ Zezeldy Shnapps, które potwierdziłby, że noszenie różdżki za gumką od spodni jest średnio bezpieczne. - zaśmiał się cicho na wspomnienie przypadku czarodzieja, który… albo nie ważne. O niektórych rzeczach lepiej nie wspominać. Pokręcił głową słysząc, że każe również zdjąć mu spodnie. Nie wiedział, jaka siła kazała mu się ubrać na cebulkę, ale wiedział jaka kazała mu się rozbierać. I miała na imię Lily. -Oh! Dobrze, że zaznaczyłaś. Jeszcze przypadkiem zdjąłbym spodnie spodnie, zamiast wierzchnich spodni i zostałbym w samych skarpetkach. A nie. Nie mam skarpetek. Zostałbym. - mamrotał ściągając niezdarnie jedną warstwę materiału z drugiej, starając się przy tym nie rozebrać do naga, co byłoby niewątpliwie bardzo kłopotliwe i bardzo niezamorzone. Złożył spodnie w kostkę i rzucił za siebie, licząc, że trafi na pozostałą kupkę ubrań. Odwrócił się, chcąc sprawdzić własną celność, a widząc warstwę brązowego materiału leżącą w nieładzie w okolicy walterowego swetra, oraz koszuli Lily wydał z siebie krótkie Taaaaaaak. Otrzepał spodnie od piżamy i wygładził je lekko. Podwinięte nogawki zdecydowanie nadawały mu szyku i stylu, którego niestety nie miał pod dostatkiem. Ale oboje wyglądali bardzo… po prostu. Jednak było w tym coś magicznego. Był w znajomości pewien moment, kiedy przestawało się nawet zauważać drugą osobę w sensie fizycznym, na słowo “Lilka” pierwszym co przychodziło do głowy Waltera nie były ciemnorude włosy, niezbyt pokaźny wzrost oraz określona budowa ciała. “Lilka’ kojarzyła się ze świętami, z ciepłem, z książkami, z zapachem przyjemnego kurzu, z fakturą wełny, z kocem. Nie chodziło o obraz, chodził o odczucia. Takie proste. Takie od serca. -Z tobą? Zawsze. - powiedział, uśmiechając się lekko i ujmując łagodnie dłoń Lily, zdecydowanie delikatniejszą od niego, zdecydowanie mniejszą. Zaprowadził Panią Prefekt na środek prowizorycznego parkietu i obrócił ją, na ile umiał, na ile był w stanie zrobić to w miarę elegancko i delikatnie, do siebie. -To dla mnie zaszczyt, Lily Evans. - dodał po chwili. Leniwym nieco, oraz niepewnym, ruchem dotknął gryfonkę w talii i przesunął dłoń na plecy, obok łopatek, gdzie teoretycznie się powinna znajdować podczas tańca. -Jak dobrze, prawdopodobnie, pamiętasz - jestem miernym tancerzem. Ostrzegałem, żeby nie było. - dodał wyjaśniająco, uciekając wzrokiem na podłogę. Zaśmiał się cicho, na wspomnienie balu. -Tak. Pamiętam. Nie jesteś meduzą. - powiedział, przypominając sobie tamtą rozmowę i spojrzał Lily w oczy. Walter Havoc miał nieopisane szczęście umieć uczyć się na błędach. Nieco nieporadnie. Nie zawsze skutecznie, ale próbował. A to było ważne. Zacisnął delikatnie drugą dłoń, w które trzymał rękę gryfonki, jakby na znak, że zaczynają. Z początku nieco trzymał dystans, zupełnie jak tamtego wieczoru. Wiele rzeczy było tak podobnych a jednocześnie tak innych od nocy Balu. Był Walter i była Lily, to się nie zmieniło. To się nigdy nie zmieniało, chociaż działo się dużo, zarówno między nimi jak i dookoła. Świat się zmieniał, ludzie się zmieniali, ale jakoś trzymali się razem. Walter z goryczą zauważył, zwrócił sam sobie uwagę, że zepsuje ten równy układ. I zrobi to dla Lily bardzo nagle, bardzo brutalnie, może zostawiając ją z pewnym poczuciem winy, którego nigdy nie chciał na nią zrzucić. -Wiesz, nigdy nam się nie udało ani razu dotańczyć walca do końca. - zauważył półgłosem. Nie byli od siebie daleko. Właściwie, byli bliżej niż zwykle im się zdarzało. No i dystans był kwestią zmienną. Pół metra w tłumie było zupełnie czymś innym niż pół metra na osobności. Pół metra, kiedy nie trzeba się zbliżać, a chce się. Kiedy wynika to z prostej potrzeby poczucia czyjejś obecności nieco bliżej, nieco bardziej. I tak samo jak zbliżali się fizycznie tym Walter odczuwał mniejszą potrzebę mówienia głośno, a większą szeptania. Tak wydawało się stosowniej, intymniej. Tak mówiło się rzeczy, które były przeznaczone tylko dla uszu Lily Evans, a nie kogośtam innego. Jakoś tak w tych luźnych krokach, ignorowaniu muzyki przysunął się nieco bliżej i oparł brodę na czubku głowy Pani Prefekt. Walter zauważał małe rzeczy. Małe tylko pozornie, bo w swojej naturze bardzo duże i bardzo istotne. Lily była ciepła. Przyjemnie ciepła. Było czuć, że nie tak dawno wyszła z łóżka. Dobrze mu się z nią tańczyło. Dobrze mu się z nią było. Naturalnie.
