IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Błonia

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18  Next
AutorWiadomość
Rupert Purée Gullymore
Rupert Purée Gullymore

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptyWto 19 Cze 2018, 23:56

Z góry przepraszam, że ten post będzie krótki i mdły, ale przygniata mnie sesja i jestem dosłownie na ostatni moment, żeby zdążyć odpisać :c

Rupert tylko wywrócił oczami, drapiąc się z zawstydzeniem po karku, aczkolwiek po jego ustach błąkał się gdzieś uśmieszek rozbawienia - śmiech kolegi był z pewnością zaraźliwy i po kilku sekundach już zdążył zapomnieć, że zrobił z siebie zupełnego idiotę, sugerując randkę z jaszczurką. Może byłoby to rozwiązanie jego problemów - zamyślił się nad tym na nie lada długi moment, bowiem wpadł mu pomysł tak prosty i tak oczywisty, że z powodzeniem zwątpił w fakt, iż wcześniej w swoim życiu używał mózgu.
- Ty! Ale wiesz, że to nie takie głupie? - zaczął, łapiąc Puchona za ramię, pełny podekscytowania. Chwyt nie był zbyt mocny, lecz jego palce definitywnie zatopiły się trochę w ciele chłopaka. - Nie mówię o tej jaszczurce... Ani o randkach z jaszczurkami w ogóle, uspokój się już! No, bo wiesz... Może ja po prostu potrzebuję kupić sobie zwierzę? - spytał, patrząc na niego z nadzieją, jakby wsparcie tego pomysłu miało pomóc mu rozwiązać wszystkie życiowe problemy. Fakt, że do tej pory nie posiadał własnego pupila był efektem braku zaufania rodziców, którzy byli święcie przekonani, że Rupert nie podołałby opiece nad żywym stworzeniem, skoro ledwo radził sobie sam ze sobą w zamku. Nie ukrywam, sporo w tym racji, lecz zainteresowanie chłopaka przeróżnymi stworzeniami było widoczne gołym okiem i wszystko to sprawiało, że coraz częściej o tym myślał. To jasne, że posiadanie jaszczurki, ropuchy czy kocura nie sprawi, że nagle odkocha się w starszej Gryfonce, lecz jeśli zwróciłby większą uwagę na podopiecznego, może mniej uwagi poświęcałby jej samej?
Nie miał problemu z oddaniem różdżki, i tak rzadko kiedy była dla niego prawdziwym oparciem, chyba że chodziło o rzucanie zaklęć uzdrawiających. Tego dnia jednak mieli się podobno obejść bez magii zamkniętej w patyku, zamiast tego poradzić sobie z roślinami, eliksirami i samymi hipogryfami. Gdy przyszło stanąć Rupertowi twarzą w twarz dziób z hipogrywami, poczuł w środku ukłucie ekscytacji, ale także smutku. Widok ich mętnego spojrzenia i ogólny brak blasku życia w zwierzętach sprawił, że na buzi Ruperta zawitał skwaszony grymas zmartwienia. Biedactwa... Pozwolił Viniemu podejść jako pierwszemu, a dopiero gdy chłopak miał okazję przyjrzeć się ranie na szyi hipogryfa, sam zrobił ukłon i poczekał, aż zwierzę niemrawo odpowie tym samym. Powolnym krokiem zbliżył się do niego, wyciągając rękę i głaszcząc go po pozbawionych połysku piórach. Zrównał się z Vinim i również rzucił okiem na ranę, syknąwszy pod nosem i zacmokawszy.
- Aj, aj, aj... Gorączka to jedno, tutaj dzieje się chyba coś znacznie poważniejszego. Rana się paskudzi, wdało się jakieś zakażenie... Tak sądzę. Bo ropa i gorączka... Mętny wzrok - zaczął mówić, lecz z każdym kolejnym słowem tracił pewność co do swoich słów i osądów. Czy to prawdopodobne, by wszystkie hipogryfy tutaj chorowały na to samo? Czy wszystkie miały rany w podobnych miejscach, na szyi? - Myślisz, że to jakiś wampir lubujący się w hipogryfach przyszedł tu na kolację? Albo śniadanie? Bo w sumie chyba w nocy by przyszedł, a to dla nich jak dzień... - znów zaczął się gubić, tym razem zaaferowany wizją, która pojawiła się w jego wyobraźni.
Lucas Shaw
Lucas Shaw

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySro 20 Cze 2018, 00:23

Jeśli chodziło o magiczne stworzenia, Lucas nie traktował z lekcji za przymus. Nawet dość ekscentryczne podejście profesora Wattsa nie było w stanie umniejszyć zainteresowania Shawa do stworków. Może i były niebezpieczne, ale w dużej mierze wynikało to z ich drogocennych właściwości i tego, że musiały jakoś się bronić przed ludźmi. Najgorszym gatunkiem, który chodził po ziemi.
Lucas z radością prawie pobiegł po pergamin i sakiewkę, oddając różdżkę. Podszedł do Nicolasa, lecz ten akurat rozmawiał z jakąś Gryfonką... bodajże to była Everett? Shaw machnął ręką na kolegę i sam udał się do hipogryfów. Dojrzał wolny okaz, leżący na boku. Podszedł do niego powoli. Stworzenie na jego widok poderwało łeb i zaskrzeczało. Lucas zatrzymał się, nie spuszczając wzroku z oczu potwora. Ukłonił się nisko. Ledwie chwilę czekał, aż samiec zrobi to samo. Dopiero wtedy Lucas uklęknął obok stwora i zaczął dokładnie badać jego pióra. Były wyschnięte i niemiło chrzęściły pod palcami. Oczy były błyszczące, a od całego stwora biło nieprzyjemne ciepło. Rana na szyi też nie wyglądała zachęcająco. Pachniała brzydko od ropy, która zebrała się w... ukąszeniu? Lucas westchnął ciężko. Podrapał samca za uchem i wrócił do kolegi. Miał ochotę podzielić się obserwacjami. Najwyraźniej coś jadowitego ugryzło te biedactwa.
***

Edit: z racji małych problemów z grafiką do kolejnej części zadania, odpis nauczyciela obsunie się o parę godzin, spóźnialscy mogą się jeszcze dopisać. Popołudniu powinnyśmy się zgrać z drugim Mistrzem Gry, by nie było przestoju między etapami.
Tanja Everett
Tanja Everett

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySro 20 Cze 2018, 13:36

Dobry humor z rana już na zawsze będzie dla Tanji ostrzeżeniem, że coś tego dnia pójdzie nie tak. Przecież za żadne skarby świata nie chciała zbliżać się do Nicolasa, zwłaszcza po tej sytuacji w szpitalu. Nie mogła zaprzeczyć, że serce mocniej jej zabiło, gdy zorientowała się, iż komuś zależało się pojawić przy jej łóżku. Chociaż raz nie była sama, ale dojmująca dawka wstydu wszystko przyćmiła i dziewczyna czuła się jak wielka przegrana. Nie lubiła przegrywać, a wydawało jej się - błędnie - że Nico wykorzysta te informacje przeciwko niej. Prawda przecież była inna, Gryfon po prostu dobrze wiedział, co ją spotkało i jak się może czuć. Obydwoje mogli zrobić krok w przód, a sukcesywnie drobili w kółko.
Na prawdę liczyła na to, że złapie fretkę nim ta dobiegnie do chłopaka, ale dziura w ziemi mocno jej w tym przeszkodziła. Upadła boleśnie i czuła, jak materiał spodni przykleja jej się do rany, która może i była powierzchowna, ale bardzo upierdliwa.
Drgnęła, gdy Nicolas schylił się po nią i zapytał, czy wszystko gra. Jęknęła, gdy wspierając się ramieniem chłopaka stanęła wyprostowana.
-Nie wylądowałam na płatkach róż... -odpowiedziała, pozwalając się zaprowadzić na pień.
-Dlaczego mnie to nie dziwi. -odpowiedziała hardo, przywołując na twarzy swój wyuczony uśmiech numer 5 -Miło mi jednak, że byłam pierwsza. -dopowiedziała po chwili. Liczyła na to, że Tanesha ogarnie polecenie profesora...
Regulus Black
Regulus Black

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySro 20 Cze 2018, 14:18

Regulus wysłuchał uważnie słów przyjaciela i skwitował to krótkim wybuchem śmiechu. Marcus zawsze miał łeb na karku i odpowiednio dobierał słowa.
-Sprawdzałem, czy to Ty. Zdałeś test śpiewająco. -pokręcił głową młodszy z Blacków. Zdecydowanie woleli mocniejsze trunki niż standardowe czterdziestki. Rozmawiając często na korytarzu nie raz spotkali się ze zdziwionymi i nawet pełnymi obrzydzenia spojrzeniami, gdy mówili, że może tym razem wezmą się za spokojną osiemdziesiątkę. Gerantofile pełną parą. Raczej nie schodzili poniżej pewnego ustalonego poziomu procentów... no chyba, że jako popitkę. Popitka mogła mieć mniej procent.
Regulus z aktorskim wdziękiem skłonił się lekko przed Marcusem i wskazał ręką na padok.
-Idź. Czyń honory. -uśmiechnął się łobuzersko. Sam podszedł na bezpieczną odległość, żeby nie musieć się schylać. Skoro ktoś miał większy zapał od niego, należało to wykorzystać.
Regulus podniósł brwi na komentarz Marcusa, gdy ten wrócił z oględzin.
-Może Hanyasha? Ona mi wygląda na niezłą żmiję. -mruknął do przyjaciela z przekąsem.
Syriusz Black
Syriusz Black

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySro 20 Cze 2018, 14:32

Jako szkolna gwiazda i naczelny amant Hogwartu, Łapie wydawało się, że wie wszystko i o wszystkich, a przynajmniej tych, z którymi dane mu było pozostawać w bliższych relacjach. Tymczasem Puchon dość brutalnie sprowadził go na ziemię, tak samo jak smoczy nalot chwilę temu. Łapa niedoinformowany, to Łapa zły.
- Nie gadaj, chłopie. Dopiero mi o tym mówisz? - Black nie krył zdziwienia, że ktoś taki jak Finn może wiedzieć, czym tak na prawdę był ten latający jaszczur. Po zaskoczonych minach większości uczniów Łapa wywnioskował, że nie tylko on uznawał tego łuskowanego latawca za wytwór swojej wyobraźni. Tymczasem okazuje się, że skrzecząca bestia istniała na prawdę i panoszyła się po szkole od dłuższego czasu.
- Jak to się stało Finn, że ta paskuda spaliła twój najcenniejszy dobytek i jeszcze żyje? Ten koleś wypłacił ci odszkodowanie, czy jak?
Jeśli Puchon puścił wolno kogoś, kto obrócił w niebyt jego cenne nuty, to musiała być to grubsza sprawa. Black postanowił zbadać tę tajemnicę przy najbliższej okazji. Jego ciekawość została wystawiona na ciężką próbę. Powinien zająć się tą sprawą teraz, zaraz... ale wpierw hipogryfy!
Kiedy twórca zamieszania został pochwycony w klatkę przez profesora Wattsa a Padalec zrugany jeszcze przez kilka osób, w tym przez nauczyciela, Syriusz mógł już zaliczyć ten dzień do udanych. Niewiele było takich lekcji, na których nie nudził się, a dzisiaj czekała ich moc atrakcji już na samym wstępie. Zacierając ręce na myśl o czekających ich zadaniu, w pierwszej chwili zupełnie zapomniał kogo ma za towarzysza. Pana Garda, zdecydowanego nie-miłośnika wszelkich stworzeń, od poczciwych sów począwszy, po pół ptasie bestie z jakimi mieli się dzisiaj zmierzyć.
Gryfon nie kryjąc narastającej ekscytacji już chciał ruszyć za innymi, kiedy dotarło do niego, że Puchon stoi jak wryty. Zmarszczył brwi, przyglądając się Finnowi, by po chwili wytężania zwojów mózgowych, pacnąć się w czoło z głupim uśmiechem.
- No tak, stary. Wybacz. Zupełnie zapomniałem. - posłał Puchonowi pocieszający wyszczerz - Oczywiście. Pozwól, że poświęcę swą zacną osobę i zajmę się tymi oględzinami. Co prawda, pewnie wszystkie panny w zamku zapłaczą się  z rozpaczy, jeśli coś mi się stanie... ale ktoś musi zagrać na moim pogrzebie. Także, rzeczywiście będzie lepiej, jeśli tutaj poczekasz. - Syriusz ubrał otrzymane wcześniej rękawice i skłonił się teatralnie, najwyraźniej ćwicząc przed ukłonem docelowym dla ptasich potworów. Po czym zostawił zestresowanego Puchona nieco z tyłu i ruszył za innymi. Dość szybko wypatrzył leżące i jakby przysypiające stworzenie. Zaraz po przekroczeniu ogrodzenia, starał się z nim nawiązać kontakt wzrokowy, co nie było wcale takie łatwe. Dopiero znajdując się niemalże w zasięgu dzioba, hipogryf gwałtownie odwrócił głowę i łypnął na Gryfona swoim mętnym okiem. Zapewne część uczniów uznała by obecną sytuację za dość niebezpieczną, ale nie pan Black. Ten ukłonił się nisko, nie zdradzając nawet mrugnięciem oka, że boi się tej potężnej bestii. Najwyraźniej był wystarczająco przekonujący bo hipogryf po dłuższej chwili trwania w podejrzanym bezruchu jednak się odkłonił. Podchodząc do zwierzęcia, bystre oko huncwota prowadziło już pierwsze oględziny. Zwierzę wyglądało nad wyraz marnie. Spłowiałe, szeleszczące upierzenie oraz ospałość wskazywały na gorączkę i działanie jakiejś toksyny. Będąc już wystarczająco blisko, Łapa obejrzał okolice dzioba, oczy wpatrujące się w niego dość nieprzytomnie, by w końcu dotrzeć do rany, dość dobrze widocznej przez sypiące się na około pierze. Zaognione miejsce, podeszłe ropą było cenną wskazówką. Jak również położenie tego, prawdopodobnie, ugryzienia. Epicentrum choroby znajdowało się w odległości uniemożliwiającej hipogryfowi sięgnięcie dziobem czy szponami. Coś, co za dało ranę musiało więc być całkiem bystre. I mieć apetyt na krew... Black współczująco pogłaskał stworzenie i zachowując ostrożność wrócił do Finna.
Nie tak jednak od razu, bo mijając niecodzienną parę w postaci zruganego wcześniej Ślizgona i panny Temple, pozwolił sobie zwolnić kroku by niespecjalnie bezczelnie przyjrzeć się dolnym wdziękom Krukonki. Jeśli to ten dziwak kazał jej tak tkwić w komicznej pozie, to Black będzie zmuszony przyłączyć się do tej mieszanej ekipy chłopaków, którzy prawdopodobnie zamierzali mu przyłożyć po lekcjach. Ale z drugiej strony, było na co popatrzeć. Oj było. Niespiesznym krokiem, Gryfon dotarł wreszcie do swojego towarzysza, który nadal wyglądał na zdenerwowanego.
- Tak więc, po wstępnych oględzinach wychodzi na to, że jakieś paskudztwo je pogryzło. Być może coś lubującego się w krwi. W każdym razie, nie jest głupie, wczepiło się w takie miejsce, by hipogryf nie mógł się go pozbyć... mam nadzieję, że stary Watts pozwoli nam to wystrzelać. - Gryfon ściągając rękawice, streścił pokrótce co też zobaczył: zaognioną ranę, podeszłą ropą, gorączkę i objawy świadczące o toksynie rozchodzącej się po ciele stworzenia.
Zastanawiając się, co też mogliby uwarzyć by ulżyć stworzeniu, ustawili się w wyznaczonym miejscu, czekając aż nauczyciel pokieruje ich dalej.
Nash Padmore
Nash Padmore

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySro 20 Cze 2018, 15:50

Dla dobra swojego i Zgreda, wrobiony w towarzystwo histeryczki Padmore, zamierzał ograniczyć jej stresy do minimum. I tak czuł, że z tytuły dzisiejszego wypadku problemy jeszcze długo będą się ich trzymały, a dokładanie kolejnych było mu potrzebne jak wyjec od starych. Gdyby znał myśli Nessy, prawdopodobnie odesłałby ją jeszcze dalej, bo kolejne omdlenia, nawet nie z jego winy, pewnie zostałyby odnotowane na konto Ślizgona. A już na pewno przez bodyguardów dziewczyny, którzy chwilowo się nią nie interesowali. Być może źle odczytał ich zamiary i były to tylko jakieś popisy by zapunktować u panny Temple. Mimo chęci, zawiłości dotyczące relacji damsko-męskich nadal były dla niego jak czarna magia. Poza zasięgiem.
Skupiony na powierzonym im zadaniu, które przyszło mu wypełniać nie tyle samotnie, co mając na oku pechową dziewczynę, nawet nie zwrócił uwagi, że niespecjalnie go słuchała. Jeśli w tej sytuacji miała czas by wymieniać kokieteryjne spojrzenia z jakimś Gryfonem (kolejny bodyguard?), to najwyraźniej nie była w tak złym stanie psychicznym jak wszyscy uważali.
Nawet wracając już od hipogryfa, Ślizgon odnotował, że Nessy podeszła bliżej niż by ją o to podejrzewał. Nie spodziewał się też, że zastanie ją w tak głębokim pokłonie, który przyciągnął kilka spojrzeń. Oczywiście męskich i skierowanych na tyłek dziewczyny. Nash nie miał sumienia denerwować ją dodatkowo tą informacją, więc tylko odchrząknął maskując śmiech.
- Możesz się wyprostować, Nessy. Twoja nadgorliwość zdała egzamin. Jesteśmy cali i raczej pozostaniemy. Przynajmniej do spotkania z panią Lacroix... - humor zdecydowanie mu się poprawił, ale nie okazywał tego za bardzo. W końcu szedł na lekcję w całkiem dobrym nastroju a skończyło się katastrofą. Wolał dmuchać na zimne.
- W takim razie, możesz się powoli zastanawiać, co powinniśmy przygotować na ukąszenia. Reakcja organizmu wyglądała na alergiczną. To chyba jakiś jad, ewentualnie przenoszone przez pasożyta zarazki wdały się w ranę... - poinstruował dziewczynę, kierując się w jej towarzystwie na miejsce zbiórki.
- Zielarstwo biorę na siebie, nie powinno być większych problemów.
Tanesha Hanyasha
Tanesha Hanyasha

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySro 20 Cze 2018, 16:59

Pilnując by względnie polubownie rozwiązać problem w postaci ataku Zgreda, brunetka nawet nie zauważyła braku swojej Niesiostry. Dopiero kiedy odprowadziła wzrokiem kuzyna oraz pannę Temple, już uspokojoną i pozbieraną psychicznie, dotarło do niej, że stoi sama. Odsalutowała jeszcze Jonowi, przyjmując to nieme wyzwanie i szykując się na kolejne... Rozejrzała się szybko w poszukiwaniu Gryfonki o zbliżonej do siebie aparycji, ale w tłumie uczniów, kręcących się jeszcze w parach i powoli podążających za profesorem, ni cholery, nie widziała tej Cholery.
- Nosz, do diaska... - wyrwało jej się, kiedy przechodząc między uczniami nadal nie było śladu po jej partnerce, która zniknęła gdzieś z ich materiałami do pracy. Przynajmniej mijając  innych, Ślizgonka miała szansę dowiedzieć się, czego konkretnie dotyczy zadanie. W trakcie, kiedy ona kręciła się w poszukiwaniu Everett, inni żywo rozmawiali o wymacywaniu hipogryfów i pokazywali sobie uzyskane od nauczyciela akcesoria. Robiąc kolejną rundę honorową Tan była już nieźle poirytowana, kiedy do jej uszu doszło wypowiadane na głos, jej własne nazwisko i to w nieszczególnie pochlebnym zdaniu. Bez choćby cienia zaskoczenia przyjęła do wiadomości, że nie był to nikt inny niż panicz Black, znany z tego, że naprzykrzanie się Taneshy było dla niego niczym powietrze. Korzystając, że mijała tą specyficzną parę  Ślizgonów, w jakże pechowym dla Regulusa momencie...
- Śpisz na kanapie. - Odezwała się znienacka za jego plecami, dorzucając do swej wypowiedzi wymowne dźgnięcie parasolem w krzyż. Nadal miała ze sobą składaną parasolkę, nie gorszą w użyciu od tradycyjnej. Słowa Ślizgonki zostały wypowiedziane szybko, obojętnie, ale na tyle głośno, żeby towarzysz Blacka również usłyszał. Nie zaszczyciła ich nawet spojrzeniem, po prostu przemknęła dalej wzdłuż padoku, bardziej zaaferowana faktem, że wszyscy wzięli się do roboty a Tanja po prostu przepadła.
- Everett, uduszę cię. - Wyjątkowo niezadowolona,  przeszukiwała kieszenie płaszcza. Razem z Gryfonką przepadły ich rzeczy od profesora, w tym rękawice. Widząc, że wszyscy je zakładają, brunetka była pewna, że nie bez powodu. W końcu z niejaką ulgą wyczuła swoją parę rękawiczek z cielęcej skóry, które może co prawda nie uchronią jej przed odgryzieniem palców, ale może przynajmniej przed bakteriami. Nie tracąc czasu, odwiesiła parasolkę na słupku i prawdopodobnie ostatnia skierowała się do najbliższego hipogryfa. Czekając, aż zwierzę obdarzy ją uwagą, podeszła bliżej. Samiec o kasztanowej sierści i mocno pstrokatym upierzeniu, drobił nerwowo w miejscu, zdając się ignorować jej istnienie. Kiedy już zamierzała oddalić się do innego osobnika, odwrócił się gwałtownie, mierząc ją ślepiami. Tan czuła jak nieco skręca jej się żołądek pod tym ciężkim spojrzeniem hipogryfa, pozostała jednak w miejscu by oddać elegancki ukłon. Stworzenie nie zastanawiało się długo, czy Hanyasha jest damą godną jego szacunku, odkłoniło się szybciej niż przypuszczała. Może to nie zły stan zdrowia tak samca rozdrażnił tylko brak zainteresowania.
Podeszła blisko, by ręką odzianą w cienką rękawiczkę przeciągnąć po roztrzepanych, matowych piórach. Przez dłuższą chwilę głaskała bestię, korzystając z tej niecodziennej okazji. Wreszcie przesuwając dłońmi, poza wypadającym pierzem odnalazła źródło problemu. Łysiejące miejsce na szyi, ognisko stanu zapalnego. Ślizgonka z uwagą prześledziła narastające zmiany w piórach od tego miejsca. Objawy zdecydowanie były gorsze w kierunku rany co nasunęło jej pewne wnioski. Zranienie, być może ugryzienie i toksyna. Jad, bakterie, brud, który wdał się do rany. Po raz ostatni pogłaskała spokojne już stworzenie i wróciła poza ogrodzenie padoku. Gryfonka nadal się nie pojawiła. Hanyasha już nieco zezłoszczona, zwinęła rękawiczki i upchnęła je do kieszeni. Zabrała parasolkę i skierowała się za resztą grupy do profesora Wattsa. Może tam zjawi się jej zaginiona Niebliźniaczka. Czyżby przycisnęło ją na wizytę w krzaczastym przybytku dumania?
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySro 20 Cze 2018, 17:39

Poza małym incydentem, lekcja toczyła się sprawnie i bez zarzutu. Pracownik ministerstwa, pan Cork, niespecjalnie uradowany kiedy wysłano go do Hogwartu, musiał teraz przyznać, że będzie to dla niego bardzo ciekawe doświadczenie. Za jego czasów nie było mu dane uczestniczyć w tak... niekonwencjonalnych zajęciach. Pozostając w towarzystwie profesora Wattsa, który chwilę wcześniej wyjaśnił mu, czym jest ów latający stwór uwięziony w klatce ( i przekonująco zapewnił, że jest niegroźny), przyglądał się teraz interakcji uczniów z hipogryfami. Thadeuss raz po raz poprawiał zsuwające mu się z nosa okulary w drucianej oprawce, by nie przeoczyć żadnej sytuacji wymagającej interwencji. W obecnych niespokojnych czasach, bezpieczeństwo przyszłych pokoleń było najważniejsze! Kiedy gawiedź Hogwartu, rozmawiając żywo, powoli tłoczyła się ponownie przed obliczem profesora, pan Cork notował w tym czasie swoje uwagi i spostrzeżenia w przygotowanym na tę okazję notesie.

Kiedy wszyscy, przynajmniej na oko Wattsa, stawili się już na zbiórce, mężczyzna uśmiechnął się zadowolony, że obyło się bez jego wizyty na padoku. Poradzili sobie na tyle dobrze, jak zakładał, to też dobry humor nie opuszczał go ani chwili.
- Świetnie wam poszło! Widzę, że nauka nie poszła w las. - Uśmiechnął się półgębkiem na ten zawoalowany żart. Wszak znajdowali się blisko bardzo specyficznego lasu... - Póki co myślę, że pozostanę biernym obserwatorem waszych zmagań, bo nie widzę powodu by komukolwiek trzeba było pomagać. Skoro  wszyscy dokonali już oględzin pacjentów, zachęcam byście odwiedzili cieplarnię nr 3. Tam czeka na was profesor Mutton z dalszymi wskazówkami. Powodzenia! - klasnął w ręce, sugerując żeby zrobili to raczej szybko, niż wolno. Wszak obiecał im, że pobiegają.
Tłumy ludzi oraz powszechna wrzawa zdarzała się też spłoszyć inne stworzenia czy owady, bo ponad zebranymi przetoczyła się ciemna smuga, która z brzęczeniem skierowała się wprost do Zakazanego Lasu.

/ Zt dla wszystkich. Zapraszamy do cieplarni!
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySro 05 Gru 2018, 21:20

21 kwietnia, piątek, godziny popołudniowe, po obiedzie

Nie dało się zaprzeczyć, że Cassandra była osobą niebywale inteligentną i mądrą. Przynajmniej takie wrażenie mógł odnieść ten, kto z nią rozmawiał, niezależnie od tego, czy mówiła na jakiś naukowy temat, czy codzienny. Niemniej jednak w chwili, w której dopadała ją wena na robienie rzeczy szalonych, ludzie na nią patrzący mogli jasno stwierdzić, że coś jest z nią nie tak. Bo jak inaczej wyjaśnić sytuację, w której to szczupła Krukonka miotała się po szkolnych błoniach, niekiedy po nich biegając, niemal bez celu? Bez celu dla innych, bo ona osobiście dostrzegała w tym potencjał, który miał jej pomóc odnaleźć w sobie głęboko ukrytą wenę. Wszak nikt nie powiedział, że znalezienie dogodnego miejsca do rysowania jest rzeczą prostą. Nikt też nie powinien sądzić, że było to rzeczą łatwą. Ot, wychodzisz z pokoju wspólnego i trafiasz tam, gdzie będziesz czuł najlepszą energię. Nigdy, powiadam nigdy, nie było tak kolorowo.
Dzisiejszego dnia, tuż po obiedzie, kiedy to większość zajęć już się skończyła, Montrose poczuła wielką chęć stworzenia kolejnego dzieła. Jej mózg, przepełniony zdobytą nową wiedzą, potrzebował wytchnienia, które mogły jej dać trzy rzeczy - rysowanie, granie na pianinie lub gotowanie. Dwa ostatnie aktualnie odpadały, więc musiała się zadowolić prostym wyrazem sztuki.
Szwendając się po szkolnych terenach zielonych, szukała tego szczególnego miejsca, które mogło ją zadowolić. Z jakiegoś powodu była przekonana, że to właśnie na zewnątrz będzie jej lepiej, niż w otoczeniu kamiennych ścian zamku. Dlatego biegała, chodziła wolny, szybko kroczyła, by znowu dać się ponieść własnemu ciału. Rozglądała się przy tym na boki podziwiając otaczającą ją naturę. Tak się biedna zapatrzyła, że nie zorientowała się nawet, kiedy weszła na jakieś wzniesienie. Musiała przyznać, iż widok roztaczał się wspaniały. Może nie panorama, która była widoczna z najwyższej szkolnej wieży, ale naprawdę ładny.
Uśmiechnęła się do siebie, by zaraz postanowić zejść na dół. Może i wzgórze ładne było, ale nie miało w sobie tego, czego dzisiaj szukała.
Starała się ostrożnie stawiać kroki, ale mniej więcej w połowie coś poszło nie tak. Przyspieszyła. Nawet za bardzo, dlatego nie zapanowała nad prędkością. Nie było niczego złego w bieganiu, ale tylko, jeśli nie groziło to zderzeniem, czego w przypadku Cassie nie można było być pewnym.
Personę przed sobą dostrzegła za późno. Ba, ona by sobie rękę dała uciąć, że wyłoniła się niemal znikąd.
Na jakąkolwiek reakcję z jej strony nie było wystarczająco czasu.
-Łap mnie! - to były pierwsze i póki co jedyne słowa, które wydobyły się z ust Krukonki. Kilka sekund później leżała wygodnie na ciele, a jej szkicownik leżał nieopodal, pozwalając, by wypadło z niego kilka kartek.
-Przepraszam - jęknęła, bo była świadoma, że osoba pod nią nie była tak zadowolona, jak ona mogła być z miękkiego lądowania. - Ooo, Kenny. Cześć - uśmiechnęła się następnie szeroko, rozpoznając w tym swojego ulubionego Gryfona.
Kenneth Alpin
Kenneth Alpin

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptyCzw 06 Gru 2018, 17:03

Trzeba przyznać, że Kenneth uwielbiał błonia. Może nie ze względu na ich rozległość choć to też robi wrażenie, ale na barwne otoczenie, możliwość spotkania fantastycznych, nowych i ciekawych osób oraz przeżycie czegoś ciekawego. Ot idąc po błoniach przypomniała mu się inicjacja do plemienia, zorganizowana przez jego przyjaciela – Puchona Dwayne’a Morrisona. Inicjacja miała polegać na obwieszeniu Wierzby Bijącej łańcuchami z kolorowych piór. Kenny miał wtedy piętnaście lat i do dziś boleśnie wspomina to wydarzenie. Co nie oznacza, że nie było miło! Wręcz przeciwnie – było świetnie!
Ostatnio jednak na sile przybrała chęć do nauki i podwyższenia swoich zdolności nie tylko manualnych w rzucaniu różnych zaklęć, ale także intelektualnych, ćwiczących jego umysł. Nie da rady prześcignąć w swoim rozumowaniu żadnego Krukona, ale nie zamierza przestać próbować. Kenneth jak zwykle ubrany nienagannie, iście pedantycznie. Czarne, czyste spodnie zapinane paskiem, do tego dobrana ładna, bordowa koszula z kołnierzykiem, a na całość zarzucona cieplejsza wersja szaty ucznia Hogwartu z naszytym emblematem Domu Lwa. Nie wziął szalika, bo uznał, że za ciepło, a pocić się strasznie nie lubi. Przed wyjściem udało mu się idealnie wyczesać swoje gęste, czarne włosy, ale po wyjściu wiatr zdecydował inaczej i jak zwykle chłopak ma na głowie burze włosów żyjącą swoim własnym życiem. Co więcej, na prawym ramieniu przerzucona zwykła torba, w której trzyma książki i pergaminy. Napisał ostatnio cztery eseje...cztery...eseje. To był prawdziwy sprawdzian dla jego siły woli i samozaparcia w zrealizowaniu celu. Nie brak Kennethowi ambicji, aczkolwiek mógłby popracować nad jej jakością.
Lekki wiaterek szargał połami jego szaty, a Gryfon delektował się czystym powietrzem podobnie jak mugolski żul świeżo zakupionym winem marki wino. Uwielbiał tutejsze powietrze, było chłodne i orzeźwiające. Spacery po błoniach to doskonały pomysł na odprężenie po ciężkich dla mózgu zajęciach. Lubił sobie spacerować i obserwować. Ot, gdzieś w tle widzi dwójkę uczniów spacerujących sobie spokojnie, gdzieś jeszcze dalej jakieś pierwszoroczniaki chyba dopiero je poznają. Uśmiech pojawił się na twarzy Kennetha. Czasami wracał do wspomnień, gdy był na pierwszym roku. Kiedyś to było... – pomyślał sobie, ale po chwili przerwał rozmarzania i szedł dalej przed siebie, wyciągając maleńki pergamin. Robił notatki z zajęć i próbował teraz rozczytać cokolwiek z tych bazgrołów.
Na dzisiejszy dzień żadnych zwariowanych pomysłów Kenny nie zaplanował – pamiętajmy, iż to bardzo staranny, stonowany i można by rzec, wychowany według staromodnych wartości chłopak. Swoją drogą, musi jeszcze wysłać listy do rodziny – kolejna rzecz, o której zapomniał. Musi zacząć notować sobie, co ma do zrobienia każdego dnia. Taki...codzienny biznesplan dla jego kariery szkolnej i osobistej
Idąc pod pewnym wzniesieniem wczytał się w swoje notatki sylabizując pewne słowo. Próbował doczytać o co właściwie chodziło w tym zdaniu, próbował złapać jakiś kontekst i totalnie nie usłyszał zbiegającej Krukonki – jego ulubionej szukającej z drużyny Kruków Cassandry Montrose. W ostatnim momencie usłyszał głośne „Łap mnie!”, a jego organizm zareagował odruchowo, albowiem upuścił pergamin i próbował złapać osobę, która do niego krzyknęła, ale..za późno.
ŁUP!
Zderzył się z pewną osobą i uderzył mocno w ziemię aż usłyszał piszczenie w uszach. Chwilę otumaniony zacisnął powieki i jęknął cicho, masując głowę. Czuł kępy trawy między włosami, ale to teraz się liczyło. Gdzieś obok w przytłumionym zapisie dźwiękowym usłyszał upadający szkicownik. Otworzył oczy, bo czuł ciężar na swoim ciele i…
- C.c.c.Cassandra! - niemalże krzyknął z wrażenia, jąkając się przy tym strasznie. Z dwóch powodów. Pierwszy powód to radość, bo dawno jej nie widział, ostatnio często się mijali i nie mieli czasu, by ze sobą przebywać. Drugi zaś to...fakt, że leżała na nim. Ta szczupła, ładna Krukonka, której odcień oczu niemalże sprawiał, że potrafił pływać w przestworzach, a uśmiech roztapiał jego i tak miękkie serce. Poczuł uderzenie gorąca i wiedział, że oblewa się rumieńcem. Solidnym, buraczanym rumieńcem. - Cz..cześć! - przywitał się odwzajemniając jej szeroki uśmiech!
Pamiętajmy, że rycerskość wciąż żyje, a Kenny jest tego żywym dowodem, więc nie czekając długo pomógł dziewczynie wstać, trzymając ją pod ramionami. - Nic Ci się nie stało?
Zapytał wyraźnie zmartwiony stanem Krukonki. Pozwoliwszy sobie na szybkie otaksowanie jej wzrokiem stwierdził, że ma ładne nogi. Znaczy się, że nic jej nie jest!! Tak, zdecydowanie ma ładne nogi. Ogólnie rzecz biorąc Kenny ma problem z nieśmiałością, ale z Cassandrą jest inaczej. Nie rozumie tego, ale podoba mu się ich relacja. Bardzo.
- Jejku, jak dawno się nie widzieliśmy, Cass. - powiedział naprawdę ciesząc się na jej widok. Spojrzał kątem oka na szkicownik i niewiele myśląc podniósł go oraz kilka luźnych kartek i nie patrząc na ich zawartość oddał wszystko dziewczynie. Wiedział, że nie lubi jak ktoś ogląda jej rysunki bez pozwolenia, a Kenny to szanuje. - Co słychać? Jak nauka? Jak się czujesz? Jak Noctis się ma? Opowiadaj!
Zalał ją falą pytań podnosząc z ziemi swoją torbę i otrzepując ją z trawy. Serce biło mu zadziwiająco szybko.
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptyPią 07 Gru 2018, 22:58

Wypadki były domeną Krukonki. Zdarzały się osoby, głównie te obserwujące poczynania uczennicy, które niezliczoną ilość razy zastanawiały się jakim cudem ten rudowłosy wulkan energii trafił do Ravenclawu, skoro znacznie bardziej nadawała się do Puchonów. Na pierwszy rzut oka faktycznie można było odnieść wrażenie, że Cassandra jest beztroską osóbką, która z lekkością podchodziła do życia, nie przejmując się ani trochę otaczającymi ją problemami. Nic dziwnego, że pierwsze wnioski nasuwały się takie, a nie inne. Wystarczyło jednak chociaż chwilę z nią porozmawiać, aby zorientować się, że nie brakowało jej rozumu, inteligencji i ogarnięcia w sprawach ważnych. Nikt jednak nie powiedział, że z racji tego, że znalazła się w takim, a nie innym domu, miała cały czas siedzieć nad książkami broniąc honoru rasowego kujona. Co, jak co, ale Montrose uwielbiała z życia korzystać, tym bardziej, iż zdawała sobie sprawę, że nie było ono takie stabilne, jakby człowiek tego oczekiwał. Jaki więc sens było siedzenie i zastanawianie się nad każdym swoim ruchem, jak można było robić to, na co miało się ochotę? Nawet, jeśli ostatecznie kończyło się to szlabanem, czy odjętymi punktami, za co nieraz Cassie miała pogadankę z prefektem, który za wszelką cenę starał się ją jakoś ogarnąć. Nie do końca mu to wychodziło, ale czy nie prawdą było, że ilekroć dziewczyna jakiekolwiek punkty trafiła, tak równie szybko je odzyskiwała swoimi osiągnięciami w nauce, czy Quidditchu, w którym była całkiem dobra.
Szkoda, że nie można było tego samego powiedzieć o jej umiejętnościach hamowania. Kto wie, gdyby wykazała się tą samą zwinnością, którą wykazywała się podczas latania, nie staranowałaby swoim szczupłym ciałem Gryfona, który niczym nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Niestety, nie panowała nad sobą, ostatecznie wykorzystując chłopaka jako poduszkę.
Osłupienie mijało, podobnie, jak mijał szok z powodu stracenia nad sobą kontroli. Przecież gdyby zbocze wzgórza było śliskie, złamałaby nogę. Albo mogła się potknąć o jakiś kamień i rozwalić głowę. Och, Kenny nie wiedział nawet, że mimowolnie uratował jej życie!
-Wiem, nie tak chciałeś się spotkać, ale… mogę ci w tym wszystkim powiedzieć, że jesteś niebywale wygodny - powiedziała pogodnie, nadal się do niego uśmiechając i najwidoczniej zapominając, że należałoby wstać, żeby biedaczek mógł sobie odetchnąć. Szkoda, że bywały chwile, kiedy Montrose zapominała o rzeczach oczywistych. No bo kto nie chciałby poleżeć sobie dłużej na kimś, przy okazji patrząc mu z bliska w oczy? Idealny sposób na spędzenie nudnego popołudnia.
Chwilę później Gryfon, wykazując się trochę większym ogarnięciem życiowym, pomógł jej wstać, tym samym podnosząc i samego siebie. Cassie otrzepała ubranie, poprawiając spódniczkę.
-Nie staranowałam cię za bardzo, co? Nie chciałabym, aby coś ci się stało - powiedziała, spoglądając na niego. Dostrzegając trochę trawy w jego bujnych włosach, wspięła się na palce (tak, był od niej wyższy pewnie gdzieś o głowę, jak nie więcej, bo ona to mega wysoka nie była), powoli mu ją wyciągając. - Och, mi? Nie, Kenny, nic. Wydaje mi się, że powinieneś się bardziej martwić o ciebie. W końcu oberwałeś z dwóch stron - powiedziała, patrząc na niego. Był uroczy w tej trosce, w której zapominał o sobie. Ale to nic, Cassie z pewnością nie zapomni, upewniając się, że był cały.
-To dlatego, że mało zajęć mamy łączonych. Powinieneś się zdecydować na jakieś dodatkowe, które ja mam - rzuciła, marszcząc przy tym lekko nos, co ją trochę upodabniało do szczeniaka, który chciałby być groźny i stanowczy. - Ale to nic, nadrobimy wszystko! Obiecaj mi tylko, że znajdziesz dla mnie czas, hmm? Wiesz, mam przepis na nowe ciasto, mama mi wysłała - skomentowała, ostatecznie wyjmując z jego włosów całą trawę, nie omieszkując przy okazji potargać mu grzywy.
Odebrała szkicownik, wdzięczna, że nie zaglądał do środka. Dodatkowo w jej główce zrodził się plan, w który miała zamiar wciągnąć Gryfona, chociażby siłą, gdyby oponował.
-A podobno to ja zawsze dużo mówię. Zwolnij trochę, kolego - zaśmiała się, bo trajkotał niemal tak, jak zawsze trajkotała ona. - Wszystko jest dobrze, Kenny. No, może poza Runami, które ostatnio miałam. Wydaje mi się, że nie powinnam ich zdawać na egzaminach, ale się zgłosiłam - westchnęła, szukając czegoś w kieszeni. Zaraz wystawiła w jego stronę opakowanie z żelkami. Zawsze miała coś słodkiego pod ręką. - A Noctis? Ostatnio przyniósł mi mysz, myśląc, że go pochwalę. A, i nasikał dwóm drugorocznym do butów - rzuciła, starając się zachować powagę. Ale jak mogła, skoro to było zabawne?
- A u ciebie? Proszę o wszystkie szczegóły. Pamiętaj, że lubię, jak mi opowiadasz - uśmiechnęła się do niego, patrząc proszącym wzrokiem. Lubiła jego głos, więc nikt nie mógł się dziwić, że pragnęła słuchać go niemal w nieskończoność.
Kenneth Alpin
Kenneth Alpin

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptyPią 07 Gru 2018, 23:49

Kenneth miewał również wypadki, niektóre mniej, niektóre bardziej obciążające jego stan. Zawsze jednak bólowi, który odczuwał jako skutek owych zdarzeń przypisał bardziej „motywujące” znaczenie. Chcecie przykładu? Dobrze! Po wypadzie z Dwayne’em w celu obwieszenia Wierzby Bijącej już więcej do niej nie podejdzie bez stosownego zabezpieczenia. Mądry uczeń po szkodzie, jak to niektórzy zwą. W przeciwieństwie do Krukonki Gryfon starał się twardo stąpać po ziemi, analizując wszelkie „za” i przeciw” przy podejmowaniu decyzji, by konsekwencja podjęcia jej była mimo wszystko pozytywna zarówno dla jednej jak i drugiej strony. Grunt to kompromis, a ich sztuka łatwa nie była, o czym Kenny przekonał się parę razy, ale to opowieść na inny raz. Gdyby postawić chłopaka obok Cassandry na pierwszy rzut oka idzie stwierdzenie, że są przeciwieństwami.  Cassandra z ocen innych na pierwszy rzut oka i ucha i czegokolwiek jeszcze jest beztroska, lekkoduszna i wesoło stąpająca po ziemi. Kenneth zaś z tego, co przelotem usłyszał na korytarzach postrzegany jest za pedanta, który nie może mieć krzywo zagiętego kołnierzyka dłużej niż parę sekund. Ale teraz śmiało mogę wam powiedzieć, że się mylicie! Wbrew wszelkim pozorom, Kenny i Cassandra są bardzo podobni w wielu sprawach – oboje lubią się uczyć, dzięki czemu mają o czym rozmawiać! To z kolei przekłada się na miło spędzony czas i brak nudy! Mało argumentów? Kenneth ma szczęście, że ma taką przyjaciółkę, na którą może liczyć. Czy aby przyjaźń wody i ognia przetrwałaby? Na jakiś czas owszem, jednak woda w końcu wyparuje, lub to ona ugasi ogień. Patrząc już tej perspektywy Kenny sądzi, że relacja jaka łączy ich oboje bardziej przypomina ziemię i kiełkujący kwiat. Kwiat bez dobrej ziemi nie rozkwitnie, a gdy to zrobi – odwdzięczy się ziemi głęboko się zakorzeniając. To w sumie także definicja związ...co? O nie nie nie!
Za daleko się zagalopowałeś, Kenny.
Ogromna wiedza i inteligencja to olbrzymi atut Cassandry, jej zamiłowanie i postęp , jaki poczyniła w grze w quidditcha również robił ogromnie dobre wrażenie. Inteligencja i uroda idąca w parze, to Kennetha określenie Krukonki. Ot tak, po prostu, mówił w swoim wnętrzu co czuje. Jest zbyt nieśmiały, by powiedzieć to wprost. Musi zapytać Dwayne’a, jak sobie radzi z tą nieśmiałością. Tak, Dwayne będzie wiedział. W końcu nieśmiały zrozumie nieśmiałego i razem jakoś znajdą rozwiązanie, prawda?
Umiejętności hamowania Cassandry tym razem zawiodły i staranowała Gryfona. Sytuacja potoczyła się bardzo szybko. Na jej komplement o byciu wygodnym z początku nie wiedział, jak zareagować.
-E..ehe..heheh… - zaśmiał się nerwowo czując jak czerwienieje, a potem dokończył. - Dz..dzięki! To m.miłe – wysapał niemalże ostatkami sił. Przełknął cicho ślinę i powiedział dodatkowo wolniej, ale wyraźniej i bez łamania spółgłosek. - Kenneth Wygodny, podoba mi się to określenie!
Uśmiechnął się szeroko, odwzajemniając jej uśmiech. To, że na nim leżała mocno go zawstydzało i początkowo z powodu jej bliskości zapomniał o byciu ogarniętym. Jej oczy totalnie go pochłaniały, były bezdennie głębokie, a on...nie potrafił pływać. A może nie chciałby w tym momencie umieć? Fakt, leżenie na kimś to dość ciekawy sposób spędzenia czasu, Kenny nie wpadł by na to, o nie. On raczej przepisywałby teraz swoje notatki w bardziej czytelny sposób niż...no w ogóle się nie spodziewał takiego obrotu spraw!
Dziękuję przeznaczenie, kimkolwiek lub czymkolwiek jesteś! – krzyknął uradowany w myślach, bo już dawno miał ją złapać, choćby na chwilę rozmowy. No i się nadarzyła. Nawet dłuższa chwila.
- No coś Ty! Jestem twardy, byłem bardziej za...zaskoczony, to dobre słowo, nie zdążyłem się przygotować odpowiednio i - mówiąc to rękoma wykonywał gesty złapania Cassandry w powietrzu, co mu się skrycie marzy. Nie był może umięśniony jak niektórzy ( Dwayne, jak Ty zdobyłeś te mięśnie, pomóż!), więc nie był nawet pewien, czy ją utrzyma. - Nic mi nie jest, dzię…
I nie dokończył, bo znowu go zatkało. Myślał, że jest przyzwyczajony już do jej bliskości, a tu jednak Cassandra złamała granicę wyciągając trawę z jego włosów. Przełknięcie śliny i nagłe uczucie gorąca w klatce piersiowej – chyba dostanie zawału. Ze szczęścia. Radości. Sam nie wie. Jej dłoń była niezwykle delikatna. Takie palce z pewnością zasługują na Hogwarcki Tytuł Najdelikatniejszych Palców w Szkole. Nie ma takiego tytułu? To już jest!
- Nie, naprawdę, wszystko w porządku, dzięki za troskę Cass… - powiedział już pewniej, chrząkając cicho, starając się usunąć gulę w gardle, która uniemożliwiała mu normalne mówienie. Wtedy wspomniała o zajęciach. Bądź twardy Kenny... - powiedział do siebie w myślach.
- Ah tak, zajęcia dodatkowe, cały czas mam dylemat. Ty już jakieś wybrałaś? Na jakie chodzisz, to może się zapiszę? - zapytał, wiedząc już w duchu, że na pewno się tam znajdzie. Jak nie dla przedmiotu, to dla samego faktu bycia tam i obserwowania jej twarzy, uśmiechu. Swoją drogą, Cassandra ładnie pachnie, ciekawe czym…
- Obiecuję, naprawdę! I tak miałem Cię znaleźć, ale ciągle gdzieś mi umykasz! Masz jakąś mapę tajemnych przejść czy co? - zaśmiał się cicho, a na wzmiankę o cieście zaświeciły mu się oczy. - Naprawdę?! Te czekoladowe, o którym zawsze mi opowiadałaś? Powiedz, że to te! Bardzo chętnie Ci pomogę!
Na samą myśl aż zgłodniał, ale dopiero co jadł coś konkretnego. Może to przez stres?
Kenneth wiedział, że szkicownik to jej skarby, a on bez pozwolenia w jej skarby nie będzie zaglądać. I teraz do niego dotarło, jak durnie to zabrzmiało w jego głowie. Zalał się czerwonymi plamami nie tylko na twarzy, ale też na szyi. Wysłuchał jej dokładnie, delektując się każdym słowem przez nią wypowiedzianym. W połowie tego, co mówiła stracił wątek i musiał trochę oprzytomnieć. Widząc żelka, ochoczo wziął go i po chwili mały, żelowy miś był druzgotany między zębami Gryfona. Skąd ona brała te łakocie? Uśmiechem podziękował jej za ten gest, nie będzie przecież gadać z pełnymi ustami, to nie przystoi przy damie. Rycerskość wciąż żyje!
Zaśmiał się na wspomnienie tego, co powiedziała o Noctisie.
- Runy? Chodzisz na runy? - zapytał z niedowierzaniem i skrzywił się jak małe dziecko, które dostało plasterek cytryny. - Nie rozumiem run, już wolę wróżbiarstwo, to już są konkretniejsze rzeczy! - po chwili kontynuował. - Kto mu tak podpadł co? - wyszczerzył się. Swoją drogą musi przygotować jakiś słodycz dla tego kociaka, jak go zobaczy.
Teraz przyszła kolej na niego.
- U mnie...em… w sumie to ostatnio przegapiłem parę ważnych punktów na zajęciach eliksirów i muszę napisać referaty, wiesz, jak bardzo lubię eliksiry! - uśmiechnął się. - Dodatkowo muszę się pochwalić, że powoli staram się przełamać mój strach przed miotłą i...przywiozłem ostatnim razem z domu skrzypce! Takie mugolskie!  - skrzypce to jego „druga” miłość, potrafi na nich dobrze grać. Rodzice podsunęli mu te zainteresowanie, gdy był mały i..tak już zostało. Niewielu osobom się przyznaje, że muzyka jest dla niego ważna. Cassandra ma obrazy, a Kenneth skrzypce. Ciekawy duet, czyż nie?
- Jeśli chcesz, mógłbym Ci kiedyś coś zagrać… - sam nie uwierzył, że coś takiego zaproponował. Kropla odwagi wlała się do serca tego Gryfona i totalnie rozniosła go od środka. W zasadzie mógłby coś dla niej skomponować, musiałby tylko trochę do tego przysiąść…
Miło mu się zrobiło, gdy powiedziała, że lubi go słuchać. A on mógłby jej słuchać godzinami, dniami, latami...mamy impas! Ale Kenny brnie dalej.
- W zasadzie...to miałem się Ciebie zapytać, jak już uda mi się Ciebie dorwać, a patrząc na dzisiejszą sytuację, to w sumie Ty dorwałaś mnie, więc...ahh.. - urwał, plącząc się w swoim słowotoku. Zwolnił i kontynuował. - Miałabyś ochotę spotkać się...też...znowu...nieco..później? Hm? Nie to, że już gdzieś uciekam, tylko...zapytałem..na zaś...e-ehe...
CO ON ZROBIŁ?! Zapytał ją o to. On, mały Kenny. Ten wielki i dzielny Gryfon, którego nogi były miękkie jak wata, a serce wybijały rytmy muzyki już jakiejś dawno wymarłej cywilizacji.
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptySob 08 Gru 2018, 22:42

Znała Kenny’ego na tyle długo, by wiedzieć, że jako jedna z osób, z którymi Cassandra miała bliższy kontakt, akceptował wszelkiego rodzaju wybryki nastolatki, wspierając ją przy tym na tyle, na ile mógł. Czy to słowem, czy ratowaniem z kłopotów, w które zdarzało jej się wpadać dość często, oczywiście nie z własnej winy. No, może z własnej, ale z pewnością nieplanowanej. Zdawało mu się nie przeszkadzać, iż niezliczoną ilość razy również jemu się trochę obrywała, za co Montrose przepraszała go więcej, niż dziesięć razy w ciągu dnia. Owe przeprosiny trwały póki ostatecznie nie usłyszała, że jej wybacza i nie była przekonana, iż te słowa mówił szczerze, a nie tylko po to, aby jej się milej zrobiło. Bo tak, Krukonka wiedziała, że chłopak był osobą na tyle miłą i kochaną, że za nic nie chciałby jej zranić. Być może właśnie dlatego nie zawsze wierzyła jego słowom, gdy doprowadziła do nieprzyjemnej sytuacji, a on mówił, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Weźmy pod uwagę dzisiejszy dzień. Z całą pewnością musiał odczuć wielki dyskomfort, kiedy jej rozpędzone ciało na niego wleciało, zwalając go z nóg. Nic dziwnego, że dziewczyna ciężko było wziąć za pewnik, że chłopak nie ucierpiał. Ba, obstawiłaby galeony na to, iż nabił sobie kilka siniaków, być może obijając mocno tyłek lub żebra. Może i sama studentka ciężka nie była, ale grawitacja połączona z prędkością swoje robiła. Nie bez powodu nawet lekkie osoby były w stanie się zabić, kiedy spadały z czwartego piętra.
-Wiesz, Kenny, wydaje mi się, że chyba staranowałam cię wyjątkowo mocno. Jesteś cały czerwony - zauważyła, przyglądając mu się dokładniej, dłonią nawet dotykając jego policzka, kiedy jeszcze na nim leżała. Biorąc pod uwagę jej zacofanie emocjonalne, właśnie w taki sposób odebrała rumieniec na policzkach Gryfona. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że to jej bliższa obecność mogła wprawić go w taki dyskomfort. Można było jedynie liczyć, że w najbliższym czasie uświadomi sobie pewne rzeczy. - Na Merlina, Kenny! Czy ty nie możesz oddychać?! - rzuciła nagle dość głośno i gwałtownie, bo taka myśl pojawiła się w tej roztrzepanej głowie. Nie raz oglądała mugolskie filmy, gdzie osoba, której brakowało oddechu, robiła się cała czerwona. Zapewne nie raz, nie dwa można było dostrzec podobne zjawiska i tu, w Hogwarcie, kiedy jakiś żarłoczny student wcinał za szybko, krztusząc się.
-Kenneth Wygodny. Wiesz, to się nawet sprawdza. Jestem pewna, że jako poduszka do spania byłbyś wprost idealny. Miękki i ciepły. No już, przyznaj się, jak wiele dziewcząt miało okazję to sprawdzić? - zaśmiała się, na chwilę opierając ramiona na torsie chłopaka, lekko się unosząc. Nie to, by miało to specjalnie pomóc, bo ostatecznie nadal na jego klatce piersiowej znajdowało się obciążenie, ale wiadomo, Cassie potrzebowała niekiedy chwili, by coś załapać.
Chwila ta zdawała się nadejść dopiero, kiedy Gryfon postawił ją na nogi, a ona miała szansę otrzepać własne ubranie, jak również dorwać się do włosów wybawiciela, by je chociaż trochę uporządkować. Ale czy one nie żyły własnym życiem?
-I tak spisałeś się bardzo dobrze. W końcu mnie zatrzymałeś, prawda? Nie ważne jaki sposób, ważne, aby zadziałał. Ostatecznie mogłam uderzyć w drzewo, a to z pewnością nie byłoby miłym doświadczeniem. Egoistycznie powiem, że znacznie bardziej podoba mi się leżenie na tobie. Mniej boleśnie - zaśmiała się, sięgając po kolejne źdźbło. Już nie raz miała zderzenie w drzewem, więc wiedziała, jak to jest. Jeśli ktoś się kiedyś zastanawiał - nie polecała. Siniaki i niemal złamany nos, który przestał być perfekcyjny, pomimo zabiegów pani Pomfrey. Nie to, by miała krzywy, prawda, ale widziała różnicę. Ewentualnie jej się zdawało, że widzi. - Naprawdę cię przepraszam, Kenny. Nie planowałam tego. prawdę powiedziawszy nie wiem kiedy straciłam panowanie. Ale masz u mnie najpyszniejszy deser w Hogsmeade, jak już nam pozwolą do niego wyjść - obiecała, bo co, jak co, ale honorowa była z niej istotka i jeśli zrobiła coś źle, do błędu umiała się przyznać, dodatkowo wynagradzając krzywdy, które w tej sytuacji Gryfon z pewnością poniósł.
-Oczywiście, nawet całkiem sporo. Wszystko wydaje mi się takie ciekawe. No, może poza wróżbiarstwem, bo nie rozumiem, co ludziom się w nim podoba - stwierdziła. Tak, jedyny przedmiot, który tak naprawdę niczego nie wnosił do jej życia. Był nawet gorszy od Historii Magii - najnudniejszego przedmiotu, na którym nawet najbardziej twarde osoby wymiękały, idąc spać. - Runy, Opieka nad magicznymi stworzeniami, Numerologia i Mugoloznawstwo. Czyli wszystko - zaśmiała się, bo kiedy o tym mówiło, nie mogła się nadziwić, jak daje ze wszystkim radę, jeśli chodzi o naukę. Ilość zarwanych nocek była zatrważająca, może stąd te wypadki?
-Chciałabym mieć taką mapę. Wiesz, jak to ułatwiłoby życie? Ale nie, po prostu byłam trochę zabiegana, zapewne tak samo, jak ty. Teraz będzie lepiej. Zbliża się końcówka roku, więc możemy się oboje trochę oderwać od nauki. Lub pouczyć się razem, w końcu to zawsze jakaś forma spędzania czasu - zaproponowała, co jej osobiście wydawało się super pomysłem. Lubiła spędzać czas z Kennym, więc czemu nie połączyć pożytecznego z przyjemnym? -Tak! Spokojnie, łasuchu, będziesz pierwszym, który go spróbuje. A pomocy potrzebuję jedynie w testowaniu smaku. Możemy się w nocy zakraść do kuchni - ściszyła trochę głos, jakby mówiła o czymś, czego nie powinni słyszeć inni. Niby nikogo w pobliżu nie było, ale halo, to był Hogwart, tu wszystko było możliwe! Jak chociażby peleryny niewidki.
Sięgnęła sama po żelka, zajadając go ze smakiem. Na słodycze była tak łasa, jak hipogryf na martwą fretkę.
-Problem polega na tym, że ja sama ich do końca nie rozumiem. A wróżbiarstwo jest dla mnie największą bujdą, o jakiej słyszałam i nie kłóć się ze mną, bo nie wygrasz - uprzedziła, patrząc jednak na niego z rozbawieniem. Zdarzały im się sprzeczki dotyczące naukowych aspektów, jak chociażby przydatność danych przedmiotów. Lubiła je, bo nie były agresywne i nie niosły nieprzyjemnych konsekwencji. - Cóż, osobiście powiedziałabym, że sobie nie zasłużyli, ale jeden z nich przypadkiem zatrzasnął Noctisowi drzwi przed nosem, a drugi zrzucił go z fotela, kiedy ten na nim spał. Zemścił się, zawsze tak robi, nawet mi - powiedziała, pokazując dłonie, które miały liczne zadrapania. Taka mała bestia z tej jej kota, którego mimo wszystko kochała ponad życie.  
-Jeśli potrzebujesz pomocy, wal śmiało. Zawsze też się trochę dokształcę - powiedziała, przeczesując dłonią rude włosy, które za sprawą lekkiego wiatru zaczęły jej lecieć na twarz. Och, jak ona tego nie lubiła. - Naprawdę? To świetnie! Kiedy razem polatamy? Jeju, już się nie mogę nauczyć. Jeśli chcesz, tym bardziej ci w tym pomogę - rozentuzjazmowała się cała na samą myśl. Kochała latać i wiadomo, że świetnie byłoby to zrobić z przyjacielem, który dodatkowo miał awersję do latania i wysokości. - Skrzypce? Ale bomba! Zawsze chciałam na nich grać, chociaż nie narzekam na swoje umiejętności pianistki. Kenny, jakim cudem my jeszcze nigdy niczego nie zagraliśmy razem? - spojrzała na niego ciemnoniebieskimi tęczówkami, jakby było to jakimś wstydem. Oboje uzdolnieniu muzyczni, a tu proszę, zero jakiegokolwiek działania w tym kierunku. No wstyd! - Oczywiście, że będziesz musiał mi coś zagrać. Już dawno powinieneś mnie zaciągnąć do jakiejś komnaty i odstawić prywatny koncert! - niemal się oburzyła, że jeszcze do tego nie doszło. A przecież była pewna, że Gryfon ze skrzypcami radził sobie wspaniale. Wszak emanował od niego ukryty talent, o którym to Cass nie miała pojęcia. Kolejny wstyd, który trzeba było zmazać.
Na kolejną wypowiedź przyjaciela zareagowała, cóż, zdziwieniem. Nie do końca rozumiała, czym się tak biedny stresował, pytając ją o podobne rzeczy. Dlatego pod wpływem nieopisanego impulsu chwyciła jego dłonie, jakby to miało dodać mu otuchy. I oczywiście po raz kolejny źle odczytała to, co powinno być dla niej bardziej oczywiste.
-Jasne, Kenny. Nie musisz mnie nawet o to pytać, wystarczy rzucić hasłem, że gdzieś się widzimy, a ja tam będę. Mogę się z tobą widzieć zawsze, kiedy będę miała czas. Albo nawet, jak nie będę go miała - zapewniła, delikatnie ciepłe dłonie chłopaka ściskając. Był doprawdy uroczy, kiedy się tak peszył, więc nie można było mieć jej za złe, że chciała to później uwiecznić na papierze.
Kenneth Alpin
Kenneth Alpin

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptyNie 09 Gru 2018, 00:17

Wow, wow, wow – sytuacja rozpędziła się w tempie maleńkiej śnieżki puszczonej ze szczytu najwyższej, ośnieżonej góry na kuli ziemskiej. Z początku maleńka, teraz wielka jak rzeczywisty globus ich relacji toczy się bardzo, bardzo szybko. I sam Gryfon, który jest we wnętrzu tej toczącej się śnieżki sam jest ciekaw, jakimi torami to wszystko pójdzie. Bo jeśli pojadą tymi torami, którymi robią to do tej pory – ogromna, śniegowa szybko stopi się z powodu jego buraczanego temperamentu. Teraz bardziej przypomina piętrzący się wulkan, pełen rozgrzanej magmy emocji, rozlewającej się po jego żyłach zamiast krwi. Serce bije tak szybko, że w pewnym momencie Kenny miał wrażenie, że niedługo wyleci mu z klatki piersiowej jak z petardy i jeszcze będzie zmuszony biegać za nim i próbować ukryć to, co się z nim dzieje.
Cassandra była jedną z nielicznych osób ( w zasadzie można by te osoby policzyć na palcach jednej ręki), które Kenny mógł nazwać przyjacielem. Takim prawdziwym – wspierającym cię w trudnych chwilach, nie zadającym pytań wtedy, kiedy to nie potrzebne. Ich relacja do tej pory była na takim poziomie, że w zasadzie wystarczyło, że musieli tylko na siebie spojrzeć i już wiadomo było, o co w tym wszystkim chodzi. Oboje jednak mają na tyle szacunku do drugiej osoby, że na siłę nie wypytują. Starają się jednak pomóc we wszystkim, w czym tylko mogą sobie pomóc. Dlaczego niby nie? Oboje są utalentowani w pewnych kierunkach, a jeśli chodzi o wiedzę i umiejętności to uzupełniają się znakomicie.
W zasadzie za każdym razem, kiedy Krukonka w coś się pakowała to Kenny niczym dzielny rycerz na białym koniu ruszał jej z pomocą mimo, że nawet tego nie potrzebowała. Rzeczywiście trzeba przyznać, że zderzenie się na środku błoni wydaje się być dość...oryginalnym spotkaniem. Po wielkim ŁUP! jakie nastąpiło po bliższym spotkaniu idąc tokiem myślenia Cassandry rzeczywiście Kenneth nabił sobie parę siniaków, które odkryje dopiero biorąc kąpiel. Jeszcze nie wie dokładnie w którym miejscu, ale z pewnością lędźwie i tyłek, a może nawet i tył głowy. Czy to oznacza, że dostanie jakieś głębszego urazu? W zasadzie to po takim „wypadku” mógłby być poobijany częściej, naprawdę.
Gdy jeszcze leżeli w tej krótko-dłuższej chwili Kenny nie potrafił opanować tych rumieńców spowodowanych jej bliskością. W dodatku jej swoboda w słowach i gestach onieśmielała go! Czy ona naprawdę nie wiedziała co, a raczej wypadało by powiedzieć KTO jest powodem jego rumieńców? Dla niego było to takie oczywiste! A może..a może Cassandra też doskonale to wie, tylko...coś sprawdza? Przecież to kobieta, one mają te swoje sposoby prawda? A co jeśli teraz wystawia go na jakiś test? Test, na który nie był przygotowany? Ush, jakie to paskudne uczucie przyjść nieprzygotowanym na bardzo ważny sprawdzian. A Gryfon czuł, że właśnie jest w trakcie czegoś ważniejszego niż SUM-y i OWUTEM-y razem wzięte. Gdy leżała na nim on nie czuł jej ciężaru z powodu adrenaliny i całkowitego, emocjonalnego otępienia.
-T.t..taaa... – potwierdził niemrawo, niemalże nieobecny, ale po chwili dotarło do niego i postanowił się obronić. - Co? Nie, naprawdę, to z powodu...zaskoczenia! - to w trzech czwartych była prawda. Najwyraźniej Krukonka rzeczywiście nie potrafiła czytać „między wersami”, ale...nie! To na pewno jakiś test! Każda kobieta to potrafi, to mężczyźni są w tym laikami! Następnie Cass stwierdziła fakt, że na pewno się dusi przez to, że ona na nim leży. Nie, to nie była prawda, ale najwyraźniej rudowłosa przyjaciółka stwierdziła, że właśnie naraża go na utratę oddechu czy też życia. Umrzeć z powodu bliskości, dosyć tragiczne prawda?
Gdy następnie już stali dopiero wtedy odpowiedział na jej pytanie o ilość dziewcząt, które miały okazję sprawdzić wygodę jego ciała. Przełknął głośno ślinę i podrapał się zabawnie po czuprynie i odpowiedział.
- Chyba zostanę Kennethem Wygodnym na stałe! - a przechodząc do sedna, dodał, spoglądając w jej niebieskie oczy widząc w nich wesołe iskierki. - Do tej pory...to tylko Ty Cassandro… Jesteś jedyna... - powiedział, uśmiechając się lekko jednym kącikiem ust. Z jednej strony był to powód do jego dumy, z drugiej – powód do wstydu, aczkolwiek Kenneth nie uważa tego za wstyd. No może trochę. Czasami, gdy przysłuchiwał się przy gryfońskim stole, kto się z kim umawia i ile razy kto się z kim pocałował było mu trochę przykro, ale… w zasadzie Kenny nie jest z natury takim, który skacze z kwiatka na kwiatek. Owszem, miał fazy ciągłego zauroczenia się, ale mu to minęło, ponieważ skupił się na nauce.
- Tak, masz rację, udało mi się, masz rację! - uśmiechnął się czując się rzeczywiście docenionym. Dodał po chwili, gdy usłyszał o mało przyjemnym spotkaniu z drzewem. - Oj tak, spotkanie z drzewami nie są w ogóle przyjemne, a wierz mi, wiem co mówię. Mam doświadczenie, chociażby z Wierzbą Bijącą…
Na jej egoistycznie miłe dla jego uszu stwierdzenie powiedział.
- M..miło mi, polecam się...na..przyszłość? - po tym stwierdzenio-pytaniu aż wywrócił z niedowierzaniem oczami na dźwięk tego, co przeszło mu przez gardło. Naprawdę Kenneth? Na lekcjach potrafisz być bardziej skupiony. Dlaczego więc przy niej nie potrafisz?
- Naprawdę nic się nie stało Cass, naprawdę! - potwierdził i dodał. - Muszę przyznać, że jak na nieplanowane spotkanie to wyglądało zupełnie odwrotnie! To tak, jakbyś chciała właśnie w tym dniu, w tej godzinie na mnie wpaść...mam rację? - wyszczerzył się tak szeroko, jakby odkrył właśnie jakąś godną międzynarodowej nagrody teorię. - A na deser piszę się w ciemno z zawiązanymi oczami!
Doceniał to, że tak się o niego troszczy i to było dla niego tak niezmiernie miłe i łechtające. Akurat takie zachowania ze strony Cassandry były dla niego bardzo ważne. Bardzo. Na wzmiankę o zajęciach wysłuchał jej do samego końca, lubił dźwięk jej głosu. Był melodyjny niczym najpiękniejsza dla uszu muzyka, lekko zadziorny, ale przede wszystkim ciepły i miękki. Sprawiał, że po karku przebiegały mu przyjemne dreszcze, które później rozbiegały mu się po całej długości kręgosłupa.
- Jak ty znajdujesz na to wszystko czas i przede wszystkim siłę? Znajdujesz czas dla siebie? - zapytał ciekawie. Bądź co bądź martwił się o nią, czy się po prostu nie zamęczy. A jeśli by do tego doszło lub chociażby jej stan psychofizyczny wskazywałby na jakieś przemęczenie to Cassandra doskonale wie, że Kenneth byłby zdolny zabrać ją gdzieś z dala od książek i zwyczajnie sprawić, by odpoczęła. Nie wie jeszcze w jaki sposób, ale z pewnością coś by wymyślił. - Nie lubisz wróżbiarstwa? - zapytał zdziwiony. - Ono jest innowacyjne, ciekawie rozszerza nasze pole widzenia na niektóre sprawy...nie uważasz? I tak, będę się z Tobą kłócił, bo nasze kłótnie to w sumie nie kłótnie, tylko inteligentna wymiana zdań, lepiej brzmi, co nie? - wyszczerz. - A odnośnie wróżbiarstwa...to chodź! przyjdź! Sama się przekonasz, posiedzisz ze mną! Pokażę Ci jakie to ciekawe!
Na wzmiankę o wspólnym spędzeniu czasu na końcówce roku czy wspólnej nauce rozpromienił się wyraźnie. - To byłoby...ciekawe doświadczenie, co nie? To tak jakbyśmy czytali dobrą książkę i jedli przy okazji pyszne czekoladki, co w rzeczywistości nie mogło by mieć miejsca, ponieważ uważam to za świętokradztwo dla książek…Ale chodzi o samo porównanie!
Powiedział to na jednym wdechu, ale po chwili cicho się zaśmiał. Czasami jak się przy niej rozgada to sam siebie nie poznaje. Na wzmiankę o wypróbowaniu ciasta i zakradnięciu się do kuchni zmarszczył nieco czoło.
- Naprawdę chcesz zakraść się do kuchni? - Kenneth nie był wielkim zwolennikiem łamania regulaminu szkolnego. Owszem, doszły go słuchy, że parę razy uczniowie coś takiego zrobili, za co utracili cenne punkty. Gryfon chce uchodzić za porządnego, ale jeśli chodzi o to ciasto...ush, Cassandra ma na niego ogromny wpływ. - Dobra, powiedz tylko kiedy i o której…aczkolwiek mam cienie wątpliwości, co do bezpieczeństwa tej akcji…
Nie wierzył, że się na to zgodził i doskonale wiedział, że zabrzmiał teraz jak straszny nudziarz i sztywniak. Totalnie nie zwrócił uwagi na to, co mówiła o Noctisie mimo że wpadło mu to jednym uchem. Bardziej skupił się na jej dłoniach, pełnych ohydnych zadrapań. Wyglądały, jakie zrobił je jakieś ogromny potwór, a nie kot. - Na Merlina, Noctis to dzika bestia! Trzeba uważać, co się przy nim mówi, co? - powiedział nieco rozbawionym tonem głosu.
- Jasne, fajnie, to kolejne formy wspólnego spędzania czasu, co nie? Latanie na miotle i inne takie! Niektórych rzeczy po prostu nie wypada robić samemu prawda? - zapytał, jakby chciał się upewnić w swoim myśleniu.
Gdy wspomniała o skrzypcach, zrobiło mu się miło. Skrzypce to bardzo ważna część jego duszy. Już jego wyobraźnia popłynęła widząc ich razem grających na scenie dla innych uczniów, np. podczas jakiegoś balu.
- Tak, skrzypce! - powiedział z entuzjazmem i aż zaklaskał w dłonie. - Oj nie wiem, czy dorównałbym twoim umiejętnościom Cass, grasz naprawdę świetnie! A czemu? Hmm...bo pewnie...nie było okazji… - podrapał się po głowie. - Może na jakimś najbliższym balu hm?
Wizja prywatnego koncertu dla Cassandry Montrose sprawiła, że panicz Alpin, gdyby mógł to zapadłby się pod ziemię. Czerwień, zupełnie nie związana z odwagą Godryka Gryffindora mogłaby sprawić, że stopiłby wszystko wokół. -T.t.t.tak z.z.z.zrobię – zająknął się, przełykając ślinę. Postanowił zmienić nieco temat, ale nie na bardzo odległy. - A jak Twoje rysowanie? Zawsze mnie ciekawiła Twoja pasja, a nigdy się nie chwaliłaś! Co lubisz rysować najbardziej?
Miał nadzieję, że tym razem przeniosą obiekt rozmów na jej osobę, o wiele przyjemniej się tak rozmawia.
No i stało się.
Złapała go za dłonie pod wpływem jakiegoś nieznanego mu impulsu i uścisnęła. Czuł ich delikatność i ciepło, które go wręcz niemożliwie przyjemnie parzyły. Znów się zawiesił. Gapił się w jej ciemnoniebieskie oczy i już nawet nie odpowiedział na jej zapewnienie. W tym momencie pewnie mało było uroku w chłopaku, który stał tak, po prostu się patrząc w nie ukrywajmy, obiekt swoich westchnień, a zarazem najlepszą przyjaciółkę. Morze jej oczu tańczyło z płomieniem jej włosów, a to wszystko działo się wokół niego. Cóż to jest za stan? Jak nazwać to, co właśnie się z nim dzieje?
-Cass...tak...mhm...super...naprawdę… - wymamrotał jedynie parę nieskładnych słów.
Był oczarowany. Myślicie, że Hogwart jest magiczny?
Dla panicza Kennetha ta chwila była iście prawdziwą magią, której musi się solidnie nauczyć.
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 EmptyNie 09 Gru 2018, 21:31

Dla Cassie cała ta sytuacja zaczynała robić się zabawna. Głównie dlatego, że staranowała chłopaka, bo sam musiał przyznać, że w chwili, w której okazało się, że żadnemu z nich nic się nie stało, całość mogła przywołać na ustach uśmiech i to z rodzaju tych szerokich. Dodatkowo z jakiegoś, nieznanego Krukonce powodu (trzeba jej wybaczyć, ale pod tym względem naprawdę była człowiekiem upośledzonym i dziewczyną odmienną od wszystkich) Kenny co chwilę był czerwony na twarzy. Nic dziwnego, że zaczynała myśleć, że jednak coś mu w środku uszkodziła i dlatego tak reagował. Bo co, jeśli powstał jakiś uraz wewnętrzny? Czytając wiele na ten temat zdawała sobie sprawę, że takie były najgorsze. Może czerwienienie się było jedną z oznak? Wszak nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że to ona odpowiadała za rumieńce. Znała Gryfona nie od dzisiaj i nie pamiętała, by podobne rzeczy działy się w przeszłości. A może ich nie widziała? Prawdopodobne, skoro nie rozszyfrowała tego i teraz w ten sposób, mając tendencję do traktowania większość przedstawicieli płci przeciwnej jako braci, cierpiąc niestety na brak posiadania takiego rodzonego.
-Zaskoczenie… - powiedziała cicho, jakby na chwilę odpływając w głąb własnego umysłu. - Nie wiedziałam, że ludzie zaskoczeni się czerwienią. Czy ja też tak robię? Bo wiesz, w takich chwilach nie widzę swojej twarzy - zainteresowała się, bo temat wydawał jej się niebywale interesujący, a z kim, jak nie Kennethem mogła porozmawiać? On jako nieliczny nie unikał tematu, kiedy w głowie Cassie pojawiały się chore rozkminy, niekiedy sprzeczne z logiką normalnego człowieka. Zapewne właśnie Gryfon zdawał sobie sprawę, że logika należąca do Montrose była trochę odmienna, chociaż bardzo często się sprawdzała w tym swoim szaleństwie.
-Powinieneś, to się sprawdza, w przeciwieństwie do wielu przydomków, które nadawali sobie władcy w przeszłości - uśmiechnęła się. Proszę, nawet tutaj mogła się poniekąd pochwalić wiedzą, ale cóż poradzić, skoro nie miała problemów z zapamiętaniem informacji, które miała okazję kiedykolwiek przeczytać. - Och, czyli jestem wyjątkowa! To nawet dobrze! Teraz, jeśli zajdzie taka potrzeba, będę mogła cię reklamować. Powiedz tylko, która dziewczyna ci się podoba, a będziemy działać - uniosła brwi sugestywnie. Kenny był kochany, zasługiwał na szczęście, więc jeśli tylko miał jakikolwiek problem z niewiastą, którą wyjątkowo był oczarowany, mógł liczyć na pomoc Cassandry, która może nie ogarniała w swoim przypadku, ale jeśli chodziło o innych, była mądrzejsza. Tak przynajmniej jej się wydawało, ale coś w tym być musiało, skoro tak wiele dziewcząt z jej domu przychodziło po radę lub wyżalenie się. Kto wie, może uważały, że spojrzenie Montrose będzie bardziej chłodne. Poniekąd tak było, bo sama nigdy nie rozprawiała o chłopcach z zaangażowaniem innym, niż opowiadanie, co zrobili, a co samo w sobie miało być śmieszne.
-To zabawne, ale nigdy nie miałam styczności z Wierzbą - spojrzała w kierunku samotnego drzewa, które poruszyło się niespokojnie, jakby wyczuwało, że ktoś o nim mówił. Że też wcześniej nie wpadła, aby zrobić coś zwariowanego z jej udziałem. Co z tego, że pewnie Kenny zaraz by ją zatrzymał.
-Wiesz, znam cię dość długo. Nie chciałabym, abyś mówił to tylko dlatego, żeby nie sprawić mi przykrości. Umiem zmierzyć się z prawdą, więc możesz mi zawsze wszystko szczerze mówić - spojrzała na niego dość poważnie, dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na jego oczach, którymi się w nią wpatrywał. Były ładne, musiała to przyznać. Lubiła ludzkie oczy i nie było w tym nic przerażającego. Wpatrywanie się w nie pozwalało jej tak jakby zajrzeć w duszę, a ta należąca do Gryfona z pewnością była czysta i ciepła. - Wydało się. Przyznaję, że zawsze chciałam na ciebie lecieć - zaśmiała się, nie dostrzegając, że to, co powiedziała, mogło zabrzmieć dość dziwnie. Lekkość, z którą owe słowa wyleciały z jej pełnych ust z całą pewnością wskazywały na to, że nie planowała podobnego brzmienia. Wszak wiadomo było, że Cassie najpierw mówiła, a później myślała.
-Czasem z czasem jest znacznie gorzej, niż z siłami, ale udaje mi się. Przynajmniej póki co. Czas dla siebie? Owszem. Widzisz, nawet dzisiaj przyszłam coś narysować, ale nigdzie nie mogłam znaleźć weny. Wiem, że jest gdzieś na zewnątrz, ale nie wiem, gdzie dokładnie - westchnęła z pewnego rodzaju rezygnacją, przeczuwając, że zapewne dzisiaj już jej nie znajdzie. A to było dostatecznie rozczarowujące, bo kto wie, jakie dzieło mogło wyjść spod jej palców z udziałem właśnie tej weny. O fakcie, że zdarzało jej się z tego wszystkiego nieplanowanie gdzieś zasnąć albo, że zarywała noce, nie wspomniała ani słowem.
-Zdecydowanie nie jest dla mnie i nie zmienisz mojego zdania. To zwyczajny bełkot, który niczego nie wnosi do życia. Co może mi przynieść patrzenie w kawałek szkła? Co pokażą mi fusy, kiedy na nie spojrzę? To wszystko zwyczajne bzdury i marnowanie czasu, jak również miejsca w mózgu - wzruszyła ramionami, ani trochę się z nim nie zgadzając. Owszem, miał rację, że ich kłótnie nie były kłótniami, tylko wymianą zdań, ale nadal miała zamiar upierać się przy swoim i nie zmienić zdania co do tego przedmiotu. - Och, ja czasem coś jem czytając. Nie osądzaj mnie, wcześniej rzucam ochronne zaklęcie na książkę, żeby się przypadkiem nie ubrudziła - powiedziała i prawdę powiedziawszy trochę zgłodniała na samą myśl o jedzeniu, dlatego wsunęła do buzi kolejnego żelka.  
-Oczywiście, że tak. Wszak to kolejna przygoda, a niewiele wspólnych mamy na koncie. To trochę przykre, bo chcę mieć z tobą jak najwięcej wspólnych wspomnień, Kenny - uśmiechnęła się ciepło, patrząc na niego. Musiałaby być bez serca, gdyby nie chciała czasu z przyjacielem spędzać. Ba, ona chciała, by na starość, odwiedzając się wzajemnie, wspominali przeszłość, wykłócając się, co było najlepsze. - Bezpieczeństwo mogę zagwarantować, ale nic poza tym - ucieszyła się. Wiedziała, że się zgodzi. Zawsze to robił, za co była mu wdzięczna. Potrzebowała wsparcia, chociaż pewnie i tak zrobiłaby to sama, gdyby odmówił, wykręcając się.
-Jest bystry, więc tak. Ale dba o mnie, kiedy zachodzi taka potrzeba. Kiedyś pewnemu Ślizgonowi skoczył na plecy, kiedy mi dokuczał - uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Co prawda kot trochę został poturbowany, ale ostatecznie to team Cass wygrał. Tak, Noctis potrafił ją bronić, a ona broniła jego. I karmiła, czymś innym niż zdechłe myszy, które jej przynosił. - Daj spokój, wiem, że jesteś w tym dobry. Może nie słuchałam, ale wiem, Kenny. Od zawsze wiedziałam, że jesteś człowiekiem utalentowanym. Masz to wypisane na twarzy - powiedziała, gładząc go delikatnie dłonią po policzku. Wszystko po przyjacielsku, bo ona z bliskością i gestami nie miała problemu. Nie, jeśli chodziło o przyjaciół.
-Myślisz, że w tym roku będzie jakiś bal? Brzmi ciekawie. Przydałoby nam się takie niemyślenie o wszystkim, co dzieje się za murami szkoły - stwierdziła. Pewnie miałaby problem ze zdecydowaniem się co do sukienki, ale kto by się przejmował, skoro ostatecznie chodziło o zabawę. - Super, już nie mogę się doczekać, aż posłucham. Może napiszemy coś wspólnie - oczy aż jej błysnęły z tego wszystkiego. Tyle planów na przyszłość, tyle wizji, które chciało się urzeczywistnić.
-Jeśli zgodzisz się któregoś dnia mi pozować, pokażę ci kilka prac. A co? Wszystko, na co najdzie mnie ochota, chociaż głównie jest to coś, co zobaczę. Albo zobaczyłam i przywołam w pamięci - odpowiedziała, siadając na trawie. Trochę się zmęczyła, tak szczerze. Poprawiła spódniczkę, by przypadkiem nie odsłaniała niczego, czego nie powinna. Jedna z tych rzeczy, z którymi nie czuła się komfortowo. - Wspaniale. Teraz możemy położyć się na trawie i popatrzeć w chmury. Chętnie się dowiem, co takiego w nich widzisz - rzuciła i sama plecami opadła na trawę, która zdążyła się trochę od słońca nagrzać.
Sponsored content

Błonia - Page 17 Empty
PisanieTemat: Re: Błonia   Błonia - Page 17 Empty

 

Błonia

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 17 z 18Idź do strony : Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Tereny Zielone
-