IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 He hit me and it felt like a kiss

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyNie 08 Mar 2015, 18:53

Opis wspomnienia
Jeszcze się uzupełni.
Osoby:
Spencer Delaney, Rosalie Rabe
Czas:
Wrzesień 1977
Miejsce:
Pusta klasa na IV piętrze
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyNie 08 Mar 2015, 18:57

Duszne powietrze wrześniowego wieczoru, które tak ochoczo  zwiastowało burzę, było tego dnia nie do wytrzymania. Lato nie dawało za wygraną, nie przepuszczając przez swoją gorącą barierę nawet najdelikatniejszego podmuchu wiatru, ukojenia dla zlanej potem skóry.  Desperacko trzymało się dobiegającego końca czasu, nie dając zapomnieć o sobie nawet miłośnikom palącego  słońca. Na ciele z łatwością można było wyczuć ugniatającą atmosferę, stęchłe, brudne powietrze, tak długo nie odżywiane przed deszcz. Trawa wyglądała niemalże jakby błagała choćby o zbawienną kroplę wody, wystawiając uschły język. Tak, jak wyczerpana i obrażona na cały świat Rose.
Chłodne mury zamku były zbawieniem i karą jednocześnie. Zmęczona, zaczerwieniona skóra chętnie wchłaniała bijące od marmuru zimno, za to kości nie reagowały tak entuzjastycznie. Blondynka zaciskała powieki oparta o ścianę za ławką, zaklinając w duchu obolałe i zmarnowane ciało. Jeden najmniejszy nawet ruch powodował przenikający przez kończyny prąd, raniący wszystko dookoła. To ta pora, kiedy cały jej organizm odmawia posłuszeństwa, znajdując sobie coraz to nowsze argumenty, by się zepsuć. Zimno? Cierp. Ciepło? Cierp. Nijako? Cierp, to też dobra okazja!
Przyczajona  w wybranej na chybił-trafił  klasie dziewczyna nie mogła zdecydować, czy spędzić noc w męczarniach tutaj i odmrozić sobie tyłek, czy może raczej przejść się do dormitorium (też w męczarniach) i ugotować  z gorąca w łóżku (też w męczarniach). Podwinęła kolana pod brodę i z cichym jękiem wtuliła policzek w kościste udo. Całe szczęście, że atak nieogarniającego bólu złapał ją w drodze z biblioteki – dopóki słońce nie schowa się za horyzontem, będzie miała zajęcie i trochę poczyta. Mogła też sięgnąć po różdżkę i wyczarować odrobinę światła, ale w ciemnościach nie chciała przez przypadek zwrócić na siebie uwagi ciekawskich i irytujących duchów.
Otworzyła skórzaną torbę, by przeszukać ją raz jeszcze w poszukiwaniu jakichkolwiek środków przeciwbólowych, ale jedyne co znalazła, to cytrynowe dropsy. Paznokciem przedziurawiła sreberko i wyciągnęła z opakowania żółty cukierek, którego zaraz desperacko ściskała w palcach. Rosalie Rabe kierowała jedna zasada, której nade wszystko nie łamała, albo przynajmniej z całych sił próbowała nie łamać – nie płakała. Choćby kości się miażdżyły, żyły paliły a białka ścinały za wszelką cenę nie uroni ani jednej łzy. W jej oczach ukazywanie ludziom słabości było najgorszą możliwą do zrobienia rzeczą. To mentalnie dziurawi, nie sznuruje. Świadomość, że ktoś może to wykorzystać nie jest budująca. W mniemaniu blondynki nikomu ufać nie można, w końcu najlepszy przyjaciel prędzej czy później spróbuje wbić ci sztylet między żebra. Nie oszukiwała się. Wiedziała doskonale, że niepewny świat wykorzysta każdą okazję do ujęcia jej spod stóp ciężko wydeptanego przez nią samą gruntu.
Więc, kiedy nastawał kryzys, dziewczyna skupiała wszystkie swoje myśli na jednym punkcie, nie ważne, czy to cukierku czy kocie. Badała strukturę, analizowała każdy najmniejszy punkcik na obiekcie. Podstawiała pod nos, wymyślając najbardziej absurdalny zapach z jakim jej się kojarzy. Planowała historie, jakie mogą się temu przedmiotowi przydarzyć. Czy jeśli wyrzuci landrynkę pod ścianę zostanie zjedzona, zapomniana, sprzątnięta? Sposób ten był głupi, dla osoby trzeciej może i durny i śmieszny, ale skoro pomagał, dlaczego miałaby go zaprzestać? Ból stawał się być lżejszy, mniej dokuczliwy, łagodniejszy. Ale obecny do końca.
Z zamyślenia wyrwał ją stukot ciężkich butów dobiegający z korytarza. Automatycznie pomyślała, że to nauczyciel przyszedł szukać czegoś w klasie, więc wcisnęła się głębiej między ławkę a ścianę. Tego jej brakowało, by jeszcze pracownicy szkoły wzięli ją za wariatkę.
Spencer Delaney
Spencer Delaney

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyPon 09 Mar 2015, 12:21

Istoty wyższe nie odczuwają gniewu.
Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny - przepełniony rutynowymi kontrolami, zgrabnymi podchodami, doprawiony jednym wielkim odkryciem. Jednakże...ten dzień, a zarazem ten rok szkolny przyniosły ze sobą coś więcej, coś co do tej pory było enigmatyczne, ezoteryczne, wręcz transcendentalne dla umysłu Krukona. Szczególnie ostatnie określenie wyjątkowo dobrze określało jego drobne odkrycie. Jak wiadomo każdy strzępek wiedzy, może się przydać, każdy urywek informacji, w odpowiednich rękach mógł być niebezpieczny. Wystarczyło potrafić odnaleźć sens, wykorzystać wszystkie dane, połączyć je w jedną całość by osiągnąć pełen obraz celu. To właśnie tego dnia zrozumiał, że najbardziej skrywany sekret, przepełniony aurą tajemniczości i postrachu, stał się nagle tak oczywisty. W pewien sposób spełnił część swojej ciekawości, dlatego właśnie dzisiejszy dzień wzywał, kusił, wręcz nakazywał dokonać kolejnych odkryć, jednakże nie tych przepełnionych literami i starymi, zakurzonymi księgami. Jego dusza tęskniła do bardziej rozrywkowych czynów, do radosnych zabaw z ludzkim ciałem, do obserwacji drgających nerwów. Czuł silną potrzebę, zupełnie niezależną od niego, potrzebę zbadania kolejnego obiektu, jednakże nie był w stanie ograniczyć się do tego pomniejszych przyjemności. W taki dzień, wypadało dokonywać rzeczy wielkich i dla niektórych być może przerażających.
W końcu bezlitośni bogowie, najchętniej obserwują odgrywanie bezlitosnych ról.
Sowy, skrzaty domowe, czasami koty...to nie były obiekty godne obserwacji z zaświatów, nic z tych rzeczy. Przestało to być interesujące już dawno temu, zaś jego chęci nie malały, nie były zaspokojone. Potrzebował bólu i rozpaczy. Potrzebował strachu, gniewu, desperacji. Potrzebował krwi. Powolne obserwacje bywały nużące, gdy odkładało się na później spełnienie swych fantazji, a gdy obiekty przestawały być interesujące, wówczas zwyczajnie odrzucał projekt. Dlatego potrzebował zrobić coś i potrzebował zrobić to teraz. Jednakże jaka szansa była na to, żeby nagle ot tak spotkał interesującą powłokę cielesną, wypełnioną nadmiarem ciekawej osobowości? Musiałby być urodzony pod szczęśliwą gwiazdą.
Bóg jest litościwy dla tych, którzy posłusznie spełniają swoje zadanie.
W pewien sposób, istota wyższa musiała być mu przychylna - czy inaczej miałby możliwość zawędrować wiedziony przeczuciem właśnie tutaj? Nie wiedział co go czeka, nie szedł w żadnym określonym kierunku - ten jeden, jedyny raz nie miał planu, spacerował zdając się na ślepy los. A ślepy los zawsze zbyt dobrze dogadywał się z tymi aż nazbyt spostrzegawczymi, w końcu kontrast potrafił współdziałać na poziomie nieosiągalnym dla synergii.
Tak właśnie, prowadzony za rękę przez niematerialną istotę, znacznie ważniejszą i okrutniejszą od niego, został doprowadzony przed drzwi pustej klasy. Nie miał pojęcia że ktokolwiek może być w środku, nie był też świadom jak bardzo sprzyjała mu fortuna. Fortuna...od jakiegoś czasu była prawdopodobnie ona jego najwierniejszą kochanką - przy każdym spotkaniu rzucała mu się w ramiona, oddając się w pełni, błagając o więcej. To zabawne że ktoś, niosący tylko i wyłącznie nieszczęścia, był człowiekiem którego każdy krok na kartach historii układał się jak po Felixie, eliksirze płynnego szczęścia.
Istoty wyższe są kapryśne
Wszedł do klasy energicznym krokiem, powiewając połami płaszcza, bystrze się rozglądając czy było tu cokolwiek co mogłoby go zaciekawić. Na pierwszy rzut oka, klasa była pusta, nudna, a najciekawszym żywym istnieniem była aura płynąca z tego średniej budowy ciała które sam posiadał. Jednakże nie zawsze rzeczy są takie, jakie wydają się na pierwszy rzut oka. Czasami są bardziej złożone a wówczas trzeba wedrzeć się głębiej. Gdy więc jego lodowate spojrzenie przebiło się przez salę, zauważył wystający kawałek szaty, usłyszał tłumiony najwyraźniej oddech. Gra się rozpoczęła. Po kryjomu stuknął w drzwi mrucząc "Colloportus". Zbliżył się bez pośpiechu do jakże sprytnie ukrytej osoby i zajrzał do jej "kryjówki".
- Boisz się czegoś? - spytał lodowato, taksując wzrokiem całkiem urodziwą Ślizgonkę, której personalia o ile się nie mylił brzmiały "Rosalie Rabe". Interesujące. Chowanie się w pustej klasie nie było niczym nadzwyczajnym - wielu uczniów praktykowało sztukę odcinania się od świata poprzez samotność, jednakże chowanie się za ławką...to już chyba objawy skrajnych stanów lękowych. Cóż...prawdopodobnie to właśnie była jego dzisiejsza rozrywka. Zbłąkana uczennica Slytherinu, domu z którego według stereotypu pochodzili "ci źli". Jak uroczo.
Istoty wyższe mają wyjątkowe poczucie humoru.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyWto 10 Mar 2015, 17:41

Tak, jak myślała – drzwi pomieszczenia otworzyły się i zamknęły. Przez chwilę nie słyszała żadnych innych odgłosów, więc wezbrała w niej nadzieja, że ktoś tylko rzucił okiem na klasę i odszedł, nie znajdując w niej nic ciekawego. Niestety, po kilku sekundach jej uszu dobiegła seria kroków, idących idealnie w jej kierunku. Przeklęła w duchu zauważając wystający poza ławkę brzeg własnej szaty. Więc jednak, komuś dzisiaj przyjdzie wziąć ją za totalnego dziwaka, wariata i idiotkę. Teraz tylko miała nadzieję, że to nie żaden nauczyciel – takowego nie mogłaby zdzielić pięścią po twarzy.
Zbierając w sobie resztki dumy uniosła podbródek i zacisnęła palce na różdżce, tak na wszelki wypadek, gdyby osobnikiem okazała się być niezbyt lubiana przez nią osoba. A biorąc pod uwagę jak dużej ilości uczniów nienawidziła, było to aż nazbyt prawdopodobne. Wtedy z całkowitego pecha przeszłaby w swego rodzaju euforię, ucieszona okazją wybicia jakieś wywłoce zębów.
Tak, czy inaczej – musiała szybko wymyślić powód przesiadywania w miejscu takim, jak to. Przyznać przed kimś, że umierała z bólu, to jak strzelić sobie w kolano i poderżnąć gardło w tym samym momencie. W oczy rzucił jej się pozostawiony żółty drops na torbie. Do głowy przyszło jej najgorsze z możliwych usprawiedliwień, ale nie miała czasu na obmyślanie lepszych scenariuszy. Mężczyzna, wnioskując z ciężkości kroków, znajdował się niemalże tuż przed jej kryjówką.
Uniosła oczy ku górze by spojrzeć na twarz człowieka, tak bezczelnie zakłócającego spokój i ciszę. W półmroku, jaki panował przez niewielkie okna wpuszczające małą ilość zachodzącego słońca dostrzegła jednego z Krukonów. O ile pamięć jej nie myliła, nazywał się Spencer Delaney i nikt o normalnych zmysłach nie chciał się z nim zadawać. Był omijany szerokim łukiem, uważany za pozbawionego uczuć i ludzkich odruchów psychola. Tak tylko słyszała, nigdy nie miała okazji skonfrontować się z nim osobiście. Rose nie ciągnęło do kontaktów z innymi – jeżeli okazywali zainteresowanie i chęć znajomości, była to wyłącznie ich decyzja i inicjatywa. A chłopak stojący przed nią, wwiercający swoje zlodowaciałe spojrzenie w jej mózg, nie spieszył się do kontaktów z nikim.
Oglądał ją jak okaz w cyrku. Dziewczynę z automatu to zirytowało, dodatkowo ta jego pozbawiona wyrazu, choć całkiem przystojna twarz. Patrzyli na siebie przez moment, kiedy w końcu zadał to banalne i śmieszne pytanie. Rosalie pomimo zdenerwowania parsknęła, unosząc odrobinę kąciki ust. Nie był to uśmiech zaliczany do sympatycznych, raczej grymas wyższości. Mógł sobie być psychopatą, na którego widok drżała co druga uczennica szóstej klasy. Nawet z bólem w kończynach i łupiącą głową nie zaliczała się do najłatwiejszych celów i nigdy nie była ofiarą. To ona łapała, niszczyła i zostawiała. Czy było w szkole coś, czego mogła się obawiać, oprócz niej samej? Szczerze w to wątpiła. A uciekanie przed cieniem własnego ja było pozbawione sensu i logiki. Och, ironio!
Zacisnęła z całych sił zęby i zmusiła ciało do wstania, opierając się o kant szkolnej ławki. Na całe szczęście z jej ust nie wyrwał się żaden jęk, więc była względnie z siebie zadowolona. Jeśli brunet nie jest zbyt spostrzegawczy, niczego nie dostrzeże. To pocieszająca myśl, do czasu. Poprawiła szatę nieco drżącą przez ból dłonią i spojrzała w najbardziej pozbawione ciepła oczy świata. I to nie należące do niej!
-Czy ja ci wyglądam na kogoś wystraszonego? – założyła ręce na piersi zdmuchując kosmyk włosów z czoła – Zresztą, nie powinno cię to interesować. – przed kimś takim jak on nawet nie było sensu się tłumaczyć. Z chęcią sięgnęłaby po torbę i wyszła, ale to poskładałoby ją do końca, więc stała pewnie przed nim, opierając się o chłodną ścianę.
I co teraz? Co powinna zrobić? Przeszywające prądy nie odpuszczą ot tak, chociaż teraz zdawały się być nieco lżejsze niż na początku. Oby chłopak zebrał manatki i wyszedł, nawet nic nie odpowiadając. W końcu, co miałby zrobić? Wdawać się z nią w pogawędki?
-Długo zamierzasz tu jeszcze stać? – zapytała, krzywiąc się przy tym lekko. Usłyszała strzyk własnych kolan, brzmiący w jej uszach jak nawoływanie o zwolnienie ich ze służby. Dlaczego akurat w tak kryzysowym momencie musiała go spotkać? A właściwie, on ją najść? Miał swojego rodzaju szczęście. Gdyby siedziała w opuszczonej klasie całkiem dobrze się czując, już dawno rzuciłaby w niego jakimś zaklęciem. Albo ewentualnie pięścią w nos.
Spencer Delaney
Spencer Delaney

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptySro 11 Mar 2015, 14:05

Obserwacja z ukrycia, to zdecydowanie pasjonujące zajęcie. Znacznie ciekawszym jednak jest, obserwacja z elementami interakcji. Jednakże tym razem...tym razem to już nie były podchody czy zbieranie informacji. Byli sami, w klasie do której nikt nie zaglądał, z osobą która samą swoją postawą zachęcała do różnych grzesznych czynów. A on miał już za sobą wystarczająco dużo spektakularnych odkryć na ten dzień, by móc pozwolić sobie na to by się z nią troszkę zabawić. Gra w którą zamierzał zagrać z biedną, zagubioną Ślizgonką była grą w pewien sposób psychologiczną - zastanawiało go, jak długo wytrzyma nim zacznie błagać o pomoc. Minutę? A może godzinę? Lub nie będzie w stanie błagać?
- Interesować. To odpowiednie słowo. Jesteś interesującą osobą, Rosalie Rabe - powiedział cicho po czym zbliżył się do niej nieznacznie, obchodząc dzielącą ich ławkę. Trzeba było przyznać, że dla wprawnego "łowcy" nie było trudnym zadaniem że "zwierzyna" jest w złej kondycji - coś było nie tak z jego mała ofiarą, ale czy to odbierało przyjemności? Otóż nie, nie sądził. Wręcz przeciwnie - takie bezbronne, zapędzone w kozi róg ofiary były jeszcze bardziej...smakowite.
Wsunął dłoń w kieszeń płaszcza i przyjrzał się jej lodowato, obracając w palcach schowanej ręki jedną ze swoich zabawek. To pasjonujące jak bardzo nieświadoma była jego towarzyszka, jak bardzo oszukana przez los, jak bardzo wrobiona w sytuację bez wyjścia - czyż nie było to jednym z najpiękniejszych przedstawień, na jakie mógł kiedykolwiek trafić?
- Niezbyt długo. Jednakże wystarczająco, moja mała - odparł emanując chłodem, po czym ponownie się do niej zbliżył. Mimo że nie czuł jak inni, w dalszym ciągu bliskość z obiektem pożądania (mimo że niezwiązanego z pociągiem seksualnym i odbiegającym od definicji tego słowa) była trochę inna.
Wówczas wykonał gwałtowny ruch, który dla kogoś z zewnątrz mógłby wyglądać jak oznaka podniecenia, choć niestety jego prawdziwy cel się różnił. Otóż wyszarpnął rękę z kieszeni i ulokował na biodrze dziewczyny. Cóż za cassanova, prawda? Otóż nie. Pomiędzy palcami trzymał trzy długie i ostre igły, które jak można się domyślić tkwiły teraz w ciele dziewczyny. W jakiś obojętny, zimny sposób...dawało mu to przyjemność, chociaż sam nie był w stanie zrozumieć takiego obcego mu pragnienia. Zwiększył nacisk, wbijając igły głębiej i przysunął głowę do ucha dziewczyny.
- Samotność jest niebezpieczna. Jednakże na rozwagę już trochę za późno, królewno - wyszeptał bezlitośnie, po czym przesunął powoli językiem po jej szyi, zastanawiając się czy jej krew jest smaczna, czy sprawi jego kubkom smakowym radość. Zastanawiał się też w co by z nią zagrać i jak daleko powinien się posunąć. Wolną ręką chwycił za nadgarstek ręki którą trzymała różdżkę i przyszpilił ją do ściany. Dosłownie, bowiem igieł w ciele nigdy zbyt mało. Następnie przesunął dłonią (pustą dłonią, bez zawartości swoich narzędzi) po jej policzku.
- Taka delikatna, taka samotna, taka opuszczona przez Boga. To przykre, gdy małe dziewczynki zostają same na pastwę losu, prawda? Mam więc propozycję. Pobawimy się troszkę. Oczywiście Twoje zdanie na ten temat nie ma najmniejszego znaczenia, ale chętnie wysłucham Twoich błagań o litość - mruknął bardziej do siebie niż do niej. Jednakże, jak wiadomo - każda zabawa prowadzona samemu, staje się nudna. Więc czekał, obserwował. Chciał reakcji, chciał jej uczuć, próśb, krzyków, błagań.
Bo czy był lepszy sposób na zabicie czasu?
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyPon 16 Mar 2015, 19:07

Z ust kogoś tak pozbawionego na twarzy emocji jak Spencer, słowa, że jest interesująca zabrzmiały wyjątkowo zabawnie. Pewnie gdyby nie całokształt sytuacji wybuchnęłaby śmiechem. Gromkim, odbijającym się od ścian i przepełnionym goryczą.
Widząc, że chłopak pokonuje dzielącą ich odległość mocniej zacisnęła palce na różdżce  - przezorny zawsze ubezpieczony. Sądziła, że te wszystkie plotki na jego temat krążące po zamku to wyssane z palca bajki, ale nie zaszkodzi być ostrożnym. Nie wiadomo, co temu choremu chłopaczynie przyjdzie do głowy. Oby nie próbował jej dotykać, bo to by ją konkretnie zdenerwowało. Ale nie spodziewała się tego po nim, chłód bijący z całej jego postury był kompletny i dominujący. Doskonale znała widok napalonego faceta, nawet największy aktor nie ukryje płomyczka podniecenia palącego się w oczach na widok upragnionej kobiety. W oczach Spencera dostrzegała coś innego. Coś, z czym pierwszy raz miała do czynienia i nie potrafiła opisać ani nazwać. Tylko czuć przeszywające ciało iskry. Nie nieprzyjemne, na swój sposób przerażające.
-Moja co, przepraszam?czy on naprawdę nazwał ją małą? Czy on naprawdę jest taki głupi, czy tylko udaje?
Po pierwsze, Rosalie Rabe, uczennica siódmej klasy Domu Węża jest niczyja. Niezależna, dumna, nie podlegająca nikomu i niczemu. Nawet, jeśli komuś wydaje się inaczej, jest w błędzie. Nie da się uwłaszczyć, traktować jak rzecz. Jest swoja, i niech każdy jeden wbije to sobie młotkiem do głowy. Ewentualnie różdżką zrobi to własnoręcznie.
Po drugie – mała? Naprawdę? Nienawidziła takich słówek bardziej niż osób, którym te ksywki nadawano. Zdrobnienia wypowiadane przez mężczyznę, zwłaszcza obcego wywoływały w niej odruch wymiotny (często jej towarzyszący, swoją drogą). Co on sobie do cholery wyobraża? I co miał na myśli przez „wystarczająco długo”? Najmniejszy ruch ze strony Krukona rodził w niej co raz to nowe pytania. Mnożyły się równie szybko, jak zaczarowane puchary po dotknięciu. Ten krótki epizod ich spotkania sprawił, że irytacja wymieszała się czymś w rodzaju fascynacji i nie chciała jej opuścić. Musiała przyznać przed samą sobą, o zgrozo, że jakiejś małej, nieistotnej cząstce niej samej się to wszystko podoba. Ale tylko odrobinę, i w bardzo niecodzienny sposób.
Zamyśliła się na sekundę, tracąc czujność, a wtedy nie wiadomo kiedy chłopak znalazł się tuż przed nią, a biodro przeszył ostry, rozrywający ból. Przez pierwsze sekundy patrzyła mu, zdezorientowana jak sarna wpadająca pod koła samochodu, głęboko w oczy. Dopiero po chwili doszło do niej, że Krukon wbił w jej ciało kilka igieł. Śniła, to wszystko wydawało się tak surrealistyczne. Tylko ból przypominał, że wciąż znajduje się wśród żywych, a stojący przed nią szaleniec był prawdziwy i nieobliczalny. Coś w jego wyrazie twarzy nieznacznie się zmieniło, z ust blondynki wydarł się stłumiony jęk.
Szept sprawiający, że jej ciało przeszły dreszcze. Znowu zakręciło jej się w głowie, w której miała kompletną pustkę. To, co się właśnie działo wydawało się tak odległe i nierzeczywiste dla Ślizgonki, że podczas aktu smakowania jej skóry przez chłopaka próbowała poruszyć mózg z powrotem do pracy. I wtedy zaskoczona zauważyła, że jedyne co ją boli, to miejsce z wkłutymi igłami. Ból kości i palące żyły gdzieś odeszły. Westchnęła mimowolnie, a dźwięk wydany przez nią samą sprowadził ją wreszcie na ziemię w najmniejszym stopniu. Ale dobre i to.
-Puść mnie, jesteś jakiś nienormalny – wysapała, zagryzając wargę do krwi kiedy wkuwał następne igły w jej nadgarstek. Nie potrafiła, nie chciała się ruszyć. Była wyprana ze wszystkiego, w ułamek sekundy uleciała z niej reszta życia, chęci. Została sama skorupa, czująca i nieczująca jednocześnie. Wiedząca, co się dzieje, i nie wiedząca. Obraz stawał się rozmazany nie wiadomo dlaczego, cała sytuacja była „nie wiadomo dlaczego”, ale chłodna dłoń sunąca po policzku zapaliła na chwilę wygasły ogień. Wysłuchała krótkiego monologu, grzecznie, tak jakby igły były przenośnikiem energii, jakby była sterowaną przez Niego lalką. Porcelanową i pustą. Sen. To było snem, czuła się, jakby ktoś podał jej najsilniejszy z leków nasennych, a jej organizm i tak się przed nim bronił. Miała wrażenie, jakby jej ciało było polem bitwy, wzburzonym morzem i spokojnym jeziorem. Huraganem i pustynią, wyschniętą i szalejącą, mokrą i suchą. Słowa Spencera dzwoniły jej w uszach.
I nagle, jak ręką odjął, całe to chwilowe oszołomienie minęło. Szarpnęła się, odsłaniając górne zęby jakby chciała warknąć. Oczy blondynki zwężyły się, a na blade policzki wstąpiły czerwone rumieńce.
-Dobrze ci radzę, do kurwy nędzy, puść mnie i spierdalaj.
Bezsilna, osaczona, bezbronna. Ale jeszcze to do niej nie docierało.
Spencer Delaney
Spencer Delaney

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyCzw 21 Maj 2015, 01:42

-Moja mała. A czymże jesteś, jak nie moją nową, małą...przyjemnością?-odparł cicho i beznamiętnie. W pewien sposób to spotkanie dodało mu czegoś, przysporzyło go o jego własny chory rodzaj fascynacji, wręcz odczuwał wcześniej wymienioną przyjemność ze względu na to zrządzenie losu. Tak jakby po długiej nieobecności wreszcie powrócił do siebie - trzeba przyznać że przez dłuższy okres czasu takie rozrywki były poza jego zasięgiem - w końcu badania absorbowały tyle czasu. Zamierzał odrobić tą niesamowitą stratę i to jak najprędzej.
Jednakże jej następne słowa trafiły w sedno - trzeba było zwrócić jej honor, ze względu na niesamowicie przytomną ocenę sytuacji. Nienormalny? Tak, to chyba właśnie było odpowiednie słowo. Sprawa była wyjątkowo prosta - jego rola nie ograniczała się do bycia zwykłym, nudnym, ludzkim bytem - już dawno temu od tego odstąpił, na rzecz poszukiwacza czegoś wyższego, ważniejszego, bardziej wzniosłego. Lecz teraz, gdy otwarcie mógł sam przed sobą przyznać się do wypełniania boskiej woli, gdy mógł mieć świadomość że antagonista jest tutaj wyjątkowo pożądanym rysem charakteru - jakże mógłby się powstrzymywać? Dlatego też uznał że słowo "nienormalny" zasługuję na wyjątkowo dobrze dobraną reakcję.
Przesunął więc dłonią od szyi dziewczyny nieznacznie w dół, zatrzymując ją na moment na jej piersi. Mogłoby to wyglądać jak zwyczajna, męska potrzeba, jednakże kryło się za tym coś więcej - w końcu nie był zwyczajnym mężczyzną. Gdy bowiem zakończył swoją mała podróż, pchnął nagle dolną częścią dłoni niewielki zagłębienie pod żebrami dziewczyny, wbijając się w jej splot słoneczny. Na chwilę, krótką chwilę, która zdecydowanie wystarczyłaby by zaparło jej dech w piersiach i to raczej nie z powodu na jego mroczną aparycję. Przyjrzał się jej ponownie, chłonąc jej reakcję na to drobne przedsięwzięcie i po raz kolejny przemówił.
-Czy któraś część słowa "moja" sprawiła Ci trudność? Powinienem wytłumaczyć to dogłębniej?-spytał zimno i beznamiętnie. Jeśli ktokolwiek posądziłby go teraz o okrucieństwo, zdecydowanie byłby w błędzie - Spencerowi obce było to uczucie, mimo że w bardzo dobry sposób mogłoby zdefiniować jego postępowanie. Istniał tylko jeden niewielki problem - nie był zdolny zdefiniować swoich czynów jako okrutne, złe, niewłaściwe. One po prostu były, on tylko robił to co powinien aby osiągnąć swój cel. Czy zadanie bólu jednej, dwóm, czy trzydziestu istotom może być złe? Jeśli tak, to kto o tym decydował? W końcu robił to od zawsze - gdyby miała czekać go za to kara, dlaczego jeszcze nie nadeszła?
Odpowiedź była prosta - żadna istota nie ukarałaby go za to co robi, ponieważ tak właśnie powinno być. Jego rola na scenie życia była odmienna, unikatowa i postrzegana jako wspaniała - on tylko robił to, co do niego należało, wykorzystując to, co miał ochotę wykorzystać. Gdy usłyszał jej następną wypowiedź, zdał sobie sprawę z tego że ona w dalszym ciągu nic nie zrozumiała, wciąż nie była świadoma tego jak wspaniałą możliwość otrzymała od losu - szansa na zostanie obiektem, pozwolenie by oddała się własnym instynktom, by wyzwalała uczucia, zbierała wspomnienia, by ból wyzwolił gniew, niechęć i strach. Będzie musiał być bardziej przekonujący, w końcu nie mógł sobie pozwolić na to by jego ofiara go rozczarowała, prawda?
-Najwyraźniej Slytherin wciąż nie nauczył Cie jak powinnaś odzywać się do tych, którzy mają w dłoniach Twój los. Spencer. Slytherin. Litera posiadająca kształt węża, zdecydowanie pasowała by do takiej krnąbrnej żmijki jak Ty, moja mała-wyszeptał jej do ucha i przeszedł do realizacji swojego planu. Naparł na nią klatką piersiową, po czym wysunął z kieszeni płaszcza mały nożyk. Następnie nadgarstkiem mocno naparł na jej podbrzusze, dłonią która trzymała jego małe narzędzie. Wtedy zaczął grawerować, powoli i bez pośpiechu, starając się by wszystko było idealnie równe i precyzyjne. Tak też czubkiem noża wyrył powoli w lewym udzie dziewczyny literę "S", zaczynającą się prawie przy jej łonie, oczywiście zorientowane poziomo.
-Siedem to szczęśliwa liczba. Spencer łącznie z S ma tych liter właśnie siedem. Czy powinienem się podpisać do końca?-spytał szeptem, podczas gdy jej krew swym szlachetnym szkarłatem przyozdobiła już ostrze jego "broni". Uniósł nożyk do ust i czubkiem języka z lubością zlizał trochę cieczy. A więc Rosalie Rabe...chyba jeszcze nikt nie zasmakował mu tak jak ona.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyNie 24 Maj 2015, 11:50

Twoją małą...przyjemnością?
Pomimo wzburzających w tym wątłym, kościstym ciele emocji Rose starała trzeźwo spojrzeć na sytuację, z którą musiała się zmierzyć – chłopak, ewidentnie nie do końca zdrowy na umyśle i świadomy konsekwencji, jakie mogą wyniknąć z jego okrutnych upodobań wbijania napotkanym ludziom igieł w skórę, pomimo pozornego braku zainteresowania i swojej lodowatej aparycji przez coś niezrozumiałego dla samej blondynki uznał, że zabawa – jak sam to ujął i co było dla Ślizgonki kolejną zagadką – z jej obolałą osobą przyniesie mu specyficzną satysfakcję. Dodatkowo stwierdzenie, że nie ma wyjścia i od tej chwili jest zależna wyłącznie od Krukona niecodziennie ją rozbawiło, to też nie omieszkała zaśmiać się – nie z zamiarem zatuszowania nerwów czy pozostałych reakcji, a ze szczerego absurdu. Nie od wczoraj wiadomo, że skrajne emocje i rozchwianie uczuciowe towarzyszy pannie Rabe nierozerwalnie, wzbierając z każdą sekundą na sile.
Dłoń przeszywająca chłodem nawet przez materiał cienkiej, letniej szaty zaczęła swoją wędrówkę od jej szyi, prawie najdelikatniejszym punkcie ciała, zahaczyła o pierś, co wywołało krótkie drganie mięśni nieświadomych, a tylko wykonujących ludzkie odruchy i skończyła gdzieś na środku brzucha. Sekundy, wyjątkowo krótkie, nie dały nawet Rosalie szansy na jakąkolwiek przytomną reakcję; jedynie wykrzywione w grymasie obrzydzenia wargi powinny być jasnym dla chłopaka znakiem, że powinien jak najszybciej skończyć całe to przedstawienie i nie pokazywać się na horyzoncie do zakończenia roku szkolnego,  bo może skończyć nie za ciekawie. Ale wtedy, bardzo nieoczekiwanie, poczuła tępy ból uniemożliwiający przez krótką chwilę normalne oddychanie; wybałuszyła oczy, desperacko rozchylając wargi tak jakby chciała połknąć brakującego tlenu i odrywając palce od różdżki w kieszeni wczepiła paznokcie w ramię Spencera, bojąc się dezorientacji przez napływające mimowolnie łzy rozmazujące twarz oprawcy. Szept, dosadny i beznamiętny jak wszystko, co czynił wywołał u Rose falę dreszczy przeszywających długość kręgosłupa i łaskocząc podbrzusze – fakt ten gdzieś w tyle głowy wywołał u niej mdłości i wstręt do własnej osoby. Słowo „moja” odbijało się echem w umyśle blondynki. Była niczyja, swoja, niczyja, swoja... a przynajmniej tak sobie powtarzała.
Była krzywdzona. Ktoś obrał sobie za cel krzywdzenie jej, wydobywanie słabości z zakurzonego wnętrza, obdzieranie ze skóry starych sekretów tak głęboko skrywanych. Znienawidziła go, i wcale nie winny temu był ból fizyczny – najlepszy toksyczny przyjaciel Rabe – ale jego zdolność tak dokładnego rozszyfrowania człowieka. Nienawidziła go za złamaną zasadę, za łzy i cholerny brak władzy nad samą sobą.
-Slytherin nauczył mnie bardzo dobrze jak traktować takich podludzi – wysyczała, próbując wyszarpać się z żelaznego uścisku, co skończyło się bolesnym uderzeniem potylicy o marmurową ścianę. Zacisnęła powieki na ułamek sekundy, próbując przetrzymać chwilowe otumanienie, a kiedy z powrotem je otworzyła w panującym półmroku błysnęło ostrze niewielkiego nożyka tuż przy jej udzie; zalała ją fala przerażenia – co ty robisz... – wyszeptała, kręcąc automatyczne głową, jakby na prośbę o zaprzestanie podjętych przez Delaneya kroków – przestań, słyszysz? Przestań! – piskliwy krzyk rozdarł ciężkie powietrze zatęchłej klasy, miejsca, z którego tak czy inaczej nikt jej nie usłyszy.
Cienka końcówka narzędzia rozcięła z precyzją jej skórę, powoli i bez pośpiechu zatoczyła dwa półkola by zakończyć wygrawerowanie szlachetnej litery „S”. Szarpała się, w kółko wykrzykując jedno słowo – „nie” – ale ciężkie ciało chłopaka i bez wielkiego nacisku nie pozwalało kruchym kościom i słabym mięśniom na odepchnięcie od siebie Krukona. Zawyła stosunkowo cicho, bardziej ze względu na poniżenie niż ból. Wszystko działo się tak szybko i tak wolno jednocześnie, wysysając z niej resztki pozostałej energii; po nagiej nodze spłynął pojedynczy, wąski strumyk gorącej krwi i skapnął niewielką kroplą szkarłatu na zimną posadzkę. Kolejne groźby wyszeptywane bezpośrednio do jej ucha uświadomiły blondynkę jak bardzo się trzęsie i jak mokre od łez są jej rozpalone policzki. Tego było za wiele, nie zamierzała znosić tego dłużej.
Językiem lubieżnie, z pełną dawką pożądania jaką mogła wsadzić w ten czyn przejechała po linii szczęki chłopaka, muskając ją zabarwionymi czerwienią wargami, by na końcu z pełnym impetem wgryźć się zębami w szyję bruneta i wykorzystując ten moment wyślizgnąć się dołem z uścisku i na czworaka dopełznąć tak daleko, na ile pozwalał na to czas. Z kieszeni szybko i niezgrabnie wyciągnęła różdżkę i obracając się na plecy, podparta na jednym łokciu wycelowała koniec ostrokrzewu w klatkę piersiową Spencera, dysząc, ale i uśmiechając się dziko.
-Chyba nie wiesz, mój drogi, z kim masz do czynienia – wysapała, szczerząc zęby w koci sposób. Zdmuchnęła włosy z czoła i zaśmiała się nerwowo.
Bo, tak naprawdę, czerpała przyjemność z każdej najmniejszej części zdarzenia.
Spencer Delaney
Spencer Delaney

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyNie 24 Maj 2015, 21:19

Od samego początku odnosił wrażenie że coś jest nie tak - tym razem drobne przyjemności były znacznie ciekawsze, żywsze, przepełnione treścią, zupełnie jakby każdy czyn którego się dopuścił był lepiej odegraną sceną w całości przemyślanego przedstawienia. To był też jeden z tych rzadkich momentów, kiedy jego posunięcia nie były częścią dalekosiężnego planu - on zwyczajnie karmił swoją duszę jej piskami, krzykami i błaganiami. Rzadko odczuwał z czegoś przyjemność, ale syciło to jego niewygórowane potrzeby. Trzeba przyznać że nie wszystko miał idealnie przemyślane - to również nie należało do częstych sytuacji, zwykle miał jasno określony plan. Tym razem improwizował i szło zadziwiająco prosto.
Do pewnego momentu oczywiście. W końcu musiała nadejść jakaś reakcja obronna, jednakże w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zwyczajnie pozwolił jej się wyrwać, odsunąć i pokazać jak bardzo zamierza się mu postawić. Opór wbrew pozorom był całkiem przyjemny - te chwile gdy ofiara próbowała walczyć z nieuniknionym, przekonana że ma cokolwiek do powiedzenia na temat swojego losu. Karmił się tym, powoli zaczynał pozwalać swoim potrzebom na więcej i więcej. Jego myśli przyśpieszyły bieg. Chociaż ich "znajomość" nie trwała długo, już odkrył w niej wyjątkowo dobry materiał na rozrywkę.
Zwyczajnie się jej przyjrzał, tak beznamiętnie jakby nic się nigdy nie wydarzyło. Przesunął wzrokiem po jej postaci - jej twarz, okryta łzami, krew w okolicach łona, dziki uśmiech i różdżka wycelowana w jego kierunku. Ugryzienie na szyi zostawiło po sobie widoczny ślad, jednakże nie odczuwał tak małej dawki bólu - był w stanie skutecznie go ignorować, zupełnie jak gdyby sytuacja przed chwilą nie miała miejsca. Bez słowa wyciągnął z kieszeni płaszcza papierosa, podpalając go końcem różdżki. Nie żeby naszedł go nagle głód nikotynowy - po prostu każdy dobry aktor wiedział, by przygotować sobie scenę przed występem. Zaciągnął się kilka razy i wypuścił chmurę dymu w stronę Ślizgonki. Dopiero wówczas postanowił się odezwać, taksując ją wzrokiem. Oczywiście nie zamierzał odpowiadać na jej retoryczną wypowiedź. Doskonale zdawał sobie sprawę z kim miał do czynienia.
-Podnieciło Cie to.-rzucił chłodno, zupełnie nie dając po sobie poznać że go to obchodzi. W końcu jak na ofiarę która próbuje się wyrwać i walczyć, coś słabo jej to szło. Powoli się do niej zbliżył. Nie zamierzał się nawet bronić przed ewentualnymi zaklęciami - z jakiegoś powodu zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli spróbuje go zaatakować, nawet jeśli to jej wyjdzie - nie stanie się absolutnie nic. Gdy był już wystarczająco blisko, szybko przyklęknął tak aby mieć jej żebra pomiędzy kolanami. Przysiadł na jej brzuchu i wyszeptał:
-Krwawisz. Byłoby przykro gdyby coś Ci się stało. A rany należy wypalać, prawda?
Następnie szybko zgasił papierosa na świeżo wyrzeźbionym na jej udzie "S". I uderzył ją w twarz, wierzchem dłoni. W końcu należała jej się kara za to że ośmieliła się przerwać mu grawerowanie swojego imienia w jej ciele.
-Nigdy więcej tego nie rób. Dla własnego dobra-dodał i przesunął się lekko, tak aby przysiąść na jej podbrzuszu. Wrócił do gry, jednakże miał wachlarz możliwości. Po raz kolejny użył swojego nożyka, tym razem przykładając go poniżej jej gardła. Rozciął jej szatę, przejeżdżając między piersiami, zatrzymując się nieznacznie poniżej, przy okazji delikatnie nadrysowując jej skórę. Zaledwie jedna, cienka linia, nie czyniąca większych szkód, lecz wiedział że Rabe poczuje. Rozsunął rozcięte ubrania tak by odsłonić jej klatkę piersiową, zdając sobie sprawę że w pewien sposób odbiera jej resztki niewinności. Wiele kobiet się wstydziło, nie chcąc ukazywać tego co kryją pod szatami, a czyż nie wspanialszym sposobem zabawy jest gdy prócz ran fizycznych, zadaje się również te psychiczne? Wbił nożyk w okolicach jej kolana, nieznacznie powyżej - niedobrze by było gdyby zaginął a w końcu przez chwilę nie będzie potrzebny, prawda? A przecież noga Ślizgonki to bezpieczne miejsce na przetrzymywanie swoich fantów. Przesunął wskazującym palcem po linii pomiędzy jej biustem, naciskając, mocząc opuszek w jej krwi, po czym spojrzał jej w oczy i spytał:
-Nienawidzisz mnie?
Nie interesowała go odpowiedź, bo miał świadomość że dopiero jego następny ruch, może wydać się jej niepasujący do sytuacji. Szczerze mówiąc - nie potrzebował tego, ale interesowało go, żywo go interesowało, jak dziewczyna zareaguje gdy to zrobi. Rozpłacze się? Wyśle go do diabłów? Spróbuje się wyrwać? A może jeszcze coś lepszego? Musiał się dowiedzieć, dlatego też wplótł dłoń w jej włosy i mocno szarpnął jej głowę do góry. Następnie zrobił ostatnią rzecz, której mała Rosalie mogła się spodziewać. Zetknął swoje usta z jej ustami, wykonując coś na kształt delikatnego pocałunku. Dla niego to było...dziwne. Gdy zetknął się ustami z ustami innej istoty, poczuł się jakby coś było nie tak. To było mniej interesujące doświadczenie niż myślał. Zostało mu czekać na reakcję.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyWto 23 Cze 2015, 22:24

Pomimo wymierzenia końca różdżki w sam środek jego klatki piersiowej, pomimo pewnego gruntu pod nogami jeżeli chodzi o zaklęcia ofensywne, pomimo względnego bezpieczeństwa i wolności, Rabe widząc zmierzającego ku niej Spencera z nielogicznych i nieznanych samej blondynce powodów nie użyła ostrokrzewu, by powstrzymać Krukona przed zbliżeniem się raz jeszcze. Przyglądała się, jak ten, nie dotknięty najdelikatniejszą emocją, okalany beznamiętnością i obojętnością, wyciąga papierosa i zaciąga się dymem, by po chwili wypuścić go tuż w jej stronę. W normalnych warunkach, czytaj: bez atmosfery napięcia, Rose najpewniej poderwałaby się z zimnej podłogi, wygrzebując z zakamarków ciała ostatnie nadszarpnięte reszty sił i przywaliła mu w mordę, tak jak to miało miejsce już wiele razy w przeciągu  jej krótkiego życia. Tylko niewielka garstka osób, o czym najlepiej przekonał się Ben Auster rok temu, próbując zagrać jej na nerwach, mogła palić w jej obecności bez wywołania u blondynki odruchu wymiotnego i nagłego, nieokiełznanego wybuchu agresji. Tym razem jednak zignorowała szary, duszący dym, zwracając większą uwagę na każdy najdrobniejszy ruch Spencera, będący swego rodzaju przedstawieniem, ciągiem gry, w którą czy chciała, czy nie, musiała grać. Zdmuchnęła więc niesforne pasmo blond włosów, które opadło między jej błyszczącymi w mroku niebieskimi oczami. Dzięki nocy, która niezależnie od woli wkradała się i zatapiała wszystko w klasie, coraz szybciej utrudniając pannie Rabe dokładną widoczność osoby-drapieżnika. Tak, bowiem „drapieżnik” idealnie opisywał Delaneya, w tej całej jego lodowatości bijącej ze źrenic i bijącej aury obojętności, iskierki zadowolenia czającej się między brązem oczu, kiedy ta kwiliła cicho przez wyrządzaną jej krzywdę. Jednak, abstrahując od ciężkiego do zignorowania bólu w różnych partiach kruchego ciała, nie potrafiła samowolnie zatrzymać tej machiny, jaką stało się nieoczekiwane spotkanie. Nuda, tak często goszczona w skromnych progach jej ślizgońskiego umysłu, bywała doprawdy nurząca i irytująca – specyfika zdarzenia, w chory sposób (w końcu którą zdrową osobę fascynowałoby pozwolenie drugiemu człowiekowi na tortury, i nie mówimy tu o zabawach pokroju „50 twarzy Greya”) napawała Rosalie satysfakcją, trudną na ten moment do opisania.
Na słowa Krukona, oczywiście, odrobinę się oburzyła; prychnęła pod nosem, odwracając niedowierzającego-ironiczne spojrzenie od żarzącego się papierosa gdzieś w bok, za okno, dostrzegając na niebie pierwsze gwiazdy. Zdawało jej się, że minęły sekundy, ale widocznie czas płynął szybciej, niż mogło się wydawać. W stwierdzeniu chłopaka jednak czaiło się odrobinę prawdy, może i ciężkiej do uwierzenia dla samej Ślizgonki, ale na pewno niezaprzeczalnej. Nawet sposób poruszania i mowy Spencera doprowadzał do delikatnych dreszczy rozchodzących się wzdłuż jej kręgosłupa, na co nie miała najmniejszego wpływu i musiała się z tym pogodzić. Nie odpowiedziała jednak, co było raczej oczywistą reakcją na wypowiedzi tego typu.
Wystarczył moment nieuwagi, by blondynka przeoczyła bezszelestne zbliżenie się do niej chłopaka i usadowienie na jej brzuchu, który ze względu na swoją zerową zawartość nie zareagował zbyt entuzjastycznie mocnym skurczem. Wzdrygnęła się, czując ponownie jego ciepły oddech okalający jej twarz, następnie dwie rzeczy nastąpiły prawie jednocześnie – ból na udzie, mający się nijak do cierpień związanych z torturami cruciatusem, ale również bardzo nieprzyjemny i dosadny, a co najgorsze – nieoczekiwany, wywołujący krótki gardłowy jęk, przerwany jednak szybko uderzeniem dłoni w policzek, na którym automatycznie pojawiła się czerwona, puchnąca plama. Zaszlochała mimowolnie, ugodzona poniżeniem, bo jakkolwiek resztę zniosła względnie dobrze, tak uderzenie w twarz traktowała jako gest wyjątkowo okrutny i uniżający, zwłaszcza kobietę. Z kącika jednego oka popłynęła pojedyncza łza, znikająca gdzieś między wilgotnymi od potu włosami przy skroni. Jeżeli karą za nieposłuszeństwo miało być obkładanie jej po policzkach, wolała siedzieć cicho. Przegrała, niewidzialne łańcuchy związały jej chude nadgarstki, a prawdziwe, silne dłonie dociskały do zimnej jak lód podłogi. Musiała ulec, podświadomie chciała ulec, jednak wewnątrz wciąż, niczym rozżarzony węgielek, tlił się strach i obrzydzenie. Do samej siebie.
Lekkie ukłucie końcówki nożyka tuż przy jej gardle spowodowało automatyczne przyspieszenie oddechu, czerpanego zachłannie przez nozdrza; wargi zaciskała, próbując z całych sił powstrzymać się przed szlochem, kiedy ostrze rozcinało jej szatę, pozostawiając ją niemalże nagą przed chłopakiem lubującym się w cudzym cierpieniu i eksperymentach. Zapominając o wciąż ściskanej w palcach różdżce sięgnęła do piersi, schowanych pod materiałem koronkowego stanika, by zakryć je mimo to. Jedno pociągnięcie noża było zdecydowanie niewystarczające, by przeciąć fiszbinę wpół. Ból wzdłuż klatki piersiowej, następnie nad kolanem, były niczym w porównaniu do wciąż pulsującej, wypalonej przez jarzącego się w mroku papierosa. Wyobraziła sobie, jak szpetnie rana musiała się prezentować z niehigienicznym popiołem; jakimś cudem powstrzymała mdłości, które skurczem zaatakowały jej gardło i żołądek. Wolała nie poznać reakcji Krukona na niefortunny bunt organów wewnętrznych, spowodowany przez wizje obrzydliwych pozostałości dzisiejszej nocy.
Szarpnięciu za włosy ku górze towarzyszył stłumiony między zaschłymi wargami jęk, pojawiający się kolejny raz, kiedy ich usta złączyły się… po prostu. Nie był to bowiem pocałunek, nawet najdelikatniejszy, czy subtelne muśnięcie rozpalonymi wargami, a jedynie sztywne przytwierdzenie do siebie dwójki ludzi, przywodzące bardziej na myśl złączenie opuszków palców. Uderzył ją brak logiki chłopaka w tej sytuacji – czy oczekiwał od niej, że pogłębi pocałunek, postara się, zrobi cokolwiek? Nie chcąc oberwać kolejny raz, pociągnięta również ciekawością rozchyliła swoje wargi, a następnie jego koniuszkiem języka. Delikatnie, bez pośpiechu, moment ten zdawał się zawisnąć w powietrzu, wymazując uprzednią atmosferę z pamięci. Niepewnie dłonią złapała go za ramię, gdy poczuła, jak kark powoli odmawia jej posłuszeństwa i przymknęła powieki, z nadzieją, że tym razem nie dozna piekącego bólu policzka.
Spencer Delaney
Spencer Delaney

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptySro 01 Lip 2015, 23:18

Kątem oka dostrzegł pojedynczą łzę Rabe i zdał sobie sprawę że to zaskakująco dziwne. Pomimo wszystkich nieprzyjemności jakich już zaznała, nie pozwoliła mu wcześniej na chwilę satysfakcji, płynącą z obserwowania jej łez (w liczbie mnogiej czy też pojedynczej). Teraz natomiast, wystarczyło lekkie uderzenie w twarz. Dziwna istota, jednakże trzeba przyznać - coraz bardziej wzbudzała jego ciekawość i dodawała mu chęci by wykonywać kolejne doświadczenia, by sprawdzić jej reakcje.
Gdyby był zdolny odczuć niezadowolenia, prawdopodobnie w jakiś sposób by je okazał - nie spodobał mu się oporny stanik blondynki, który wciąż uparcie ją skrywał. Nie żeby miał jakąkolwiek potrzebę oglądania jej biustu - do tego było mu daleko. Po prostu zdawał sobie sprawę, że wiele kobiet uważa bycie nago przed nieznajomych, za oberwanie z godności, przez co ich stan psychiczny znacznie się pogarsza - a to byłoby mu na rękę, bowiem im więcej emocji tym zabawa bardziej go syci. Czyżby jego nóż się zaczynał tępić? Ostrzył go niedawno...badziewny sprzęt. Postanowił przestać się patyczkować i celując w biustonosz, mniej więcej po środku, mruknął "Diffindo". To już musiało załatwić sprawę, odsłaniając kształtne piersi Rosalie. Prawdopodobnie każdy inny mężczyzna uznałby je za piękne i z radością ująłby je w dłonie. Spencer ograniczył się do przesunięcia dwoma palcami po jednej z nich, ze zwykłej ciekawości czy są przyjemne w dotyku.
Następny eksperyment za to nie przyniósł oczekiwanych rezultatów - spodziewał się...hmm. Wstydu? Niechęci? Oburzenia? W zamian za to dostał niewinną...zachętę? Czy tak to mógł nazwać? Z jakiegoś dziwnego powodu, niewinna próba przekształciła się w coś na kształt "dziewiczego" pocałunku. Nie było w tym żadnej namiętności, miłości, czy innych typowo ludzkich emocji. To po prostu było, trwało a Delaney przez dłuższą chwilę tego nie przerwał, delikatnie sięgając językiem po język dziewczyny. Zdecydowanie nie tego oczekiwał. Gdy poczuł dłoń na swoim ramieniu, z jakiegoś powodu zamiast rzucić dziewczyną o podłogę i potraktować jakimś niebezpiecznym zaklęciem...pozwolił jej na to.
W końcu wrócił do siebie, orientując się że to już wyszło poza eksperyment i nie dowiaduje się niczego nowego, zaś dłoń dziewczyny zaczyna być wręcz uciążliwa. Nadmiar zbędnej bliskości. Nie dawało mu to wiedzy, nie satysfakcjonowało też w żaden sposób, oderwał się więc od niej i położył ją, zsuwając jej dłoń ze swojego ramienia. Spojrzał na nią w ciszy, zupełnie jakby absolutnie nic się jeszcze nie wydarzyło - wciąż chłodny, obojętny, zupełnie jakby jego dusza była nieobecna, jakby opuściła ciało wiele lat temu i a on zwyczajnie się jeszcze nie zorientował.
- Jesteś dziwna. Zainteresowałaś mnie. - wyszeptał bardzo cicho. Uznał że dziewczyna zasłużyła na tą informację, w końcu w jakiś chory sposób wyszli właśnie poza ramy jego zwyczajowego "programu" uprzyjemniania czasu młodym dziewczętom.
Szczerze mówiąc - zapragnął więcej. Zawsze zastanawiało go kilka rzeczy, których nigdy nie sprawdził, uznając to za przesadne. Jednakże odniósł wrażenie, że ta ofiara jest definitywnie...odpowiednia. Nie był do końca pewien czego oczekiwać i być może to napędziło go do tego.
+18 propably:
Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego mężczyźni tak bardzo chcą się tam dostać - nie znalazł nic zaskakującego ani nieprzeciętnie ciekawego, zaś on nigdy nie czuł aż takich potrzeb, pomimo że jego ciało najwidoczniej tego potrzebowało, jednakże jego psychika umknęła od zwyczajnych, ludzkich pragnień. Kolejny raz, coś różniło się od jego założeń, kolejny raz się rozczarował. Postanowił to rozczarowanie wyrazić nadgryzając dolną wargę Rosalie.
Dopiero wówczas przyjrzał się uważnie śladowi uderzenia, który pozostawił na jej twarzy. Szpeciło to jego małą ofiarę. Z zainteresowaniem przyłożył dłoń do pozostałości po "ciosie" i po raz kolejny odczuł dziwność.
- Slytherin...to był zły pomysł. - mruknął lodowato i wyciągnął nóż po raz kolejny. Obok S, postanowił wyryć P. Może i wydawało się to głupie, lecz wręcz nie mógł się doczekać całego dzieła, choć zdawał sobie sprawę że to trochę potrwa. W końcu jego imię ma aż siedem liter. Rozkoszne przeżycie.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptyCzw 02 Lip 2015, 14:37

Nie chciała, by oglądał jej piersi, nie chciała, by ich dotykał. Chociaż co poniektórym mogło się wydawać inaczej, w gruncie rzeczy Rosalie szanowała swoje ciało – a przynajmniej szanowała do tego momentu. Ta jedna noc spędzona ze Spencerem, choć można ją było nazwać urokliwie niewinną, zmieniła coś w psychice panny Rabe, obracając jej myślenie o cielesności o sto osiemdziesiąt stopni. Jak to mówią, pierwsze doznania seksualne stanowią podwaliny, kreują sposób rozumowania, decydują o podejściu w przyszłości do spraw mocno intymnych, żeby nie powiedzieć najintymniejszych. Pozbawienie jej stanika zaklęciem było początkiem nowej, ciężkiej wędrówki – do tej pory żadnemu mężczyźnie nie pozwoliła się dotknąć, żadnemu mężczyźnie nie pozwoliła na oglądanie swojego nieidealnego ciała, pokrytego tak licznie bliznami mniej lub bardziej wiadomego pochodzenia i siniakami, od tych najżółciejszych po typowo fioletowe. Dziewczyny to inna sprawa, niewinne zagrywki z tą samą płcią traktowane były po prostu normalnie, nie było w nich nic nadzwyczajnego, poza tym z góry naznaczone były tylko i wyłącznie mianem zabawy. Tutaj natomiast, nawet jeżeli cała gra, całe przedstawienie dla chłopaka było formą rozrywki, w oczach Rosalie malowało się to w nieco innych barwach. Dodatkowo wykończona, obolała i przestraszona, niesamowicie zła, co ignorowała przez choćby sam wzgląd na swój wybuchowy temperament i słabość do osoby tak sprawnie obsługującej nóż, mogła zdać się tylko i wyłącznie na swój los – albo może chciała zdać się tylko i wyłącznie na swój los. Cała ta sprawa była dziwna, nietypowa, sposób reagowania na działania podejmowane przez Spencera dziwiły ją samą; miała wrażenie, jakby na tę noc w to samo ciało ktoś z góry wepchnął innego człowieka, ale prawda oczywiście była zupełnie inna. Proces poznawania oblicza, o którym się nie wiedziało, albo tę wiedzę najnormalniej w świecie tuszowało codziennym udawaniem, był zaskakujący. Nie pozostało nic innego jak poddać się temu, czekać, co po kolei po sobie nastąpi. Szczerze wątpiła w możliwość wyrządzenia jej krzywdy większej, niż by zniosła czy przeżyła – gdyby chciał ją zabić, tak sobie przynajmniej wmawiała dla świętego spokoju, zrobiłby to zaraz po wkroczeniu do opustoszałej klasy.
Zakryła więc piersi dłońmi, marząc je we krwi która wciąż sączyła się z ran na nadgarstku. Cała powoli zamieniała się w jedną, wielką ranę, a szkarłat spływający z jej wyziębionego ciała układał się w najróżniejsze mozaiki na marmurowej podłodze; skrzaty, które przyjdą po nich posprzątać odrobinę się zdziwią na ten widok, ale na szczęście nie miały w zwyczaju wtykania nosa w nie swoje sprawy. Przynajmniej większość z nich.
Pocałunek, nazwijmy to pocałunkiem, nie trwał długo, nie wypełnił ją ani jedną pozytywną emocją, ale położenie jej z powrotem na podłodze bez agresywnego szarpnięcia potraktowała jako swoisty sukces. Dla niej to również była droga poznawania jego reakcji i upodobań, szczerze mówiąc, gdyby się nad tym dłużej zastanowić, w całym tym eksperymencie to on i jego chłód były najciekawsze, nie Rosalie. Jej klatka piersiowa wciąż unosiła się i opadała niespokojnie, a spomiędzy warg wyrywały się dłuższe szlochy, spowodowane również olbrzymim chłodem, który wnikał w nią i przeszywał do kości od podłoża. Wysłuchała jego słów w spokoju, nie reagując na nie niczym niezwykłym. Powoli wchodziła w ten stan, w którym było jej wszystko jedno i jedyne o czym myślała, to sen. Tak jakby w powietrzu ktoś rozpylił środek nasenny, a ona była zbyt słaba, by się temu oprzeć. Nieco nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w lśniące w mroku ciemne oczy; przez głowę, dosłownie przez ułamek sekundy przeleciała jej myśl, a właściwie zapytanie, dlaczego właściwie to wszystko robi i gdzie znajdują się korzenie jego dziwnego zamiłowania. Powoli jej gałki oczne wywracały się ku górze i pewnie by nawet zemdlała, gdyby nie gwałtowny oraz niespodziewany nacisk na podbrzusze, przez które spomiędzy jej warg wyrwał się jęk głośniejszy, aniżeli powinien. Obudzona, tak jakby wylał ktoś na nią kubeł zimnej wody w styczniową noc, z niepokojem i autentycznym strachem wbiła mu paznokcie w skórę dłoni, pozostawiając nań czerwone, gdzieniegdzie przebijające nawet do krwi półksiężyce. Jego dłoń, wsuwająca się z zaciekawieniem pod cienki materiał jej majtek, była ostatnią z ostatnich rzeczy, jakiej by teraz chciała. Chciała wrzasnąć, by tego nie robił, ale z jej gardła wydobył się tylko cichy szept ze względu na ogromną suchość; uświadomiła sobie jak bardzo jest spragniona, ale zapomniała o tym w tym samym momencie, w którym poczuła nieprzyjemnie zimny palec wsuwający się tam, gdzie nie powinien. Spodziewała się wszystkiego, ale tego zdecydowanie nie.
Rozpłakała się, najnormalniej w świecie, przymykając powieki i becząc wniebogłosy. Miała nadzieję, że ktoś ją teraz znajdzie, nawet nagą i upokorzoną, i uwolni od tego człowieka, tak bezczelnie bezczeszczącego jej niewinność. Grała na co dzień twardą oraz nie do złamania, ale prawda była zupełne inna i Spencer cały czas to jej dzisiaj boleśnie udowadniał. Była słaba, krucha, niedojrzała i nie potrafiła się nawet obronić przed człowiekiem, który przejrzał ją na wylot. Przypomniała sobie jego słowa z początku ich spotkania i rozpłakała się jeszcze bardziej, niczym dziecko pobite przez pijanego ojca: wiedział o niej wszystko. Kolejny raz zebrało jej się na wymioty.
Ignorowała ból wargi, ignorowała ból na udzie, kiedy Krukon kończył oznaczanie jej jako swojej. Pogrążona w swojej beznadziei i nieszczęściu płakała dalej; rzewne łzy moczyły jej włosy, policzki, tworząc z niej dziewczynę wyglądającą jak siedem nieszczęść. Chociaż, chyba właśnie w tym momencie, na tej cienkiej granicy, wyłamywała się z bycia dziewczynką, a wkraczała w bycie kobietą. Delaney nawet nie zdawał sobie sprawy jak swoimi poczynaniami utemperował i utemperuje jej charakter, zatraci ją jeszcze bardziej w szaleństwo, chorobę toczoną w jej strutym umyśle. Płacz w końcu przerodził się w cichy szloch, pozostawiając ją leżącą bez żadnych reakcji, wyplutą, sponiewieraną, samą sobie. Obróciła głowę by nie patrzeć na Spencera i czekała, aż to wszystko wreszcie się skończy.
Spencer Delaney
Spencer Delaney

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss EmptySro 29 Lip 2015, 11:12

Każde najmniejsze drgnięcie któregokolwiek nerwu Rabe, syciło jego potrzeby. Jej szloch był muzyką dla jego uszu. To w pewien sposób zaskakiwało go samego - mimo że czuł rozkosz zaspokajania ciekawości i małostkowych pragnień, jego ciało nie reagowało w żaden sposób. Wypełniał pustkę jej bólem, a mimo to ręka nawet nie drgnęła mu podczas grawerowania swojego imienia na udzie dziewczyny. Zwykle nie działał tak lekkomyślnie i nie zostawiał śladów, mimo to - w pewien sposób podbudowywało to jego pragnienia. Zastanawiało go, co się wydarzy gdy zostawi swe imię tak blisko aktu pogwałcenia niewinności dziewczyny. Od pewnego momentu zdawał sobie sprawę, że Rosalie jest wyjątkowo zdenerwowana, że jego działania trafiają w jej czułe punkty. Zdał sobie sprawę, że albo nigdy nie miała mężczyzny, albo należała do osób wyjątkowo uczuciowych i wiążących potrzeby fizjologiczne z psychiką. Niezależnie od tego czemu, wyjątkowo było mu to na rękę, że bez większych problemów odkrył w jaki sposób może ją torturować najskuteczniej. Wiedział, co powinien zrobić żeby pognębić i zniszczyć ja znacznie bardziej, niż za pomocą swoich...narzędzi. W ten właśnie sposób, odkrył coś, co doprowadziło go wręcz do nieistniejącej ekstazy. Coś, co sprawiło że wszystkie dokonane do tej pory działania, nabrały głębszego sensu. Wiedział, że sposób w jaki jest w stanie odebrać tej dziewczynie wszystko, jest wyjątkowo prosty i normalny - wystarczy, by tu i teraz z nią kopulował. To właśnie doprowadziło go do spełnienia.
W końcu odkrył swój limit. Swoją największą słabość. Odkrył, że nie jest w stanie w żaden sposób współżyć z drugą istotą. Odnalazł część siebie, której zawsze unikał - nie był zdolny do stosunku. Ta informacja przyćmiła to, co wyciągał z ich małego spotkania. Ta informacja, przyćmiła to, co odkrył przed tym spotkaniem. Wszystko przestało być ważne, gdy odkrył swoją słabość. Teraz już wiedział... i ta wiedza prawdopodobnie mogła go załatwić. Z całego serca pragnął by tu i teraz kolokwialnie mówiąc "przelecieć Rosalie Rabe". By odebrać jej wszystko, zostawić pustą skorupę pozbawioną chęci do życia. By na stałe złamać jej psychikę. I wiedział, że nie jest w stanie. A to oznaczało, że musiał się doskonalić, by uniknąć takich trudnych sytuacji. I szczerze mówiąc - był jej wdzięczny, o ile te chore minimalistyczne impulsy można nazwać wdzięcznością. Zrozumiał, że to najlepsza ofiara do jakiej kiedykolwiek miał dostęp i zamierzał do docenić.
- Dość leżenia - wyrzucił z siebie tym cichym, obojętnym głosem. Wstał z niej i spojrzał na swoje dzieło sztuki. W pewien sposób była zjawiskowa. Zdawał sobie sprawę, że dla innych mężczyzn, ta Ślizgonka musi być wyjątkowo atrakcyjna. O dziwo, w pewien chory sposób, dla niego również była, chociaż zdecydowanie nie ze względu na to, jak wyglądała. Była po prostu jego przełomem, czymś co doprowadziło go do wniosków, które bez niej nigdy by nie istniały. Chwycił ją za żebra i postawił do pionu. Nie był delikatny, ale nie zrobił też tego przesadnie brutalnie. Po prostu to zrobił. Następnie zachował się w sposób, w jaki nikt nie sądziłby że jest w stanie. Przysunął ją do siebie, wykonując dziwną parodię...hmm, przytulenia? Tak czy siak - przycisnął jej ciało do siebie, plamiąc swoją koszulę jej krwią. Tym razem mu to nie przeszkadzało. Właściwie tak - można powiedzieć że na swój sposób, właśnie przytulił dziewczynę. Wyciągnął kolejny przedmiot z kieszeni - kajdanki. Zapiął obie części na jej lewym nadgarstku, pozwalając by łańcuch wisiał luźno i nachylił się do jej ucha.
- Od dzisiaj, należysz do mnie. Tylko do mnie. Żaden inny mężczyzna nie ma prawa Cię tknąć, bo trzeba będzie z tego wyciągnąć...konsekwencje. Nie masz prawa też umrzeć - jesteś zbyt cennym obiektem, moja Rosalie Rabe - wyszeptał jej lodowatym głosem, po czym odchylił się by spojrzeć jej w oczy. Chciał zobaczyć w nich przerażenie i czystą nienawiść. Nic więcej.
Dopiero wtedy ją puścił. Zdawał sobie sprawę z tego, że zniszczył jej ciuchy, więc została tutaj nie tylko krwawiąca, ale i naga. A przecież nie można pozwolić sobie na to, by postronni oglądali prototyp jego wiekopomnego dzieła, prawda? Zsunął więc z siebie płaszcz, a następnie ściągnął koszulę. Rzucił ją jej, nawet nie patrząc w jej stronę. Założył płaszcz ponownie i podszedł jeszcze do niej, ściskając ją za "S" wyryte w jej ciele, kierując palce w wiadomym kierunku.
- Jeszcze wrócimy do tej małej, niewinnej zabawy. Innym razem - zapowiedział i opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi zaklęciem. "Take your time" Rosalie Rabe.

(koniec wspomnienia)
Sponsored content

He hit me and it felt like a kiss Empty
PisanieTemat: Re: He hit me and it felt like a kiss   He hit me and it felt like a kiss Empty

 

He hit me and it felt like a kiss

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Kiss me - I'm Irish!
» 'Calm down girl - it's just a kiss...'
» Kill, marry and kiss!

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Myślodsiewnie
-