Lily Evans
Temat: Re: Peryhelium. Sro 19 Lis 2014, 21:55
- Dokładnie pięćset dwadzieścia osiem? - zapytała rozbawiona - Poprosiłabym Cię, żebyś mi je przedstawił, gdyby nie to, że mamy chyba ciekawsze rzeczy do robienia. - dodała po chwili. Cóż, dobrze wiedziała, że trzymanie różdżki za paskiem spodni nie jest zbyt mądre ani bezpieczne. Problem w tym, że wyrwana ze snu w środku nocy, nie zastanawiała się specjalnie nad takimi kwestiami. Cud, że w ogóle wzięła ją ze sobą! Nie sądziła przecież, że czeka ją wycieczka po całej szkole. Teraz dla odmiany to ona mogła poprzyglądać się jak Walt walczy ze spodniami. Trzeba mu przyznać, że uczynił z tej prostej czynności całkiem zabawne widowisko, co odbijało się na twarzy Lily, którą zdobił coraz szerszy uśmiech. Zaklaskała mu głośno, kiedy w sposób godny podziwu umieścił kolejną część nadprogramowej garderoby obok pozostałych i zawtórowała swoim “brawa!” Waltowemu “taaak”. I oto nadszedł ten moment, kiedy ściągnięcie czegokolwiek jeszcze przez którąkolwiek ze stron mógłoby być kłopotliwy i trochę krępujący, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności. Dobrze więc, że Evans przeszła płynnie do następnego punktu programu, sprawiając chyba przyjacielowi przyjemność, jeśli mogła coś wnioskować po jego uśmiechu. Doskonale pamiętała tamten Bal, także z powodu tego, co wydarzyło się, kiedy już opuściła Wielką Salę z Potterem. Taniec Waltem żywo malował się wciąż w jej głowie i potrafiła go przywołać sekunda po sekundzie, no, prawie, bo jednak czas robił swoje i pewne elementy rzeczywistości ulegały rozmyciu, nieważne jak bardzo Lily usiłowała z tym walczyć. Wtedy oboje byli pięknie ubrani, ich twarze skrywały maski a do tańca przygrywała cała orkiekstra, teraz zaś byli tacy po prostu, wyrwani ze snu, wyciągnięci z łóżek w środku nocy, poczochrani, w pidżamach, w łazience, a nie wystrojonej Wielkiej Sali. Dla dziewczyny było jednak coś magicznego w tym “po prostu”. Nie potrzebowała specjalnych okoliczności, nawet wolała to przypadkowe spotkanie i zainicjowany potrzebą serca taniec. Był bardziej naturalny, cieplejszy, bliższy, bardziej ich. No i… mniejsze było prawdopodobieństwo, że ktoś im przerwie. A już zwłaszcza James Potter. Pozwoliła się prowadzić, pozwoliła Waltowi przejąć kontrolę nad sytuacją i nie było dla niej ważne, że robi to nieporadnie i cokolwiek nieprofesjonalnie. Przecież nikt nie będzie ich oceniał, byli tutaj tylko oni i nie liczyło się to, czy tańczą dobrze technicznie. Miało być im przyjemnie, miło i było, przynajmniej dla Lily. Lubiła znajdować się w jego ramionach, czuła się w nich bezpiecznie, jakby na chwilę wszystkie problemy dnia codziennego traciły na znaczeniu, jakby mogła na moment ukryć się przed światem, który normalnie nigdy nie spuszczał jej z oczu. Było w Walcie coś magicznego, w jego uśmiechu, w jego cieple, nawet w jego nieśmiałości. Coś, co odróżniało go od wszystkich innych znanych Lilce chłopaków, a już na pewno od nachalnego Rogacza. Był spokojną przystanią, do której można było zwinąć w czasie sztormu. Albo nawet niezatapialnym statkiem, załodze którego nie straszne były żadne przygody, nawet te trudne czy nieprzyjemne. - To nie ma znaczenia, w razie potrzeby mogę Ci stanąć na stopach. Wtedy mnie nie podepczesz. - zaśmiała się cicho, chociaż ta opcja nie wydawała się tak zupełnie pozbawiona sensu. Choć w takiej sytuacji dystans pomiędzy nimi zostałby zmniejszony niemalże do zera, a Walt, świadomie bądź nie, wciąż go utrzymywał. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy przywołał jej słowa z Balu. Jak tak dalej pójdzie, niedługo mięśnie policzków zaczną jej protestować. Nie była przyzwyczajona do takich dawek radości. - Nigdy ani razu? - podchwyciła rozbawiona, po chwili jednak odrobinę poważniejąc, aby nadać stosowny ton kolejnym swoim słowom - Niektóre tańce nie powinny się kończyć, nie chce się, aby się skończyły. Myślę, że ten nasz do takich należy. A Ty? - zapytała go ciepłym tonem, z zadowoleniem obserwując jak zmniejsza się dzieląca ich odległość. W końcu zaś nie było już nawet centymetrów, a broda Walta oparła się o głową Lily. Dziewczyna przemieściła dłoń z ramienia przyjaciela na jego klatkę piersiową, pozwalając na to aby walc zamienił się w przyjemne kołysanie. Mogłaby tak częściej. Mogłaby tak zawsze.
Francis T. Lacroix
Temat: Re: Peryhelium. Nie 23 Lis 2014, 14:58
Walter.
Gula w walterowym gardle rosła z każdą sekundą, bardzo nieprzyjemnie przypominając mu, że jest właściwym, głównym, ‘tym złym’ tej krótkiej historii. I kolejne słowa Lily wcale nie pomagały pozbyć się tego paskudnego uczucia w przełyku, a jedynie zwiększały jego zasięg ostatecznie uniemożliwiając jakąkolwiek odpowiedź, a wszelkie próby odcinając od możliwości jakiegokolwiek powodzenia. W efekcie Walter stał, nie robiąc nic zbyt złożonego poza tym, niezbyt nawet dając po sobie poznać, że chce coś powiedzieć, w sposób bardzo dla siebie charakterystyczny dusząc wszystko w środku i zostawiając na potem, zgodnie ze swoim paskudnym zwyczajem kiszenia problemów w sobie. Oczywiście, świadomość faktu, że rani przy tym Lily dużo bardziej, niż samego siebie nie pomagała, bo intensywnie ciążyła. Powinien umieć mówić. Chciał mówić, ale jeśli czegoś nie potrafił zrobić właśnie w tym jednym konkretnym momencie, w tej jednej konkretnej chwili i tej, jednej, konkretnej osobie jaką jest Lilianne Evans, to mówić. Westchnął tylko cicho, wypuszczając przez moment trzymane powietrze i godząc się po części z nieprzyjemnym uciskiem pod sercem, który wyraźnie dawał mu znać, że to, co zrobi jest paskudne, skazując panią prefekt na TO. Na Walter wiedział co, a Lily jeszcze nie. Przestąpił z nogi na nogę, czując dłoń Panny Evans na swojej piersi, przesuwającą się z ramienia na wysokość serca. Jeśli wcześniej nie poczuła jak bardzo serce łomocze mu, przebijając się przez klatkę z klatki piersiowej, materiał ciepłej koszuli oraz odgłos szmeru wody w tle, to na pewno poczułaby to teraz, bez najmniejszego problemu. Dwukrotnie szybsze, niż uderzenia zegara w pokoju wspólnym, bijącego równo raz na sekundę, dwukrotnie szybsze niż być powinno, w sposób podstępny zdradzając go w pewnym stopniu, zdradzając fakt, że się przejmuje i martwi. Chociaż, nie miał sam pewności, czy to dobrze, czy źle, w tej sytuacji. Na pewno nie zmieniało to faktu, ze uparcie nie był w stanie wycisnąć z siebie ani słowa. Przerwał na moment rytmiczne bujanie się w rytmie i wyplątał swoją dłoń z dłoni Lily delikatnie. Na