|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Mistrzyni Proxy
| Temat: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 12:59 | |
| Wszystkie postaci są automatycznie wprowadzone (poza Cu i Ari), prosimy to uwzględnić, jak również dokończyć do dzisiejszego wieczora wszystkie sesje obozowe poza II etapem.
Koniec obozu zbliżał się wielkimi krokami, właściwie jedynie godziny i ostatnie małe zadanko dzieliło uczestników od powrotu do domów. Dumbledore siedział na trochę rozchybotanym krześle w towarzystwie reszty prowadzących zajęcia i uśmiechał się pogodnie znad dłoni ułożonych w piramidkę. Słońce wesoło igrało w jego długiej, śnieżnej brodzie i odbijało się iskrząc od okularów połówek, zza których każdemu przychodzącemu przyglądały się przenikliwe, niebieskie oczy. Polana powoli acz nieubłaganie zapełniała się uczniami. Obfita fala Ślizgonów zalała przestrzeń pomiędzy drzewami, była więc Panna Vane wraz z Panem Kruegerem, Pan Rosier, Panny Montgomery i Fimmel, Pan Pride, który zatrzymał się w okolicach wyjścia, jakby obawiał się wkroczyć głębiej, Panna Lowsley ściskająca dłoń młodszego Pana Blacka, Pan Bonner gdzieś w okolicach Panny Haynasy oraz oczywiście młody Pan Carrow, opierający się nonszalancko o jedno z drzew. Ostatni wpadli na polanę nieco zadyszani Panna Mallory i Panicz Avery, którzy wyglądali jakby przed chwilą robili coś odrobinę nielegalnego. Trzeba przyznać, że dom Salazara niezwykle tłumnie przybył na obóz i zdecydowanie uświetnił go swoją obecnością. Z nowości można było dostrzec w tłumie Pana Virolainena oraz, co zadziwiające, Pana Blackriversa, który powrócił po dość długiej nieobecności. Nieco mniej osób spod godła Lwa zdecydowało się pojawić, ale wciąż była to całkiem pokaźna i prężna grupka. Panna Evans uśmiechająca się pogodnie tuż obok Panny Meadowes, troje z Huncwotów nieopodal, pewnie zastanawiających się nad jakimś pożegnalnym żartem, Pan Ua Dubihne, zadziornie spoglądający na brata, Panna Larsen na widok której można było jedynie zachichotać, bo postanowiła ubrać typowo szkocki strój i wyglądała odrobinę dziwacznie, a wyraz jej twarzy nie pomagał, gdzieś koło niej kręciła się Panna Everett, najwyraźniej goniąca za zagubionym pupilem. W oczy rzucał się jednak bardziej brak Panny Lacroix i jej irlandzkiego wybranka, co Dumbledore skwitował pobłażliwym uśmiechem. Puchoni pojawili się grupką małą, lecz prężną. Ramię w ramię wkroczyło na polaną trzech panów oraz panna Hart, do pewnego stopnia mieszając się z pozostałymi uczniami, ale Albus dobrze wiedział, gdzie się znajdowali. Zawsze miał pewną słabość do puchonów i nie rozumiał, dlaczego ten dom nie zyskał nigdy większej popularności. Krukoni, znacznie bardziej rozproszeni niż członkowie któregokolwiek z pozostałych domów, także przybyli licznie. Panna di Scarno, której stan trochę martwił nauczycieli i samego dyrektora, panna Szafran, Pan Steward, którego mina nie wyrażała zbyt dużego entuzjazmu, panna Scrigmour, zapewne zachęcona do przybycia przez brata oraz Panowie Chant, Silver, Watts i Shaw, którzy wpadli na polanę mniej więcej o tej samej porze. Uf, to chyba już wszyscy. Spoglądali na niego, niektórzy zaciekawieni, inni zniecierpliwieni, część znudzona, część w ogóle zaś nie wyrażała najmniejszego zainteresowania jego osobą, zbyt zajęta swoimi sprawami. Nie czekając na spóźnialskich, Dumbledore powstał ze swojego miejsca, klasnął kilka razy w dłonie i uciszył gwar rozmów, typowy dla większych zgromadzeń ludzkich. -Witajcie moi drodzy, mam nadzieje, że wszyscy bawiliście się dobrze i pożytecznie spędziliście ostatni tydzień, zdobywając wiedzę, która wielokrotnie przyda się wam w przyszłości. To już prawie koniec, ale mam dla was jeszcze ostatnie, małe zadanie, zanim się pożegnamy. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko? – zapytał z dobrotliwym uśmiechem. Naraz od strony obozu dobiegł ich jakiś hałas. Twarz dyrektora przeciął wyraz niepokoju, ale nie zmył on z oblicza Albusa pogodnego uśmiechu. Dyrektor wciąż jeszcze był gotów kontynuować, choć w jego dłoni pojawiła się różdżka. |
| | | Cú Chulainn O'Connor
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 13:35 | |
| Wpadł na polanę razem z Aristos, której dłoń trzymał w swojej, nie chcąc stracić kontaktu z Gryfonką, nie wspominając o utracie kontaktu fizycznego. Wciąż był rozgrzany, choć jego mięśnie napięły się nieco a oddech nie był przyspieszony, choć to raczej wynikało z konieczności biegu na miejsce zebrania. Ale jakiego zebrania? Jeszcze spomiędzy drzew dotarło do niego kilka słów dyrektora, traktującego coś o powolnym zakończeniu obozu, jednakże wątpił by właśnie o to chodziło dokładnie. W końcu takie informacje powinny być podane wcześniej, a nie zaskakiwać beztroskich uczniów w środku...lasu. Nawiasem mówiąc miał ochotę spiorunować Dumbledore'a spojrzeniem za to wyczucie czasu. Albo zamienił go w wielką landrynkę czy coś w tym guście. Coś nie mieli z Aristos szczęścia do wspólnie spędzonych chwil, włączając w to jej bezpowrotne zniknięcie jeszcze przed obozem, gdy wyszła na to przyjęcie do do Chiary. Ochota na huncwockie wymierzanie sprawiedliwości przeszła mu w chwili, gdy rozejrzał się dookoła, a do jego uszu dotarły jakieś dziwne hałasy. Nawet dyrektor sięgnął po różdżkę, co sprawiało, że ta maska życzliwości i niesłychanego spokoju traciła na wiarygodności. Gryfon ufał staruszkowi, nawet darzył go sympatią(o ile nie przerywał tak perfidnie), ale teraz nie chciało mu się wierzyć, że wszystko jest w idealnym porządku. Rozejrzał się po zebranych uczniach, dostrzegając Huncwotów, potem Bena i Sama, Taneshe, którą poznał na zaklęciach defensywnych, Carneya... Wszyscy znaleźli się w tym niepozornym punkcie na polanie i coś się działo? Nowy punkt programu czy drobne komplikacje? Trudno było orzec. Odwrócił się do Aristos, nieświadomie mocniej zaciskając palce na jej dłoni, jednocześnie przesuwając nimi po jej wciąż niezwykle ciepłej skórze. Wciąż miała nieco rozwichrzone włosy i błyszczące oczy, choć skupione na tym, co ich otaczało, a czego najwyraźniej nikt do końca nie rozumiał. - Muszę przyznać, że nie mam pojęcia co się tu dzieje, ale nie wygląda to na wspólne ognisko z integracyjnym pieczeniem kiełbasek. - zaczął, jeszcze raz omiatając szybkim spojrzeniem okolicę. - Na wszelki wypadek powinniśmy uważać, nigdy nic nie wiadomo. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, ale jednocześnie wojowniczo, jakby cokolwiek miało w tej chwili miejsce nie było w stanie go złamać czy w ogóle pokonać. Ot, cały O'Connor w sytuacji potencjalnie niezrozumiałej lub nawet niebezpiecznej. - A co do Vincenta. - napomknął jeszcze. - Lepiej, żeby nie spadł Ci włos z głowy, bo inaczej nawet mój kodeks może pójść na urlop. Spoglądał jej prosto w oczy z tym wewnętrznym przyrzeczeniem. Dopiero przybycie Ingrid odwróciło jego uwagę od osoby Aristos, jednocześnie sprawiło, że zauważył postać Sol. Oho, z tą to nigdy nic nie wiadomo, szczególnie, gdy coś zaczynało się dziać. Postanowił więc na moment zostawić Lacroix w towarzystwie nauczycielki, by zgarnąć drugą Gryfonkę, co by mieć ją na oku. - Zaraz wracam. - powiedział do swojej dziewczyny, niechętnie reagując na słowa Ingrid, jednakże wykorzystując to właśnie w celu wsparcia Soleil. - Daj mi minutę. Następnie podbiegł do Gryfonki, omijając Ślizgonówi i Krukonów, posyłając tym drugim krótki uśmiech. Chwycił dziewczynę za ramię i z łobuzerskim uśmiechem powiedział: - Zadziwiająco spokojna, jak zawsze. - zażartował na wstępie. - Chodź, nie wiadomo co planują znowu, więc lepiej żebyśmy się trzymali w grupach. |
