IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Płonące ognisko

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3
AutorWiadomość
Lily Evans
Lily Evans

Płonące ognisko - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 3 EmptySro 03 Wrz 2014, 14:18

Lily nie była nikim szczególnym. Ani z wyglądu, ani z intelektu, ani z doświadczeń życiowych. Była raczej przeciętną osobą, w dodatku wcale nie najsympatyczniejszą, najbardziej otwartą czy najbardziej optymistyczną. Chyba nie było w niej nic „naj”, plasowała się gdzieś w środku stawki, tam, gdzie było bezpiecznie. Były jednak takie dni, kiedy czuła potrzebę myślenia, po prostu, o wszystkim. O rzeczach przyziemnych mniej lub bardziej, o życiu, o śmierci, o przeszłości i przyszłości. Francis trafił właśnie na jedną z takich chwil i wpasował się w nią idealnie ze swoimi refleksjami oraz gotowością do podjęcia dyskusji. Bardzo możliwe, że gdyby działo się to wczoraj albo jutro, nie potrafiłaby się zdobyć na taką swobodę wypowiedzi, utrzymałaby dystans, szybko znalazłaby wymówkę, aby wrócić do namiotu i położyć się spać.
Lily nigdy nie uciekała od odpowiedzialności, właściwie mogłaby uznać ją za swoje drugie imię. I to właśnie to poczucie obowiązku, rzetelność, brak pewnej elastyczności, często zrażało do niej ludzi. Czasem zapominała, że zasady tworzy się dla ludzi, a nie na odwrót. Skinęła głową, zgadzając się z Francisem. Sama czuła się trochę jak upośledzona ćma. Taka, która wie, że światło może oznaczać gorąco i dlatego trzyma się z daleka od niego, ignorując naturalną potrzebę i instynkt.
Przyglądała się w milczeniu płonącej szyszce. Pewne rzeczy dało się tak łatwo zniszczyć. I w dodatku nieodwracalnie… raczej ponure rozważania przerwał jej ponownie głos towarzysza i słowa, które ją zaintrygowały. Zawsze ciekawiło ją to, jak ludzie motywują swoje decyzje dotyczące zawodu. Czy kierował nimi przypadek, czy jakieś znacznie bardziej złożone motywy. Przyglądała się uważnie Francisowi kiedy mówił i nagle nadeszło olśnienie, które ogłuszyło ją, napełniło słodko-gorzkim uczuciem melancholii i sprawiło, że wydała ciche westchnienie. Już wiedziała, kogo jej przypomina jej dzisiejszy rozmówca. I w tym momencie dziwiła się, jak mogła nie zauważyć tego wcześniej, od razu, po pierwszych kilkunastu minutach.
Rozproszyło to poważnie jej myśli i sprawiło, że część historii jej umknęła, ale nie było to aż takie istotne, bo znała ten schemat z doświadczenia. Poniekąd sama zachowywała się w sposób niemalże identyczny, choć znalazłoby się wciąż kilka osób, których nie pozwoliła sobie zastąpić książkami. Byłoby ich pewnie więcej, gdyby nie ciążące na niej fatum i fakt, że otaczanie się literaturą, było znacznie mniej ryzykowne. Wiedziała, że na danej stronie znajdzie konkretną informację, i choć magiczne księgi zdarzały się niebezpieczne, to nadal postępowały logicznie, w sposób warunkowany przez nałożone na nie zaklęcia, w sposób, który dało się opanować i rozłożyć na czynniki pierwsze. Z ludźmi się nie dało w taki sposób postąpić, przynajmniej nie zawsze.
- Łatwo jest kogoś stracić, nie tak łatwo odzyskać. – mruknęła cicho, bardziej chyba do siebie, niż do Francisa, ponownie wracając wzrokiem do trzaskającego wesoło ognia. Zmarszczyła czoło, jakby zastanawiała się nad czymś bardzo istotnym i w końcu się odezwała. Właściwie nie miała zamiaru powiedzieć niczego znamiennego, niespodziewanego, elokwentnego ani, z punktu widzenia jej rozmówcy, potencjalnie trudnego czy bolesnego. Widać było jednak, że nie przychodzi jej to łatwo. Dało się to rozpoznać po napiętych mięśniach twarzy i lekkich zmarszczkach w kącikach oczu.
- Znałam kiedyś kogoś, kto był do Ciebie bardzo podobny. Też chciał zostać nauczycielem zaklęć, mam nadzieję, że mu się to uda. Pasował do tego, myślę, że Ty także pasujesz. Nie znam Cię, ale tak mi się wydaje, że będziesz dobrym nauczycielem. Chociaż to trudne zadanie i duża odpowiedzialność. Nie wiem, czy świadomość, że w przyszłości tak wiele może zależeć od tego, czego uda mi się kogoś nauczyć, nie byłaby dla mnie trochę przytłaczająca. Poza tym… Chyba jednak nie nadaję się na nauczycielkę. – stwierdziła, bawiąc się kosmykami włosów w roztargnieniu, aby ostatecznie objąć się ramionami w geście, który miał poprawić jej komfort psychiczny w tej sytuacji – Mam nadzieję, że uda mi się zostać Uzdrowicielką. I chociaż trochę przysłużyć się do tego, że ludziom dookoła będzie lepiej. – dodała po chwili. Uśmiechnęła się blado na komplement mężczyzny i zmusiła się do tego, aby porzucić rozmyślania na tematy, które powinny zostać za zamkniętymi drzwiami, bo inaczej boli za bardzo. Nieświadomie dawała w tej chwili dowód na to, że Francis miał rację. Często okłamujemy sami siebie, żeby nie cierpieć.
Podobało jej się porównanie. Otaczanie się kredą bez dwóch zdań jest bezpieczniejsze i nie tak ryzykowne. Ale jak długo można siedzieć w oparach pyłu, w bieli? Lily nie była aspołeczna, stwierdzenie czegoś takiego byłoby znaczną przesadą, ale zachowywała przeważnie zauważalny dystans, specyficzny rodzaj chłodu i rezerwy. Była miła, czasem nawet ujmująca, ale dało się wyczuć, że pozostawia sobie drogę ucieczki, że nie angażuje się bez reszty. Jedynie kilka osób zdobyło dotychczas jej szczyt. Dwie z nich porzuciły go, pomimo roztaczających się zeń widoków. Takie rzeczy nie przechodzą bez echa.
- Czasem pewne rzeczy powstają przez przypadek, zupełnie bez teorii. Ale masz rację. – odezwała się, zamyślona. Nie czuła, że zimne podmuchy wiatru sprawiły, że jej ciało pokryła gęsia skórka. Właściwie znajdowała się chyba w tym momencie w miejscu, w którym fizyczne aspekty sytuacji tracą na znaczeniu. Większy problem mogła mieć później, kiedy okaże się, że zapłaci za ten wieczór jakimś nieprzyjemnym choróbskiem.
- Sama nie wiem. Może dlatego, że czasem moje cele, kłócą się z celami innych, a w takiej sytuacji czasem nie chcę walczyć. Albo dlatego, że poza kwestiami wiedzy brakuje mi doświadczenia, wiary w siebie, obeznania. Trudno mi powiedzieć. A może to nie kwestia mojej wytrwałości, tylko… losu, w który nie wierzę? – zaśmiała się cicho, tym razem samodzielnie wrzucając jakąś zabłąkaną szyszkę w ogień i przyglądając się, jak trawią ją płomienie.
Czuła na sobie wzrok Francisa, ale nie wróciła do niego spojrzeniem. Teraz, kiedy już wiedziała, dlaczego tak z miejsca poczuła do niego sympatię, było jej trochę trudniej niż wcześniej. Nawet jeśli było to po prostu głupie i odrobinę dziecinne.
- To działa w przypadku płaszczy. Ale są takie rzeczy, są osoby, których nie da się zastąpić. Których guziki są unikatowe i drogocenne do tego stopnia, że wszystkie inne wyglądają po przy nich na słabe falsyfikaty. To nie do końca smutna myśl, bo posiadanie takich guzików choć przez chwilę jest wartościowe i ubogaca na zawsze, choćby dlatego, że trudno jest odebrać komuś wspomnienia, ale czasem… czasem łatwiej byłoby je oddać, niż mierzyć się z bólem po stracie. – tok myślenia jej towarzysza był jak najbardziej rozsądny i właściwy. Po prostu ona jak na razie nie dojrzała chyba jeszcze do tego, aby przytaknąć tym słowom bez żadnego „ale”. A może nigdy nie będzie mogła, bo to przecież zależy chyba także od charakteru człowieka.
- Nic się nie dzieje przez przypadek, nie ma sytuacji, w których nikt nie zawinił. Można coś zrobić niechcący, ale nadal powinno się mieć za to poczucie odpowiedzialności. Okoliczności łagodzące jej nie wymazują. Nie mówiąc już o tym, że nawet jeśli dziurę się zakopie, to musi jeszcze potrwać, zanim nowa ziemia się uklepie, zanim wyrośnie na niej cokolwiek. A rzeczy reperowane nigdy już nie są tak trwałe, jak nowe. Nawet jeśli naprawia je specjalista. Twierdzenie, że wina jest niczyja, to chyba jeden ze sposobów okłamywania samego siebie albo chronienia się przed czymś, co nie jest przyjemne. – oj, Lilka miała chyba dzień na marudzenie, co prawda nie była specjalnie markotna, bardziej zamyślona, ale refleksji nie miała najbardziej optymistycznych. Była raczej realistką, której ostatnio trochę się zwaliło na głowę i dlatego musiała ponarzekać. Francis miał trochę pecha, że akurat się na nią natknął w takim stanie. Najczęściej zwierzała się Dorcas, ale nie mogła zrzucać na głowę problemów przyjaciółce, która miała dość własnych, znacznie poważniejszych, znacznie bardziej tragicznych.
Nie odpowiedziała od razu na ostatnie pytanie swojego rozmówcy. Musiała się chyba dobrze nad tym zastanowić, no i nie wiedziała na ile chce sobie pozwolić. Na ile jest to… stosowne. Nagła zmiana koloru ognia ją rozproszyła, przez moment miała nawet wrażenie, że to jej wzrok wariuje, ale dostrzegła różdżkę w palcach Francisa i zorientowała się, że to on musiał nieświadomie to zrobić.
- Nie czuję, że jestem. Jestem. – poprawiła mężczyznę delikatnie, uśmiechając się do niego.
- Nie wiem dlaczego tak jest, gdybym wiedziała, na pewno bym to zmieniła. Gdybym wiedziała, nie straciłabym tych wszystkich osób, które znaczyły dla mnie więcej niż inne. – westchnęła lekko i potarła wierzchem dłoni grzbiet nosa, w zamyśleniu. – Moja siostra, chłopak, w których pozwoliłam sobie się zakochać, najlepszy przyjaciel… To wszystko nie może być kwestią przypadku. A jeśli jest, to chyba nawet jeszcze gorzej, bo oznaczałoby to, że nie mogę niczego zmienić, naprawić, zrobić tak, żebym więcej nie musiała w podobny sposób cierpieć.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 3 EmptySro 03 Wrz 2014, 18:00

Zauważył spięcie na twarzy Lily, jakieś drgnięcie pod powierzchnią skóry, które miało zdradzić wagę tego, co zaraz padnie. A potem usłyszał słowa, które rozwiały wszelkie wątpliwości, o ile jakieś jeszcze były, i nadały kształt myślom, pędzącym gdzieś po głowie bez celu teraz wypuszczonym między dwójkę przy ognisku. Uśmiechnął się delikatnie, może nawet z pewną dawką nieco skrywanego współczucia, próbując ją zrozumieć i zastanawiając się nawet przez moment jak by się zachował w takiej sytuacji. Nie chciał, żeby czuła się w jego towarzystwie niekomfortowo, czując jak wracają do niej wspomnienia pewnej osoby. Skoro mówienie o tym przynosi jakieś trudności historia ‘kiedyś kogoś’ nie mogła skończyć się dobrze. Francis nie wiedział nawet do końca o co dokładnie chodziło i jaka stoi za tym wszystkim opowieść, ale było mu nieco źle z faktem, że wywołał takie wspomnienie. Chociaż może to było dobrze? Czasami warto wrócić do tego co było kiedyś, nawet jeśli jest to sprawa słodko-gorzka.
-To miłe słowa. Dziękuję.- stwierdził krótko, pozwalając jej mówić dalej. Zaczynała się przed nim otwierać i to było ważne. Wyrzucenie z siebie czegoś z reguły pomagało. Dawało uczucie ulgi, nawet jeśli w brutalnej rzeczywistości nic nie zmieniało. Ludzki umysł działał w sposób niepojęty, a pomóc mu czasami mogły tak banalne rzeczy. I to w pewnym stopniu było piękne. Spojrzał na Lily kątem oka, lekko zmartwiony. Znał ten stan, niezbyt dobrze, ale teraz, kiedy był parę lat starszy, jakkolwiek nie chciał się do tego otwarcie przyznawać, to wiedział, że taki brak pewności siebie to raczej mara osoby bardzo ambitnej, chociaż niezbyt pewnej siebie. Czasami trzeba żeby po prostu ktoś dał sygnał, że jednak może się udać.
-Jesteś surowa dla siebie. - stwierdził ostrożnie, dość luźno uśmiechając się kącikami ust i rozluźniając brwi.
-Ale nie można wymagać od samego siebie zbyt dużo. Trochę jak z byciem pionkiem na szachownicy. Myślisz, że jesteś nikim lepszym, niż inni ludzie. A potem dochodzisz do końca planszy i okazuje się, ze tak naprawdę możesz być kim tylko zechcesz. Kwestia bycia upartym. Nawet jeśli czasami oznacza to stanie w miejscu. - powiedział, podnosząc z ziemi następną szyszkę i obracając ją w dłoniach. Skupił na niej spojrzenie wodząc palcami po chropowatej powierzchni. Przerwał na chwilę. - Dojdź do końca planszy, Lily. I zostań uzdrowicielką. - stwierdził, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Mieć pomysł albo marzenie to ¾ sukcesu. Wystarczyło zebrać siły i go zrealizować. Zmrużył oczy słysząc jej motywację.
- Osobiście, wydaje mi się, że sprawiasz, ze ludziom robi się lepiej, jak to ujęłaś. To nie jest kwestia dużych rzeczy. Małe uprzejmości, też sprawiają, że czasami jest lepiej. Oczywiście, nie warto się do niczego zmuszać. Ale, dla przykładu, rozmawiasz za mną, a ja czuję się lepiej. - powiedział, zakładając nogę na nogę i ruszając ją delikatnie w powietrzu w rytm muzyki, która grała tylko w jego głowie. - Takie drobiazgi dużo zmieniają, ale mało kto mówi o tym głośno. Trochę szkoda, bo warto.
Francis zauważył kątem oka, że jego towarzyszka widocznie także odczuwa chłód, chociaż zapewne jeszcze tego nie dostrzegała albo nie dopuszczała tej myśli do siebie zbyt przejęta natłokiem informacji czy uczuć. Westchnął cicho pod nosem i powoli wstał. Wziął koc, którym sam wcześniej się opatulał i narzucił go delikatnie Gryfonce na ramiona, samemu podchodząc bliżej ognia i wyciągając w jego kierunku dłonie. Czuł na twarzy ciepło, dużo ciepła tak przyjemnie kontrastującego z chłodem za plecami. Przymknął oczy, które trochę szczypały. Jedna chora uczennica na obozie to było dostatecznie dużo, a Lily jeśli potrzebowała czegoś do szczęścia to na pewno nie była to grypa.
-Brak doświadczenia nic nie zmienia, tak mi się wydaje. -stwierdził rzeczowo nie otwierając dalej oczu, słuchał słów Gryfonki uważnie, na niektóre kiwając głową, a przy niektórych mrucząc coś pod nosem. - Wiedza? Ze względu na mój zawód to zabrzmi źle, ale wiedza nic nie znaczy, na dłuższą metę. - powiedział, śmiejąc się poczciwie. Wiedza jest może srebrem, ale są rzeczy złote i nie zawsze chodzi tutaj o milczenie.
- Los? Rzuć mu wyzwanie, skoro on rzucił je tobie. Pal licho, że nie istnieje. Taki przeciwnik jest najtrudniejszy do pokonania, taki którego nie widać, albo nie wiadomo, czy właściwie jest. - odwrócił się do Lily i uśmiechnął awanturniczo. - Ale za to jaka z tego satysfakcja! Jaka to przygoda!
Zastanawiał się przez moment, nawet właściwie nie był sam pewien dlaczego, czy jest właśnie takim falsyfikatem dla Lily w tym momencie. Słabym zastępstwem dla kogoś kto był kiedyś, a kogo już nie ma. Nic nie mógł na to poradzić. Może nie powinien wnikać aż tak bardzo w to wszystko. Przytaknął jednak tylko cicho, po krótkim zastanowieniu i uśmiechnął się nostalgicznie. Takie rzeczy to sprawa ludzka, nie było sensu brać ich do siebie czy zbytnio analizować. Przesadne wnikanie mogło tylko utrudnić życie, łatwiej było kierować się wyczuciem.
-Nie zgodzę się. - stwierdził krótko i stanowczo, czując, że prawda chyba lekko zaczęła go boleć. Stał przez moment i wpatrywał się w ogień ze skupionym wyrazem twarzy. Mruknął coś i zaśmiał się cicho. Przejechał dłonią po włosach mierzwiąc je. -Zgodzę. Masz rację. To ciut brutalne, ale mówisz prawdę. Brutalne i prawdziwe. - westchnął zrezygnowany, biorąc ciężar rzeczywistości na barki. Tak też czasami trzeba. Potem przemyśli to jeszcze.
Francis miał wiele rzeczy. Szalik, po ojcu. Dość specyficznie skonstruowane poczucie własnej wartości. Miał też dwadzieścia jeden lat i zegarek, ale na pewno nie miał pecha. Na pewno nie w tym momencie. Przynajmniej tak tego nie odczuwał, to było pewne. Raczej pewnego rodzaju miły akcent, niespodziankę, w pewnym stopniu i sporą odpowiedzialność, która jednak nie ciążyła jak wiadra wody na ramionach, a była potwierdzeniem, że warto słuchać, bo i zostanie się w tym kluczowym momencie wysłuchanym.
Pokiwał głową, kiedy go poprawiła. Sytuacja była dość… trudna. Bardzo trudna. Lily zdawała się być osobą, której zaufanie zawiodło po prostu wielu ludzi. Naprawa tego może zająć wiele lat, a i tak nie zawsze się uda.
-Nie wszystko jest twoją winą. Może po prostu mieli jakiś powód? A czasami kochać kogoś oznacza umieć odejść, w momencie w którym czuje się, że tak trzeba. Nawet, jeśli to potem okaże się skończoną głupotą. Wydaje mi się, że warto skupić się na tych dobrych chwilach. Może i minęły, ale skoro kiedyś ktoś chciał wspiąć się na taką górę, a może nadal ludzie chcą… - powiedział łagodnie, wędrując po tym dość delikatnym temacie. - To coś w niej jest? Coś więcej, a oni zrezygnowali z niej z ciężkim sercem. Znikanie też jest trudne, Lily.
Lily Evans
Lily Evans

Płonące ognisko - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 3 EmptyCzw 04 Wrz 2014, 12:50

Czy Francis był czyimś falsyfikatem? Cóż, nie powiedziałabym. To, że kogoś Lily przypominał, nie oznacza jeszcze, że dopuszczała ona do siebie myśl, aby „kiedyś kogoś” swym aktualnym rozmówcą zastępować. Być może przywoływał pewne wspomnienia, ale one wracały tak czy inaczej. Istniało wiele furtek, przez które mogły przejść. Stażysta Zaklęć był jedną z wielu. Był też ponad to osobnym bytem, człowiekiem z krwi i kości, więc pod licznymi względami na pewno różnił się od Walta. Przede wszystkim nie znali się jeszcze właściwie i oceniali do pewnego stopnia powierzchownie, na podstawie ostatnich kilkudziesięciu minut, które przecież nie mogły definiować ich całkowicie i kompletnie. Czas, czas wszystko zmienia. Ludzi, poglądy, punkty widzenia. Nie zawsze, ale na pewno bardzo często. Czasem tak, że jest lepiej… a czasem tak, że jest znacznie gorzej.
Pokręciła głową na znak, że komplement był zasłużony, a właściwie, że ona jedynie stwierdziła prosty fakt i nie należały jej się za to żadne podziękowania. Sama się sobie dziwiła, że pozwoliła sobie na taką otwartość. Ale w tej chwili gotowa była chyba przyznać rację tym, którzy twierdzili, że czasem najłatwiej zwierzyć się komuś całkowicie obcemu, niezwiązanemu ze sobą emocjonalnie, komuś, kto będzie mógł na sprawę spojrzeć ze świeżej perspektywy i może doradzić coś, co nam samym nie przyszłoby do głowy. Albo po prostu wysłucha, będzie kiwał głową, pozwoli się wygadać… nawet, gdyby miał to za moment zapomnieć. Lily też czasami zdarzało się występować w roli takiej przypadkowej powierniczki. Rzadko, bo rzadko, ale ludzie potrafili po prostu do niej podejść i mówić, mówić i mówić.
Panna Evans niewątpliwie była dla siebie bardzo surowa, ale nie uważała tego za nic złego. Twierdziła, że tylko stawiając przed sobą wymagające cele i ustawiając wysoko poprzeczkę, może się samodoskonalić. Była perfekcjonistką, nie lubiła, kiedy coś jej nie wychodziło. I o ile w sprawach szkolnych, związanych z nauką i w dużej mierze zależących po prostu od czasu poświęconego na zagłębienie danego tematu rzadko kiedy się myliła, to w nieco bardziej życiowych sytuacjach wciąż raczkowała.
- Ale to prawda. Nie jestem nikim lepszym niż inni ludzie. Wszyscy jesteśmy równi, a wysokie wymagania nie mają mnie dobić, tylko motywować. – zaprotestowała, nie zgadzając się w znacznej mierze z Francisem. – Zostanę uzdrowicielką, to potrafię osiągnąć, to przyjdzie mi bez większych problemów i nie o to się martwię. – sprostowała, znacznie już łagodniej. Nie, Lily dobrze wiedziała, że większość akademii przyjmie ją po Hogwarcie ukończonym z takimi, a nie innymi ocenami, z pocałowaniem ręki. Jej cały czas bardziej chodziło o to, że… zabraknie jej historii do opowiadania na starość, śmiesznych anegdotek, kawałów, które się robiło, pierwszych randek, publicznych wpadek? Miała jeszcze rok, ostatni rok, aby to nadgonić, ale żeby to zrobić musiałaby zmienić dość drastycznie swoje podejście i bała się, że wtedy zwyczajnie przestałaby być sobą.
- Dziękuję, ale w tym momencie właściwie nic nie robię, prócz obarczania Ciebie moimi problemami. Nie wiem w jaki sposób może to wpływać na poprawę nastroju. – odparła lekko rozbawiona. Jej oczywiście chodziło o aspekty nieco bardziej fizyczne, kiedy wspominała o pomaganiu, ale nie miała nic przeciwko temu, aby ludzie w jej otoczeniu czuli się dobrze. Właściwie zawsze do tego dążyła, dość nieporadnie i bardzo często nieskutecznie, ale starała się być uprzejma i nie szczędziła wspomnianych „drobnych uprzejmości”. Uważała, że tak po prostu należy postępować.
Przymknęła na moment zmęczone obserwacją ognia oczy i dlatego nie spodziewała się, że Francis udzieli jej swojego koca. Kiedy nagrzany jego ciepłem materiał otulił jej ramiona, wzdrygnęła się lekko i naraz zrobiła się czujna. Zorientowawszy się co do sytuacji, szybko podziękowała, chcąc zatrzeć to negatywne wrażenie. Przykryła się szczelniej i od razu stwierdziła, że robi się bardziej przytulnie przy tym ognisku, bezpieczniej. Jej pierwotna reakcja wynikała z tego, że nie lubiła, kiedy ktoś bez zapowiedzi wkraczał w jej intymną sferę. Było jedynie kilka osób, które miały do tego prawo, a i tak najczęściej sztywniała pod ich dotykiem, nim udało jej się rozluźnić. To też zrażało ludzi, choć do pewnego stopnia pozostawało poza kontrolą dziewczyny i nie miało być dla nikogo obrazą.
- Brak doświadczenia zmienia prawie wszystko! – zaprotestowała po raz kolejny. Cóż, różnice zdań są dobre, tak długo jak są podstawą merytorycznej dyskusji, a nie bezsensownej kłótni. Chyba nawet ciekawiej jest natknąć się na kogoś, z kim można porozmawiać, a nie przytakiwać na każde jego stwierdzenie.
- Wszystko robione za pierwszym razem, choćby na podstawie najdokładniejszej teorii wydaje znacznie trudniejsze i bardziej skomplikowane niż kiedykolwiek później. Tak po prostu jest. Doświadczenie dodaje pewności siebie, precyzji w ruchach, obycia. Jego brak nie powinien jedynie być wymówką dla stania w miejscu, a zbyt często tak właśnie bywa. – nawet w swoim życiu Lily potrafiłaby wskazać wiele sytuacji, w których wycofywała się z czegoś, bo nigdy wcześniej nie miała z tym styczności. Nie podobało jej się to, ale bywało, że strach przed nieznanym był silniejszy od niej.
- Problem w tym, że ja chyba nie jestem łowcą przygód. Wiele razy słyszałam już ten zarzut i zgadzam się z nim. To nie zawsze jest jednak wada. – odparła na słowa mężczyzny, okręcając na małym palcu kawałek samotnej nitki, która spruła się u brzegu koca. Ostatnio zarzucił jej to Syriusz i choć wciąż była z nim w lekkim konflikcie, musiała przyznać mu rację. Cóż, trudno opierać się oczywistości.
Przyglądała się jak mężczyzna rozważa jej słowa i trochę żałowała, że nie potrafi czytać mu w myślach. Na ogół nie uważała tej umiejętności za kuszącą, ale czasem ciekawiło ją po prostu, w jaki sposób funkcjonuje czyjś mózg. Jakimi drogami skojarzeń podąża, do jakich wspomnień się odwołuje, do jakich informacji i strzępów przemyśleń. Uśmiechnęła się raczej dość smutno, kiedy ostatecznie przyznał jej rację. Prawda bardzo często była brutalna, czasem nawet do tego stopnia, że wydawało się, że czymś właściwym będzie skłamać, ale Lily brzydziła się taką możliwością. Wiedziała, że wiele osób oskarża ją o nadmierną szczerość, nie potrafiła jednak inaczej. Nawet nie chciała potrafić.
Rozmowa przebiegała właściwie dość spokojnie i bez większych zakłóceń, póki nie pojawił się ten temat i nie padły te te słowa. W tym momencie napięcie zauważalnie wzrosło, na policzkach Lily pojawił się lekki rumieniec, a jej oczy błysnęły za kurtyną rudych włosów.
- Zrobiłeś to, prawda? Zostawiłeś kiedyś kogoś, dla jego szeroko pojętego dobra? – zapytała spokojnym tonem, w którym jednak dało się wyczuć, że ten temat jest dla niej bardzo… drażliwy.
- Nie mówię, że nie masz racji. Nie twierdzę absolutnie, że odchodzenie jest łatwe i przyjemne, że odchodzący nie tęskni i czasem nie żałuje swojej decyzji. Podobnie jak Ty uważam, że należy skupiać się na tym, co dobre, przywoływać te wspomnienia, które cieszą, ale uważam, że pomijasz coś istotnego… I albo robisz to nieświadomie, albo próbujesz ratować się przed poczuciem winy. – podniosła wzrok na mężczyznę i westchnęła lekko. Nie chciała go o nic oskarżać, właściwie go nie znała i nie mogła być pewna, co do swoich przypuszczeń, tym niemniej jednak, skoro rozpoczęli ten temat, musiała powiedzieć to, co uważała, nawet jeśli mogło to zostać źle odebrane.
- Pomimo, że ta decyzja ma wpływ na dwie osoby, tylko jedna ma prawo cokolwiek powiedzieć. Druga dowiaduje się po fakcie albo, co gorsza, nie dowiaduje się wcale i potem trwa w naiwnej nadziei, aż życie jej nie rozwieje. I nie rozumie, bo nic nie zostało jej wytłumaczone. I nawet jeśli nie jest to jej wina, to przecież w sposób naturalny dochodzi do wniosku, że coś musiało być nie tak, czegoś nie zauważyła, coś przeoczyła. Przecież inaczej chociaż padłoby jakieś słowo pożegnania, prawda? A przecież można było pozwolić tej osobie zadecydować, czy chce z nami dzielić nasze problemy, czy to jest dla niej zbyt wiele. To stwierdzenie jest dla mnie niezrozumiałe. Jeśli ktoś tyle dla kogoś znaczy, to osoba ta powinna chcieć poznać jej zdanie, dać jej prawo wyboru. Po prostu. Albo chociaż dać znać, że to wszystko wynika z zupełnie niezależnych od tej osoby przyczyn. – zaśmiała się, odrobinę głucho. Nie ważne ile razy wałkowała ten temat w głowie, zawsze dochodziła do takich samych wniosków – Co takiego jest w tej górze? Pewnie wyzwanie. No i widoki ładne. – westchnęła lekko i przetarła mimochodem oczy. Wlepiła spojrzenie w ogień i uniosła delikatnie kąciki ust, jakby drwiła z samej siebie.
- A ostatecznie i tak pewnie byłoby jak w tej piosence… Gdybyś dziś znów stanął na progu,
ze śniegu pewnie bym się otrzepała i dziękowała sama nie wiem komu.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 3 EmptyCzw 04 Wrz 2014, 20:22

Wiatr powiewał łagodnie, niosąc chłodną bryzę. Chmury przemieszczały się co raz po niebie, odsłaniając gwiazdy, od których i tak już odwrócili wzrok. Francis wysłuchał Lily. Wbrew wszystkiemu, wiekowi, nielicznemu doświadczeniu, posiadała dość spory bagaż mądrości życiowych. To się ceni.
-Mógłbym w tej kwestii dyskutować. - stwierdził krótko, nieco nonszalancko, wzruszając ramionami i uśmiechając się poczciwie pod nosem. Faktem jest, że pomoc fizyczna jest zaledwie zalążkiem, ale to w drobnych uprzejmościach jest ukryta siła. Nic po doskonałej kondycji, kiedy jesienna chandra pożera, albo myśli nie przestają męczyć w środku nocy.  Między złamaną ręką a złamanym sercem dystans był ogromny i z reguły to pierwsze łatwiej było opatrzyć, drugie ciężej nawet zauważyć, o ‘kuracji’ nie wspominając. Chociaż niektóre rzeczy były jak grypa i należy je po prostu przeleżeć.
Zauważył kątem oka wzdrygnięcie się i następujące po nim próby maskowania naturalnego odruchu. Nie wziął tego do siebie, nie skomentował, pozwolił umknąć momentowi pozornie nic nie znaczącemu. Wiedział, że granica dotyku istnieje z jakiegoś powodu, ale w innej sytuacji nie pozwoliłby sobie na jej przekroczenie.
- Fakt, ale według mnie - nie do końca. Brak doświadczenia dodaje świeżości, w tym co się robi. Owszem, może być to trudne, skomplikowane. Po drodze mogą pojawiać się nawet spore przeszkody, ale późniejsze wrażenie zrobienia czegoś po raz pierwszy jest niezastąpione. -stwierdził, dumając moment nad właściwym przykładem. - To jak uczucie, kiedy będąc dzieckiem pierwszy raz samodzielnie zawiążesz buty. Niby coś tak trudnego, z tamtej perspektywy, a jaka radość, jaka satysfakcja. - gestykulował delikatnie, nie odwracając się od ognia. - No i teraz, takie wiązanie butów nie każdego bawi. Jest rutyną, bo umiemy to robić. Być w czymś doświadczonym to przyjemne i kiepskie uczucie jednocześnie. Sam nawet nie wiem, które z nich jest silniejsze. Tak jak wielu innych rzeczy. Wszystko zależy od człowieka. Osobiście, lubię uczyć się wiązać buty, ale to kwestia osobista. Detal.
Wzruszył ramionami. Faktem jest, że przygoda nie przemawia do każdego. No i to w porządku. Nie istnieje coś takiego jak wartość uniwersalna, chociaż wielu uparcie utrzymuje jej istnienie, jakby była jakimś mitycznym stworzeniem, którego nikt nigdy nie widział, ale każdy chce ją złapać.
-Nie każdy lubi niebieski. - wystawił jeden palec. - Nie każdy umie zwinąć język w rurkę. - kolejny. -Nie każdy lubi czaczę. Nie każdy czaczę zna. - dwa kolejne. Dramatyczna pauza, moment, sekunda napięcia. Głęboki oddech. - I nie każdy jest łowcą przygód. - ostatni. Opuścił dłoń. - Nie ma w tym nic złego. To tak, jakby podejść do kogoś i zapytać go jakim prawem nie lubi jakiegoś koloru. Bez sensu i bez podstaw. - stwierdził luźno.
Czytać w myślach. Sprawa przyjemna, chociaż czy zawsze? Czy najwięcej przyjemności zwykle nie wynikało z prób doszukiwania się i zrozumienia drugiej osoby? Zrozumieniu, jak myśli, jak dochodzi do tych wniosków, do których dochodzi? Ale Francis nie był dla nią taką osobą, więc chęć poznania mechanizmów była naturalna, a umiejętność czytania w myślach? Cóż. Czasami, to byłoby przydatne.
Wzdrygnął się delikatnie, słysząc jej pytanie. Nieznacznie, minimalnie przez ułamek sekundy rozważając za i przeciw przyznaniu się do tego niezbyt chwalebnego czynu, który zapisał w swojej historii.
-Tak. Zrobiłem to. - stwierdził. Rzeczowo, krótko, bez zawahania, bez żadnych skrajnie silnych emocji wyczuwalnych w głosie, nie próbując nawet maskować błędu kiedyś popełnionego. Nie byłoby to na miejscu. Nie było to co coś, co powinien ukrywać, zwłaszcza w takiej sytuacji, kiedy temat zboczył na to, na co zboczył. Może gdzieś w jego słowach pobrzmiewała skrzętnie skrywana porcja wyrzutów sumienia, żalu czy nawet pogardy do samego siebie, że zrobił coś, czego nie koniecznie powinien robić. Teraz o tym wie, wcześniej, nie ukrywając, nie bardzo. Uśmiechnął się lekko mętnie, patrząc dalej w ogień. Wyczuł gęstniejącą atmosferę i wiedział, ze chodzą po grząskim gruncie, po temacie, który wywołuje dużo emocji, niekoniecznie tych dobrych. Zwłaszcza, że była to sytuacja, w której każde z nich stało po drugiej stronie przysłowiowej barykady. O ile można było to tak nazwać. Rozmowa mogła otworzyć różne perspektywy, nowe punkty widzenia do tej pory obce i odległe. Słuchał jej słów uważnie, nie odrywając spojrzenia od płomieni. Nie był pewien, czy umiałby spojrzeć Gryfonce w oczy w tym momencie. Pomijać fakt, że mówienie o tym musiało być dla niej trudne czuł, że jest pewną ilustracją człowieka, który kiedyś odszedł i nie wrócił.
Zadumał się nad jej zamaskowanym oskarżeniem, przez które mimo wszystko przemawiała odrobina frustracji. Nie brał tego do siebie. Nie mógł jej powiedzieć, że nie ma racji, że się myli, że nie trafia w samo sedno stwierdzając, że próbuje maskować własne poczucie winy i uciekać przed nim wszystkimi sposobami. Może tego nie zauważał wcześniej, nie dostrzegał, skrzętnie ignorował i chował pod dywanem licząc, że uda mu się w końcu zapomnieć czym jest ta niepokojąca nierówność odcinająca się od równej podłogi.
Słuchał. Słuchał do końca. Słuchał jak się śmiała, ale wyraźnie nie z rozbawienia. Odczekał moment, aż skończy i westchnął. Dał sobie moment i po chwili milczenia, kiedy padły już wszystkie słowa zdecydował się odezwać.
-Próbuję. - powiedział, po chwili milczenia, czując odrobinę nieznośnej suchości w gardle, którą postanowił zignorować, na rzecz sprawy wyższej. Ważniejszej. Po części samousprawiedliwienia, po części chyba chcąc móc pokazać Lily drugą stronę, chociaż nie był nią w dosłownym tego słowa znaczenia. Mógł się domyślać, mógł uchylić odrobinę zasłonę oddzielającą jedną perspektywę od drugiej, bo sam poczuł, że kubeł zimnej wody realizacji oblał go od głów od stóp. Tyle szczęścia, że stali przy ognisku. Odchrząknął. - Próbuję się ratować przed poczuciem winy. Dzisiaj. Wczoraj. Przedwczoraj. W zeszłym tygodniu. Tylko to nic nie daje. - nagle zaczął i tak samo nagle urwał. Wziął głęboki oddech i przeczesał włosy dłonią. Raz. Drugi. Trzeci. Próbując skupić się na dobrej odpowiedzi w sytuacji, w której nie ma czegoś takiego jak ‘dobra’ odpowiedź. Może szczera powinna wystarczyć.
-Taka decyzja wychodzi nagle, w napływie silnych emocji. Bezsilności, może rozpaczy. Wtedy nie myśli się racjonalnie. Po prostu robi się to, co wydaje się logiczne i najzdrowsze. A kiedy bierze się pod uwagę, czy powinno się wrócić i to naprawić… - wziął głęboki oddech i wrzucił szyszkę do ognia. -Jest już zwykle za późno. I wstyd, że zrobiło się coś takiego. To trudne. Dla obu stron. Pożegnania są jeszcze trudniejsze. Po prostu… po prostu czasami łatwiej jest uciekać. - przyznał, patrząc, jak szyszka płonie powoli. Otrzepał ręce i spojrzał na nie zrezygnowany. -Otworzyłaś mi trochę oczy na sprawę, prawdę mówiąc. - dodał łagodnie, półgłosem grzejąc się w cieple ogniska. Nie czuł, żeby ciągnięcie tego tematu było najlepszym pomysłem. Był wyraźnie drażliwy, wątpił, czy może jej jakkolwiek pomóc. Stało się, co się stało. I słowa tego nie zmienią.
- Co jest w tej górze? To dobre pytanie. Może po prostu dla niektórych z tej góry jest bliżej do nieba. -zgadywał, bo nie mógł nazwać tego odpowiedzią, w żadnym stopniu. Raczej niezdarną próbą zrozumienia. Ktoś powiedział kiedyś, że rzeczy ważne, to takie, na których nam zależy. Ktoś inny dodał potem, że jeśli nam na czymś zależy, to się o to martwimy i przejmujemy. Ile jest w tym prawdy pozostaje i pozostanie na bardzo długo kwestią dyskusyjną. Jednak w pewnym stopniu uniwersalną wartością jest to, że jeśli zależy to się wybacza. Pokrętne. Nie wiadomo dlaczego to tak działa, nie wiadomo tak jest. Nikt nie wie, ale może to i lepiej.
-Jeśli się nie mylę, to w jakiejś innej było, że czasem nagle smutniejesz, to jakby dnia ubywa, i nie wiem jak ci pomóc, więc tylko proszę wybacz. Może coś w tym jest. - zamyślił się i spojrzał w niebo. -Na pewno coś w tym jest.
Lily Evans
Lily Evans

Płonące ognisko - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 3 EmptyPią 05 Wrz 2014, 14:32

Lily nie postrzegała siebie jako osoby, która może komukolwiek poprawiać samopoczucie. Z jakichś powodów uważała, że do tego potrzeba więcej spontaniczności, śmiesznych pomysłów, wewnętrznej zgody na wykonywanie głupich żartów, słowem – więcej huncwotowości. Tym bardziej nie nadawała się na kogoś, kto mógłby kleić połamanie i popękane serca. Ledwie radziła sobie z własnym.
- Tak, to dosyć powszechne przekonanie, że najlepiej pamięta się pierwsze razy. Pewnie dlatego, że towarzyszom im znacznie większe emocje. – sama nie wiedziała jak się odnieść do tej sprawy. Z jednej strony lubiła wiedzieć co właściwie powinna zrobić, doświadczenie dawało jej tę pewność i sprawiało, że czuła się nieco mniej nierozsądnie w określonych sytuacjach. Z drugiej zaś, należała do osób, które nie chowają się przed nowymi rzeczami. Zwłaszcza, jeśli chodziło o wiedzę i umiejętności z zakresu nauki. Trochę gorzej szło jej w nieco bardziej życiowych sytuacjach, ale to dlatego, że były mniej przewidywalne i chyba wymagały mimo wszystko większej ilości czasu.
Nie ma co się na siłę zmuszać, aby robić coś wcześniej niż czujemy się gotowi. W ten sposób można tylko skrzywdzić siebie i innych, a po co. Właściwy czas przyjdzie, tak jak właściwa osoba. Zamiast na wyrzucaniu sobie nie wiadomo konkretnie czego, lepiej się skupić na wypatrywaniu tego stosownego momentu i persony.
Nie skomentowała powszechnie wiadomej prawdy, że o gustach się nie dyskutuje. Zgadzała się z opinią Francisa na ten temat, całkowicie, więc tylko pokiwała głową, myślami krążąc przy sprawach nieco mniej przyjemnych. Takich, które krążyły nad ich głowami trochę jak rekiny, groźba niebezpieczeństwa. Francis nie musiał na głos potwierdzać jej podejrzeń, wystarczyło na niego spojrzeć, aby dostać wystarczająco klarowną odpowiedź. Lily właściwie nie miała pojęcia w którym momencie zawędrowali tak daleko od bezpiecznej przystani na wzburzonym morzu dyskusji, ale niestety nie dało się tak łatwo wrócić pod wiatr. Trzeba było jakoś halsować.
Wypowiadała te wszystkie słowa przyglądając się mężczyźnie i zauważając znacznie więcej, niż podejrzewał. Wcale nie chciała wzbudzać w nim poczucia winy, żalu do samego siebie, nie chciała też obarczać go tymi wszystkimi emocjami, które sama przeżywała kiedy „kiedyś ktoś” odszedł od niej i nie wrócił więcej. Po prostu uznała, że należało być w takich chwilach szczerym i mówić to, co naprawdę się myśli, a nie to, co jest łatwe, proste i przyjemne.
Kiedy się odezwał, to ona dla odmiany zamieniła się w słuch. Chciała go zrozumieć, chciała spojrzeć na sprawy z jego punktu widzenia, chciała znaleźć jakieś czynniki usprawiedliwiające podobny czyn, aby nie kalał on wspomnień o kimś, kto był przez moment dla niej najważniejszy.
- Tutaj w ogóle nie chodzi o to, aby ktokolwiek czuł się winny i pluł sobie w brodę, to nikomu w niczym nie pomaga, jedynie sprawia, że wszystko jest jeszcze bardziej zagmatwane i bolesne. To, co by miało jakąś wartość, to cywilna odwaga do przyznania się do błędu, kilka słów wyjaśnienia. Nie mówię, że zrobił to, co zrobił, aby mnie zranić. Jestem pewna, że tak nie było, bo nie był i myślę, że nadal nie jest osobą zdolną do czegoś równie okrutnego, ale czasem da się sprawić komuś ból przez przypadek i nadal należy znaleźć w sobie moc, żeby sprawy odkręcić. Pożegnania może są trudne, ale sprawiedliwe. Uciekać zaś może jedynie jedna ze stron, bo druga zostaje w tyle i nawet nie wie, o jakie niebezpieczeństwo chodzi. Czasem niedługo później spada z przepaści, bo nikt jej nie powiedział, że stoi na krawędzi. – wzruszyła lekko ramionami. Wiedziała, rozumiała słowa Francisa. Miał rację, decyzje dokonywane pod wpływem emocji nie zawsze są rozsądne i logiczne, nie dało się z tym kłócić. A jednak wciąż bolało ją to, że w decydującej chwili nie dano jej prawa głosu. Tylko i aż tyle.
Skinęła głową na jego słowa, które były jawnym znakiem, że w tym momencie należało uznać ten temat za zakończony. Nie miała nic przeciwko, właściwie powoli zaczynało ją dopadać zmęczenie i zastanawiała się, czy nie byłoby rozsądniej wrócić do namiotu i trochę się przespać, skoro nazajutrz ma brać udział w kursie teleportacji.
- To tylko złudzenie. – mruknęła, na jego słowa – Niebo jest tam, gdzie je dostrzegamy. Nie wisi nad nami, jest na wyciągnięcie ręki, jeśli odważymy się je chwycić. – dodała po chwili trochę głośniej i opuściła nogi na ziemię. Najwyższy czas, aby poszła w swoją stronę, inaczej prześpi cały dzień, a miała całkiem sporo istotnych planów. Podeszła do Francisa i podała mu jego koc.
- Dziękuję. – odezwała się, patrząc mu prosto w  oczy i nie precyzując, czy chodzi jej o ratunek przed chłodem, czy całą rozmowę. – Czasem chyba z niektórymi rewelacjami trzeba się po prostu przespać. Myślę, że to dobry pomysł na dzisiejszą noc. A smutek nie jest niczym złym, w rozsądnych ilościach. To naturalna reakcja, nie ma co jej w sobie dusić. – po tych słowach uśmiechnęła się po raz ostatni do mężczyzny, życzyła mu dobranoc i wyraziwszy nadzieję, że zobaczą się jeszcze kiedyś (co było dość oczywiste, skoro miał być stażystą w Hogwarcie), skierowała kroki w stronę ścieżki prowadzącej do obozu. Francis odczekał jeszcze trochę i poszedł w jej ślady. Oboje mieli sporo do przemyślenia w ciągu kilku najbliższych, cichych, nocnych godzin.

2x z/t
Sponsored content

Płonące ognisko - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 3 Empty

 

Płonące ognisko

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 3Idź do strony : Previous  1, 2, 3

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Eventy :: Obóz Letni :: Teren Obozu
-