chwilę nawet było mu dziwnie, z ręką tak wolną, ale szybko znalazł odpowiednie zajęcie i po prostu zanim ostatecznie odpowiadając na pytanie, przerwał bezsensowną walkę z gulą w gardle i objął Lily. Mocno, właściwie, mocniej niż mu się zdarzało. Z pewną bolesną świadomością, że to bardzo prawdopodobnie już się nie powtórzy, że to ostatnia okazja, kiedy może to zrobić. Mruknął coś niezrozumiałego we włosy Lily i uznał, że to wystarczy, jako odpowiedź, biorąc pod uwagę, że to jedyna odpowiedź na jaką było go w dużej mierze stać. Po dłuższej chwili odsunął się nieco. Miał tylko cichą nadzieję, że nie poślizgnie się na tafli, która pokrywała teraz wodę. Przesunął po niej stopami. Gładko, ale podejrzanie ciepło. Westchnął, odsuwając się od Gryfonki. -Myślę, że skoro kazałaś mi się rozebrać, to wiem co teraz knujesz, jednak… - Walter wyciągnął różdżkę zza gumki spodni, ignorując każdy z pięciuset ośmiu powodów i uśmiechając się nieco awanturniczo. -Może mi to wybaczysz, a takiej okazji nie można zmarnować. Najwyżej okaże się, ze nie zgadłem. Cóż. Może przeżyję jakoś taką porażkę. Może. Spróbuję. Będę dzielny. - dodał wyjaśniająco, kręcąc kijkiem w powietrzu parę nic nie znaczących kółek, prawdopodobnie łamiąc kolejne zasady bihpim. -Geronimo. - rzucił spokojnie, półgłosem. Wskazał na taflę pod nimi i machnął różdżką energicznie. Łazienka prefektów miała to do siebie, że była dostatecznie głęboka, aby nikt tutaj nie zginął. Z resztą, mało komu się to opłacało, tak naprawdę nikomu. To proces dość permanentny i nie byłby najlepszym zwieńczeniem takiego spotkania. Oboje bultnieli w wodę z gracją śliwki, która wpada bezwładnie w kompot. Przyjemnie ciepła woda nie potrzebowała dużo czasu, żeby przemoczyć dwójkę do suchej (ah, te przewrotne frazeologizmy) nitki. Walter przetarł mokrą dłonią twarz, odgarniając włosy na bok i zaśmiał się głośno. Przegonił ręką pianę, której na powierzchni już-wody było pod dostatkiem i przerzucił jej nieco na boki. Biała i puchata. -Rzeczywiście, przyjemne macie tutaj warunki. - stwierdził z uznaniem powtarzając swoją tradycyjną już czynność z nabieraniem piany na dłonie i dmuchaniem w nią. -Śnieg. - zrelacjonował, kiedy mydliny osiadły gdzieniegdzie, czyli wszędzie. Było mu zaskakująco wygodnie, jak na kogoś kto właśnie nagle wpadł do wody. Bo to zupełnie nie tak, że to stało się tylko i wyłącznie przez niego. Ani troszkę. Spojrzał na Lily szukając jakiejkolwiek reakcji, na to wszystko. Uśmiechnął się i przybrał poważny wyraz twarzy, Walter numer 213. -A ty widzisz? Znowu się upaćkałaś. Oh, ty. Jak ty to robisz? No ja nie wiem, nie wiem. - wypeplał tonem tak bardzo podobnym do tego jego babci i strzepnął delikatnie z lilkowego ramienia kawałek piany, a potem, po chwilowym zawahaniu, kolejny, z włosów. Wypłukał dłoń z białego puchu w ciepłej wodzie. -Mam wrażenie, że jeśli ktoś tutaj znajdzie to… - ciągnął w międzyczasie wystawiając jedną rękę spod powierzchni wody. -Raz. Będzie miał bardzo dużo pytań. - wyciągnął drugi palec, akcentując, jak wybitny jest w tak złożonej czynności jaką jest liczenie. -Dwa. Możemy mieć kłopoty. Nie, żeby mnie to jakkolwiek przerażało, albo zniechęcało do bycia tutaj z tobą. Bo nie zniechęca. Właściwie, nie wiem, czy coś może.
