IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Dyżur czas zacząć

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Gość
avatar

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć EmptyPią 21 Sie 2015, 21:03

Opis wspomnienia
Każdy gdzieś zaczyna, a jej przyszło zacząć staż w Hogwarcie. Bez niespodzianek i dziwnych wydarzeń z pewnością się nie obędzie.
Osoby:
Raven & Jason
Czas:
kilka dni po rozpoczęciu tego roku szkolnego
Miejsce:
Skrzydło Szpitalne




Hogwart i Durmstrang wydawały jej się różne jak dwa światy. Tutaj ciężko było odczuć atmosferę rygoru, bo wszędzie widać było uśmiechnięte twarze, grupki uczniów, którzy umilali sobie czas bawiąc się nieszkodliwymi zaklęciami czy magicznymi gadżetami. Każdy dzień w jej alma mater był jak szkoła przetrwania...hmmm a chwilami nawet jak dzień w Azkabanie, zwłaszcza jeśli coś przeskrobała i dała się złapać. Tutaj nikt by nawet nie dopuścił myśli o zamknięciu niesfornego ucznia w lochach, gdzie w ramach kary poddawany był torturom o dozwolonym stopniu. W jej starej szkole jak najbardziej, zresztą sama miała tę nieprzyjemność. Zanim poznała Dimitra, który ratował jej skórę milion razy, kilkakrotnie zdarzyła jej się wpadka i niestety ponosiła tego konsekwencje...ale to już przeszłość. Absolutnie nie myślała o Durmstrangu źle, wręcz przeciwnie, zawsze wracała myślami do tych czasów z wyjątkowym sentymentem...szczególnie, że była wtedy inną osobą, beztroskim dzieckiem, które nie wiedziało nic o swej przeszłości. Zaraz po zakończeniu wszystko się zmieniło, Ministerstwo zgarnęło ją pod koniec ostatniego roku, pokazało wszystkie te okropności związane z jej rodem...nagle wszyscy zaczęli wciskać w nią historie jak z horroru, a co gorsza mówili, że była ich nieodłączną częścią, byla tam, widziała. Co działo się potem to już był istny chaos. Nowe miejsca, ciągłe przenosiny, nowe nazwisko...ale nikt nie pomyślał, że teraz dodatkowo musi się zmagać ze świadomością o tej okropnej przeszłości.
Pomasowała skronie, krocząc z pełną gracją po korytarzu, kierując się do Skrzydła Szpitalnego, gdzie dzisiejszego wieczoru to ona miała dyżur, dając Pani Pomfrey okazję do odpoczynku. Kilku mijających ją uczniów grzecznie ją przywitało, pare twarzy już kojarzyła, niektórych widziała na ceremonii przydziału, lecz nadal większość była dla niej obca.
- Oh moja droga, już jesteś. Świetnie, świetnie. W takim razie ja mogę zejść z posterunku na dziś. Wątpię, by jakikolwiek makabryczny wypadek zdarzył się tej nocy, ale w razie czego oczywiście ściągnij mnie tu natychmiast, gdyby było krytycznie. Jestem jednak pewna, że świetnie sobie dasz radę - pani Pomfrey poklepała Rave po ramieniu, gdy ta wkroczyła do głównej sali SS.
- Oczywiście, proszę się nie martwić. Dopilnuję, by nie musiała się pani tu fatygować - zapewniła panna Moroi, która w swojej pracy, jak nigdzie indziej, wchodziła w tryb pełnego profesjonalizmu. Aczkolwiek, zdecydowanie nie była z tych "lekarzy", którzy rozdawali lizaki i głaskali poszkodowanych po główkach...zwłaszcza jeśli pacjent okazał się być debilem, który sam sobie napytał biedy.
- Dziękuję kochanie, to dobranoc - poczciwa kobieta posłała jej promienny uśmiech i zniknęła za drzwiami wyjściowymi. Była bardzo uprzejma i serdeczna, jak większość osób, które miała już okazję tu poznać, niektórzy szczerze, niektórzy w pewnym stopniu udawali. Za dobrze znała ludzkie ekspresje, reakcje, by nie dostrzec lekko naciąganej radości. Oczywiście nikomu tego za złe nie miała...taki był świat.
Ciemnowłosa przysiadła przy biurku, które stało w głębi sali, jak zwykle czytając księgę trucizn i antidotów, zapisując w swoim, oprawionym czarną skórą, notatniku przydatne informacje z książki. Jej spokój przerwało tego wieczoru paru pierwszorocznych, standardowe przypadki, zatrucia pokarmowe, jakieś lekkie skręcenia, a to znów skaleczenia - tak to było jak się przygodę z magią zaczynało.
Teraz znów nastała chwila spokoju, więc oparła się wygodnie na krześle, obserwując nocne niebo rozpostarte za oknami sali, obsypane gwiazdami. Wracała myślami wciąż do akt sprawy rodu Dragomir, które pokazywano jej w Ministerstwie chyba milion razy...miała wrażenie, że pamięta już każdy najdrobniejszy szczegół, każde zdjęcie zmasakrowanych ciał...najgorsze jest to, że za każdym razem wszystkie te obrazy wydawały jej się tak znajome, czuła, że była tam...znała ofiary.
Jason Snakebow
Jason Snakebow

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Re: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć EmptySob 22 Sie 2015, 16:07

" Sam nie wiem, jak mam zmienić swoje życie na lepsze... brak mi sił... Jeśli wszystko czego pragnie moje zepsute do granic możliwości serce jest poza zasięgiem ręki, to jak mam się odbić od dna?... Jeśli w ogóle nie poznałem smaku szczęścia, to jak mam je sobie wyobrazić? "

Ten dzień nie zapowiadał się jakoś szczególnie niezwykle. Od paru dni trwa już rok szkolny, trwa w najlepsze, więc co takiego mogło się wydarzyć ?Pod wieczór, Jason idąc korytarzem obserwował rozwydrzone grupki pierwszorocznych i przewracając oczami, lawirował między tuzinami maleńkich głów, by tylko dotrzeć na odpowiednie schody, by dojść na odpowiednie piętro. Pod pachą trzymał dwie książki. Jedną z nich była księga o eliksirach, wypożyczona z biblioteki, którą uwielbiał czytać i studiować. Za każdym razem, gdy w łapy wpadła mu tego typu książka totalnie odpływał z wrażenia. nowe receptury, działania niepożądane, zastosowanie, trucizny, narkotyki. Puchon to uwielbiał, nie tylko ze względu na zainteresowania, które kłębiły się w nim jak wełna, ale także na ścieżki rozwoju, które otwierały się przed nim, gdyby zdał egzamin z eliksirów bardzo, bardzo dobrze.  Drugą z tych ksiąg, które Jason trzymał przy sobie był jego pamiętnik, który z zewnątrz przypominał zwyczajny notatnik. Pamiętniki niektórych są jakoś specjalnie wyróżnione, jednak w wypadku Jasona właśnie chodziło to, by się nie wyróżniać. Nie lubił tego robić, wolał żyć w cieniu, obserwować innych, analizować zachowania ludzkie, które dostarczały mu zarówno dużo wewnętrznej uciechy, jak i zagwozdki. Bo czyż człowiek nie jest najbardziej zawiłą istota pod względem umysłowym?  Każdy z ludzi jest wyjątkowy, bardziej lub mniej zwariowany, bardziej lub mniej zamknięty w sobie, bardziej lub mniej uwikłany w coś, co stało się piekłem jego życia. W przypadku Jasona piekłem był jego ojciec-alkoholik, w przypadku Panny Moroi jej własne demony...
Najgorsze jednak w tym wszystkim jest poczucie winy. Jason odczuwa ją non stop, obwinia się za to, że jego matka musi teraz cierpieć przez ojca, a on siedzi w szkole. Obiecał jej jednak, że jak tylko ją skończy... skończy się także on, jako epizod w ich życiu. Najbardziej dotkliwa jest jednak prawda, jej światło, w którym trzeba stanąć nie tylko przed samym sobą, ale również przed innymi. Zaczęło by się szykanowanie, szufladkowanie, głupie docinki, a tego Jason by nie chciał. Poza tym Puchon wyznaje zasadę, że jeśli powie się prawdę, jakąkolwiek i komukolwiek, to ten ktoś nigdy nie spojrzy na Ciebie tak samo...  
Jason trwał w tej chwili myślowej. Idąc korytarzem, swoistym wirydażem bez okien z bezpośrednim  widokiem na wewnętrzny dziedziniec zauważył, jak pierwszoroczni uczą się zasad gry w quidditcha. Jego wargi drgnęły lekko. Sięgnął na krótką chwilę do "tamtych" czasów, jak dopiero zaczynał tutaj naukę. Lekcje latania na miotle były najgorszymi ze wszystkich, jakie mogły być możliwe. Jason ma lęk wysokości, dlatego też wzbicie się w powietrze graniczyło z cudem. No i niestety...poderwał się jak szalony, miotła porwała go do góry , a sam Puchon spadł z dość wysoka. Od tatmtej pory nie wchodził na miotłę, a co do quidditcha - na początku przychodził jako kibic, z czasem zrezygnował. Pierwsze półtora tygodnia nauki w pierwszej klasie spędził w Skrzydle Szpitalnym. Kto by pomyślał, że...sześć lat później ten sam czynnik, jakim był quidditch i latanie na miotle dosięgną go ponownie. Jedyne co zapamiętał z dzisiejszego dnia to obraz, który przedstawiał nieskoordynowany lot pierwszorocznego dokładnie w jego kierunku. A za pierwszoroczniakiem...dwa, głodne krwi tłuczki.
I tak zakończyła się chwila spokoju panny Moroi.
Jason był nieprzytomny z powodu obrażeń, które otrzymał w wyniku wypadku, który opiszę za chwilę. Tym czasem, gdy obolałe ciało walczyło o każdą chwilę ulgi, podświadomość Jasona ponownie "spotkała się" z nim samym.
- Przeklęty pasożycie...Bezwartościowy śmieciu....Dlaczego żyjesz w przekonaniu,
że należy ci się cokolwiek oprócz śmierci?! - słyszał w swojej głowie, brnąc w mroku własnych leków i słabości. Rozglądał się, jakby chciał coś dojrzeć, ale nie potrafił. Jego umysł był ciemnością nieprzeniknioną. I doskonale wiedział, kto do niego mówił. On sam. Jego druga połówka. Wyborne alter ego, przekonane o własnej wyższości nad innymi. W takich właśnie chwilach słabości uwidaczniał się nad wyraz mocno... oby Jason szybko się obudził...

Wracając do wypadku...
Jason nie miał zbyt wiele czasu na jakikolwiek unik, bo zanim zorientował się o tym wszystkim, było już za późno. Pierwszoroczny uderzył w niego na rozpędzonej miotle, a następnie Puchona dorwały dwa tłuczki, nie szczędząc mu niczego ani nie okazując litości. Ciemnowłosy czuł jak kolejne uderzenia tłuczków palą go niczym srebro wilkołaka. Dwie twarde kule uderzały gdzie chciały, kiedy chciały i jak mocno chciały, łamiąc mu parę żeber. Chłopak zawył z bólu, gdy poczuł jak kość jego prawego przedramienia łamie się niczym zapałka. Świat przed oczami Jasona wpierw zamigotał tysiącami barw, potem jednak utracił kolory na rzecz szarości, po której zaległa się ciemność. Stracił przytomność.
Miał lekkie przejawy "wybudzeń", ponieważ trwał w czymś w rodzaju snu. Widział siebie idącego jesiennym parkiem, wokół niego wiele pięknych kolorowych liści. Obraz zmieniał się, co dziwne. Raz widział jak spaceruje alejką, by po mrugnięciu widzieć nad sobą zamazane twarzy jakiś uczniów krzyczących do niego coś niezrozumiałego. Poczuł metaliczny smak krwi w ustach, chciał poruszyć ręką, lecz nagły przypływ bólu dosłownie go sparaliżował. Po chwili znów park...
To wyciszenie podczas długiego spaceru. Ta chwila, gdzie zapominasz o wszystkich. Ten czas, gdzie zastanawiasz się nad sensem swojego życia. Czas, podczas którego rozmyślasz o wszystkim, co zrobiłeś źle i żałowaniem tego czego nie zrobiłeś..
Znów zmiana obrazu. Ktoś krzyczy, potrzebuje pomocy, wielki rozgardiasz, hałas, strach , który można wychwycić w czyichś głosach. Ktoś wzywa Panią Pomfrey, jednak przybiega ktoś inny. Jason ostatkiem sił spojrzał na zamazaną twarz młodej kobiety, po czym widok totalnie stracił jakikolwiek kolor....
Gość
avatar

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Re: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć EmptySob 22 Sie 2015, 18:12

- Pani Pomfreeeey! Pomocy! Szybko! - Rave usłyszała wrzaski z korytarza, które ewidentnie zbliżały się do głównego wejścia SS. Wyglądało na to, że jej spokojny wieczór spędzony na czytaniu ksiąg magii medycznej w zaciszu skrzydła poszedł się...no cóż, po prostu czekała ją masa roboty najwyraźniej. Przez wrota wparowała dość liczna grupa uczniów, którzy przytargali ze sobą dwóch poszkodowanych. Jeden, pierwszoroczny, jęczał z bólu, skarżąc się na ból nogi, a właściwie wydzierając się niemal do nieba. Od razu wiedziała, że ten gagatek zdecydowanie przeżyje, skoro ma tyle siły by zdzierać gardło i szamotać się w ramionach prowadzących go uczniów. Za to drugi, starszy chłopak, nie wyglądał za ciekawie. Była praktycznie nieprzytomny, może miał jakieś przebłyski świadomości, ale od razu wiedziała, iż to jego stan będzie wymagał szczególnej uwagi.
- Połóżcie ich na łóżkach - wskazała miejsca dla pacjentów, podchodząc zdecydowanym krokiem w kierunku zbiorowiska. Nie wyjaśniała kwestii swojej tożsamości i dlaczego to nie pani Pomfrey była na dyżurze, bo nie było na takie głupoty czasu. Nawet jeśli ktoś rzucił takim pytaniem, to po prostu je zignorowała i robiła swoje. Może była młoda, ale swój zawód wykonywała porządnie. Grupka uczniów robiła straszny harmider, przekrzykując się na temat przyczyny wypadku.
- Ale kraksa! Tamten przeleciał na miotle tuż obok tego nieprzytomnego i...
- Tłuczki go goniły jak szalone! I wtedy...
- To jakaś masakra! Tak go stłukły! A tamten wleciał w drzewo!
Nagle rozległ się jeden wielki huk, który spowodowała ciężka księga spadająca na podłogę - to własnie opasłe tomiszcze do eliksirów leczniczych i trucizn, które panna Moroi celowo rzuciła na posadzkę. Wtem wszystkie głosy ucichły, a uczniowskie oczęta zwróciły się ku niej. Ciemnowłosa ze stoickim spokojem podwijała rękawy swego fartucha i czym prędzej związała długie, czekoladowe pukle w wysoko osadzony kucyk - Wiem już wystarczająco. A ponieważ wreszcie mogę usłyszeć własne myśli, to ich posłucham i odeślę was do dormitoriów w trybie natychmiastowym. Resztą zajmę się sama. Życzę wszystkim miłego wieczoru. - jej ton był opanowany, ale stanowczy, od razu wszyscy wiedzieli, że nie ma w tej kwestii dyskusji i najlepiej będzie jak zawiną się do pokojów.
Podeszła czym prędzej do nieprzytomnego ucznia, by sprawdzić jego funkcje życiowe i ocenić ogólny stopień obrażeń. Szybko go zbadała, stwierdzając zasinienie i opuchliznę, zarówno w okolicy żeber, jak i prawego przedramienia - oj miał chłopak kilka paskudnych złamań.
- Ej! Eeej! A ja?! Zaraz mi noga odpadnie, tak mnie boli! - darł się pierwszoroczny, wyraźnie niezadowolony, że został pominięty. Puszczała te jego wrzaski mimo uszu, koncentrując się na udzieleniu pomocy puchonowi. Najpierw nastawiła nieszczęsne ramię, a następnie wyciągnęła z kieszeni fartucha różdżkę, rzucając zaklęcie Episkey, które powinno nieco uleczyć złamane kości oraz obrzęk, zarówno ręki jak i klatki piersiowej, a następnie Ferula, które opatrzyło żebra i ramię, usztywniając je odpowiednio. Niemniej jednak wiedziała, że samo zaklęcie nie jest wystarczająco silne, będzie potrzebowało wspomagania w postaci eliksiru Coxossis. Jednak nie ma go w tej chwili przy sobie, gdyż wszystkie silniejsze gotowe specyfiki są w posiadaniu pani Pomfrey, która obecnie poszła na spoczynek, zatem dziewczyna nie zamierzała jej budzić tylko po to. Moroi rzecz jasna sama potrafiła bez problemu taki eliksir sporządzić, jednak na to potrzeba 3 dni...do rana chłopak będzie musiał wytrzymać, poda mu po prostu coś łagodniejszego.
Tymczasem musiała puchona ocucić i zaaplikować natychmiast dawkę eliksiru zmniejszającego ból, bo bez tego, gdy wróci mu świadomość, oj będzie chłopak cierpiał.
- Heeeej!! A ja?! Wiesz kim jest mój ojciec?!! Jak mu o tym powiem, zaraz wylecisz na zbity.... - no dobra, ten gnojek zaczynał ją już porządnie denerwować. Miał ledwie skręconą nóżkę, a szarpał się na tym łóżku jakby zaraz miał z niego wyjść jakiś szatan. Koniec tego...
- Incancerus - zaklęcie przez nią rzucone wytworzyło liny, które spętały dzieciaka i przykuły go do łóżka, również kneblując mu usta. Liny trzymały go mocno, ale oczywiście nie za mocno, żeby go nie udusić. Może przez chwilę będzie leżał spokojnie. Tymczasem przeniosła uwagę ponownie na Jasona.
- Rennervate - rzuciła zaklęcie ocucające, by pacjent powrócił do żywych i szybko zażył odpowiedni specyfik. Gdy chłopak zaczął się nieco poruszać i dochodzić do siebie, wyciągnęła fiolkę z nieciekawie wyglądającym płynem, a następnie uniosła delikatnie głowę pacjenta - Musisz to szybko wypić - powiedziała starając się wlać mu do ust odrobinę leku.
Jason Snakebow
Jason Snakebow

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Re: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć EmptySob 22 Sie 2015, 22:30

Nie było go wśród "żywych", gdy wniesiono go do Skrzydła Szpitalnego. Był w zupełnie innym świecie, cichym, pozbawionym tych wszystkich wrzasków, jakby wydartym z jakichkolwiek dźwięków. Stał teraz pośrodku dziedzińca szkoły, ubrany w białą koszulę, której kołnierz był rozpięty przy szyi, ciemne jeansy, natomiast stopy zdobiły półbuty. Na całość narzuconą miał szatę Hufflepuffu, której połać chybotała na lekki wietrze. Ciemnobrązowe oczy chłopaka patrzały w stronę horyzontu ze spokojem, jednak widocznie czegoś szukały. Odpowiedzi? A może wyczekiwały nadejścia kogoś ważnego?
Pogoda była wyborna w owym wyimaginowanym przez podświadomość nieprzytomnego Jasona świecie. Słońce przyjemnie grzało i muskało policzki, jakby chciało swoimi promieniami zaznaczyć kogoś wartego uwagi, kogoś... ważnego. Jednak im bardziej Jason się przypatrywał, tym bardziej oddalał się horyzont. Chłopak westchnął z bezsilności. Był tu sam, nie da się ukryć, ale to mu wybitnie nie przeszkadzało. Usiadł więc na jednym z kamiennych stopni, przymknął powieki i wziął głęboki wdech pozwalając, by jego płuca napełniły się krystalicznie czystym powietrzem. Nie był pewien, jak długo ten stan potrwa, jak długo będzie tu musiał być, by w końcu wrócić do "siebie". Swoista incepcja, czy coś w ten deseń. Wtedy też usłyszał znajomy głos.
- Witaj Jason... - po tych słowach Puchon wstał i odwrócił się w stronę źródła męskiego tembru. Na dziedzińcu stał on sam, patrzał na wprost, jakby oczekiwał jakiegoś zdziwienia czy czegoś w ten deseń. Zamiast tego Puchon odwzajemnił bardzo nikły uśmiech. Patrzał w swoje "żywe" oblicze. Podszedł więc bliżej, na wyciągnięcie ręki. Widział siebie jak w odbiciu lustra.
- Wiem kim jesteś... - po tych słowach drugi Jason zaśmiał się głośno i perliście. Jego śmiech poniósł się echem po całym dziedzińcu. Był całkowitym przeciwieństwem prawdziwego Jasona. A może...to właśnie ten był prawdziwy?
- To doskonale, że wiesz... doskonale, że zdajesz sobie sprawę z mojego istnienia... choć udajesz, że mnie nie znasz... - zaatakował dość subtelnie, na co Puchon założył ręce na klatce piersiowej i zapytał wprost. Zniżył ton głosu, bo nie miał ochoty dyskutować ze swoją gorszą częścią. A może lepszą?
- Znam Cię aż nazbyt dobrze... - odpowiedział krótko i zdawkowo, cały czas świdrując wzrokiem swoje odbicie. Ten drugi cmoknął wyraźnie niezadowolony i jednocześnie rozczarowany.
- I tu właśnie jest pies pogrzebany Jason... Ja jestem Tobą, PRAWDZIWYM Tobą, a jednak zamykasz mnie za tym sowim murem, dlaczego? - zapytał, unosząc gęste brwi w górę. Pierwszy z chłopaków spuścił głowę i westchnął ciężko
- Bo wiem do czego jesteś zdolny... - zaczął, ale tamten od razu przeszedł do kontrofensywy w dość agresywny sposób.
- GÓWNO WIESZ! - krzyknął, zaczął szybko oddychać, po czym dodał. - NIC O SOBIE NIE WIESZ, BO ZAMYKASZ SIĘ JAK DZIECIAK W TYM SWOIM PONURYM ŚWIECIE! ZACZNIJ ŻYĆ DO CHOLERY, A NIE ROZTRĄCAĆ JAKIEŚ NIESZCZĘŚCIA W DOMU!
Jego krzyk poniósł się echem pięciokrotnie. Pierwszy Jason odczekał, aż znowu szum wiatru będzie jedynym dźwiękiem w okolicy. Gdy uspokoił oddech, powiedział.
- Nieszczęścia, moje alter ego, są tym, co nas kształtują, zahartują na przyszłość...dobrze wiesz, co wtedy czułem...nie myśl więc, że to takie proste...i nie myśl tym samym, że dopuszczę Cię do jakichkolwiek akcji...
Drugi zaraz zaczął.
- Ale... - jednak Puchon od razu mu przerwał. - DOSYĆ! JESTEŚ TYM, CZYM CHCĘ BYŚ BYŁ. KARMIĘ CIĘ JAK TYLKO POTRAFIĘ, ALE NIE POZWOLĘ CI WYJŚĆ! Zakończył krzykiem. Gdy wykrzyczał swoje zdanie, drugiego już nie było. Znowu był sam...
Nagle złapał się za głowę i syknął z bólu. W jego umyśle pojawiły się głośne krzyki i wrzaski: - Połóżcie ich na łóżkach... Tłuczki go goniły jak szalone! I wtedy... Najbardziej dotkliwym dźwiękiem jaki był to upadek czegoś ciężkiego na podłogę. Wtedy Jason upadł na kamienny dziedziniec i zaczął głęboko oddychać. Zaczyna się. Zaczyna wracać do siebie... momentalnie poczuł ogromny ból w prawym przedramieniu i w klatce piersiowej, jego oddech stał się płytszy, czuł ból przy każdym wzięciu powietrza w płuca. Zakrztusił sięi wypluł trochę krwi. Świat zaczynał się rozmazywać. Wracał...pobudzony jakimś bodźcem...
Otworzył oczy i pierwsze co ujrzał za mgła to twarz młodej kobiety, której dłoń podtrzymywała mu głowę. Nie mógł się jednak przyjrzeć bardziej, gdyż po chwili od jego klatki piersiowej zaczął rozchodzić się tak potężny ból, że mocno zacisnął powieki i zacząć szybko oddychać, wręcz syczeć. Starał się nie krzyknąć. Jeszcze na dodatek ten ktoś przystawił mu coś do usta, co nie pachniało zbyt zachęcająco. Wydobył z siebie coś na kształt jęku. Jego blada skóra przybrała nieco różowy kolor, a pojedyncze żyły zaczęły napierać na jego skórę, szczególnie na czole i szyi. Przemógł się i wypił szybko to, co podała mu kobieta. Niemalże zakrztusił się płynem, ale przełknął i znowu jęknął z bólu, łapiąc zdrową ręką kurczowo materiał na łóżku. Po chwili jednak ból ustępował, a Jason spokojnie zasnął....
Gdy się obudził, jego klatka piersiowa oraz prawe przedramię były zabandażowane i usztywnione. Wciąż czuł nieprzyjemny ucisk w tych miejscach, miejscowy i lekki ból, jednak dało się przeżyć. Było już późno, bardzo późno. No i wyglądało na to, że w tej części Skrzydła Szpitalnego był sam. Ah..no tak...i ta kobieta.
Siedziała przy biurku nad jakąś wielką, opasłą księgą niczym bogini mądrości. Brązowe, czekoladowe włosy opadały na jej ramiona, ukryte pod białym kitlem. Była ładna...nie, czekaj. Ładna to obraźliwe słowo. Owa kobieta była samą grecką boginią Afrodytą, zrodzoną z piany morskiej. Jason poczuł, jak jego ciśnienie zaczyna wzrastać, jak robi mu się dziwnie gorąco. Przełknął ślinę i kontynuował obserwowanie jej w ciszy. Na szczęście nie zauważyła, że się obudził. Trzymała w swojej smukłej dłoni jakąś buteleczkę mętnego koloru cieczą o charakterystycznej gęstości. Widać było, że szukała w księdze, co to jest za eliksir. Jason słyszał, że zbiory Pani Pomfrey są imponujące, dlatego też postanowił pomóc nowej pani. Ot co, dobry Puchon.
- To Proverum... - powiedział nagle niskim, cichym głosem, miłym dla ucha. Gdy spojrzała w jego kierunku nie uśmiechnął się, tylko nadal patrzał na nią. Dodał po chwili. - Słabsza wersja Veritaserum...pani Pomfrey pewnie używa go do wyciągania prawdy o niektórych... "wypadkach"... ten obok, w małej, smukłej buteleczce to esencja ze szczuroszczeta, a ten różowy to Eliksir Energii...
Uwielbiał Eliksiry. Wręcz je kochał. Zaakcentował ostatnie słowo nie po to, by się jakoś pochwalić. Po prostu podzielał pasję nowej pani, więc dlaczego by się z nią nie podzielić? Westchnął cicho i spuścił na chwilę wzrok. Ściągnął brwi w zamyśleniu i zapytał po chwili.
- Nie widziałem Pani tu wcześniej...jest Pani tu nowa? - był ciekawski, a jakże, ale ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Lubię piekło. - I...dziękuję za pomoc...
Gość
avatar

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Re: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć EmptyPon 24 Sie 2015, 22:09

Gdy zajęła się również drugim, nieprzyjemnie marudnym uczniem, który nie potrafił nic innego tylko narzekac na swoją, ledwie skręconą, nóżkę, mogła wreszcie przysiąść spokojnie do biurka, by kontynuować lekturę swej księgi. Przeglądała kolejne eliksiry przechowywane na zapleczu, by rozeznać się nieco w "inwentarzu", który zgromadziła tu jej mentorka. Znała każdy eliksir, lecz każdemu z osobna przyglądała się tak uważnie przez swoje specjalne, powiększające okulary, by dostrzec najmniejsze drobinki substancji i zweryfikować, czy któreś z nich nie uległy "przeterminowaniu", zanieczyszczeniu etc. W księdze po prostu zerkała na adnotacje informujące o niepożądanych zmianach substancji. Przełożona poprosiła ją o to wcześniej, albowiem sama ledwie miała chwilę by odetchnąć, miała pełne ręce roboty nawet ze stażystką do pomocy. Rave, usłyszawszy cichy głos Puchona, niosący się po sali delikatnym echem, automatycznie przeniosła spojrzenie czarnych oczu w kierunku, z którego ów dźwięk dobiegł i zarejestrowała, że pacjent obudził się...i był wyjątkowo "trzeźwy", skoro mógł tak mądrować.
Zdjęła okulary, kładąc je ostrożnie na biurku,pozostawiając swoje obecne zajęcie, a następnie wstała i podeszła spokojnie do łóżka Jasona, rzucając mu niewzruszone spojrzenie, choć dało się dostrzec specyficzną nutę zadziorności, która przebiegła przez jej twarz gdy dziewczyna odrzekła:
- Mądrala hm? Szybko dochodzisz do siebie, skoro z marszu chcesz uczyć mnie mojej pracy -  ajć, no niestety, ale jeśli ktoś, nawet nieumyślnie, wymądrzał się przy niej na tematy, które ją pasjonowały, musiał się liczyć z niezbyt przyjemną odpowiedzią. Co mogła poradzić, to był jej instynkt samozachowawczy, gdy ktoś, mówiąc kolokwialnie, starał się "wjechać jej na ambicję".
Zlustrowała chłopaka wzrokiem. Był uczniem ostatniego roku, jak wynikało z kartoteki, 17-latek i umiał właściwie rozpoznać eliksir patrząc z daleka...hmmm całkiem imponujące, aczkolwiek tego nie zamierzała powiedzieć głośno. Nie lubiła ludzi chwalić...no i nie lubiła być przesadnie miła. Gdy jesteś miła i wyraźnie pokazujesz chęć pomocy, ludzie zaczynają od ciebie tego oczekiwać, myślą że zawsze będziesz ich głaskać po...tylnej części ciała, że naiwnie dasz się wykorzystywać. Co to, to nie, ona nigdy nie pozwalała sobie na wchodzenie w tak beznadziejny dla niej układ. Zatem z reguły ten , któremu pomagała, wcale nie darzył ją sympatią...a nawet nie wiedział, że mu pomogła.

Sądziła, że po jej, lekko kąśliwej odpowiedzi, chłopak postanowi grzecznie się położyć i kontynuować odpoczynek ku dalszej regeneracji. Ten jednak pociągnął rozmowę w innym kierunku.
- Spostrzegawczy...i zadaje Pan wyjątkowo dużo pytań, jak na kogoś kto został tak poturbowany przez tłuczki, Panie Snakebow - rzekła, nadal przeszywając chłopaka wzrokiem. Hmm gdyby nie to, że leżał tu poobijany, zabandażowany i z usztywnieniami by zabezpieczyć złamaną kończynę, jego aparycja byłaby zdecydowanie dla oka przyjemna. Dziwne, że jeszcze nie było tu jakiegoś tłumu fanek. Każdy szkolny przystojniak był z reguły śledzony przez swój własny, prywatny sznur adoratorek. A gdy przystojniakowi się coś działo? Na Merlina, wtedy młode, dziewczęce serduszka wręcz krwawiły wraz z nim!
Odchodząc jednak od tych rozważań, kompletnie nie na temat - To moja praca - odpowiedziała na jego podziękowanie, gdy jej uwaga na kilka sekund została przyciągnięta przez jęk drugiego poszkodowanego, leżącego kilka łóżek dalej...wciąż unieruchomionego linami.
- Panie Rowell, mam nadzieję, że szok powypadkowy już Panu minął i teraz będzie Pan grzecznie i CICHO odpoczywał do końca pobytu w skrzydle. Będzie Pan współpracować, czy jednak sie nie polubimy? - gdy pierwszoroczniak, wyglądający na "nieco" przerażonego, pokiwał energicznie głową na znak zgody, ciemnowłosa machnęła różdżką, przy czym liny pętające nieszczęśnika rozluźniły się i zniknęły. Chłopiec nie odezwał się już więcej, nawet starał się nazbyt nie ruszać.
- Świetnie. A tymczasem... - odwróciła się znów w stronę Jasona - Niestety w szpitalnych zasobach na tą chwilę brakuje Coxossis, który przyspieszyłby zrastanie kości, więc będzie Pan musiał tu jeszcze poleżeć tych parę godzin...naturalnie, podałam środek przeciwbólowy, więc powinien nieco złagodzić fizyczny dyskomfort. - wyjaśniła, by chłopakowi nie przyszło do głowy wstawanie i wychodzenie z SS. Obróciła się na pięcie i odeszła ponownie te kilka metrów w kierunku swojego biurka, lecz nie usiadła przy nim jak wcześniej, podniosła swój notatnik i zapisała coś na jednej z jego stron.
Jason Snakebow
Jason Snakebow

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Re: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć EmptyWto 25 Sie 2015, 09:53

"Różnica między słodyczą, a zakazanym owocem jest taka, że czekoladą mogę się delektować, a o Tobie tylko pomarzyć. Chociaż..."
Z tą myślą Jason obserwował nową panią stażystkę. W zasadzie z początku speszył się wewnętrznie, że taka myśl, przelotna idea w ogóle do niego przyszła. Poczuł skurcz w żołądku i nagle zaschło mu w gardle, gdy świdrował ją wzrokiem, podczas gdy ona siedziała przy biurku. No właśnie... ONA. Nie znał jej imienia, a nie miał odwagi zapytać. Może po prostu nie wypadało? Przez chwilę jego racjonalne myślenie wzięło górę nad resztą i całe szczęście, ponieważ na moment zapomniał o dziwnych reakcjach własnego organizmu, których powodem była ta kobieta. Poczuł jak przez te ułamki sekund jego ciało było dla niego obce, jakby zachowywało się irracjonalnie. Bo jak wytłumaczyć lekko przyspieszoną akcję serca, rozszerzone źrenice? Działaniem ubocznym eliksiru? Całkiem prawdopodobne. Nie mniej jednak żaden specyfik nie wywołuje uczucia motylków w brzuchu, co jeszcze bardziej nakierowało Puchona na drogę rozmyślania, którą na co dzień by nie podążył. Za żadne skarby. Nie potrafił nazwać swoich emocji, szczególnie tych pozytywnych, więc tym bardziej było dla niego zagadką to, co właśnie się z nim działo.
W zasadzie nie pomyślał, że Raven mogła po prostu oglądać infirmerię Pani Pomfrey, sprawdzać czystość czy po prostu świeżość danych eliksirów. W zasadzie mógł to wszystko zrzucić jako działanie niepożądane eliksiru przeciwbólowego. W ten sposób broniąc się miałby te swoiste alibi, że jego wymądrzanie się było spowodowane pewną substancją zawartą w cieczy, którą mu podała pani stażystka. Hm...nie, jednak się nie sprawdzi. Kobieta w białym kitlu była zbyt bystra, by się na taki blef nabrać. Poza tym, to była jej praca i znała zastosowanie i właściwości każdego eliksiru. Co też Jasonowi imponowało. Kiedy dwójka ludzi dzieli tą samą pasję, niezależnie od tego jak różni by byli, to zawsze znajdą choćby nitkę porozumienia i niejako zbliżą się do siebie. Przynajmniej tak jest w większości wypadków, natomiast Puchon jest wyjątkiem. Stroni od rozmów, stara się odpowiadać zdawkowo, krótko, rzeczowo, a tutaj? Hmm... coś wybitnie jest nie tak i Jason musi się temu przyjrzeć.
Gdy się odezwał robiąc jej mały "wykład" na temat tego, co leżało na biurku z niejaką...rozkoszą? Czy może podekscytowaniem obserwował jak odkłada okulary, kładąc je bardzo ostrożnie, wstaje powoli kieruje się w jego stronę. W tym momencie Jason uznał, że powinny być ostrzejsze wymogi dotyczące ubrań pracowników szkoły, gdyż fioletowa suknia w odcieniu śliwki pani stażystki wybitnie podkreślała jej figurę, nie mówiąc o bardzo zgrabnych nogach. Chociaż z drugiej strony... był to bardzo...przyjemny widok, więc może nie będzie proponował tej zmiany w regulaminie.. No i ten dźwięk powolnego stukania obcasów po kamiennej posadzce mile łechtał jego zmysły. Ba, jej obecność sprawiała, że jego zmysły wręcz szalały. Zauważył, że obserwuje go, nawet nie mrugnęła, gdy nawiązała kontakt wzrokowy, więc Jason postanowił nie być gorszy. Kawa jej tęczówek spotkała się z czekoladą jego. Idealny deser?
- Po prostu dzielimy tę samą pasję... - powiedział krótko, jakby broniąc się przed jej "zarzutem". Gdyby wypowiedziała na głos, co sądzi o jego aparycji, chyba zapadłby się pod ziemię. Nie przywykł do takich komplementów, a adoratorek nie miał. O to więc Pani Moroi może być spokojna.
Co się ze mną dzieje? - zapytał sam siebie w myślach, po czym przełknął cicho ślinę, gdy pracownica stanęła nad nim, a na jej twarzy była tak bardzo widoczna zadziorność , że Jason przez chwilę zwątpił we własne możliwości kontaktów międzyludzkich. Ba, on nie miał ich wcale, więc czy może być jeszcze gorzej?
- Uznam to za komplement... - odpowiedział na jej wyrażenie, że jest spostrzegawczy. Był typem obserwatora, to fakt, wolał obserwować wszystko z daleka, analizować, czasem cieszyć się widokiem pięknych rzeczy. Tym bardziej mile połechtała jego ego, gdy to dostrzegła. Na jej kolejne wyrażenie posilił się na lekki drgnięcie kącika ust. - Jestem ciekawski i proszę mi wybaczyć, ale nie jestem żadnym Panem, bo czuję się jakbym miał około sześćdziesiątki... jestem Jason, choć to pewnie Pani już wie, przeglądając kartotekę...
W tej odpowiedzi niejako kryło się także pytanie o jej imię. Choć Jason miał nikłą nadzieję, że uzdrowicielka zdradzi mu swoje. Na wzmiankę o tłuczkach skrzywił się nieco. Ruszył lekko złamanym przedramieniem i choć eliksir przeciwbólowy działał, to jednak nie wystarczająco. Puchon nadał czuł ból, lekko pulsujący w owym miejscu. Przeszywała go wzrokiem, co jednocześnie go peszyło jak i niejako podniecało. Uwielbiał tą bitwę między ludzkimi duszami zawartymi w spojrzeniu. W podziękowaniu za udzieloną pomoc odpowiedziała krótko, bo na sąsiednim łóżku zaczął wyć jakiś pierwszoroczny, który też ucierpiał podczas tego incydentu. Musiał przyznać, że nowa uzdrowicielka nie należała do osób cackających się z pacjentami. Nie była z typu głaskających po głowie. W sumie to dobrze, inaczej uczniowie wleźli by jej na głowie. Tym samym pokazuje, kto rządzi w Skrzydle Szpitalnym. Kolejny plus, oj sporo ich już. Gdy odwróciła się ponownie w jego kierunku, przygryzł lekko wargę. Wziął głęboki wdech, a do jego nozdrzy dotarł zapach jej perfum. Musiał przyznać, że kwiatowo – owocowe nuty emanują zmysłowością, oryginalnością i jednocześnie skrywaną tajemnicą. Wyczuł tu bergamotkę, piwonię zmieszanymi z drzewem cydrowym muśniętym piżmem. Wyjątkowo pobudzająca mieszanka.
Na wzmiankę o braku eliksiru zrastającego kości wybitnie się nie przejął. Kiwnął tylko głową. Tylko parę godzin? Trzeba będzie coś wymyśleć. Coś czuł, że resztę nocy spędzi na tym, co by tu jeszcze zrobić, by zostać tu tę parę godzin dłużej.
- Musze przyznać, że brak tego eliksiru jakoś mi nie przeszkadza... - po czym zorientował się, jak głupio i bezpośrednio to zabrzmiało, od razu się poprawił. - Dzięki temu ominą mnie mniej przyjemne zajęcia...
Oczywiście blefował, jednak tylko bystre oko wychwyci to w jego spojrzeniu. Odwróciła się i odeszła od jego łóżka. Mogła poczuć jak jego czekoladowe spojrzenie lustruje ją całą od góry do dołu, począwszy na jej gęstych i bujnych włosach, skończywszy na obcasach. Nie miał ochoty iść spać.
- Zawsze chciała Pani zostać uzdrowicielem? -zapytał, podciągając się nieco na łóżku. Syknął nieco, ponieważ żebra bolały i czuł opuchliznę. Westchnął ciężko i spuścił na chwilę głowę. - Czy może to jednak wybór rodziny i tym samym Pani skrzydła zostały podcięte?
Odważne pytanie. Czasem Jason nie miał hamulców.
Gość
avatar

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Re: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć EmptyNie 30 Sie 2015, 17:40

Zmierzyła go wzrokiem gdy wspomniał, że darzy pasją eliksiry zupełnie tak jak ona. Hmm cóż miło było usłyszeć raz na jakiś czas od ucznia, że eliksiry to nie "niepraktyczny i niepotrzebny chłam dla kujonów", bo tacy "krytykanci też się zdarzali...Z reguły jest tak, że młodzi czarodzieje wolą magię praktyczną, zaklęcia i wszystko co daje bardzo efektowne rezultaty i tak zwane wielkie BUM. Dla niej fascynujące było to, jak za sprawą jednej, niewielkiej fiolki wypełnionej niepozornym płynem, może komuś uratować życie, odbudować kość...wyhodować ją, a nawet przywrócić urwaną kończynę....albo kogoś zabić, jedną kropelką. Czy ta "potęga" zamknięta w buteleczce nie była niesamowita? Zawsze gdy udało jej się uwarzyć kolejny eliksir, który na dodatek działał bez zarzutu, czuła wielką satysfakcję, że stworzyła coś takiego od podstaw.
- Skoro tak to widzisz - wzruszyła ramionami gdy Jason postanowił zaakceptować jej słowa jako coś dobrego. Rave z reguły nie była osobą, która wchodząc do towarzystwa zaskarbiała sobie sympatię grupy...wręcz przeciwnie, jej cięty język po prostu zniechęcał ludzi do dalszej rozmowy. Puchon jednak wydawał się zdeterminowany, za co musiała go pochwalić...nie na głos rzecz jasna, ale w myślach. Westchnęła cicho. No cóż, skoro już i tak utknął tu na noc i jest tak chętny by z nią podyskutować to czemu nie. Pani Pomfrey też jej wspominała, że dobrze byłoby zyskać zaufanie uczniów/pacjentów, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi. Pacjent ma lekarzowi ufać na tyle, by powierzyć mu swoje życie. No niech będzie, spróbujmy tej "integracji uzdrowiciel-pacjent".
- Zgadza się, wiem. - zaczęła może niezbyt przyjemnie...pięknie Rave, potrafisz być miła, nie ma co.
- Nazywam się Raven Moroi, skoro już musisz wiedzieć dla zaspokojenia ciekawości - lepiej, ale można nieco grzeczniej - Jak zauważyłeś, pracuję w skrzydle szpitalnym Higwartu od początku tego roku szkolnego. Jest to obowiązkowy staż po studiach, zanim zacznę pracę u Św. Munga - bardzo formalnie, ale przynajmniej nie zabrzmiała jak zjadliwa jędza.
Kiedy wspomniał o omijaniu mniej przyjemnych zajęć, Rave położyła obie dłonie na swych biodrach i zrobiła młynek oczami, później mierząc go wzrokiem - Nie myśl, że będziesz mógł tu sobie wagarować, tylko dlatego że jesteś trochę połamany...kilka godzin w zupełności wystarczy. Jak tylko ci się poprawi, wracasz do dormitorium i na lekcje. - zapowiedziała stanowczo. Widać, że mówiła serio, i że jest zdolna go wyrzucić jak tylko kości mu się mniej więcej zrosną i będzie mógł się poruszać.
- I znowu...zadajesz strasznie dużo pytań - pokręciła głową, po czym podeszła i siadła na wolnym łóżku obok. No co? Właściwie to trochę jej się nudziło, a że to była nocna zmiana, to poza tym wypadkiem już raczej nic się nie wydarzy. Może chwilę porozmawiać.
- Możesz mówić nie wiercąc się na łóżku...tylko sobie dodajesz bólu, chyba, że jesteś masochistą - skarciła go za to wstawanie - Hmmm nie - rzekła zakładając nogę na nogę - Mój pierwotny plan to przejęcie kontroli nad światem... - brzmiała wyjątkowo poważnie, jakby faktycznie taki miała plan na życie, od tak, zawładnąć wszystkim - ...ale obecnie jest to strategicznie nieopłacalne, więc zajęłam się drugą rzeczą, w której jestem dobra - biła od niej pewność siebie, wcale nie ukrywała tego, że dobrze czuje się w swojej skórze, że nie ukrywa "złych" cech swojego charakteru i nie obchodzi jej, czy komuś się to podoba czy nie.
- Jedna mała kropla eliksiru może przywrócić życie...albo je odebrać...poza tym to o wiele bardziej złożony proces niż tylko machanie różdżką i rzucanie zaklęć. Przydatne rzecz jasna, ale chwilami zbyt proste - nie gardziła zaklęciami, po prostu nie były dla niej wyzwaniem. Do magicznej medycyny musiała znać nie tylko składniki eliksirów, metodę ich wykonania i ewentualnie zaklęcie jakim należało miksturę wspomóc. Ta sztuka wymagała od niej wiedzy czysto medycznej z zakresu ludzkiej anatomii, chorób, urazów i całej reszty mniej lub bardziej ważnych składowych. Opanowanie wszystkiego było wyzwaniem, a o to jej w tym wszystkim chodziło.
- Zmieniając temat. - jak zwykle, stroniła o mówieniu o sobie, zwłaszcza gdy chłopak wspomniał o rodzinie - Jakich "mniej przyjemnych" zajęć zamierzałeś uniknąć ukrywając się tutaj - spytała, krzyżując ręce na piersi. Po prostu, jakoś zaciekawiło ją, czego Puchon może nie lubić.
Jason Snakebow
Jason Snakebow

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Re: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć EmptyPon 31 Sie 2015, 22:56

"Szkoda, że większość pięknych słów pozostaje w cieniu czynów. "

Jej wzrok mierzył Puchona chyba zbyt wiele razy dzisiejszej nocy. Można by pomyśleć, że coś jest na rzeczy, ale skądże znowu. Raven nie mogła narazić swojej kariery wybitnej uzdrowicielki przez to ,że mogłaby się posunąć do flirtu z uczniem, czyż nie? Ależ skąd, była zbyt ambitna i zaślepiona swoją miłością do pracy, do obcowania z eliksirami, które to tylko one były jej jedynym i jakże zmysłowym kochankiem. W sumie Jason nie miał chyba odwagi tak wielkiej, by z wywarami konkurować o jej serce. Musiał przyznać, że rozmowa z Raven należała do kategorii tych przyjemniejszych,, w której zarówno obiekt A jak i obiekt B wymieniają swoje zdania, poglądy, różne informacje.
Cóż za słodkie delirium, którym był jej głos. Owijał Jasona wokół niewidzialną pętlą i mile łechtał jego zmysł słuchu drażniąc przyjemnie owe narządy. Dźwięk tembru jej wymowy nie mącił ciszy panującej w Skrzydle Szpitalnym, o nie. Jedynie go potęgował w taki sposób, że Jason mógł porozmawiać sam na sam ze swoimi myślami, jednocześnie zaś prowadząc interesującą konwersację z panią stażystką. Jego myśli nie były może do końca przejrzyste, poukładane, były mu nad wyraz obce. W tej chwili jakby sam do końca siebie nie poznawał. Rodziło się w jego głowie pytanie - kim ja tak naprawdę jestem? Niech jego myśli pozostaną tam, gdzie są, nietknięte przez nikogo innego, w czystej, nieskalanej postaci chorej idei, której może dotknąć jedynie on sam. Był spaczony, jego wizja dzisiejszych czasów jest zdegenerowana, zbezczeszczona i z pewnością myśli inaczej niż większość jego rówieśników. Dlatego się tak bardzo od nich różni. Dlatego siedzi często samotnie, z dala od innych. Dlatego nazwał ciszę swoją siostrą, a noc - kochanką. A czyż noc nie jest cicha? Mentalne kazirodztwo?
Tutaj jednak, w Skrzydle Szpitalnym, Raven i Jason byli jak zawodnicy pokera. Bali się grać w otwarte karty, pozwalając sobie na małą nutę tajemniczości i kamiennych twarzy, z których ciężko cokolwiek wyczytać. A to tylko dodatkowo napędzało lawinę pytań, tajemniczych uśmiechów lub oschłości, która zapewne była tylko przykrywką. Wracając jednak do eliksirów! Jak idealnie odwzorowanie były jego myśli, niemalże spójne z jej opinią na temat tego "jakże nudnego" przedmiotu. Musiał przyznać, że Jason zawsze odczuwał miłe mrowienie w lędźwiach i palcach, gdy tylko otworzył książkę z przepisami, a co dopiero, gdy zaczął jakiś przyrządzać. Każda czynność, począwszy od obierania potrzebnych składników, poprzez ich mycie, krojenie, wyciskanie... to wszystko było niesamowicie piękne w swojej prostocie. Warzenie tajemnych mikstur jest jak sadzenie roślinki. Zaczynasz od maleńkiego ziarenka, którym jest przepis, a kończysz na pięknym kwiecie, którym jest fiolka pełna płynu o mocnej brawie i aromacie o określonym działaniu. W tej fiolce zawarte są recepty na podtrzymanie życia, leczenie chorób, a nawet szczęście w postaci złotego płynu. Co prawda, eliksiry są truciznami i każdy może zabić. Puchona fascynują obie strony medalu. Nie zawsze wszystko to, co czarne, jest takie naprawdę. Wystarczy odpowiedni kąt spojrzenia. Ale o tym może później.
Skoro tak to widzisz
Jason zmarszczył lekko brwi po jej odpowiedzi. Wysilił się na lekkie drgnięcie warg. Jak na jego oko, Panna Moroi tylko zakładała maskę takiej...nieprzystępnej i uważanej za niemiłą. Puchon zna to z autopsji. Musiał ponadto przyznać, że niezależnie od tego, jaką maskę ubierze lub jakim murem się obtoczy kolejnego dnia i tak będzie wyglądała w tym wszystkim niesamowicie....zjawiskowo. Jason znów poczuł rozlewające się ciepło od jego serca po całej klatce piersiowej. Stan przedzawałowy?
- Takie dała mi Pani odczucie... - powiedział cicho, uciekając na chwilę wzrokiem w dół, po czym zamyślił się dość mocno. O, te parę zmarszczek na czole choćby o tym świadczyło. - I było to miłe...dziękuję...
Powiedział po chwili kierując swoje czekoladowe spojrzenie na sufit. Po chwili przymknął powieki, na chwilę uciekając w swój mroczny, spaczony świat, pełen emocji, których Jason nie chciał i nie będzie chciał wyciągać na zewnątrz. Boi się... boi się samego siebie. To chyba najgorsze co może spotkać człowieka. Strach przed samym sobą...tak, jakby nasza własna dusza uznawała nasze ciało za obce. No, ale postanowił zaryzykować. Spróbujmy tej kiełkującej relacji. Zobaczymy jak bardzo roślina się rozwinie. Gdy się mu przedstawiła otworzył oczy i uśmiechnął się lekko. Musiał przyznać, że miała nietypowe imię, ale za to bardzo ładnie brzmiące. Najwidoczniej nie pochodziła z Wysp, co zrzucił niejako na jej akcent i urodę. Trochę go zaskoczyła, że zdradziła mu swoje imię. Pozytywnie oczywiście! Nie każda bowiem osoba, w dodatku z uczniem parę lat od siebie młodszych, spoufala się na tyle, by móc sobie mówić prawie na "Ty". Dlatego ta relacja skręcała co chwilę w nowe, niezbadane ścieżki, przez co stawała się coraz bardziej interesująca.
- Ładne imię... - powiedział krótko, po czym, gdy wspomniała o stażu kiwnął potakująco głową na znak, że wie. Ale miło było z jej strony, że chociaż tak oficjalnie się przedstawiła. Zawsze to kolejny krok przycinania pewnych pędów rosnącej rośliny, jaką była ta relacja. Potem zaś temat uciekł w stronę jego domniemanych "wagarów". Jason stwierdził, że chyba Raven dała się na to nabrać. Ta postawa położenia dłoni na biodrach i sugestywne wywrócenie oczami dawały temu potwierdzenie, co w sumie go ucieszyło. Prawda bowiem była zupełnie inna, jednak póki co skujmy ją w łańcuchy i schowajmy. Gdy usiadła na wolnym łóżku obok, poprawił się jeszcze bardziej nie po to, by poczuć ból, masochistą nie był. Gdy już dobrze ułożył głowę mając na względzie resztę poobijanego ciała mógł spokojnie utrzymywać kontakt wzrokowy bez przeszkód w kształcie bolącej szyi.
- Nie jestem masochistą... - powiedział krótko, a zaraz dodał. - Z reguły lubię znajdować lepszy punkt widokowy, dzięki któremu mogę dostrzec o wiele więcej...
Jason miał czasem nadzieję, że jego wewnętrzny cień wstanie, da mu w twarz i powie, że nie chce być jego jedynym towarzystwem. Dlaczego więc nie robił tego teraz? Tak to jest jak się ma zszargany przez pasma nieszczęść charakter, jak się ma czarną od bólu i cierpienia duszę... choć chyba w tym aspekcie Raven i Jason są do siebie podobni, prawda? Chociażby w kwestii własnej rodziny, która jest tematem wybitnie zamkniętym dla osób z zewnątrz. Zaśmiał się cicho, gdy Raven opowiedziała mu o planie zawładnięcia nad światem. Chwilę tylko, bo poczuł niemiły ból w klatce piersiowej, który tę czynność przerwał. Złapał więc i uspokoił oddech, po czym powiedział.
- Muszę przyznać, że mnie zadziwiasz... -pozwolił sobie powiedzieć do kobiety na "Ty". Skoro się już przedstawiła, to dlaczego by nie? - I jednocześnie fascynujesz na pewien niezidentyfikowany sposób...
Po chwili ciszy dodał.
- Gdybym mógł już dawno byłbym po którejś ze stron...nie wiem jeszcze którą wybrać... - powiedział, odsłaniając przed nią kawałeczek góry lodowej, będącej jego rozdarciem wewnętrznym. Westchnął ciężko. - Plan zawładnięcia całym światem brzmi wyjątkowo kusząco...
Ostatnie zdanie wypowiedział nieco marzycielskim głosem, bo niejednokrotnie taka myśl biegała mu po głowie. Zawsze tak widział swoją przyszłość - raz był aurorem, raz czarnoksiężnikiem, nie było i nie będzie równowagi. Jest dobro lub zło. Białe lub czarne. Pewność siebie, która emanowała z postawy i wypowiedzi Raven wcale nie jest złą cechą. Trzeba ją tylko dobrze nakierować, a wtedy człowiek jest w stanie osiągnąć coś niemalże niemożliwego.
Wtedy też wróciła do tematu jego nie ulubionych zajęć. Jason przymknął oko na to, że sprytnie wymigała się z pytania o rodzinę. Wybitnie nie chciał drążyć tematu, jeśli Raven sobie tego nie życzyła, w każdym bądź razie zapamiętał sobie ten ów mały szczególik.
- Po pierwsze - nie ukrywam się tutaj, zostałem tu wtargany siłą, chociaż z drugiej strony...inaczej byśmy się nie spotkali... po drugie...Historia magii... - powiedział i spojrzał na nią. To było chyba oczywiste. Nikt nie lubił historii magii. - Ponadto nie specjalnie przepadam za astronomią...
Skrzywił się na samą myśl. Wolał coś praktycznego, coś..namacalnego. Coś, po czym widzisz efekty swojej pracy. Jak eliksiry... Westchnął ciężko i po chwili szepnął.
- Jesteś jak zagadka...trudna do rozwiązania... - mówił dalej nie patrząc na nią. Analizował wszystko w sobie, kawałek po kawałeczku. - Niestety masz pecha moja Droga Raven...ja uwielbiam zagadki...i czasem jestem baaardzo zdeterminowany, by je rozwiązać...tak jak zauważyłaś...jestem ciekawski...
Uśmiechnął się lekko jakby sam do siebie, a zaraz lekko skrzywił z bólu. Eliksir przeciwbólowy najwyraźniej nie działał już w stu procentach tak jak powinien. Jason wziął głęboki wdech i spojrzał na Raven, w jej kawowe tęczówki. Co tym razem w nich ujrzy Puchon?
Sponsored content

Dyżur czas zacząć Empty
PisanieTemat: Re: Dyżur czas zacząć   Dyżur czas zacząć Empty

 

Dyżur czas zacząć

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Święta, święty czas!
» Czas i Wanda leczy rany

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Myślodsiewnie
-