IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Salon pianistki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
AutorWiadomość
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyPon 17 Mar 2014, 21:55

Pod tym względem chyba byli podobni. Franz także wolał nie wnikać w głąb umysłu Voldemorta, bo nawet i on nie był najwyraźniej jeszcze na tyle zepsuty, aby ze wszystkimi głoszonymi przez niego ideami zgadzać się w pełni. Nie potrafił na wszystko skinąć głową, posłusznie poddając się temu, co czarnoksiężnik próbował wpoić do głów młodych czarodziejów chłonących takie wartości na myśl o potędze i władzy. Krueger, jak każdy mężczyzna, marzył o tym, aby stać się takim dominującym ogniwem w łańcuchu powiązanych ze sobą szeregów półświatka czarodziejskiego, jednak nigdy nie myślał o zyskaniu sławy w taki sposób, w jaki osiągał to Czarny Pan. Ba, siedemnastolatek gotów był nawet zaryzykować stwierdzeniem, że Tom Marvolo Riddle zachłysnął się żądzą władzy i sam przestał kontrolować swoje prymitywne i zwierzęce instynkty. W końcu jego ideologia w założeniu była aż nazbyt prosta, a opierała się jedynie na bezsensownych mordach w imię tak plugawej i nieistotnej wartości jak czystość krwi. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie jej prostota była jednak zaletą i to dzięki niej Voldemort zyskiwał tak wielu sprzymierzeńców. Poglądy Franza na temat czystości krwi jednak były nieco bardziej liberalne. Chłopak, rzecz jasna, uważał czarodziejów krwi nieczystej za gorszych, ale nie był zwolennikiem całkowitej eksterminacji tego gatunku. Jego zdaniem, świat czarodziejski i świat mugoli powinny funkcjonować po prostu niezależnie od siebie i tylko czarodzieje winni mieć możliwość wkraczania do świata osób nieobeznanych z magią, co oczywiście miało w swej konsekwencji wykluczyć listy z zaproszeniami do Szkół Magii i Czarodziejstwa dzieci mugoli. Czy taka idea nie była znacznie bardziej racjonalna, niżeli mordowanie wszystkich na prawo i lewo? Nie chodziło tu bynajmniej o to, że Franz jest niezwykle empatyczny i broni zasady humanitaryzmu, bo i takie określenie byłoby głęboką przesadą. Stwierdzał jedynie, że w zachowaniu Czarnego Pana dało się zauważyć pewną skłonność do przesady, a jego plany wymagały zbyt wiele zachodu. Krueger miał wystarczająco wiele swoich spraw, aby przejmować się jeszcze losem jakiejś szlamy. Niezależnie od tego czy dotyczyło to jej likwidacji czy jakiegokolwiek innego zdarzenia. Ale skoro już siedemnastolatek został włączony w tryby tej wojny, nie zamierzał pozostawać gdzieś z boku. Wolał być śmierciożercą niż nikim, choć najwyraźniej tkwił w błędnym przekonaniu o tym, że taka rola wzniesie go na piedestał. Chociaż, czy miał w ogóle inny wybór? Pewnie, mógł kierować swym losem. Mógł nawet przystąpić do Zakonu Feniksa, ale czy perspektywa bratobójczej walki nie była jeszcze gorsza? Brutalności i okrucieństwa w tych czasach nie dało się uniknąć, a jednak znacznie lepiej było je skierować w stronę szlam, niżeli członków własnego rodu, który go wychował i dał mu siłę.
Jeżeli zaś mowa o miłości, Franz w rzeczywistości nigdy jej nie dostąpił. Ojciec i matka w jego oczach zawsze bardziej przypominali jego mentorów, nauczycieli, a nie kochającą rodzinkę. Heinrich nie koncentrował się na tym, aby wychować syna na porządnego chłopaka. Jedynie poddawał go kolejnym próbom jego umiejętności i wpajał slogany będące tak atrakcyjną częścią propagandy Riddle’a. Czy zatem można było tu mówić o jakiejkolwiek miłości? Czy ojciec, który naprawdę kochałby syna, szykowałby go na pewną śmierć, spełniając przy tym wszystkie zachcianki jakiegoś szaleńca i ponosząc przy tym swoją misję do rangi rytuału? Heinricha można było określić mianem „szatańskiego wcielenia”, kolejnego produktu ideologii Czarnego Pana, który już dawno nauczył się działać jak maszyna. Nie pozostawało mu nic z pozytywnych uczuć, nie traktował syna, jakoby istniała pomiędzy nimi jakakolwiek inna więź prócz zawodowej. Pozostawały mu tylko odruchy. Każdy rozkaz płynący z góry spotykał się z dozgonnym posłuszeństwem i zdolnością do wszelkich poświęceń. Młody Krueger nawet nie był już do końca pewien, czy w imię wyższych celów czy może jego ojciec stał się dobrym materiałem na psa Pawłowa. Franz był o wiele bardziej krnąbrny i agresywny i nie rzucał się na każde surowe mięso, którym tak pieczołowicie go karmiono.
- Szczerze wątpię w to, bym kiedykolwiek stał się Twoim celem. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi rola łowcy. – odpowiedział równie zdawkowo co ona, co zresztą jednoznacznie wskazywało na to, iż oboje nie mają ochoty znosić swojej obecności w salonie, ani tym bardziej wdawać się w jakiekolwiek dłuższe dysputy. Każdy postronny obserwator z łatwością zauważyłby, iż traktowali siebie jak intruzów, a w mniemaniu Franza to, które z nich znalazło się w pomieszczeniu jako pierwsze nie miało żadnego znaczenia.
- Racja, piękno to pojęcie względne, a dla mnie w tej chwili znacznie piękniejsza byłaby cisza, nieprzerwana Twoim nic nie wnoszącym ujadaniem. – dodał po chwili w odpowiedzi na jej drugą wypowiedź, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów, a następnie wkładając jednego do ust. Mimo że był czarodziejem, czasami sięgał do mugolskich wynalazków, więc w jego dłoni znalazła się nie różdżka, a prosta zapalniczka, która buchnęła ogniem i pozwoliła mu się zaciągnąć trującym, tytoniowym dymem. Zabawne było trochę to, że Krueger nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że i Chiara traktuje Salon Pianistki tak samo sentymentalnie jak on i to jeszcze z powodu spotkań w tym miejscu z jego najlepszym przyjacielem, który nie raczył mu nawet szepnąć słówka o ich potajemnych schadzkach. Aż dziwne, że ta trójka nigdy na siebie nie wpadła, skoro upodobała sobie ten sam zakurzony salon, w którym najwyraźniej dla innych uczniów nie było nic przykuwającego uwagi. Bo czymże dla większości z nich był stary fortepian, kilka opasłych i pożółkłych tomów oraz obrazy osób, o których pewnie nigdy nie słyszeli.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyPon 17 Mar 2014, 23:23

Podejście Chiary było jeszcze inne. Ona miała w głęboko w poważaniu to, kto jak czystą posiadał krew i co miał zamiar z tym faktem zrobić. O ile zdarzało się jej używać słowa „szlama”, przeważnie oznaczało to po prostu, że ktoś jej zaszedł za skórę i dodatkowo należał do mugolskiej rodziny, a nie było pustym przejawem dyskryminacji. Jak dla niej większe znaczenia miało to co dana osoba miała w głowie i w sercu, a nie w żyłach. Brzmi tak... pozytywnie, prawda? A jednak wychowanie i otoczenie robi swoje. Di Scarno być może zupełnie nie zwracała na tę sprawę uwagi, ale nigdy nie występowała w obronie obrażanych i prześladowanych szlam. Przyglądała się takim incydentom ze swojej pozycji Szwajcarii i zawsze dobrze na tym wychodziła, to znaczy do czasu aż w jej życie wtrącił się Lord Voldemort.
Być może Evan miał kiedyś rację, określając ją jako Lady Makbet. Wolała trzymać się z boku i umywać ręce, zabawiała się i znikała, zanim przychodziło ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. Chciała tylko prawa do wolności, do własnych decyzji, poglądów i dróg. Nie miała tego doświadczyć, nie w tym życiu, a na drugą stronę specjalnie jej się nie spieszyło. Jeśli istniało Niebo, nikt nie powita jej tam z otwartymi ramionami, jeśli nie było później niczego (czemu przeczyło istnienie duchów), wolała już cierpieć żyjąc.
Franz miał chociaż swoją Vivianne, nawet jeśli było to tylko złudzenie, fatalne zauroczenie, a nie miłość. Mógł być przez chwilę zwykłym nastolatkiem, nieszczęśliwym, zagubionym i cierpiącym, ale myślących o tak zwykłych dla osób w ich wieku sprawach. Choćby przez kilka godzin, dni... Chiara nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatnio zatrzymała się przed lustrem i przez chwilę poobserwowała swoją twarz zwyczajem młodych dziewcząt, szukając wyimaginowanych niedoskonałości i wygładzając niewidoczne zmarszczki. Nie umiałaby powiedzieć ile czasu minęło od chwili, gdy po raz ostatni zasypiała myśląc z optymizmem o przyszłości. Teraz tamte czasy wydawały się jeszcze bardziej odległe niż zwykle, a szansa, że wrócą tak nikła, że jakby jej nie było.
Słysząc głos chłopaka, łypnęła na niego beznamiętnie zza kosmyków czarnych włosów, które opadły na jej twarz, kiedy siedziała z pochyloną głową nad książką.
-Łowcy, mój drogi, mają to do siebie, że w pogoni za zwierzyną zapominają pilnować swoich pleców. – odparła złudnie łagodnym tonem, jakby prowadziła rozmowę przy popołudniowej herbatce, a nie toczyła słowną bitwę z równym sobie przeciwnikiem, którego postawa irytowała ją jednak coraz bardziej, z każdym słowem, z każdą minutą. Wiedziała, że jest znajomym, może nawet przyjacielem Evana. Przecież widywała ich razem na korytarzach, posiłkach i lekcjach, często pogrążonych w rozmowie, czasem jedynie milczących wspólnie. Ale to jej nie przekonywało, nie musiała lubić ich obu, zresztą wcale nie była pewna, czy przepada za Rosierem, czy tylko za tym, co potrafił zrobić z jej ciałem. Te wszystkie pytania, dziwne oszołomienie, które czuła w jego towarzystwie i skłonność do lekkomyślnego wypowiadania słów – tego nienawidziła bez wątpliwości. I choć na pierwszy rzut oka i po tych kilku zaledwie minutach rozmowy potrafiłaby już wymienić sporo rzeczy, które różniły go od Evana, w pewnych aspektach byli zadziwiająco podobni. Albo może lepiej powiedzieć: frustrująco. Rosier także nie wykazywał zainteresowanie prawem pierwszeństwa, w jego mniemaniu należało mu się to, czego chciał. Bez względu na to czego mogli oczekiwać inni.
-Czyli w czymś się jednak zgadzamy. – stwierdziła, okraszając ton swojego głosu fałszywą radością -Skoro jednak tak bardzo cienisz ciszę, dlaczego musiałeś przerywać ją swoim rzępoleniem? – zapytała. Jego zachowanie, fortepian, papieros, zbyt bardzo przypominały jej Rosiera. Ta cała sytuacja była w ogóle jakby odbiciem jej wspomnień w krzywym zwierciadle. Może los chciał jej dać szansę aby tym razem postąpiła lepiej niż wtedy. Wyszła zostawiając tego zadufanego w sobie chłopca samemu sobie, zamiast głupio upierać się przy prawie do samotności tutaj właśnie, a nie gdzieś indziej.
Nie spotkali się tutaj, bo najwidoczniej myśleli o tym samym o innych godzinach, w innych dniach i odmiennych okolicznościach. Poza tym Salon Pianistki od dawna nie gościł już w swoich progach ani di Scarno, ani Evana. Przedłożyli intymność ponad pewien sentyment. Chiara tego wieczora przekroczyła próg tego pomieszczenia po raz pierwszy od długiego czasu, jakby szukając miejsca, w którym stare wspomnienia przytłoczą nowe, których nie chciała wciąż odtwarzać w swojej głowie.
Bose stopy Krukonki odnalazły drogę do skórzanego schronienia pantofelków na płaskiej podeszwie, a ciemnie oczy, których kolor wydawał się jeszcze pogłębiony przez nienaturalną bladość wychudzonej ostatnimi czasy twarzy, zamigotały złowrogo.
-Przyjdzie twoja kolej, Franz. I zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 18 Mar 2014, 00:13

