|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Obiecadło. Czw 18 Wrz 2014, 22:19 | |
| Dość ciasna i przyjemna księgarnia prowadzona przez stare, dobre małżeństwo. W całym lokalu panuje dość duży chaos, w kwestii organizacji odpowiednich sekcji, więc chcąc znaleźć konkretny tytuł warto poprosić jednego ze sklepikarzy o pomoc. W powietrzu unosi się całkiem przyjemny zapach starych książek. Można tu znaleźć prawdziwe perełki i białe kruki, jeśli ktoś poświęci moment na pogrzebanie w nieprzemierzonych ilościach woluminów wszelkiego rodzaju, od ksiąg magicznych, do mugolskich kryminałów. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Obiecadło. Czw 18 Wrz 2014, 22:22 | |
| Korzystając z kilkudniowej nieobecności ojca w Hogsmade, Yui postanowiła zmienić coś w swoim życiu. Po tygodniu leżenia w łóżku, kurowania się i filozofowania nad własnym życiem, wyszła z domu. Zmusiła lokaja do towarzyszenia jej w wycieczce do Hogsmade, wszak nie tylko nie była jeszcze pełnoletnia ale i również bała się tu być sama. Zbyt wiele razy widziała sylwetkę Greybacka w te wakacje, aby zachować stoicki spokój. Ciągnęła więc staruszka za sobą przez bitą godzinę po każdym, nawet najmniejszym sklepie. Z dwóch papierowych toreb najlepszym nabytkiem był świeżo uwarzony eliksir zmieniający kolor włosów - w tym przypadku na brąz. Yui potrzebowała pewnej łagodnej zmiany, aby nie zwariować. Zlitowała się nad Sorenem przed księgarnią o obiecującej nazwie "Obiecadło". Od razu przyciągnął ją szyld, zapraszając do swojego świata, tak innego i bogatszego od rzeczywistości. Yu wskazała lokajowi kawiarenkę naprzeciwko, a sama weszła do środka. Uderzył ją odurzający zapach książek, kurzu i starych stronic. Przyjemny aromat łagodził nadszarpane nerwy, obiecując możliwość zanurzenia się po uszy w miłej lekturze. Pokusa była silna, zważywszy, że była molem książkowym. Portmonetka Yui brzęczała od złotych monet, nie mających dla niej teraz większego znaczenia. Forma płatnicza pozwalająca na zakup potrzebnych książek. Inaczej przekleństwo, bo wszak przez te monety została wybrana na narzeczoną Carrowa. Pozbyła się go z myśli już w samym zarodku. Odkąd pożegnała Sky obiecała sobie nie rozgrzebywać przeszłych wydarzeń ani też nie pozwalać sobie na odczuwanie niczego co ma związek ze zmartwieniem i tęsknotą do drugiej osoby. Za dużo myślała, a potrzebowała odpocząć przynajmniej w ostatnim miesiącu wakacji. Przywitała się cicho i życzliwie ze starszym małżeństwem, instynktownie zachowując ciszę. Oddawała cześć książkom, szanowała je i wygodne regały, w których wylegiwały się czekając na czytelnika. Ochoczo zniknęła w cieniu mebli, idąc żwawo, lecz powoli przed siebie. W pierwszym momencie zgubiła się między działem Transmutacyjnym a Zielarskim, tracąc orientację w terenie. Nie zapamiętała w którą stronę powinna iść, aby później wydostać się z księgarni. Wzruszyła ramionami i ruszyła dalej na oślep. Po kilkunastu minutach zwiedzania odnalazła w końcu Dział Astronomiczny z wysokimi, przepełnionymi regałami. Zadarła głowę i otworzyła szerzej oczy dostrzegając wyczarowane chmurki i niebo mające dać do złudzenia nieskończoną wysokość. Piękne czary otulające Yui spokojem i ciszą ze wszystkich stron. Tutaj było miło, tutaj miała do dyspozycji wiele tomiszczy. Mogła pozwolić sobie na odrobinę zapomnienia i nie wracać do pustego domu. Szukała księgi pt Gwiazdy i planety w każdej porze roku. Astronomia dla Zawodowców Bruce'a Dahla. Przeczytała już masę ksiąg tej dziedziny, doprowadzając w końcu do tego, że podstawowe dzieła przestały jej wystarczać. Od dołu szukała Dahla, kucając i przesuwając po grzbietach książek palcem. Niestety napotkała literę Z, a to wskazywało, że poszukiwany autor mieścił się na samej górze. Dziewczyna westchnęła, prostując kolana. Przeczuwała problemy. - Dahl, spadnij tu. - poprosiła grzecznie przestrzeń na górze. Kilka ksiąg wysunęło i wsunęło się z powrotem, lecz żadne nie kwapiło się zejść na dół do czytelniczki. Przeszła kawałek w bok i ponowiła prośbę z takim samym skutkiem. Metr dalej coś spadło w jej dłonie, znowuż nie była to ta książka, którą chciała. Ta nosiła tytuł Wywróżę z gwiazd przeznaczenie Burca Dahla, a to było dla niej nudne. Odesłała ją z powrotem na górę. Zasznurowała usta zdruzgotana i obejrzała się wokół siebie. Brak żywej duszy i widoku staruszków kładł ją w nieciekawym położeniu. Yui trafił się bardzo niemiły autor, skoro nie kwapił się do pomocy i samodzielnego zrzucenia z trzydziestej pierwszej półki, bo tyle ich naliczyła. - Chodź tuu, głupi autorze. Nie chcę żadnych wróżb. Wracać mi na górę. - podrzuciła dwie księgi Wróżenie z Wielkiej Niedźwiedzicy cz 1 i cz 2, odsyłając je z powrotem na miejsce. Czuła się strasznie mała i niska, co nie poprawiło jej humoru. W desperacji rozważała nawet wspięcie się po regale. |
| | | Gość
| Temat: Re: Obiecadło. Pią 19 Wrz 2014, 18:52 | |
| Żar lał się z nieba niemiłosiernie, jednak nie tak mocno, jak tydzień temu. Jesień zbliżała się małymi, acz miarowymi krokami przypominając o sobie łagodnymi spadkami temperatury. Hector błądził po Hogesmeade szukając jakiegoś zajęcia. Rok szkolny jeszcze się nie zaczął, biblioteka świeciła pustkami, tak samo jak cała szkoła. Wszystko było posegregowane, ułożone, ustawione, posegregowane ponownie i wpisane do spisu. Zgodnie z rozkazem Pani Irmy. Nie śmiałby się opierać jej rozkazom. Postanowił udać się na krótki spacer, przewietrzyć się nieco po całym dniu ustawiania opasłych tomów na półkach i zaczerpnąć świeżego powietrza. Chwilę spacerował po Hogesmeade, jednak bez większego pomysłu gdzie powinien się udać postanowił skierować swe kroki w standardowym dla siebie kierunku. Do księgarni. Od progu uderzył go tak znajomy i przyjemny zapach. Woń kurzu oraz starych woluminów napełniła jego płuca przyjemnym i gęstym zapachem. Wypuścił powietrze powoli nosem i przeszedł przez drzwi, które przy zamykaniu spowodowały krótki dźwięk dzwoneczka. Skinął głową do sklepikarza przykulonego za kontuarem, który zajęty był widocznie czytaniem bo odpowiedział jedynie krótkim podniesieniem ręki. Chwilę przeglądał księgi ustawione na półce, uważnie lustrując tytuły i wodząc palcem po grzbietach, szukając jakiegoś dobrego kryminału. Głęboką i jakże złożoną czynność przerwał mu czyjś głos, parę półek dalej. Hector zainteresowany wyjrzał zza winkla i zauważył dziewczynę, próbującą dostać się do jakiegoś tomiszcza widocznie postawionego zbyt wysoko jak na jej możliwości. Policzył odruchowo jak wysoko stoi niesforna książka. Naliczył trzydzieści dwa. Mruknął. Wyszedł zza półki i rozłożył ręce. -Jestem tuuuuuu, ale nie jestem głupim autorem. - stwierdził, stając obok nie-aż-tak-małej-i-niskiej-dziewczyny. -Może poratować?- zaoferował swobodnie, zerkając na zawartość półki, przed którą przyszło im się spotkać. Same astronomiczne tytuły. Czyżby właściciele próbowali wprowadzić tutaj jakieś minimum organizacji tytułów? Niesamowite! Tego się nie spodziewał. Pokiwał delikatnie głową w uznaniu, nie wypowiadając na głos swoich myśli. -Pan Bruce Dahl. Astronomia. Fajny gość. Napisał Astronomię dla Zawodowców.. Polecam. Pisze bez niepotrzebnego, pseudoznawczego bełkotu. Dobrze się go czyta. - rzucił niezapytany, wodząc wzrokiem po grzbietach. Przestąpił z nogi na nogę. -To jak? Coś podać? - zapytał, powołując się na sto procent swojej kelnerskiej wprawy w podawaniu. A może to był zmysł bibliotekarza? Inny zmysł podpowiadał mu, że skądś kojarzył tą dziewczynę, ale nie mógł sobie absolutnie przypomnieć skąd. Z Hogwartu? Bardzo możliwe. Miał zagadkę. Dość solidną. Do tego stała mu przed nosem. Problematyczne. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Obiecadło. Pią 19 Wrz 2014, 19:23 | |
| Każdy szanujący się mol książkowy przynajmniej raz w miesiącu odwiedzał pobliską księgarnie w celu zasilenia swej prywatnej biblioteczki nowym nabytkiem. Yui należała do tych osób. Stan jej posagu umożliwiał zakup choćby oryginałów, lecz dziewczyna nie była aż tak próżna. Kochała książki takimi jakie były. Chciała mieć je blisko, bo tylko dzięki nim przez chwilę potrafiła oczyścić umysł z chaotycznych myśli i odpocząć. Uzależniające. Dobre uzależnienie. Uparcie wpatrywała się na trzydziestą pierwszą półkę rozważając czy regał jej nie zrzuci, gdy postanowi wspiąć się na samą górę. Mogłaby wykorzystać do tego ławkę i krzesło bądź wybrać bezpieczniejszą drogę - zawołanie sprzedawców. Nie wybrała tego rozwiązania z prostego powodu, nie wiedziała w którą stronę iść, aby dotrzeć do wyjścia. Nie przyznawała się do tego będąc pewną, że poradzi sobie i prędzej czy później potupta do drzwi. Najpierw musiała namówić pewną upartą książkę do spadnięcia w jej dłonie. Podskoczyła w miejscu obracając się o kilka stopni, uzyskawszy odpowiedź głupiego autora. Kąciki jej ust drgnęły od powstrzymywanego uśmiechu. Skupiła ciemne oczęta na obcym mężczyźnie, lustrując go powierzchownie, gdy wszedł w światło płynące z jednego ze świeczników. Przez kilka sekund w głowie dziewczyny pojawiło się pytanie Czy ja już go gdzieś nie widziałam?, lecz zostało szybko zapomniane. Obcy, młody mężczyzna, którego pomoc bardzo chętnie wykorzysta. Mogła swobodnie porzucić pomysł wdrapywania się na regał i ryzykowania spadnięcia z paru metrów. Miała po dziurki w nosie leżenia w łóżku i kurowania się. Nie ma nic gorszego niż brak zdrowia. Wracając do rzeczywistości; Yu ucieszyła się szczerze, że znalazł się ktoś skory do pomocy. Znał nawet tytuł, którego szukała. - Właśnie tę księgę próbuję namówić do spadnięcia. Dahl pisze bardzo miło, jeśli nie dotyczy do wróżbiarstwa. - wydała swą skromną opinię, jeśli ktokolwiek by się nią zainteresował. Nie ma autorów bez wad. Dziewczyna