Temat: Księgarnia Esy i Floresy Sob 15 Lut 2014, 21:07
Księgarnia Esy i Floresy
Księgarnia dla czarownic i czarodziejów. Można tu znaleźć niemal wszystko, od szkolnych podręczników, przez popularne tytuły i nowości wydawnicze, aż po poradniki przydatne w każdym magicznym domu. Samo pomieszczenie jest dość ciasne, wypełnione książkami w każdym możliwym miejscu. Jest tutaj także półpiętro i niewielkie wywyższenie dla autorów, na potrzeby spotkań z fanami.
Skai Wilson
Temat: Re: Księgarnia Esy i Floresy Pią 29 Sie 2014, 21:12
Trochę bardziej obawiała się udać ponownie na ulicę Pokątną, nie przeprowadzając jeszcze poważnej rozmowy z ojcem na temat wczorajszego spotkania. Przyglądała się nieco podejrzliwie mijającym ją tłumom, co bezbłędnie matka odczytała i raz na jakiś czas pytała o przyczynę pochmurnej twarzy Skai. Dziewczynka dobrodusznie poprosiła ją o dwie godziny w księgarni Esy i Floresy, wykręcając się książką trzymaną łapczywie w dłoniach. Marne wyjaśnienie, że treść romansu ją wzruszyła najwyraźniej wystarczyła Katherinie, która po niespełna pół godziny zostawiła córkę w towarzystwie sprzedawców. Była już dużą dziewczyną, a w otoczeniu książek nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Kiedy przekroczyła próg księgarni i pożegnała całusem w polik matkę, odwróciła się przodem do czekającej na nią wiedzy. I chociaż nie miała zbyt zażyłej relacji z właścicielem księgarni, z pewnością potrafił on docenić błyski ekscytacji dziewczyny, chowającej w swojej kieszeni odpowiednią ilość galeonów. Drobne dłonie Krukonki zaciskały się miarowo na Czterech tygodniach, którą zamierzała podzielić się z koleżanką i przeczytać chociaż fragment. Zza 23 strony wystawała czerwona zakładka zakończona splecionymi w kilka warkoczyków sznurkami, aby dobrze zapamiętać tych kilka wartościowych linijek. Po uprzejmej rozmowie dotarła do działu ksiąg astrologicznych, zastanawiając się głęboko nad możliwością zakupienia jakiegoś egzemplarza. Z tego co słyszała, należało kupić prezent dla zaręczającej się pary i chociaż nie znała osobiście drugiej połowy Yumi Merbert, to z samą dziewczyną była niezwykle zżyta. Na samą myśl o rychłym spotkaniu z przyjaciółką oczy jej błyszczały i w głowie pojawiało się tysiąc pytań, o których z pewnością za moment zapomni. Pozwoliła sobie na chwilę głębokiego namysłu między Gwiezdnym światem Billa Curly’ego a czterema tomami Nazwij swoją gwiazdę Aleksandry i Alicji Purps. Miała jeszcze przynajmniej kwadrans do umówionego spotkania z Arią, przyzwyczajona do faktu ukrywania ich znajomości przed rodzicielami.
Aria Fimmel
Temat: Re: Księgarnia Esy i Floresy Sob 30 Sie 2014, 01:24
Aria niezmiernie ucieszyła się z listu, który otrzymała wczoraj od uroczej sówki Skai. Brakowało jej ich wspólnego czytania książek, a bez Porunn w pobliżu nie mogła nawet porozmawiać z nikim w zbliżonym wieku. Jej krótkie wakacje w Londynie i domu Ingrid pozwoliły jej odpocząć, a zakupy z ojcem… cóż, były dziwne. Nie wiedziała zbytnio o czym powinna z nim rozmawiać, odmienne poglądy na wszelakie sprawy utrudniały kontakt między tą dwójką. W duchu doceniała starania ojca, chciała, żeby ich relacje się poprawiły. Czy było to jednak możliwe? Nie chciała sobie w tej chwili zaprzątać tym głowy, więc wyruszyła na spotkanie młodszej Krukonki. Nigdy nie lubiła samotnie podróżować, ani też wychodzić bez chociażby towarzystwa jeszcze jednej osoby. Czuła się wtedy narażona na spojrzenia, nie mogąc się za nikim schować. Ciocia zawsze starała się ją usamodzielnić, chciała, żeby jej siostrzenica była silniejsza i potrafiła sama o siebie zadbać. Tyczyło się to również pokonywania strachu przed samotnymi przechadzkami, bez chowania się za ludźmi, czy też książkami. Powoli zaczynało jej to wychodzić, lecz nadal miała trudności, ale jak to mówią – trening czyni mistrza, więc może jeszcze Aria nie jest stracona? Uśmiech na twarzy poszerzał jej się z każdym krokiem, który doprowadzał ją bliżej księgarni. Przekroczywszy próg, na chwilę przystanęła, a na widok ogromnej ilości książek pojawił się błysk w oku. Wiedziała, że przyszła na czas i przypuszczała, że Skai czaiła się gdzieś wśród książek. W pierwszym odruchu chciała zapytać właściciela, czy nie widział gdzieś malutkiej kruszynki z burzą loków, szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Zamiast tego, postanowiła po prostu pobawić się w szpiega i sama ją odnaleźć, tak było przecież zabawniej! Upewniła się, że nikt jej nie śledzi, po czym ruszyła na poszukiwania. Bezszelestnie poruszała się wśród regałów, wypatrując ofiary, aż w końcu ją dostrzegła. Skai znajdowała się w dziale ksiąg astrologicznych, wyglądała na zamyśloną. Może rozważała zakup i nie wiedziała, którą książkę powinna wybrać? Norweżka zakradła się bliżej, powstrzymując chichot, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała z przyprawienia młodszej koleżanki o zawał. - Cześć, Skai. Dobrze cię widzieć – przywitała się, kładąc dłoń na jej ramieniu.
Skai Wilson
Temat: Re: Księgarnia Esy i Floresy Sob 30 Sie 2014, 19:58
Przeglądała niespiesznie drugi rozdział Czterech tygodni kiedy do pomieszczenia weszła nowa klientka, której póki co nie dostrzegła. Porzuciła rozmyślanie nad zakupem prezentu, tylko przez chwilę walcząc z przemożną chęcią dobrnięcia do kolejnych kartek romansidła. Prędzej czy później uległaby temu kuszącemu skrawkowi słów, usprawiedliwiając się czekaniem na Arię. Przyłapana na gorącym uczynku nie tylko zatrzasnęła z hukiem książkę, ale podskoczyła i wykonała niezgrabny piruet wpadając na (dzięki Merlinowi stabilny) regał Astronomiczny. Chwilowo nieobecne spojrzenie dziewczyny przesuwało się po sylwetce koleżanki, a umysł ze zwolnionymi obrotami przywoływał odpowiednie szczegóły rzeczywistości. Kiedy dezorientacja na twarzy Skai ustąpiła, dziewczyna rozłożyła ręce, podchodząc ze słabym uśmiechem do koleżanki. – Cześć Aria, aleś mnie przestraszyła! – Powitała się z wyczuwalnym wyrzutem w głosie, kiedy obejmowała koleżankę i przytuliła się do niej na kilka chwil. Nie należała do grona osób odnoszących się ze swoimi uczuciami do wszystkich znajomych ludzi, jednak pewne jednostki miały specjalne miejsce w sercu Wilson. Dlatego delikatnie uścisnęła lewą dłonią przedramię koleżanki, starając się opanować przestraszone serce. Nie dostrzegła jeszcze, że czerwona zakładka upadła na podłogę podczas gwałtownego ruchu rąk. – Przez moment myślałam, że jesteś tym wariatem Delaneyem. – Powiedziała spokojniejszym tonem, kiedy odsunęła się od dziewczyny i wraz z upływającym czasem, uświadomiła sobie jakie są realia. Dziwne by było spotkać Krukona drugi dzień z rzędu. Z pewnością nie popełniłaby tego samego błędu zostając w jego towarzystwie, ale odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Ministerstwa – nawet jeśli miałoby trwać godzinę. Odpędziła czym prędzej wspomnienia wczorajszego spotkania, strzepując niewidoczny pyłek ze swojej ołówkowej spódnicy sięgającej kolan. Poprawiła niespiesznie uchwyt niewielkiej książki, wracając pośpiesznie spojrzeniem w stronę Fimmel, której obecność tutaj z pewnością nie byłaby mile widziane przez jej ojca. Póki co, młoda Skai nie zaprzątała sobie głowy problemami dotyczącymi przekonaniach rodzicieli względem swoich postaci, ale zlustrowała spojrzeniem ubranie towarzyszki. - Pójdziemy na lody? – Zaproponowała z coraz szerszym i pewniejszym uśmiechem na twarzy, mając cichą nadzieję na przytaknięcie. Obecność dwójki rozmawiających nastolatek w księgarni z pewnością nie było tym, co pragnęli właściciele Esów i Floresów – o czym z pewnością wiedziały obie Krukonki.
Aria Fimmel
Temat: Re: Księgarnia Esy i Floresy Sob 30 Sie 2014, 22:58
Chyba jej plan nieprzestraszenia Skai nie wyszedł tak dobrze, jak powinien. Miała wrażenie, że huk zatrzaskiwanej książki uniósł się echem po całej księgarni, jednak chyba nikt nie zwrócił na nie uwagi. Widziała zdezorientowanie na twarzy młodszej Krukonki, które szybko minęło. Ucieszyła się, że jednak nie rzuciła się na nią z głośnym okrzykiem – wtedy chyba faktycznie padła by przed nią trupem, a tego młoda Fimmelówna by sobie nigdy nie wybaczyła. - Przepraszam, nie chciałam – odpowiedziała szczerze, przyjmując ją w swoje ramiona. Pogładziła ją delikatnie dłonią po włosach, miała nadzieję, że nie będzie się długo na nią gniewała. Gdy znów się od siebie odsunęły, dostrzegła leżącą niedaleko czerwoną zakładkę. Schyliła się po nią, po czym podała ją dziewczynie. - To twoje? – zapytała; nie była pewna, czy ta zguba należy właśnie do niej. Na wzmiance o Spencerze przeszyło ją niesamowite zimno. Od czasu ich spotkania w szkolnej bibliotece, unikała go, choć nigdy nie spuszczała go z oczu, gdy był w pobliżu. Ostrzeżenie Porunn dodatkowo ją przestraszyło, więc wciąż nie mogła sobie wytłumaczyć, dlaczego właściwie się wtedy do niego odezwała. Czasem jej własna ciekawość ją zadziwiała... Zastanawiała się, czy Skai również się go obawiała, choć… chyba każdy o zdrowych zmysłach powinien. Dlaczego jednak akurat teraz o nim pomyślała? Czy miała wątpliwą przyjemność spotkania go gdzieś podczas wakacji? - Dlaczego tak pomyślałaś? Czy on się tu gdzieś kręci? – Rozejrzała się, lecz po chwili uznała to za dosyć dziwaczne… Aurę mroku, która się wokół niego rozciągała, zauważyłaby pewnie od razu wchodząc do pomieszczenia. – Ładna spódnica, ślicznie w niej wyglądasz – dodała, nie chcąc zmuszać jej do odpowiedzi. Sama miała na sobie zwiewną, długą sukienkę w neutralnych kolorach – za nic w świecie nie chciała rzucać się w oczy, a w takim stroju czuła się swobodnie. Na myśl o lodach ochoczo przytaknęła. - Chętnie, liczyłam na to – zaśmiała się cicho.
Powoli kolory, które uciekły z twarzy Skai zaczęły wracać na swoje miejsce, kiedy sama dziewczyna została zapewniona o szczerości przeprosin koleżanki. Pluła sobie w myślach na brodę z powodu własnej strachliwości, jaka powinna zostać bardzo dawno temu wyrwana wraz z korzeniami. Brak rozmowy z wiecznie zabieganym ojcem dał jednak chwiejne poczucie bezpieczeństwa Krukonce, która odbierała właśnie zakładkę. – Oh, tak! Dziękuję! – Radośniejszy głos od razu wprowadzał swobodniejszą atmosferę, żegnając spięcie i nerwy, odprowadzając na granice świadomości. Skai wsunęła czerwony przedmiot w pierwsze lepsze miejsce jakie znalazła w książce, zapewniając siebie tylko i wyłącznie w myślach, że odnajdzie porzucony niefortunnie czytany fragment. Westchnęła, krzywiąc przy tym swoją twarz i pomknęła spojrzeniem za rozglądającą się głową Arii, w poszukiwaniu sylwetki „kolegi”. – Na szczęście dzisiaj go nie widziałam. Ale wczoraj miałam z nim bardzo… dziwne spotkanie. – Szczerość w głosie dziewczyny podkreślona została, kiedy zbliżyła się i położyła dłoń na przedramieniu starszej Krukonki. – Ty na niego uważaj, mówił takie okropne rzeczy, jakby … no nie wiem. Boję się, że może komuś zrobić krzywdę.. – Podzieliła się z nią swoimi podejrzeniami konspiracyjnym tonem, po chwili uśmiechając się szerzej po usłyszeniu komplementu. Była niestety wciąż zaobsorbowana Spencerem oraz jego ewentualną obecnością w księgarni. - Dziękuję! Wczoraj z babcią ją kupiłam. – Powiedziała z dumą i zakręciłą się wokół własnej osi, zgrabnym piruetem baletnicy. Kończąc go chwyciła za dłoń Arię i pociągnęła ją w kierunku wyjścia. – Więc chodźmy!
Niepokój Skai również udzielał się Arii, która starała się nie dać po sobie poznać strachu. Spróbowała wyczarować na swojej twarzy kojący uśmiech, co wyszło jej z niesamowitym trudem. Ciepło na przedramieniu trochę ją otrzeźwiło – przecież nikomu nie pomoże w takim stanie. Przy Arii, Skai zdawała się być malutka, jeszcze młodsza niż była. Nie chciała, by stała jej się jakakolwiek krzywda. Najchętniej porozmawiałaby z kimś z dorosłych o Spencerze, ale co miałabym im powiedzieć? - Mam nadzieję, że nic takiego się nie stanie… Uważaj na siebie, nie chcę, żebyś przebywała z nim kiedykolwiek sama – jej ton głosu zdradzał zmartwienie. Strach Skai na pewno był uzasadniony, choć nie wiedziała co dokładnie się wydarzyło. Nie chciała, by chłopak zatruł im dzisiejsze spotkanie, więc postanowiła nie kontynuować już tego tematu. Zaśmiała się cicho, gdy Skai wykonała zgrabny obrót, po czym dała się pociągnąć do wyjścia.
Sierpień chylił się ku końcowi, zaś rodzice Joe nalegali, aby zakupy zrobiła wcześniej. Od wielu lat starali się wpoić córce, aby nic nie robiła na ostatnią chwilę. Nie wyszło im tak bardzo jakby to chcieli aczkolwiek jeśli ją przypilnowali, słuchała potulnie. Tak więc oboje odwieźli ją do Londynu, dali jej wystarczająco galeonów oraz przestrogę, aby nie kupowała już słodyczy, bo ma ich w domu mnóstwo. Tak więc Joe raźnym krokiem przeszła przez "opuszczony pub" i różdżką stuknęła w kilka cegieł. Przejście otworzyło się pokazując Joe średnio zatłoczoną ulicę Pokątną, chylące się budowle oraz tuptające zgięte wiedźmy w krzywych tiarach. Dziewczyna założyła na nos okulary przeciwsłoneczne i westchnęła. Lubiła zakupy, ale nie szkolne. To ją przytłaczało i wprawiało w niekontrolowany napad ziewania. Powłócząc nogami ruszyła do Esów i Floresów, gdyż ten sklep znajdował się najbliżej. Wyjęła listę książek do zakupienia i weszła do księgarni. Uderzył ją zapach ksiąg i kurzu, co automatycznie wprawiło ją w senność. Najgorsze było to, że w tej księgarni znajdowało się więcej osób niż na dworze, a co za tym idzie było ciasno i wszyscy pracownicy byli zajęci. Nie mogła się nikim wyręczyć, a to oznaczało, że samodzielnie będzie musiała szukać po regałach każdego autora. Z nietęgą miną i pojękiwaniem zgarbiła ramiona i rzuciła się w morze spoconych, grubych czarodziejów. Okulary zdjęła i założyła je na głowę, mrużąc oczy od latającego kurzu. Przez chwilę straciła orientację w terenie, gdy jeden z troglodytów z potrójnym podbródkiem coś upuścił i musiał schylić się i to podnieść - rozpychał się na wszystkie strony zajmując trzy czwarte księgarni. Zatkała nos i odczekała aż czarodziej się potoczy odrobinę dalej i umknęła. Zapuściła żurawia i odszukała przy suficie duży napis "Dział eliksiry". Na liście zakupów miała z tego działo Thomson Gary "Eliksiry poziom VI poziom średni". Sam tytuł ją przerażał, co też będzie działo się na zajęciach. Niestety nie dane było pannie Dunbar odnaleźć książki. Musiała schować się między pierwszym a drugim regałem na krzesełku z sześcioma nogami. Usiadła na nim, za stołem i podkuliła nogi. Dopóki troglodyta z trzema podbródkami nie wyjdzie, Joe nie ruszy się z miejsca. Czekała i czekała... czekała i czekała... czekała... pięć.. dziesięć minut... dwadzieścia... a on dalej tu był, zajmował całe pomieszczenie i podrywał bibliotekarkę. Mdliło ją od tego, więc jeszcze bardziej wtuliła się w krzesło. Mrugała raz co raz, aby nie przysnąć.
Końcówka wakacji spędzana w towarzystwie przyjaciela mijała zdecydowanie zbyt szybko. Choć zawsze cieszył się z powrotów do szkoły, świadomość, że był to jego ostatni rok nauki, napawała Bena dziwną mieszanką podekscytowania i przygnębienia. Hogwart wiązał ze sobą wiele miłych wspomnień i choć starał się o tym nie myśleć, gdy miał przed sobą jeszcze tak dużo czasu, to czuł że ostatnie wyjście z dormitorium i za bramę zamku będzie długo bolało. Póki co jednak należało uzbroić się w cierpliwość i skupić na czym innym. Ben i Sam o dziwo wcale nie planowali tego dnia wizyty na Pokątnej, chcąc go spędzić na plaży znajdującej się niedaleko domu Silverów. Przypadek w postaci Claudii Silver i jej wiernej miotły zmusił ich jednak do wyczołgania się z łóżek, przebrania w tempie iście ekspresowym, a potem z woreczkami monet w kieszeniach, listą zakupów w jednej i tostem z dżemem w drugiej ręce, teleportowali się do Londynu. Ben był całkiem pewien, że gdzieś w tym chaosie założył skarpetki Sama – miał tylko nadzieję, że wyprane. Nie porzucając jeszcze planów plażowania, chłopak zarządził rozdzielenie się i podział zakupowych obowiązków. Mogli w ten sposób szybciej zdobyć to, czego potrzebowali, a dodatkowo Wattsowi upiekało się stanie w sklepie z miotłami, gdy przyjaciel oglądał nowe modele. Jakim cudem ten człowiek-łoś połączył miłość do nauki z miłością do latania na wąskim kijku za piłką, przechodziło wszelkie pojęcie. Esy i Floresy były jednym z tych miejsc, w których Ben mógł spędzać naprawdę dużo czasu – oczywiście nie miały tak imponującej kolekcji jak biblioteka w Hogwarcie, ale zapach nowych książek w dziwny sposób zawsze poprawiał mu humor. Może właśnie dlatego niewiele sobie robił z czarodzieja, który zajmował więcej miejsca niż przewidywała ustawa i bez pomocy zajętej pracownicy zanurkował między regały. Należałoby dodać, że jak na kogoś o tak zwalistej posturze całkiem zgrabnie ominął wystający tyłek klienta stojącego mu na drodze, wyginając się przy tym jak chiński paragraf. Ach ta wrodzona gracja. Myszkowanie między półkami i dodawanie tomów do lewitującego stosu książek skutecznie skupiło całą uwagę Krukona, odcinając go od afer i aferek otaczającego świata. Prawdopodobnie ominąłby ściśniętą na krzesełku Jolene, nie zauważając jej obecności, gdyby nie nieznacznie wystająca stópka, której koniec trącił jego nogę. Ot tak po prostu. Ben odruchowo obrócił lekko głowę, skupiając na Puchonce spojrzenie błękitnych oczu – wyraźnie nie kontaktowała ze światem, jeśli sądzić tylko po przymkniętych powiekach. Drzemała w księgarni? Chłopak opuścił dłoń z różdżką, stawiając lewitujący stosik książek bezpiecznie pod najbliższym regałem i pochylił się nad Jolene, kładąc dłoń na jej ramieniu. Czuł napięcie na swojej twarzy, odruchowe, chmurne zmarszczenie brwi, nad którym nie mógł zapanować, choć wiele razy próbował. Jeśli wierzyć słowom kochanej ciotki Arturii, była to mina posiadająca moc przeganiania wszystkich panien w promieniu mili. Rzecz niefortunna dla dorastającego młodzieńca. - Joe? - rzucił, lekko aczkolwiek stanowczo potrząsając Puchonką.
Powieki stały się tak ciężkie. Kurz unoszący się w księgarni podrażnił jej oczy, przez co musiała je zamknąć na chwilę, aby spojówka się zwilżyła od suchego powietrza. Nie otworzyła ich już, dając się ponieść atmosferze księgarni. Głowa Joe osunęła się na ramię i tak ukryta drzemała. Nie drgnęła, gdy ktoś się o nią niemal potknął. Nie mogła nic poradzić, że gdy siedziała przy stołach zawsze prostowała i krzyżowała nogi pod ławką. Odruch wrodzony po ojcu. Głosy w księgarni zlały się w szum tak samo jak szept jakiejś książki na siódmej półce od góry tuż przy jej głowie. W czasie tej krótkiej, lekkiej drzemki śnił się jej Thomas Gary, autor potrzebnej księgi. Podpalał właśnie kociołek i doprawiał go kocią sierścią. Mieszał dużą chochlą, a w pewnym momencie zmienił kolor włosów na czerwony tak jak profesor Chantal Lacroix. Szeptał klątwy identycznie jak ta książka nad głową Joe. Nagle odwrócił się w jej stronę i podszedł. Nachylił się i dotknął jej ramienia, a potem oznajmił jej, że musi ją złożyć w ofierze świętym smokom z Egiptu. Puchonka podskoczyła jak tylko Ben nią potrząsnął. W efekcie strąciła łokciami kilka książek ze stolika i omal nie spadła z krzesła. Niby zwinna, ale po przebudzeniu niezdarna niczym nowo narodzony nieśmiałek. - Nie, nie gotuj mnie w kotle... nie będę smakować smokom.. - zaprzeczyła na głos, prostując się niczym struna. Włosy całkowicie przesłoniły jej twarz tworząc z niej komiczny obrazek roztrzepanej dziewczyny. Szybko je zgarnęła na plecy, bo skoro nieuchronne jest ugotowanie w kociołku powinna wyglądać godnie. Powróciła na ziemię, jak tylko otworzyła zaspane oczy. - Och, przepraszam. Myślałam, że jesteś Thomasem Gary. - posłała Benowi szeroki uśmiech niezrażona zachmurzoną miną. W pierwszej chwili miała ochotę głośno go powitać i rzucić mu ręce na szyję - czyli w jej przypadku normalnie, gdyż wita tak każdego znajomego bez zażenowania. Coś ją jednak powstrzymało. Chyba nie wypadało. Ben był na to zbyt... dorosły. - Poszedł już? - zapytała szeptem i wstała z krzesła. Wyjrzała zza ramienia Krukona, kładąc mu rękę na barku, aby stanąć na palcach i zapuścić żurawia wgłąb księgarni. Niestety, był. - On zajmuje całą księgarnię, prawie mnie stratował. I ma trzy podbródki. - jęknęła, jakby właśnie te trzy podbródki były najgorszym, co mogło się jej przydarzyć. Joe zmarszczyła brwi w zamyśleniu, a to oznaczało: knucie. Spojrzała na orzeszki leżące w naczyniu na stole wśród ksiąg. To poczęstunek dla moli książkowych, ale też dobra amunicja. Gdyby tak pomóc temu grubemu XXXXXXL panu wyjść z księgarni... wszystkie jej plany było wypisz wymaluj widać na jej twarzy.
Ben Watts
Temat: Re: Księgarnia Esy i Floresy Sob 08 Lis 2014, 21:02
Spadające książki wywołały natychmiastową reakcję – BIERZ I ŁAP. Niestety do pełnego sukcesu w tym zadaniu zabrakło Benowi rąk. Jeden z tomów zleciał mu kantem prosto na stopę, kilka bezpiecznie wylądowało w ciepłych i kochających każdą literkę ramionach, a ostatni... Rozpadł się w kupkę pierza po uderzeniu w podłogę. Dziwne zjawisko. Błękitne oczy śledziły nie do końca skoordynowane ruchy Jolene, doszukując się oznak poślizgnięcia/zachwiania/kolejnego sarniego podskoku. W najgorszym wypadku, choć bolałoby go serce, rzuciłby złapane książki, jeśli chwyt miałby powstrzymać Puchonkę przed nieumyślnym zrobieniem sobie krzywdy. - Tym Garym od eliksirów? - spytał, odkładając tomiszcza na stolik. - Nie wiedziałem, że miał coś wspólnego ze smokami. Chłopak przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, wsuwając wciąż wyciągniętą różdżkę do kieszeni. Już otwierał usta, by spytać pannę Dunbar, dlaczego właściwie ucięła sobie drzemkę w kącie Esów i Floresów, gdy ta wyprzedziła jego zamiary wstając i wykorzystując ramię Krukona jak brzeg ludzkiej tarczy. - Kto? - mruknął odpowiednio ściszonym tonem, pasującym do szeptów Jolene. Wykręcił głowę, podążając za spojrzeniem dziewczyny i oto był, on, czarodziej z wielkim zadkiem, z którym sam miał wcześniej problem. - W sumie nie całą, tylko żal tej bibliotekarki, wygląda, jakby miała go zaraz miotnąć urokiem. I co jest złego w trzech podbródkach? - spytał, szczerze ciekaw, czemu akurat na tym tak obsesyjnie skupiła się Puchonka. - Może ma dożywotnią zniżkę w Miodowym Królestwie albo u Floriana. Hm, nie pogardziłby rabatem na nugatowe bryły. Zdecydowanie nie. - Przez niego siedziałaś w kącie? - ciągnął, choć chyba nie potrzebował odpowiedzi na to pytanie. Dziwiło go tylko, dlaczego wygadana Joe pozwoliła się tak bezczelnie spacyfikować i odstawić gdzieś na bok. Sam nie był wzorem człowieka pchającego się drzwiami i oknami, ale zdecydowanie potrafił zawalczyć o swoje – w pewien sposób bolało go, gdy inni w takich sytuacjach rezygnowali. Musiał przyznać sam przed sobą, że niespecjalnie to przemyślał, ale było już za późno, bo oto właśnie objął ramię dziewczyny, pochylając nieco głowę, by na pewno nie zostali podsłuchani. Nie żeby w Esach i Floresach był ktokolwiek, kogo interesowałyby informacje szeptane między dwójką przypadkowych uczniów. - Pomóc ci się go pozbyć? Mam dziwne wrażenie, że nie zrobisz zakupów, póki widzisz te trzy podbródki. W ostatnim zdaniu wyraźnie dało się odczuć nutę rozbawienia.
Jolene Dunbar
Temat: Re: Księgarnia Esy i Floresy Nie 09 Lis 2014, 10:46
Jolene nie posiadała odruchu łapania książek, tak więc stała jak stała, podczas gdy Ben chwytał co się dało. Zaintrygowana patrzyła na tomiszcze, które po zetknięciu się z podłogą zamieniło się w pióra. Interesujący trik! Nie sprawdziła nawet czy książka była tak miękka jak pierze, a pokochałaby ją od pierwszego przytulenia. Krzywdy Joe sobie nie zrobiła, wwiercając ślicznie podkreślone ciemnoniebieskie oczęta w obiekt do usunięcia. Troglodytę. - W moim śnie Thomas chciał mnie ugotować i ofiarować smokom z Egiptu. Chociaż najedli by się raczej tym tutaj, bo jest taki... tłuściutki. - otworzyła szeroko oczy i nagle spojrzała na samą siebie. Nie jest tłusta?! Nie?! Uff. Dzięki wiecznemu spieszeniu się, bieganinie i omijania przeszkód mogła jeść słodycze i zachować jeszcze prawidłową linię. Gdyby była gruba... załamałaby się. Pytanie, więc dlaczego Gary Thomas chciał ją ofiarować smokom z Egiptu, skoro nie była wystarczająco gruba? Po co jej ofiara smokom, przecież one chyba nie jedzą dziewic?! Prawdopodobnie nie uzyska nigdy odpowiedzi na to pytanie. Na szczęście. Odsunęła się na pół cala od użyczonego barku Bena, spoglądając na chłopaka z urazą. - Też mam zniżkę w Miodowym Królestwie, dostałam w te wakacje. I... i nie mam trzech podbródków. - jej dłoń szybko powędrowała do brody i szyi, jakby miało się tam właśnie coś złego zmaterializować. Nie miała dodatkowych podbródków, jak miło. Zdziwiona patrzyła na Krukona. Co było złego w trzech podbródkach? Co?! On jeszcze o to pytał? Typowy facet, nie rozumie jaka to tragedia. - Kilka Podbródków eliminuje możliwość znalezienia sobie przyszłego męża, Ben. To przecież oczywiste. - zamrugała rzęsami mówiąc do chłopaka tonem zniecierpliwionej starszej koleżanki, chociaż to on był starszy o rok. Znalezienie sobie przyszłego męża jest priorytetem na liście jej planów na ten rok. Szukała go od kilku lat i w końcu znajdzie. Nie wyrobi się chyba przed skończeniem siedemnastu lat... ale znajdzie, kiedyś. Najważniejsze to nie wyhodować sobie podbródków. - Czekałam aż wyjdzie, a on ciągle podrywa bibliotekarkę. - wykrzywiła usta, współczując starszej pani osaczonej przez liczne brzuchy obszernego jegomościa i te... podbródki. Otworzyła szerzej oczęta zaskoczona, że Ben przystąpił do pomocy w realizowaniu jej nieustalonych jeszcze planów wypędzenia stąd tego troglodyty na rzecz dobra klientów i otoczenia. Zachichotała, chyląc głowę i zasłaniając usta. Skoro trzymał rękę na jej ramieniu, mogła bez problemu go powitać entuzjastycznie tak jak robi to z każdym przyjacielem. Było już jednak za późno, a więc ograniczyła się do chichotu i sięgnięcia po naczynie z orzechami. Obróciła w palcach jeden i zmarszczyła brwi zastanawiając się jak przypuścić atak. Co dwie ręce to nie cztery, trzeba to wykorzystać. Zlokalizowała lewitującą dużą górę ksiąg sięgających niemal sufitu. Były ułożone za plecami Troglodyty. - Jakbyśmy tam rzucili amunicją, one spadną na tego pana. Bibliotekarka się uwolni, a on ucieknie jak księgarnia zwariuje. - przedstawiła króciutki plan Benowi, wskazując brodą (jedną!) na stos ksiąg. Miał świętą rację przypuszczając, że Joe nie kupi nic dopóki widzi te trzy podbródki.
Podbródki i smoki pożerające niczemu niewinne Puchońskie dziewczęta nie należały do listy tematów, na jakie Ben nawykł prowadzić rozmowy. Zresztą, czemu się dziwić, skoro obracał się głównie w towarzystwie Sama Silvera, powszechnie znanego świra na punkcie wiedzy wszelakiej. Nie żeby młody Watts mu ustępował w tej kwestii. Być może właśnie fakt, że kilka ostatnich dni spędził zagrzebany w książkach przejmujących szturmem sypialnię przyjaciela, wywołał w nim potrzebę rozrywki niewymagającej deklamacji podstawowych zasad transmutacji czy wymyślanie nowych zastosowań dla puszków pigmejskich w dziedzinie eliksirowarstwa. Ben kochał się uczyć, ale jego mózg był bliski eksplozji i redekoracji najbliższych ścian. - W takim razie dobrze, że nie szukam męża – stwierdził z pełną powagą, gdy Jolene wyjaśniła okropieństwa wiążące się z posiadaniem nadprogramowych podbródków. Bycie kobietą wydawało mu się potwornie męczące, jeśli wierzyć tym wszystkim opowieściom o niuansach, zmiennych zdaniach i ukrywaniu tego, co się naprawdę myśli za zgrabnie zawoalowanymi słodkimi słówkami. Miał naprawdę dużą, choć powoli gasnącą nadzieję, że będzie w stanie znaleźć dziewczynę, która zdepcze te kretyńskie stereotypy i razem zawojują świat. Może nie od razu cały glob, ale chociaż miasto. Małymi kroczkami do celu. Z wyraźnym zainteresowaniem zerknął na miseczkę orzeszków, którą wzięła do rąk Puchonka – co najmniej jakby zbroiła się do bitwy na śmierć i życie. - Hmm – mruknął, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę i tym samym odciążając nieco ramię Jolene. Póki co nie zbierał się jeszcze, by całkiem ją uwolnić, choć teraz stanowiło to bardziej środek ostrożności przeciwko niezapowiedzianym akcjom „wypędź troglodytę”. Perfidnie i bezczelnie pomijając fakt, że całkiem miło stało się w tym nie-do-końca-uścisku. - Moglibyśmy tak zrobić – zaczął, przenosząc spojrzenie ze stosu ksiąg na niechcianego klienta, potem na bibliotekarkę i znowu na lewitujące tomy – ale możliwe, że oberwałoby się pani pracownicy. Chyba mam lepszy pomysł. Krótkim ruchem głowy wskazał Joe miejsce między regałami, które ciężko byłoby dojrzeć od frontu. Wyciągnął różdżkę, kucając gdzieś obok „100 sposobów na udomowienie ciem ludożerców” a „Fascynującymi podróżami w psychikę gumochłonów” i wyciągnął rękę po zdobyte chwilę wcześniej orzeszki. W niebieskich oczach pana Wattsa wyraźnie, choć dosyć nieśmiało, błyskało coś łobuzerskiego. Zdecydowanie bliżej było mu do wizerunku Krukona-kujona niż naczelnego psotnika, ale i on miewał swoje momenty. Mózg potrzebował relaksu. - Powiększymy je i zaczarujemy, żeby tańczyły kankana – zaczął ściszonym głosem wyjaśniać plan jednocześnie uwzględniający bezpieczeństwo bibliotekarki i wyciągnięcie klienta poza księgarnię. - A potem wywabimy go na zewnątrz i zostawimy, żeby gonił te orzeszki przez całą Pokątną. Może być?
Z kolei Joe lubiła rozmawiać na dziwne tematy. To było oznaką kreatywnego umysłu i oryginalnego spoglądania na świat np. przez różowe okulary. Panna Dunbar była ekspertem w dziwnych rozmowach. Bo to nie jeden raz wykłócała się z Dwayne'm na temat wielkości skrzydeł much siatkoskrzydłych, zwinności smoków z zachodu, korzeni rodzinnych nieśmiałków i rozwoju ludzkości od kamienia do centaura pospolitego? Dla niej był to chleb powszedni i cieszyła się, bardzo się cieszyła, że Ben to podłapał. Jak tylko odpowiedział, że nie szuka męża i podbródki mu nie zagrażają, Joe parsknęła śmiechem. W napadzie zbyt entuzjastycznego chichotu była tą prawdziwą puchatą miłością kochającą każdego kogo napotka. Oczywiście pominąwszy ludzi z trzema podbródkami, dla nich nie miała litości. Zakryła usta, aby stłumić śmiech, a gdy ten nie mijał przez minutę, poczęła wachlować sobie rękoma przed twarzą i uzyskała po chwili jako tako opanowanie. - Pamiętaj Ben, nie wolno mieć trzech podbródków. - poklepała go po ramieniu niczym dobra doświadczona przez życie koleżanka ostrzegająca przed największym złem tego świata. Wtedy ich kumplowanie się zostało by wystawione na bardzo trudną próbę. Spojrzała tam gdzie Ben, absolutnie nie mając zamiaru wychodzić spod tej tarczy, którą wokół niej tworzył sobą. Osłaniał ją przed zdemaskowaniem, a knuli rzeczy bardzo niedobre. Nie pomyślała, że bibliotekarka mogłaby oberwać książką. - Uznałam, że troglodyta jest na tyle duży, że ją osłoni i sam dostanie. - stwierdziła logicznie, ale przytaknęła pomysłowi Bena. Spoglądała na niego z dołu mile zaskoczona jego poparciem. Nie sądziła, że potrafi być zdolny do współdziałania w psoceniu się komuś. Z reguły uważała go za zbyt poważnego i dorosłego, a mile ją zaskoczył. Planowała to wykorzystać w Hogwarcie, o czym nie wiedział. - Wchodzę w to, ale mam też asa w rękawie. Chodź. - złapała go za rękę i pociągnęła we wskazane regały. Przeskoczyła leżącą na podłodze "Potworną Księgę ONMS tom II", nie dając jej zjeść swych butów ani niczego innego i zatrzymała się tuż przy samym rogu regałów. Wyjęła z torebki potencjalną amunicję - cukierki z galaretką w miętowej polewie czekoladowej zmieniającej smak w truskawkowy po rozpłynięciu się w ustach. Opakowane w czerwono - złote papierki. Garść łakoci. - Myślę, że na to szybciej się skusi, jak myślisz? Z żalem je odstąpię na rzecz tej ważnej idei wygnania stąd troglodyty. - spojrzała z żalem na cukierki i wysypała je na dłoń Bena. - Mogę używać magii ile chcę, ale dopiero za trzy miesiące, dziesięć dni, jedenaście godzin i czterdzieści dwie minuty. - przyznała. Na tę specjalną okazję planowała urządzić imprezę urodzinową, na której będą królować słodycze. To kwestia czasu. Jak tylko zlokalizuje położenie Pokoju Życzeń (zawsze chciała go znaleźć, lecz zawsze z marnym skutkiem), zrobi imprezę dla wszystkich, których lubi. A jest takich osób sporo. - Okej, powiększ je tak dużo. Muszą być naprawdę kuszące. - powiedziała do Bena śmiertelnie poważnie i czmychnęła za niego, kryjąc się do połowy za jego plecami. No co? Robiła mu miejsce do akcji. Przy dobrych wiatrach pozbędą się troglodyty z trzema podbródkami, nie zostaną na tym przyłapani i będą mogli... Joe całkowicie zapomniała, że miała szukać jakiejkolwiek książki. Księgarnia stała się nagle areną, polem do robienia kawałów. Cichuteńko pod nosem szepnęła do siebie: - Liczę na was, cukierki. - tak, aby Ben nie słyszał i czekała. Niedługo skończy się im tlen do oddychania przez tego pana XXXXL.
Póki knuli, Ben zawarł umowę sam ze sobą – chociaż przez chwilę nie zastanawiać się nad stosownością i faktyczną potrzebą tego, co zamierzali zrobić. Gdyby na głos wypowiedział swoje myśli, Joe prawdopodobnie wystosowałaby serię argumentów, dlaczego pan trzy podbródki musiał odejść i dlaczego powinno się to stać jak najszybciej. No i nie mieli w planach się nad nim znęcać, prawda? W czymś takim Krukon zdecydowanie nie chciał brać udziału, nie pozwoliłoby mu na to poczucie sprawiedliwości. Momentami chorobliwe, trochę jak u Gryfona. Właśnie od tej cechy wzięły się jego tegoroczne problemy z mieszkańcami domu węża... I wciąż wyglądało na to, że jeszcze nie miał ich za sobą. Pomysły ulepszały się wspólnym główkowaniem bez wysiłku - w tym momencie aż ciężko było uwierzyć w fakt, że z taką inteligencją Jolene mogła mieć kiedykolwiek problemy z nauką. Ben ciągle pamiętał, jak odkładając w bibliotece książki na miejsca, przypadkiem zerknął przez ramię Puchonki, której wówczas w ogóle nie znał. Jej praca z transmutacji prawie przyprawiła go o zawał serca, suchoty i gruźlicę w jednym. Może nie na białym koniu (Filcha może w końcu trafiłby szlag, gdyby zobaczył rumaka radośnie hasającego po korytarzach zamku), ale z oznakami gorączki w błękitnych oczach nawet nie spytał, czy chce pomocy, a bezczelnie usiadł obok, po czym najspokojniej jak mógł mimo trzęsących się rąk zaczął tłumaczyć, czemu nie mogła oddać takiego wypracowania do oceny. A potem napisali je od nowa. Koniec i bomba, kto nie słuchał, ten trąba. Pociągnięcie między regały potraktował na tym etapie jako coś zupełnie normalnego i niezbędnego w trakcie dopieszczania Planu Odbicia Esów i Floresów – mignęła mu tylko przelotna myśl, że brakowało im ciemnych szat z głębokimi kapturami, by dopełnić niepisanych formalności związanych z knuciem. Odruchowo wykrzywił nieco usta, gdy biedne, niczemu niewinne cukierki zostały z całą pewnością przeznaczone na ofiarę i wysypane na jego wyciągniętą dłoń. - Aż mnie serce boli – rzucił, wyraźnie również nie mając ochoty oddawać słodkości na pożarcie. - Nie ma sprawy, załatwię to – dodał, kiwając głową na wieści o wciąż namierzanej Joe. Od czasu swoich siedemnastych urodzin często zapominał, że inni ciągle borykali się z tą niezbyt subtelną niedogodnością. - Ale później idziemy gdzieś uczcić ofiarę tych dobroci. Nie mogą zostać zapomniane. Wiązowa różdżka leżała w dłoni Bena tak samo dobrze jak zwykle, stanowiąc niemal idealnie płynne przedłużenie ciała, gdy wycelował w garść cukierków i z błyskiem w oku mruknął zaklęcie, dzięki któremu najpierw drgnęły, a potem płynnie zeskoczyły na podłogę, szeleszcząc błyszczącymi papierkami. Dodane niemal natychmiast engorgio powiększyło je do rozmiarów przerośniętego dachowca z tendencją do podkradania ze stołu absolutnie wszystkiego, co można było zjeść. Aż sam miał ochotę dobrać się do jednego, uchylić rąbka tego kuszącego papierka... - Gotowa? - spytał ze zdecydowanie zbyt dużym zadowoleniem w głosie, zerkając przez ramię na Puchonkę. Dopiero wtedy machnął lekko różdżką, posyłając swą słodką, błyszczącą armię w stronę niechcianego klienta. Cukierki zaszeleściły mu tuż pod nogami, niektóre zaczęły wykonywać salta, a jeden wskoczył na ramię czarodzieja. Wyglądając zza bezpiecznego regału Krukon stwierdził, że chyba odrobinę przedobrzył z tym przedstawieniem.