|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wanda Whisper
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Nie 11 Sty 2015, 12:31 | |
| Gdy wszyscy już się uspokoili - przestali dowodzić swoich racji, planować zemsty, wyśmiewać innych czy się burzyć wszyscy jak jeden mąż, prócz zbuntowanego anioła Resy ustawili się w równym półkolu. Każdy z nich miał swój styl bycia, panowania nad orężem – każdy z nich miał inne wspomnienia. Cała grupa jednak mniej czy bardziej zachwyciła się błękitnym gepardem z dumą kroczącym nad ich głowami, co było widokiem na pewno niecodziennym. Wandzie zaparło dech w piersiach, a potrzeba i chęć wyczarowania równego cudu stała się większa. Różdżki uniosły się ku górze, a Wilson jakby od niechcenia, leniwie zaczął przesuwać się między uczniami poprawiając, doradzając, rzucając wskazówki co zrobić by polepszyć uchwyt czy ruch nadgarstkiem. Panna Whisper niezbyt skupiała się na tym co mówił do innych. Cieszyła się jak na razie, że ani razu się do niej nie odezwał – być może podświadomie starała się robić wszystko dobrze, byleby tylko uniknąć rozmowy z nim. Kamień spadł jej z serca kiedy dowiedziała się, że mimo wszystko nic złego im się nie stanie. Psychicznie była prawie, że przygotowana na to, że spędzi tydzień w Skrzydle Szpitalnym gdyby coś miało się nie powieść. Tak jednak się nie stanie – lepszy kac niż skrzywiony beret. Choć jednak słowa Jareda dały jej do myślenia. Jak to rozproszenie we własnych głowach? Przecież na razie Wanda skupiała się na przyjemnych wspomnieniach, na tych, nad którymi panowała – wiedziała dokładnie o czym chce myśleć, czyje twarze przywrócić. Nie było tutaj mowy o żadnych… problemach. Rzuciła jedno, pytające spojrzenie w stronę Halla – bała się spojrzeć na Wilsona w niewyjaśniony sposób i uniosła jedną brew, jakby zastanawiała się co też Auror miał dokładnie na myśli. Potem jednak skupiła się na swoim zadaniu, na miłych momentach kartkujących się i nakładających na siebie. Szkoła, rodzice, dobre oceny, jedzenie. Jedzenie, jedzenie, jedzenie. Zauważyła, że z jej magicznej broni coś chce się wydostać. Przez dosłownie sekundę błysnęło coś jasno – zaraz jednak zgasło, jakby zupełnie się wypaliło, jakby nie istniało tylko zrodziło się w głowie Wandy. Potem jakby ktoś nagle zmienił kliszę w aparacie – jakby pojawiła się w zupełnie innym miejscu, wypiła za dużo. Wzrok przez chwilę odmawiał jej posłuszeństwa – obraz stał się zamazany, a ona odruchowo sięgnęła ręką do oczu, chcąc je po prostu przetrzeć. Udało się, przynajmniej według niej. Kilka mrugnięć, do tego wzięcie głębokiego wdechu by ponownie móc skupić się na wykonaniu zadania dla tego patałacha Wilsona. Coś jednak jej przeszkadzało, głosy stały się zniekształcone, jakby dziewczyna miała problem z odróżnieniem tego, kto co do niej mówi. Rozejrzała się po klasie, by sprawdzić czy tylko ona odczuwa dziwny dyskomfort. Łupanie w głowie narastało z każdą minutą, było prawie nie do zniesienia. Szatynka zacisnęła szczękę i zamknęła ozy by trochę uspokoić swoje nerwy. Przecież wypiła raptem pół, może więcej piwa od Alexa – nie mogło przecież aż tak ją klepnąć! Poczuła również jak oczy ją bolą od ciągłego wgapiania się w otoczenie – nagle krawat Pieruna stał się zbyt jasny, zbyt jadowicie zielony jak na jej gust. Nigdy jej nie lubiła, ale teraz wyjątkowo spojrzała na nią z odrazą, mrużąc przy tym piwne oczyska, jakby ją oślepiała swoją ślizgonowością. Odwróciła wzrok od niej i przeniosła na Skai, która chyba dalej rzucała inkantację. Dlaczego jednak jej nie rozumiała? Dlaczego nie wiedziała co ona mówi? Zamrugała zaskoczona, chcąc wyłapać o czym wszyscy mówią dookoła. Starała się rozpoznać akcent, dialekt, cokolwiek co mogłoby ją naprowadzić na trop. Z jakiego powodu grupa nie mówiła po angielsku? Serce jej stanęło, kiedy ich słowa stawały się w odbiorze mniej przyjemne, jakby ostre. Chcące wedrzeć się w jej duszę aby ją skrzywdzić. Czuła na sobie spojrzenia innych, i ich miażdżące wypowiedzi, dziwne sapanie, rzężenie. Nie podobało się jej to wcale, nie wiedziała co się dzieje do momentu gdy cofnąwszy się zwróciła uwagę na długość swoich nóg. Od zawsze była wysoka, górowała nad innymi, ale różnice nie były zbyt znaczące. Do teraz. Czuła się jak wielka, przystrojona choinka na święta kiedy to spoglądała na wszystkich z góry. Dosłownie. Przeszedł ją dreszcz, bo nie czuła się zbyt dobrze – jej nogi choć długie wcale nie były dla niej atrakcyjne. Pojęła, że to próba Wilsona, który chciał by się rozproszyli, przestraszyli, czy zapomnieli o swojej misji. Odruchowo smukłe palce zacisnęły się na drewnie, kiedy to inni, chociażby ten cały Pride starali się na nowo wyczarować cielesnego patronusa. Jeden głęboki wdech, kolejny. Wcale nie jesteś aż tak wysoka, Wando. Tak Ci się tylko zdaje. Przecież Henry jest od Ciebie wyższy. Żołądek zawinął się jej w supeł, a ręka drgnęła delikatnie kiedy unosiła ją ku górze, by znowu wycelować w miejsce gdzie miała pojawić się upragniona chmurka, mnóstwo gwiazdeczek – tym razem mega jasnych, oślepiających skoro odczuwała wszystko mocniej, intensywniej. Głębiej. Kolejny głęboki wdech – zamknęła oczy by świat, który wirował wokół niej trochę się uspokoił. By ta nie czuła mdłości, odrazy do światła i innych, mniej przyjemnych bodźców. Znowu starała się skoncentrować na swoim zadaniu. Na tej całej magii, szczęśliwym wspomnieniu, na ustach Henryka, tak miękkich i ciepłych, że znowu poczuła jak żołądek wykonuje salto dwa razy w tył, a raz w przód. Zmarszczyła brwi, a kącik jej ust drgnął kiedy gładko przeszła do wspomnień o Dorianie, o jej Dorianie, który choć do niej podobny, to był całkiem inny. Różnili się od siebie i to znacząco – jednak często czuła na sobie jego wzrok, w którym odnajdywała tą ciepłą nutkę troski, tak charakterystycznej u starszego brata. Miała dla kogo walczyć i o kogo walczyć. Wspaniałe uczucie zrozumienia wypełniło ją, usta otworzyły się lekko, a ta otworzyła oczy podczas gdy nadgarstek dziewczyny znowu poszedł w ruch. Piwne oczy błysnęły, starając się ignorować mocne natężenie dźwięku, dzikie i krzywe obrazy – zastępując je tymi świeżymi, dopiero co odkrytymi. Czuła jak powietrze wokół niej drga, mogła wyłapać każdą niepewność, każde szaleństwo ją otaczające. Nie minęła sekunda, a z jej krtani wydobyła się inkantacja. - Expecto patronum! – Poczucie dyskomfortu może trochę zelżało, przynajmniej według niej. Otoczenie jednak dalej było nieprzyjemne, dzikie i nieokrzesane. Jedynie po machnięciach różdżki skapowała się, że i reszta uczniów stara się przywołać słodkie wspomnienia zalewające ich głowę.