| | | Ingrid Skarsgard
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 14:38 | |
| Rozkazy wykonywała zawsze bez mrugnięcia okiem, nigdy ich nie kwestionując. Uważała, że Czarny Pan był nieomylny, a wszystko przemyślał z niezwykłym dopracowaniem, aby uniknąć jakichkolwiek dziur w planie. Szanowała go i jednocześnie się bała, była jednak oddanym poplecznikiem, który mógłby zrobić wiele, aby tylko oddać mu hołd. Zadanie, jakie miała wykonać wydawało jej się proste, za proste. Lord Voldemort miał jednak swoją wizję, która obejmowała nowego rekruta, najprawdopodobniej chciał go przetestować, sprawdzić czy aby na pewno będzie w stanie się tego podjąć. Vincent Pride zapowiadał się na naprawdę dobrego czarodzieja, wojownika, który ze swoim intelektem mógł naprawdę wiele zdziałać. Przerażająca aura, która go otaczała była na swój sposób piękna, szlachetna, przez co Ingrid potrafiła spojrzeć na niego z innej perspektywy. Rozmawiając z nim o planie wydawał się naprawdę podekscytowany i chętny do działania, niemalże się rwał do tego, aby szerzyć śmierć i zniszczenie. Niesamowity chłopak, który mógłby być wzorem do naśladowania przez wielu innych Śmierciożerców i popleczników Czarnego Pana. Spotkała go tuż przed zebraniem, które miało zakończyć obóz, a to wszystko dzięki nieprzerwanej obserwacji swojego pupilka, Desiderii, która wykonała swoje zadanie wyśmienicie. Był interesujący, aż szkoda, że nie mogła jeszcze trochę śledzić jego zachowań. Musiało jej wystarczyć to, czego zdążyła się już dowiedzieć. - Nie nawal. Czarny Pan nie będzie zadowolony, jeśli cokolwiek się nie powiedzie, a wierz mi. JA cenię swoje życie – powiedziała mu do ucha bezbarwnym, suchym głosem, który w pewnym momencie przeszedł w niebezpieczny, ostry warkot. Wręczyła mu pakunek, zawinięty w skórzane płótno i rękawicę, która wydawała się emanować czymś dziwnym, jakimś niezidentyfikowanym rodzajem magii. Zostawiając go, rzuciła mu na odchodne chłodne spojrzenie, które sugerowało, że prawdopodobnie pokładała w nim nadzieje. Nie mógł nawalić, inaczej plan Lorda Voldemorta się nie powiedzie, co za tym szło – wprawi się w bardzo niedobry nastrój, delikatnie rzecz ujmując. Tego chciała uniknąć. Przedzierając się niemalże niezauważalnie przez zbiorowisko uczniów, rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku Evana Rosiera, gdy zaczęło się dziać coś dziwnego. Ciche zamieszanie, zaczęło robić się coraz głośniejsze, aż w końcu uczniowie nie mogli już ustać w miejscu. Skinęła chłopakowi krótko głową, po czym ruszyła dalej, kątem oka obserwując poczynania dyrektora. Szybko jej uwaga została skupiona na kolejnym obiekcie, a do jej głowy przyszedł dosyć ciekawy plan, który zamierzała wcielić w życie. Chwilę później znalazła się tuż przy Aristos Lacroix i tym dziwnym chłopaku, którego trzymała za rękę. Jak uroczo, para. Przez chwilę spoglądała na nich w milczeniu, po czym zwróciła się do O’Connora. - Nie powinno Cię tu być – powiedziała ostro, po czym skinęła głową na dziewczynę i wskazała dłonią miejsce, które było nieco odosobnione, jednak biorąc pod uwagę rozgardiasz, który zapanował na terenie obozu, to nikt nie zwróciłby nawet na nie uwagi. Każdy działał tak, aby uratować siebie samego, ot instynkt samozachowawczy, jak zwierzyna. - Nie patrz tak na mnie swoimi niebieskimi oczami, dziewczyno – powiedziała Ingrid, po czym dyskretnie odsłoniła rękaw, aby na ułamek sekundy odsłonić mroczny znak widniejący na jej przedramieniu. Przycisnęła Aristos do pnia drzewa i przysunęła usta do jej ucha: - Wiem, co zrobiłaś w domu Whisperów. Co powiesz na to, żeby znów udowodnić swoje oddanie Czarnemu Panu? – mruknęła, a jej pytanie wcale nie brzmiało jak pytanie, chociaż mogło na nie wyglądać. To był rozkaz, a jej ton nie znosił słowa przeciw. Widząc, że Gryfonka spoglądała na nią zaintrygowana, Ingrid pozwoliła sobie kontynuować. Nie przerywała kontaktu wzrokowego, jakby starała się zaczerpnąć trochę jej duszy, dowiedzieć się co skrywała za tą maską pięknej, filigranowej buźki. Odwróciła głowę lekko w bok i zmrużyła ciemne oczy, spoglądając na Pana Pride’a, który zdecydował się w końcu do niej dołączyć. Świetnie. Odsunęła się od Lacroix i mruknęła: - Poczwaro, do mnie. Tuż przy nich pojawił się domowy skrzat odziany w stare szmaty, które ledwo się trzymały jego suchego, brudnego ciała. Na rozkaz swojej pani wyciągnął dłonie w stronę Aristos i Vincenta, czekając na ich reakcję. |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 15:09 | |
| Nie spodziewała się ujrzeć na polanie tylu uczniów - wyglądało na to, że dyrektor zgromadził tu całą brać obozową, wliczając w to nauczycieli i aurorów. Dostrzegła w tłumie Francisa, uniosła dłoń, odwróciła się by odezwać się do Cu, jednak donośny huk i kolejny, zaraz po nim, zagłuszyły jej słowa. Zdezorientowana zmarszczyła brwi, a bławatkowe spojrzenie napotkało czarne ślepia Rosiera, jak zwykle wyłaniającego się z tłumu, łatwego do zlokalizowania przez swój wzrost i poważną minę. Zatrzymała się w środku tego zamieszania, patrząc w przystojną twarz przyjaciela, szukając w niej podpowiedzi, znajdując zaś ślady napięcia i niezadowolenia. Uniosła brwi, jednak nim zdążyła wyszarpnąć dłoń z uścisku Cu, by podejść do Evana, na jej drodze pojawiła się kobieta, której twarz mgliście kojarzyła z obozowych zajęć. Czyżby Ingrid? Po raz kolejny tego dnia jej brwi powędrowały w górę, a to najwyraźniej wcale nie był koniec wrażeń. Skrzywiła się, gdy kobieta warknęła do Irlandczyka, a potem jeszcze przez parę sekund śledziła go wzrokiem, obserwowała jak podchodzi do Soleil, jak kładzie jej dłoń na ramieniu. Nie było czasu na pogardliwe prychnięcie, bo Ingrid, zachowując się o dziwo w sposób wyjątkowo nieroztropny, właśnie podwijała rękaw. Bławatkowe tęczówki zalśniły zagadkowo, a usta wygięły się w uśmiech, krótki, chłodny, zadowolony. Nie protestowała, gdy kobieta odprowadziła ją na bok, nie komentowała, gdy przycisnęła ją do drzewa, gdy jej oddech musnął skórę Aristos. Była spokojna, przynajmniej na zewnątrz. - W domu Whisperów zrobiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Skąd podejrzenie, że mogłabym nie zrobić tego teraz? - odparła pytaniem na pytanie, odwracając głowę i napotykając spojrzenie drugiej kobiety. W niebieskich oczach Gryfonki migotało zniecierpliwienie, ciekawość, fascynacja, pojawiło się w nich coś, czego nie powinno być w oczach nastolatki, co nigdy nie powinno mieć dostępu do niewinnego, czystego serca. Drgnęła niespokojnie dopiero w chwili, w której z mroku wyłonił się Vincent. Jej spojrzenie zamgliło się na moment, oczy powędrowały w stronę obozowiska, szukając Evana, cienia potwierdzenia, że ten wie co się dzieje, nie napotkały go jednak. W rosnącym rozgardiaszu, zamęcie, w szumie i krzykach nabierających siły nie było już nic znajomego, nic bezpiecznego. Tylko dwie paru oczu wbijające w nią uważne, wyczekujące, pełne rozkazu spojrzenie i domowy skrzat, pojawiający się niespodziewanie tuż obok. Aristos odetchnęła, posyłając kuzynowi uśmiech, który mógł jednocześnie być pozdrowieniem i przekleństwem, a potem pozwoliła, by skrzat chwycił ją za dłoń. - Do dzieła. |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 15:26 | |
| Już widząc tłumy uczniów na polanie, którzy nie mieli najmniejszego pojęcia co się dokładnie dzieje, Vincent podejrzewał, że zaczyna się kolejna z atrakcji. Na oficjalne zakończenie tej wakacyjnej rozrywki było za wcześnie, za mało oficjalnie i co najważniejsze - zbyt zagadkowo. Chyba, że to jakaś dziwna tradycja Hogwartu, wtedy wszystko nabierałoby sensu. Słowa dyrektora rozwiały jego wątpliwości w tym konkretnym punkcie, ale zaczął się czymkolwiek przejmować dopiero, gdy podeszła do niego Ingrid. Ach, te pamiętne zajęcia ze strzelectwa, jakże mógł zapomnieć? Musiał przyznać, że kobieta była dużo chłodniejsza i ...kamienna, jeśli mógł użyć tego określenia, niż wtedy, gdy rozmawiali w otoczeniu innych uczniów. Nie powinien się dziwić, w końcu bynajmniej nie stresowały ją pomysły Dumbledore'a. O nie, rzecz była o wiele zabawniejsza, ale i bardziej ryzykowna, biorąc pod uwagę możliwość niezadowolenia Czarnego Pana. Vincent w tym wypadku nie mógł się poszczycić wybitnym instynktem samozachowawczym, bo widok Voldemorta w furii zwyczajnie go ciekawił, jednak zdrowy rozsądek na szczęście obejmował panowanie i hamował chłopaka przed niektórymi niezdrowymi zapędami, szczególnie, jeśli te miały doprowadzić do jego zguby. Wysłuchał słów Ingrid ze stoickim spokojem i tym uśmiechem na twarzy, który był tak niepokojąco niewinny w świetle nadchodzących wydarzeń. W końcu nie obawiał się, miał przed sobą świetną zabawę. - O mnie się nie martw, wszystko doprowadzam do końca. - oznajmił spokojnie, a chwilę potem znów został sam ze sobą, obserwując jednocześnie zbieraninę uczniów kotłującą się niedaleko niego. Gdzieś zobaczył Jasmine, do Pierunn zaś uśmiechnął się delikatnie, Evana zignorował, za O'Connorem przez kilka sekund wodził wzrokiem, by w końcu wrócić uwagą do nauczycielki strzelectwa, która ucinała sobie małą pogawędkę z Aristos. To ten moment, pomyślał uśmiechając się do siebie w duchu, by następnie skierować swoje kroki właśnie w tamtą stronę. Wyłonił się tuż obok kuzynki, witając ją z tym samym uśmiechem, którym ona przywitała jego, zaś spojrzeniem zdawał się podejmować próby przewiercenia jej na wylot. - Pięknie wyglądasz. - rzucił do niej wręcz szarmanckim tonem, zaś oczy na moment rozszerzyły się. Trwało to dosłownie sekundę, ale wiedział, że młoda Lacroixa to zauważyła. Pozwolił, by skrzat i jego chwycił za rękę, a potem... Nie było ich. Zniknęli w najbardziej odpowiednim momencie, wśród jednego wielkiego chaosu.
zt x3 |
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 17:51 | |
| Chiara pojawiła się na polanie tuż przed wyznaczoną godziną, kiedy panował już na niej całkiem spory tłok. Instynktownie zaczęła szukać tej jednej, konkretnej twarzy, chmurnych, ciemnych ślepi i sylwetki, którą rozpoznałaby z zamkniętymi oczami. Coś jednak rozproszyło ją, zanim zdążyła zlokalizować Rosiera pośród tych wszystkich ludzi, którzy znaczyli dla niej mniej niż nic. Coś znajomego we fryzurze, echo głosu, który poruszał dziwne struny w jej wnętrzu, krok, który zdawała się pamiętać. Dem. Obwiniała się o jego zniknięcie i w tej chwili porzuciła myśl o odnalezieniu Evana, zamiast tego przepychając się przez tłum w kierunku kogoś, kto przywiódł jej na myśl byłego kochanka. Nie miała jednak dzisiaj szczęścia, hałas idący od strony obozu wzmagał się niepokojąco, ludzie zaczynali panikować, na twarzach wielu widać było strach albo przynajmniej dezorientację. Włoszka skoncentrowana na zgoła innych sprawach nie zauważała, że niebo co jakiś czas rozświetlają błyski typowe dla zaklęć, że nauczyciele częściowo zniknęli z polany kierując się w stronę obozu, a sam Dubledore trzyma w ręku różdżkę. I dlatego, właśnie dlatego, że nie pochłaniało jej to, czym zajmowała się cała reszta, jej oczy zatrzymały się na Aristos i Vincencie. Tych dwoje nie powinno znajdować się w odległości mniejszej niż dobrych kilkadziesiąt metrów, tymczasem niemalże trzymali się za ręce. Zanim zdążyła cokolwiek z tego zrozumieć, zniknęli, rozpłynęli się w powietrzu, wsiąknęli w ziemię. Z tego co wiedziała, na terenie obozu nie można się było teleportować... Wtedy zatrzymała spojrzenie na Ingrid, której nie znała, ale jej twarz mignęła jej w szyderczym tłumie, który oglądał jej próbę, który czerpał satysfakcję z obserwowania jak męczy się z rozkazem zamordowania Charlusa Pottera. Z ust Chiary wypłynął rwący potok włoskich przekleństw. Nie miała czasu zajmować się znajdowaniem Dema, wiedziała, że w tej chwili powinna powiadomić kogoś, o tym co widziała. I choć nie uśmiechało się jej wcale udawanie rycerza na białym koniu i to takiego, który cwałuje na pomoc Aristos, po tym co widziała na przyjęciu powitalnym Lasarusa, zdecydowanie nie uśmiechało jej się zostawiać Gryfonki na pastwę losu. Zwłaszcza, że wiedziała, że gdyby Rosier kiedykolwiek dowiedział się o tym, pewnie łatwo by jej nie odpuścił. Poirytowana zaczęła się więc przepychać przez spanikowany tłum na drugi koniec polany, po drodze napotykając się na zdezorientowanego Connora. Obrzuciła go pogardliwym, taksującym spojrzeniem i wygięła wargi w kpiącym uśmiechu. - Zdaje się, że przeoczyłeś ten moment, w którym ktoś ukradł Ci pannę. – odezwała się do niego chłodnym tonem, choć właściwie nie miała mu do zarzucenia nic konkretnego, poza lekkomyślnością. - Chodź. – odezwała się krótko i zacisnęła zadziwiająco mocno palce na jego nadgarstku. Nie zauważyła, że ta mała dziwaczka Sol lezie za nim albo z nim, jak kto wolał. Nie obchodziło jej to, ona chciała znaleźć Rosiera. W końcu dostrzegła go gdzieś ponad tłumem, czujnego, z wyciągniętą różdżką, co pewnie całkiem było rozsądne biorąc pod uwagę fakt, że krzyki i odgłosy przypominające odrobinę walkę, nieuchronnie się do nich zbliżały. - Rosier. – tym jednym słowem planowała przywołać do siebie jego spojrzenie, przepchnęła się pomiędzy ostatnią grupką osób i puściła Cu, odruchowo wycierając dłoń w materiał czarnych spodni. - Vincent gdzieś zniknął z Aristos. – wycedziła, nie bawiąc się w powitania i owijanie w bawełnę. Nie mieli raczej zbyt wiele czasu. Nie wiedzieli, co się stało, gdzie teraz przebywali, dlaczego była z nimi Ingrid... No i prawdopodobnie niedługo mieli mieć prócz tego własne problemy. - Mówiąc zniknął, mam na myśli teleportował się i tak, wiem że to niemożliwe. – dodała, bo jej słowa mogły być trochę nieprecyzyjne, a nie chciała, żeby Rosier bezmyślnie rzucił się ich szukać.
Hałasy wciąż się zbliżały, nauczyciele stanęli na brzegach polany z wyciągniętymi różdżkami, honorowe miejsce na środku pozostawiając dyrektorowi, który pozostawał na lekkim podwyższeniu.
Można pisać posty, ale nie trzeba. Macie czas do jutra, do 10, potem dam posta MG. |
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 21:00 | |
| Pojawił się na polanie jeszcze przed godziną, która wyznaczona została jako początek drugiego etapu obozu. Etapu, o którym nikt nic nie wiedział, chyba prócz samego Albusa Dumbledore’a i może garstki wtajemniczonych nauczycieli. Sam Franz nie lękał się jednak żadnej przeszkody, chociaż musiał przyznać, że nie spodziewał się tego, iż wydarzenia potoczą się same, będą rządziły się własnymi prawami. Skąd wiedział, że coś jest nie w porządku? Nie zauważył teleportacji niektórych z obecnych, jednak jego spojrzenie padło na chwilę na Aristos, której po jakimś czasie brakowało wśród zebranych. W dodatku, sam dyrektor uniósł swoją różdżkę, a z niedalekiej odległości słychać było odgłosy walki. Czyżby obóz wymknął się organizatorom spod kontroli? - Ciekawe. – mruknął tylko, stając obok Jasmine i uśmiechając się nawet delikatnie. Nie wiedzieć czemu, taki bieg wydarzeń mu odpowiadał. Nagle zapomniał o wszystkim, co dotychczas wydarzyło się na wyjeździe. O zdanym egzaminie z teleportacji, o brutalnej walce z Kaynethem, o wygranym pojedynku z młodym Carrowem, a nawet o tym przeklętym Vincencie, który śmiał przejść przez las połączony z jego ukochaną czarodziejskim rękawem. Mimo że Niemiec wiedział, że takie były zasady toru przeszkód, jakoś nie trawił tego chłopaka już od pierwszej chwili, w której go zobaczył. Może dlatego, że ten nie znał zbyt wielu osób, a zerkał często w kierunku panny Vane. Właśnie, tego nowego hogwarckiego przybytku także nie było na horyzoncie. Krueger rozglądał się po spanikowanym tłumie, dobywając zza pasa swej różdżki i uważnie analizując sytuację. Nie dostrzegł tylko nieobecności niejakiej Ingrid, bowiem ją kojarzył jedynie z zajęć obsługi broni strzeleckiej, a jej osoba nie zaprzątała zbyt długo głowy siedemnastolatka. - Nie ma Aristos. I tego nowego. Vincenta? – oznajmił krótko, nie będąc pewnym imienia nieznajomego. To nie miało jednak teraz większego znaczenia. Zamęt i głośna wrzawa otrzeźwiły umysł Franza i uświadomiły go w przekonaniu, że bez boju się nie obejdzie. On zaś nie miał nic przeciwko zbroczeniu swoich dłoni krwią. Mógł obawiać się tylko jednego – przed kim tym razem przyjdzie mu stanąć. Strach jednak nie zagościł na długo w sercu młodzieńca, kiedy ten spojrzał tylko w oczy swojej drugiej połówki. Musiał chronić ją za wszelką cenę, choćby miał oddać życie w starciu z samym Voldemortem, któremu na razie był przychylny. - Stań za mną! – wydał lakoniczny rozkaz, który skierował do swojej czarnej ślicznotki. Dziewczyna jednak nie miała zamiaru go słuchać. Sama wyciągnęła różdżkę, a jej zachowanie spotkało się z gniewnym spojrzeniem ukochanego. Niemiecki czarodziej, chociaż wściekły, pewien był, że nie przekona jej do swoich racji i nie odwiedzie od planów wzięcia udziału w pojedynku. - Przynajmniej trzymaj się blisko mnie. Nie pozwolę, by jakikolwiek pies dosięgnął Cię swoim zaklęciem. – dodał więc po chwili, o wiele spokojniejszym tonem, choć jego dusza nie mogła zaznać spokoju, dopóki panna Vane narażona była na niebezpieczeństwo. Chłopak początkowo nie pomyślał o niej i dlatego cieszył się, że wreszcie na obozie dzieje się coś ciekawego. Teraz jednak, gdy drżał o swoją lubą, najchętniej kazałby pakować Jasmine manatki, każąc wracać do bezpiecznego Gard Manor. Pokazał swojej dziewczynie gestem dłoni, by poszła za nim. Sam ruszył zaś w kierunku, z którego dało się słyszeć odgłosy bitwy. Zacisnął mocniej palce na drewnianej różdżce, przepychając się przez tłum rozwrzeszczanych i wystraszonych uczniów, po czym stanął na skraju polany, w pobliżu grona pedagogicznego, gotów bronić tych, na których zależało mu najbardziej. W międzyczasie rzucił też porozumiewawcze spojrzenie Rosierowi, jakby próbował z jego twarzy wyczytać, czy wie, co się dzieje. |
| | | Cú Chulainn O'Connor
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 22:27 | |
| Kiedy napotkał lekko nieobecne spojrzenie Soleil pozwolił sobie na ciche westchnienie. Doprawdy, że ta dziewczyna jeszcze była w jednym kawałku to był cud i każdy przyzna mu rację, kto spędził z Gryfonką przynajmniej godzinę. Gdyby Cu miał wgląd w przyszłość zapewne nazwałby Sol Pomyluną Huncwockich lat. Niestety nie miał, a Pomysol już nie brzmiało tak dobrze. Naprawdę lubił tą dziewczynę, te wszystkie komentarze bynajmniej nie wynikały ze złośliwości czy niechęci względem niej. Po prostu czasem były takie fakty, którym się nie dało zaprzeczyć. Zanim odpowiedziała mu cokolwiek(o ile miała zamiar) złapał ją za nadgarstek i pociągnął w stronę miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu zostawił Aristos z Ingrid. Już na pierwszy rzut oka mógł zauważyć, że obie przedstawicielki płci pięknej zniknęły, co skwitował ściągnięciem brwi i szybkim rozglądnięciem się na boki, by jak najszybciej zlokalizować Lacroix. Była z nauczycielką, więc nic jej nie groziło. Prawda? Zdołał zrobić raptem dwa kroki, gdy przed nim pojawiła się nagle Chiara. Jej mina nie była zachęcająca ani skłaniająca do przyjaznych stosunków, ale nie chodziło teraz o nawiązywania znajomości na resztę życia, okoliczności też do tego nie zachęcały. Uwagę na temat skradzione Ari skwitował złośliwym uśmiechem, który miał jednak w sobie nieco więcej niepokoju niż faktycznej zgryźliwości. - Owszem, zauważyłem ten fakt. - odparł, z zaskoczeniem reagując na fakt, że Krukonka bezceremonialnie pociągnęła go za sobą jak szczeniaka. Nastrój nie uległ poprawie, kiedy zaprowadziła go do nikogo innego jak do ...Evana. No świetnie, po prostu fantastycznie. Irlandczyk zmierzył go krótkim, chłodnym spojrzeniem, po czym ponownie skierował wzrok na di Scarno. Sam również wyciągnął różdżkę, a kiedy usłyszał wzmiankę o Vincencie zacisnął na niej mocniej palce. Niech to szlag. Miał go tuż pod nosem, kto wie czy nawet nie byli ze sobą na któryś zajęciach, a teraz zniknął gdzieś z Aristos, chociaż teoretycznie nie powinno do tego dojść. Był na siebie zły, że odszedł do Soleil, ale skąd mógł wiedzieć, że zostawiając Gryfonkę z nauczycielką coś takiego się wydarzy? Czy w dzisiejszych czasach już nikomu nie można ufać? - Jest jakikolwiek sposób na zlokalizowanie ich? Albo może ktoś ma jakieś sugestie gdzie mogli się udać? Użył liczby mnogiej, choć wybitnie kusiło go pominięcie Rosiera w tej całej sytuacji. Teraz jednak w pierwszej kolejności liczyło się dobro Lacroix, a ich niechęć mogła poczekać. Niech on tylko dostanie Vincenta w swoje ręce - jeśli nie za to co zrobi jego dziewczynie, to na pewno za to co już kiedyś zrobił. |
| | | Daemon Blackrivers
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 22:57 | |
| Powrót do Anglii, był pełen niepokoju, wewnętrznego poczucia, że tak bardzo nie pasuje do deszczowej ojczyzny, że ledwo wysiadł z pociągu na dworcu King Cross, a już chciał wracać w zimne i skute lodem góry Tybetu. Małe mieszkanie w centrum miasta również nie przyprawiło go o radosny podskok szczęścia, godny wyczynowego akrobaty. Wręcz przeciwnie, widząc mieszkanie puste, nieumeblowane i pełne pajęczyn jeszcze raz zatęsknił do ciasnej i ciemnej klitki jaka służyła mu za pokój przez ostatnie parę miesięcy. Tylko podłoga, służąca mu za łóżko przypominała mu o twardej pryczy. I tylko wtedy na chwilę zapominał, że wrócił. Do szarej rzeczywistości, do miejsca w którym czuł się obco, kraju, w którym nie miał nic i nikogo. No prawie nikogo. Przekroczenie progu Hogwartu na następny dzień, kilka dni po zakończeniu roku szkolnego też nie należało do łatwych rzeczy. Przekonanie Albusa Dumbledore’a, że jego zniknięcie było tylko odruchem na śmierć rodziców była natomiast bułką z masłem. Nawet nie musiał się tłumaczyć. Z drugiej strony miał niejasne wrażenie, że uperdliwy staruszek z Tybetu maczał paluszki w tym, by nie musiał zbytnio się gimnastykować, by wrócić do barw domu Salazara Slytherina i udawać, że wszystko jest w porządku. Przy okazji dowiedział się, że zaczął się obóz wakacyjny i jak bardzo chce może na niego pojechać. Głupio w sumie było odmówić, więc się wpisał. W niczym mu to nie przeszkadzało, a mógł coś zyskać. O tym, że czuł irracjonalną potrzebę, by zobaczyć Tanję i Chiarę, nie można było zaprzeczyć.
Jak chyba wszyscy, wyszedł z namiotu na kolejny apel. Ubrany w podkoszulek, koszulę i wytarte jeansy, z Lokim na ramieniu przemierzał obozowisko, kierując się w stronę miejsca, gdzie zbierali się wszyscy. Z lekkim uśmiechem zajął miejsce pomiędzy innymi Ślizgonami, spoglądając na dyrektora Hogwartu siedzącego na rozchybotanym krześle i informującego ich, że tak naprawdę już koniec obozu. Ledwo się rozpoczął, a on już go kończył. Roześmiał się, kiedy usłyszał jak jeden ze stojących koło niego Ślizgonów zażartował trochę niewybrednie na temat dyrektora. Bezwiednie zaczął się rozglądać, szukając znajomych kształtów, koloru włosów, błysku w oku. Niestety na próżno. Ani jednej ani drugiej. A wiedział, że na samym obozie są. Nie miał jednak okazji by z nimi porozmawiać. I chociaż Tanja wiedziała o tym, że żył dzięki plikowi listów, który wysłał jej w ciągu ostatnich paru miesięcy, Chiarze był winien wyjaśnienia. Czuł, że jest jej winny chociaż tyle, zanim uświadomi ją, że zaczęli należeć do dwóch różnych światów. I właśnie wtedy kiedy wyłapał znajomy kontur ciała, włoską urodę, która tak go urzekła, właśnie wtedy, kiedy już kierował się w jej stronę, wybuchło zamieszanie. Obrócił się powoli w kierunku skąd dobiegały huki, błyski świateł i krzyki. Loki, schował się pod jego koszulkę, a guz na jego czole świecił się czerwonym światłem. Przełknął ciężko ślinkę. Nie to żart. Nie mogli, przecież…i właśnie wtedy kiedy bił się z myślami, lekko zgiał się wpół. Lewy bok palił niemiłosiernie. Nie zauważył jak mijała go Lacroix w towarzystwie starszej czarownicy i jakiegoś obcego chłopaka. Skupiony na jednym fakcie, widział wszystko dookoła siebie zamazane, niewyraźne. Byli tu Śmierciożercy. A cholerny Chang, zamiast ograniczyć się do samej trucizny, zrobił mu jeszcze czujkę. Szlag by to. I zapewne wrodzony egoizm i instynkt samozachowawczy w normalnej sytuacji kazałby mu uciekać. Wziąć przykład z tych, którzy go otaczali i brać nogi za pas, zostawić wszystko Dumbledore’owi i reszcie grona pedagogicznego. Jednakże od paru miesięcy wykazywał się też zbyt dużą dozą empatii i przywiązania do kogoś, kogo normalnie by omijał szerokim łukiem, by nie zniszczyć tej odrobiny niewinności, którą posiadała. Jednak był uzależniony jak narkoman od heroiny, był uzależniony od jej obecności, zapachu, pisma. Wszystkiego co się z nią wiązało. Potrzebował jej, by wejść w krąg światła, życie, które wydawałoby się nie dla niego. Uciec od losu, który przygotował mu cały sztab przodków. Kiedy więc Loki zaskrzeczał mu do ucha, poczuł się tak jakby ktoś go obudził. - Śnieżka. – szepnął pod nosem i wyprostował się. Zaczął się kręcić w kółko, aż w końcu zaczął przeciskać się przez tłum zszokowanych i nie widzących co się dzieje uczniów. Długo szukał znajomych czarnych włosów i niebieskich oczu. Ale gdy już zobaczył ją, przystanął, odetchnął z ulgą i uśmiechnął się. Stała tam, z różdżką w dłoni, ściskając ją tak mocno, że to był cud, że drewno nie złamało się. Porównanie jej do Walkirii nie byłoby w jego mniemaniu wielką przesadą. No ale cóż…zakochany to i dziwne porównania miał. Podszedł do niej, starając się udawać, że wcale, a wcale nie był zdenerwowany. Położył dłonie na jej ramionach i walczył z pokusą uściskania jej jak jakiś wielki misiek, a potem zabrania jak najdalej stąd. Najlepiej na Hawaje lub jakieś inne Karaiby. - Liczyłem na to, że po powrocie spotkamy się w innych okolicznościach przyrody. Wiesz, kalie, ptaszki, jakiś strumyczek. Nie powiem inaczej to zaplanowałem. – lekko się zaśmiał i chwycił ją za rękę. – Ale myślę, że celowanie różdżkami możemy sobie odpuścić i może poszlibyśmy gdzieś gdzie jest ciszej? – i bezpieczniej., pomyślał, ale nie powiedział tego na głos.
|
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 23:18 | |
| Niepozorne dziewczę delikatnie stąpało pośród otaczających ją pomiotów matki natury, lazurowe ślepia lokując jednak na nieboskłonie. Wszechobecny błękit stopniowo ustępował miejsca bezgranicznej czerni, tworząc aurę całkowicie odbierającą energię na ogół pełnej werwy krukonki, mającej w danej chwili jawną ochotę zalec gdzieś samotnie i nie wyściubiać noska do czasu, aż na zewnątrz nie zapanuje permanentny ład w postaci gorejącego słoneczka.- Eh.- Burknęła pod nosem, przenosząc spojrzenie na nieco bardziej przyziemne kwestie. Była u celu. Błogą, skąpaną w uwodzicielskich barwach zieleni polanę zaczęły oblegać wszelakiej maści jednostki czarodziejskie. Gwen czym prędzej przecisnęła przez makówkę rozciągniętą bluzę, zaciągając się zapachem ulubionych perfum, stale goszczących bawełniany materiał. Zarys uśmieszku na krótką chwilę przyozdobił lico niewiasty, w mgnieniu oka ustępując miejsca nieskrępowanej obojętności. Rozejrzawszy się dookoła doszła do wniosku, że zdemoralizowanych studentów magii czeka kolejne zgrupowanie anonimowych-alkoholików-lub-seksoholików (niepotrzebne skreślić). Westchnąwszy cicho splotła ręce na wysokości klatki piersiowej i ustawiając się na uboczu wlepiła osowiały wzrok w osobę dyrektora. Ochota dziewoi na jakiekolwiek spotkania AA w przeliczeniu na dziesięciopunktową skalę plasowała się gdzieś pomiędzy zerem, a... zerem. Jednak swoje trzeba było odbębnić. Blondwłose dziewczę bez większego zainteresowania wpatrywało się w oblicze staruszka, przypadkowo zapominając uruchomić zmysłu słuchu, gdy ten postanowił obwieścić wszystkim powód ów zbiorowiska. Innymi słowy, wywód Dumbledore'a ominął krukonkę szerokim łukiem i stałaby nadal w miejscu, niczym słup soli, gdyby nie fakt, iż w bardzo krótkich odstępach czasu wydarzyło się kilka rzeczy. Najpierw senną ciszę przerwał huk, jakby ktoś wystrzelił z mugolskiej broni palnej, na co Gwen, nieco zbita z pantałyku, zachwiała się, w ostatnich chwilach utrzymywania równowagi dostrzegając ruch dłoni dyrektora, owocujący wyciągnięciem przezeń różdżki. Już na klęczkach gorączkowo przeszukała kieszenie, dobywając jedynego oręża, które nadawało czarodziejom wyraźnej przewagi ponad resztą ludzkości. Po karku dziewczyny przeszło mrowie, a w gardle stanęła wielka gula. Ogarnęła ją panika. Widoczne zaniepokojenie na twarzy jednego z największych magów w historii nie zwiastowało nic dobrego, jednocześnie wskazując, iż wydarzyło się coś nieplanowanego. Gwen nie miała złudzeń: wpadli w tarapaty. Poczuła mdły, nękający uścisk w żołądku i znowu dopadło ją poczucie beznadziejności, które dręczyło ją za każdym razem, gdy brat opowiadał o zagrożeniach czyhających na rodziny sprzeciwiających się czarodziejowi nazywającemu się lordem jednostek. Drobna kropelka potu nieomalże niezauważalnie prześlizgnęła się po facjacie blondynki, co tchu rozważającej wszelakie możliwe opcje. I mimo, że każda z czynności zdawała się trwać wieczność, od momentu upadku do podjęcia ostatecznej decyzji o dalszych działaniach minęło zaledwie pięć sekund. Gwen uniosła z podłoża swe zgrabne cztery litery i z rosnącą determinacją wyciągnęła przed siebie smukłą dłoń, w której znajdowało się jej największe, zaraz po uroku osobistym, uzbrojenie. Nie po to dawała się maglować każdego lata w dziedzinie wszelakiej magicznej obrony, by jedynym, co zrobiłaby, było zwinięcie się w kulkę i drżenie ze strachu. If Voldemort's raising an army then I want to fight! |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 23:54 | |
| Przyjechanie na obóz chyba miało jakieś pozytywne strony. Tanja w ferworze zajęć nie myślała tyle, przez co nie skupiała się na wspomnieniach, złych snach, które coraz rzadziej ją nawiedzały. Oczywiście nadal wodzono za nią wzrokiem, a gdy w ręce Gryfonki dostał się egzemplarz ów wydania, który dotyczył pożaru w jej domu poczuła się jeszcze gorzej. Ciągłe kpiny i pytania zaczynały jej ciążyć. Nie poznawała dawnej siebie. Byłą zamknięta w sobie, zahukana i jakby... nieobecna. Zatraciła gdzieś w tym wszystkim siebie... a może ona zawsze taka była? Wrażliwa, spokojna i poukładana? Może jej ironia i podły charakter były reakcją na ból? To była jej obrona, która miała ją chronić przed światem? Prawda była gdzieś po środku. Z czasem sama by doszła do tego, kim jest ta dziewczyna, na którą patrzy w lustrze. Przybyła na polanę sporo przed czasem, trzymając w ramionach Rubina. Zwierzak nie pozwolił się zostawić w namiocie, a ona nie miała serca go zostawiać. Opiekował się nią i niepodobnie do niego podsuwał jej jedzenie, odmawiając go sobie. Uroczy futrzak. Nie on jeden troszczył się o byt Tanji. Michael po tym feralnym "zakładzie" wykazał się niewątpliwą cierpliwością i Everett od tamtej pory nie odważyła się przy nim płakać, smutać czy chociażby skrzywić. Chciała, by nie żałował swojej decyzji poświęcania jej tak wiele czasu. Była mu wdzieczna... ale czy tylko? Jej rozmyślania przerwało przemówienie Dumbledore'a. Zmarszczyła nos. Ostatnie zadanie? Nie zdążyła nawet się dobrze zastanowić, gdy nagle wybuchła panika. Dziewczyna walczyła z mijającym ją tłumem. Wyjęła różdżkę i zaczęła się kierować w przeciwnym kierunku jak reszta. Chciała dostać się tam, gdzie nauczyciele. Po wakacjach, w których przeżyła piekło nie bała się już niczego. Prawie. Zaczeła się rozglądać za bliskimi. W oddali dojrzała czuprynę Michaela. Nie było możliwości, aby się do niego dostać, tłum wręcz ją porwał w przeciwnym kierunku. Uwolniła się dopiero gdzieś w okolicach Krukonów. Złapała Aerona za ramię i posłała mu spojrzenie pełne wdzięczności. -Cześć. Chyba musimy się szykować na małe fajerwerki... -mruknęła niechętnie i zrobiła parę kroków w przód. Rubin wyrywał się z kieszeni, a Tan zaczęła go tam upychać. Poczuła wtedy, jak ktoś kładzie jej ręce na ramionach. Poderwała wzrok. Nie spodziewała się go. Nie teraz. Nie tu. Otworzyła szerzej oczy i rozchyliłą wargi, nie mogąc nic powiedzieć. Kompletnie nic. Dopiero drapnięcie pazurkami przez Rubina ją otrzeźwiło. Sykneła cicho i przyłożyła palec do ust. -Raven... znaczy się, Daemon... co..co Ty tu robisz? -zapytała, wyjmując zaczerwieniony opuszek z ust. Nie wiedziała, jak sie zachować. Był jej bliski, to jasne, ale... tego chyba było za wiele. Lekki dreszcze przeszedł po jej ręce, gdy złapał ją za rękę. -Iść? Nie, Daemon... ja nie stchórzę. Nie stchórzę po raz kolejny tych wakacji. -bąknęła, święcie przekonana, że on wie o czym ona mówi. Spojrzała ponad ludźmi na źródło zamieszania. Za wszelką cenę chciała się wyrwać i biec w przeciwnym kierunku, niż ciągnął ją Daemon. Może miała by czas, aby wyjść z szoku. Rubin wyskoczył z jej kieszeni, czując kogoś znajomego. -Rubin, zostaw go! -ofukała fretkę, zabierając futrzaka z ramion Daemona. Chyba wszystko stawało jej dzisiaj na przeszkodzie. I wszyscy. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Poczatek Pią 05 Wrz 2014, 23:55 | |
| Stał wsparty leniwie o pień wysokiego jaworu, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie kurtki ze smoczej skóry, podświadomie, odruchowo obracając w palcach wyszczerbione drewno różdżki z czarnego bzu, w czasie gdy ślepia powoli, beznamiętnie przesuwały się po twarzach napływających tłumnie uczniów, od czasu do czasu skupiając uwagę na dyrektorze i członkach grona pedagogicznego wspieranych przez stojących odrobinę na uboczu milczących i czujnych aurorów z Ministerstwa. Zupełnie intuicyjnie zlokalizował położenie Mattiasa, odnalazł szczupłą sylwetkę Chiary, a gdy od niechcenia podążył wzrokiem za jej spojrzeniem, zmarszczył brwi, wyłapując w ścieśnionej chmarze uczniów znajomą gębę Blackriversa. Czy on nie powinien być aby martwy albo przynajmniej, nie wymagając od kapryśnego losu zbyt wiele, zgodnie ze szczątkowymi doniesieniami Proroka, zaginiony? Ktoś pomyślałby, że to wystarczający odwet za jego zuchwałość, ale najwyraźniej nie było co liczyć na podobną łaskawość od losu i teraz był tutaj, nie wiedzieć czemu, chociaż przedtem nie zaobserwował go na żadnych zajęciach ani poza nimi. Bez żalu odwrócił wzrok w drugą stronę, by jeszcze raz przeczesać rozochocony tłum i dojrzeć, że nie było wśród niego panny Lacroix, a wraz z nią, jakże by inaczej, jej irlandzkiego pieska. Zmarszczył brwi, niezadowolony, lecz wówczas podniesiony głos Dumbledore’a wyniósł się ponad gwar rozmów, informując ich o zbliżającym się tajemniczym etapie drugim. Nim jednak zdążył dopowiedzieć ostatnie zdanie, ciszę rozdarł potężny huk dochodzący od strony obozu, a zaraz za nim kolejne, wybuchające gdzieś ponad namiotami przy błyskach i świstach zaklęć. Na polanie w przeciągu sekundy zapanował chaos. Uczniowie oglądali się na siebie, krzyczeli i nawoływali, przemieszczając się zmasowaną grupą w sposób niekontrolowany i bezładny z miejsca na miejsce, grono nauczycielskie dobyło różdżek, starzec Dumbledore znieruchomiał z utrwalonym na pomarszczonej twarzy wyrazem bezbrzeżnego niepokoju. Przemknął wzrokiem po spanikowanych obliczach, starając się rozeznać w sytuacji, jednak przelotne spojrzenie mijającej go Ingrid, o której wiedział, że prowadziła na obozie zajęcia ze strzelectwa, jej krótkie skinienie głowy wystarczyło mu za odpowiedź. To zaplanowana akcja śmierciożerców, inicjatywa Czarnego Pana. Przez jego kark przebiegło mrowienie, zaś żyły wypełniła ekscytacja. Och, wcale nie miałby nic przeciwko, by zobaczyć kilka padających trupów, by uczestniczyć w tym bez wątpienia interesującym widowisku, by dojrzeć w tej zbitej gromadzie, tłoczącej się u wejścia jak bydło na rzeź, czerń szat i biel charakterystycznych masek. Dobył swojej różdżki, czując jak pulsuje mocą i rwie się do walki, wiedział jednak, że jest bezpieczny. Gdzieś po drugiej stronie być może był nawet jego ojciec. Coś tknęło go jednak, by rozejrzeć się dookoła, odszukać Aristos, na wypadek gdyby jej kuzyn postanowił wykorzystać zamieszanie, nigdzie jednak nie potrafił zlokalizować ciemnych włosów i bławatkowych oczu. Drgnął lekko, gdy usłyszał swoje nazwisko, a jego ciemne ślepia skoncentrowały się najpierw na Chiarze, a potem, z pewnym rozdrażnieniem, ale i dezorientacją, na jej towarzyszach. — Na cholerę przytargałaś tu Irlandczyka i tę…? — Nie dokończył, obrzucając Soleil pojedynczym spojrzeniem, w którym nie błyszczało nic przyjemnego. Nie kontynuował jednak, wyczuł bowiem, z wyrazu jej ciemnych oczu, ze sposobu, w jaki ściągała brwi i patrzyła na niego w skupieniu, wyczekująco, że coś się wydarzyło, coś innego od całego tego zamieszania, i nie było to nic przyjemnego. Jej słowa wybrzmiały mu w uszach, potwierdzając obawę, czoło zmarszczyło się, mięśnie szczęki napięły i zacisnęły, a usta, zupełnie niepotrzebnie, dopytały imienia, które kojarzył lepiej od tego nowego, hogwardzkiego przydomka: — Vincent… Mattias? Zaklął pod nosem, z różdżki, którą ściskał w zaciśniętej pięści, sypnęło się kilka iskier, gdy przez całe ciało przepłynęła fala gniewu. Niech tylko dorwie tego skurwysyna. Chwycił Chiarę za łokieć, spoglądając na jej piękną twarz, zaciskając palce odrobinę za mocno, wkładając w lekkie szarpnięcie nieco za dużo siły. Odszukał jej spojrzenie, zupełnie ignorując po drodze O’Connora i tę małą Gryfonkę. Nim jednak zdążył dopytać, gdzie poszli, ta odgadła jego intencje i doprecyzowała swoją wypowiedź, informując go o możliwości teleportacji. Zupełnie w warunkach obozowych niedopuszczalnej. — Skrzat — mruknął, marszcząc w skupieniu brwi, bo nie widział też na chwilę obecną żadnego innego rozwiązania. Ale gdzie? Skrzaty są posłuszne swoim właścicielom, czy był to skrzat Mattiasa? Czy zabrał ich do jego domu, wiele mil stąd? Wszystko to były wyjątkowo liche przypuszczenia, niepodparte żadnymi dowodami, wszystko było zbyt niepewne, zbyt chwiejne, łamliwe. Prawda była taka, że nie wiedział, gdzie mogli teraz być i ta bezradność doprowadzała go do szału. Mocniej zacisnął palce na ramieniu Chiary, ściągając na siebie jej spojrzenie, wlepiając w nią parę ciemnych ślepi, które błyszczały teraz czymś niepokojącym. — Czy byli sami? – Wyjmij różdżkę, di Scarno – Czy ktoś im towarzyszył? Mów, to ważne. Gdzieś po jego lewej hałas natężył się, a błyski pojawiały z większą częstotliwością. Zerknął tam odruchowo, widząc mur nauczycieli, a wśród nich, cholera, Kruegera. Co ten idiota wyprawiał? |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Poczatek Sob 06 Wrz 2014, 00:31 | |
| Cóż, nudne zebrania były już chyba wpisane w historię Hogwartu. Jak za pierwszym razem, także teraz wszystkich zebrano na jakiejś godnej pożałowania polance. Ludzie, tak ciężko było zorganizować chociaż coś z dachem i ścianami żeby nie wiało? Od czego mieli różdżki? Od drapania się po tyłkach? Ci sobie siedzieli wygodnie jak gdyby nigdy nic. Paranoja. Na szczęście udało mu się odbyć te zajęcia w których miał zamiar brać udział. Reszta go nie obchodziła. Czekał więc, tak jak wszyscy na to co powie dyrektor. Każdy tu był. Puchoni, jak to oni, nie prezentowali sobą niczego nadzwyczajnego. Ślizgonów było nawet sporo. Jeśli Arcio dobrze pamiętał, na pierwszym spotkaniu wydawało mu się że jest ich trochę mniej. Wzruszył ramionami. Pewnie źle widzi. Gryfonów też trochę było. Wśród nich zauważył Tanję. Miał nadzieje że u niej wszystko okej. Dziwne historie dochodziły jego uszu dotyczące wydarzeń z jej rodziną w roli głównej. Sam Arcio stał jakby z boku, ze standardową miną typową dla takich okazji. Miną mówiącą "niech to się wreszcie skończy". Myślami był już daleko. Krążyły one gdzieś tam, zahaczając o jego dom, potem wracając do szkoły, i tak dalej. Niestety, gwar rozmów, przetaczających się przez zgromadzenie nie bardzo pozwalał na dłuższe odpłynięcie. Nie mając ciekawszych rzeczy do roboty, przyglądał się hałastrze rozprawiającej o wszystkim i niczym. Dziwne. Wydawało mu się że kogoś brakuje. Już chciał się nad tym głębiej zastanowić, gdy wszelkie rozmowy przerwał donośny głoś Dumbledora. Przynajmniej wstał z tego swojego krzesełka. No i zaczął. Że to prawie koniec, że czeka nas coś jeszcze, bla bla bla. Można by to streścić w dwóch krótkich zdaniach, z których on zrobił chyba z pięć. No dobra. Tylko jedna rzecz Arciowi tu bardzo nie pasowała. Z każdym kolejnym zdaniem wypowiadanym przez nauczyciela, z innej strony nadchodziły niczym fale dźwięki przypominające huk. Widać było że co poniektórzy również zaczęli je słyszeć. Arcio spiął mięśnie. Jeśli to jest to ostatnie zadanie, to chyba wymknęło im się z pod kontroli. Wtedy nastąpiły dwie, a może trzy rzeczy. Dumbledore skończył swoje przemówienie. Z którejś strony nadszedł wyjątkowo potężny huk. uczniowie, tym razem wszyscy, uświadomili sobie że coś jest nie tak. I spora część z nich wpadła w panikę. Niektórzy przepychali się w stronę dyrektora, który sam trzymał różdżkę gotową do użycia. Reszta biegała bez wyobraźni w tą i drugą stronę. Banda przygłupów, pomyślał Arcio. Już miał wycofać się trochę dalej, gdy ktoś chwycił go za ramię. Odwrócił głowę, by ujrzeć Tanję, nie bardzo pewną co się tu dzieje. Uśmiechnął się do niej nad wyraz ponuro, po czym powiedział: - Witaj Tanju. Jestem prawie pewien, że te fajerwerki to nie był pomysł naszego ukochanego dyrektora. - Zauważył że Tan zamierzała iść w stronę największego chaosu. Zdążyła zrobić parę kroków, i gdy Arcio już miał się odezwać, ktoś położył ręce na jej ramionach. Ktoś, kogo pojawienie się tutaj zdziwiłoby bardziej niż obecność SamiWiecieKogo. Dem. Daemon Blackrivers. Nie dość że ten wredny matoł pojawia się po tak długim czasie bez żadnego znaku życia, to jeszcze bezczelnie go nie zauważył. Stał do niego tyłem, tak że nie miał szans widzieć, co Arcio miał zamiar zrobić. Schylił się i podniósł niezbyt dużą, ale dość mocno spróchniałą gałąź. Przy mocniejszym uderzeniu sama się rozpadnie, więc większego uszczerbku na zdrowiu ten głąb nie dozna. W dwóch cichych krokach podszedł do niego, i jednym krótkim zamachem roztrzaskał mu ją na tej jego tępej czaszce. Nie czekając na jego reakcje, powiedział: - Też się ciesze że Cię widzę. Tylko dlaczego zawsze wtedy coś się musi dziać? -. Całe to zajście musiało trochę oszołomić Tanję, toteż szybko dodał: - Niestety, ale przyznaję rację temu tutaj. Radziłbym się oddalić, chyba że chcemy wyglądać jak naleśnik, lub co gorsza ser. Taki z dziurami. - |
| | | Jasmine Vane
| Temat: Re: Poczatek Sob 06 Wrz 2014, 02:03 | |
| Nie dało się ukryć, że czas spędzony dotychczas na obozie był dla Jasmine... dobrze spożytkowany. Miała wokół siebie wszystkie bliskie osoby i na prawdę dobrze się tu czuła. W sumie to jakby traciła wakację na powrót do szkoły, ale obecność lasu i ogromna połać otwartej przestrzeni dawała inne wrażenia niż grube mury zamku. W dodatku miała tutaj Franza wprost na wyciagnięcie ręki. Z nim też się nie nudziła. Znowu przerobili cały wachlarz uczuć, jaki można tylko było czuć wobec drugiej osoby. To ją umacniało w wierze, że Franz był jej pisany. Tak po prostu. Nie mogła narzekać na nudę. Przybyła na miejsce zbiórki razem z Franzem, idąc z nim za rękę. Dziecinny, nieco szczeniacki gest, może nawet znak przynależności, ale Jasmine jakoś on nie przeszkadzał. Mogła się szczycić zdobytym certyfikatem teleportacji i byłą z tego dumna. Na prawdę. Chociaż nie przepadała za tym środkiem transportu. Nie był przyjemny i chyba wolała sieć Fiuu. Popiół łatwo strzepnąć z ubrań i od czego byłą różdżka? Opierała się nonszalancko o pień drzewa, rozglądając się po tłumie zebranych. No tak, zieloni stanowili tutaj znaczną większość. Podniosła brew, gdy dojrzała znikającą w tłumie Aristos z ... Vincentem? -Fakt, właśnie... przed chwilą zniknęli mi sprzed oczu. -zauważyła Jasmine, prostując się. Nawet przemówienie dyrektora nie było w stanie jej odciągnąć od rozmyślań. Szukała znajomych twarzy i aż zamarła, widząc kogoś, kto nie powinien tu być... chyba. -Daemon tu jest... -szepnęła do Franza, nie będąc przekonana, czy się cieszy, czy chce "brata" zabić z zimną krwią. Nie było jej dane o tym pomyślec,gdyż wybuchło zamieszanie. Jas od razu dobyła swojej różdżki i posłała gniewne spojrzenie Franzowi, gdy kazał się za nią kryć. -Coś jeszcze? -zakpiła, stojac ramię w ramię z nim. Miała w myślach przynajmniej tuzin klątw, które mogła by wykorzystać na napastników. Z drugiej zaś strony... przypadek, że działo się to akurat teraz? Nie zdążyła nawet zapytać Kruegera, gdy dojrzała w oddali Chiarę. To wszystko było już wystarczająco popieprzone. -Nie martw się. Nie zdążą. Jestem Vane. Jasmine Vane. -uśmiechneła się kpiąco do chłopaka, rozglądajac się nadal. -Nie uważasz jednak, żebyśmy... -zaczęła, nie kończąc. Czy odwrót nie byłby lepszy? Ta akcja wydawała się zaplanowana przez samego Dumba. I nauczyciele mieli już różdżki w pogotowiu. Nie, nie tchórzyła. Rozpatrywała logiczne rozwiązanie. |
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Poczatek Sob 06 Wrz 2014, 02:11 | |
| Krueger nie kierował się rozsądkiem, a podążał za biciem własnego serca. To zaś nie widziało nikogo poza panną Vane. W obliczu niebezpieczeństwa niemiecki czarodziej zdolny był do bohaterskich czynów, które niewiele wspólnego miały z chłodną analizą sytuacji. Mimo że chłopak próbował rozglądać się po tłumie i domyślić się, co się stało, przedkładał wszystko nad zdrowie Jasmine. Gotów był nawet ponieść chwalebną śmierć w ochronie ukochanej. Nie zastanawiał się jednak nawet nad tym, z kim przyjdzie mu walczyć. Z łotrami, którzy w zdezorganizowanym, obozowym tłumie dostrzegli okazję? Z czasem czysta ciekawość chłopaka i chęć wzięcia udziału w czymś więcej, niż nudnych zajęciach prowadzonych przez grono pedagogiczne, przeradzała się we wściekłość. A co, jeśli ucierpi na tym osoba, na której najbardziej mu zależało? W dodatku niezwykle krnąbrna, sama pchająca się w zew nadchodzącej bitwy? Nic dziwnego, że Franz nie pomyślał o śmierciożercach na poważnie. Być może brał pod uwagę i taką sposobność, ale czy wówczas ktoś nie poinformowałby go wcześniej o biegu wydarzeń? Co prawda, nie należał jeszcze do słynnych, śmierciożerczych szeregów, ale był przychylny Czarnemu Panu, a przynajmniej stwarzał takie pozory. W dodatku Niemiec miał przyjaciela w Rosierze, a ten zdecydowanie winien przekazać mu wieści dotyczące nadchodzących planów tego, którego imienia czarodzieje bali się nawet wymawiać. Stanął tuż za nauczycielką od astronomii, kiedy zwrócił swe pytające spojrzenie na ślizgońskiego brata. Szukał odpowiedzi w twarzy Evana i szybko zorientował się, że jego posunięcie było błędne. Nie musiał odwracać wzroku po raz drugi, rozumiejąc przyjaciela w stu procentach. Znali się od dziecka, więc nie potrzebowali słów, istniała pomiędzy nimi więź, która zdawała się odporniejsza od stali, mimo wszelkich różnic, które ich dzieliły. Siedemnastolatek złapał za ramię swojej partnerki, pociągając ją za sobą. - To nie nasza walka. – oznajmił krótko, choć jego głos nie był spokojny, jak wcześniej. Czego chcieli śmierciożercy na szkolnym obozie prowadzonym przez Dumbledore’a i jemu podobnych? Krueger zacisnął lewą dłoń w pięść, z prawej nie opuszczając swojej różdżki. Mimo że nie zamierzał walczyć z poplecznikami Voldemorta, uważał, że ten kawałek drewna nadal może mu się przydać. Najcięższy z bojów toczyło jednak jego serce. Z jednej strony żądne krwi tych, którzy śmiali byli wymordować wszystkich, byleby dostąpić zaszczytów u boku swego Pana. Z drugiej zaś posłuszne temu, o którym mawiał ojciec, a którego lękali się prawie wszyscy czarodzieje. Czy i na niego czekała gloria i mroczny znak wypalony na przedramieniu? Szarpnął Jasmine mocniej, pociągając ją za sobą, zmierzając w otchłań, która powoli wyżerała ostatki jego systemu wartości, budowanego skrzętnie na gruzach padających rodzinnych relacji. Nienawidził swojego ojca, ale czy chciał się sprzeciwić woli jego i tego, któremu służył? Pragnął zostać potężnym czarodziejem, a ta ścieżka pozwalała mu na rozwój swoich ambicji. Natomiast, nawet, jeżeli targały nim wątpliwości, to nie był odpowiedni moment na wyrazy buntu i niesubordynacji. - Zapomnij o Daemonie. I to nie najlepsza pora na przechwałki. – rzucił jeszcze po drodze, zanim stanęli oboje przed Evanem i Chiarą. Franz szczerze liczył na to, że jego luba zajmie się rozmową ze swoją najlepszą przyjaciółką, podczas gdy on zmuszony był rozmówić się ze swoim zielonym bratem. Zacisnął palce na jego koszuli, odwracając go tak, że stał tyłem do dziewczyn, po czym nachylił się nad nim tylko po to, by jego słowa usłyszane zostały tylko przez Rosiera. - Następnym razem raczyłbyś mnie informować wcześniej. – warknął niego, nie kontrolując tonu swej wypowiedzi. Był wściekły, ale czy okoliczności nie usprawiedliwiały jego zachowania? Odnosił wrażenie, że jako jedyny z zainteresowanych nie wie, co się wokół niego dzieje, a przez to miał ochotę przelać krew tych, którzy o nim zapomnieli. Z pewnością nie byłaby to jednak krew stojącego obok Ślizgona. Mimo że Krueger winił go za milczenie, kochał go na swój sposób, traktował jak rodzonego brata, najlepszego przyjaciela, któremu mógł wybaczyć taką pomyłkę. Zresztą, wybaczyłby mu każdą, a w razie potrzeby wyciągnąłby do niego dłoń. Poza tym, gdyby nie to, że mu ufał i cenił go, jak rodzinę, której nigdy tak naprawdę nie miał, nie zawróciłby na jego skinienie. Puścił wreszcie kumpla, starając się zrozumieć zamiary tych, do których miał dołączyć, co nie znaczy, że nie oczekiwał na jego odpowiedź. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Poczatek | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |