IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Fontanna na dziedzińcu

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next
AutorWiadomość
Gość
avatar

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyNie 04 Maj 2014, 21:29

Dziedziniec miał to do siebie, że wejść do niego było naprawdę sporo, a kilka prowadziło zupełnie innych korytarzy, przez co zawsze tajemnicą pozostawało kogo spotkasz, kiedy już tam dotrzesz. No chyba że, w przeciwieństwie do Daniela, patrzyło się przed siebie lub szukało jakiejś konkretnej osoby.
To nie tak, że szedł przygarbiony, wpatrzony w ziemię, z posturą godną najgorszej szlamy, po prostu był ponad to, co działo się dookoła. Jego uwagę pochłaniały kłębiące się pod czupryną myśli. Po pierwsze - wciąż dziwił się, że pozwolił Chantal obciąć swoje ukochane kosmyki. Zmiany wyszły na lepsze, ba, nawet więcej rozchichotanych idiotek chichotało jeszcze głośniej i rumieniło się, ukradkiem szepcząc coś do przyjaciółki, ale on zadawał się tego nie zauważać.
Cholera, Blais, ależ jesteś sentymentalny. Prawdziwy z ciebie kretyn. -ganił się w myślach. I Wtedy przechodził do drugiej sprawy, która była dla niego o wiele mniej przyjemna. Na wczorajszej kolacji, kiedy na chwilę przestał dowcipkować z kolegami, zasłyszał kawałek rozmowy dwóch Ślizgonek.
"- A słyszałaś o Regulusie i Carrow?
- Co? Nie. Coś ciekawego? Opowiadaj.
- No nie mów! Rany... przecież wszyscy mówią o ich zaręczynach. Podobno pierścionek jest ogromny! Ciekawe kiedy ślub. Jak myślisz, jaką wybierze suknię? Według mnie coś w stylu..."
W tym momencie, a nawet trochę wcześniej, przestał słuchać dziewczyn i skupił się na własnym talerzu. Były młodsze o dwa, może trzy lata, takie informacje mogły nijak mieć się do rzeczywistości, ale obudziły w nim cholerny niepokój. Po chwili zabawy jedzeniem i zdawkowych odpowiedzi na zaczepki, po fałszywych uśmiechach i wyjściu kilku mało ważnych osób doszedł do wniosku, że nie odzyska apetytu tego wieczoru. Zaszył się w dormitorium.
Nic więc dziwnego, że w chwili obecnej jego głowa była pochłonięta czymś zupełnie innym niż rozglądanie się na boki, a kiedy wszedł na dziedziniec i znacznie zbliżył się do fontanny, która była jego ulubionym miejscem do rozmyślań, nie zauważył panienki Carrow, która uparcie bazgroliła w szkicowniku. Dopiero kiedy chciał zająć swoje stałe miejsce na murku spostrzegł, że ktoś już na nim siedzi.
Ktoś. Tylko dlaczego musiała to być osoba, którą tak bardzo bał się spotkać?
- Och, Alecto. - mruknął, choć wcale nie chciał być niemiły. W zasadzie zaraz po tym przywołał na twarz nieodłączny półuśmiech i wsunął dłonie w kieszenie spodni. starając się wyglądać na wyluzowanego.
- Ty tak sama? To chyba rzadko się zdarza. - stanął na palcach i zerknął w szkicownik dziewczyny, wnioskując, że za chwilę zasłoni swoją prace przed niespodziewanym gościem.
Zadziwiające, dawniej walczył o każdą chwilę spędzoną z nią sam na sam, a dzisiaj, właśnie dzisiaj, w dniu, w którym obawiał się tego spotkania, spotykał ją zupełnie osamotnioną. Niech to szlag.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyNie 04 Maj 2014, 21:49

Odkąd tajemnica Blacka i Carrow wyszła na jaw, oboje byli zamęczani pytaniami, choć w przypadku Regulusa zapewne były to pytanie znacznie wybiegające poza ślub skupiające się na nocy poślubnej, który nigdy nie będzie. Alecto wiedziała, że wieści o ich zaręczynach kiedyś rozniosą się po świecie czarodziejów, toż to jedno z najważniejszych wydarzeń, jednak nie sądziła, iż nastąpi to tak szybko.
Blondynka była lekko przygnębiona tą sytuacją, co wieczór kładąc się w swoim łóżku brała pierścionek do ręki, wpatrywała się w niego rozmyślając o wszystkim i o niczym właściwie.
Marzyła o tym, by stanąć na ślubnym kobiercu, tak….choć z pozoru była twarda i zimna miała marzenia jak wszyscy. Chciała wielkiego wesela, chciała włożyć białą suknię i welon, który ciągnąłby się za nią gdy ona sama szłaby do ołtarza, a przy nim czekałby już wybranek jej serca. Niestety Regulus Black nim nie był, co prawda chłopak coś w sobie miał, skłamała by zaprzeczając, ale czy mógłby okazać się kimś dla niej?
Wraz z ilością kłębiących się myśli i konkluzji w głowie, Alecto nadawała swojemu szkicowi ostrzejszego wyrazu. Z każdą chwilą postać coraz bardziej przypominała Ślizgona, który od dawna siedział w jej głowie. O dziwno dziewczyna nie potrafiła wyrzucić ze swojego umysłu Reglususa. Było tak jakby chłopak ją prześladował, w myślach, snach, szkole i poza szkoła. Miała wrażenie, że widzi go wszędzie, otaczającego ją jak wąż swoją ofiarę, nie pozwalając by choć na chwilę złapała oddech.
Słysząc znajomy głos blondynka podniosła głowę, wtedy ujrzała przed sobą nie kogo innego jak Daniela Blais’a. Oczywiście dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to on. Chłopak wyglądał inaczej niż go sobie zapamiętała. Ewidentnie zaszła w nim zmiana. Panienka Carrow gdy tylko dostrzegła jak Dan zagląda w jej szkicownik szybko go zamknęła. –Zaiste masz rację, jednak potrzebowałam chwili wytchnienia od tych rozhisteryzowanych dziewczyn – odpowiedziała na jego zaczepkę. Brunet wyglądał na spiętego, Al. wskazała dłonią miejsce obok siebie –Obciąłeś włosy? – zapytała –Wyglądasz przystojniej niż zazwyczaj – dodała z delikatnym uśmiechem na ustach –Co Cię tutaj sprowadza? – zadała kolejne pytanie, była ciekawa, dlaczego i on przybył tutaj sam, zazwyczaj widziała go w otoczeniu rozbawionych Ślizgonów, to było nie podobne do panicza Blais’a
Gość
avatar

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyNie 04 Maj 2014, 22:56

Machnął ręką z miną znawcy w sprawie rozchichotanej grupy dziewczyn, która nie chce odpuścić. Ach, ta sława! Same minusy!
Nawet jeśli czasem bywało inaczej, Daniel i tak starał się sprawiać wrażenie osoby, która jest znudzona wianuszkiem wielbicielek, które nie odstępowały go na krok.
- A więc da się wyglądać jeszcze lepiej? - obdarzył dziewczynę zalotnym
uśmiechem numer pięć i w komiczny sposób uniósł jedną brew. Wiele osób wierzyło w jego samouwielbienie, choć, cóż, może nie były to wcale same kłamstwa? Tak czy inaczej Alecto znała go na tyle, że z pewnością zdawała sobie sprawę iż chłopak po prostu żartuje.
Ale czy znała go aż tak dobrze? Nigdy nie krył się z zalotami, zawsze i wszędzie był gotowy by użyczyć jej czegoś, nie ważne czy było to ramię do wypłakania się, czy łóżko, w którym można by dać upust emocjom w przyjemniejszy sposób (z którego, ku zasmuceniu pana Naczelnego, nigdy nie skorzystała). Mimo to Daniel zawsze odnosił wrażenie, że dziewczyna traktuje go trochę jak powietrze. Czasem przydatne, częściej nachalne, ale jednak powietrze. Kto w takim razie był godzien jej uwagi? Co jeszcze musiał zrobić, żeby w końcu go zechciała?
Teraz prawdopodobnie nic. Zdążył zerknąć na szkic, wiedział, co na nim było, choć zdecydowanie nie miał pewności. Może to tylko w jego głowie starannie rysowane linie przybrały kształt twarzy Blacka?
Prawie prychnął pod nosem na samą myśl o tym osobniku, ale zamiast tego uświadomił sobie, że znowu pozwolił sobie odpłynąć myślami trochę za daleko i zapanowała cisza, która mogła być dla Ślizgonki dość niezręczna.
- Czasem nachodzi mnie chęć żeby tu przyjść, ładne miejsce. I o tej porze rzadko kiedy można tu kogoś spotkać. Nie wiedziałem, że rysujesz...
Wymownie zerknął w stronę jej szkicownika. Może kiedyś podzieli się z nim swoimi pracami? A może dostęp ma do nich tylko ten... ten... cholera. Nigdy nie miał złych stosunków z Blackiem i ciężko mu było myśleć o nim jak o wrogu.
- Wydaje mi się, że słyszałem radosne wieści z dworu rodu Blacków. To prawda? - spojrzał prosto w te niesamowicie piękne oczy z zupełną obojętnością, wręcz chłodem. Wszystkie jego emocje były starannie schowane gdzieś głęboko wewnątrz, był mistrzem tworzenia "masek", nawet jeśli wielu Ślizgonów miało w tym jakieś doświadczenie. - Pewnie powinienem życzyć Wam szczęścia... albo coś. - mruknął bez przekonania.
W końcu zdał sobie sprawę z beznadziejności własnej sytuacji. Nie widział sensy w dalszym schlebianiu jej, w podarunkach i miłych gestach.
Nie zdobyłeś jej, frajerze, więc nie masz do niej żadnych praw. I prawdopodobnie nigdy nie będziesz ich miał.
Cóż za optymizm, pani Blais.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyNie 04 Maj 2014, 23:27

Alecto uśmiechnęła się widząc gest chłopaka, nie tylko ona miała przy sobie wianuszek dziewcząt, które towarzyszyły jej na co dzień. W przypadku blondynki były do zazwyczaj dziewczyn, które chciały zdobyć sławę będąc przy jej boku. Każdy wiedział, że panienka Carrow ma wiele do powiedzenia w zamku, rzadko kiedy ktoś się jej sprzeciwiał czy z nią nie zgadzał. Osoby przebywające w jej towarzystwie korzystały na tym. W przypadku Daniela istota leżała w tym, iż chłopak był jednym z przystojniejszych w szkole, posiadał dobrą reputację, on jak i jego rodzina.
-Trudno w to uwierzyć, ale można – zaśmiała się, oczywiście wiedziała, że żartuje. Jedną z cech, które uwielbiała u niego było to jak łatwo potrafił ją rozśmieszyć. Czasami była względem niego chłodna i traktowała jak powietrze, ale wiedziała że gdy wpadnie w kłopoty on będzie pierwszą osobą, która przyjdzie jej na pomoc.
Dopiero teraz wpatrując się w niego zaczęła zastanawiać się jak długo umykało jej uwadze piękno owego młodzieńca, a także jego zaloty wobec niej. Przez cały czas traktowała go jak przyjaciela, który zawsze ją wysłuchał, do którego mogła się zwrócić w potrzebie, jednakże nigdy nie patrzyła na niego przez pryzmat mężczyzny, którym w rzeczy samej był. Przez dłuższą chwilę trwała między nimi cisza, niczym nie zmącona, klarowna cisza, w której Alecto zaczęła zastanawiać się, czy czasami nie opuścić tego miejsca, dając Blais’owi chwilę samotności. Czuła się trochę niezręcznie, chyba pierwszy raz w życiu zasmakowała tego uczucia, a nie było ono przyjemne. Właśnie miała się pożegnać kiedy chłopak przemówił.
-Nikt o tym nie wie, odkryłeś moją tajemnicę – odpowiedziała na niego słowa –Kiedy w mojej głowie pojawia się za dużo myśli lubię przelewać je na papier, daje mi to chwilę odprężenia, lubię rysować. – powiedziała obdarzając go delikatnym uśmiechem. Dan mógł nie zdawać sobie z tego sprawy, jedna był on jedynym chłopakiem w szkole przy którym Alecto mogła być po prostu sobą, wiedziała że on nie będzie jej oceniał. Często uśmiechała się w jego towarzystwie, z jej twarzy znikała wtedy maska obojętności którą często przywdziewała. Gdy padło kolejne pytanie blondynka westchnęła, odłożyła szkicownik na bok obejmując rękoma kolana, które podkuliła. Położyła na nich brodę spoglądając przed siebie. –Tak to prawda – odpowiedziała smutno. W jej oczach od razu pojawił się smutek i żal, cała złość jaką miała w sobie jeszcze jakiś czas temu wyparowała zastąpiona przez melancholię.
-Nie wiem czy to odpowiednie życzenia Dan. – powiedziała i dopiero teraz odważyła się na niego spojrzeć –Całe te zaręczyny zostały zaaranżowane przez nasze rodziny, nie chcę tego ani ja ani Black, nawet go nie lubię. To narcystyczny idiota, który nie widzi nikogo poza sobą – stwierdziła wydając osąd na młodym Blacku, choć ona sama nie zachowywała się lepiej. Mimo wszystko w sobie nie dostrzegała złych cech, widziała je w innych, jednak nie w sobie. –Nawet nie dano mi wyboru, nie mogłam powiedzieć nic, zupełnie. Rodzice mnie zdradzili. Już wolałabym abyś ty był na jego miejscu, przy tobie byłabym szczęśliwa – oznajmiła po czym ujęła jego dłoń, opierając swoją głowę na ramieniu chłopaka. –Czuje się strasznie z tym wszystkim, wszyscy pytają mnie, jak wyglądały zaręczyny, gdzie planuje ślub, jaką włożę sukienkę…..a ja tego po prostu nie wiem, nie chce o tym myśleć. Przytłacza mnie to wszystko po woli, mam ochotę stąd uciec jak najdalej…..byle by nie widzieć Blacka, jego głupkowatego uśmieszku, panienek które nadal za nim biegają….. – zaczęła mówić, dopiero po chwili zdając sobie sprawę jak bardzo otworzyła się przed Danielem, przy nim przychodziło jej to z ogromną łatwością. – Przepraszam. Pewnie nawet nie masz ochoty słuchać o moich problemach, a ja zawsze Cię nimi obarczam. Wybacz mi – dodała –A jak twoje plany na wakacje? – zapytała, całkowicie zmieniając temat na bardziej przyjemny. Ona sama planów jeszcze nie miała, choć w przypadku panienki Carrow wszystko może zmieć się w ułamku sekundy.
Gość
avatar

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyPon 05 Maj 2014, 21:12

W jej spojrzeniu było... coś. Coś, czego nie potrafił zidentyfikować, mimo że tak bardzo chciał. Czasem patrzyła na niego z chłodną obojętnością, często z rozbawieniem, nieco rzadziej z zainteresowaniem. A tym razem? Zupełnie tak, jakby chciała go ocenić. Może trochę w ten sposób, w jaki patrzy się na osobę, która siedzi naprzeciwko ciebie w metrze - nie znasz jej, ale z braku innego zajęcia przypatrujesz jej się uważnie, zauważając coraz to inne cechy jak zadbany zarost czy mała blizna na łuku brwiowym, najpewniej z lat dzieciństwa. Czy Alecto go oceniała? A nawet jeśli... powinien być zadowolony, czy raczej zaniepokojony? Cholerni Ślizgoni - rzadko kiedy dało się wyczytać prawdziwe emocje z ich twarzy. Ale czy mógł mieć do kogokolwiek pretensje, zachowując się dokładnie tak samo?
- Teraz mam na Ciebie haka, droga Alecto, powinnaś chyba zacząć się mnie obawiać. - kącik ust Ślizgona drgnął i uniósł się nieco, przez co prawie nieodłączny, ironiczny półuśmiech wyszedł na pierwszy plan. - Możesz też podjąć próbę przekupstwa, w zasadzie buziak powinien wystarczyć.
Znacząco postukał się w policzek. Starał się sprawiać wrażenie Daniela, jakim był na co dzień - wesołego, żartującego, wyluzowanego. Bycie osobą, jakiej wszyscy chcą, przyjęcie postawy, jakiej się od ciebie oczekuje to zawsze jest połowa sukcesu.  Przy odrobinie starań nikt nie będzie się o nic pytał, unikniesz niewygodnych pytań o samopoczucie.
Bywały jednak sytuacje, w których nawet on nie potrafił całkiem ukryć się za maską, w zielonych oczach chłopaka dokładnie widać było niewypowiedziany ból, który nadszedł wraz z potwierdzeniem zaręczyn. Nie był zły, był zawiedziony. Zawiedziony samym sobą.
Głupcze, myślał,traciłeś lata na robieniu z siebie idioty, podczas gdy ktoś inny po prostu dał jej durny pierścionek. Zawsze wygrywa najsilniejszy.
Nawet jeśli wszystko było ustawione, jeśli to tylko kolejne zagranie wielkich rodów, które miało zapewnić przetrwanie linii najczystszej krwi, coś tam w nim pękło. Wiedział, że dziewczyna wcale nie jest szczęśliwa, widział to w jej smutnych oczach, ale wiedział też, że odtąd zakochany w sobie Black będzie sobie do niej rościł prawa. Cóż miała do gadania drobna blondynka przeciwko całej rodzinie? Jego ród, choć również zaliczał się do lepszych, nie był na tyle wysoki, by rodzice mogli zmusić go do zaręczyn z przedstawicielką rodu tak wysokiego, jak Carrowowie. Może gdyby oboje byli w sobie zakochani?
Ale to nie było istotne, już nie.
Na samym końcu języka mia przeprosiny, ale stwierdził, że nie będzie się poniżać. Nie aż tak.
- Przykro mi, Alecto. Ale większość elity, która jest godna małżeństwa z tobą pewnie jest o wiele gorsza niż Black.
Przysiadł na murku obok niej i delikatnie pogładził drobniutką dłoń panienki Carrow. Zawsze był dla niej oparciem, nawet teraz, kiedy sam nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
- To na pewno było okropne, wierzę ci, ale skoro poświęcasz czas na rysowanie jego facjaty to chyba nie jest aż tak źle? - czyżby nuta złośliwości zawitała w tonie głosu i spojrzeniu młodego Blaisa? "Przy tobie byłabym szczęśliwa". Cztery głupie słowa, które wywołały w nim ogrom skrajnych emocji.
Przede wszystkim niepewność - o co właściwie jej chodziło? Chciała go uwieść? może to była jakaś intryga uknuta razem z Blackiem? Słowa, które miały złagodzić gorycz po zaręczynach, by nadal zasypywał ją komplementami i drobnymi upominkami?  
W parze z niepewnością szła nieposkromiona radość. Poczuł się taki lekki, taki... cholera. Na takie słowa czekał tak okropnie długo, a przecież dobrze wiedział, że Alecto nie jest osobą, która mówi takie rzeczy bez powodu.
Ostatnim uczuciem, emocją był gniew. Nie furia, nie aż tak, ale trzeba przyznać, że trochę go to zdenerwowało. Czy ona sobie z nim pogrywała? Wypłacze mu się, a potem pójdzie do Reguluska by jeszcze raz przećwiczyć noc poślubną?
Wziął głęboki wdech i słuchał. Cóż mógł zrobić? Zawsze słuchał.
Niepewnie objął ją ramieniem, drżąc lekko z powodu nagłej bliskości. Miał wiele kobiet. Dziewczyn. Można nazwać to jak się chce. Ale to przelotne romanse, chwila flirtu, potem kilka upojnych nocy i na tym to się kończyło. ale z Alecto było inaczej. Nie próbował jej zdobyć dla samego faktu zdobycia, czy też z powodu jej wysokiej pozycji, czy to w świecie czarodziejów, czy chociażby w szkole. Zawsze była dla niego kimś innym, był gotowy rzucić każdą inną dziewczynę jeśli Carrow nagle nabrałaby ochoty by ulec zalotom Daniela. Była tylko jedna dziewczyna, która mogła się z nią równać. Ale Jasmine już dawno odpadła z gry - nie wiadomo kiedy stali się dla siebie jak rodzeństwo, oboje wiedzieli, że nigdy nie będą razem.
- No proszę cię, wakacje? Stać cię na więcej. - powoli udało mu się opanować wzburzone emocje, posłał jej nawet niepewny uśmiech. - Jeśli naprawdę cię to interesuje to pewnie większość czasu spędzę w rezydencji we Francji. Pewnie pomogę ojcu w interesach. Ciężko w to uwierzyć, ale w tym roku kończę szkołę, trzeba będzie się czymś zająć. Nawet nie wiem jaki uniwersytet wybrać. Tak czy inaczej – będziesz mieć mnie z głowy. W końcu.
Przyjrzał jej się badawczo. Zaprzeczy, czy potaknie? Był dla niej ciężarem?  Pozwolił sobie nawinąć złoty kosmyk na palec, podziwiając miękkość jej włosów.
- Zawsze chętnie posłucham o twoich problemach, głuptasie. Zastanawiam się kiedy mnie zaczną z kimś swatać. Matka już teraz zaczyna świrować, ostatnio coraz częściej wysyła mnie do Lacroix. To głupie, przecież to jej kuzynka. Poza tym jest ode mnie ponad dziesięć lat starsza, o tym, że uczyła mnie przez jakiś czas nie wspomnę. - udał, że przeszedł go dreszcz, choć każdy uczeń Hogwartu płci męskiej potwierdziłby, że profesorka to naprawdę dobra partia.
- A zresztą... co mi tam. Teraz już i tak nie ma nikogo wolnego, kim byłbym zainteresowany, może wyswata mnie z kimś znośnym. - wzruszył ramionami i przeczesał palcami nieusłuchaną grzywkę. Dawniej jego włosy były zawsze starannie ułożone, teraz żyły własnym życiem.
- Hej, Alecto, tak sobie teraz myślę... może masz ochotę na gorącą czekoladę? Wzięlibyśmy trochę od skrzatów, a potem można wypić to w przyjemniejszym miejscu... jak pokój wspólny lub dormitorium.
Uniósł brew, czekając na jej odpowiedź. O dziwo nie była to próba zwabienia jej jak najbliżej swojego łóżka. Uznał, że taki gest może poprawić jej humor.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyPon 05 Maj 2014, 22:55


Alecto była osobą, która oceniała wszystkich, nie zależenie od tego czy ową osobę już poznała czy nie. Jej osąd był zazwyczaj trafny, rzadko kiedy się myliła, wierzyła swojej intuicji, gdyż nią kierowała się przez całe życie. Teraz kiedy miała przed sobą Daniela zobaczyła w nim całkowicie odmienioną osobę, wydawał się jej jakiś inny. Ona sama nie wiedziała czym była spowodowała ta zauważalna zmiana, choć sądziła że nie chodziło jedynie o ścięcie włosów. Blondynka zaczęła dostrzegać w nim kogoś więcej niż wcześniej. Zaraz po przybyciu do Hogwardu, gdy panicz Blais po raz pierwszy stanął na jej drodze, ona nie widziała nic poza jego oczami. Bardzo podobały jej się jego oczy. Naprawdę. Ze szczerym sercem mogła stwierdzić, że za nimi szalała, nawet jeśli brzmiało to płytko i małostkowo. Gdy patrzyła na Daniela, nie widziała jego całego, lecz właśnie te oczy. Dwie bezdenne czeluście skrywające więcej sekretów, niż przeciętny człowiek potrafiłby sobie wyobrazić. Bardzo często rysowała te oczy w swoim szkicowniku, wpatrujące się w nią często nie odgadnionym wzrokiem, jednakże zawsze patrzące prosto na nią.
Dziewczyna roześmiała się słysząc jego słowa, choć zaiste miał racje. Nikt nie wiedział o jej małym sekrecie, a ona chciała by tak pozostało. W końcu osobie o jej statucie szkolnym nie wypadało robić czegoś takiego, tak podobnego do zachowania mugoli.
-Tak łatwo dasz się przekupić? – zapytała unosząc lekko jedną brew ku górze, jednakże przystanęła na jego warunki. Złożyła na jego policzku delikatny pocałunek, jej usta ledwo musnęły jego skórę, a już mogła poczuć na ustach jej żar. Odsunęła się do niego trochę później niż zamierzała. Panienka Carrow sama nie mogła zrozumieć swojego zachowania, jako zaręczonej pannie, nie godne było jej zachowywać się w taki sposób, jednakże nie mogła się powstrzymać. Jej związek z Regulusem nie opierał się na niczym innym jak transakcji między ich rodzinami, poza tym że wsunął pierścionek na jej palec nic się między nimi nie zmieniło. Nadal byli dla siebie wredni, być może nawet jeszcze bardziej obojętni niż wcześnie, dobrze że oboje byli świetnymi aktorami, więc ich rodziny wierzyły w dobro swojego spisku. Z Danielem było inaczej, od samego początku chłopak dostrzegł w niej coś więcej, coś czego ona sama nie potrafiła dotrzeć wpatrując się w swoje oblicze. Tak samo było z nią. Chłopak mógł przy niej udawać, lecz patrząc w jego oczy Alecto widziała wszystko. Choć nigdy nie pytała, zawsze czekała cierpliwie kiedy on zacznie mówić. Zazwyczaj nie była cierpliwa, zawsze wszystko musiała mieć na „teraz” i „już”. Była rozpieszczoną bestią, wcale się z tym nie kryła. Po ziemi chodziła nieliczna grupka osób, dla których była gotowa na poświęcenie swojego czasu. Należeli do niej: jej rodzice, brat i Daniel. I tym razem ból w oczach chłopaka nie uszedł jej uwadze, uśmiechnęła się do niego delikatnie splątując razem ich dłonie. Nie chciała by i na nim tak dotkliwie odbiły się jej zaręczyły, choć zapewne w ich leżała istota uczuć Blais’a.
-Prawda jest taka, że gdzieś mam to kto jest godny małżeństwa ze mną! Czystość krwi ma znaczenie, to fakt. Ale dlaczego nie dane będzie wybrać mi tego z którym stanę przed ołtarzem?! – zapytała lekko unosząc głos, jej dłoń zacisnęła się w pięść, nagły przybył złości ogarnął jej ciało rozszerzając się jak trucizna, zakażająca każdą część jej ciała. Minęło tak wiele czasu, a ona nadal nie mogła rozumieć postępowania swoich rodziców, zaraz po zaręczynach gdy tylko przekroczyli próg swojej posiadłości zrobiła im największą awanturę swojego życia. Oznajmiła, że i tak zrobi co będzie chciała, sama wybierze tego z którym spędzi resztę życia, lecz nie zerwała zaręczyn, a przecież mogła to zrobić czyż nie? Więc dlaczego nie zrobiła? To była bardzo dobre pytanie. Chyba w krótce nadejdzie czas by znaleźć na nie odpowiedź. Słysząc pytanie przyjaciele spojrzała na niego z niedowierzaniem malującym się na jej twarzy. Prychnęła na te słowa, po czym szybko zabrała swoją dłoń, która jeszcze chwilę temu była złączona z jego, wzięła do ręki szkicownik, po czym otworzyła go na pierwszej lepszej stronie. Widniało na niej widmo spojrzenia Daniela, zielonego i żywego, tak odmiennego od stanu, w którym obecnie się znajdował. Prawie mogła poczuć ich energię, prawie mogła się nią cieszyć, jednak kiedy spojrzała w oczy chłopaka siedzącego przy niej to zniknęło. Nie powiedziała nic, zamiast tego zaczęła przewracać strony, z których patrzyły na niech zielone oczy. Po chwili zamknęła szkicownik, tym razem chowając go do swojej torby. –Nie będę ukrywała, Black ma coś w sobie, coś czego nie potrafię zidentyfikować, ale jego osoba nigdy nie zagości w moim sercu. Nie potrafiłabym go pokochać, nawet gdybym chciała. Tak wygląda rzeczywistość, a ja nie mam zamiaru z nią walczyć. – odpowiedziała w końcu na jego pytanie, patrząc gdzieś przed siebie. W niej również kłębiło się wiele uczuć, których wcześniej nie znała. Niepewność, strach, wydawało jej się, że traci oddech. Coś zaczęło w niej pękać i nawet nie zdawała sobie sprawy, że takie coś w sobie nosiła.
W rzeczy samej Alecto nie była osobą która nie waży swoich słów, zawsze dobierała je w idealny sposób, obietnic nigdy nie rzucała na wiatr, nawet teraz wszystko co mówiła było całkowitą prawdą. Nie chciała namieszać w uczuciach Daniela, nie zależało jej na tym, by nadal obdarowywał ją prezentami czy komplementami na każdym kroku, dla niej o dziwo takie rzeczy nie miały znaczenia. Dla niej liczyły się małe gesty o wielkim znaczeniu, zupełnie jak ten wisiorek, który kiedyś otrzymała od panicza Blais, był jedną z najcenniejszych rzeczy które posiadała, nigdy się z nim nie rozstawała. Gdy kiedyś przez przypadek zostawiła go w sali od Eliksirów mało co nie rozwaliła Hogwartu chcąc go odnaleźć, na szczęście jedna z młodszych Ślizgonek przyniosła jej go do dormitorium, kładąc na jej łóżku. Oczywiście panienka Carrow podziękowała owej dziewczynie, od tego czasu często obdarza ją uśmiechem i jako pierwsza się wita.
-Francja latem jest najpiękniejsza – stwierdziła zamykając na chwilę oczy, a na jej ustach pojawił się delikatny, rozmarzony uśmiech. Była we Francji tylko raz, dokładnie w Paryżu i od razu zakochała się w tym mieście, nie dziwiła się wcale, że ludzie nazywają je miastem zakochanych. Później niestety nie miała okazji by tam wrócić, choć chciała. –Tak…..to fakt – odparła na jego ostatnie słowa smutnym tonem, po czym zaczęła wpatrywać się w swoje stopy. Trochę żałowała, że Daniel kończy już szkołę. Właśnie wtedy kiedy potrzebowała go najbardziej, nawet nie będzie miała czasu by nacieszyć się jego obecnością. –Nie chce żebyś już kończył Hogwart – powiedziała niespodziewanie przenosząc wzrok na niego, coś w jej wnętrzu krzyczało, by nie pozwoliła mu tak po prostu odejść. Może faktycznie coś dla niej znaczył, znacznie więcej niż mogła sobie wyobrazić.
-Oby to nigdy nie nastąpiło, być może twoi rodzice są mniej staroświeccy, moim zdaniem głupotą jest łączenie nas w pary, jesteśmy młodzi, poza tym największy żal mam do rodziców za to, że wpakowali mnie w takie coś, a sami wzięli ślub z miłości przeciwstawiając się reszcie. Nigdy nie opowiadałam Ci tej historii, ale moi rodzice będąc mniej więcej w naszym wieku udali się ze swoimi rodzicami na bal. Raz w roku odbywał się bal, na który zapraszani byli czarodzieje o czystej krwi, wtedy też miało dojść do połączenie dzieci owych rodzin. Każdy miał już wybranego partnera, lecz jest tak że los lubi płatać figle, w przypadku rodziców też tak było. Idąc na bal wpadli na siebie na korytarzu. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Spotkała się ona ze sprzeciwem starszych, ale ich to nie obchodziło, pobrali się, a później na świat przyszłam ja i mój brat. – opowiedziała mu w skrócie historie, którą często opowiadała jej mała. Co chwilę na jej ustach pojawiał się delikatny uśmiech. Była to piękna historia mimo, że opowiedziana w skrócie. Ich ślub wywołał nie lada zamęt w świecie czarodziejów, jednak był to ślub z miłości i tego im zazdrościła. –Dlatego powinieneś się cieszyć, że masz jeszcze możliwość aby walczyć o miłość. – dodała z bladym uśmiechem. Słysząc jego propozycje jej uśmiech od razu się powiększył –Czekolada mówisz – powtórzyła oblizując przy tym swoje pełne wargi. –Jestem za, a możemy też wziąć pianki? I wiem! – oznajmiła z entuzjazmem wstając z murku –A raczej mam prośbę. Mogę spać dziś z Tobą w Twoim łóżku? – zapytała po chwili ciszy, nie była to jakaś niemoralna propozycja, po prostu panienka Carrow nie chciała być dziś sama, zaś na Regulusa raczej nie mogła liczyć.
Gość
avatar

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptySro 07 Maj 2014, 17:57

To przykre i niezbyt miłe z jego strony, ale nie czuł się ani trochę winny z powodu wypowiedzianych słów. Widać złośliwości były zbyt głęboko zakorzenione w jego naurze, by teraz móc się przejmować zranieniem drugiej osoby, szczególnie kiedy mówił to co naprawdę myślał lub ubierał prawdę w niemiłe słowa. Nawet zdziwił się trochę, gdy dziewczyna rozdzieliła ich dłonie, pozostawiając na skórze przyzwyczajonej do ciepła nieprzyjemny chłód. O co jej znowu chodziło?
Dopiero kiedy zaczęła wertować swój szkicownik i Daniel spojrzał na siebie patrzącego na siebie... cóż, miał mętlik w głowie. Może te oczy należały do kogoś innego? Wydawały się inne od jego teraźniejszego spojrzenia. Cóż tam, zieleń. Mało to osób miało zielone oczy? Z pewnością bło to kwestia przypadku, może dziewczynę uspokajało przeglądanie swoich prac?
No dobra... nie był aż takim kretynem. Wyciągnął dłoń po szkicownik, ale zaraz ją cofnął, jakby powstrzymały go czyjeś słowa. Zamilknął. Cholera, udało jej się go zaskoczyć i wprowadzić w dziwne zakłopotanie, dlatego nic nie dodał po jej ocenie Blacka. Nie chciał już poruszać tego tematu, miał dość gadania o Regulusie.
Z ulgą przyjął zmianę tematu na wakacje, choć nie był pewien co ma powiedzieć. Przytaknąć, że we Francji jest ślicznie, czy może palnąć coś na kształt "kiedyś cię tam zabiorę" albo, co gorsza, rzucić komplementem, że przy jej urodzie Francja wygląda jak najgorsze zadupie? Wzdrygnął się na samą myśl. Był w niej zadurzony, ale to nie wiązało się z zachowaniem typowego uroczego idioty. A gdyby byli razem... jakimś cudem. Czy wtedy chciałby żeby wszystko szło tak słodko? Słodycz była dobra, ale z umiarem.
- Rezydencja jest naprawdę śliczna, trochę na odludziu, ale jak w zanadrzu ma się magie odległości nie stanowią problemu. No i ten spokój... lubię zatłoczony Londyn, ale dobrze jest czasem uciec w takie miejsce. Może kiedyś mnie odwiedzisz?
W gruncie rzeczy wystarczyło trochę proszku fiuu i adres kominka. No i jeszcze jakiś płaszcz z kapturem, nie wyobrażał sobie Alecto w uwalanej sadzą kreacji. Potem jak z płatka - do wakacji Alecto powinna w dobrym stopniu opanować teleportację, wystarczy, że dobrze zapamięta wygląd okolicy.
Czy on chciał opuszczać Hogwart? Oczywiście, że nie. To były dobrze spędzone lata, miał swoje wzloty ii upadki, ale nawet pomimo drobnych porażek wiązał ze szkołą same dobre wspomnienia. Będzie mu tego brakowało. Jedyne za czym nie spodziewa się tęsknić to Black, ze swoją roześmianą, wiecznie pewną siebie facjatą i szlamy walające się po korytarzach, mimo że przy Danielu nie powinny mieć nawet prawa pełzania. Szanował potężną moc Dumbledore’a, ale uważał go za głupca. Tylko Slytherin w całości rozumiał jak Hogwart psuje młodych czarodziejów, wmawiajac im, że szlamy są takie same jak prawdziwi czarodzieje. Jak Daniel, jak Alecto, nawet Black.
Wziął głęboki wzdech. Myślenie o czystości krwi zawsze wprowadzalo go w zdenerwowanie, był na tym punkcie przeczulony. Przy szlamie z Prefekta Naczelnego zmieniał się w sadystyczną bestię z nożem w ręku. Był wdzieczny Alecto, że zaczęła mówić, dużo mówić. Temat był luźny, uroczy, uspokajający, czyli dokładnie taki, jakiego potrzebował. Wysłuchał dziewczyny i nie potrafił tej opowieści nie zwieńczyć uśmiechem.
- Mało kto może pochwalić się czymś takim. Kto by pomyślał... wielki Carrow w pogoni za miłością – prychnął z rozbawieniem, jednak nie było to złośliwe. Wyjątkowo.
Dobrze, że zakochał się w czystokrwistej dziewczynie, inaczej Blais straciłby szacunek do mężczyzny i całego rodu,w  tym także Alecto.
- Ludzie się zmieniają, może już zapomnieli jak to jest być młodym. – wzruszył ramionami. – Możesz próbować im przypomnieć, ale nie sądzę żebyś wiele zdziałała. Pozostaje ci rozkoszować się romantyczną historią, a potem zrobić coś podobnego.
Czy on mógł walczyć i miłość? Czy w ogóle chciał? Mógł walczyć o Alecto, ale czy ją kochał? Czy w ogóle da się kochać? Co to znaczy? Czy dla nędznego uczucia warto rzucić wszystko co się ma?
Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
- Weźmiemy pianki i kruche ciasteczka. I może trochę truskawek? – nie puścił jej dłoni nawet kiedy wstała z murku, po prostu dołączył do niej i nawet lekko pociągnął w stronę, w którą musieli pójść, jeśli chcieli dojść do kuchni. – A spanie ze mną nie jest najtańsze. Będziesz musiała kombinować jak mnie do tego przekonać. Chodź.
Roześmiał się... i poszli.

z/t 2x
Vincent Pride
Vincent Pride

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptySro 18 Cze 2014, 23:24

Dziedziniec Hogwartu. Tak, to zdecydowanie było jedno z pierwszych miejsc, jakie Vincent mógł uraczyć spojrzeniem po przybyciu do zamku. Sama budowla przypadła mu do gustu, choć nie był to Durmstrang – brakowało mu tutaj tej charakterystycznej aury … niebezpieczeństwa? To chyba najlepsze określenie. Zbliżając się do jego poprzedniej szkoły atmosfera niepokoju zmieszanego z czymś fascynującym wręcz uderzał. Zapewne takie samo uczucie towarzyszyło poszukiwaczom smoków. Wspaniałość, niebezpieczeństwo, majestat, prestiż, aura, której nie da się pomylić z żadną inną. Tutaj zaś… Przyjemny dla oka zamek, ale to wszystko było takie baśniowe. Doprawdy, nie zdziwiłyby go wróżki w krzakach i galopujące po błoniach jednorożce. Może i te mury skrywały mroczne sekrety, ciągle żywe i spragnione świeżej krwi, jednakże na pierwszy rzut oka nijak nie dało się tego wychwycić. Ale spokojnie, Pride już się tym zajmie. Zwłaszcza tym.
Ubrany w luźno zapiętą granatową koszulę, proste, czarne spodnie, z niewielką torbą na ramieniu kierował się powoli, acz konsekwentnie w stronę swojej przyszłej szkoły. Ha, jak to śmiesznie brzmi. Miał tu być tylko rok, i jak tu się przywiązać do miejsca? Jak nazywać ten wielki budynek swoją szkołą, gdy jego mury będą kojarzyły się tylko z drobną eskapadą? Przecież to tylko jego małą arena, plac zabaw, którego zarówno uczniowie jak i grono pedagogiczne nikt nie zapomni.
No dobrze, nie bądźmy wybredni, w końcu ludzie tu zgromadzeni mogą się okazać niebywale interesujący, a wręcz inspirujący – tak, to lepsze słowo. Tyle sposobności, tyle pomysłów. Kto wie, może nawet znajdzie jakiegoś towarzysza(lub towarzyszkę) zabaw? Może Wielka Brytania nie jest tak sztywna jak mówią, wszakże na kartach własnej historii widnieje nie kto inny jak Kuba Rozpruwacz. Tak, to był dopiero mistrz. Tyle lat minęło, tyle krwi, jadu i potu spłynęło przy tej jednej osobie, a i tak po dziś dzień nie odkryto jego tożsamości. Klasa sama w sobie, tego mu nie był w stanie odmówić.
Może jest jeszcze nadzieja, powiedział do siebie w myślach, zbliżając się stopniowo do dziedzińca. Szarość, szarość, wszędzie szarość. Hm, była na tyle jasna, że idealnie prezentowałaby się do spółki z czerwienią. Dużą ilością czerwieni. Gryffindor… to chyba ich barwą przewodnią był właśnie kolor krwi. Krew i złoto, cóż za próżność. Wymalować małymi lwiątkami mury zamku, przyozdobić tu i ówdzie.
Minęły go dwie Gryfonki , jak ocenił po krawatach, za którymi się obejrzał ukradkiem. Na twarzy pojawił się lekki uśmiech, który mógł znaczyć wiele, ale znaczył tylko jedno – zapamięta je sobie na przyszłość. Szczególnie rudą, tyle czerwieni nie może się zmarnować. Następnie wrócił do spoglądania przed siebie, oceniając coraz to nowe elementy zabudowy, rośliny, mijających go uczniów. Znaczna większość z nich mierzyła go zaciekawionym spojrzeniem, niekiedy onieśmielonym. Cóż się dziwić – zupełnie nowa osoba, wyprostowana, o pewnej, a zarazem rozluźnionej postawie i lekkim uśmiechu, którego nie da się zinterpretować na tylko jeden sposób. Ignorował większość z nich, oceniając powierzchownie co poniektórych, którzy wydali mu się interesujący. Na dokładniejsze oględziny będzie czas później, póki co przybył rozmówić się z dyrektorem. Miał przy sobie wszelkie potrzebne pisma, całą teczkę pergaminów załatwiających przeniesienie – wyniki wcześniejszych egzaminów, oceny z każdego roku, dodatkowe osiągnięcia z naciskiem na tytuł mistrza pojedynków dwa lata z rzędu. Zaklęcia, ach, fantastyczna dziedzina magii. Tyle możliwości przy odrobinie wyobraźni. Może znajdzie tutaj kogoś z kim będzie w stanie zacząć proceder wymyślania nowych? Przydałoby się takie raniące, niczym tysiące ostrzy. To dopiero klasa.
Wszedłszy na dziedziniec rozejrzał się dookoła. Ot, normalny dziedziniec z fontanną na środku. Znajdował się cały czas w miejscu ukrytym, gdzie przystanął na moment, z boku. Miał dzięki temu idealny punkt do obejmowania spojrzeniem całego miejsca. Tu żółte krawaty, tam niebieskie, gdzie indziej zielone, jakiś czerwony przy fontannie.
Zaraz.
Ten czerwony wydawał mu się znajomy. Ciemne, lekko kręcone włosy, jasna skóra. Czy to aby…? Ha! Miał zupełną pewność, gdy dziewczyna ukazała mu swoją twarz z pół profilu. Wystarczyła sekunda, by ją poznał – bo tyle trwał ten gest odwrócenia głowy. Aristos. No proszę. Vincent miał ochotę zaśmiać się na głos widząc swoją drogą kuzynkę w czerwieni. Czyżby znak od losu? O tak, młoda Lacroix wspaniale by się prezentowała w czerwieni. Tylko czerwieni.
Jeden z kącików ust uniósł się, gdy niczym kot, ukradkiem przemykał się przez dziedziniec od strony pleców Gryfonki. Aristos w domy Gryffindora, w ostoi tych wielkich rycerzy w srebrnych zbrojach i szlachetnych dam. Damą to ona była, ale jej miejsce widział osobiście tylko i wyłącznie we wszelkich odcieniach zieleni, w wypadku Hogwartu. Cóż, z dwojga złego lepszy i tak Gryffindor w Hogwarcie niż cokolwiek w Beauxbatons.
Z dłońmi w kieszeniach spodni, gdzie w prawej trzymał różdżkę, jak zawsze blisko siebie, zatrzymał się pół metra od dziewczyny, którą ostatnim razem widział… dwa lata temu? Jak ten czas leci – jednakże tych charakterystycznych ust nie sposób pomylić. Właśnie, może dowie się też dlaczego przestała przyjeżdżać do domu na wakacje czy święta. To go intrygowało już od dłuższego czasu.
- Zawsze mówiłem, że pasuje ci czerwień, a ty mi nie wierzyłaś. – powiedział spokojnym tonem, może lekko rozbawionym, choć dalekim był on od zwykłej beztroskiej radości. Jego głos nigdy taki nie był. No, prawie nigdy, jednakże tych pojedynczych wyjątków ze świecą szukać i to w okolicznościach, w których większość ludzi za nic w świecie nie chciałoby poznać. Kiedy dziewczyna odwróciła się, a ich spojrzenia skrzyżowały – odpowiedział tym blado-niebieskim błyskiem, który zdawał się przeszywać prądem. Robił to już raczej nieświadomie, ale z coraz większą wprawą. Oboje wyrośli, jednakże Pride miał już osiemnaście lat i w jego przypadku było to o wiele bardziej widoczne.
- Witaj, Aristos. Kopę lat. Już zaczynałem się martwić, czemu nie wracasz do domu.
Był wyższy od niej prawie o głowę i nie wzbraniał się przed patrzeniem na nią z góry – z karkiem wyprostowanym, tylko kierując spojrzenie na twarz młodszej kuzynki.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyCzw 19 Cze 2014, 00:11

Czerwcowe słońce rozpieszczało rozleniwione rzesze uczniów, częstując ich ogromną dawką ciepłych promieni, które tylko zachęcały do wyjścia na zewnątrz. Na niebie nawet chmurki, atmosfera zbliżającego się końca roku i perspektywa wakacji znajdujących się na wyciągnięcie ręki wprawiała hogwardczyków w doskonałe nastroje.
Wylegiwali się tłumnie na błoniach, włóczyli się do Hogsmeade, spędzali czas na grach i zabawach, poświęcając każdą możliwą chwilę rozpustnemu lenistwu.
Najwyraźniej jednak nie wszystkich cieszyła perspektywa końca roku. A może chodziło tu o coś innego?
Aristos zdecydowanie miała teraz więcej do zrobienia, niż w ciągu całego semestru. Kiedy inni grali w Eksplodującego Durnia lub popijali kremowe piwo, ona przesiadywała w bibliotece, przerzucając setki książek z urokami, robiąc notatki i próbując niektóre z zaklęć z daleka od czujnych oczu pani Pince. Nie miała czasu na głupoty, a chociaż O'Connor kilka razy zaczepiał ją w Pokoju Wspólnym, zbywała go za każdym razem; to zabawne, jak słodki uśmiech i krótki pocałunek wystarczały, by Cu odpuścił, wracając do dyskutowania o quidditchu z tą głupią suką, Anderson, lub do knucia w kącie zwykle zajmowanym przez Huncwotów. Dogadywał się z nimi doskonale, a choć normalnie Aristos zapewne by go skrytykowała, teraz ta zażyłość była jej na rękę.
Zajęty swoimi sprawami nie zawracał jej głowy, nie pytał o nic, nie próbował kontrolować zajęć swojej dziewczyny... Merlinie, jak to dziwnie brzmiało. Skrzywiła lekko malinowe wargi, przeglądając ostatnią z książek, którą miała dziś w planach. Po rozmowie na molo relacje między nimi nabrały koloru, a ich związek stał się sensacją w całym zamku. Wieści rozniosły się szybko i panna Lacroix nie mogła się opędzić od badawczych spojrzeń sporej grupy dziewcząt z fanklubu O'Connora: doskonale wiedziała co o niej sądzą, te wypacykowane, tanie, śmieszne Gryfonki. Gardziła nimi, otwarcie i skrycie, jednak nie zamierzała wdawać się w otwarte dyskusje. Cu należał teraz do niej, czy się to komuś podobało, czy nie. Zastanawiało ją jedynie co Rosier na te rewelacje; nie miała czasu porozmawiać z nim od imprezy po meczu, a w lochach nie było sensu na takie banały. Zresztą, nie musiała mu się z niczego spowiadać.
Pani Pince chrząknęła znacząco, dziewczyna zerwała się z ławki, przyciskając książkę do piersi. Czas iść, no tak. Ciekawe, która godzina... Pewnie pora obiadowa.
Zarzuciła torbę na ramię, poprawiła krótką, czarną spódniczkę i podwijając rękawy koszuli przed łokcie ruszyła do wyjścia z biblioteki. W połowie drogi do Wielkiej Sali zrezygnowała jednak; odwiedziny u skrzatów to nic takiego, a spędzanie posiłku z bandą tych czerwonych hipokrytów... Im dalej w czas, tym bardziej Aristos odczuwała dzielące ich różnice. A to wcale nie zachęcało do przebywania we współdomownikami.
Powietrze na dziedzińcu było ciepłe i rześkie. Podeszła do fontanny, nachyliła się, muskając palcami lodowatą powierzchnię wody; trochę chłodu i spokoju, to mogło być miłym akcentem poprzedzającym drzemkę i dalsze książkowe podboje. Odłożyła torbę na bruk, którym wyłożony był dziedziniec i właśnie unosiła dłoń by poluzować krawat, gdy poczuła to specyficzne ukłucie na karku. Wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Odwróciła głowę, jednak jasnoniebieskie spojrzenie nie natrafiło na nic podejrzanego. Ot, paru znajomych Krukonów, dwie Gryfonki, gdzieś mignęło jej kilka osób ze Slytherinu, ale nikogo, kogo mogłaby kojarzyć. Zapewne młodsze roczniki.
Zmarszczyła brwi, a potem uśmiechnęła się pod nosem, kwitując tym samym własną paranoję.
- Doprawdy, Lacroix. Zaczynasz wariować. - mruknęła do siebie, odgarniając włosy za ucho i właśnie w tym momencie usłyszała za sobą głos.
Głos, którego nie miała okazji słyszeć od kilku dobrych lat. Głos, który sprawił, że po rozgrzanej od słońca skórze przepłynęła elektryzująca fala zimna, unosząca włoski na karku i wywołująca dreszcze.
Odwróciła się gwałtownie, ciemne loki zawirowały w okół jej twarzy, wijąc się jak węże, a oczy w kolorze szafirów pociemniały z zaskoczenia.
- Mattias. - nagle zdrętwiałe wargi straciły swój kuszący, różowy odcień; jej spojrzenie spotkało szaro-błękitne oczy wysokiego bruneta, a dziewczyna zrobiła krok w tył. Instynktownie. W odruchu, którego nabawiła się przez lata przebywania w towarzystwie kuzyna.
Co on tu do cholery robił? Skąd się wziął? Dlaczego... Jak. Kiedy. Po co. Tysiące pytań w jednej chwili zaatakowały jej umysł jak rozżarzone igły, kłując i drażniąc, jednocześnie nie przynosząc ze sobą nic przydatnego.
Kolejnym odruchem, który ciało wykonywało automatycznie, było sięgnięcie po różdżkę. Zacisnęła na niej palce czując jak paznokcie wbijają się we wrażliwe wnętrze dłoni.
- Co tu robisz? - spytała ostrym tonem, który nawet w jej uszach brzmiał cokolwiek żałośnie. Strachliwie. Przełknęła ślinę i wyprostowała się, dumnie unosząc głowę.
Nie miała już dwunastu lat. Nie znajdowała się sama na końcu świata, w ciemnej piwnicy, którą znaleźli w ruinach fundamentu jakiegoś domu. Piwnicy, z której nie mogła się wydostać, bo ktoś przekonał ją, by zostawiła różdżkę na górze i wyciągnął drabinę, by napawać się jej przerażeniem.
Spędziła tam prawie cały dzień i pełną noc, a gdy ją znaleźli... Wzdrygnęła się na samo wspomnienie wzroku, jaki Mattias posłał jej wtedy zza ramienia jej matki.
Nie. Tym razem nie pozwoli mu się zastraszyć.
Tylko dlaczego tak bardzo się bała?
Ostatni raz widziała go dwa lata temu, w wakacje. Nie wspominała tego okresu dobrze, nie wspominała miło jego spojrzeń, dwuznacznych półuśmiechów, palców muskających ciało przelotnie, niby niewinnie, lecz tak, że robiło jej się niedobrze.
Nie wspominała z radością gróźb i szeptów w ciemności, które prześladowały ją przez dwa miesiące.
Wiedziała jaki jest. Doskonale wiedziała. Dręczenie jej stanowiło ulubioną rozrywkę starszego o dwa lata bruneta, a chociaż jej brat często jej towarzyszył, to nie mógł być na miejscu wiecznie. A Mattias wykorzystywał każdą okazję.
Każdy najmniejszy moment, by ją wystraszyć. Sprowokować. By zadać ból. Jej przerażenie najwyraźniej go rozbawiło; widziała to w uśmieszku, jaki wpełzał na jego wargi i zaklęła szpetnie w myślach.
- Czego tu szukasz? - powtórzyła, starając się by tym razem głos jej nie zdradził.
Vincent Pride
Vincent Pride

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyCzw 19 Cze 2014, 18:26

Reakcja dziewczyny była doprawdy komiczna i Vincent ledwo powstrzymał się przed otwartym, głośnym śmiechem. Pewnie i tak jego uśmiech zdradzał rozbawienie, które wypełniło nawet najmniejsze zakamarki jego jestestwa. Na Merlina z Morganą do spółki, nic się nie zmieniła. To samo wojownicze spojrzenie, sprzeczne z sygnałami reszty ciała, to samo ułożenie lekko uchylonych warg i to samo spojrzenie niebieskich jak morze oczu. Ileż razy widział te oczy wpatrzone w niego z prośbą, strachem, czasem groźbą, która jednak ginęła od drgań przerażonego ciałka.
Ach, słodkie dzieciństwo. Aristos była idealnym kompanem do zabawy od najmłodszych lat. Udawało mu się ją przekonać do wszystkiego, a że był starszy długo wierzyła mu na słowo honoru. Bo w dzieciństwie kilka lat więcej daje moc i to niewyobrażalną, prawda? Szczególnie nocą, kiedy obecność starszego członka rodziny daje poczucie bezpieczeństwa. Błędne rozumowanie w przypadku Vincenta, doprawdy. Był zawsze inteligentny w ten przebiegły sposób. Umiał kombinować, znajdować sobie drogi do celu lub sposoby na jak najlepszą zabawę. Oczywiście grunt to zaaranżować wszystko tak, by nikt z nim tego nie powiązał lub by wyglądało na czysty przypadek. W dzieciństwie druga opcja była na porządku dziennym – przecież taki mały chłopiec nie mógł chcieć źle, to na pewno tylko nieszczęśliwy przypadek/wypadek, ktoś go do tego namówił i nigdy w życiu by tego nie zrobił. Szczere zapewnienia ze strony ojca, nieszczere(acz równie przekonywujące) ze strony matki – ona od początku widziała na kogo może wyrosnąć jej pociecha i skrupulatnie utrzymywała ten tor rozwoju.
Przyjrzał jej się dokładniej, skoro już miał tę sposobność – pierwszą od tak długiego czasu, a w tym okresie dojrzewania tyleż się działo, tyle zmian mogło zajść, szczególnie u płci pięknej. Aristos od najmłodszych lat miała predyspozycje, by wyrosnąć na ponętną damę o przykuwającej wzrok figurze i siejącym zamęt w umysłach uśmiechu. Spojrzenie spojrzeniem, ale zawsze pierwsze wrażenie należało do tych wyjątkowych ust. O tak, często gościły w jego myślach, nawet przez te dwa lata, gdyby byli z daleka od siebie. Może nie tak intensywnie jak wcześniej, ale nie było siły na ziemi, by wyrzucić ten obraz ze wspomnień. Jakby się w ogóle starał – ba, wręcz je pielęgnował, skrzętnie pilnując, aby istota drogiej kuzynki nie zatarła się wśród tylu nowych obrazów i przeżyć, jakie fundowała mu codzienność w Durmstrangu. Teraz zaś stwierdził, że przeszłość może równie dobrze przykryć piach, gdyż Lacroix wyrosła, dojrzałą tu i ówdzie i prezentowała się lepiej niż kiedykolwiek. O tak, przeniesienie do Hogwartu zaowocuje i to na wiele sposobów. Będzie miał pełne ręce roboty przy samej Aristos i jej najbliższym otoczeniu(bo przecież to równie ważne z kim się zadaje), a co dopiero reszta szkoły i zajęć. Może mu jeszcze roku nie starczyć i co będzie? Taka szkoda, a przecież każdemu, kto na to zasługuje, chciał poświęcić swoją uwagę i cenny czas. Ciekawe ile czerwieni uda mu się pozostawić na murach zamku, i było mu obojętne czy zrobi to w lochach czy też na szczycie najwyższej wieży. Hm, jakby się tak zastanowić to zrobienie takich flag…
W momencie, gdy usłyszał imię nadane mu przy urodzeniu jego usta wykrzywiły się w drobnym grymasie, który najlepiej potraktować jako ostrzeżenie. Jakże tego nie cierpiał, wręcz nienawidził. Brzmienie imienia Mattias przyprawiało go o całą masę złych odruchów – a na pewno gorszych niż te, które miewał codziennie. Ojciec je wybierał i był to jeden z niewielu wyborów, jakich mógł dokonać w życiu swojego syna. Ten był krótkotrwały, gdy rok temu Mattias przestał być Mattiasem, a został Vincentem. Vincent Pride – tak było o wiele lepiej. Matka go wspierała, pewnie dlatego, że to samo imię nosił jeden z jej dziadków, parający się czarną magią. Było parę głośnych afer w Bułgarii na ten temat, ale potem skutecznie je uciszono. Historia jednak nie śpi i znając życie pewnie kiedyś wypłynie na wierzch.
Spojrzał na nią ostro i przybliżył się do niej, niwelując zupełnie dystans jaki ich dzielił. Wyciągnął ukradkiem różdżkę z kieszeni w taki sposób, by jej koniec dotykał brzucha dziewczyny – niezbyt mocno, ale wystarczająco, by doskonale to poczuła.
- Nie nazywaj mnie tak. Od jakiegoś czasu noszę imię Vincent i dobrze ci radzę, zapamiętaj je, kochana Aristos. – powiedział powoli, wyraźnie, gdy uśmiech powrócił na jego wargi. Owszem, była to groźba. Nie zafundowałby kuzynce takich rozrywek jak znacznej większości populacji, jednak i tak powinna wiedzieć, że gra jest nie warta świeczki i drażnienie go w ten sposób nigdy jej się nie opłaci, a wręcz przeciwnie. Po chwili schował różdżkę z powrotem do kieszeni i wyprostował się, co dało dziewczynie kilka centymetrów przestrzeni między nimi.
- Przecież zależy nam na jak najlepszych kontaktach, czyż nie? Mamy dwa lata do nadrobienia, jestem niesamowicie ciekaw jak ułożyłaś sobie życie w tej szkole. – dodał lekkim, prawie beztroskim tonem, zerkając na wejście do szkoły. Po chwili jednak wrócił spojrzeniem do tej uroczej twarzyczki, która usilnie starała się zachować odważny wyraz, wręcz wojowniczy, wyniosły. Efekt był średni, co poprawiło Vincentowi humor po tej wpadce z imieniem. Darujmy dziewczynie, nie wiedziała. Potem już nie będzie usprawiedliwienia.
- Pytasz mnie co tutaj robię i czego chcę. Otóż przybyłem w wasze skromne progi, by zaliczyć siódmy rok nauki właśnie tutaj. Cieszysz się? Będziemy mieli cały rok dla siebie. – zaśmiał się lekko. – Właśnie zmierzam do waszego drogiego dyrektora, załatwić ostatnie formalności, gdyż większością spraw zajęto się już wcześniej. Nie ukrywam, że byłbym niebywale wdzięczny, gdybyś oprowadziła mnie w najbliższym czasie po szkole. Na dniach lub na samym początku września. Jeśli jednak nie dasz rady – wielka byłaby to szkoda – będę zmuszony do zorganizowania sobie czasu we własnym zakresie. Wypadałoby przecież poznać jak najwięcej charakterystycznych osobistości tego zamku, nie sądzisz?
Uważnie obserwował jej twarz, każdą, nawet najmniejszą zmianę jaka na niej zachodziła. To było na swój sposób urocze, gdy tak walczyła ze sobą, by stanąć mu naprzeciw jak równy z równym, bez strachu. Byłaby taką wspaniałą towarzyszką, gdyby nie odrzucała jego zaproszeń do zabawy, gdyby podzielała jego hobby. Urodziwa, charakterna, tylko z kreatywnością i śmiałością w najważniejszych dla Pride’a aspektach coś nie grało. Cóż, może jeszcze to zmieni. Wspólnie spędzane wakacje dawały niewiele pola do popisu w tej kwestii, ale (jakby nie było) mieszkanie w jednym miejscu przez cały rok szkolny… Tak, to już zmieniało postać rzeczy. Będzie musiał dokładnie zapoznać się z jej najbliższym otoczeniem i to w trybie natychmiastowym. Aristos nigdy nie była szarą myszką, więc pewnie nietrudno będzie namierzyć jej przyjaciół, może nawet chłopaka.
Zaśmiał się w duchu na tę myśl, co odbiło się w jego oczach, ale nigdzie poza nimi. Haha, to dopiero byłaby zabawa! Chłopak, obiekt westchnień, oczko w głowie. Piękny okaz do wszelkich ćwiczeń. W końcu każdy artysta musi trenować, by utrzymywać swój kunszt na jak najwyższym poziomie.
- Liczę na zebranie wielu nowych doświadczeń, na pewno przydadzą się w przyszłości. No i planowałem zająć się nowym hobby, może więc wasza biblioteka czy też grono pedagogiczne będzie w stanie mi z tym pomóc. A jeśli już mowa o pomocy. Wskaż mi, droga kuzynko, gabinet dyrektora. Przybyłem przed czasem, więc nie musimy się spieszyć i przed obowiązkami porozmawiać jeszcze, powspominać.
A było co, w końcu każde ich spotkanie niosło ze sobą masę wrażeń – głównie dla Aristos, choć Vincent i tak bawi się wyśmienicie. Nawet jeśli były to tylko szepty w ciemnościach to efekt wynagradzał każdą jedną, która pozostała nieprzespana. Chyba właśnie wtedy chłopak odkrył, że noc szkoda marnować na spanie, jeśli czasem możesz ją wykorzystać na tyle wspaniałych sposobów.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyCzw 19 Cze 2014, 23:44

Kiedy tak na nią patrzył a na jego twarzy malowało się rozbawienie, Aristos zacisnęła mocno zęby, by nie syknąć jak kotka. Miała wrażenie, że cofa się do przeszłości, której nie chciała pamiętać. Do przeszłości, w której jej słowo było niczym wobec słowa Mattiasa, który, jako starszy, zawsze wysuwany był na piedestał i wybielany ze wszelkich krzywd.
Och, ileż razy słyszała, że mogłaby być taka, jak Mattias? Duma i oczko w głowie rodziny. Dobrze wychowany, kulturalny, świetny w czarach, prawdziwa chluba.
Nikt pośród tych zaślepionych głupców nie miał pojęcia jaki jest naprawdę, a gdy Aristos próbowała uchylić im rąbka tajemnicy, dowiadywała się, że jest jedynie krnąbrnym małym diabłem. Że mu zazdrości.
Czasem jednak odnosiła wrażenie, że w oczach ciotki jest coś, co przypomina jej kuzyna; znajomy błysk, wargi skrzywiające się w delikatnym, przerażającym uśmiechu. Ruchy zawsze wyważone i pewne siebie, postawa dumna, chłodna. Mattias był dokładną kopią bułgarskiej damy, którą pojął za żonę jej ukochany wujek i nie dało się tego ukryć. Potwór. Odmieniec.
Była kochanym dzieckiem, tego nie mogła odmówić swoim rodzicom, ale dorastanie i rozwijanie się w cieniu kogoś takiego jak on... Wysłuchiwanie pochwalnych pieśni na temat bruneta, kiedy zdawała sobie sprawę z tego co naprawdę tkwiło w jego wnętrzu...
To skrzywiłoby nawet najbardziej odporne i dobre dziecko.
Być może to z jego powodu Gryfonka nigdy nie była zadowolona ze swoich wyników w nauce. Może dlatego, kiedy inni odpoczywali, ona uparcie sięgała po nowe pozycje w bibliotece, by przebić wiedzą nawet Krukonów.
A może dlatego, że mieli ze sobą więcej wspólnego niż chciała przyznać, a zgłębianie uroków mogących spalić żywego człowieka w przeciągu sekundy, odebrać mu zmysły lub sprawić, że krążąca w jego żyłach krew zawrze niespodziewanie sprawiało jej przyjemność.
Obserwowała go tak samo dokładnie, jak on ją; czuła taksujący wzrok, czuła jak jego spojrzenie prześlizguje się po jej twarzy, szyi, sięga rozcięcia w koszuli, zagląda lepkim pożądaniem na biust, dotyka talii i pędzi w dół, kontemplując jej postawę, budowę. Sprawdzając jak bardzo zmieniła się przez lata. Jej spojrzenie postępowało dokładnie tak samo; oceniało, analizowało szczegóły, z niechętnym uznaniem mierzyło szerokie barki, wąskie biodra i szczupłe nogi. Mocno zarysowaną szczękę. Ścięcie, w którym było mu wyjątkowo do twarzy. Gdyby nie to wszystko, co wiedziała na jego temat, mogłaby nawet przyznać, że jest przystojny.
Ale wiedziała zbyt wiele. To skreślało Mattiasa z jakiejkolwiek pochlebnej listy.
Kiedy znów się odezwał, poczuła dreszcz, szybko jednak zorientowała się, że jej strach zaczyna zamieniać się w coś innego.
Gwałtowne uderzenie gorąca wstrząsnęło jej ciałem, kiedy różdżka Mattiasa rozsunęła poły koszuli, czubkiem musnęła wrażliwą skórę zostawiając na niej ślad jak po oparzeniu. Nawet nie syknęła.
Gdzieś w głębi, pod warstwą zdezorientowania, strachu i wspomnień zaczęła w niej kiełkować wściekłość: pierwotna, dzika wściekłość, pulsująca pod skórą jak pasożyt, który musi znaleźć ujście, musi uwolnić się z ciała swojej ofiary i sprawić, by świat stanął w płomieniach.
Niebieskie oczy zmrużyły się, a z różdżki Gryfonki opadło kilka wściekle zielonych iskier, gdy zacisnęła na niej mocno palce.
- Znam cię jako Mattiasa. I Mattiasem pozostaniesz. – powiedziała powoli, unosząc głowę. Fala spokoju, jaka na nią opadła kojarzyła jej się z eliksirem uspokajającym, jednak ta mieszanka była inna, niż te, które czasem ważyła i zażywała. Miast otępić umysł, odsunąć wszelkie złe myśli – wyostrzała go.
Kurtyna chłodnego opanowania opadła na rozogniony, wpędzony w panikę umysł, a Aristos rozluźniła się wyraźnie, opierając dłoń na biodrze; z drugiej ręki nie wypuszczała jednak różdżki. Wszak złudne poczucie bezpieczeństwa, spowodowane spokojem, a głupota, która może doprowadzić do tragedii, to dwie różne sprawy. Głupota jej nie przystoi. Nie może pozwolić sobie na najmniejszy błąd.
Obserwowała jak jego oczy ciemnieją, jak wargi wykrzywia uśmiech, ale nagle w krótkim przebłysku samoświadomości dostrzegła, że przerażenie odeszło.
Gdy usłyszała co mówi o powodach swojego przybycia do Hogwartu, wściekły potwór w jej wnętrzu zaryczał kolejny raz. Głośno i rozpaczliwie.
- Nie masz co ze sobą zrobić? Tyle lat w Durmstrangu i nagle przyjeżdżasz tutaj? Po co, Mattias? – smakowała jego imię na końcu języka jak najprzedniejszy trunek, sycąc się błyskami w jego oczach – W Bułgarii nie nauczyli cię wszystkiego dostatecznie dobrze? Zawsze wiedziałam, że ta szkoła to wylęgarnia odmieńców, psychopatów i nieudaczników, ale nie sądziłam, że ktoś po jej skończeniu może zechcieć faktycznie się czegoś nauczyć! Gratuluję, obudziłeś się w czas, drogi kuzynie. – patrzyła mu prosto w oczy, a na jej wargach pojawił się uśmiech.
Wykwitał powoli, niczym spóźnione, wiosenne kwiaty, z pączka przeradzając się w okaz o niesamowitej urodzie. Zaiste, tak zimnego, okrutnego i pełnego obrzydzenia uśmiechu świat jeszcze nie doświadczył.
Roześmiała się, kiedy wyraźnie dał jej do zrozumienia, że potrzebuje przewodnika po szkole. Pokręciła głową, ciemne loki zwijały się jak węże, gdy unosiła dłoń do ust i zasłaniała je, wciąż chichocząc. Radość ta nie objęła jednak niebieskich oczu, które otoczone lasem czarnych rzęs, były teraz twarde i zimne jak najprawdziwsze szafiry. Tylko gdzieś na samym ich dnie, w źrenicy, iskrzyło się coś ostrzegawczego. Coś, co doskonale świadczyło o ich pokrewieństwie; nieopanowana, pierwotna żądza mordu.
- Obawiam się, drogi kuzynie, że moje towarzystwo jest w cenie. – skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, unosząc lekko brew i pozwalając, by parująca z niej pogarda znalazła ujście – Nie stać cię na nie. Nigdy nie będzie. Znajdź sobie innego towarzysza zabaw i niech Merlin ma go w opiece, słowo daję, lepiej, żeby się nigdy nie narodził, niż był zmuszony spędzać czas w twoim towarzystwie. – słowa przecinały powietrze ostro, szybko, a ona z każdą chwilą czuła się coraz bardziej wściekła.
Przyjeżdżał tutaj, kiedy ona ułożyła sobie w Hogwarcie życie. Miała przyjaciół, miała Cu, radziła sobie świetnie i czuła, po raz pierwszy w życiu, że jest wolna. Że może wszystko.
A chociaż współdomownicy działali jej na nerwy, członkowie kadry nauczycielskiej mieli problemy ze sobą, a duchy bzikowały z roku na rok coraz bardziej, traktowała Hogwart jak swoje osobiste terytorium. I nie zamierzała go oddawać bez walki. Zwłaszcza nie komuś takiemu jak Vincent.
Prychnęła, odwracając głowę w drugą stronę i pochyliła się na moment, podnosząc torbę z dziedzińca. Zarzucając ją na ramię nie odrywała wzroku od kuzyna, racząc się złością, która migotała w jego oczach. Karmiąc się wyczuwalnym od niego chłodem, który z minuty na minutę stawał się coraz bardziej przejmujący; gdyby wyciągnęła dłoń, zapewne temperatura aury otaczającej Mattiasa poparzyłaby jej lodem koniuszki palców.
Wyprowadziła go z równowagi, na Merlina i Morganę, zrobiła to świadomie, brutalnie i z niesamowitą przyjemnością, a chociaż rozsądek w jej głowie wył, drapał i wołał o ratunek, błagał ją, by przestała – nie chciała się teraz zatrzymać.
Nie da mu się złamać.
- Mówisz, że chcesz zdobyć nowe doświadczenia? Po co? Siedząc w miejscu w rodowej posiadłości na nic ci się zdadzą... Przepraszam. Zapomniałam. Jesteś przecież tylko i wyłącznie synem drugiego syna. Nie dziedziczysz nic. – zmarszczyła zgrabny nos, udając zakłopotanie – To takie smutne, że cała fortuna przejdzie na Francisa. Nie sądzisz? Jesteś nikim, Mattias i zawsze już będziesz nikim. Niezależnie od tego, co zrobisz. – podeszła bliżej, patrząc mu prosto w oczy, sycąc się złością, która kipiała w nim coraz wyraźniej.
- Nieważne dziecko mniej ważnej gałęzi rodu. Drugi syn pożeniony z kobietą o wątpliwej reputacji, szybko i po cichu, bo już wtedy była w ciąży. Zawsze wiedziałam, że coś jest z tobą nie tak, zawsze czułam, że ten zachwyt rodziny nad kimś takim jak ty nie jest właściwy. Oni nigdy nie widzieli w tobie tego, co ja. A wiesz, co widzę? Abominację. – jej głos nabierał coraz bardziej pogardliwego tonu, a choć w brzmieniu wciąż był słodki i melodyjny, to padające z jej ust słowa zraziłyby nie jednego miłośnika tych malinowych warg.
- Trzymaj się ode mnie z daleka. Dobrze ci radzę. Nie dam ci się tym razem zastraszyć. Nie mam już dwunastu lat, nie jestem sama, zdana na twoją łaskę, bez różdżki i nadziei na ratunek. Ostrzegam cię, Mattias. Zbliż się do mnie jeszcze raz, a zniszczę cię. Kawałek po kawałku. Sprawię, że każda minuta twojego nędznego życia , każda chwila poświęcona na dręczenie mnie, zostanie spłacona. – ostatnie słowa wyszeptała niemal, znajdując się tak blisko niego, że czuła na włosach przyspieszony oddech.
Mierzyła go przez chwilę spojrzeniem, walcząc z nową falą strachu, która pojawiła się gdy adrenalina zaczęła nieco opadać. Nie chcąc, by to zobaczył, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wejścia do szkoły, ze złością odgarniając ciemne pukle z policzków.
Czy chciała, czy nie, w jej głowie pojawiła się nagle nowa myśl. Kłująca, nieprzyjemna i bardzo przytomna.
Coś ty najlepszego zrobiła, Aristos?
Vincent Pride
Vincent Pride

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyPią 20 Cze 2014, 02:27

Przez ten cały czas, gdy nie mieli ze sobą kontaktu podejrzewał, że Aristos pozostałą wobec niego tą biedną, przestraszoną i zdaną na łaskę(lub jej brak) dziewczynką, która błąka się w ciemnościach w poszukiwaniu starszego brata czy też ojca. W końcu była taka opcja – przyjedzie do Hogwartu, spotka ją, a ona da się wodzić za nos, będzie posłuszną, żywą rozrywką dla umilenia czasu wolnego, ewentualnie królikiem doświadczalnym dla co lżejszych pomysłów chłopaka. Albo będzie go unikać, nieudolnie omijając miejsca, w których przebywa lub chowając się choćby i za zbroję w korytarzu. Tak, byłoby to zabawne i niesamowicie zajmując, ale pewnie na krótki okres czasu. Choć to przecież jego najdroższa kuzyneczka, nie odeszłaby przecież tak szybko w odstawkę. Doprawdy, rozważał w drodze do Hogsmeade różne scenariusze, głównie na podstawie zachowanych wspomnień, niektóre jednak opierały się tylko i wyłącznie na jego wyobrażeniach lub pobożnych życzeniach. Loteria. Pomimo wszelkim prawom logiki, wbrew instynktowi samozachowawczemu, który przecież ludzie powinni posiadać wybrała właśnie to wyjście, które sprawiło Vincentowi największą przyjemność.
Merlinie i Morgano, czy to Gwiazdka? Jego urodziny? Prezent był pierwszej klasy, lepszego na „dzień dobry” chyba nie mógł dostać. Przy pierwszych, jakże wojowniczych słowach młodej Lacroix uniósł brew i z zaciekawieniem przyglądał się jak w jej oczach i napięciu mięśni twarzy kształtuje się ta zabawna złość bez żadnej mocy. No, no, musiał przyznać, że tego się nie spodziewał. Wyrosła trochę, bestyjka mała. Odszczekuje się, udaje twardą i nieugiętą, zupełnie jakby miała siłę sprostać wszystkiemu i każdemu. Gdy raz wybuchnie, nie da rady tego przerwać, tak to działa, prawda? Dlatego też Pride postanowił pozwolić jej na wyrzucenie tego wszystkiego co miała mu do zaoferowania w tejże chwili, jednocześnie przyglądając się jej z rozbawieniem przyczajonym w niebieskich oczach. Z każdą chwilą w jego gardle rósł w siłę śmiech, który tylko czekał na uwolnienie się. Powstrzymał się jednak chcąc naliczyć uważnie wszelkie błędy, jakie Aristos popełniła.
Pierwszy – zignorowała uwagę o imieniu i uparcie, z największą premedytacją powtarzała je teraz jak mantrę, prawdopodobnie licząc na atak dzikiej wściekłości. Cóż, będąc szczerym, Vince nie był zadowolony akurat z tego aspektu, w najmniejszej części. Samo brzmienie imienia „Mattias” wywoływało u niego uczucie podobne do kopnięcia prądem. Czuł te małe, impulsy w swoich wnętrznościach i przez moment przeszło mu na myśl, że najchętniej uwolniłby je wszystkie, skierował do dłoni, a nią następnie złapać dziewczynę za twarz, patrząc z szerokim uśmiechem jak wypala jej delikatną, jasną skórę, sprawiając niewyobrażalny ból. Ale nie, to dopiero początek, więc pozwoli jej na kontynuowanie w spokoju i nienaruszonym stanie zdrowotnym. Ta jej urocza twarzyczka może mu się w końcu kiedyś przydać, do tego fakt wygenerowania impulsów elektrycznych w dłoni na tyle silnych, by wcielić jego drobny pomysł w życie było niemożliwe w tej chwili. Kiedyś musi nad tym popracować, a konkretniej nad odpowiednim zaklęciem. Zapał mu nieprędko minie, skoro Lacroix już zaczęła iść tą ścieżką. Nie zboczy z niej obawiając się niekonsekwencji.
Drugi – obraza Durmstrangu, jednocześnie i jego jako ucznia. Wylęgarnia odmieńców, psychopatów i nieudaczników, tak? Właściwie pierwsze dwa określenia mogły być całkiem pochlebne. Odmieniec. Czy bycie kimś innym było czymś tak złym, niewiarygodnym i uwłaczającym? Tego uczą w Hogwarcie? No proszę, widocznie wybrał sobie idealną placówkę na zakończenie magicznej edukacji, dysputy na zajęciach lub wśród uczniów dostarczą mu zapewne wielu ciekawych wniosków i pomysłów. No i przecież trzeba będzie urozmaicić czymś tę wolną od odmieńców przestrzeń. Zapowiada się owocny rok pod względem treningów muzycznych. Psychopata. Też pochlebne, przynajmniej dla Vincenta. Nazywali go tak ludzie, którzy drżeli słysząc jego oddech lub kroki w korytarzach, którzy obawiali się najmniejszych decyzji, nie rozumieli ich. Obelgi są zawsze wynikiem strachu, a skoro się boją i uważają cię za osobę nieobliczalną – brawo, prosimy o bis. Nie są w stanie przewidzieć twoich zachowań, stanowisz dla niech śmiertelną zagadkę życia. Jak tu się nie cieszyć? Nieudacznik zaś już godzi w ego, dumę i poczucie własnej wartości. Oczywiście słowa dziewczyny nie miały żadnego wpływu na stan psychiki Pride’a, ale jak to mówią „każdy powód jest dobry”. Nie ładnie tak obrażać starszych, nie ładnie. Tego się nie puszcza płazem.
Trzecie – obraza jego inteligencji. Miał ochotę zaśmiać się jej w twarz, ale znów się opanował. Doprawdy, cóż za ewidentna zazdrość i niepewność gruntu. Pamiętał jak całą rodzina chwaliła go przy niej, porównywała ich do siebie i za każdym razem właśnie chłopak wychodził z tego starcia zwycięsko, określany wzorem dla swojej młodszej kuzynki. Jawna niesprawiedliwość z tą obelgą, a za niesprawiedliwość trzeba karać, prawda? Jakże to tak, prawo pójdzie w ruch. Jego prawo. Nigdy nie będzie w stanie z nim rywalizować, oboje to doskonale wiedzieli, a i tak będzie walczyć słowem, zaczepiać do pojedynku, w którym jest z miejsca na pozycji przegranego. Nieco smutne. Ale tylko troszeczkę, gdyż brzmiało to jednak głównie obiecująco.
Widział w jej oczach jak bada każdą jego reakcję i gdzieś tam w jej niebieskich oczach dostrzegł coś na kształt satysfakcji, samozadowolenia. Hm, czyżby sądziła, że wyprowadziła go z równowagi? Naprawdę? Może jednak powstrzymywanie się od śmiechu wywoływało tak odwrotny efekt, że jeszcze weźmie go za ponuraka kipiącego od wewnętrznej furii. Owszem, atmosfera dookoła była coraz cięższa, ale nie był do końca pewien czy to tylko i wyłącznie jego zasługa. Gryfonka rozkręcała się przypominając pocisk, którego już nie dało się zatrzymać. Sama nakręcała całą sytuację, która tragiczna w skutkach mogła być tylko i wyłącznie dla niej. Był pewien, że się boi i to właśnie jest tym odorem, zmieszanym z próbowaną cierpliwością przyszłego ucznia Hogwartu. Wróćmy jednak do licznika błędów.
Czwarte – wciągnięcie w to koligacji i hierarchii rodzinnej. No to już brzmiało jak żart i trudno było orzec czy był tak dobry czy też tak bardzo kiepski. Czy ona naprawdę sądziła, że jego pozycja w rodzie ma jakiekolwiek znaczenie? Że przejmuje się to odziedziczy fortunę, dwór czy co tam jeszcze wchodziło w grę? Vincent wyznawał jedną podstawową zasadę – we wszystkich żyłach płynie ta sama czerwona posoka i gdy uwolnić wnętrzności na zewnątrz wszyscy są tacy sami. Pierwsi z rodu czy ostatni, szlamy czy czystokrwiści. Wszyscy krzyczą z bólu tak samo, błagają o litość czy udają nie wiadomo jak dzielnych w obronie rodzin, idei, Merlin wie czego jeszcze. No dobrze, powinna być jakaś selekcja, by wiedzieć kto ma większe prawo do istnienia, jednakże wolał oceniać to na podstawie zdolności i wizji. Krew to krew, stygnie tak samo na każdych zwłokach. Sądził, że Lacroix jest ponad te śmieszne podziały na podstawie nazwiska, które właściwie nie zmieniały nic w ostatecznym rozrachunku. Takie rozczarowanie.
Abominacja, cóż za odważne słowo. To ładne co się komu podoba, więc akurat to, co Aristos o nim myśli miało nikłe znaczenie. A jak się wczuwała w całą tą przemowę, która miała w sobie tyle niepotrzebnych, zupełnie nie pasujących elementów, prawie godne podziwu. Prawie, bo poza sporym potokiem słów i gróźb nie niosło to za sobą żadnej faktycznej treści, żadnego pokrycia.
A propos gróźb, to zakończenie było chyba ulubioną częścią bruneta. Morgano kochana, czy ty to widzisz? Naprawdę się starał zachować stoicki spokój, ale po ostatnich słowach, jakie padły z tych uroczych ust złośnicy po prostu nie wytrzymał. W momencie, gdy odwracała się, by odejść jego usta opuścił głośny śmiech, jakby opowiedziano mu najlepszy żart w historii. Aż odchylił głowę w tył z tej uciechy, a po dłuższej chwili przetarł twarz dłonią, opanowując tę radość.
- Oj, Aristos, kochana Aristos.
Wciąż nie uspokoił się w stu procentach i teraz z szerokim uśmiechem zmierzał w stronę dziewczyny. Powolnym krokiem, lekkim, wręcz nieco tanecznym. Miał ubaw po pachy, a co najlepsze – genialne powitanie w nowym miejscu. O tak, dała mu najlepszy z możliwych początków. Nieco złości, szczypta irytacji, masa dobrego humoru i motywacji. Już nie mógł się doczekać na wcielenie tego wszystkie w życie. Tyle spraw do załatwienia! Dlatego właśnie nie warto atakować słowami kogoś takiego jak Vincent. Nie zrobią mu najmniejszej krzywdy, może czasem wyprowadzą lekko z równowagi, ale nic poza tym. Mogą za to pobudzić wyobraźnię i nakierować nią na takie tory, o których większości Azkabanu się nie śniło.
Zbliżył się i objął dziewczynę ramieniem, przysuwając ją do siebie mocno, czując jak jego pierś przylega do jej pleców. Mógł poczuć zapach jej skóry, a kilka kosmyków załaskotało go w policzek – na szczęście wiatr przyszedł z pomocą.
- No proszę, kto by się spodziewał, że w tej piersi drobnej ptaszyny zapłonie tak żywy ogień. Prawie cię nie poznaję. – Oczywiście z ostatnim zdaniem skłamał, ale postanowił dać iluzję, złudzenie dorastania dającego bezpieczeństwo. – Czyżbyś tu znalazła pomocne dłonie do rozpalenia tego ogniska? Kto by pomyślał, naprawdę.
Następnie przysunął wargi do jej ucha i powiedział cicho, acz wyraźnie:
- Znajdę każdego z nich, wiesz? Zaintrygowałaś mnie tym wybuchem, nie mógłbym skłamać. Tym bardziej chcę odnaleźć tych, którzy sprawili, że wyrastasz na tak wojowniczą damę. Złożę im moje osobiste gratulacje.
Odsunął się zaraz po wypowiedzeniu ostatniej sylaby, jednocześnie przesuwając się o dwa kroki w tył. Wsuwając dłoń do kieszeni, chwycił mocno różdżkę, by być przygotowanym na dowolną reakcję Lacroix. Mogła go zaatakować, znowu grozić – cóż mogła osiągnąć? Szala została przeważona i nie wiadomo było jak mogłaby zmienić obecny stan rzeczy. Czy w ogóle było to możliwe? Pewnie tak, jednakże za jaką cenę? Wylęgarnia psychopatów wypuściła swój najlepszy okaz i jeśli Aristos miała się za taką inteligentną to powinna to wiedzieć, przewidzieć, wyczuć. Szczególnie, że nie znała nowego gościa ze słyszenia czy drobnego artykułu w Proroku. Wychowywali się razem, powinna działać zupełnie inaczej. Ale nie – i dobrze. Zabawa właśnie się zaczęła, a głośne słowa stanowiły swego rodzaju gong obwieszczający tę radosną nowinę. Zapomnijmy o Gwiazdce czy urodzinach. Tego mu wystarczy za cały rok, a nawet dwa.
- Będzie jak za dawnych lat, Aristos. – dodał jeszcze z szerokim uśmiechem. – Durmstrang nauczył mnie wszystkiego, co tylko mógł. Nadszedł czas, by wykorzystać tę wiedzę, a któż mi w tym pomoże lepiej od ciebie? I nie odmawiaj gorliwie, bo to nie pytanie o pozwolenie. Nasz piękny bal się zaczął i bądź pewna, że zadbam o to, kogo bierzesz w nim do pary. W końcu cóż byłby ze mnie za kuzyn, gdybym tego nie uczynił. Wszystko co najlepsze dla mojej Aristos.
Z boku mogło to brzmieć nawet nieco uroczo. Ot, rodzinne pogaduchy i typowe dla dzieciaków groźby, wielu takich chodzi po tym świecie i wielu się takich widziało na korytarzach. Gdyby tylko wiedzieli. Ale nie wiedzą i tym lepsze będzie to dla niech widowisko – a jest na co patrzeć, szczególnie, że impresario lubi zwyczaj zapraszania widzów na scenę.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyPią 20 Cze 2014, 04:29

Odetchnęła głęboko, zamykając oczy i analizując sytuację, gdy tylko poczuła jak brunet przylega do jej pleców ciasno, obejmuje ją ramionami w geście niemal czułym. Ostrożnym.
Powstrzymała drżenie, biorąc kolejny głęboki wdech. Zamieniając się w kamienną statuetkę. Rzeźbę, która przez tysiące lat mogłaby być inspiracją dla tysięcy artystów. Gdyby Aristos miała nazwać się sama, zapewne skorzystałaby z dobrodziejstw autokrytyki. "Idiotka na horyzoncie" brzmiało całkiem obiecująco, mogłoby jednak nie trafić do większości. Natomiast "Jak stracić nad sobą panowanie i zaprzepaścić szansę na normalne życie" nadawało się bardziej na poradnik, niż imię dla posągu.
Musiała jednak przyznać sama przed sobą, że przesadziła.
Utraciła kontrolę na krótki moment, pozwalając, by ryczący w ciemnościach potwór przejął kontrolę, by zaatakował tam, gdzie powinno boleć najbardziej. Zapomniała tylko, że Mattias nie jest normalny.
Że zamiast rozjuszyć go i zbić z tropy, przyprawi go najwyżej o kilka chwil wesołego rechotu.
Sama była sobie winna, wiedziała o tym, z drugiej jednak strony... Każde słowo, które padło, każde zdanie, jakie z siebie wyrzuciła, były jej potrzebne bardziej, niż jemu.
Nie po to, by spróbować zranić przeciwnika. Raczej po to, by wreszcie uwolnić się z duszonych w sobie goryczy. By odsunąć dawne żale na bok.
Spięła się wyraźnie, gdy ją dotknął, jednak trwało to tylko sekundę. Mięśnie poddały się prędko, posłuszne woli umysłu, a Aristos z trudem powstrzymała warknięcie, kiedy Mattias przysunął się jeszcze bliżej.
Nienawidziła, kiedy dotykał jej w ten sposób. Nienawidziła zapachu jego perfum, aromatu skóry, ciepłego ciała, które tak mocno oddziaływało na jej własne. To było w tym wszystkim najgorsze; umysł sączony wściekłością nie potrafił odeprzeć ciała, które w chory sposób reagowało na tą bliskość. Na jej obecność. Reagowało przyspieszonym pulsem i cięższym oddechem, znajomym ukłuciem w okolicach podbrzusza.
Zrobiło jej się niedobrze.
Kiedy jednak usłyszała jego słowa, zamiast zadrżeć, uśmiechnęła się. Powoli, lecz konsekwentnie, na jej usta wpływał uśmiech. Ten sam lodowaty grymas, który zniknął z nich kilka chwil wcześniej, teraz znów odnalazł swoje miejsce.
Kiedy ją puścił, kiedy odsunął się, wciąż mówiąc, spuściła głowę, a jej ramiona zadrżały w tłumionym śmiechu. Nie była pewna, czy to histeryczna reakcja na stres, czy naprawdę Vincent przestał już robić na niej takie wrażenie, jak kiedyś.
Czy może zwyczajnie próbowała odepchnąć od siebie fakt, że bezmyślnością naraziła wszystkich, na których jej zależało. Przecież mogła ugryźć się w język.
Ale nie ugryzła. I nie zamierzała znowu pozwolić, by ją wystraszył.
Kiedy więc głos jej ukochanego kuzyna ucichł, unosząc się między nimi w słowach, których naprawdę nie chciała słyszeć, odwróciła się powoli podeszła do niego, zarzucając ramiona na szyję chłopaka, obejmując go ciasno, zmuszając, by i on objął ją w pasie, dla zachowania równowagi.
Szafirowe oczy błyszczały nieprzyjemnie, ale Aristos uśmiechała się. Naprawdę radośnie.
- Znajdź ich, Mattias. Znajdź, odszukaj, wykop z lochów, zdejmij z wieży, nie obchodzi mnie to. Ty mnie nie obchodzisz. - wyszeptała cicho wprost do jego ucha. Dla kogoś postronnego mogło to wyglądać na pożegnanie, lub powitanie, gdy ta drobna, eteryczna istota obejmowała wyższego od niej chłopaka za szyję, niemal stojąc przy tym na palcach.
- Nie będę grała w twoją grę. Nigdy więcej. Nie mam niczego, co byłbyś w stanie mi odebrać. Więc baw się dobrze. Sam ze sobą, lub innym nieszczęśnikiem. - dodała, muskając jego policzek wargami, kiedy odsuwała się spokojnie.
Miała wrażenie, że zatrzymała się w próżni. Nie czuła nic. Nie chciała nic. Nie przejmowała się sytuacją, do której doprowadziła, nawet jeśli miała świadomość, że zrobiła dokładnie to, czego chciał.
W tej chwili nic już nie było istotne.
Odwróciła się, odchodząc spokojnym, lekkim krokiem, choć serce na piersi ciążyło jej niczym gruda lodu, a w głowie powoli, ponad wszystkimi innymi myślami, wyraźniej zaczęły formować się jedynie dwie. Znaleźć Rosiera. Ostrzec Cu.

[zt]
Vincent Pride
Vincent Pride

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyPią 20 Cze 2014, 14:04

Biedna Aristos – tak się urządzić i to na samym początku ich wspólnej przygody. Było tyle możliwości, tyle opcji – zarówno mniej możliwych jak i bardziej. Tyle decyzji, które uchroniłyby ją przed takimi posunięciami. Oczywiście, większość z nich wiązałaby się z automatycznym wbiciem noża we własną dumę, jednakże w obliczu konfrontacji tego poziomu na pierwszym miejscu powinny być priorytety. Chociaż może były? Może Lacroix była o wiele sprytniejsza niż można było się spodziewać lub wyczytać z jej poczynań? Może ukryła za tą fatalną wymianą zdań głębszy plan? Chłopak naprawdę na to liczył. Niech go zaskakuje, daje nowe wyzwania, sposobności do użycia wyobraźni. Jakby nie było, właśnie o to mu chodziło. Umysł Vincenta pracował właśnie w taki sposób, by wyłapywać choćby najmniejsze preteksty czy też okazje do nakręcenia się, użycia tego, co w nim „najlepsze”. Nie ważne czy był a to czyjaś głupota nie skierowana nawet w jego stronę, czy też obelga. Cel był jeden i uświęcał wszystkie środki.
Z zadowoleniem przyjął fakt, że dziewczyna nie odsunęła się od niego i w spokoju wysłuchała, co ma jej do powiedzenia. Ach, uwielbiał przemawiać w ten sposób, sprawiało mu to taką samą przyjemność jak dla niektórych jedzenie czekolady. Smakował każde słowo wychodzące z jego ust, ich brzmienie i oddech muskający ucho Aristos, poruszający drobnymi kosmykami włosów tuż przy nim. To jest pewnie ta osławiona magia chwili. A w tej właśnie chwili spodziewał się wiele. Zafundowano mu już tyle wrażeń na dobry początek, że postanowił być otwartym na każdą kolejną nowość.
Kiedy zauważył jak jej ramiona drżą lekko, najpierw pomyślał, że to od płaczu. O nie, tego nie chciał i bynajmniej nie dlatego, że było mu jej szkoda. To po prostu byłoby żałosne. Zazwyczaj lubił, gdy ofiary uderzały w płacz, była to bowiem oznaka złamania jakiejś granicy ich wytrzymałości. W tym wypadku jednak oczekiwał czegoś więcej i wiedział, że było ją na to stać. Tak jak powiedziała – miała swoją cenę, więc lepiej by jej nie zaniżała.
Nie zawiódł się. Jego oczy objął uśmiech satysfakcji, gdy dojrzał, że dziewczyna lekko się śmieje. O tak, właśnie tak. Grzechem byłoby zakończyć to w tak kiepskim stylu, a on jak zwykle nie zawiódł się na kuzynce. Dziwnym trafem ona zawsze wiedziała jak go zadowolić, nawet jeśli zamierzała osiągnąć efekt zupełnie odwrotny.
Kiedy z kolei ona przylgnęła do niego objął ją w pasie z przyjemnością. Nie za mocno, ale pewnie, co dało się wyczuć. Zrobiłby to nawet, gdyby nie wymagało tego utrzymanie równowagi. Bliski kontakt z pięknością zawsze był mile widziany, szczególnie, gdy piękność była właśnie tą jedną osobą. Zadowolenie odbijało się na jego twarzy bardzo wyraźnie, czego nie zmieniły nawet słowa padające tuż obok niej. Drobne zapewnienia o bezsilności Pride’a były niczym, drobnymi kłamstewkami, których nie brał na poważnie w choćby najmniejszym procencie. Aristos, nawet jeśli była osobą wywyższającą się nad innych, lgnęła do ludzi chociażby po to, by znaleźć się w centrum ich uwagi. Niemożliwym było, by przez pięć lat nie znalazła osób bliższych, nie ona. Dlatego też skinął głową w odpowiedzi i dodał:
- Naturalnie, droga kuzynko. Nic nie posiadasz.
Zabawne jak bardzo drugie zdanie stanowiło swego rodzaju groźbę połączoną z obietnicą. Mała, słodka Lacroix nie ma nic, tak? Interesujące. Czemu nie przyjąć, że jest tak faktycznie, a jeśli ktoś z zewnątrz będzie próbował zmienić ten stan rzeczy powstrzymywać go? Ma chłopaka – „wybacz, stary, ale panienka powiedziała, że niczego nie posiada. Wszystko musi się zgadzać”. Zabawa w prawdomówność bywała taka zajmująca.
Kiedy odchodziła tanecznym krokiem obserwował ją uważnie, a gdy zniknęła za rogiem najpierw zaśmiał się cicho do samego siebie. Prawie poczuł się jak w domu, a to nie mogło być złą wróżbą. Spojrzawszy z dołu na ogrom budynku zwilżył wargi językiem i odetchnął pełną piersią. No, komitet powitalny mieliśmy za sobą, teraz czas na główną atrakcję, a mianowicie dyrektora. Po spotkaniu z nim nie pozostanie mu nic innego jak napić się dobrego, ciemnoczerwonego wina, by uczcić to wszystko.

z/t
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 EmptyPon 18 Maj 2015, 21:46

Soleil siedziała na niskim murku otaczającym fontannę i przyglądała się niewielkim kropelkom wody odbijającym rozproszone promienie słońca, którym udało się przebić na chwilę przez grubą warstwę chmur. Spektakl ten nie trwał jednak zbyt długo i już po chwili wzrok dziewczyny przyciągnęły spoczywające na dnie monety, niektóre mocno już zaśniedziałe, inne wciąż jeszcze błyszczące, jakby ich właściciel dopiero przed chwilą przeszedł obok, wypowiadając w myślach albo szeptem życzenie, które najprawdopodobniej nigdy się nie spełni. W pewnym momencie drobna, blada dłoń dziewczyny zanurkowała w przejrzystej toni i kiedy po kilkunastu sekundach wyciągnęła ją z wody, spoczywał w niej osobliwy pieniążek, w sposób widoczny wyróżniający się spośród tych rozpoznawalnych dla każdego czarodzieja pochodzącego lub przebywającego na wyspach, bo używanych tutaj na co dzień. Na twarzy panny Larsen pojawił się przelotny uśmiech, jakby znalezisko mocno ją uradowało. Szybko wsunęła monetę do kieszonki czarnej, dopasowanej spódnicy i poprawiła podwinięty rękaw eleganckiej, białej koszuli. Trzeba było przyznać, że nie wyglądała tak, jak zwykle. I nie chodziło nawet tylko i wyłącznie o strój! Rozczesała także zazwyczaj pogrążone w chaosie włosy sprawiając, że spłynęły jasnym strumieniem na jej ramiona, sięgając nieco za łopatki i uroczo podkreślając szczupłość twarzy. W jej szarych oczach migotały niebieskie ogniki, a usta zatrzymały się w charakterystycznym, a jednak jakby odmiennym od tego znanego wszystkim niegdyś uśmiechu. Czekała na Henry'ego. Wiedziała, że pojawi się w końcu, nawet gdyby miał przyjść spóźniony, a ona miała czas, mogła poświęcić mu ten wieczór. Prawdę mówiąc nie tylko i wyłącznie ten jeden, gdyby zechciał. Chciała, potrzebowała odbudować ich relację. I nie, wcale nie była kolejną Wandą, nie planowała też okradać jej z chłopaka w ramach zemsty. Po prostu... potrzebowała go. Odgarnęła z twarzy nieposłuszne kosmyki, które wiatr uparcie wpychał jej w oczy i oderwała w końcu spojrzenie od wejścia na dziedziniec. Przeniosła je na księgę, spoczywającą obok niej na murku fontanny, przesunęła opuszkami palców po skórzanej okładce i otwarła tomiszcze, z niewielkim zainteresowaniem przeglądając jego zawartość, która nota bene zapisana była pismem niezrozumiałym dla większości mieszkańców Wysp Brytyjskich, o języku nie wspominając.
Sponsored content

Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Fontanna na dziedzińcu   Fontanna na dziedzińcu - Page 2 Empty

 

Fontanna na dziedzińcu

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 4Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next

 Similar topics

-
» Pub Fontanna Szczęśliwego Losu

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Parter i lochy
-