|
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Nie 11 Sty 2015, 14:07 | |
| Zasada pierwsza – nigdy nie ufaj nauczycielom, szczególnie jeśli nazywają się Jared Wilson. Najważniejsze jednak było to, że raczej nie chciał ich śmierci, co najwyżej wizyty w skrzydle szpitalnym. Prychnęła gdy zaklęcie jej się nie powiodło, jednak nie czuła zawodu. Jak na pierwszą próbę poszło jej naprawdę dobrze, a to było najważniejsze. Miała jakieś szanse, to się liczyło. Chciała pozostać w skupieniu, wydobywając z siebie najwspanialsze wspomnienia, gdy nagle lekko się zachwiała. Najwyraźniej eliksir, który znajdował się w alkoholu zaczął działać. Z czystej ciekawości co mogłaby zobaczyć, otworzyła oczy, które wcześniej zamknęła, aby nic jej nie rozproszyło. Widok krowy siedzącej na ogonie i w okularach nieco ją zaskoczył. Otworzyła szeroko oczy i przetarła je wierzchem dłoni, aby się przyjrzeć wyraźnie. Zacisnęła palce na różdżce, z zamiarem powrotu do swoich wspomnień, chcąc po prostu zignorować halucynacje. Głos krowy i brzęczące bahanki w połowie przetransmutowane w pucharki skutecznie jej to uniemożliwiły. Zamiast starać się wyczarować patronusa, wyciągnęła różdżkę w kierunku iluzji, po czym wyszczerzyła zęby w szerokim, nieco szalonym uśmiechu. Nie zwracała uwagi na to, że tuż za gadającym zwierzęciem w okularach stał Jared Wilson. - Nie dostaniesz moich pucharków! Są moje! – warknęła, następnie skupiła się na tyle, ile potrafiła. Miała zamiar skończyć z tym w taki, a nie inny sposób. Jeśli jej stan psychiczny pozwoli, to w tym momencie Porunn wykrzyknęła zaklęcie: Bombarda! Gdyby jednak to się nie powiodło, zdenerwowałaby się tak mocno, że kilka razy uderzyła różdżką o otwartą dłoń, następnie wymachując nią na wszystkie strony, starała się odpędzić irytujące bahanko-pucharki. Czy ona przypadkiem nie miała urywać im łbów? Przecież powinny leżeć bezpieczne (jeszcze) pod jej łóżkiem w dormitorium, w klatkach… I tu był ten podstęp. One tam LEŻAŁY. Kolejna halucynacja, albo Isabelle postanowiła przynieść klatkę pełną stworzeń Wilsonowi, uważając, że robi porządki. A niech to tylko okaże się prawdą, to panna prefekt gorzko tego pożałuje. Może podpali jej włosy w nocy? Miała tylko nadzieję, że bahanki były tam gdzie powinny. Zamknęła oczy, starając się wyłączyć na otoczenie. Musiała wrócić do wspomnień, które wywoływały na jej twarzy uśmiech. Twarz jej siostry, szczęśliwa i beztroska, pośród drzew w sukience w kwiaty. Zatęskniła za tymi latami pełnymi szczęścia i radosnego śmiechu, otoczone leśnymi zwierzętami i tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie. Gdzie te lata się podziały? Miała wrażenie, że czas ucieka jej między palcami, a ona nie potrafiła go dogonić, tym samym tracąc swoją siostrę. Tak, powrót do tamtych wspomnień był w tej chwili najważniejszy, przypominający jej o tym, co to jest prawdziwe szczęście. Skupiła się więc jeszcze raz, następnie wyciągnęła różdżkę przed siebie i wykonała właściwy ruch nadgarstkiem, aby spróbować wyczarować patronusa. Była niezwykle ciekawa jaki mógłby mieć wygląd. Ponoć były odzwierciedleniem własnego siebie, swoich największych pragnień i tęsknoty. - Expecto Patronum! – krzyknęła, mając przed oczami twarz swojej siostry, nikogo innego. |
| | | Isabelle Cromwell
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pon 12 Sty 2015, 17:28 | |
| Miała nadzieję, że obejdzie się bez zeskrobywania kogokolwiek ze ścian. Ślizgonka ceniła sobie swoje zdrowie i życie, jednak chęć nauczenia się czegoś nowego w tym momencie przeważała. Wiedziała, że nie będzie łatwo i przyjemnie, ale bez wysiłku i poświęcenia niczego w życiu się nie osiągnie. Nie miała zamiaru narzekać, skoro ostatnio sobie jakoś poradziła, tym razem nie będzie inaczej. Tak jak się tego spodziewała, pierwsza próba wyczarowania patronusa spełzła na niczym. Isabelle jednak nie należała do osób, które szybko się poddają – będzie robiła wszystko, by odnieść sukces. Właśnie chciała spróbować ponownie, gdy nagle poczuła się nieco… dziwnie. Co prawda ściany nie zaczęły wirować i wszyscy pozostawali na swoim miejscu, ale coś z ich „Niańką” było zdecydowanie nie tak jak miało. Otworzyła szerzej oczy, po czym kilka razy zamrugała, spróbowała nawet pokręcić głową, lecz oprócz chwilowego zawirowania pomieszczenia nic się nie zmieniło. Przekręciła głowę lekko w bok, zaciskając palce mocniej na swojej różdżce. Bardzo długa, paskudna, ruda broda wcale nie dodawała Aurorowi urody. Co się działo z jego uszami? I dlaczego reszta zdawała się tego nie zauważać? Isabelle przygryzła wargę, próbując się nie roześmiać, ale rozbawienie minęło z chwilą, w której z różdżki Hall’a zaczęły wystrzeliwać… macki? Uh, paskudztwo! Czy on oszalał? Zrobiła kilka kroków w tył, trzymając przed sobą obie dłonie w geście obronnym. Po chwili zaczęła nimi machać, chcąc utrzymać dystans między sobą a natarczywym Aurorem – choćby świat miał się zawalić, na pewno nie zje tego, czym chciał ją „poczęstować”. Co mogło być gorszego od jednego Alexa, próbującego nakarmić ją macką kałamarnicy? Dwóch Alexów! Przystanęła, zaciskając powieki, przecież to nie działo się naprawdę. Co to Wilson przed chwilą mówił? Będą pokonywać rozproszenie we własnych głowach… Gdyby pomyślała o tym zanim się wygłupiła… Miała jednak wciąż wrażenie, że Hall szturcha ją różdżką, co wcale nie pomagało jej się skupić. Zacisnęła mocniej powieki, a palce na różdżce. Odnajdywała w sobie najróżniejsze wspomnienia, chcąc się w nich zatracić. Z każdą chwilą napięcie zaczęło z niej schodzić, choć nie była pewna jak długo stała z kamienną mną, próbując się skupić. - Expecto Patronum! – krzyknęła, gdy udało jej się uczepić jednego ze wspomnień na tyle, by móc się w miarę odciąć od nieprzyjemnych doznań. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pon 12 Sty 2015, 20:54 | |
| Nie uspokoił jej, raczej nic nie było w stanie przywrócić jej spokoju ducha. Przecież właśnie została otruta! Na nic przekonywanie jej, że to tylko na potrzeby zajęć, że to niegroźne dla zdrowia i nikt nie ucierpi. Nadal była zła na Wilsona za jego "nauczkę", która miała polegać na tym, że nie da im antidotum, ale nie mogła nic zrobić, dlatego jedynie westchnęła i powiodła za nim pytającym spojrzeniem, sięgając do kieszonki przeznaczonej specjalnie na różdżkę, która ciągnęła się wzdłuż jej uda. W ten sposób przynajmniej nie mogła sobie urwać półdupka w razie głupiego wybryku różdżki. Co najwyżej urwie jej nóżkę. Nie była pewna czy eliksir zawarty w piwie aby na pewno zadziałał, nie zauważyła nic dziwnego. W zasadzie przyjęła pozycję do rzucenia zaklęcia, kilka razy wykonała ruch nadgarstkiem, dla wprawienia się w samym zaklęciu i rozgrzewki przed czarowaniem. Bo co jak co, ale miała zamiar dzisiaj coś wyczarować. W końcu. Może chociaż jakiś dymek... przecie innym już się udało. Jej spina z Wilsonem sprawiła, że była nieco do tyłu. Przymknęła powieki, a kiedy przyszykowała się do wypowiedzenia zaklęcia, otworzyła je znowu. - Exp... co do cholery. - przerwała, ponieważ usłyszała płacz. Rozejrzała się i zauważyła, że klasę porastała gęsta i wysoka trawa. Ale przecież tak było zawsze, prawda? Uśmiechnęła się w duchu do własnej głupoty i wyraźnie się rozluźniła. Stwierdziła, że skoro Wilson zajął się krążeniem po sali, ona przejdzie do Thetis niemal niezauważona. Nie było to jednak takie łatwe, bo trawa postanowiła oplątać jej kostki. Czy to się aby na pewno zdarzało? Może to nie była taka zwykła trwa? Czy to jakaś magiczna roślina? W myślach próbowała odtworzyć lekcje zielarstwa dotyczące polnych roślin magicznych, ale nic nie przychodziło jej na myśl. I wtedy spojrzała w dół żeby przyjrzeć się temu czemuś. Omal nie wrzasnęła. Zasłoniła sobie usta dłonią, choć i tak dało się słyszeć cichy pisk. Chciała podnieść nogę, ale chwasty z zadziwiającym uporem trzymały się jej kostek i ani myślały puścić. Stwierdziła, że nagły ruch powinien rozerwać rośliny, zrobiła więc szybki, duży krok i wyłożyła się jak długa. Prosto na cholerne dziecko! Dziecko, które... okazało się być Wilsonem. Dajcie spokój, czy płaczące dzieci porzucone w wysokiej trawie nie były wystarczająco koszmarne? Nawet nie zauważyła tego, że trawa powinna choć trochę zamortyzować upadek, do tego powinna pachnieć trochę bardziej jak roślina niż mieszanina kurzu i użytego co najmniej sto lat temu środka czystości. Skupiła się na dziecku, które przestało płakać, a zamiast tego zaczęło poruszać ustami w bardziej ludzki sposób.Czy ono coś..mówiło? Cichutki głosik powoli przybierał na sile, aż w końcu była w stanie usłyszeć wypowiedziane przez dzieciaka głosy. - Jesteś ślepym kurczakiem! - powiedziało z przekonaniem w głosie. Głosie Wilsona, oczywiście. Resa rozdziawiła buzię i jak najszybciej dźwignęła się do przykucu, byle tylko nie leżeć już przy tym małym upiorze.Wcale nie była ślepym kurczakiem! Nie była zadnym śle... - Jesteś ślepym kurczakiem! Jesteś ŚLEPYM KURCZAKIEM. JESTEŚ ŚLEPYM KURCZAKIEM!!! - w trawie było słychać coraz więcej głosów, które zaczynały mówić chórem. Zasłoniła sobie uszy jak małe dziecko i starała się uciec jak najdalej od nich. Wysoko podniosła nogę, szykując się do kroku. I udało się! Wyglądała przy tym jak upośledzony bocian z wyjątkowo grubymi jak na bociana nogami. Zrobiła kilka kroków i zatrzymała się. Przecież to nie miało sensu. Wilson chodził po klasie, czemu miałby zamienić się w niemowlaki? Poza tym na jej dłoniach znajdował się kurz... odkąd to trawa się kurzy? A co jeśli trawa wcale nie rosła tutaj wcześniej? Albo nie rosła tu w ogóle? No bo przecież nie rosła! Zaklęła w myślach, widząc chichoczącą jak głupia Thetis, która patrzyła prosto na nią. To wszystko było nieprzeciętnie głupie. I zbyt radosne jak na lekcje Wilsona. Zamknęła oczy, ignorując głosy. Skupiła się na swoim szczęśliwym wspomnieniu, tym, którego była najmniej pewna i w ogóle nie spodziewała się, że zadziała. A jednak sprawdziło się w stu procentach. Twarz Lucasa w jej wyobraźni była wyrysowana z każdym szczegółem i zupełnie jak żywa. Myślała o jego uśmiechu, o błysku w oku kiedy ją witał i smutnej minie, kiedy żegnał, o zapale, kiedy proponowała mu spotkanie, o każdej zabawnej sytuacji, której doświadczyli. I zatraciła się w tym całkiem. Dla niej nie było już trawy i nie było dzieci. Za to przypomniała sobie po co w ogóle tutaj była. Przyjęła pozycję i pozwoliła wspomnieniu całkowicie ją wypełnić, dając szczęście i pewność siebie. - Expecto Patronum! - jej głos zabrzmiał mocno i pewnie, jak nigdy dotąd. Wcześniej chwytała się innych wspomnień, uparcie twierdząc, że wspomnienia z Lucasem nie są dla niej aż tak ważne. Chyba musiała przemyśleć parę spraw. Powtórzyła to kilka razy, wiedząc,że w końcu musi się udać. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Wto 13 Sty 2015, 19:46 | |
| //na prośbę Wilsona macie potraktować ten post jako MG i ładnie, szczegółowo odpisać maksymalnie do piątku. Pan Niania patrzy, pilnuje dyscypliny i jest do dyspozycji w razie potrzeby :)
Zajęcia przebiegały we względnym spokoju, mimo środków „dydaktycznych” jakie tym razem zostały zastosowane na grupie – Alex był całkiem zadowolony, zawieszając wzrok po kolei na każdym uczniu. Halucynogen działał perfekcyjnie, żadnego mdlenia, krwotoków z nosa ani zimnych potów jak wtedy, gdy go na sobie testował. Choć pan niania nie krążył między uczniami niczym wielki czepialski nietoperz jak Wilson, różdżkę trzymał w pogotowiu, powoli rozgrzewając w palcach drewno ostrokrzewu. Obserwował, a para zielonych oczu nawet na moment nie zamgliła się zamyśleniem. W reakcjach grupy odnajdywał jakiś chory komizm – cofanie się, wrzaski, ale przede wszystkim twarze zgodnie wyrażające zdumienie. Wszystko w pełni przewidy... Na bombardę Porunn zareagował jeszcze zanim pełna formuła padła z jej ust, rzucając czar mający zniwelować cały impet zaklęcia, sprawiając wrażenie, że w ogóle nie wypaliło. Okazało się to jednak niepotrzebne, bo różdżka Ślizgonki zdała się zakrztusić i nie usłuchała swojej rozkojarzonej pani. - Tylko patronusy, do cholery! – powiedział ostro, na krótki moment tracąc otoczkę przyjemnego, pomocnego asystenta. Choć Jared lubił mówić, że jego obowiązkiem na tych zajęciach było „zeskrobywanie ze ścian”, Hall nie palił się do zbierania urwanych rączek i nóżek, ani zmywania resztek mózgu z podłogi oraz ścian. Minuty powoli mijały, eliksir nieubłaganie krążył w żyłach uczniów. Wiedząc, co miało niedługo nastąpić, auror wolną dłonią sięgnął pod połę bluzy, upewniając się, że wziął ze swojego gabinetu dokładnie siedem fiolek z zielonkawym antidotum. Były tam, czekały na odpowiedni moment. Mimo wcześniejszych gróźb, iż nie wszystkim będzie dane zażyć dzięki nim ukojenia, w duchu postanowił zlekceważyć polecenie starszego mężczyzny, gdyby sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli. Alex zwalczył swoje zmory w trakcie testów, pytanie jak poradzi sobie z tym grupa nastolatków...
---
Wyraźnie słyszycie szum krwi w uszach, bicie własnego serca, które jak rozszalały ptak bije od wewnątrz w klatkę piersiową, próbując wydostać się na wolność. Wizje przed waszymi oczami zaczynają się zmieniać.
Porunn – na wpół przetransmutowane bahanki nagle rzucają się na ciebie chmarą i bezlitośnie kąsają każdą część ciała, której mogą sięgnąć. Krowa, jak dotąd element stricte komiczny, śmieje się, łapie jedną z bahanek, która w jej kopytkach staje się pucharem wielkości kociołka pełnym whisky. Spod płynu wyłania się twarz Arii topiącej się w jego zawartości.
Vincent - przez okno wtaczają się smocze jaja. Pod twoimi stopami gładkie skorupki natychmiast pękają i wylęgają się młode. Nie masz czasu dokładniej się im przyjrzeć, bo rzucają się na ciebie z zamiarem pożarcia – jeden z nich zamiast gadziego pyska posiada bladą twarz Porunn o martwych oczach, ale gdy próbujesz się jej przyjrzeć, smoczątko umyka przed twoim wzrokiem.
Thetis - Resa zaczyna tańczyć coraz szybciej, aż jej nogi wykręcają się nienaturalnie. Powoli podnosi głowę, wrzeszcząc "Nawet dla ciebie jestem śmieszna!". Borsuk na jej kapeluszu ożywa, wgryzając się w twarz Gryfonki. Z cienia wyłania się postać Gilberta, który porywa Resę do tańca, obdarzając jej usta miękkimi pocałunkami.
Resa - Dzieci o twarzy Wilsona łapią cię za kostki swoimi małymi rączkami, wciągając powoli w trawę, aż cała się w niej zapadasz i nie masz drogi ucieczki.
Isabelle – Dziwaczna, ruda broda Alexa oplata cię sztywno, nie pozwalając się ruszyć. Dłoń iluzorycznego mężczyzny łapie cię za twarz, a do twoich ust powoli zbliża się jedna z macek, jakby chciała przez nie wpełznąć.
Skai - Chochliki chwytają cię za dłonie i kostki, zmuszając do coraz szybszego tańca razem z nimi. W przeciwnym końcu sali zauważasz postacie Lloyda i Pottera, którzy wytykają cię palcami i wyśmiewają twoje wysiłki.
Wanda - Wszyscy w klasie odwracają głowę w twoją stronę, szepcząc i sycząc coraz natarczywiej, jakby cię o coś pytali. Wyraźnie przewija się imię Doriana, a Wilson wyciąga spod szaty uciętą głowę waszego martwego ojca. Wszyscy uczestnicy zajęć zaczynają rzucać nią do siebie w formie zabawy, nie pozwalając ci jej złapać. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Wto 13 Sty 2015, 23:42 | |
| Bombarda nie zadziałała, czego mogła się spodziewać. Gdzieś w oddali usłyszała warknięcie chyba któregoś z aurorów, żeby używali tylko i wyłącznie zaklęcia patronusa. Ona jednak wychodziła z założenia, że ofensywa, w tym destrukcja w czystej postaci była o wiele bardziej przydatna niż wyczarowanie jakiegoś obłoczka, który niby miał im pomóc. Chronił jednak przed dementorami, co było bardzo przydatne, szczególnie jeśli chodziło o Porunn, której niszczycielskie zapędy jeszcze nie raz sprawią, że będzie miała kłopoty. Oby jak najmniej, ale nie dało się ich do końca uniknąć. Szum krwi, który w tej chwili słyszała naprawdę wyraźnie, nie przeszkadzał jej w skupieniu, ba, nawet pomagał, wyciszał. Gorzej było jednak z tym, co się działo dookoła. Z początku założyła, że iluzja nie mogła jej zrobić krzywdy, więc na starcie nie przejmowała się latającymi bahankami. Dała się ponieść emocjom przez krowę, ale też przeszło. Na chwilę. Ostry ból, jaki przeszedł przez jej ciało dał znać, że trująca substancja płynąca w jej krwi wywoływała nie tylko halucynację, a także uczucie realnego niebezpieczeństwa. To nieco komplikowało sytuację. W pierwszym przypływie paniki spojrzała na swoją nogę, gdzie w tej chwili bahanki kąsały ją niemiłosiernie. Szukała wszelkich oznak, że jad zaczął działać, jednak nie zobaczyła nic, co by ją zaniepokoiło. No, może poza krwawymi ranami po spotkaniu z zębami tych poczwarek. W tej chwili nie marzyła już o niczym innym, jak o pikniku w środku zakazanego lasu z bahankami u boku, którym zaraz później zaczęłaby odrywać głowę. Na wszelkie różne sposoby zadając im tyle bólu, ile były w stanie znieść lub więcej. - Wy francowate bestie, poczekajcie tylko, a was rozerwę na strzępy jak tylko wrócę do dormitorium – warknęła pod nosem, jednak nie głośno. Nie chciała, żeby ktokolwiek usłyszał jej odgrażanie się. W końcu kto wie, może też zechce się przyłączyć, a tego chciała zdecydowanie uniknąć. Podniosła głowę, aby sprawdzić, czy krowa zniknęła. Otworzyła szeroko oczy, widząc wielki pucharek, napełniony whisky i… jej siostrą. Jej wargi rozchyliły się w geście zaskoczenia, aby później mocno przygryźć je, aż do krwi. Jej umysł płatał figle, a to nie było prawdą. Nawet szaleńcza miłość do Arii i pucharków nie przyćmi jej na tyle, żeby straciła zmysły z rozpaczy. Czuła niewyobrażalną złość, irytację i chęć zrobienia krzywdy aurorom, którzy wymyślili takie niekonwencjonalne metody nauczania. Tym bardziej chciała dać z siebie wszystko, wyłączyć się na bodźce zewnętrzne, aby pokazać im, jak bardzo była zdolna. Zamknęła oczy, chcąc wyrzucić z głowy obraz, który przed chwilą widziała. Jej siostra siedziała bezpieczna w dormitorium w otoczeniu przyjaciółek i nic jej nie groziło. A już na pewno nie szalona krowa z pucharkiem, nierealnym pucharkiem! Ból, który zadawały jej bahanki zaczął mieć na nią pozytywny wpływ. Pomagał oderwać się od myśli, które ją dezorientowały i stał się jakby kotwicą, aby całkiem nie zatracić się w przerażeniu, w obawie o swoją siostrę. Przysięgła sobie, że nigdy w życiu nie da jej nikomu skrzywdzić, chociażby miała zrobić wszystko, dosłownie wszystko. Powróciła do przyjemnych wspomnień i chociaż też były naznaczone bólem, był on przyjemny, czymś do czego chciało się wrócić i przeżyć jeszcze raz. Starte kolana, łokcie, wybite zęby w młodości… - Expecto Patronum! – wykrzyknęła, a nuż się uda. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sro 14 Sty 2015, 01:04 | |
| / Wybaczcie za jakość posta, za powtórzenia, za stylistykę. I za długość. Kajam się!