ponownie zadarła głowę w stronę podliczonej półki. - Uratuje pan wtedy regał przed pięćdziesięcioma kilogramami przeciążenia. - zdradziła swój pierwotny plan, rozchylając delikatnie różowe usta w uśmiechu. - To chyba ta książka pierwsza od prawej. Nie chce zejść. - wskazała palcem ciemnoniebieski grzbiet okładki. Yui była niska. Niższa od rówieśnic, co było w pewnym sensie jej kompleksem. Radziła sobie mimo tego bardzo dobrze! Pominąwszy obecne sytuacje - łowienie ksiąg z samej góry. Nigdzie nie mogła znaleźć nawet drabiny. Sunęła się z miejsca, ustępując obcemu mężczyźnie. - Yumi? Jesteś tam? - rozległ się z daleka głos pewnego staruszka, którego zostawiła w kawiarni naprzeciwko. Lokaj zakłócał błogą ciszę, a co za tym idzie wprawił piętnastolatkę w zakłopotanie. Czuła się dorosła z wielu względów, a niepotrzebna troska i publiczne lokalizowanie miejsca pobytu nie było jej na rękę. - Jestem, Soren! Poczekaj przy kontuarze, zaraz przyjdę! - niegłośno odpowiedziała ciesząc się, że nie odeszła tak daleko od wyjścia, skoro może porozumiewać się z drugą osobą. Uśmiechnęła się przepraszająco do mężczyzny, choć nie miała powodu do odczuwania dyskomfortu. Yui nie przywykła do tego, aby ktoś opiekował się nią i o nią troszczył. |
| | | Gość
| Temat: Re: Obiecadło. Sob 20 Wrz 2014, 16:30 | |
| Hector podjął męską i odpowiedzialną decyzję o uratowaniu Panny W Potrzebie. Był bibliotekarzem i w tym momencie wszystkie jego bibliotekarskie zmysły stały po jego stronie. Cóż to za problem, wdrapać się po książkę i ją wyciągnąć. Inaczej. Cóż to za problem, dla JEGO WŁAŚNIE. We własnej osobie prawej ręki Irmy Price, pogromczyni niszczycieli książek i opiekunka biblioteki szkolnej, a jego przełożona. No i był pełnoletni. -Ta granatowa więc…- mruknął i podniósł rękę do góry, chcąc dosięgnąć do regału. Na próżno. Westchnął, zrezygnowany i wyciągnął z kieszeni różdżkę. -Accio-rzucił cicho, kierując dłoń w kierunku upartej książki. Tom spadł grzecznie, prosto w ręce Hectora. Już miał wręczyć dziwnie znajomej towarzyszce pożądany wolumin kiedy usłyszał równie dziwnie znajomy głos, przecinający ciszę księgarni. Zafrapował się nieco. Tylko nieco. Na porządne, solidne zafrapowanie wypełniające jego serce przyszedł czas dopiero, kiedy usłyszał znajome imię. Najpierw jedno. Potem drugie. Yumi? Soren? Trybiki poruszyły się szybciej w głowie Pana Chanta, zerknął najpierw kątem oka na dziewczynę, niezbyt dyskretnie. Znał skądś ten typ urody, na pewno kiedyś widział kogoś bardzo podobnego. Imię też wydawało mu się bardzo bliskie, ale jakby poza zasięgiem pamięci. Zmarszczył brwi w skupieniu. -Yumi?-powtórzył, dość nieświadomie, nie zdając sobie sprawy, że mówi to na głos. Podrapał się po głowie. Te włosy, te oczy. Widział to gdzieś kiedyś. Jakaś część jego pamięci podpowiadała mu, że powinien pamiętać tę osóbkę, że to dość istotne. Delikatnie azjatycki typ urody kojarzył mu się z tylko jedną osobą. Z Natsumi. Mruknął, czując, ze rozwiązanie jest bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie bardzo daleko i poza zasięgiem. Natsumi. Soren. Pasuje do siebie. Kiedyś mieszkała niedaleko ich domu rodzinnego, w Manchesterze. Yumi? Yu… Yui. Hector Chant pacnął się w czoło. Głośno. Trochę zbyt głośno. Taki już był stary? Tak bardzo słaba była jego pamięć! Jak mógł nie skojarzyć! Jak mógł! -Yumi Merebet?- w pół stwierdził, w pół zapytał. Spotkanie po latach, prawie jak na zlocie absolwentów, tylko trochę bardziej rodzinnie. W pewnym stopniu. W końcu nie byli rodziną, a Hector raczej był po prostu ‘wujko-przyjacielem’. I jej ojcem chrzestnym. Detale. -Nie poznajesz ‘wujka’ Hectora? Tak paskudnie się postarzałem? - zaśmiał się, lekko zakłopotany, wygładzając materiał koszuli. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Obiecadło. Nie 21 Wrz 2014, 10:56 | |
| Męstwo Hectora i jego dzielny, rycerski gest uratował Yui przed ryzykowaniem życia. Spadł jej z nieba, pojawił się wtedy, gdy potrzebowała męskiej (albo obojętnie jakiej, byleby pomocnej) dłoni. Mężczyzna miał o tyle lepiej, że był wysoki i mógł używać zaklęć. Yui potrzebowała jeszcze dwóch lat do osiągnięcia prawnej dojrzałości, a czuła się właśnie teraz jakby miała dziesięć lat więcej niż w rzeczywistości. Świadomość jak bardzo jej życie zmieni się przez te siedemset dni, nie pocieszała i nie uspokajała jej nadszarpniętego krukońskiego serducha. Otrząsnęła się z przygnębiających myśli, skupiając się na powrót na mężczyźnie. Z dziecinną łatwością przywołał do siebie odpowiednią księgę, która chcąc czy nie, spoczęła wygodnie w jego dłoniach. Yui obdarzyła obcego mężczyznę uśmiechem, który niestety zniknął szybciej niźli pojawił się. Powtórzenie głucho jej imienia w formie pytania samo w sobie było odrobinę dziwne, znowuż konsternacja i wypowiedzenie jej nazwiska wzbudziło w drobnej posturze Krukonki