IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Salon pianistki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
AutorWiadomość
Meredith Walker
Meredith Walker

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyWto 16 Lut 2016, 18:05

Czując jak ogromne szczęście, ale i wielka niepewność wypełnia jej ciało, zastępuje rozum oraz kieruje krokami stawianymi w ciemności, szła. Mocno trzymając Riaana za rękę.
To naprawdę wydawało się jej takie nierealne.
Wszelkie wspomnienia, bo już od paru chwil wydarzenia balu są niczym innym jak przeszłością, takie jak rozmowa z Eponine, cudowny taniec z Riaanem, działanie tej idiotycznej magii oraz ponowny taniec z Riaanem, rozmowa z nowopoznaną Audrey oraz taniec z Riaanem - no cóż, przede wszystkim czas spędzony z młodym van Vuurenem - wydawały się teraz takie odległe. A jednak, stanowiły jedną spójną historię, swoiste kroki, które zawiodły ich aż tutaj. Na trzecie piętro, gdzie w półmroku i zimnie, w późnych nocnych porach lub wczesnych porankach, w kompletnej samotności - Meredith miewała chwile, gdy zapominała nawet o wszystkim, nawet o swoich wadach.
Po paru minutach marszu, przebytego w ciszy zmąconej jedynie stukotem niewysokich obcasów, dotarli wreszcie na miejsce. Prawie w ogóle nie widziała jego twarzy, nie umiała więc wyczytać z niej żadnej emocji. Żadnej aprobaty, żadnego rozbawienia, żadnego politowania, którego po prostu bała się ujrzeć w ciemnobrązowych tęczówkach, nie w nich - one nie mogły tak na niego patrzeć… w każdym razie nie wyczytała z nich nic. Może i lepiej.
Bo chociaż na ogół pewnie dalej zamartwiałby się bezsensownymi obawami, czy postępuje właściwie, co Riaan o niej powie i jakie to wszystko będzie miało konsekwencje - teraz po prostu nie mogła. Pozbawiona zarówno idiotycznych wątpliwości gnieżdżących się gdzieś na dnie jej serca, jak i ochoty, by dalej uciekać przed uczuciem, któremu patrzy prosto w skryte w mroku oczy - nacisnęła klamkę, wpuszczając Riaana do jej osobistego królestwa.
Tak właściwie nie był to tylko jej azyl, jej szklany pałac, jej ucieczka - bo do muzyki uciekać chciał każdy. Świadczyły o tym ślady wydeptane w starym kurzu, ślady torujące ścieżkę od wejścia do taboretu. I nigdzie indziej, bo przecież nie znajdziesz sobie w tym pokoju lepszego miejsca.
No, chyba że nigdy nie grałeś na pianinie.
Bez wahania zajęła rozsiadła się więc na zakurzonym krześle, czując się na nim dobrze i bezpiecznie, zresztą jak zawsze. Podniosła również drewnianą osłonę, chroniącą przed kurzem rząd białych i czarnych klawiszów.
I chyba tym samym zburzyła ostatnią ścianę, jaką mogła postawić pomiędzy sobą a jakimkolwiek bliskim jej człowiekiem. Zaprosiła go gestem, by usiadł obok niej - i wyjmując szybkim ruchem różdżkę z miejsca, gdzie ją schowała jednym zaklęciem zamknęła drzwi.
- Nie chce żeby ktoś tu wszedł - mruknęła nieśmiało czując, że winna jest mu wytłumaczenie, bo chyba zachowywała się nieco dziwnie. I podczas gdy prawa dłoń błądziła na klawiszach, od e, poprzez B i na g skończywszy, zbierała swe myśli. Chciała już grać, ale się tego bała, chociaż jednocześnie czuła, że naprawdę chce, ale jeszcze mocniej czuła, że coś zostało niedopowiedziane - Wiem, że to niewiele ale to wszystko co mam. Gram od kiedy pamiętam, szczególnie w domu. Ale tutaj prawie nikt o tym nie wie i jakoś, nie wiem - zamilkła, by niechętnie po chwili przyznać, że - Chyba masz rację. Wstydzę się tego, chociaż to przecież głupie, nie ma czego się wstydzić..
Mruknęła, czując jak garbi się pod ciężarem własnych niedoskonałości, a potem...
A potem dotknęła dłońmi klawiszy i zaczęła grać. Czego nie da się opisać, bo nie ma sposobu aby określić tempo, głośność oraz wyczucie następujących po sobie dźwięków, akordów, pasażów i przejść.
Bo pisać o muzyce to tak jak tańczyć o architekturze. Dlatego lepiej samemu jej posłuchać.
Riaan van Vuuren
Riaan van Vuuren

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptySro 17 Lut 2016, 03:14

Jego kroki nie odbijały się echem w korytarzu. W przeciwieństwie do Meredith, Riaan chodził bezszelestnie w każdych butach, a bez nich nawet Pani Norris nie mogłaby go usłyszeć, jego lekkie kroki niosły go tuż za osobą, którą od pewnego wydarzenia w Zakazanym Lesie traktował jako swojego anioła stróża. Co prawda, nie odzianego w biel i z innym odcieniem włosów, ale wciąż Meredith wydawała mu się postacią wyjętą wprost z nieboskłonu. Teraz, kiedy ich role się odwróciły i zazwyczaj prowadzący ją Riaan, szedł ciągnięty za dłoń, spoglądał na jej tył jej sylwetki. Puchonka miała w zwyczaju przyciągać całe światło jakie znajdowało się wokół niej, nadając jej tym samym jasnej aury. Wyglądała teraz jak kobieta z witraża, który znajdował się w oknie jego domowej biblioteki w Montrose. Skoro traktował ją jako anioła stróża, tym bardziej czuł że musi jej pokazać, że potrafi sobie ze wstydem, który zawsze krępował go w jej obecności.
Na tych rozważaniach minęła mu cała droga z Wielkiej Sali, aż na III piętro. Riaan cofnął się lekko, kiedy dziewczyna podeszła do drzwi. Stał poza zasięgiem pochodni i półmrok skrył jego rysy. Widział doskonale, że Meredith przygląda się jego twarzy, próbując odczytać z niej cokolwiek, gdyby nie cień pewnie zauważyła że stoi przed nią bez wyrazu. Wyczekując na to co będzie dalej, co powinien jej powiedzieć, jak zareagować na jej tajemnicę. Wewnątrz walczył ze sobą, w boju wcale nie łatwiejszym niż niejedna walka stoczona z umierającym bawołem, który kurczowo trzymając się życia wierzgał i bódł próbujących obalić go myśliwych.
W końcu weszli do sali. Jej pustka i zupełny brak jakichkolwiek sprzętów zdziwił go. Meredith nie mogła przecież siedzieć tutaj, gdzie nic nie było i ukrywać się przed problemami. Wtedy dopiero jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności w słabiej oświetlonym pomieszczeniu i zauważył fortepian. Tak, doskonale wiedział co to jest. W jego starym domu w Springbok, jego matka miała w zwyczaju grać na tym instrumencie kiedy był mały. To wspomnienie przywołało na jego twarz szczery uśmiech, który zniknął tak szybko jak się pojawił.
Stał za nią i przyglądał się jej profilowi, kiedy otwierała drewnianą pokrywę i usiadł tak jak go o to poprosiła. Nie chcąc jej peszyć, zaczął obserwować jej dłonie, które zaraz potem ujęły różdżkę i zamknęły drzwi.
Riaan nic nie mówił, tylko z łagodnym wyrazem twarzy dalej przyglądał się jej dłoniom w ciszy błądzącym chwilę po klawiaturze. Meredith wyjaśniła mu dlaczego się tu znaleźli, mózg Riaana, w którym aktualnie szumiało do niezliczonych myśli i postanowień, podsumował jej słowa właśnie w taki lakoniczny sposób. Chłopak znowu nie odezwał się ani słowem i całe szczęście, inaczej Puchonka odwlekłaby granie, a na ten moment czekał od chwili w której tu weszli. Wsłuchał się w melodię i pozwolił swoim myślom odpłynąć. Jego oczy przestały nadążać za jej dłońmi - stanęły w jednym miejscu i spoglądały w próżnię.
A kiedy cisza na powrót zapanowała w opuszczonej sali, Riaan odwrócił się częściowo w jej stronę i dotknął jej ręki jednocześnie zmuszając ją naciskiem do wydobycia z instrumentu dźwięku. Pojedyncza, długa nuta wpasowała się w ciszę.
- Meredith Walker, masz natychmiast uwierzyć w siebie. - czuł pustkę w głowie, wszystkie myśli i plany układane wcześniej wyparowały wraz z chwilą kiedy zaczęła grać. Jakiś ciężar spadł z niego, ucisk wcześniej zatykający jego gardło podczas rozmowy z nią zniknął. Ciepło, które wcześniej wdzierało się na jego policzki, zostało zastąpione przez chłód. Chłód spokoju. Uśmiechnął się ciepło czując radość, wyłącznie radość.
- Za bardzo Cię lubię, żebym pozwolił Ci żyć tak dalej. Dlatego masz mi teraz złożyć obietnicę. - podniósł lekko jej i swoją dłoń, a potem znowu nacisnął ten sam klawisz.
Meredith Walker
Meredith Walker

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyCzw 18 Lut 2016, 02:25

Cisza, a wraz z nią kurtyna myśli, mroku i rzeczywistości spadła na nich oboje. Niby ten sam kurz, ten sam zapach i ten sam senny marazm, z którego budzisz się uświadamiając sobie jedno. Że gdzieś tam za oknem szumi dalej zwykły świat. Ten brzydki, zwykły świat. To dziwne uczucie, a jego dziwność zapętlała się, gdy przeżywałeś tak znajome doznane z drugą osobą, po raz pierwszy w życiu bo...
Bo zawsze spadała tylko na nią.
I przynosiła ze sobą spokój, oczyszczenie. Nirwanę, sacrum i wszelkie inne piękne rzeczy, idee i wizje tego świata, ujęte w filozofii lub religii - rzeczy, w które chcemy wierzyć my wszyscy, bez wyjątku. Jak na przykład - w dobro. Bo to właśnie ono jest pielęgnowane w człowieku przez muzykę, a przynajmniej przez tą uprawianą spod palców tej blond szesnastolatki, i być może dlatego Mer pomimo wszystkich przykrości, jakie spotkała na swojej drodze, zawsze była dobra. Nigdy nie chciała przestać być. Ani nie będzie, bo to się po prostu nie zdarzy.
Podobnie jak cisza, ta cisza i ta kurtyna, w której zwykle chowała się do drugiej w nocy, dopóty senny mrowienie w nogach i ciężkie powieki nie zawloką jej do łóżka. Bo nagle stało się coś, czego nigdy wcześniej tu nie doświadczyła, czego się nie spodziewała. I choć mogła to przewidzieć, choć nawet w jakiejś części jaźni oczekiwała podobnego gestu, gestu mówiącego swoiste - nie jesteś już sama, jestem tu przy tobie - to było coś nadzwyczajnego. Niezwykłego. Dźwięk usłyszany w tej sali, a nie zagrany przez jej wolę, choć przy użyciu jej własnej, szorstkiej i zimnej dłoni, niewydobyty przez jej struny głosowe był o tyle obcy, co niemalże straszny, ale był on przede wszystkim czymś bardzo cennym. I choć napawało ją bojaźnią - ta świadomość, ten moment gdy wreszcie zdała sobie sprawę jak bardzo ceni Riaana, i co do niego czuje i do czego to doprowadziło - to co z tego. Nie chciała się już bać tego spróbować.
Pomimo tego, że chłopak jest aż tutaj, w tym pomieszczeniu, a nikt nigdy nie był tak blisko jej własnego, skrupulatnie budowanego i szczelnie zamykanego świata. W którym było duszno, ale bezpiecznie. W którym nic ani nikt nie mógł jej skrzywdzić.
I chyba każdy ma taki świat, myślała Mer, tonąc w mroku kryjącym oczy tak cennej jej osoby. Pomyślała czerpiąc szczęście z jego bliskości, wsłuchując się w cichy oddech Riaana, w jego cichy szept odznaczający się jasno i klarownie na tle dźwięku, którą swoją monotonią upodabniał się do ciszy.
- To nie jest takie proste, uwierzyć w siebie. Staram się każdego dnia, no i zobacz jak mi wychodzi - uśmiechnęła się smutno, obserwując uważnym wzrokiem ruchy jego ręki, i swojej ręki, czyli ich rąk. To brzmiało bardzo ładnie. Ich, oni, my.
I spojrzała na niego wzrokiem wyrażającym tyle smutku, co zrozumienia. Dostrzeżenia własnej sytuacji, i chciała to przekazać Riaanowi jasno oraz klarownie - że wie, jak mało wierzy w siebie. Jak bardzo nie chce o tym rozmawiać. Ile by dała, żeby zmienić temat, a zarazem z kolei ile by dała aby kontynuował. Bo była świadoma, że jedyna osoba, która w tej kwestii może mu pomóc to on sam i nikt inny. Nacisnął ponownie klawisz. Choć decyzja należała do niej. Uśmiechnęła się.
Uśmiechnęła, odwróciła wzrok i wsłuchując się w te piękne słowa straciła przytomność umysłu. Od tej decyzji zależało wiele, zbyt wiele by długo zastanawiała się na odpowiedzą. Dlatego tak szybko, nieprzemyślanie i nieroztropnie rzuciła coś, co burzyło jedną z ostatnich ścian, za którymi się skrywała.
Zazwyczaj nie obiecywała nic w ciemno, a jednak.
- Cokolwiek chcesz. O ile umiem to zrobić.
Podążając w miejsca, z których nie da się już zawrócić.
Riaan van Vuuren
Riaan van Vuuren

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyNie 21 Lut 2016, 03:49

- Umiesz. - uśmiechnął się do niej. Uwielbiał spędzać czas z Mer, każda chwila zdawała się być nieskończona i magiczna. Czas przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie - po prostu trwali przy sobie. Równie dobrze mogliby być na księżycu, tak bardzo miejsce i czas obchodziły Riaana, kiedy patrzył na Meredith, albo czuł jej dotyk. Może dlatego krótkie rozmowy na korytarzu, albo czynione z daleka obserwacje dotychczas wystarczały mu w kontaktach z nią? Teraz, jednak kiedy poświęcił jej cały wieczór, tylko jej, wiedział że już więcej nie wystarczy mu tylko zwykłe "cześć", kiedy będą się mijać.
- Przysięgnij, że od teraz zaczniesz korzystać z tej wielkiej odwagi, która jest w tobie. Kiedy ktoś będzie prosił Cię o coś, co będzie sprzeczne z tym co mówi twoje serce: powiesz nie. Kiedy zobaczysz coś co nie będzie Ci się podobać: powiesz stop. Kiedy poczujesz, że chcesz coś zrobić: zrobisz to, nie oglądając się innych. Kiedy będziesz myśleć, że nie dasz rady: wyrzekniesz się tej myśli i będziesz próbować dalej. - Riaan delikatnie ścisnął jej prawą dłoń i powoli, naprawdę powoli przeniósł ją na serce Meredith. Ich ręce spoczywały teraz na sukience Puchonki, mały palec chłopaka ześliznął się z jej wyraźnie mniejszej dłoni i oparł czubkiem o ciało dziewczyny. Gryfon odezwał się po chwili:
- Z ręką na sercu, przysięgnij. - Słowa same przychodziły mu na język, w głowie panowała zupełna pustka i nie był pewien, czy w ogóle będzie pamiętał tę rozmowę. Czuł się jak odurzony, jego oddech stał się krótszy oraz płytszy, serce biło mu szybko, ale mimo to wszystko wydawało się dziać w zwolnionym tempie. Czarna dziura pochłaniająca jego myśli i wprawiająca go w drżenie, nie pozwoliła mu dać się zaskoczyć tak ochoczą odpowiedzią dziewczyny.
Twarz Riaana w tym momencie i momencie wyjaśniania przysięgi nie miała żadnego wyrazu, zastygła w neutralnym grymasie. Płomień w oczach - stała cecha jego spojrzenia - nie zgasł jednak. Wciąż w brązowych tęczówkach chłopaka tliły się ogniska. Czarna dziura wewnątrz jego głowy nie zdołała ich zgasić, pomimo wprawienia go w dziwne, agonalne wręcz uczucie. Ta czarna dziura nie była niczym innym jak przejęciem spotęgowanym przez uczucia jakimi darzył Meredith, a których nie potrafił zrozumieć.
Tak przynajmniej mu się zdawało, bo co jeśli tak naprawdę instynktownie wiedział o co chodzi? On, chłopak kierujący się instynktem i intuicją częściej niż ktokolwiek kogo znał? Nie, to nie była prawda, strach przed Meredith i jakimkolwiek uczuciem nie był w jego stylu, to tak jakby zaprzeczał sam sobie, kręcił się bez sensu w kółko, skrywając wewnątrz siebie coś ważnego. Nie, gdyby to rozumiał, gdyby to wiedział, po prostu by to jej powiedział i czekał na to co się wydarzy. Nie bałby się przecież nurtujących go uczuć, albo myśli.
Ale czy nie właśnie to robią wszyscy zakochani?
Meredith Walker
Meredith Walker

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyPon 22 Lut 2016, 23:57

Zwykłe "cześć" byłby okrutne.
Meredith, na co dzień nieufna i wielce zamknięta na te sprawy ważne, wewnętrzne i dotyczące uczuć czuła się przy Riaanie pewnie. Na tyle aby opuścić gardę, aby pozwolić wszystkim szklanym ścianom oraz granicom kreślonym tak pewnie i często upaść. Zatrzeć się, oddalić w nicość. To było niebezpieczne, uczucia były niepewne - Walker zdawała sobie sprawę z tego nawet teraz, patrząc w roziskrzone w ciemności oczy. Lecz jednocześnie nie chciała wierzyć w zły koniec dla nich. Po prostu nie.
Bo z całą swoją młodzieńczą naiwnością, mimo wszystkich przeszkód oraz próby charakterów, jaka zapewne ich czekała nie chciała wierzyć, że żyje w świecie na tyle okrutnym, aby im się nie udało. Miejmy więc nadzieje ten jeden jedyny raz nie wyprowadzić jej z błędu.
- Skoro tak mówisz - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem czającym się gdzieś w kącikach warg. Z ufnym przekonaniem, że skoro Riaan w nią uwierzył to i ona potrafi to zrobić. Z chęcią bycia silną nie tylko dla siebie, ale i dla niego. Z pragnieniem udowodnienia światu, że może.
A mogła, bo miała ku temu cholernie dobrą motywację.
Motywację, która zdawała się znać ją lepiej niż ona sama. Bo jeżeli ktokolwiek, kiedykolwiek wiedział jak przekonać ją do złożenia tak ważnej, potrzebnej a zarazem przerażającej dla jej kruchego serca przysięgi - to był on. Czując jak ujmuje jej (irytująco) szorstką dłoń, delikatnie i stanowczo zarazem - nie cofnęła jej, a przecież tak zwykła robić. Lecz nie, ten dotyk był potrzebny i kojący, zupełnie jak jego towarzystwo. Jego osoba.
Gdy obie dłonie, jedna ciepła druga zimna, spoczęły na jej ciele - wstrzymała mimowolnie oddech. Nigdy, przenigdy nie była z kimkolwiek tak blisko. Nigdy, przenigdy wcześniej jej to nie przeszkadzało. I nikomu innemu nie spojrzałaby tak śmiało w oczy mówiąc ciche.
- Przysięgam - które brzmiało mocniej, niż cokolwiek kiedykolwiek wcześniej. Bo nie dość, że jej słowa zawsze znajdowały pokrycie, to jeszcze uczucia motywowały chęć tak śmiałej zmiany. Przynajmniej teraz, tu i z nim wierzyła w nią - chcąc być tym kimś, kim chciała być zawsze. Lecz zawsze brakowało jej odwagi.
- Przysięgam, będę to wszystko robić. Przysięgam, ale... - mruknęła, jeszcze ciszej lecz z dalej tą samą mocą w głosie. I choć powtórzyła to trzy razy, powtórzyłaby jeszcze i trzysta, bowiem euforia która przesłoniła jej racjonalne myślenie całkowicie przejęła kontrolę nad jej ciałem, nad wolą i nad ustami, które same ułożyły się w szybkie, czułe oraz bezpośrednie.
- Riaan, nie zostawiaj mnie. Obiecaj, że zawsze będziesz gdzieś obok.
Dotknęła drugą dłonią jego twarzy, patrząc na jej spokój, lecz i wzruszenie zarazem. O ile wojownicze ogniki w oczach mogłaby takowym nazwać, a chyba mogłaby. Bo było to swoiste uczucie, pewien wyraz okazania, że i w jego sercu kłębi się coś niewysławialnego, czego chyba bali się oboje. I choć w tym momencie, chciałaby aby ją pocałował - dając upust uczuciom narastającym pomiędzy nimi mimowolnie od paru już lat - zwyczajnie stchórzyła. Uciekając w o wiele bezpieczniejsze, bardziej stabilne wtulenie się w jego ramię - ciepłe, mocne i pewne. Skryła w nim cały strach, który kiedykolwiek paraliżował jej odważne ciało i modląc się do wszystkich świętości nieba i ziemi - naprawdę…
Naprawdę przysięgła sobie i jemu. Od teraz będzie inaczej.
Noelle Avery
Noelle Avery

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyPon 21 Mar 2016, 01:08

Bolesna prawda była taka, że Noelle Avery szczerze nienawidziła świąt. Nie znosiła wszystkiego. Od dekoracji poczynając, poprzez kolędy, a na prezentach kończąc. Wszystko to ją irytowało. Męczyło ją udawanie miłej, a rodzina wyraziła się jasno: albo miło albo wcale. Wybrała więc tą drugą opcję. Zamiast więc wrócić do Londynu została w zamku robiąc wszystko co w swojej mocy żeby unikać całego świata. Większość z uczniów która została na święta w Hogwarcie to sieroty. Sieroty gromadziły się razem okupując non-stop Wielką Salę żeby nawzajem urozmaicać sobie ten pseudo cudowny czas. Grali w szachy czarodziejów, robili na drutach i rzucali te nieszczęsne bierki na blat. A młoda Avery szczerze tego wszystkiego nie znosiła. Najbardziej jednak nie znosiła tego, że czuła się nieco oszukana. Jej głowa wypełniona była Stewardem. Sama się łapała na myśli, że te święta mogłyby być znośne gdyby on był gdzieś obok. Dlatego też zrezygnowała z wyjazdu do domu. Wykrzesanie z siebie odrobiny entuzjazmu nie byłoby przecież aż tak trudne- w końcu robiła to od lat. Miała jednak cichą nadzieję, że on też zostanie. Jednak jego nie było. Nie widziała od czasu tego nieszczęsnego balu i z jednej strony niezwykle ją to cieszyło, a z drugiej strony niewyobrażalnie tęskniła. Nie zamierzała się jednak przyznawać do tego drugiego. Wolała za to zaszywać się na całe dnie w salonie z pianinem, aby na starym gramofonie odtwarzać wciąż i wciąż Czajkowskiego. Siedziała oparta o pianino w swoich baletkach, a długa tiulowa spódnica sięgała jej niemalże do ziemi. Górę ciała przykrywał materiał body, który przylegał do niej tak ciasno jak druga skóra. Włosy miała związane w kok tak mocno, że aż bolała ją skóra głowy. Jednak była zdecydowana. Musi jakoś ćwiczyć. Musi zacząć normalnie funkcjonować, wtedy o wszystkim zapomni. Zapomni o Aeronie. Nie musi przecież o nim pamiętać, prawda? Był tylko chłopcem który prędzej czy później złamie jej serce, a wszystko wskazywało na to, że to prędzej dzieje się właśnie teraz. Ostrożnie rozgrzała wszystkie mięśnie zanim podniosła się, by stanąć na opuszkach palców. Na jej twarz wstąpił grymas bólu, ale nie ustąpiła. Stała oparta o stary fortepian na opuszkach swoich palców patrząc pustym wzrokiem w ścianę przed sobą obiecując sobie, że wróci do tańca. Wróci na dobre i wtedy ten ból minie, a pojawi się gorszy. Piękno jest jednak bolesne i czasochłonne- tego była aż nazbyt świadoma.
Aeron Steward
Aeron Steward

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyPon 21 Mar 2016, 17:53

No tak, święta. Trudno było nie zauważyć ich nadejścia. Szkoła, zazwyczaj wyjątkowo zatłoczona, przez tych kilka dni mocno pustoszała. Większość uczniów wracała do domów, by spędzić wolny czas z rodzinami. Pewnie gdyby wszystko było jak należy, Aeron również siedziałby teraz w domu. Rzeczywistość ma jednak to do siebie, że wygląda z goła inaczej. Steward zwyczajnie nie miał po co wracać do domu. Pustego. Który przypominał mu o tym co utracił. Co nie udało mu się utrzymać. Co prawdopodobnie nigdy nie wróci, pozostawiając po sobie pustą przestrzeń.
Zamiast tego włóczył się całymi godzinami po zamku. Korzystał ze spokoju, który zapewniała mała liczba przebywających na miejscu uczniów. Za towarzysza najczęściej robiła jakaś zwinięta z biblioteki książka. No chyba że akurat siedział gdzieś na dworze. Wtedy po prostu siedział. Teraz było podobnie. Szedł pustym korytarzem, nie chcąc uczestniczyć w jakichkolwiek przygotowaniach ozdób do których z pewnością byłby zmuszony. Idąc tak, mimowolnie przypominał sobie ostatnią rozmowę z Noelle, odbytą jeszcze na balu. Nie poszła ona do końca tak jak sobie to zaplanował. Od tamtego dnia nie miał okazji spotkać się z nią by wyjaśnić cokolwiek. Ani by usłyszeć jej zdanie. Westchnął zrezygnowany. Czy wszystko musi zawsze tak się komplikować?
Mijając drzwi jednej z sal do uszu Stewarda dotarł podejrzany dźwięk. Zatrzymał się, obserwując drewniane drzwi. Nie bardzo pamiętał co znajdowało się za nimi. Podszedł nieco bliżej, i popchnąwszy delikatnie drzwi zajrzał do środka. Jego oczom ukazał się przestronny salon z nieco starym pianinem stojącym troszkę z boku. Niby zwykły pokój, był tam jednak ktoś kogo Aeron się tu nie spodziewał. Noelle. Uśmiechnął się smutno. Czyli jednak ona też została na miejscu. Ciekawe dlaczego. Chłopak zastanowił się co zrobić. Dać jej spokój i wycofać się nim go zauważy? Czy może podejść i porozmawiać? Obchodzenie się z kobietami przypominało czasem zabawę zapałkami na beczce prochu. W końcu zdecydował się na to drugie rozwiązanie. Wzajemne unikanie się raczej nic nie rozwiąże. Idąc w jej kierunku przyszło mu do głowy że tak jakby to nawet za nią trochę tęsknił. Tak trochę, choć jego trochę miało zupełnie inną wagę aniżeli trochę innych ludzi. Nie chcąc doprowadzić biednej dziewczyny do zawału serca, odezwał się gdy odległość między nimi wynosiła parę kroków.
-Widzę że Ty też spędzasz święta w zamku.- zagaił, stając obok panienki Avery. Nie bardzo wiedział czego się spodziewać. Chyba najlepszym wyborem będzie poczekanie na reakcję Nollci. W końcu to ona ostatnim razem „zwiała”. Czekając na odpowiedź, oparł się o ścianę spoglądając w te jej zielone oczęta. Ich widok i odcień chyba nigdy mu się nie znudzą.
Riaan van Vuuren
Riaan van Vuuren

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyPon 21 Mar 2016, 22:42

-------------------
POZA SESJĄ NOELLE I AERONA
-------------------

- Jasne, że będę. Masz mnie na głowie jeszcze przez przynajmniej półtora roku. - zaśmiał się cicho ze swojego żartu opierając swój policzek o jej głowę. Jej zapach po raz kolejny uderzył go w nozdrza. Taki słodki i delikatny, wprawiający go w letarg. Było mu przyjemnie ciepło, każda kolejna sekunda w tej pozycji przymykała mu oczy. Właściwie to nie muszą się stąd ruszać, ani w ogóle ruszać. Chętnie pozostałby już tak na zawsze, bez problemów, odpoczywając w jej bliskości, ogrzewając się od jej wewnętrznego ciepła. Zmęczenie balem, spotkaniem z Yaxleyówną i rozmowami, oraz tańcem z Mer wychodziło mu już uszami. Czuł jak powoli odpływał, dlatego podniósł się z wygodnej poduszki jaką był włosy Meredith.
- Zjadłbym coś, upieczesz mi tej swojej słynnej szarlotki? - przysięga złożona przez dziewczynę zrzuciła z jego barków niechciany wstyd. Ruda Puchonka wciąż była kimś specjalnym, poza resztą znajomych, ale nagle zaczął czuć się w jej obecności tak swobodnie jak w towarzystwie innych. Co było plusem.
- A jak ciasto będzie pyszne, to obiecuję Ci, że będę Cię prześladował całe życie. Słowo. - spojrzał się na nią odrywając rękę od niej i kładąc swoją dłoń na sercu. Nie zdawał sobie sprawę, że ten żart może być zrozumiany na dwa sposoby i zupełnie nic sobie z tej niewiedzy nie robił. Może tak naprawdę miał na myśli właśnie ten drugi sposób i wyszło to z niego przypadkowo, ale wciąż szczerze? Kiedyś może to zrozumie, ale teraz chciał tylko spędzać z nią więcej czasu. W luźniejszej atmosferze, pozbawionej zawstydzenia i wierzył że tym razem się to uda.
- To jak? Idziemy? - złapał ją za rękę i swoim zwyczajem "siłą" wyciągnął z salonu. Rzucił coś jeszcze o tym, że Mercia musi częściej grać w jego towarzystwie, a potem oboje uśmiechając się zniknęli za drzwiami. Tej nocy Riaan pomimo zmęczenia miał problem z zaśnięciem. Wciąż myślał o Meredith, gadał trochę z innymi Gryfonami na temat balu, dziewczyn, ale nie zwierzał się ze swojej schadzki. Chłopaki oczywiście chwalili się swoimi podbojami i całusami skradzionymi dziewczynom po, albo w trakcie balu. Długo po tej rozmowie Afrykaner kręcił się na łóżku przytulając poduszkę jak miśka. (Nie potrafił spać na poduszkach, a materace były dla niego za miękkie). Zastanawiał się jak to byłoby pocałować kogokolwiek, co się wtedy czuje. Zamykał oczy i próbował sobie wyobrazić siebie i Mer, ale jego uboga wyobraźnia wciąż załamywała obraz niczym pobite lustro. W końcu, z tą myślą, usnął jak kłoda.

[z/t x2 ->>> Meredith, Riaan]
Noelle Avery
Noelle Avery

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyCzw 24 Mar 2016, 00:11

Pomieszczenie wypełnione było doskonale znaną jej muzyką i lekką stęchlizną w powietrzu którą ktoś próbował kiedyś wypędzić za pomocą kadzidełek. Lubiła to miejsce z jednego prostego powodu: nikt tu nie przychodził. Uwielbiała odcinać się od reszty społeczeństwa. Zapewne winę za ten stan rzeczy ponoszą jej rodzice, którzy wychowali ją w przekonaniu, że jest o wiele lepsza od całej reszty. Nic więc dziwnego, że perspektywa integrowania się w Wielkiej Sali z pozostałymi na święta uczniami była dla niej przerażająca. Nigdy nie była tą najbardziej lubianą. Nigdy nie odcinała kuponów od szkolnej popularności w przeciwieństwie do swojego brata. Po prostu była. I było jej z tym dobrze. Nie chciała się integrować, wolała spędzać swój czas tutaj. Wyciągnęła się nieco i ułożyła brzuch na zamkniętej klapie fortepianu, a dłonie wsunęła pod głowę. Skupiała się jedynie na melodii która przyjemnie pieściła jej uszy pozwalając na nie-myślenie. A chciała nie-myśleć. Chciała nie zastanawiać się czy może jednak nie spakować kufra i nie wrócić do domu. Chciała nie zastanawiać się czy Aeron wciąż o niej pamięta. Chciała nie zastanawiać się co tak dokładnie się między nimi wydarzyło na ostatnim balu. Chciała, naprawdę bardzo chciała. Jednak na dłuższą metę rozmyślanie o tym wszystkim było nieuniknione.
Słysząc znajomy głos w pomieszczeniu nawet się nie ruszyła. Westchnęła ciężko zaciskając mocno powieki i wymamrotała cicho:
- Mam zbyt negatywne nastawienie więc musiałam zostać - przyznała i podniosła się z pozycji półleżącej. Opadła na całe stopy, obróciła się w kierunku Krukona plecy opierając o instrument. Cisza. No, prawie cisza. Dzieło Czajkowskiego wciąż zagłuszało ewentualny chrzęst myszy. Noe była pewna, że te mało urocze szkodniki kryją się w wielkich szafach pod ścianą.
- Co tam słychać? - usłyszała samą siebie zadającą najbanalniejsze pytanie świata i mimowolnie się skrzywiła słysząc swój głos wypełniony ciekawością. Bo naprawdę chciała wiedzieć. Bo naprawdę ją to interesowało. Bo na dobrą sprawę chciałaby wiedzieć o nim absolutnie wszystko. I ta myśl była naprawdę przerażająca, bo to robiło z niej rasową psychopatkę, a nie "negatywne nastawienie".
Aeron Steward
Aeron Steward

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptySob 26 Mar 2016, 01:58

Z pewnością Noelle się go tu nie spodziewała. Nie żeby ktokolwiek się kiedykolwiek spodziewał Aerona. Jego wyjątkowy dar do zrażania ludzi do własnej osoby skutecznie pomagał mu w nie budowaniu specjalnych więzi z przypadkowymi osobami. No chyba że ktoś był wyjątkowo uparty. Wtedy albo stawał się wrogiem, albo przyjacielem. Częściej tym pierwszym, ale co tam. Jak to było? Im mniejsze oczekiwania tym mniejsze rozczarowanie, czy coś w ten deseń. No i oczywiście, umiesz liczyć, licz na siebie.
A więc dlaczego z nią miałoby być inaczej? Może dlatego że pod pewnymi względami przypominała Aeronowi siebie samego. Przywdziewanie maski, bycie wrednym. Jakby to skądś to znał. Nawet chodzą po takim samych odludnych zakątkach szkoły. Mimo to nie wiedział co myśli. Nie spodziewał się, choć może powinien, takiej reakcji na balu. Ale gdyby sam był partią do wydania, to z pewnością byłby jeszcze bardziej wredny, zgryźliwy i odpychający niż Noelle. Nienawidził gdy ktoś lub coś decydowało o jego przyszłości „z góry”, nie dając mu możliwości żyć własnym życiem. Przeznaczenie może sobie istnieć. Ale jeśli zajdzie ku temu potrzeba, Steward obróci cały świat przeciwko sobie by osiągnąć to co zaplanował.
Usłyszał odpowiedź na własne pytanie. Negatywne nastawienie? Z pewnością. Patrząc na nią, zapytał
-Negatywne nastawienie do świąt, czy raczej rodziny? A może do jednego i drugiego?- przyglądając się instrumentowi stojącemu w pomieszczeniu. Było stare, jak wszystko w tej Sali. Nawet powietrze miało specyficzną woń, nasiąkniętą czasem. Aeron lubił ten zapach. Przypominał mu zapach biblioteki, i zawsze wprawiał go w nostalgiczny spokój. Podobnie teraz. Do tego muzyka. Początkowo jej nie zauważył. Jego umysł zignorował ją, postrzegając w niej tylko mało ważny czynnik rzeczywistości w której się znajdowali. Teraz jednak, gdy zwolnił na moment, delikatne nuty dotarły do jego świadomości. Było w niej coś specyficznego, coś czego Aeron nie potrafił określić. Nie zdążył zresztą, doprowadzony z odległych myśli głosem Noelle. Spojrzał na nią, zastanawiając się co odpowiedzieć. Co słychać? Kto ostatnim razem zapytał się go o to? I jak dawno to było? Nie pamiętał. Nie wiedział co ma powiedzieć. Cisza (tylko teoretyczna, bowiem muzyka wciąż grała) przedłużała się. Westchnął w końcu, odpowiadając:
-Niewiele. Wciąż żyje, na szczęście dla siebie samego. Zostałem w szkole, ponieważ powrót do pustego domu nie wydaje mi się najlepszym pomysłem na spędzenie Świąt.- Jego głos brzmiał normalnie. Ale czuł dziwną barierę. Przeszkodę która podświadomie go drażniła. Podchodząc bliżej Noelle, spojrzał w jej zielone oczęta i wiedział. Wciąż czekał na to co powie. Czy go okłamie, porzuci, wyśmieje, czy zabije? Chciał wiedzieć.
-Noelle, chciałbym wiedzieć co myślisz. Chciałbym wyjaśnić naszą ostatnią rozmowę teraz jak już zdążyłaś ochłonąć.- powiedział, strzelając dla rozluźnienia kośćmi palców prawej ręki. Zawsze pomagało.
Noelle Avery
Noelle Avery

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyPon 28 Mar 2016, 23:18

Co było bardziej winne jej niechęci- święta czy rodzina? Tak naprawdę obie te rzeczy w równych proporcjach. Nie była najbardziej rodzinną osobą i nigdy tego nie ukrywała. Ojciec był człowiekiem który zdawał się nie zauważać jej obecności bez względu na to jak bardzo się starała mu zaimponować. Matka też wiecznie szukała aprobaty żywiciela rodziny, ale w przeciwieństwie do najmłodszej latorośli często ją otrzymywała. Jej brat... On był oczkiem w głowie ojca. Kamieniem w koronie, czy jak to się mówiło. Generalnie Avery Senior go ubóstwiał, a on czerpał z tej miłości garściami. Pływał w uwielbieniu ojca, ale tak naprawdę nigdy tego nie doceniał. Elle go nie znosiła. Świadomość, że on ma to czego nie udało jej się nigdy zdobyć wzbudzała w niej zazdrość. To, że tego nie doceniał doprowadzało ją do najprawdziwszej furii. Jednak z kamienną twarzą odpowiedziała:
- Świąt. Nie znoszę idei świętowania czegoś w co szczerze nie wierzę - albowiem nikt nie powinien wiedzieć, że aż tak nie znosi kogoś kogo pula genetyczna jest w połowie taka sama co i jej. Lubiła utrzymywać iluzję, że jej więź z bratem jej silna. Niech wszyscy tkwią w przekonaniu, że osoba panicza Avery'ego jest jej słabym punktem. Niech nikt nie wie jak błędne było to przekonanie.
Jego odpowiedź sprawiła, że uśmiechnęła się lekko. Nie chciał wracać do pustego domu? On? Największy outsider jakiego znała nie chciał pobyć prawdziwie samemu?
- Lubisz tą całą karuzelę kiczu i świętych Mikołajów? - przechyliła nieco głowę uważnie skanując jego twarz spojrzeniem swoich szmaragdowych tęczówek. Kąciki warg wygięły się w kpiącym uśmiechu, a brwi uniosła nieco wyżej. Nie oczekiwała odpowiedzi twierdzącej- najzwyczajniej w świecie chciała mu podogryzać. Mimo swego rodzaju niezręczności panującej w pomieszczeniu właśnie to sprawiało jej radość, co też było widać w jej oczach. Bycie złośliwą było najwidoczniej jej ulubionym zajęciem. Jednak cała wesołość zniknęła z jej twarzy kiedy użył jej pełnego imienia. To nie zwiastowało nigdy niczego dobrego. I nie myliła się. Chciał wiedzieć co myśli, chciał znać odpowiedź na swoje wątpliwości, tyle, że ona...
- Ja... Nie wiem - przyznała szczerze opuszczając spojrzenie w dół i zmarszczyła mocno czoło wyraźnie się nad tym zastanawiając. Po chwili ze świstem wypuściła powietrze z płuc.
- Za... Zależy mi na Tobie. Chcę więcej, ale... Sam wiesz, że moje życie jest moim życiem tylko z nazwy. Uroki arystokracji - wykrzywiła swoje wargi w grymasie niezadowolenia i znów ciężko westchnęła.
Aeron Steward
Aeron Steward

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptyWto 17 Maj 2016, 19:16

Czekał. Jak zawsze. Stanął obok Noelle, opierając się o ścianę z której zwisała ciężka kotara. Dałby sobie rękę uciąć że była przynajmniej kilkukrotnie starsza niż on sam. Nawet na odległość widać było wszystkie lata które zostawiły na niej swój znak. Znak czasu. Czegoś, nad czym nie miał władzy, co nieustannie uciekało mu poza jego własny zasięg. I choć czasem potrafił go wykorzystać dla samego siebie, dobrze wiedział że czas jest niczyim sojusznikiem. Bezlitosny.
Minęła chwila nim Noelle odpowiedziała, a sposób w jaki to zrobiła oznaczało to że wybrała jedną z kilku możliwości. Prostszą. Bardziej oczywistą. Czy aby na pewno? Aeron nie wiedział. Mógł się domyślać. Nazwisko Avery słusznie budziło emocje. Stary, potężny ród. I przede wszystkim duży. A tam gdzie jest dużo ludzi, tam spotykają się różne interesy. A to prosta droga do konfliktu. Postanowił jednak nie drążyć tematu. Z pewnością nie jest to coś miłego dla młodej panienki Avery, a ostatnie czego teraz chciał to jej ucieczka. Pokiwał tylko głową na znak przyjęcia jej słów do świadomości.
Spodziewał się takiego pytania. Każdy kto znał go z widzenia mógłby je sobie zadawać w myślach. Dlaczego tu został, czemu nie wrócił do domu, skoro tak nie znosi ludzi? Odpowiedź była prosta. Ponieważ jego dom był przeklęty. Przeklęty pustką i wspomnieniami, które stały się jego własną klątwą. Mało kto wie o jego więzi z nieżyjącą już siostrą. A po zniknięciu jego rodziców wie o tym tylko on sam. Za każdym razem gdy przebywał w tych pustych pomieszczeniach, jego umysł torturował go obrazami przeszłości. Dlatego, choć lubił samotność, został tutaj.
-Nie.- odpowiedział po prostu. Nie miał ochoty ani zamiaru zagłębiać się w mroki własnej rzeczywistości, tak jak Noelle nie chciała podzielić się własnymi problemami. Choć ludzie dążą do nawiązania bliskich kontaktów z innymi, to tak naprawdę wszyscy i każdy z osoba jest sam.
Na szczęście temat szybko przeskoczył na inne tory, ustępując temu po co tak naprawdę tutaj był. Nie wiedział kiedy znalazł się naprzeciw Neolle, patrząc w jej zielone oczy. Czekał. Czekał na odpowiedź, która miała zmienić to w czym się znajdowali. Pierwsze słowa które usłyszał nie były jednak tym czego się spodziewał. Zmarszczył brwi, chcąc coś powiedzieć, nim to jednak zrobił, Noelle wypowiedziała resztę. Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę. Dziwna plątanina emocji targała nim od środka. Cieszył się z tego że nie był jej obojętny. Miał ochotę roznieść ten cholerny pokój za to jej głupie unikanie. Gdzieś pod nimi płynęła sobie chęć wypatroszenia jakiegoś puchona. Aż szkoda że nie ma tu jednego. Zamiast tego podszedł bliżej do dziewczyny. Chwycił jej podbródek i delikatnie uniósł tak by jej wzrok nie miał gdzie uciec. W ten sposób, z dziwną miną zaczął mówić.
-Posłuchaj mnie uważnie, Noelle. Nie uciekaj. Chcesz więcej? Walcz o to. Chcesz dalej żyć w strachu przed własnym cieniem? Proszę bardzo. Ale jeśli chcesz ze mną być, to nie na pół gwizdka. Albo bierzesz wszystko i dajesz wszystko, albo nic.- powiedział, po czym wbrew sobie pocałował ją. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo. No i cały nastrój szlag trafił.
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptySro 26 Wrz 2018, 21:46

Wszystko ją bolało. Od lodowiska minęło kilka dni, a Cassie nadal odczuwała skutki licznych upadków, którym niestety została poddana, z własnej woli, tak dla przypomnienia. Gdyby nie długi szalik, gdyby nie jej brak umiejętności, mogłaby skakać po dachach (czego jeszcze nie robiła, ale wszystko było przed nią) czy robić inne szalone rzeczy. Zamiast tego pałętała się po szkole, snując się od klasy do klasy, zaliczając kolejne zajęcia. Nawet wolny czas spędzała głównie siedząc, co nie pomagało w pozbyciu się siniaków i zakwasów. Jasne, mogła udać się do skrzydła szpitalnego, gdzie pielęgniarka raz dwa rozprawiłaby się z jej drobnymi dolegliwościami, ale nadal leżało tam wiele poszkodowanych w walce osób. Czym był jej ból w porównaniu z bólem pozostałych uczniów? Nie miała serca, by pchać się z takimi błahostkami i zabierać czas pani Pomfrey. Zwalczy to sama, bo w końcu co jej nie zabije, to wzmocni.
Dzisiejszego dnia, z racji tego, że nadal nie miała siły na nic bardziej energicznego, zgarnęła jedną z opasłych książek uznając, że czas przygotowywać się do egzaminów nawet, jeśli nie miała mieć żadnych w tym roku. Jakie to miało znaczenie, skoro na naukę zawsze była pora?
Krążąc po szkole starała się znaleźć miejsce, które najbardziej ją natchnie, a w którym poczuje, że faktycznie będzie mogła ową wiedzę przyswoić jak najlepiej. Ławki na korytarzu odpadały, biblioteka również. Nawet pod ulubionym drzewem na błoniach nie poczuła tego, co poczuć powinna.
Pół godziny, godzina? Nie wiedziała, ile dokładnie minęło, kiedy trafiła do sali, którą znała bardziej, niż zapewne powinna. Samotnie stojący fortepian przyciągał ją do siebie ilekroć chociażby zbliżyła się do drzwi pomieszczenia.
Spojrzała na niego, spojrzała na książkę. Ciężki wybór, bo niby miała dzisiaj plany, ale z drugiej strony instrument wydawał się być taki smutny, zaniedbany. Ktoś musiał sprawić, aby na nowo zaczął wydawać z siebie bardziej przyjazne dźwięki.
Dlatego ostatecznie książka wylądowała na stercie innych, zapomnianych, a rudowłosa Krukonka usiadła na stołeczku, dostosowując go wcześniej do siebie. Kiedy jej się to udało i znajdowała się w najbardziej komfortowej pozycji, położyła dłonie na lekko pożółkłych klawiszach i nacisnęła kilka z nich, rozpoczynając swoją wędrówkę z dzisiejszą piosenką. Jedną z wielu, które chciała zagrać, bo ilekroć zaczynała, ciężko było jej przerwać, a w głowie pojawiały się co rusz nowe. Zatracała się tak, jak ludzie zatracali się czytając dobrą powieść, ale czy było w tym coś złego? Nie, póki faktycznie sprawiało jej to przyjemność, a sądząc po uśmiechu, który jawił się na jej twarzy, z pewnością tak właśnie było.
Castiel Horn
Castiel Horn

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptySro 26 Wrz 2018, 22:28

Z ogromnym trudem udało mu się uzyskać u Poppy Pomfrey godzinną przepustkę, pozwalającą wyjść w takim a nie innym stanie poza teren skrzydła. Wiedział, że pielęgniarka nie zrobiła tego ze zbyt wielką chęcią jednak coś we wzroku Castiela musiało ją przekonać do wyrażenia zgody na tę jednorazową wycieczkę. Horn źle znosił pobyt w skrzydle szpitalnym. Za dnia nie miał zbyt wielu atrakcji, znowuż w nocy nie mógł spać przez pojawiające się z pogrzebu wspomnienia i bardziej odczuwalny ból dłoni. Przy okazji rozprostowania kości, uzupełnienia zapasów dla siebie i może dla Andersonówny (jeśli będzie miał na to kaprys) Castiel planował z żalem odnieść paczkę, która została źle zaadresowana. Pudełko pełne słodyczy nie było niestety dla niego, a dla niejakiej Cassandry. Cóż, Horn nie czuł się w żadnym stopniu Cassandrą, kimkolwiek ta dziewczyna była, ale skoro obiecał sobie być bardziej... ludzkim wobec ludzi, zamiast zeżreć całą zawartość odniesie to do właścicielki, jeśli tym samym opuści ściany skrzydła chociażby na tę marną godzinę. Nie nazywałby się Horn, gdyby jednak nie pokazał po sobie swojej wrodzonej złośliwości. Przez jakieś czterdzieści minut siedział na swoim łóżku w skrzydle i próbował transmutować bawełnianą chusteczkę w stringi. Nic sobie nie robił ze spojrzeń jakie słała mu Andersonówna; nie była w stanie zrozumieć kunsztu żartu nad jakim pracował. Wysiłek się udał, a więc do zaginionej paczki włożył różowe stringi z siateczką na przedniej części. Nawet tego nie dotknął tylko za pomocą różdżki uniósł i zapakował do pudełka. Dobrze, że zerknął na karteczkę doczepioną w środku pakunku - liścik do jakieś Cassandry Montrose. Zapytał dwóch prefektów o tę pannę i dowiedział się nie tylko, że ta należy do domu Kruka (znowu jakaś laska z Ravenclawu, miał do nich wyjątkowe szczęście) i co lepsza widziano ją gdzieś przy trzecim piętrze i to stosunkowo niedawno, bo z dwadzieścia minut temu. Raz gorgonie śmierć - pójdzie, sprawdzi i jeśli nie znajdzie to bez wyrzutów sumienia pochłonie resztę słodyczy, które trafiły w jego łakome łapska. Specjalnie na ten spacer ubrał na siebie elementy szkolnego mundurka, choć dalej spod swetra wystawał kraniec szpitalnej piżamy. Lewa ręka wciąż rzucała się w oczy. Miał ją obandażowaną calutką aż do łokcia, więc siłą rzeczy ludzie patrzyli w jego stronę i szeptem próbowali dowiedzieć się co mu się w tę łapę stało. Uzdrowiciel był tak wyrozumiały, że usztywnił bandaż w taki sposób, aby na pierwszy rzut oka nie było widać na dłoni nierówności.
Trzecie piętro, w końcu jakaś zmiana krajobrazu. Horn wchodził do każdego napotkanego pomieszczenia, rzecz jasna poza klasami, w których ktoś prowadził lekcję. Nakrył na obściskiwaniu się jakichś czwartoklasistów, wypuścił ze schowka jakąś ropuchę (może to ta Roberta? Ruperta? Robota? Nieważne) i ogólnie szukał sobie adresatki mając nadzieję, że jej nie znajdzie. Zapytał dwie dziewczyny jak mają na imię (Romilda, Esmeralda na gacie Merlina co to za imiona) na wypadek, gdyby okazały się poszukiwaną zaginioną. W końcu trafił przed ostatnie drzwi. Słyszał dochodzące stamtąd dźwięki melodii ale jako ignorant w kwestii muzyki zwyczajnie nacisnął klamkę i otworzył drzwi na oścież. Wszedł do środka i podszedł do rudowłosej dziewczyny. Odczekał chwilę aż przerwie molestowanie klawiszy instrumentu.
- Ty jesteś ta Cassandra? Ta, masz herb Kruka. - zadał pytanie i sam sobie na nie odpowiedział patrząc na jej mundurek. Położył paczkę na obudowie pianina i przysunął ją w jej kierunku.
- To twoje. Otworzyłem i dopiero wtedy dowiedziałem się, że to nie jest moje. - skinął brodą na nieciężkie pudełko. Dziwnie mu było być... miłym. Zapomniał już jak się to robi. Czyżby aż tak stał się toksyczny? Cholera wie. Ewentualnie kumple.
- W środku są jakieś stringi ale spokojna głowa, nie przymierzałem i nie dałem nikomu ich ubrać. W sumie masz dobry gust, choć faceci nie lubią zbyt wiele różu, taka drobna rada. - dorzucił i spoglądał wprost w okulary Cassandry, a przez nie w jej oczy. Oparł się łokciem rannej ręki o pianino, a nogi skrzyżował i spoglądał sobie na Krukonkę z uwagą. Kącik jego ust drgał ale dzielnie powstrzymywał się przed szerszym uśmiechem. Och ileż miałby złośliwych uwag na ten temat! Jakże mógłby uprzykrzyć jej życie zagadując do "Lustra" na temat handlu stringami... ale nie, nie zrobi tego. Poczeka i sprawdzi czy uda mu się wywołać czerwień na policzkach kolejnej z rzędu Krukonki. Poza tym oczekiwał jakiejś zapłaty za odruch dobroci - na przykład tę paczkę miodowych ciastek, które niemo wołały o zjedzenie.
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 EmptySro 26 Wrz 2018, 22:54

Melodia dawała ukojenie. Była sposobem na odstresowanie, jak również pozwalała oczyścić umysł. Oczywiście wszystko to miało miejsce w chwili, w której dana osoba umiała dostrzec podobne rzeczy, jak chociażby zapisaną w nich wrażliwość, w nutach, które docierały do uszu. Cassie zdawała sobie sprawę, chociaż nigdy nie potrafiła tego zrozumieć, że nie każdy umiał się wczuć. Istnieli ludzie obojętni, którzy słuchali muzyki tylko po to, by coś im gdzieś tam na około grało, zabijając nudną ciszę. Byli tacy, którzy nie rozróżniali emocji zapisanych w danej piosence, traktując ją jak każdą inną, niczym się nie wyróżniającą. Zdaniem Krukonki podobny stan był zwyczajnie smutny, bo jak to tak słuchać i nie wyobrażać sobie całego tuzina różnych historii, które miały wpływ na powstanie danego utworu? Jak to nie przenieść się do świata wykreowanego przez własną fantazję i nie przeżywać intensywnych emocji osobiście? Tak się w ogóle dało, kiedy na około rozbrzmiewała kaskada dźwięków, a człowiek miał zamknięte oczy, jak Montrose w tej chwili?
Naciskała kolejne klawisze, nieświadoma, że zbliżał się do niej niemal Armagedon. Z ciastkami i innymi słodkościami, ale nadal niósł pewne zniszczenie. Zniszczenie jej skupienia, jej oderwania się od rzeczywistości, która może nie przytłaczała jej osobiście, ale odcisnęła swoje piętno na dziewczynie poprzez inne osoby. Jak chociażby te cierpiące w skrzydle szpitalnym, bo niestety Cassie miałą to do siebie, że była nad wyraz empatyczna. I wrażliwa, ale to można było wywnioskować po tym, jak grała.
Była właśnie w trakcie ćwiczenia jednej z bardziej skomplikowanych sekwencji, kiedy drzwi do pomieszczenia zostały otwarte. Już wtedy powinna wiedzieć, że ma do czynienia z osobą kompletnie nie znającą się na sztuce, skoro słysząc dolatujące zza drzwi dźwięki i tak postanowiła przeszkodzić.
Zignorowała to, nie chcąc się rozpraszać. Szło jej za dobrze (wiadomo, lata gry na coś się przydały), by nagle przerwać. Wszak doskonale zdawała sobie sprawę, że drugi raz nie wpadnie w ten sam stan. Szkoda tylko, że ów nieproszony gość i tego nie potrafił poszanować widząc, że nawet nie spojrzała w jego kierunku. Przynajmniej w pierwszej chwili, bo niestety zaraz persona znalazła się na tyle blisko, by niemal namacalnie Cassandra odczuła jej obecność. Nie pozostało jej więc nic innego, jak przerwać, ucinając w pół nuty.
Obróciła głowę, z lekką irytacją, bo nikt nie lubił jak mu się bez powodu przerywało coś ważnego, kierując swoje ciemno niebieskie oczęta na nieznajomego. Przynajmniej z założenia, bo kojarzyła chłopaka. Kojarzyła niemal każdego Ślizgona, nawet, jeśli z nimi nie rozmawiała. Cóż, skutki nie pałania zbyt wielką miłością do przedstawicieli tego domu.
-Za nic masz zasadę, że nie przerywa się repertuaru, póki nie zostanie skończony, prawda? Och, zresztą po co ja o to w ogóle pytam, przecież oboje wiemy, jaka jest odpowiedź - skomentowała, wzdychając, bardziej z niezadowolenia, niż z powodu innej emocji. Musiała ochłonąć, bo niestety w sprawach ważnych zdarzało się, że ją ponosiło.
Zaraz jednak bardziej badawczo zaczęła mu się przyglądać. Domyślała się, że ludzie w szkole ją znają, ale nie podejrzewała, że i przedstawiciele Domu Węża zaprzątali sobie nią głowę. No chyba, że chodziło o pojedynek z Crouch’em. To by wiele wyjaśniało.
-Tak, to ja. Masz do mnie jakąś konkretną sprawę? - spytała i zaraz dostała odpowiedź. Niewielką paczuszkę, która rzekomo była dla niej. Słodycze. Coś, co uwielbiała ponad wszystko i za co była skłonna przysłowiowo zabić. - Nie było imienia na paczce? - spytała, bo wydało jej się to dziwne. Zazwyczaj pisało się je na wierzchu, by uniknąć właśnie takich nieporozumień.
Zajrzała do środka, faktycznie dostrzegając mało wygodną i mało atrakcyjną (jej zdaniem) bieliznę. Zmarszczyła lekko brwi, chwilę później tęczówki na twarzy chłopaka lokując, ignorując delikatne zaróżowienie policzków, które niestety przy kolorycie jej cery było aż nadto widoczne.
-Mam uwierzyć, że ktoś mi to przysłał, oczywiście z bielizną w środku, a ty przypadkiem otworzyłeś, sądząc, że to do ciebie? W co ty pogrywasz, Castiel? Właśnie tym zajmują się teraz Ślizgoni? - spytała, bo jakoś nie chciało jej się wierzyć, że ktoś faktycznie byłby zdolny do wysłania jej majtek. Chociaż… z drugiej strony nie mogła mieć pewności. Co, jeśli to prawda, a po szkole pałęta się zboczeniec, marzący, by ujrzeć wybrane dziewczęta właśnie tak odziane?
Sponsored content

Salon pianistki - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 7 Empty

 

Salon pianistki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 7 z 9Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

 Similar topics

-
» Salon
» Salon wspólny

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
III piętro
-