Wszystko co ją otaczało, absolutnie wszystko – to prawdziwe do niej nie dochodziło. Obraz ponownie się jej zamazał, stał się dziwnie zakrzywiony, jakby ta trafiła do zupełnie innego wymiaru. Krew w jej głowie głośno szumiała – zdecydowanie za głośno. Zupełnie gdyby przyłożyła głowę do ściany, zza której leją wodą strumieniami. Burzliwa krew, gorąca krew, drżenie rąk i nóg. Nie wiedziała co dokładnie wydobyło się z jej różdżki – domyślała się jednak, że szczęśliwe spojrzenie było zbyt słabe by móc cokolwiek sensownego wyczarować. Jej smukłe palce ponownie mocno objęły magiczny badylek wystrugany specjalnie dla niej, podczas gdy dziewczyna starała się opanować swój oddech, wyrównać go – bo czuła, że jej serce, choć zdrowe i młode bije zdecydowanie zbyt szybko. Raz, dwa…pięć…osiemnaście…czterdzieści dwa… Odliczała w myślach by skupić swoje myśli właśnie na tym prozaicznym zajęciu jakim było liczenie uderzeń jej organu. Starała się nie patrzeć na innych, toteż jej wzrok szybko wylądował na ziemi, na czubkach butów i już nie aż tak długich nogach. Miała na sobie zwykłe dżinsy, trochę postrzępione – mimo, że znajdowała się w środku burzy to chciała chociaż przez chwilę poczuć się normalnie – nie zwracać uwagi na inne, obce jej całkowicie i nieprzyjemne twarze, charczące coś pod nosem, a zwracać uwagę na zwykłe, otaczające ją rzeczy. Dlatego jej wzrok biegł najpierw wzdłuż szwu na jej koszulce, nieco za dużej jak na nią, ale to teraz bez znaczenia. Potem patrzyła na swoje paznokcie, naznaczone zwykłą odżywką, bezbarwną zresztą. Przyglądała się sobie w skupieniu, nie bacząc na innych, warczących, paskudnych. Tak jakby na nowo siebie odkrywała, z dala od hałasu – nie wiedziała, nie była nawet zorientowana, że ktoś z jej otoczenia rzucił innym Zakęciem niż Patronus. Uniosła spojrzenie – jej lewa powieka drgnęła niezauważalnie, ale nie z powodu braku kompleksowych witamin. Denerwowała się, mimo wszystko czy tego chciała czy nie. Ciśnienie miała wysokie, kilka kropli potu wstąpiło na jej czoło, gdy w końcu po tylu próbach starania się złapania kontaktu z kimkolwiek z grupy dopiero teraz zrozumiała o czym oni mówią. Stalowe spojrzenie Skai wbijało się w nią jak ostrze w miękkie, bezwładne ciało. Jadowite ślepia Halla przesuwały się po jej ciele niczym żądna krwi pijawka. Gdy wszystkie pary oczu – przynajmniej według niej zwróciły się na nią, na jej biedną postać poczuła się niezwykle samotnie. Jakby stała gdzieś, sama, na wielkim polu kukurydzy, podczas gdy jedynym jej przyjacielem jest wiatr, jego szum i otulające ramiona. Nie podobał się jej wzrok towarzyszy z grupy. Widziała jak rozmawiają między sobą, jak wymieniają uwagi. Najpierw cicho, dyskretnie – gdyby nie przeczulone ucho Krukonki to ta pewnie nic by nie dosłyszała. Postąpiła jednak krok naprzód nie wiedząc co się dzieje, dlaczego tak się dzieje. Uniosła ręce jakby chciała otrzymać to proste wytłumaczenie. Pogubiła się. Jej uwagę zwrócił Vincent, który głośno wypowiedział imię jej brata. Dorian. Dorian to, Dorian tamto. Jego jasna, niemal chłopięcia twarz wykrzywiała się w okropnym, odrażającym uśmiechu. Jego śmiech przebił powietrze, doszedł do Wandy z lekkim opóźnieniem, który ta dopiero zarejestrowała gdy nagle wszyscy wokół niej zaczęli szeptać. Coraz głośniej, coraz bezczelniej, zupełnie nie kryjąc się z tym co właśnie robią. Przewijało się wiele słów, krzywdzących, tych mniej. Oni jednak patrzyli na nią jak na morderczynię, jakby kogoś zabiła, zadźgała. Mięśnie na jej twarzy spięły się, kiedy Ci zaczęli się do niej zbliżać, chcąc ją otoczyć, osaczyć ze wszystkich stron. Była jak zwierze złapane na uwięzi, jak więzień, szaleniec przypięty do łoża pasami bezpieczeństwa. Zakręciło się jej w głowie. Powtarzała sobie w myślach, że to tylko iluzja. To tylko pieprzona iluzja – chcą byś się denerwowała, chcą być zwariowała, bo chcą Cię posłać, zabrać, zniszczyć. Spomiędzy jej ust wydostało się jedno jęknięcie kiedy nieme oskarżenia, dzikie spojrzenia i niewybredne uśmiechy zaczęły okalać ją ze wszystkich możliwych stron. Do tego szepty, śmiechy żarty na temat jej samej i jej rodziny. Wszystko to było nie do wytrzymania. Przysunęła dłonie do uszu, by je zamknąć, by nic się do nich nie dostało, by ta przez chwilę miała spokój. Chciała się tylko skupić na zadaniu, chciała się tylko czegoś nauczyć! Jej myśli kłębiące się w głowie szalały niczym stado rozognionych nastolatek na metalowym koncercie. Jeden głęboki wdech – popiskiwania nieco ucichły, kiedy ta mocniej docisnęła wnętrze łapek do uszu. Kolejny głęboki wdech i zamknięcie oczu – było zdecydowanie lepiej, niemal błogo. Dziewczyna najpewniej pokusiłaby się o uśmieszek gdyby nie ta dziwna świadomość otaczających ją uczniów – nieprzyjaciół, którzy chcieli jej nieszczęścia. Chcieli i pragnęli by jej się nie powiodło. Zacisnęła mocniej powieki, oddychając głęboko i miarowo na nowo wyobrażając sobie jak spędza po prostu czas z przyjaciółmi – jak dzieli się z nimi troskami, nowinkami, plotkami czy innymi bezużytecznymi informacjami. Jak siedzi z Gwen w dormitorium i czuje jej obecność przy sobie – często nie muszą nic mówić by wiedzieć, że są blisko siebie. Gdy zauważa jasne spojrzenie Lancastera, który ten jest w stanie posłać z jednego kąta ogromnego pomieszczenia do drugiego, byle by tylko odszukać zrozumienie w jej ciepłych piwnych tęczówkach. Czy to nie to jest właśnie ważne w życiu? Czy to nie to czyni nas szczęśliwymi? Nie bogactwo, nie władza a takie zwykłe, codzienne rzeczy, czynności, których nie doceniamy dopóki ich nie stracimy? Była już gotowa rzucić zaklęcie, bo chociaż nie wyglądała to chociaż czuła się o wiele lepiej niż jeszcze chwilę wcześniej. Otworzyła oczy, zakołysała różdżką i spojrzała w bok. Zamarła. Omal nie wypuściła witki z dłoni. Poczuła jak kolana się pod nią uginają, jak wszystko wokół niej staje, wraz z jej sercem. Zimny pot oblał ją całą, a ta otworzyła szerzej oczy – jej źrenice powiększyły się do granic możliwości, a drżenie rąk nie ustało. Przez chwilę wyglądała jakby miała zaraz zemdleć, zwymiotować. Trzymała się jednak na nogach dalej, bardziej z powodu przerażenia jaki wywołał w niej widok głowy jej martwego ojca. W dłoniach Wilsona. Jej ojciec. Jej kochany ojciec. Jego twarz, wykrzywiona bólem i zaskoczeniem. Jego poczciwa twarz, tak bardzo podobna do twarzy jej brata. Przełknęła ślinę, dalej czując tą całą cholerną delirkę wstrząsającej jej ciałem. - Ty sukinsynie. – Swoje słowa skierowała do nikogo innego jak do Jareda, obecnie zabawiającego się makówką jej ukochanego ojczulka. Czuła jak krew znowu w niej buzuje, jak serce rwie się do walki, do bitki. Chciała zetrzeć wszystkim tutaj obecnym te głupie uśmieszki z ich paskudnych mord. Przez chwilę nie wiedziała czy kieruje się chęcią zemsty czy chęcią wydostania się z tego całego cholernego przedstawienia, jakie rozgrywa się na jej oczach. Wiedziała doskonale, że organizatorzy przesadzili – mimo trutki dodanej do alkoholu starała się zachować jasność umysłu, nie ulec namowom organizmu, który kazał się jej poddać. Przez chwilę nawet czuła się jakby wyszła ze swojego ciała, że to wszystko jej nie dotyczy, że patrzy na to z boku. Pulsujący ból w głowie jednak skutecznie sprowadzał ją na ziemię. Zacisnęła bezwiednie pięść obserwując czarnoskórego mężczyznę, który lada chwila a podrzuci głowę jej ojca niczym piłkę do rugby. W tym właśnie momencie, no i wcześniej oczywiście nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich czynów, czy robi coś źle czy też nie. Poczuła się tak cholernie niedobrze – jedyne na czym jej zależało to zabranie części jej rodziciela, którego straciła dosłownie kilka miesięcy temu. Jej serce krwawiło, to wszystko było zbyt świeże by to ruszać. Dlatego po kolejnym mrugnięciu w jej oczach pojawiły się łzy. Nienawiści, bezsilności czy może szaleństwa? Odruchowo wyciągnęła ręce przed siebie chcąc uchwycić łepetynę swojego staruszka by chociaż ją ochronić, przytulić, objąć, oddać jej swoje ciepło i miłość, którą tak do niego żywiła. Plotki, obawy, intrygi i oskarżenia nie ustawały. Wszystko jakby nagle, z sekundy na sekundę stawało się coraz głośniejsze i coraz szybsze. Wilson nawet zdecydował się na rzucenie jego nowym nabytkiem w stronę Halla, który niczym światowej sławy zawodnik chwycił makówkę Whispera, a kiedy Wanda z niemą prośbą odwróciła się w jego stronę wykonał kolejny rzut. Znowu trafny, znowu nie w jej ręce. Przez chwilę Krukonka czuła się jakby na powrót była dzieckiem i stała na środku boiska podczas zabawy w Głupiego Jasia. Zasady każdemu znane, osoba ze środka nie może za wszelką cenę pochwycić cennej piłki. Czy teraz bawili się w inną, nieco bardziej brutalną odmianę tej gry? Głupia Wandzia przenosiła tylko powoli to ciemniejące i wygasłe spojrzenie z jednej twarzy na drugą, z jednych rąk na kolejne. Ciemne – jasne – jasne – ciemne. W pewnym momencie miała wszystkiego dosyć, chciała się rozpłakać, zwinąć w kulkę, kłębek by nikt już jej nie męczył. By jej nie ranili, by ją zostawili. Potrzebowała oparcia w kimś, kogoś kto by się nią zaopiekował, kogoś kto by powiedział jej, że to tylko zabawa. Gra, niewinna – a że bazująca na jej uczuciach to inna sprawa. Serce znowu wystukiwało szalony, niebezpieczny rytm podczas gdy jej oddech stał się bardziej płytki. Wżynała sobie paznokcie w skórę kiedy to trzymając różdżkę zastanawiała się kiedy to w końcu powiedzieć dość. Nadarzyła się okazja. Zapalnikiem była oczywiście Porunn, obecnie właścicielka jadowitych oczu, pionowych źrenic i obrzydliwego uśmiechu. Przesuwała swoim ślizgońskim łapskiem po ciemnych włosach jej martwego ojca śmiejąc się głośno. Śmiejąc się, naśmiewając z niej, z biednej panny Whisper, która tylko obserwowała wszystko z rosnącą paniką. Do jej uszu znowu doszły oskarżenia dotyczące Doriana. Dorian. Skoro zabrali jej matkę, zabrali jej ojca to nie da nikomu skrzywdzić swojego brata. Który choć starszy, bardziej doświadczony i zapewne bardziej utalentowany od niej samej potrzebował jej opieki. Jej siostrzanego ramienia, dobrego słowa i dziewczęcego uśmiechu. Uczucie przetrwania i miłości do bliźniego w niej narastało, kiedy przypomniała sobie jego oczy i jego lekceważący grymas na przystojnej twarzy. Z jej gardła wydobył się krzyk – pełen bólu, ale i chęci przetrwania. Chęci zmiany świata na lepsze, chęci walki! Miała dla kogo żyć, chciała żyć. Nie mogła polec jak inni. Była silną kobietą, po przejściach, ze swoim bagażem doświadczeń, który nieważne jaki był – ważne, że należał do niej. Nie po to spędziła miesiąc samotnie, by teraz jakieś zajęcia i jakiś gbur z ministerstwa jej to wszystko zniszczył. Zmarszczyła brwi i zacisnęła usta siląc się na otoczenie się wspomnieniami, które były dla niej ważne. Teraz, w tej chwili. Przypomniała sobie powoli o czekoladzie, o jej smaku, gęstej konsystencji, która rozpływa się w ustach kiedy trzymasz ją zdecydowanie za długo. Jej klatka piersiowa zafalowała kiedy ta chciała uspokoić swój oddech, co z każdą minutą się jej udawało. Krok po kroku, myśl po myśli. Robiła to wiele razy, ćwiczyła w zaciszu, ćwiczyła koncentrację. Wiedziała, że za którymś razem jej się uda, że da sobie radę nie wiadomo co by miało się dziać. Ponownie myślami wróciła do swojego brata, którego chęć ocalenia okazała się silniejsza niż wszystko inne. Przypomniała sobie te beztroskie lata, kiedy spędzali jeszcze wakacje wspólnie, na brojeniu, psoceniu, na dzieleniu się swoimi wszystkimi sekretami. Teraz dorośli, ale czy to znaczy, że nie mogą dalej się wspaniale bawić się w swoim towarzystwie? Wanda najbardziej na świecie pragnęła szczęścia swoich bliskich. Zamierzała walczyć nie tylko o Whispera, o prawo do kochania go bezwarunkowo, ale również o tego Lancastera, który w życiu również nie miał łatwo, ale który zawsze miał przygotowany dla niej puchoński wyszczerz, który teraz majaczył jej przed oczyma. Słyszała jego głos wypowiadający jej imię, który prawie nawoływał ją by się nie poddawała, by walczyła z resztą. O siebie, o brata, być może o niego. Błogie uczucie sympatii do blondyna wypełniło ją całkowicie, umożliwiając jej niemal latanie – gdyby miała skrzydła to kto wie! Postąpiwszy krok do przodu, nawet nie zwracając uwagi na resztę wyćwiczonym ruchem uniosła swoją broń ku górze, celując odrobinę wyżej i zdecydowanym tonem, przeświadczonym o swojej racji wypowiedziała formułę zaklęcia. - Expecto patronum! - Nie liczyło się to co się stanie po tym, najważniejsze już osiągnęła. Nie zwracała uwagę na iluzję, która choć bolała, była całkowicie niegroźna. Liczyło się to w co wierzyła. Najmocniej.
Ostatnio zmieniony przez Wanda Whisper dnia Pią 16 Sty 2015, 00:12, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Isabelle Cromwell
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Czw 15 Sty 2015, 23:25 | |
| Nie była w stanie stwierdzić, czy zaklęcie tym razem było bardziej udane niż poprzednio. Stała wciąż z zamkniętymi oczami, odcinając się tylko w ten sposób od otoczenia. Nie chciała nikogo widzieć, a głupie gierki przestały ją bawić – choć od początku nie należała do fanów metod aurorów. Była jednak zbyt uparta i dumna, by zrezygnować. Skoro Isabelle nie mogła być z siebie zadowolona, jak ktokolwiek inny mógłby ją wtedy docenić? Wypuściła głośno powietrze z płuc, nie pamiętając kiedy na chwilę wstrzymała oddech. Miała wrażenie, że buzująca w żyłach krew staje się powoli nieznośnie głośna, jakby nagle postanowiła uporczywie dawać o sobie znać. Przełknęła ślinę, na chwilę rozluźniając uchwyt na różdżce, by kilka sekund później znów go wzmocnić. Serce niezdrowo przyspieszyło, przyprawiając Isabelle o wzmocnione zawroty głowy. A co, jeśli podany im środek wcale nie był na tyle bezpieczny, by mogła się nie martwić o przetrwanie? Nie, to niemożliwe… Otworzyła oczy, chcąc odnaleźć wzrokiem wyjątkowo nienadających się do przeprowadzania zajęć z uczniami aurorów, co okazało się błędem. Wiedziała, że wszystko co widzi, dzieje się tylko i wyłącznie w jej głowie. Iluzja, jakkolwiek idiotyczna, zdawała się jednak niezwykle realna. Broda Hall’a zdawała się wieść własne życie, jakby była jakimś osobnym bytem, współpracującym z całą resztą jego ciała. Isabelle nie zdążyła nawet zareagować, gdy rudy potwór zaatakował, zamykając ją w sztywnym uścisku. Jakimś cudem udało jej się nie wypuścić różdżki, ale brak możliwości poruszania się wprowadził dziewczynę w chwilowy stan paniki. Nie podobało jej się to, nigdy nie lubiła być bezbronną, a już na pewno nie dawać się zaskakiwać. Na szczęście iluzja nie postanowiła jej udusić, choć z jej gardła wydobył się cichy pisk, gdy palce mężczyzny zacisnęły się na jej policzkach. Zamknęła ponownie mocno powieki, chcąc odgonić od siebie obraz zbliżającej się macki. Nigdy już nie spojrzy na Alexa tak samo, a na myśl o ośmiorniczce Belindy zrobiło jej się niedobrze. Chyba nie będzie w stanie na nią przez jakiś czas patrzeć... Wzdrygnęła się, próbując się skupić. Nic z tego, co się działo, nie było prawdziwe. Nie było rudej brody, nikt nie próbował jej nakarmić paskudnymi mackami. Przywołała wspomnienie wakacji, gdy to udała się na powitanie przyjaciela do posiadłości Silverów. Pamiętała uśmiechniętą twarz kobiety, od dawna nazywanej przez nią ciocią, która w momencie jej przybycia wrzucała do wody przysmaki. Ośmiorniczka krążyła zadowolona w basenie… Pogoda była wspaniała, a Isabelle od rana towarzyszył dobry humor. Kto by pomyślał, że jeszcze będzie wspominała te chwile? Wciąż czuła nieprzyjemny uścisk, jednak udało jej się ruszyć rękami, a to już był mały sukces. Musiała po prostu zająć myśli czymś przyjemnym, czymś, co będzie w stanie ją całkowicie odciąć od tej nierzeczywistej rzeczywistości. Przyśpieszone bicie serca i szum krwi w głowie nie zelżały, ale Ślizgonka postanowiła po raz kolejny spróbować swojego szczęścia. - Expecto Patronum! – krzyknęła, nie pozwalając halucynacji na objęcie kontroli. |
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 16 Sty 2015, 14:39 | |
| Tracisz zmysły. W odpowiednim rytmie, jeden po drugim, jakby mistrz pianina odgrywał właśnie swoją najlepszą symfonie. Wszystko zaczyna się kręcić, coraz szybciej i szybciej. Wirujesz, nie potrafiąc się zatrzymać i nie wiedząc, że coś poza tym ruchem istnieje. Świat wali ci się na głowę w jednej sekundzie. Tyle właśnie potrzeba, by doświadczyć czystej, nieskażonej destrukcji. Jesteś jedynie zwykłą konstrukcją, szkieletem zbudowanym z wody i krwi, która teraz buzuje w twoim ciele z niewyobrażalną prędkością. Serce wali o Twoją klatkę piersiową chcąc wydostać się z więzienia, w którym zostało umieszczone. Wyalienowana na zewnętrze bodźce, zostajesz zdana jedynie na siebie. Tak właśnie czuła się Thetis, jak szaleniec przed którym pojawiają się nowe wizje, zdawać się może, że są prawdzie, lecz tylko ona je widzi. Uwięziona w pułapce swojego umysłu, starając się przetrwać. Oddech dziewczyny szarpnął. Wydawało się, jakby w pomieszczeniu temperatura spadła o co najmniej kilka stopni, zagęszczając krew w jej organizmie i spowalniając jej reakcje. Zamrugała leniwie, próbując rozpoznać kształty, które się przed nią pojawiły. Czuła się słabo i wyczerpana, a wszystkim czego pragnęła było łóżko i koc. Niestety to były jedynie marzenie, na tę chwilę niemożliwe do zrealizowania. Krukonka za wszelką cenę chciała skupić się na swoim wspomnieniu, lecz to okazało się daremne. Szybko zostało ono zastąpione kolejną wizją. Resa. Po raz kolejny blondynka mogła podziwiać jej umiejętności taneczne, choć z każdą sekundą przybierało to obraz wyjęty niczym z mugolskiego horroru. Nogi brunetki zaczęły się nienaturalnie wykręcać, jakby zrobione były z gumy, pozbawione kości, których zadaniem było utrzymanie ich w ryzach. Borsuk na kapeluszu ożył, wyglądał na bardzo wygłodniałego, w jego oczach czaiła się żądza mordu. –Resa! Uważaj! – krzyknęła chcąc ostrzec przyjaciółkę, jak na złość jej ust nie opuścił nawet jeden dźwięk, a zwierzę już wgryzało się w ciało Gryfonki. –Nie, nie nie możesz! – łkała blondynka, gdzieś przez cały ten rozgardiaszu do jej uszu doszedł głos Nianki „Tylko patronusy, do cholery!”. Patronusy, ale przecież Reś dzieje się krzywda! była oburzona rozkazem Halla, jak mógł pozwalać na to, by niewinnym uczniom działa się krzywda. Wilson mógł pozostawać niewzruszony na krzywdę innych, ale Alex? Thetis myślała, że przynajmniej on miał więcej oleju w głowie, teraz uświadomiła sobie swój błąd. -Ja muszę jej pomóc, muszę! – oznajmiła, po czym wycelowała różdżką w boruska, już miała rzucić zaklęcie, kiedy ujrzała dobrze znaną sylwetkę. Gilbert jak gdyby nigdy nic podszedł do Gryfonki, chwycił ją za dłonie, po czym oboje zaczęli tańczyć, co jakiś czas chłopak składał na ustach dziewczyny pocałunki. Tego było za dużo. Panna Morgenstern nie była na tyle silna, poczuła się tak bardzo zdradzona. Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła się opanować. Ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze i umysł zaczęła powoli spadać w ciemność. Wystraszyła się lekko lecz ostatnim błyskiem świadomości wiedziała, iż musi to zrobić. Chwyciła mocno różdżkę wypierając ze świadomości wszystko poza obrazem swojej rodziny, krzyknęła głośno -Expecto Patronum - po czym osunęła się w ciemność.
-Mała, głupia Thet! – powiedziała cicho, tonem prawie czułym, nieomal subtelnym, balansującym na granicy złośliwości i słodyczy. Była spokojna. Spokój emanował z niej niczym aura, przypominała kamienny blady posąg zastygły w czasie i przestrzeni. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 16 Sty 2015, 21:49 | |
| Zdążyła powtórzyć zaklęcie kilka razy, trzymając oczy mocno zamknięte w obawie, że znów da się rozproszyć. Szumienie w jej uszach było uspokajające, ale tylko do czasu. Zaczęła wypowiadać zaklęcie, ale nie skończyła formułki, urywając ją w połowie. Białe światełko przy końcówce różdżki zgasło tak nagle jak się pojawiło. Coś niemiłosiernie szumiało i waliło, jakby chciało wyjść na zewnątrz. Czuła się dziwnie, ale starała się uspokoić. Wcześniej przyjemny dla niej szum nie pozwalał jej się skupić, nie mogła powtórzyć zaklęcia z taką siłą jak wtedy, zmusiła się do wypowiedzenia formułki, ale nie dane jej było zobaczyć efekty, ponieważ coś chwyciło ją za kostki. Od razu spróbowała odskoczyć, krzyknęła, widząc, że to znów te dręczące ją szkarady i zaczęła panikować. Próba odejścia od małych zombie Wilsonów, jak je nazwała w myślach, tylko pogorszyła sprawę, bowiem potknęła się na jednym z nich, zachwiała się i upadła na trawę, po raz kolejny wąchając podłogę. Ale to nie zadowoliło drobnych, krwiożerczych istot - zbliżały się do niej nieubłaganie, a było ich więcej i więcej. Zacisnęła palce na różdżce i zaczęła miotać zaklęciami. - Expulso! Turbonis! Confringo! - nie miała czasu skupić się na zaklęciach niewerbalnych, które jeszcze nie przychodził jej tak naturalnie, dlatego jej głos rozbrzmiał, odrzucając zaklęciami wytwory jej spaczonej eliksirem wyobraźni i rozrywając je na drobne kawałeczki. Bała się tak cholernie, że nawet nie pomyślała o tym żeby dalej ćwiczyć patronusa. |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 16 Sty 2015, 23:05 | |
| Różowy smok spalił na panewce, więc halucynogen wziął się ponownie do roboty. Vincent poniekąd miał nadzieję, że tym razem się postara, bo pomysł z gadającym, niedopieszczonym gadem w bajkowej kolorystyce był tak żałosny, że aż nie mógł się nadziwić. Naprawdę ktoś by w to uwierzył? Na dodatek na "dzień dobry" Wilson uświadomił ich, że nie powinni mu ufać w kwestii trunków, więc każdy anormalny aspekt rzeczywistości automatycznie stawał się podejrzany i tracił na wiarygodności już z samego tego faktu. Brak antidotum go nie przerażał, nie takie eksperymenty miał za sobą. Odtrutka zawsze się znajdzie, a w razie wybitnej potrzeby Jared mógł znaleźć się w niezwykle niewygodnym dla siebie położeniu, jeżeli ktoś się dowie, że w znaczącym stopniu zagroził życiu uczniów. Co prawda adrenalina i "życie na krawędzi" stanowiło przyjemne urozmaicenie wolnego czasu, ale każdy miewa złe dni, więc czemu by nie uprzykrzyć jakiegoś aurorowi? Ot tak, najciekawsze zbrodnie są pozbawione motywu. Z obecności smoczych jaj zorientował się dopiero, gdy ich mali lokatorzy postanowili wyjść na światło dzienne. Spojrzał kątem oka na te przebrzydłe stwory, których menu najwyraźniej było wypełnione imieniem Ślizgona. Przez moment wydawało mu się, że dostrzegł w pośród psyków twarz Porunn, ale uznał to za mało interesujący element całej zabawy. Najwyraźniej iluzje uderzają w to, co teoretycznie ma być najsłabszym punktem danego uczestnika zajęć. Teoria nie zawsze pokrywa się z praktyką, czego Pride był doskonałym przykładem. Przewrócił oczami, powstrzymując się, by nie prychnąć z rozbawieniem. Mały smok z głową Fimmelówny, doprawdy. Dziewczyna faktycznie bywała dzika i niebezpieczna jak rozjuszona gadzina, ale żeby kreować obraz jej głowy przytwierdzonej do łuskowatego ciała? Dobry żart, musiał przyznać. Patrzył ze stoickim spokojem jak pierwsze smoczątko wgryza się w jego ciało, rozrywając skórę i mięśnie, a reszta idzie w jego ślady. Prawie poczuł ten wyimaginowany ból, nawet w pierwszym odruchu mięśnie drgnęły - mimo wszystko na tym się skończyło. Widok go nie przerażał, wręcz przeciwnie - fascynował. Poszarpany materiał nasiąkał krwią, ta zaś kapała na podłogę, znacząc ją drobnymi plamkami tuż obok coraz większej kałuży o tej samej barwie. O tak, halucynogen tym posunięciem ożywił ponownie najszczęśliwsze wspomnienie Vincenta zamiast je rozproszyć, rozpić na milion kawałków. Znów pamiętał każdy bodziec - krew spływającą po skórze, jej zapach i konsystencję. Miał przed oczami swobodnie ustępujące pod jego skalpelem kolejne warstwy mięśni, dotyk jeszcze bijącego serca, to ciepło wciąż żywego ciała, które rwało się do ucieczki, która od początku nie wchodziła w grę. Przypomniał sobie dokładnie ten zachwyt, który wypełniał jego własne serce, kiedy wszystko szło po jego myśli, posiadał władzę na drugą osobą w każdym aspekcie. Niszczył umysł pozwalając rozkwitnąć ciału na nowo, przemieniając je w instalację zrodzoną w jego wyobraźni. Potęga, nieograniczona moc sprawcza, zmieniająca to, co pierwotne w coś o wiele ciekawszego. Wszystkie pięć zmysłów Vincenta wróciło do tamtego dnia. Widział czerwone strugi krwi i wciąż drżące mięśnie razem z organami wewnętrznymi. Słyszał głos ofiary, każdą prośbę, błaganie, próbę przekupstwa, z których każda była taka zabawna w swej naiwności, że chłopak mimowolnie się uśmiechnął. Chłonął zapach krwi unoszący się w powietrzu, oddychał nim z taką łatwością jakby w każdym zakątku planety powietrze miało właśnie taką woń. Czuł krew na skórze, dotykał uważnie każdego organu, ciesząc się ich kształtem czy fakturą. Smakował posokę, która raz czy dwa ubrudziła mu policzek, rozprysnęła się tak, by mógł językiem zgarnąć jedną z kropel. Klasa nie istniała, Porunn i cała reszta tej hogwarckiej zgrai rozpłynęli się gdzieś daleko pozwalając Ślizgonowi na przeżywanie przeszłości jeszcze raz od nowa. Jego uśmiech stał się szeroki jak u Jokera, a oczy błyskały elektryzująco, jakby zaraz miały uwolnić tysiące iskier. Magia wibrowała w jego żyłach, pobudzona szczęśliwymi wspomnieniami, gotowa by się uwolnić w każdej chwili. - Expecto Patronum. - powiedział bez pośpiechu, bez podnoszenia głosu. Dał zaklęciu czas, by splecione z żywym obrazem nasyciło się magią i emocjami czarodzieja, aby stały się jednością zdolną ochronić Pride'a przed dementorami. Uda mu się dzisiaj, był tego pewien. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sob 17 Sty 2015, 08:29 | |
| Z zaciekawieniem oglądał reakcje uczniów. Umysł ti bardzo skomplikowany świat i miejsce, od którego wszystko się zaczyna. Często to umysł jest przeszkodą czy też wrogiem w osiągnięciu celu. Opanowanie i nie reagowanie na jego figle mogło przekraczać możliwości niektórych. Wilson nie mówił, że to będzie łatwe. Nigdy nie organizował niczego prostego, bo to mijało się z celem. Tylko zahartowane ciało i umysł mogło zwyciężyć mając przeciwko siebie stwora wysysającego wszelaką radość. Jak wtedy zachować jasność umysłu? Ano poprzez świadomość, że to da się pokonać. Odrobina silnej woli i jest się potężnym. - Mongestern, napiszesz mi na przyszły tydzień sto razy poprawną inkantację zaklęcia. I wiem jak działa samopiszące pióro. - wyminął dziewczynę zatrzymując się nieopodal okna. Odsunął ręką zasłonę sprawdzając niebo, ciemne i pochmurne. A ledwie dobrnęli do połowy zajęć. Odwrócił się gwałtownie jak tylko usłyszał zaklęcie Porunn i ostrzeżenie Alexa. Zacisnął zęby w irytacji i kontynuował krążenie wokół uczniów niczym sęp czekający na poddanie się dzieci. Fimmel wybuchała śmiechem oglądając najbardziej poplątane wizje swojego umysłu. I na tym się skończyły żarty. Wrzask Whisperówny ocucił Wilsona z rozbawienia na widok ich zaskoczonych i przerażonych min. Uniósł brwi oglądając mimikę Whisperowny w milczeniu. Podszedł do niej ale jej nie dotknął. Co też może siedzieć w tej małej głowie, skoro widać po niej największe cierpienie? Jerry słyszał o śmierci jej ojca, bo w Ministerstwie każdy nekrolog trafia na jego biurko. Dopiero teraz łaskawie powiązał ich nazwiska, gdyż wcześnie jakoś się tym specjalnie nie przejmował. Widząc łzy, auror sapnął zawiedziony. Wyhaczył spojrzenie Alexa i skinął mu głową w stronę Krukonki. Dla niej koniec męczarni. Monegrstern również nie wyglądała najlepiej. Blada patrząca tępo w przestrzeń. Cromwell jakby się dusiła i za wszelką cenę próbowała utrzymać na nogach. A Anderson... - Do diabła, Anderson! - ryknął gdy ta miotała zaklęciami na prawo i lewo. Ostry błysk przeciął powietrze ugadzając gryfonkę w rękę. Zaklęcie rozbrajające odebrało jej różdżkę, a ta lekko wylądowała na otwartym łapsku czarnoskórego aurora. - Odtruj ich. - odezwał się do Alexa zapominając że miał oglądać ich walki w głowie. Nie radzili sobie, chociaż Wilson podziwiał ich wolę walki. Prawie żadne się nie poddało, co mogło być godne podziwu. Nie brał udziału w odtruwaniu uczniów. Dał wolną rękę Hallowi. - Kto wypije eliksir, siadać na podłodze . - polecił stojąc nad nimi niczym najgorsze monstrum. Rzucił różdżkę Resie gdy ta usiadła na podłodze. W tym stanie mają małe szanse na dotrwanie końcówki lekcji. Miał jeszcze jedną atrakcję dla nich i w porównaniu z tym, to drugie będzie obrzydliwie bezpieczne. Jerry posadził swoją córkę na krześle za biurkiem, a potem podszedł do Whisperówny i zrobił to samo, tylko kierując ją na podłogę dokładnie w tym miejscu, w którym stała. Lepiej nie pytać czy to odruch człowieczy. Nie otrzyma się nigdy odpowiedzi. Na koniec oparł się o biurko i czekał aż wszyscy usiądą i się uspokoją. Co prawda Pride nie wyglądał na poruszonego. I nic dziwnego, bo to jemu najlepiej poszło zaklęcie.
Pride - zaklęcie poszło dobrze. Twój patronus przybrał jakiś kształt, jakiegoś zwierzęcia. Mogłeś rozpoznać ze dwa szczegóły, ale dalej równie dobrze mógł być to królik.zaklęcie było najlepsze, wisiało w powietrzu minute, a potem zniknęło pozostawiajac po sobie jasną poświatę. Porunn - twoje zaklęcie wymknęło się spod kontroli. Gęsta smuga wystrzeliła jak z procy z różdżki ale zamiast się ukształtować, wpadła w plecy Pride'a i się tam rozprysła. Poszło Ci o wiele lepiej niż za pierwszym razem. - Isabelle - wydobyl się świst z różdżki. Oślepił Cię i nic poza tym. Było to zdecydowanie najjaśniejsze zaklęcie zaraz po Vincencie. - Thetis - pierwsze nieudane inkantacje zastapiły poprawne. Rozdzka czknęła, wypluła z siebie jasne światło, bardziej gęste i trwalsze niż wcześniej. Prysło przez Twoje rozstrojenie. - Wanda - błękit wystrzelił z różdżki, a nawet się od niej oderwał. Moglaś oglądać przez piętnaście sekund obłok, który jeszcze nie miał kształtu. Oderwanie się go od różdzki było samo w sobie dużym postępem. - Anderson - błyskało i świstało. Czarowałaś jedynie kilka fal światła zlanych z różdżką. Jasność jednak była dobra. To chyba silne wspomnienie.
Na przynajmniej po 1 post czekam do niedzieli wieczór. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sob 17 Sty 2015, 22:43 | |
| Obserwacje reakcji większości uczniów były zwyczajnie przykre. Widział po ich minach, że klęli w duchu zarówno na Wilsona jak i na niego, zapewne uważając, iż dostali się w łapy najgorszych okrutników i parszywców, jakich zrodziła ziemia. Bo jak można z czystym sumieniem wywoływać w ich głowach tak okropne wizje? Może nie wszyscy, ale lwi fragment grupy na pewno o tym myślał – młody auror był tylko ciekaw, czy ktokolwiek będzie mieć odwagę wypominać to, co zostało im zrobione. Choć Hall starał się do nich podchodzić o wiele łagodniej niż Jared, wybuchnąłby chłodnym, niepasującym do niego śmiechem, gdyby te słowa przebrzmiały w sali o zielonych drzwiach. Okropne, nieludzkie? Dali im przedsmak tego, jak się poczują, jeśli staną przed dementorem. Nie było do tego lepszego przygotowania, niż oswajanie z tym, co najgorsze. Alex ani drgnął ze swojego miejsca po nieudanym zaklęciu Porunn, obserwując, czy członkowie grupy nie zaczynają robić więcej głupstw. Różdżki nie miotały przypadkowych zaklęć, ale wizje zapoczątkowane indywidualnie w umyśle każdego z uczniów w końcu zaczynały brać górę. Odruchowo złowił spojrzenie Jareda, który skinął w kierunku Wandy – wyglądała źle, jakby wystarczył jeden nieostrożny ruch, a zatoczy się i zwymiotuje. Mimo to jej wola walki była godna podziwu. Korek gładko wyskoczył z fiolki, gdy blondyn podszedł bliżej Krukonki i zdecydowanym ruchem chwycił ją za brodę. Zielonkawy eliksir wlał jej prosto do ust, szybko i sprawnie, działając ze skupieniem na konkretnym celu. Odczekał chwilę, aż para piwnych oczu przestała być zasnuta mgłą, a spojrzenie panny Whisper skupiło się na nim. Nie uśmiechnął się, nie zaoferował słowa pocieszenia – kiwnął tylko głową, sztywno i krótko, bo kolejne osoby właśnie potrzebowały jego asysty. Leżącą na ziemi Gryfonkę najpierw unieruchomił zaklęciem, a dopiero później zaaplikował jej antidotum. Nie miałby problemów spacyfikować dziewczyny przy pomocy samej fizycznej siły, ale po co marnować czas i narażać się na wybicie zębów, gdyby panna Anderson zdecydowała się wierzgnąć subtelną nóżką? Krukonka Morgenstern w ogóle nie próbowała z nim walczyć. Panienki Cromwell, Fimmel oraz Wilson nie stanowiły wyzwania. Pride natomiast... Pride był przypadkiem intrygującym od samego początku – wyważony, opanowany do tego stopnia, że momentami zdawał się w ogóle nie przypominać nastolatka ani ludzkiej istoty. Odmówił przyjęcia antidotum, co ze strony Alexa wywołało tylko lekkie uniesienie brwi. Auror nie wlewał mu na siłę zawartości fiolki w usta, ale wsunął ją do kieszeni chłopaka. Teraz może nie chciał, ale Hall doskonale wiedział, jak to było przechodzić przez wszystkie wizje zaserwowane przez psychotyczny, krótkotrwały mariaż eliksiru oraz własnego umysłu. Wreszcie wycofał się w okolice biurka, przysiadając na jego brzegu dokładnie w ten sam sposób, jak zrobił to na początku zajęć. |
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Nie 18 Sty 2015, 12:15 | |
| Nie ma nic gorszego niż człowiek zamknięty we własnym umyśle, niczym w celi bez promieni światła, odizolowany od ludzi i całego świata. Więzieniu stworzonym przez własny prymitywny umysł, którego wizje powoli doprowadzają cię do szaleństwa. Przezwyciężyć je wszystko, to nie lada wyzwanie nawet dla osoby dorosłej, a oni? Byli dopiero nastolatkami, nieprzygotowani na to co dziś zafundował im Wilson i Hall. - Mongestern, napiszesz mi na przyszły tydzień sto razy poprawną inkantację zaklęcia. I wiem jak działa samopiszące pióro. – usłyszała gdzieś na dnie swojego umysłu. Super! mruknęła, a wtedy jej myśli popłynęły własnym nurtem. Przed jej oczyma przewijało się tak wiele obrazów, że w pewnym momencie dziewczyna nie miała pojęcia czy są one prawdziwy, czy może to kolejna sztuczka Aurora. W momencie w którym jej świadomość zaczęła zapadać się w ciemność przypominał jej śmierć. Powoli traciła kontrole nad swoim ciałem, kawałek po kawałku.
Thetis czuła, że ktoś wlewa jej do ust jakiś płyn, nie walczyła z ową osobą. To zapewne mijałoby się z celem. Po chwili wszystkie obrazy zniknęły, jej oczy stałe się przejrzyste. Odgarnęła swoje blond włosy i rozejrzała się przenikliwymi ciemnogranatowymi oczami po pomieszczeniu. Uniosła jedną brew do góry przyglądając się po kolei osobą znajdującym się tu również z nią. Pierwszy w oczy rzucił się jej czarnoskóry mężczyzna, który zdecydowanie wyróżniał się na tle tego drugiego. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie jest zadowolony z takiego obrotu sytuacji, wydawał się nawet zły. Jego pomocnik wydawał się mniej przejęty ich „postępami”. Uczniowie za to nie wyglądali za dobrze, niektórzy się trzęśli, inni mieli policzki całe mokre od łez, jedynie jeden z nich pozostawał niewzruszony całym zajściem, a w dodatku nie przyjął antidotum. Krukonka wzruszyła ramionami, po czym usiadła na podłodze. Była ciekawa jaki będzie ciąg dalszy tego całego cyrku.
|
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Nie 18 Sty 2015, 14:00 | |
| Jeden rzut, drugi, trzeci i kolejny. Wszystkie wykonane precyzyjnie, z chirurgiczną dokładnością. Ostry śmiech zebranych przebijał się przez jej czaszkę, chcąc dojść do mózgu, do jej ś1)wiadomości, by wryć się tam na stałe. By nie zapomniała, że są jeszcze osoby na świecie, które z niej szydzą. Które szydzą z jej sytuacji, z jej rodziny i z tego jak słabą jednostką się stała. Jedynym pocieszeniem dla Wandy były te mgliste, słodkie chwile spędzone z przyjaciółmi, które – była tego pewna – pewnego dnia ocalą jej życie. Trudno jednak było się dostatecznie skupić na czymś co już było, a na tym co jest obecnie. Mimo, że bardzo tego chciała, pragnęła na powrót stworzyć bezpieczny kokon ze wspomnień to świadomość tego, że wszyscy wokół niej mają ją na celowniku skutecznie odstraszała próby wyczarowania cielesnego Patronusa. Było znacznie lepiej jednak gdy czując twarde i chropowate drewienko pod palcami odnalazła w sobie iskierkę gotową do walki o przetrwanie, miłość i przyjaźń. Płynny ruch nadgarstka i potem oślepiający błysk sprawił, że ta zmuszona została do zmrużenia oczu. Obserwowała z niemą fascynacją jak dziwna chmura sparkląca na prawo i lewo odrywa się od jej różdżki i lewituje sobie nad jej głową kilkanaście sekund. Potem prysnęła jak bańka mydlana, wszystko wokół zawirowało, na powrót stając się więzieniem. Do momentu gdy nie poczuła na swojej brodzie czyjejś dłoni – pewnie chwytającej ją za twarz, jakby miało jakąś tajną misję do wykonania. Antidotum siłą wlewane jej do gardła miało dziwny posmak – trudny do zidentyfikowania. Smakował jednak znacznie lepiej niż syrop na kaszel, a to już coś. Chwilę jej zajęło zanim odzyskała świadomość i jasność umysłu. Jeszcze kilka minut głowa płatała jej figle, bo obraz jeszcze był zniekształcony, pokazywał to czego ona nie chciała widzieć. Zmarszczyła odruchowo brwi, jakby dopiero co budziła się z letargu, a napotykając zielone spojrzenie młodszego Aurora odwzajemniła je niechętnie. Potem wielka i czarna łapa zmusiła ją do siadu na podłodze, co też ta szybko uczyniła, bez zająknięcia nawet – czuła się zmęczona. Gdy przetarła spocone czoło odkryła, że wszystko wróciło do normy. Te same zakurzone ławki, te same – teraz trochę przerażone twarze uczniów i te same niezadowolone miny nauczycieli. Sama starała się nie pokazywać nic co ją dotyczyło. Miała na wpółprzymknięte powieki, te wydawały się za ciężkie jak na jej gust. Usta zaciśnięte, buzia blada, nie naznaczona żadną zmarszczką. Wyrażała skupienie ale i niejakie cierpienie, które najprawdopodobniej będzie odbijało się na niej jeszcze przez jakiś czas. Była w sumie na siebie zła, że poddała się chwili, że nie potrafiła wyczarować Patronusa na tyle silnego, by jej zaklęcie się udało. Była również zła na otoczenie, na mężczyzn, że pozwolili by stało się coś takiego – chociaż Ci oczywiście nie wiedzieli co się kłębiło w głowie Krukonki. W sumie to i lepiej – gdy ktoś zna Twoje słabości bez problemu może je potem wykorzystać przeciwko Tobie. A ze słabościami trzeba walczyć, umieć je zminimalizować, zamknąć w pudełku. Przed Wandą jeszcze długa droga, doskonale była tego świadoma – teraz na razie oddychała spokojnie, starając się uspokoić skołatane nerwy. Przeczesała palcami włosy i zwiesiła głowę do momentu, gdy Jared nie zacznie mówić. Tak było dobrze. Wdech – wydech i znowu powrót do przyjemnych wspomnień. Bez nerwów, bez złości na cały świat, bez łez.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |