IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Brzeg

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
AutorWiadomość
Castiel Horn
Castiel Horn

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyPon 20 Sie 2018, 07:19

Jedynymi dźwiękami, które Castiel rejestrował było między innymi zderzenie pałki z tłuczkiem, leniwy szum jeziora i chlupot wody, gdy przecinał taflę wody, by przyjąć odpowiednią pozę, aby wycelować pałkę. Od czasu do czasu pojawiał się piskliwy, pełen protestusm smoczy ryk. Pierwszy raz od tak dawna chłopak miał wokół siebie ciszę. Święty spokój, którego nigdy nie doceniał. Z dala od stosu książek i prac domowych, z dala od gwaru panującego w Pokoju Wspólnym. Nie musiał słuchać przez ścianę czyichś kłótni ani odganiać od siebie renesansowego ducha, który non stop wyzywał kogoś na pojedynek. Wodny krajobraz w jakiś sposób koił nerwy chłopaka. Im dłużej ćwiczył, tym szybciej oddychał. Przyjemny chłodny wiatr rozwiewał w stronę jeziora jego skręcone włosy. Nie było źle. Koncentrował się na mantrze świst-uderzenie-świst. Nic nie kalało jego ugli. Do tych spokojnych dźwięków znikąd dołączył dziewczęcy głos. Castiel drgnął i odwrócił się przez ramię, by zlokalizować nowo przybyłe towarzystwo. Nie można powiedzieć, że się ucieszył, ale też nie skrzywił się, co w obliczu ostatniego miesiąca stanowiło niewątpliwy sukces. Jego oczom ukazała się sylwetka dziewczyny. Pierwsze, co rzuciło mu się były intensywnie czarne brwi i rzęsy, które w bardzo pociągający sposób kontrastowały z jej błękitnymi tęczówkami. Odprowadzał wzrokiem dziewczynę, gdy siadała sobie na książce - nie ma co, znalazła dla nich oryginalne zastosowanie. Nie dostrzegł w jej ubiorze żadnego elementu poświadczającego o przynależności do domu. Stawiał na Ravenclaw. Czemu? Kto normalny i zdrowy na umyśle wędrował sobie z książką nad jezioro w wolne popołudnie? Tylko szurnięci Krukoni.
Nie przywitał się w żaden sposób, bo w sumie nie było to jakoś konieczne. Udało mu się jeszcze dostrzec jej chude nadgarstki i palce, kiedy wyciągała dłonie do rudego kocura. Ten, wyczuwszy nowy obiekt, porzucił żabę (!) i zaczął węszyć w powietrzu. Znając życie, Beza za chwilę wpakuje się na kolana nowej osobie i będzie łasić się o głaskanie i ewentualnie dokarmianie. Ten kot był dziwny.
Casitel niestety musiał przerwać obserwację, słysząc niebezpiecznie prędko zbliżający się świst tłuczka. Przez chwilę o nim zapomniał, zajęty oglądaniem jednoosobowej publiki. Tuż po tym jak dziewczyna wrzuciła do jego butów (?!) cukierki i go pochwaliła na głos, czas nagle zwolnił. Ślizgon odwrócił się w kierunku jeziora i już, już unosił pałkę próbując osiągnąć odpowiednią wysokość i kąt. Tłuczek był nieco szybszy. Rąbnął wprost w klatkę piersiową Castiela popychając go kilka ładnych kroków w tył. Chłopak odruchowo wyrzucił pałkę i objął tłuczek jednocześnie próbując nie wyrżnąć na ziemię potykając się o własne buty. Woda chlupotała głośniej przy jego gwałtownych i wymuszonych krokach w tył. Na całe szczęście zachował równowagę i utrzymał się na nogach. Miał jakąś sekundę, aby się otrząsnąć, bo dokładnie chwilę później miniaturka smoka boleśnie dziabnęła go w płatek prawego ucha. Nic więc dziwnego, że spomiędzy ust Castiela wydobyło się soczyste przekleństwo.
- Kurwa. - wydusił z siebie, trzymając w ramionach szamoczącego się dzikiego tłuczka. Z pewną agresją w ruchach wyciągnął różdżkę z tylnej kieszeni spodni i dźgnął tłuczek w sam jego środek. Z krańca różdżki wydobył się niebieski błysk i po chwili piłka znieruchomiała. Tak kończy się towarzystwo Krukonek. Gdyby nie była chociaż tak ładna, to by się nie zapomniał. Oczywiście całą winę ponosiła ona. To jakieś osobiste fatum Castiela Horna. Gdzie nie pojawi się panna z domu Ravenclawu, zaraz komuś się działo coś dziwnego i czasem lała się przy tym krew. Westchnął i postanowił stłumić złość. Miał odzyskać zdolność przeprowadzania zdrowej konwersacji z ludźmi. Wystarczy nie myśleć o Nessie. Tylko jak miał to zrobić, skoro jak nie ona, to inna Krukonka pojawiała się w jego towarzystwie? Ponownie westchnął i odwrócił się przodem do dziewczyny. Czuł pulsujący ból na klatce piersiowej i przy uchu, z którego zaczęła się leniwie sączyć krew. Nie zauważył tego, bowiem ugryzienie płatka było mało bolesne'; zatem nie wpadł na to, aby sprawdzić jak głęboko kły zabawki wgryzły się w jego ucho.
- Czy ty dajesz mi właśnie instrukcje zjadania cukierków? Masz mnie za idiotę? - uniósł brew spoglądając na swoje buty. Po cholerę je tam wrzuciła, nie pojmował. Wolałby dostać do ręki albo do ust... chociaż nie powinien o tym teraz myśleć, bo niechcący mógłby wywołać Nessie z lasu. Drgnął, gdy tylko jej imię zabrzmiało w jego umyśle. Skupić się na treningu. Na tej tutaj dziewczynie molestującej jego kota. Na czymkolwiek, byle nie na... właśnie, skupić się na chudych ramionach bezimiennej Krukonki.
- Uderzanie zgodnie z prądem wiatru to pestka. Na miotle, wiele mil nad ziemią dodatkowo w ruchomy cel to już mały problem. - skomentował przechodząc na obojętny ton. Lepszy ten niż pretensjonalny. Wyszedł z wody i rzucił tłuczek do walizki. Przyda się chwila przerwy, poza tym mostek nieprzyjemnie pobolewał. Nie zdziwi się, gdy zobaczy nazajutrz siniaka -nie pierwszego i nie ostatniego. Wokół jego stóp przykleiła się gruba warstwa piachu, gdy podszedł do swoich butów. Wysypał z nich cukierka i przyjrzał mu się z uniesionymi brwiami. Miał nadzieję, że są to słodycze z ajerkoniakiem, bo takim nigdy nie odmawiał. Usiadł nieopodal dziewczyny, tylko na tyłku. Nie miała drugiej książki, a zabierać jej nie zamierzał. To nie Ness... zacisnął zęby. Znowu to imię. Potrząsnął głową i zawiesił wzrok na dziewczynie.
- Nie jesteś siódmoklasistką. Znałbym cię. - zmrużył oczy i próbował przypomnieć sobie czy kiedykolwiek z nią rozmawiał. Skoro nie znał jej imienia to oczywiste, że nie. Oparł długie ręce o zgięte kolana. W palcach obracał czekoladowego cukierka. Dostał go, by uzupełnić cukier. Otrzymał go od nieznanej dziewczyny, a to go zastanawiało. Dlaczego? Co chciała zyskać? Czy jest po prostu życzliwa, czy jednak coś się za tym kryje?
- Wyglądasz jakby wiatr miał cię zaraz porwać. Bez, korzystaj.  - mruknął do kocura, który o dziwo pierwszy raz posłuchał i usadowił się bez pytania na kolanach dziewczyny. Castiel potrzebował raptem chwili, by stwierdzić, że ta pannica to prawie anorektyczka. Nie pojmował czemu wszystkie znane mu Krukonki są tak chude. To jakaś wewnętrzna zasada regulaminu? Nie jedz, bo nie będziesz mądra? Z drugiej strony rozdawała cukierki... nie mógł znaleźć logicznego wyjaśnienia, bo to nie mógł być przypadek, o nie. Takie chucherko jak ona spadłoby z miotły przy byle silniejszym powiewie wiatru. Przy jeziorze zawsze mocniej wieje, więc w pół żarcie Castiela coś musiało być.
Sophie G. Greengrass
Sophie G. Greengrass

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyWto 21 Sie 2018, 22:23


Uwielbiała obserwować zaangażowanych w coś ludzi. Ich oczy, mina — wszystko to zdradzało Sophie tak wiele. Czy siedziała w bibliotece, czy na korytarzu, podpierając się o jeden z parapetów, wszędzie spotkać można było osoby pochłonięte pasją czy też zajęciem w taki sposób, że tworzyły dookoła siebie bańkę. Wiedziała, że trochę niegrzecznie było mu się tak przyglądać, jednak najzwyczajniej w świecie nie mogła się powstrzymać, odrywając co jakiś czas błękitne ślepia od jego sylwetki, aby powędrować za znikającym za horyzontem tłuczkiem. Mimowolnie poruszyła palcami od rąk, uświadamiając sobie, że ona z pewnością nie miałaby tyle siły, aby wykonać tak mocne odbicie. Spojrzała w dół, na trzymaną książkę, uśmiechając się pod nosem, aby zaraz wyjąć zapakowane cukierki i wrzucić mu do buta, przy okazji o tym informując.
Gdy odwrócił głowę, instynktownie odszukała jego spojrzenie. To było coś, czego zawsze wymagano od niej w domu — wysoko uniesiona głowa, utrzymywanie kontaktu wzrokowego z potencjalnym rozmówca i nienaganne zachowanie. Uniosła jedną z dłoni, odgarniając kosmyk włosów za ucho i jeszcze kiwnęła mu głową na przywitanie, posyłając naturalny, spokojny i życzliwy uśmiech. Trochę niezręcznie czuła się, z tym że przeszkodziła mu w treningu i kontemplacji, a jednak aura towarzysząca ślizgonowi robiła swoje.
Kucała kilka metrów dalej, przyglądając się teraz kotu z zainteresowaniem. To były naprawdę majestatyczne stworzenia! Niezależne, pełne dumy i nieumiejące stwarzać pozorów. Zawsze robiły, co chciały i w jaki sposób chciały. Gdyby tylko wszyscy się tak zachowywali.. Ciche westchnięcie uciekło spomiędzy warg bladej krukonki, a ona sama na chwilę przymknęła oczy, starając się odgonić filozoficzne i niezbyt pozytywne myśli, nie chcąc zajmować sobie głowy. Miała jeszcze sporo nauki, nie mogła marnować czasu. I tak mogła odpowiadać tylko za siebie, przyjmować konsekwencje swoich decyzji i żyć tak, aby niczego nie żałować i jednocześnie postępować sprawiedliwie, słusznie. Życie innych nie było jej sprawą, jednak gdy mogła, starała się, chociaż na chwilę wywołać uśmiech na twarzy.
Z zamyślenia wyrwał ją niezbyt przyjemny dźwięk tłuczka, który uderzył w Castiela, połączony z chluśnięciem. Gwałtownie przekręciła głowę w jego stronę, zawieszając na nim błękitne, opatulone wachlarzem rzęs ślepia. Siarczyste kurwa sprawiło, że jedna z brwi wystrzeliła jej na kilka sekund do góry. No tak, chciała dobrze, a przez nią rozproszył się i zyskał siniaka, a tkwiąca na ramieniu miniaturka dodatkowo zdawała się go ukarać. Pomimo wszystko smok wyglądał na tyle uroczo, że nie mogła się nie uśmiechnąć pod nosem. Był to gest raczej krótki i skąpy, ledwie uniesienie kącików ust ku górze. To było silniejsze od niej, to wszystko przez smoka. Po chwili jednak posłała mu pociągłe, przepraszające spojrzenie.

- Mam nadzieję, że to nic poważnego... Będziesz pewnie miał siniaka. Przepraszam, nie powinnam była Cię rozpraszać. - rzuciła w końcu tym samym, charakterystycznym dla siebie głosem. Usiadła wygodniej, przesuwając dłońmi po udach skrytych pod materiałem czarnych spodni. Miała wrażenie, że był zły, a ona przez to miała większe wyrzuty sumienia i czuła się gorzej. Spojrzała gdzieś w przestrzeń przed sobą i dopiero gdy wspomniał o tym, że ma go za idiotę, odwróciła twarz w jego stronę. Pokręciła przecząco głową, a źrenice rozszerzyły się jej nieco w akcie zaskoczenia, podobnie jak pozostawione w delikatnym rozchyleniu wargi. To wcale nie było tak! Uniosła dłonie w obronnym geście, patrząc na niego z dołu, szukając jego spojrzenia. Musiała się wytłumaczyć.
- To nie tak! Nie mam Cię za głupiego, wyglądasz całkiem inteligentnie. Nikogo nie uważam za idiotę.. To.. - przerwała na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. Mruknęła cicho pod nosem, sięgając po ostatniego cukierka, którego miała w kieszeni. Odpakowała cukierka, przełamując go na pół i wysuwając w jego stronę, pokazując mu wypełnione różowym musem wnętrze. - Większość ludzi je gryzie, a przez to wydają się mdłe i cięższe. Jeśli będziesz je ssał, to mus się uwolni, tak jak powinien, jak widzisz, to taka piana. Więc musi być lekkie i kontrastujące z czekoladą, a nie dominujące nad nią swoją słodyczą. To tylko taka wskazówka. Przepraszam, jeśli Cię uraziłam.
Wytłumaczyła w końcu, wsuwając sobie połówkę cukierka do ust. Nie mogła powstrzymać się przed cukierkiem, to były jej ulubione. Poza tym uwielbiała piec i robić słodycze, więc było to delikatne zboczenie i chęć wydobycia głębi smaku z przekąski, w którą ktoś włożył tyle pracy. Wrzuciła je do buta, bo w ten sposób mu nie przeszkadzała. Jej wzrok znów powędrował w stronę zwierzęcia.
- Latanie na miotle w ogóle jest problematyczne. - odparła na jego słowa, powracając już nieco mniej energicznego tonu, prostując nogi. Mówiła tak pewnie dlatego, że bardzo słabo latała i miała wrażenie, że jej aparycja wcale utrzymania się na drewnianym kijku w powietrzu, nie ułatwia. Zlustrowała jego twarz wzrokiem, marszcząc brwi i czoło, znów sięgając do kieszeni spodenek. Po chwili grzebania wyjęła chusteczkę, nieco może zmiętoloną, ale czystą i pachnącą miętą. Wysunęła dłoń w jego stronę, nachylając się nieco do przodu, pokazując ruchem głowy na krew płynącą z ucha, które smok ugryzł. Widząc jego mimikę, nie pytała i nie mówiła nic, pozwalając ciszy trwać. Mógł tego potrzebować. Sophie wyprostowała się, gdy wziął chusteczkę, kładąc dłonie na kolanach i znów patrząc na kota, dając chłopakowi nieco odpocząć od intensywnych, niebieskich oczu. Wiedziała, że czasem patrzyła zbyt nachalnie, bezczelnie. Zbyt ciekawie.
Zaśmiała się cicho, kręcąc przecząco głową.

- Nie, nie jestem. Szósty rok. Raczej niewiele osób mnie zna, niespecjalnie wychodzę z cienia. - zaczęła w odpowiedzi, śledząc poczynania kota. Słychać było, że niespecjalnie jej to przeszkadza, brak popularności i bycia gwiazdą towarzystwa. Na jego komentarz ostentacyjnie machnęła ręką, niespecjalnie się tym przejmując. - Nie uwierzyłbyś, ile potrafię zjeść! Chociaż niewiele to daje, nada wyglądam jak wyglądam.. Ah, właśnie! Jestem Sophie, a Ty? Gdzie moje maniery, powinnam była wcześniej się przedstawić, skoro Ci już przeszkodziłam.
Już chciała się podnieść nieco i przysunąć, aby uścisnąć mu dłoń. Kot jednak posłuchał właściciela i usadowił się na kolanach krukonki, a ona nie miała sumienia się ruszyć. Posłała mu znów to samo, przepraszające spojrzenie z delikatnym wzruszeniem ramion. Uśmiechnęła się pod nosem, wsuwając drugą połowę cukierka do ust i zabierając się do głaskania i drapania za uszami kocura, wydając z siebie ciche mruknięcie zachwytu i zadowolenia. Zawsze chciała kota, ale dziadek i ojciec nie byli zbyt przychylni do jej prośby, więc zadowoliła się tymi, które spotykała na szkolnych korytarzach.
- Bez? Jak kwiat czy jak słodka beza?- zapytała z ciekawością, przesuwając palcami po miękkim futerku, prostując głowę i obracając twarz w jego stronę. Zdawała sobie sprawę, że przez swoje braki w relacjach między ludzkich mogła wyjść na naprawdę dziwnego towarzysza, jednak miała nadzieję, że ślizgon tak szybko się nie wystraszy. Łatwiej było jej na bankietach i balach niż w takich konwersacjach, chociaż ani jakaś tępa, ani nieśmiała nie była, wręcz przeciwnie. Ruch głowy sprawił, że kaskady kruczych włosów opadły do przodu, na ramiona, rozsypując się po błękitnym materiale sweterka i kontrastując z jego barwą.
Castiel Horn
Castiel Horn

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptySro 22 Sie 2018, 22:20

Castiel nie dbał o kota, a mimo to kot trzymał się go i z niewyjaśnionych przyczyn zasypiał na jego łóżku. Raz na rok wysyłał kocura na weekend do weterynarza, a reszta działa się wedle kaprysu losu. Kot żył, miał się dobrze i dziw, że jeszcze nie zdziczał w towarzystwie tak szurniętego właściciela. Chłopak obserwował jak zwierzę z rozbrajającą łatwością podbija serce kolejnej dziewczyny. Wystarczyło jej westchnięcie i już wiedział, że Beza dobrała się do jej pokładów czułości. Jak to możliwe, by większość dziewcząt uśmiechała się do jego kota, a ta jedna, na której mu zależało, stroiła doń miny i przepędzała? Zacisnął szczękę i podjął entą walkę z myślami. Wpatrywanie się w jednoosobową publikę jako tako absorbowało jego uwagę, dzięki czemu nie zaczął rzucać tłuczkiem w pierwszoroczniaków ot tak, dla zabawy.
Dziewczyna miała w sobie coś... godnego. Widział na jej ustach miły dla oka uśmiech, a jednak odczuwał pewną dozę chłodu bijącą z jej wyprostowanych ramion i uniesionego podbródka. Skojarzyło się mu to z Alecto – to tak zwany wrodzony syndrom wysoko urodzonych panienek. Nawiązywanie kontaktu wzrokowego, dbanie o każdy ruch ciała i odpowiednio intonowane słowo. Ileż się wyśmiał z tego powodu, gdy jeszcze był związany z Carrow. Traciła energię na perfekcję zamiast odwrócić się zadkiem na innych i żyć tak, jak się tego pragnie. Wiedział jednak, że dla niektórych nie jest to takie łatwe i oczywiste jak dla niego. Ne pochodził ze szlacheckiej rodziny – przynajmniej nic mu na ten temat nie wiadomo. Był kowalem swojego losu i ta wolność podobała mu się najbardziej.
Z obojętną miną wysłuchał jej przeprosin i przyjął przeciągłe spojrzenie, którym chciała okazać skruchę za przyczynienie się do szkód fizycznych. Nie miał werwy, aby przytaknąć czy się skrzywić. Po prostu przyglądał się jej, bo obecnie była tu jedynym interesującym obiektem. Możliwością, dzięki której trzyma myśli z dala od paraliżującej tęsknoty.
-I co z tego. - skwitował wzruszeniem ramion. Nie należała do przyjaciół, którym nie odpuściłby okazji do wykorzystania całej serii przeproszeń i skruchy dla własnej satysfakcji. Wsunął rękę na kark i rozmasował go. Dziewczyna po raz kolejny w ciągu kilku minut przeprosiła go. Tutaj mimowolnie wykrzywił usta. Słuchał jednym uchem instrukcji zjadania cukierka, którego wciąż miętolił między palcami. Nie był pewien jaki jest sens rozprawiania o tak beznadziejnej sprawie. To nie pozwoli mu odpocząć od myśli tylko niepotrzebnie go rozdrażni. Tak długo chodził już rozwścieczony. Męczyło go to, a jednak wciąż trwało. Powściągnął zatem język i nie zaczął się naśmiewania się z dziewczyny.
-Wyluzuj. Nie zjem cię przecież. - na cukierka nawet nie spojrzał. Miniaturka smoka postanowiła zmienić swą lokalizację. Spomiędzy włosów z ramienia przeleciała na jego kolano. Wbiła ostre pazury w opartą rękę i wspięła się aż do nadgarstka. Żółte ślepia z żądzą krwi gapiły się na srebrzyste opakowanie cukierka. Smok kilkakrotnie kłapnął zębiskami w powietrzu, a raz nawet czknął strużką ognia, pół centymetra nad odkrytą skórą chłopaka. Horn posłał mu leniwe spojrzenie. Z ponurą miną wrócił wzrokiem do dziewczyny, która wyciągała do niego dłoń z chusteczką. Uniósł lewą brew i posłał jej pytające spojrzenie. Nie zagłuszał ciszy, nie czuł takiej potrzeby. Rad był, że i ona tego nie zrobiła. Powiódł wzrokiem po trasie jej spojrzenia i odkrył pod uchem plamy krwi. Westchnął ciężko i wziął chusteczkę. Przyłożył ją do rany i tak trzymał. Drugą ręką podniósł miniaturkę smoka za ogon. Ten zaczął wywijać się, szarpać i pluć ogniem.
- Spieprzaj do kieszeni. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Podrzucił miniaturkę, która załopotała skrzydłami w powietrzu i posłusznie wróciła do jego plecaka leżącego obok walizki z tłuczkiem. Z rezygnacją wytarł krew spod ucha. To się zgadza. Druga Krukonka, brunetka i oczywiście w ciągu kilku minut spotkania pojawiła się pierwsza kropla krwi. Zupełnie, jakby miał przed sobą siostrę Ness, tylko łagodniejszą. Aż syknął na dźwięk jej imienia w myślach. Zapewne Sophie uznała to za syk bólu, choć z pewnością nie było to cierpienie fizyczne.
-Czemu siedzisz w cieniu zamiast opalać się w słońcu? To nudne. Lubisz być nudna? - odparował, nie siląc się na specjalne taryfy ulgowe względem nowo poznanej dziewczyny. Nie czuł nawet ochoty, by zacząć ją podrywać i owijać sobie wokół palca. Postawił na zwyczajną rozmowę i ciekaw był gdzie to popołudnie go zaprowadzi. Castiel, człowiek, który nienawidził rutyny i nudy. Atakowany przez nią, zasypiał prawie na zawołanie. Wolałby nie drzemać w obecności dziewczyny. Co prawda miałby głęboko po dziurki w nosie co by o nim pomyślała, jednak mimo wszystko miał w sobie jakieś okruchy przyzwoitości. Lata przyjaźni z Carrow zrobiły z niego jako tako poprawnie funkcjonalnego człowieka. Przestał piać ze śmiechu, kiedy ktoś jest przygnębiony. Co prawda dalej zrzędził, gdy towarzystwo potrafiło śmiać się do rozpuku, jednak lepiej mieć pół ciastka nić nie mieć żadnego.
Posłał dziewczynie krytyczne spojrzenie. Po raz trzeci go przeprosiła. Testowała jego cierpliwość, choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Mam w nosie twoje maniery. Nie jesteś na balu, tylko siedzisz tyłkiem na piachu z liniejącym kotem na kolanach, a za plecami masz nieuruchomiony pasami śpiący tłuczek i agresywnego smoka. Nie przepraszaj mnie, bo szlag mnie jasny trafi. - a przed sobą miała udręczonego siedemnastolatka, który odczuwał potrzebę krzywdzenia wszystkich wokół, byleby zapomnieć o swoim złamanym sercu. Panicz Horn nie był łatwym towarzystwem. Nie dla osób, które są podatne na stres i oschłość w głosie. W jego oczach nie było jednak wrogości, a jedynie umęczenie i niezidentyfikowana potrzeba, którą próbował stłamsić poprzez tutejszą obecność. Z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że zapytała go o imię.
- Castiel. Nie pamiętam czemu ją tak nazwałem. Przypuszczam, że przegrałem zakład z Conno... z kumplem i dlatego otrzymała takie miano. - i tutaj mówił szczerze. Nie wiedział czym się kierował, gdy ją wtedy nazywał, zatem przyczyny takiego imienia mogły być skrajnie różne. Wzruszył ramionami. Cukierka schował do kieszeni spodni. Przypomni się w stosownej chwili. Leniwym ruchem dobył różdżki i skierował ją w kierunku pobrudzonej krwią chustki. Nie wypowiedział inkantacji na głos, a i tak zaklęcie czyszczące podziałało usuwając z materiału wszelaki brud. Najważniejsze był jednak fakt, że nie spieszył się z oddaniem chusteczki. Trzymał ją między palcami i wyglądało na to, że o tym zapomniał.
- Czemu twierdzisz, że latanie na miotle jest problematyczne? Zazwyczaj mówią tak osoby z lękiem wysokości. - nawiązał do jej wcześniejszego napomknięcia. Cóż, nie powiedział jak ma nazwisko, a ostatnio na tablicy wspólnej zostały wywieszone aktualne informacje dotyczące zmian w społeczności hogwardzkiej – awans na prefektów, nowi kapitanowie drużyny i tak dalej. Castiel też tam widniał, co przypominało mu o dodatkowym obowiązku, który realizował żmudnie od przeszło dwóch tygodni.

Sophie G. Greengrass
Sophie G. Greengrass

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptySob 25 Sie 2018, 18:43

Umiejętność opiekowania się zwierzęciem dużo mówiła o człowieku. Sophie była fanką zwierząt magicznych, jak i tych należących do świata mugoli. Nie była pewna, czy zdecyduje się podążać tą drogą w przyszłości, a pomimo tego starała się sporo czytać i powiększać swoją wiedzę. Sam fakt, że kota przygarnął i nawet okazjonalnie, ale zabierał do lekarza, świadczył o jakieś kryjącej się w nim dobroci, o którą ktoś taki jak Sophie byłby w stanie się kłócić. Zawsze starała się dostrzec w człowieku więcej, jego unikalny kolor lub barwę, maleńkie światełko. Nie wierzyła w to, że ktoś był zgorzkniały i nieszczęśliwy, ot tak, bo takim się urodził. Wszystko to zdaniem krukonki było bardziej złożone.
Jej palce wędrowały po kocim futrze, delikatnie smyrając go za uszami czy pod brodą, wywołując falę zadowolenia. A przynajmniej tak sądziła, bo zwierz bezwstydnie rozłożył się na jej kolanach, co jakiś czas mrucząc i zaczepiając jej rękę ogonem. Czuła bijąca od chłopaka złość i bezradność, która uruchamiała w jej głowie małe trybiki. Myślała, szukała, analizowała. Nie chciała być wścibska, a jednak nie potrafiła odpuścić, przestać szukać.
Nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak mogą postrzegać ją inni. Była po prostu Sophie niczym więcej i niczym mniej. Chociaż prawdą było, że wpojone miała zasady dobrego wychowania, taniec czy inne talenty, których wymagała od niej rodzina. Nie można wybrać rodu, w którym się urodziło i Greengrassówna musiała z tym żyć, starając się zwyczajnie to ignorować. Wiedziała jednak, że ludzi nieco gorzej urodzonych takie zachowania irytowały, wzbudzały niechęć do jej osoby. Nie potrafiła jednak nic tym zrobić, więc po prostu milczała i była sobą. Bo jeśli ktoś nie był w stanie jej znieść, gdy była nudna i przeciętna, nie zasługiwał na jej najlepszą stronę. Nauczyła się jednak, że do takich jak ona samotność pasuje najlepiej.
Błękitne ślepia ponownie podniosły się na chłopaka, gdy ten odpowiedział ze wzruszeniem ramion. Poszła jego śladem, wzruszając również swoimi, pozwalając, by kosmyki czarnych włosów uciekły do przodu i unosiły się nad tkwiącym na kolanach kotem.

- Nic. -odparła krótko, milknąc już całkiem na jakiś czas. Była przekonana, że gdyby Castiel mógł, to zaraz by eksplodował albo coś rozwalił, a dziwne stwierdzenia od nieznajomej dziewczyny wcale mu życia nie ułatwiały. Zagryzła dolną wargę, wpatrując się znów w kocura, głaszcząc go po łebku. Kolejny raz jej brak umiejętności społecznych wychodził na jaw, znów zastanawiała się między tym, co chciała powiedzieć, a między tym, co powinna była powiedzieć.
- Nie podejrzewałabym Cię o kanibalizm, pomimo wszystko. - rzuciła nieco głośniej, niż chciała, zaraz jednak niby to przypadkiem odgarniając włosy za ucho i przenosząc wzrok gdzieś na bok, na kołyszącą się taflę jeziora. Chłodna już woda lśniła subtelnie, rozdrażniona powiewami chłodnego wiatru.
Gdy wziął od niej chusteczkę i posłał swojego przyjaciela do kieszeni, uniosła na chwilę brwi. Smok był dość żywym stworzeniem, nawet jak na figurkę. Widocznie przysmak od krukonki przypadł do gustu bardziej jemu niż właścicielowi, chociaż go nie dostał. Czemu miała wrażenie, że to te pokłady złości sprawiają, że jest taki bezradny w tym, co go tak od środka pożera? Jego syknięcia nie skomentowała, nie posłała mu nawet krótkiego spojrzenia, wpatrując się dłuższą chwilę w dłoń ślizgona. Na jego pytanie uniosła dłoń, przesuwając palcami po swojej szyi, drapiąc się delikatnie. Czy lubiła być nudna? O to jeszcze nikt jej nie spytał. Z uwagi na to, że była osobą niezwykle prawdomówną i bezpośrednią, pokręciła leniwie głową, tym razem zatrzymując błękitne ślepia bezpośrednio na jego twarzy, odważnie doszukując się jego spojrzenia.

-Nie lubię być nudna, ja jestem po prostu nudna. Hmm.. Słońce nie jest moim najlepszym przyjacielem, mam za bladą skórę na jego promienie. Niczym wampir czy coś. A z drugiej strony, nie widzę siebie opalonej, więc może tak po prostu jest lepiej. - zaczęła w końcu ze spokojem w głosie, znów wzruszając delikatnie ramionami, jakby mówiła najbardziej oczywiste rzeczy na świecie. Nie miała o sobie wysokiego mniemania, sprowadzała się raczej do parteru. Nie była wymarzonym towarzystwem. Albo może po prostu nie rozwinęła jeszcze skrzydeł.
- A Ty jesteś nudny, czy może raczej, lubisz być nudny?
Dodała jeszcze, rzucając mu to samo pytanie, z ciekawością przyglądając się mu w oczekiwaniu na odpowiedź, która znów mogła tak wiele jej zdradzić. W myślach zaczęła nawet obstawiać, jak długo chłopak jeszcze z nią wytrzyma. Niewielu było w stanie znieść jej dziwne towarzystwo, a on ze swoją złością i rozdrażnieniem nie wyglądał na wyjątek.
Milczała, gdy mówił, wpatrując się jednak w jego oczy. Zupełnie, jakby słyszała swojego dziadka, co wywołało na jej bladej skórze jakiś nieprzyjemny, dziwny dreszcz. To ukłucie, które paraliżowało ją od środka i przywracało do porządku, przypominało, że się zagalopowała. Ruchem dłoni zgarnęła włosy do tyłu, zaczepiając je o ucho, kiwając delikatnie głową. Już chciała znów przeprosić, ale ugryzła się w język, nieco zbyt mocno, ponieważ spomiędzy warg uciekło jej ciche syknięcie.

- Akurat siedzenie z liniejącym kotem na kolanach jest dość przyjemne.. - mruknęła tylko, wzdychając cicho. Nie miała mu za złe słów czy wybuchu, nie skreślała go jako człowieka. Nie miała powodu. Jego spojrzenie, lśniące i pokazujące jakąś niemoc. Był pokrzywdzony, samotny, stęskniony, nieszczęśliwy — nie wiedziała, nie umiała stwierdzić. I nie sądziła, że powinna była głębiej szukać, pozyskiwać więcej wskazówek. Przymknęła na chwilę oczy, wypuszczając ze świstem powietrze spomiędzy warg.
- To ładne imię. Beza. Pasuje jej. - odparła zgodnie ze swoimi myślami, posyłając mu delikatny uśmiech. Poprawiła się na książce, siadając nieco wygodniej, nie chcąc jednocześnie zrzucić kotki z kolan. Kolejny raz obiecała sobie, że gdy zamieszka sama, na pewno sprawi sobie takie zwierzę. Obserwowała jego czary, ruch dłoni, zacisk palców na magicznym kiju. Lubiła patrzeć, gdy ktoś czarował. Brak inkantacji wzbudził jej ciekawość, jednak nie chciała drażnić smoka.
- Wyglądam jak kij od szczotki, na której mam siedzieć Castiel. I uwierz, to problematyczne, żeby się utrzymać. A poza tym, mam też lekki lęk wysokości, jednak pracuję nad tym i staram się trenować w wolnych chwilach. Pomimo wszystko, latanie jest przydatna umiejętnością. A Ty? Ty jesteś w tym dobry? Mam wrażenie, że kiedyś widziałam Cię podczas meczu, grałeś chyba. - zakończyła swój monolog pytaniem, posyłając mu kolejne już dziś, zaciekawione i krótkie spojrzenie. Niewiele wiedziała o ludziach ze szkoły, nigdy nie słuchała plotek krążących po korytarzach i nie interesowała się cudzym życiem. Na mecze jednak zdarzało się jej chodzić.
Castiel Horn
Castiel Horn

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptySob 25 Sie 2018, 20:35

Czuł pod skórą narastające zniecierpliwienie. By je zażegnać zaczerpnął haust świeżego powietrza. Rozmawianie z drugim człowiekiem było łatwe, o ile był zrównoważony psychicznie i jednostajny emocjonalnie. Ostatnie dni nie sprzyjały w próbach zachowania spokoju. Łatwo się irytował, znacznie łatwiej niż zazwyczaj, co znacznie wpływało na tolerancję otoczenia. Można jednego dnia być wściekłym, drugiego też, ale tydzień? To nienormalne chodzić w takim stanie i nie chcieć tego w żaden sposób naprawić. Castiel napawał się złością, choć się do tego nie przyznawał. Te uczucia pomagały mu oswoić się z nową sytuacją i przywyknąć do posiadania złamanego serca. Prędzej czy później się wygoi... oby.  
Sophie była niczego nieświadomą dziewczyną, która wpakowała się w towarzystwo siedemnastolatka, który ostatnimi czasy reagował jedynie złośliwymi i kąśliwymi uwagami na jakiekolwiek próby nawiązania z nim konwersacji. Krukonka była zatem przełomem. Udawało mu się ciągnąć to i nie zmusić jej do opuszczenia towarzystwa. Spojrzał na nią z ukosa lecz nie widział jej oczu teraz skrytych pod kurtyną włosów.  
- Nie masz pojęcia co kryje się w głowie rozmówcy. Są takie same szanse, że jestem kanibalem jak twoje, że to tak naprawdę nie ty, tylko Śmierciożerca zażywający eliksir wielosokowy. - słuchał swojego obojętnego tonu. Równie dobrze mógł mówić o pogodzie bądź wcielać się w rolę profesora Binnsa – ducha o najnudniej brzmiącym głosie we wszechświecie.
Skoro szukała jego spojrzenia, znalazła je i widziała dokładnie jego reakcję na treść wypowiedzi. Castiel jęknął, źrenice rozszerzyły się w niemym zaskoczeniu i rozczarowaniu. Nie spodziewał się usłyszeć takiej deklaracji. Cóż, można rzec, że go zgasiła ponieważ przez dobrą minutę nie wiedział co ma powiedzieć. Jej kolejne pytanie tylko dolało oliwy do ognia. Otwartą dłonią pacnął się w czoło i pokręcił głową, głęboko zszokowany. Jak to możliwe, by ktokolwiek powiedział o sobie, że jest nudnym? To dowodzi bardzo niskiemu poczuciu własnej wartości. Poczuł w skroniach póki co delikatne acz nasilające się nieprzyjemne pulsowanie. Powinien wstać, zabrać swoje manatki, wskoczyć na miotłę i pójść zająć się w coś niezwykle mocno angażującego, co nie będzie mu prawić o tym jaki jest nudne, jakie słońce blade i skóra czerwona.  
-Ty tak na serio? Czy Connor cię opłacił, żeby mnie wkurzyć raz a porządnie? - rozejrzał się w poszukiwaniu przyjaciela albo chociażby kawałka Miszy, który miałby czuwać nad powodzeniem misji. Słyszał od nich już poradę, że powinien puścić wodze emocji, coś rozwalić i potem odetchnąć z ulgą. Przysłużyłby się tym nie tylko sobie samemu ale i otoczeniu, które mogłoby odsapnąć od gęstniejącej atmosfery, którą wprowadzał swoją ponurą obecnością. Sophie zabrała mu zdolność błyskawicznego myślenia swoim wyznaniem. Nigdy nie spotkał osoby tak... przesadnie skromnej i niedowartościowanej. Przyjrzał się jej krytycznym wzrokiem zastanawiając się czy jest w stanie jej współczuć, czy byłby w stanie wykrzesać z siebie jakąś cieplejszą emocję i chociażby z grzeczności zaprzeczy. Nie odnalazł tego, natknął się za to na paskudną dziurę, którą Ness zabrała ze sobą, gdy się ostatecznie skłócili.  
- Merlinie, ratuj. Jak możesz przed obcym facetem nazywać się nudnym wampirem przypominającym kij od szczotki? Wybacz, ale nie nadążam za tym i w ogóle w głowie mi się nie mieści jak możesz mieć o sobie takie chore zdanie. - zignorował jej pytanie uznawszy, że bezpiecznie dla tej rozmowy będzie pominięcie odpowiedzi. Mógłby zacząć słać w jej kierunku nieprzyjemną wiązankę przekleństw, a to by tylko dowodziło jego toksyczności, która uaktywniała się szczególnie w towarzystwie krukońskich dziewcząt.  
- Skoro nie znasz nazwisk kapitanów drużyny to w ogóle wiesz kto jest prefektem w twoim domu? - nic nie mógł poradzić na swój oschły głos. Posiadanie podstawowej wiedzy na temat społeczności hogwardzkiej było jakimś minimalnym obowiązkiem, skoro już spędzało się w murach zamku te sześć lat. Przeczesał palcami włosy zgarniając je wszystkie na tył głowy. Opadły co prawda po bokach lecz przez krótką chwilę odsłonił całą swoją twarz. Nie wybuchnie gniewem, nie czuł go teraz. To rozdrażnienie kipiało z niego ze wszystkich stron i sam nie wiedział jak ma dać temu ujść. Powinien wrócić do treningu lecz zaniechał tego mając w głowie wpojone przez nie kogo innego jak Alecto, iż podczas rozmowy z panną nie wypada nagle bez słowa tego przerywać na rzecz własnej przyjemności. Bla bla, siedział zatem wciąż na piachu, z podwiniętymi do kolan nogawkami i taksował wzrokiem sylwetkę Sophie. Miał przed sobą naprawdę ładną dziewczynę; pomimo niedowagi wyraz jej twarzy przyciągał, miał w sobie coś magnetycznego. Nie spodziewał się usłyszeć tak gorzkich słów od niej mimo, że jej nie znał. Sądząc po jej wiecznie wyprostowanych ramionach i wysoko uniesionym podbródku powinna być pewna siebie. To koligowało z jej słowami. Osoba mająca o sobie tak tragiczne zdanie nie może tryskać pewnością siebie. Coś tutaj się nie zgadzało. Zmarszczył delikatnie brwi zauważając brakujący element układanki. Nie jego sprawa, ale jednak jakaś iskra ciekawości zatliła się w jego podświadomości.  
- Po cholerę ćwiczysz latanie skoro tego nie lubisz? - zapytał autentycznie zdziwiony. - Jeśli czegoś nie lubisz, miej to w dupie i zajmij się czymś, co daje ci satysfakcję. To chyba naturalne. - quidditch to sport. Nie stosuje się w życiu codziennym, nie lata się na miotle z salonu do kuchni i z ogrodu na dach. To hobby, to pasja, dla kogoś zawód i sposób zarabiania, ale nawet najlepszy zawodnik quidditcha nie lata na miotle po mieszkaniu. Castiel nie widział zatem sensu uczenia się przez kogoś nielubianej umiejętności, skoro nie będzie miał możliwości zastosowania jej w życiu codziennym. Chyba, że ma przed sobą dziewczynę, która marzyła o takim talencie i pomimo jego braku próbowała nauczyć się choćby podstawy miotlarstwa. Im dłużej myślał, tym bardziej go to drażniło. - Lubisz quidditch jako atrakcję czy jako sport? - zadał to pytanie, bo ułatwiłoby mu to znacznie umiejscowienie niezrozumiałego zachowania dziewczyny. Może to tytoń papierosowy zjadł większość jego szarych komórek i dlatego nie może pojąć toku rozumowania Sophie? Nie miał pojęcia, nie wiedział jak się obsługuje dziewczyny. Co inna to ma swoją własną instrukcję.
Sophie G. Greengrass
Sophie G. Greengrass

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptySob 25 Sie 2018, 21:56

Ah, katastrofa. Czemu miała wrażenie, że właśnie to słowo idealnie będzie odzwierciedlało przebieg ich spotkania? Nie, żeby wiązała z nim jakiekolwiek nadzieje, nikt o zdrowych zmysłach raczej nie chciał z nią czasu spędzać, więc nikogo do tego nie zmuszała, pogrążając się w książkach i nauce. Był jeszcze fortepian, który, chociaż na chwilę pozwalał jej uwolnić umysł z kajdan wątłych, snujących się szalenie myśli, nad którymi nie potrafiła zbyt dobrze zapanować. Wszystko musiało trybić, działać niczym w zegarze wykonanym przez najlepszego z zegarmistrzów, nie mogła pozwolić sobie na błąd. Tego ją nauczono, tego od niej całe życie wymagano.
Jego rozdrażnienie przejawiało się w całym jego jestestwie. Cień przemykający przez twarz, dziki blask z tlących się pusto ślepiach, ruch palców zaciskających na chusteczce czy nawet delikatne drżenie podróbka. Gdyby aura człowieka mogła mieć kolor, jego byłaby wściekłoczerwona, wymieszana z szarymi plamami bezradności. Przykre było, że młody człowiek był tak udręczony przez własne demony i widać było, że wciąż szukał metody, aby sobie z nimi poradzić i schować je do szafy. Po cichu, bez słowa, będzie trzymała za niego kciuki. Niezależnie od tego, czy ich spotkanie będzie pierwszym i ostatnim, czy może czasem los natknie ich na siebie na szkolnych korytarzach. Była dobra z natury, życzliwa. Nigdy nie życzyła ludziom źle. Słuchała go uważnie, nie przerywając, przyglądając się jedynie, dostrzegając jakieś ciche przesłanie pomiędzy użytymi przez niego wersami. Nie przeszkadzała jej obojętność czy słowa, których używał. Przesunęła dłonią po grzbiecie kota.

- To prawda. Ludzie ubierają maski, są mistrzami w grę pozorów. Nie można być niczego pewnym.
Widząc jego reakcję, zmarszczyła na chwilę brwi i nos, przekręcając głowę na bok. Pozwoliła, aby chłodny podmuch wiatru zakołysał kosmykami kruczych włosów, kontrastujących z porcelanową cerą, wywołując na niej coś na wzór rumieńca. Nie zwracała jednak uwagi, wciąż zastanawiając się, co sprawiło, że przyjął przedstawione przez nią fakty w taki, a nie w inny sposób. Szukała, analizowała, myślała. Pacnięcie w czoło rozniosło się echem, sprawiając, że Sophie zamrugała kilkakrotnie. Ludzie byli tacy skomplikowani!
- Connor? Nie rozumiem, dlaczego miałabym cokolwiek takiego robić? - zaczęła z powątpiewaniem w głosie, kręcąc delikatnie głową. Istotnie, znała wspomnianego przez ślizgona chłopaka, przelotnie i krótko, ledwie. Nie miała istniejącej z nim relacji i nawet nie wiedziała, że Connor w ogóle pamiętał o jej istnieniu o tym, że mieli okazję wymienić kilka słów. Poszła jego śladem, rozglądając się dookoła i znów zaczęła głaskać zwierzę, które chyba się tego domagało, trącając główką jej dłoń. Nie szukała współczucia czy komplementów, nie potrzebowała ich.
- Przecież nie powiedziałam nic złego. Nie rozumiem Twojego zaskoczenia i złości. To tylko prawda, nie kłamałam. Wolałbyś, żebym kłamała i robiła z siebie kogoś, kim nie jestem? - kontynuowała w końcu, po wysłuchaniu jego kolejnych słów, już całkiem nie rozumiejąc. Miała lustro, znała siebie i swoje możliwości. A kłamać bardzo nie lubiła. Nie miała problemów z przyznawaniem się do wad i słabości, bo ludzie idealni nie istnieli, a ci, którzy idealnych przypominali, byli zwyczajnie nudni w oczach krukonki. - Zresztą, to bez znaczenia.
Zakończyła w końcu z cichym westchnięciem, machając ostentacyjnie wolną dłonią i w końcu odwracając błękitne ślepia od jego twarzy, powracając nimi do Bezy. Może naprawdę nie była stworzona do ludzi. Sposób jego wypowiedz, znów sprawił, że przed oczyma zatańczył jej dziadek, pokazujący na nią palcem i zadający podobnie brzmiące pytanie, tylko o jakieś zaklęcia czy inkantacje czarno magiczne. Emanował bardzo podobną do chłopaka aura, posługiwał się równie oschłym i surowym brzmieniem. Uwielbiał jej udowadniać, jak głupia jest i jak wiele rzeczy musi w sobie poprawić. Wróciła do rzeczywistości po chwili, zdając sobie sprawę, że trwająca między nimi cisza staje się już naprawdę zbyt gęsta. Wyprostowała głowę i spojrzała na niego, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze, wzdychając cicho. I tak już chyba gorzej być nie może, a kłamać nie chciała. Oczywiście, wyjdzie na ignorantkę, ale kogo to w ogóle obchodziło?
- Nie mam pojęcia, jak ma na imię, ale kojarzę twarz. Nie zwracałam na to uwagi. - powiedziała ze spokojem, znów zgodnie z tym, jak w rzeczywistości było. Zawsze starała się trzymać swoich zasad, posługiwać się faktami i ponosić konsekwencję swoich decyzji. Więc nawet jeśli wybuchnie, rzuci się na nią albo coś zrobi, to ona zwyczajnie sobie z tym poradzi i to wytrzyma, skoro sama to sprowokowała swoim dziwactwem. Przytuliła kota do piersi, kładąc jego pyszczek przy swojej szyi, czując przyjemne bijące od niego ciepło, mające zakryć zimny dreszcz, który pozostawił po sobie obraz członków rodziny, który tańczył w jej głowie jeszcze kilka minut temu.
Im bardziej próbowała go zrozumieć, tym było gorzej. Im więcej szukała, tym więcej widziała rzeczy, które się jej nie podobały i przez które w pewien sposób robiło się jej przykro. Nie było to jednak uczucie litości czy typowe, tanie współczucie.

- Mój tata lubił ten sport. I to nie do końca tak, że go nie lubię, wiesz?- odchyliła głowę do tyłu, patrząc na niebo. Błękitne, obsypane białymi obłokami, leniwie przesuwanymi przez wiatr. Była estetą, cieszyła się naiwnie z małych rzeczy, piękne widoki sprawiały, że się uśmiechała. I tak było teraz. Przymknęła na chwilę powieki, wypuszczając ze świstem powietrze spomiędzy naturalnie różowych warg. - Z lataniem jest jak z muzyką, daje Ci w pewien sposób wolność i niezależność. Bardzo lubię uczucie, które towarzyszy oderwaniu się od ziemi. Ten zacisk w sercu, odcięcie się. Lubię też walczyć sama ze sobą, pokonywać strach, rozwijać się. Wygodniej i łatwiej mi jednak korzystać z grzbietu hipogryfa jak z kija od miotły.
Zamilkła na chwilę, unosząc powieki i mrużąc zaraz oczy, gdy nieśmiało wyglądające zza chmur promienie słońca musnęły ją twarz. Na szczęście były wciąż słabe, a korona rosłego drzewa dawała jej cień. Wyprostowała głowę, podobnie jak on wcześniej, przeczesując jedną z dłoni włosy i odgarniając je do tyłu. Znów przekręciła głowę w bok, zatrzymując spojrzenie na jego twarzy.
- Lubię patrzeć, jak grają. Lubię też towarzyszącą temu rywalizację, taką zdrową. Gdybym miała ku temu większe predyspozycje, zapisałabym się do drużyny. Więc właściwie myślę, że za obydwa...? - przerwała na chwilę, wzruszając delikatnie ramionami. Była święcie przekonana, że ma jej już dość. Przeniosła wzrok z jego twarzy na drzemiący nieopodal tłuczek oraz leżącą pałkę. Pewnie tylko z grzeczności tu jeszcze siedział, zamiast wrócić do treningu i pozbywać się negatywnych emocji. Każdy dość szybko miał dość jej paplania, a on już naprawdę długo wytrzymał, zwłaszcza na takich nerwach. Zastanawiała się, co właściwie powinna mu powiedzieć i w jaki sposób zasugerować, że jeśli ma ochotę, ona wcale się nie obrazi, jak ją zostawi i wróci do sportu. - Nie będziesz miał zaległości w treningu, siedząc tu i marnując czas na rozmowy ze mną? Widać, że sprawia Ci jakąś radość albo przynajmniej daje ukojenie. A właściwie.. Castiel, co Ty najbardziej lubisz w Quidditchu?
Dokończyła w końcu wypowiedź, odwracając głowę w jego stronę i znów na niego patrząc. Pomimo wszystkiego, dobrze się jej z nim rozmawiało, nieprzewidywalne. A takie konwersacje lubiła, zawsze uczył ją czegoś nowego. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby jeszcze trochę czasu na nią zmarnował. Przez myśl jej nawet przebiegło, że może jak sam powiedział wcześniej — gdy go wkurzy tak do końca- to zrobi mu się lepiej i będzie mógł spokojniej spojrzeć na swoje problemy? Tak wiele spraw było przecież tylko kwestią perspektywy.
Castiel Horn
Castiel Horn

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyNie 26 Sie 2018, 12:42

Cierpliwość wobec rozmówców zaczęła szwankować. Nie tylko w kwestii dyskusji z Sophie, ale również w innych sytuacjach, gdy respekt przed na przykład dorosłym uniemożliwiał mu ratunkowy w tył zwrot. Castiel zdawał sobie sprawę, że tylko mała garstka osób jest w stanie do niego dotrzeć. Szczególnie w chwili, gdy nie radził sobie z poczuciem porzucenia. Całe to dziwne zachowanie brało się właśnie z tej jednej przyczyny. Źle znosił cierpienie, reagował nie tak jak reaguje zdrowy i normalny człowiek. Spoglądał raz po raz na Sophie i jak to bywa, odczuwał potrzebę potrząśnięcia nią, aby przestała mówić o sobie w tak krytyczny sposób. Nie miał ochoty tego słuchać, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie brakowało jej niczego. Przynajmniej zewnętrznie, jak dane było mu oceniać. Była całkiem niezła, gdyby miał ochotę, mógłby próbować ją przeciągnąć na swoją stronę, jednak póki co brakowało mu kluczowego bodźca. Określenie siebie mianem nudnej skutecznie odstraszało Castiela od dalszej konwersacji. Ten człowiek nie lubił nudy i rutyny, wobec niej reagował w różnorakie sposoby. Sam fakt, że jeszcze nie poszedł mówił o jego silnej woli.
- Jestem wampirem energetycznym, nudnym jak zeszłoroczny śnieg. Nieee, to wcale nie jest nic złego. Rany, dziewczyno. Aż strach zapytać skąd to wytrzasnęłaś. - jego głos ociekał ironią, mina zdradzała oszołomienie. On, zawodowy kłamczuch nie widział nic złego w drobnych oszustwach. Z pewnością nie zaprezentowałby się przed obcą osobą w tak negatywnym świetle. Podobno najważniejsze jest pierwsze wrażenie, prawda? Zazwyczaj ludzie starają się wypaść jak najlepiej. Jak widać, Sophie wyrwała się ze stereotypu i rzuciła Castiela na głęboką wodę. Z drugiej strony nie ulegała szufladkowaniu, co mógł docenić jako osobnik interpretujący życie całkowicie na opak. Niestety brakowało tu tej istotnej iskry, bodźca, który by nakazał mu zawęzić relację z nią.
Nie umiał się powstrzymać, gdy przyznała, że nie kojarzy prefekta swojego domu. To nawet on, Ślizgon z ciągotkami do lekceważenia niektórych zasad, wiedział, że to panna Vento otrzymała odznakę prefekta. Ta, która niegdyś niańczyła jego kocura podczas weekendowej nieobecności. Ba, za to naczelnym prefektem był ten blondasek z Ravenclawu, Joshua... John... Jon... jak zwał tak zwał. Castiel parsknął śmiechem choć daleko tu było do radosnego pobrzmiewania. Dźwięk był głuchy, pozbawiony wesołości. Jak miło było mieć znajomości w wyższych posadach. Jego ex należała również do grona Naczelnych, dlatego znał nazwiska reszty. O dziwo słuchał, gdy mu o nich opowiadała, choć nie wykazywał wówczas żadnego zainteresowania poszerzaniem takiej wiedzy. Tak czy owak Sophie udało się go rozbawić choć w tak niefajnych okolicznościach.
- Vento. Katy... Katarina Vento. Taka ruda, nawiedzona. Dla twojej wiedzy. - okazał trochę dobroci i podzielił się swoją wiedzą, choć nic mu tego nie nakazywało. Westchnął z rezygnacją i podrapał się po potylicy. Całe to oszołomienie wyczerpywało zapas jego i tak już wątłej dobroduszności. Posłał jej niedowierzające spojrzenie, gdy wspomniała o lataniu na hipogryfie. Halo, żaden szesnastolatek nie mógł oddawać się podróżowaniu na grzbiecie tak honorowego stworzenia bez nadzoru Hagrida. Nie dał więc wiary jej słowom, dopisując do listy jej poznanych cech – spora wyobraźnia i zdolności merytoryczne przejawiające się barwnym opisywaniem swoich odczuć. Zaspokoiła zatem jego małą ciekawość. Chciała latać na miotle, ale nie potrafiła. Próbowała się rozwijać ale samemu to można sobie guza na czole nabić niż w poprawny sposób opanować miotlarstwo. Oj nie, nie zamierzał oferować swoich umiejętności. Miałby pomagać wrogiemu domowi? Nic z tych rzeczy. Niech ten no... Shaw, kapitan Ravenclawu się tym zajmuje. Gdyby Soph należała do Ślizgonek, mógłby zaoferować poduczenie za to i owo w zamian. Ba, gdyby go zachwyciła i zainteresowała, nawet wbrew zasadom rywalizacji mógłby przychylić się do wydania jej takowej propozycji. Póki co nie spełniała żadnych z tych podstaw.
Zerknął na tłuczek leżący w walizce. Teraz to on wzruszył ramionami.
- Nie muszę trenować, bo jestem dobry w tym sporcie. - powiedział bez dumy w głosie, myśląc jednocześnie o planowanym treningu. Tylko dzięki współpracy uda im się pokonać każdy z domów. Dzisiejszy indywidualny trening miał za zadanie odciągnąć jego myśli od najbardziej upierdliwych. W pewnym momencie włożył rękę do tylnej kieszeni spodni. Wyjął stamtąd papierosa, wierząc, że to go trochę rozluźni. Wychylił się w kierunku Sophie i położył na jej kolanie chusteczkę, kiwając głową w podziękowaniu. Końcówką różdżki podpalił fajka i po chwili napełniał płuca trującym tytoniem. Rozejrzał się wokół na wypadek, gdyby ktoś z kadry miał czaić się w pobliżu. Jak miło, że Filch dostał przymusowy urlop zdrowotny i nie wychodził poza teren swojej klitki. Myszy mogły harcować tyle ile tylko chciały, z czego Horn chętnie korzystał.
- Pęd.[/b - odpowiedział jednym słowem, nie siląc się na barwniejsze opisanie odczuć związanych z quidditchem. Przesunął wzrokiem po twarzy Soph, kiedy przytulała się do cholernie rozpieszczonej Bezy. - [b]Słyszałaś, że Filch dostał od Pomfrey szlaban na wychodzenie ze swojej klitki? Krukoni zamierzają to wykorzystać czy będą siedzieć cicho jak myszy pod miotłą zamiast czerpać z wolności? - zagaił, choć wolałaby zapytać o to Nessie. Skoro jednak cel jest nieosiągalny dowie się od Sophie, o ile ta posiada jakąkolwiek wiedzę na temat planów Ravenclawu. Skoro nie znała nazwiska prefekta swojego domu to cóż, nie spodziewał się kokosów. Bawiło go to jak między wierszami się z niej podśmiewał. Poniekąd dostarczała mu chorej satysfakcji. Nie powinien jednak próbować wyżywać się na niej, skoro nie jest niczemu winna. Cóż, póki tego nie dostrzega, poświęci jej jeszcze chwilę, sprawdzi jak wiele wytrzyma i najwyżej wtedy opowie o niej Connorowi i Mishy. Mogliby zaprosić Sophie do swojego towarzystwa i dowiedzieć się jak zachowa się wobec trójki ślizgońskich muszkieterów i to jednocześnie. Każdy reagował inaczej. Zerknął na jeziorko, a potem na wychodzące zza chmur słońce. Robiło się coraz cieplej, a to rodziło pomysł w głowie Castiela na jakąś kąpiel...
Sophie G. Greengrass
Sophie G. Greengrass

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyNie 26 Sie 2018, 17:49

Sophie za to miała olbrzymie pokłady cierpliwości i tolerancji, była człowiekiem dobrym z natury, który pomimo problemów z nawiązywaniem i utrzymywaniem relacji, nie zostawiłby drugiego człowieka w potrzebie. Nie potrafiła być egoistką i stawiać siebie ponad kogoś, co sprawiało, że jeszcze dziwniejszy wydawał się jej splątany charakter. Nie zwracała uwagi na rzeczy i słowa, na które większość dziewcząt w jej wieku by zareagowała. Nie zależało jej na pustych komplementach czy gronie adoratorów, zwyczajnie tego nie potrzebowała. Wolała patrzeć, słuchać. Wydawał się krukonce, że takie umiejętności są znacznie cenniejsze od pozostałych, a na tle dzisiejszej młodzieży, obecnych czasów — praktycznie wygasły. I może dlatego często postrzegała siebie jako istotę niezbyt pasującą do trwającego stulecia.
Castiel był najlepszym przykładem osoby, która nie musiała się odezwać, aby było widać. Wyraz oczu mówił Sophie wszystko i sprawiał, że jej palce coraz szybciej przesuwały po futerku śpiącego kocura. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nadal tu siedział i prowadził z nią konwersację, skoro całe jego ciało wołało o ucieczkę? Po co się zmuszać.

- Naprawdę interesujące z Ciebie stworzenie. Nieczęsto spotykam się z brakiem aprobaty na fakty. I nie wiem, dlaczego cały czas nasza rozmowa kręci się dookoła mojej osoby, gdy jest tak wiele ciekawszych tematów. - odparła z westchnięciem, wzruszając delikatnie ramionami, patrząc na jego twarz. Był z całkiem innej gliny niż ona. Nawet w książkach działo się tak, że osoby jej pokroju — te nudne i spokojnie — nie często znajdowały wspólny język z wulkanami energii i szkolnymi złośliwcami. Był wężem, one miały to w naturze — podobnie zresztą jak braterstwo i przywództwo, kąśliwość umieszczała się w czołówce cech należących do reprezentantów domu Salazara. Jej naprawdę nie chodziło o negatywne światło, a o zwykłą ludzką szczerość i przyzwoitość. To nie tak, że miała same wady i była okropna. Miała sporo zalet i umiejętności, tylko one po prostu nie były na tyle silne, aby przebić się przez jej spokojną osobowość, która dla większości społeczeństwa była przecież nudna. To był fakt, bezdyskusyjny. Zdawała sobie sprawę, że jej sposób bycia i postrzegania świata stanowił olbrzymi problem dla obcych, a ona wcale nie chciała się zmieniać. Błękitne ślepia jeszcze chwilę wędrowały po jego twarzy, po czym przeniosła spojrzenie gdzieś na bok. Tyle kolorów, ile ludzi. A jego czerwień zdawała się nadal dominować nad delikatną poświatą zieleni. Wolna dłoń zacisnęła się delikatnie, a długie paznokcie pokryte czerwonym lakierem wbiły się w bladą skórę.
Puściła jego śmiech i słowa wolno, kiwając jedynie głową w podziękowaniu. Zwykle radziła sobie sama, unikała kontaktów z innymi i zamykała się we własnym świecie, stąd też nie wykazywała żadnego zainteresowania życiem społecznym i drabinką funkcji w Hogwarcie. Jej spojrzenie powędrowało w stronę kołyszących się drzew na zachodzie, gdzie skryte były zagrody szkolnych zwierząt. Ojciec dogadał się ze szkołą oraz gajowym, uzyskując zgodę na trzymanie tu w roku szkolnym pupilki Sophie — Luny. Nie trzymała tego w sekrecie, jednak nigdy otwarcie też o tym nie mówiła, ponieważ zdawała sobie sprawę, że i tak jej nie uwierzą. O tyle jak słabo radziła sobie z ludźmi, tak do zwierząt miała doskonałą rękę. A z racji tego, że większość szkoły nawet nie wiedziała o jej istnieniu, z łatwością mogła oddalać się w stronę lasu i wybierać się na wycieczki po okolicy na grzbiecie hipogryfa.

- To mi przypomina, że miałam dziś odwiedzić Lunę.. - mruknęła cicho pod nosem, drapiąc się po szyi i uśmiechając się pod nosem, gdy trzymany w ramionach kot zamruczał donośnie. I wcale nie przeszkadzała jej olbrzymia ilość sierści na swetrze czy spodniach.
- Czyli wrodzony talent. Wiążesz z tym sportem przyszłość? - zapytała już głośniej, patrząc na chłopaka. Była to ryzykowna, ale niezwykle opłacalna ścieżka kariery. Jeśli ktoś faktycznie miał odpowiednie predyspozycje, żal było to zmarnować. Powędrowała wzrokiem za jego ręką, patrząc na chusteczkę tkwiącą na kolanie. Posłała mu krótki uśmiech, na chwilę jeszcze podnosząc nań wzrok, po czym chwyciła materiał w dłonie i złożyła jeszcze na pół, unosząc się do góry — podtrzymując kota ręką oczywiście — i wsuwając ją znów do kieszeni spodni. Nie przeszkadzał jej papieros ani zapach tytoniu, który w kilka sekund zdominował otaczające ich powietrze. Powiewy wiatru były jednak tak częste, że niewiele po nim zostawało. Usadowiła się wygodnie na książce, zastanawiając się nad użytym przez niego określeniem. Pęd. Cóż, nie była, to może dokładna interpretacja towarzyszących mu uczuć, ale przynajmniej odpowiedział względnie normalnie. Czując na sobie jego spojrzenie, natychmiast je odwzajemniła, nieco zbita z tropu zadanym przez niego pytaniem. O szlabanie woźnego słyszała chyba cała szkoła, nawet tak aspołeczna istota, jak Greengrass.
- Mhm, musiał być aż siny ze złości. Pewnie wysyła wszędzie Panią Norris. Wykorzystać? Pewnie tak. Jak już pewnie zauważyłeś, ja nie jestem odpowiednią osobą do zadawania takich pytań. Rozumiem, że ślizgoni cieszą się wolnością?
Odparła, pozwalając sobie na zawieszenie spojrzenia na spalanym papierosie. Nie robiła tego jednak ani złośliwe, ani zaczepnie, nie miała powodu. Nawet jeśli taka forma rozmowy, która pełna była jadu między wierszami, miała na celu jej obrazę, niespecjalnie się tym przejmowała. Nie była głupia, oczywiście, że widziała. Była jednak do tego tak przyzwyczajona, że to ignorowała. A jeśli jemu miało to poprawić humor i miał się poczuć lepiej. Powędrowała za jego spojrzeniem, zatrzymując swoje na przebijającym przez chmury słońcu, mrużąc delikatnie oczy. Pęd. Cały czas analizowała, szukała, dopasowywała. Castiel na swój sposób przypominał puzzle, które bardzo lubiła.
- Pęd.. Skoro lubisz pęd, możesz któregoś dnia iść ze mną do Luny. Jeśli Cię polubi, to pozwoli Ci wsiąść na swój grzbiet. To całkiem inny rodzaj pędu niż na miotle. - zaproponowała w końcu, przerywając milczenie i prostując głowę, a następnie przechylając ją lekko w prawo. Nie miała pojęcia czy skorzysta z zaproszenia, a jednak miała wrażenie, że towarzystwo magicznego stworzenia dobrze mu zrobi. Nie miała w tym żadnych ukrytych podtekstów czy zamiarów, robiła to bezinteresownie.
Castiel Horn
Castiel Horn

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyNie 26 Sie 2018, 18:41

Spotkały się dwa różne charaktery. Jeden z nich był nieco wadliwy, przynajmniej przez pewien okres czasu, stąd trudności w nawiązaniu poprawnej relacji międzyludzkiej. Castielowi brakowało cierpliwości. Silił się na nią, wykrzesał z siebie cały zapas, ale i tak wymykała mu się ona między palcami. Nie bez powodu opuścił lochy, nie bez przyczyny został wysłany, by “ochłonął” gdzieś na świeżym powietrzu, aby nie zatruł swoim towarzystwem niewinnych uczniów. Pierwszoroczniakom dostało się od niego porządnie za małe i niewiele znaczące zachowania, a dotychczas ignorował ich obecność. Traktował ich jak powietrze i jako ten wysoki, dorosły czarodziej nie przejmował się maluczkimi.
-Nie jestem stworzeniem. - warknął, co dawało już do myślenia odnośnie pokładów jego cierpliwości. Doczepił się do słowa mimo, że zaakcentowała go w sposób łagodny i nie agresywny. Spaczony umysł nastolatka ze złamanym sercem działał w swój własny sposób. Potarł kącik ust, aby się pogardliwie nie zaśmiać. Było wiele ciekawych tematów do rozmów, miejsc do obejrzenia, rzeczy do wykonania, miała rację. Wypuścił spomiędzy ust smugę dymu. Ledwie dostrzegał jak szybko wypalał papierosa, karmiąc swój wygłodniały organizm jakimś rodzajem trucizny.
- Nie wiążę przyszłości ze sportem. - odburknął i pojmował właśnie jak traci cały spokój i cierpliwość. Próbował to powstrzymać, ale nie umiał. Sophie miała miły dla ucha głos, jednak nie umiał do niej w żaden sposób dotrzeć. Mijali się, chciał się z niej nabijać mimo, że nie powinien traktować tak nowo poznanych osób. Jak to mu wpajano w przytułku? Dać szansę każdemu. Gówno, nie był w stanie, nie kiedy pod skórą krew wrzała, a serce dudniło w bardzo nierównym rytmie. Zmarszczył czoło i potrząsnął głową.
- Tak, właśnie korzystam teraz. Miło jest robić coś nielegalnego, zakazanego bez obaw, że dostaniesz za to kolejną karę. Jest wiele opcji, o ile masz odwagę skorzystać. - mruknął pod nosem i strzepał popiół z końcówki papierosa. - Nie wiem co to luna, czy koń czy paskudny testral, ale wierny jestem miotle. Może innym razem mnie zaproś. - włożył papierosa między usta i sięgnął do nogawek. Odwinął je, otrzepał stopy z piachu. Chwycił gilzę papierosa między palec wskazujący a kciuk. Zerknął krótko na Sophie.
- Wybacz mała, ale nie mam dzisiaj cierpliwości. Wierz mi, nie chcesz jej testować. - wstał i otrzepał się. - Kota sobie trzymaj, jak skończysz go rozwydrzać, zostaw go na parterze. - machnął kilkakrotnie różdżką, jak zwykle bez inkantacji. Tłuczek został związany pasami, walizka zamknęła się na cztery spusty. Zgarnął model smoka w dłoń i posadził go sobie na ramieniu. Zabrał co miał zabrać i odwrócił się jeszcze do Krukonki.
- Drobna rada. Nie mów obcym ludziom, że jesteś nudna. Małe kłamstwa to nic złego. - rzucił pet papierosa na piach i zasypał go dokładnie. Sięgnął po glany do drugiej ręki i kiwnął głową na pożegnanie. Odwrócił się do niej plecami i ruszył w kierunku zamku. Musiał uspokoić myśli. Był na to tylko jeden sprawdzony sposób- spotkanie trójcy. Nie wiedział gdzie znajdzie tych dwóch pajaców, Connora i Mishę, ale zwoła pilne zebranie nad kuflem wysokoprocentowego piwa.

[koniec sesji x 2]
Finn Gard
Finn Gard

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyPon 22 Paź 2018, 20:18

Dzisiejsze towarzystwo Finna wywoływało na jego ustach prawie nieprzerwany uśmiech. Z zainteresowaniem słuchał słów Cassandry i musiał przyznać, że miło było napawać się jej dźwięcznym głosem. Była taka ożywiona, pełna niespożytej energii, jej oczy błyszczały blaskiem, a to dla Finna jeden z najlepszych sposobów na odrobinę relaksu. Umówił się z nią wczoraj, po intensywnej lekcji Zaklęć. Poczuł swego rodzaju ulgę, gdy przytaknęła jego pomysłowi i stwierdziła, że nie ma nic przeciwko jego towarzystwu. Choć ciało miał naznaczone siniakami po wczorajszych... lotach, nie pokazywał po sobie bólu. Nie stękał, nie krzywił się, choć trzeba przyznać, że nieźle obił sobie bark, gdy to Cassie posłała go głęboko pod warstwę poduszek. Pogoda była przyjemna, słońce świeciło szczodrze, co tylko dodawało uroku scenerii. Z rękoma w kieszeniach szedł u boku Krukonki i po prostu odpowiadał uśmiechem nie pakując się jej w słowo póki nie musiał. Miło było jej słuchać.
- Mówiłem ci, że zagadam do kumpla. Powinien mieć zmywacze siniaków, może użyczy mi jeden i wtedy ci go dam. W sensie tę maść, nie kumpla. - podrapał się po potylicy. Rozmawiali niedługo, ale czuł, że język mu trochę płata figla. To rzadki przypadek, godny zastanowienia i przeanalizowania.
Czuł pod gumowymi podeszwami miękki piasek, a to już samo przez się nakazywało zdjąć buty i chodzić boso. Nie zrobił tego jednak, bowiem tuż obok znajdowało się kusząco szumiące jezioro. Posłał ukradkowe spojrzenie Cassie. Pamiętał, że lubiła go nawadniać i oblewać wodą, herbatą lub sokiem. Na lekcji obiecał jej kąpiel w szkolnym zbiorniku wodnym, co skwitowała śmiechem. Ciekawe czy o tym pamiętała. Finn nie był typem beztroskiego żartownisia, ale gdy już przychodziło co do czego i wymsknął mu się dowcip... lubił doprowadzać je do końca. Cóż rzec, tęsknił za otwartymi basenami. Przepadał za pływaniem bardziej niż za quidditchem. Dzisiaj była najlepsza okazja ku odrobinie szaleństwa... w pobliżu nie było żadnego nauczyciela, jedynie kilkoro bezimiennych uczniów, a więc los chciał, by Finn dopełnił żartobliwej obietnicy. Zacisnął usta, by powstrzymać cisnący się na nie szerszy uśmiech. Poczeka jeszcze chwilę. Wybada grunt.
- Wiem, że już wczoraj o tym mówiłem, ale naprawdę głupio mi, że przeze mnie chodzisz taka poobijana. Spełniłem tylko twoją prośbę i nie dałem ci taryfy ulgowej. A i tak Flitwick dał tobie punkty za mistrzowskie zaklęcie, a mnie za ten mistrzowski upadek to już nie. Powinienem czuć się poszkodowany? - zapytał z życzliwym uśmiechem. Rozłożył ręce na boki i pytał niemo - kto doceni kunszt i grację w lądowaniu w stercie poduszek? Niby to Cassandra częściej przytulała się do pierza, ale gdy mu przyłożyła zaklęciem... to cóż, nie przebierała w inkantacji, walnęła go raz a porządnie i pomimo wyczarowanej tarczy poleciał hen na zbawienne amortyzatory. Szli sobie leniwie wzdłuż brzegu. Tak na dobrą sprawę Finn nie miał konkretnego planu co mieliby robić. Chciał z nią zwyczajnie porozmawiać, bowiem sprawiało mu to przyjemność. Nie sądził, że aż tak łatwo przyjdzie im się porozumieć na lekcji, gdy to zostali dobrani w parę. Pomyśleć, że gdy ją poznawał to był na nią wściekły! A teraz rozważał czy jej nie zaprosić kiedyś na randkę, jak tylko nauczyciele zniosą godzinę aurorską i efekty z tym związane. Póki co hamował się z tym. Musiał wybadać grunt, jak już to sobie wcześniej zaplanował. Powiódł wzrokiem po jej rudych włosach i po prostu był pod wrażeniem. Cóż za barwa, tak intensywna i przykuwająca wzrok. Wyróżniała się bardziej niż promienie ciepłego słońca...
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyPon 22 Paź 2018, 21:03

Dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo kreatywnie. Nie chodziło o to, że po raz kolejny Cassandra zniknie za drzwiami biblioteki, spędzając tam całkiem sporo czasu. Nie chodziło również o to, że da się pochłonąć grze na pianinie lub rysowaniu, które tak lubiła (nie mając za bardzo ani czasu, ani modeli). Nie. Dzisiaj owa kreatywność miała dotyczyć relaksu z osobą, którą na dobrą sprawę Montrose lubiła, a jak wiadomo, czas lepiej się spędzało z kimś, z kim człowiek się dogadywał, a komu nie przeszkadzało gadulstwo, którym cechowała się Krukonka. Nic dziwnego, że tak bardzo podobał jej się spacer i idea spędzenia trochę czasu z Finnem, z którym można powiedzieć, trochę się zbliżyła po ostatniej lekcji Zaklęć, na której posyłali się wzajemnie w stronę poduszek, jakby chcieli tym samym zainsynuować, że odpoczynek przyda się każdemu. Co prawda dziewczyna po owych zajęciach miała sporo siniaków, które pokryły się tymi z lodowiska (jej ciało było aktualnie prawdziwą mozaiką ukrytą pod szkolnymi szatami), ale nie żałowała. Ba, cieszyła się, że Puchon potraktował ją jak prawdziwego przeciwnika i nie miał oporów przed rzucaniem zaklęć tylko dlatego, że to ona nosiła spódniczkę (którą na dobrą sprawę dzisiaj na sobie miała, pozbywając się jedynie grubych rajstop i szkolnej szaty, bo było jej za ciepło). Uważała, że było to z jego strony wyjątkowo miłe, podobnie, jak miłe było podarowanie jej pudrowej myszy tuż po lekcji zaklęć. Cassie na słodycze była łasa, więc ów gest jedynie przemawiał na korzyść chłopaka i tym bardziej utwierdził ją w przekonaniu, że dobrze zrobiła zgadzając się na spotkanie w ten słoneczny dzień. Nie to, aby miała zdanie zmienić, gdyby owej myszy jej nie oddał.
Idąc obok niego, niemal nie zamykała jej się buzia. Czuła się przy nim tak swobodnie, tak przyjemnie, nijak nie posiadając oporów przed trzymaniem na uwięzi wszelkich słów, które pragnęły zostać wypowiedziane. Jedyne, czego mogła się obawiać to fakt, że nagle Finn uzna, że ma jej dość, a jej głos jest męczący. Co prawda kiedy patrzyła na jego przystojną twarz nie dostrzegała oznak bycia niemiłym, a jego uroczy uśmiech jedynie mógł w tym utwierdzać, ale w całym swoim życiu nauczyła się, że nigdy nic nie wiadomo, a jedyna pewność to śmierć. Nie zastanawiając się jednak nad tym za długo, mówiła dalej. Tak po prostu, tak zwyczajnie, od czasu do czasu jedynie się na chwilę zamykając, aby przełknąć kawałek ciasteczka, które jadła, a którego Puchon nie chciał. Jedna z kolejnych rzeczy, których się o nim dowiedziała to to, że nie przepadał za słodyczami. A szkoda, bo już Cassie myślała, że będzie mu podsuwała próbki tego, co sama upiecze (wychodziło jej to super, żeby nie było).
-To bardzo miłe, ale biorąc pod uwagę to, że pozostały mi jeszcze z lodowiska, zużyłabym całą tubkę, jak nie więcej. Podejrzewam, że twój kolega nie byłby zadowolony. I spokojnie, Finn, nie przejmuj się tak moimi siniakami. Za jakiś czas same znikną. Jak to się mówi, co nas nie zabije, to wzmocni, więc kto wie, może następnym razem nawet nie poczuję, jak wyląduję na podłodze, poduszkach czy trawie - zaśmiała się, spoglądając na niego rozbawiona. Nie śmiała się z jego troski, bo ta akurat była naprawdę miła, ale z faktu lądowania na jakimkolwiek podłożu. Zdarzało jej się to naprawdę często i jej ciało już dawno powinno przywyknąć. Najwidoczniej żeby to osiągnąć potrzebowała jeszcze kilkunastu wypadków.
Rozejrzała się po okolicy. Znała ją bardzo dobrze, a jednak za każdym razem potrafiła zrobić na niej wrażenie. Te odbijające się w wodzie promienie słoneczne. Ta lekko falująca powierzchnia jeziora. Nic, tylko brać ołówek w rękę i rysować wszystko to, co się widziało. Och, jak w takich chwilach się cieszyła, że posiada zdecydowanie ponadprzeciętną pamięć.
-Daj spokój, to nic takiego. Jeśli cię to pocieszy, Ślizgoni potrafią mi bardziej dopiec i nie robią tego, kiedy poproszę. Nie martw się tym, naprawdę - powiedziała, patrząc na jego twarz. Nawet gdzieś tam złapała jego rękę, żeby dać mu do zrozumienia, że nie jest na niego zła, ani nic, więc może o tym zapomnieć. Ach, ta jej czasami przesadna otwartość. - Gdyby przyznawał punkty za każdy lot, zdobylibyśmy ich całkiem sporo. Ale muszę przyznać, ten twój jeden pobił wszystkie - zaśmiała się serdecznie na samo wspomnienie chłopaka zagrzebanego w stercie poduszek. Pamiętała, jak uroczo wyglądał z potarganymi włosami i lekkim szokiem na twarzy. Ów widok na tyle jej się spodobał, że postanowiła uwiecznić go w postaci rysunku znajdującego się obecnie w jej szkicowniku. O tym jednak póki co Finn nie musiał wiedzieć.
Finn Gard
Finn Gard

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyPon 22 Paź 2018, 21:35

Nie było po niej widać siniaków. Ukrywała je starannie przed wzrokiem ciekawskich. Takim spojrzeniem karmił ją dzisiaj nawet Finn. Co prawda nie doszukiwał się na jej ciele obrażeń, bo jeszcze by coś odnalazł. Kto wie, zapewne raz dwa przerzuciłby sobie ją przez ramię i pognał z nią do Vinciego błagając, by wytarł z jej ciała wszelakie siniaki. Zapłaciłby mu fortunę, by to zrobił, choć znając życie nie przyjąłby żadnej formy zapłaty. Skupmy się na tym, że Finn nie widział siniaków i w sumie to dobre rozwiązanie. Nie daj Merlinie obudziłby się w nim psychol i jak nic spłoszyłby Cassie zanim by zdołał przecisnąć przez gardło zaproszenie na spotkanie o wyraźniejszym akcencie i konkretniejszych zamiarach. Dobrze czuł się w takim towarzystwie. Zajmowała myśli, nie miał czasu myśleć o fioletowym sińcu na barku. Przydałyby się chłodne okłady... a tu wszak obok mają jezioro... cóż, wszystko pcha Finna ku realizacji finału dowcipu. Poczekajmy, jeszcze trochę poczekajmy.
Zajadała słodkości jedna za drugą. Odmówił, gdy go częstowała i chyba ją tym zdziwił. Przywyknął już, że ludzie reagowali szokiem na jego wyznanie dotyczące awersji do wyrobów zawierających wysoki poziom trójglicerydów. Przed Cassie zwątpił, bo co, jeśli się jej tym po prostu naraził? Choć ucieszyła się, gdy wręczył jej pudrową myszkę - prezent od Flitwicka na koniec lekcji. Posiadał już przynajmniej wiedzę jak ją ucieszyć, po prostu kupić coś słodkiego, zapakować w kolorowy papier, wyczarować zgrabną kokardkę i wręczyć bez okazji. To dobry plan. Mały, prosty, ale dobry. Drobnymi krokami ku większym...
- Więc dostaniesz i całą tubkę. Nie przejmuj się resztą, załatwię to. - jak tylko złapie Vinciego to od razu wyłoży swą prośbę. Skoro przyczynił się do pojawienia się siniaków to może i uda mu się przyczynić do ich szybszego zagojenia.
- Jak to mówiłaś na lekcji? Masz talent do upadania, a ja do łapania niewiast. - zaśmiał się krótko. - Jakbyś planowała się przewrócić to daj mi cynk, złapię i nie nabiję ci dodatkowych siniaków, słowo Puchona. - obiecał szczerze okraszając wypowiedź ciepłym uśmiechem. Doskonale pamiętał moment, gdy próbowała go wygrzebać spomiędzy poduch. Szło jej to tak nieporadnie, że wyrżnęła na niego dokładając mu bolesnego dźgnięcia w żebra. Mimo wszystkiego pamiętał zapach jej włosów, gdy wszystkie opadły mu na twarz. Dopiero po lekcji udało mu się odkryć z czym mu się skojarzył ten aromat - z różami z ogrodu matki. W wiosenne poranki pachniały tak intensywnie, zupełnie jak wczoraj Cassie, gdy już znaleźli się tak blisko. Mógł ją łapać, nie widział w tym problemu. Co prawda wolałby nie dostawać w ramach rekompensaty dźgnięć, jednak to jakoś sobie ugadają, jeśli rzecz jasna Krukonka przystanie na taki żartobliwy układ.
Zmarszczył nieznacznie brwi wyczuwając w jej następnej wypowiedzi długą historię. Nie chciał jej teraz wyciągać na wierzch, bo obawiał się, że przestanie się śmiać. Póki wybuchała radością mogli rozmawiać, dyskutować, czuć się dobrze. Chciał czuć się dobrze. Miał takie męczące dni i noce, a tutaj pojawiła się okazja, by odreagować inaczej niż wieczną obecnością muzyki. Palce jego dłoni drgnęły od niespodziewanego uścisku. Nie odwzajemnił, spóźnił się z reakcją, analizując znaczenie tego gestu. To chyba serdeczność. Życzliwość. Jakoś tak. To normalne, a mimo wszystko zrobiło to na nim wrażenie. Należał wszak do grona ludzi okazujących fizyczny kontakt okazjonalnie, w wyjątkowych sytuacjach.
Pomasował kark i się roześmiał. Po chwili przystanął, ukłonił się przed nią szarmancko.
- Dziękuję, dziękuję panience za słowa uznania. Biorę sobie do serca skomplementowanie mojego pozbawionego gracji upadku na tyłek. - wyprostował się wciąż z nieustającym uśmiechem. Blask promieni słonecznych odbijał się od szkiełek jej okularów. Przeszkadzał w oglądaniu wzroku, szczególnie, że szli pod słońce.
- Wiesz, na siniaki są dobre chłodne okłady. Ostatnio non stop się nimi zajmuję, to może i tobie będę mógł z nimi pomóc, jeśli rzecz jasna chcesz. - odwrócił wzrok gdzieś na piach, by ukryć tajemniczy uśmieszek czający się w kącikach jego ust. Sięgnął po kamyk. Był gładki, blady tak samo jak jego palce. Podważył go kciukiem, podrzucił i chwycił z powrotem w dłoń.
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyPon 22 Paź 2018, 22:15

Cassandra z pewnością nie należała do osób, które dzieliłyby się z innymi własnymi problemami. Zapewne dlatego nie chodziła po szkole biadoląc, jak to nie bolą jej kończyny, jak to nie może siedzieć, a leżenie we własnym łóżku nie daje takiego komfortu, jak do tej pory. Zamiast tego z uśmiechem na ustach znosiła wszelkie oznaki delikatnego ból, który towarzyszył jej, kiedy przypadkiem uderzyła się w część ciała, która była niemal sina od ciapek. Zresztą kiedy rozmawiała zapominała o wszystkim tym, co było nieprzyjemne, a spotkanie z Puchonem jedynie sprzyjało naturalnemu lekarstwu na ból. Była pochłonięta konwersacją z nim, co jakiś czas patrząc na jego twarz, na jego profil. Był dobrym słuchaczem. Z rodzaju tych, przy których buzia mogła się nie zamykać. Tak, Cassie była tego idealnym przykładem, kiedy krocząc obok niego (raz się potknęła, ale w porę złapała ramię chłopaka), trajkotała, ciesząc się w tej chwili, że jej głos nie jest przesadnie piskliwy. Gdyby był, sama ze sobą nie mogłaby wytrzymać, nie mówiąc już o innych. A tak? Tak mogła się oddawać jednemu z nieoficjalnych hobby, w które wciągała Finna. Kiedy go poznała, miała wrażenie, że nie należy do osób przesadnie rozmownych, nie mówiąc już o tym, że oczekiwała, że zacznie na nią krzyczeć za zniszczenie nut. Przekonała się dość szybko, że wszelkie złe przypuszczenia na jego temat były błędne, a zamiast tego miała przed sobą osóbkę przyjazną, inteligentną i uzdolnioną. Taką, która umiała się poświęcić dla muzyki, co Montrose doceniała jak mało kto. Rozumiała plastry na palcach, rozumiała złość towarzyszącą zalanymi nutami. Pod tym względem byli podobni, chociaż grając na pianinie Cass nie mogła sobie okaleczyć palców tak, jak robił to Finn. Nie istniały między nimi żadne bariery. Nie istniała niezręczność, która mogłaby utrudniać konwersację. A przynajmniej takowej dziewczyna nie dostrzegała. Póki co.
-Kto by pomyślał, że jesteś taki uparty. Naprawdę nie musisz się fatygować, przywykłam do siniaków. To nic takiego - powiedziała lekko. Dla niej siniaki były codziennością, której nikt nie spodziewałby się po Krukonce. Z tym, że Cassandra z pewnością nie była typową dziewczyną z Ravenclawu. Jej nie dało się jednoznacznie określić danymi cechami jednego domu. Była jak wulkan. Chaotyczny, przyjacielski wulkan, który co najwyżej mógł sparzyć swoimi chorymi pomysłami. - Finn, czemu mam wrażenie, że niezależnie od tego, jak bardzo będę cię przekonywać, żebyś zmienił zdanie i zapomniał o tym wszystkim, ty zrobisz swoje? - rzuciła, przystając na chwilę, by na niego spojrzeć. Do twarzy było mu z tym uporem. Pomyśleć, że upierał się przy czymś, co miało jej pomóc. To zasługiwało na jakieś pyszności, które już dawno by dostał, gdyby nie fakt, że nie był słodyczoholikiem, jak Montrose, pochłaniająca wszystko, a nie tyjąca nawet o kilo.
-Mój talent upadkowy również nie został doceniony. Myślisz, że powinniśmy napisać zażalenie? Pochwaliłabym w nim fakt, jak ładnie mnie wygrzebywałeś spod poduszek. To naprawdę było godne podziwu. Twoja wprawa, twoja cierpliwość - trochę ją poniosło w tym wszystkim, ale kiedy już zaczęła się wczuwać, skutki były takie jak powyżej. Oczywiście żartowała, ale jak wiadomo, wysublimowane poczucie humoru to ona posiadała i bawiły ją trochę inne rzeczy, niż innych. - Powinnam mieć cię w takim razie zawsze przy sobie. Uniknęłabym starcia z podłożem. Myślisz, że mogłabym cię zatrudnić na pełnoetatowego łapacza? - spytała z zastanowieniem. Brzmiało korzystnie, chociaż wyglądałoby dziwnie, gdyby tak ciągle ze sobą chodzili. Zdecydowanie wolała oszczędzić chłopakowi plotek, w których nie chciał uczestniczyć, zdaniem Cass. Był zbyt miły, żeby zasłużyć na coś takiego.
Zaśmiała się serdecznie, kiedy Finn stanął przed nią, kłaniając się niczym książe ze Średniowiecza.
-Poćwiczysz jeszcze trochę i gracja się odnajdzie. Nawet ci pomogę - stwierdziła dumnie, zgrywając się. Skoro on mógł, czemu ona nie miałaby wziąć udziału w owym pokazie? Tak, z pewnością Puchon został dopisany do listy osób, które swoim zachowaniem potrafią rozbawić Krukonkę. Było to niebywale pozytywne i dziwnie kojące. Miło było wiedzieć, że pod pewnymi względami byli do siebie podobni. Nie wiedzieć dokładnie czemu, dziewczynie się to spodobało. Może nawet za bardzo?
-Tutaj? Planujesz przykładać mi kamień do każdego siniaka? Jeśli tak, ukamienuj mnie już teraz - obróciła się do niego, przyglądając kamykowi, którym się bawił. W międzyczasie pozbyła się butów, cicho chichocząc, kiedy chłodna woda omiotła jej bose stopy. - Umiesz puszczać kaczki, Finn? - spytała, kucając i biorąc przypadkowy kamień. Na chwilę zapomniała, że chłopak niewiele wiedział o mugolskim świecie. Ale nic straconego, Cass nauczy go wszystkiego, czego będzie chciał.
Finn Gard
Finn Gard

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyWto 23 Paź 2018, 21:19

Dobrym rozwiązaniem na ból było zaangażowanie się w daną czynność. Cassandra uruchamiała w sobie ogromne pokłady rozmowy, co było dla Finna nowością, którą przyjął z aprobatą. Naprawdę nie słuchało się jej z przykrością. Porażała potokiem słów, owszem, lecz robiła to w tak miły dla oka i ucha sposób, że nie mógł protestować. Odgarniała kosmyk za ucho, czasami gestykulowała i opowiadała o szarych czynnościach jakby zasługiwały na wieczne zapisane w kartach historii. Była wspaniałą mówczynią i łatwo było jej słuchać. Gdy Finna coś bolało i nie przekraczało jego maksymalny próg bólowy, udawał się w ramiona muzyki. Tylko jeden raz był w sytuacji, gdy i ona nie pomogła lecz to daleka przeszłość niewarta dzisiejszego wspominania. Siniaki doskwierały lecz niosły za sobą historię, kiedy to stanął naprzeciw Cassandry odkrywając osobę, z którą umiał się dogadać bez najmniejszego problemu. Warto było dać się potłuc i poprzewracać. Zdawał sobie sprawę, że rozmawia z dziewczyną obdarzoną talentem muzycznym. Wbrew oczekiwaniom nie zaczął zmuszać jej do wcielenia do kapeli, bo zwyczajnie posada była zajęta. Chciał iść na przekór stereotypom i nie rozpoczął tego tematu, by nie popaść w nudny dla postronnych monolog muzycznego psychola. Im dłużej nie zna tego trybu tym lepiej.
- Ależ Cassie, to nie jest upór, po prostu wolałbym, by cię nic nie bolało. To nie przestępstwo. - uśmiechnął się, a mówił tonem łagodnym, pogodnym. Nie kłamał, z jego oczu biła szczerość. Zapamiętał sobie, by ten temat odpuścić, by się nie narazić zbytnio Krukonce. Chcąc nie chcąc i on czerpał z tego spotkania mnóstwo przyjemności. Odpoczywał przy Cassandrze, rozluźniał się i cieszył nią zmysły.
- Ostrożnie, sporo tu zdradzieckich kamieni. - rzucił, gdy ją kolejny raz przytrzymał przed wytarzaniem się w piachu. Dopiero teraz zauważył, że pozbyła się butów. Nie ograniczała zmysłów obuwiem i to właśnie była różnica między nimi - Cassie nie musiała się nigdy pilnować w swojej spontaniczności. Po prostu czerpała z każdej pięknej chwili i jej tego zazdrościł. To było na swój sposób piękne.
- Znając poczucie humoru Flitwicka wysłałby nam oficjalnie pismo zwrotne wraz z zapasem tych pudrowych myszek w ramach nagrody za grację przy wygrzebywaniu ciał z poduch i wpadaniu w nie z impetem. Chcesz darmową paczkę tych stworków? - zagaił, odczuwając jednocześnie kolejny żal z powodu zawieszenia wycieczek do Hogsmeade. Niby troszczą się o bezpieczeństwo młodzieży, no ale odcinać ich od Miodowego Miasteczka? Tam dopiero wiło się życie. Finn miałby w końcu powód, by iść kupić coś słodkiego. Jeśli ma możliwość wywołać u Cassie taki szeroki uśmiech jak tuż po lekcji i to po otrzymaniu słodkości, warto przeznaczyć kieszonkowe na małe co nieco.
- Hmm... - podrapał się po brodzie rozważając przyjęcie oferowanej posady. - Wiesz, nie miałbym nic przeciwko łapaniu ciebie, wszak zrobiłem to nawet minutę temu, jednak jako łapacz też mam potrzeby. Nie, nie nawadniania, naprawdę. Musiałabyś poić mnie kawą, mówić kiedy przypadkiem założę koszulkę tył na przód no i znosić moich kumpli z kapeli. - nie przypominał sobie innych wymagań, bowiem muzyką zajmie się indywidualnie w zaciszu dormitorium, choć często pod "indywidualnie" krył się dodatek " z Vincim u boku", co dla Finna zaczynało powoli stanowić jedno i to samo. No ale mniejsza z tym, miał tutaj atrakcyjną posadę do wzięcia. Okazja do częstszego przebywania w towarzystwie Krukonki i to w dodatku miałby stałe alibi, by się wokół niej kręcić. Kto nie skorzystałby z takiej okazji?
Uśmiechał się po swojemu i popatrzył na kamyk. Plum i do wody. To proste.
- Kaczki? A co to niby jest? Zaraz, to znowu te mugolskie rzeczy, prawda? To też zwierzę jak ten soń? - dalej nie orientował się w tych wszystkich niemagicznych rzeczach i jakoś tak nie miał okazji uzupełnić wiedzy. Nie chciał jednak się teraz nad tym rozwodzić, skoro miał do zrealizowania plan. Zatrzymał się przy brzegu i stanął tuż obok Cass. Zupełnie przypadkiem ich ramiona dzielił raptem cal odległości.
- Mogę mieć do ciebie dziwną prośbę? - zapytał wrzucając kamyk do wody i z pewnością nie miało to nic wspólnego z "kaczką". Nawet nie powiązał rzucania z kaczkami, bo zdecydowanie wolał bawić się gnomami ogrodowymi. Popatrzył na profil dziewczyny i chyba się trochę zestresował. Nie dał po sobie jednak nic poznać, rozluźnił swoje barki.
- Możesz dać mi na chwilę swoje okulary? Słowo Puchona, zwrócę nienaruszone. - wiedział, że brzmi dziwnie. Podejrzanie. Miał jednak problem z wymyśleniem historyjki, która miałaby pomóc mu je dostać. Mina Finna była nieskalana negatywnymi emocjami. Mówił poważnie, nie żartował sobie, ale też nie nadawał tej prośbie grobowego wydźwięku. Faktycznie coś się za tym kryło, lecz co?
Cassandra Montrose
Cassandra Montrose

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 EmptyWto 23 Paź 2018, 22:22

Odetchnęła głęboko, wdychając świeże powietrze. Z każdą kolejną chwilą czuła, że podjęła dobrą decyzję, dodatkowo będąc wdzięczna Puchonowi, że postanowił zabrać ją na spacer poza murami zamku, zamiast siedzieć gdzieś w środku, gdzie sama Krukonka czułaby się tak, jakby marnowała ładne dni. Jedne z tych, podczas których natura budziła się do życia, a człowiek mógł zaobserwować poszczególne etapy. Rozwijające się kwiaty, zieleniejące liście, czy zwierzęta, które przestały się ukrywać. Co prawda na terenie szkoły nie było ich specjalnie wiele, a znaczna część była zapewne magiczna (chociaż kto wie, czy krety się gdzieś nie panoszyły, zostawiając kopce i wkurzając tym Hagrida, czy Filcha), ale wzmożony świergot ptaków poprawiał człowiekowi nastrój. Jak w takich okolicznościach miałaby rozmyślać o siniakach, o bólu, który nie miał znaczenia, gdy myśli rudowłosej dziewczyny krążyły po zupełnie innej orbicie, skupiając się na otoczeniu, którego centrum stanowił aktualnie Finn, idący niestrudzenie tuż obok niej, znoszący wszystko to, co miała do powiedzenia. Sam ten fakt zasługiwał na pochwałę, chociaż nie miała go za osobę, która ich potrzebowała na każdym kroku. Ot, sama Montrose uważała, że wypowiadane rzadziej, miały większe znaczenie, bo zbyt częste traciły specyficzną aurę. Nie znaczyło to, że w idealnej do tego sytuacji szczędziła komplementów. Po prostu wiedziała, kiedy wypada powiedzieć, a kiedy lepiej rzucić innym tekstem. Tyle zdążyła się nauczyć przez te wszystkie lata, kiedy buzia niemal jej się nie zamykała. A to od pałaszowania słodyczy, a to od wyrzucania kolejnych zdań. Aż dziw, że wszystko to, co mówiła, miało sens i zachowywało spójność.
-Czasem ból jest dobry. Nie patrz na mnie jak na wariatkę, nie mówię, że mam zamiar się kaleczyć. Po prostu jest ten rodzaj, który nas umacnia. Albo który niesie ze sobą coś wartego zapamiętania. Wspomnienia. Tak, brzmi jak szaleństwo, ale tak to widzę - wyjaśniła, spoglądając na niego i dostrzegając, że przez ułamek sekundy pojawiło się na jego twarzy zaskoczenia. Nie oczekiwała, że ludzie będą popierali jej punkt widzenia. Już dawno przekonała się, iż znacznie różni się od tego, którym cechowały się bardziej normalne osoby. Ona od zawsze miała inne zdanie, nie zawsze, ale w większości spraw i co najważniejsze, nie miała oporów przed tym, aby owego zdania nie wyrażać. Daleka była do ukrywania tego, co sądzi. Czasem sprowadzało to na nią kłopoty, ale zdawało się, że tylko przy Ślizgonach człowiek musiał się pilnować. Jaka szkoda, że przed tym to Montrose miała opory, mając kilku poważnych wrogów wśród przedstawicieli tego domu. - Żaden mi nie straszny, kiedy u mojego boku jest najwspanialszy i najbardziej zręczny łapacz. Teraz już rozumiem, dlaczego instrumenty tak cię kochają - zaśmiała się. Pamiętała ten błysk w jego oczach, kiedy rozmawiali o muzyce. Domyślała się, że to było jego życie. Zresztą sądząc po ranach na palcach, nie mogła się mylić. Swój swego pozna wszędzie, taka była prawda.
Westchnęła niemal z błogością, napawając się otaczającym ją powietrzem. Czuła się wolna, czyli tak, jak lubiła. Ograniczenie było ostatnim, czego by pragnęła i poniekąd się tego obawiała. Usidlenia jej wolnej duszy. W chwili, w której woda ponownie połaskotała jej bose stopy, zaśmiała się, co mogło wyglądać, jakby śmiała się ze słów chłopaka. Oby tylko się nie pogniewał!
-Jeśli za moją skargę dostanę worek pudrowych myszy, tym bardziej musimy taką napisać! - klasnęła w dłonie, bo czego się nie robiło dla słodyczy? No dobrze, z pewnością nie chodziło się sam na sam z chłopcami do schowka na miotły, bo Cassie daleko było do dziewczyny tak lekkiej, chociaż wiedziała, że niektóre jej koleżanki nie miały niczego przeciwko. - Noo. Co prawda pochłonęłabym je dość szybko, ale to moja słaba strona. Słodycze. Ktoś mi je zaoferuje i koniec, przepadam. Tylko czasem nie waż się tego przeciwko mnie wykorzystywać! Powiedziałam ci w zaufaniu - zaśmiała się. Cóż, jeśli ktoś chciał zadanie domowe, wystarczyło przynieść odpowiednie słodkości. Jeśli ktoś chciał pomoc w nauce, podobnie, chociaż to często Cassandra oferowała bezinteresownie. Wszak ucząc kogoś, człowiek sam się uczył.
-Och, spokojnie. Nie trzymałabym cię na smyczy. Przypominam, że ja swoje też mam i nie zawsze jest ryzyko, że się wywrócę. O dziwo w bibliotece jestem cicho. No… zazwyczaj - przeczesała włosy z wyraźnym zakłopotaniem, bo jednak miała kilka sytuacji, kiedy leciały regały, z których spadały książki. Musiała błagać bibliotekarkę, by czasem nie dała jej zakazu na przychodzenie do ulubionego pomieszczenia w szkole. - To wszystko brzmi jak niewielka zapłata za dbanie o to, bym się więcej nie obijała. Kuszące, doprawdy. A jeśli twoi koledzy są tacy sympatyczni jak ty, nie miałabym z nimi problemu - uśmiechnęła się, patrząc na niego, zatrzymując na dłużej wzrok na jego oczach. Miały ładną barwę. Jak czysta woda z kawałkami kryształków. Aż prosiły się o uwiecznienie.
-Tak, zazwyczaj kaczki to zwierzę, ale tu chodzi o rodzaj zabawy. I słoń, Finn. To jest słoń, nie soń. Koniecznie muszę ci jak najszybciej pokazać. Co prawda na żywo będzie ciężko, ale mam gdzieś rysunek - zaśmiała się, bo sposób, w jaki wypowiadał to słowo, był niebywale uroczy. Nic dziwnego, że w jego towarzystwie nie sposób było się smucić, a uśmiech niemal całkiem zakwitł na jej pełnych wargach.
Kiedy stanął obok niej, poczuła bijące od niego ciepło. Było przyjemne. Delikatne, kojące i relaksujące.
-To zależy, czy powinnam się bać tej prośby - obróciłą w jego stronę głowę, ciszej wypowiadając owe słowa. Dlaczego? Nie wiedziała. Po prostu miała dziwne wrażenie, że mówiąc głośno coś by zniszczyła. Może szum drzew, może delikatne fale zderzające się z jej stopami i resztą brzegu. A może chodziło o świergot ptaków, które śpiewały gdzieś nad ich głowami? - Och, to zdecydowanie jest dziwna prośba. Chcesz je przymierzyć? - zaśmiała się, posłusznie okulary zdejmując. Biedna nie zwęszyła podstępu, całkiem zapominając, że raz jej Puchon obiecał kąpiel w jeziorze. Chyba zmylił ją tą swoją uprzejmością i nie doszukiwała się w nim psotnika. A powinna! Zamiast tego wyciągnęła w jego stronę okulary, uśmiechając się delikatnie. Tyle dobrego, że nadal widziała jego twarz, bo wada wzroku nie była specjalnie duża.
Sponsored content

Brzeg - Page 7 Empty
PisanieTemat: Re: Brzeg   Brzeg - Page 7 Empty

 

Brzeg

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 7 z 8Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

 Similar topics

-
» Zarośnięty brzeg
» Wschodni brzeg jeziora [lekcja ONMS]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Tereny Zielone
 :: Jezioro
-