Wychowanie i otoczenie miało ogromne znaczenie. Nikt nie mógł się wyzbyć wszystkich cech, których wyuczył się za młodu. Mógł walczyć, przeciwstawiać się wpajanym wartościom i morałom, ale zawsze jakaś ich część pozostawała jednak we wnętrzu dziecka, które dorastało, niszcząc niektóre z nich, a inne nawet nieświadomie pielęgnując. Właściwie, to by tłumaczyło stwierdzenie, iż potomkowie śmierciożerców idealnie nadawali się na kolejnych popleczników Voldemorta. Nie wymagali już większego przygotowania, bo ich ciała i dusze podążały za tym, czego pragnęli starsi od nich, bardziej doświadczeni, choć niestety i ci, którzy obrali w swym życiu nieodpowiednią drogę. Dlatego Franz nie potrafił właśnie, tak samo jak panna di Scarno, pozostawać neutralnym. Zresztą, skoro ona nazywała samą siebie Szwajcarią, należało przypomnieć, iż Krueger z kolei był rasowym Niemcem, a czy to właśnie nie ten naród miał we krwi wojenne zapędy? I chociaż siedemnastolatek sam do otworzenia tej puszki Pandory nie dążył, nie mógł już cofnąć wydarzeń wywołanych przez Toma Marvolo Riddle’a. Mógł jedynie opowiedzieć się po którejś stronie. Zdradzić swoje ideały i pozwolić komuś na naruszenie jego spokoju i planów, bądź przystąpić do bratobójczej walki, która w konsekwencji doprowadziłaby zapewne do śmierci całej jego rodziny. Wybór nie był może taki oczywisty, bo czy można było choćby Heinricha nazwać rodziną? Pewnie nie, ale Franz nie mógł tego wiedzieć, skoro nigdy nie doświadczył ciepła domu rodzinnego i nie wiedział, co to słowo naprawdę oznacza. Dla niego nawet te więzi zawodowe z ojcem były niezwykle ważne i kazały mu myśleć w kategoriach ochrony nie tyle wartości wyznawanych przez Voldemorta, co raczej własnego rodu.
Nie był jak Krukonka, zdecydowanie nie pretendował do roli Lady Makbet, nawet mimo tego że sam niekiedy z chęcią umywałby ręce, aby cień podejrzeń rzucony został na kogoś innego. Był jednak gotów do rozlewu krwi w szczególnych przypadkach. On przecież nad wyraz cenił sobie swoją niezależność, a żeby ją zatrzymać przynajmniej na razie musiał nie tylko pozostawać nierozpoznawalnym, ale i chronić swoich bliskich, bez których nie byłby w stanie osiągnąć tak wiele. Może i teraz siedział gdzieś w kącie, ale obserwował wszystko, wyciągał wnioski i pracował nad rozwojem swoich umiejętności, aby kiedyś to on był czarodziejem rozdającym karty. Zdawał sobie sprawę ze swoich mocnych stron, ale miał też świadomość tego, że w tym momencie nie może się równać z potężniejszymi czarodziejami, nie mówiąc już o samym Czarnym Panu czy chociażby jedynym, który mógł stawić mu czoło, o Albusie. Do wojny musiał dopiero poczynić solidne przygotowania.
Wracając zaś do osoby Vivienne i roli, jaką dziewczyna pełniła w życiu Franza. To prawda, że chłopak dzięki niej mógł choć na chwilę zapomnieć o swoim przeklętym przeznaczeniu i o wszystkich wydarzeniach, które miały związek z jego rodem i z Voldemortem. Nie była to wcale miłość, a pewna furtka, droga ucieczki, chociaż Ślizgon mógłby usilnie twierdzić, że jest inaczej. Sam chyba bał się przyznać przed sobą, że w chwili obecnej nie jest zdolny do obdarzenia kogoś tak silnym uczuciem, którego przecież wcale nie znał. Fatalne zauroczenie łatwo było pomylić z tak silnym uczuciem, nie było żadnych problemów, by wmówić sobie, że czuje się coś więcej, jednak z czasem prawda o człowieku i tak wychodziła na jaw. Poza tym, czy można było prawdziwie kochać osobę, którą znało się tak krótko? W końcu Franz zaczął spotykać się z Gryfonką może rok temu, a i ich schadzki nie były długotrwała przyjemnością, jako że chłopak postanowił zerwać ze swoją bratnią duszą kontakt. Być może wtedy źle ocenił swoje priorytety, ale też zauważył, że od jakiego czasu, mimo iż przypominał sobie o ukochanej, nie czuł już tego, co dawniej. Wszystko wydawało się jakby przymglone, nic nie było już czarne i białe, a przybierało różne odcienie szarości.
- O moje plecy martwić się nie musisz. – odburknął tylko niezbyt głośno, o i ta cała wymiana słów zaczynała być dla niego męcząca. Nie przyszedł bowiem do salonu pianistki na pogawędki. Chciał uciec w świat muzyki i przyjemniejszych wspomnień, niż chociażby morderstwo z uroczystości Bellatrix. Swoją drogą, od kiedy tylko ujrzał tutaj Chiarę, śmiech kobiety przeszywał go na wskroś. Było w nim coś przerażającej, jakaś nieodgadniona satysfakcja z tego, czego dokonała Krukonka. Jakby jej mord na Charlusie Potterze zasługiwał co najmniej na Order Merlina.
- Nie porównywałbym MOJEJ muzyki do Twojego ujadania. Miałaś rację, operujemy znacznie inną definicją piękna. – dodał zaraz a propos jego rzekomego rzępolenia na fortepianie. Taki komentarz zakrawał nie tylko o obrazę jego osoby. To była wręcz profanacja, której pewnie Franz nie pozostawiłby bez echa, gdyby nie fakt, że po ślubie Belli był na tyle zmęczony, że jakoś nie miał ochoty użerać się z Krukonką. Zaciągnął się więc raz jeszcze papierosem, wypuszczając zaraz z ust sporawą chmurę dymu, która wypełniła pomieszczenie nieprzyjemnym dla nieprzyzwyczajonych osób, duszącym i gryzącym zapachem. Wreszcie wyrzucił peta, wrzucając go zręcznym ruchem do stojącego gdzieś niedaleko, pod ścianą, kosza. W tym samym momencie dotarły do niego też słowa Chiary, na które uśmiechnął się tylko szeroko.
- Na każdego przychodzi kiedyś kolej, di Scarno. Na mnie też, nie boję się tego. Ale widzę, że Tobie o wiele bardziej to doskwiera, skoro postanowiłaś mi o tym przypomnieć. – mruknął nieprzyjaznym głosem, który zupełnie nie współgrał z jego bananowym uśmiechem. Ale Franz już taki był, że śmiał się w nieodpowiednich chwilach, przez co niektórzy uważali go za szaleńca. Choć na pewno nie większego, niżeli Voldemort.
- Nic tu po mnie. Walcz dalej ze swoimi demonami, żeby to one nie opanowały Twojej duszy. – rzucił jeszcze na pożegnanie, po czym opuścił salon pianistki, udając się prosto w kierunku swojego dormitorium. Stwierdził, że jednak fizjologia i chęć utrzymania się przy życiu wymaga od niego chociaż godziny snu.

