IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Cmentarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
AutorWiadomość
Alastor Moody
Alastor Moody

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyCzw 06 Wrz 2018, 01:10

Na zewnątrz zaczynało grzmieć, a deszcz przybierał na sile. Ciemne chmury pozbyły ziemię ostatnich promieni słońca, które jeszcze przebijały się przez kłęby mgieł. Nikt nie szedł tą drogą... nikt... oprócz niego. Buty zapadały się w grząskiej ziemi i wymykały się jej z głośnym cmoknięciem i kolejną plamą na ciemnej skórze. Szef Biura Aurorów, Alastor Moody zmierzał w kierunku kaplicy. Wiedział, że właśnie tam odbywa się pogrzeb Rosiera. Nie interesował by go jakiś gówniarza, gdyby nie to, po czyjej stronie był i że zabrał na tamten świat kawałek jego nosa, jeszcze bardziej zniekształcając jego i tak porytą bliznami twarz. Miał jeszcze parę normalnych oczu, nie wiedząc, jaki los spotka go za niedługo. Ministerstwo srogo się wzbraniało przed tym, co chciał zrobić Moody, ale on miał w nosie odgórną władzę. Za niedługo miał do niego dołączyć zaufane osoby, paru aurorów, wolnych strzelców, których łączyła wspólna sprawa.
Moody zastukał pięścią w drzwi kaplicy, co zgrało się z grzmotem. Nie oczekując na to, że jakiś odźwierny przyleci mu otworzyć, sam dobył różdżki i spowodował, że zawiasy zaskrzypiały. Wszedł do środka, nie patrząc na spojrzenia innych... jedne były zaskoczone, inne wściekłe. Zatrzymał się dopiero w okolicach mównicy, kiedy miał wszystkich przed swoim nosem. Dojrzał nawet niezłe ziółka w postaci Lestrange’ów...
– Przyszliście tutaj pożegnać kolegę, członka rodziny... a ja kanalię. – powiedział i zamilknął. Chyba nikt nie spodziewał się takiej przemowy.
– Ten tutaj, zapewne uważany przez was za zacnego i mądrego ucznia, był zwykłą kanalią na usługach Ciemnej Strony. To przeze mnie zginął... JA go zabiłem w obronie własnej, gdy na jednej z misji z innymi aurorami starałem się uratować grupę mugoli gdzieś w Walii. On był jednym z tych, którzy dla sprawy jakiego pokręconego czarnoksiężnika zabijali czarodziei i mugoli. Pozbawił mnie nawet kawałka nosa i wysłał do Munga.
Znowu zamilknął, trzymając w ręce różdżkę.
– STAŁA CZUJNOŚĆ! – ryknął na całe gardło, aż zadrżały obrazy na gwoździach.
– Obudźcie się ludzie, bo w trumnie i wśród tych ławek jest mnóstwo wyznawców tego czarnoksiężnika... wojna wisi w powietrzu. – wciągnął mocno powietrze nosem, przez co resztka tego narządu załopotała. Dojrzał, jak z tyłu kaplicy zaczęli się pojawiać znajomi aurorzy i inni czarodzieje. Spodziewał się, że te słowa wielu się nie spodobają, a jeszcze więcej osób sprowokuje. Będzie mu łatwiej wyłapać ich wszystkich, których miejsce jest w Azkabanie lub obok Rosiera juniora.
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyCzw 06 Wrz 2018, 01:10

To, co właśnie się wydarzyło docierało do zebranych w kapliczce osób z widocznym opóźnieniem. Odwracane wolno głowy, pełne zaskoczenia spojrzenia, powoli bledniejące lub czerwieniejące twarze, nerwowe szepty, zaciskające się pięści, napięte mięśnie. Organy umilkły zanim wywołały wzruszenie, dźwięk stopniowo ginął w szybko gęstniejącym powietrzu.
MORDERCA! – wrzask Cygnusa Rosiera i jego wykrzywiona w paskudnym, pełnym niekontrolowanej złości grymasie twarz była pierwszym przejawem jakichkolwiek uczuć. Ale za to jakim spektakularnym! Zupełnie jakby jego spokój był pełnym napięcia wstępem do czegoś większego, wspanialszego. Mężczyzna zerwał się z ławki, z palcami zaciśniętymi na drewnie różdżki tak mocno, że można by się dziwić, iż wciąż pozostawała w jednym kawałku. Czerwona smuga pomknęła w stronę Alastora, ale chybiła, wypalając ślad w skrzydle drzwi. – Przychodzisz na pogrzeb mojego syna, niszcząc pamięć o nim, niszcząc wszystko co nam zostało. – kolejne zaklęcie rzucone w stronę Moody’ego zostało pochłonięte przez tarczę, którą auror w porę rozciągnął tuż przed swoją piersią. Śmierciożercy siedzący w rzędzie za Rosierem również zaczęli się podnosić, szykując swoje różdżki. – Chlubisz się zabójstwem DZIECKA, które rozorało Ci twarz, przebrzydła gnido. – zielone zaklęcie świsnęło tuż nad uchem aurora, a lecący zaraz za avadą expelliarmus wytrącił Alastorowi różdżkę, która z głuchym odgłosem upadła na posadzkę. – I śmiesz nazywać się lepszym niż MOJA RODZINA. – kolejne zaklęcie nie zdążyło wyjść z jego różdżki, za plecami Moody’ego pojawiła się bowiem grupa aurorów i członków Zakonu Feniksa, która sprawnie obezwładniła szalejącego ojca kilkoma zaklęciami. Nieprzytomne ciało Rosiera seniora, podobnie jak wcześniej różdżka Alastora, runęło na podłogę.
Zapadła głucha cisza, jakby czas na chwilę stanął w miejscu. Wszyscy patrzyli tylko w jedno miejsce – na leżącego na podłodze Cygnusa. Kilka sekund później każda rozsądna osoba trzymała w ręce różdżkę. Trumna z hukiem została opuszczona na podłogę. Jeden z aurorów wystapił przed Moody’ego, zrobił kilka kroków by zbadać leżące ciało, sprawdzić puls i odciągnąć je w bezpieczne miejsce, lecz nie zdążył tego zrobić, Bellatrix Lestrange z uśmiechem na twarzy cisnęła w niego avadą kedavrą, trafiając bezbłędnie w sam środek serca. Zaśmiała się nieco obłąkańczo. Napięcie było niemalże namacalne i nie było wątpliwości, że bitwa jest nieunikniona. Ba, zaczęła się właśnie teraz, zaklęcia wymieniane między Śmierciożercami, a aurorami rozbłysnęły w powietrzu, ktoś krzyknął, ktoś zapłakał, ktoś padł na podłogę. Osoby posiadające czarny znak mogły poczuć palący ból w przedramieniu, wzywający do działania. Kilka zamaskowanych postaci pojawiło się w kapliczce. Zaczął się chaos i pewnym było, że wir walki wciągnie zdezorientowanych cywilów w sam jej środek.

Statystyki Śmierciożerców:
Spoiler:

Statystyki Zakonu Feniksa:
Spoiler:

- To ostatni moment aby się wycofać, osoby, które nie zamierzają wziąć udziału w walce, muszą teraz opuścić temat
- prosimy o określenie strony, po której się opowiadacie na czas bitwy (nie musi mieć ona wpływu na obraną przez Was stronę konfliktu po evencie) w pomarańczowym dopisku pod postem, neutralność istnieje tylko w momencie ucieczki
- można zacząć walkę ze śmierciożercą lub członkiem zakonu, zasady pojedynków są tutaj (link), prosimy o rzucenie kostek za siebie (1 czynność = jedna kostka)
- można zaatakować innego użytkownika, w takim wypadku prosimy o zaznaczenie jego imienia pod postem kolorem pomarańczowym
- osoby, które chcą walczyć, ale nie chcą atakować jako pierwsze proszone są o zgłoszenie tego na pomarańczowo pod postem
- ostrzegamy, że postaci mogą doznać uszczerbku na zdrowiu
- kolejne tury dla walczących ze sobą użytkowników wyznaczają posty MG
- prosimy o odpis do 09.09 (niedziela) do godz 22:00
Gość
avatar

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyCzw 06 Wrz 2018, 01:53

Ethran po swojej przemowie pożegnalnej tak naprawdę nie interesował się już innymi ludźmi. Byli mu tak bardzo obojętni jak reszta. Chciał zachować się w porządku zarówno do pana Rosiera, którego jeszcze jakoś pamiętał, ale także chciał pokazać sam sobie, że nie potrzebuje swojego ojca. Zresztą wspominanie o swoim ojcu powodowało tylko w nim jeszcze większą złość. Największa skaza w jego oku, która powodowała, że najchętniej chciałby, aby cała ta uroczystość się już skończyła.
Przemowa dyrektora była dość skrótowa, mimo to Ethran ciągle badał jego ruchy. Niezbyt podobała mu się lekka smuga światła na podłożu, mimo to zignorował ją. Dopiero następne wydarzenia sprawiły, że ten postanowił wkroczyć do akcji. Nie spodobała mu się zdecydowanie postawa aurora-furiata, który oskarżał pogrążonego w rozpaczy ojca. Personalnie zabolało go Puchona. Mimo szorstkości, obecność wielu osób była tutaj zgubna. Postanowił zareagować w jedyny słuszny dla niego sposób. Nie wiedział, czy chciał im pomóc, czy chciał rozwiązać ten konflikt. Wszystko jednak wskazywało, że chciał walczyć, wziąć udział. Skończyć cały ten spektakl.
Znalazł się blisko Śmierciożerców, utrzymywał się głównie przy nich. Z dobrze wymierzoną w jednego z przeciwników wypowiedział słowa zaklęcia Epoximise, które miało scalić w jedno zarówno rękę dominującą różdżkę przeciwnika, ale także część jego tułowia. Dziwnie w jego głowie przypomniała się mu cala ta zasada o wyborach różdżek i tym, która ręka jest tą "właściwą". Dlatego nic dziwnego, że tak postanowił. Trzeba było jednak wymyślić też coś obszarowego, aby wykluczyć też przeciwników masowo, dlatego też Ethran wykonał szybkie ruchy różdżką, aby urzeczywistnić zaklęcie Magnaiactum. Ostatnie zaklęcie powinno znokautować trochę ludzi, dlatego oczywistym wyborem stało się Waddiwasi.

1. Epoximise
2. Magnaiactum
3. Waddiwasi

Śmierciożercy


Ostatnio zmieniony przez Ethran Rowan dnia Czw 06 Wrz 2018, 01:58, w całości zmieniany 1 raz
Huncwot
Huncwot

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyCzw 06 Wrz 2018, 01:53

The member 'Ethran Rowan' has done the following action : Dices roll


'k6' : 4, 1, 4
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyCzw 06 Wrz 2018, 17:59

To wszystko cholerna mowa trawa. Nie zwracał już zupełnie uwagi na to, o czym właściwie gadał ojciec Rosiera - te wszystkie słowa były pozbawione sensu i wartości, a kolejne były jeszcze gorsze. Kiedy usłyszał jak Ethran, Puchon wypowiada się na temat jego zmarłego kumpla, przez chwilę miał ochotę sięgnąć po różdżkę i od ręki pokazać gdzie jest miejsce Puchonów. Zrezygnował jednak i po prostu siedział do momentu w którym nie został poproszony (tak, załóżmy że poproszony, bo w końcu jest pieprzonym księciem, jego się błaga na kolanach god damn it) o pomoc z trumną. Nic dziwnego, w końcu jako jedna z niewielu osób jakkolwiek tu wyglądał. I wtedy wydarzyło się to, czego się spodziewał od dłuższego czasu. W końcu musiał trafić na Kruegera. No wreszcie, jakikolwiek pozytywny aspekt - jeszcze tylko spuścić komuś wpierdol, a potem skoczyć to opić i będzie pięknie.
- Ano. Myślałem zawsze że ze swoich bliskich, to Ciebie pochowam pierwszego - odparł Franzowi pół żartem pół serio. Naprawdę, zawsze zakładał że Rosier pożyje dłużej, ale cóż. Grunt że nie musiał na głos mówić takich głupot jak "dobrze Cię widzieć stary" albo "cześć Franz, jak Ci minęło pół roku jak mnie nie było?". W ten sposób wiedział że najłatwiej się dogadają.
Pewne było, że coś tu się oddumbledorzy, to było oczywiste, jednakże nie spodziewał się że aż na taką skalę. Nagle jakiś śmieszny auror wyszedł na środek i zaczął..podjudzać tłum, bo inaczej tego nie można nazwać. W głowie Grossa przemknęło kilka myśli na jego temat, których meritum można by ująć w jednej, tej która zabrzmiała tam najgłośniej. Ty kurwi synu - rozbijało się po czaszce chłopaka bez przerwy. Wtedy wreszcie się zaczęło. Chciał już puścić trumnę, jednakże potem zorientował się że to dość kiepski pomysł. Odłożył więc swój róg na ziemię, licząc że inni sobie sami poradzą. I jeszcze to cholerne pieczenie w przedramieniu. Voldek, kretynie, wiem przecież że się napierdalamy, c'mon. Chociaż głośno tego nie powiedział, tak na wszelki jakby ktoś zamierzał go podsłuchiwać. No to teraz zostało już tylko to, co tyGrosski lubią najbardziej - poślijmy paru chłopa na tamten świat, a co. Doskoczył do swoich nowych znajomych, w końcu trzeba się zacząć przyznawać. Wyszarpnął różdżkę, jednakże zanim zacznie atakować przeciwników, postanowił wyjaśnić jeszcze jedną sprawę - żaden pierdolony Puchon nie powinien mieć prawa do oddychania. Z tego też powodu rozpoczął od uderzenia łokciem Ethrana w splot słoneczny, zanim postanowił zacząć rzucać zaklęcia. Potem wpadło mu coś do głowy. Coś wręcz wspaniałego. Pomińmy fakt, że nigdy nie był oddanym śmierciożercą i miał w dupie to czy któryś przypadkiem nie oberwie rykoszetem czy coś. Skoro już tak wspaniale się tutaj bawimy, to co wy na to, żeby pobawić się trochę ostrzej? Zagrajmy w małą grę. To co zamierzał było cholernie niebezpieczne, niesamowicie lekkomyślne...brzmiało idealnie. Gross zamierzał podgrzać atmosferę. Dosłownie. Tak panie i panowie, Grossherzog postanowił skorzystać z dobrodziejstw Szatańskiej Pożogi. Tak, ten kretyn odpalił Szatańską Pożogę w kaplicy, nagrodę Darwina mu. To nie był jednak koniec jego planów - niezależnie od tego czy zaklęcie mu wyszło, czy nie zamierzał zrobić jeszcze coś. Kiedy wszyscy powinni być zajęci, on postanowił się przemieścić, żeby żaden z tych pieprzonych aurorów go przypadkiem nie zlokalizował. Tym razem postanowił pozbyć się z drogi pieprzonego mordercy Rosiera. Nakreślił znak nieskończoności, po czym wycelował w Alastora wrzeszcząc:
- Enuma Elish
Niech się dzieje, będzie fajnie.

1. Łokieć w Ethrana
2. Szatańska Pożoga
3. Enuma Elish w Moody'ego

Śmierciożercy
Huncwot
Huncwot

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyCzw 06 Wrz 2018, 17:59

The member 'Gilgamesh von Grossherzog' has done the following action : Dices roll


'k6' : 3, 2, 4
Castiel Horn
Castiel Horn

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyCzw 06 Wrz 2018, 22:50

Nim Rosier Senior zszedł z mównicy u boku Castiela znikąd pojawiła się Alecto. Nie zauważył jej obecności dopóki doń nie podeszła i nie złożyła mu policzku całusa. Autentycznie oniemiały uniósł brwi i przyjrzał się bacznie dziewczynie. Prezentowała się wręcz majestatycznie, bardzo godnie i musiał przyznać, że wyglądała olśniewająco. Mimowolnie kącik jego ust drgnął ku górze, gdy czuł przy skórze ciepłe łaskotanie po kontakcie z ustami Al. Nie musiało go z nią łączyć nic głębszego, by taki drobny i poufały gest miał nie dostarczać mu przyjemności. Zajrzał w błękitne oczy i zdziwił się sam sobie, gdy się krótko uśmiechnął. Nachylił się ku niej i szepnął do ucha:
- Wyglądasz zjawiskowo. - dwa szybkie słowa i powrócił do swej wyprostowanej postawy. Mimowolnie spoglądał na Al zastanawiając się czemu właściwie nie ubierała się w taki sposób kiedy byli jeszcze parą. Być może przez to, że nie pokazywali się razem na pogrzebach. To pewnie musi mieć z tym jakiś związek. Nim udało się mu nawiązać z nią dłuższy dialog, rozpoczęła się seria nużących przemów. To dla Castiela było niezwykłą katorgą. Jęknął po cichu i cierpiał w milczeniu, próbując wytrzymać czas podczas którego psychopatyczne twarze wychwalały zmarłego. Zamiast koncentrować się na pustych słowach, Castiel zerkał kątem oka w kierunku Nessie. Nie mógł wykręcać głowy w aż tak bezczelny sposób, jednak jak mógł, tak próbował zobaczyć co też dziewczyna robi. Wciąż wlepiała się w Lupina, jakby był jej deską ratunku. Dlaczego usiadła tak daleko?
Nim zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie, został wezwany wraz z Miszą do dźwigania trumny. Wychodząc spomiędzy ław puścił oczko do Alecto okraszone dyskretnym półuśmiechem. Cieszył się, że przyszła. Łatwiej było mu znieść grobową atmosferę i ciągnące się nudne przemowy. Był pewien, że gdyby zechciał mógłby łatwo zaszyć się między nią, a Conusem i Miszą i oddać się drzemce. Stwierdził jednak, że Alecto prędzej ukręciłaby mu kark niż pozwoliła na taką swobodę na oczach zamożnej i szanowanej rodziny. Z posępną miną, idealnie pasującą do okoliczności, udźwignął trumnę na swoje ramię. Dzięki towarzystwu innych mężczyzn nie odczuł ciężaru w jakoś większym stopniu. Gdy pochód ruszył ku wyjściu Castiel próbował wyłapać wzrok Nessie. Choć u jego boku stała wcześniej Al, to myślami był tutaj, obok Krukonki po tym jak w wyobraźni transmutował Remusa Lupina w tchórzofretkę i wsadzał go w rajtuzy garbarza.
Następne wydarzenia potoczyły się szybko. Do kaplicy wparował jakiś mężczyzna o obłąkańczym wyrazie twarzy. Huk otwartych zaklęciem drzwi utrzymywał się w powietrzu jeszcze przez długi czas po fakcie. Castiel zerknął na Miszę idącego po drugiej stronie trumny. Posłał przyjacielowi pytające i nic nierozumiejące spojrzenie.
- Coś się szykuje... - szepnął do niego przez zaciśnięte zęby. Zastanawiał się jak długo będą musieli stać z trumną na ramionach. Niby było ich kilku mężczyzn jednakże nawet wtargnięcie jakiegoś faceta nie powinno przerwać pochodu. Dzięki podsłuchanym szeptom Castiel usłyszał nazwisko aurora. - To Moody, Misza. - mruknął do niego, a w jego głosie czaił się niepokój. Auror na pogrzebie nastolatka, pochodzącego z rodu zwolenników Czarnego Pana. To nie mogło skończyć się dobrze. Jego burzliwa przemowa i reakcja Rosiera Seniora potwierdziły przeczucia Horna. Nim mógł odpowiednio zareagować inni mężczyźni, którzy również dźwigali trumnę odsunęli się... siłą rzeczy musieli postawić ją na ziemi, na samym środku trasy. Nawet dla Castiela, osoby ignorującej konwenanse, takie zachowanie było co najmniej niesmaczne. Jednym uchem słuchał jak Moody przyznaje się do zamordowania Evana, bo widział doskonale pojawiające się w dłoniach zebranych różdżki. To był moment na reakcję. Castiel nie pozostawał w tyle, pomiędzy jego palcami pojawiła się broń, błyskawicznie wyciągnięta z kieszeni spodni. Nie mógł uwierzyć własnym oczom - oni, ci pseudo dorośli ludzie naprawdę chcieli rzucać zaklęciami podczas pogrzebu. Chłopak wzdrygnął się od zimnego dreszczu strachu pomieszanego z niepokojem. Wolał trzymać się z daleka od konfliktu między Śmierciożercami a... Zakonem Feniksa. Kaplica zaczęła roić się od ludzi odzianych w aurorskie szaty. Moody pomstował, pojawiły się pierwsze świszczące zaklęcia. Słyszał w tle szaleńczy i mrożący krew w żyłach śmiech Beatrixe Lestrange... Cofnął się w kierunku Miszy i położył mu rękę na ramieniu.
- Zgarnij Conusa i Al. Idę po Ness. Wycof... - nie dokończył cichego instruowania dotyczącego natychmiastowej ewakuacji, bo nagle usłyszał inkantację zaklęcia niewybaczalnego - Avady Kedavry. Nigdy nie podejrzewał, że będzie świadkiem takiego wydarzenia. Na jego oczach zabójczo zielone zaklęcia trafiło wprost w klatkę piersiową dorosłego i wyszkolonego mężczyzny. Z szeroko otwartymi oczami patrzył jak ciało aurora padło martwe na podłogę. Moody leżał tuż obok, Rosier Senior trochę dalej obok swojej różdżki. Zaklęcia zaczęły śmigać jak szalone. Castiel spiął się w sobie, zaczerpnął tchu i cholernie mocno ścisnął ramię Miszy. - Biegiem! - zawołał posyłając mu intensywne spojrzenie. Muszą zabrać stąd "swoich" i spieprzać póki jeszcze mogą. Skoro w grę wchodziły zaklęcia niewybaczalne, to teraz życie każdego w kaplicy było postawione w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jednym susem przeskoczył trumnę i chyląc się w pół manewrował pod śmigającymi w powietrzu zaklęciami. Dobrnął do Nessie rad, że wcześniej Misza ją mu wskazał. Stanął tuż naprzeciwko niej, całkiem blisko, tak, że poczuł zapach jej perfum. Był trochę pobladły, śmiertelnie poważny, ale w pełni świadomy tego co się dzieje. Miał szeroko otwarte oczy, usta zaciśnięte. Ignorując całkowicie Lupina, wyciągnął rękę do dziewczyny.
- Musimy... - nie odpowiedział "co musimy" bowiem poczuł na sobie bardzo, ale to bardzo lodowate spojrzenie, które zmroziło go aż do szpiku kości. Kątem oka ujrzał ruch z lewej strony- ktoś się zbliżał w ich kierunku. Castiel odwrócił się tam z wyciągniętą przed siebie różdżką, jednocześnie przesłaniając plecami Ness. Pchnął ją w tył, aby się zaczęła wycofywać ku wyjściu. Uniósł wysoko brodę i próbował przypomnieć sobie skąd zna twarz czarodzieja o zimnych i pozbawionych emocji oczach.

Zakon Feniksa
Walka z Danielem Blaise'm. Walka umówiona, kontrolowana bez użycia kostek, rzecz jasna za zgodą MG. Uszczerbki na zdrowiu również zostały ustalone.

Regulus Black
Regulus Black

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyPią 07 Wrz 2018, 13:52

Kto by pomyślał, że nudny i powolny pogrzeb, może w ciągu kilku sekund zmienić w pole walki. Regulus wpatrywał się jak sparaliżowany w sylwetkę Moody'ego, który przeszedł tuż koło niego. Jego przemowa, zupełnie nie związana z kondolencjami wzburzyła wiele osób. Prowodyrem do rzucania zaklęć był sam ojciec Evans, ale Reg widział już z daleka, jak Bella z mężem i jego bratem aż się trzęsą, by do nich dołączyć. I to zrobią.
Jeden ze starych znajomych ojca położył rękę na ramieniu młodego Blacka. Stał wraz z paroma osobami, chcąc wyjść z kaplicy. Regulus wstał, ale dobrze wiedział, że oni nie uciekają. Oni wszyscy mieli za dużo do stracenia, ujawniając się jako Śmierciożercy. Kiedy Zakon Feniksa wpadł do kaplicy, on wraz z grupą pobratymców wybiegł z kaplicy. Deportował się dzięki teleportacji łączonej.

Nie minęły dwie minuty, kiedy do walczących dołączyła spora grupa zamaskowanych osób w czarnych szatach. W tym - Regulus. Wskoczył między powalone ławki, ciskając zaklęciami w osoby, które nie znał. Nie, żadnej nie chciał zabić. Nie chciał zostać rozpoznany. Aż na jego drodze zjawiła się ona. Piękność w blond lokach.
Alecto.
Widział ją kątem oka i liczył na razie na to, że ona pierwsza go zauważy i rzuci czar. Nie chciał jej atakować. Nie miał do tego serca... tylko... czy on miał jeszcze serce?


Śmierciozercy. Walka ustawiona z Alecto.
Vincent Pride
Vincent Pride

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyPią 07 Wrz 2018, 14:23

Pojawienie się Grossherzoga, który najwyraźniej zaciągnął do łóżka samą śmierć, by tylko mu pozwoliła wrócić do życia - to miał być tylko prolog, skromna przystawka na tym fantastycznym przyjęciu. Już niedługo Vincent miał się zacząć zastanawiać czy przypadkiem fortuna nie postanowiła wyprawić mu przyjęcia urodzinowego. Niezbyt w terminie, co prawda, ale kto by się tam przejmował, gdy stos prezentów piętrzy się pod sam sufit. A propos sufitu - gdy wybrani uczniowie gromadzili się po bokach trumny, by odbyć ze martwym Ślizgonem ostatni spacer, on postanowił zmienić swój punkt obserwacyjny. Prześlizgując się swym niematerialnym jestestwem przez zapewne lodowaty kamień ścian kaplicy w końcu znalazł doborową lokację. Płaskorzeźba wyglądającego na mocno uduchowionego jegomościa stała się jego kompanem. Dzięki swej na wpół przezroczystej formie o mało wyrazistych kolorach dla mniej wprawnych obserwatorów wydawał się po prostu takim samym kamiennym dodatkiem, szczególnie w tak ubogim oświetleniu. Szybko okazało się, że nikt nie będzie miał zbyt wiele czasu na rozglądanie się w poszukiwaniu poltergeista, gdyż ceremonię postanowił zakłócić nie kto inny jak Moody. Pride słyszał o nim to i owo w końcu dobrze jest posiadać jakiekolwiek informacje na temat...każdego w zasadzie. Aurorzy podlegający pod Ministerstwo Magii na Wyspach wcześniej niekoniecznie leżeli w sferze jego większych zainteresowań, jednakże odkąd był uwięziony na tym wąskim obrębie ich jurysdykcji...cóż, nie miał wyboru.
Brak dyrektora szkoły był zbawienny dla przebiegu tegoż niecodziennego spotkania. No proszę, więc pierwszy prezent od nie-życia tak naprawdę dał mu sam Moody, jakże wspaniale! Na całe szczęście dla Vincenta chaos rozpętał się bardzo szybko, bo już przy pierwszym zaklęciu uśmiercającym, które wyszło z różdżki Bellatrix w tym niewielkim budynku dało się słyszeć szczery, niesamowicie radosny śmiech, który nadawał całej scenerii abstrakcji. Jak to dobrze, że poza jego najbliższymi znajomymi nikt nie miał zbytniej możliwości rozpoznać kto też ma aż taką radość z rozpętującego się w zatrważającym tempie chaosu. Kiedy tylko zobaczył pierwsze płomienie Szatańskiej Pożogi zleciał ze swojego punktu obserwacyjnego.
- Bardzo ładny plan, spalić wszystkich na raz. Ależ ty mi radość sprawiasz. - rzucił radośnie, przelatując tuż przy Grossherzogu, nie licząc jednak, że ten go usłyszy w tak hałaśliwym miejscu. Szybko ocenił, że w sumie była realna szansa, że jak zaklęcie kogoś nie spali to zadusi się dymem, którego będzie przybywać w zastraszającym tempie, patrząc na to jak ochoczo ogień trawił drewniane ławy kaplicy. On sam jednak postanowił trochę poprzeszkadzać. Na wszystkich frontach, teraz już nic go nie wiązało, Mroczny Znak nie drażnił nakazując posłuszeństwo, a chaos pozwalał ledwo widocznemu duchowi na skuteczne ukrywanie swojej obecności. Od czego by tu zacząć, zobaczmy. Ach, no tak. Ten dziwny Puchon, który chyba się zgubił pomiędzy Smierciożercami i nie bardzo wie co ze sobą zrobić w tym wielkim świecie wyglądał na idealny pierwszy cel. Skupił się wystarczająco, by unieść w obu dłoniach powoli zbierający się gorący popiół, piach i kurz z podłogi, po czym rzucił mu prosto w oczy. Tylko tyle i aż tyle. Zdolność lotu znacznie ułatwiała poruszanie się wśród tylu walczących osób, a on preferował albo trzymanie się blisko gruntu, albo pod sufitem. O tak, z góry ten mały obrazek wyglądał pięknie. Musiał tylko pamiętać, by nie naprzykrzać się osobom, które planowali z Marcusem zwerbować do braterskiej inicjatywy, głupio byłoby tak stracić potencjalnych sojuszników przez odrobinę dobrej zabawy.
Następny w takim razie na liście pojawił się Moody. Postanowił zastosować tę samą sztuczkę, tym razem jednak zbierając więcej żaru. Poparzenia mogły być przecież takie zabawne w połączeniu z chwilowym zaburzeniem zdolności obserwacji otoczenia i przeciwników. Przez kilka osób po drodze po prostu przeniknął, wywołując zapewne przeszywające uczucie chłodu, szczególnie w tak gorącej atmosferze. Gdyby ktoś jakimś sposobem dostrzegł go wśród tego całego chaosu to jego stosunkowo drobna postura odziana w czerń, skomponowana z dziecięcym wręcz, szerokim uśmiechem i szczerą radością sprawiały upiorne wrażenie. Był wniebowzięty, choć patrząc na scenerię to dziwne określenia w miejscu przypominającym skondensowane piekło. Ważne jednak, że od czasu przebudzenia jako duch nie odczuwał jeszcze takiej radości tak teraz. Kumulowała się w nim, wypełniała całe jestestwo, zupełnie jakby gorąca krew na powrót zaczynała krążyć w niematerialnych żyłach. Miał wrażenie, że zaraz go ta euforia przepełni, dlatego też śmiał się i śmiał, rzucając popiołem i rozpraszając walczących po obu stronach barykady. Ależ było wspaniale! Nim się obejrzał faktycznie go ta radość przepełniła. Ze środka jego ciała nagle wystrzeliła wiązka światła, która wyglądała aż zbyt znajomo. Zaklęcie. Nie wiedział jednak jakie, gdyż czar sprawnie zniknął w fali ognia, lecąc zapewne w swój cel. Pride pamiętał takie wiązki wydobywające się ze środka jego niematerialnego ciała, mniej więcej na wysokości splotu słonecznego. Gdy wpadł w szał po zorientowaniu się w swej martwej sytuacji takie ekscesy były częste. Miał też możliwość zorientowania się, że magia opuszczająca tak gwałtownie jego skromną osobę nie jest w żaden sposób kierowana przez poltergeista - równie chaotyczna co on sam, mogła przybrać formę dowolnego czaru i trafić w dowolny cel. To jeszcze bardziej podniosło poziom ekscytacji ducha, który poleciał za wiązką światła, chcąc dowiedzieć się czy coś ciekawego z tego wyniknie.

Chaos
Daniel Blais
Daniel Blais

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptySob 08 Wrz 2018, 12:38

Wyjście Ethrana na środek wywołało wśród zgromadzonych w kapliczce ludzi niemałe zdziwienie, zresztą Daniel pod tym względem nie odstawał od reszty, śląc mu lodowate spojrzenie. Jeśli dobrze kojarzył, przemawiający chłopak był Puchonem, w dodatku półkrwi, z Rosierem więc miał na pewno jeszcze mniej wspólnego niż, dajmy na to Anderson lub tej brunetki, która przyszła z Lupinem, chyba że był masochistą i nad wyraz dobrze wspominał spędzone z Evanem chwile. Ogólnie niezadowolenie z przemowy ucznia poprawiło Blaisowi humor, niektórzy wyglądali tak jakby lada moment mieli chwycić za różdżkę i cisnąć w niego śmiercionośne, a przynajmniej solidnie raniące zaklęcie, a napięcie, które powstało rozładował dopiero Dumbledore. Przemowa dyrektora szkoły była krótka i wydawała się być szczera, właściwie podobała mu się bardziej niż słowa Rosiera seniora, w jakiś sposób była pozbawiona fałszu i przepełniona uczuciami. Najważniejsze było jednak co innego – dyrektor przemawiał jako ostatni i cała ta szopka coraz żwawiej zbliżała się ku końcowi. Czuł z tego powodu ulgę, miał ochotę wrócić do Upswinga, zgarniając ze sobą chłopaków i w spokoju napić się wina na zapleczu. W uszy uderzył go głośny, przejmujący dźwięk organów, wywołując na jego ciele gęsią skórkę skrytą pod warstwami odzieży. Orszak z uczniami Hogwartu na czele prezentował się dumnie, po raz pierwszy od rozpoczęcia tej uroczystości poczuł, że to co tu robią jest prawdziwe i nieodwracalne. W momencie kiedy Ślizgoni złapali trumnę całe to wydarzenie ze spotkania towarzyskiego przerodziło się w najprawdziwszy pogrzeb i nawet w Danielu zrodziło się coś na kształt smutku. Nie na długo.
Drzwi otwarły się na całą szerokość, chłód wdarł się do środka, a wraz z nim w kapliczce znalazł się Alastor Moody, nieubłaganie zmierzając w stronę mównicy. Daniel spiął mięśnie i wiedziony złym przeczuciem, dyskretnie wyciągnął z kieszeni różdżkę. Znał Alastora, wszyscy w Ministerstwie go znali. Znakomity auror, zresztą nie bez powodu obejmujący stanowisko szefa, ale przede wszystkim szaleniec. Nie raz i nie dwa słyszał pogłoski, że na kilku misjach zbyt mocno uderzył w coś głową i straty są nieodwracalne. Nie wiedział na ile była to prawda, ale bez względu na przyczynę zdrowie psychiczne aurora w istocie było w wątpliwym stanie. Każdy kto nie słyszał wcześniej o Moodym, teraz przekonał się na własne oczy i uszy. Kilka obrzydliwych, wzbudzających wściekłość wśród znacznej większości żałobników - słów później wszystko potoczyło się w tempie, które ze względu na istotę wydarzeń było wręcz niemożliwe do pełnego zrozumienia. Dyskretnie ściskana w palcach różdżka nagrzała się nieco, oddając emocje, które go wypełniły. Złość i zniesmaczenie walczyły w nim o pierwsze miejsce, nawet jeśli od samego początku nie był w pełni zainteresowany tym wydarzeniem i nie przejmował się aż tak śmiercią dawnego kolegi, teraz się w nim zagotowało. Wiele czystokrwistych rodów przez osoby pokroju Alastora były brane za najgorsze zło, a przekonanie to wynikało głównie ze względu na poglądy odnośnie do czystości krwi. Mimo to żadna z tych złych do szpiku kości osób, nawet Bellatrix Lestrange, nie zbezcześciła pamięci zmarłego, próbując ignorować osoby, które przyszły na pogrzeb mimo że nie były na nim mile widziane. Swoją głupotą auror sprowokował Rosiera seniora do wyciągnięcia różdżki, co poskutkowało śmiercią jego podopiecznego. To Moody był winien śmierci młodego aurora i każdej kolejnej, która być może będzie miała dziś miejsce. Kilka sekund po rozbłysku zielonego światła powietrze przeszyły pierwsze zaklęcia, a Daniel poczuł pewność, jakiej nie doznał nigdy wcześniej – pierwszy raz w życiu poczuł, że szczerze nienawidzi strony, po której opowiadał się Moody, pierwszy raz utożsamił się ze Śmierciożercami.
Krzyk, huk odstawianej trumny, chaos. Część mieszkańców teleportowała się w pośpiechu, podczas gdy on stał wyprostowany, przyglądając się bałaganowi, który na jego oczach wzrastał do niewiarygodnych rozmiarów. W powietrzu uniósł się zapach dymu, Blais uniósł brew kiedy zobaczył szatańską pożogę szalejącą we wnętrzu kapliczki. Nie miał zielonego pojęcia kto ją rzucił, ale lepiej by nad nią panował, inaczej może stwarzać większe niebezpieczeństwo niż świszczące w powietrzu zaklęcia. Nie tylko Śmierciożercy i aurorzy rzucili się do walki, część uczniów również chwyciła za różdżki, by rzucać zaklęcia w wybrane przez siebie osoby. To wyrwało go z chwilowego osłupienia, rozpiął guziki płaszcza by nie krępował jego ruchów i rozejrzał się energicznie, chcąc zorientować się w sytuacji. Przede wszystkim pomyślał o Alecto, ale dziewczyny nie było już tam, gdzie spodziewał się ją znaleźć, a dym i pył unoszący się w powietrzu ograniczały widoczność na tyle, że nie potrafił odnaleźć jej w ruchomym tłumie. Ruszył przez kapliczkę, ciskając kilka drętwot w napotkanych na swojej drodze aurorów i innych przeciwników Śmierciożerców. Może Carrow już się teleportowała, może była już bezpieczna? Chciał w to wierzyć, bowiem co innego pochłonęło całą jego uwagę. Horn. Bez swoich koleżków przy boku, właściwie zupełnie sam, nie licząc tej Krukonki, która wyglądała tak jakby miała prędzej uciec niż w jakikolwiek sposób przerwać Danielowi jego słodką zemstę na Ślizgonie. A może zemsta to nie było najlepsze słowo? W gruncie rzeczy chłopak nic złego mu nie zrobił, po prostu w bardzo szybki i prosty sposób stał się obiektem jego gniewu i lodowatej nienawiści, a teraz nadarzyła się idealna okazja by dać tym emocjom upust. Wypełniająca go magia zdawała się rwać w stronę walki, napędzała go, skłaniając do stawiania kolejnych kroków w jego stronę. Wbił w niego lodowate spojrzenie zielonych oczu, a wargi wygięły się w pogardliwym uśmiechu kiedy Castiel odwrócił się do niego przodem. Bał się go? Ciężko powiedzieć. Ewidentnie zasłaniał przed nim tę dziewczynę, może więc czuł odrobinę strachu? Daniel nie czuł prawie nic. Jego wnętrze w większości wypełniało przejmujące zimno, myśli były klarowne, skupione wyłącznie na potrzebie ataku, paląca nienawiść spowodowana przez zazdrość rozgrzewała jedyny, jak by się mogło zdawać, ciepły, a jednocześnie paradoksalnie najzimniejszy organ jego ciała – serce. Uniósł rękę, w której ściskał różdżkę rozgrzaną tak, że z jej końcówki leniwie wydobywała się strużka pary. W stronę chłopaka śmignął expelliarmus, następnie protego rzucone na wypadek ewentualnego ataku z jego strony, czego zresztą zaraz sobie pogratulował, bowiem na wyczarowanej przez siebie tarczy z iskrami rozprysnęło się zaklęcie. Głęboka zmarszczka pojawiła się między czarnymi brwiami, rzucił w jego stronę Sectumsemprę, która najwyraźniej trafiła, przelewając pierwszą podczas tego pojedynku krew. Coś jednak poszło nie do końca tak jak planował, zaklęcie nie wyszło tak jak chciał albo jego efekt był inny, niż zapamiętał, nacięcia były bowiem płytkie i właściwie nie stwarzały dla Ślizgona żadnego zagrożenia.
Milczał przez cały ten czas. Było w tym coś pięknego, w tym cichym pojedynku przerywanym jedynie świstem ciskanych w siebie wiązek energii. Chaos, który ich otaczał przestał istnieć, świat ograniczył do tej dwójki, chłodno patrzącej sobie w oczy.

Strona Śmierciożerców
Walka z Castielem Hornem, w całości zaplanowana, bez kostek, za zgodą MG.
Remus Lupin
Remus Lupin

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyNie 09 Wrz 2018, 05:18

Krzyk.
Niosący się echem dźwięk dotarł do uszu Lupina, rozdzierając widziane przed chwilą obrazy na strzępy. Jeszcze przed chwilą szedł pod rękę z Nessy, przedzierając się przez strugi deszczu w nie do końca żałobnej atmosferze, a teraz widział jak śmierć dwoiła się i troiła w oczach i sercach zgromadzonych w kaplicy czarodziejów. To pozostawiało w psychice ślady, które wyjdą na jaw, o ile nie padnie ofiarą wojny, w której nie do końca chciał brać udział. Ale nie miał czasu o tym myśleć.
Nie teraz.
To nie jest czas i miejsce dla ciebie i twoich niewiele wartych rozmyślań, Remusie.
Nie wierzył w takie brednie jak czystość krwi. Wierzył w dobro i miłość, brak nienawiści, okazanej przed chwilą aż w nadmiarze. Z obu stron barykady. W obliczu tego jak miałby narazić na cokolwiek Temple? Postrzegał ją jako osobę silną, mogącą iść przez życie z podniesioną głową, gotową na wszystko, ale gdyby miałoby się coś stać... nie zawahałby się ochronić jej, nawet gdyby cena za to była niewyobrażalnie wysoka. Z tego powodu gdyby jakiekolwiek zaklęcie miało uderzyć w krukonkę, Lupin zasłoni ją własnym ciałem. Kościste palce wilkołaka zacisnęły się na jej delikatnej dłoni już w chwili, kiedy atmosfera w pomieszczeniu dopiero zaczynała gęstnieć, jakby chciał dodać zarówno sobie jak i dziewczynie odwagi na to, co miało za chwilę nadejść.
Wolałby wrócić myślami do świąt. Tak! Do radosnych, spędzonych wspólnie świąt. Do jemioły zawieszonej nad głową i ciepła bijącego z dusz otaczających go osób. Wolałby już zawsze kojarzyć ją z narzekaniem na historię goblińskich wojen, niż kiedy była zmuszona do oglądania przemówienia, które pobudzało świadomość do myślenia i zaszczepiała w ciele to małe, ale wciąż przerażające ziarnko paniki. Nikt nie powinien być zmuszany do dokonywania takich wyborów.
- Uciekajmy - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, jakby odezwanie się zbyt głośno miało cokolwiek zmienić. Dało się jednak słyszeć w tym jednym, krótkim, cichym słowie zdecydowanie. Martwe ciało opadające na ziemię nie zagotowało w nim krwi, a przynajmniej nie tak mocno jak kiedyś podejrzewał, kiedy rozważał scenariusze ze śmiercią w roli głównej. Może to ta Gryfońska odwaga dodawała mu sił, a może przyjaźń nie pozwoliła na to, aby nogi odmówiły mu posłuszeństwa, a ciało zamarło w bezruchu. To była tylko i aż wieczne spóźniająca się Nessy Temple, którą chciał wyprowadzić stąd bez szwanku. Możliwe, że poszłoby mu szybciej, gdyby w całą tą sprawę nie wtrącił się Castiel. Remus nie skomentował zignorowania go. Nie odezwał się słowem, jednak nie darował sobie okazania zmartwionym wyrazem twarzy lekkiej irytacji, kiedy Ślizgon pchnął jego towarzyszkę za swoje plecy. Gdyby się nie pojawił, mogliby być już poza kaplicą. Z drugiej strony, mogliby być też martwi. Los lubił drwić sobie z uciekinierów.
- Nessy - rzucił w jej stronę, wciąż gotowy do wydostania się stąd. Miał zamiar zapewnić jej przy tym bezpieczeństwo, dlatego trzymał w pogotowiu przygotowaną, chociaż nie trzymaną na szczególnym widoku różdżkę. Czekał jedynie na to, aby ruszyła się z miejsca i podążyła w bezpieczne miejsce razem z nim. - Zanim będzie za późno.

Ucieczka.
Nessy Temple
Nessy Temple

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyNie 09 Wrz 2018, 09:42

Bledsza niż zazwyczaj Nessy wspierała się na ramieniu Remusa. Och jak ona była wdzięczna wszystkim świętym, Opaczności i całemu temu niebieskiemu grajdołkowi, tam na górze, musieli ją tam chociaż trochę lubić, skoro zesłali jej pod nogi Gryfona, który został jej opoką w tym ciężkim, deszczowym dniu. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co by się z nią wydarzyło, gdyby była tu sama, gdyby ktoś nagle zabrał jej to silne ramie i zostawił na pastwę okrutnego losu. Nie świadoma na ile znowu udaje, a na ile, przytłaczała ją atmosfera tego miejsca, czy dusząca aura wisząca w powietrzu, Nessy wydawała się równie krucha i bezradna jak na łączonej lekcji. Z wdzięcznością przyjęła więc fakt, że tajemniczy jegomość, nie wybrał jej do noszenia wieńca, prawdopodobnie wystraszyła go trupia cera i obecność Remusa, który zmierzył go nieprzychylnym wzrokiem, kiedy tylko pojawił się w ich okolicy.
Nessy miała dość całej otaczającej jej farsy. Dość udawania żałoby za człowiekiem, którego nie znała, wyniosłych słów, nauczycieli, którzy w obłudzie, mówili to, co powiedzieć było trzeba, zamiast tego, co było prawdą. Unosząca się w powietrzu obłuda i hipokryzja, której wyjątkowo nie była jedynym źródłem, jedynie pogarszała całą sytuację. Całokształtu nie polepszał, również widok migdalących się ze sobą Carrow i Horna, na których widok, w jej trzewiach zaczął budzić się prawdziwy potwór. Irracjonalna zazdrość, prawie kazała jej do nich podejść i huknąć, by skończyli wymieniać się śliną w tak dostojnym miejscu. Nie było to powodowane głębokimi uczuciami, a zwykłą zazdrością, od kiedy Temple była świadoma uczuć Horna, tym bardziej zdawało jej się, że posiada nad nim jakąś władzę, że jest jedną z jej zabaweczek i żadna tleniona Carrow, nie powinna kłaść na nim swoich arystokratycznych rączek.
Nie mówi jednak nic, jedynie mocniej przylegając do Gryfona i przenosząc spojrzenie na plecy Resy, której trafił się smutny obowiązek niesienia kwiatów, przynajmniej sukienka, która nałożyła, sprawiała, że wyglądała jak tysiąc galeonów.
Kiedy na scenę wyszedł ojciec Rosiera, Nessy na krótką chwilę wstrzymała oddech. Słowa wydobywające się z jego pozbawionej emocji twarzy były tak zimne i puste, jakby sam nieboszczyk przemawiał do nich zza grobu. Czując, że sama potrafi wykrzesać w sobie więcej ciepłych emocji, dla człowieka, który prawdopodobnie był mordercą, czuje się coraz bardziej nieswojo.
W momencie, w którym do kaplicy wkracza auror, ciszę i gęstą atmosferę pomieszczenia da się już prawie kroić nożem. Błagając w duszy, by nie wydarzyło się już nic niepokojącego, Temple nie spodziewa się jeszcz, że to dopiero początek. Krzyk mężczyzny rozdziera pomieszczenie, a ona ma wrażenie, że cały tlen nagle ucieka, a ona zostaje w próżni, z echem słów szumiących w jej głowie. Jeszcze bledsza o ile to w ogóle jeszcze jest możliwe, opada na chłopaka, zmuszając go do przejęcia jej ciężaru. Och po cóż ona w ogóle tu przyszła, co ją do tego podkusiło.
Nie udaje jej się znaleźć na to odpowiedzi, nawet nie ma na to czasu, kiedy w pomieszczeniu wybucha piekło. Ludzie zaczynają krzyczeć, uciekać z wnętrza, powietrze zaczyna syczeć od wybuchających zaklęć, a ona w końcu wie, jak naprawdę wygląda piekło.
Walcząc z ogromną chęcią zemdlenia lub ucieczki, czuje jak ktoś wyrywa ją od bezpiecznego remusowego ramienia i zaczyna nią potrząsać, zmuszając ją do tego, by zaczęła żyć, by obudziła się z tego cholernego transu. Zdezorientowana i przerażona spogląda w oczy Horna, a jego niepokój zaczyna się jej udzielać, tak że nawet nie ma siły zapytać, dlaczego porzucił dziewczynę na rzecz "koleżanki"? Jedyne co może to patrzeć się niepewnie w jego szare oczy i wierzyć, że ją uratuje, zawsze to robił, dlaczego więc teraz miałoby być inaczej? Bo już nie było Nessy i Casa, była Temple i ten głupek Horn, który nagle nie wiadomo dlaczego obraca się do niej tyłem i staje między nią, a kimś, kogo w tej chwili nie jest w stanie dostrzec.
Agnes pragnie krzyknąć, wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, chce wiedzieć, że jeszcze żyje, oddycha, ale nie może. Emocje zaciskają się na jej strunach głosowych, sprawiając, że kiedy otwiera usta, słychać jedynie cichy szelest oddechu.
Potem zapada cisza, jak za kurtyną z wody widzi rozbłyski światła, ale jej już tam nie ma. Na wpół wleczona na pół ciągnięta przez Gryfona opuszcza miejsce jatki. Ciągle mając przed oczami, poważną, ale i pełną niepokoju twarz Ślizgona. Nawet nie zauważa, kiedy w biegu, po policzkach zaczynają jej płynąć łzy. Głupi Cas, oj głupi Cas.

ucieczka, zt 2 (Remus i Nessy)
Anonim
Anonim

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyNie 09 Wrz 2018, 12:52

Zaczęło się.
Poczuł to w chwili, gdy Mroczny Znak na jego lewym przedramieniu zaczął palić żywym ogniem nawołując, by ruszył do walki. Wiecznie stał w cieniu, nigdy nie ściągał wielkiego, czarnego kaptura z materiałowego płaszcza Śmierciożerców, wyglądał bardziej jak postać żywcem wyjęta z mrocznego kryminału, niż chłopak w wieku dwudziestu lat. Jeśli chodziło o wygląd: czarne jak węgiel włosy opadały mu na czoło i powieki sprawiając, że wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo. Czasem gdy wychylił się z cienia można było zauważyć jego dłonie pokryte mrocznymi tatuażami składającymi się z motywów śmierci i czaszek. Niekiedy można było dostrzec, że tatuaże biegną nawet po jego szyi. Gdy podnosił na kogoś czarne jak noc oczy nie biło od niego niczym jak tylko chłodem. Jego imię budziło strach tak samo jak jego mroczna sylwetka. Nie bez przyczyny nosił imię jednego z upadłych archaniołów, który zdradził niebo i stał się demonem śmierci. Azrael. Należał do oddziału Czarnego Pana, który dziś miał stanąć do walki w jego imieniu, był jego szpiegiem i dobrym towarzyszem broni pozostałych Śmierciożerców. Teraz na twarz przyodział maskę, skryty pod nią stawał się bezimienny jak pozostali, ślepo podążając za rządzą przelania ludzkiej posoki. Teleportował się wprost w środek całego zmieszania, jednakże nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Stał w bezruchu z zarzuconym na głowie kapturem. Milczał. Czekał.
W kaplicy było głośno i tłoczno. Dookoła biegali skoncentrowani czarodzieje z różdżkami w gotowości, zewsząd słychać było odgłosy krzyków, nawoływań, rozkazów i zaklęć. Gdzieś ktoś rzucił zaklęcie Szatańskiej Pożogi, piekielnie niebezpieczniej, czarnomaginczej formuły. Płomienie, które zdawały się ogarniać swoim zasięgiem całe pomieszczenie wydawały się być żywymi istotami obdarzonymi zmysłem orientacji, ogarniętymi żądzą mordu. Przybierały kształty węży, smoków i chimer, i niszczyły wszystko, co stanęło im na drodze. Uśmiechnął się szeroko, rozglądając wokół. Wtedy ją dojrzał, stała sama pozbawiona ochrony, jakby niepewnie trzymając w dłoni różdżkę. Mocniej chwycił swoją, jakby lewitując znalazł się tuż za nią, przykładając jej drewniany patyk do skroni. Lubił tą chwilę, napawał się momentami w których osoba którą obrał sobie za cel stawała się bezbronną istotą. On panował nad jej kruchym, ulotnym życiem.
-Bu! – powiedział, z jego gardła wydobył się przeraźliwy, zachrypnięty śmiech, niczym obłąkanego szaleńca, który za nic ma prawa świata.





WALKA Z RESĄ - decyzja należy do Usera
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyNie 09 Wrz 2018, 16:59


Po życiu zawsze przychodzi śmierć, to jedyna pewna rzecz przypisana każdemu z nas wraz z dniem narodzin. Ma swoje miejsce, ma swój czas. Zdarza się, że zjawia się nieoczekiwanie, bywa też, że uprzedza nas od dawana, zapowiedziana przez nieuleczalne choroby czy pogłębiającą się depresję. Czasem idąc po nad musi odczekać długie lata pokonując niewielkie kroki, innym razem wystarczy tylko jeden konkretny by nad dopadła, ale prędzej czy później upomni się o każdego z nas. Mówią, że śmierć jest sprawiedliwa… to kłamstwo, nie jest nawet w najmniejszym stopniu. Ktoś kto wymyślił to stare powiedzenie nie miał najmniejszego pojęcia o czym mówi. Wiek, status, majątek, umiejętności, charakter, serce i dusza. W obliczu końca to wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. W swoim czasie śmierć przychodzi po każdego i zdecydowanie zbyt często po tych, którzy na nią nie zasłużyli. Świat wciąż pamięta o zbyt wielu niewinnych istotach, które musiały odejść wcześniej kosztem wielu złych dusz karmiących się cierpieniem innych, aż po dzień dzisiejszy. Nie było, nie jest i nie będzie nigdy w tym nic sprawiedliwego. Więc jak pogodzić się ze śmiercią tych, których życie gaśnie zanim na dobre zdąży się rozpalić? Jak rozumieć śmierć tych wszystkich, którzy mają całe życie przed sobą, a odchodzą o całe życie za wcześnie? Może utrata tych istnień nie byłaby pozbawiona sensu, gdyby ktoś potrafił to zrozumieć. Może tak naprawdę to nie fakt śmierci przeraża najbardziej, a odwieczne pytanie, co dalej? Bo co się dzieje z człowiekiem kiedy umiera? Przecież świat wciąż istnieje, kończy się jedynie nasz własny.
Czy rodzimy się na nowo w innym wcieleniu nie pamiętając o poprzednim, a może zwyczajnie znikamy bezpowrotnie, jak pył? Trafiamy do lepszego świata spotykając innych, których kochaliśmy i pochowaliśmy za swojego życia, a może po prostu zasypiamy na zawsze? Może gdybyśmy znali odpowiedź na te pytania, może wtedy tak bardzo byśmy się tego nie bali, może wtedy byłoby nam lżej chować bliskich i godzić się z własnym końcem. Przecież zawsze gdy tracimy w naszym życiu kogoś ważnego, cząstka nas samych również umiera. To właśnie wtedy zaczynamy rozumieć jak wiele ważnych słów przemilczeliśmy, a jak wiele niepotrzebnych zostało wypowiedziane na głos. Zaczynamy żałować nieokazanych emocji, niewykorzystanych dni. To największy błąd ludzkości. Nie wojny, nie pogoń za pieniądzem, nie źli przywódcy państw, ale to, że nie potrafimy doceniać tego co mamy, póki tego nie stracimy. Kiedy sobie to uświadomimy jest już za późno, by naprawić popełnione błędy, a strata bliskiej osoby boli jeszcze bardziej. Jak więc poradzić sobie z rosnącym gniewem, narastającym bólem, z zalewającym rozgoryczeniem oraz obezwładniającą tęsknotą trawiącą nad po stracie ukochanych i bliskich? Czasem nie potrafimy się z tego pozbierać. Czasem coś w nas również umiera i już nigdy więcej nie zmartwychwstaje. Czasem żal i smutek jest zbyt głęboki.
Tego dnia wszechświat zdawał się biec znacznie wolniej niż zazwyczaj. Wskazówki zegara nie obracały się w takim morderczym tempie, z wolna poruszając się po tarczy. Cały świat wydawał się melancholijny, nostalgiczny. Klimat tego południa przenikał wszystko i wszystkich. Pochmurna, wręcz jesienna aura pogłębiała uczucia żalu i tęsknoty, dzień mglisty, deszczowy. Zachmurzone, ciężkie, czarne niebo zapowiadało nadchodzącą ulewę, której omen od kilku dni nawiedzał każdy skrawek nawet najbardziej zapomnianej części Wielkiej Brytanii. Zimny wiatr przenikał przez czarne płaszcze oraz ubrania, mierzwiąc włosy i przytępiając strapione myśli. Ciemnozielona trawa była mokra od porannego deszczu, którego nadchodzące fatum ciągle wisiało w ciężkim powietrzu. Wzgórze z setką szarych, marmurowych tablic oraz zapisanych na nich imion i dat, i kaplica pośrodku nagrobków, w której tego posępnego dnia zgromadziło kameralne grono żałobników. Kolor czarny był nieodłącznym elementem tej chwili... Czarne suknie, garnitury, płaszcze, parasole, nawet niebo zdawało się być czarne tego dnia.
Zajęła miejsce przy Castielu skutecznie ignorując obecność Daniela oraz Regulusa podczas dzisiejszej uroczystości. O ile ten pierwszy wywoływał w niej nadal mieszane uczucie, tak wizja stanięcia twarzą w twarz z Blackiem napawała ją strachem i wstydem. Nadal nie potrafiła sobie przypomnieć zdarzeń z przed minionych dwóch tygodni, kiedy to o poranku obudziła się prawie naga u jego boku. W odpowiedzi na słowa Horna, uśmiechnęła się nieznacznie, wiedząc jak nietaktownym gestem byłby szeroki uśmiech, który mimochodem cisnął się jej na usta. Niezdarnie pocierała swoje zziębnięte dłonie, co jakiś czas chowając je w kieszeniach swojego krótkiego płaszcza. Smutnym, wręcz przygaszonym wzrokiem śledziła apatyczne, pozbawione życia, niepewne ruchy niezwykle pięknej kobiety, gdzie drobna siateczka czarnego toczka przysłaniała jej pogrążoną w smutku twarz, próbując ukryć w jej bystrych, brązowych oczach ślady nieustannie napływających łez. Doskonale ją znała, wiedziała też, że była matką, która straciła swoje jedyne dziecko. Żona chowająca męża jest wdową, mąż wdowcem, dziecko, które straciło rodziców sierotą, ale jak nazwać rodziców, którzy stracą dziecko? Nawet najbogatsze w treści słowniki i książki nie przewidziały takiego określenia. To nie powinno się wydarzyć, nie tak powinno wyglądać życie, a już na pewno nie tak się kończyć. Żaden rodzic nie powinien doczekać śmierci swojego dziecka. Serce matki nie potrafi zabić ponownie po czymś takim i wiedziała, że jej serce już nigdy więcej nie zabije w tym samym rytmie. Nieopisany żal i smutek spowitej czernią kobiety udzielał się również jej. Na moment odwróciła głowę w bok przymykając przy tym piekące powieki, uparcie próbując nie dopuścić do urojenia chociażby jednej, najmniejszej łzy rozgoryczenia. Nie chciała być na tym pogrzebie. Miała świadomość, że tu nie pasowała. W końcu osoba, którą z takim żalem żegnali inni, nie była dla niej nikim ważnym. Smutek oraz nadchodzący płacz, który powoli trawił jej ciało wraz z duszą, zdawał się jej być czymś więcej niż nienaturalnym odruchem. Przecież nie miała z nim dobrych wspomnień, wspólnych fotografii wiszących na ścianie i ciekawych opowieści, które w przyszłości mogłaby opowiadać swoim wnukom. Nie chciała tu być, przyszła bo chcieli tego jej rodzice, a ona? Ponownie poddała się im, spełniając oczekiwania w nadziei że odkupy tym samym swoje winy.

Ze zgubnych myśli, które pochłaniały ją coraz bardziej oderwał ją dotyk męskiej dłoni na jej kruchym ramieniu. Instynktownie spojrzała obok siebie, na Castiela posyłający jej troskliwy, wręcz współczulny uśmiech. Spróbowała go odwzajemnić, choć oczy zaszkliły jej się mocniej niż przypuszczała. Słowa były zbędne i nikt tak naprawdę nie wiedział co można by było w takiej chwili powiedzieć. Już po chwili nie czuła ani ręki chłopaka na swoim ciele, ani jego obecności. Posłała ostatnie spojrzenie przyjacielowi, którego zadaniem było wyniesienie trumny wraz z ciałem Evana. Pogrążona we własnych myślach nawet nie spostrzegła uciekającego czasu, zadawał się być też głucha na przemowy nauczycieli, uczniów czy starszego Rosiera. Minuty leciały zwolna, jednak jej zdawały się upływać w zastraszającym tempie, a potem… potem wszystko potoczyło się tak szybko, że właściwie nie wiedziała przez chwilę gdzie się znajduje. Stała bezruchu, wpatrując się gdzieś w dal, nie potrafiła nazwać ani określić tego, co czuła w danej chwili. Było to jedno z najgorszych uczuć jakie doświadczyła w swoim życiu.
Otrzeźwienie przyszło wraz z duszącym powietrzem wdzierającym się do jej płuc, następnie poczuła niezwykłe ciepło, tak niepasujące do zimnych murów kapliczki, potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości z odmętów własnych myśli. Wokół niej szalały płomienie, a ona instynktownie trzymała w dłoni swoją różdżkę, nieświadoma tego, kiedy wyjęła ją spod płaszcza. Kolejnym co ujrzała był on. Odziany w czarne szaty sięgające do kostek, z kapturem założonym na głowę i maską przesłaniającą jego twarz, przez co stał się bezimienny. Z jakiegoś powodu pojawił się tuż przed nią, czuła jego spojrzenie na swoim ciele, które wywoływało ten nieprzyjemny dreszcz. Dlaczego ona? Przecież była Carrow! Pieprzona Carrow! Mimo tego, właśnie wybrał ją. Nie wiedziała jakie ma względem niej zamiary.
-DRĘTWOTA! – krzyknęła, z różdżki wystrzelił strumień czerwonego światła, jednak jej poczynania były nadaremne, zamaskowana postać zdarzyła wypowiedzieć zaklęcie obronne tym samym unikając jej ataku. Nie zamierzała uciekać, zamiast tego stanęła pewniej, uniosła głowę wyżej dając tym samym do zrozumienia, że się nie boi.




ZAKON FENIKSA, WALKA USTAWIONA Z REGULUSEM BLACKIEM
Lorcan A. Gillis
Lorcan A. Gillis

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 EmptyNie 09 Wrz 2018, 19:20

Nie do końca tak to miało wyglądać. Ale od początku. Choć dzień zaczął się paskudnie, bo od przypalonego jedzenia, to Lorcan nadal utrzymywał dobry humor. Kolejny dzień, kolejne śledztwo, które być może przyniesie więcej odpowiedzi niż pytań. A takich niestety było ostatnio coraz mniej. Nie mówiąc już o lawinowo wręcz rosnącej liczbie naruszeń, wykroczeń i poważnych przestępstw. Wprowadzało to dużo zamieszania i nerwowości do i tak już poddenerwowanych pracowników Ministerstwa Magii. Ale o to w tym wszystkim chodziło. O podkopanie morale. Wiadomym było że coś lub ktoś prędzej czy później wybuchnie. To oczekiwanie w niepewności do pewnego stopnia irytowało Lorcana. Była to pewna niewiadoma na którą nie miał zbytniego wpływu. A rzeczy niewiadome z reguły nie są niczym dobrym.
A propos niczego dobrego. Gillis musiał się spieszyć, albowiem odbywał się dziś w Hogsmeade pogrzeb jednego z uczniów Hogwartu. To znaczy byłego już ucznia, gdyż miano to powinien stracić w momencie przystąpienia do popleczników Czarnego Pana. Żal było patrzeć, jak mamieni nierealnymi wizjami młodzi czarodzieje zatracają się w podążaniu za kimś takim. Potęga, wpływ na własne życie, ideologia. Powodów było tak wiele jak wiele istnień zdeprawował Voldemort. Choć sam Lorcan wywodził się z domu dumnego Salazara Slytherina, to nigdy nie uważał by brudna krew, jak to nazywali śmierciożercy, mogła w czymkolwiek przeszkadzać. Szkoda że tak mało osób myślało podobnie.
Alastor wspominał mu o swoich zamiarach. Cóż, nie bez powodu ludzie nazywali go Szalonookim. Trudno nie nazwać szaleństwem jawnego prowokowania uzbrojonych i wyjątkowo groźnych czarnoksiężników zebranych w jednym ciasnym miejscu wraz z cywilami. Nie mówiąc już o tym że owi czarnoksiężnicy byli dosyć mocno wkurzeni śmiercią jednego z nich. Wprawdzie istniała możliwość że obecni na pogrzebie śmierciożercy się ujawnią, co znacznie ułatwiłoby ich schwytanie bądź wyeliminowanie. Niestety, istniała też możliwość iż wśród całego tego rozgardiaszu obecni przy tym uczniowie mogą ucierpieć. Gdyby owy plan został zaproponowany przez jakiegokolwiek innego aurora, Lorcan by w życiu go nie poparł. To znaczy teraz też go nie popierał, ale ufał Alastorowi na tyle by zgodzić się na pomoc w jego przeprowadzeniu. Obawiał się jedynie tego, co zastanie już po wszystkim.
Dotarł na miejsce chwilę po Moodym. Widział jak wchodzi, i odczekawszy około dwóch minut, również wkroczył na teren zabytkowej kaplicy. W momencie przekraczania progu, jego długi czarny płaszcz załopotał ostrzegawczo. Chwilę potem ujrzał to, czego najbardziej się obawiał. Chaos. To było odpowiednie słowo do opisu dziejących się tu rzeczy. Aurorzy walczący ze śmierciożercami, wplątani w to wszystko nauczyciele oraz uczniowie, nawet jakieś postronne osoby. Kątem oka zauważył leżącego na podłodze Alastora. Przeklął w myśli, wiedząc że ma mało czasu. -Uciekajcie stąd, już!- rzucił jeszcze w stronę kilku niezdecydowanych uczniów chowających się za najbliższym filarem. Ostatnie czego teraz potrzebował to dodatkowe osoby do niańczenia. Potem teleportował się do przodu, tak by wylądować nieco przed leżącym ciałem aurora. Jednego z kilku, należałoby rzec. Z tej perspektywy widział jeszcze więcej. Odgłosy zaklęć, wrzaski, wzajemne wyzwiska obu stron. Widział szalejący ogień, najprawdopodobniej czarnomagiczny sądząc po jego intensywności. Szatańska pożoga, czyż nie? Ktoś tu najwidoczniej miał w wyjątkowym poważaniu jakiekolwiek życie kłębiące się w tej kaplicy. Nie dane mu było jednak zareagować. Naprzeciwko ich bowiem znalazł się młody chłopak, który bez ostrzeżenia zaczął kreślić różdżką znak w powietrzu, wyczarowując czarnomagiczne zaklęcie. Jego intencje były łatwe do odgadnięcia – chciał zabić Moody'iego. Lorcan westchnął przeciągle, trzymając różdżkę w gotowości. Że też chłopak wybrał tak problematyczne zaklęcie. Niech i tak będzie. Mężczyzna długo się nie zastanawiał. Lata spędzone na pracy aurora wyrobiły w nim swoisty mechanizm nawyków i automatycznego dopasowywania zaklęć do aktualnej sytuacji. Na początek Confringo. Rzucone nieco przed chłopaka, wywołać miało wybuch, ten zaś wytworzoną falą uderzeniową oraz odłamkami powinien zneutralizować wytworzone przez zaklęcie bronie. Gdyby to nie wystarczyło, zaklęcie Magnaiactum powinno zablokować resztę. Na koniec zaś pozostawał sam napastnik. Na niego powinno wystarczyć zaklęcie Incarcerous, które powinno spętać i najlepiej przydusić przeciwnika, coby nie miotał się za bardzo. Nie chciał go przecież uszkodzić. Póki co.

1. Confringo
2. Magnaiactum
3. Incarcerous

Zakon Feniksa, Walka z Gilem
Sponsored content

Cmentarz - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Cmentarz   Cmentarz - Page 3 Empty

 

Cmentarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 8Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

 Similar topics

-
» Cmentarz
» Opuszczony Cmentarz

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Inne Magiczne Miejsca
 :: 
Hogsmeade
-