|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wanda Whisper
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Nie 25 Sty 2015, 21:06 | |
| Przeraźliwy krzyk gwałcący jej uszy i świadomość ustał. Tak nagle, akurat w momencie kiedy dziewczyna się tego w ogóle nie spodziewała. Może to i lepiej? Jej spojrzenie oprzytomniało, a ona sama została rażona błękitnym światłem, zaraz po wypowiedzeniu wszystkim znanej formułki. Jej źrenice się powiększyły, do wielkości szpilek, a ona zachłystnęła się powietrzem widząc kształtne kopytka. Jej serce zabiło mocniej, bo kształtna chmurka wyglądała jej na jakieś dzikie zwierze. Nie mogła sprecyzować dokładnie co to za okaz jej się ukazał, ale w głębi ducha postanowiła ćwiczyć jeszcze sumienniej. Zacisnęła palce na różdżce, widząc, że i innym się udało zaklęcie, co ją cieszyło. Jednak z lekcji na lekcje są coraz lepsi – Wilson musiał to przyznać. Cudowny efekt jej starań jednak dugo nie zaszczycił wszystkich swoim jestestwem. Kilka mrugnięć, a ono zniknęło. Duma jednak ją rozpierała, bo mimo tego co zobaczyła udało się jej cokolwiek wyczarować. Mruknięcie Jareda jej umknęło, celowo czy też nie, ale umknęło. Nie wiedziała zatem co Auror pomyślał o jej umiejętnościach. Postanowiła jednak coraz więcej ćwiczyć, nie tylko koncentrację ale również samo zaklęcie, formułkę, gesty. Co jej szkodzi? Gdy dziwna czarna mgła zniknęła, a spojrzenie Whisperówny się wyostrzyło odetchnęła. Z ulgą, że to już koniec zajęć najpewniej. Rozejrzała się powoli po pomieszczeniu, po innych uczniach i dźwignęła się z pozycji siedzącej, gdy oznajmiono im, że mogą już wychodzić. Półsłówka zlały się w całość, a ona poczuła ogromne zmęczenie i złość, która znowu w niej poczęła narastać – kiedy tylko spojrzała na Halla zacisnęła mocniej szczękę, w duchu obwiniając go o to wszystko. Nie była zadowolona z tego obrotu spraw i zamierzała mu to wszystko wygarnąć. Przy najbliższej okazji, która… cóż, zaskoczy ich wszystkich. Jej wzrok długo nie opuszczał twarzy młodszego stażysty, do momentu, gdy ten nie skrzyżował z nią spojrzenia. Coś w jej ślepiach błysnęło, a ona sama otrzepując kurz ze spodni odburknęła jakieś pożegnanie w stronę wszystkich znajdujących się w klasie czarodziejów i nie zwracając uwagi już na nikogo opuściła salę jako pierwsza. Odczekała tylko aż usłyszy charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi i wybiegła na korytarz, czując jak cierpienie, złość i ból w niej wzrasta. Pośród innych jeszcze udało się kamuflować, ukrywać to co w niej siedzi. Jednak gdy znalazła się sama automatycznie łzy zebrały się w kącikach jej oczu, a ta zaślepiona pognała przed siebie.
Z tematu.
|
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pon 16 Lut 2015, 14:37 | |
| Lekcja numer 3 grupa "Gumochłony". Na posty wstępne czekam do czwartku (19.02.2015) do godziny 20:00. Obowiązuje bilokacja.
Sala nie zmieniła się zbytnio od ostatniego czasu, co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Zniknęły ławki zgniecione wcześniej pod ścianą oraz biurko "nauczycieli". Zostały tylko dwa drewniane krzesła ustawione pod tablicą. Okna były szeroko otwarte, wpadało przez nie świeże, zimne powietrze, a przez szybę przebijały się ostre promienie słońca. Mimo przeciągu dało się wyczuć w powietrzu zapach... wody utlenionej? Jakichś leków? Przed dwoma krzesłami stała wielka czarna skrzynia. Ciężka, nie dało się jej przesunąć. Gdy się do niej podeszło odczuwało się odpychanie w głowie. Wieko było ciasno zatrzaśnięte. Jeśli jakiś samobójczy osobnik zechciał dotknąć skrzyni, ta zaczęła głośno dygotać. Na zielonych drzwiach wciąż wisiał pergamin z listą uczniów, na której należało złożyć parafkę.
Jest 8 października 1977, godzina 15:42. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Wto 17 Lut 2015, 12:55 | |
| / Skoro wszyscy się bojo to napiszę pierwsza.
Minęło sporo czasu od ostatniej lekcji Patronusa, na której Wanda doskonale poczuła gorycz i przedsmak porażki, która na nią czekała z otwartymi ramionami gdyby ta w ostatniej chwili zrezygnowała z kontynuowania zajęć. Przez pewien czas po głowie pannicy z domu Kruka chodziła taka myśl – może powinna odpuścić sobie naukę? Pozostać w cieniu i tylko czekać na to aż rycerz w zbroi osłoni ją przed złem tego świata? Może to było jakieś rozwiązanie - na dłuższą metę jednak by nie wypaliło, bo albo nikt by się nie zjawił by ja ochronić, albo sama dziewczyna by zgłupiała od niemożności obronienia samej siebie. Nie chciała być nieużyteczną Czarownicą. Chciała być kimś, móc decydować o sobie samej, nie patrzeć na innych. Ktoś, kto stał z boku na poprzedniej lekcji bez mrugnięcia okiem mógłby powiedzieć, że zapewne ostatni raz widzi pannę Whisper w zielonej sali. Przerażające wizje widziane w umyśle Krukonki były wystarczającym powodem do tego by ta nie pojawiła się więcej w dobrze znanym jej towarzystwie. Jak widać napastowanie Halla po Patronusie pomogło – wpadła do jego gabinetu jak burza, z rozwianym włosem, wilgotnymi oczami i drżącymi rękoma. Ich rozmowa o życiu, lękach i odwadze bardzo jej pomogła. Nie mówiąc już o litrach whisky, która tego wieczora krążyła w jej żyłach. Dowiedziawszy się o terminie zajęć szatynka zmarszczyła tylko brwi martwiąc się jedynie o to, że na powrót będzie zmuszona do spoglądania na gburowatą twarz Wilsona – mimo wszystko nie mogła wyzbyć się do niego lekkiej awersji, która być może miała szansę na przeistoczenie się nieco cieplejsze uczucia. Być może – zależało to w głównej mierze od tego jak Jared będzie się zachowywał. A biorąc pod uwagę jego lekceważące podejście do ich – uczniów łatwo nie będzie. O dziwo, gdy zbliżała się godzina zero [a konkretniej godzina 15] dziewczyna właśnie wychodziła z kuchni, a nie z biblioteki. Trochę jej to zajęło, bo urocze skrzaty nie chciały jej puścić, co chwila i co rusz proponując a to coś słodkiego, a to coś innego do spróbowania. A wpadła tam tylko na kubek kakao… Udało się jej jednak wyjść, obiecując po drodze, że zajrzy do nich w najbliższym czasie. Przecież pierniczki same się nie upieką, prawda? Zamknęła za sobą drzwi i rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na obraz, za którym znajdował się pokój wspólny Puchonów. Odsunęła od siebie myśl czatowania i czekania na jednego ze starszych uczniów z Hufflepuffu i skierowała się na schody – jakoś musiała dostać się na szóste, już sławetne piętro. Tego dnia szatynka ubrała się w rozciągnięty, czarny sweter i zwykłe dżinsy z podwiniętymi nogawkami odsłaniającymi jej kostki. Do tego ciemne trampki, włosy związane w nieogarnięty koczek przewiązany błękitną wstążką. Różdżkę miała schowaną, nie stwierdzono również bytności żadnej torby na ramieniu - widocznie leżała na swoim miejscu na łóżku w dormitorium dziewcząt w wieży. Szła trochę jakby zamyślona – jej wzrok pokonywał coraz to nowe przeszkody w postaci stromych schodów, a ona nie zwracając na nic i na nikogo uwagi przemierzała je dzielnie. Nie można było powiedzieć, że była smutna czy zrezygnowana. Właśnie nie! Była w pewien sposób podekscytowana, że lekcja się zbliża, a ona będzie mogła pokazać wielką siłę woli i ducha walki, który w niej zagrzał na nowo. Ostatnie wydarzenia bardzo przyczyniły się do zahartowania tej skromnej Krukonki – nie warto było jej lekceważyć. Z takim podejściem znalazła się przed zielonymi wrotami i już chyba z automatu odszukała swoje nazwisko, przy którym postawiła gustowny zawijas świadczący o jej obecności. Zdziwiona zauważyła tylko, że jak na razie to ona jedyna postawiła podpis przy swojej godności. Czy to znaczy, że znowu będzie pierwsza? Była. Weszła do pomieszczenia i pierwsze co uderzyło w jej zmysły to ulotny zapach czegoś trudnego do zidentyfikowania. Charakterystyczny, trochę złudny skutecznie drażnił jej nozdrza, a ta zmrużyła piwne ślepia kiedy blask słońca przebijał się przez otwarte okna. Wszystkie ławki zniknęły, pozostały tylko dwa krzesła i dziwna, tajemnicza skrzynia. Wanda miała na tyle oleju w głowie, że choć zaciekawiona nie podeszła do niej bliżej tylko skierowała swe kroki w kąt Sali. Rozejrzała się jeszcze raz po prawie, że pustej salce i klapnęła na ziemię, na której usiadła po turecku. Była 15:43. A ona, Wanda Whisper siedziała na brudnej podłodze, wcześniej zakasując rękawy – widocznie była przygotowana na wszystko. Uśmiech zdobił jej twarz, a oczy jaśniały. Strzeżcie się, dum – dum – dum. |
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sro 18 Lut 2015, 07:59 | |
| Burza niesfornych loków zerknęła przez zielone drzwi wprost do wnętrza sali – nieśmiało i tak szybko, jakby robiła coś nielegalnego. Główka nastolatki zafalowała w powietrzu, a naturalnie kręcone loki zafalowały gdy pośpiesznie pomachała ręką do Wandy. Rozpromieniona obecnością starszej koleżanki czym prędzej wykaligrafowała serduszko nad swoim imieniem, czym prędzej wchodząc do środka. Zawahała się, kiedy spojrzenie wychwyciło wielką skrzynię na środku pomieszczenia i zerknęła pytająco na Wandę, która przecież nie mogła wiedzieć co się kryje w środku. - Aż się boję co tata wymyślił tym razem… – westchnęła, dzieląc się swoim niepokojem. Godzinami skarżyła się Yui i Arii na nienaturalne zachowanie ojca podczas nauki patronusa i uprzedziła przyjaciółki, że chyba przed każdymi zajęciami pije coś z procentami. Zakładając niebieską spódniczkę przy udach pochyliła się, aby usiąść podwijając pod siebie nogi. Jak zwykle – nie zrezygnowała z dziewczęcego ubrania, chociaż ostatnio przekonała się o niestosowności ubrania do wymagań Jareda. Z pewnością bezpieczniej byłoby ubrać spodnie, ale nie mogła odmówić sobie ładnego wyglądu: przecież na lekcji będą Ślizgoni, którzy mogą przekazać informacje Lloydowi. Odgarnęła wdzięcznym (choć nieco teatralnym) ruchem kosmyk włosów z twarzy, posyłając w międzyczasie ciepły uśmiech Krukonce. – Słyszałaś, że słodycze z Miodowego Królestwa utrudniają zasypianie? – zagadnęła tematem zaczerpniętym z ostatniego numeru „Lustra”, a błyski w szeroko otwartych oczach zdradzały żywe zainteresowanie tematem. Bardziej niż skrzynią na środku pokoju. – Ostatnio coraz później kładę się spać i chcę spróbować okładów ze świetlika, tylko nie wiem skąd mam zdobyć składniki – pochyliła się do Wandy i wyszeptała nad jej uchem, chociaż w pokoju nikogo prócz nich nie było. Jeszcze.
|
| | | Isabelle Cromwell
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sro 18 Lut 2015, 12:13 | |
| Długo się wahała, czy powinna iść na zajęcia. Zjawiła się jednak punktualnie przed znajomą salą, by po chwili odhaczyć swoją obecność na liście. Przez jakiś czas stała w drzwiach, przyglądając się pomieszczeniu. Zawiesiła na dłuższą chwilę spojrzenie na tajemniczej skrzyni, po czym w końcu zdecydowała się wejść. Uśmiechnęła się do siedzących razem Krukonek, witając się z nimi niezbyt głośnym cześć. Rozmawiały, a ona nie miała nawet ochoty, by spróbować dołączyć do wymiany zdań. Starała się utrzymywać pozory, choć w jej wnętrzu wciąż panował niepokój. Ostatnie dni niemiłosiernie się dłużyły, a dziewczyna czuła się winna gęstej atmosferze między nią, Samem i Benem. Miała wrażenie, że to właśnie ona była powodem ostatniej, bezsensownej sprzeczki. Chowała się jednak jak tchórz w dormitorium, unikając obu chłopaków jak tylko mogła. Podeszła do jednego z otwartych okien, by oprzeć się o framugę i wyjrzeć na zewnątrz. Padające na twarz promienie słońca dodały jej nieco otuchy, a świeże powietrze nieco rozbudziło zmysły. Przynajmniej tym razem aurorzy nie mieli zamiaru katować ich dusznością i kurzem, choć wszędzie unosił się nieprzyjemny zapach leków. A może było to coś innego? Do zajęć pozostało jeszcze trochę czasu. Wszystko może się zmienić. Miała tylko nadzieję, że uda jej się skupić na pozytywnych wspomnieniach bez nagłego napadu płaczu. Nie było to nikomu potrzebne… Najchętniej pozostałaby przy oknie, jednak bała się konfrontacji z Porunn. Powinna była już dawno z nią porozmawiać, lecz nie miała na to najmniejszej ochoty. Zerknęła na drzwi, później muskając spojrzeniem Wandę i Skai, aż w końcu zatrzymała tęczówki znów na wielkiej skrzyni. Chętnie podeszłaby do niej, by przyjrzeć się z bliska, lecz chyba to nie był najlepszy pomysł. W końcu z cichym westchnięciem siadła tam gdzie stała, nie decydując się nawet na podejście do koleżanek z domu Kruka. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sro 18 Lut 2015, 22:03 | |
| //Do Wilsona – nasza planowana sesja z Bahankami jest PRZED tym Patronusem. Tak bardzo w tyle na fabule…
