IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 W głębi lasu [Szwecja]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptySro 17 Lut 2016, 23:24

Marco walczył cztery lata. Wyciskał z siebie siódme poty, budował siebie od nowa, uczył się żyć na nowych fundamentach. Stracił rodziców, których kochał bardziej niż samego siebie. Choć nie miał nigdy małżonki, potrafił wczuć się w sytuację Berenice mimo, że niewiele rozmawiali na temat Theo. Utrata kogoś, kogo się kochało, na zawsze zostawia piętno w człowieku. Nie sposób jest nauczyć się żyć bez obecności tego człowieka. Tyle łez, tyle cierpienia i zaprzeczenia, aby w końcu pogodzić się z myślą, że on nie wróci. Żałoba ma swój kres, często bardzo, bardzo daleko.
Marco miał o tyle lepiej, że uratował brata. Miał dla kogo żyć. Dzięki niemu żałobę przeszedł szybko i bardzo boleśnie. Gdy pomyślał o Kaiu, czuł ulgę i spokój. Cztery lata wyjęte z życia i u jednego Rowana i u drugiego. Teraz mogą zwolnić i w końcu zauważyć własne otoczenie. Zobaczyć, że obok są inni ludzie, którzy również przechodzą osobiste tragedie. Dostrzec, że Berry nie radzi sobie tak, jak powinna, a choć Marco chciałby jej pomóc, obchodził się z nią jak z porcelaną. Nie chciał krzywdzić swym nawykiem naprawiania świata i przesłodzonej życzliwości. Dlatego się wahał i nie pytał. Ograniczał się do zrozumienia.
Tak nagle zdał sobie sprawę z wyglądu Berry. Ubrała się całkowicie szalenie i kolorowo, kolor policzków kontrastował z cieniami pod oczami, nie wspominając już o zwariowanych błyszczących źrenicach. Co robiła zanim to porzuciła na rzecz ratowania dupska Sebastiana?
Zawtórował śmiechem, pokręcił głową i załamał ręce nad ich dobrym przyjacielem.
- Dla niego nie ma już ratunku. Jego mózg przesiąknął wódką i powoli robi się nieobliczalny. Widziałaś jego patronusa. Też był pijany. - wzniósł oczy ku niebu. Marco stwierdził, że czuje się jeszcze lepiej, gdy Berry się śmieje. To miły dźwięk, taki czysty i kojący. Tłumił głęboko skryte zmartwienia i strach i wpędzał Marca w lekki nastrój. Uśmiech Berry trafiał do niego bez najmniejszego problemu, dzięki czemu nawet bez alkoholu atmosfera w szwedzkim lesie robiła się o wiele cieplejsza i przyjemniejsza. Właśnie za to Marco cenił sobie przyjaźń z Berry. Potrafiła uspokoić cichą, choć rozszalałą burzę nie wypowiadając przy tym żadnego słowa.
Gdy psisko zaplątało się między jego nogawkami (wcierając w nie pół litra śniegu), ograniczył się do pogłaskania go za uchem i ostrożnego wyplątania się z małego ruchliwego i wesołego ciałka. Przynajmniej owczarek nie próbuje udowodnić mu swojej miłości poprzez rozmiary ciała i ilość śliny wylanej na jego twarz. Tyle dobrego.
Coś go tknęło, gdy podawał Berry kieliszek nieznanego mu wina. Wahała się, a to oznaczało, że się zapędził. Być może on był spokojny i opanowany w jej towarzystwie, jednak ona... może warto się upewnić?
- Możemy darować sobie dzisiaj wino. - zasugerował, choć wiedział, że Berry jest koneserką i zna się lepiej niż ktokolwiek na rodzajach tego typu trunku.
- Hmm... a może Filch? Woźny podlizuje się aurorom, a póki nim jestem... może by go tak nasłać na naszego przyjaciela? Zresztą, dlaczego się ograniczamy? Zafunduj mu randkę z Pince, a ja randkę z Filchem. - błysnął zębami, szczerząc się i sadowiąc wygodniej na stworzonym przez siebie siedzisku. Kilka razy zadrżał od zimnego dreszczu mknącego wzdłuż kręgosłupa. Minęło wiele minut zanim Marco się rozgrzał i całkowicie zaraził ciepłem bijącym od ogniska.
- Jeden. - odpowiedział jeszcze gdy stawiała ostatnie słowo na końcu zdania. - To, co miałem zrobić może poczekać do jutra. Nie odmawiam miłemu towarzystwu. - znowu rozchylił usta w uprzejmym uśmiechu. Przywołał bliżej stolik z prowiantem, jak się okazało z sushi.
- Nie potrafię ocenić co ty robiłaś, bo ubrałaś się... oryginalnie. - przesunął wzrokiem po jej ciele, co zaraz okazało się błędem, bo musiał zaczerpnąć sił ze swej stalowej woli i przywołać się do porządku. Uciekł spojrzeniem do jedzenia.
- Wiesz, nie potrafię dokładnie określić gdzie on nas wysłał. - zagaił, aby utrzymać rozmowę i odpowiedni czas luźnej pogawędki zanim zbierze się na odwagę i nie zacznie zadawać pytań o samopoczucie, zdrowie, zainteresowania. Standardowa lista tematów, które chciał poruszyć, a które dotyczyły tylko i wyłącznie Berry. Marco naprawdę chciał wiedzieć co się dzieje w jej życiu. Interesowało go to, tak samo jak interesowały go jej cienie pod oczami i potrzeba udzielenia jej jakiejkolwiek pomocy, choćby słownej. Oparł łokieć o kolano i usiadł bokiem na pniu, a przodem do Berry. Dzielił ich teraz mały stolik z jedzeniem.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 00:15

Może właśnie w tym był problem? W tym, że Berenice nie uważała, by miała dla kogo walczyć. Z perspektywy braci Rowan to musi brzmieć bardzo źle, w końcu kto normalny chciałby znaleźć się w takiej sytuacji, jak oni? Kto normalny chciałby być zmuszony do dławiącego stresu, do wypruwania żył, do walki aż do granic wytrzymałości? Kto normalny chciałby stawiać na szali życie kogokolwiek bliskiego? Oczywiście - nikt. Tym niemniej podobny splot zdarzeń dla Marco był impulsem do tego, by się pozbierać. Był potrzebny, nie mógł tak po prostu usiąść i stwierdzić, że dalej nie idzie. A Berry? No właśnie, Berry mogła. Miała wprawdzie rodziców, miała starszego brata, Leonarda - ale co z tego? To był już ten etap, kiedy Andriacchi nie uważała ich za kogoś, kto wciąż jej potrzebował. Kiedy na argument, że ma przecież rodzinę, uśmiecha się tylko smutno, wzrusza ramionami i stwierdza, że sobie poradzą - już teraz nie widzieli jej przecież tak dawno, co by więc zmieniło, gdyby nie mieli zobaczyć jej już nigdy?
To, że mimo wszystko funkcjonowała wynikało jednocześnie z uporu i lęku. Berenice nie należała do osób, które tak łatwo godziłyby się z porażką - także tą, którą byłoby po prostu poddanie się losowi i zakończenie swojego żywota w jakiś żałosny sposób - a z drugiej strony po prostu bała się robić sobie czegokolwiek. Czy myślała o tym? Oczywiście, że tak. To chyba naturalne, prawda? Przecież straciła cały świat, dosłownie cały. Jeśli ktoś widział ją kiedyś z Theo u boku, wiedział, o co chodzi, a jeśli nie... Cóż. Pozostawało sobie wyobrażać i próbować zrozumieć. Zrozumieć, że Andriacchi miała pełne prawo do rozważania, jak wyglądałaby krew spływająca z jej nadgarstków lub jak długo walczyłoby jej serce, gdyby popiła alkoholem te leki nasenne, którymi kiedyś sobie pomagała. Niezależnie od rozważań na podobne tematy Berry niczego jednak nie spróbowała - i nie miała w planach tego robić. Wytrzymała tak długo, to byłoby przecież upokarzające poddać się teraz. Zresztą, nadal się bała. Lęk przed wyrządzeniem sobie jakiejkolwiek krzywdy był często najsilniejszym argumentem zapobiegawczym.
Miała więc to swoje życie, prowadzone według co dzień niemal identycznego schematu jedynie sporadycznie, od święta łamanego przez wydarzenia nieoczekiwane, odchodzące od normy. Jak dziś.
- W takim razie dla nas też nie ma ratunku - roześmiała się więc cicho, bo przecież marnotrawstwem byłoby nieskorzystanie z okazji, która już się nadarzyła. Szczególnie, że było przecież bardzo miło. Że uśmiech w towarzystwie Marco przychodził jej zaskakująco łatwo, że czuła się po prostu... Dobrze. Zwyczajnie. - Chociaż... Pani Pince i Filch? W jednym tygodniu? A może w ogóle jednocześnie? - W jej tęczówkach błysnęły zawadiackie iskierki. Kiedyś, dawno temu, podobne gdybania były dla niej czymś normalnym. To znaczy, niekoniecznie z bibliotekarką i woźnym w roli głównej, ale... Wiecie. O trójkątach. Szeroko pojmowanej wolności.
Wywołana tym tematem i śmiałymi obrazami podsuwanymi jej przez wyobraźnię wesołość była przy tym na tyle stabilna, że Berry mogła sparować nią odrobinę problematyczny temat wina. Wina, z którego nie zamierzała rezygnować.
- Nie, nie, jest w porządku - zaoponowała więc na ostrożną sugestię Marco i przechyliła lekko głowę na bok, przyglądając się głębokiej barwie alkoholu. - To byłoby zresztą niegrzeczne... I nieopłacalne. Może i ma bezkształtną masę zamiast mózgu, ale wie, co wybrać - a przynajmniej pamięta. To dobry gatunek i nie najgorszy rocznik. - Uśmiechnęła się nieco szerzej i na potwierdzenie swoich słów uniosła lekko kieliszek. - Za spotkanie?
Obyś zbyt szybko tego nie pożałowała.
Moszcząc się wygodniej na pniaku, tak, by być przodem do Marco, na wzmiankę o ubiorze parsknęła natomiast śmiechem. Po prostu. Oryginalnie? Ubrała się jak ofiara lumpeksowych wyprzedaży, ot co. Dla Berry, która lubiła wyglądać atrakcyjnie, podobna aparycja mogłaby być dramatem - gdyby kobieta nie była tak zmęczona.
- Biegałam - odpowiedziała z rozbawieniem, jednocześnie natykając się na dość znaczące spojrzenie Marco. I jeśli ktokolwiek uważał, że podobny wzrok mógł być problemem tylko dla Rowana, to grubo się mylił. Na policzki Włoszki wpełzły nieproszone, gorące wypieki, interpretacja których była dość oczywista. Południowy temperament rządził się swoimi zasadami, do których zbyt długi celibat i zestaw wyrzeczeń nigdy się nie zaliczały. A że Berry była w odczytywaniu męskich znaków całkiem niezła, że lubiła przecież bawić się w podobne gierki, że... Dosyć.
- Dbamy z Boną... - Ruchem głowy wskazała psiaka, panicznie wracając do tematu. - ...o formę. Poza tym to podobno dobrze wpływa na głowę. Wysiłek, zmęczenie. - Wzruszyła lekko ramionami. Nie sądziła, by był jej w stanie pomóc choćby nawet cały Ironman Triathlon, próbować jednak nie zaszkodzi.
- Szwecja - płynnie przeszła też do kolejnego tematu, który, choć wybitnie banalny, pozwalał jej skupić myśli na odpowiedniej, bezpiecznej ścieżce. - Tak mi się wydaje. W każdym razie na pewno Skandynawia. - Żaden był z niej geograf, po prostu tak się domyślała. Ostatecznie dużo czytała, a raz napotkane informacje - chociażby o charakterystycznej roślinności różnych regionów - dość szybko wchodziły jej do głowy. - Po temperaturach sądząc to zresztą bardziej północ niż południe, zresztą... - Upiła kolejny, niespieszny łyk wina i zadarła głowę do góry. - Zorza polarna - rzuciła lekko, jakby to wszystko wyjaśniało. Bo w pewnym sensie chyba to robiło, prawda?
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 06:43

Życie toczyło się swoim rytmem. Jedni odchodzili, drudzy musieli żyć dalej. Choć walka wciąż trwała, Marco dalej dorabiał się zmarszczek myśląc o przyszłości Kaia. Tak bardzo chciał, aby brat wyrobił w sobie siłę, którą on budował od tak wielu lat. Wtedy być może zaznałby w końcu spokoju. Nie musiałby się martwić o przekazaniu genów dalej, bo choć ich rodzina składała się z dokładnie dwóch osób, pamiętał jak rodzice bardzo chcieli mieć wnuki. Już nigdy nie będą ich bawić, ale Rowanowie winni przeżyć swoje życia jak najlepiej potrafią. Dla rodziców, których żywot tak niesprawiedliwie i gwałtownie przerwano.
Myślenie o krzywdzeniu swojego ciała to rzeczywiście naturalne u osób w żałobie i depresji. Marca to nie ominęło, w jego głowie mknęły takie wizje i chroniczne pragnienie ulgi. Niestety, był na to za silny i miał na to zbyt silnego przyjaciela, aby sięgnąć po najbliższy przedmiot i upuścić sobie krwi, stworzyć dodatkowy do obecnego ból. Tak więc Marco nigdy nie dopełnił tych tchórzliwych myśli i cieszył się, że poza wódką w żyłach, Sebek używa jeszcze serca i czasami mózgu. Bez niego... bez niego Marco mógłby zabłądzić i nigdy nie uratować Kaia. Z drugiej strony i tak podświadomie dołożył sobie powera i strachu. Wtedy, gdy trzymał brata w ramionach i w furii składał mu Wieczystą Przysięgę. Czy to nie był odzew do tragedii? Człowiek jest tylko człowiekiem, działa podobnie. Z Berry łączyło go więcej niż mógł sobie przypuszczać. Jednak czy kiedykolwiek się o tym dowiedzą? Sebastian jest tego świadomy inaczej nie próbowałby na siłę ich do siebie zbliżyć.
Otworzył plastikowe pudełka z czterema rodzajami sushi. Ciepłe, świeże, czyli nawet i o to zadbał. Może nie wszystko jeszcze stracone? Marco wziął do ręki pałeczki, przypominając sobie siebie sprzed sześciu laty, gdy jedna z koleżanek Xandrii uczyła go tym jeść ryby.
- Nie taki Sebastian straszny jak go malują. - odparł, podając kobiecie jej porcję posiłku. Teraz było lepiej, tak jakby przytulniej w leśnym saloniku. Wiatr już tak o nich nie smagał, noc uciszała i uspokajała las. Czas zwalniał.
- Atak z dwóch stron. Hmmm. - przyłożył drewniane pałeczki do dolnej wargi i myślał na głos, jednocześnie żując jedną z ryb. - Tak, to będzie odpowiednia zemsta. Zrozumie swoje błędy, gdy pozna naszą połączoną potęgę i pomysłowość. - uniósł policzki w uśmiechu, widząc w oczach Berry jakąś zmianę, bardzo korzystną zmianę.
- Jeśli chodzi o alkohol, to nawet jakby był pijany w trupa, obudzony w środku nocy wyrecytuje z pamięci dwadzieścia regionalnych rodzajów trunków. Nic dziwnego, że pamięta. - spojrzał w ciemności na butelkę, lecz nie rozpoznał gatunku wina. Nie musiał znać, w kwestii alkoholi jeszcze ufał przyjacielowi. Sięgnął po kieliszek i brzegiem szkła stuknął o kieliszek Berry, powtarzając: - Za spotkanie. - wlał do siebie niewielką ilość wina i musiał z bólem serca przyznać, że jakikolwiek był to gatunek, smak miał dobry. Zachwycał jego kubki smakowe.
Marco bardzo szybko zaczął udawać, że wcale nie spojrzał na Berry tak, jak nie powinien. Rozluźnił się raptem po paru sekundach i uprzejmie nie patrzył na ciemniejsze plamy na jej policzkach, aby nie wpędzać jej w zakłopotanie. Nic co ludzkie nie jest mi obce...
Cieszył się, że podjęła dalszy wątek i przerwała narastającą ciszę.
- Potwierdzam. Dobre wyjście, bo niektórzy popadają w pracoholizm, aby się zmęczyć. A to tworzy kolejny problem. - przytaknął, powracając do kosztowania chińskiej ryby. Czy on czuł w powietrzu zapach róż? Niech to piekło go pochłonie... no tak, diabli złego nie biorą. Marco pokręcił głową i nie walczył z uśmiechem przyczepionym do ust.
- Ciekawe jaki kraj będzie następny. Może Włochy? - nie żeby był zwolennikiem podróżowania po świecie w imię banalnych gierek Sebastiana, ale skoro już któryś raz z rzędu ich wrobił, niech wybiera kraje odpowiednio. Nigdy nie wiadomo który list od fajtłapy jest tym fałszywym, wyssanym z palca.
- Zorza polarna. - cofnął rękę wędrującą do ust z kawałkiem sushi i spojrzał na niebo. Idealna sceneria, romantyczna atmosfera... ale bez szansy na sukces. Patrzył z fascynacją na żywszą barwę nieba i wysyp gwiazd. Zaczerpnął od tego widoku więcej pokładów siły i spokoju, potrzebnego w najbliższych latach.
Po paru minutach chrząknął i zamoczył usta w winie.
- To przejdźmy do innego dialogu. Jak się czujesz, Berry? Nadal się nie wysypiasz. - pytał szczerze, choć nie nagląco. Pytał tak jak pyta kolega, który chciałby komuś pomóc, całkowicie bezinteresownie, dla samej relacji i uśmiechu, którego resztki dźwięczały mu jeszcze w czaszce.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 11:48

Berenice nie bez przyczyny sama zwlekała z przystąpieniem do konsumpcji przygotowanych przez Sebastiana smakołyków. Nie miała nic do sushi, co więcej, nawet je lubiła - wydawało jej się jednak niestosowne odsłaniać w tym momencie swą nieporadność w zmaganiach z dołączonymi do zestawów narzędziami. Nieporadność? Na Boga, toż to był absolutny brak zdolności, nie nieporadność. Berry nigdy patyczkami jeść się nie nauczyła, nie pomogła jej w tym nawet presja ze strony wykonywanego niegdyś przez Theo zawodu dyplomaty i związanych z nim eleganckich spotkań. Publicznie sushi więc unikała, w zaciszu domowym bezcześciła je widelcem lub konsumowała palcami, a teraz... Nastrój nieoczekiwanego spotkania sprawiał, że Andriacchi nie wiedziała, jak się zachować. Z jednej strony nie traktowała tego wieczoru jako randki - na które przecież dawno już nie chodziła - z drugiej jednak nie mogła tak po prostu stwierdzić, że nie zależy jej na zrobieniu dobrego wrażenia. Cóż z tego, że już się znali, że już się widywali, że pierwsze wrażenie mieli już dawno za sobą? Narzucona specyfika dzisiejszego spotkania wymuszała na Berry podświadome, częściowe choćby podporządkowanie się zasadom rządzącym podobnymi wieczorami we dwoje.
Tylko, że nie zamierzała przecież rezygnować z posiłku. Przyjmując od Marco tackę ostatecznie decyzję podjęła więc szybko - mając do wyboru żałosne grzebanie się patyczkami, których nie umiała nawet dobrze trzymać, a mniej eleganckie, za to znacznie bardziej sprawne wykorzystanie w roli narzędzia własnych palców Włoszka wybrała to drugie. Pomijając fakt, jak może to wyglądać - przynajmniej się naje.
Lekkim, znaczącym uśmiechem podsumowała więc rozeznanie Sebastiana w temacie alkoholi - no cóż, każdy ma jakieś hobby, nie? - nieco mniejszym wyrazem zadowolenia skwitowała komentarz o pracoholizmie (hej, to nie było jej aż tak obce), by w momencie Włoch wręcz odrobinę spochmurnieć.
- Dawno tam nie byłam. We Włoszech. - Kolejny uśmiech, jaki pojawił się na jej twarzyczce, był odrobinę bardziej smutny niż wszystkie poprzednie. Nie mogło jednak być inaczej. Odkąd dwa lata temu w ciągu jednego dnia spakowała wszystkie swoje manatki i wyniosła się ze swej ojczyzny, nie wróciła do niej ani razu. Ani razu. Psycholog wprawdzie sugerował, że powinna - już nawet nie ze względu na rodziców, ale po prostu po to, by stawić czoła czekającym tam na nią demonom wspomnień. Berry jednak tego nie potrafiła, czy raczej - bała się próbować. Nie jeździła więc na żadne rodzinne okazje, nie odwiedzała też Sebastiana w Domu Nocy, choć niegdyś bywała tam przecież stosunkowo często. Teraz jednak wyprawa do Włoch była wyzwaniem, któremu Andriacchi nie zdecydowała się dotąd stawić czoła, jak zresztą wielu innym wyzwaniom także.
Zamyślona, niespiesznie sięgnęła po pierwszy kawałek sushi, by wsunąć go do ust. Poświęciła też dłuższą chwilę na to, by prześledzić ułożenie gwiazd na nieboskłonie i by zachwycić się barwnym tańcem światła na ciemnym, nocnym niebie. Takie drobne rzeczy mimo wszystko wciąż ją cieszyły i uspokajały, a spokoju potrzebowała przecież po to, by po poruszeniu przez Marco nieco bardziej drażliwego tematu po prostu się nie wycofać. Zazwyczaj to robiła, wymigiwała się odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie dotyczące jej problemów. Teraz jednak, czy raczej w ogóle w towarzystwie Marco... Było łatwiej, a spowiadanie się z własnych niedoskonałości nie wydawało się tak upokarzające, jak w przypadku innych osób.
- Czasem się wysypiam - odpowiedziała więc powoli, choć tak naprawdę nie pamiętała, kiedy rzeczywiście miała być wyspana. Na podobne podsumowanie mogłaby sobie może pozwolić po jednej październikowej nocy, tej spędzonej z Benjaminem, ale wtedy... Delikatny, szybki, ledwie dostrzegalny grymas wkradł się na jej twarzyczkę. Wtedy też nie mogła mówić o wyspaniu, choć ze zgoła innych powodów.
- Co mam ci powiedzieć, Marco? - zapytała z westchnieniem, płynącymi słowami chcąc powstrzymać niepożądane, odważne obrazki podsuwane jej przez wyobraźnię. A powstrzymać je musiała, bo jeśli tego nie zrobi, bardzo szybko dojdzie do wniosku, że w tej chwili tak naprawdę wcale nie wie, czego nie chce a co chce. Że to nie jest tak oczywiste, jak było jeszcze kilka miesięcy temu. Że słowa Austera o cieszeniu się życiem, choć wtedy automatycznie zanegowane i wyśmiane - bo z czego miałaby się cieszyć? - przekręciły jakiś zamek w jej głowie. Nie w sercu, to było zimne i uczuciowo martwe, ale właśnie w głowie, w kącie odpowiedzialnym za rozsądne podejście do egzystencji.
- Funkcjonuję. Chodzę do pracy, prowadzę zajęcia, potem wracam. Siedzę w Hogwarcie albo w domu, w Londynie. Dużo gotuję, dzięki czemu przynajmniej czegoś się uczę i nie tracę nocy na bezsensowne gapienie się w sufit. - Mocząc wargi w winie wzruszyła delikatnie ramionami i uśmiechnęła się bez przekonania. - Sen może wcale nie jest nam tak potrzebny, jak mówią. - Poczucie stabilizacji, bezpieczeństwa, bycia kochanym i pożądanym też może nie, dodała w myślach. W końcu sama nie miała niczego z powyższych, a jakoś żyła, tak?
Po dłuższej chwili milczenia poświęconej automatycznemu przeżuciu kolejnego kęsa sushi, chwili, w której zamyślone spojrzenie utknęło na którymś z loków sierści Bony, Włoszka otrząsnęła się i ponownie zerknęła na Marco.
- A ty? Jak się trzymasz? Jak obaj się trzymacie? - zapytała spokojnie, bo choć akurat Kaia widywała w szkole, to niewiele wiedziała przecież o tym, jak im się w życiu układa. Relacja nauczycielka-uczeń nie sprzyjała trosce, podobne zainteresowanie przez uczniaków było przecież zwyczajnie odrzucane. - Poza tym, że Kai wciąż pozostaje teatralnie aroganckim. - Uśmiechnęła się blado, choć ponownie z wyraźnym rozbawieniem.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 18:14

Z opóźnieniem zauważył co Berenice robi i musiał się po prostu zaśmiać, gdy zobaczył, że zajadała palcami. Równie dobrze mogła transmutować pałeczki w widelec, ale skoro już postanowiła, Marco zadecydował być w stosunku do niej lojalny. Wrzucił swoje pałeczki do ogniska i z wyrozumiałym, może zbyt idiotycznym uśmiechem też zaczął jeść sushi palcami. Też nie umiał się posługiwać pałeczkami i nigdy nie zainteresowałby się tą umiejętnością, gdyby go nie nauczono. Nie odbierał tego jako psucie kolejnego z rzędu wrażenia, bo chyba znali się na tyle długo, aby się tym nie przejmować. Póki nie patrzył na Berry z innej strony, tak też nie musiała się wybitnie starać, aby pokazywać się mu w idealnym świetle. Serio, jedzenie palcami nie ujmuje tej relacji w żaden sposób. Przynajmniej wie, że Berry ma odwagę porzucić sztywne konwenanse i zachowywać się jak normalny człowiek, który nie wstydzi się jeść palcami.
Nie przeszkadzał jej w zamyśleniu. Domyślał się, że za wypowiedzianymi słowami kryje się inna historia, a więc nie przerywał wspomnień z Włoch. Sam nigdy tam nie był mimo, że przez Sebastiana podróżował i wydawał milion galeonów na proszek Fiuu. Nigdy nie odczuwał potrzeby, aby tam polecieć, w sumie Marco nie potrzebował w ogóle podróżować; trafiał w różne zakątki świata bez udziału własnej woli. Póki Kai jest w Hogwarcie, nie wybierał się na wakacje. Nie mógł sobie pozwolić na takie niedbalstwo. Wiele razy musiał na siłę znaleźć sobie obowiązki, aby nie pojechać Błędnym Rycerzem do Hogwartu i nie sprawdzić osobiście jak się Kai czuje. Czasami Marco szalał z bezradności, bo przyzwyczaił swoje nerwy do nieustannej troski o brata. Tylko on się liczył, tylko jego dobro było celem w życiu Marca.
Ciszę przerywało trzaskanie ognia. Podjadał leniwie sushi, doceniając chińską kuchnię i jej smaki. Przez chwilę Marco był pewien, że nie dostanie żadnej odpowiedzi, a jedynie usłyszy trzask teleportacji. Berry powinna przyzwyczaić się do jego niewinnych pytań. Nie zamierzał jej osądzać czy na siłę jej zbawiać, chciał tylko uzyskać informacje o jej samopoczuciu i kto wie, jakoś je polepszyć? To się nazywa bycie miłym dla drugiego człowieka, bez żadnego powodu. To satysfakcjonujące podejście, podnoszące zadowolenie moralne.
Włożył do ust kawałek sushi, aby nie powiedzieć na głos, że wypowiedziane "czasami" brzmi dokładnie identycznie jak "rzadko". Sam Marco spał kilka godzin i czuł się wypoczęty, ale tylko Merlin wie ile zarwał nocy w ciągu ostatnich czterech lat.
- Prawdę, to najłatwiejsze. - mimo, że padło retoryczne pytanie, pozwolił sobie na nie odpowiedzieć. Nie ma sensu kłamać komuś i sobie. Do tej pory Marco nie miał pojęcia w jaki sposób Sebastian pamięta kłamstwa, którymi karmi ludzi. Zapisuje je sobie gdzieś? Nagrywa na wyjca?
Wysłuchał odpowiedzi zastanawiając się czego on w sumie oczekiwał. Nie są przyjaciółmi, Berry nie ma obowiązku się mu zwierzać ze swoich problemów, choć Marco był dobrym miejscem na chowanie swoich emocji i sekretów. Był fortecą, przez którą nie idzie się przebić. Chętnie przyjmował cudze zaufanie, nie dając w zamian swojego. Egoistyczne podejście acz bezpieczne. Nie chciał, aby ktokolwiek zobaczył co się dzieje za jego murami.
- Chwileczkę, sen jest przydatny, wierz mi na słowo. - uniósł palec do góry. Często to robił, aby zapauzować rozmowę, ruch i zwrócić uwagę na punkt dyskusji.
- Bez snu człowiek czuje się jak zmartwychwstały, ma mętne i gęste myśli, podupada na zdrowiu... myślę, że wysypianie się mimo wszystko ma swoje zalety. - mówił bezosobowo. Nie mówił o sobie, nie akcentował zdania.
- Chociaż zastanawia mnie czemu ludzki mózg tak się paradoksalnie zachowuje. - dodał, patrząc nagle gdzieś poza ramieniem Berry. - Chce snu, ale nie pozwala sobie zasnąć. To tak, jakby chciał cierpieć. Dziwne, prawda? - przeniósł spojrzenie brązowo-lśniących oczu na twarz Berenice. Patrzył na nią nie wymownie, ale znacząco. Robił aluzję do wypowiedzianych słów. Człowiek chce cierpieć, gdy kogoś straci. To forma kary dla siebie samego, to oczyszczający ból. Odczuł to na własnej skórze. Sebastian był przy nim, gdy przechodził etap chwilowego masochizmu zanim się podniósł i zaczął akceptować nowy stan oraz walczyć o przyszłość. Standardowy etap żałoby.
Spuścił głowę, aby wygrzebać z papierowego białego pudełka kawałek ryby. Ukrywał w ten sposób silny niepokój. Nie powinna pytać o niego, o Marca. Nikt nie pyta, nawet Sebastian. Seb to wyczuwa, więc nie zadaje pytań. Na nie Marco nigdy nie udziela odpowiedzi.
- Kai zdrowieje, ale muszę z nim porozmawiać, aby zaczął traktować ludzi jak ludzi. - celowo i dobitnie zaakcentował imię brata. Cichy ukryty przekaz. - Zrozum go, stracił cztery lata życia. Minie sporo czasu zanim się z tym pogodzi i jakoś to zrozumie. - mówiąc o przeszłości i tak nagiął swoje zasady, że w ogóle o tym wspomniał. Nie lubił mówić o tym, co się wydarzyło, bo to wywoływało ból. Marco musiał radzić sobie ze snami, przypominającymi o przeszłości, a wówczas budził się w silnych konwulsjach i długo nie mógł się uspokoić. Tylko tego by brakowało, żeby wywołał ten stan tutaj, przy Berry. Znowu zaczerpnął sił z żelazowej woli. Dopił resztę wina i nalał sobie i kobiecie do kieliszka następną porcję.
- Ucieszę się, jeśli zacznie umawiać się na randki. - dodał, aby nie pozostawić po swoich słowach gorzkiego posmaku. Marcowi udało się nawet na powrót szczerze uśmiechnąć.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 19:52

Transmutacja? Pewnie, że mogła, z tym, że rzadko to robiła. Opanowała tę dziedzinę w wystarczającym stopniu, by pałeczki zamienić na widelec, nie zamierzała jednak się w to bawić. Tak naprawdę, rzadko kiedy ułatwiała sobie magią rzeczy tak prozaiczne, jak jedzenie, gotowanie czy sprzątanie. Jeśli tylko nie mamy na myśli gruntownego czyszczenia wszystkich zakątków dwupiętrowej posiadłości ani też wystawnego, co najmniej trzydaniowego obiadu dla dwudziestu osób, Berry nie widziała potrzeby załatwiana wszystkiego szybciej, mniejszym kosztem. Bo i gdzie miałaby się spieszyć? Dla Andriacchi wszystko sprowadzało się do tego, by na każdą chwilę mieć jakieś zajęcie. Jeśli go nie miała, robiło się jeszcze gorzej niż zazwyczaj.
Nie przetransmutowała więc pałeczek, co zresztą okazało się być nie tylko niegodzące w nią w żaden sposób, ale także całkiem zabawne. Gdy Marco postanowił być z nią solidarnym i również pozbył się swoich drewnianych kijków, Berenice parsknęła cicho, spoglądając na to ze szczerym rozbawieniem. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, po prostu uśmiechając się szerzej.
Oczywiście, uśmiech ten zbladł nieco, gdy zeszli na tematy, których zazwyczaj się unika. Gdyby winowajca stojący za dzisiejszym spotkaniem, Sebastian, był tu obok i nadzorował przebieg wieczoru, albo zabiłby się teraz facepalmem, albo - znając go, przychyliłby się raczej właśnie ku temu rozwiązaniu - w ogóle do poruszenia tychże kwestii by nie dopuścił, zamykając im buźki jeszcze zanim w ogóle do zagadnień tych by się zbliżyli. Now kiss, sami rozumiecie. Tak czy inaczej, Machiavellego na warcie nie było, a dwie sieroty miały pełną swobodę w wybieraniu sobie ścieżki, którą potoczy się ich rozmowa. A że najbliższe były im własne problemy, to... Cóż. To było do przewidzenia, nie?
- W porządku, może ma - przyznała więc na dość oczywiste wyjaśnienia Rowana i uśmiechnęła się smętnie. - Tylko, że to nie jest dziedzina sportu, w której bym się specjalizowała. - Wzruszyła lekko ramionami, sięgając po kolejny kawałek sushi. Konsumując go niespiesznie, dość nieoczekiwanie uświadomiła sobie, że chyba się przyzwyczaiła. Bezsenność? O akceptacji takiego stanu rzeczy najlepiej świadczył fakt, że Andriacchi planowała te wszystkie nocne godziny na równi z innymi, tymi w ciągu dnia. Dosłownie tak, jakby jej dwudziestoczterogodzinna doba nie musiała dzielić się na czas aktywny i czas wypoczynku. Oczywiście, prędzej czy później usypiała zmęczona, ale to była strata ledwie trzech czy czterech godzin dziennie, zazwyczaj.
- Dziwne, ale to... To nie do końca tak. - Nie powinna mówić więcej. Nie powinna ciągnąć tego tematu, nigdy tego nie robiła. Tak było lepiej. Zamknąć do wszystko za drzwiami gabinetu psychologa, który wprawdzie i tak niewiele mógł z tym zrobić, ale jego zawód polegał na tym, że słuchał. Tam więc mówiła. Skoro dała się już na te sesje namówić, to czemu miałaby robić lekarzowi problemy? To nie jego wina, że nie wszystko da się po prostu przepracować. Może zresztą to nie chodziło o niemożność, ale o poświęcony czas? Może Berry po prostu potrzebowała go więcej? Może dwa lata to wcale nie tak dużo?
Tak czy inaczej, na powyższym stwierdzeniu powinna urwać te rozważania. Co więcej, może w ogóle nie powinna po takie stwierdzenie sięgać - może należało zakończyć to inaczej. Ale nie, Berenice mówiła. Intymne wyzwanie, coś, do czego nie chciała się przyznawać, padło szybciej niż zdążyła je powstrzymać.
- To ja nie chcę spać, Marco. To znaczy... Nie chciałam na początku, a potem to już kwestia zaadaptowania się do wymuszonych warunków. Ewolucja. - Skrzywiła się w gorzkim uśmiechu. Jeśli miałaby być jakimś nowym gatunkiem, sama sobie nie wróżyłaby większych szans na przetrwanie. - Boję się nocy. - Wzruszyła lekko ramionami. - Boję się tego, co mogę zobaczyć, i tego, że rano nie będę mogła tak po prostu się od tego odciąć. - Paradoksalnie nie miała koszmarów, nie w standardowym tego słowa znaczeniu. W snach wracało do niej jednak dawne życie. To, którego nie mogła już odzyskać. To z Theo. Berenice nie uważała się zaś za wystarczająco silną, by wierzyć, że po podobnej wyprawie do przeszłości rano mogłaby normalnie funkcjonować. Nie mogłaby, do cholery. Tęsknota zerwałaby się z łańcuchów i pożarłaby ją od środka.
Zresztą, sama rozmowa tylko te domysły potwierdzała. Nie, Andriacchi nie popadała tu w żaden z tych stanów, które zazwyczaj sprowadzały ją do najciaśniejszego kąta mieszkania i tam kazały przeczekiwać ofensywę wspomnień. Nie, nie rozklei się tutaj - kiedy tak naprawdę ostatnio płakała? jak dawno? - ani nie zamilknie nagle, nie ucieknie. Musiała... Nie, chciała tu zostać. Czy raczej - chciała zostać z Rowanem. Z nim było dobrze. W miarę dobrze, lepiej niż na co dzień. To wystarczyło. Zresztą, dzięki temu nie musiała na siłę wynajdować sobie nowych zajęć, prawda? Nie musiała układać planów. Dopóki był obok, dopóty wieczór układał się sam.
Jeśli jednak ten stan miał się utrzymać, musieli rozmawiać. Stąd pytanie. Może nieco nieopatrzne, paniczne odbicie piłeczki bez przemyślenia sprawy. Tak, wiedziała, że Marco się nie pyta. Znała go przecież, wiedziała, że to... Po prostu nie. Tylko, że nigdy nie była tak taktowna, jak był on. Podczas, gdy Rowan potrafił traktować ją jak porcelanową lalkę - nie, aktualnie jej to nie drażniło, doceniała to - ona często najpierw mówiła, potem myślała. A to wiele potrafiło zepsuć, bardzo wiele.
Zrozumiała niemy przekaz. Zrozumiała swój własny błąd, a kiedy to się stało, żołądek ścisnął jej się w supełek. Wstyd i dyskomfort związany z popełnioną gafą przyszedł sam, przez nikogo nie zapraszany. Włoskie, przebrzmiałe w myślach przekleństwo zastąpiło bardziej cywilizowaną naganę.
- Zrobi to - zapewniła więc ciepło, wyraźnie starając się na powrót odpędzić napięcie, jakie wkradło się w rozmowę. Nie chciała, żeby to tak miało wyglądać. Nie chciała niezręcznej ciszy, jaka mogłaby zapaść czy wyrzutu, który miał pełne prawo pojawić się w spojrzeniu Marco. - Podejrzewam, że mimo wszystko prędzej niż później. W Howarcie... w Hogwarcie jest w kim wybierać. - Uśmiechnęła się lekko.
Mimo wszystko jednak cisza musiała się pojawić. Musiała, bo obydwoje mieli zbyt wiele skuwających ich łańcuchów, by rozmowa płynęła wartko, bez przerw, zgrabnie omijając ewentualne przeszkody w postaci tematów drażliwych. Cholera, w ich przypadku tych ostatnich było więcej niż jakichkolwiek innych, stąd rozmawianie ze sobą, zachowywanie się odpowiednio stawało się prawdziwą sztuką.
Sztuką, której Andriacchi nie opanowała, nie do końca. W jej przypadku złamanie tej ciszy - nie niezręcznej, po prostu ciszy, której oboje czasem potrzebowali - przybrało niekonwencjonalną formę. Taką, jakiej - zdaniem Berry - przybrać nie powinno. I nie, w tym przypadku nie chodziło o żadne wymogi społeczne, które jasno określały, jak się należy zachowywać. Nie, tu w grę wchodziły własne ograniczenia Berenice, nic innego. Ograniczenia, które w danej chwili przegrały rywalizację z typową dla niej kiedyś spontanicznością.
- Poczekaj. - Upijając któryś z kolei łyk wina (fakt, że pierwszą lampkę mieli już za sobą nie tyle jej umknął, co nie zwrócił większej uwagi) zmieniła pozycję, siadając teraz na pniaku okrakiem, przodem do Marco. - Poczekaj, ubrudziłeś się.
Nie, zdecydowanie tego nie przemyślała. Gdy sięgnęła do kącika ust Rowana, by zetrzeć pozostałą tam kroplę sosu, nie wzięła pod uwagę tego, że podobna czynność wymagała dotyku. Bliskości. Czegoś, czego dotąd unikała. To był jednak odruch, przecież... Przecież tak kiedyś robiła. Kiedyś. Dawno temu.
Gdy zorientowała się, co właśnie zrobiła - na Boga, Berenice, to nie przestępstwo, wszyscy żyją - było trochę za późno na udanie, że... No, że wcale nie zrobiła tego co zrobiła. Jedyne, co mogła zrobić, to z niechęcią cofnąć dłoń i odetchnąć powoli, wyraźnie zmieszana.
Z niechęcią. Tak, to chyba było widać.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 20:51

Wymiana porozumiewawczych uśmiechów nie potrzebowała słownego potwierdzenia. Seb, który ciągle przewija się w ich myślach, miał nosa twierdząc, że oboje przeżyli to samo. Funkcjonują podobnie, identycznie odbierają świat no i aż się kusiło, aby się do siebie zbliżyli. Co to, to nie. Marco nie wkraczał na grząski grunt. Miał doświadczenie w opieraniu się pokusom, a wystarczy pomyśleć tutaj o pannie Milloti, która dwoiła się, troiła, aby go uwieść. Szło jej dobrze, czasami była bardzo przekonywująca, ale Rowen jej nie uległ. Nie pozwalał sobie na to, twierdząc, że najpierw altruistyczna opieka nad Kaiem, a potem on. Problem w tym, że 'potem' może nastąpić po własnej śmierci, a wtedy czas się skończy.
Śledząc ich, Sebastian nie miałby innego wyjścia jak spuścić głowę, uderzyć się otwartą dłonią w czoło, nazwać ich durniami i raz na zawsze odpuścić. Prędzej doczeka się swojego nagrobka niż znacznego postępu w relacji tej dwójki.
- To ćwicz. - zasugerował. W każdym sporcie można osiągnąć mistrzostwo, albo chociaż wysoki poziom. Marco był tego przykładem. Nigdy nie lubił się uczyć, ale dzięki sile samozaparcia zaszedł wysoko. Został aurorem, a teraz pracuje z Iwanem i lepszego przełożonego wymarzyć sobie nie mógł. Marco był dowodem, że da się w sobie wypracować wszystko. Nie ma rzeczy niemożliwych, sen również się do tego zaliczał.
Przeczesał palcami włosy i oparł się łokciem o kolano. Widział jak na dłoni walkę Berry, ale nie przykładał do tego ręki. Miała wybór. Rowen wciąż czekał na trzask teleportacji udowadniający, że ma zbyt wysokie mniemanie o sobie. Nie zbawi wszystkich ludzi. Ledwo radzi sobie z ratowaniem Kaia, więc dlaczego miałby się zabrać za zaangażowaną pomoc dla Berenice? Bo ją rozumie? Bardziej niż siebie? Nie, to nie był powód do wyobrażania sobie, że jest w stanie dokonać wszystkiego.
Zmarszczył czoło, słysząc wypowiadane na głos słowa pochodzące z jego mózgu. Kropka w kropkę to samo. Nie móc się odciąć od podświadomości i bezlitosnych wspomnień. To ciche wyznanie odebrało mu mowę. Zamknął na chwilę oczy, oparł czoło o rękę i milczał, ale nie znalazł żadnego słowa. Gdy już podniósł głowę i spojrzał na zmieszaną Berry, nie wiedział co zrobić. Nim porozumiał się z kończynami, widział jak jego ręka wędruje do dłoni Berry. Ścisnął palcami wnętrze jej dłoni i nie traktował teraz osoby Berry jak z porcelany. Ścisnął jej dłoń mocno i to miało wystarczyć za odpowiedź. Jeśli spojrzała w jego ślepia, to musiałaby być naprawdę ślepa, aby nie odczytać z niego współczucia i okrutnego zrozumienia. Uśmiechnął się ledwie widocznie. Spojrzał na swoją rękę i odsłonięty wytatuowany nadgarstek, wokół którego latał właśnie niezbyt duży orzeł. Tatuaż popłynął na skórze wzdłuż dłoni ku opuszkom palców, ale nie zdołał przejść na obcą rękę. Wyglądało, jakby chciał.
Puścił jej dłoń. Zgiął i wyprostował palce, zaganiając tatuaż orła z powrotem na nadgarstek pokryty ciemnym błękitem i zielenią tworzącą na jego kończynie niezwykłą mozaikę z wplecioną w nią fauną.
- W mojej opinii poradzisz sobie z porankiem. - stwierdził, zerkając na jej profil. Opuścił rękę na kolano. - Wystarczy żyć dla kogoś. - dodał już znacznie ciszej, przenosząc spojrzenie na płonące ognisko. Zrobiło się bardzo ciemno, zaczął wiać zimny wiatr, ale Marco się tym nie przejmował. Ciepło ogniska kusiło, nic więc dziwnego, że owczarek wylegiwał się tak blisko płomieni.
Milczenie, które zapadło, dla Marca nie było niezręczne. Było nawet potrzebne, aby pozbyć się z głowy mętnych i gęstych myśli i na powrót zastanowić się czy nie lepiej będzie przejść na lżejsze tematy. O pogodzie, wiewiórkach, książce Sebastiana, alkoholu, o podróżach. Normalni ludzie nie tracą czasu na wielokrotne analizowanie swojego zachowania. Marco dojadł sushi, a papierowe pudełko ofiarował płomieniom. Intuicyjnie zdawał sobie sprawę, że cichy przekaz dotarł do Berry, stąd jej zmieszanie i zawstydzony wzrok. Marco więcej na to nie zareagował, udawał, że w ogóle nie padło takie pytanie. Przeszedł z tym do porządku dziennego, bo w końcu nie stało się nic złego. Pojawił się jedynie znak zapytania, który nigdy nie uzyska odpowiedzi. Nic takiego, czym Berry miałaby się zadręczać. W tej kwestii Marco minę miał obojętną.
Mógłby milczeć dalej, nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu. Zorza powoli zacierała się na niebie i zanikała, odbierając im punkt zaczepny spojrzeń. Mężczyzna właśnie unosił kieliszek z winem do ust, gdy nagle usłyszał "Poczekaj". Poczekał, zatrzymując rękę w połowie drogi. Posłał pytające spojrzenie Berenice. Wysłuchał słów. W myślach krzyknął "Nie rób tego!". Ale to zrobiła, a on wiedział, że to był niewinny przejaw czułości kierowany w jego stronę. Serce zamarło na dwie sekundy. Marco jęknął w duchu, klnąc na wszystko i wszystkich. Poczuł przy ustach ciepło bijące od jej dłoni, potem miękki materiał chusteczki. Nie zdążył zamknąć oczu. Doskonale widział zmieszanie Berenice, zaskoczenie, a potem, o zgrozo, niechętne odsuwanie ręki. Marco skamieniał. Przestał się uśmiechać, a z jego ślepi zniknęła nić porozumienia, choć dalej tkwił tam upierdliwy spokój. Zacisnął szczękę i odwrócił od Berry głowę, wbijając wzrok w przeklęty ogień. Przeciągał ciszę, na wpół świadomie celowo, wiedząc, że przez ten czas Berry się męczy i nie wie co zrobić. Musiał przemyśleć tę sprawę. Szybko podjął decyzję.
- Te drzwi są zamknięte. - powiedział cicho, nieswoim głosem. Można na dobrą sprawę powiedzieć, że powiedział to chłodno i formalnie. To była jedyna reakcja z jego strony. Nie chciał za tymi drzwiami Berry i nie twierdził tak, bo czegoś jej brakowało. Nie, Berry była bardzo wartościową osobą, Marco cenił sobie tę przyjaźń do jasnej cholery i dlatego nie chciał, aby to chciało w cokolwiek się przeradzać. Musiałby wtedy z zimną krwią pozbawić ich dobrej relacji, a tego bardzo by żałował. Nie ma sensu wzajemnie się krzywdzić. Po raz kolejny sięgnął po siły ze swojej twardej woli i nim upłynęły dwie minuty, na powrót się rozluźnił.
- Myślałaś o zmęczeniu ciała do tego stopnia, że mózg nie ma sił śnić? - zagadnął przyjaźnie, jakby nic się nie wydarzyło. O tak, wydarzyło się dużo, ale już odpowiednio to skomentował i przekazał Berenice wiadomość, że mimo łączącej ich nici porozumienia, nikt nie ma do niego dostępu. Czasami Marco wydawał się osobą, która nie jest stworzona do kochania. Cicho westchnął i podrapał się w kark, spychając wytatuowaną tam czarną sowę pod kołnierzyk kurtki.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 21:44

To skomplikowane było w tym momencie jedynym słusznym określeniem tego, co dokładnie między tą dwójką się działo. Że byli ze sobą blisko - to był fakt, inaczej nie siedzieliby tu przecież teraz, nie rozmawiali na tematy inne niż pogoda, nie rozpijali razem słodkiego wina i nie zachwycali się delikatną, barwną zorzą. Była to jednak bliskość o jasno wytyczonych granicach, których nie sposób - tak przynajmniej zdawało się teraz - przekroczyć. Żadne z nich tak naprawdę tego nie umiało. Każde z nich miało swoje miejsce, po dotarciu do którego zaczęłoby się wycofywać. Siłą rzeczy więc starania Sebastiana, były... Nie można było mu odmówić dobrej wiary, to oni byli problemem. Oni i bagaże ich problemów, których nie można było tak po prostu wyrzucić do śmietnika.
To ćwicz.
Parsknęła cicho, urywanie, odrobinę sztucznie. Ćwicz. Tak, mogłaby to robić. Mogłaby próbować, przełamać wypracowany niegdyś opór, mogłaby praktycznie sama siebie uzdrowić. Konieczne było jedynie założenie, że wszystkie swoje obawy pozostawiła za sobą, że problem był w tym momencie już tylko fizjologiczny, możliwy do zwalczenia odrobiną wysiłku i chemii. Ale tak nie było, o czym poświadczyło jej wyznanie. Wyznanie, którego pożałowała szybko, bardzo szybko.
Drgnęła lekko, czując na dłoni dłoń aurora. Silny uścisk był... Niemal nienaturalny, obcy jak wszelkie inne wrażenia dotykowe. Bo Berry od dwóch lat dotyku unikała - no, przynajmniej na trzeźwo. Umykała dłonią, gdy ktokolwiek próbował wesprzeć ją pokrzepiającym uściskiem, cofała się, gdy ktoś miał zamiar ją przytulić w sposób inny niż przyjacielski. Bardziej intymne wyrazy czułości czy troski nie wchodziły w grę, nie było o tym mowy. A teraz? Teraz po prostu nie zdążyła zareagować, wentyl bezpieczeństwa załączył się zbyt późno. Tylko, że nic się nie stało. Nawet teraz, po naruszeniu pierwszej linii jej obwarowań, Berry nie czuła potrzeby zerwania się do ucieczki. Spoglądała tylko pewnym zafascynowaniem na wędrujący tatuaż aurora, uśmiechając się przelotnie, gdy tusz dotarł do styku ich dłoni, nie mogąc przeć dalej. Wrażenie, że przeszkoda ta była ruchomemu obrazkowi nie na rękę było... Zaskakujące. I w jakiś dziwny sposób także miłe.
Mimo tego nie mogła przytaknąć słowom Marco. Co więcej, wyraźnie ją one rozdrażniły. Zamykając uwolnioną z męskiego uścisku dłoń w drobną pięść Andriacchi odetchnęła bardzo powoli i pokręciła głową.
- Nie - zaprotestowała oschlej niż miała to w planach. - Ja nie mam dla kogo żyć, Marco. - Proste, krótkie, brutalnie obdarte z większych emocji stwierdzenie. Wyznanie numer dwa, po którym zacisnęła tylko wzrok i uciekła spojrzeniem, wbijając paznokcie w delikatne wnętrze dłoni. W tym momencie przydałoby się może coś wyjaśnić, złagodzić surowość do bólu uproszczonego stwierdzenia. Może. Berry jednak nie próbowała nawet tego robić. Nawet nie szukała odpowiednich słów, kontekstu, w którym jej oświadczenie mogłoby brzmieć lepiej.
Ta nagła, irracjonalna w dużej mierze irytacja przemówiła zresztą za tym, że po równie prostej i zrozumiałej odmowie Marco - odmowie, choć w zasadzie celowo niczego przecież nie zaoferowała - nie usiedziała na pieńku zbyt dłużej. Na swoim miejscu została jeszcze tylko chwilę potrzebną na wzięcie w karby smutno-gorzkiego uśmiechu i krótkie przytaknięcie.
- Wiem. - Bo rzeczywiście wiedziała. Niczego nie zrobiła zamierzenie, to było po prostu... Potknięcie. Pęknięcie w pozie w wypracowanej przez ponad dwadzieścia miesięcy pozie, obronnej masce. Mimo tego zabolało. To naturalne, prawda? Choć nie było to przecież bezpośrednie odrzucenie - na Merlina, przecież ona w ogóle nie brała pod uwagę, że ten wieczór miałby czymkolwiek poskutkować - to kobieca duma musiała jakoś zareagować. Drobna, wbita szpileczka nie była zaś wrażeniem przyjemnym, nigdy. Ani wtedy, gdy rzeczywiście o coś się starasz, ani wtedy, gdy nie starasz się o nic. Zawsze jest tak samo.
Tak czy inaczej, potrzeba wstania, oddalenia się choćby o jeden krok stała się silniejsza od wszystkiego innego. Podnosząc się z cichym westchnieniem, Berenice upiła kolejny łyk z trzymanego kieliszka - cóż, niezależnie od ewentualnej goryczy, jaka mogłaby wkraść się w tę czy inną rozmowę, ten konkretny rodzaj alkoholu zawsze smakował jej tak samo dobrze - i zatrzymała się dopiero przy kochanym, psim ciałku. Ogon Bony automatycznie przyspieszył, uderzając rytmicznie w ziemię, a sama psina odruchowo nadstawiła się do głaskania. Kucając obok niej, profilem do Marco, Berry rozluźniła się odrobinę. Bona... Określenie jej psim aniołem nie byłoby przesadą. Andriacchi wzięła ją do siebie przecież właśnie po to, żeby nie być samą. Żeby londyńskie mieszkanie nie stało puste, żeby ktoś ją witał. I także po to, żeby mieć ślepia, w których widać byłoby niewzruszoną, beznadziejnie lojalną miłość.
- Tak - odpowiedziała tymczasem spokojnie na pytanie Marco. Nic się nie stało, tak? W porządku. Niech będzie. I choć Włoszce udawanie przychodziło ze znacznie większym trudem, niż Rowanowi - nie umiała tak po prostu przechodzić nad wszystkim do porządku dziennego - to przynajmniej się starała. Nie miała przecież złych intencji, nigdy ich nie miała.
- Dlatego biegam - kontynuowała więc, kątem oka zerkając tylko na aurora. - To pomaga... Cóż, daje przynajmniej kilka godzin odpoczynku. - Mimowolnie skrzywiła się. Odpoczynku. Nigdy nie czuła się rzeczywiście wypoczętą. Nigdy, gdy budziła się sama. To brzmiało żałośnie, ale Berry nie potrafiła, nie umiała odpoczywać w miejscu, w którym jedyne bijące serce należało do niej i psa. Była człowiekiem uzależnionym od bliskości, potrzebującym jej na równi z tlenem.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 22:27

Atmosfera zgęstniała mimo, że próbowali temu jakoś zapobiec. I jedno i drugie zapomniało na śmierć, że za szczerą odpowiedzią na "co u ciebie?" kryje się zawsze jakieś niedopowiedzenie i skutkuje to pojawieniem się irytacji. I on się zirytował, choć Berry nie robiła niczego celowo, i ona się zirytowała, bo był wobec niej szczery. Tak kończy się szczera rozmowa i Marco zachodził w głowę dlaczego za każdym razem o tym zapomina. Temat dyskusji robił się coraz cięższy mimo dobrych intencji.
Nawet milczenie nie załagodziło sytuacji. Z miłym zaskoczeniem zauważył uśmiech Berry, gdy i ona zauważyła zachowanie tatuażu. Sztuka magii w kunszcie malowideł robiła niezwykłe wrażenie. Marco miał sporo powodów, aby zakryć ciało mozaiką tatuaży. Choć był to martwy rysunek na skórze, wydawał się żyć własnym życiem. Lubił obserwować wędrówkę orła czy wczuwać się w mrowienie skóry, gdy kangurze oblicze wspinało się wzdłuż kręgosłupa. Co dziwne, tylko dwa razy widział w odbiciu lustra jak jego tatuaże, wszystkie, co do jednego, jednocześnie się poruszają. Raz, tuż po ich stworzeniu, a drugi raz, gdy próbował to wywołać i po wielu próbach mu się to udało. Wtedy wszystkie kolory mieszają się ze sobą, obrazy zwierząt łączą, przesuwają, płyną po skórze, drgają i oplatają go wzdłuż i wszerz. Wtedy Marco czuł, jakby jego dusza nagle oderwała się od ciała, głośno i triumfalnie krzyknęła światu "Ja żyję!" i ponownie wsiąkała w tusz w mozaice. To sztuka, to dzieło utrwalone na ciele i magia, bo nawet Sebastian nie wiedział, że w chwili śmierci wszystkie tatuaże na sylwetce Marca skurczą się, zbiegną w punkt przy sercu i wybuchną ostatnim, pożegnalnym patronusem. Idealna pożegnanie w dniu pogrzebu. Marco pracował nad tym podczas śpiączki Kaia. Dzień i noc tworzył zaklęcie pozwalające mu rzucić klątwę na swoje rysunki. W każdy tatuaż wlewał wspomnienia o bracie i rodzicach i to trzymało go przy życiu. Dlatego Rowen wytatuował połowę swojego ciała i być może z biegiem czasu zakryje je całe.
Wrócił do rzeczywistości. Zamrugał, potarł knykciami oczy i zaczerpnął mroźnego, zimowego powietrza. Zastanawiał się czy Berry poczułaby cokolwiek, gdyby dotknęła tatuażu. Czy wykryłaby ledwie dostrzegalny strzępek magii w rysunku na ciele? Ton jej głosu sprowadził go na ziemię.
- Przykro mi. - zgarbił ramiona i przestał na nią patrzeć, aby dać jej czas dla siebie. Nie fatygował się, aby wyperswadować to podejście czy zapewnić ją, że znajdzie kogoś, że być może jest ktoś w jej życiu, ale o tym nie wie. Nie zrobił tego, bo nie miał ku temu prawa. Mógł jedynie zapewnić ją o swoim współczuciu, a gdyby chciała rozwinąć temat, wiedziała gdzie go znaleźć. Czasami lepiej zrobić za mało niż przedobrzyć.
Rowen nie usłyszał trzasku teleportacji, a za to z jego prawego boku zerwała się sylwetka Berry i narzuciła wobec niego dystans. Znowu spuścił głowę. Wlał do gardła spory łyk alkoholu i odstawił kieliszek na drewniany stolik. Atmosfera gęstniała z każdą upływającą sekundą, a Marco nie wiedział co zrobić, aby uratować rozmowę. Nawet jeśli Berenice zgodziła się udawać, że nic się nie wydarzyło, widać było na jej policzkach podejrzany kolor. Sprawiała wrażenie zranionej, a przecież nie tego chciał. Jak ma jej wyjaśnić, że docenia ten przejaw niekontrolowanej czułości, ale nie może jednak jej przyjąć? Jak takie coś wytłumaczyć kobiecie? Lepiej będzie, jeśli w ogóle nie będzie się odzywał. Siedział na pniu jak ten skończony idiota i patrzył również na owczarka wystawiającego się do pieszczot. W końcu Marco nie wytrzymał. Denerwował go tok spotkania. Chciał przywołać śmiech Berry, bo wtedy było jakoś lżej na sercu.
Podniósł się z miejsca, z ulgą prostując kolana. Podszedł pewnym siebie krokiem do Berry i stanął dosyć blisko, ale nie na tyle, aby musiała odczuć naruszanie sfery prywatności. Przekrzywił głowę i się uśmiechnął.
- Wstań, coś ci pokażę. - zdjął z siebie kurtkę i rzucił ją na pień. Został w marynarce i koszuli; sięgnął do lewego rękawa i powoli zaczął odwijać materiał. W pierwszej chwili wyglądało to tak, jakby chciał pokazać jej Mroczny Znak - skąd się bierze ten wisielczy humor?? - ale na szczęście to wrażenie szybko zniknęło, gdy Marco odwinął rękaw ubrań na wysokość przedramienia. Przysunął rękę do ognia i obrócił ją powoli, aby zobaczyła tatuaż. Lew ziewnął, obrócił głowę i wzbudził iluzję ruchu fal na skórze. Wokół rysunku lwa poruszały się pnącza, kierując się ku górze i biegnąc na kark i plecy. Obraz zamknął ślepia, znowu poruszył grzywą drgającą w rytm ruchu wiatru. Wyglądał jak żywy. Zajmował całą długość ręki, był ogromny i sprawiał wrażenie, jakby pochodził z legend.
- Lew, symbol Gryffindoru. Orzeł, zwykle znacznie większy niż na nadgarstku, na prawym ręku, symbol Ravenclawu. Biegł ku tobie, nie wiem czemu, musiał czuć, że pochodzisz z tego domu. Na plecach borsuk, symbol Hufflepuffu, mojego domu. Po bokach tułowia dwa węże, symbole Slytherinu. Kręgosłup - kangur, mój patronus. Oraz wiele, wiele innych zwierząt. Tym jestem. - uśmiechnął się do niej, próbując w ten sposób załagodzić atmosferę i wprowadzić ich oboje w lepszy nastrój. Nie ma sensu siedzieć wiecznie nad własnymi problemami i grzebać się w tym bagnie. Nie lepiej szukać wokół siebie piękna? Najpierw zorza, a teraz tatuaż majestatycznego lwa patrzącego przed siebie, na Bretty. Oczy Marca znowu zaczęły błyskać zawadiacko.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyCzw 18 Lut 2016, 23:44

O tatuażach Marco nie wiedziała więcej niż tyle, że są. Nie miała pojęcia, ile ich jest, co przedstawiają i tym bardziej co oznaczają. Ich wykonania - tego, że związane były nie tylko magią artystyczną, ale także splecioną przez samego Rowana klątwą - nawet się nie domyślała. Z tej perspektywy cała galeria pokrywająca fragmenty skóry mężczyzny była dla niej w zasadzie jedną wielką tajemnicą. Tajemnicą, o odkrywaniu której siłą rzeczy niebezpiecznie było nawet myśleć.
A jednak to właśnie jej zaoferował, właśnie w taki sposób chciał załagodzić popsutą odrobinę atmosferę. Wychodził z inicjatywą, a robił to bo... Bo musiał? Nie, bo chciał. Ale musiał też. Musiał, bo Berry by tego nie zrobiła, nie potrafiłaby. Zaplątałaby się we własnych słowach i gestach, zgubiła drogę w labiryncie własnych myśli. I pewnie by uciekła. Wytłumaczyłaby się w sposób głupi i ani trochę przekonujący. Powiedziałaby coś o konieczności przygotowania się na jutrzejszy dzień, o uczniowskich pracach, które musi sprawdzić lub o jakiejś zobowiązującej obietnicy, której nigdy nikomu nie złożyła. Wymigałaby się od dalszych nieporadnych wyjaśnień, umknęłaby przed zażenowaniem i dyskomfortem w cichy, pusty, przytłaczający świat własnych czterech ścian. Po chwili spędzonej na drapaniu psiego boku wstałaby, uśmiechnęłaby się blado i powiedziała, że musi iść. A potem by ich nie było, jej i Bony.
Ale były. Były, bo Marco wyszedł z inicjatywą, bo... Po prostu je zatrzymał. Na chwilę jedną, dwie lub kilka. Do chwili, aż się sobą znudzą lub tylko aż zmarzną. Do momentu, w którym opuszczą Szwecję razem lub osobno. Bo tak naprawdę... Tak naprawdę to nadal trudno było przewidzieć. Choć napięcie, które wkradło się tu nieproszone sugerowałoby konieczność rozstania się w mniejszej lub większej zgodzie, samo rozstanie nie było przecież czymś obowiązkowym. Nie, ten wieczór nie skończy się tak, jak kończą się wieczory filmowe. Wciąż jednak mogą skończyć go we dwoje. Już kiedyś tak zrobili, kiedyś spędzili razem noc. Z daleka od łóżka, przy kuchennym stole i zestawie różnych dań, ugotowanych przez nią lub wspólnie. Wtedy, jej bardzo zły dzień złapał się za rączkę z bardzo złym dniem Marco. Doczekanie świtu było wtedy bardzo łatwe. Nad ranem sen przyszedł sam i nie przyniósł ze sobą żadnych wspomnień.
Teraz więc wstała powoli, na co Bona zareagowała oburzonym prychnięciem. Andriacchi jednak nie mogła nie przyjąć tej ręki wyciągniętej na zgodę. Nie chciała tkwić w tym w jakiś sposób bolesnym zawieszeniu. Ceniła sobie towarzystwo Rowana i jego bliskość, nawet w tej ograniczonej formie.
Nie spodziewała się po nim Mrocznego Znaku, wręcz wiedziała, że go nie ma. Gdy podwijał rękaw, była przekonana, że wie, co zobaczy. Jeden z tatuaży, jedno oblicze tej tajemnicy, o którą nigdy nie pytała. Tego, że obraz będzie tak duży i tak realistyczny mimo wszystko jednak się nie spodziewała. Unosząc brwi w wyrazie zdumienia wysłuchała krótkiego sprawozdania Marco, by wreszcie na powrót się uśmiechnąć. Szczerze. Niewymuszenie.
- Mogę...? - Podobne obrazy aż prosiły się, by powieść po nich opuszkami palców, tym razem jednak Berry nie chciała popełnić żadnego błędu, wyskakiwać przed szereg, naruszyć jakiejkolwiek granicy. Wolała wiedzieć, mieć pewność, że Marco nie ma nic przeciw. Skoro oczekiwała poszanowania jej własnej prywatności, skoro tak ceniła to u Rowana, powinna pamiętać o odwdzięczaniu się dokładnie tym samym.
Jednocześnie w jej tęczówkach pojawił się pewien błysk, coś, o czym wcześniej nie myślała, ale teraz - teraz stało się nagle oczywiste, proste.
- Czy mógłbyś stworzyć coś na mojej skórze? - zapytała wreszcie. Sama nigdy nie próbowała nawet podobnych zaklęć i nie zamierzała uczyć się na sobie. W jej głowie zrodziła się jednak myśl tak gwałtowna, a jednocześnie tak banalna, że Berry powinna wpaść na nią wcześniej, dużo wcześniej. Wpadła jednak teraz, nieoczekiwanie, jakby zagubiony element układanki wreszcie się odnalazł i bez zaproszenia wskoczył na swoje miejsce.
Tatuaż. Tak, potrzebowała go. I wiedziała, co powinien przedstawiać, bardzo dobrze wiedziała.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyPią 19 Lut 2016, 07:38

Nie ukrywał tatuaży, czasami pokazał kawałek ramienia przedstawiając mozaikę, jednak rzadko się zdarzało, aby ktoś miał okazję zobaczyć całą ilość tatuażów. Marco mógłby to zrobić, czemu nie? Zaprezentować w całej okazałości swoje rękodzieło, nie stanowiło to problemu. Jedyne, co powstrzymywało go była naklejka o nazwie "nie wypada". Obnażenie tułowia byłoby formą nie tylko okazania sympatii, ale też mogłoby zrodzić takie sytuacje jak dzisiaj. Gdyby tylko nie zauważył niechęci u Berry, gdy zabierała rękę. Może wtedy byłoby łatwiej. Nie miał jej tego za złe, Marco potrafił zrozumieć, że przemawia za nią potrzeba bliskości. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wbrew powszechnej opinii, Rowan też coś czuje, też jest facetem i też ma swoje potrzeby. Sęk w tym, że nad nimi panuje. Kontroluje siebie do perfekcji i dlatego nie było po nim nic widać. Tego strumienia ciepła, które przeszyło go na wskroś przy minimalnym kontakcie fizycznym. O pewnych rzeczach lepiej nie mówić, aby zapobiec krzywdzie. Po jakimś czasie oczywiście mogliby znaleźć u siebie nawzajem fizycznego ciepła, ale czy warto ryzykować i profanować niezobowiązującą przyjaźń? Ta kwestia musiała zostać przeanalizowana. Ewentualnie najlepiej, aby kontrolę Marca trafił jasny szlag, a wtedy sytuacja toczyłaby się z górki.
Gdyby chciała odejść, nie zatrzymałby jej. Zaoferowałby odprowadzenie. Trwałoby to pięć minut, czyli teleportacja łączna i znalezienie odpowiednich drzwi. Mogliby mieć szansę zostawić to spotkanie tak, jak jest i więcej nie rozmawiać, a gdy znowu by się zobaczyli, w powietrzu między nimi nazbierałoby się wahanie, niepewność i zawstydzenie. Po obu stronach. Niezdrowa sytuacja, więc Rowan spróbował coś naprawić i zapobiec przyszłej niepewności.
Tym razem go zapytała, choć wiedziała, że to inna sytuacja i nie trzeba prosić o zgodę. Zerknął na jej twarz oświetlaną przez płomienie ogniska.
- Oczywiście. Nie gryzie i nie połyka w całości. - roześmiał się na próbę i zgiął łokieć, a lew przesunął się na przedramię. Wyprostował kończynę, zwierz na powrót rozciągnął się na całej długości ręki. W kontakcie z dotykiem dłoni Berry, grzywa lwa zaczęła falować i migać w świetle ogniska. Nie było możliwości usłyszenia mruczenia dzikiego kota, a zapewne by tak się wydarzyło, gdyby nie był on tylko tatuażem. Zimno przeszywało Marca na wskroś, korzystając z tego, że pozbył się wierzchniego okrycia i odsłonił gołą skórę. Mimo zimnych dreszczy wędrujących po plecach, jego ramię było gorące. Sięgnął drugą ręką do nadgarstka i odpiął z niego zegarek, odwijając pasek z zapięć. Odsłonił wrzeźbione w skórę nieliczne płatki śniegu oplatające cienką skórę na żyłach i kostkę.
Uniósł głowę, baczniej przyglądając się Berenice. Prośba, jaką do niego kierowała również nie stanowiła problemu do realizacji, ale:
- Oczywiście, ale bądź pewna. Stworzenie przeze mnie przynajmniej, tatuażu jest czasochłonne i trwałe. Mogłabyś się go później pozbyć bezpośrednio pod moją różdżką albo w świętym Mungu, ale nie jest to przyjemne. - może to naiwne i szczeniackie lecz Marco nie chciał oglądać śmierci tatuażu. Dzieła, w które włożył czas, własne szczątki magii, zaangażowanie i pasję. To sprawiłoby mu przykrość, ale nie powiedział tego na głos. Zamiast tego wsunął dwa palce pod zwinięty rękaw i 'zgarnął' z ramienia dwa pnącza, spychając je niżej wokół lwa. Nagle powoli rozwinęły w sobie pąki i czekały na bodziec, który pomoże im rozkwitnąć.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyPią 19 Lut 2016, 13:13

Tam, gdzie Rowan miał opanowanie, w przypadku Berry mieściło się tylko tchórzostwo i irracjonalne poczucie robienia czegoś nieodpowiedniego. Błąd ocenienia Andriacchi jako niezwykle silnej był czymś częstym, nie zmieniało to jednak faktu, że za tą pozorną siłą stały uczucia znacznie bardziej prymitywne i żałosne. To nie było tak, że Włoszka powiedziała sobie stanowczo i zdecydowanie: nikogo nie potrzebuję. Nie, początkowo po prostu rzeczywiście nikogo nie potrzebowała, a potem... Potem do głosu doszło bezzasadne przekonanie, że jakakolwiek bliskość byłaby zdradą. No i strach przed przywiązaniem, to też gdzieś tam sobie żyło, w przypadku Jagody nieustannie mocując się jednak z jednoczesną potrzebą posiadania kogoś, dla kogo warto byłoby się starać, wstawać rano, parzyć kawę czy wymyślać nowe, słodkie desery na uprzyjemnienie dnia.
Tak czy inaczej, na ten moment wszelkie starcia rozstrzygane były zazwyczaj na korzyść wspomnianych obaw. Drobne, nieprzemyślane, samozwańcze gesty nawet, jeśli zaczynały prowadzić do czegoś więcej, to... Nic się nie działo. Nic poza wstydliwym wycofaniem się, zamknięciem jeszcze bardziej w swojej skorupie i zaciskaniem zębów, by nie wyć z wyczerpania podobną ambiwalencją. Pewne granice bardzo trudno jednak przekroczyć i jeśli potknięcie o imieniu Benjamin cokolwiek w tej mierze zmieniło to tylko to, że zaczęła się zastanawiać. Że zaczęła brać pod uwagę możliwość świadomej próby zwalczenia swoich oporów na rzecz późniejszego lepszego samopoczucia. Nadal nie mówimy o jakimkolwiek poczuciu bezpieczeństwa czy faktycznej, pełnowartościowej bliskości - nie, w grę wchodziła co najwyżej walka o nieco bardziej odprężającą, zdrową noc.
Właśnie, noc. To właśnie podobne rozważania przestawiły przełącznik w głowie Berry. Wodząc opuszkami palców po niezwykle realistycznym malunku, w zasadzie nie rejestrowała już przyjemnych krzywizn mięśni aurora, nie miała też tego elektryzującego wrażenia, jakie zawsze wiązało się w jej przypadku z dotykaniem czy byciem dotykaną. Choć na jej wargi wpłynął leniwy uśmiech, niemal dokładnie taki, jaki towarzyszyłby jej przy drapaniu za uszami faktycznego, żywego kocura, w głowie Włoszki myśli skoncentrowały się w jednym punkcie. Tatuaż. Na Merlina, dawno niczego nie była tak pewna.
- Bardziej już nie będę - stwierdziła spokojnie, jednocześnie przechodząc opuszkami palców z kociego oblicza na przywołane przez Marco pnącza. Muskając nieśmiało kwietne pączki, zmarszczyła lekko nosek i uśmiechnęła się jeszcze weselej. Oglądanie malunków na ciele Rowana naprawdę ją bawiło, znacznie bardziej niż by się spodziewała. Może to jest jakiś sposób, co? Terapia obrazami?
Gdy zaś podniosła wreszcie spojrzenie, krzyżując je ze wzrokiem przyjaciela, w jej własnych oczach jaśniała nie tylko przywrócona, delikatna radość, ale też faktyczna ekscytacja. Pozbawiona podtekstów, niezwiązana z jakąkolwiek fizycznością, orbitująca tylko wokół myśli o obrazie, który miałby ozdobić jej ciało. Obrazie, nad którym wcześniej się nie zastanawiała, ale teraz, w tej jednej chwili, była pewna, absolutnie pewna. Że to irracjonalne, nierozsądne, że może żałować? Że podobna pewność wciąż kwalifikuje się pod tę wywołaną pojedynczym impulsem? Możliwe, Berry jednak była z jakiegoś powodu przekonana, że tej decyzji akurat nie będzie żałować.
Zabierając wreszcie dłoń od przedramienia mężczyzny, przez krótką chwilę zastanawiała się, w jakie słowa ubrać swoją kolejną myśl. Upijając niespieszny łyk wina, prześlizgnęła się spojrzeniem po tańczącym ciałku, wylegującym się obok psie, po otaczających ich zaspach. Wreszcie, ponownie koncentrując się na Marco, zdecydowała się na formę najprostszą z możliwych, bezpośrednią, pozwalającą uniknąć niedomówień i błędnych interpretacji.
- Wróć ze mną - powiedziała po prostu, lecz jakkolwiek mogły brzmieć jej słowa, w tym przypadku nie było obaw o żadne niecne zamiary. Tatuaż, tylko on się liczył. I może jeszcze gorąca herbata w ciepłym mieszkaniu - Berry nie chciała przecież, by przez swą inicjatywę Rowan dorobił się jakiegoś przeziębienia.
- Ja... Mam całą noc - zaśmiała się krótko, z nieco mniejszym entuzjazmem. Nie sugerowała, że Marco powinien jej towarzyszyć przez wszystkie te godziny. Był przecież normalnym człowiekiem, sypiał - nawet jeśli nie normalnie, to lepiej od niej - i zbierał siły na kolejne dni. Miał własne życie i własne plany, które szanowała. Skoro jednak Sebastian już ich tu ściągnął, a robiło się już zbyt zimno, by dalej siedzieć w lesie - co złego mogło być w zmienieniu miejsca posiedzenia choćby na chwilę? To żadna zbrodnia, szczególnie, że na ten moment wszystko wróciło do normy. Niepotrzebne wrażenia wycofały się, napięcie... Cóż, ono pewnie gdzieś tam jeszcze się czaiło, ale na razie nie sprawiało problemów.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 EmptyPią 19 Lut 2016, 19:19

Jest noc, wino w kieliszkach falowało pchane wiatrem, z boku biło gorąco ogniska, a z drugiego gorąco drugiego człowieka. To bodźce sprzyjające rozwinięciu się języka, nic więc dziwnego, że Berry niechcący podzieliła się z nim jednym ze swoich problemów. Rowan to doceniał, w duchu ciesząc się, że nawet pod wpływem alkoholu nie mówi tak dużo. Mając we krwi choćby kilka promili trunków, całkowicie pozbawiony kontroli, jeszcze się i wtedy w jakiś sposób wzbrania przed zajrzeniem do jego duszy. Tak bardzo wyrobił w sobie samokontrolę, że przekłada się ona w jakimś stopniu na podświadomość. Nie chodzi o to, że Berry nie chciałaby wysłuchać tego, co mógłby z siebie wyrzucić. Nie, tu chodziło o zawartość jego mózgu, o miliony myśli, których wolałby nie wypuszczać na światło dzienne. Marek nie pozwoliłby nikomu na dźwiganie tego ciężaru. Nie mógłby wtedy żyć spokojnie. Tylko Machiavelii zna go od podszewki, był w przeszłości, a więc jest już na zawsze ulokowany w jego przyszłości. To egoistyczne i jedyne podejście Marka w relacjach międzyludzkich.
Nawet nie drgnął, gdy dotknęła malunku lwa. Czuł pod skórą w żyłach buzującą krew, ale nie okazał tego w żaden sposób. Marco miał świetną władzę nad swoim ciałem. Mając za przyjaciela i seryjnego i perfekcyjnego kłamcę, chcąc nie chcąc można się podświadomie poduczyć kunsztu łgania w żywe oczy. Rowan zamiast kłamania przejął od Sebastiana kontrolę nad najdrobniejszym mięśniem. Musiał przyznać, że było to przydatne mimo, że poświęcił na to wszystkie spontaniczne reakcje, stając się człowiekiem sztywnym i śmiertelnie poważnym.
Wysłuchał zapewnień Berry i mimo, że dalej się wahał nad pochopnością decyzji, wyraz jej oczu i uśmiech (udało się, w końcu) dał mu do zrozumienia, że obraz wrzeźbiony w skórę może jej pomóc. Bał się pytać o jakim tatuażu właśnie myśli. Gdy zobaczył w całej okazałości jej twarz, zdumiała go bijąca od niej pewność siebie. Marco uniósł wysoko brwi i opuścił ramię, uśmiechając się cokolwiek zmieszany. Klientom powtarzał, aby głęboko zastanawiali się nad decyzją, jednak w tym przypadku chyba nie było sensu czegokolwiek jej wmuszać.
Następujące słowa go zdumiały, ale nie wystraszyły. Nastroszył brwi i posłał pytające spojrzenie Berenice, póki co nie interpretując w żaden sposób prośby. A jeszcze kolejne słowa wywołały z jego gardła śmiech. Postronny słuchacz spłonąłby teraz ze wstydu. A Marco  począł jedynie odwijać rękaw i zsuwać go z powrotem na swoje miejsce.
- Jesteś bardzo pewna siebie i stanowczo mnie przeceniasz. - miałby zabrać się od razu, lada chwila do całego i długotrwałego procesu tworzenia tatuażu? Już teraz, za dwa momenty? Bez przygotowania, z alkoholem we krwi? Naprawdę mu ufała. Zapiął zegarek na nadgarstku.
- Cieszę się, że masz tyle czasu. Do rana zdążę... - sięgnął po kurtkę, założył ją z powrotem.  Berry jeszcze nie wiedziała, że tworzenie tatuażu jest bardzo czasochłonne.
Zgasił ogień, obrócił w nicość stołek, naczynia. Zostawił tylko butelkę wina, którą wziął do ręki. Wokół nich zapadły egipskie ciemności, ledwie widział kontury jej ciała. Wrócił do niej, stanął bardzo blisko, prawie dotykając barku ramieniem. Bardziej czuł obecność niż ją widział. Uśmiechnął się łobuzersko w ciemnościach.
- Sebastian będzie ucieszony. Spędzimy razem całą noc. - wyciągnął do niej otwartą rękę. Z przyjemnością przemieści się w cieplejsze miejsce, bo nie chciał nic mówić, ale lada moment odmrozi sobie palce u nóg.

Ciszę w szwedzkim lesie przerwał donośny trzask teleportacji. Marco w końcu się go doczekał z tą różnicą, że zostawiali skandynawski krajobraz wspólnie, a nie osobno.

[zt x2]
Sponsored content

W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: W głębi lasu [Szwecja]   W głębi lasu [Szwecja] - Page 2 Empty

 

W głębi lasu [Szwecja]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

 Similar topics

-
» Stara rezydencja rodu Cronström [Szwecja]
» Skraj lasu
» Wejście do Zakazanego Lasu
» Dom Ingrid Skarskard oraz Desiree Leclair [Wielka Brytania, Środek Lasu]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-