Kac Niewybaczalny nękał Jerry'ego od samego rana, jak tylko otworzył ślipia i pognał psa oraz skrzata z kanapy. Niewiele pamiętał z poprzedniego wieczora, gdzie spędził czas ze znajomymi pijąc na umór. Z samego rana do kuchni zakradła się Skai z bardzo nietypową prośbą...
Wilson spał długo. Bardzo długo. Dzięki Aberfothowi jego własna żona przyniosła Jerry'ego do domu. Tam zajął się nim skrzat i tak po paru dniach mężczyzna mógł podnieść się do pionu. Oczywiście po ostrej kłótni z małżonką na temat jego zachowania i tysiąca innych problemów, jakie podobno narobił przez wypicie dużej dawki alkoholu. Wziął trzy dni urlopu, co tak zdziwiło całe Ministerstwo, że nikt nie buntował się przeciwko nagłej nieobecności największego gbura jakiego świat widział. Kilka tabletek aspiryny, eliksiru uśmierzającego ból i Jared zawitał w końcu rodzinę na parterze. Seth buszował w ogrodzie, widział ze swoją babką szydełkującą na bujanym fotelu, a Skai nie widział. Matka mówiła mu coś, że córka została wysłana za zgodą Kate do jakiejś koleżanki, co mężczyźnie za bardzo się nie podobało. Ale co się stało, to się już nie odstanie. Ubrany w szorty i pomiętą czarną bluzkę powlókł nogami do kuchni. Wyjął z lodówki dwulitrowy sok w kartonie i wypił duszkiem prawie połowę. Klapnął na krzesło i ziewnął przeciągle. W tym momencie usłyszał głośne tupanie, odgłos ślizgającego się zwierzęcia. Jęknął i złapał się za głowę. Chód psa dobijał go, bo był za głośny. - Cicho! - warknął na Adolfa. Psisko obśliniło kolano swego właściciela, kładąc tam swój wielki łeb. Nie zaszczekał i dobrze, bo wysłałby go za karę do ogrodu swojej żony. W głowie mu dudniło, w gardle suszyło, a czuł się jak z krzyża zdjęty. Nie ma mowy, żeby poszedł do Ministerstwa w takim stanie, a powinien wziąć się do roboty i rozkazać wysłać jeszcze więcej listów gończych za Everettem. Nie ma jak polegać na tych młodych nieopierzonych dzieciakach potocznie zwanych świeżo upieczonymi aurorami. Jak oni go wkurzali. Ba, każdy go wkurzał. Upił spory łyk lodowatego soku i wydarł się na Cezarego o jeszcze więcej eliksiru już zmieszanego z aspiryną. Sporo zabawił, skoro film urwał się mu w połowie. Chyba nie wziął dyni Hagrida. Trudno, nie będzie obiadu, Aberforth sobie zje, bo pamiętał jak przez mgłę, że barman przyglądał się temu czemuś zmutowanemu z ogrodu gajowego z zainteresowaniem. Skrzat posłusznie i uniżenie przyniósł lek dla pana zmożonego "chorobą", czyli kacem. Przyniósł nawet Proroka Codziennego. Tak się nauczył. Jerry otworzył gazetę i szukał czegoś ciekawego. Wypił lek, dopił do połowy sok i jedną ręką głaskał Adolfa pod stołem. Nie miał ochoty rozmawiać z Kate, miał nadzieję, że jest w pracy i nie będzie musiał się jej tłumaczyć. Swojej matce nie musiał, bo znała go i dobrze wiedziała gdzie był i co robił. Już dawno przestała prób wychowania go i nauczenia, że powinien zachowywać się bardziej po ludzku. Jared taki był.
Skai zdecydowanie brakowało towarzystwa przyjaciółki podczas żmudnych wakacyjnych dni, więc kiedy tylko zawitała z powrotem do domu – zaczęła opowiadać matce o wydarzeniach z obozu. Pomagała z większą niż zazwyczaj chęcią pielić grządki, próbując wkraść się w kolejne łaski i uprosić kolejną wizytą u Yumi. Niestety dowiedziała się, że ojciec zabrał sobie kilka dni wolnego z niewiadomych przyczyn (chociaż dziewczynka domyśliła się o przyczynie), a to z kolei oznaczało uziemienie nastolatki. Przynajmniej przez najbliższy tydzień, aż Jared nie zmięknie i zlituje się nad potrzebami towarzyskimi swojej pierworodnej. - Tatoo... - Mógł usłyszeć gdzieś za swoimi plecami, przejęty czytaniem najnowszych artykułów z Proroka Codziennego. Skai miała rozpuszczone włosy opadające wielką plątaniną na ramiona okryte zwykłym podkoszulkiem w szarym kolorze. Przesuwając ciężar ciała w przód pochyliła się i rozplotła ręce zza pleców, opuszczając je wzdłuż tułowia. - Mogę zająć tobie kilka minut? - Spytała słodkim i niewinnym głosem, podchodząc bliżej mężczyzny w oczekiwaniu na pozwolenie. Wbrew całej miłości jaka otaczała Skai, czuła ogromny respekt przed własnym ojcem, któremu najwięcej należało się szacunku. Z matką oczywiście miała doskonały kontakt, jednak w sprawach zdecydowanie wyżej rangi (na przykład zagrożenia życia) wolała udać się do niego. Od maleńkości uczona była samodzielności i nie uważała się za słabą osobę, jednak hierarchia musiała pozostać prawidłowa i ani w głowie sprzeciwiać się głowie rodziny. Ubrana była w zielone szorty sięgające zaledwie połowy ud, a na stopach miała wsunięte skarpetki w czerwone i niebieskie paski - widoczne dlatego Jared nie usłyszał wcześniej, że się skradała. Skai daleko było do szerokiego uśmiechu zadowolenia, a w brązowych oczach można było dostrzec skupienie i napięcie towarzyszące zazwyczaj zdenerwowanym ludziom. Dziewczynka przepełniona była nadzieją oraz wyczekiwaniem, czy od razu będzie mogła podzielic się swoimi rozterkami czy dopiero wieczorem.
Rita Skeeter nie napisała nic konstruktywnego. Ta sama paplanina od lat, te same nudy. Ciemne przekrwione i zmęczone oczy Jareda szukały czegoś godnego zainteresowania. Oprócz mokrego od śliny psa klapka, nie działo się na świecie nic. Skrzat spełniał swoją rolę bez zarzutu, podstawiając pod nos Jareda kubek świeżo zaparzonej, czarnej i mocnej kawy. Upił łyk upragnionego napoju w chwili pojawienia się melodyjnego dźwięku "tatoo", który wbrew pozorom wprawiał Jareda w lepszy nastrój. Największym męstwem jest bycie ojcem i chociaż nie okazywał uczuć, zrobiło się mu odrobinę cieplej na sercu. - Jasne, siadaj. Cezary, zrób porządne śniadanie Skai. - nakazał skrzatowi bez sprawdzania godziny - trzynastej. Choć wypowiedział te słowa niczym komenda w wojsku, gdzieś tam na końcu wypowiedzi przy imieniu córki, dało się wyczuć łagodniejszą nutę. Gazetę położył na stole i raz na jakiś czas spoglądał na stronicę, a nuż pojawi się coś ciekawszego od obślinionego klapka. Posłał pytające spojrzenie dziewczynce. Nie skomentował jej dwudniowego wyjazdu do koleżanki. Skoro jej babcia i matka się zgodziły, to pół biedy. Ale wolał ją mieć w domu, gdy stawał się taki cud jakim jest kilkudniowy urlop, czyli mozolny powrót do żywych. Gdy siedział w pracy, to nie interesował się dziećmi w taki sposób, w jaki to robił przy nadmiarze czasu. Skrzat wziął się do roboty, biegając po kuchni i brzdękając naczyniami. Doprowadzał tym Jareda do szewskiej pasji, a w szczególności przewrażliwiony słuch i głowę. - Ciszej. - warknął na niewinnego brzydkiego sługę. Adolf zaczął skomleć i jeszcze bardziej się ślinić. Czy Kate była z nim u weterynarza? Z jego pyska aż strumieniami leci ta dziwna ciecz. Jeszcze trochę a Jerry będzie siedział w kałuży śliny psa. Ze wszystkich zwierząt świata miał to psisko, które nader wszystko uwielbiało piszczeć i ślinić się akurat na jego kolanach. Miał tyle osób w domu do wyboru, tyle przedmiotów i mebli, a wybrał jego. Super.
Nastolatka spojrzała na skrzata pędzącego właśnie do aneksu kuchennego, aby przygotować przepyszne śniadanie młodej panience. - Tylko jedną kanapkę, Cezary, z ciemnego pieczywa ze słonecznikiem i pomidorem i sałatą. - Rzuciła pośpiesznie zanim jeszcze zabrał się porządnie do pracy, chwytając za jeden z pszennych chlebów, których się dziewczyna wystrzegała. Dotychczas przekonywała każdego, że nie planuje się odchudzać, ale stosuje dietę wymaganą dla zdolnych tancerek mających przed sobą świetlaną przyszłość. Skai wiązała swoją z baletem i chociaż rodzice nie byli zadowoleni z drobnych porcji jakimi się zajadała, kazali skrzatowi umiejętnie podsyłać jej smakowite posiłki. Przekonana była nawet dzisiaj, że Cezary bardzo ją lubi i stara się o nią dbać, aby nie wpadła w anoreksję czy inną groźną chorobę. Przystanęła przed krzesłem i podniosła je, aby przysunąć bliżej ojca i dopiero kiedy znalazła się po drugiej stronie wielkiego cielska Adolfa, usiadła wygodniej. Poklepała się po udzie przywołując zwierzę do siebie, ale musiała chwilę odczekać zanim ten zrezygnował z dalszego ośliniania właściciela. – Dostał już specjalne krople na ten ślinotok, ponoć ma się zmniejszyć w ciągu tygodnia. – Poinformowała zamyślonym tonem zerkając na umoczony kapeć ojca, zainteresowana powodem dla jakiego jeszcze nie wygonił psiska na dwór. Przeniosła błyszczące spojrzenie w stronę ukochanego towarzysza pochylając się w jego stronę i niemalże od razu przykleiła ręce do mokrej mordy. – No co Adolfik? Też byś coś zjadł, co? – Zaczęła zmienionym głosem przemawiać do psa merdającego wesoło ogonem, uderzając miarowo o jedną z nóg krzesła na jakim siedział Jared. Dziewczyna nie spostrzegła tego, miarkując jednak swój głos do szeptu. Drapiąc psisko zastanawiała się w jaki sposób ma rozpocząć tak ciężką rozmowę z ojcem, od którego aż zbyt mocno czuć było jeszcze alkohol. Nie lubiła tego zapachu, bo tata od razu stawał się drażliwy i zmęczony, a przekrwione oczy nieadekwatne do tego jaki był twardy i silny. W takich momentach Skai była pewna, że jedynie alkohol są w stanie pokonać Jarema Wilsona, bo do tej pory nie narodził się żaden człowiek (ani czarodziej, ani mugol) mogący mu zaszkodzić. - Wiesz… cztery dni temu byłam z babcią i Sethem w menażerii na Pokątnej, wiesz jakie oni mają tam śliczne ptaki? – Zaczęła z początku wciąż bawiąc się z Adolfem, który przysiadł na zadzie i próbował położyć wielką łapę na krawędzi krzesła na jakim siedziała. Podniosła jednak wzrok w nieudolnej próbie konspiracji, aby dostrzec wyraz twarzy ojca. Serce zaczęło bić jej zadziwiająco szybko, a fala gorąca przetoczyła się po jej ciele kończąc swój bieg w głowie, gdzie zaczęło jej huczeć. Przełknęła ślinę po czym wyprostowała się i spojrzała zdecydowanie poważniej na ojca, usuwając cień uśmiechu z twarzy. – Bo tam… Spotkałam jednego chłopca ze szkoły… Nie mówiłam ci nigdy o nim, ale… Cały był taki… dziwny. – Wyrzuciła w końcu z siebie przekonana, że powiedzenie wprost ojcu „groził mi” z pewnością podniosłoby mu ciśnienie krwi i mógłby nałożyć jej szlaban pod pozorem bezpieczeństwa. Przełknęła nerwowo ślinę, przesuwając prawą dłoń pod rozchylony pysk psa i tam go podrapała, skupiając na nim spojrzenie.
Gorąca i porządna dawka kofeiny trochę go obudziła, ale i tak wróciłby do łóżka albo wziął prysznic. Póki co siedział, śledząc Proroka Codziennego. Dopóki drzwi do ogrodu były zamknięte, jako tako miał dobry nastrój nie licząc pulsowania w głowie. Wypił chyba o jeden kieliszek za dużo, ale i tak nie miał wyrzutów sumienia. Musiał jakoś odreagować. Lepiej, że wypełnił żyły trunkiem niż miałby jeszcze bardziej nawrzeszczeć na podwładnych mu osobistości w Ministerstwie. I tak nie mieli z nim łatwo. Nie skomentował w żaden sposób życzenia Skai. To nie była jego działka martwienie się o wyżywienie dzieci. On pracował na rodzinę i wypełniał dziwną pustkę pracą, tytoniem i wódką. Spełniał swoje obowiązki i nie wychodził nic ponadto. Jerry czuł się czasami w domu jak gość, ale nikomu tego nie mówił. Skrzywił się przez dźwięki wydawane przez ogon Adolfa. Burknął coś w odpowiedzi. Dobrze, że ktoś zrobi porządek z tym ślinotokiem. Nie bez powodu Jared nie pojawiał się w domu przez kilka dni. Nie tylko, że nie miał ochoty rozmawiać z nikim, był zajęty, wściekły to i przynajmniej unikał śliny doga. Nie bardzo wiedział co od niego chce Skai, skoro przyszła ze swoją sprawą/problemem/zapytaniem do niego, a nie do swojej matki. - Dziwny chłopak? Chyba wiesz jak masz się zachowywać gdy jesteś na mieście ze swoją babką. - mruknął, zerkając na nią przelotnie po przeczytaniu akapitu dotyczącego wprowadzenia zmian w ochronie własnych przedsiębiorstw po godzinie dwudziestej drugiej w Hogsmade i wioskach okolicznych. Upomniał Skai na temat manier. Nieletnie dziewczynki powinny trzymać się osoby dorosłej będąc w mieście. Dziwnych chłopców mają unikać, to chyba normalne. A jeśli się w tym dziwnym chłopcu podkochiwała to powinna iść z tym do matki, a nie do niego. Mimo bólu głowy i stukania ogona Adolfa o podłogę, na chwilę skoncentrował się na córce. Żeby potem Kate i matka nie gadały, że nie interesuje się dziećmi. Złożył gazetę na pół i oparł łokcie o stół. - O co chodzi? Do żadnych chłopców nie będziesz jeździła, bo jesteś za młoda. - z góry zakazał wycieczek do kolegów. Już do koleżanek ostatecznie, ale do "dziwnych kolegów" nie ma mowy.
- Ja wiem, tylko na moment podeszłam do klatki z ptakami, a oni poszli dalej. - Mruknęła w zastraszająco szybkim tempie wytłumaczenie przed ojcem, naginając tym samym prawdę tamtego zdarzenia i celowego zgubienia się. Każdy w wieku Skai próbował naginać coraz więcej zasad nakładanych przez rodziców, na korzyść rozszerzenia własnej samodzielności i niezależności. Cały problem polegał jednak w tym, że aż do feralnego spotkania wierzyła we własne siły i miała pewność poradzenia sobie z ewentualnymi nieprzyjemności. Wystarczył jednak Spencer i krótka rozmowa z nim, aby cała wiara dziewczynki zadrżała w posadach, zmuszając ją do rozmowy z ojcem na ten trudny temat. Wyprostowała się przestając skubać sierść Adolfa na czole i zamrugała pośpiesznie powiekami otwierając szerzej oczy, słysząc od ojca rozkaz. - Nie, nie, ja nie zamierzam do niego jeździć! - Powiedziała pośpiesznie, zgadzając się poniekąd z zakazem jaki w przyszłości może bardzo utrudnić jej życie w wakacje, kiedy już książę z bajki ją znajdzie i zaprosi na randkę w najpiękniejszym ogrodzie w Londynie. Wzdrygnęła się z wyraźnym wstrętem na myśl o bliższej relacji jaka mogłaby połączyć ją ze wspomnianym pośrednio chłopakiem, nie próbując nawet wyobrazić sobie jego naturalnego uśmiechu. - On był strasznie niemiły i chyba.. - Dziewczyna w ostatniej chwili ugryzła się w język, zaciskając mocno górne zęby na dolnej wardze uciekając wzrokiem w stronę psiska. Intensywne spojrzenie ojca nie ułatwiało jej wcale doboru słów, chociaż dwukrotnie rozmawiała z lustrem na ten temat. Przełknęła w końcu ślinę i ze zrezygnowaniem opuściła ramiona, przekonana że tylko szczerość może ją uratować od nieprzyjemności w Hogwarcie. - Zastanawiałam się czy nie mógłbyś mnie nauczyć paru... Kilku jakiś ciosów albo czegoś. - Nie przerywając przywołała blady uśmiech na twarzy i zabujała się niczym bokser-amator. - No wiesz, ty i mama nie zawsze będziecie przy mnie... I pomyślałam, że dobrze by było, abym wiedziała jak się wymknąć komuś czy jakoś tak... Yumi pisała, że na obozie były zajęcia z walki wręcz i skoro coś takiego właściwie było potraktowane jako szkolne zajęcia, to może... - Nie dokończyła tym razem pochylając się do przodu w szerokim uśmiechu odsłaniającym zęby, tworząc dwa urocze dołeczki w polikach dziewczyny. Dodając do tego błyszczące z niepokoju i ekscytacji oczy - mieszanka wybuchowa słodyczy.
Skinął głową powoli, bo skoro babka nie wspomniała ani słowem o kłopotach to znaczy, że ich nie było. Jared od zawsze powierzał opiekę nad dziećmi kobietom, nie wysilając się na zbyt wiele czułości. Swoje zainteresowanie i coś na kształt miłości okazywał na swój gburowaty sposób. I tak każdy zapytany wyśmiałby możliwość istnienia uczuć w tym agresywnym, brutalnym i wybuchowym aurorze. Nie pojechałaby do żadnego chłopca, którego Jared by nie zaakceptował. Miał tylko dwoje dzieci i nie mógł pozwolić, aby obracały się w towarzystwie osób sięgających dna. Surowe zakazy dalo się wyczytać z jego twarzy. Najważniejsze jest bezpieczeństwo, potem miłostki. Zresztą, nie wierzył, aby piętnastoletnie dziecko wiedziało czego chce w życiu. Dla niego wciąż była małym zawiniątkiem, którego odmówił brania na rękę dopóki nie skończyła sześciu miesięcy. Dopóki z nim mieszka, Jared miał decydujący głos. Lepiej, aby nie przyprowadzała mu za szybko swego lubego bądź obiektu westchnień. Reakcja Wilsona jest aż za bardzo do przewidzenia. Uniósł brwi oglądając sylwetkę córki. Niemili chłopcy... a więc to czas nieszczęśliwych miłości, nieodwzajemnionych uczuć i złamanego serca. W pewnym sensie Jerry się uspokoił, że Skai odziedziczyła serce po matce, a nie po nim. Nie miała tej blokady, którą on nosił od zarania dziejów. I choć powinien zachować pełną powagę i potraktować serio niezwyczajną prośbę dziewczęcia spokrewnionego z nim ściśle genami, rozbawiła go. Dobra krew! Przynajmniej chciała się bronić i swojej cnoty, a przecież i tak była bezpieczna mając rodziców aurorów. Ta wojowniczość, wykluwający się temperament... jego krew, jego. W ciemnych jak noc oczach Jareda zaczaiło się rozbawienie. To uroczo słodkie spojrzenie pięknej buźki okolonej masą loków po jego matce prawie w nim coś roztopiło. Skubana dziewucha wiedziała co robić, aby dostać to, czego chciała. Przejrzał ją już dawno, ale i tak łagodziła jego nerwy i kanty ostrych zasad. Milczał przez chwilę, coś analizując w głowie i popijając mocną czarną kawę. - Od września będę prowadził pewne zajęcia dodatkowe. Zapisz się na nie. - i choć nie rozkazywał teraz, a prosił, oczekiwał, że go nie zawiedzie i pojawi się na nich. Spojrzenie Jerry'ego mówiło jasno: nie wolno jej było tego rozpowiadać, a nie musiał tego dopowiadać bo to było jasne jak słońce. - Nie będę cię uczył walki wręcz, Skai. Nie mam na to czasu. Nie martw się o swoją cnotę, a niemiłych chłopców wystarczy kopnąć w krocze i adorator z głowy. - dodał z pobłażaniem, jakby tego nie wiedziała. On był tylko jej ojcem, w szkole nauczy się wszystkich niezbędnych zaklęć potrzebnych do prowadzenia bezpiecznego życia. Póki co nie musiała zawracać sobie tym swojej ślicznej główki, bo kto inny dbał o nią, o jej zdrowie i bezpieczeństwo. Jerry nie brał pod uwagi jak bardzo Skai jest do niego podobna. Nie wiedział, że tak jak on, nie ustąpi dopóki nie dostanie to, czego chce. Sięgnął po cygaro, a popielniczka automatycznie podleciała na stół tak samo jak i zapałki. Włożył je do ust, zaciągnął się i wyprostował nogi pod stołem. Jak miło, gdy Seth siedzi w ogrodzie i nie gania Adolfa po domu! Tak cicho i spokojnie. Jared póki co nie traktował prośby Skai poważnie. Dla niego wciąż była dzieckiem, a nie dorastającą młodą dziewczyną.
Aż za dobrze czuła na sobie badawcze spojrzenie ojca, którego myśli biegły nie dokładnie po tym samym torze co Skai. Nie mogła jednak powiedzieć mu wprost o co chodzi ani tego, że się śmiertelnie przestraszyła tamtej rozmowy. Dostrzeżenie chociażby małego błysku rozczarowania w oczach ojca byłoby zbyt obciążające psychicznie, aby mogła pozwolić sobie na moment o spuszczenie barykady. Miękką i łagodną mogła być przy matce, która niejednokrotnie przytulała ją i wycierała hektolitry łez córki. Dziewczyna uniosła lewą brew w górę naśladując przy tym w perfekcyjny sposób powątpiewający wyraz twarzy Jareda, przypominając mu w tym momencie o więzach krwi między nimi – całkiem nieświadomie zresztą. Nie wiedziała w jaki sposób powinna przyjąć wiadomość o zajęciach dodatkowych, czując wątpliwości ściskające gardło. Obecność ojca w Hogwarcie zostanie z pewnością dostrzeżone, ale będzie o wiele bezpieczniejsza jeśli podpadła z niewiadomego powodu Spencerowi. Z drugiej jednak strony, jeśli jakiś chłopak chciałby zaprosić ją na randkę od razu ucieknie, albo w ogóle porzuci zamiar. Westchnęła w końcu, krzyżując ręce na klatce piersiowej z mniejszą niż przed chwilą radością, wyraźnie niezadowolona odmową rodzica. Policzki nabrały ciemniejszej barwy kiedy z taką łatwością używał słów „cnota” oraz „krocze”, a spojrzeniem uciekła gdzieś na bok w stronę skrzata kończącego posiłek. - Tamtego chłopaka nie można nazwać adoratorem. – Burknęła, niechętnie przyznając się ojcu do niesmaków jakie powstały między nią a wspominanym Krukonem. Pokręciła energicznie głową wydymając wargi i oparła się plecami, zsuwając nieznacznie z krzesła. – Skoro nie walka wręcz to może coś innego? Jeszcze przez dwa lata nie mogę używać różdżki! – Jęknęła z przejęciem, próbując podać ojcu bardziej racjonalne argumenty do nauki, która zaprzątała niemalże całe życie Skai. Od małego była żywym srebrem i piekielnie szybko nabywała umiejętności odpowiednie do wieku rozwojowego, a kiedy tylko mogła – sięgała po książki. Szczególnie kiedy miała 6 lat zasypywała rodziców ogromem pytań, wymuszając na nich różne prezentacje. Dopiero rozpoczynając naukę w Hogwarcie, Skai nabrała miłości do eliksirów, zielarstwa i latania na miotle, odciążając Jareda. - Chciałabym nauczyć się czegoś nowego w wakacje, a nie tylko siedzieć w książkach. Kocham tańce i jazdę konną, ale chciałabym czegoś… co może mi się przydać, takiego wiesz, tatuś, praktycznego. Jestem gibka i szybka, więc może zapisałbyś mnie na jakieś dodatkowe zajęcia jeszcze? Chociażby samoobronę. – Poprosiła milszym głosem, rozplatając ręce i próbując ponownie tego nieśmiałego uśmiechu.
Dym tytoniowy rozpłynął się po całej jadalni, a sam Wilson tak jakby się rozluźnił. Środki przeciwbólowe zaczęły działać, chociaż dalej nie przypominał zdrowego człowieka. Mężczyzna odwrócił głowę w stronę okna. Teraz dopiero słyszał dobiegające stamtąd śmiechy. Nawet pies stał się znośniejszy, chociaż Jerry jeszcze nie planował zaglądać pod stół. Mógłby niechcący zobaczyć kałużę śliny. Wtedy pies wylatuje do ogrodu i śpi tam całą noc, nie ma bata. Co z tego, że Adolf wyje i szczeka głośno, jeśli jest uwięziony w nocy poza domem. Trzeba od czasu do czasu ponękać sąsiadów. Nalegania Skai w końcu wzbudziły podejrzenia. Jerry nie był głupi, a skoro jego córka naciskała na samoobronę, od razu jego twarz pochmurniała zwiastując rychły gniew. Oczywiście nie wyleje go na własne dziecko, ale humor miał już zepsuty. - Czyli mówisz, że chcesz się umieć bronić przed jakimś natrętnym wielbicielem? Czy jest coś gorszego, o czym mi nie wspominasz? - zapytał poważnym tonem, składając Proroka na pół i odkładając go na stół. Chociaż nie chciało mu się wierzyć, że ktokolwiek mógłby grozić i szkodzić jego córce, od razu założył najgorszy scenariusz. Nawet nie chciał myśleć co zrobiłby z delikwentem, który by ją w jakikolwiek sposób zranił. Może i składał przysięgę służyć życiu, wolności, konstytucji, jak tylko w grę wchodziło własne pierworodne dziecko, Jerry byłby zdolny złamać wszystko, aby dopiąć swego. Miał nadzieję, że za prośbą Skai nie czai się nic złego. Wtem do jego głowy zakradła się pewna myśl - pedofil, ten Leonard Heisbenberg czy jak mu tam. Rysy twarzy mężczyzny stężały, gdy tłumił napływ agresji, jak tylko pomyślał, że ten bezczelny człowiek szlaja się dalej po Hogwarcie. - Dobrze, zapiszę ciebie na jakiś kurs samoobrony i sam go znajdę, żebym był przekonany o perfekcyjności tej nauki. Najwyżej dam tobie korki, jak znajdę wolne popołudnie. - odezwał się po dłuższej chwili grobowym tonem. - Setha też, chociaż jest jeszcze młody. Możliwe, że masz rację. Wrogów mi nie brakuje. - mruknął zamyślając się na chwilę. Dzieci powinny zostać wyszkolone, gdyby nadeszło niebezpieczeństwo. Oczywiście Jared nawet nie brał pod uwagę, że mogłoby im coś grozić. Dom został przystosowany do obrony jak żaden inny, dzieci są zawsze pod stałą opieką, w Hogwarcie nic im nie grozi - dalej ufał Dumbledore'owi. - Cezary. - odezwał sie ni stąd ni zowąd. Skrzat zjawił się bardzo szybko. - Wyślij sowę do Williamsa, że jutro jednak przyjdę do pracy. - wtłoczył do organizmu sporą dawkę nikotyny, wypuszczając gęste, duszące smugi dymu przez usta i nos. Strzepnął popiół na popielniczkę i powrócił uwagą do córki.
Ciężko było dostrzec zmianę z „gniewu” na „większy gniew” na twarzy Jareda, jednak Skai była wyczulona na wszelkie przejawy ostrzejszego tonu ojca albo zmrużenia powiek. W szczególnie specyficzny sposób marszczył brwi, kiedy próbował przejrzeć delikatny sekret dziewczynki. W mgnieniu oka wsunęła dolną wargę do środka, zaciskając usta i uciekając spojrzeniem w stronę kręcącego się pod nogami Adolfa, udawała głuchotę. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby ten mechanizm zadziałał, ale nie zaszkodzi spróbować. Milczenie również nie było najlepszym posunięciem na jakie dziewczyna mogła wpaść, wyłamując powoli swoje palce w wyraźnym zdenerwowaniu. Dopiero kiedy złożona gazeta wylądowała na blacie stołu zrozumiała, że nie uda się jej uniknąć konfrontacji. Wypuściła cicho powietrze tuż przed wyrzuceniem z siebie prawdy: - No bo ten chłopak przy tych klatkach… – I koniec odwagi, kiedy przyszło się mierzyć z bacznym spojrzeniem zaniepokojonego ojca, próbującego stłumić przypływ ostrego gniewu. Walcząc w międzyczasie z kacem tak wielkim, że nawet stąd Skai wyczuwała zapach alkoholu od ojca. Wycofać się jednak już nie mogła, bo prędzej zmusiłaby ojca do tańców w tym stanie niż porzucenia tematu. Opuściła ramiona w geście porażki i dokończyła niemalże szeptem: - Bo on był naprawdę dziwny i chciałabym nauczyć się bronić, jeśli spotkałabym go znowu, a on chciałby mnie zastraszyć. I jakkolwiek przygotowała się na wybuch ze strony tatka, tak rozszerzyła zaskoczona oczy i przyglądała mu się z lekko rozchyloną buzią, niedowierzając. Przecież jeszcze chwilę wcześniej Jared gotowy był zbyć ją byle jaką wymówką, a teraz proponuje zorganizowanie zajęć nie tylko dla niej, ale również dla młodszego brata! Dziewczyna zerwała się z miejsca, zapominając o przygotowanym pieczołowicie śniadaniu, w zaledwie dwóch podskokach docierając do ojca i uwieszając mu się na szyi, pocałowała bez skrępowania w policzek. – Dziękuję tatuś! Zobaczysz, że będziesz ze mnie dumny jak zobaczysz efekty! – Zatrajkotała wesołym i niezwykle śpiewnym głosem zapominając o bólu głowy ojca, wciąż ściskając mocno jego szyję i przelewając całą radość z podjętej przez niego decyzji.