Tup, tup, tup.
Tam daleko gdzie wysoka sosna
maszeruje drogą, panna boska.
Ma spódniczkę mini, sznurowane butki
fajkę za pazuchą i warkoczyk krótki.
Marszcząc brwi, zirytowana blond kruszyna ustawiła się na końcu kolejki do Filcha, odhaczającego uczniów na liście. Otuliła się mocniej szalikiem i przestępując z nogi na nogę próbowała, nieskutecznie, odwrócić własną uwagę od stopniowo postępujących dreszczy. Mroźny, typowy dla danej pory roku powiew wiatru obiegł sylwetkę krukonki, nieznacznie unosząc połę jej płaszcza. Blondynka kląc siarczyście pod nosem, machinalnie zgięła się w pół, by wygładzić kruczoczarny materiał. Brakowało tylko tego, by mizernie prószący śnieg zamienił się w prawdziwą zamieć.
Mimo, iż cały poprzedni wieczór nastrajała się do samotnego spaceru ku Hogsmeade, wizja forsowania śnieżnych zasp niespecjalnie rozradowała jej makówkę. Wiatr, „białe szaleństwo” i niska temperatura tworzyły dla niej mieszankę tak nieatrakcyjną, iż najchętniej spoczęłaby zwinięta w kulkę przy zionącym ciepłem kominku, albo chociażby wypiłaby kubek ciepłego kakao. Niezależnie którą z tak urozmaicających dalsze bytowanie czynności wybrałaby nasza panna, ważne, że robiłaby to w zamku, bez konieczności wyściubiania nosa na zewnątrz. Ale czego to nie robi się dla przyjaciół.
Ominąwszy charłaczynę zwanego też „nadwornym tępicielem brudu”, który nie omieszkał trzykrotnie poddać w wątpliwość jej tożsamości, narzuciła na głowę kaptur i ignorując wszystko i wszystkich wokół, ruszyła naprzód. W wolnym czasie Gwen chętnie spacerowała, jeśli sprzyjała temu pogoda. Była to jedna z niewielu form aktywności fizycznej, jakie podejmowała. Najczęściej odbywała samotne przechadzki, sprzyjające poukładaniu w głowie tego, co akurat trapiło jej zagracony umysł. I prawdopodobnie i tym razem mogłaby wykorzystać możliwość swobodnego wyciszenia, gdyby nie fakt, iż gdzieś pomiędzy podmuchami wiatru, dało się słyszeć regularną serię nawoływań, co by pogoda poszła... w cholerę.
Dobrze, ale skoro panna-tak-bardzo-niezadowolona określiła łono matki natury ostatnim miejscem, w którym chciałaby się na daną chwilę znajdować, to tak właściwie dlaczego nie grzała tyłeczka w wygodnym fotelu wieży Ravenclawu? Jedno imię - Wanda.
Gwendolyn Scrimgeour i Wanda Whisper miały różne gusta w kwestii ubrań, mężczyzn i zainteresowań intelektualnych. Poprawka : Wanda Whisper miała swój styl i zdecydowany pogląd na to jak winien wyglądać jej książę, jakie ciuchy się nosi. Gwen w ogóle nie miała gustu, jak twierdziła Wanda, a jeśli go posiadała to z niezmierzoną pasją skrywała. Dlatego blondynka tak opornie podeszła do pomysłu przyjaciółki, co by wizytę w Hogsmeade tym razem odbyć w stroju nieco bardziej upodabniającym ją do kobiety, przez co zwracałaby na siebie stokroć mniej uwagi, aniżeli goszcząc skromne progi herbaciarni w rozciągniętym swetrze. Nie wspominając już o postulacie panny Whisper mającym na celu zmotywowanie Gwen do rozpuszczenia znienawidzonych włosów.
Ale krążymy, krążymy, a meritum nie nadchodzi. Po co to wszystko?
Otóż panna Whisper, kokieteryjnie podchodząca do większości przedstawicieli płci męskiej, została zaproszona na randez-vous przez kolegę z klasy, Sama Silvera, a jako, że była to pierwsza sytuacja, gdzie osoba, z którą nieomalże codziennie obcowała według koleżeńskich wytycznych, wysuwa krok w stronę czegoś "innego", nieco speszona szatynka postanowiła poprosić przyjaciółkę o "tajniaczenie się w rogu herbaciarni, a gdyby coś się działo to bij, gryź, kop, nie miej litości!". Mniej więcej tak to wyglądało. A, że codzienny look Gwen, wśród gromad perfekcyjnie-odpicowanych-o-idealnie-nałożonym-eyelinerze-seksbomb odznaczał się różnością, Wandzia zadecydowała, iż najlepiej będzie, jeżeli upodobni przyjaciółkę do reszty magicznego społeczeństwa.
Odziana w skrawki materiału powszechnie zwane 'strojem dopasowanym do figury', z narzuconym nań płaszczem powoli zbliżała się ku miejscu wyznaczonego spotkania. Do rozpoczęcia zabawy w ukrytą-przyzwoitkę pozostało jej jeszcze dobre pół godziny, jednak w tymże przypadku nie było mowy o ponadprogramowym pozostawaniu na zewnątrz. Z tej racji widząc na horyzoncie logo herbaciarni pani Puddifoot jawnie przyspieszyła kroku, raz po raz ślizgając się na zamarzniętym podłożu, by ostatecznie przekroczyć próg ciasnego lokaliku. Wcześniej nie miała pojęcia, które z tej dwójki, Wanda czy Sam, zadecydowało o miejscu meetingu, w którym Gwen nigdy jeszcze nie było dane gościć, jednak zaparowane, przystrojone kokardkami i falbankami wnętrze popchnęło blondynkę do stwierdzenia, iż niemożliwością byłoby, by jakikolwiek facet wybrał tężę herbaciarnię zamiast... no nawet Wrzeszczącej Chaty.- Ojacieniewierzę- Wypaliła na jednym tchu, czym prędzej zamykając rozdziabione w akcie reakcji na wyposażenie tegoż wnętrza usteczka. Próbując niespecjalnie wyrażać zniesmaczenie tym, gdzie wylądowała, przecisnęła się w stronę najbardziej upchniętego w rogu okrągłego stoliczka i uprzednio zrzucając z siebie kruczoczarne nakrycie, usiadła. Oczekując rychłego pojawienia się dwójki krukonów, zamówiła dużą herbatę żurawinową u tęgiej, ledwo przeciskającej swe "kobiecie kształty" między krzesełkami gości szatynki, najpewniej będącej ową panią Puddifoot. Przy okazji obiecując sobie, iż wymusi na przyjaciółce słoną zapłatę za ten numer.