Cholerny Patronus. Porunn jeszcze nie do końca otrzeźwiała po ostatnich zajęciach z Wilsonem, a tu pojawiły się następne. Nawet nie wiedziała kiedy ten czas tak szybko zleciał. Dużo się działo, a ona chyba przestała po prostu nadążać. W pewnym momencie po prostu przestała się denerwować, i tak nigdy zadań domowych w pełni nie odrabiała. Miała trochę lepsze zajęcia, a jednym z nich był chłopak idący tuż obok niej. Zerknęła na Vincenta kątem oka i schowała ręce do kieszeni obcisłych, dżinsowych spodni. - Myślisz, że już wezwał radę Wizengamotu? – zagadnęła do chłopaka, po czym na chwilę się zatrzymała, spoglądając na Ślizgona uważnie. Nigdy by się nie spodziewała, że ostatni wypad do Zakazanego Lasu zakończy się tak… wyjątkowo. Wzruszyła w końcu ramionami i odwróciła się w stronę zielonych drzwi, aby zaznaczyć obecność przy swoim imieniu i nazwisku. Zerknęła na listę przelotnie i prychnęła, widząc wciąż widniejące na niej imię Wilson. Co ona tutaj jeszcze robiła? Pokręciła głową, po czym otworzyła drzwi i weszła do środka. Zauważając Isabelle podniosła wysoko rękę, aby się z nią przywitać po czym rozejrzała się dookoła. Uniosła wysoko brwi, gdy dostrzegła niesamowitą zmianę, a mianowicie okna! Były otwarte! Czyżby kolejny podstęp tego czarnoskórego czarodzieja, który z chęcią patrzyłby jak wszyscy (oprócz niezdarnej córeczki) giną w męczarniach, najlepiej dusząc się własną krwią. Potrząsnęła głową, po czym pochyliła się w kierunku Vincenta, aby wyszeptać mu kilka słów: - Ta skrzynia wygląda podejrzanie. Obiecaj mi jednak, że tym razem nie będziesz testował jej skutków ubocznych na sobie. Znajdź sobie kogoś innego do takich badań, na przykład Whisperównę – mruknęła, po czym dźgnęła go lekko w bok palcem i pokręciła głową, rozciągając się nieznacznie. Spojrzała w stronę wspomnianej dziewczyny, jednak na jej twarzy nie pojawił się żaden kpiący uśmiech, a nic podobnego. Zaraz odwróciła głowę w kierunku skrzyni i chwilę się jej przyglądała, tupiąc przy okazji butem o posadzkę w rytm znanej jej piosenki. Nie podeszła do panienki Cromwell. Ostatnio wydawała się dziwnie przybita i chociaż starała się to ukrywać, to jednak ciężko było tego nie zauważyć. Szczególnie, jeśli dzieliło się z nią dormitorium. Posłała jej kolejne kiwnięcie głowy, dając do zrozumienia, że jeśli będzie chciała, to może podejść. Przecież ani ona, ani Vincent nie gryźli i nie robili nikomu krzywdy. Oficjalnie. |
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sro 18 Lut 2015, 22:41 | |
| Kolejna lekcja Patronusa nie napawała Thetis wielką radością, podczas ostatniej straciła nad sobą panowanie. Odzyskała je dopiero po tygodniu i zupełnie nie pamiętała ostatnich kilkunastu minut zajęć. Ta niewiedza doprowadzała ją coraz bardziej do szaleństwa, a wszyscy doskonale wiedzą jak kończą szaleni ludzie. Przemierzała korytarze zamku wolnym krokiem, jej włosy – uwiązane w kucyk – lekko bujały się to w prawo, to w lewo. Co chwilę blondynka przygryzała dolną wargę, była to oznaka zdenerwowania. Nie bała się spotkania z Wilsonem, teraz większą obawą napawało ją spotkanie z Alexem, mężczyzna poznał jej tajemnice, a ona sama martwiła się tym, że wiedza to może zostać wykorzystana przeciwko niej. Na miejsce dotarła wcześnie, choć długo wahała się czy przekroczyć zielone drzwi, co wiązało się z pozwoleniem na kolejne eksperymenty jakim Jared postanowi ich poddać. Jej niebieskie oczy błądziły raz spoglądając na wejście innym razem na korytarz, tak łatwo byłoby teraz odejść, poddać się i już nigdy tu nie wracać. Nie mogła tego zrobić, wyszła by na totalnego tchórza, a przecież należała do osób odważnych, nie bojących się podejmować ryzyka. Morgenstern wzięła kilka głębszych oddechów po czym otworzyła piekielne wrota, prowadzące do piekła na ziemi. W sali znajdowało się już kilka osób, w tym dwie znane jej Krukonki –Cześć, wszystkim – przywitała się po czym usiadła na podłodze, jak najdalej od biurka, tam gdzie mogłaby umknąć przed wzrokiem Alexa. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Czw 19 Lut 2015, 00:18 | |
| Odgłos kroków stawianych ciężkimi butami był dla co uważniejszych uczniów niezawodnym sygnałem, że ktoś nadchodzi, nim zielone drzwi otworzyły się po raz kolejny. Z patykiem od lizaka tkwiącym w zębach, Alex zamknął za sobą wejście krótkim kopnięciem w tył i wsunął ręce do kieszeni, szybko obrzucając obecnych uczniów spojrzeniem. - Coście tacy spięci? - rzucił zdecydowanie weselej niż pozwalała ustawa w takich sytuacjach. Trzymany w ustach słodycz nieco zniekształcił jego głos, ale auror wyraźnie się tym faktem nie przejmował. Ba, jeśli sądzić tylko po wyprostowanym jak struna kręgosłupie, delikatnym wygięciu warg ku górze i błysku błądzącym w niemożliwie zielonych oczach można by powiedzieć, że Hall miał wyśmienity humor. Pytanie tylko czemu, skoro nawet on jako pomoc prowadzącego zwykle nie tryskał entuzjazmem na zajęciach patronusa. Tak czy siak, przesuwając lizaka językiem z jednego policzka w drugi, Alex powoli przeszedł przez całą długość sali aż do ciemnej skrzyni, przy której przystanął na moment, mrucząc coś do siebie. W oczach obecnych musiał zachowywać się dosyć osobliwie, ale nawet gdyby którekolwiek z nich zdecydowało się to podkreślić, pewnie tylko posłałby delikwentowi szeroki uśmiech. Oni nie wiedzieli. Nie wiedzieli, że poprzedniego wieczora wymyślił coś tak genialnego, że ciężko mu było potem zasnąć. Pomysł którego nie do końca uformowany zalążek dodawał sprężystości jego krokom, rozjaśniał umysł. Jeszcze nie mógł mieć pewności, czy dyrektor w ogóle pozwoli na realizację tak szalonego przedsięwzięcia, ale póki co się o to nie martwił. Musiał pomyśleć, rozrysować trochę planów, przedyskutować ich wykonalność z Williamem i dopiero mógł komukolwiek pisnąć słowo. Póki co w żaden sposób nie przeszkadzało to Alexowemu uczuciu euforii. Mężczyzna niemal pieszczotliwie poklepał wieko skrzyni, która gwałtownie zadygotała i ruszył w kierunku otwartego okna. Przeciągnął się jak gdyby nigdy nic, a brzeg szarego henley'a uniósł się do góry, odsłaniając fragment ładnie zarysowanego brzucha. Względną ciszę przerwał odgłos chrupania, gdy auror zdecydował się wykończyć zębami niczemu niewinnego miodowego lizaka. Chyba się powoli uzależniał od tych cudów przemysłu cukierniczego. |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Czw 19 Lut 2015, 19:25 | |
| Czas zadziwiająco szybko mu minął, może dlatego, że jego większość spędził w dormitorium. Musiał przyznać, że trucizna, którą Jared z nianią zafundowali grupie poprzednim razem może i nie była najwyższych lotów, ale za to denerwująco długo trzymała. Ostre bóle głowy, rozdrażnienie, które normalnie mu się nie zdarza i nie tylko. Jednym słowem czuł się jak po ostrej libacji w Durmstrangu z ruskim dormtorium i to po raz pierwszy. Prawie posłał do piachu sowę Porunn, czego by nie chciał i nie chodziło wcale o wyrzuty sumienia względem dziewczyny. Po prostu nie lubił krzywdzić zwierząt, kto by pomyślał. Na szczęście ptaszysko wykazało się refleksem(albo on obniżoną sprawnością) i klątwa jedynie musnęła jego piórka. Mimo to wytrwał, nie zażył antidotum, które leżało w jednej z jego skrzynek pod łóżkiem. Kto wie, może pewnego dnia się przyda lub badając je odkryje co za specyfik krył się w alkoholu. Zostawi to na kiedy indziej, gdyż Porunn już czekała na niego. Skutki uboczne minęły, więc nareszcie sprawnie zebrał się i ruszył na kolejne zajęcia. - Wątpię, już byśmy o tym wiedzieli. - odparł bez najmniejszej oznaki stresu. Nie bał się Wizengamotu, choć pewnie powinien. Wilson najwyraźniej też swoje za uszami miał, skoro tak mu się podobało spędzanie czasu z ich dwójką i klatką bahanek w ten, a nie inny sposób. Ślizgon był przekonany, że gdyby auror zgłosił ich zabawy Ministerstwu to w tej chwili byliby w drodze do Londynu, a nie Zielonych Drzwi. Podpisał się na liście, by następnie wejść do sali, która w końcu uraczyła ich otwartymi oknami. Miła odmiana, choć paradoksalnie zamiast świeżego powietrza dało się wyczuć woń medykamentów. Ciekawe, co duet wymyślił tym razem, choć patrząc na skrzynię można by wysnuć wiele wniosków. Zaśmiał się do Pieruna, obejmując ją ramieniem. - Nic ci nie obiecam, lubię testować swoje limity. Ale nie bój się, jestem nie do zdarcia. Poza tym - to zawsze pretekst dla ciebie, byś wpadła do mojego dormitorium. Obiecałem ci serca. Puścił jej oko, po czym przeniósł wzrok na Alexa "głaskającego" skrzynię, której się to chyba nie spodobało. Takie nabytki ostatnim razem widział na Nokturnie, więc nie zdziwiłby się, gdyby w środku siedział prawdziwy dementor. Wszystko było możliwe. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Czw 19 Lut 2015, 20:07 | |
| Wszyscy mieli wrażenie, że od ostatniej lekcji minęło raptem parę dni. Wilson czuł zupełnie inaczej. Pierwszy raz nie miał sił wchodzić do klasy pełnej dzieciarni mimo, że miał pewność, że świetnie się będzie bawił dręcząc ich i hartując bardziej niż mogliby przypuszczać. Ten wyjątkowy stan trzeba przepisać pewnym zmianom, mianowicie jego poharataną od góry do dołu lewą rękę owiniętą szczelnie grubą warstwą bandaży. To od tego w powietrzu w zielonej klasie zalatywało lekami. Kończyna mu ciążyła i go irytowała. Ograniczenia doprowadzały Wilsona do furii, szczególnie fizyczne bariery. Druga sprawa to surowy zakaz palenia i oszczędzanie płuc, o piciu alkoholu nie wspominając. Trzecia to awans na szefa aurorów i wyraźny szok Proroka Codziennego, gdy się dowiedział, że stary Williams został wywalony, a jego miejsce zajął najokrutniejszy auror w całej Wielkiej Brytanii. Niedługo stuknie mu czterdziestka, a więc miał powód do wlania w siebie sporo alkoholu, bo drugim powodem świętowania był właśnie awans. Coś nie kwapił się do okazywania radości, a przecież powinien być w lepszym nastroju skoro tak mu się poszczęściło. Tak czy owak, Jared miał paskudny humor, chociaż nikogo nie powinno to zadziwić. Lewa kończyna górna rwała go cholernie pomimo tuzinów leków znieczulających, a nic dziwnego, skoro oberwał w nią kilkoma potężnymi klątwami. Ignorując odważne "dzień dobry" z ust masochistycznej dzieciarni, otworzył zielone drzwi machnięciem różdżki zrywając po drodze pergamin z kolejną spóźnialską gryfonką, do której tracił cierpliwość. Hall miał humor wyśmienity, więc dzieciaki powinni robić wszystko, aby to Wilson nie musiał ich poprawiać ani zbierać z podłogi. Wielka czarna skrzynia zawyła "na dzień dobry", gdy minął ją czarnoskóry auror. Zamknął po kolei wszystkie okna, dając tym samym kilka sekund młodzieży na zamilknięcie i przygotowanie się mentalne do lekcji numer trzy. - Będziecie mieć dzisiaj dwóch gości. - warknął, łypiąc na uczniów spode łba. Odnalazł wśród głów czarne loki swojej córki i skrzyżował z nią wzrok. Nie wiedział czy Katherine ją poinformowała o czymkolwiek, a i spodziewał się jej reakcji, gdyby jednak nie wiedziała ani o podpisaniu papierów rozwodowych ani o dwudniowej wizycie Wilsona w Mungu po krwawej jatce na obrzeżach Londynu. Wilson zauważył Fimmelównę i jej chłoptasia. Chociaż miał podły humor, kącik jego ust drgnął w jakimś tiku gdy tak patrzył na ich niepewne miny. Nie zamierzał ich uspokajać, ale jednak odruchowo skinął im głową w imitacji powitania. Mógłby narobić im bardzo wiele kłopotów, gdyby szepnął słowo tylko jednemu znajomemu tkwiącemu dość wysoko w Wizengamocie. Zaniechał tego z własnych powodów i nie było to własne sumienie, którego podobno nie posiadał. Po chwili przestał na nich patrzeć. Uniósł różdżkę i bez uprzejmego uprzedzenia oślepił towarzystwo znajomym już im Conjunctivitis. Nie powinni być zaskoczeni. Duże pasma pomarańczowego zaklęcia rozdzieliły się na osiem macek i dotknęło każdego po kolei, odbierając im jeden zmysł. Ci, którzy nie usiedli, mieli problem. Jared usiadł sobie na wieku czarnej skrzyni, jakby nie zamierzał mówić co w niej jest. Nie miał pojęcia czemu Hall suszy zęby zamiast współczuć Gumochłonom. Dzisiaj nie ma antidotum, a jedynym lekarstwem będzie tylko własna wola i stalowe nerwy, których wszyscy w tej klasie nie posiadali. - Wiecie co robić. - nie kwapił się ich uciszać, bo cisza tutaj była niezbędna, coby nie rozjuszyć przypadkiem już wściekłego Jerry'ego. Korzystając z tego, że wszyscy są teraz ślepi, dotknął łapskiem obolałego ramienia. Rwało i wykręcało mu mięśnie na drugą stronę, od czego się wykrzywił. Chciało mu się palić, ale durni Uzdrowiciele skonfiskowali mu wszystkie cygara powtarzając cierpliwie, że tytoń dla jego płuc może skończyć się przedwczesną emeryturą. Akurat to był najtrafniejszy argument, aby Wilson jakoś dostosował się do chwilowego ograniczenia. Nawdychał się czadu wlokąc prawie nieżywego Diarmunda, a teraz płacił za to odwykiem. Ziom od transmutacji jest mu winien dożywotni zapas fajek. Powrócił do skrzyni i patrzył na nią z dumą. Skinął na Halla, aby pomógł mu przytaszczyć kufer na środek klasy, czyli wśród uczniów. Zahaczył skrzynię o zaklęcie lokomocyjne i jakoś przesunęli spore cacko. Jerry usiadł na wieku i założył kostkę nogi na kolano, znudzony jak nigdy wpatrywał się w dzieciaki. Na tej lekcji powinni zrobić już znaczące postępy, przynajmniej Pride i Whisperówna, bo byli najstarsi. To na nich się będzie skupiał najbardziej i ich najdotkliwiej testował. Aby nie siedzieć bezczynnie i przypadkiem nie dopuścić, aby Gumochłony poczuły się bezpiecznie i spokojnie, ponownie uniósł różdżkę, celując nią w Wandę. Mierzył ją tak, zapewne przyprawiając tym Halla o zawał serca, skoro miał na muszce niewinną uczennicę. - Confringo. - zaklęcie rozłupujące świsnęło nad włosami Krukonki i grzmotnęło wiszącą na ścianie szafkę za jej plecami. Ta runęła z hukiem, a Wilosn parsknął.
Resa, specjalnie dla Ciebie przesunąłem termin patronusa. - 1 %, a jeśli się nie pojawisz do mojego następnego posta, usunę Cię z listy Gumochłonów. Przynajmniej jeden post napiszcie do soboty do 20:00. |
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 20 Lut 2015, 08:11 | |
| Zerkała co chwilę w stronę drzwi, podskakując przy efektownym wejściu pana Halla. Posyłając nieśmiały uśmiech zarażała się powoli jego dobrym humorem. Wyglądał na zadowolonego, jakby obecność wśród uczniów rzeczywiście mu odpowiadała. Rola, jaką przydzielił mu Jared z pewnością była hańbiąca dla aurora, ale mężczyzna przed nią nie wydawał się poruszony. Może to jego obecność hamowała ojca Skai? Potok pytań przerwał się wraz z wejściem wspomnianego już mężczyzny. Nastolatka nie zwracała większej uwagi na uczniów zapełniających powoli pomieszczenie, wesoło plotkując pod nosem z Wandą. Obecność starszej koleżanki była zbawiennym elementem zajęć, chociaż ojciec starał się jak mógł o bezpieczeństwo jedynej córki. Spomiędzy warg wyrwał się okrzyk trwogi, zanim zdążyła zasłonić usta dłońmi. Widok bandaży był stałym elementem goszczącym w rodzinnym domu Wilsonów, ale i tak dziewczyna nie potrafiła się przyzwyczaić. W jej oczach Jared był wybitnym czarodziejem, tak potężnym, że niewielu miało czelność stanąć mu na drodze. Przez tą krótką chwilę kiedy ich spojrzenia się spotkały, nastolatka poruszyła się niespokojnie rwąc się do biegu, aby spytać ojca o samopoczucie. Płochliwie zerknęła na drżącą skrzynię, starając się odnaleźć powiązanie z raną. Przez myśl przeszło jej, że Jared nabawił się obrażeń podczas próby złapania tego czegoś, co jest w środku skrzyni? Wstyd przyznać, ale nie interesowała się rodziną przez ostatnie dni. Zbyt zajęta nowościami pojawiającymi się w Hogwarcie (oraz Lloydem goszczącym w jej życiu), unikała ojca ze względu na pewnego przystojnego chłopca z domu węża. Matka nie poinformowała dzieci o nadchodzącym kataklizmie, ale Seth swoje widział i gdyby tylko potrafił dobrze pisać, powiadomiłby starszą siostrę. Nagły smutek zaszkliły oczy Skai, która zapragnęła pocieszyć ojca i poprawić mu humor swoimi sukcesami latania na miotle. Nieświadomie zaciskała pięść na spódniczce, wracając zaniepokojona do sylwetki ojca. Bała się, że jeśli nie będzie go pilnować – zemdleje albo zrobi komuś krzywdę. Po samym wyrazie twarzy wiedziała, że w takich chwilach lepiej dla wszystkich odsunąć się i spełniać wszystkie polecenia aurora. Nawet szkoda by jej było Porunn. Zduszony jęk przedostał się na wolność, a Skai podskoczyłą w miejscu zaskoczona nagłym oślepieniem jakie zafundował prowadzący. Czym prędzej odnalazła dłoń Wandy siedzącej obok, aby chociaż trochę zyskać namiastkę bezpieczeństwa - co było zabawne, skoro zajęcia prowadził ojciec. Ciepła dłoń koleżanki pomogła w opanowaniu odruchu płaczu, który byłby nie tylko niestosowny ale również bezprzyczynowy! Zebrała czym prędzej myśl i sięgnęła po różdżkę. Nadstawiła ucho w kierunku skrzypienia w miejscu, gdzie stała skrzynia i serce uderzyło ze zdwojoną siła na myśl, że pierwszy zapowiedziany „gość” właśnie postanowił się ujawnić. Przełknęła nerwowo ślinę i czym prędzej zaczęła szukać wesołego wspomnienia ze swojego dzieciństwa. Zerknęła na Wandę, chociaż wiedziała że ujrzy jedynie wszechotaczającą ciemność. Czym prędzej zacisnęła palce na dłoni koleżanki, żegnając się tym drobnym gestem i przeniosła różdżkę do magicznej ręki. – Expecto Patronum. – Szepnęła niepewnie, poprawiając ułożenie nóg i usiadła wygodniej. Wiedziała, że nic z końca różdżki nie wypłynie dopóki boi się ciemności i tego, co ich czeka na dzisiejszych zajęciach. Przypominała sobie szczegóły, kiedy odpakowała najnowszy model miotły jako prezent na urodziny, ale nic z tego: była bardziej zdenerwowana nadchodzącym meczem. Wywlokła na wierzch pocałunek od Lloyda, jednak niepokoiła ją cisza ze strony chłopca od momentu ich randki. Sięgnęła pamięcią wstecz w stronę wakacyjnych planów z Yui i Arią, ale szybko przypomniała sobie o rozpaczy, w jaką wpadła gdy plany nie wyszły tak jak tego pragnęły. – Expecto Patronum – spróbowała raz jeszcze, ale w głosie Skai słychać było bardziej desperację niż stanowczość. Ojciec chyba nie będzie z niej zadowolony, co napawało ją jeszcze większym stresem. Fuknęła pod nosem zirytowana własną nieudolnością i zawiesiła głowę, kładąc dłonie na udach. Skubiąc koniuszek różdżki próbowała odgonić myśli o rezygnacji z zajęć, skoro przynosi wstyd ojcu. Była jedną z Wilsonów, więc siedziała uparcie na tyłku i szukała szczęśliwego wspomnienia zanim ponownie rzuciła zaklęcie. Przestraszona ponownie podskoczyła w miejscu, a nieoczekiwany huk za plecami doprowadził do wzrostu paniki w Sky. Nastolatka w jednym momencie skuliła ramiona i pochyliła głowę, zakrywając wolną ręką usta. „To tylko zabawa ojca, to wcale nie wielki troll wchodzący oknem do sali. Okna są zamknięte. Zamknięte też są drzwi. Troll nie zmieści się w skrzyni. W skrzyni może są kolejne bahanki. Tak, to na pewno bahanki.” – takie mysli krążyły po głowie biednej dziewczyny, która zamiast skupić się na zajęciach, próbowała opanować przypływ histerii.
|
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 20 Lut 2015, 13:23 | |
| / Z góry przepraszam za spam, ale wczoraj tak jakoś zupełnie przez przypadek [SERIO] natrafiłam na taki kawałek – normalnie takich rzeczy nie słucham, ale pewne nazwisko nie pozwoliło mi tego zignorować. WILSON, ZASKAKUJESZ MNIE. XD KLIK. <3
Sala powoli zapełniała się uczniami. Na niektórych zwracała większą uwagę – tutaj wymieniła się krótkimi spojrzeniami z panną Cromwell, wszakże nic do niej nie miała, wręcz przeciwnie – uważała ją za całkiem sympatyczną. Pozostałych Ślizgonów przywitała tylko skinieniem głowy, by nie wyjść na kompletnego chama – miała dzisiaj wybitnie dobry humor i cudowne nastawienie do wszystkiego co się rusza czy też niekoniecznie. Dodatkowo było jej przyjemniej w towarzystwie młodszej Krukonki, która tylko jak skończyła ozdabiać listę uczniów przeuroczym serduszkiem to pognała w jej stronę. Na pytanie dotyczące skrzyni wzruszyła tylko ramionami, bo sama nie wiedziała co się tam znajdowało. Fakt, biorąc pod uwagę, że zajęcia prowadził sam Wilson mogli spodziewać się wszystkiego. Nawet prawdziwego dementora. Jeżeli tak miało być to uczniowie mieli by pewne problemy z odgonieniem go, bo póki co to jeszcze żadnemu z nich nie udało się wyczarować Patronusa w pełnej krasie, co oczywiście miało się zmienić. Może już na tych zajęciach? Gdy Skai usiadła obok niej, starsza przedstawicielka domu Kruka zerknęła na nią ukradkiem, lustrując jej odzienie, jak i zdrowe wypieki na twarzy i uśmiechnęła się oczarowana. - Ale ślicznie wyglądasz. – Wypaliła, nie mogąc się powstrzymać od powiedzenia zwykłego i banalnego komplementu. Widocznie na tyle było ją stać, a przynajmniej w tej chwili, co nie zmieniało jednak nastawienia dziewczęcia. Poza tym, która z nas nie lubi gdy się nas chwali? Wanda miała nadzieję, że chociaż trochę pomoże Sky w rozluźnieniu się przed trzecią lekcją, i że chociaż zrobi się jej odrobinę miło. Skoro mieli pracować umysłem i wspomnieniami to Whisperówna chciała się przyczynić do poprawy nastroju młodszej Wilsonówny. Powróciły zaraz jednak do zwykłego toru rozmowy plotkując o byle czym. Tak jak się spodziewała jej koleżanka nawiąże do nowego wydania ‘Lustra’, co zaowocowało tylko lekkim wygięciem warg. - Składnikami się nie przejmuj tylko zajrzyj do mnie. Sądzę, że coś znajdziemy. – Mruknęła w odpowiedzi, również szeptając, chyba tylko po to by stworzyć słodką aurę tajemniczości. Szatynka miała wielką ochotę spytać co się dzieje pomiędzy nią i Lloydem, ale może było jeszcze zbyt wcześnie? Może panna Wilson nie chciała dzielić się tym co nadchodzi, ciesząc się zwyczajnie chwilami spędzonymi z ukochanym? Jej rozmyślania przerwało wejście Halla z lizakiem w gębie, na którego widok mimo wszystko mocno się zdziwiła. Od ich ostatniego spotkania zakrapianego alkoholem potem tylko mijali się na korytarzach, zawsze mając dla siebie dawkę czarnego humoru [DOSŁOWNIE czarnego] i partię kilku uśmiechów. To pewnie dzięki Alexowi, rozmowie z nim dziewczyna jeszcze dzisiaj przytaszczyła tyłek do zielonej Sali. Pomógł jej, pokładał w niej nadzieje, co pozwoli rozwinąć jej skrzydła na najbliższych zajęciach. Hoho, będzie prawie jak Kosogłos, dumnie noszący to miano i puszący się za każdym razem gdy padnie jego nazwisko. Powracając jednak do meritum – błysnęła zębami w stronę stażysty per niani i zaraz powróciła wzrokiem do Sky, nie bacząc na to co się dzieje z tajemniczą skrzynią, która działała w intrygujący sposób. Warczała i mruczała za każdym razem gdy ktoś się do niej zbliżał. Widocznie nie znajdowało się tam niczego dobrego. Ucichła momentalnie kiedy to pomieszczenia wtoczył się nie kto inny jak Wielka Czarna Łapa. Coś jednak w jego zachowaniu mogło mówić, że Jared ostatnimi czasy nie sypiał zbyt dobrze. Czy może było to spowodowane jego nagłym awansem na Szefa Biura Aurorów? Wanda żywo interesowało się tym co było związane z tym zawodem, bo jak tylko skończy Hogwart niemal od razu startuje by zapisać się na kurs – informacja o tym, że Wilson awansował niezbyt jej się spodobała – musielibyście ujrzeć jej minę by w pełni zrozumieć to jak się czuła. Spojrzała jednak zainteresowana na jego lewą rękę, teraz skrytą za tuzinem bandaży. Nie skomentowała również podejrzanego zapachu medykamentów unoszącego się w powietrzu, tylko czym prędzej chwyciła Skai za dłoń, dając jej do zrozumienia, że jest tutaj. Chciała ją jakoś udobruchać, uspokoić, by ta się zbytnio nie stresowała stanem jej ojca, o którym najwidoczniej nie miała pojęcia. Wanda wlepiła ciemne tęczówki w twarz starszego aurora i tylko wysłuchała strzępów informacji, które im rzucił od niechcenia. Nie zastanawiała się dłużej nad tym z jakiego to powodu Jerry jest aż tak poharatany – może miało to związek z wykonywaniem jego zawodu, który i w przyszłości miał być zawodem Krukonki? Przez krótką chwilę dziewczyna zlękła się, po czym jak gdyby nigdy nic uspokoiła się, chłonąc obecność młodszej dziewczynki. Gdy ten wspomniał o dwóch gościach, obawy Whisperówny się potwierdziły. Jak nic przyjdzie do nich dementor. Albo coś jeszcze gorszego. Zacisnęła palce do dłoni Mulatki i odetchnęła głębiej, tak jak już robiła to wiele razy. Z racji spoglądania na Szefunia szatynka nie była zaskoczona kiedy jej umysł otoczyła czerń. Wszechobecna. Czując napięcie ze strony młodszej towarzyszki przesunęła delikatnie kciukiem po wierzchu jej drobnej dłoni i uśmiechnęła się odruchowo, chociaż niepotrzebnie, skoro jedynymi którzy zdołali dostrzec jej subtelny grymas byli Ci, którzy go nie powinni widzieć? Oderwała zaraz dłoń od delikatnej czekoladowej skóry i sama sięgnęła, bez pośpiechu po swoją różdżkę, której chropowata powierzchnia dziwnie uspokoiła pannę Whisper, która dalej oddychając miarowo starała się nie panikować. Nie było takiej potrzeby, wszak nie pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji jak ta. Całe szczęście, że wcześniej usiadła, teraz nie miała problemu z odnalezieniem się w tym wszystkim – jej ręka odnalazła odpowiednie miejsce, trzonek magicznego drewienka, który aż palił się do rzucania zaklęć. Na to przyjdzie czas, kiedy szatynka uporządkuje myśli i uczucia kłębiące się jej w środku. Starała się nie chłonąć wszystkiego co się wokół niej dzieje – nawet dziwnego szurania skrzyni, starała się również nie reagować na dziwne jęki, oddechy innych. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała raz za razem, a ona powoli odpływała w gąszczu swych wspomnień, które mogłyby pokusić się o miano tych zgoła przyjemnych. Może było to płytkie, może żałosne, ale jej myśli niemal od razu powędrowały do Lancastera, do którego zbliżyła się przez ostatni miesiąc. Ich spotkanie w łazience Prefektów tylko potwierdziło przypuszczenia wszystkich, że ich dwójka może się zejść, co tez nastąpiło niemal tego samego dnia. Czuły dotyk dłoni Henrykowych, gorący oddech łaskoczący jej policzki i cudowny uśmiech rozciągający wygłodniałe wargi. Wokół serca Wandy utworzyła się delikatna, ciepła aura, a sama Krukonka zaczęła się szczerzyć jak głupia do siebie – śmiało można było rzec, że była zakochana. A czy było coś lepszego od świeżej i młodzieńczej miłości? Nie przeszkadzało jej nawet dziwne uczucie, które wprawiło jej ciało w ruch. Czuła, że coś się dzieje, że powinna się skupić, a mimo tego odczuła lekki dyskomfort kiedy szafka za nią spadła i huknęła wprawiając ją w niejakie osłupienie. Nie jęknęła, nie krzyknęła, ani nie poruszyła się zdecydowanie jak tego pewnie się spodziewali. Momentalnie zacisnęła nie tylko rękę na orężu, ale i usta, niezbyt zadowolona z faktu, że ktokolwiek śmiał jej przerywać lecące ciurkiem słodkie wspomnienia, powoli ją omamiające. Jej ślepe spojrzenie powędrowało po Sali, a ona sama podniosła różdżkę – i choć rozwalający się mebel przyprawił ją o szybsze bicie serca ta postanowiła tego nie pokazywać. Jej wspomnienia powróciły do Whisperówny czym prędzej, kiedy ta odetchnęła i ponownie skupiła się na błękitnych ślepiach prześladujących ją w snach i na jawie. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, gorące uczucie paliło ją od środka, a ona zupełnie nieświadomie uniosła wyżej magiczne cudo, najpewniej chcąc wycelować gdzieś w górę, nad głowami innych. Delikatne drżenie serca, odciśnięte wargi na ustach, ich smak i dotyk przyprawiały ją o zawroty głowy. Przygryzła wargę mając kompletnie gdzieś czy wygląda głupio szczerząc się do swoich wspomnień czy też nie. Czując przypływ adrenaliny i tego co się zaraz stanie machnęła zgrabnie witką w powietrzu nie chcąc zmarnować tak wspaniałej okazji do zaprezentowania swoich umiejętności. - Expecto Patronum. – Jej dźwięczny głos ponownie w ciągu tego roku przebił powietrze, a ona dalej mocno trzymała różdżkę czerpiąc radość z wykonywanego zadania. Drewno cudownie grzało jej rękę, a serce biło jak uradowane. Oślepione tęczówki wpatrywały się gdzieś w górę, najpewniej chcąc niby to obserwować wynik swojej pracy. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 20 Lut 2015, 21:28 | |
| Jak zakładała wcześniej, Isabelle nie podeszła do niej, gdyż znalazła sobie idealne miejsce na podłodze, tuż przy oknie. Porunn i tak nie miała zamiaru się jej niewiadomo jak narzucać, w końcu nie była pewna czy dziewczyna przypadkiem nie była na nią zła za to, w jaki sposób potraktowała Wattsa, wykorzystując informacje zdobyte właśnie od Izzy. Spojrzała w stronę Alexa Halla, który pogwizdując przyszedł do nich w wyśmienitym nastroju. Coś było nie tak i Ślizgonka nie miała zamiaru przestać być czujną. Lekcje z Jaredem Wilsonem i jego młodszym pomocnikiem zawsze napawały ją dziwnym uczuciem niebezpieczeństwa, jednak mimo wszystko… cholernie je lubiła. Dodawały tej adrenaliny, której potrzebowano w codziennym życiu i której szukała w szkole. Nie zawsze ją znajdywała, a tutaj, proszę, sama przychodziła do niej. Spojrzała na swojego chłopaka i cicho westchnęła, gdy ten objął ją, mówiąc, że nie był w stanie zagwarantować, że będzie o siebie dbał. A niech nie dba! Tylko, że to później jej zadaniem było troszczenie się o niego. Nie, żeby jakoś szczególnie ją to denerwowało, jednak naprawdę miała wrażenie, że kiedyś przekroczy swój limit i będzie miał dość duży problem. A tego nie chciała. - Aleś ty głupi – powiedziała, kręcąc głową, po czym musnęła go w policzek. Zaraz później usiadła na podłodze, ciągnąc przy okazji w dół Vincenta. Kto wie, czy przypadkiem znów nie zechcą ich oślepić, a to będzie trochę niewygodne. Gdy do sali wszedł czarnoskóry Auror i skinął w stronę Vincenta i Porunn głową na powitanie, dziewczyna uśmiechnęła się kątem ust, nie zdradzając jednak niczego, co mogłoby zainteresować innych. - Witam, panie Wilson – powiedziała, podnosząc głowę, aby na niego spojrzeć odważnie i nieco zadziornie. Skrzyżowała ręce na piersiach, po czym zaczęła się przysłuchiwać temu, co miał na myśli. Dwóch gości? Kogo ten człowiek miał na myśli? Nie wystarczyło im to, że było ich tutaj już dwóch? W dodatku aurorzy, żądni krwi uczniów. Nie zdziwiłaby się, gdyby Wilson prywatnie chodził na jakieś łowy do Zakazanego Lasu i sam mordował połowę uczniów, raczej nie sądziła, żeby ten człowiek lubił młodszych. Że też miał dziecko? W sumie, to nic dziwnego, że ta mała Skai, która kręciła się koło jej siostry. była tak mocno skrzywiona psychicznie. - No niech to szlag – warknęła, gdy jedno z pomarańczowych pasm, wydobywających się z różdżki Aurora uderzyło w nią. Zacisnęła pięści, zdając sobie sprawę, że znów ich oślepili. To się robiło już nudne. Czego mogliby się przestraszyć, skoro nie będą w stanie niczego zauważyć? Gorzej, jeśli mieli w zanadrzu coś gorszego, co mieściło się właśnie w tej skrzyni, z której Wilson zrobił tymczasowy fotel. Nie otworzyli jej teraz, więc pewnie chcieli, żeby najpierw zrobili sobie małą rozgrzewkę. Zamknęła oczy, chociaż równie dobrze mogła w ogóle tego nie robić. Skupiła się na najwcześniejszych wspomnieniach, które wywołały na jej twarzy szeroki uśmiech. Pogodziła się z siostrą! W sumie, to nawet nie wiedziała, czy były jakoś mocno pokłócone, jednak fakt, że ze sobą znowu zaczęły regularnie, bez żadnych spięć rozmawiał, napawał ją nieopisaną radością. Miała wrażenie, że odzyskała swoje drugie płuco, dzięki któremu mogła spokojnie oddychać i funkcjonować. Aria była jej potrzebna jak tlen i chyba każdy w szkole o tym wiedział. Nie dałaby swojej siostrze zrobić krzywdy, to ona była jej oazą spokoju, dzięki której mogła spokojnie spać. Cieszyła się, że miała kogoś takiego u swojego boku i nawet Vincent nie był w stanie wywołać u niej takich uczuć, jak siostra. Wyciągnęła z kieszeni spodni różdżkę i mocno ją ścisnęła w dłoniach. Leszczyna była dosyć kapryśna, jednak Porunn miała nadzieję, że jej nie zawiedzie. W końcu jej najszczęśliwsze wspomnienia dodawały siły i to było najważniejsze. Odepchnęła na bok wszystkie inne sprawy, starając skupić się tylko i wyłącznie na jednym. Na wyczarowaniu cholernego patronusa i może w końcu dowiedzieć się jak wygląda. - Expecto Patronum – wypowiedziała zaklęcie, starając się włożyć w to jak najwięcej mocy.
|
| | | Isabelle Cromwell
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Pią 20 Lut 2015, 22:00 | |
| Isabelle nawet nie podniosła się z miejsca, gdy do pomieszczenia weszła Porunn z Vincentem. Kiwnęła im głową, uśmiechając się mimo złości na koleżankę – w końcu zachowywanie pozorów było najważniejsze. Jej chłopak nawet nie uraczył jej spojrzeniem. Nie, żeby się tym jakoś szczególnie przejęła, ale miała go zawsze za dobrze wychowanego. Nie mała zamiaru roztrząsać prywatnych problemów na zajęciach. Przyszła tu po to, by się uczyć, nie kłócić. Kiwnięcie głową Porunn tylko bardziej pogruchotało jej i tak już niezbyt dobry nastrój. Czy ona wyglądała na pieska, żeby ją w ten sposób do siebie przywoływać? Szkoda, że Norweżka jeszcze nie poklepała się po nodze i nie gwizdnęła. Isabelle potarła dłonie o materiał ciemnych spodni, próbując zająć czymś ręce. To będą długie zajęcia. Kolejne kroki, trzaśnięcie drzwiami i osoba o zbyt dobrym humorze uraczyła ich swoją obecnością. Chociaż ktoś tego dnia wyglądał na wybitnie zadowolonego, jednak akurat w przypadku jednego z aurorów powinno ją to chyba zmartwić, prawda? Raczej nie przygotowaliby dla nich nic milutkiego, ale to dobrze. Im większe wyzwanie, tym lepiej. Popracuje nad siłą woli, jeżeli oczywiście uda jej się skupić na wyznaczonych zadaniach. Odżywała w niej wola walki, w końcu jej celem było stanie się kimś potężnym i wybitnym. Szaroniebieskie tęczówki śledziły poczynania Halla. Z lizakiem wyglądał trochę jak duże dziecko, a w dodatku poklepał wieko podejrzanej skrzyni, jakby ta była wyjątkowo uroczym stworzeniem. Może w drodze na zajęcia gdzieś się potknął i uderzył w głowę? To by tłumaczyło takie dziwne zachowanie, przynajmniej częściowo. Choć… Sam również miewał swoje dziwne momenty, a o żadnym poważniejszym urazie głowy nie słyszała. Taki charakter? Nie musieli długo czekać na zjawienie się kolejnego aurora. Wilson nie wyglądał najlepiej, jednak nie poświęciła mu zbyt wiele swojej uwagi. Okno za jej plecami zamknęło się z głośnym brzękiem, tak jak każde inne w pomieszczeniu, a po chwili zostali już oślepieni znanym im zaklęciem. Cudownie. Na całe szczęście siedziała wygodnie, więc nie musiała się martwić. Izzy zamknęła oczy, skoro zmysł wzroku nie miał się teraz przydać. Wydobyła różdżkę, ściskając kawałek drewna w dłoni. Nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła się denerwować. Ostatnim razem całkiem dobrze sobie poradziła… Drgnęła, gdy nagle coś huknęło. Ścisnęła mocniej różdżkę, próbując się wyciszyć. Skupiła się na wyrównaniu oddechu, próbując odnaleźć szczęśliwe wspomnienie. Myśli Isabelle krążyły jednak wciąż wokół ostatniego spotkania z dwójką Krukonów. Wolną dłonią nerwowo przeczesała rozpuszczone włosy, zaciskając przy tym zęby. Miała przed oczami twarz Bena, jego słowa wciąż wżynały się w umysł. Nie wiedziała, czy była bardziej zła na Porunn, czy na siebie. Była rozczarowana. Zaufała koleżance, a ta po prostu nie potrafiła trzymać języka za zębami… Czy Ben jej kiedykolwiek wybaczy? Czuła, że nie może się z nim równać, jeżeli chodzi o przyjaźń z Samem. Podczas gdy Silver ciągle jej się wymykał, Watts zdawał się coraz bardziej do niego przybliżać. W dodatku Sam wciąż nie odpisał jej na sowę, czy zrobiła coś nie tak? Oczywiście, że zrobiła… Nie potrafiła się jednak przyznać do tego błędu, a strach przed utratą chłopaka sprawiał, że zamiast się z nim spotkać, tylko go unikała. Nie, nie, nie. Nie mogła o tym myśleć, z takim nastawieniem nigdy do niczego nie dojdzie. Musiała sięgnąć wspomnieniami w przeszłość, byleby nie myśleć więcej o niefortunnej sprzeczce. Przez kilka minut nie myślała zupełnie o niczym. Próbowała oczyścić umysł, by był niczym niezapisany kawałek pergaminu. Dopiero w tym momencie była w stanie przywołać wesołą twarz przyjaciela. Na Merlina, czy każde wspomnienie musi być związane z tym Łosiem? Próbowała nawet myśleć o pieczeniu ciasteczek z babcią, wspólną nauką z ojczymem, bądź piciu herbaty z Belindą. Żadne z tych wspomnień nie wydawało się jednak wystarczająco silne, więc w końcu przestała się bronić. Nie protestowała więcej, gdy przed oczami stawały jej coraz to nowe obrazy, związane głównie z Samem i – o dziwo – z Benem. Watts był nieodłączną częścią ich „paczki”, a choć w zasadzie zawsze chciała się go pozbyć, to nie wyobrażała sobie już jego braku. Do czego to doszło? - Expecto Patronum – powiedziała, celując różdżką gdzieś ponad swoją głowę. |
| | | Thetis Morgenstern
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] Sob 21 Lut 2015, 18:56 | |
| Słyszała w głowie tykanie wskazówek zegara. Wybijały jej wewnętrzny rytm, odmierzając stopniowo jej dni, liczyły jej oddechy, czuwały nad nią jak kat z toporem w dłoni. Kiedy wreszcie wybiła godzina zero w sali pojawił się Alex, tryskający wielkim entuzjazmem. Patrzenie na niego, było dla Thetis istną torturą, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, że nie wróży on nic dobrego. Siedziała w tej przeklętej klasie, po raz kolejny tym razem wymyślając w głowie coraz to nowsze przekleństwa. Nienawidziła tych zajęć tak cholernie mocno, że to aż bolało fizycznie. Dziewczyna westchnęła, patrząc bez wyrazu na zamkniętą, czarną skrzynie stojącą przy biurku. Słysząc jak drzwi ponownie się otwierają spojrzała w tamtym kierunku, Wilson wszedł do sali, nie wyglądał na szczęśliwego. Thet mogłaby porównać jego minę do miny zbitego psa, choć nie sądziła że przez to będzie dla nich wyrozumialszy. Wręcz przeciwnie, pewne katując ich będzie chciał poprawić sobie humor. Czarnoskóry mężczyzna chwyciwszy swoją różdżkę w dłoń po raz kolejny oślepił ich zaklęciem, poczuła dreszcz, cały świat w tym czasie pobladł, zatrząsnął się i zaczął znikać. Mogła krzyczeć, dać się ponieść tej oślepiającej furii, którą czuła, pozwolić się ponieść niszczącym emocją. Ale zamiast tego siedziała w dusznym pomieszczeniu, narażając na niebezpieczeństwo ze strony Wilsona i Halla, zachowując całkowity spokój. Wzięła ostrożnie swoją różdżkę, czując jej wyraźny kształt, leżała w jej dłoni idealnie, była dla niej stworzona….kiedy pierwszy raz wzięła ją w swoje ręce poczuła jak magia przepływa przez jej ciało. Pamiętała ten dzień zupełnie tak jakby to było wczoraj. Dzień przed wybraniem się na ulice Pokątną był dla niej niezwykle ekscytujący, przegadała wtedy z mamą wiele godzin, słyszała opowieści o Hogwarcie, magii, stworzenia, które dawniej żyły dla niej jedynie w bajkach. W nocy nie mogła zasnąć, kręcąc się z boku na bok i wyobrażając sobie siebie rzucającą zaklęcia. Rano obudziła się z wielką niechęcią, nieprzespana noc dawała się jej we znaki, jednak tatko przekupił ją pysznymi naleśnikami, a zaraz po śniadaniu udała się z mamą na magiczną ulicę, gdzie można było kupić dosłownie wszystko. Po wielu godzinach szukania i kupowania na liście została tylko jedna pozycja „Różdżka”. -Znam świetny sklep, gdzie znajdziemy różdżkę idealną dla Ciebie, Thet – powiedziała pani Morgenstern, a mała blondyneczka jedynie podskoczyła z radości. Sklep pana Olivandera znajdował się tuż przy głównej ulicy, więc w znalezieniu go, nie było żadnego problemu. Thetis wraz z mamą przekroczyła jego próg, a dzwoneczek widzący nad drzwiami wydawał z siebie dźwięk, obwieszczający przybycie nowych klientów. Blondyneczka niepewnie weszła w głąb pomieszczenia, wypełnionego od dołu do góry przeróżnymi pudełkami. Kilka metrów od drzwi znajdowała się lada przy której niewysoki starszy pan o niezwykle szarych przenikliwych oczach i krótkich chodź gęstych siwych włosach. Uśmiechał się do niej, a więc odwzajemniła uśmiech czując się nieco pewniej. Po czym raz po raz w jej dłoniach pojawiały się kolejne różdżki. Niestety żadna z nich nie była odpowiednia, raz coś wybuchło innym razem kolor włosów jej mamy zmienił się na zielony. Pomimo, że to wszystko ją bardzo fascynowało dziewczynka była coraz bardziej zrezygnowana. Wtedy starszy pan zniknął na dłuższą chwile na zapleczu swojego sklepu, a gdy pojawił się ponownie położył przed nią fioletowe pudełeczko, ze słowami –Ta będzie dla Ciebie idealna, dziecinko – Krukonka wyciągnęła niepewnie dłoń, odchyliła wieko pudełka. Lekko drżąc chwyciła różdżkę i wtedy poczuła…coś czego nigdy wcześniej nie doznała. Krew w jej żyłach zaczęła buzować, serce bić szybciej, a ona sama czuła się tak jakby jej twarz smagało ciepłe powietrze……Morgenstern całkowicie skupiła się na tym wspomnieniu, promienisty uśmiech rozjaśnił jej twarz, po czym wypowiedziała zaklęcie –Expecto Patronum - nawet nie była świadoma tego, że Jared zaczął rzucać zaklęciami, całkowicie odłączyła się od otaczającego ją świata.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Zielone drzwi [Patronus] | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |