IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Antybaśń

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Antybaśń Empty
PisanieTemat: Antybaśń   Antybaśń EmptyWto 24 Cze 2014, 01:29

W końcu udało mi się wynaleźć to dzieło, które zaczęłam pisać z Waltem i trochę tego było nawet :D niedokończone, ale warte przeczytania.

Na oko siedemnastoletnia Kapeluszniczka paroma machnięciami rąk ustawiła przed kominkiem dwa wygodne fotele, stolik z dzbanuszkiem wypełnionym herbato-podobnym napojem, ciasteczkami i innymi rarytasami. W powietrzu zawisnął ogromnie długi zwój pergaminu, który ciągnął się po podłodze. Nad nim zaczepiły się dwa pióra - jedno zielone i jedno czerwone.
- Przygotowane wszystko jak trzeba. – oznajmiła dziewczyna siadając w fotelu i kiwając porozumiewawczo głową w kierunku młodzieńca, który jak na komendę przysiadł na jednym z miejsc, przed oddającym swoje ciepło kominkiem. Melancholijnie wręcz ściągnął z głowy kapelusz przystrojony czyjąś wprawną ręką w zielono-czarne piórko pozwalając przy tym, aby parę pozostałych po popołudniowym deszczu kropel skapnęło mu bezwładnie na spodnie, zostawiając po sobie tylko delikatny ślad. Założył nogę na nogę posyłając lekko zakłopotane spojrzenie w kierunku obserwującego tą dwójkę zaciekawionego, albo i jeszcze nie, czytelnika.
- AntyBaśń czas zacząć! – burknął metaliczny głos, dobiegający zza kominka zapełniając cały pokój delikatnym zapachem dymu z jałowca. Chłopak kiwnął tylko głową i czując się zaproszony, zaczął toczyć niezgrabną kulę tej historii.

Powiedzmy sobie szczerze i kartka w kartkę. Nigdy nie miałem talentu do przewidywania przyszłości. Ale pozwólcie, że jak każdy narrator, zabawimy się nieco w Boga. Wybacz po czterykroć święty Jeżu, ale tym razem masz wolne.
Za całkiem niedługo, w Pobliskim Królestwie. Na zachód od „Tylko Trochę Tajemniczego Lasu”. Będą działy się rzeczy nie do końca normalne. Przynajmniej nie z punktu widzenia tych, którzy mogą wyrecytować z pamięci wszystkie bajki kończące się na „I żyli długo i szczęśliwie.”. Powiem Ci szczerze, że Pobliskie Królestwo, zawsze było takie samo. Tak wybitnie identycznie, że nikt z jego mieszkańców nawet nie nachyli się nad tym co Wy uważacie i sądzicie. Bujdy, brednie i tego typu epitety, zapewne by wygłosili słuchając co po niektórych teorii. Ale dla Was zrobimy wielki wyjątek, opowiadając właściwie wszystko co dobrze znacie, innymi słowami.
Więc. Nie zaczyna się tak zdania, ale Jeż z tym! Ekhem.. no tak. Więc jakby to tak.. o! Zacne "o"!. Jak już powiedział Włóczykij z kresów wschodnich, w Pobliskim Królestwie gdyby usłyszeli o sobie historyjkę, którą każdej nocy czytano Ci, drogi Czytelniku na dobranoc, oskarżyli by Cię o zniesławienie, obrazę stanu i Jeż tylko raczy wiedzieć, co jeszcze. Żyli długo i szczęśliwie? A bujdy na resorach! Księżniczki już dawno założyły otwarty ruch oporu feministycznego przeciwko księciom. Tylko leżą przed telewizorami i żłopią piwo na potęgę. Dość miały stania przy garach, to się zbuntowały. Życie w Pobliskim Królestwie było bardzo proste - żyć tak, aby jak najwięcej zgarnąć dla siebie, nic nie stracić, a przy okazji złożyć donos na sąsiada. Nie jest funkcją tej Antybaśni wymienienie teraz wszystkich postaci i ich mniejszych czy tam większych przewinień pod czujnym wzrokiem po czterykroć świętego Jeża. Raczej musimy wraz z tu obecnym...
Kapeluszniczka podrapała się w głowę w głębokim zamyśleniu.
...włóczykijowatym włóczykijem opowiedzieć Ci historię najbardziej mrożącego w żyłach przestępstwa jakie miało miejsce w Pobliskim Królestwie. Jak w tak zepsutym do cna Królestwie doszło do największego kryminału w dziejach. Włóczykiju dokończ, mnie aż włosy się jeżą na rękach, gdy o tym wspomnę.



Rozdziału pierwszego, część 1/4...
...w którym szlag słońce trafia.

Zimno w plecy. Tylko wąziutka stróżka potu prężnie przekracza kark. Szyja - boli, a na dodatek uszy męczą donośne krzyki jakiegoś poparzonego pogrzańca. Wszelkie ślady pozostałej pamięci i świadomości zapewne zostawił za drzwiami, bo jak na razie jedyną rzeczą jaką pamiętał było łupnięcie i nic więcej od tego co powiedziałem przed chwilą. Osobnik, który sam jeszcze nie doszedł i zapewne nie prędko dojdzie rozrachunku odnośnie jego własnej osoby otworzył powoli ciężkie powieki i usadowił się tak, jak umożliwiły mu obolałe kończyny. Cała sala, w której się znajdował nie była niższa jak 30 stóp, a ściany w stu procentach pokrywały malowidła godne utalentowanego dwulatka. Czasami tylko, przerwą od męczących oczy dzieł, były witraże przedstawiające króla takiego, jakim rzekomo widział go naród. Światło wpadające do komnaty mieniło się wszystkimi kolorami, rzucając jednak szeroki, złoty strug prosto na młodzieńca jak i młodocianego króla rozłożonego teraz w najlepsze na tronie i mruczącego coś o drugim śniadaniu. Czarnowłosy przetarł oczy i przyjrzał się uważnie „Jego Wielkiej Wysokości Królestwa Pobliskiego Padaj Na Mordkę Jak Go Widzisz Radzę Dobrze” jak głosiła diamentowa tabliczka z nabitymi złotymi literami pod tronem.
- Magu. Rusz swą zacną końcówkę, Twych zacnych pleców, albowiem Król do Cię przemawia! - Przerwał błogą ciszę, rzucając w jego kierunku buracko-arystokratyczny ton, tak charakterystyczny dla wszystkich Królewskich przydupasów. Wydał go nie nikt inny, ale przystojny inaczej, świński blondyn stojący po prawicy Jego Mości i wymachujący z wyrazem wyższości na twarzy kawałkiem papieru zapisanym pismem równie urokliwym jak on sam.
Z boku patrząc, oczywistym było, że młodzian wygląda jak Mag, i to całkiem, jak by to ująć "rasowy". Czarne włosy splecione w warkocz rozczochrany Królewskimi wymogami savoir-vivru. Elegancka, poszarpana szata barwy głęboko zielonej, zdobionej żółtymi rombami i zamglone zmęczeniem, morskie oczy. Gdyby nie siedział na podłodze i wyglądał jak rozpacz w czarne kratki, zapewne wziąłbyś go za iście dworskiego czarnoksiężnika. Fakt, że był młodzieńcem, dla Nas tak oczywisty, ale dla niego samego, rozwiązanie tej zagadki mogło stanowić nie lada problem. Poza faktem pustki w głowie, towarzyszył mu jedynie jej diabelny ból. Tak jakby wpadł oblepiony smołą do budynku poczty, a potem wybiegł w sam środek zlotu filatelistów. Wykonał na podłodze artystyczną akrobację, dla której można by śmiało nawoływać o srebrny medal. Chwała Jeżowi, znalazł się w pozycji pionowej widząc swoje stopy. Co miało jedną elementarną zaletę, że nie było to mniej niż 43 i teraz miał pewność, a raczej jej podstawne zalążki co do swojej płci. Chociaż zawsze warto być przygotowanym na wypadek W.
- Ja… - Zaczął, a jego głos głucho odbił się po pomieszczeniu rozproszony pustką jaka mu towarzyszyła.
- Milcz jak…– Ryknął Król zrywając się ze złotego tronu, obitego smoczą skórą, ale nie zdążył. Chwała Jeżowi, bo nagle w całej Sali zapanowała egipska ciemność, taka jakby z każdej strony towarzyszyły co najmniej trzy ligi ciemności. Władca zaśmiał się głupkowato, a w jego dłoni zaraz zaważyła się pochodnia klasy energetycznej A++. Podszedł parę kroków do ściany i przesuwając kilka obiecujących suwaków słoneczko znowu zaświeciło radośnie. Tak, jakby ranek trwał dalej w najlepsze i nikt nie bawił się Naturą. – Nadmiar emocji. – Pokwitował donośny basowy głos, z Jeż Wie Skąd.
Mag podszedł parę kroków, zachowując przy tym bezpieczny dystans „Jak coś to ucieknę” od Króla. Teraz mógł mu się przyjrzeć lepiej, niż Jeż przewiduje. Typowy książę, czy już raczej Król-Debil. Złociste kręcone loczki, szmaragdowe oczy, błyszczący we włączonym świetle szkarłatny mundur ze złotymi guzikami. Władca Pobliskiego Królestwa zasiadł znowu na tronie celując z wyrzutem palcem centralnie w Czarnoksięski nos.
- Hejże! – Krzyknął swym Królewskim, dźwięcznym głosem, a gołąbek wyfrunął radośnie zza tronu gruchając przy tym triumfalnie i przebijając się przez ścianę jak widmo. – Oskarżam Cię! – Ryknął już, siląc się na poważny i budzący zgrozę głos.
- …o łez strumienie, osamotnienie, zdradę i gnieeew! – Rozległo się poetyckie echo po komnacie pod melodię znanego wszem w krainie baśni, objazdowego śpiewaka z Warszawy.
Król wstał i kopnął pierwszą rzecz jaka napatoczyła mu się pod nogę, a pech chciał, że było to kowadło dla lewo nożnych. Przez zamek przewlokła się wiązanka w językach o których elfy i krasnoludy już dawno zapominały, a widać Władca zapamiętał najciekawsze słowa. Kaszlnął donośnie próbując zatrzeć to co było przed chwilę, a może raczej konkretny chichot z sąsiednich komnat.
- Złamałeś rozkaz Ś.B 112/L.23 z dnia 77 Kwartylionu 102. Paragraf 23, wątek 9 z korektą do regulaminu kuchni. – Oznajmił król układając ręce w znaną psychologom „Piramidę”.
- Czyli, że jadłem po 20? – Zapytał mag, nie do końca pewien tego na czym stoi. Oprócz miedzianej posadzki. No i bagna. Chociaż na bagnie raczej ciężko stać. Chyba, że coś ominąłem.
- Też. Ale prowadzący wpis strażnika Britaniego świadczy, że byłeś… - nie skończył, bo czarnowłosy mag już mu przerwał. – Jak można nazwać strażnika damskim imieniem?! – Rozłożył bezradnie poprzecierane od taczania po ziemi łapki.
- Milcz jak do Nas mówisz! – Jęknął chórek złożony ze świńskiego blondyna, i blondyna który jest Królem. Co nie wyklucza, że może być z niego całkiem niezła świnia. – Jesteś oskarżony o… - rzekł Władczy Przydupas rozwijając wcześniej wspomnianą, wymiętoloną rolkę papieru. – Łoooohoooho! Stop. Stop. Stop. Stop. Czas. Przerwa. Moment! – Przerwał mu po raz enty dzisiaj „iście dworski mag”. – Kim jestem? – Zapytał akcentując przy tym każde słowo, tak, aby nie pozostawić tej jakże mądrej z wyglądu dwójki absolutnie żadnej wątpliwości co do jego przekazu. Królewski sługus, a jego imię brzmiało „Bumtralal” westchnął podirytowany i tupnął nogą, a przez komnatę przedarł się metaliczny łoskot.
-Nosz na Jeża! Czy mamy Ci uszy przeczyścić berłem Jego Wielkiej Wysokości Królestwa Pobliskiego Padaj Na Mordkę Jak Go Widzisz Radzę Dobrze? Nie z nami takie numery! –zaświergotał Bumtralal, chociaż głos jego przypominał mężczyznę pozbawionego esencji męskości, a na pewno wskazywał na poważny brak testosteronu we krwi. Blond władca uniósł w górę berło, którym była szczotka do czyszczenia kibli.
-Właśnie! Nie takie z nami numery! Udajesz, że straciłeś pamięć, aby uniknąć kary! O nie, nie, nie! To, że kłamiesz, jest tak samo pewne, jak to, że 2 plus 2 daje pięć! –ryknął dumnie król, na co blond pachołek puścił rolkę papieru – czyżby toaletowego? Wyglądał na złożony z czterech warstw, gdzieś w kącie człapały mrówki, w tym jedna temblakiem na ręce. Więc to bardzo możliwe. –i zaczął klaskać.
-Lizodup. –mruknął iście dworski mag.
Przydupas zwinął rolkę papieru i ponownie odchrząknął.
-Oskarżono Cię magu o.. –nastała cisza, ktoś zza tronu zaczął grać na werblach.
-..bycie zbyt bajkowym!
-Jestem niewinny! –krzyknął mag, wstając. A w głowie mu hulało jak po dosyć tak zakrapianym konsylium czarnoksiężników. Nastąpiły oklaski niewiadomego pochodzenia, jak ówcześnie werble.
–Dziewięćdziesiąt! –ogłosił blondas głosem konferansjera z programu „od przedszkola do Opola”. Czyli Ława Przekupnych dała ci szansę, na udowodnienie swojej winnej niewinności. Masz dwie doby.
-Hola, hola! Nie wiem kim jestem! –mag zarzucił warkoczem do przodu.
-A czy to nasz interes? Bumtralalu daj mi wyrok, muszę pokontemplować nad nim na innym tronie. –Król wziął swoje berło i papier i odszedł. Za nim ciągnął się płaszcz wysadzany różnymi kamieniami. A kraniec jego trzymały w dziobach sroki, choć z trudem utrzymywały kurs. Blond Przydupas przejrzał się w oknie, za którym stał mężczyzna tak podobny do niego, że aż możliwe by było, aby był jego odbiciem. Poszczerzyli się identycznie do siebie.
Później przydupas „odbicie” wyciągnął dwa palce i dźgnął nimi tego „nie-odbicie” w oczy.
-Na Jeża! –zaklął. –Nie dostaniesz więcej owsianki!
Rodziału 1 1/2 w którym jest dużo ryb.

Iście dworski mag mruknął coś pod nosem i obracając się na pięcie opuścił salę potupując przy tym podirytowany. To, że nie wiedział kim jest nie stanowiło takiego wielkiego problemu, gdyby chociaż miał przy sobie... cokolwiek? Dobre słowo. Przystanął na środku znacznie niższego niż Sala Tronowa korytarza i rozglądając się, czy nikt przypadkiem nie idzie przeszukał dokładnie wszelkie kieszenie. Już gotów był zrezygnować kiedy natrafił na malutki, twardy kształt, jawiący się gdzieś, w tylnej kieszeni spodni. Wydłubał z tejże kieszeni co trzeba, a jego oczom ujawiła się prostokątna karta, barwy niebieskiej z czerwonymi paskami gdzieniegdzie i podłamanymi rogami. Widniał na niej złocisty napis, który podstawiony pod światło zmieniał barwę na zieloną, żółtą, czerwoną, błękitną i od początku. Artystyczny druczek głosił iż jest to „Karta Biblioteczna – Biblioteka Kruczoczarna ul. Czarnego Smoka 12” wystawiona na niejakiego „XYZ”. Nieco niżej znajdowała się drobna, wydrapana jakimś drucikiem adnotacja „Mort – tu byłem!”. Istna tragedia grecka. Mag bowiem stanął przed wyborem, kiedy niezależnie od decyzji poniesie klęskę. Bo i XYZ, i Moort to imiona tragiczne, choć drobnym pocieszeniem mógł okazać się fakt istnienia prawdopodobieństwa, że może jednak nie o niego chodzi. Westchnął głęboko, a echo podchwyciło temat niosąc dźwięk korytarzami, przekształcając go po paru zakrętach w niechlubnie brzmiące słówko. Założył ręce na siebie i spojrzał wymownie w sufit szukając w nim zbawienia, albo chociaż znaku. Czy to wszystko było karą za grzechy zrzuconą przez Po czterykroć świętego jeża, czy może nagrodą za dobre sprawowanie? Chyba raczej karą za dobre sprawowanie, tak przynajmniej twierdził i król, i jego zacny przydupas. On? Zbyt bajkowy? Mniejsza w te buty, trzeba się z tego szajsu jakoś wygrzebać, a ta karta to jedyna wskazówka. O ile w ogóle wskazówka. Zawsze bezpieczniej iść do biblioteki, której – O dziwo, położenie pamiętał, niż na Dolinę Za Ośmioma Gminami, którą przedstawiał rewers karty.
Jakimś cudem wydostał się z zamku, a raczej – prawie wydostał. A raczej „Był bliżej wydostania się z zamku niż mu się wydawało, ale jest to bardziej beznadziejna sytuacja niż dało się ocenić”. Zbłądził widocznie, a tabliczki na ścianach o radosnej treści „Idź tam w razie pożaru” nie niosły za każdym zakrętem niczego ciekawszego niż „w razie pożaru, pisałem”. Mówiąc językiem tutejszych – Był w Ciemnym Jeżu. Jedną rzeczą, która choć trochę była pomocna w odnalezieniu drogi, albo raczej – nie klepaniu tego samego drugi raz. Był fakt, jak bardzo od siebie różne były kolejne korytarze. Stał teraz na korytarzu, którego jedną ze ścian zapełniały tylko okna, a po drugiej, w odległości 10 stóp znajdowały się kolejne, okute metalem innej barwy drzwi. Jedne zdobiła miedź, kolejne platyna, następne złoto, potem srebro. Mag przez chwilę całkowicie zajął się wyglądaniem przez okno i kontemplowaniem „w jak bardzo beznadziejnej sytuacji jestem?” ,że nie usłyszał ciężkich kroków niosących się silnym echem korytarza. Zza jednego z zakrętów wyszedł pełną gębą, odziany w podrdzewiałą zbroję, a ręku niosący żałosny zalążek halabardy zapewne strażnik. Obrońca króla i serc jego rodu. Gotów bronić ich honoru. Ah! Wy i te Wasze bajki. Teraz tacy wojacy to o kant Jeża potłuc! Nic sami nie zrobią, a jedynym obowiązkiem takiego to wyglądać. Rzeczony strażnik jęknął żałośnie zauważając maga i zrobił chyba najbardziej zażenowaną i zdegustowaną minę świata. Oparł swój środek obrony koniecznej o ścianę i podwinął rękawy zbroi <nie pytajcie mnie, jak to zrobił. To antybaśn, czyż nie?> popatrzył wymownie na czarnoksiężnika, który, na potrzebę chwili zrezygnował z użalania się nad sobą.
- Któż Ty? – Wrzasnął piskliwym głosem i podskoczył w miejscu oburzony, zachodzeniem go od tyłu!
- Jestem śledziem. – Odparł strażnik spokojnie i wzruszył rękoma <płetwami?> - Bul. Bul. Bul. Bul – Dodał robiąc parę kroków w miejscu.
- Hę? – Mag popatrzył na przybyłego, jak na ostatniego idiotę i sam teraz zapewne też nie lepiej wyglądał. A Ty coś byś uczynił gdyby zaatakowała Cię ryba?
- Bul. Bul, bulbulbul. Bul Bul! – Ożywił się Śledź i zaczął tupać. Pochwycił halabardę i zagroził czarnoksiężnikowi, który wyraźnie nie miał ochoty uciekać od wariata, jaki by on nie był, uzbrojonego w broń i wyrażającego szczerą chęć na odcięcie mu kończyny jakiejkolwiek
–Bul! Bulbulbulbublbublu! – Zagroził strażnik i uderzył końcówką drzewca o kamienną podłogę i wzburzając tuman kurzu. Wyglądał na bynajmniej takiego, który jest skory do żartu.
- Jeżu Wielki, Kochany Mój Ty! – Wydarł się mag wznosząc w akcie desperacji ręce do nieba. – Chodząca ryba chce mnie zabić! – Poinformował dla formalności. Przecież Jeż wszystko wie.
A Wielki, Kochany Jeż chyba usłyszał to wołanie. Mag w momencie zniknął. Po prostu się rozpłynął. Jak cukier w herbatce. A propo…
Kapeluszniczka poszła po cukier. Nie było jej tylko chwilkę, chwilunię. Wróciła z cukiernicą i zapadła się w fotelu. Dosłownie. Plusz chyba był dosyć stary. Posypało się wiele przekleństw i wezwań do świętego Jeża. Wygrzebała się z trudem, ratując cukier. Odstawiła go na stoliczek, który sam nagle ożył i się podstawił.
-Nosz na kolce jeżowe, co jest? Wyprostuj się! I to już! –krzyknęła.
Fotel pogderał lekko, jednak się wyprostował. Wyglądał już znowu tak jak wcześniej. Kapeluszniczka sięgnęła po czarny cylinderek, przepasany aksamitną wstążką w białe ciapki. Narzuciła go zgrabnym ruchem na włosy. Czyżby na chwilę ukazały się zielone oczy? Hmm…
Dosypała sobie cukru do herbato podobnego napoju i wymieszała. Upiła łyk.
…no gdzie wylądował? Dokładnie przed zapyziałym i przyozdobionym przez ptaki budynkiem Komendy Pobliskiego Królestwa. Instytucji tak zapomnianej, że chyba sam Jeż nie wiedział, gdzie się znajduje. Mag otrzepał swój arystokratyczny warkocz z kurzu, jeszcze bardziej go kudląc. Miał coś lepszego do roboty? Nie. Chociaż mógłby zjeść trochę owsianki. No ale wypłata dopiero dziesiątego, na jeża. A był 7. W więzieniu chyba nie dają tak dobrej strawy. No nic.. wszedł do środka. Zapukał w drzwi, a drzwi mu odpowiedziały. Znaczy się padły na podłogę.
-No nie! Oskarżam Cię o zniszczenie mienia! –krzyknął piskliwy głos zza biurka. Postać musiała być na tyle mała, że chyba nie była widoczna.
Mag czym prędzej postawił drzwi. Wyciągnął z kieszeni.. durszlak? Na jeża czterykroć świętego, jak to mu się w kieszeni zmieściło? A no nie ważne. Nałożył go na głowę.
-Smenty rymenty.. terefere kukuryku cip cip cip! –zainkantował. Drzwi rozbłysły i już na zawiasach zostały. Aha! Czyli chcąc nie chcąc naprawił wejście. Rozsunęła się klapka na wysokości brzucha arcy ważnego, ale niezbyt rozeznanego w swoim imieniu maga.
-Nie! Naprawiłeś mienie policyjne bez zgody funkcjonariusza! Ingerujesz w własność publiczną!
-Junior! Wpuść pana! –zachrapał z tyłu męski głos.
Drzwi otworzyły się nawet bez skrzypienia, co warto by było dodać do umiejętności maga XYZ.
I w sumie pożałował.. zatęsknił za żywym śledziem. Znaczy strażnikiem. Śledziem. A jeż w oko.. Wszędzie śmieci, wszędzie miski po owsiance i peeełno much plujek. Bo plują. Interesujące? Czy wiem.
-W jakiej sprawie? –zachrypiał kolejny głos, który był własnością Najstarszego z Trzech niedźwiedzi.
Rozdział 2
w którym rondel czyni honory domu.

- W sprawie prawa tarcia. – Odpalił mag wkładając rękę w kieszeń poszukując drewnianego klina i stalowego klocuszka, chcąc dokonać prezentacji, ale w czas się zreflektował. Fizyka się skończyła, mój drogi. – A tak właściwie, to ja tutaj tylko sprzątam. Chociaż właściwie… - uciął i podrapał się po brodzie w geście prawdziwego zastanowienia.
– Jestem magiem. – powiedział wskazując niebo palcem i skłaniając się głęboko, zaliczając iście poetyckie uderzenie czołem o biurko.
- Nie zgadłbym. – Stwierdził ironicznie miso i podniósł jedną z misek owsianki która znajdowała się akurat pod ręką. Przymierzył dokładnie i cisnął porcją nieświeżej papki prosto w czarodzieja.
- Hejże! – Ryknął mag i podskoczył dwa razy. Cienka, błękitna linia spowiła jego głowę a cała kleista zawartość wraz z naczyniem opadły na podłogę, tak jakby nic się nie stało.
- Danina. – Stwierdził surowo niedźwiedź zakładając rękę na rękę. XYZ rzucił mu pretensjonalne spojrzenie.
- Ale za co?! – Zapytał przytupując nogą.
- Za głupotę. – Odparł miś, przerzucając kilka stert dokumentów zapisanych „Litwo, Ojczyzno Moja”. Wygrzebał owsiankę w proszku od razu wsypując całą zawartość do ust.
– Nyahsdj coais Cke tu sporoijfacza casjkdadzeju. – Powiedział wskazując palcem na wybitnie zbitego z tropu maga. – Zahjshz mnie tkoa kwoewiodza? – Burknął posępnie. Mag przyjrzał się Komendantowi z wyrazem twarzy kurczaka, który zamiast na ziarno, trafia na minę przeciwpiechotną.
- Nie wiem kim jestem. – Powiedział z braku innego rozwiązania. Niedźwiedź przełknął proszek zapijając go od razu zimną jak lód kawą, która akurat stała pod ręką. Poprawił krawat pod szyją i mruknął coś o podwyżkach i opłatach parkingowych.
- To pomożesz mi Pan, czy będę nikim do końca żywota mego, Jeżu! – Wrzasnął mag rozkładając bezradnie łapki i zerkając żałośnie w sufit, podziurawiony… wolisz nie wiedzieć czym.
- No w różniczce… - zaczął miś wstając ze swojego fotela. -…mógłbym.
- Panie Wielki, Ojcze Narodu Mego. Dzięki Ci, o Jeżu, za ten misiowy dar. Mi się podoba! – Krzyknął czarodziej skacząc jak istna tancerka kujawska do melodii Chłopa Z Okolicznej Wsi pogrywającego na skrzypeczkach. Z tym, że ani chłopa, ani tancerki kujawskiej neee! ~ XYZ; tutaj nie było.

-Proszę złożyć swoje zacne cztery litery na tym o to stoliku. –wskazał miś, siadając na innym stoliczku, który aż jęknął na widok zbliżającej się futrzastej pupci. Komisarz rozgościł się wygodnie na meblu, aż się nóżki wygięły, jak w przygotowaniu do skoku. Mag nieco zaskoczony zajął miejsce na drugim stoliczku, nieco mniejszym, ale jakże podekscytowanym tym, że ktoś na nim zasiądzie. Zza biurka przyszedł bardzo mały miś.. raptem metr dwadzieścia w kapeluszu. Dosłownie. Musiał być moim dziełem. Znaczy Kapeluszczniczki. Wskoczył jakby z przyzwyczajenia na kolana tego większego. Miś Duży oparł na jego plecach kawałek uwalonego od owsianki papieru i zaczął pisać ołówkiem.
-Imię i nazwisko! –zapytał.
-No właśnie nie wiem! Chcę, aby komisarz mi w tym pomógł!
-Hmm… Imię.. No właśnie… Nazwisko… Nie wiem… dobrze. Cel?
-Poznanie swojej tożsamości.. na jeżyka.. –jęknął zrozpaczony Mag.
-Dobrze.. tożsamość przez sz czy ch? –spytał drapiąc się ołówkiem po brodzie.
-Obojętne! Pisz! Mam reumatyzm! –zapiszczał mały misio.
-Jakie były zwiastuny przestępstwa?
-Ból głowy.. i nie pamiętałem ile włosów mi w tym miesiącu wypadło, a to zawsze pamiętałem. –odparł po zastanowieniu mag.
W progu do drugiego pomieszczenia pojawił się chodzący rondel. Kołysał się na prawo i na lewo. W sobie miał mnóstwo owsianki z proszku. Na widok misiów zaczął uciekać. Mały miś zeskoczył i pognał za rondelkiem. Komisarz został z tłustą niedokończoną karteczkę zlecenia śledztwa. Z drugiego pokoju zaczęły dochodzić dźwięki bijatyki, wrzaski, odgłosy kibicowania, jak podczas mistrzostw świata w żonglowaniu bananami. Hmm…
-No.. czyli ten.. zaczynam śledztwo od.. od czego? –misio spojrzał na maga z pytajnikiem w oczach.
-Jeżuuuu! Czemuś tak mnie pokarał! No od zbadania miejsca zbrodni? Przesłuchania świadków?
-O! Dobrze! To idziemy na dwór Króla. Tylko znajdę.. znajdę odznakę.. –misiek zaczął rozglądać się po posterunku. W końcu znalazł ją. Zaśniedziałą gwiazdę siedmioramienną z napisem „Polycja”. W tym samym momencie wyszedł mały misio, który zamiast kapelusza miał teraz rondelek na główce i zlizywał z łapki pozostałości swojej wypłaty.
Nagle wszystko w około zatrzęsło się złowieszczo, a z gdzieś z góry, spadło kilka kawałków brudnoszarego stropu. Drzwi trzasnęły, tym razem na szczęście nie odpadły bezwładnie na równie nową, jak one podłogę. W progu pojawiła się, mierząc moim raczej niedoświadczonym spojrzeniem dwudziesto-paro letnia kobieta. Tak! Kobieta. Prezencja, tejże zacnej pani świadczyła nie tylko o wysokim statucie społecznym, ale fakt, że była całkiem ładna robił swoje. Zarzuciła kruczoczarne włosy za ramię i przyjrzała się dokładnie pomieszczeniu cmokając z pogardą do „Komedyjanta” tego całego bałaganu. Pokiwała zażenowana głową, a misiek podskoczył na stołku i stanął na baczność, zapewne pierwszy raz od czasu objęcia tego stanowiska.
- Widzę, Macieju, że nie posprzątałeś od mojej ostatniej inspekcji. – Powiedziała kobieta, nakręcając kosmyk włosów wokół palca.
- No nie… - burknął starszy niedźwiedź, zerkając na leżącego na podłodze niższego kompana, który leżał sobie na podłodze w najlepsze. Kobieta wskazała wymownie dłonią na iście dworskiego maga, przyklejonego teraz własnym ego do stołka. Lustrował przedstawicielkę płci pięknej dokładniej, aniżeli Jeż przewidywał. Nagle zreflektował się i zaczął wgapiać się w obrzydliwą, jakże lepką podłogę.
- No właśnie nie wiem. – powiedział Komediant machając tłustą kartką. Pani Inspekcja przytaknęła głową i położyła obie dłonie na biodrach, nie zauważając, ani czując dyskretnego spojrzenia Maga.
– Panie Nie Wiem. Oto Inspekcja Państwowa. – Przedstawił kobietę miś, a ona sama kiwnęła od niechcenia ręką. – Państwowość pozwala, na zadanie jednego pytania tejże osobie, jako, że jest na służbie. – Dodał niedźwiedź nawet nie zauważając rysującego się grymasu niezadowolenia na twarzy zainteresowanej. Mag wstał z wygrzanego już stołeczka i wyprostował patrząc Pani Państwowej prosto w sraczko-buraczkowe oczy. Jedno pytanie. Jakiś klucz? Podpowiedź? Coś co pomoże? Weź wybierz człowieku! Miszyn Impsibl, wręcz. Czarnowłosy mag z wyrazem twarzy pokerzysty oparł podbródek na dłoni.
- Wal Pan! – Rozległ się czyjś cieniutki głosik z dolnej warstwy zabrudzeń podłogi. Zapewne gdzieś z pomiędzy „Wyrzucić jutro” a „Nie potrzebuję tego, ale szkoda oddawać”. Mag wziął głęboki wdech.
- Jak to jest mieć cycki? – Zapytał z ciekawskim wyrazem twarzy, tak przeciwnym do tego który miała teraz owa Pani. Bo ona raczej wyglądała na przejawiającą zalążki wściekłości.
- Zaaaaa… - rozległ się krzyk zachodzący do miary niebezpiecznej dla uszu moich i Twoich też. Inspekcja niebezpiecznie zamachnęła się pieśćią, która Jeż wiedzieć kiedy została przyozdobiona srebrnymi ćwiekami.
- …jeeeeee… - kontynuowała, a mag był osobą z miną najbardziej przerażoną i zdegustowaną samym sobą, jaką kiedykolwiek dane było mi opowiadać.
- …dwaaaaaaaaaaaa… - krzyczała Inspekcja, a rozpędzona pieść już miała wydać na Maga odpowiedni wyrok, za swoje czyny i odesłać go do Jeżowego Raju, gdzie kwitną stokrotki.
- A nie pisze się „2”? – zapytał jeszcze mag, ale głos był bliski załamania. W sumie się nie dziwię. Gdyby miała zamiar mnie zabić wkurzona Inspekcja, to też bym tak wyglądał. Machnął tylko ręką, szukając za swoimi słabymi łapkami osłony, a naokoło błysnęła cieniutka błękitna lampka, która po sekundzie nabrała sił sadowiąc się na ramieniu maga.
- biiiiiiście.– niewyraźnie dotarło do uszu poszkodowanego, bo wir powietrza raczył oszczędzić mu reszty. Łupnął przez jeden strop, potem przez drugi, trzeci, czwarty. Potem zgodnie z logiką był również szósty i siódmy. Szlag! Z zewnątrz wydawało się mniejsze. Ósmy, dziewiąty, dziesiąty jedenasty … czterdziesty drugi i przebił się przez dach lądując w miarę łagodnie, dzięki owej lampeczce, na…
...na zabagnionym zboczu niedaleko komisariatu. Widział go w zasięgu 45 cyklad kleszcza. Co to jest, to chyba wiedzą wszyscy. Mag sturlał się trochę i ubabrał swoją nieskazitelnie postrzępioną zieloną szatę. Noskiem zarył do jakiejś norki. Koło głowy zaczęły mu latać cyrkowe pieski skaczące przez płonące obręcze i cały pchli targ. Wszystko rozgonił ręką. Zwierzątka pouciekały w trawę.
-Na jeża.. nie zadzieraj nigdy z Inspekcją.. –jęknął Mag.
Nagle poczuł ostre ukłucie w nosie. Z krzykiem się poderwał. Pomacał swój szlachetny nosek. Został przebity! Teraz dokoła chadzało 5 i jedna siódma wskazówek jak w zegarze. W tym jedna była widelcem o dwóch ostrzach.
-Po czterykroć święty! Wyłaź z tej nory niecny.. niecny.. Ktosiu i walcz jak przystało na..na…
-Oddaj mi mój sztuciec! –krzyknął głos z norki i na Maga skoczyło.. coś. Coś futrzastego o skoku godnym skoczków wzwyż i szarpnęło mocno za widelec. Wywiązała się walka, w której główną bronią było ciapanie się bagienkiem i wciskaniem trawy do noska. W między czasie Zając, bo niewątpliwie był to Zając, wyszedł z wiru walki i zebrał trochę trawki do bibułki i zapalił. Przez pięć minut zaciągał się kolorowym papieroskiem czy jak tam kto mówi na to, przyglądając się jak Mag walczy sam ze sobą. Gdy skończył, a wąsiki przestały już z ekstazy skręcać się w spiralki, wrócił do walki.
Misiu komisarz wydostał się z szponiastych dłoni pani Inspekcji na krótką chwilkę, pod kwestią skorzystania z ustępu. Oddychając w tempie na 5 wydostał się z komendy. Po 6 krokach zmęczył się i wrócił się do komisariatu. Musiał uzupełnić ciało anabolikami w postaci sproszkowanej owsianki. Dopiero wtedy zaczął susami niczym świerszcz zmierzać ku wzgórzu. A tam Zając już dawno zwycięsko siedział na plecach Maga a w ręku trzymał nos wraz ze wskazówkami. I Sztućcem. Śmiał się psychodelicznie, na co mógł mieć wpływ krawat sięgający za puszek z tyłu ciała, w kolorze oczojebnej żółci, przyozdobiony oczojebnie żółtymi kurczaczkami, czego efektem były tylko widoczne dzióbki i nóżki. Mag leżał z ziejącą dziurą w twarzy i czekał na pomoc misia. A misiu…
 

Antybaśń

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Offtopic
 :: Artystycznie
-