Lily Evans
Temat: Re: Peryhelium. Wto 25 Lis 2014, 13:28
Nie powiedziałabym chyba, że Walt był “tym złym”. Był człowiekiem. Po prostu. Koniec i kropka. Miał prawo posiadać wady, miał prawo nie być ideałem i czasem się mylić, miał wreszcie prawo uciekać, chociaż musiał się liczyć z tym, że w procesie może poranić ludzi dookoła. Taką Lily na przykład, która choć nie była świadoma wielu rzeczy, które mogłyby i na pewno sprawiłyby jej ból, nie mogła nie zauważać, że Walt czegoś jej nie mówi. A konkretniej, że nie mówi jej wielu rzeczy. Że, choć są przyjaciółmi, wciąż pozostaje wiele tematów, których nie poruszają. Żeby jednak być sprawiedliwym, należałoby chyba podkreślić, że działało to w obie strony. Zdaje się, że w jakiś sposób, całkowicie niewerbalnie i do pewnego stopnia chyba także nieświadomie, ustanowili, że jedną z najważniejszych zasad ich relacji, będzie nie naciskanie drugiej strony. Jeśli jedno z nich nie chciało o czymś rozmawiać, to drugie wycofywało się najczęściej, gryząc się w język, nawet jeśli sytuacja sprawiała, że chciałoby się dociekać, po prostu wiedzieć, choćby dlatego, żeby móc jakoś pomóc. Pytanie brzmi jednak, czy to pomagało im unikać kłopotliwych sytuacji i kłótni, czy raczej zamykało im drogę do głębszego zrozumienia, do tego, aby każde z nich posiadało pełen obraz sytuacji i mogło się w nim swobodniej poruszać. Tak, odpowiedź na to pytanie mogłaby być fundamentalna i niezwykle wręcz istotna, ale chyba już nie teraz. Dlaczego? To wiedział Walt, a Lily jeszcze nie. Kiedy więc przesunęła dłoń na serce chłopaka, bijące w tak niepokojąco szybkim tempie, mogła i pomyślała sobie wiele różnych rzeczy, a jej zielone oczy pytająco wzniosły się na twarz chłopaka (razem z podbródkiem dziewczyny, co wymuszała różnica wzrostu). Nie uzyskała żadnej konkretnej odpowiedzi, bo już chwilę później znalazła się w zadziwiająco jak na Waltera silnym uścisku, który instynktownie odwzajemniła, wciskając twarz w nasyconą znanym jej dobrze zapachem koszulę, miekką i ciepłą. Teraz jeszcze lepiej niż wcześniej słyszała, czy może raczej wyczuwała przyspieszone bicie jego serce, ale znowu nie odezwała się ani słowem. Może dlatego, że zanim zebrała się w sobie, zanim udało jej się pozbierać rozpierzchnięte po głowie myśli w jednym miejscu, Walt zarządził zmianę nastroju. Na początku nie zrozumiała o co mu chodzi. Wciąż pozostawała przy swoich wątpliwościach i rozterkach, co sprawiło, że zanim pojęła jego intencje, było już za późno. Właściwie za późno, bo udało się jej jeszcze wykrzyknąć “Walt, ja…”, zanim wpadła do wody z głośnym pluskiem. Oczywiście, nic sobie nie zrobiła. Nie wpadajmy w panikę, nie budujmy niepotrzebnego nikomu do szczęścia dramatyzmu, po prostu była mokra od góry do dołu, razem z ubraniami, które oblepiły jej ciało jak druga skóra i zdecydowanie nie nadawały się już, żeby w nich wejść do łóżka. Ba, nawet maszerować przez zlodowaciałe korytarze Hogwartu, ale tym będziemy martwić się później. Rozpaczliwym ciut gestem odgarnęła z oczu włosy, które w tej chwili zamieniły się w spieniony wodospad miedzi i chyba już nie dało się im w żaden sposób pomóc. Walczyła ze splątanymi końcówkami przed dłuższą chwilę, nieco na oślep domniemując gdzie może stać Walt i zwracając się do niego na poły poirytowanym, na poły rozbawionym tonem. - Kazałam Ci się rozebrać na wszelki wypadek. Nie wiedziałam, czy moje zaklęcie wytrzyma… Cóż, jak widzę nie wytrzymało. - zakończyła, w końcu poddając się i jedynie odgarniając loki na czubek głowy, przez co zyskała nieco nadprogramowych centymetrów. I w tym właśnie momencie kilka placków piany opadło na nią, dopełniając jej dość żałosnego wyglądu i sprawiając, że potrząsnęła głową i w końcu poddała się uśmiechowi. Owszem, mogłaby się wkurzać, ale nie widziała w tym żadnego sensu. Rozbawiona, czy poirytowana, wciąż byłaby mokra, więc chyba lepiej obrócić wszystko w żart i skorzystać z okazji, żeby się zabawić. Chyba. Pozwoliła Waltowi uporać się z puchatymi, białymi ozdobami na jej ciele, lustrując go w między czasie niejednoznacznym spojrzeniem, które wskazywało jednak na to, że dziewczyna coś knuje. Coś, najprawdopodobniej, mającego być karą dla Waltera za jego niecne czyny. - Po pierwsze, tak się składa, że ja jestem jedynie niewinnym prefektem usiłującym okiełznać i sprowadzić na właściwą drogę zdeprawowanego ucznia. Po drugie - podobnie jak chłopak wyciągała przy tym palce, prezentując równie zaawansowane zdolności matematyczne, które umiała jednak skoordynować dodatkowo z cofaniem się, kroczek po kroczku, w kierunku ściany basenu - jeśli ktoś jest w środku, nie da się tutaj tak łatwo wejść. Inaczej trudno byłoby spokojnie i bezpiecznie wziąć kąpiel. - dodała po chwili, wyczuwając pod palcami drugiej słoni rozgrzane temperaturą wody kafelki. Uśmiechnęła się nieco szerzej do chłopaka, od którego oddaliła się na kilka kroków i szybkim ruchem odkręciła kurek, chwytając dającą się wydłużać dyszę w taki sposób, aby gęsta, połyskująca wszystkimi kolorami tęczy piana oblepiła bezbronnego panicza Havocka. - Czy ulepimy dziś bałwana? - zaśmiała się ciepło, porzucając po chwili swoją broń i spiesząc ku Waltowi, aby pomóc mu pozbyć się białego, bąbelkowego puchu z twarzy.
Francis T. Lacroix
Temat: Re: Peryhelium. Nie 30 Lis 2014, 00:45
Walter.
Ktoś kiedyś powiedział, że kwintesencją dobrej znajomości, oprócz oczywistej zdolności do rozmawiania na tematy mniej lub bardziej ważne, jest też umiejętność milczenia. Czasami trzeba umieć milczeć, to ważne, mieć nieco więcej niż tylko możliwość mówienia, a sytuacja kiedy obie strony są gdzieś daleko myślami, ale nie powoduje to żadnej niekomfortowej ciszy też są warte krocie. Złota. Jak to milczenie. -Zawsze tak jest. Jak u lekarza! Rozbierz się, mówili. Na wszelki wypadek, mówili. Nie będzie zastrzyków, mówili. - recytował dramatycznie, za każdym ‘mówili’ uderzając dramatycznie w wodę pięścią i mocząc ich jeszcze bardziej. O ile to możliwe. Jednak w tym emocjonalnym, pełnym młodzieńczej nadziei wywodzie, zapomniał o fakcie, że jest nieco ponad po pas w wodzie. Wytarł twarz mokrą dłonią po czym burknął teatralnie na każdego z ludzi, którzy mówili do niego, w obiektach mugolskiej opieki medycznej. O fę. -Nie wytrzymało pod naporem naszego uroku osobistego, to przecież oczywiste i naturalne w każdym calu. - stwierdził rzeczowo.-I patrz, teraz jesteś prawie meduzą. Nie mam co prawda problemu z patrzeniem ci w oczy, praktyka czyni mistrza, ale jesteś w wodzie. Koło zatoczyło okrąg.Masz parzydełka? Nie masz. Lepsza Lilka, niż meduza. Ale nie powiem, żebym narzekał. Bardzo mnie to cieszy. - zauważył Walter, bujając się w wodzie delikatnie. Ciepełko. Cóż. To były najwygodniejsze warunki w jakich mógłby wpaść do wody w środku zimy. Absolutnie nie narzekał. Absolutnie nie miał zamiaru narzekać. Zaśmiał się donośnie, bez żadnego skrępowania słysząc odpowiedź Panny Evans. -Tak. Jesteś niewinna. Jak inny, drugiej takiej niewinnej Pani Prefekt to ze świecą szukać. Albo z całym kompletem, od razu, bo może być ciężko. - ciągnął, kątem oka jednak zauważając, co nie było takie trudne, że Lily wycofuje się, krok po kroku. Walter trwał w radosnym stanie wielkiej nieświadomości osoby, która nie ma pojęcia jak działają i jakie cuda kryje łazienka prefektów i nigdy nie spodziewał się tego. Prawdę mówiąc, nie wiedział sam czego się spodziewać, ale na tej krótkiej i niezbyt owocnej liście nie było na pewno oberwania pianą. Szach mat, Panno Evans. -Ale nie ma śnieeee...gu. - przerwał. Bardzo stylowo. I fuknął, prychnął, albo też -- parsknął, zdmuchując spod nosa całkiem pokaźną grudkę piany. -Zemsta jest biała, puszysta i zdecydowanie nie słodka. Zanotuję sobie, na przyszłość. - wyliczał spokojnie, zgarnaiając z siebie resztki piany i spojrzał na Lily kiwając głową w skupieniu oraz teatralnie grożąc palcem, pozwalając jej zgarniać dowody zbrodni z jego twarzy z pewnym zadowoleniem. Zaklaskał w końcu dłonie i posłał Gryfonce krótki uśmiech, wygrzebał się leniwie z basenu, siadając na jego krawędzi. W pełnej krasie półmroku i zimowego wczesnego poranka Walter siedział na brzegu z ciepłych, wygrzanych płytek i ściekał wodą, jak przystało na każdego eleganckiego człowieka w jego sytuacji. Otrząsnął się, nieco jak pies, rozrzucając grzywę energicznie na boki, bardziej jak lew, bowiem należało dbać o zgodność z wizerunkiem reprezentowanego domu i wyrażać jakkolwiek, nawet w takich małych rzeczach, ‘domowy’ patriotyzm. Odgarnął dłońmi mokre włosy z czoła, żeby widzieć cokolwiek. Zamienił więc ciemność na półmrok, co było krokiem bardzo sprytnym, jak na niego. Z niezaprzeczalną gracją wstał, nie poślizgując się przy tym. Gratulujemy, Panie Havoc. Złapał róg swojej kraciastej piżamy i wyżymał ją nucąc pod nosem radośnie. Zawsze mógł użyć magii, ale wydawało mu się to nieco zbyt proste, a proste rozwiązania bywają mało zabawne. Z satysfakcją wygładził nieco bardziej suchy fragment materiału i pogładził go pieszczotliwie, mimo masy zgnieceń. Energicznie przeszedł parę kroków i nadal gwiżdżąc złapał dwa ręczniki, jeden zarzucając sobie artystycznie na głowy, a drugi przewieszając przez ramie. Odwrócił się i podmaszerował raźno do brzegu. Lekko nachylił się nad powierzchnią basenu. Wyciągnął obie dłonie i kiwnął głową zachęcająco zaprosił Panią Prefekt do opuszczenia ciepłej wanny. Ociekał, ściekał, woda kapała z niego niemiłosiernie, ubranie lepiło do ciała przypominając o swoim zwiększonym wilgocią ciężarze, a Walter dalej dzielnie był sznurkiem do suszenia prania. -Zapraszam, Panno Evans. Usługi ręcznikowe Havoc. - zaoferował elegancko. Czas było się zbierać, noc powoli przeistaczała się w ranek, a czym później, tym ciężej będzie wymsknąć się do pokoju wspólnego i dormitoriów niepostrzeżenie. No i przychodził niefartowny Ranek, którego niestety Walter nie mógł odwlekać całe życie, chociaż bardzo by chciał. Biorąc pod uwagę to wszystko. Wszystko. Z resztą, czekała ich niekrótka droga i pewnie ‘dobranoc’.
Lily Evans
Temat: Re: Peryhelium. Wto 16 Gru 2014, 14:24
To zabawne jak bardzo okoliczności wpływają na postrzeganie pewnych elementów rzeczywistości, które dla kogoś nie znającego konkretnych sytuacji, mogłyby się wydawać identyczne. To dlatego wciąż jeszcze potrzebny jest człowiek, żeby prawo interpretować w odniesieniu do rozpatrywanych przypadków, to dlatego tak zdawałoby się niezbyt skomplikowana rzecz, jak milczenie pomiędzy dwojgiem bliskich sobie ludzi, mogła przyjmować naprawdę różne oblicza. Lilka prawdopodobnie miałaby coś do dodania w kwestii mugolskiej służby zdrowia (niezbyt pochlebnego, a jednak jako osoba aspirująca do roli uzdrowicielki, całkiem nieźle się w tych sprawach orientowała), ale skupiła się na unikaniu rozchlapywanej przez przyjaciela wody i do tego stopnia ją to pochłonęło, że część wypowiedzi chłopaka najzwyczajniej w świecie jej umknęła. Do porządku przywołało ją dopiero “zastrzyków”, ale wtedy było już za późno, aby odbudować resztę zdania. Może z resztą lepiej by było, gdyby wciąż skupiała się na czym innym, niż słowa Walta, bo przysłuchując się potokowi wyrazów wartko płynących z jego strony, nagle zaczęła chichotać zupełnie jakby była bardzo małą Lilka, a nie odpowiedzialną i przykładną Panią Prefekt. Parzydełka? - Niektórzy by się z Tobą nie z godzili w kwestii tych parzydełek. - odezwała się wciąż rozbawiona, kiedy w końcu się opanowała. Cóż, dobrze wiedziała, że przeważająca większość uczniów Hogwartu nie uważa jej za najprzyjemniejszą personę albo ze względu na jej wyniki w nauce, które, ogólnie mówiąc, przekraczały jakąś tam średnią i sugerowały, że jest nie widzącą świata poza książkami kujonką, albo też wskutek tego, że poważnie traktowała regulamin i pilnowała jego przestrzegania. Trzeba powiedzieć, że Walt przed swoim spektakularnym zniknięciem, zrobił jeszcze coś dobrego dla Hogwarckiej braci. Lily bardzo nie lubiła bowiem hipokryzji i starała się stosować te same reguły, wobec siebie i otoczenia. Skoro zaś zdarzył się jej ten jednorazowy incydent, zapewne w przyszłości będzie łagodniej podchodziła do przygodnych recydywistów. - Ironia w Twoim głosie jest wysoce niewłaściwa, Panie Havoc. - napomniała go, siląc się na wyniosły ton, którego jednak używała na tyle rzadko, że niezbyt dobrze jej to wychodziło. Poza tym, jak wiadomo, skupiała się już na czymś innym. Zemsta zaś słodka miała być chyba dla jej sprawcy, nie ofiary. Inaczej nie miałaby (zdaje się) większego sensu. Lilka zaś dobrze się bawiła, nawet bardzo dobrze. Sama bym chciała się tak dobrze bawić, jak ona w tamtym momencie. | to by chyba było na tyle, jeśli chodzi o basenowe rozrywki. Walt miał rację, robiło się już późno, a precyzyjniej mówiąc - wcześnie. Nadchodziła ta pora, kiedy na korytarzach zaczynali się pojawiać nauczyciele, ale przede wszystkim Filch i jego kotka. I choć na co dzień Lilka nie miała zbyt wiele przeciwko woźnemu, tego ranka wolałaby się dostać do dormitorium bez niepotrzebnych nikomu do szczęścia komplikacji. Kiedy więc spostrzegła, a nie było to takie trudne, że Walt zaczyna szykować się do opuszczenia łazienki, bez zbędnej zwłoki (i bez zwłok, bo jak na razie wszyscy dzielnie trzymali się na nogach, pomimo nieprzespanej nocy) zdecydowała się na to samo. Przyjęła pomocną dłoń chłopaka i już po chwili bezpiecznie znajdowała się na brzegu, podobnie jak przyjaciel ociekając niemiłosiernie wodą i sprawiając, że pod jej stopami powstała szybko powiększająca się kałuża. Wolała nie zastanawiać się głębiej nad tym, jak musi w tej chwili wyglądać (przede wszystkim pomijając stan włosów, z którymi nigdy nie mogła dojść bez problemów do porozumienia), zamiast tego wyciągając dłonie po ręcznik i chcąc się choć trochę osuszyć przed użyciem zaklęcia. Chadzanie choćby w wilgotnych ubraniach po zlodowaciałym zamku dawało prawie stuprocentową pewność choroby, a Lily wolała je leczyć, niż na nie zapadać. Walt miał jednak najwyraźniej inne plany. A proszę bardzo, Lilka nie zamierzała protestować, ba, planowała czerpać przyjemność z nadarzających się okoliczności. - Pociąg, Towarzysz od Koca, tancerz, obsługa ręcznika! Pełen serwis, aż chciałoby się mieć tak na co dzień. -mruknęła cicho, właściwie bardziej do siebie. Kiedy Walt dopełnił swojego dzieła, dziewczyna podsuszyła ich jeszcze odrobinę jakimś zaklęciem i niechętnie westchnęła. - Czas wracać? - zapytała, spoglądając na chłopaka. Nie chciało jej się IŚĆ spać. Nie tyle nie była zmęczona, raczej po prostu miała jakieś złe przeczucia no i dobrze jej było z Waltem, a nie dało się go zabrać do dormitorium dziewcząt (nie mówiąc już o tym, że Lilka to Lilka). Albo zwyczajnie nie bardzo chciało jej się tego dzisiaj, które mogło być przez pomyłkę zwane jutrem.