z.t.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:06

Było około godziny pierwszej w nocy, kiedy na korytarzu na trzecim piętrze dało się słyszeć stłumione kroki nerwowo stąpającego po podłodze ucznia, który już dawno powinien znajdować się w swoim dormitorium. Franz Krueger nigdy nie stosował się jednak do szkolnego regulaminu, choć w jakiś nadzwyczaj skuteczny sposób unikał szlabanów, a na swej drodze bardzo rzadko spotykał Argusa Filcha czy też jego ohydną kotkę. Jego szczęście, bo spotkanie z którymkolwiek okazywało się dla wychowanków Szkoły Magii i Czarodziejstwa raczej wątpliwą przyjemnością. Siedemnastolatek nie podążał jednak sam. Za marynarką trzymał w dłoni butelkę Ognistej Whiskey. I choć mógł ją spożywać jako pełnoletni i pełnoprawny członek magicznej społeczności, zdecydowanie nie powinien przechadzać się z nią po szkolnych korytarzach. Nigdy jednak o to nie dbał, a dzisiejszego wieczoru już w szczególności miał w głębokim poważaniu wszelkie szkolne zakazy. Miał ochotę zaszyć się gdzieś samotnie i upić, mimo że zwykle w przypadku alkoholowych trunków znał umiar i nie zachowywał się w ten sposób. Czymże zatem czarodziej o charakterze z pozoru chłodnym i obojętnym zawdzięczał tak paskudny nastrój? O tym wiedział tylko on sam i lepiej, żeby nikt inny nie był świadomy tego, czego dokonał pod wpływem emocji. A może właśnie nie tyle emocji, które próbowały go nieskutecznie odwieść od jego poczynań, a raczej na skutek tych zimnych kalkulacji, co nie pozwalały mu przeciwstawić się planom osób wyżej od niego postawionych. Mimo że jeszcze nie tak dawno temu, Franz z pewnością prawiłby dyrdymały o tym, jakoby przywiązywanie się do innych ludzi, jak i pozytywne uczucia temu towarzyszące były sprawami drugorzędnymi, których należało się zręcznie wyzbyć, tak teraz nie był już pewien niczego. Przed jego oczami malował się tylko widok Vivienne i ulatającego z niej życia. Dlaczego to zrobił? Dlaczego zdecydował się na tak radykalny krok? Czy ktokolwiek był zdolny do tego, aby zamordować miłość swojego życia jedynie po to, aby dostąpić zaszczytu, o którym wcale nie marzył? Pomijając oczywiście to, iż Ślizgon właściwie nie zabił dziewczyny własnymi rękoma, skoro jego Avada Kedavra nie odniosła oczekiwanego rezultatu. Chłopak jednak, mimo wszystko, obwiniał się o to, iż nie postawił się w obronie dawnej ukochanej, że podążał dalej za rozkazami Voldemorta i ambicjami swojego ojca. Teraz Krueger bił się z myślami, a w jego głowie pojawiało się to jedno dręczące go pytanie: coś ty narobił i czy to rzeczywiście było to to, czego tak pragnąłeś? Serce odpowiadało: nie. Rozum przekonywał: to minie, szczeniackie zauroczenie niewarte świeczki, jesteś kimś więcej, pisana jest tobie świetlana przyszłość. Bez niej. Jednak czy cokolwiek bez niej miało jeszcze znaczenie? Niewiele brakowało, by młody poplecznik Voldemorta pogrążył się w rozpaczy. Próba, która miała sprawić, że stanie się jednym z nich, w rzeczywistości zniszczyła go doszczętnie. Ognista Whiskey, procentowa trucizna, miała zabić w nim to, czego w sobie nienawidził. Czy aby znów nie dał sobą manipulować, pomimo iż tak długo twierdził, że jego podporządkowanie ojcu pozostawało w granicach, które nie zaprzepaszczały wcale jego samodzielnego myślenia? Przeszedł kilkukrotnie obok drzwi prowadzących do salonu pianistki, tak często upragnionego przez niego azylu. Wydawało mu się jednak, że w tej chwili nie potrafi sobie wyobrazić niczego, czego rzeczywiście by pragnął. To, czego pragnął zostawił bowiem wraz ze wspomnieniem wydarzeń z sali przesłuchań związanych z jego lubą z Gryffindoru. Nacisnął mocno klamkę, a drzwi otworzyły się pod naporem jego dłoni.
Kiedy wszedł do środka, jego oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie, w którym walały się różne instrumenty. W samym centrum pokoju stał ogromny, czarny i lśniący fortepian. Przez chwilę Franz widział jednakże na jego klawiszach krew, która zniknęła po tym, gdy zamknął ślepia i otworzył je ponownie. Jego umysł płatał mu niezbyt zabawne figle. Nie dawał mu zapomnieć o tym, co uczynił. Krueger odnosił wrażenie, jakby już nigdy nie mógł spokojnie zasnąć. Czuł się jak bohater szekspirowskich dramatów, myślał o tym, że już każdej nocy będzie budził się z rękoma splamionymi krwią, nie zazna spokoju. Jego obawy niewiele różniły się od tego stanu, który dotykał czarodziejów po słynnym pocałunku dementora. Czy ten chłopak kiedykolwiek będzie mógł jeszcze być szczęśliwy? To zaklęcie Toma Riddle'a, które dla Vivienne okazało się śmiertelne, przeszyło jego serce na wskroś. W pewnym sensie on też umarł, jego los był marny, jego zbłąkana dusza skazana została na bezcelowe wałęsanie się po świecie. Bo czym stawał się jego cel, nawet w powiązaniu z Czarnym Panem, gdy jego ukochana zginęła niemalże z jego rąk? Skoro nie potrafił tak mocno kochać, to czy był zdolny do tego, aby nienawidzić? A czy, jeśli nie potrafił kochać, był nadal wrażliwy na piękno muzyki? Zasiadł do fortepianu, jednak przez dłuższą chwilę wodził tylko palcami po klawiszach. Pustka, ta nieszczęsna pustka kiedy wreszcie jego zranione serce przypomniało mu o utworze, który w pełni oddawał obraz jego poharatanej duszy. Już samo jego określenie jako węgierskiej piosenki samobójczej dobitnie określało ponury, wręcz rozpaczliwy nastrój. Palce niemieckiego czarodzieja zręcznie poruszały się po klawiszach, a pomieszczeniu rozbrzmiała „Gloomy Sunday” w autorskiej interpretacji nieszczęśliwego siedemnastolatka. Chłopak słyszał w swej głowie ujmujące słowa piosenki, mimo że nie odważyłby się nawet otworzyć ust, by którekolwiek z nich wyśpiewać bądź wymówić. Gra na tym instrumencie wyzwalała z niego wszystkie negatywne emocje, toteż z czasem palce Kruegera coraz mocniej naciskały na klawisze, a jego oczy stały się wilgotne. Nie płakał. Nigdy. No, może w zamierzchłych czasach, kiedy był kilkuletnim bachorem i ostatnim razem uronił łzę na widok stanu, w jakim przez niego znalazła się Vivienne. Po jego policzku znowu popłynęła jedna łza. Samotna, tak samo jak i on. W tej chwili jednak nie potrzebował towarzystwa. Wręcz przeciwnie. Nie darowałby temu, kto teraz postanowiłby mu przeszkodzić. Bowiem nawet bliski mu Rosier nie zdołałby uśmierzyć bólu, którego Franz doświadczył. Samotność. Tylko samotność i czas. Niech one uleczą rany i pozwolą mu powrócić do świata żywych.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:14

Dla Franza ten dzień był zapewne jednym z gorszych, jakie go mogły w życiu spotkać. Niesamowity ból, rozrywający serce na wskroś.. czarna rozpacz, od której mógł uciec jedynie w świat muzyki i alkoholu. A jak to było z panną Vane? Był to dla niej kolejny, nudny dzień. Potrzebowała atrakcji, jakiegoś zajęcia. W myslach przywoływała jakieś dobre czy też złe duszki, aby rzuciły jej pod nogi przygodę. Niekoniecznie dobrą. Nie wiedziała, jak szybko jej marzenia mogą się ziścić i to w dodatku z nawiązką.
Z niejaką melancholią patrzyła tego dnia w okno usytuowane naprzeciwko Zakazanego Lasu. Parę minut temu dostała list od dziadka, że z racji daleko posuniętych podejrzeń, jej dzisiejsze spotkanie z pewnym mężczyzną się nie odbędzie. Miała mu przekazać w paczce zamarynowane jaja bahanek, które należały do niewymialnych produktów klasy A. Wysoce niebezpieczne, zakazane oraz niesamowicie drogie. Jas westchnęła i poprawiła materiał czarnej spódnicy, który zaczepił się o guzik fotela. Postanowiła oddać się swej pasji, jaką jest muzyka.. ostatnio odkryła, że pewien pokój na trzecim piętrze nadaje się idealnie jako pomieszczenie do gry. Ślizgonka wstała więc sprzed kominka, wywołując u kolegów jęk niezadowolenia. Ich dysputy były porywające, ale Jasmine wolała opierać się na własnej hierarchii wartości. Wyszła więc z lochów, zamiatając wilgotne powietrze swymi czarnymi lokami i udała się na trzecie piętro. Po drodze spotkała grupkę Puchonów z pierwszej klasy, których przestraszyło jedno jej spojrzenie.. zimne, pełne kpiny... gdy kurz za nimi opadł, Jas pokręciła głową i roześmiała się. Niedowierzając w zachowanie dzieciaków, kontynuowała swoją wędrówkę. Z uśmiechem powitała widok mahoniowych drzwi.. ale.. czy ona słyszała dźwięk fortepianu? Może to pokój zapraszał ją do wejścia... chociaż melodia, niezwykle smutna.. nie zachęcała. Dotknęła metalowej klamki i pchnęła drzwi, pozwalając by melodia rozbrzmiała głosniej i rozpaczliwiej. Nie trudno było rozpoznać autora tych dźwięków. Przy fortepianie siedział pałkarz drużyny Slytherinu, Franz Krueger. Jasmine mimowolnie zadrgał mięsień zlokalizowany na czole. Nie było nowością, że ona i pan Krueger nie pałali do siebie pozytywnym uczuciem. Wszystko było wypadkową kilku składowych.. mniej lub bardziej ważnych. Ich wieczna rywalizacja o miano najlepszego w sztuce eliksirów. Pamiętna impreza, kiedy to Jasmine z niemałym wdziękiem odmówiła mu tańca przy wszystkich członkach drużyny... ich ciągłe kłótnie, dogryzki, awantury... ciężko było im razem trenować, jednak wewnętrzna duma nakazywała obojgu być ponad tym. Ich konflikt trwał od tak dawna, że już chyba sami nie pamiętali, co wzniecało w nich tę wewnętrzną nienawiść. Jasme nie chciała rezygnować z gry, ponieważ Franz zajmował pokój... nie miałą jednak zamiaru tworzyć z nim duetu. Weźmie swój instrument i stąd wyjdzie.. w milczeniu.. albo rozpęta się nowa wojna. Kącik ust Jas uniósł się ku górze, ponieważ chciała atrakcji... prawda? Chociażby tej złej. Zamknęła za sobą drzwi. Niestety albo stety – było to słyszalne. Nie odezwała się słowem do Kruegera.. ba! Nawet nie raczyła na niego patrzeć. Inaczej już dawno by zauważyła jego rozpaczliwy stan.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:19

Melodia, choć o rozpaczliwym wydźwięku, dawała mu ukojenie. Wielu zapewne nie zrozumiałoby w jaki sposób tego rodzaju muzyka może pozwolić na poprawę nastroju, ba, sam rozum podpowiadał przecież, by wybrać coś weselszego, coś, co wzbudzi pozytywne emocje. Krueger był jednak tego zdania, że w takim stanie, w jakim był teraz nie pomogłaby mu żadna skoczna pieśń. Żeby powrócić do świata żywych, musiał najpierw sięgnąć dna, od którego łatwiej będzie mu się odbić. Dość nietypowe zachowanie, ale Franz zwykle pozostawał w mniejszości. Był specyficzny, zniszczony przez ojca, ratował się właśnie ucieczką do swojego świata. Klawiszy fortepianu lub ewentualnie smutnego, pełnego emocji wokalu, które być może w tej chwili nawet bardziej odpowiadałaby przeraźliwym dźwiękom płynącym prosto z jego serca. Stojący jednak przed Niemcem instrument był jego podstawowym, poza tym pierwszy rzucił mu się w oczy, dlatego też chłopak nie silił się na poszukiwanie innego. Zresztą, jakby nie patrzeć, szklaneczkę Ognistej Whiskey zdecydowanie wygodniej było postawić na czarnym jak smoła blacie. Alkohol jednak, prócz kilku łyków, które siedemnastolatek zdążył już wychylić, błądząc po korytarzu, pozostawał na razie nienaruszony, jako że Franz najpierw postanowił w pełni oddać się ponurej niedzieli, która rozbrzmiewała w całym pomieszczeniu. Tylko ta jedna samotna łza kapnęła na kołnierz jego koszuli, pozostawiając niewielką plamę. Czymże jednak była ta plama na koszuli w porównaniu ze splamionymi krwią dłońmi? Ona jedna nie mogła odkupić jego win, a on sam nadal nie potrafił się pozbierać. Bezsenność, która zgodnie z wymową utworu towarzyszyła mu od chwili jej śmierci i towarzyszyć mu będzie jeszcze pewnie przez długi czas. A małe białe kwiatki nigdy jej nie obudzą…
O ile jednak bezsenność nie miała go zamiaru opuszczać, tak jego druga kochanka dzisiejszej nocy – samotność – postanowiła uciec przez drzwi do salonu pianistki, które nagle otworzyły się, a następnie zamknęły z łoskotem. Początkowo Krueger pomyślał, że może to jednak sen albo jego chora wyobraźnia. Pragnął, aby to była Vivienne. Muzyka ucichła, a on marzył o tym, aby do jego uszu rzeczywiście dotarł rytm wystukiwany przez jej kroki. Czuł na swym ramieniu dotyk jej dłoni, mimo że słyszał, że to nie ona. Może się to wydawać dziwne, ale Franz tak zauroczony swą ukochaną potrafił poznać ją nawet po sposobie chodzenia. To nie mogła być ona. Ona umarła, a za nią miała podążyć dusza Ślizgona, która jednak zamknięta była w jego piersi i rozpaczała z powodu tej straty. Bezradność, to słowo idealnie oddawało teraz jej naturę. Choć do samego siedemnastolatka chyba dopiero zaczynała docierać powaga jego decyzji. Żałował. Na pewno żałował, mimo że bał się sam przed sobą do tego przyznać. Przez moment milczał, nie wstając nawet od tego pięknego fortepianu. Uniósł tylko szklankę whiskey i upił kilka łyków, po czym zmienił zdanie, opróżniając całą zawartość naczynia następnym, ostatnim już haustem. Nie był tu sam, a osobą, która naruszyła jego wewnętrzny spokój i harmonię, nie była Vivienne. Chociaż nie odwrócił jeszcze nawet głowy, jego serce już nienawidziło kogoś, kto tak bezczelnie wtargnął do jego świata. Przeklęte drzwi do salonu pianistki. Dlaczego w ogóle śmiały wpuścić tutaj nieproszonego gościa? To on był tutaj pierwszy, to on miał prawo cucić się swą samotnością i muzyką. A może to kara za popełnione grzechy? Jego anioł stróż wszedł na drogę buntu i postanowił wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę, nie zważając na wyroki boskie?
Krueger otarł ręką policzek, choć ślad po jego chwili słabości i tak nie był już widoczny. Jeszcze tego brakowało, by ktokolwiek odkrył jego wrażliwą naturę. Przecież sam usilnie twierdził, że ta jego część jedynie przeszkadza mu w życiu. Nie powinien być taki, skoro tak bardzo pragnął służyć Voldemortowi. No właśnie, pragnął? Nie potrafił aktualnie odpowiedzieć sobie na to pytanie, obawiał się, że dał się wciągnąć w gierki tych, którzy wcale nie byli jego przyjaciółmi. Skoro nie mógł teraz, jednoznacznie i dosadnie stwierdzić, że życie jego ukochanej stanowiło odpowiednią cenę za zaszczyt dołączenia do kręgu śmierciożerców, to czy aby na pewno był ze sobą szczery? Targały nim wątpliwości, a to znaczyło, że jakaś jego cząstka usilnie wyrywała się z przeznaczonego mu losu, próbowała odejść jak najdalej od czarnoksięskiego półświatka. Chłopak powolnie wstał od fortepianu, odwracając głowę w stronę, z której nadchodził dźwięk. Aniele stróżu, pokaż swe oblicze. Niestety (albo stety dla Franza), żadnego anioła nie było, choć gdyby Ślizgon miał sobie takiego wyobrażać, z pewnością byłby podobnie urodziwy, co dziewczyna, która wtargnęła do salonu pianistki. Vane. Lepiej jednak, by anioły nie były tak charakterne, bo wtedy marny byłby los wszystkich tych, którym stróżowały. Cholerna Vane, która sprawiła, że jedyne uczucie, jakie teraz zawładnęło nad ciałem Kruegera to wściekłość. Nawet w jego oczach dało się ujrzeć wyraz tak wielce podobny do obłędu. Franz, niewiele myśląc, zbliżył się do niej pewnym krokiem, choć widać było, że cały dygocze z nerwów. Zdecydowanie, zdecydowanie nie powinien dzisiaj trafiać na żadną żywą istotę na swej drodze. Zdawało się, że w ogóle nie kontroluje swojego zachowania. Jego palce zacisnęły się na bluzce Jasmine, jednak najwyraźniej Franz wcale nie myślał w tej chwili o jędrnych piersiach dziewczyny, a raczej tylko o tym, jak wyrzucić ją z tego pokoju. Zaraz po tym jednak zamarł w bezruchu, tylko jego palce pozostały na jej bluzce, którą ten nadal ściskał mocno.
- Dlaczego… kto Cię tu wpuścił, Vane? Nikt. Nikt Cię tu nie zapraszał. – wycedził, a właściwie praktycznie wysyczał przez zęby. Cieszmy się tylko, że nie w języku węży, bo wtedy panna ze Slytherinu z pewnością nie zrozumiałaby nawet słowa. Jedno było pewne, w tym momencie nie był sobą. Zawsze szarmancki wobec kobiet, dżentelmen, teraz nawet nie zwracał uwagi na to, jakim tonem odnosi się do Jasmine. Ba, nawet nie wycofał swojej dłoni, co w pewnym stopniu mogło być, już pomijając nawet karygodność takiego czynu, nieco krępujące.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:22

Ich konflikt na przestrzeni miesięcy i lat przybierał różne barwy. Najcieplejsze z nich panowały wtedy, kiedy bez słowa mijali się na korytarzu, nie szczycąc się nawet spojrzeniem. Teraz jednak w tym pokoju panowała czerń. Nieprzenikniona i rozpaczliwa czerń, która budziła tylko te złe.. najgorsze emocje. Jasmine nie zajmowała się przyglądaniem Franzowi, nie to było jej celem. Przerwał smętną pieśń, co pozwoliło jej wrócić do normalnego toku myślenia.. nie czuła się tak, jakby obok niej był dementor. Zmrużyła powieki, będąc obojętną na obecność chłopaka i sądziła, że to podchwyci. W końcu zlokalizowała swój instrument. Jak na złość, w najdalszym od drzwi kącie stali. Srebrny, altowy saksofon mrugał do niej złośliwie, bawiąc się wątłym światłem świec pod sufitu. Uniosła nieco wyżej głowę i chciała właśnie zrobić krok w stronę saksofonu, gdy Franz odszedł od instrumentu. Nie pozwolił jej na dalszy ruch. Jedynie element zaskoczenia działał na korzyść Niemca. Dopiero ból spowodowany jego dłonią.. zaciśnięte mocno palce.. Syk Jasmine wydobywajacy się z ust. To ją otrzeźwiło. Chwyciła mocno nadgarstek chłopaka, boleśnie wbijając w jego skóre paznokcie.. chciała, by czuł dyskomfort związany z tym jak ona go dotyka.
Uporczywie wpatrywała się w jego oczy. Był wściekły, czuła to... ale co, jej obecność to wywołała? Jeszcze czego, zabili by siebie nawzajem już dawno gdyby tak było za każdym razem. Wzmocniła ucisk.
-Puszczaj Krueger. -warknęła, nie ustępując ani trochę. Mogłą w każdej chwili wyjąć różdżkę.. ale nie mogła by być aż tak szybka, by on nie zrobił tego samego. Toczyła się miedzy nimi dziwna i niebezpieczna gra.
-Nie mam pieprzonego obowiązku śledzić Cię i omijać Cię szerokim łukiem.. bo... pan.... Wielkie-Ego-Krueger... SOBIE... TEGO...ŻYCZY! -każde kolejne słowo wypowiadała coraz głośniej i z większą dawką jadu. Udzielała jej się ta złość... a na pewno nie pozwalałą sobie na takie traktowanie.
-Nikt? Równie dobrze Ciebie mogło by tu nie być. Co tu jeszcze robisz, co? -przysunęła swoją twarz bliżej jego. Nie miało to żadnego seksualnego wydźwięku (aut. Jeszcze!). Pokazywała mu, że się go nie boi, a zaciśnięcie palcy na bluzce nie było dla niej groźbą. Pierś Jasmine unosiła się szybko z nadmiaru adrenaliny.
-No dalej. Takiś hardy? -syciła się tymi słowami... .to było straszne, ale czuła błogą satysfakcję, mogąc mu coś takiego powiedzieć. Widząc jego gniew i wzburzenie. Uśmiechnęła się kpiąco. Nie pozwalałą sobie obniżyć wzroku. Nie ulęknie się.
Wbijała paznokcie mocno w jego skórę. Co to mogło dać? To było jedyni jej zabezpieczenie.. kolano w każdej chwili mogło powędrować do góry i uderzyć w najczulszy jego punkt. Wystarczyło jedno złe słowo. Jeden zły gest. Dalej panie Krueger.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:28

Pomimo że Krueger raczej nie przywiązywał wagi do relacji z panną Vane, należało przyznać, że atmosfera panująca pomiędzy nimi była raczej napięta, a sam Niemiec nie do końca nawet zdawał sobie sprawę z powodu, dla którego nie pałali do siebie nawet najmniejszą dozą sympatii. To prawda, że rywalizowali na każdym polu, a już w szczególności w sali, w której odbywały się zajęcia z eliksirów. Ślizgon jednak nigdy nie wdawał się w żadną chorą rywalizację, a nie dało się zaprzeczyć temu, iż akurat ta z Jasmine przybrała właśnie taki wyraz. Kto wie, może byli do siebie zbyt podobni, aby porozumiewać się jakoś  bez skakania sobie do gardeł. Tę sytuację z ślizgońskiej imprezy Franz pamiętał akurat jak przez mgłę. Nie był jednak przyzwyczajony do tego, żeby którakolwiek dziewczyna postanowiła mu odmówić. Raczej cieszył się szacunkiem, a przedstawicielki płci pięknej same do niego lgnęły. Panna Vane była najwyraźniej zbyt dumna, aby pokazać się od tej strony i zbyła go jakimś nieprzyjemnym komentarzem. Nie mógł sobie teraz przypomnieć jej słów. Nie poczuł się wtedy szczególnie urażony, bo i Ślizgonka niewiele dla niego znaczyła. Bardziej zaskoczony, poza tym jej zachowanie zdecydowanie na należało do takich, które łaskotały jego ego. Do takich, do których zdążył już przywyknąć. Właściwie to było w tej dziewczynie coś intrygującego. Mimo ich wiecznych utarczek, Krueger wspominał ich spotkania z pewną satysfakcją. Przynajmniej w jego życiu działo się coś ciekawego. Tym razem jednak ta bezczelna panienka niewątpliwie przesadziła. Jak w ogóle mogła przerwać mu jego ponurą niedzielę w autorskiej interpretacji? Zapewne większość przyznałaby, że chłopak przesadza, jednak dla niego ten utwór na fortepianie miał ogromne znaczenie, szczególnie, jeżeli wziąć pod uwagę okoliczności. Jasmine, odciągając go od instrumentu, wbiła mu nóż w serce, a to nie mogło w jego przekonaniu pozostać bez echa. Zresztą, zwykle uchodził raczej za opanowanego, więc jego niekontrolowany gniew w salonie pianistki z pewnością wskazywał na to, że Franz poczuł się dotknięty.
- Wiesz co… nawet o tym myślałem, ale dawno nie słyszałem Twojego warczącego głosu. Może zatem jeszcze trochę Cię przytrzymam, skoro tak bardzo chciałaś tutaj wtargnąć bez mojego przyzwolenia? – podkreślił szczególnie ostatnie słowa, choć nie planował, aby zabrzmiały one tak, jakby miał się wywyższać. Raczej chciał w ten sposób przekazać dziewczynie, że był tutaj pierwszy, więc to i jemu przysługuje prawo do spokojnego korzystania z atrakcji tego pomieszczenia. Nie pomyślał nawet o tym, że jego słowa mogą tylko świadczyć o tym, jakim jest egoistą. Ale właściwie dzisiaj takie określenie pasowało do niego perfekcyjnie. W końcu przyszedł tutaj umartwiać się nad samym sobą, nie zważając przy tym zupełnie na innych ludzi. Chociaż jeszcze tego nie pojął, powinien się jednak w gruncie rzeczy cieszyć z tego, że panna Vane pojawiła się w salonie pianistki właśnie w takiej chwili. Przecież tak skutecznie udało się jej odciągnąć go od jego problemów. Chyba powinna to robić częściej. Pomijając fakt, że to w zasadzie system wartości Kruegera był mocno zachwiany, skoro taka bzdura potrafiła go uwolnić od „wielkiej rozpaczy za ukochaną”. Może w rzeczywistości urodził się rasowym mordercą? Tak łatwo zmienił swój smutek we wściekłość. Czy to nie na tym polegała ta tajemnicza siła, która płynęła w czarnych sercach śmierciożerców? Miłość i nienawiść, dwa silne uczucia, dwie najmocniejsze siły pociągowe. A niektórzy mawiali, że to te same emocje, tylko w dwóch różnych odmianach. Niech miłość przerodzi się w nienawiść, a twoje serce uwolni się od zobowiązań. Staniesz się tym, kim chcą, żebyś był. Nie jesteś stworzony do tego, by wieść szczęśliwe życie. Niech niestraszny ci więc będzie nawet dementor. Ból - oswajaj się z nim, a stanie się twoim przyjacielem. Ból… Jasmine coraz mocniej wbijała paznokcie w jego rękę, a Franz z coraz większym tryumfem spoglądał w jej oczy, niemalże chwaląc się swą zdolnością do samokontroli. Jej twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jego twarzy. I ona chciała go stąd wypędzić? Dobre żarty. Sam już nie wiedział czy jest taka naiwna czy może to tylko jakaś gra, której reguł nie zdążył poznać.
- Ten salon musi być przeklęty, skoro sprowadził mi tutaj akurat Ciebie. Zresztą, słyszałaś przez drzwi, że to lokum jest już zajęte przeze mnie. Właściwie powinienem potraktować to jako komplement. Nie wiedziałem, że tak bardzo mnie pragniesz, żeby zdecydować się na nagłe odwiedziny. – po tych słowach na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech, a jego wzrok na krótko spotkał się z jej biustem, do którego nie można było mieć żadnych zastrzeżeń. Teraz panna Vane mogłaby mu nawet i tłumaczyć, że przyszła tu po saksofon czy jakikolwiek inny instrument, ale co z tego? Nawet jej wierzył, ale to nie jego problem, że pojawiła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Musiała jakoś znieść jego zachowanie albo wyjść za drzwi, co raczej nie wchodziło w grę, biorąc pod uwagę to, że na polu bitwy spotkały się dwa silne charaktery, a żaden z nich nie miał zamiaru z opuszczoną głową opuścić swojej pozycji. Vivienne zapewne przewracała się w grobie, spoglądając na to, jak jej luby szybko znalazł sobie inne zajęcie, niż opłakiwanie jej śmierci, do której zresztą to on właśnie się przyczynił. Przygryzł dolną wargę, ale wcale nie dlatego, że przypomniał sobie o młodej Gryfonce. Gdzieżby. Po prostu paznokieć Jasmine wbił się jeszcze mocniej w jej skórę, co spowodowało, że Krueger wreszcie puścił bluzkę dziewczyny. Odszedł, ale tylko na kilka kroków, aby nalać sobie ponownie do szklanki whiskey.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:31

Milczący pojedynek spojrzeń, silnych gestów... gdyby Jasmine chociaż przez chwilę miała świadomość, że dla Franza ból to najlepszy przyjaciel.. to coś, co podsyca jego umysł.. jego ciało do działania.. że zadając mu ból sprawia mu tak na prawdę przyjemność... ale nie wiedziała.
Wdychała powietrze, jakby było niezwykle ciężkie.. z ołowiu... nieprzyjemne. Serce przyspieszyło swój rytm i to wcale nie z podniecenia, które niektórzy mogli by tu odczuwać.
-Oh, nie da się ukryć, że tak bardzo Cię pragnęłam... tak bardzo chciałam na Ciebie powarczeć... wiesz, ja bez tego nie zasnę. -odparła ironicznie, co dla niewytrawnych uszu mogło by brzmieć jak bezwzględna szczerość.
Co było we Franzu takiego, że się tak nie lubili? Kto to wiedział... kiedyś to się zaczęło.. i nie potrafiło skończyć. Wzajemne przytyczki, agresja... kiedyś McGonagall za karę posadziła ich w jednej ławce na lekcji. Jesteście pewni, ze chcecie wiedzieć, co z tej ławki zostało? Jedna z blizn na ciele Niemca była sprawką Jasmine. Nie była pewna, gdzie się owa znajdowała.. lecz czy to było takie ważne?
Jego bliskość powoli ją drażniła.. był zbyt natarczywy, zbyt blisko.. zapach perfum pomieszany z tym bijącym od ciała był... nużący? Może odrobinę denerwujący...
-Wszystko jest przeklęte... jeśli tylko Ty się tam znajdujesz. -syknęła. Nie lubiła aż taki podrygów z jej awanturniczą naturą. Wolała, kiedy Franz był dalej jak bliżej i usilnie nie próbował wmawiać jej, jak straszną jest osobą. Ona o tym wiedziała. Jasmine Vane, naczelna wredota Hogwartu.
-Serio? To aż tak widać? Jestem aż tak zdesperowana i sfrustrowana seksualnie by pożądać Twego wątłego ciała...? -fuknęła, robiąc krok do tyłu kiedy w końcu ją puścił. Wygładziła materiał bluzki, wściekła o stan, w jakim chłopak ją zostawił. Nie dopierze jej przez miesiąc!
Była już solidnie poirytowana tym wydarzeniem... i jak wcześniej mogła tylko wejść do pokoju i wyjść, zabierając co jej, tak teraz czuła prawdziwy żar i płomień w swych żyłach. Franz źle wybrał, wyłądowując złość właśnie na Jasmine.
Podniosła wzrok, obserwując jak nalewa sobie Whiskey. Uśmiechnęła się pogardliwie. Czułą błogą satysfakcję, mszcząc się na Franzu za wszystkie jego dogaduszki i przytyki.
-Krueger, nie radzisz sobie z kobietami, że zaglądasz w szklankę whiskey? Powiem Ci jak dobra koleżanka, to się leczy... aaa... -zrobiła zawiedzioną minę, dotykając palcami drewna różdżki zatkniętej za pas spódnicy. -..debilizmu się nie leczy, to już raczej zostaje na zawsze. Chyba, że wgrę wchodzi impotencja. -zacmokała, wyraźnie zatroskana, że jej "kolega" ma taki poważny problem. Odgarnęła włosy za ucho i roztarła skórę w miejscu, w którym złapał ją Franz. Była zaróżowiona. Po co tu przyszła? Aaa... po saksofon, leżący w dalekim kącie sali. Westchnęła i ruszyła w kierunku instrumentu, który był przywalony paroma innymi... dlaczego tu zawsze był taki bałagan? Vane uklęknęła na jedno kolano i przerzuciła parę instrumentów, by dostać się do tego jej. Miała plan by opuścić pokój, ale teraz... wolała jeszcze pograć na nerwach Kruegera. I na instrumencie. Wyjęła go spod stosu i przyłożyła ustnik do ust. Przymknęła oczy i zagrała krótką melodię , która przyszła jej na myśl. Taak... brakowało jej tych dźwięków. Prawie zapomniała o "koledze" zza pleców.
-Mam już mego mężczyznę, w którego będę tej nocy dmuchać... niezły spadek z piedestału, nie sądzisz? -uśmiechnęła się jadowicie i zaczęła kierować się ku drzwiom. Tylko komentarz Franza mógłby ją zatrzymać.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:37

Tak wiele razy obdarowywali siebie na korytarzu czy w klasie nienawistnym spojrzeniami. Tak często doprowadzali siebie wzajemnie do szału, a jednak ich utarczki zawsze kończyły się w nieodpowiednim momencie. Zbyt prędko. Teraz jednak mieli pełne pole do popisu, a Franz nie sądził, że sprawy zajdą tak daleko. Nigdy nie zastanawiał się bowiem nad tym, co by było, gdyby pomiędzy nimi nie znalazł się ktoś, kto ich rozdzieli zanim się pozabijają. Albo chociaż sekundanta, który stanął za jednym z rywali i negocjował warunki zakończenia tego bratobójczego, ślizgońskiego starcia. W salonie pianistki byli zupełnie sami, a koniec tej historii dla obojga z nich mógł okazać się tragiczny. Do czego była zdolna ta dwójka młodych czarodziejów, którzy weszli na drogę wojny, a żadne z nich nie miało zamiaru zakopywać wojennego toporu?
- Mój sen zapewne nie będzie taki spokojny, skoro będę myślał, że zaraz po przebudzeniu usłyszę to Twoje warknięcie. – mruknął niezbyt chętnie, bo i ta wymiana zdań wydawała mu się całkiem niepotrzebna. Właściwie, dlaczego nie wyrzucił jej od razu z tego pomieszczenia i nie powrócił do swoich zajęć? A może podświadomie taki obrót sytuacji właśnie mu odpowiadał, tylko wolał nie przyznawać przed sobą tego, że kręcą go kłótnie ze Ślizgonkami, na które udawał, że nie zwraca uwagi? Gdyby tak było naprawdę, nie ciągnąłby dalej tej bezsensownej wojny z Jasmine, a jednak w pewnym stopniu była ona intrygująca, a dla takich wspomnień jak to przywołane przez dziewczynę, kiedy to w zasadzie zniszczyli ławkę, w której zostali razem posadzeni przez kochaną panią profesor, nie warto było jej kończyć. To przecież dla panny Vane gotów był nawet nabawić się kolejnej blizny. Była pomiędzy nimi jakaś niewidzialna nić, która ich do siebie przyciągała, mimo że oni sami twierdzili, że działają na zasadzie dwóch magnesów o tych samych biegunach.
- Sfrustrowana seksualnie? Niezłe określenie. Chcesz znać prawdę? Od rozstania z Chiarą wyglądasz tak, jakby każdy skrawek Twego ciała błagał o dotyk. – rzucił po chwili, kiedy dziewczyna zadała mu to dość nietypowe, ale jakże ciekawe pytanie. Prawdę powiedziawszy, nawet go tym rozbawiła, dlatego na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, choć nie brakowało w nim oczywiście tej nuty złośliwości, która zresztą towarzyszyła mu w toku całej ich rozmowy. Zignorował za to jej komentarz dotyczący jego postury, mimo że trafiła w samo sedno. Cios za ciosem. W końcu Krueger zawsze narzekał na to, że mógłby nieco przybrać na wadze. Ćwiczył codziennie, pracował nad swoim ciałem, na którym widać było całkiem nieźle wyrysowane mięśnie, a mimo to, nie mógł poszczycić się taką sylwetką, jak chociażby Blackrivers. Genetyka robiła swoje, niestety. Jak bardzo Franz by się nie starał, na pierwszy rzut oka nigdy nie wyglądał jak zawodnik MMA, choć swą sprawnością przewyższał z pewnością wielu uczniów Hogwartu.
Upił kilka łyków whiskey, gdy do jego uszu dobiegły kolejne kąśliwe uwagi ze strony Jasmine. Tym razem jednak, dziewczyna dotknęła tej sfery jego uczuć, której nie należało naruszać. Wtargnęła na niebezpieczny teren, wspominając cokolwiek o jego problemach z kobietami. Najgorsze było to, że mówiła prawdę. Kto był na tyle paskudnym typem, by pozwolić zamordować swoją ukochaną, a później jeszcze przerwać swą żałobę na kłótnie z jakąś Ślizgonką? Chyba tylko ten przeklęty Niemiec. Milczał przez dłuższą chwilę, popijając kolejne łyki kojącego trunku. Smak goryczy, kolejny przyjaciel razem z bólem, chociaż niezbyt wyrafinowana forma samodestrukcji. Siedemnastolatek ostatnimi czasy nadużywał alkoholu, niszczył w sobie i truł to, czego chciał się pozbyć. Ale niewątpliwie nie był impotentem, panna Vane naprawdę prowadziła do tego, by go rozwścieczyć. On jednak wybuchnął tylko gromkim śmiechem.
- Myślę, że nie mam takich problemów. Może masz ochotę się przekonać, skoro Chiara woli zaspokajać kogoś innego? – po tych słowach wyszczerzył swoje zęby, a jego brew uniosła się ku górze. Nie, wcale nie mówił o Rosierze. Ba, nawet nie miał pojęcia, że Krukonkę cokolwiek z jego przyjacielem łączy. Nie uważał jednak także, aby panienka di Scarno po rozstaniu ze swoją dziewczyną, wprowadziła do swojego życia celibat, zatem miał w co mierzyć. Tym bardziej, że z doświadczenia znał to uczucie towarzyszące rozstaniu z ukochaną osobą, nawet jeżeli w jego przypadku miało ono zgoła inny wydźwięk. Przykre, prawda? Obserwował bez przerwy jej zachowanie. Nie umknęło jego uwadze nic, a przynajmniej on tak uważał. Ślizgonka sięgnęła po saksofon i zaczęła wygrywać melodię, która może nie tyle mu się nie podobała, co po prostu chłopaka wściekała już sama obecność Jasmine i jej instrumentu w JEGO salonie pianistki. Stąd też pozwolił jej zagrać jeszcze chwilę, a następnie sięgnął po różdżkę.
- Reducto. – niemalże szepnął, kierując promień ze swojej różdżki w saksofon trzymany przez zmorę, która wcale nie była jego aniołem stróżem. Magia zaklęć. Piękny, choć denerwujący go w tym momencie instrument, zakończył swój żywot. Rozsypał się w drobny proch, który opadł pomiędzy palcami dziewczyny na ziemię. Żadna przedstawicielka Domu Węża nie będzie przeszkadzała mu w jego umartwianiu się nad sobą. A już tym bardziej wtedy, kiedy to on trafił do pomieszczenia jako pierwszy.
- No popatrz, Twój mężczyzna chyba postanowił Cię jednak opuścić. Rozstania są takie smutne, nie sądzisz? My też powinniśmy się już rozstać, co o tym myślisz? Lepiej wyjdź, póki mój gniew dotknął tylko Twojego marnego partnera. – powiedział spokojnym głosem, polewając sobie kolejną szklankę whiskey. Już dawno mógłby stąd wyjść, iść gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie zazna spokoju. A jednak tkwił tutaj jak kołek i nie zamierzał ruszać się nigdzie. Dostrzegał w ich nienawistnych gestach, słowach i spojrzeniach jakąś sadomasochistyczną przyjemność. Ta nienawiść pozwalała mu walczyć z jego złymi duchami. Pomagała mu odzyskać wewnętrzną harmonię, która początkowo została zachwiana już przez samo pojawienie się Vane w salonie pianistki
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:42

"Nienawiść...cóż za uczucie niedbałe
Rodzi się w głowie niemałe
Sprawia ze mgłą zachodzą oczy
A każda ciemna myśl, co sekundę kroczy.
Czy to choroba? Rzec może szczęśliwy
Lecz jego fart może być zdradliwy
Nienawiść, bowiem fałszywą potrafi być
Potrafi udawać, że kocha a w agresji żyć
Nienawiść umie też serce w kamień zgnieść
I tylko pogardę okrutną we wnętrzu nieść
Umie też zemścić się za cały świat
Zdoła dla bliźniego być gorsza niźli kat...."
Jak słowa te idealnie pasowały do uczucia, które przepełniało Jasmine aż do cna. Trafił w dziesiątkę z tym sfrustrowaniem.. jak nic... uderzyło ją, z jaką perfekcją Franz dźgnął czuły punkt jej osoby. Zmrużyła gniewnie oczęta i ściagnęła usta w dzióbek, okazując swoje jawne niezadowolenie. Z reguły potrafiła kontrolować swoje emocje. Jednak nie dziś. Nie przy nim.
Przesunęła dłońmi po swym ciele, od pach po talię i tam je zostawiła, przyjmując pozę obrażonej i mocno dotkniętej kobiety, którą przecież teraz była.
-Jak Ty dobrze wiesz, czego mi potrzeba... to znaczy, że obserwujesz moje ciało. Uznam to za komplement. -uśmiechnęła się jadowicie. Wychwyciła ten moment, kiedy Frazn tak lubieżnie przyglądał się jej piersiom...
Cios za ciosem. Nie byłą mu nic dłużna. Dotykanie tych spraw, które dotyczyły bliskich jej osób nie były dobrą strategią. Jas kumulowała swoje docinki tylko na Franzu.
Nie interesowało ją, czy Chiara faktycznie ma kogoś - gdyby chciała to Jasmine powiedzieć, zapewne by już dawno to zrobiła. To Vane lubiła w ich relacji. Mówisz to co chcesz i ile chcesz.
Roześmiała się ponuro na jego propozycję.
-Chyba nie myślisz o sobie, co? -prychnęłą niczym rozjuszona kotka. Ostrzyła właśnie swoje pazurki.
Błoga satysfakcja wynikająca z rzucania w siebie nożami dawała Jas poczucie, że bez Kruegera było by jej nudno... i jak go nienawidziła, tak nie wyobrażała sobie dnia bez słownej utarczki. Lecz.. .ten moment, kiedy saksofon zamienił się w pył i uciekł między palcami.. to był koniec. Na prawdę, siliła się na niezłą uprzejmość... jak na siebie byłą na prawdę BARDZO MIŁA. Odwróciła się powoli, dzierżąc w ręku różdżkę. Z brązowych oczu wylatywały błyskawice, jedna po drugiej. Jednym mocnym ruchem, niewypowiadając formuły spowodowała, że whiskey wyskoczyła ze szklanki, lądując prosto na twarzy Niemca.
-To na ostudzenie Twojej napalonej natury. -warknęła, wpatrując się we Franza z nienawiścią. Wykorzystała moment zaskoczenia, bo przecież nikt nie spodziewa się, że nagle wyskoczy mu napój ze szkła... i rzuciła kolejne zaklęcie. Błysnęło, huknęło i Franz uderzył plecami o ścianę, wbijając w powietrze tumany kurzu. Jas przecięła salon i tak jak wcześniej on, tak teraz Ślizgonka, zacisnęła palce na jego koszuli, nachylając się nad nim.
-Za dużo gadasz, wiesz kocurku? Też potrafię pokazać pazurki. -warknęła, ciskając nim z powrotem na ścianę, o którą się opierał po uderzeniu. Wiedziała, że łamie wszelkie swoje reguły oraz była na bakier z rozsądkiem.. ale musiała się odpłacić. Spojrzała z pogardą na Franza. Nie wierzyła, by tak to zostawił. Nie on.
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:44

Nie zdawał sobie oczywiście sprawy z tego, czy Jasmine nadal łączy z Chiarą jakieś głębsze uczucie. Nie znał nawet powodu, dla którego dziewczęta się rozstały, bo nigdy go to zbytnio nie interesowało. Skoro sprawa nie dotyczyła jego samego, nie należało się nią przesadnie zajmować. Sam jednak na przełomie sześcioletniej już edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa często bywał w różnych związkach, niektórych dłuższych, innych krótszych. Część z nich opierała się tylko na fizycznych przyjemnościach, a inne naprawdę coś znaczyły dla jego serca, którego cząstka nadal pozostawała po tej dobrej stronie. Wiedział, że rozstania zawsze bywały trudne, nawet jeżeli później okazywało się, że wychodzą na lepsze. Zawsze przez jakiś czas brakowało jeszcze tej osoby, dotyku właśnie tych dłoni. Panna Vane mogła oszukiwać samą siebie, ale przecież musiała w jakimś stopniu tęsknić za ich wspólnymi chwilami z Krukonką. Dlatego też Krueger miał świadomość, że celuje w czuły punkt. Niewiele go to jednak w tym momencie obchodziło. To ta dziewczyna, jako pierwsza, poruszyła tematy, które rozdrapały jego rany, a skoro już śmiała była tego dokonać, nie mógł pozostawać jej dłużny. Zachowywali się pewnie jak dzieci, ale każde z nich najwyraźniej czerpało z tego przyjemność. Każde z nich widziało w drugiej osobę zabawkę, na której mogło wyładować swoje negatywne emocje. I to w tym wszystkim było na swój sposób piękne. Powinni częściej spotykać się wzajemnie. Nie potrzeba będzie wtedy worków treningowych.
- Jestem w stu procentach hetero, więc zawsze służę pomocą. – odpowiedział na komentarz panny Jasmine, która w rzeczywistości jego wypowiedź mogła odczytywać jako komplement. Ot taki, niewinnie rzucony pomiędzy tymi wszystkimi przytykami, którymi karmili swoje przepełnione nienawiścią serca. Bo czego by nie powiedzieć o tej wrednej sztuce, to jednak ta sztuka była całkiem niezła. Niewątpliwie dało się zauważyć, że nawet po tych wszystkich utarczkach, Franz odwracał swe spojrzenie, które często padało czy to na biust Ślizgonki, czy na jej zgrabne nogi, czy na jakąkolwiek inną część jej pięknego ciała, która akurat przyciągnęła jego uwagę. To nie tylko muzyka była pasją tego młodego Niemca. Można było go też określić mianem konesera kobiecej urody. W końcu tak perfekcyjnie pasował do roli bawidamka na wszelkiego rodzaju nudnych uroczystościach, na których poznawał te wszystkie arystokratki z czystokrwistych rodzin. Był świetnym tancerzem, więc przykuwał oko, choć nigdy nie spoufalał się zbytnio z pannami, z którymi miał okazję spędzić jeden wieczór przy dobrej muzyce i drinku.
- Nie o sobie? A to jest tu ktoś jeszcze? Bo jeśli tak, to chyba jego obecność przyćmiło Twoje ciągłe ujadanie. – rzucił zaraz obojętnym tonem, niby to udając, że rozgląda się po pomieszczeniu w poszukiwaniu innego przystojnego mężczyzny, który gotów byłby ukoić cierpienia samotnej panny Vane i dać upust jej seksualnej frustracji. Nie musiał tego robić, bo to było oczywiste, że nikt inny, prócz tej dwójki, nie dostał się do salonu pianistki. I chwała temu pomieszczeniu za to, że nie ściągnęło tu nikogo innego. Dzięki temu Jasmine i Franz mogli się pozabijać w ciszy i spokoju. No, ciszy przerywanej przez kolejne warknięcia i pomruki tej ślizgońskiej szóstoklasistki, ale to przecież dało się znieść. Ba, nawet było na swój sposób urocze, o ile nie zahaczało o temat problemów Niemca z kobietami, jak i jego rzekomej impotencji, która tak bardzo nie pasowała do obrazu jego osoby.
Krueger nieco spuścił z gardy, ponieważ nie spodziewał się, że zniszczenie saksofonu tak bardzo rozwścieczy już i tak rozjuszoną przedstawicielkę płci pięknej. Choć może powinien to przewidzieć, bo czy nie zachowałby się podobnie, gdyby ktoś odebrał mu jego ukochany fortepian? Komentarz dziewczyny dotarł do niego z niemałym opóźnieniem, bo uczucie towarzyszące wylanej na jego twarz whiskey zostało zarejestrowane przez niego jako pierwsze. Otarł policzek lewym rękawem marynarki, wyraźnie zaskoczony tym, co się stało. Nic więc dziwnego, że nie zdążył zareagować na kolejny ruch panny Vane, która tak brutalnie rzuciła nim o ścianę. Uderzył o nią mocno plecami i dopiero wtedy wypuścił z prawej dłoni różdżkę, która upadła na kamienne podłoże, tuż obok niego. Franz nie sięgnął nawet po nią, bo na jego koszuli zacisnęły się tym razem palce Jasmine. Cóż, za odwrócenie ról. Proszę państwa, nasza waleczna lwica postanowiła skoczyć mu do gardła i przypomnieć mu o tym, jak rozpoczęło się ich spotkanie. Uśmiechnął się tylko, podnosząc się na wyprostowane nogi. Nie dotknął jednak nawet jej ręki, która nadal mogła spokojnie spoczywać na jego koszuli.
- Doświadczyłem już na początku. Powiem szczerze, bardzo seksowne. Wolałbym jednak ślady na plecach, niż na nadgarstku. – mruknął jej prosto w twarz. Mruknął czy wymruczał, trudno powiedzieć, ale skoro został nazwany kocurkiem, to nawet pasowało, czyż nie? Ten jego uśmiech jednak mógł być w pewnym sensie deprymujący. Bo kto o zdrowych zmysłach, po uderzeniu w ścianę z impetem, śmiałby się jeszcze w twarz swojemu oprawcy? Niemiec był jednak dość specyficznym typem, a to całe zamieszanie wokół jego samego i wokół osoby Ślizgonki w zasadzie bardziej go już w tej chwili bawiło. Może tylko to wylanie na niego szklanki whiskey uznał za nieczyste zagranie, bo nie tolerował marnowania tak szlachetnego trunku, ale już uderzenie nim o ścianę raczej tylko stawiało przed nim Vane w nieco jaśniejszym świetle. Potrafiła nie tylko dogryźć, ale i bronić się przed jego zapędami. Brawo, Jasmine, tak trzymaj. Ale to, że Krueger nie ujął w dłoń swej różdżki, ani nie miał zamiaru zmniejszać odległości pomiędzy nim, a jego towarzyszką, to nie był wcale znak, że chłopak poddaje się bez walki. O nie. Wręcz przeciwnie. Po prostu wiedział, że jego rozbawiony nastrój jeszcze bardziej będzie działał tej panience na nerwy, niż jego wściekłość i rzucanie w nią kolejnymi zaklęciami pokroju tego, które zostało wycelowane w niego. Zamiast magii Franz stwierdził, że uciekanie się do innych metod może okazać się znacznie skuteczniejsze. Korzystając więc z okazji, że Vane znalazła się tak blisko niego, położył prawą dłoń na jej biodrze, by po chwili zsunąć ją niżej, na jej pośladek. Delikatny dotyk, niezwykle przyjemny, takiej odskoczni od ostatnich mrocznych wydarzeń z jego życia, nawet sam by się pewnie nie spodziewał. Kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej, nadal w tym złośliwym, lekko drwiącym uśmieszku.
- Zgrabny tyłeczek. To wielka szkoda dla panny di Scarno… - powiedział tak cicho, że jego głos praktycznie graniczył z szeptem. Nie musiał jednak mówić głośno, skoro dzieliła ich tak niewielka odległość. Niebezpiecznie niewielka. Ale ten nagły skok adrenaliny to coś, czego niemiecki czarodziej potrzebował w tej chwili najbardziej.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:47

Przebywała przez większość czasu w towarzystwie mężczyzn jak kobiet, dlatego żadne ich poczynania nie były jej obce... w końcu Jasmine była jedyną dziewczyną w drużynie i musiała tolerować zachowania chłopaków, czy tego chciała czy też nie. Oczywiście starała się ich ustawiać tak, by jej było lepiej... jednak nie każdy dawaj się ustawić. Jednym z nich był Evan Rosier. Drugim... Franz Krueger. Ile to razy podczas niewinnego treningu dziwnym trafem Krueger nie odbil tłuczka, który jej zagrażał? Najczęściej musiała go uniknąć, tracąc przy tym kafla, albo z opresji ratował ją Daemon. Kiedyś nie wytrzymały jej nerwy i zabrała Daemonowi pałkę, by móc odbić czarną piłkę w kierunku Niemca. Niestety dla Vane, Franz umknął piłce. Bardzo chciałą wtedy go zrzucić z miotły. Dobrze, ze chociaż na meczach w lidze nie odstawiał takich cyrków...
Jasmine uniosła brew, kiedy Franz zamiast wybuchnąć, uśmiechnął się. Baa, dodatkowo rzucił niewybrednym komentarzem. Chyba postanowił obrać inną strategię, która w jego mniemaniu bardziej dźgała w dumę Jas. I chyba się nie pomylił, obłudna słodycz oraz seksualne podteksty bardziej drażniły nerwy Vane.
-Trzeba sobie zasłużyć, by móc korzystać z dobroci i rozkoszy, jakie może dać to ciało. -odparła tym samym tonem, czując jak złość troche bastuje.. ale jednak dalej jej duma cierpiała. Cyniczny uśmieszek.. przecież on nigdy tego nie uświadczy. Miała świadomość tego, jak działała na niektórych facetów i nędznie to wykorzystywała. Nęciła ich, kusił.. doprowadzała do wrzenia...a potem odchodziła, zimna jak zawsze.
Mogła być wredna i atakować go nadal zaklęciami, gdy jego różdżka leżała obok... mogła. Co to jednak za satysfakcja, atakować bezbronnego? Takich zranć potrafił każdy. Jasmine miała w sobie resztki honoru, by dostosowywać broń w czynnej walce do poziomu rywala. Pojedyncze akcje, jak ta przed paroma sekundami to była już inna bajka.
-Nie szczerz się tak, było by szkoda, gdyby Twoje zęby zastąpiły klawiaturę tego cudnego fortepianu. -mruknęła, mocniej zaciskając palce na koszuli. Bliskość ją nie peszyła, nawet działała na jej korzyść.. do czasu.
Zaaferowana patrzeniem mu w oczy i wymyślaniu kolejnych metod tortur, nie spostrzegła, że Franz zaczął.. ją dotykać. Jak zimny prysznic podziałał dotyk dłoni w okolicach bioder... zaś bezczelne zejście w dół, na pośladek, było już dosłownym ciosem poniżej pasa. Znowu jej serce przyspieszyło, ingerowanie w jej strefę intymną było igraniem ze śmiercią... wręcz automatycznie czując ten dotyk puściła koszulę Franza i uderzyła chłopaka z otwartej dłoni prosto w policzek. Przyłożyła się do tego ciosu, strząsając lewą ręką tę "cudzą". Zrobiła krok do tyłu.
-Co za.. bezczel... normalny cham. -warknęła, rozwścieczona. Chyba uderzył w najczulszy punkt. Nachalność pod względem cielesności. -Za dużo sobie pozwalasz, erotomanie. -prychnęła, rozjuszona, ale i rozkojarzona tym niespodziewanym atakiem na jej cielesność. Może by nawet przyznała, że to było miłe.. ale wybaczcie, to była panna niedotykalska!
Franz Krueger
Franz Krueger

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:51

To było na swój sposób zabawne, że Jasmine była aktualnie jedyną dziewczyną należącą do drużyny ślizgońskiej w quidditchu. Oczywiście, nie miała z tego powodu łatwo, a już szczególnie z Kruegerem i Rosierem, którzy nie należeli do tego typu facetów, których można sobie owinąć wokół palca. Poza tym, dochodziła jeszcze ta wieczna walka pomiędzy Niemcem a panną Vane, która miała odzwierciedlenie nawet na boisku. Jasmine jednak niewątpliwie przesadzała. Może Franzowi kilka razy zdarzyło się specjalnie nie odbić tłuczka, żeby sprawdzić jej refleks, ale to były pojedyncze wybryki. Chłopak w końcu nie był w drużynie tylko po to, aby testować jej cierpliwość, ale przede wszystkich, by prowadzić swą kompanię do zwycięstwa. Dlatego też nie rozleniwiał się, a na treningach nie grał na pół gwizdka, starając się o to, aby pokazać swą klasę w każdym calu. Trzeba było przyznać, że wraz z Daemonem tworzyli całkiem niezły duet. Istniała pomiędzy nimi jakaś niewidzialna więź porozumienia na boisku, mimo że nigdy nie byli najlepszymi przyjaciółmi. A przynajmniej nie takimi jak Krueger i Rosier. Jedno było jednak pewne – kapitan nie powinien narzekać na ich sprawunki na boisku. A to, co działo się poza nim, to już inna sprawa. Prawda, Evan?
- Jeszcze sobie nie zasłużyłem? Cholera, no widzisz, a tak się staram… Ale w porządku, mamy czas. – pozwolił sobie znów na jadowity komentarz, który nie powinien dziwić, biorąc pod uwagę całokształt ich spotkania. Siedemnastolatek odczuwał jednak pewną satysfakcję, bo widział, że jego decyzja o nieużywaniu różdżki, a znacznie bardziej denerwujących sposobów, okazała się w pełni skuteczna. Widział, jak dziewczyna wręcz wrze ze złości. Ale czy to naprawdę była nienawiść czy razem prowadzili dalej te swoje gierki, które na razie nie wiadomo jeszcze do czego miały prowadzić? Nie można było jednak zaprzeczyć temu, że pomiędzy nimi istniała jakaś chemia. Ciekawe było tylko to czy prędzej zdążą się pozabijać czy może spożytkować ją w inny, znacznie przyjemniejszy sposób. Krueger wiedział, że Jasmine nie zaatakuje. Znał już ją na tyle, by stwierdzić, że nie zachowałaby się tak niehonorowo. Mogła używać swych mocnych argumentów, ostrych paznokci czy silnej pięści, ale nie ważyłaby się sięgnąć ponownie po różdżkę, gdy jego broń leżała sobie samotnie na podłodze. Nie zamierzał jej podnosić nie tyle dlatego, że obawiał się kolejnego zaklęcia rzuconego przez dziewczynę, co po prostu uważał, że ich spotkanie może przybrać znacznie bardziej interesujący wyraz bez uciekania się do magii.
- Nie dałabyś mi rady, więc nie rzucaj gróźb bez pokrycia. – dodał po chwili, kiedy panna Vane zaproponowała mu zamianę klawiszy w fortepianie na jego zęby. Był pod wrażeniem, jak ta na poczekaniu wymyśla kolejne riposty, które wprowadzały do tej ich walki jakiś nowy, ciekawy element. Zawsze miał ją za inteligentną i piękną dziewczynę, ale teraz rzeczywiście go zaskakiwała. Że też wcześniej zwykle ktoś musiał ich rozdzielać, co wcale chyba nie było takie niezbędne jak wydawało się tej pomocnej reszcie uczniów. Przecież spędzili już w tym salonie pianistki wystarczająco dużo czasu, by stwierdzić, że jednak żadne z nich nie zamierza drugiemu odebrać życia. Wręcz przeciwnie, skoro dłoń Franza spoczęła na jej biodrze, by za chwilę znaleźć się na jej zgrabnych pośladkach. I niech Jasmine mówi, co chce, ale chłopakowi wydawało się, że jej twarz zmieniła wyraz i to wcale nie z tego powodu, iż pokryła się nienawiścią. No, przynajmniej dopóki jego dłoń spoczywała na jej biodrze. Ale skąd mógł wiedzieć, że w rzeczywistości Ślizgonka myślała o kolejnych torturach, którymi mogłaby go uraczyć?
- A myślałaś, że z kim masz do czynienia? Powiem Ci więcej, nie jesteś lepsza. Może to ten przeklęty salon pianistki jednak stwierdził, że mamy kilka niezałatwionych spraw? – zasugerował tylko po kilku oszczerstwach Jasmine rzuconych w jego kierunku. Niby on był bezczelny i był chamem? O nie, proszę państwa. Krueger był niezwykle kulturalnym chłopakiem, wręcz dżentelmenem, ale to ta wredna Ślizgonka zmuszała go do zmiany swojego zachowania. To ona ustanowiła takie zasady gry, a teraz jeszcze nie chciała się ich trzymać? Mogła z nim nie zadzierać i posłusznie wyjść z pomieszczenia, a teraz, skoro podjęła zgoła inną decyzję, skazana była na jego obecność. Nie trzeba było chyba mówić o tym, że Franz znowu uśmiechnął się perfidnie, kiedy oberwał w twarz. Ból, whiskey, kobieta, brakowało jeszcze tylko papierosa, którego jednak w tej chwili nie miał okazji jeszcze zapalić. Musiał się znów uraczyć widokiem miny panny Vane, kiedy ta zobaczyła, że jej sposoby zupełnie na chłopaka nie działają. Mogła go uderzyć jeszcze i kilka razy, a on pozostawałby cały czas w tym samym miejscu, w bezruchu, szczerząc się tylko głupio i czerpiąc z tego nietypową przyjemność. Niestety, ta albo nie chciała się już dalej bawić albo po prostu chciała udawać przed nim, że jest niedostępna, i jak to ona sama określiła, niedotykalska. I może Krueger by w to uwierzył, gdyby nie fakt, że obserwował jej reakcje. Widział jak reaguje na wspomnienie Chiary, swej seksualnej frustracji, a nawet był pewien, że jego dotyk w pewnym sensie rozbudził te uczucia, o których dziewczyna mogła już przez ten czas zdążyć zapomnieć. Może i nie był on panną di Scarno, ale czy takiej osobie jak Jasmine nie brakowało także chwili ukojenia odnalezionej w fizycznej bliskości z drugim człowiekiem? Zapewne niemiecki czarodziej mierzył teraz towarzyszkę z Domu Węża swoją miarą. W końcu on sam, w momentach słabości szukał lekarstwa w dotyku kobiecych dłoni. A i o jego podbojach najprawdopodobniej od wielu dziewcząt ze Slytherinu można było usłyszeć, czym jednak ten zupełnie się nie przejmował. Coś wewnątrz tchnęło go, by zakończyć tę walkę, która w innym wypadku trwałaby może i w nieskończoność. Ale naiwny ten, kto myślał, że Franz wyciągnie dłoń i zapragnie się z panną Vane tak nagle pogodzić. Gdy ta odsunęła się na krok do tyłu, on złapał palcami jej bluzkę, ponownie, jak przy początku spotkania i przyciągnął ją w kierunku ściany tak, że to ona teraz uderzyła o nią plecami, i to wcale z niemałą siłą. Teraz to on stał przed nią, cholernie blisko, nadal z tym samym, bezczelnym, uśmiechem na twarzy. Nie puszczając jej bluzki, wpił się gwałtownie jej usta, a jego dłoń, tym razem lewa, znów spoczęła na jej biodrze. Tak, biodrze, nie tych zgrabnych pośladkach. Wystarczyło mu, że raz dostał w twarz. W tej chwili liczył na to, że dostanie coś więcej. Jasmine, sfrustrowana, tak spragniona dotyku i pocałunków, nie oszukuj się, że to na wcale a wcale na Ciebie nie działa.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 EmptyWto 15 Kwi 2014, 23:55

Kwestia czasu była kwestią sporną. Była już prawie druga w nocy.. ale bądźmy szczerzy, nikt w pokoju wspólnym nie będzie ich szukał. Nie od dziś było wiadome, że uczniowie Slytherinu chadzali własnymi ścieżkami i nie należało im przeszkadzać w nocnych przygodach. Jasmine planowała grę na saksofonie... a teraz widziała frajdę w złoszczeniu się na Kruegerze. Podobno złość piękności szkodzi... gdyby tak było, Jasmine już dawno była by pokraką. Właśnie przez Franza.
-Mój czas jest mi drogi, szkoda, że muszę go marnować na spotkanie z Tobą.. w tej jakże uroczej scenerii. -mruknęła bardziej do siebie jak do niego. W ogóle, co ona jeszcze tutaj robiła?! Miał rację w swoich rozważaniach, że mogła wyjść.. a jednak została. Chyba za bardzo jej duma i chęć zabawy trzymały ją w tych czterech ścianach.
Cięte riposty nie były czymś nowym w ustach Jas, czasem tylko tak mogła napsuć krwi paru osobnikom, w tym Niemcowi.. przez tyle lat praktyk nauczyła się tego i owego. Zdmuchnęła jednym mocnym wydechem kosmyk, który zaplątał się w okolicach jej oczu. Czy to nie oczywiste, że gdy Jasmine dygocze z nerwów, to akurat wtedy czarne loki postanowią zachowywać się jak węże na głowie Meduzy?
-Bez pokrycia, mówisz? Wystarczy mi jeden Twój gest, złe spojrzenie, by przejść do czynów. -nawet się uśmiechnęła, uroczo jak na nią. Można by rzec, że w końcu zaczęła być miła dla Franza. Nic bardziej mylnego. To było.. ah, to było tak cholernie niepojęte! Jasmine pierwszy raz mogła poznać scenariusz ich spotkania od początku do końca. Nie zabili się ani nie polała się krew... co więcej, Jasme nie umiała się wyzbyć tej chorej satysfakcji.. że uderzyła go o ścianę, że mogła użyć dłoni na jego policzku... to było dla niej jak deser po obiedzie. Chyba będzie musiała robić to częściej.... nie dane jej jednak było takie rozmarzenie się w sposobie karania Franza za sam jego byt.... ponieważ jego wypowiedź zbiła ja kompletnie z tropu. Nawet w jej nieodgadnionych nigdy oczach pojawił sę cień zaskoczenia.
-Nie mierz mnie swoją miarą, co? -oburzyła się, chcąc jeszcze dodać, ze przecież ona przedstawia o wiele lepszy poziom niż pałkarz..
Nie dane jej to było, oj nie.
-Niezałatwione sprawy? Naszą niezałatwioną sprawą jest to, że ciągle musimy się znosić i żadne z nas nie ma na tyle czasu, by uszkodzić drugie tak, jak na to zasługuje.
O co innego mogło chodzić, hm? Na pewno nie spodziewała się uśmiechu po tym, jak go uderzyła.. czy.. do cholery, to mu sprawiało przyjemność? Cudnie Vane, trafiłaś na masochistę..
Zmarszczyła nos i zamrugała, widząc taką reakcje. Kto normalny się tak zachowuje? Jak widać, Franz Krueger...
-Co do.... -cofnęła się akurat, ale Franz miał inny pomysł na jej kolejny ruch. Siła, z jaką ją pociągnął i uderzył plecami o ścianę, jak ona tak całkiem niedawno, wstrzymał Jas dech w płucach... a różdżka wypadła z ręki i potoczyła się głucho po parkiecie. Pięknie!
Franz pogrywał sobie tak, jak nigdy by go o to nie podejrzewała i to zaczynało rodzić w niej niepokój. Wolała po stukroć oberwać zaklęciem jak... molestowanie seksualne?
Gdyby znała jego myśli, najpierw próbowała by mu pokazać, że tak nie jest.. ale było w tym mnóstwo prawdy. Jasmine była namiętną kobietą, nigdy nie miała większej przerwy od uciech cielesnych... chociaż nie od byle kogo. Te żądzę rozbudziła na szeroką skalę Chiara, pewien Puchon urozmaicił o dodatkowy aspekt.... a teraz nic. Nawet durnego lizania się na imprezie, bo takowej nie było i pewno długo nie będzie. Kiedy Jasmine złapała oddech i wyostrzył jej się obraz przed oczami, dojrzała twarz Franza.. niebezpiecznie blisko swojej.
-Spi... -zaczęła, ale szybko jej głos został stłumiony przez usta Niemca. On to zrobił?! Na prawdę to zrobił?! Ten cham i kawał szui, przygwoździł ją do ściany i zaczął całować.. zadziałał element zaskoczenia, na pewno! I znowu dłoń na biodrze.. złość pomieszana z zaskoczeniem... i cholera jasna, nie dało się ukryć, że ten pieprzony gnój... którego Jasmine tak szczerze nienawidziła...
Tak dobrze całował. Jas nawet się nie zorientowała, że mimowolnie przyzwoliła na ten pocałunek... że przyjęła jego natarczywe wargi i pozwoliła im mieszać, przez drażnienie zakończeń nerwowych.. gdzieś z jej gardła wydobył się cichy mruk. Ciało, spragnione dotyku jednak chciało wziąć górę nad rozsądkiem. Kiedy błoga nieświadomość jeszcze trwała, Jasmine rozchyliła wargi, pozwalając Franzowi na więcej.. na dogłębne poznanie jej osoby..
Co ona kurwa robiła?! Zimny prysznic spadł na nią z siłą kowalskiego młota. Chwyciła Fraza za koszulę i mocno od siebie odepchnęła... na tyle ile mogła. Dyszała... z wściekłości? Klęła na samą siebie, że była w tym nutka przyjemności.. że Krueger ocknął w niej uczucie podniecenia, które przecież chowała przed niepożądanymi rękami.
-O.. Oszalałeś?! -warknęła, przypominając sobie jak się mówi. Jak śmiał?! W dodatku straciła różdżkę. Smocza mać! Uderzyła go mocno w tors, co dla niej również skończyło się poczuciem bólu w deliaktnych piąstkach. -Puszczaj.. mnie! -nakazała mu ostro, znowu uderzając go w klatkę piersiową. Nie miał aż tak wątłego ciała, jak mu to wmawiała. Chciała się wydostać spod jego naporu i stąd uciec... hm... chciała? Ten krótki pocałunek nie był taki zły... NIE! Na pewno chciała stąd uciec!
Sponsored content

Salon pianistki - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Salon pianistki   Salon pianistki - Page 2 Empty

 

Salon pianistki

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 9Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

 Similar topics

-
» Salon
» Salon wspólny

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
III piętro
-