podejrzliwość. Nabyta nieufność nie pozwalała na zachowanie otwartego umysłu. Mężczyzna pacnął się komicznie w czoło, zupełnie jakby to było oczywiste kto przed nim stoi. Nie podobało się to Yui, wszak nie należała do żadnych sław. Kto wie, może poprzez zaręczyny z Amycusem ktoś ją rozpoznał? Nie umiała w to wierzyć. Niewerbalnie i werbalnie dawała wszystkim do zrozumienia, że nie lubi rozgłosu. - Taak? - uniosła brwi, zaplatając dłonie za plecami. W myślach wołała Sorena, aby tu przyszedł i pomógł jej opuścić księgarnię z zachowaniem podstawowych zasad kultury i uprzejmości. Informacja na temat wujostwa wleciała jednym uchem, a wyleciała drugim. Nic jej to nie mówiło. Owszem, wydawał się jej znajomy, lecz nie na tyle, aby mu uwierzyć. - Przepraszam, ale musiał mnie pan z kimś pomylić. - odpowiedziała uprzejmie, choć pewna nutka w jej głośnie zadrżała zdradzając nagłe spięcie mięśni. Yui nie miała wujków. Ani ciotek. Jej rodzina składała się z trzech osób: lokaja, ojca i jej. Dokładnie w tej kolejności i dokładnie bez starszego przyrodniego brata, który wciąż należał do tabu. Matka była jedynaczką, ojciec również. Ona też. Nie mogła mieć więc wujków. Dziewczyna próbowała przywołać do siebie w myślach jakikolwiek obraz z dzieciństwa świadczący, że jednak posiada wujka. Niestety mgliste wspomnienia nie dawały jej podstaw to radości. Soren zupełnie jakby czytał w myślach. Wiedział od razu do którego działu udać się, aby odnaleźć podopieczną. Lokaj był mężczyzną po sześćdziesiątce, postury drobnej acz silnej. Miał na sobie nieśmiertelny ciemny garnitur, wyprasowany morelowy krawat, zaś na jego głowie widniały nastroszone śmieszne króciutkie siwe włosy. Przyjrzał się Yui niebieskimi oczami, zawsze ciepłymi wobec dziewczynki, którą znał od dnia jej narodzin. - Pomóc ci w czymś, Yumi? - zapytał życzliwie, prostując swą sylwetkę. Wtem dostrzegł trzecią osobą, której ukłonił się nieznacznie. Nie dał po sobie nic poznać. - Dzień dobry, panie Chant. Miło mi pana widzieć. - czy tak było naprawdę, nie było wiadomo. Wyraz twarzy lokaja był nieodgadniony. Prawdopodobnie nie był zadowolony z nagłego pojawienia się starego znajomego Natsumi. Warto przyjrzeć się teraz Yui, trochę bladej. Portmonetka z galeonami spadła na dywan, a sama dziewczyna nie kwapiła się, żeby ją podnieść. Nie zauważyła, że cokolwiek wypadło jej z rąk. Między jej brwiami pojawiła się pojedyncza zmarszczka. - Chant...? Przepraszam... Chant? Znam Luca... ale nie bardzo rozumiem...? - spojrzała pytająco na Sorena, stojąc bardziej u jego boku. Sam lokaj wzruszył ramionami i oddał pałeczkę Hectorowi, aby to on tłumaczył się na przykład, dlaczego urwał całkowicie kontakt. Nie był byle kim, wszak przyjaźnił się ze zmarłą kobietą i był na jej pogrzebie. A mimo to pozostawił wówczas dziesięcioletnią w połowie osieroconą dziewczynkę na pastwę załamanego emocjonalnie ojca. |
| | | Gość
| Temat: Re: Obiecadło. Nie 21 Wrz 2014, 15:51 | |
| -Taaaak.- powtórzył Hector powoli, nieco niepewnie, nieświadomie powielając ruch brwiami rozmówczyni. Cała sytuacja była dość… kłopotliwa. Bardzo. Wyskoczył ze swoją realizacją nagle, bezmyślnie, nie zastanawiając się, jak może brzmieć. Jak dziwak, zboczeniec, złodziej, w najlepszym przypadku. Pokiwał głową karcąc samego siebie. I wtedy wkroczył Soren. Hector stężał, wyprostował się i skłonił się starszemu lokajowi. Ten człowiek nigdy się nie zmieni! Dalej ta sama marynarka i ten sam krawat w odcieniu moreli. Uśmiechnął się serdecznie, mimo wyraźnego chłodu, który poczuł. Miał powody do chłodu, ale przecież swego czasu Hector nic nie mógł poradzić. Jakoś...tak wyszło. - Dzień dobry, panie Soren. Też mi pana miło widzieć. - odpowiedział uprzejmie, kłaniając się delikatnie. Atmosferę radosnych rozmyślań nad przeszłością przerwał mu szok Yumi. Teraz będzie musiał mu wszystko wyjaśnić. Źle. Niedobrze. To samo powtarzało spojrzenie Sorena, wyraźnie mówiło, że teraz kolej Hectora na wyjaśnienia. To nie mogło być proste. To nie miało prawa być łatwe. Od czego powinien zacząć? Logika podpowiadała, że najlepiej byłoby od początku. Ale faktem jest, i wiedzą to wszyscy, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Przestąpił z nogi na nogi, widząc reakcję Yumi. To będzie bardzo trudne. Tłumaczyć się. Przestawić się. Chociaż właściwie go nie znała to nie wiedział co się u niej działo przez te lata. A powinien się interesować. Taki był, jest, jego obowiązek jako ojca chrzestnego. -Chant. Hector Chant. Luca to mój brat.-spokojnie wyjaśnił, czując, że ta rozmowa nie będzie najprzyjemniejszą w jego życiu, a odbudowanie zaufania Yumi zajmie mu wiele, ale to wiele czasu. Przymknął oczy i wypuścił powietrze z płuc ze świstem. -Yumi. Tak się składa, że…- otworzył oczy, rozejrzał nerwowo po pomieszczeniu i zaczął kręcić młynka palcami. Miał problem ze spojrzeniem jej w oczy, nie było to najprostsze. Postawił ją w trudnej sytuacji z własnej winy oraz powodu, którego w perspektywie czasu nie był w stanie nawet do końca pojąć czy zrozumieć. -Jesteśmy rodziną. Soren, może poświadczyć.- wyrzucił z siebie, z trudem. -Znaczy. Nie do końca rodziną. Nie w sensie pokrewieństwa krwi. Może mnie kojarzysz, nie jestem pewien, ale…- mamrotał, mówił powoli, starając się zachować resztki spokoju oraz zimnej krwi. -Pamiętasz swojego ojca chrzestnego?- zapytał bezradnie, po chwili ciszy wskazując delikatnie palcem na siebie i uśmiechając się mętnie do Krukonki, z przymrużonymi oczami, które teraz wyrażały pełne zakłopotanie sytuacją i były dowodem na to, ile trudu przynosi Hectorowi mówienie tu i teraz. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Obiecadło. Nie 21 Wrz 2014, 16:46 | |
| Sytuacja była nader kłopotliwa i niekomfortowa. Biblioteka była miejscem przytulnym, miłym i wygodnym aczkolwiek tego typu rozmowy nie powinny być przeprowadzane od razu. Niestety nie było już odwrotu. Yui miała bardzo mieszane uczucia, nie była pewna co zrobić, co powiedzieć, czy uśmiechnąć się, czy udawać, że pamięta go doskonale (a był zaledwie mglistą sylwetką we wczesnym dzieciństwie) czy może zakończyć rozmowę i wrócić jak gdyby nigdy nic do domu. Dziewczyna wypuściła powoli powietrze z płuc. Właśnie poznała brata Luca. Nie sądziła, że ma on rodzeństwo, wszak nie dzielili się takimi informacjami. Spędziła z nim trochę czasu, nawet zatańczyła... wiązała z nim kilka miłych wspomnień. Napływ informacji z trudem formułował się jeden za drugim, aby utworzyć całość. Hector, ojciec chrzestny, brat Luca, mama? Soren go zna? Odwróciła się do lokaja zdezorientowana. Mężczyzna w morelowym krawacie skinął ostrożnie głową, potwierdzając wypowiedziane słowa. W pierwszej chwili Yui zabrakło tchu na wieść, że są rodziną. Nie była pewna czy ta wiadomość wprawiłaby ją w radość czy wręcz odwrotnie. Na szczęście Hector dopowiedział ważne słowa, że nie są spokrewnieni tak, jak odniosła wrażenie. Śledziła wyraz jego speszonej twarzy. Mówił z trudem i również zaplątał się, zakłopotał w zeznaniach. Widziała to jak na dłoni i choć powinna teraz rozkwitnąć w łagodnym, ciepłym pocieszającym uśmiechu, jej wargi nie drgnęły. - Mam ojca chrzestnego, Sorenie? - zapytała lokaja słabszym głosem. Staruszek schylił się i sięgnął portmonetkę dziewczyny, wzdychając przy tym. Podrzucił ją w dłoni, a potem podał z powrotem Krukonce. - Oczywiście, że masz kochanie. Twój rodzic chrzestny niestety był długo nieobecny. - tutaj posłał wymowne spojrzenie mężczyźnie. - Ale... jak? - kolejne pytanie wydobyło się z jej ust. Doszła do wniosku samodzielnie. - Czyli... znał pan moją mamę? - spojrzała Hectorowi prosto w oczy. Nazywała go "panem", zachowując na siłę dystans. Ktoś, kto znał Natsumi... to musiał być sojusznikiem, w szczególności, jeśli to ona poprosiła tego mężczyznę o zostanie jej rodzicem chrzestnym. To otwierało przed Yui wiele możliwości, nawet perspektywę jaśniejszego życia, gdyby nie ssanie w żołądku. Hector pojawił się w jej życiu niewiele razy, nie zajął w jej sercu szczególnego miejsca. A mimo to znał Natsumi i Yui chciała go wypytać o dosłownie wszystko. Jednocześnie pragnęła wycofać się i przemyśleć wszystko na spokojnie czy cieszyć się z Hectora czy może skrzyczeć go za nie pojawienie się w jej życiu. Nawet nie wyobrażał sobie jak wiele przegapił. |
| | | Gość
| Temat: Re: Obiecadło. Nie 21 Wrz 2014, 22:58 | |
| Atmosfera i tak była ciężka, z pruszynkami kurzu w powietrzu i ciężką wonią wiekowych ksiąg, ale teraz dałaby się kroić nożem, niczym świeżo upieczony sernik. Westchnął, na wspomnienie matki Yumi. Znał ją dobrze. Byli tak blisko, a potem nagle tak daleko. Jakby stało to się z dnia na dzień, nie wiedzieć czemu, nie wiedzieć kiedy, nie wiedzieć jak. A Yumi zasługiwała na prawdę. -Tak. Znałem Natsumi. Przyjaźniliśmy się, swego czasu i kiedy się urodziłaś zaproponowała, żebym został twoim ojcem chrzestnym. - wyjaśnił rzeczowo, powoli, spokojnie, dając kurkonce czas na przyswojenie informacji. Dla niej to było trudniejsze. na pewno. -A potem... - spojrzał na Sorena, widział wyrzut w spojrzeniu starszego mężczyzny, widział jego postawę, mina, która wyraźnie wskazywała, ze teraz Hector powinien się tłumaczyć, o ile potrafił, o ile był w stanie i o ile miał resztki godności czy siły woli, żeby to zrobić. -A potem kontakt się urwał. I… I wygląda na to, że znowu wrócił? - dokończył niepewnie, z lekkim wahaniem wyczuwalnym w głosie. Zakręcił młynka palcami. Spojrzał w sufit, jakby ten miał zaoferować mu jakiekolwiek rozwiązanie, jakąkolwiek podpowiedź i wsparcie. Westchnął, czując charakterystyczny zapach ksiąg wypełniający jego płuca. Pokiwał głową, lekko zrezygnowany i zmartwiony. -Jeśli tylko chcesz, oczywiście. - dodał pośpiesznie, po chwili zastanowienia.
Wybacz, że bida, ale nie zdążę przed wyjazdem więcej. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Obiecadło. Wto 23 Wrz 2014, 13:07 | |
| Prawda pojawiła się o pięć lat za późno, bo w ciągu tych prawie dwóch tysięcy dni zmieniło się w jej życiu zbyt wiele, aby można opowiedzieć o tym w paru zdaniach. Nie mogła nic poradzić na wzrastającą nieufność. Yui nie umiała uśmiechnąć się i ucieszyć szczerze, że posiada kogoś więcej. Zapomniała jak to się robi i jak to jest umieć komuś zaufać. Poświadczyć mogłi o tym i Skai i Amycus, którzy poświęcili wiele czasu, nerwów i ciepła, aby Yui nauczyła się widzieć w nich oparcie. Derek wyrządził w jej sercu zbyt wiele szkód, aby nie odzywało się to bez echa. Nie miała z Hectorem żadnego kontaktu, nie pamiętała, aby był na pogrzebie jej mamy ani też, żeby opiekował się jej córką, gdy ta umarła. Nie było go, a więc według Yui stanowił obcą osobę mającą szansę na zakorzenienie się w jej życiu na zawsze. Dorzuciłby ze sobą Luca, z którym przyjaźniła się bardziej od niedawna. Dziewczyna czuła na sobie spojrzenie lokaja. Dawał jej wolną rękę i wiedziała, że zaakceptuje jej wybór, jakikolwiek by nie był. On tworzył rodzinę Yui, a nie Hector, który choć miły z wyglądu, głosu i zachowania, zapomniał o niej, gdy potrzebowała kogoś bliskiego w życiu. Spuściła powieki, spoglądając na wzór na dywanie. Próbowała sobie przypomnieć człowieka stojącego przed nią, lecz każda próba kończyła się fiaskiem. - Dlaczego pana nie było? - zapytała, nie odpowiadając na pytanie czy chce, aby kontakt wrócił. Zastanawiała się co zmieniłoby się w jej życiu, gdyby otworzyła furtkę Hectorowi. Czy Derek przestałby mieć na nią jakikolwiek wpływ, nie zadręczałby jej i nie próbował zniszczyć? Czy ojciec zmieniłby się i przypomniał sobie o istnieniu córki? Yui poczuła napływające do oczu łzy, które dzielnie powstrzymała. Potrzebowała mocnego argumentu, wyjaśnienia nieobecności rodzica chrzestnego, o którego istnieniu nie wiedziała aż do dziś. |
| | | Gość
| Temat: Re: Obiecadło. Pią 26 Wrz 2014, 19:09 | |
| Bywał spóźniony często. Czasami zbyt późno przyszedł na przystanek i autobus mu uciekł, zdarzało mu się zaspać na zajęcia i zebrać przy tym burę. Nie raz zbyt długo zwlekał z wyjściem na spotkanie, co skutkowało pewnym fox pax. Jednak jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło mu się spóźnić o pięć lat. Aż do teraz. Było mu wstyd. Niewiele umiał powiedzieć na temat dziewczyny stojącej przed nim. Nie umiał powiedzieć praktycznie nic. Wszystko co wiedział opierało się na stanie informacji sprzed lat, które nie mają żadnego sensu, czy żadnego znaczenia teraz, w tej sytuacji, w tym momencie. Nie wiedział jakie ma problemy, czy ma problemy. Czy może mu jakoś z nimi pomóc. Czy chce, żeby jej pomógł. Hector przeczesał włosy dłonią wiedząc, ze popełnił błąd, z którego teraz musi się rozliczyć. Nie. Błąd z którego POWINIEN się rozliczyć, z którego ma moralny obowiązek się rozliczyć. Błąd, na którego rozliczenie zasługuje Yumi i na wyjaśnienie, które powinna dostać. Zapomniał o niej, zignorował po części, a teraz musiał się do tego przyznać. Otwarcie, z bólem serca, ale musiał. -To nie takie łatwe, Yumi. - westchnął cicho, wypuszczając powietrze z płuc. Przyglądał się kątem oka młodej Krukonce, która unikała kontaktu wzrokowego. Widział, że próbuje powstrzymywać łzy. Widział, że jest to dla niej trudne. No i to rozumiał. Nie próbował dawać jej chusteczki, nie próbował prosić, żeby nie płakała. Przecież to oczywiste, ze wtedy rozpłacze się na dobre, a tego nie chciał nikt. Hector wyskoczył z kapelusza. Z księgarni. Był obcym człowiekiem i zdawał sobie z tego sprawę w każdym calu. -To dzieje się tak nagle. Nie musimy teraz o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz. To nie jest najłatwiejsza sprawa. - zamilkł na moment. Wziął głęboki oddech. - A jeśli chcesz, to może przejdziemy się gdzieś indziej? To nie jest najlepsze miejsce.
|
| | | Luca Chant
| Temat: Re: Obiecadło. Pią 26 Wrz 2014, 22:57 | |
| Lato w Manchesterze nudziło mu się. Kochał dom rodzinny, stary klon rosnący pod oknem jego pokoju i śniadania przygotowane przez ojca, ale spędził tydzień w łóżku i z każdym dniem coraz bardziej miał dosyć roztaczanej nad nim opieki. Mimo wszystko był istotą rozmiłowaną w wolności, potrzebował nieba nad głową i wiatru we włosach, te okruszki niezależności dawały mu radość. Dlatego też gdy tylko mógł ściągnąć bandaż zrobił to bezzwłocznie i oznajmił protoplastom, że jedzie odwiedzić brata. Tak oto znalazł się pomiędzy najbliższą mugolską stacyjką kolejową, a Hogsmeade. Szedł polną drogą, patrząc na ostatnie złocące się kłosy i pierwsze ścierniska. Zerwał mały słonecznik i niósł go w ręce razem z beżowym swetrem. W końcu dotarł do pierwszego wzgórza miasteczka i uśmiechnął się, spoglądając w dół. Wszystko było znajome, ale jakby inne, niż kiedy zostawiał je w czerwcu. Wstąpił do ulubionej cukierni, gdzie siwiuteńka czarownica sprzedawała słodkie drożdżówki i czekoladowe babeczki pieczone na zapleczu sklepiku. - Cześć Babciu! - Krzyknął już od progu. Wręczył jej słonecznik i ucałował w policzek. Jak zawsze skończyło się na półgodzinnej pogawędce przy różanej herbatce, a potem czarownica dała mu trzy papierowe torebki ze słodyczami i wróciła do pracy. Zmarszczył brwi. Czemu trzy? Idąc uliczką zajrzał do obu, pewien tego, co tam znajdzie. Jedna pełna była małych, złotych kulek z konfiturą różaną, a druga sernikowych babeczek. Kto lepiej wiedział, kiedy wpadnie odwiedzić brata, niż babcia? Zawsze była dobra z wróżbiarstwa. Wygrywała wszystkie zakłady. Do trzeciej bezpruderyjnie wsadził nos. Musiał to być jakiś nowy przepis, bo nigdy wcześniej nie widział tych ciastek w babci, ale pachniały malinami były w kształcie serduszek niepokojąco przypominających tyłki. Babcia. Ułamał kawałek ciasta francuskiego z bezpańskiej torebki i poraz kolejny zadumał się nad wszechgeniuszem Chantów. Postanowił wstąpić jeszcze do księgarni, żeby kupić prezent dla Hectora. Na pewno nie miał co czytać. Szukał księgarni tematycznej, potrzebował czegoś w rodzaju “Rozmowa z kobietą dla opornych” albo “Jak nie być największą ciapą Hogwartu”. Nie spodziewajmy się zbyt wiele po młodszym bracie. Z braku specjalistycznego lokalu wstąpił do Obiecadła, gdzie wyszukiwał stare wydania baśni pachnące historią i tuszem drukarskim. Przywitał się z parą zza lady i przez chwilę dyskutował o “Fauście” i nowym wydaniu z ilustracjami, które zamówili. Potem na długi czas zanurzył się między regałami i gdyby nie to, że miał przed wieczorem odwiedzić brata (wprosić się na kolację), mógłby stamtąd już nie wyjść. - Eureka! - Krzyknął ucieszony, ściskając w ręce gruby wolumin i już nago wybiegłby z księgarni, gdy dojrzał znajomą ciemną czuprynę. Podbiegł do Yumi i prawie rzucił jej się na szyję, podekscytowany jak Filch przed randką z panią Pince. Od jakiegoś czasu wymieniali listy i słodkie podarunki. Słodkie. Ah, Babciu! Wiedziałaś. Malinowe serduszka były dla panny Merberet. Zaczerwienił się, rozumiejąc sugestię. Babcie, mamy i ciotki i te ich wieczne pragnienie pchnięcie w jego ramiona jakiejś małej, słodkiej istoty. Nie narzekał, ale, na wszystkie bory, ona chyba też miała coś do gadania! - Mówiłaś, że niedługo się spotkamy, ale nie sądziłem, że tak bardzo niedługo. - Powiedział nieskładnie i wyciągnął w jej kierunku torebkę ze słodyczami. - Prezent od mojej Babci. - Czy zauważyła, jak raz za razem czerwieniały mu uszy? Wtem dostrzegł swojego brata i wszystko zrobiło się mniej kolorowe. Był zły, bardzo zły i rozczarowany. Spojrzał na niego, na Yumi z nów na nią i na Hectora. Bracie… - Bracie, jak mogłeś! - Krzyknął, nie zawracając sobie głowy czymś tak błahym jak sens i powitania. Targały nim silne emocje, wybaczcie chłopakowi! Wydął wargi i ścisnął książkę w dłoni. - Kupiłem ci prezent, a Ty oczywiście musiałeś przyjść i zobaczyć. - Pomińmy fakt, że właściwie jeszcze nie kupił, musiał o coś go oskarżyć. Był jego bratem, przypomnę. Jakiś siódmy raz, na wypadek, gdybyście jeszcze nie zrozumieli. Bratem. - Co tu robisz? Podrywasz nieletnie? - Wywrócił oczami, wyciągając prawą rękę w jego kierunku.
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Obiecadło. Sob 27 Wrz 2014, 09:42 | |
| To było bardzo trudne. Zastanawiała się czy ma się cieszyć czy jednak nie. Co ona teraz ma zrobić? Soren, lokaj stał dalej dwa kroki obok, mierząc wzrokiem starszego Chanta. Nie mówił już nic, gotów zainterweniować jak tylko ujrzy trzęsące się barki dziewczyny świadczące o tym, że nie wie już co ma mówić. Dzielnie stała wyprostowana, spoglądając na Hectora bliżej nieodgadnionym wzrokiem. W chwili obecnej miała ochotę wyjść i udać, że to nie miało miejsca. Powstrzymywała ją nadzieja, a nawet lęk, że po powrocie do Shieffeld wszystko okaże się tylko jej złudzeniem. Paradoksalne podejście do sprawy, typowe dla niej. Uniosła skośne oczęta na lokaja i skinęła mu głową na niezadane pytanie. Mężczyzna odsłonił zegarek na lewym nadgarstku, spoglądając na wskazówki. - Za trzy godziny chciałbym, aby pan ją odprowadził pod bank Gringotta. - pod słowem "chciałbym" kryło się przesłanie "tylko spróbuj się spóźnić, a spiorę ci tyłek". Soren odgrywał tu rolę jej ojca, który notabene zapomniał, że ma dziecko. Tak więc ukłonił się mężczyźnie i odwrócił na pięcie w chwili ujrzenia biegnącego chłopca w stronę Yu. Przez chwilę wahał się czy powinien zostawiać ją samą z dwójką młodych mężczyzn. Pozwolił, aby mieć później potencjalne alibi na domniemanie męskie ukarania pana Hectora. Wyszedł, żegnając babcię i dziadka życzliwym uśmiechem. Yumi spodziewała się tu każdego. Każdego, ale nie Luca. Nie tak dawno otrzymała od niego list, że leży w namiocie pielęgniarskim, a nim się obejrzała, on tu był. W idealnym miejscu o idealnym czasie. Posłała mu niemrawy uśmiech, mając nadzieję, że zatuszuje on nagłą bladość skóry dziewczęcia. - Co ty tu robisz? Och, dzięki. Skąd wiedziała, że lubię maliny? - zmarszczyła brwi zbita z tropu pojawieniem się słowa "babcia". Zerknęła do opakowania i uśmiechnęła się wzruszona, choć apetytu nie miała. Była równie speszona jak Hector i równie zaskoczona jak Luca. Panowie Chant jednocześnie, z czego jeden nie miał bladego pojęcia co się właśnie stało w akurat tym dziale książek. Gdyby nie była w stanie wytrącenia ze spokoju, zażartowałaby z Luca, docięłaby, zapytała o samopoczucie, wspomniała czasy, gdy był blondynem albo czas podjadania jej budyniu. Podsunęłaby mu podarowane ciastka, aby też je podkradł, skoro apetytu mu nie brakowało. Nie zrobiła nic z tych rzeczy, szukając w sobie słów. Wyciągnęła rękę do Hectora. - Dzięki za podanie książki. - mruknęła ochrypniętym głosem, zapominając o bytności dzieła Bruce'a Dahla. Powinna wyjść, lecz nieobecność Sorena przypomniała jej, że niewerbalnie zgodziła się przejść dalej i dowiedzieć czegoś więcej. Przybycie Luca trochę sprawę pokomplikowało. Zmrużyła skośne oczęta, spoglądając wymownie na mężczyznę. - Ty mu powiedz. Pójdę zapłacić za książkę. - posławszy pokrzepiający uśmiech Luca, wyminęła go dążąc do lady i babuni. Wyłożyła kilka galeonów mając problem z odliczeniem odpowiedniej sumy. Zerkała kątem oka na towarzyszy, drżąc na myśl co Luca sobie pomyśli. Zresztą, to ona się obawiała czy odnajdzie się w tej nowej sytuacji. Wciąż była wściekła na Hectora i nie minie to przez długi czas. Nie ufała mu tak bardzo jakby chciała. Nie było go przez tyle lat, bo zapomniał. Skąd mogła mieć pewność, że drugi raz o niej nie zapomni jak tylko ujrzy, że jej życie to nie przelewki? Nie chciała cierpieć, jeśli pozwoli sobie na radość z jego obecności, mając nad głową ryzyko ponownego zniknięcia. |
| | | Gość
| Temat: Re: Obiecadło. Nie 28 Wrz 2014, 12:26 | |
| Pokiwał głową, słysząc słowa Sorena, i odprowadził go wzrokiem, kiedy ten opuszczał lokal. Zaraz jej wszystko wyjaśni. Na spokojnie, już za moment. Luca pojawił się w księgarni tak samo nagle, jak pojawił się na świecie. Hector wspominał tamten dzień często i gęsto, bowiem był to smutny wieczór, kiedy ojciec oświadczył, że nici z psa, ale będzie miał brata. Długo myślał, że to siostra, kiedy Pan Chant przedstawił różowe zawiniątko nazywając je “Lucą”. Hector zdezorientowany spędzał wtedy wiele czasu próbując dojść, w czym jest to luka. W planowaniu? Możliwe. Jednak kochał i nadal kocha swojego brata, między innymi za umiejętność pojawiania się w dziwnym miejscu w dziwnym czasie. Z młodszym Panem Chantem było jak z burzą, ale odwrotnie. Najpierw grzmot, a potem dopiero błysk. Ktoś wrzasnął ‘Eureka’ na pół księgarni i Hector Christopher Chant poznał ten głos w tej samej sekundzie, w której go usłyszał. Zobaczył błysk, w postaci jego brata, rzucającego się na szyję towarzyszce. Bibliotekarz stał z nieprzyzwoicie otwartymi ustami, obserwując scenkę, która się przed nim toczyła przed nim. Powstrzymał się elegancko od komentarza, pozwalając bratu skończyć. Skrzywił się, słysząc uszczypliwą uwagę, ale zaśmiał się cicho pod nosem, machając nonszalancko ręką. Uścisnął wyciągniętą dłoń. -Ha. Ha. - zaśmiał się cicho. -Nie. Odciągnął Luce na bok, kiedy Yumi oddaliła się aby zapłacić za książkę, i oparł dłonie na jego ramionach. Spojrzał mu w oczy, jakby po raz drugi miał mu wyjaśnić prawidłową technikę użycia piły moja-twoja. Wypuścił powietrze. -... - stwierdził rzeczowo Hector. Pierwszą rzeczą, jaką chciał w tym momencie było ‘zwiewamy’. Uderzył się w czoło mentalnie, za ten tok myślowy. -Okej. Szybkie streszczenie. Jestem jej ojcem chrzestnym i o tym zapomniałem. Kurtyna opada. - wyjaśnił i klepnął brata jednocześnie w oba ramiona.-Iiiii…. to tyle. - podsumował rzeczowo. Kości zostały rzucone. Nie był pewien czy obecność brata sytuację utrudnia, czy ułatwia. Miał w pewnym stopniu sojusznika, ale z drugiej strony, to kolejna osoba przed którą musiał się tłumaczyć. Ale jego wina. Zasłużył. Może uda mu się odpracować zaufanie u Yumi, chociaż będzie to nieopisanie trudne. Wiele rzeczy miało być trudne w najbliższym czasie, ale nie ma płotka, którego nie da się przeskoczyć. Albo obejść. Miał szczerą nadzieję, że będzie dobrze, jakkolwiek skomplikowane będzie doprowadzenie do tego stanu równowagi, która została zaburzona tak łatwo. |
| | | Luca Chant
| Temat: Re: Obiecadło. Sro 01 Paź 2014, 18:08 | |
| Dumnie wypiął pierś do przodu. - Moja Babcia jest wróżbitką. Umie przewidzieć wszystko. - Chwalił się co najmniej jakby to on znał przyszłość całej rodziny łącznie z pociotkami i adopcyjnym synem stryjecznej babki. - Przyszedłem po prezent dla Hectora. - Oświadczył, podsuwając jej pod nos “Słownik wyrażeń puchatych”, zawierający opisy puchatych szalików, puchatych kotków, puchatych ciastek i puchowych pierzyn. A także wielu innych rzeczy. Puchatych. W tym tonie kontynuował monolog, chwaląc się wieloma rzeczami i opowiadając o swojej podróży. Opowiedział jej nawet jak spotkał na drodze dwie małe, brunatne myszki z ciemniejszą pręgą idącą przed plecy i jak zaniósł je na pobocze, żeby nie rozjechał ich żaden wóz ani nie rozdeptał nieuważny wędrowiec. Dopiero po chwili zauważył spojrzenia, które wymieniają Y. i jego brat. Poczuł się dziwnie, jakby obgadywali go zanim wszedł i zrobiło mu się głupio. Gorąco i różowy kolor powoli wypełzały zza jego kołnierza. Stali sobie tak sztywno w trójkę, aż popatrzyła się jeszcze bardziej znacząco na Hectora i sobie poszła. Nie wiedział co się dzieje. To nie była taka wesoła tajemnica, jakby planowali prezent na jego urodziny, brzmiało raczej jakby zaszło między nimi coś złego. Spuścił nos. W dodatku brat położył mu ręce na ramionach i spojrzał głęboko w oczy. Młodszy Chant stał szczerze przerażony, przekonany że Hector ma zamiar go pocałować i wyznać mu swoje gorące, bynajmniej nie braterskie uczucia. Zaczął się trząść i próbował zwiać, ale uścisk był mocny. Dlatego zachowywali się tak poważnie. Przełknął ślinę. - Ojcem…? - Zapytał niepewnie. Czy nie był na to trochę za młody? Przyszła do niego po alimenty, czy jak? Nie rozumiał. Brak antykoncepcji, straszna choroba powodująca powikłania. Ah, był jej ojcem chrzestnym! Odetchnął z ulgą. - Przyszła zarządać zaległych przedmiotów na komunię i urodziny? - Nie dziwił się jej, gdyby nie dostał swojego komunijnego roweru też miałby pretensje. Jak to tam, zostać czyimś ojcem chrzestnym i olać? A gdzie profity? Przegrała życie. Poklepał pierworodnego po ramieniu. - No, nie postarałeś się… -Westchnął. Nawet gdyby rozbił swoją świnkę skarbonkę niewiele by to pomogło w sprawie Funduszu Na Zaległe Prezenty. Może dlatego Hector poszedł do pracy? |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Obiecadło. | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |