IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Black Manor

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Black Manor Empty
PisanieTemat: Black Manor   Black Manor EmptySro 19 Lut 2014, 15:59



Black Manor


Kiedy rodzina Blacków rozrosła się na tyle, aby zaczęły powstawać wewnętrzne spięcia, część jej członków przeniosła się do wygodnego mieszkania przy Grimmauld Place w Londynie, natomiast Ci bardziej obstający przy tradycji i wygodzie podmiejskiej rezydencji pozostali w Black Manor. Pokaźnych rozmiarów dom mieści się na obrzeżach Doliny Godryka i otoczony jest nie tylko potężnym murem, ale także wieloma ochronnymi i maskującymi zaklęciami. Od zewnątrz sprawia bardzo normalne, niemalże sympatyczne wrażenie, które znika zaraz po przekroczeniu progu. Wszystkie wnętrza tego budynku są bowiem umeblowane w sposób ponury i przytłaczający, a kolorystycznie przeważają barwy ciemne, brudne i raczej nastrajające pesymistycznie. Nie da się jednak zaprzeczyć że ten charakterystyczny wystrój równocześnie jest manifestacją bogactwa, wiekowości i potęgi rodu Blacków, posrebrzane sztućce, powszechne złocenia i wysoka wartość wszystkich antyków są bowiem widoczne gołym okiem.

Mistrzyni Proxy
Mistrzyni Proxy

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySro 19 Lut 2014, 17:57

Ten Ślub był dla Belli bardzo niemiłym przeżyciem. Zmuszona do poślubienia kogoś, kogo niezbyt dobrze znała, a już na pewno nie darzyła żadnym głębszym uczuciem, wolałaby aby uroczystość była cicha, prywatna i przede wszystkim jak najkrótsza. Nie należała do kobiet, które od wczesnych lat dziecinnych planują swoje niezapomniane wesele, wybierają suknie, ekscytują się rozsadzaniem gości i wyobrażają sobie całą uroczystość jako coś magicznego. Właściwie od zawsze wiedziała, że dla niej będzie to jedynie przykry obowiązek, odbębnienie stricte politycznego zobowiązania. bo nie będzie jej dane związać się z kimś, kogo mogłaby pokochać. Początkowo uważała, że nie jest zdolna do odczuwania czegoś podobnego, ale dziś już wiedziała, że czekała na Niego, Lorda Voldemorta. Jej na wpół szaleńcze uczucia żywione do Czarnego Pana sprawiały, że cieszyła się jego zaufaniem, jednak zawsze traktował ją jak niesfornego pupila i nie spoglądał okiem mężczyzny, który pożąda ciała, a tym bardziej umysłu. To jednak jej nie zniechęcało, a właściwie jedynie sprawiało, że jeszcze bardziej zatracała się w tej nieodwzajemnionej emocji.
Ceremonia zaślubin wlokła się z jej perspektywy godzinami i była przeraźliwie nudna. Bella jeszcze przed pojawieniem się prowadzącego ją mężczyzny miała dosyć, od rano poddawano ją najróżniejszym zabiegom pielęgnacyjnym, szarpano jej włosy i ostatecznie wciśnięto w suknię ślubną. Zdawała sobie sprawę, że wybór kreacji jakiego dokonała był szokujący i raczej niemile widziany, ale nie zamierzała niczego udawać. Skoro nie mogła być zadowolona, to przynajmniej chciała się czuć w miarę swobodnie. Rudolphus zdawał się w przeciwieństwie do niej nawet ukontentowany takim obrotem sytuacji, czego już zupełnie nie rozumiała i tym bardziej nie zamierzała roztrząsać. Całkiem dobrze wyglądał w klasycznym, czarnym smokingu, ale dla niej mógłby być ubrany nawet w porozciągany dres. I tak wyszłoby na to samo.
Kiedy w końcu ogłoszoną ich mężem i żoną przyjęła niechętnie bardzo niewinne cmoknięcie w usta, po czym zbyt szybko ruszyła ku wyjściu, zmuszając swego nowego życiowego partnera do tego aby za nią gonił. Kiedy umilkła muzyka i goście zaczęli wstawać z rozstawionych dla nich w sali balowej krzeseł, pojawili się ludzie, którzy wyprowadzali ich plątaniną korytarzy do zalanego słońcem ogrodu, w którym rozstawiono wielkie namioty bez ścian i przygotowano całkiem pokaźnych rozmiarów parkiet, na którym rozłożyła się kapela już zaczynająca przygrywać do tańca. Wśród stolików kręcili się kelnerzy (i kelnerki) z różnego rodzaju napojami oraz przekąskami, a młoda para stanęła w strategicznym miejscu, gotowa zacząć przyjmować tradycyjne gratulacje i ślubne prezenty. Bella wyglądała jakby pierwszej osobie, która odważy się do nich podejść zamierzała wydłubać oczy, ale napomniana przez matkę przybrała mniej wrogą minę. Na całe szczęście przynajmniej Rudolphus próbował zachowywać się jakby to wszystko nie było jednym wielkim koszmarem.
Zaczynało się wesele.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySro 19 Lut 2014, 21:01

Chiara kończyła dzisiaj 17 lat i oficjalnie stawała się pełnoprawnym członkiem magicznej społeczności, na którym nie ciąży już irytujące zaklęcie namiaru. Co z tego jednak, skoro jej urodziny przyćmiło wydarzenie o randze znacznie wyższej, przynajmniej dla jej rodziny, która od zawsze wykazywała się niewielkim zainteresowaniem dla wszelakich świąt i rocznic. Nie żeby dziewczynie jakoś specjalnie to przeszkadzało, właściwie nie miała ochoty by zgraja nic nie znaczących dla niej osób postanowiła całkowicie nieszczerze składać jej życzenia szczęścia oraz pomyślności i wręczać jej prezenty, których przeznaczeniem mógł być tylko śmietnik.
Nie spodziewała się, że będzie pamiętał ktokolwiek oprócz matki, a tym bardziej nie przypuszczała aby On miał coś jej podarować. Kiedy rankiem po powrocie z łazienki odnalazła owinięty niezdarnie pakunek, nie podejrzewała co może odnaleźć w środku, a co dopiero, że może to być coś, co namiesza jej w głowie. Domyślenie się, że nadawcą był Evan nie sprawiło jej większego problemu, pomimo braku podpisu. Kto inny bowiem mógłby dokonać takiego doboru prezentów? Powinna mu zapewne podziękować, ale nie umiała znaleźć słów, które nie brzmiałyby banalnie, albo ckliwie. Nie należała do osób, którym łatwo przechodziły przez gardło galanteryjne słówka, nie czuła się swobodnie w sytuacjach, w których cokolwiek komuś zawdzięczała. Przypuszczała, że spotka Rosiera na ślubie, a przynajmniej złapie na chwilę jego spojrzenie w tłumie gości i po namyśle stwierdziła, że będzie musiała zdać się na intuicję, skoro nic lepszego nie przychodzi jej do głowy.
Za pozwoleniem Dyrektora opuściła rano Hogwart i przy pomocy proszku fiuu dostała się do swojego domu, pogrążonego w ciszy i jakby martwego. Jej rodzice musieli gdzieś wyjść w sobie tylko znanych sprawach, co było jej jak najbardziej na rękę. Nie miała zamiaru cały dzień robić się na bóstwo, ale nie ulegało wątpliwości, że nie powinna pojawić się na ślubie w szortach i koszuli, dlatego zamierzała chwilę poszperać w garderobie. Zapełnione czernią i szarością półki jeszcze nigdy jej nie zawiodły, ale dzisiaj Chiara czuła się dziwnie. Czy to ze względu na poranną niespodziankę, czy też wyimaginowanie poczucie wkroczenia w nowy rozdział życia, zdecydowała że nie zachowa się w taki sposób, jakiego po niej oczekiwano. Na większość oficjalnych przyjęć ubierała się wyzywająco i raczej niestosownie, dlatego zapewne spodziewano się po niej czegoś podobnego i tym razem. Tak samo jak tego, że przybędzie w czerni.
Miała sporo czasu więc postanowiła udać się na zakupy i zaskoczyć wszystkich, w tym również samą siebie. Wróciła do domu dopiero na półtorej godziny przed czasem wyjścia, lecz w misternie zapakowanym przez sprzedawcę kartonie przyniosła kreację, która spełniała wszystkie jej wymagania. Była elegancka, niezbyt wyzywająca, a przy tym także nie dało się jej określić jako skromną i bezpłciową. Najbardziej musiał jednak szokować w przypadku Chiary kolor. Nie pamiętała aby miała na sobie coś tak barwnego od czasów kiedy sama zaczęła sobie wybierać ubrania. Czasem przewijało się przez jej ręce coś krukońskoniebieskiego, ale to i tak jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Poza tym przynajmniej nie musiała się zastanawiać nad doborem stanika, bo po prostu nie był on konieczny, a nawet niewskazany. Włosy pozostawiła rozpuszczone ograniczając się jedynie do użycia dobrego szamponu, zaklęcia suszącego i szczotki, dzięki temu (w porównaniu do tego co było na co dzień) i tak wyglądała jakby odwiedziła fryzjera. Kończąc ten szczegółowy i dla męskiej części forum zapewne nużący opis wyglądu dodać muszę jedynie, że do sukni dobrała już czarne szpilki, które dodawały jej trochę centymetrów, ale nie aż tyle aby równocześnie utrudnić jej stabilne poruszanie się.
Wyszła z pokoju na ostatnią chwilę aby nie dać matce szansy na składanie jej krepujących życzeń i wraz z ojcem udała się do Black Manor. Rodziciel zostawił ją samą przed wejściem, po czym udał się jeszcze gdzieś przed rozpoczęciem ceremonii. Chiara wolała w to nie wnikać, miała tylko nadzieję, ze nie pojechał po jedną z "kuzynek". Obywanie się bez małżonki na takich oficjalnych przyjęciach było już wystarczająco żenujące, ale pokazywanie się z kochanką stanowczo wykraczało poza przyjęte konwenanse. I o ile di Scarno nie miała zbyt wielu ciepłych uczuć do matki, o tyle ojca wręcz nienawidziła, stąd w tej konkretnej sprawie stała po stronie zdradzanej, a nie zachowywała neutralność. Poza tym była w dodatku kobietą.
Wmieszała się w tłum gości, co było nieco trudne z jej strojem. Większość osób zadowoliła się bowiem czernią i wszystkimi odcieniami szarości, kolorów było żałośnie niewiele, a wszystkie raczej ciemne i niezbyt żywe. Chiara wyglądała trochę jak słonecznik pośród narcyzów, słowem: rzucała się w oczy. Wcisnęła się na krzesło pomiędzy jakichś dwóch starszych, dość korpulentnych panów i przesiedziała tam całą ceremonię głęboko zamyślona, w ogóle nie zwracając na to co dzieje się dookoła. Ocucił ją dopiero porażający ból przygniecionych ciężarem jednego z sąsiadów palców. Najwyraźniej ślub właśnie się skończył i mężczyzna usiłował przecisnąć się obok niej aby móc wyjść. W tej chwili wyduszał z siebie jakieś przeprosiny, które dziewczyna bezczelnie zignorowała i obdarzając go na odchodnym nieprzyjemnym spojrzeniem, wykorzystując swoją filigranową sylwetkę przemknęła przez tłum w kierunku wyjścia. Powodem dla którego tak się spieszyła była chęć znalezienia miejsca na uboczu, w którym mogłaby spędzić cały wieczór nie musząc angażować się w żadne rozmowy ze znajomymi znajomych i ich krewnymi. Nie cierpiała takich przyjęć, w ogóle nie przepadała za większymi zgromadzeniami ludzi co uzasadniała samotniczą natura.
Opadła na jedno z ustawionych pod namiotem krzeseł i chwyciła z tacy przechodzącego obok kelnera kieliszek szampana. Alkohol automatycznie przywołał w jej umyśle Evana, ale rozejrzawszy się wokół stwierdziła, że nigdzie go nie dostrzega. Poprawiła spódnicę sukni, która rozsunęła się ukazując niebezpiecznie dużo i upiła łyk musującego lekko napoju. Jej wzrok padł na ojca, który obejmował w talii dziewczynę niewiele starszą od niej. Fala palącego gniewu przetoczyła się przez jej ciało, ale na zewnątrz objawiło się to jedynie odwróceniem krzesła w taki sposób, aby nie musiała patrzeć w tamtym kierunku. Wystarczy, że jeden członek klanu di Scarno postanowił dzisiaj zrobić scenę.
Gość
avatar

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySro 19 Lut 2014, 22:11

To było dziwne uczucie. Pojawić się w domu, w czasie trwania semestru. Długo jednak to nie trwało, gdyż ledwo przekroczył próg, a uchwyciły go pulchne ramiona gospodyni domowej. Uśmiechnął się. Dobrze było być ponownie w domu. Oczywiście został starannie nakarmiony i napojony, a potem oddelegowany do przygotowania się na ślub. Na łóżku, leżał idealnie skrojony, nowy garnitur. Tak jak lubił, biały, z czarną podszewką. Długo mu nie zajęło przyszykowanie się. Jeszcze tylko różdżka za pazuchę oraz sztylet, starannie schowany w prawym rękawie, tak na wszelki wypadek. W końcu, to był ślub Śmierciożerców, a nie miły piknik majowy. W ostatniej chwili chwycił małe pudełeczko, leżące na półce, a specjalnie przygotowane przez Many na dzisiaj. I już tylko zostało mu pokonanie schodów prowadzących do halu i dołączył do rodziców. Ojciec tuż przed wyjściem, złapał go za ramię.
- Pamiętaj, by się zachowywać jak należy. Na tym ślubie będą wszyscy najważniejsi Śmierciożercy. Nie narób mi wstydu. – syknął Daemonowi wprost do ucha. Temu jedyne co pozostało to uśmiechnąć się, poklepać ojca po ramieniu i odpowiedzieć:
-Nie denerwuj się tak, bo ci ciśnienie podskoczy. – i teleportować się wraz z matką na trawnik Black Manor.
Ślub, jak to ślub, nie był zbytnio porywający. I nawet jeżeli sukienka panny młodej mocno wybijała się z konwenansów, chyba niewielu zdziwiła. Każdy kto chociaż słyszał o Belli, wiedział, że biała suknia nie jest w jej stylu. I jak zauważył Daemon, większość gości preferowała iście pogrzebowe barwy. On i jego biały garnitur, wyróżniali się, niczym łabędź wśród stada łysek. Innymi słowy – ogromnie. Ale, gdy ceremonia dobiegła końca, zauważył, że nie tylko on postanowił zostać indywidualistą tego wieczoru. Czerwona sukienka mignęła mu przy wyjściu, jednakże nie poleciał od razu za nią, niczym byk pędzący na torreadora. Pozwolił sobie najpierw zahaczyć o barek, a potem pójść na parkiet, z uroczą ośmiolatką, która napatoczyła mu się pod nogi. I chociaż obecność dziecka mogła trochę dziwić, była miłym wyróżnikiem, świadczącym o tym, że jednak nie miało być to tajemne spotkanie żądnych krwi czarodziejów pod przykrywką.
W końcu, trochę zmęczony Daemon, poszedł szukać miejsca, by móc usadzić swoje szanowne cztery litery i wtedy zobaczył ją w całej okazałości. No, dobra, może nie całej, ale jednak. Swoje kroki skierował w jej kierunku.
-Czy ktoś ci już mówił, że ubierając takie stroje doprowadzasz facetów do szaleństwa, Pearl? – spytał z uśmiechem, siadając obok niej. Może i nie mieli jak do tej pory najlepszych stosunków, ale przecież…nigdy nie jest za późno by to naprawić, prawda? Na dodatek, była jedyną sensowną osobą na horyzoncie, nie licząc ośmiolatki, która mogła być nawet dosyć doborowym towarzystwem. – Och, prawie bym zapomniał! – i zaczął szukać czegoś po kieszeniach, aż w końcu wyciągnął małe pudełeczko, które wręczył dziewczynie.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
W środku znajdowała się czarna perła, oprawiona w białe złoto, na łańcuszku. Taki tam, sentymentalny upominek, kupiony dla dziewczyny jeszcze we Włoszech pamiętnego lata. Oczywiście, doszukiwanie się drugiego dna mijało się z celem. Ot, taki przyjacielski podarek. W końcu to Aeron przypomniał mu o jej urodzinach. Można więc określić, że prezent, był wymyślany, na szybko.
Evan Rosier
Evan Rosier

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptyCzw 20 Lut 2014, 02:30

Początkowo wcale nie zamierzał zjawić się na ślubie. Ostatnie tygodnie nadszarpnęły znacząco jego siły, przede wszystkim psychiczne, a on sam miał na głowie tyle spraw o wiele ważniejszych od czyjegoś ustawionego zamążpójścia, że nawet nie rozważał możliwości uczestniczenia w tym jakże radosnym widowisku. Ciało Nette w Wielkiej Sali, tajemniczy liścik, aurorzy w Hogwarcie, lekcje oklumencji… Kto w tym wszystkim przejmowałby się pożyciem małżeńskim Bellatrix Black? I choć Bella była jego kuzynką, z pewnością nie zmartwiłaby jej jego nieobecność. Przypuszczał zresztą, że w całym powszechnym zamieszaniu pozostałaby ona zupełnie niezauważona, z kolei jego ojciec znacznie lepiej niż on zająłby się reprezentowaniem spraw rodu. Jego wspaniałe plany pozostania w zamku szybko zostały jednak pokrzyżowane przez samego Czarnego Pana, który w tajemniczych słowach wyraził wobec niego oczekiwanie, że się na tej uroczystości spotkają. Żaden śmierciożerca nie odmawiał Lordowi, choćby jego życzeniem okazał się nawet udział w jakiejś nieszczęsnej potańcówce. Rosier miał uzasadnione i niejasne przeczucie, że ten ślub może zakończyć się nieoczekiwanie, a gdzieś w głębi jego umysłu bił od samego początku ostrzegawczy dzwon.
Nad rankiem wstał więc z łóżka, niemal tak samo niewyspany jak przed zaśnięciem, a następnie, za pozwoleniem tego starca, Dumbledore’a, przeniósł się do rezydencji Rosierów za pośrednictwem sieci Fiuu. Przed podróżą zdążył nadać tylko przygotowaną już jakiś czas temu małą paczkę, z przekleństwem na języku nieudolnie owijając ją papierem, którym ostatecznie poranił sobie palce. Gdyby nie fakt, że panna di Scarno kończyła siedemnaście lat w dniu ślubu Belli, z pewnością zapomniałby o wysłaniu pakunku. Dzień, w którym traciła swój Namiar, był jednak ważny i znaczący. Znalezienie książki, na którą zwróciła niegdyś uwagę w Pokoju Życzeń, wymagało od niego uruchomienia znajomości i wyłożenia niemałej sumy, ale dopiero pozytywka okazała się niejakim wyzwaniem. Sam nie wiedział, dlaczego to robił. Powrót do gry po wielu miesiącach odwyku od tego, co niegdyś było jego rytuałem, był niełatwy, lecz sprawił mu dużą przyjemność. Czuł, że jego palce są sztywne i nienawykłe do klawiszy, a w nim samym zaszła jakaś nieokreślona zmiana. Ułożenie kompozycji zajęło mu jedną bezsenną i gorączkową noc. A składanie pozytywki… w całym tym chaosie pomagało mu zebrać myśli, więc siadał do tego z ochotą, rozważając swoją obecną sytuację, analizując, rozkładając na czynniki pierwsze wspomnienie morderstwa tej przeklętej Montez, w czasie gdy dłonie pracowały same, dobierając części i przekładając trybiki. Nie był pewien, czy w ogóle jej ją da. Po prostu pracował, nie zastanawiając się wiele, a gdy w końcu dorzucił ją do prezentu, wysłał go listownie, nie chcąc patrzeć jej w oczy. Nie widzieli się od czasu pojawienia się ciała Nette w Wielkiej Sali, a może nawet dłużej, nie miał do tego głowy. I wcale nie wiedział, czy chce ją zobaczyć.
Dziwnie było znów pojawić się w domu, postawić nogę za progiem po tylu miesiącach. Unikał tego miejsca jak ognia, odkąd zmarła matka. Ojciec powitał go chłodno i niezręcznie, spoglądając na niego bez wyrazu ciemnymi oczami. Fizycznie bardzo się przypominali, choć Evan miał w sobie coś z energii i żywotności wieku młodzieńczego, mimo iż w ciągu ostatnich trzech tygodni mocno zbladł, jego szczęka pokryła się zarostem, a on sam nabrał nieco niezdrowego wyglądu. Ostatni rok odbił na nim ogromne zmiany. Wydawał się poważniejszy, bardziej dojrzały, zmężniał, a jego twarz zyskała ostrzejsze rysy. W oczach z kolei przebijało się coś mrocznego i niepokojącego, wyraz wiecznego zamyślenia i chłodnej kalkulacji. Przywitał się z ojcem oschle i bez zbędnej wylewności. Obaj obarczali się winą za to, co stało się z matką; niemą zmową milczenia. Ponieważ do ślubu pozostało już niewiele czasu, Evan w milczeniu przeszedł przez puste korytarze do swojego pokoju, gdzie czekał na niego szyty na miarę garnitur. W przeciwieństwie do Daemona, nigdy nie czuł potrzeby, by wyróżniać się z tłumu swoim wyglądem i niepotrzebnie ściągać na siebie ciekawskie spojrzenia. Wystarczył mu minimalizm, chłodna i niewyszukana elegancja. Wziął prysznic, ogolił się wreszcie i wrócił do siebie, by się przebrać. Zajęło mu to nie więcej niż piętnaście minut. Spotkali się z ojcem przy drzwiach, rozmawiając sztywno o wydarzeniach w Hogwarcie i nieudolności dyrektora. Śmieszne, jak niewiele jego rodziciel wiedział o własnym synu.
Na ślubie pojawili się w samą porę i przywitawszy się z kilkoma znajomymi, zajęli swoje miejsca. Evan wyszukał wzrokiem Franza i skinął na niego głową, wygodnie rozpierając się na swojej ławce. Przez cały ślub był jednakże nieuważny i znudzony, a skołatane myśli błądziły w zupełnie różnych kierunkach. Ostatnimi czasy nie sypiał dobrze. Pierwsze trzy noce po odnalezieniu ciała Nette spędził bezsennie, aczkolwiek następne nie były lepsze. Pomimo wielu godzin spędzonych na przerzucaniu ciężkich tomisk, nie przybliżył się ani trochę do tajemnicy nowego nosiciela nieznanej siły, z którą przyszło mu się zmierzyć. Wodził wzrokiem za postacią Belli, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy jej suknia nie powinna być przypadkiem biała, aż wreszcie ktoś chwycił go za ramię, dając mu jasno do zrozumienia, że uroczystość się skończyła. Odpowiedział na to pewnym rodzajem ulgi.
Na zewnątrz tłum był gęsty, a hałas duży. Ojciec przedstawił mu jakąś francuską panienkę, która nie najlepiej mówiła po angielsku, najwyraźniej pragnąc, by ją zabawiał, a potem zniknął gdzieś w towarzystwie młodszego Lestrange’a. Evan niechętnie wymienił z nią kilka słów po francusku, ale to wystarczyło, by przekonać się, że jest najzupełniej w świecie głupia, toteż uprzedził ją, że idzie po drinki i poprosił, by na niego poczekała, porzucając bez cienia litości. Dla zabawy, z pewnym rozbawieniem, zatrzymał się na chwilę przy Belli, składając jej kąśliwe życzenia radości i gromadki dzieciaków, a nim ta zdążyła obrzucić go wściekłym spojrzeniem, a przy tym jakimś niewybrednym przekleństwem, zniknął już w tłumie gości. Był znudzony i nijak nie rozumiał, dlaczego Czarny Pan nalegał, by przyszedł tu tego popołudnia. Co takiego miało się tu wydarzyć? Jak do tej pory nie dostrzegł przecież obecności Lorda, poza tym wydawało mu się to bezsensowne i niepasujące. Na weselu były dzieci i gromada masy ludzkiej. Co miałby tu robić Voldemort?
Jako że Franz zapodział się gdzieś w tłumie, Evan zajął się rozmową z młodym Averym, który wykładał mu coś na temat ostatniej dużej wygranej Os z Wimbourne i ich wyższości nad Srokami z Montrose. Wsunąwszy jedną dłoń do kieszeni, w drugiej dzierżąc odpalonego papierosa z paczki Ogniomiotów („Palisz jak smok? To wyrób dla ciebie!”, głosił napis na opakowaniu), wodził wzrokiem po ludziach, szukając wśród nich Kruegera. Gdzie też on znowu polazł? Pewnie znów uganiał się za jakąś dziewczyną, usiłując poderwać ją, wygrywając krótki pasaż na fortepianie. Westchnąwszy, chciał już powrócić wzrokiem do twarzy Avery’ego, gdy nagle ktoś mignął mu w tłumie. Zobaczył przelotnie czerwoną suknię, drobne ramiona i ciało tak znane, że nie sposób pomylić go z żadnym innym. Zmarszczył brwi. Di Scarno? Nie wiedział, że będzie na tym ślubie. Czy była na tyle bliska rodzinie Black, by dostać zaproszenie? Nie interesując się więcej wywodami Avery’ego, opuścił go wpół zdania, nie trudząc się żadnym wytłumaczeniem, a następnie wyminął grupkę rozprawiających o czymś głośno starszych kobiet. Wtedy też zatrzymał się, bo dostrzegł, że panna di Scarno nie jest sama. Co zaskakujące, był z nią Blackrivers. Rosier chwilę przyglądał się im, mając zamiar kontynuować ich niepisany zwyczaj trzymania się od siebie z daleka, gdy grozi im zbyt duża publika, ale pewien gest Daemona sprawił, że nogi same poniosły go w stronę tej dwójki. Wyrósł przy nich jak spod ziemi, przynosząc ze sobą zapach tytoniowego dymu, dokładnie w chwili, w której chłopak wręczał Chiarze prezent. Chłodne spojrzenie Evana spoczęło na lśniącym w wiosennym słońcu naszyjniku.
— Blackrivers? Nie wiedziałem, że tu jesteś — mruknął, co miało chyba służyć za przywitanie. Dopiero po chwili zerknął przelotnie na di Scarno, jakby dopiero teraz ją dostrzegł. — Ach, masz urodziny? Wszystkiego najlepszego.
Spojrzał jej w oczy tylko na kilka sekund, ale jego głos był bardziej oschły niż zazwyczaj. Potem leniwie wrócił spojrzeniem na Daemona.
Franz Krueger
Franz Krueger

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptyCzw 20 Lut 2014, 18:27

Krueger, gdyby tylko mógł, najprawdopodobniej na ślubie Bellatrix wcale by się nie pojawił. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że na jego nieobecność na tak wielkiej uroczystości nie zgodzi się jego ojciec, z którym nie zamierzał na ten temat dyskutować. Ostatecznie nawet pogodził się ze swoim losem, stwierdzając, że krótki odpoczynek od murów szkoły dobrze mu zrobi. Przed południem gotowy był już na podróż do rezydencji Kruegerów za pomocą znanej praktycznie wszystkim czarodziejom sieci Fiuu. Spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy, kiedy do jego rąk wpadł list przyniesiony przez znajomo wyglądającą sowę. Vivienne. Dziewczyna chciała pożegnać się przed opuszczeniem Hogwartu. Jego ukochana, z którą tak bezlitośnie zerwał znajomość przez wzgląd na swoje przeznaczenie. Młoda Gryfonka, jego bratnia dusza, wrażliwa i inteligenta osoba, która tak samo jak on, potrafiła dostrzec piękno muzyki, szczególnie tej wydobywającej się spod jego palców. Nie rozmawiał z nią tak dawno, mimo że za każdym razem, gdy mijał ją na korytarzu, miał ochotę odezwać się chociaż słowem, a serce pękało mu, kiedy przypominał sobie, że to tylko przysporzyło im jeszcze więcej cierpienia. Teraz jednak, skoro chciała pożegnać się z nim przed opuszczeniem Szkoły i Magii Czarodziejstwa, nie mógł pozostać obojętny. Zdjął z ramienia torbę i wyciągnął pióro i kałamarz, aby odpisać na jej wiadomość. Następnie spotkał się z nią na błoniach, przez co spóźnił się na rodzinny obiad i tym samym został skazany na wysłuchiwanie kazań ojca o ignorowaniu swoich obowiązków.
Matka przygotowała dla niego już elegancki, choć prosty garnitur, białą koszulę i czarny krawat, za co był jej zresztą dozgonnie wdzięczny. Sam nie miał bowiem nastroju do tego, by myśleć o uroczystości. Przed oczami miał jedynie postać Gryfonki, która odchodziła spokojnym krokiem, spoglądając od czasu do czasu za nim, jakby w nadziei, że pójdzie za nią. Obawiał się tego, że już nigdy jej nie zobaczy lub co gorsza, staną kiedyś po dwóch stronach barykady, a on będzie musiał podjąć najtrudniejszy wybór w swoim życiu. Czy w jego przypadku walka z losem nie była jednak bezcelowa? I tak któregoś dnia na jego ręce pojawi się mroczny znak. Jego uczucia nie miały znaczenia, skoro od urodzenia poświęcony był wyższym celą. Był ofiarą czarodziejskiego półświatka, który za najwyższą wartość uznawał służbę Voldemortowi. Sam nie był pewien czy to i dla niego pozostawało szczytem marzeń, ale zdążył już się przekonać o tym, iż w jego życiu nie było miejsca na wątpliwości. Zawiązał więc krawat i zszedł po schodach na dół, by oznajmić Heinrichowi, że jest gotowy i mogą ruszać tam, gdzie ich oczekiwano. Pocieszała go może nieco myśl o tym, że na ślubie z pewnością pojawi się też Rosier, najbliższa mu osoba ze szkoły. Może to brzmiało dość zabawnie, ale traktował jak brata w doli i niedoli. Znał go od dzieciństwa, bo  ich rodziny tkwiły w głębokiej przyjaźni, która przechodziła z pokolenia na pokolenie.
Atmosfera na ślubie okazała się jeszcze bardziej przytłaczająca, niżeli młodemu Ślizgonowi mogło się z początku wydawać. Mnóstwo ludzi, z czego większa część należała już do dumnego grona śmierciożerców. Franz wędrował od jednej osoby do drugiej, w towarzystwie swojego ojca, który poznawał go z największymi szychami, opisując go, rzecz jasna, w samych superlatywach. Pewnie nawet nie myślał o tym, że jego syn pod przykrywką kulturalnych gestów i sztucznych uśmiechów, rozmyślał o osobie, która w ogóle nie pasowała do tego miejsca. O Gryfonce, z którą bratanie się byłoby oznaką zdrady i pogwałceniem tradycji czarnoksięskich rodów. Wreszcie jednak w tłumie wypatrzył Evana, który skinął na niego głową, co pozwalało mu myśleć o tym, że może jakoś dotrwa do końca tej imprezy, na której jego obecność była wątpliwą przyjemnością. Chciał nawet do niego podejść, ale że zobaczył w jego towarzystwie jakieś dziewczątko o typowo francuskiej urodzie, stwierdził, że wpierw swe kroki skieruje w stronę Bellatrix. Złożył jej krótkie życzenia, wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, i właściwie to by było na tyle, bo jej wzrok mówił wystarczająco wiele. Nie powinien się rozwodzić nad bardziej wymyślną składanką. Odszedł więc szybko, zgarniając tylko po drodze szklankę Ognistej Whiskey i wyciągając z kieszeni papierosa.
Wbrew oczekiwaniom Rosiera, stanął sam, opierając się o jedną z tych nieobleganych ścian i zaciągając się papierosem, który w połączeniu ze smakiem goryczy jego alkoholowego trunku dawał mu swego rodzaju ukojenie i pozwalał zapomnieć i ukochanej. Z pewnością Krueger bardziej od Evana pasował do roli bawidamka, lecz dzisiejszego wieczora nawet nie miał ochoty na flirty, a już tym bardziej na wygrywanie ckliwych melodii na fortepianie. Nie silił się na czarujące uśmiechy, a wszelkich podchodzących do niego potencjalnych rozmówców zbywał lakonicznymi odpowiedziami. Strasznie nietowarzyskie podejście, ale cóż, miał swoje powody, by nie mieć ochoty na aktywny udział w uroczystości. Bacznie obserwował jedynie swojego przyjaciela, który właśnie podążał w stronę znajomej mu jedynie z widzenia przedstawicielki płci pięknej oraz ich kolegi z drużyny quidditcha. Blackriversa. Upił jeszcze kilka łyków whiskey w samotności, a gdy dostrzegł, że tym samym opróżnił szklankę, odstawił ją na najbliższy stolik i powędrował w stronę znajomych mu twarzy.
- Rosier, Blackrivers. – rzucił jedynie nazwiskami na powitanie, po czym wyciągnął swą dłoń w stronę dziewczyny z Ravenclawu. Właściwie jego również dziwiła jej obecność na ślubie. Jego ojciec bowiem nigdy nie wspominał mu o jej rodzinie, a wyglądało na to, że i ona pozostawała w bliskich relacjach z Blackami.
- Franz Krueger. Miło mi poznać. Wszystkiego najlepszego. – przedstawił się krótko i korzystając z okazji, iż usłyszał od Rosiera o jej urodzinach złożył życzenia. Nie znał jej, dlatego też był dość oszczędny w słowach. Jedyne, co mógł o niech powiedzieć to to, iż natura obdarzyła ją urodą, której wszystkie wdzięki na dodatek podkreślała jej czerwona suknia. Dziewczyna z pewnością przyciągała spojrzenia wielu mężczyzn, a Franz nawet nie wiedział o tym, że w szczególności Evana. To dziwne, ale jego kumpel nigdy nie chwalił się tą znajomością. W dodatku, dla osoby postronnej, takiej jak Krueger, wyglądało to tak, jakby Krukonka pojawiła się na uroczystości właśnie w towarzystwie Daemona, stąd siedemnastolatek nie miał nawet najmniejszych podejrzeń co do relacji, które mogły łączyć Rosiera i panienkę di Scarno.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptyCzw 20 Lut 2014, 21:33

Chiara siedziała ze sztywno wyprostowanymi plecami i sztucznie nieruchomą sylwetką, z całych sił próbując znaleźć w zasięgu swojego wzroku coś, co odciągnęłoby jej myśli od żałosnych i godnych pogardy wyczynów jej ojca. Dzisiaj przechodził samego siebie, bo choć kochanki miewał przez cały właściwie okres małżeństwa, a konkretniej od chwili kiedy okazało się, że jego pierwsze dziecko nie jest bynajmniej chłopcem, to zawsze potrafił zachować wymaganą w towarzystwie dyskrecję. To na co zdecydował się dzisiaj było jawnym pogwałceniem niepisanych zasad i policzkiem wymierzonym Chiarze. Jej matka nie mogła tego widzieć, ale zapewne i tak wszystkiego się domyślała. Dziewczyna nie wiedziała jakim cudem ta kobieta potrafi egzystować z podobnym poczuciem upokorzenia, ona dawno by się zbuntowała, a nie cicho stała z pochyloną do ciosu głową.
W końcu błądząc spojrzeniem po przepełnionej sali zauważyła znajomą sylwetkę, która bynajmniej nie należała do Rosiera. Biały garnitur odznaczał się w szaro-czarnym tłumie i należał do kogoś, kogo nie spodziewała się tu spotkać. Daemon tańczył właśnie z jakąś uśmiechniętą dziewczynką w kremowej sukience, co stanowiło tak uroczy widok, że nawet poirytowana panna di Scarno uśmiechnęła się kącikami ust. Przyglądała im się do końca piosenki powoli sącząc swojego szampana, ale kiedy kapela zrobiła sobie chwilę przerwy, skoncentrowała się dla odmiany na obserwowaniu przyjmującej życzenia Belli. Nie podeszła do niej, ta kobieta nie miałaby pojęcia kim w ogóle jest jej rozmówczyni w niepasującej do niczego czerwonej sukni. Jej rodzina była bardziej związana z Lastrange'ami za sprawą Rabastana i jeśli została zaproszona nie z rozkazu Czarnego Pana, a wewnętrznej inicjatywy dzisiejszych solenizantów, to właśnie Rudolphus musiał wpaść na ten pomysł. Nie zmieniało to jednak faktu, iż obserwowanie młodej małżonki było czynnością wysoce interesującą i dosyć zabawną. A już na pewno lepszą niż przyglądanie się tańczącemu gdzieś z jakąś dziwką ojcu.
Jej obserwacje przerwało przybycie osoby, co do której miała wątpliwości czy jeszcze kiedykolwiek będą zdolni normalnie porozmawiać. Zwróciła nieco zdumiony wzrok na Dema i słysząc jego słowa przybrała nieco ironiczną minę. Komplement może i był miły, ale Chiara tylu się ich w życiu nasłuchała, że przeważnie nie reagowała na nie wybuchami wdzięczności.
-Nikt nie miał okazji, bo to nowa sukienka. - odparła pozorując skromność i zastanawiając się co u licha sobie myślała, kiedy wybierała coś w tak nonsensownym kolorze. Nie lubiła czuć na sobie wzroku wszystkich napalonych facetów w okolicy, a choć nie była najpiękniejszą kobieta na sali, barwa jej kreacji najwyraźniej wystarczała. Oczywiście nie zaliczała do tej grupy Blackriversa, który odezwał się do niej zapewne z braku kogokolwiek innego. Chyba nie była na pierwszym miejscu na liście jego ulubionych osób. On sam z resztą także wyróżniał się spośród tłumu w swojej złudnie niewinnej bieli. Pasowali do siebie, Chi nawet rozważała po otrzymaniu zaproszenia zwrócenie się do byłego kochanka z propozycją udania się na ślub razem, skoro Rosier trzymał się niepisanej reguły nieprzyznawania się do niej w miejscach publicznych, jednak szybko z tego zrezygnowała. To byłoby dziecinne i po prostu głupie. I tak wolała iść sama.
Nie spodziewała się tego, co ją czekało. Jej rozstanie z Daemonem było burzliwe i  ostatecznie nie utrzymali przyjaznych stosunków, prędzej oczekiwałaby więc słów pełnych jadu niżeli urodzinowego prezentu. Chłopak jednak najwyraźniej nie był zbyt pamiętliwy, albo i też przebolał już nie tak straszną i wielką znowuż stratę jaką było pożegnanie z panienką di Scarno. Z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy przyjęła prezent i w momencie, kiedy zacisnęła palce na delikatnym pudełku poczuła zapach, którego nie mogłaby pomylić z żadnym innym. Specyficzna woń papierosów i czegoś nieokreślonego, co sprawiało, że dana osoba pachniała po prostu sobą dala znać Chiarze o tym kto się zbliża, jeszcze zanim dostrzegły go jej oczy. Nie odwróciła się jednak, zamiast tego otwierając prezent i z podziwem spoglądając na piękny naszyjnik. Nie nosiła biżuterii, niczego właściwie poza pierścionkiem połączonym z wężową bransoletką Jasmine, ale wiedziała, że jest to robota jednego z włoskich jubilerów. Tego  dokładnie, którego tak uwielbiała jej matka.
-Jest piękny. - stwierdziła zamiast podziękowania, czując na sobie czyjś nieprzychylne wzrok. Cóż, mieli w towarzystwie udawać, że nie są dla siebie nikim szczególnym, Chiara jedynie postępowała według tej zasady.
-Przypuszczam, że to wszystko sprawka Aerona... - mruknęła, chowając prezent do niewielkiej torebki, która jednak dziwnym trafem mieściła wszystko, prócz może różdżki, bezpiecznie przymocowanej w okolicach uda Krukonki. Zanim zdążyła dodać cokolwiek jeszcze, powietrze przeciął chłodny głos Evana. Jeśli nie spodobały się jej pierwsze słowa jakie wypowiedział w jej kierunku, to niczego nie dała po sobie poznać, bo jej twarz pozostała nieprzenikniona, a plecy tak samo wyprostowane jak wcześniej. Skinęła głową w ramach podziękowania, w duchu czując rozbawienie całą sytuacją. Przemknęła wzrokiem po dłoniach chłopaka, odszukując ślady przecięć, na istnienie których dowody odnalazła na papierze, którym owinięto niespodziewany prezent. Kiedy się nad nim trudził, zapewne nie spodziewał się, że jedynym co dostanie w zamian, będzie zdawkowy ruch głowy. Całe szczęście, że Chiara nie trudziła się z dobieraniem odpowiednich słów, bo okazywały się one zwyczajnie zbyteczne.
Jej postawa mogłaby na to nie wskazywać, jednak była mu wdzięczna za pamięć, wysiłek i dowód na to, że zwracał uwagę na jej słowa i gesty, kiedy już ofiarowywał jej odrobinę swojego cennego czasu. Księga była jedną z tych rzeczy, których pożądała od zawsze, a teraz mając ją na własność, wiedziała, że spędzi pochylona nad jej kartami wiele bezsennych nocy. Rosier zapewne tego nie wiedział, nie wykazywał bowiem zbyt poważnego zainteresowania runami, ale wsunął w jej ręce coś, co zawierało w sobie potężną, także złowrogą wiedzę. Nie mógł jednak wybrać lepiej.
I sam już bezcenny wolumin byłby wystarczający. Pozytywka okazała się jednak tym zaskakującym elementem, bo jeśli odnalezienie księgi kosztowało go głównie masę pieniędzy, to stworzenie czegoś tak unikatowego oznaczało poświęcenie na to czasu, zdolności i myśli. Nie potrafiła powiedzieć, co czuła otwierając zaklętą pozytywkę i po raz pierwszy, drugi i kolejny przesłuchując uwięzionej w niej kompozycji. To wywołało zamęt w jej głowie, bo choć zdawała sobie sprawę, że nie należy traktować tego jako deklaracji, ani obietnicy, to nie do końca potrafiła się wyzwolić spod czaru jakie na nią rzuciło niepozorne na pierwszy rzut oka puzderko. A przecież nie wiedziała jeszcze, że otwierało się jedynie na dźwięk jej głosu, żaden inny...
W tej chwili nie miała jednak czasu tego roztrząsać, właściwie nie planowała znęcać się nad tym tematem o żadnej innej porze, ale teraz moment był szczególnie niesprzyjający. Została otoczona przez dwóch osobników nieobojętnych jej zimnemu serduszku i nie mogła pozwolić sobie na dekoncentrację. Ale trzeba tutaj powiedzieć, że dostrzegała całą ironię sytuacji. Dwóch członków drużyny Slytherinu, od których współpracy zależało powodzenie meczu, nie zdających sobie sprawy co ich nawzajem łączy z jej skromną osobą. Byli poniekąd swoimi przeciwieństwami, choć wiele znalazłoby się rzeczy, które ich łączyło. Stali przed nią jeden w czerni, drugi w bieli w pewien sposób obrazując to co nieśli w darze dla swoich kobiet. Gdyby pozostała z Daemonem być może nigdy, a przynajmniej nie tak wcześnie, nie zanurzyłaby się odmętach knowań, intryg i ludzkiego cierpienia. Nie był niewinnym, słodkim chłopaczkiem, ale nie niósł w sobie tej aury mroku, determinacji i groźby, która otaczała Rosiera. Rozważałaby to pewnie jeszcze przez jakiś czas, gdyby nie przybycie kolejnej osoby. Znała tego Ślizgona, kojarzyła chyba wszystkich członków domu Slytherina w podobnym do swojego wieku, a odkąd zaczęło ją więcej łączyć z Rosierem, zauważała takie błahostki, jak to w czyim najczęściej przebywa towarzystwie. Poza tym kilka razy przewinął się w opowieściach Neila, co chyba było nieuniknione skoro grali razem w Quiddticha i sypiali w jednym dormitorium.
Pewnie dlatego obdarzyła go drwiącym spojrzeniem, kiedy postanowił się jej przedstawić. Znała jego imię i nazwisko, on jednak najwyraźniej jej nie kojarzył, co wydawało jej się dość śmieszne, bo mieli okazję w przeszłości rozmawiać. Nie jeden raz, skoro mamy być szczegółowi. Zrzuciła to na karb nietypowego dla siebie wyglądu, koloru sukni i uporządkowanej fryzury oraz wyraźnego braku spostrzegawczości u Ślizgona. Może także umiejętności sprawnego łączenia faktów.
Uśmiechnęła się do niego ironicznie i przez moment wydawało się, że zignoruje jego wyciągniętą dłoń, ale ostatecznie podsunęła mu swoją własną, zachęcając go z rozbawieniem do szarmanckiego pocałunku, a nie ściskając ją jak to zwykli czynić między sobą ludzie interesów. Chyba trochę bawiła się jego kosztem, ale skoro jej nie pamiętał...
-Dziękuję. – odparła lekceważąco na jego życzenia. -Mieliśmy okazję już się poznać. Nawet kilka razy. – dodała po chwili swoim zwyczajnym, chłodnym tonem. Jak zwykle otaczali ją Ślizgoni. Przywykła. Chyba dobrze się jednak stało, że nie zostawiono jej sam na sam z Evanem i Daemonem, bo kto wie jak by się dalej mogła potoczyć rozmowa. Właściwie nie wpadła na to, że skoro siedziała razem z Blackriversem, to w gruncie rzeczy faktycznie wyglądało to tak, jakby przyszli na wesele wspólnie. Może dlatego, że znając prawdę  nie próbowała oglądać rzeczywistości ze wszystkich możliwych punktów widzenia.
Gość
avatar

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptyPią 21 Lut 2014, 10:41

Czy Daemonowi przyszło do głowy, że najprawdopodobniej wyglądają tak, jakby przyszli razem na tę, trochę dziwną i pełną zbiegów okoliczności, imprezę? Raczej nie. Mogło to wynikać z faktu, że każdy, kto go zna, wie, że on nie przychodzi na tego typu uroczystości z partnerkami. Po pierwsze, wynikało to z faktu, że ograniczałoby mu to pole, do ewentualnych podrywów, po drugie…przeważnie w takim światku jak arystokracja czarodziejska, przyjście z kimś, było prawie, że równoznaczne z oświadczeniem: „hej! ludzie! to moja narzeczona, ale ona jeszcze o tym nie wie”. I jeżeli nie chcesz się wkopać w pełne dziwnych pytań sytuacje, po prostu tego nie robisz. I tyle.
Oczywiście, gdyby miał już kogoś zaprosić, bo, załóżmy, wskazywałoby na to zaproszenie, pierwsze co by zrobił, to poszedł by do di Scarno. Nie dlatego, że uważał, że to byłaby najlepsza opcja. Z czystej złośliwości do swojego ojca i całego towarzystwa. Wyobraźcie sobie, niedoszłe narzeczeństwo, pomimo niezgodności interesów rodzinnych, jednak przychodzi razem na tak ważną uroczystość. Dla Daemona istna apokalipsa. Czyli to co on lubi najbardziej.
Z obojętnością wymalowaną na twarzy obserwował, jak pudełko ląduje w torebce dziewczyny. Czego innego mógł się spodziewać? Nawet jeżeli nadawało to nadal jakąś wartość sentymentalną dla ich znajomości, obydwoje nie przykładali jakiś szczególnych walorów takim cechom, przynajmniej według jego wiadomości i wiedzy, Chiara nie przywiązywała wagi do tego typu rzeczy. Dla niego, była to czysta uprzejmość, która miała zamazać te nieliczne ich spotkania, które pełne były nieprzyjemności, przynajmniej z jego strony. Czy połknął swoją męską dumę, która do tej pory nie pozwalała mu, na normalne rozmowy z nią? Nie. Prędzej poznanie prawdy, z ust jedynego człowieka , któremu do tej pory ufał, spowodowała, że zmienił trochę zdanie na temat tego co się stało. I postanowił, odświeżyć znajomość. I to najlepiej w tempie ekspresowym. Nie spodziewał się, nawet w najmniejszym stopniu, że może to być żmudne i bardzo ciężkie zadanie.
-Przyznaję się do winy. – uśmiechnął się i podniósł ręce w geście obronnym. Z trudem spoglądał jej w twarz. Czerwona koronka, która odsłaniała trochę za dużo, nawet jego zdaniem, kusiła i mąciła mu w umyśle. Przypominała miłe Włochy. Zabawne. Pod pewnym względem, mógł dziękować swojemu i jej ojcu, za troskę jaką wykazali. No bo, jakby teraz byli zaręczeni, to albo byłby to ich ślub (o zgrozo!), albo siedzieliby i zastanawiali się, czy wybraliby taki sam tort, jaką Chiara miałaby sukienkę i zapewne musieliby przyjmować gratulacje i odpowiadać na pytania o to, kiedy oni się pobiorą. A tak? Czysty umysł, święty spokój.
Oczywiście, świat i rządzące nimi prawa Murphy’ego nie byłyby sobą, gdyby ktoś, nie miał im przeszkodzić. On, na szczęście nie był aż tak emocjonalnie przywiązany do swoich kolegów z dormitorium, by rozpoznawać ich zapach. Więc jego uwaga, skupiła się na Rosierze, dopiero wtedy, kiedy ten podszedł i się przywitał.
-A gdybyś wiedział, zaprosiłbyś mnie na parkiet? – siedząc koło Krukonki, zapewne nie byłby sobą, gdyby się nie rozpostarł z ironicznym uśmieszkiem oraz ręką opartą o JEJ tylne oparcie krzesła. Mógł dostać po łbie. Nie obchodziło go to. Był to odruch bezwarunkowy. Typowy w sytuacji jak w pomieszczeniu, tudzież w okolicy, było zbyt dużo testosteronu. Natomiast, gdyby Dem wiedział, co łączy tę dwójkę…no cóż…zrobiłby to samo, jednakże tym razem, z czystej złośliwości. Może dlatego, lepiej jeszcze raz przedyskutować kwestię nieprzyznawania się, co gołąbeczki?
Evan od zawsze, nie był dla niego typem, z którym należałoby się zadawać dłużej niż to konieczne. Suche pozdrowienia, wynikające bardziej z uprzejmości i dobrego wychowania, niż wzajemnego szacunku. Byli swoimi przeciwieństwami. Gdy Daemon bawił się w najlepsze, rzucał trochę suchymi tekstami, które niewielu śmieszyły, Rosier stał się Śmierciożercą (o czym, oczywiście Dem nie wie…jeszcze). Objęcie posady kapitana przez tego chłopaka, nie było Blackriversowi, na rękę. Ciężko znosił puszenie się poprzedniego, teraz natomiast zmagał się, z surowością, jaka emanowała od obecnego. I zapewne, gdyby się dowiedział, co łączy go z di Scarno…no cóż. Potwarz i tyle. Pozostałoby mu się tylko roześmiać i życzyć im udanego związku, a przy okazji starałby się co nieco namącić, co pewnie miałby opłakane skutki dla niego.
Przybycie Franza, nawet jeżeli dla Chiary, była swojego rodzaju wybawieniem, od krępującej sytuacji, tak dla niego było istną katastrofą. Brawo Murphy! Dwa punkty dla ciebie!
No bo jak inaczej skomentować, fakt, że najlepszy kumpel Rosiera, przybył mu na ratunek, niczym rycerz na białym koniu w lśniącej zbroi? No właśnie. Dem czuł się niczym ten smok, otoczony, przez dwóch rycerzyków. Ale, po co się robi dobrą minę do złej gry? Kiwnął Kruegerowi na znak pozdrowienia. A potem się roześmiał.
No bo jak to? Jak można było nie kojarzyć Chiary di Scarno? Tej Krukoneczki, która tańcowała na ich stole na imprezie jakiś rok temu? Najlepszej przyjaciółki Vane? No jak, ja się pytam? Albo trzeba być ślepcem, albo głupcem. Albo jedno i drugie. W tym momencie człowiek zaczyna zastanawiać się, z kim się sypia w jednym dormitorium. Tym bardziej, że chyba każdy o Chiarze słyszał. Najczęściej w kontekście oszczerstw, jakoby spała z połową drużyny Slytherinu albo i całym męskim Slytherinem. Ale jednak się słyszało. I wiedziało kim jest. Daemon jednak ograniczył się tylko do śmiechu. Stwierdził, że za dużo uszczypliwości słownych może źle podziałać na atmosferę. Która i tak była już tak gęsta, że można by ją ciąć biszkoptami. A to było zapewne tylko delikatnie zagrane preludium do czegoś mocniejszego. Bo był w stanie się założyć, że chociaż główny dyrygent, jeszcze się nie pojawił, już szykował piękną i pełną dramatyzmu arię operową, przeznaczoną głownie dla tych najmłodszych.
Evan Rosier
Evan Rosier

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySob 22 Lut 2014, 01:22

Ustawione małżeństwo, dogadane, okupione butelką Ognistej i mocnym uściskiem dłoni, jak to bywa z przypieczętowaniem dobrego interesu, nie było dla Rosiera niczym nadzwyczajnym. Związek jego rodziców pochodził z takiego układu,  podobnie jak niezliczona ilość innych z jego otoczenia, zaś Evan miał świadomość, że kiedyś również on zwiąże się z jakąś ładną arystokratką o niewielkim rozumie i jakże światowym nazwisku. Był przyzwyczajony do tej myśli, wydawała mu się tak bardzo  naturalna i oczywista, że nigdy nie usiłował jej podważać. Dobre imię rodu wymagało niekiedy poświęceń. Piękna żona z dobrego domu dla ludzi i koneksji, kochanka dla zaspokojenia potrzeb nie tylko fizycznych. Ale tych dwóch światów nie należało ze sobą łączyć. Jego ojciec również miewał kobiety w czasie małżeństwa z matką, ale nigdy bynajmniej nie przyszło mu do głowy, by którąś z nich przyprowadzić ze sobą na proszone bale i spotkania. Kiedy któregoś dnia przyłapał go ze śliczną dziewczyną z sąsiedztwa, pochodzącą z niezbyt cenionego środowiska, zaprosił go do    swojego gabinetu i ćmiąc cygaro, wyłożył podstawowe zasady, jakimi należało się w tym świecie fałszywych uśmiechów i wykwintnych manier kierować. Nie zamierzam cię potępiać, Evan, mówił ze stoickim spokojem. Jeśli chcesz, możesz sobie brać do łóżka nawet szlamę, o ile ci się podoba. Do tego się nadają. Pamiętaj jednak, żeby unikać skandali. Za zamkniętymi drzwiami możesz robić co chcesz, przy innych pozostań jednak bez skazy.
Nigdy nie przepadał za wystawnymi przyjęciami ani eleganckimi balami. Uczestniczył w nich jednak nieraz i przez ten czas nauczył się zasad i zwyczajów, jakie panowały na tego typu przyjęciach. Choć zwykle były drętwe i nieciekawe, a on musiał użerać się na nich z licznymi kuzynkami lub rozbawionymi damami, aspirującymi do roli jego dumnej małżonki, potrafił przywołać na twarz sztuczną uprzejmość, tak jak niekiedy zdarzało mu się to również w Hogwarcie, bawiąc się łatwowiernością tego czy  innego osobnika. Teraz jednak spoglądał na Daemona, a choć jego oblicze nie wyrażało niczego prócz łagodnej obojętności, czuł narastającą niechęć. Sytuacja rzeczywiście przedstawiała się dość jednoznacznie. Wyglądało na to, że razem z Chiarą zjawili się tutaj w swoim towarzystwie, a prezent, którym Blackrivers postanowił obdarzyć młodą panienkę di Scarno, nie należał bynajmniej do jednego z tych, które daje się dobrej znajomej. Kto kupuje drogą biżuterię kobiecie, z którą łączy go jedynie przyjaźń? Gdyby Rosier miał zabrać na ten ślub kogokolwiek, raczej nie przyszłoby mu na myśl, by zaciągnąć tu którąś ze swoich byłych, o ile nie miałby przy tym w planach zakończenia tej imprezy w jej łóżku. Nic więc dziwnego, że nim jeszcze którekolwiek z nich zdążyło się odezwać, Evan wyrobił sobie już na tę sytuację określony pogląd. I nie trzeba było wspominać, że wcale mu się to nie spodobało.
Do tej pory nie darzył Daemona ani nadmierną sympatią, ani szczególną niechęcią. Nawet jeśli nie wszystko mu w nim odpowiadało, ignorował to, bo też nie utrzymywał z nim szczególnie bliskich stosunków, prócz spotkań na treningach i w dormitorium. Traktował go podobnie jak każdego innego członka drużyny, wymagał od niego tyle samo i tak samo nagradzał go lub potępiał za błędy na boisku. Był mu w  zasadzie raczej obojętny i dopóki nie wkraczał nieproszony na jego terytorium, mógł wypić z nim nawet kilka kieliszków na jakiejś ślizgońskiej imprezie. Teraz jednak, z minuty na minutę, jego nastawienie do Blackriversa zmieniło się diametralnie. Z papierosem w dłoni i niewzruszonym obliczem przyglądał mu się bez słowa, ale jego spojrzenie ziało chłodem. Gdyby bili tu sami, załatwiłby to z nim jak mężczyzna. Czuł jak narasta w nim irytacja i coraz silniejsza ochota, by zmyć z jego gęby ten drażniący wyraz rozbawienia. Gdy zobaczył, jak jego ręka oparła się o oparcie jej krzesła, dłoń, którą chował w kieszeni, zwinęła się w pięść. Chciał obedrzeć go ze skóry, wyłamać każdą kość, torturować tak długo, aż wyrzeknie się  swojej dumy i godności. Zrobiłby mu to samo, co uczynił Lancasterowi, jednakże tym razem przyniosłoby mu to dziką przyjemność. Ta kobieta należała do niego. Jej dusza, jej ciało, jej myśli. Daemon swoje brudne łapy powinien trzymać w kieszeniach.
Na dźwięk jego słów uśmiechnął się w jakiś nieokreślony sposób, zupełnie jakby go to rozbawiło.
— Gdybym wiedział, zapewne powiedziałbym temu lalusiowi z piątej klasy — ruchem głowy wskazał w tłumie na chłopaka, o którym wszyscy wiedzieli, że jest gejem — że wolisz dziewczyny. — „…skoro z jedną przyszedłeś”, chciał dodać, ale się powstrzymał. — Wybacz, nigdy nie byłem pewien. Jeśli chcesz, możesz to jeszcze odkręcić.
Na nią nawet nie spojrzał, zupełnie jakby jej tu nie było. Nie wiedział jak zareagowała na jego życzenia, bo nie zaczekał nawet na jej ruch, automatycznie przenosząc wzrok na Blackriversa. Szczerze mówiąc, nie interesowało go to. Gdy dziś rano wysyłał jej ten przeklęty prezent, nie przypuszczał, że spotkają się jeszcze tego samego dnia na ślubie Belli. Gdyby posiadał tę wiedzę, może wcale nie nadałby jej tej paczki. Gdyby domyślał się, w jakich okolicznościach przyjdzie im się zobaczyć, nie       nadałby jej na pewno. Nie chciał rozmawiać o tym prezencie, nie potrzebował jej słów wdzięczności ani zrozumienia. Nie chciał i nie mógł na nią patrzeć. Musiał jednak przyznać, że wyglądała naprawdę zjawiskowo. Jak zwykle zresztą, lecz dziś zdawała się przyćmiewać urodą najpiękniejsze z obecnych tu kobiet. Teraz wiedział już, kim była tajemnicza dama w czerwieni, o której chwilę wcześniej niepochlebnie i z zazdrością rozmawiały jakieś młode dziewczęta. Pieprzona di Scarno, niepotrzebnie zawracał sobie nią głowę. Tracił na nią tylko energię i myśli.
Nim zdążył powiedzieć coś jeszcze, coś, co najpewniej nie spodobałoby się żadnemu z nich, tuż obok pojawił się Franz. I wbrew temu, co widocznie ubzdurało się Daemonowi, nie szedł mu z pomocą. Bo i przed czym miałby go ratować? Przed jego    słabymi żartami czy przed panną di Scarno? W zasadzie pojawienie się Kruegera powinno Blackriversa ucieszyć, bo gdyby nie on, być może leżałby już na ziemi ze zgruchotanym nosem, krztusząc się własną krwią. Wyrwany z rozmyślań, zerknął z ukosa na Niemca i skinął mu głową, nie bawiąc się w żadne nazwiska. Wtedy też drugi raz spojrzał na Chiarę, bowiem okazało się, że jego kumpel wykazuje się wyjątkową nieznajomością nazwisk i twarzy. Nie sposób było jej nie znać, zwłaszcza jeśli było się wychowankiem Slytherina. Przebywała w towarzystwie Ślizgonów chyba częściej niż samych Krukonów, a nie była przecież osobą, która nie rzucałaby się w oczy. Chwilę obserwował ich przywitanie z kamiennym wyrazem twarzy, a potem zwrócił się do Franza.
— Szukałem cię, Krueger. Myślałem, że już się schlałeś. I chyba nie bardzo się myliłem, skoro nie poznajesz panny di Scarno. Bo i kto nie słyszał o niej jakiejś ciekawej historii? — mruknął doń nieco kąśliwie, bardzo pośrednio i niedosłownie odwołując się do licznych plotek, które o niej krążyły, w większości niepochlebnych. Zatrzymał przechodzącego kelnera i wziął od niego szklankę whisky. — Jeśli mowa o alkoholu… Wypijmy za zdrowie pięknych kobiet. — Uniósł szklankę, a w jego oczach błysnęło coś chłodnego i niepokojącego, gdy zwracał wzrok na Blackriversa. Patrzył na niego chłodnymi, okrutnymi oczyma, a na jego wargach czaił się cień uśmiechu. — Zdrowie pięknych kobiet i ich kochanków.
Wypił całą szklankę jednym haustem, co niewątpliwie było profanacją tego szlachetnego trunku, a potem odstawił ją na stolik. W tej sytuacji bardziej na miejscu byłaby, powiedzmy, cykuta.
— Doprawdy, niespodziewane spotkanie. Kto wie, co jeszcze nas dziś spotka? Może ktoś zginie albo ktoś… dostanie po gębie? Przeczuwam, że to będzie naprawdę niezapomniane wesele… — Jego głos był chłodny, a choć oblicze miał spokojne i  łagodne, wyczuwało się w nim coś nieprzyjemnego. Po raz pierwszy zawiesił wzrok na Chiarze na dłużej niż kilka sekund, jednocześnie wyciągając ku niej dłoń. Zachowywał się dziwnie i nikt w tym towarzystwie nie miał szans pojąć tego przyczyny. — Podarujesz mi jeden taniec?
Franz Krueger
Franz Krueger

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySob 22 Lut 2014, 19:28

Krueger akurat w temacie ustawianych małżeństw miał nieco inną opinię. To prawda, że i on pochodził z czystokrwistego rodu czarnoksiężników i przywykł do myśli, iż jego ojciec postanowi zeswatać go z kimś tego samego pokroju, jednakże siedemnastolatek nie do końca się z tą myślą pogodził. W głębi duszy mógł uchodzić bowiem za romantyka. Marzył o tym, aby resztę życia spędzić ze swoją ukochaną z Gryffindoru. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że kłótnie z Heinrichem są bezcelowe i że i tak ten ostatecznie postawi na swoim, a Franz będzie zmuszony do tego, aby stanąć na ślubnym kobiercu z kobietą, która nie będzie dla niego znaczyła zupełnie nic. Łączyła ich będzie jedynie więź prawna, a małżeństwo będzie jedynie polityczną zagrywką. Z jednej strony przykre, z drugiej nieuniknione, bo kimże stałby się młody Krueger, gdyby stanął do walki ze swoim przeznaczeniem? Nikim. Dlatego też zapewne postanowił wybrać drogę cierpiętnika, choć jeszcze nie przypuszczał nawet, że kiedyś rzeczywiście przyjdzie mu uśmiercić swą lubą. Miał chyba nieco inny pogląd na stwierdzenie, jakoby nieszczęśliwą miłość należało zabić już w zalążku. Wydawało mu się, że słowo „zabić” zostało jednak użyte w przenośnym znaczeniu. Teraz, tkwiąc w swym błędnym przekonaniu, myślał o Vivienne i o tym smutnym pożegnaniu na błoniach Hogwartu, które miało być jedynie przedsmakiem tego, co wydarzy się w najbliższej przyszłości. Gdyby tylko wiedział o tym, co go czeka, może zdołałby jeszcze odmienić swój los? A może ponownie przystałby na warunki i wymagania, które wiecznie stawiał przed nim jego ojciec-tyran, który nie pozwalał swojemu synowi na to, by był on szczęśliwym dzieciakiem, jak inni uczniowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Czasami Franz myślał nawet o tym, że wolałby być takim szarakiem, na którym nie ciążą żadne zobowiązania. Zawsze przypominał sobie jednak o tym, że skoro to on został stworzony do wyższych celów, to nie wypada mu przeciwstawiać się siłom nadprzyrodzonym.
Dzisiejszego wieczora znowu żył we własnym świecie, który zupełnie nie pasował do obrazu rzeczywistości. Zapewne dlatego kontakt z nim był niezwykle utrudniony. Nie odpowiadało mu wcale to, że musiał znaleźć się na ślubie Belli, a tłum ludzi tylko mu przeszkadzał w jego przemyśleniach o lepszych czasach. Na uroczystości był tylko ciałem, podczas gdy jego dusza nadal nie pogodziła się z pożegnaniem z Gryfonką, pozostała gdzieś na błoniach, błąkając się bez sensu w poszukiwaniu miłości jego życia. Dopiero wymiana zdań pomiędzy Rosierem i Blackriversem pozwoliła mu na powrót do świata żywych i zainteresowała jego osobę. Niemiec musiał bowiem przyznać, że zachowanie Evana raczej nie wpasowywało się w typowy dla niego nastrój. Coś zdecydowanie doprowadziło do tego, że nie miał dzisiaj humoru, chociaż Krueger nie miał pojęcia o co może chodzić. Może i nawet przeszło mu przez myśl, że może chodzić o pannę di Scarno, jednakże szybko takie przypuszczenia odrzucił. Naiwnie twierdził, że gdyby Rosiera cokolwiek z tą dziewczyną łączyło, to z pewnością byłby on osobą, której Ślizgon by o tym powiedział. Jakoś myśl o tym, jakoby ta parka miała się ukrywać po kątach wydawała mu się niedorzeczna. Cóż, znowu się pomylił, nie po raz pierwszy tego dnia. Zresztą, jego zdolność kojarzenia faktów i twarzy w tym momencie wołała o pomstę do nieba, skoro nawet bezmyślnie przedstawił się Krukonce, z którą przecież wielokrotnie miał już okazję porozmawiać. Dopiero słowa Evana przywołały go do porządku, a także wywołały kilka wspomnień ze ślizgońskich imprez. Franz przypomniał sobie także o kilku zasłyszanych na szkolnych korytarzach plotkach na temat dziewczęcia w czerwonej sukni, które zwykle nie były raczej pochlebne. Niemiec jednak nie przywiązywał do nich zbytniej uwagi, bo i nie bardzo przejmowało go to, co ludzie mówią na temat innych. Sam już wiele razy przekonał się o tym, że uczniowie Hogwartu z zawiści i zazdrości potrafią powiedzieć wszystko.
- Racja, mój błąd. Miałem ciężki dzień, poza tym nienawidzę takich uroczystości. Musicie mi wybaczyć tę małą niedyspozycję. – mruknął, przyznając się niechętnie do błędu. Nic dziwnego, bo zaliczył dość poważne faux pas w towarzystwie, biorąc pod uwagę to, że nie skojarzył z początku tak znajomej mu twarzy z imieniem i nazwiskiem. No trudno, jego słowa należało uznać za swego rodzaju przeprosiny. Poza tym, Franz nie sądził, by ktokolwiek przejmował się tutaj jego słowami. Każdy zajęty był i tak swoimi sprawami, czego przykładem był chociażby Rosier, którego kąśliwe uwagi i komentarze pozostawały na razie dla Kruegera tajemnicą. Niewiele myśląc, chłopak wziął również szklankę whiskey i przyklasnął toastowi swojego przyjaciela, wypijając parę łyków trunku, podczas gdy jego towarzysz wychylił całą zawartość szklanki. Po takim zachowaniu już z pewnością nikt nie mógł powiedzieć, że z Evanem jest wszystko w porządku. A skoro Rosier tak dalece postanowił odrzucić swą płachtę obojętności i nie silił się na ukrywanie swoich emocji, niewątpliwie wydarzyło się coś, co mogło uchodzić do rangi spraw poważnych. Franza w szczególności zaskoczył ostatni z komentarzy płynących z ust Rosiera, rzucony w takim gronie, wydawało się, że został skierowany w stronę Daemona. Czym jednak ten Ślizgon mógł aż tak podpaść kumplowi niemieckiego czarodzieja? Bo chyba nie tym, że przyszedł na ceremonią zaślubin z Chiarą? Evan zdawał się takimi rzeczami w ogóle nie przejmować, a tego dnia z każdym kolejnym ruchem sprawiał, iż Krueger obawiał się tego, że kogoś faktycznie trzeba będzie zbierać z podłogi. O ile jednak nie chodziło o niego, postanowił nie wtrącać się w nieswoje interesy. Z doświadczenia wiedział, że nigdy nie wychodziło mu to na dobre, dlatego też starał się od problemów innych ludzi izolować. Sam miał na głowie zbyt wiele swoich, aby jeszcze bawić się w miłosiernego samarytanina. Usiadł więc przy stole, naprzeciwko pałkarza ze ślizgońskiej drużyny, marząc o tym, aby to wesele skończyło się jak najszybciej.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySob 22 Lut 2014, 20:26

Czyli jednym słowem oboje z Daemonem pozostawali błogo nieświadomi jak muszą wyglądać dla osób, które nie zdawały sobie sprawy z faktu, iż w gruncie rzeczy zjawili się na ślubie osobno. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, czy gdyby im to nie umknęło, zachowaliby się inaczej? Albo konkretniej czy Blackrivers nie podszedłby do niej i nie wręczył jej prezentu, bo to przecież nie Chiara zainicjowała rozmowę? Nie zignorowała go i przyjęła naszyjnik z jego rąk, jednak nie widziała po temu żadnych przeciwwskazań! Ostatecznie nie miała ochoty spędzać całego wesela siedząc samotnie w kącie, albo doświadczając niewiele mające wspólnego z przyjemnością zaczepek męskiej części gości. Nic więc dziwnego, że choć początkowo przybycie Dema traktowała z rezerwą, bo nie przypuszczała, że pogrzebał już topór wojenny, to tak czy inaczej stanowczo wolała jego osobę od możliwej alternatywy.
Co do prezentu, to nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby go nie przyjąć. Nie traktowała go także jako preludium do ponownego romansu, bądź ofiary przebłagalnej za grzechy, których nota bene Ślizgon nie popełnił, z tego co było jej wiadomo. Gdyby miała na sobie bardziej odpowiednią kreację, zapewne by go nawet założyła, z czystej uprzejmości, a także dlatego, że czarna perła pasowała do jej osoby i niewątpliwie trafiła w jej gusta. Nie mówiąc już o tym, że była ze strony Daemona zgrabnym nawiązaniem do przezwiska, które nadał jej latem we Włoszech. Nie miała pojęcia co wpłynęło na zmianę stosunku chłopaka do jej skromnej osoby, ale szczerze i otwarcie mogłaby przyznać, że bardziej odpowiada jej to, niżeli wcześniejsza wrogość. Gdyby tylko ktoś miał ochotę o to ją zapytać.
Odpowiedziała mu na uśmiech uniesieniem kącików ust. Nie podejrzewałaby go o pamięć, a interwencja Aerona wiele wyjaśniała. Wciąż nie do końca potrafiła się ustosunkować do tej przyjaźni pomiędzy Ślizgonem i Krukonem, ale zaczytała traktować ją jako coś normalnego, co na pewno było pierwszym krokiem w kierunku akceptacji.
Nie zdawała sobie do końca sprawy, jak sukienka działa na otaczających ją mężczyzn. Może było to i dziwne, bo ostatecznie przywykła do drażnienia ludzi swoim strojem i przekraczania granic przyzwoitości, ale tym razem była chyba zbyt skupiona na tym jaki kolor sukni powinna wybrać, aby jeszcze zauważać inne jej aspekty. Właściwie uważała, że to jedna z najbardziej konserwatywnych jej kreacji, bez dekoltu, z długą spódnicą... Nie wzięła tylko pod uwagę tego, że delikatna koronka w rzeczywistości niewiele zasłania, a długie rozcięcie pozwala podczas jej ruchu przyjrzeć się zgrabnym nogom w całej okazałości.
Początkowo nie zwróciła uwagi na przekomarzanki pomiędzy jej dwoma towarzyszami, koncentrując się na tym, żeby opanować swoje własne emocje i myśli i nie pozwolić im uzewnętrznić się na jej twarzy. I szło jej całkiem nieźle, choć zachowanie Rosiera z pewnością ją zirytowało. Zachowywał się tak, jakby miał ochotę przywalić Deamonowi, co było dla niej zapewne lepiej widoczne niż dla innych, bo znała wszystkie aspekty tej sytuacji, jednak zauważalne mogło być także dla osoby postronnej typu zagrożonego ciosem Ślizgona. Obdarzyła Evana ostrzegawczym spojrzeniem, którego oczywiście nie zauważył, bo starannie unikał spoglądania w jej stronę. Prawdę powiedziawszy nawet nie zarejestrowała tego wiele mówiącego gestu ze strony Blackriversa i nie zauważyła jego ręki opartej na jej krześle, a nawet jeśli, to nie przypuszczała, że nie było jej tam wcześniej. W przeciwnym wypadku i on zasłużyłby sobie na nieprzychylne spojrzenie, bowiem Chiara nie lubiła być traktowana w kategoriach własności. Dlatego też gdyby znała myśli Rosiera, zrobiłaby wszystko aby zagrać mu na nosie. Jej dusza, jej ciało i jej myśli należały tylko i wyłącznie do niej! Mogła z nimi zrobić cokolwiek chciała, nawet jeśli oznaczałoby to przespanie się z każdą osobą w Hogwarcie. Nie przesadzajmy jednak, nie miała takich planów, choć zdawała sobie sprawę, że to co o niej opowiadano, mogłoby sugerować coś zupełnie innego.
Starała się nie przyglądać uparcie i z dezaprobatą Evanowi, dlatego jej spojrzenie błądziło od twarzy jednego chłopaka do drugiego. Dziękowała niebiosom, że spuściły jej na ratunek Franza, który swoim nieopatrznym przeoczeniem rozładował nieco atmosferę. Śmiech Daemona sprawił, że ona także wykrzywiła twarz w drwiącym uśmiechu, który pogłębił się pod wpływem komentarzy Rosiera.
Nie dała po sobie poznać zdenerwowania, zniesmaczenia czy gniewu. Insynuacje chłopaka chyba nie trafiły na podatny grunt, bo zachowała nieprzeniknioną minę. Wiedziała jakie historie o niej krążyły, część z nich była z resztą jak najbardziej prawdziwa. Nie wstydziła się swojej przeszłości, teraźniejszości z resztą również, a przynajmniej nie pod tym względem. Nie miała sobie nic do zarzucenia, a jeśli inni chcieli zrobić z niej potwora, to zapewne dlatego, że zazdrościli jej powodzenia.
-Nic nie szkodzi, każdemu może się taka pomyłka przytrafić. - odparła na przeprosiny chłopaka, wciąż trochę rozbawiona, ale czujna, bo atmosfera dookoła twej czwórki gęstniała z każdą sekundą, a nie kto inny tylko ona była tutaj chyba zapalnikiem. Treść toastu obudziła w jej oczach jakieś nieprzyjemne iskierki, a usta wypowiedziały słowa, jeszcze zanim mózg zdążył je dobrze przemyśleć.
-Oby byli liczni i potrafili swoje kobiety zawsze zadowolić. - po czym upiła łyk ze swojego kieliszka z szampanem, tym sposobem opróżniając ostatecznie jego zawartość. W tej chwili żałowała nawet, że nie uraczyła się jakimś bardziej skutecznym alkoholem, który przynajmniej odrobinę pomógłby się jej rozluźnić. Jakby ojciec nie był już wystarczającym problemem!
Ten ostatni komentarz chyba przeważył szalę, bo na twarzy Chiary pojawił się cień niezadowolenia. Evan zachowywał się jak rozpieszczony sześciolatek, któremu ktoś zabrał kredki, czego się po nim szczerze mówiąc nie spodziewała. Poza tym to nie ona nalegała na to aby wszystko pozostało tajemnicą, odkąd Neil wyjechał do Francji mogła pozwolić sobie na "oficjalny" romans, ale dla niego oznaczałoby to pewne oświadczenia, zaangażowanie na oczach innych ludzi. Nie zamierzała go do tego zmuszać, właściwie było jej to najzupełniej obojętne, tak długo jak potrafił panować na swoimi nerwami, a nie odstawiać sceny przed niczemu winnymi ludźmi.
Kiedy zadał jej to jedno pytanie, którego nie oczekiwała, przez chwilę mierzyła go niechętnym spojrzeniem, ostatecznie jednak musiała dojść do wniosku, że odmowa nie ma większego sensu i może jedynie pogorszyć sytuację, bo odłożyła na krzesło torebkę i rzucając Daemonowi nieodgadnione spojrzenie rzuciła:
-Wybaczcie. - po czym wsunęła własną dłoń, w tę Evana wciąż wyciągniętą w jej kierunku. Poprowadziła ich w głąb parkietu, tak aby nie dało się ich zbyt łatwo obserwować z punktu siedzenia ich niedawnych rozmówców, po czym jeszcze zanim zaczęli tańczyć odezwała się chłodnym, ale uprzejmym i trochę jakby oficjalnym tonem.
-Twoje zachowanie nie było zbyt właściwe. - stwierdziła z rezerwą. -Przypuszczam, że nie zaprosiłeś mnie do tańca, aby pochwalić mój zniewalający wygląd i pozwolić mi na odwdzięczenie się podobnym komplementem, więc lepiej od razu przejdź do rzeczy. - dodała po krótkiej chwili lodowatej ciszy. Jakoś w tej chwili zupełnie nie obawiała się tego co mógłby zrobić, chyba była zbyt bardzo poirytowana postępowaniem jego i ojca.
Evan Rosier
Evan Rosier

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySro 26 Lut 2014, 03:40

Ledwie zwrócił uwagę na przeprosiny Franza i ogólny sens jego słów, zbyt skoncentrowany na osobie panny di Scarno, by rzeczywiście interesować się jego wpadką. Gdyby było jednak inaczej, najpewniej zaciekawiłoby go w pewnym stopniu wspomnienie o ciężkim dniu. I jakkolwiek sam miał za sobą ciężkie nie dni, lecz tygodnie i miesiące, a jakaś nieokreślona, gryfońska dziewczyna wydawała mu się w porównaniu do jego spraw problemem równie błahym, co jutrzejszy test z eliksirów, to Krueger był na pewno jedną z niewielu osób, których życie w jakimkolwiek stopniu go interesowało. Nawet jeśli zupełnie nie rozumiał jego wyborów i decyzji, a zerwanie z tamtą panną uważał za jedno z lepszych jego posunięć. Zresztą, naiwnie sądził, że Ślizgon dawno zapomniał już o niej i dał sobie spokój z domem Gryffindora, lecz  najwyraźniej mylił się co do tego tak samo, jak Franz co do stosunków łączących go z Chiarą. I choć zachowywał się dziś specyficznie, a jego słowa, chociaż niedosłowne,   obciążone były konkretnym znaczeniem, było to jeszcze zbyt mało, by stosunki te stały się dla innych oczywiste. Evan wydawał się wbrew pozorom wyjątkowo opanowany, a jego oblicze niemal zupełnie obojętne, tylko ciemne spojrzenie i ton głosu niosły ze sobą większy chłód niż zazwyczaj, sprawiając, że w całej jego sylwetce przebijało się coś niepokojącego.
Dopiero słowa Chiary, które dołączyła do jego toastu, sprawiły, że po raz kolejny spojrzał jej prosto w oczy. Jego szczęki zacisnęły się na krótką chwilę, ale była ona na tyle ulotna, że najpewniej umknęła uwadze obecnych. Powstrzymał się od  komentarza, choć teraz bardziej niż przedtem cisnęły mu się na usta słowa ociekające jadem. Zamiast tego wykrzywił jedynie wargi w nieco pobłażliwym uśmiechu, niemal przerażającym w zestawieniu z ponurym, nieprzyjemnym wyrazem jego pociemniałych oczu. Tyle wystarczyło mu, by zyskać potwierdzenie swoich podejrzeń. Jeśli jednak di Scarno sądziła, że może jawnie kpić sobie z niego w ten sposób, a on pozostanie bezczynny, bardzo się myliła. Być może jej liczni kochankowie pozwalali sobie na podobne insynuacje, kierując się jakimś głupim do niej uczuciem, ale nie był jednym z nich. A choć jego ostatnia wypowiedź tyczyła się bardziej planów Czarnego Pana, o których wiedzieć mógł tutaj tylko on sam, to nijak nie sprawiało, że Daemon powinien czuć się bezpieczniej. Rozprawi się z nim w swoim czasie. Był czemuś winny czy nie, pewne zniewagi wymagały przelania krwi, choćby nawet niewinnej.
Odczekał cierpliwie aż panna di Scarno wsunie swoją delikatną dłoń w jego wyciągniętą rękę, a potem, niby przypadkiem i przez nieuwagę zgasiwszy przedtem peta w stojącej na stoliku szklance Daemona, poprowadził ją w stronę parkietu, na odchodne rzucając kolegom z drużyny nieokreślone spojrzenie. Zatrzymali się dopiero pomiędzy tłumem, odgrodzeni ścieśnioną ciżbą od swoich dawnych rozmówców i wówczas też dostrzegł jej nieprzychylny wzrok, połączony z oficjalnym, acz chłodnym tonem wypowiedzi, na dźwięk której uśmiechnął się tylko ironicznie. Och, naprawdę zamierzała go pouczać? Zrobić mu pogadankę na temat zachowania w towarzystwie? Znał te zasady lepiej od niej, a Chiara była chyba ostatnią osobą, która powinna mu je wykładać.
— Racja, nie powinienem pić tyle w towarzystwie dam. Całe szczęście twój  partner nie wydawał się urażony. — Innych dam nie dostrzegłem, dodał w myślach,  obrzucając ją przelotnym spojrzeniem. Mówił sztywno, a jego głos był chłodny i oschły, momentami popadając w ten sam oficjalny ton.
Śmiało ułożył dłoń na jej talii, obejmując ją trochę za mocno i może nieco boleśnie. Przyciągnął ją do siebie, tak blisko, nie bawiąc się w sztuczny dystans, jaki najczęściej wymuszały na ludziach szkolne potańcówki czy też wyuczone zasady postępowania w towarzystwie. W tańcu dozwolone było dużo więcej. Jakże zabawnie znajdować się tak blisko w tak oficjalnych okolicznościach, di Scarno. Czuł się lekko rozproszony jej niezwykłą urodą, a delikatna koronka jej sukienki sprawiała, że przez ulotną chwilę zastanawiał się, czy w ogóle ma na sobie bieliznę. Jego złość nie zelżała jednakże ani trochę. Kilka osób obejrzało się na nich, niejeden z pewnością zazdrościł mu takiej poufałości z damą w czerwieni. On jednak spoglądał wyłącznie na nią, choć zdecydowanie nie było to spojrzenie przyjemne, czy też takie, pod wpływem którego kruszałyby serca zakochanych dziewcząt. Obejmując ją teraz, zauważył, że przez ostatnie tygodnie mocno wyszczuplała i zbladła, ale oprócz tego jej ciało pozostało niezmienne, a zapach wciąż tak samo odurzający, wonny i słodki.
— Wyglądasz pięknie — mruknął tym samym co wcześniej tonem, jakby na przekór jej kolejnym słowom. Wówczas też odezwała się muzyka, mógł więc objąć ją mocniej i ruszyć w jej takt.
Czego się spodziewała? Co miał jej powiedzieć? Nie potrafił przyznać się do zazdrości przed samym sobą, a co dopiero przed nią. Nie lubił kiedy ktoś sięgał po to, co należało do niego. Nie lubił, gdy ktoś bawił się jego zabawkami; gdy kładł na nich łapy. Tak to sobie tłumaczył, tak to rozumiał, ale żadne ze słów, które spodziewała się usłyszeć, nie przeszłoby mu teraz przez gardło. Nie musiał się tłumaczyć, nie łączyło ich przecież nic prócz nocy pełnych zachłanności, od niej również usłyszał już wystarczająco wiele. Sytuacja wydawała się jasna. Zabawne, jak bardzo się mylił.
Chyba po raz pierwszy w życiu był naprawdę zazdrosny. Zazdrość jest okrutnym potwierdzeniem nicości własnego otoczenia.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySro 26 Lut 2014, 13:53

Byli marnymi przyjaciółmi, tak samo jak marnymi byliby partnerami, gdyby kiedyś postanowili uczynić ze swego związku rzecz publiczną, a nie zadowalać się samymi tylko kradzionymi, nocnymi godzinami poprzedzonymi lakonicznym, listownym zaproszeniem. Byli zbyt egoistyczni, skoncentrowani na sobie i własnych celach, zbyt niezależni aby móc kiedykolwiek nawiązać z kimś dostatecznie bliską więź i równocześnie osoby tej nie okłamywać i nie ranić przez większość czasu. Chiara miała dwoje przyjaciół, z których żaden nie zdawał sobie sprawy, że jest wężoustą potomkinią Salazara Slytherina, sypiającą z Rosierem i pozostającą w, jak na jej gust zbyt bliskich, stosunkach z Voldemortem. Niedopowiedzenia i tajemnice, tylko tym mogła karmić ludzi dookoła, jeśli nie chciała przez większość czasu milczeć. Z drugiej strony nie potrafiła się wyzbyć wszelkiego uczucia przywiązania, może była na to wciąż jeszcze zbyt normalna, a może nikt tak do końca tego nie potrafi (pomijając socjopatów). Dowodem na to była z resztą bransoletka oplatająca nadgarstek Jasmine i fakt, że kosztem własnego bezpieczeństwa wyciągnęła ją z łap porywaczy. Miała ciężki charakter, trudnią z nią było wytrzymać i większość osób szybko przekonywała się, że piękny wygląd nie oznacza równie pięknego wnętrza, ale nie była zgniła do szpiku kości, nie miała serca z kamienia i trudno by ją było nawet nazwać suką.
Myślę, że sprawy podobnie mogły wyglądać w przypadku Evana, choć śmiem stwierdzić, że na drodze moralnego rozkładu dawno wyprzedził panienkę di Scarno. Nawet jeśli dobrze się z tym krył, tak jak to czynił z gniewem podczas tej krótkiej i tak banalnej wymiany zdań przy stole. Chiara dostrzegała więcej niż inni, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że była wyczulona i poznała go dość dobrze, aby pewne sygnały umieć z jego twarzy odczytać. Nie uważała się broń Merlinie za znawcę w temacie i nie spędziła z nim tyle czasu co Franz chociażby, jednak ten miał dość wybrakowane informacje, stąd jego rozumowanie mogło się natknąć na przeszkodę nie do pokonania.
Widząc jego spojrzenie, którym obdarzył ją podczas toastu, odpowiedziała niewinnym wzrokiem, bo też nie poczuwała się do odpowiedzialności za żaden z tych ciężkich grzechów, które przypisywał jej w swojej głowie. Być może nie dała mu nigdy powodu do zaufania (no może poza tamtą sytuacją kiedy zatrzymała Nagini), a bogata przeszłość kładła się cieniem na jej reputacji, jednak nie zwykła prowadzać się z tłumem mężczyzn jednocześnie. Nie rozumiała poza tym kobiet, które coś takiego czyniły. Przynajmniej póki nie były zmuszane do małżeństwa z rozsądku, były przecież z ta osobą, na którą miały ochotę, czyż nie? Więc musiały być albo niezdecydowane, albo niezaspokojone, albo zwyczajnie rozwiązłe i na tyle głupie, aby podniecała je myśl o tym, że zdradzają swoich kochanków. Nie wspominając już o tym, że takie historie najczęściej marnie się kończą. Musiała się chyba jednak pogodzić z tym, że Evan ma bogatą wyobraźnie albo zrezygnować swojego wyzywającego stylu bycia. Nie muszę chyba dodawać, że druga opcja nie wchodziła w grę, Chiara i tak zbyt wielu rzeczy się ostatnimi czasy wyrzekła.
Dostrzegła jego ironiczny uśmiech wywołany jej beznamiętnym upomnieniem, ale skomentowała go tylko chłodnym spojrzeniem. Znała te zasady równie dobrze jak on, miała je wyryte w pamięci i przekazane w genach. Opanowała je dość dobrze, aby potrafić zagrać na nich w taki sposób, aby zszokować i zdegustować towarzystwo, a jednak nie przesadzić, co skończyłoby się dla niej przypuszczalnie bardzo niemiło. Kiedy była napominającą, a nie napominaną mogła zapomnieć o tym, że sama także zwykła ignorować z premedytacją wszystkie salonowe przykazania. Była to z jej strony hipokryzja, ale w tej chwili na pewno tego nie rozważała.
Słysząc jego odpowiedź, poczuła się nawet trochę rozbawiona. Miała wrażenie, że rozmawiają odrobinę jak jakieś stare dobre małżeństwo, co zakrawało o śmieszność, bo gdyby nawet jakimś cudem zostali małżeństwem, to na pewno określenie "dobre" by do nich nie pasowało. Chiara miała ponadto wrażenie, że Evan jest o nią zwyczajnie zazdrosny, co mogło być uzasadnione skoro spostrzegł ją siedzącą wraz z Daemonem, a jednak nie miało sensu w kontekście ich związku, który był dość nieuregulowany aby nawet na tak patetyczną nazwę nie zasługiwać. Inna sprawa, że sama miała okazję przekonać się, że jej także nie odpowiada wizja Rosiera w cudzych ramionach. Jej reakcja była jednak mimo wszystko znacznie bardziej wyważona. Pomimo, że wejście komuś pod prysznic jest chyba większym przestępstwem niż niewinny flirt.
- Jeśli masz na myśli mojego ojca, to on z pewnością nie poczuł się urażony. Ma ciekawsze rzeczy na głowie, niż obserwowanie mojej osoby. - stwierdziła kwaśno częściowo wylewając swoją złość, jednak przede wszystkim próbując uświadomić Evanowi, że nie zawsze wszystko wygląda tak, jak on myśli. Poza tym nie kłamała, jeśli za jej partnera uznać osobę, która ją tutaj przywiozła, to tylko ta jedna osoba zasługiwała na to miano.
Czując nieco zbyt mocny uścisk dłoni na swojej talii cofnęła się tylko odrobinę chcąc zdobyć dla siebie więcej przestrzeni, a przynajmniej zwrócić uwagę Rosiera na fakt, że nawet jeśli jest na nią wściekły, to są lepsze i przyjemniejsze sposoby na pozostawienie siniaków na jej ciele. Nie zwiększyła jednak odległości drastycznie, bo to ostatecznie nie ona jej przeszkadzała. Poniekąd wręcz przeciwnie, choć zapewne przyglądający im się ludzie już sobie coś roili w głowach. Może nie trzeba było zachowywać się tu tak poprawnie jak w szkole, ale należało pamiętać, że jest się pod ciągłą obserwacją. Zwłaszcza gdy postanowiło się strojem przyciągać uwagę połowy zaproszonych gości.
W tej chwili miała na głowie rzeczy poważniejsze od własnego, czy też Rosierowego, wyglądu, więc gdyby dowiedziałaby się o czym myśli jej partner, najprawdopodobniej cała sytuacja wydałaby się jej jeszcze bardziej surrealistyczna. A może po prostu rozproszyłaby jego wątpliwości stwierdzając, że oprócz nader skromnych fig, nie ma na sobie niczego poza suknią. Podczas gdy on koncentrował się tylko i wyłącznie na niej, jej wzrok od czasu do czasu uciekał gdzieś na boki i wychwytywał spojrzenia otaczających ich ludzi. Przez moment widziała nawet ojca, który spoglądał w ich stronę z zadowoloną miną. Do skupienia przywołał ją chłodny głos Rosiera, który najwyraźniej zamierzał jednak pochwalić jej wygląd. W końcu zatrzymała spojrzenie swoich ciemnych na jego twarzy i obdarzyła go perfekcyjnie wyćwiczonym uśmiechem dobrze wychowanej damy.
-Ty także wyglądasz całkiem gustownie, choć swój interes, który jak raczyła mnie poinformować Jasmine jest niczego sobie, trzymasz chwilowo w spodniach, co sprawia, że tracisz swój główny atut. - odparła grzecznie, udając chyba w tej chwili jedną z tych głupiutkich panienek, które kręciły się dookoła każdego wolnego mężczyzny z dobrego domu, kreacją, makijażem i bezbłędnie wytrenowanymi minkami próbując owinąć go sobie dookoła palca, choć jej słowa były na to znacznie zbyt wyzywające. Nie wspominając także o tym, że odwoływała się do sytuacji, o której żadna z rzeczonych dziewcząt nie miała prawa wiedzieć.
Kiedy zaczęła grać muzyka, pozwoliła się prowadzić Evanowi. Nigdy nie przepadała za tego rodzaju tańcami, właśnie ze względu na to, że kobieta musiała poddawać się woli mężczyzny, jednak pochodzenie determinowało konieczność zdobycia pewnych umiejętności przed tak zwanym "wejściem w świat". Chiara, podobnie jak wiele innych dziewcząt nie miała więc zbyt wielkiego wyboru. Cisza, która zapadła pomiędzy nimi, pozwoliła di Scarno na swobodny tok myśli, które pomknęły w kierunku bliżej dla niej niezrozumiałym. W pewnym momencie zamyśliła się nawet tak głęboko, że zmyliła krok, potknęła o stopę Evana i zachwiała lekko. Przywołana do rzeczywistości zdawała się bardziej rozdrażniona niż przedtem, ostatecznie zaś westchnęła i odezwała się bardziej do siebie niżeli do Rosiera, a może po to aby przerwać dłużące się milczenie.
-Właśnie dlatego przyjecie urodzinowe miałam tylko raz w życiu. - i to w dodatku jedynie dlatego, żeby rodzice jej dobrze sytuowanych rówieśników mogli sobie porozmawiać z jej własnymi, podczas gdy ich pociechy znajdą się pod cudzym nadzorem. Chiara tamten dzień spędziła w połowie u swojego przyjaciela kata, a kiedy zmuszono ją do uczestnictwa we własnej imprezie, była dość nieprzyjemna aby jednego ze swoich gości doprowadzić do płaczu.
-A dzień się jeszcze nie skończył. - dodała po chwili znacznie ciszej.
Evan Rosier
Evan Rosier

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySro 26 Lut 2014, 19:56

Evan nigdy nie stanowił dobrego materiału na niezłego przyjaciela, syna, męża czy ojca. Jego stosunki rodzinne zawsze pozostawiały wiele do życzenia, z kolei sposób, w jaki odnosił się do innych ludzi, często związany był z chęcią wyciągnięcia osobistych korzyści. Traktował innych przedmiotowo, manipulował nimi, kiedy tylko wyczuwał najlepszą ku temu okazję, a gdy zdarzało mu się, mimo wszystko, w jakiś sposób przywiązać, nie okazywał tego wcale w sposób właściwy większości osób. Jako przyjaciel zwierzał się niechętnie, jako partner bywał oschły i chłodny, jako syn – niewdzięczny i mściwy. Ale miał w sobie także jakąś pokrętną lojalność, którą rzadko okazywał w słowach, a prawie zawsze w czynach, choć zwykle w sposób niedosłowny i niejasny. Był brutalny, bezlitosny i do cna przegniły, jak potwór ubrany w maskę dżentelmena, ale nie oznaczało to, że nie tęsknił, nie lękał się i nie darzył uczuciem, jakkolwiek niezwykłe mogło się to w jego wypadku wydawać. A ponieważ Chiara była jedyną osobą, która wiedziała o wszystkich tych czynach, których dokonał, która razem z nim dźwigała na barkach ciężar jego tajemnicy, z jednej strony czuł się nieswojo ze świadomością, że wie o nim tak wiele, lecz z drugiej doceniał fakt, że mógł przenieść tę wiedzę na kogo innego, kogoś jeszcze związać nią i zamknąć mu nią usta. Z nikim więcej, nawet z Franzem, nie mógł o tym rozmawiać. Taki już był. Niebezpieczny, nieoswajalny, trudny w obyciu. Każdego, kto stawał mu się w jakiś sposób bliski, ostatecznie wplątywał w sieć toksycznych tajemnic i relacji, ciągnął w ten mroczny świat, a potem na samo dno.
Spoglądał na pannę di Scarno chmurnie i niechętnie, bo choć zniknęli w gąszczu sukien i ciał, odgradzając się od tamtego stolika, to gdy miał ją teraz znów tak blisko, nie potrafił odrzucić od siebie niewygodnej myśli, że mogła pozwalać na to również innym. Ona i Daemon, co za okrutna ironia losu. Przedtem nie przypuszczał nawet, że się znają. I nie miał tu znaczenia fakt, że ich obecne stosunki wymykały się wszelkim definicjom; że brak w nich było jasnych deklaracji, brak im było sensu i znaczenia; że spotykali się zwykle tylko nocami, ukryci przed światem, czasem nie zamieniając nawet ani słowa. To wszystko nie miało wpływu na fakt, że sama myśl o niej i Blackriversie sprawiała, że zalewał go gniew pomieszany ze wstrętem. I nawet jeśli zupełnie się dzisiaj pomylił, musiała chyba przyznać, że wszelkie okoliczności, w połączeniu z jej nieprzemyślanymi słowami, mogły prowokować do zdecydowanych wniosków. Był jedynym, który mógł jej dotykać; jedynym, który mógł mieć jej myśli, jej ciało, jej duszę; jedynym, który mógł ich od niej żądać. Jeśli sypiała również z tym kretynem, Blackriversem, który najpewniej stroił się do tego wesela dłużej od niej, najwyraźniej nie była warta jego energii.
Słysząc jej słowa, zmarszczył lekko brwi.
— Nie wiem ilu partnerów dziś przyprowadziłaś — zaczął chłodnym, acz dość swobodnym tonem — ale twój ojciec raczej nie jest jednym z nich. Zdaje się, że ma towarzystwo. Kto by pomyślał, że twoja matka wygląda tak młodo.
Wiedział, że dziewczyna, z którą przyszedł dziś Luigi di Scarno, nie była bynajmniej matką Chiary, lecz widząc, jak drażliwie działa na nią ten temat, nie mógł najwyraźniej powstrzymać się od przytyku, zwłaszcza w sytuacji, gdy sam wewnętrznie kipiał gniewem. Dawno zauważył już, że dziewczyna wyjątkowo ostro reaguje na wspomnienia o swoim ojcu i najpewniej darzy go nieskrywaną niechęcią. Dziś mógł zyskać niejakie wyobrażenie dlaczego. I choć sam nie pojmował pomysłu prowadzania się z kochanką na oficjalnych przyjęciach i mógł nawet w jakimś stopniu zrozumieć rozdrażnienie Krukonki (gdyby jego ojciec w ten sposób publicznie upokorzył matkę, prawdopodobnie sam musiałby zareagować), to nie szokowało go to aż tak bardzo. Posiadanie młodej kobiety na boku było w tym świecie czymś najzupełniej normalnym, zwłaszcza wśród kojarzonych małżeństw.
Nie był pewien, czy jej słowa miały wskazać mu, że wcale nie pojawiła się tutaj z Blackriversem, czy też posłużyć za kolejną kpinę i ucieczkę od tematu, jednak nie zamierzał dociekać. Gdy dziewczyna cofnęła się lekko pod wpływem jego silnego uścisku, jak na złość przyciągnął ją znów, wciąż zdecydowanie, choć tym razem raczej bezboleśnie. W tym momencie nie interesowało go, co uroi sobie ten czy ów, co pomyśli jakaś wiekowa dama czy któryś ze śmierciożerców. Niech widzą, niech wiedzą, niech zazdroszczą. By żaden nie odważył się więcej położyć na niej rąk. Milczał, nie mając ochoty rozmawiać z nią teraz, gdy wciąż ogarniała go irytacja, lecz jej sztuczny uśmiech, jej głos wytrąciły go z zamyślenia. Przyglądał jej się chwilę, zupełnie nic nie rozumiejąc, lecz znaczenie jej słów zaczęło docierać do niego z czasem, by z każdym kolejnym zdaniem, pomimo całej jego niechęci, całego gniewu i wstrętu, razem z nimi przedarło się do niego lekkie rozbawienie. Jego wargi drgnęły w krzywym, choć nieco chłodnym uśmiechu, zaś on pokręcił lekko głową. A więc Jasmine pochwaliła się tą historią przed Chiarą, ku swojemu nieszczęściu dodając chyba kilka słów za dużo. Pomyśleć, że przez wzgląd na jej intymność nie podzielił się wspomnieniem tego komicznego błędu z nikim. Może powinien to jeszcze rozważyć.
— Swoje atuty wolę jednak zostawiać na koniec i ujawniać w odpowiedniej chwili — mruknął, wznosząc na nią ciemne spojrzenie. Był ciekaw jak wiele Jasmine jej powiedziała i w jaki sposób przedstawiła tę sytuację, lecz wnioskując po jej tonie, domyślał się, że niezbyt korzystnie dla niego. Kto by pomyślał, Chiara ośmielała się go oceniać w sytuacji, gdy sama pojawiała się na weselu z Blackriversem, przyjmując od niego drogie prezenty. — Przekaż jednak Vane, że również jest, jak to mówisz, niczego sobie.
W tańcu prowadził ją lekko, acz zdecydowanie, jak wypadało mężczyźnie na parkiecie, choć z pewnością nie dorównywał jej w prezencji. On również nie przepadał wcale za tego typu tańcami i z pewnością znacznie lepiej bawiłby się w rytmie czegoś szybszego, po kilku szklankach Ognistej. Znał jednak kroki, w końcu nauczono go ich jeszcze w dzieciństwie, a rozkoszna bliskość jej ciała rekompensowała mu wszystkie niedogodności, a może nawet, tylko odrobinę i tylko chwilowo, dopóki nie musiał spoglądać jej w oczy i wymieniać z nią komentarzy, łagodziła gniew. Lekko obrócił ją w tańcu, wcale nie mając ochoty przerywać milczenia, wcale nie pragnąc końca tego utworu ani końca tej chwili, jednak dziewczyna nieopatrznie zmyliła krok i potknęła się, na co odruchowo zareagował mocnym pochwyceniem jej w talii i uchronieniem od upadku. Musiał znów spojrzeć jej prosto w oczy i wysłuchać jej słów. Prawie zupełnie zignorował wzmiankę o urodzinach, bowiem kojarzyła mu się z tym nieszczęsnym prezentem.
— Fałszywy krok w tańcu i Blackrivers w roli partnera to nie najgorsze, co może cię spotkać — odparł oschle, nawet nie dostrzegając, że wspomniał wprost o Daemonie. — To nie jest zwykłe wesele, di Scarno. Radzę ci być czujną i uważać na siebie.
Bo ja ci nie pomogę, chciał dodać, spoglądając na nią zimnymi oczami, jednakże powstrzymał się. Nawet nie zauważył, że piosenka się skończyła. Ani na chwilę nie odwracając wzroku od jej oczu, ujął jej dłoń i musnął ją wargami, dziękując jej za taniec w tym uprzejmym, wyuczonym geście. Potem odsunął się od niej, jakby nagle wyrósł między nimi mur nie do przebycia, a następnie odwrócił wzrok, zamierzając odgrodzić się od niej na resztę wieczoru i nie tracić na nią więcej myśli i energii. Kto wie, być może powinien zastanowić się jednak nad towarzystwem tej ładnej Francuzeczki? Nie zdążył jednak zajść daleko, bo los zgotował im dzisiaj zupełnie inne atrakcje.
Lord Voldemort
Lord Voldemort

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor EmptySro 26 Lut 2014, 21:53

Śluby nie były uroczystościami, na których zwykł bywać Lord Voldemort, nawet jeśli państwo młodzi należeli do grona jego najściślejszych wyznawców, a on sam zdawał się wyrażać swą aprobatę przez sam brak sprzeciwu. To jednak wesele nie było takie zwyczajne, choć kręcące się pod nogami dorosłych dzieciaki ganiające za zagubionymi kotami mogły potęgować złudne wrażenie normalności. Większość gości była w szeregach śmierciożerców, miała być lub przynajmniej popierała działania Czarnego Pana. Nie znalazłby się nikt, kto odważyłby się donieść o jego przybyciu do Ministerstwa Magii, a nawet jeśli to żadna grupa uderzeniowa nie poradziłaby sobie z przedarciem się do niego, a tym bardziej obezwładnieniem jego skromnej osoby.
Voldemort w ogóle nie miał w zwyczaju ukrywać się przed kimkolwiek. Prawdopodobnie istniał tylko jeden czarodziej zdolny stanąć z nim do równej walki, a i o jej wyniku nie należałoby rozstrzygać z góry. Fakt, że rzadko widywano go osobiście wprowadzającego mroczne plany w życie, wynikał z prostego faktu, że miał od brudnej roboty ludzi. Poza tym wiele jego działań nie było znanych nawet najbliższemu otoczeniu, nie zwykł nikomu się spowiadać, nikomu także dostatecznie nie ufał aby wdrażać go we wszystkie najmniejsze szczegóły.
W elegancko przystrojonej na tą uroczystą okazję rezydencji pojawił się znacznie po zakończeniu samego ślubu. Aportował się na skraju rozległych terenów zielonych i nie spiesząc się zaczął zmierzać w kierunku, z którego dochodził go hałas charakterystyczny dla podobnych imprez. Jego bezlitosne oczy przeczesywały otoczenie jakby w poszukiwaniu ukrytych pułapek i niebezpieczeństw, ale jedynym co dostrzegły był młodszy syn Walburgii zabawiający się na uboczu z jakąś panienką, której Voldemort nie poświęcił nawet jednego spojrzenia.
-Regulus. - chłodny ton głosu i lekkie skinienie głowy miały być dla Ślizgona wskazówką, że Czarny Pan życzy sobie jego towarzystwa, a konkretniej żąda od niego, aby za nim podążył. Nie obejrzawszy się za siebie kontynuował swoją przechadzkę, która raz na zawsze obalała teorię, że w promieniach słonecznych zamienia się w kamień, bądź płonie żywcem. Takie przesądy zawsze go bawiły. Podobnie jak próby zatrzymywania go święconą wodą, czy innymi równie nieskutecznymi sposobami.
Kiedy w końcu stanął z brzegu pierwszego z namiotów, w tłumie rozległy się szepty, a jeszcze przed chwilą zajęci samymi sobą ludzi zaczęli rozstępować się przed Voldemortem, jak morze przed Mojżeszem. Nie przejmując spojrzeniami tych wszystkich par oczu, które teraz koncentrowały się właśnie na nim skinął zdawkowo młodym małżonkom, po czym wzrok zwrócił na tych, którzy dzisiaj jeszcze mieli zapewnić gościom odrobinę rozrywki. Coś takiego było w młodości, czego on sam nie chciał utracić. Coś ulotnego, fascynującego, żywotnego i przyciągającego go niczym ćmę do ognia. Nie zależało mu jedynie na nieśmiertelności, choć to zawsze był priorytet. Pragnął także na zawsze zachować w sobie tę witalność i otwarty umysł. Dobrze się więc składało, że pod pewnymi względami był najpotężniejszym czarodziejem od wielu wieków.
Znalazło się tutaj tego dnia wielu jego młodych podopiecznych, co do których miał wielkie nadzieje. Dziś troje z nich miało skupić na sobie jego uwagę, ale na innych wkrótce także czekały próby, mające decydować o ich przyszłości. Być, albo nie być. Oto jest pytanie...
Jak duch przemknął obok stojącej samotnie na środku parkietu Chiary, muskając jej nagie ramiona rąbkiem swojej obszernej szaty, po czym w podobny sposób jak to uczynił z młodszym Blackiem, zwrócił się do Rosiera.
-Evanie. - chłodni, rozkazujący ton i lekkie skinienie dłoni, która wskazała budynek Black Manor jako cel ich wędrówki, to musiało wystarczyć za wyjaśnienia.
Dwóch Ślizgonów, dwóch potomków rodów czystej krwi, które od samego początku opowiadały się za Voldemortem i wspierały go swoją lojalnością, przelaną krwią i nieprzeciętnymi umiejętnościami. Dziś miała spotkać ich za to nagroda. Wyróżnienie z rąk samego Czarnego Pana.
Poprowadził swoich młodych adeptów plątaniną korytarzy aż znaleźli się w sporej sali o jednej ze ścian całkowicie pokrytej lustrami. Olbrzymi kryształowy żyrandol rozświetlił się za sprawą niemalże niewidocznego ruchu różdżki Czarnego Pana, a odbijające się od wszelkich możliwych powierzchni światło sprawiło, że nawet tak potężna sala zdawała się jaśnieć.
Sponsored content

Black Manor Empty
PisanieTemat: Re: Black Manor   Black Manor Empty

 

Black Manor

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 3Idź do strony : 1, 2, 3  Next

 Similar topics

-
» Gard Manor [Swansea, Walia]
» Syriusz Black
» Przystojniejszy Black
» Syriusz Black
» Regulus Arkturus Black

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Inne Magiczne Miejsca
 :: 
Dolina Godryka Gryffindora
 :: Domy Mieszkalne
-