IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6
AutorWiadomość
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptyWto 19 Sie 2014, 23:50

Koleżanka Jasmine z domu dobrze kombinowała, chcąc zaskoczyć dziewczynę magią niewerbalną. Dobrze, ale nie doskonale. W końcu Jas znała dziewczynę nie pierwszy rok i wiedziała, że zna tę sztukę. Postawiła więc na wznawianie zaklęcia tarczy, gdy ta tylko opadała. Wpatrywała się intensywnie w jej różdżkę i każde drgnięcie było dla niej ostrzeżeniem. Można to było uznać za chorobliwą czujność, ale lepiej się ubezpieczać. Vane podniosła tarczę akurat, gdy dojrzała ten ruch, którym dziwnym trafem skutkował rozbłyskiem na końcu różdżki. Vane w duchu dziękowała Losowi, że dziewczyny wcale nie stały tak blisko siebie.
-Protego! Petrificus Totalus! -syknęła, chcąc wykorzystać swoją wysoką znajomość magi defensywnej. Chciała już zakończyc ten pojedynek, więc postanowiła przestać się cackać. Liczyła na to, że nawet jesli zaklęcie Echo jakoś by do niej dotarło, to błyskawiczny kontratak dotrze do niej mimo wszystko. Ścisnęła mocno różdżkę. W końcu nie chciała jej stracić nawet przypadkiem, czyż nie?
Evan Rosier
Evan Rosier

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptySro 20 Sie 2014, 00:35

Pszczoły, kierowane jego wolą, były sprytniejsze od rzuconego zaklęcia, ominęły wyczarowaną przez nią magiczną tarczę, odnalazły drogę do skóry, zaroiły się wokół twarzy, poraniły żądłami, a przede wszystkim odwróciły jej uwagę na tyle, by pozwolić mu działać spokojnie. Widział, jak coś w jej twarzy zmienia się powoli, nieubłaganie, jak w jasnych, chabrowych oczach zapala się nowy płomień, palący, destrukcyjny płomień wściekłości, którego nie widział u niej często, może nigdy, jak spojrzenie ciśnie gromy, odbija kłębiące się uczucia, nad którymi nie potrafiła nijak zapanować. Czy nie uczył jej, że pojedynek to nie miejsce dla gwałtownych emocji? W milczeniu, z pewną dozą fascynacji przyglądał się jednak rodzącej się w niej furii, zadowolony jak nigdy, że doprowadził ją do granic, za którymi kończyły się być może zahamowania; wyłapując każdą iskrę gniewu wykrzywiającą jej twarz i zapamiętując skrzętnie, na przyszłość, reagując na jej złość wykrzywieniem warg, wykorzystując jej chwilową słabość natychmiast, bezlitośnie i bez chwili wahania. Usta wypowiedziały kolejne zaklęcie, świetlisty promień trafił tam, gdzie został wycelowany, nie zdążyła zareagować. Jej różdżka rozżarzyła się jak rozgrzane węgle, zapłonęła gorącem, które dotkliwie kaleczyło delikatną, cienką skórę dłoni, pozostawiając na niej kwitnące poparzenia, rozlewające się ostrym bólem przez całe przedramię. Uśmiechnął się z nutą satysfakcji, jednak tylko przez chwilę, grymas ten ustąpił bowiem po sekundzie lekkiemu uniesieniu brwi. Wbrew jego oczekiwaniom i naturalnemu ludzkiemu odruchowi, Aristos mocniej zacisnęła palce na rozgrzanym drewnie, miast puścić je i zakończyć tym samym pojedynek. Jej ciało zadrżało, w bławatkowych oczach zaszkliły się łzy, jednak oprócz nich spoza mgły bólu wciąż błyszczała jasno wściekłość, a wraz z nią mordercze zacięcie. Gniew był silniejszy od kłujących ostrzy żaru. Uparta… Wolała narazić się na dotkliwe oparzenia niż dobrowolnie oddać mu zwycięstwo w ten sposób.
Zobaczył jak przetoczyła się po ziemi i rzuciła zaklęcie obronne, choć jej ramię drżało lekko, a twarz przesłonił cień odczuwanego bólu. Zaskoczyła go, była silna, silniejsza niż się spodziewał, chociaż wiedział, że tym, co napędzało tę siłę była złość. Skrzyżował z nią spojrzenia, spokojnie przyjmując to jej, rozognione, pełne furii, wyrzutu. Nie widział Chantal ani Diarmuida, nie interesowały go ich reakcje, traktował przypatrujący im się uważnie tłum jak integralną część otoczenia, którą można było wykorzystać w razie potrzeby, ale to wszystko; gdyby postanowiono przerwać pojedynek, byłby poirytowany. I wiedział, że ona również. Próbowała pokazać mu coś, udowodnić, poddanie się w tej chwili byłoby jak ostateczny cios w jej dumę. Dawał jej więc możliwość skumulowania gniewu, ukierunkowania go i uwolnienia poprzez magię, możliwość zemsty. Spojrzał jej w oczy, lśniące zimnym błękitem, a gdy ujęła mocniej różdżkę z jakimś rozpaczliwym uporem, wzniósł lekko ramiona i rozłożył je na boki, odsłaniając pierś do ataku i uśmiechając się chłodno, prowokująco, jakby samym gestem, bez słów, mówił jej śmiało, no już. Czekał, jakby spodziewał się, że się zawaha, że wykorzysta dla swego celu kolejną jej słabość, jednak już pierwsze sylaby zaklęcia sprawiły, że w jego ciemnych ślepiach błysnęło coś nieprzyjemnego. Palce mocniej zacisnęły się na gładkim, czarnym drewnie różdżki, na czole pojawiła się poprzeczna zmarszczka. A więc tak, Lacroix. Nim zdążyła dopowiedzieć ostatnią sylabę, poruszył nadgarstkiem, wlepiając w nią uważne spojrzenie, zaś usta wypowiedziały końcową inkantację, dołączając się do wyścigu o to, kto okaże się szybszy, a w związku z tym skuteczniejszy.
Vites venenati — wycedził przez zęby, uskakując w bok i celując w podłoże pod jej stopami. Najwyższa pora zakończyć ten pojedynek. To byłoby prawie jak akt łaski, zważywszy na to, że każda mijająca minuta przynosiła jej tylko więcej cierpienia. Wystarczająco wiele jak na jedną lekcję. Gdyby jego zaklęcie okazało się skuteczne, a pnącza wybiły spod ziemi, oplątując jej nogi i szczupłe ramiona, byłby gotów podejść do niej i zwyczajnie odebrać jej różdżkę z dłoni, zabierając źródło bólu, wściekłości i tortury; kończąc jej męki i przejmując od niej jej jedyną broń i berło swojego zwycięstwa.
Vincent Roginsky
Vincent Roginsky

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptySro 20 Sie 2014, 01:12

Aristos Lacroix vs Evan Rosier

Przynależność kostek: 1 kostka - obrona Aristos, 2 kostka - atak Aristos, 3 kostka - atak Evana.
Modyfikator dla Aristos: niwelują się (+1 i -1 do wszystkich zaklęć).

Post sędziego:
Starcie dwojga bliskich sobie czarodziejów zawsze pociągało za sobą większe emocje. Zdenerwowanie, chęć pokazania się z jak najlepszej strony. Jeżeli chodziło o tę dwójkę, zarówno Ślizgon, jak i Gryfonka, mogli poszczycić się umiejętnościami w zakresie zaklęć defensywnych, jak i ofensywnych, których wielu innych uczniów mogłoby im pozazdrościć. Ktoś jednak musiał zwyciężyć, a zdawało się, że to panu Rosierowi w tym przypadku dopisywało szczęście. Pomimo silnego zaklęcia defensywnego (siła obrony 9 + 1 = 10) dziewczynie nie udało się uchronić przed atakiem Evana (siła ataku, 10 + 1 = 11). Chłopak odrzucił swoją przeciwniczkę parę metrów dalej, przez co ta upuściła różdżkę. Co prawda, zdążyła ją pochwycić, ale to nie miało już większego znaczenia. Nie dała bowiem rady prześcignąć Rosiera (siła ataku 9 + 4 = 13), który przygotowany był już na kolejny cios. Pnącza owinęły się wokół Aristos (siła ataku, 10 + 6 = 16), a do jej ciała w powolnym tempie dostawała się osłabiająca trucizna. Niedługo, bo na polu bitwy pojawił się Vincent Roginsky, który wyswobodził Gryfonkę i zakończył pojedynek.
Zwycięzcą zostaje Evan Rosier.


Ostatnio zmieniony przez Vincent Roginsky dnia Sro 20 Sie 2014, 01:21, w całości zmieniany 1 raz
Huncwot
Huncwot

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptySro 20 Sie 2014, 01:12

The member 'Vincent Roginsky' has done the following action : Dices roll

'Pojedynki' :
Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 JPnRRLL Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Ux57E8X Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 7X1pYBN
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptySro 20 Sie 2014, 02:25

Przez moment jej spojrzenie zalśniło radośnie, niepodobnie do niej, obco, agresywnie, jednak ta radość, ten gniew i satysfakcja na widok zaskoczenia na twarzy Evana szybko minęły, brutalnie zduszone nieprzewidzianym hukiem w głowie. Chóralny jęk tłumu towarzyszył głuchemu odgłosowi ciała uderzającego o nieustępliwe cegły. Zaklęcie miotnęło dziewczyną o kolumnę, powaliło ją na kolana; fragmenty muru obsypującego się od nagłego wstrząsu jedynie cudem minęły głowę, zostawiając krwawy ślad na dłoni Aristos, którą próbowała się podeprzeć. Kurz i pył podrażniały łzawiące oczy, które i bez tego traciły ostrość widzenia, a przygryziona warga krwawiła lekko, dostrzegalnie. Wydawało się, że to koniec walki, że Rosier wygrał definitywnie, sprowadzając na swoją przeciwniczkę całkowity pogrom, jednak ona nie miała zamiaru poddawać się w ten sposób. Nie przed nim, a już na pewno nie na oczach Mattiasa. Po raz kolejny podjęła tytaniczny wysiłek, zmusiła ciało do posłuszeństwa, choć wrażenie, że nie została w niej ani jedna cała komórka, ani jeden nienaruszony skrawek alabastrowej skóry było przytłaczające. Rozedrgane palce odnalazły różdżkę, przyjęły falę gorąca, która na dotkliwie już poparzonym ciele miała za kilka sekund wymalować kolejne poparzenia, ciemne pręgi w miejscach, w których zaciskała dłoń najmocniej. Podniosła się, chwiejnie, niepewnie, zbyt szybko, zbyt gwałtownie. Zawirowało jej w głowie, skurcz mdłości wybielił skórę na jej twarzy sprawiając, że była już niemal przezroczysta; i tylko bławatkowe oczy jaśniały wściekłością, czymś dzikim, nieposkromionym. Upartym. Syknęła, wznosząc różdżkę, ale jej zdezorientowanie, osłabienie, cenne sekundy jakie straciła na odzyskanie równowagi wystarczyły, by Rosier mógł wybrać ostatni urok. Zaklęła, widząc jak prześmiewczo rozkłada ramiona, jak wystawia się na cios, patrząc na nią z tym irytującym wyrazem satysfakcji na twarzy; sekundę później to ona uśmiechnęła się drwiąco, gdy czoło Ślizgona przecięła pionowa zmarszczka, a na ustach zamajaczył nieładny grymas, niezadowolenia i zdumienia, że odważyła się zaatakować go tak nieprzyjemną klątwą. Nie czekał, aż rozproszona, obolała dziewczyna wyceluje, odpowiadając natychmiast kontratakiem, odsuwając się na bok, schodząc z linii ciosu lekko i płynnie, z gracją, o jaką nie podejrzewa się zwykle człowieka jego rozmiarów. Aristos wiedziała jednak, że w Rosierze jest wiele rzeczy, o których nigdy nikt by go nie podejrzewał – ta szybkość, zwinność, przebiegłość w ruchach i taktyce były jedynie szczytem góry lodowej. Bezwzględność, jaką jej okazywał, również nie była zaskoczeniem.
Zaklęcie Gryfonki świsnęło mu obok ucha, a ona poderwała głowę jedynie po to, by zobaczyć błysk zadowolenia w czarnych ślepiach, różdżkę wzniesioną do ostatecznego ciosu. I chociaż po raz kolejny tego dnia rzuciła się do rozpaczliwego uniku, ignorując skowyczący ból w każdej kości i każdym mięśniu, choć z rozmysłem usiłowała zasłonić się fragmentami zwalonej ściany – nie zdążyła. Obezwładniające uczucie słabości wspięło się po szczupłym ciele razem z pnączami, wpijającymi się w poranioną skórę jak pijawki kolcami sączącymi truciznę. Próbowała z nimi walczyć, ale wiedziała, że to już koniec; choć wola migotała złowieszczo, uparcie, ciało poddało się mocy zaklęcia. Nie wypuściła jednak różdżki, zaciskała na niej palce w jakiejś dziwnej potrzebie, w histerycznym odruchu chęci ukarania się za porażkę, chociaż Rogińsky przerwał pojedynek niemal w tej samej sekundzie, w której jej ramiona ugięły się w łokciach, nie wytrzymując ciężaru podpieranego ciała. Niecierpliwie odepchnęła rękę, która chciała chwycić ją i podnieść na nogi, wyrwać ze skostniałych palców różdżkę. Syknęła na profesora wściekle, jak zagnane w kąt stworzenie i powoli uklękła, mrugając zawzięcie powiekami by pozbyć się łez: denerwujących, upokarzających dowodów przegranej i bólu, jaki przedzierał się przez ciało silnymi drgawkami. Tym razem nie dała rady stanąć na nogi, nim jednak straciła równowagę, wpadając w ostre kawałki rozsypanej pomiędzy trawą terakoty, ktoś inny znalazł się obok by chwycić ją w pasie, podtrzymać. Wpadła miękko w ramiona Rosiera, nie decydując się na odepchnięcie go, pozwalając, by wyjął z jej dłoni różdżkę, odrzucając ją na trawę, gdzie miała czekać aż zwycięzca cofnie urok. Jej pierś unosiła sie w krótkich, rwanych oddechach, ale ściśnięte gardło nie pozwoliło na większe hausty zbawczego tlenu. Przylgnęła do Ślizgona ciasno, chowając twarz w jego koszuli, ukrywając przed szemrającym tłumem łzy i własną słabość, jaka napłynęła wraz z odejściem buzującej w żyłach adrenaliny. Kątem oka dostrzegła skurcz przebiegający przez twarz O’Connora, ale zignorowała go, pozwalając, by to Rosier był obok, kiedy zbierała kawałki potrzaskanej dumy, czując jednocześnie rozlewająca się po ciele gorzką satysfakcję.
- A prosiłam... – wykrztusiła wreszcie, przytulając się do niego mocniej, opierając ciężar ciała na jego ciele, gdy miękkie kolana zadrżały mocniej -...prosiłam, nie w twarz. – w jej głosie zamigotało rozbawienie, zamazując wcześniejszą złość, rozpuszczając ją w powodzi chłodnej rezygnacji, w momencie pogodzenia się z przegraną.
Spięte do tej pory mięśnie rozluźniły się wyraźnie, gdy ciało ogarnęło przyjemne otępienie; właściwie nie czuła już bólu, nie rejestrowała nic po za ciepłem Evana, zapachem jego perfum, tytoniu i przeświadczeniem, że dała z siebie tyle, ile mogła.
- Chcę rewanżu. – dodała jeszcze, nieco ciszej, a potem odetchnęła głęboko, unosząc spojrzenie i napotykając czarne, błyszczące ślepia.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Huncwot
Huncwot

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptySro 20 Sie 2014, 02:47

The member 'Diarmuid Ua Duibhne' has done the following action : Dices roll

'Pojedynki' :
Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 7X1pYBN Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 7X1pYBN Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 ZjxL7Q5 Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 JPnRRLL
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptyCzw 21 Sie 2014, 18:31

Po zakończeniu pojedynku z Fimmelówną pożegnał się z nią, po czym postanowił obserwować do końca pojedynek Aristos i Evana. Kibicował oczywiście Gryfonce, pomijając fakt, że kibicowałby chyba samemu Voldemortowi, gdyby nagrodą mogło być pozbycie się Rosiera. To był jednak drobny szczegół, który wolał zepchnąć w głąb umysłu, by nie psuć sobie humoru. W końcu nie powinien tego robić, prawda? Aristos była z nim, do Evana nic nie czuła poza przyjaźnią, więc nie powinien się o nic martwić. Wierzył w to usilnie.
Lacroix była do niego lepsza w zaklęciach, zresztą on się na nich nigdy nie skupiał w takim stopniu jak ona. Dbał tylko o to, by nie mieć tyłów, a tak reprezentował poziom przyzwoity jak na swój wiek i poziom kształcenia.
Nie zdziwiło go posunięcie finałowe Rosiera, który potraktował Aristos pnączami osłabiającymi. Gdyby nie fakt, że tyle już słyszał o ich wiekowej przyjaźni spodziewałby się czegoś bardziej brutalnego. Na szczęście Evana - nie zrobił tego.
Kiedy profesor Roginsky przerwał pojedynek ogłaszając zwycięzcę, powolnym krokiem zaczął iść w stronę Gryfonki, by wręczyć jej z powrotem ukochaną koszulkę. Początkowo na jego twarzy widniał ciepły uśmiech, który jednak ochłodził się wyraźnie, kiedy Aristos tak przyległa do swojego przyjaciela. Jego mięśnie drgnęły, ale żadna ze sztuczek metamorfomagicznych nie dała o sobie znać w kwestii ujawniania emocji. Nie znosił kiedy Ari to robiła, a przynajmniej na jego oczach, dobrze wiedząc jaki był stosunek Cu do tego Ślizgona i ich bliskości.
Kiedy dotarł do nich, a Ari akurat odsuwała się od Rosiera, objął ją w pasie, przysuwając delikatnie, acz stanowczo do siebie. Podał jej koszulkę ignorując postać Evana, po czym ucałował dziewczynę.
- Byłaś blisko, cały czas kibicowałem ci, że wyślesz go do pielęgniarki. - uśmiechnął się lekko do niej. Starał się jak mógł, jednakże nie do końca objęło to oczy Gryfona. - Gratulacje. Jakbyś mnie potrzebowała zawsze wiesz, gdzie mnie szukać.
Posłał jej jeszcze cieplejsze spojrzenie, po czym ponownie ignorując Evana oddalił się. Nie zamierzał się dłużej nad tym rozwodzić.

z/t
Echo Mallory
Echo Mallory

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptyPią 22 Sie 2014, 14:20

To się robiło męczące, nawet bardzo… Ileż można rzucać zaklęciami, nie trafiać i równocześnie, pomimo obrywania każdą możliwą klątwą, wciąż trzymać się na nogach? Echo była zmęczona i umordowana. Miała ochotę zwyczajnie się poddać, ale ziarenko dumy, które dawno ktoś zasiał w jej sercu, od pewnego czasu dawało plony i nie pozwalało jej na podobne zachowanie. Pozostawało jej więc tylko zagryźć wargi i walczyć. Ile się da. Ile wytrzyma.
Jasmine chyba też była już zmęczona, bo ni z tego ni z owego rzuciła w nią zaklęciem, które jeszcze przed chwilą było według Echo na liście tych, których użycie byłoby zwyczajnym pójściem na łatwiznę. No cóż, Mallory wcale się jej nie dziwiła.
- Protego. – wydusiła przez zaciśnięte zęby, chociaż głowa pękała jej z bólu, a wszystkie kończyny wydawały się zbyt ociężałe. Jeśli tarcza zadziałała i udało się jej obronić, sama poczęstowała Vane dokładnie takim samym zaklęciem (Petryficus Totalus)– ostatecznie którejś z nich będzie musiało się udać. Jeśli nie, cóż, pojedynek w końcu musiał się kiedyś skończyć i od początku lepiej było obstawiać starszą ze Ślizgonek.
Evan Rosier
Evan Rosier

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptyPią 22 Sie 2014, 15:46

Jej ciało było osłabione, poobijane, blade, skóra dłoni ścierpnięta i pokryta rozległymi śladami oparzeń, poprzecznymi pręgami i pęcherzami, ból promieniował przez całe ramię, znajdując swoje palące centrum w kurczowo zaciśniętych na różdżce palcach, rozlewając się na obite mięśnie, ramiona poznaczone obtarciami i lekko zasinionymi cieniami stłuczeń. Nie miała już szans, z trudem trzymała się na nogach, każdy gwałtowniejszy ruch przynosił falę słabości, a umysł nie potrafił dłużej skoncentrować się na wycelowaniu zaklęcia, kiedy dłoń drżała lekko, a wściekłość przyćmiewała przejrzystość myśli. Uderzenie o kolumnę ostatecznie zbiło ją z tropu, sprawiło, że utraciła różdżkę, a choć znalazła w sobie wystarczająco wiele siły, żeby sięgnąć po nią znów i raz jeszcze zmierzyć się z rażącą ciało falą obezwładniającego, bolesnego gorąca, to było już zbyt późno, aby cokolwiek naprawić. Tłum uczniów zaszemrał cicho, ale nikt nie przerwał pojedynku, panna Lacroix raz jeszcze, ten ostatni, podniosła się na nogi, obrzuciła go rozognionym, lśniącym spojrzeniem, z irytacją przyglądając się jego prowokującemu gestowi, a potem wymierzyła do niego różdżką z cedru, której koniec rozpalił się mocą wypowiedzianego zaklęcia. I choć silne, to nie dość szybkie, okazało się chybione. W tej samej chwili ugodził ją własnym, zwinnie umykając z toru świetlistej smugi, która miała pozbawić jego ciało kości, lecz mignęła koło jego głowy, rozpryskując się w trawie. Patrzył z błyskiem w ślepiach, jak pnącza oplatają ciasno jej ciało i wsączają w żyły truciznę, niegroźną, lecz obezwładniającą, osłabiającą obolałe mięśnie, wysysającą ostatki energii. Przez chwilę trzymał jeszcze  różdżkę w górze, przesuwając palcami po czarnym drewnie z sambukusa niemal z czułością, jego barki przez sekundę spięte były jeszcze gotowością, a potem opuścił przedramię, rozluźnił się, na wargi wkradł się cień chłodnego uśmiechu, powróciły do niego odgłosy tłumu. Przypomniał sobie, dlaczego tak bardzo brakowało mu spotkań Podziemia.
Rogiński cofnął zaklęcie, wreszcie wkraczając na pole walki i ogłaszając jego zwycięstwo. Aristos opadła na kolana, osłabiona, odtrącając wyciągniętą dłoń nauczyciela, wciąż usilnie ściskając w palcach rozżarzoną różdżkę. Schował własną za pasek spodni i powoli ruszył w jej stronę, gestem dał znak Vincentowi, by cofnął się i pozwolił mu zająć się tym osobiście. Jakby nie patrzeć, był z niej zadowolony. Wciąż miała braki w umiejętnościach, wydawała się zupełnie ignorować część z jego nauk, wytrwała jednak do końca, znajdując siłę tam, gdzie wiele panienek w jej wieku zrezygnowałoby, odpuściłoby sobie i oddało wygraną. Patrzył jak podnosi się i chwieje niebezpiecznie, nim jednak zdążyła upaść, pochwycił ją mocno w talii, chroniąc od kolejnego bolesnego spotkania z twardym podłożem. Wyjął z jej dłoni różdżkę, czując jak przelotny dotyk rani mu skórę, a potem odrzucił ją w trawę, gdzie miała czekać, aż postanowi zdjąć z niej zaklęcie. Jej oddech był niespokojny, w oczach szkliły się niewyraźnie łzy bólu i upokorzenia, a chociaż na usta cisnął mu się drwiący uśmiech, pozwolił jej przylgnąć do siebie ciaśniej i schować twarz w fałdach koszuli. Zesztywniał lekko, ale ramię objęło ją mocniej, bardziej stanowczo, uspokajająco, dając możliwość opanowania chwili słabości i ukrycia jej przed innymi.
— Uspokój się. Są tu osoby, które nie powinny widzieć twoich łez — mruknął spokojnie gdzieś koło jej ucha, cierpliwie czekając, aż wyciszy się i poradzi sobie z goryczą porażki i obezwładniającym bólem pulsującym miarowo w całym ciele. Przytrzymywał ją, domyślając się, że trucizna wsiąknęła w żyły na dobre, odbierając siły na resztę dnia. Uśmiechnął się cierpko na dźwięk jej słów, wyczuł, że jej złość prysła niemal tak szybko, jak się pojawiła. — Nie zwykłem pytać przeciwnika, jakim zaklęciem wolno mi go potraktować. Tobie też nie radzę.
Jej ciało było ciepłe i niemal bezwładne, pachniało winogronami i fiołkami. Dotknął jej poparzonej dłoni i przyjrzał jej się krytycznym wzrokiem, mrucząc pod nosem zaklęcie. Jego umiejętności magii leczniczej wciąż pozostawały jednakże na żałośnie niskim poziomie, interwencja ta okazała się więc nieszczególnie pomocna, być może odrobinę łagodząc tylko ostry ból. Zmarszczył brwi i wzniósł na  nią spojrzenie dokładnie w chwili, w której postanowiła się odezwać. Jego ciemne ślepia błysnęły śladem rozbawienia.
— Rewanżu? Jesteś niepowstrzymana w swoim dążeniu do porażki. Nie wystarczą ci te obrażenia, które masz? — Spoglądał na nią chwilę spod uniesionych brwi, nie zważając na jej święte oburzenie. Wyplątał z jej włosów zagubioną pszczołę. — Dostaniesz go więc, zasłużyłaś. Nie licz jednak na wiele więcej, jeśli wciąż będziesz  popełniać podstawowe błędy. — W tym momencie przerwał jednak, poczuł bowiem jak odsuwa się, dostrzegł w zasięgu wzroku postać O’Connora, który postanowił widocznie zaznaczyć swój teren, przyciągając do siebie jej wąską talię. Spojrzał na to chłodno, acz z wilczym uśmiechem igrającym na wargach, jakimś elementem rozbawienia. Najwyraźniej Cu nie kibicował dość mocno, bo nie dosięgło go żadne zaklęcie. Wyjął zza paska własną różdżkę i pochylił się w kierunku trawy, wyławiając tę należącą do Aristos, przerywając wreszcie ciążący na niej urok. Cierpliwie przeczekał tę wymianę uprzejmości, nie odzywając się słowem, kiedy jednak Irlandczyk wyciągnął w kierunku dziewczyny dłoń z koszulką Francisa, chwycił ją, odnajdując jego spojrzenie. — Wezmę to. Ma poranione dłonie, zaplami ją.
Jego głos zabrzmiał spokojnie, nie było w nim jednak przyjemnej nuty. Spoglądał za odchodzącym Gryfonem beznamiętnym wzrokiem, jednak tylko przez moment, szybko bowiem skupił się znów na panience Lacroix, która, porzucona przez  swego irlandzkiego wojownika, ledwie trzymała się na nogach, dławiona falami słabości. Najwyraźniej O’Connor znów zapomniał jej towarzyszyć, znów nie potrafił ochronić ani otoczyć opieką. Zaczynał się nudzić w oczekiwaniu, aż Mattias wprowadzi muzykę w jego wnętrzności, zaczynał niecierpliwić jego przedłużającą się obecnością w jej życiu. Wsunął jej różdżkę w kieszeń spodni, kątem oka dostrzegając podłużne pęknięcie biegnące przez gładkie drewno, które, dla wprawnego oka, mogło kojarzyć się wyłącznie ze skutkiem silnego zaklęcia. Zmrużył ślepia, nie skomentował tego jednak, czarne oczy zwróciły się na jej bladą twarz.
— Skoro Irlandczyk oczekuje, że sama dopełzniesz do skrzydła… — Uniósł    brwi, nie walcząc z oschłością tego stwierdzenia, a potem leniwie dotknął jej talii,opuszczając zajęcia, na których i tak nie miał już nic do roboty, prowadząc ją do tej części obozowiska, w której mieścił się namiot pielęgniarki.


zt. x2
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptySob 23 Sie 2014, 01:47

Faktycznie, miała już dość tego pojedynku. Żadne z zaklęć Echo jej nie dosięgło, ale i żadne zaklęcie Jasmine mimo, że dotarło do celu nie wykluczyło dziewczyny. Była nazbyt wytrzymała, jak się można było spodziewać. Jasmine trochę to złościło, ale z drugiej strony podziwiała koleżankę za wytrzymałość. I dziękowała ojcu w myślach, że uczył ją, by zawsze doszkalać się w magii defensywnej. Co z ataku, gdy się nie obronisz i tak padniesz? Dobra rada.
-Protego. -znowu tarcza, najodpowiedniejsza obrona do tego typu zaklęć. W umyśle Jas zawitała myśl, aby w końcu zakończyc ten pojedynek dość.. nietypowo.
-Duro! -wycelowała w rękę Echo z różdżką, aby ta zamieniła się w kamień i uniemożliwiło jej to dalszą walkę. O konsekwencje się nie bała, byli tu obaj profesorowie.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Huncwot
Huncwot

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 EmptySob 23 Sie 2014, 01:55

The member 'Diarmuid Ua Duibhne' has done the following action : Dices roll

'Pojedynki' :
Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 J5aPXGj Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Ux57E8X Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 JPnRRLL Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 7X1pYBN
Sponsored content

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent   Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent - Page 6 Empty

 

Klub Pojedynków - Diarmuid & Vincent

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 6 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

 Similar topics

-
» KLUB POJEDYNKÓW
» Kurs teleportacji - Diarmuid Ua Duibhne
» Arena nr 1 {Klub Pojedynków}
» Arena nr 2 {Klub Pojedynków}
» Arena nr 3 {Klub Pojedynków}

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Eventy :: Obóz Letni :: Zajęcia
-