IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Płonące ognisko

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Yumi Mizuno
Yumi Mizuno

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptySob 30 Sie 2014, 18:19

Roześmiała się cicho. Niewątpliwie nikt nie zauważy, że Francis nie ma tych jedenastu lat. Odrobinę starszy, ale miał rację, wystarczy wtopić się w tłum! Z tego też mógłby dostać lekcję od Yumi, jeśli wyraziłby taką chęć.
- Albo powiesz, że nie zdałeś. Z dziesięć razy. - uśmiechnęła się szeroko, próbując odgadnąć mniej więcej jego wiek. Stawiała że po dwadzieścia parę lat. Nie mógł mieć trzydziestki na karku. Za bardzo błyszczały mu oczy, aby dźwigał już trzeci krzyżyk.
- Golenie się jest chyba niezbędne. Nie widziałam jeszcze pierwszoklasisty z brodą. - zamrugała twierdząc, że raczej nie chciałaby takiego spotkać na własne oczy. Na skoczka posłała wieżę. Stratował pionka na pół narażając się na atak Czerwonej Królowej. Odważny próbował przetrwać w tej krwistej, brutalnej wojnie. Zaś po jeżyku i uprowadzonym Hetmanie ani widu ani słychu.
- Hmm... masz rację. Myślę, że gdybyś ubrał mundurek to z powodzeniem mógłbyś uchodzić za siódmoklasistę. Oczywiście, jeśli będziesz tak ogolony. - dodała prędkawo. Francis wyglądał młodo. Jeszcze na Torze Przeszkód szacowała go na niewiele starszego i wiele młodszego od reszty nauczycieli. Stał tak po środku i na szczęście tylko jedną stopą siedział w świecie dorosłych. Przeczekała cierpliwie przeciągłe "iii". Udała, że tego nie było, skoro wycofał się rakiem od dokończenia myśli. W odpowiedzi zerknęła na niego życzliwie, zapisując w myślach dowiedzenie się trochę więcej na temat jego szkoły. Francja... Yumi zawsze chciała tam pojechać. W wieku pięć lat zwiedziła jedynie Japonię, rodzimy dom jej matki. Nie wyjeżdżała poza tym dalej niż do Hogsmade. Warto zaznaczyć, że na początku wakacji odwiedziła Gilgamesha w Niemczech, lecz nie była to krajoznawcza wycieczka, a reperowanie kondycji fizycznej. Oraz Błędny Rycerz, którego tak bardzo Yui już nie lubi. To była straszna jazda.
Nie do końca zrozumiała żart, ale zawtórowała mu lekkim śmiechem.
- Urokliwy jest nasz woźny i pani bibliotekarka. - zacisnęła usta, aby nie prychnąć i nie nastawiać Francisa do tych jakże miłych osób. Nie udało się, Yui prychnęła. - Pince mnie wyrzuciła z biblioteki, bo zaatakował mnie prezent od Irytka. To taki poltergeist. - wygięła usta zasmucona tamtym incydentem. Carrow musiał ją ratować. Głupia roślina niemal skonsumowała łokieć Yumi.
- A u pana Filcha chyba mam szlaban od września... za... - ugryzła się w język o sekundę za późno. - On bardzo lubi nękać. Musisz uważać Francis. Hogwart to wspaniały dom, przynajmniej dla mnie, ale ma swoich... urokliwych mieszkańców. - uśmiechnęła się trochę zażenowana. Chyba nie chciała mówić dlaczego dostała szlaban. Miała nadzieję, że nikt nie będzie o tym pamiętał we wrześniu... Wycieczka do Hogsmade i napotkanie Greybacka, otrzymanie po nim zatuszowanej zaklęciem pamiątki na ramieniu... to nie jest powód do dumy. Yumi czuła się jednak w obowiązku poinformować praktykanta o potencjalnych zagrożeniach w Hogwarcie.
Wieża zaszarżowała na Królową.
- Szach. - odsłoniła drobne ząbki, stukając palcami o swoje kolano.
Anonim
Anonim

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptySob 30 Sie 2014, 19:09

Piękny krajobraz otaczał dwójkę rozgrywającą niezwykle ekscytującą partię szachów otoczonych magiczną poświatą. Wieczorny brzask przestał przynosić jakiekolwiek ukojenie, zaś zachodzące chmury zwiastowały nadchodzący małymi krokami ulewę. Póki co nasi bohaterowie tkwili w pobliżu ogniska, umilając sobie grę rozmową i nie widzieli żadnych oznak, które miałby zmienić ten stan. Pionki przesuwały się po spontanicznie stworzonej szachownicy, a czas mijał nieubłaganie.
Ale co to? Czyżby z nosa Yumi zaczęło coś kapać? Ciecz załaskotała skórę pod górną wargą, a jeśli tylko dziewczyna ośmieliła się podciągnąć nosem – można było usłyszeć donośne charknięcie. Warto byłoby sprawdzić co ze stanem stóp – jeśli dziewczyna poruszyła nimi, mogłaby poczuć nieprzyjemnie chłodny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, palce bowiem były zimne.
Ostatnia nieprzespana noc również dała się jej we znaki, ponieważ oczy zaszkliły się nieznacznie, a odczucie szczypania towarzyszyło im nawet przy mruganiu. Na domiar złego niezjedzona kolacja nie działała na nią zbyt dobrze, ponieważ żołądek w dziwny sposób zaczął się kurczyć i domagać jedzenia. Gromadząca się w nim żółć prosiła o chwilę wolności, więc jeśli dziewczyna nie zrobi czegoś – będzie musiała odejść od ogniska i zwrócić jego zawartość.
Panno Merberet – stres i niewyspanie nie działa dobrze na panią, skoro przez dwa tygodnie poddaje się im panna naprzemiennie. Jeśli odważysz się podnieść rękę do czoła, poczujesz przyjemny gorąc – szczególnie, że nawet na policzkach Twój towarzysz mógł dostrzec niezdrowe rumieńce zwane również wypiekami.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz Lemur dnia Sob 06 Wrz 2014, 13:53, w całości zmieniany 2 razy
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptySob 30 Sie 2014, 19:54

- Ewentualnie mogę powiedzieć, że list się zawieruszył. Listonosz zapukał tylko raz, a nie dwa razy, a oto ja przybywam w glorii i chwale pobierać nauki tutaj. Przybywam, oto jestem, przed wami stoję, całe… w Hogwarcie zaczynacie mając 11 więc… 10 lat potem, ale jestem. Jak z miłością, lepiej późno, niż wcale. - stwierdził, nonszalancko przesuwając gońca. Bez pomyślunku, bo długo nie trwało, zanim Yumi i jej armia zmiotła wiernego posłańca z powierzchni planszy.
- Uważać na Filcha. Zanotuję. - stwierdził rzeczowo ignorując urwaną wypowiedź. Ona uszanowała, że nie chciał drążyć tematu, to on odwdzięczył się tym samym. Świat składa się z takich właśnie małych przyjemności i oznak wzajemnego szacunku. Nie dajmy się zwariować. Wyczuł jednak niezbyt przyjazny ton w stosunku do wspomnianej dwójki. To też zanotował w pamięci, chociaż nie mówił o tym głośno. Każda informacja jest ważna, a opinia wyrażona załamaniem głosu jest szczersza niż prawdziwe złoto.
- Nigdzie nie ma ideałów, Yu. Zagwostka w tym, żeby zaakceptować ich brak. - rzucił, czując, że odpowiada zbyt poważnie na zwykłe, luźne stwierdzenie. Jednak jakaś jego cześć była nadal idealistą, nie mógł się tego wyzbyć a myśli leciały same.
Kiedy Yumi poinformowała go o szachu przyglądał się chwilę planszy nie widząc go.
-Oh…? - mruknął. Patrzył bardziej. Szukał opcji. Goniec? Nie. Dama? Nie. Pionek? Nie. Królem w bok? Nie. Nie ma sensu. Gdzie, co, jak, dlaczego?
- Oh. - do Francisa dotarło i spojrzał na krukonkę znad planszy. Uśmiechnął się z uznaniem i pokiwał głową.
- OH! - stwierdził stanowczo i zabił brawo. Przez chwilę zastanawiał się nad niejednoznacznością tych złożonych wypowiedzi, ale nie! Dlaczego? Przecież w szachach nie było nic… sugestywnego? Chyba? Tak mu się zdawało? Możliwe, ze się mylił. Był tylko niczym trzcina na wietrze, do tego całkiem młoda.
Francis przyjrzał się uważniej Yumi, zaniepokojony nagłym pociągnięciem nosem. Przyjrzał się uważniej towarzyszce, na ile umożliwiało to światło ogniska. Nie wyglądała najlepiej, widocznie brak kolacji jej nie sprzyjał. Może i stażysta gapił się, co było ciut niegrzeczne, ale miał podstawy. Rumieniec, który wcześniej był spowodowany śmiechem nie znikał, a przybrał bardziej gorączkowy odcień. Pozwolił sobie wstać i odsłaniając włosy krukonki sprawdzić temperaturę czoła, łamiąc przy tym granicę przestrzeni osobistej, ale nie miał teraz czasu na tego typu pytania. Wymruczał ciche słowa przeprosin i badał chwilę temperaturę uczennicy. Zmrużył oczy niezadowolony tym, co wyczuł powierzchnią dłoni.
- Hm… Yumi, Dobrze się czujesz? Może jednak pójdziesz zjeść kolację, albo się prześpisz? - zasugerował łagodnie Francis zabierając dłoń. - Albo pójdziemy do Pani Pomfrey? - nie wyglądało to dobrze. Obóz był wyczerpujący, fakt, a młoda krukonka nie wyglądała najlepiej. Jako pedagog, jako osoba dorosła i jako racjonalnie myślący człowiek nie mógł jej zostawić ot tak, nawet jeśli będzie mu wmawiała, że jest wszystko w porządku.
Detektywem nie był, ale nie, nie było w porządku.[/b]
Yumi Mizuno
Yumi Mizuno

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptySob 30 Sie 2014, 20:26

- Sowa się zawieruszyła. To się zdarza. Mogła dostarczyć list z opóźnieniem. Albo zgubiła się? Do Francji jest bardzo daleko. Wyobraź sobie korki w powietrzu. - nie widziała nigdy korków w powietrzu, ale to przecież możliwe prawda? Skoro są korki na ziemi na ulicy Pokątnej kilka dni przed wrześniem, to korki w powietrzu też są dopuszczalne. To by wyjaśniało opóźnienie w dostarczeniu listu z Hogwartu. Tak, to bardzo dobre alibi i nikt nie zauważy, że Francis wygląda odrobinę dojrzalej niż przeciętny jedenastolatek.
Nie dało się mówić o panu woźnym bez łamliwego głosu. Sama myśl, że miałaby go spotkać już na rozpoczęciu roku... Yui bała się go! Miała karę, a wizja napotykania jego nieprzystojnej buzi wprawiała dziewczynę w stan osłabienia. Zadrżała, a przez jej ciało przeszedł zimny prąd. Tylko przez sekundę zaniepokoiła się, bo po tym prądzie pozostał dreszcz. Oziębił ją, więc przysunęła się odrobinę bliżej ogniska. Zdziwiona idealistyczną opinią Francisa, zachichotała.
- Obyś nie musiał mieć do czynienia z panią Norris. Jest taka... taka... - wzdrygnęła się. Kiedyś kocisko jej "nie zauważyło". Yui siedziała beztrosko na ławce, a to rude coś przeszło jej po kolanach. Merberet nie mogła pozbierać się parę godzin czując nieprzyjemny zapach sierści niemytego kota. Ponownie wzdrygnęła się aż coś ją w żołądku zabolało. Zamrugała odpędzając podejrzaną mgiełkę sprzed oczu. Zmrużyła je przyglądając się zagrożonemu królowi i królowej.
- Możesz uratować królową, ale nie mogę podpowiedzieć jak. Jest luka. - uprzejmie zwróciła uwagę, że przecież zawsze istnieje jakieś wyjście. Yu wzięła głębszy wdech żałując, że wspomniała panią Norris. Poczuła się jakoś tak... nie najlepiej. Ognisko grzało, lecz nie wystarczająco mocno, bo dreszcze nie ustępowały. Yu zmarszczyła brwi i pociągnęła nosem. Położyła rękę na brzuchu. Coś tam zabulgotało ostrzegawczo. Przecież to niemożliwe, aby zrobiło się jej niedobrze na samą myśl o niemytym kocie! Chyba tak... Yumi wzięła ostrożny wdech. Nie pomogło. Musiała zwrócić na siebie uwagę Francisa. Spoglądała na niego załzawionymi oczami. Mrugała nimi co chwilę, a nawet otarła wierzchem dłoni. Drgnęła, gdy chłodnawa, w jej mniemaniu, ręka dotknęła czoła. Zrobiło się jej zimniej, a sprzed oczu nie mogła pozbyć się rudawego kota woźnego. Pamiętała nawet ten mdlący zapach. Wylana woda z mopa, zgniłe jajka i nieprane sztywne z brudu skarpetki... Yumi zakryła usta, nie mogąc pozbyć się guli z gardła. Potrząsnęła głową, bo przecież nagły ból żołądka nie może być powodem wzywania pielęgniarki. Rzeczywiście nie jadła od dawna. Na kolację nie miała ochoty, a obiad skubnęła końcówką widelca, nie mając apetytu na jakiekolwiek jedzenie. Łóżko w namiocie stało się niewygodne... jeszcze raz potrząsnęła głową. Jeśli człowiek wmawia sobie, że jest chory i doszukuje objawów, to w końcu to dostaje. Organizm rozumie to w ten sposób, że skoro mózg szuka ich, to trzeba je spowodować.
Yumi zerwała się na równe nogi i wybiegła kilka metrów za ogniskiem. Znajdował się tu rząd małych, przyjaznych i przytulnych krzaczków, w sam raz dla wściekłego żołądka. Zemdliło ją i zwróciła śniadanie i ten kawałek obiadu, wszystko na krzaczki. Yu była zdziwiona, że miała czym wymiotować, wszak nie jadła za wiele. Miała teraz za swoje. Brak troski grozi konsekwencjami. Po dwóch salwach wymiocin żołądek stwierdził, że nie ma już co zwracać. Yu otarła usta i oparła dłonie o kolana. Było jej bardzo niedobrze. Zimno. Dłonie miała lodowate i palce u nóg też, a przecież nie było tak zimno na dworze. Wróć. Spojrzała na niebo. Kłębiące się chmury zwiastowały burzę, ale jakoś tego dotychczas nie widziała zajęta szachami.
- Muszę znaleźć jeża. Potem... - odwróciła głowę do krzaków czując kolejną gulę w gardle, ale już nic nie naszło. Zapisać: nie wspominać niemytych kotów. Yumi zatrzęsła się. Co się stało? Ni stąd ni zowąd zrobiło się jej gorzej. Zmarszczyła brwi przypominając sobie, że od rana czuła kamienie w żołądku. Gdzie jest jeż? Poderwała głowę i wyprostowała się. Musiała znaleźć jeża zanim pójdzie do swojego namiotu. Przeszła parę kroków, ale musiała raptownie zwolnić i jak najszybciej dojść do pieńka, aby na nim usiąść. Mięśnie nóg podejrzanie zwiotczały, nie mając sił nieść Yumi dalej.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptySob 30 Sie 2014, 21:09

Francis Theo Lacroix był pedagogiem wybitnym. Był pedagogiem tak wybitnym, że uczniowie po samej rozmowie z nim zaczynali wymiotować.
Oczywiście, mogło mieć to też jakieś inne przyczyny. To nieco mniej prawdopodobne, ale bardziej namacalne i lepiej się nimi zająć. Zaniepokojony spojrzał na odbiegającą w kierunku krzaczków Krukonkę i był w stanie zorientować się po co to zrobiła. A więc mdłości, czyli nie było w porządku. Nie szedł za nią, kiedy poszła zwymiotować. Jeszcze towarzystwa jej do szczęścia brakowało, jednak cały czas obserwował ją kątem oka, żeby zauważyć, jeśli straci przytomność. Ta chwila samotności raczej jej nie zaszkodzi. Wykorzystał wolny moment i złożył szachy. Wiedział, że tutaj potrzeba interwencji siły medycznej zwanej Panią Pomfrey i nie ma innego rozwiązania. Robiło się chłodno. Zaczynał wiać zimny wiatr zwiastujący burzę, a charakterystyczna woń nadchodzącego deszczu wypełniła powietrze. Niedobrze. Złośliwość rzeczy mniej, lub bardziej martwych sprawiała, ze jeśli coś się miało psuć, to wszystko psuło się na raz. Jeszcze deszczu mu do szczęścia brakowało. Zerknął na Yumi, która wracała powoli w kierunku ogniska. Zaczęła mamrotać coś o jeżu, ale Francis zrozumiał przekaz. Kątem oka wychwycił jakąś niewinną, uczniowską duszyczkę wracającą z kolacji, dojadającą kanapkę z pasztetem.
- Poczekaj chwilę. - mruknął do Yumi, zarzucając jej swój sweter na ramiona i potruchtał do spacerującego w okolicy ucznia.
- Dwie sprawy. Po pierwsze, oddawaj kanapkę i ja nie żartuję. Po drugie, biegnij natychmiast po pielęgniarkę i powiedz, żeby przyszła do namiotu stażysty zaklęć. - powiedział, nie dając młodzieńcowi czasu na odpowiedź, zabrał mu chleb, który po dłuższej analizie okazał się być posmarowany pasztetem. Zadowoliło to młodego Francuza. Wrócił do ogniska kładąc kanapkę z pasztetem na ziemi.
- Kocha. Wróci. - wyjaśnił krótko zastawiając perfekcyjną pułapkę na jeża. Najlepszą w jego życiu. Nigdy nie zastawił lepszej pułapki na jeża.
-No chodź. Pomogę. - powiedział łagodnie do Yumi pomagając jej wstać.
Dziewczyna ledwo dawała radę powłóczyć nogami, dlatego zdecydował, że zaprowadzi ją do swojego namiotu. Pal licho, co ludzie pomyślą. Sytuacja była kryzysowa, koniec końców. Na horyzoncie majaczyła mu już sylwetka pielęgniarki, której zasygnalizował machnięciem wolnej ręki, że to on właśnie wzywał pomoc.
We trójkę weszli do namiotu Francisa, który stał się na moment centrum ratunkowym.
z.t x2
Lily Evans
Lily Evans

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyNie 31 Sie 2014, 11:49

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła Lily po wejściu na polanę z ogniskiem, była niezbyt apetyczna, rozmoczona niedawnym deszczem kanapka z czymś, co dziewczyna zidentyfikowała jako pasztet. A przynajmniej coś pasztetopodobnego, bo nie była aż tak ciekawa, aby sprawdzić to sposobami, które mogły dać jej pewność. Na kilka chwil zadumała się nad potencjalnym pochodzeniem porzuconego jedzenia, jego historią i możliwymi scenariuszami najbliższej przeszłości, ale szybko bardziej pochłonęły ją własne zgryzoty. Chyba nie miała w sobie wystarczającej empatii, bo biedna, wzgardzona, rozmoczona kanapka przegrała z egzystencjonalnymi myślami, których aktualnie doświadczała ta ruda osoba.
Z lekkim westchnieniem opadła na jeden z zachęcająco wyglądających, acz wilgotnych po niedawnej ulewie pniaków, uprzednio bardzo rozsądnie wyczarowując miękki, ciepły i co najważniejsze suchy jasiek. Kto, jak kto, ale Lily wiedziała, jak łatwo nabawić się jakiegoś paskudnego choróbska, jeśli nie zachowuje się stosownej ostrożności. Nie miała może manii na tym punkcie, ale do sprawy własnego zdrowia, jak i do większości innych, podchodziła w sposób racjonalny i logiczny. Pomijając oczywiście te chwile, kiedy odpowiadające kolorowi jej włosów emocje brały nad nią górę.
Westchnęła raz i drugi (znowu!), po czym jeszcze na chwilę wlepiła niezbyt obecny wzrok w kanapkę. Czuła się trochę tak, jak ona. Pozostawiona samej sobie, mniej atrakcyjna niż zwykle, rozmemłana i wypełniona metaforycznym pasztetem. Potter jak na razie nie pojawił się na obozie, choć właściwie bardziej dręczyła ją sytuacja, jaka wywiązała się pomiędzy nią, a Severusem. Dorcas miała Blacka i choć chyba nie wszystko pomiędzy nimi grało, to wydawali się szczęśliwi, a Lily czuła, że zazdrość szturcha szponami jej i tak słabo znoszące sytuację serduszko. Nie było innej rady, należało odwołać się do przetestowanej i skutecznej techniki, która nigdy jeszcze Gryfonki nie zawiodła. Przez te wszystkie lata, kiedy sytuacja zaczynała ją przerastać, uciekała do książek. Bo one zawsze czekały na nią takie same, kuszące przygodą, informacją, stałością. Nic więc dziwnego, że w tej chwili sięgnęła do swojej zaczarowanej torebki i wyciągnęła dość ponuro wyglądające tomiszcze, którego grzbiet dumnie głosił wyblakłymi literami: „Domowe sposoby na radzenie sobie z zatruciami”.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyNie 31 Sie 2014, 12:23

Kolejny dzień obozu minął. Jak na kogoś, kto był po całonocnej przygodzie, innego rodzaju niż te przyjemne, był rześki. Nawet bardzo. Wysłał list do rodziców Yumi, znalazł przyjemny ciepły kącik, w którym się przespał, stres wydarzeń dnia poprzedniego z niego uciekł, a on sam czuł się na dobrą sprawę wybitnie. Deszcz minął. Doskonale. Idealnie. Martwił się trochę o krukonkę, ale stan się polepszał z godziny na godzinę, no i była w dobrych rękach..
Postanowił powędrować do ogniska i sprawdzić, jak ma się jego pułapka na odnalezionego już jeża. Było dawno po fakcie, ale nie miał siły walczyć z własną ciekawością, czy może udało mu się upolować kolejnego osobnika, którego będzie musiał wyeksmitować do lasu. Wiał przyjemny wiatr, a powietrze wypełniał zapach petrichoru. Zrobił głęboki wdech i napawał się przyjemną wonią drzew, żywicy i niedawnego deszczu. Było dobrze. Nie zawsze, ale akurat w tym momencie - było dobrze. Dziwny rodzaj ulgi wypełniał Francisa od góry do dołu dając poczucie, że w rzeczywistości nie jest aż tak źle, jak się nam czasami wydaje.
Szedł przez trawę w kierunku kręgu ogniska z rękoma w kieszeniach i pogwizdując cicho. Niewiele to dawało, bo świerszcze i tak były od niego sporo głośniejsze. Nie, żeby to w czymkolwiek przeszkadzało. Zbliżył się do ciepłego ognia i wyciągnął w jego kierunku odruchowo dłonie, mimo że nie było wcale aż tak zimno. Chociaż to może był czysto ludzki instynkt, żeby iść tam, gdzie jest ciepło. Nie rozmyślał nad tym zbyt długo, bo usłyszał westchnięcie. Za sznurkiem do kłębka poszukał wzrokiem źródła odgłosu. Zauważył w wątłym świetle ognia najwidoczniej zmartwioną czymś uczennicę wpatrującą się pusto w kanapkę. Właśnie! Kanapkę.
- Intrygujące, czyż nie? - zaczął delikatnie, żeby nie przestraszyć zamyślonej uczennicy. Podszedł parę kroków i przystanął nad zmokniętą przekąską. - Nigdy nie widziałem takiej na wolności.  - stwierdził nonszalancko.Jednak to była jednorazowa pułapka. Może to i lepiej. Nie pokłuje się kolcami.  - Właściwie, to pułapka. Niestety zadziałała tylko raz. Ewentualnie dwa, jeśli uznam, że w pokrętny sposób dałaś się złapać. - zaśmiał się cicho. Był w wybitnym humorze, może skutkowało to pewna gadatliwością, ale wolał to niż niekomfortową ciszę, która by go nie zdziwiła w tej sytuacji. Był zupełnie obcym człowiekiem, który zagaja ją na temat kanapek. Cóż. Każdemu się może zdarzyć.
- W gruncie rzeczy…Incarcorpus - mruknął i wyciągnął różdżkę wskazując na kanapkę. Ta uniosła się, a stażysta wyrzucił ją w krzaki. -Tam się nie zmarnuje, wszystko zostaje w przyrodzie. - wyjaśnił, nie wiedział czy bardziej jej, czy bardziej samemu sobie. Postanowił już nic nie mówić, ale też nie zmywać się bez słowa, po wprowadzeniu pewnego zamieszania w otoczeniu dziewczyny. Przysiadł delikatnie na ławeczce obok i spojrzał w niebo. Jeśli nie będzie chciała jego towarzystwa, to się delikatnie wycofa, a jeśli zechce, to zawsze mogą sobie w ciszy posiedzieć. Spomiędzy chmur wyglądały gdzieniegdzie gwiazdy, a księżyc świecił jasno. Wybitna noc, mimo wszystko. Wróciły do niego wspomnienia poprzedniego wieczora, też tak się zaczynało.
- Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku? - zapytał, nie odrywając wzroku od połowy Dużego Wozu, który udało mu się odnaleźć na niebie, pomiędzy chmurami.
Lily Evans
Lily Evans

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyNie 31 Sie 2014, 14:34

Powinna istnieć spisana gdzieś zasada, aby nie straszyć osób czytających książki w twardej oprawie. To jest niebezpieczne! I to nawet nie trochę, tylko bardzo! Lily pochłonięta sposobami odtruwania ofiar arszeniku nie zauważyła, że na polanie z ogniskiem pojawił się ktoś poza nią. Przypuszczalnie pozostawałaby w błogiej nieświadomości jeszcze dłużej, gdyby nie to, że „intruz” postanowił się odezwać. I wtedy nastąpił kataklizm! Dziewczyna tak energicznie okręciła się w kierunku źródła głosu, że księga spadła jej na stopę i zmiażdżyła ją dość boleśnie; pozostaje jedynie być wdzięcznym, że było to tomiszcze od okładki, przez szwy, po pergaminowe stronice mugolskie i w związku z tym nie zaczęło instynktownie atakować w odruchu obronnym wszystkiego, co się dookoła niego ruszało.
Zajęta zbieraniem księgi z ziemi i rozmasowywaniem stopy, nie do końca zrozumiała o czym nieznany jej osobnik płci jawnie przeciwnej właściwie mówi. Osobnik, na wolności? Pułapka? Rude loki opadły jej w tym całym zamieszaniu na twarz i przez moment wydawało jej się nawet, że zna przybysza, ale chyba po prostu bardzo jej kogoś przypominał, a tak naprawdę nigdy go nie widziała. Bo niby jak mogłaby, skoro nie pojawiła się na torze i przemieszczając się z kąta w kąt w ogóle nie brała szczególnego udziału w życiu towarzyskim obozu.
- Niezbyt humanitarna pułapka. – mruknęła w końcu, zostawiając nieszczęsną stopę i wciskając zdradziecki poradnik do torebki. Odgarnęła niecierpliwie włosy z widnokręgu i lepiej przyjrzała się stojącemu przed nią mężczyźnie. Nie, zdecydowanie nigdy go jeszcze nie spotkała. To dziwne, tak zaczynać rozmowę od pułapek i kanapek...
- Zawsze łapiesz... Pan łapie ludzi na rozmoknięte kanapki? To działa? – zapytała po chwili, nagle trochę rozbawiona. Przyszło jej na myśl, że ktoś, kto tak jak ona opuścił rozbawione towarzystwo bawiące się w obozowisku, może być równie samotny i zagubiony jak ona, dlaczego więc nie porozmawiać? Nawet jeśli nie o czymś ważnym, czasem wystarczyło jedynie rozproszyć myśli, skupić się na czymś innym.
W milczeniu przyglądała się, jak siada, choć przez jej twarz przemknęła dezaprobata, gdy tak beztrosko zajął miejsce na mokrej ławce, zupełnie nie dbając o swoje zdrowie i pęcherz. Słysząc pytanie, westchnęła znowu i wzruszyła ramionami, czego mężczyzna widzieć nie mógł, bo wpatrywał się w niebo i wydawał się całkowicie pochłonięty kontemplacją doskonale widocznych z tego miejsca gwiazdozbiorów.
- Porządku nie ma już od dawna, właściwie jest okropny bałagan, ale Pan się może jeszcze uratować. O ile oczywiście nie będzie Pan dalej siedział na tej mokrej ławce. – zwróciła się do niego rzeczowym acz sympatycznym tonem. Nie wiedziała kim on właściwie jest, nie miała pojęcia dlaczego z nim rozmawia i kogo właściwie jej on przypomina, ale z jakiegoś powodu uśmiechała się w tej chwili lekko pobłażliwie.
- Kim Pan jest? – musiała zadać to pytanie, mama uczyła ją, aby nie rozmawiać z obcymi. Czasem wystarczyło jednak poznać imię, aby się zaprzyjaźnić.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyNie 31 Sie 2014, 15:17

Skrzywił się, widząc jak opasły tomiszcz domowych porad na radzenie sobie z zatruciami opada na nogę dziewczyny. Ups. Połączył się z nią w duchu w bólu, ale postanowił tego nie komentować. Było minęło, a sama księga zniknęła w torebce uczennicy. Zastanawiał się przez moment jak dźwiga takie tomisko przy sobie bez większych problemów, ale uznał to za zagadnienie na inny dzień. Jeśli taki nastąpi, a miał nadzieję, ze rzeczywiście się tak stanie.
- Nie. Jak zastawiałem pułapkę, była świeża. Całkiem świeża. - zaprzeczył zakładając ręce na piersi. Plan był idealny. Realizacja? Ciut mniej. Praktyka czyni jednak mistrza, chociaz miał nadzieję, ze już więcej nie będzie potrzeby poszukiwania zagubionych pupili.
- Zwykle łapię jeże łapię na właśnie takie kanapki. Znaczy… [b/] - zmierzwił swoje włosy przeczesując je dłonią.- zwykle - podnisuł dłonie i zrobił cudzysłów z palców. - Raz spróbowałem i raz zadziałało. Liczę na kolejne sukcesy w tej dziedzinie, jeśli moja aktualna ścieżka kariery się nie powiedzie. Mimo to, wolałbym żeby się powiodła. Jakkolwiek sympatycznymi stworzeniami są jeże. - stwierdził rozważnie. Jeż, jaki jest, każdy widzi. Stworzenie kolczaste, niezbyt przyjazne do czochrania na pierwszy rzut oka, jednak, jak z ludźmi. Trzeba umieć. I nie wolno brać pod włos, bo jak w przypadku kolczastego ssaka można się nieźle pokaleczyć.
Uśmiechnął się, słysząc uwagę towarzyszki wieczornej samotności.
- To miłe, że się troszczysz. - stwierdził niezobowiązująco i oderwał wzrok od gwieździstego nieba. Wyciągnął nogi w kierunku ognia. Tak było cieplej.  - Ale masz rację. Może złapię wilka? Nie boję się wilków. Są gorsze rzeczy. Chociaż… - zamilkł na chwilę i zerknął dyskretnie jakie rozwiązanie tego problemu proponuje jego sprytna towarzyszka. Pokiwał głową z uznaniem.  Wstał i poszedł w jej ślady, ograniczając się jednak do kawałka koca. Taki był z niego minimalista. Położył go na ławce i wrócił na swoje miejsce. - Chociaż wizja przeziębienia do mnie rzeczywiście. nie przemawia. .
Rozsiadł się wygodnie i wyciągnął dłonie w kierunku ognia grzejąc je przy płomieniach.
-Wracając do tematu. - powiedział powoli przeciągając się. - Porządek jest przereklamowany. Czasami dobrze wpuścić do swojego życia trochę chaosu. Namiesza, pozrzuca z półek, ale potem można wszystko ułożyć inaczej. No i może nawet lepiej? - stwierdził wzruszając ramionami delikatnie. Nie wiedział. Nie był aż tak dorosły. Był właściwie bardzo młody i znał świata mniej, niż więcej, chociaż innym czasami wydawało się inaczej i wymagali od niego wielkiej dojrzałości. Prawda jest taka, ze życia nie da się przejść bez popełniania błędów, a praktyka o tym boleśnie uświadamia. Chociaż to są czasami dobre lekcje, na wiele lat.
-Francis. Francis Lacroix. Przez najbliższy rok będziecie się ze mną męczyć, bo jestem stażystą zaklęć. - przedstawił się półgłosem uśmiechając się, jak dawno mu się nie zdarzyło. Jakoś był szczęśliwy. Bez specjalnego powodu.. Było cicho, a wydawało mu się, ze niewłaściwym w tej sytuacji jest krzyczeć. I tak byli kawałek od jakiegokolwiek obozowiska, ale mówienie ponad odgłos trzaskającego drewna zdawało się być łamaniem pewnej niepisanej zasady, którą wyczuwał w sobie, mimo że nie rozumiał. - I żadnych panów, przynajmniej tutaj, przynajmniej dzisiaj wieczorem. Chcę się poczuć jeszcze piękny i młody przez jakiś czas, zanim wszyscy zaczną na mnie ‘panać’ w szkole i pomarszczę się w przeciągu wieczora. - dodał śmiejąc się pod nosem. Ostatnio ciągle myśli o starości. Wczoraj z Yumi rozważał nawet udawanie pierwszoklasisty, ale wymagałoby to bardzo skrupulatnego golenia się, co wymaga poświęcenia. Nie. Zdecydowanie zbyt czasochłonne rozwiązanie.
- A Pani to? Jeśli mogę wiedzieć, oczywiście. Jestem zaintrygowany, kto oddaje się rozrywce jaką jest czytanie poradnika o domowym zapobieganiu zatruć przy ognisku, kiedy widocznie reszta rówieśników woli jeść kolację?
Lily Evans
Lily Evans

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyNie 31 Sie 2014, 18:32

Myślę, że nie ma co nadmiernie przejmować się zgniecioną stopą, ostatecznie każda wiedza ma swoją cenę, a najwidoczniej sposoby radzenia sobie z zatruciem arszenikiem, opłaca się bolesnym siniakiem. Nie była to znowuż taka wygórowana cena, skoro była teraz w posiadaniu informacji potencjalnie mogących uratować komuś życie. Lily w ogóle należała do osób, które wiele był skłonne poświęcić dla nauki. Stopa była doprawdy niezbyt istotna wobec znacznie bardziej podniosłych zagadnień.
Tajemnica torebki nie powinna być zbyt tajemnicza dla adepta zaklęć wyższego poziomu, ale może to i dobrze, że będzie miała w zanadrzu coś, czym skusi go do kolejnego spotkania. Tak, na pewno dobrze mieć takie coś, nie tylko w tej sytuacji, ale w ogóle. Perspektywa znudzenia się komuś wydaje się nader smutna i taka życiowa. Dziewczyna wolała więc zostawić sobie jakiegoś asa w rękawie.
Słysząc jego opowieść o jeżu i kanapce zaśmiała się dźwięcznie. Cóż, poświęciła całą minutę na rozważanie losów kanapki, ale na coś podobnego nie wpadła. Życie potrafiło zaskakiwać w najmniej przewidywalnych momentach i na najdziwniejsze sposoby. To była dobra myśl, taka warta zapisania na gorsze dni. Zawsze może wydarzyć się coś, co wszystko zmieni o 180 stopni.
- Cóż, podobno dobrze działa też miseczka z mlekiem, o ile w rzeczywistości nie ma się do czynienia ze Szpiczakiem. – odparła na jego rozważania pogodnym tonem. Nie znała się za bardzo na jeżach i nie do końca podobała jej się perspektywa trzymania w gołych dłoniach czegoś równie kolczastego, ale musiała przyznać, że jest w tych stworzeniach coś uroczego. Pomimo, że posiadały zadziwiający i bardzo skuteczny system obronny, tak naprawdę były raczej strachliwe, delikatne i wrażliwe. Zupełnie jak w życiu, czasem Ci, którzy mają najbardziej kujące kolce, najbardziej łakną uczucia. Lily do pewnego stopnia była chyba tego przykładem. Chciała, ale nie wiedziała jak, szukała, ale zawsze coś stawało jej na drodze.
Skrzywiła się na wspomnienie o wilkach, na jej przedramieniu wciąż bieliła się blizna, która (jeśli wierzyć słowom Pani Pomfrey) nie miała się nigdy do końca zagoić.
- Strach jest zupełnie naturalnym i potrzebnym uczuciem. – stwierdziła poważnie - To jeden z najbardziej podstawowych systemów obronnych. Tak jak i ból. – nikt nie chciał być strachliwy, nikt nie chciał cierpieć, ale mało kto wpadał na to, że bez tych dwóch czynników, życie byłoby znacznie trudniejsze de facto. Że wtedy najprawdopodobniej cały czas narażałoby się niepotrzebnie siebie i otoczenie na niebezpieczeństwo. Zadowolona przyglądała się, jak nieznajomy przystaje na jej słowa i siada na kocu; no, teraz jej naturalna potrzeba dbania o wszystkich wokół została zaspokojona. Mogła skupić się na czymś innym.
- A czasem nie da się lepiej. Czasem to lepiej się po prostu traci i nie ma sposobu, żeby to odzyskać. – mruknęła, chyba dość pesymistycznie. To nie było w jej stylu, należała do osób, które szły do przodu odważnie i z podniesionym czołem, ale chyba jakoś łatwiej było się zwierzyć obcej osobie. Z jej ust wyrwało się ciche „och”, kiedy mężczyzna się przedstawił. A więc właśnie uzewnętrzniała się przed kimś, kto będzie ją uczył? Naraz poczuła się trochę niekomfortowo, ale odgoniła od siebie to uczucie; cóż, nie cofnie swoich słów, może nawet nie chciałaby tego robić.
- Och. – powtórzyła – Miło mi Pana... – przerwała, bo dotarły do niej z opóźnieniem słowa Francisa - Nie-Pana poznać. Więc spędzisz cały rok pod skrzydłami Profesor Katji, to jest dopiero zwariowana osoba. Podobno zjeździła cały świat, zanim zdecydowała się gdzieś zatrzymać na dłużej. – rzuciła tonem stosownym dla niezobowiązującej pogawędki. Zaklęcia nie były być może najulubieńszym przedmiotem Lily, ale przykładała się do nich. Wiedziała, że to ważne.
- Nie martw się, wyglądasz młodo, równie dobrze mógłbyś być jednym z uczniów, idealny materiał na szpiega. – uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła rękę - Ja jestem Lily. Konkretniej to Lilianne Evans, z Gryffindoru. Czy przypadkiem nie masz tam siostry? – kojarzyła to nazwisko. Nie znała wszystkich dziewcząt z młodszego rocznika, ale Aristos była dość... charakterystyczna.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyNie 31 Sie 2014, 20:25

Słuchał dziewczyny z zauważalnym zainteresowaniem. Nieczęsto spotykał ludzi gotowych na rozmowy tego typu. Mało kto był gotów przyznać się przed sobą, że posiada takie słabości, a co dopiero przed światem.
- Nie jestem pewien, czy powinienem się zgodzić. Nie jestem pewien, czy się zgadzam. - stwierdził wzruszając ramionami. - W większości spraw tak jest, ze sami nie wiemy czy myślimy ‘tak’, czy myślimy, że powinniśmy myśleć ‘tak’. Też całkiem wygodny mechanizm. Okłamywanie samego siebie, często bez świadomości i przerzucanie na przemian problemów z serca na rozum i z rozumu na serce. - Zaśmiał się cicho pod nosem, a potem zachichotał głośniej, wpadając na trop myśli, którą postanowił pójść dalej. Pokiwał głową słuchając towarzyszki ogniskowej (nie)doli.
-Ze strachem to trochę jak z nowym płaszczem. Masz nowy płaszcz, boisz się, ze go podziurawisz, ale jednocześnie wmawiasz sobie, że nie należy się przejmować czymś tak banalnym. Aż w końcu... - zrobił dramatyczną pauzę, natchnięty myślą, podniósł delikatnie dłonie jak dyrygent, gotowy dać koncert swojego życia.  - Aż w końcu, bo kiedyś to nastąpić musi, dziurawisz ten nieszczęsny płaszcz i już się nie boisz ani o dziurę, ani o strach przed dziurą. Sami się czasami napędzamy, dość niepotrzebnie. Może ktoś ważny zrobi nam dziurę w płaszczu i przez to go poznamy.  To ciut pocieszająca myśl. A potem będzie można powiedzieć ‘bałem się, że zrobi dziurę w moim płaszczu. No i zrobiła! Ale jak jest teraz mi dobrze, z tą dziurą.’ - rozłożył ręce dumny z wykładu, z entuzjazmem wypisanym na twarzy. Chwilę milczał. Analizował co powiedział. Tym razem, dokładniej. Mruknął coś, zaskoczony nagłą realizacją w swojej głowie, której nie wypowiedział już na głos. Milczał moment.
- Chociaż. Nie wiem sam. Zignoruj mnie. - wyjaśnił -  Pani Katja to zdecydowanie intrygująca osoba, ale myślę, że współpraca nam się ułoży. Jak na razie widzę same dobre strony. - odpowiedział, przechodząc szybko od poprzedniego tematu, unikając ciszy, która mogłaby wypełnić powietrze.
Wstał, kiedy wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Zerknął najpierw na nią, a potem w twarz nowo poznanej uczennicy, która była raptem cztery, może trzy lata młodsza, a której miał być nauczycielem. Los jest przewrotny. Uśmiechnął się wyciągając swoją rękę.
- Miło mi cię poznać, Lily. - stwierdził z uśmiechem ściskając delikatnie, ale stanowczo dłoń Gryfonki.  - Lilianne Evans. - powtórzył za nią, żeby przyswoić sobie obce do tej pory nazwisko. Zasmakować je i skojarzyć od razu, kiedy usłyszy. Niedługo miało spotkać go poznanie uczniów hurtem, na raz. Dopóki mógł miał zamiar korzystać z przyjemności poznawania ich osobiście. Przysiadł znowu na ławeczce, spoglądając w gwiazdy. Tak się lepiej myślało. Człowiek czuł się nagle dużo mniejszy, a wszystkie problemy mniejsze, tak jak on. Miał nadzieję, że nie wprowadził jej w zakłopotanie faktem, ze jest naucziceielem. Na dobrą sprawę nadal czuł się jak uczeń. Może nawet bardziej, niż powinien.
-Hm. Tak. Mam. Nie wiem, zbytnio co u niej, ani jaką ma ‘opinię’ w Hogwarcie, ale chyba wolę nie wiedzieć. Przynajmniej tak długo, jak nie muszę. - wciągnął powietrze nosem wydając przy tym cichy świst. - Potem się będę martwił. - stwierdził, siląc się na nonszalancki ton.
- Tyle lat była w Hogwarcie i nie miałem wpływu na to co robi, w dwa dni tego nie zmienię. - wyznał półgłosem, przyznając to raczej sam przed sobą, niż przed kimkolwiek. Nie powinien nawet poruszać takich tematów przy uczennicy, ale godzina miała coś do rzeczy. Wieczorem wszystko było łatwiejsze, wybory prostsze, myśli jaśniejsze. Wszystko płynęło i tylko czekało na przelanie na papier albo wypowiedzenie słów, które mogą sporo zmienić. Takie bywały wieczory i nic nie mogło ich zmienić. Uderzył się dłońmi w kolana wywołując donośne klaśnięcie.
- Ale któż by się martwił! Noc jest piękna, mimo, że padało. To jest jakaś nadzieja? - wyrzucił z entuzjazmem przeciągając się i ziewając lekko. Spojrzał kątem oka na rozmówczynię i zmrużył oczy. Nie był detektywem, często to sobie powtarzał i niektóre problemy nie były jego problemami. Omijał je szerokim łukiem, aż do tego momentu, kiedy widział, że ich waga jest duża i zaczyna kogoś krzywdzić. Wtedy coś w nim przeskakiwało i chciał chociaż minimalnie pomóc. Może wychował się w zimnym domu, jako syn arystokratów i dziedzic fortuny, ale nigdy się takim nie czuł. Czuł się raczej jak starszy brat. I to uniwersalny, bo dawki tego ciepła tkwiły w nim uparcie mimo upływu tylu lat.
- Wydaje mi się, że coś cię dręczy. - zaczął łagodnie, delikatnie, starając się nie tracić luźnego tonu. Najgorsze co może zrobić, to mówić poważnie. Brzmieć, jakby świat walił się powoli i skutecznie. Chociaż może tak właśnie było? - Mam nadzieję, że moje stanowisko nie sprawia, że automatycznie przestaję być kandydatem do rozmowy? - rzucił, niezobowiązującym tonem uśmiechając się przy tym lekko
- Możemy porozmawiać, nie znam Hogwartu ani trochę, co czyni ze mnie dość… - zastanowił się, dokładnie. Wyważył słowa i w końcu - bezstronnego słuchacza? No i to co powiesz nie wyjdzie poza naszą dwójkę. Mogę nawet udawać, jak skończymy, że nie pamiętam. a tobie będzie lżej. - zaoferował. Milczał chwilę wpatrując się w ogień, który strzelał i przeskakiwał po powierzchni drewna.
-Luźna propozycja.
Lily Evans
Lily Evans

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyPon 01 Wrz 2014, 20:49

Lily należała do osób, które rzadko nie wiedzą, jak należy postąpić, które znają każdą zasadę i stoją na straży regulaminu. To porządkowało jej życie, pozwalało się odnaleźć w panującym w nim nieodmiennie i od wielu lat chaosie. Wyrwana ze świata, który znała, ni z tego, ni z owego trafiła do miejsca, o którym właściwie nic nie wiedziała, do rzeczywistości, która była jej całkowicie obca. A skoro wiedzę o tym, jak należy postępować, czerpać mogła jedynie z regulaminów, tak właśnie czyniła. Chociaż... zdarzały się chwilę, kiedy odstępowała od tego konformizmu. Bo były dla niej rzeczy ważniejsze niż on.
- Nikt nie może nam mówić, jak mamy myśleć. Mogą kontrolować to co mówimy, to co robimy, to, jak toczy się nasze życie, ale nie nasze myśli. Nie ma chyba więc rzeczy, które „powinieneś” traktować w taki, a nie inny sposób. Chyba mamy prawo mieć własne zdanie na każdy temat, nawet jeśli czasem nie dostajemy szansy, aby je wyrazić. – wzruszyła lekko ramionami i zmarszczyła lekko nos, kiedy dotarły do niej następne słowa Francisa - Okłamywanie siebie jest wygodne? Nie, nie sądzę. Zdecydowanie myślę, że nie jest. – zaprotestowała. Nie akceptowała kłamstwa jako takiego, ale nawet jeśli potrafiła znaleźć dla niego pewne usprawiedliwienie w szczególnych sytuacjach, to nie wyobrażała sobie oszukiwania samej siebie. I pewnie w momencie wypowiadania tych słów, nawet nie zdawała sobie sprawy, że nieświadomie robi to właściwie przez cały czas.
Wysłuchała w skupieniu rozbudowanej metafory o dziurze, z każdym słowem czując się trochę dziwniej, trochę bardziej osobliwie. Miała wrażenie, że już kiedyś coś podobnego przeżywała, że znajdowała się w podobnych okolicznościach, że były one miłe, ale z niezrozumiałych powodów budziły w niej także smutek. Wpatrywała się w mężczyznę zamyślonym wzrokiem i rozważała to tajemnicze poczucie deja vu i własne podejście do koncepcji płaszcza i potencjalnego jego zniszczenia.
- Ale to działa też w drugą stronę. Można być kimś, kto cały czas boi się, że zrobi komuś innemu dziurę w płaszczu i przez to ostrożnie stawia każdy krok, waha się przed każdym ruchem, rozważa najmniej istotną czynność... I nie wie, że przez to może dużo stracić, że może go ominąć ktoś ważny albo coś ważnego. Czasem zrobienie dziury, choć wydaje się straszne, bo taka dziura to przecież nic dobrego, może być całkiem zbawienne. Chyba. – miała wrażenie, że sama już nie do końca wie o czym mówi i czy mówi choć mniej więcej o tym samym, o czym Francis. Pogubiła się odrobinę w całej tej metaforycznej przenośni (jakie cudowne masło maślane) i ostatecznie skończyła z dość zakłopotaną miną i uroczymi rumieńcami.
Nie ciągnęła tematu profesor Odinevy i szkoły, teraz były wakacje i jej rozmówca chyba też nie chciał jeszcze żegnać się tak do końca z wolnością. Inaczej pewnie już w tej chwili Pan-owałby i nie spędzał czas zresztą grona pedagogicznego. Poza tym, taka rozmowa zbudowałaby dystans, sprawiłaby, że stałby się prawie-nauczycielem, a nie człowiekiem, który siedzi z tobą przy ognisku i któremu przez te kilkanaście czy kilkadziesiąt minut można powiedzieć właściwie wszystko.
- Nie znam jej za bardzo. – odparła w temacie Aristos, bo taka też była prawda. - Ostatnio zasłynęła z tego, że na finałowym meczu kibicowała Ślytherinowi, a nie własnemu domowi. – dodała po chwili, a na jej ustach zaigrał lekki uśmiech. Lily nie należała do tej części szkoły, która oburzona była zachowaniem młodej Lacroix. Ruda miała spory dystans do quidditcha i nawet całkiem zabawne wydawało się jej zachowanie młodszej koleżanki. Nic więcej na jej temat powiedzieć Francisowi nie mogła, ale może to i dobrze. Sami powinni dojść do tego, co u nich słychać. Z pewnością nie potrzebowali do tego mediatora, w szczególności rudego. Nie mogła się jednak nie powstrzymać, żeby nie dodać...
- Jest prawie dorosła, nie zmienisz tego w dwa dni ani w dwa lata, ani nawet w dwadzieścia, jak sądzę. – nie była to myśl smutna, czy pesymistyczna. Tak to było, ludzie dorastali, wydostawali się spod skrzydeł swoich opiekunów i stawali się samodzielni. Tak wyglądało życie, tak to wszystko funkcjonowało.
Lily była raczej typem sowy, wolała siedzieć do późna i rano dłużej się wylegiwać. Znała tę magiczną właściwość wieczornych godzin, kiedy pewne tematy ni z tego, ni z owego stawały się właściwsze, łatwiejsze i bardziej naturalne... Nie wiedziała z czego to wynikało, ale może z faktu, że wtedy nie trzeba było już tak długo czekać, żeby się ze wszystkim zwyczajnie przespać.
Nie skomentowała pogody, która, owszem, była całkiem ładna, ale nie zajmowała w tej chwili myśli dziewczyny. Przyszła tutaj, po potrzebowała czasu, aby pewne sprawy przemyśleć, aby uwolnić się od żartujących sobie wesoło koleżanek. Nie chciała nikomu psuć nastroju, zbyt często jej się to zdarzało w przeszłości. Milczała więc wpatrując się w niebo i naśladując w tym aspekcie siedzącego obok mężczyznę. Właściwie mogłaby tak posiedzieć w ciszy, ale jej towarzysz postanowił się odezwać. Ba, postanowił poruszyć temat, który był dość delikatny, który trudno było jej rozważać we własnym sumieniu, a co dopiero na głos! Wzięła głęboki oddech i rzuciła szybkie spojrzenie na Francisa, niemalże natychmiast ponownie przenosząc je na horyzont.
- Ja nie... – zaczęła gwałtownie i nagle urwała, jakby właśnie przyłapała się na czymś, czego nie powinna robić. Podniosła stopy z ziemi, umieściła je na pieńku i objęła ramionami zgięte w kolanach nogi. Potarła policzkiem o materiał spodni i westchnęła cicho. Cóż, nie miała chyba nic do stracenia, prawda? Równie dobrze mogła się wygadać.
- Nie będzie chyba potrzeby udawania. – odezwała się po długiej chwili - Po prostu... wszyscy znikają, po kolei. I trudno udawać, że nie ma w tym choć częściowo mojej winy.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyPon 01 Wrz 2014, 23:09


Francis Lacroix należał do osób, które nigdy nie wiedziały, co powinny zrobić. Wędrował przez życie z poczuciem pewnego specyficznego systemu moralnego, który umożliwiał mu odpowiednią improwizację w chwilach kryzysowych. Chociaż nie zawsze była to logika słuszna i racjonalna.
- Okłamywanie siebie, jest bardzo wygodne. Stety, a może niestety. I robimy to cały czas, non stop, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie uważa Pani, Panno Lily? Jak inaczej można nazwać nawet taki banał, jak oskarżanie samego siebie o bycie winnym, kiedy się nim nie jest? Kłamstwo. W stosunku do siebie, bo szukamy jakiegokolwiek rozwiązania, najczęściej z rozpaczy, bo nie możemy znaleźć innego, prawidłowego. Albo kiedy wmawiamy sobie, że nas coś nie boli. Próbujemy sami siebie ratować. Zabawne, trochę jakby jeden mechanizm obronny walczył przeciw drugiemu. - rozmyślał na głos, delikatnie bujając się na siedząco.
- Tak mi się zawsze wydawało, chociaż… chyba nie powinniśmy o tym myśleć? Tak jest lepiej, nawet jeśli to takie malutkie kłamstewko. - zaśmiał się pod nosem. To był zbyt ciężki temat. Postanowił zostawić go z tyłu, gdzieś, jako wspomnienie, którego fragmenty mogą wrócić w potrzebnej chwili, przy podejmowaniu jakiejś konkretnej decyzji. Kto wie, kiedy komu będzie potrzeba jakaś kieszonkowa mądrość, do trzymania się kurczowo?
-Prawie dorosła. - powtórzył, smakując to sformułowanie, szukając pewnego głębszego sensu w tym pozornie racjonalnym i logicznym stwierdzeniu. Zmrużył oczy i spojrzał w ogień. -A co to tak właściwie znaczy? Być dorosłym? - zapytał, bez pewności, czy chce usłyszeć odpowiedź teraz, czy kiedykolwiek. Zamyślił się, powodując kolejną pauzę w rozmowie.- Co to oznacza być prawie dorosłym? Utrzymywać się samemu? Bujda, sam utrzymać się może nawet dwunastolatek, jeśli będzie musiał. Nie potrzebować drugiej osoby? Też bujda, można się do tego nie przyznawać, ale mało który jest na tyle silny, żeby zrezygnować z czegoś takiego. Kiedy można pić, palić? Kiedy kończy się szkołę? Przyziemne sprawy. - przerwał, czując, że emocje biorą nad nim górę powoli, ale skutecznie. Tylko przez wspomnienia marnych rozmów z rodzicami, które miały miejsce lata temu, których nie powinien nawet pamiętać, a tym bardziej - rozpamiętywać. Uspokoił się. Nie zajęło mu to długo, liczył nawet, że towarzyszka nie zauważy przejęcia tematem, chociaż wydawała się zbyt bystra, żeby jej to umknęło.
- Prawda jest taka, Lily, że nie ma czegoś takiego jak dorosłość. - stwierdził łagodnie i spokojnie. - Jest tylko granica, przez którą przechodzimy i zmienia się to, jak mówią o nas inni. Jesteś w takim wieku, że to jest krok przed tobą. Nie daj się zwariować. I w sumie… - przerwał, szukając słów. Znowu matkował i znowu wdawał się w wywody filozoficzne. Źle. Musi się wyzbyć tego nawyku. Źle. Niedobrze. Chociaż chciał móc doradzić, chciał móc czuć się potrzebny i przede wszystkim prowadziło go pragnienie, by inni ludzie nie popełniali takich samych błędów.
- I w sumie nie ma co przejmować się, jeśli coś nie wyjdzie. Wszyscy biegniemy trochę jak grupa ludzi ze zawiązanymi oczami i próbujemy zrozumieć ‘jak’ i ‘po co’. - stwierdził, wdychając. Przymknął oczy, dając im odpocząć na moment. Nie, nie przysypiał. Daleki był od przyśnięcia. Spokój ducha, raczej to zbliżało się malutkimi krokami. A jak wie powszechna nauka, nie ma lepszego środka nasennego niż czyste sumienie.
- Jesteśmy wszyscy tak samo nieporadni. Korzystajmy, póki możemy i póki świadomość o dorosłości nas nie dobija. - zakończył swój wywód. Długi wywód. Dużo dłuższy, niż planował. Bił się nieco w czoło, mentalnie, oczywiście, ale nie mógł cofnąć czasu.
Pozwolili sobie na moment ciszy. Niektórzy mogliby uznać ją, za zbyt długą, ale Francis nijak tego nie odczuwał. Skupił się na otaczających go odgłosach przyrody, na zapachu powietrza, na wietrze delikatnie smagającym po odsłoniętych ramionach. Lato zbliżało się ku końcowi.
Wyczuwał pewien rodzaj spięcia u Lily. Nie był nigdy osobą przesadnie spostrzegawczą, ale zauważył drgnienie głosu, zawahanie, przed wypowiedzią, pewien rodzaj zdezorientowania pojawiający się czasami gdzieś, na sekundę, w oczach Gryfonki. Nie miał zamiaru wałkować. Nie miał zamiaru pytać. Wiedział, że to nie jego sprawy. Wiedział, ze nie powinien interesować się czymś, co jego nie dotyczy, a może nawet wywołuje nieprzyjemne albo bolesne wspomnienia.
Mruknął w zastanowieniu. Elementy układanki wskoczyły nieco na swoje miejsce, ale nadal nie był pewien. Nie powinien snuć domysłów, bo nie były mu do niczego potrzebne. Wszystko mogło być przypadkiem. Odrzucił te myśli, porzucając je całkowicie. Nie chciał niszczyć historii, którą zaraz usłyszy swoimi bezpodstawnymi w dużej mierze teoriami. Czysta karta. Zmazał wszystkie podejrzenia i rozluźnił się. Czysta karta, właśnie to obiecał Lily, więc słowa miał zamiar dotrzymać.
- Znikają? - powtórzył lekko zdziwiony po chwili milczenia. Mruknął. -Wydaje mi się… - zaczął przeciągle, szukając właściwych słów. - że nic w przyrodzie nie znika. A nawet jeśli znika, to wcześniej, czy później do nas wróci. W takiej, czy w innej postaci.Niektórzy tak twierdzą, przynajmniej. - stwierdził rzeczowo. Milczał moment, by skojarzyć, że nie powinien wcinać się i przeszkadzać w powiedzeniu czegoś, co i tak wydaje się dość trudnym dla młodej dziewczyny.
- Ale kontynuuj, wybacz, że ci przerwałem. - przeprosił pośpiesznie i wykonał zapraszający, delikatny ruch dłonią. Bardziej, jakby prosił kogoś do tańca, niż do kontynuowania historii.
Francis Lacroix spojrzał w niebo po raz kolejny. Robił to często, z uporem, przerywając co jakiś czas, żeby zerknąć w ognisko i dać odpocząć szyi, ale zawsze wracał w końcu wzrokiem w gwiazdy. Jak wszystko w przyrodzie. W końcu wracało. Podrzucona piłka spadała na ziemię. Ktoś, kto się rodził w końcu umierał. Ktoś, kto wyruszał w drogę w końcu dochodził do jakiegoś celu. Tak właśnie Francis Lacroix spoglądał w niebo i było mu z tym dobrze, jak nigdy w życiu. Ład, harmonia, spokój i uporządkowanie. Świadomość gdzie jest góra, gdzie jest dół. To były najlepsze uczucia, tak samo jak wiedza, że jeśli coś leci w górę, kiedyś spadnie w dół. Wciągnął nosem powietrze, ze świstem, czując jak wypełnia rześko jego płuca.
Oderwał wzrok od nieba i spojrzał na Gryfonkę. Uśmiechnął się delikatnie, odruchowo w pewnym stopniu nie czując nawet, kiedy kąciki jego ust powędrowały do góry. Stało się to naturalnie, nie zwracał na to uwagi ani teraz, ani nigdy wcześniej w życiu. Były takie chwile, gdy do wypowiedzenia pewnych rzeczy potrzeba tylko delikatnego gestu, który wskaże, że w słowach nie ma nic złego.
- Ty mówisz. Ja słucham.- stwierdził rzeczowo. Znowu czuł się jak starszy brat. Nawet jeśli robił to wszystko dla właściwie obcej osoby. Poczuł nić sympatii, nie był pewien czym nawet wywołaną. Faktem, że kogoś jej przypominał, czy może nawet tylko tym, że poczuł się potrzebny?
Lily Evans
Lily Evans

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyWto 02 Wrz 2014, 11:45

Czasem najważniejsze rzeczy, takie, które wszystko zmieniały i sprawiały, że coś, czego w przeszłości nie potrafiliśmy zrozumieć, nagle zyskiwało sens, zdarzały się zupełnie przez przypadek. Wydawałoby się, że wystarczyłoby zmienić jedną, potencjalnie zupełnie nieistotną rzecz w historii danej osoby, aby w sposób drastyczny wpłynąć na jej przyszłość. Jedne czerwone światła więcej, korek, uparte ziemniaki… tyle mogłoby wystarczyć, aby przekręcić przyszłość.
Na wpół pogrążona we własnych myślach, Lily słuchała jednak wypowiedzi Francisa. I chyba musiała przyznać mu rację. To znaczy… nie uważała, że jeśli siebie kiedykolwiek obwinia, robi to bezzasadnie. W tej kwestii rzadko kiedy się zdarzało, aby cała odpowiedzialność leżała na barkach tylko jednej ze stron, ale miał rację z tym, że często nie znajdując innej możliwości, nasza podświadomość broni się przed cierpieniem, wypierając pewne rzeczy. I chcąc nie chcąc, wpływa to także na świadomą część naszej jaźni.
Planowała coś jeszcze na ten temat powiedzieć, ale ostatecznie przystała na propozycję swojego rozmówcy, który zaproponował jego zakończenie w tym momencie, w którym wnioski nie zrobiły się jeszcze na tyle konkretne, aby przygnębiać. Pewnych rozmów najlepiej nie zamykać, uchylone drzwi nie zawsze oznaczają, że może przez nie wejść jakiś złodziej. A nawet jeśli, to może to być także przyjaciel. Przez kilka chwil kontemplowali ciszę, aż w końcu Francis poruszył temat, który chyba był dla niego znacznie bardziej drażliwy niż dla Lily. Słuchała go w skupieniu, od czasu do czasu otwierając nawet usta, aby coś w trącić, ale nie szło jej to zbyt dobrze, bo jej towarzysz rozkręcił się i nie miał chyba zamiaru jak na razie dopuścić jej do słowa. W pewnym momencie uśmiechnęła się nawet lekko i porzuciła próby ingerencji w jego wywód, czekając aż skończy, aby móc się odnieść do całej wypowiedzi.
- Myślę, że bycie dorosłym, oznacza konieczność brania odpowiedzialności, możliwość decydowania o samym sobie w stopniu, który nie jest dostępny wcześniej. To z jednej strony większa wolność, z drugiej znacznie więcej ograniczeń. To nie określone czynności, tak myślę. – stwierdziła w końcu dosyć cichym głosem. Czasem czuła się dorosła, zbyt dorosła, zwłaszcza wtedy, kiedy natykała się na swojej drodze na problemy, od których nie dało się uciec, a które przerastały jej, w gruncie rzeczy skromnie, możliwości. Z drugiej jednak strony, walczyła chyba o to dziecko w sobie. Walczyła o ludzi, którzy pomagali je w niej zachować, chociaż… zbyt często przegrywała.
- Nie uważasz, że jesteśmy do pewnego stopnia tym, co widzą w nas inni? Że istniejemy właśnie dlatego, że oni o nas myślą, oni nas potrzebują, oni nas zauważają? Człowiek, który nie ma żadnego kontaktu z innymi ludźmi, właściwie nie jest do końca rzeczywisty. Nie ma po nim śladu, pojawia się i znika. Jesteśmy odciskiem w sercach i umysłach osób, z którymi się spotykamy. Oby jak najlepszym. – westchnęła lekko. Nie chodziło jej tutaj oczywiście o to, aby zmieniać się i dopasowywać do wymagań społeczeństwa; temu była właściwie jak najbardziej przeciwna, raczej o to, że nie da się tak uwolnić od tego, co inni w nas widzą, jak nas postrzegają. I że to na nas wpływa, czasem aż za bardzo, czasem pomimo tego, że usiłujemy się tego wyprzeć.
Lily nie do końca czuła to jego matkowanie, rozmawiali, wymieniali się opiniami, do pewnego stopnia byli równi, chociaż Francis pewnie górował nad nią wiedzą i doświadczeniem. Właściwie, to nawet na pewno. Dziewczyna dysponowała głównie swoimi przemyśleniami i tym, co wyczytała w książkach.
- Gorzej, jeśli nie wyjdzie coś ważnego. Coś, czego nie da się naprawić, bo zwyczajnie nie dostaje się takiej możliwości. Można sobie mówić, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, ale żal pozostaje. – westchnęła lekko, wygładzając niewidzialną zmarszczkę na spodniach w okolicach łydki – Czasem chciałoby się zatrzymać, stanąć, uchwycić moment na dłużej. Bo wydaje się tak idealny, że potem nie może być już lepiej. – zaczęła wygrywać palcami niewidzialną melodię, stukając się delikatnie w nogę i rozważając słowa mężczyzny. – Nie, chyba są ludzie, którzy doskonale wiedzą, czego chcą i potrafią do tego uparcie, konsekwentnie i, co najważniejsze, skutecznie dążyć. Ale ja do nich nie należę, chyba, że mowa o nauce. Tak, to mi idzie całkiem dobrze, ale niewiele ponad to. – zaśmiała się, chyba odrobinę gorzko, ale nie zamierzała się rozklejać i marudzić. Cóż, przynajmniej w czymś była dobra. Niektórzy, nie widzieli w sobie nawet tego. W normalnych okolicznościach nigdy by z siebie podobnego wyznania nie wydusiła, ale z jakiegoś powodu swobodnie jej się rozmawiało. Może wpływała na to pora, może fakt, że o swoim rozmówcy nie wiedziała właściwie nic i przypuszczała, że po tym jednym wieczorze ich stosunki staną się czysto… zawodowe, szkolne? A może sama wprawiła się w taki nastrój, w który Francis doskonale się wpasował.
Milczenie też było dobre. Pozwalało zebrać myśli, uspokoić je, trochę wyciszyć emocje. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że ta rozmowa jest ważna i nie chciała jej zniszczyć przez swój brak dystansu do pewnych spraw.
- Ja myślę, że czasem tak nie jest. Czasem coś przepada na zawsze i nie da się tego odzyskać. A kiedy indziej, nawet jeśli ostatecznie do nas wraca, to jest tak inne, że… po prostu to nie to samo. Ludzie się zmieniają, rzeczy się zmieniają i nic nie da się na to poradzić. Jakkolwiek by się nie próbowało. - Nie musiał jej zachęcać do mówienia, jeśli milkła, to nie dlatego, że jej przerywał. Po prostu czasem trudno było dobrać do siebie właściwie słowa, aby przekaz nie był przekłamany, żeby kogoś nie skrzywdzić w swojej wypowiedzi, nawet przez przypadek. Naśladując Francisa przeniosła spojrzenie z ognia, na gwiazdy i z powrotem, aż zaczęły jej przed oczami migać kolorowe światełka. Wtedy ostatecznie przeniosła spojrzenie na mężczyznę i nawet obróciła się trochę na swoim pniaku. Przyglądała mu się uważnie, w zamyśleniu, zastanawiając się kogo jej przypomina. Była pewna, że coś jej umyka, coś istotnego.
- Hm. – mruknęła w końcu, ponownie moszcząc brodę na podciągniętych do góry kolanach. – Istnieje gdzieś pewna góra, jest całkiem wysoka i dość niebezpieczna, jeśli ktoś chce ją zdobyć. Ale podobno widoki są z niej całkiem ładne, taka przynajmniej istnieje plotka, więc znajdują się ludzie, którzy podejmują wyzwanie i chcą się na nią wspiąć. Ta góra jest poniekąd pewnym ewenementem, bo samotnie wyrasta ponad równinę i nie ma dookoła niej żadnych innych, wysokich wzniesień. To pewnie też kusi, bo ludzie czasem decydują się na coś, całkiem nierozsądnie, tylko dlatego, że wydaje im się, że jest to wyjątkowe. W każdym bądź razie na tej górze ciąży pewne fatum, bo nawet jeśli ktoś dociera na szczyt, to ślad po nim ginie. Nagle znika, przepada i ani góra, ani nikt inny nie wie dlaczego tak jest. Może jest po prostu przeklęta albo zbyt zimna. Może gdyby zaprosiła w swe progi zwierzęta, pozwoliła obrosnąć się krzewom, ptakom pozakładać gniazda i wyznaczyła szlaki, przestałaby stwarzać zagrożenie, przestałaby być samotna. Tylko nie wiem, czy ona potrafi, bo za każdym razem, kiedy ktoś znika, pojawia się kolejna przepaść, kolejna rozpadlina, kolejna skaza na jej postaci.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 EmptyWto 02 Wrz 2014, 22:28

Kim Francis był? Zdecydowanie był ponad dwudziestoletnim stażystą zaklęć. Kim Francis nie był? Nie był doświadczony w sprawach życiowy. Fakt faktem, wędrował po omacku i tak samo prowadził większość dyskusji. Czysto teoretycznie, co czasami jest kwestią godną pozazdroszczenia.
Być tym, co ludzie w nas widzą. Francis zaśmiał się lekko pod nosem, bez oznaki żadnej kpiny z usłyszanych słów czy rozbawienia rozmówczynią. Śmiał się sam z siebie i robił to szczerze, czując, że tafia w jego czuły punkt, a jego nawet zbytnio to nie boli. Prawda, zaserwowana na ładnej tacy była łatwiejsza do przełknięcia. Właściwie, uświadomił sobie coś, co od dłuższego czasu odganiał niczym natrętną muchę znad stołu. Nie mógł się nie zgodzić z jej słowami, nie miał do tego moralnego prawa. No i to byłoby oszustwo..
- Masz rację. Nie każdy się do tego przyzna. - przyznał szczerze. Zawsze jego byt opierał się w dużej mierze na unikaniu odpowiedzialności wynikających z faktu bycia dziedzicem fortuny oraz na opiekowaniu się Aristos. Na byciu kimś do naśladowania. Trochę wzorem, a odrobinę przestrogą, dla dorastającej dziewczyny. Chciał czuć się potrzebny, a Aristos dojrzewała. Właściwie, od pewnego czasu taki nie był i plątał się to tu, to tam, szukając ratunku dla własnego Celu W Życiu. Cóż za żałosna motywacja, Panie Lacroix
- Można być samemu, to nie jest żaden problem, ale nie da się całe życie uciekać przed ludźmi.
Jesteśmy trochę jak ćmy. Lecimy do ciepła, chociaż wiemy, że może nam zrobić krzywdę, ale nie nigdy nie ma pewności. Element ryzyka. Jak z płaszczem. -  
stwierdził i westchnął. Podniósł z ziemi szyszkę i wrzucił ją w ogień, by zająć czas. Milczał chwilę, tak, jak często im się zdarzało. Wydawało się to słuszne, właściwie i nawet całkiem przyjemne.
-I chyba dlatego chcę zostać nauczycielem, Lily. - przyznał, trochę bardziej otwarcie niż planował. Potarł dłońmi o siebie i wystawił je w kierunku ognia, łapiąc ciepło żaru. Zastanawiał się, czy taka otwartość nie będzie już zakrawała o nietakt, o przekroczenie pewnej granicy, czy nie przestraszy Gryfonki swoimi słowami, swoją historią, która męczyła go długo i mało komu o niej mówił. Ale właściwie, ona dawała mu kawałek swoich zmartwień, więc mógł się odwdzięczyć tym samym. Nawet może to sprawi, że towarzyszka poczuje się lepiej? Że na czas tej jednej rozmowy skróci odrobinę dystans, ułatwi jej wyrzucenie z siebie słów, które ciążą, a z każdym dniem ich waga zamiast spadać paskudnie rośnie i uparcie o sobie przypomina przy robieniu każdego kroku do przodu.
- Cała ta moja decyzja to był jeden wielki przypadek... - zaczął powoli opuszczając ręce i bawiąc się frędzlami koca, na którym siedział. Wziął głęboki oddech. -Widzisz, Lily. Lubiłem zaklęcia od zawsze, chociaż uświadomiłem sobie jak bardzo mając chyba szesnaście lat. Chciałem pracować przy zaklęciach, nie wiedziałem jak, gdzie, po co. Miałem ogólny pomysł, jak ma być, bez pomysłu na realizację. Siedziałem w książkach i się uczyłem, nawet nie z konieczności, a potrzeby zaspokojenia własnej, nieposkromionej wtedy ciekawości. - przerwał na chwilę i zaśmiał się. Zaśmiał się z siebie, z siebie wtedy, z siebie teraz, z siebie pięć minut temu. Śmiał się, bo widział swoje błędy, widział, co zrobiłby inaczej teraz, wtedy, kiedykolwiek. Z duszą na ramieniu westchnął i postanowił kontynuować, jak gdyby nic się nigdy nie stało. Jak się stoi jedną nogą w rzece, to warto dostawić drugą.
- Odpadałem towarzysko, zostawałem w tyle, w kwestii kontaktów międzyludzkich. Uwiadomiłem sobie powoli, że właściwie mało komu jestem potrzebny, że wyszedłem z ich życia i nawet nie zauważyli tego do końca. Chociaż z perspektywy czasu, może bylem po prostu głupi, albo zbyt zapatrzony w swój cel. Brakowało mi tego, że kiedyś prosili mnie o pomoc przy pracy domowej albo po prostu zapraszali na spacer czy spotkanie.  Pomyślałem wtedy, że chciałbym zrobić coś, co sprawi, że będę potrzebny. Dlatego zostałem nauczycielem. Bo od czasu do czasu mogę poudawać, że się na czymś znam i nie muszę zamykać się w czterech ścianach z tomem z biblioteki. - zakończył rozkładając ręce, niczym dyrygent po zakończeniu występu. Nie ukłonił się. Zmarszczył brwi i dodał po chwili zastanowienia. - Stałem się realny, jak to ładnie ujęłaś. Mimo wszystko… - westchnął nieco nostalgicznie, z rozbawieniem dalej pobrzmiewającym w jego głosie. -Mimo wszystko księgi zaklęć są mało rozmowne. I nie mają tak ciekawych i godnych uwagi opinii, jak na przykład Pani, Panno Evans. - przyznał, z nieskrywanym uznaniem. Nie spodziewał się, ze spotka kogoś gotowego do takich dyskusji. W głębi serca nawet cieszył go taki obrót sprawy, chociaż nie przyznałby się do tego otwarcie, jak i do wielu innych rzeczy. Żałował nieco, że spotyka Pannę Evans w takim stanie, chociaż, jakkolwiek to samolubne, smutek jest motorem do wielu trafnych przemyśleń.
-Książki są teorią, jak kreda. A ludzie to krew i… - zamyślił się na chwilę, szukając adekwatnego porównania. Temperament.  Dużo temperamentu.Teoria jest logiczna, ułożona, wszystko w niej gra i jest idealne.  Kreda jest czysta, oprócz tego, kiedy trochę przyklei ci się do palców, ale możesz ją łatwo wyczyścić. Ludzie są inni. Ludzie nie są teorią, ale mogą trzymać coś w dłoniach albo tworzyć zaklęcia, wywoływać wojny, zakochiwać się, tańczyć, śpiewać, cokolwiek. Ale nic nie mogą zrobić bez teorii. Tak już w życiu jest. Jedno nadaje drugiemu sens. Bez teorii na nic się nie zdaje zdolność tworzenia, a bez kogoś do tworzenia kreda zniknie z pierwszym podmuchem wiatru. Tak to wszystko przewrotnie działa.
Pokiwał głową, słysząc uwagę o uchwyceniu momentu i uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Jak na razie Lily zasypywała go od góry do dołu prawdą, rzeczami w pewnym stopniu oczywistymi, ale którymi nikt nie chce zauważać, które wszyscy wolą przeskakiwać. Zwrócenie na nie uwagi wymaga nie lada odwagi, jak wiele padających tu stwierdzeń. Jednak wzdrygnął się po chwili lekko zdezorientowany.
-Dlaczego sądzisz, ze nie umiesz dążyć do celu uparcie? Skoro udaje ci się z nauką, z tego co mówisz, to w innych kwestiach też powinnaś dać sobie radę. Wszystko to kwestia podejścia. Można osiągnąć stan znajomy użytkownikom Felix Felixis bez wypijania ani kropelki przyjmując odpowiednią postawę i sposób myślenia o sprawie. Tak mi się wydaje. - rzucił w dość motywującym tonie. Sam miał kiedyś taki problem, że nie może, że się nie uda, że nie ma sensu, potrzeby, czasu. A potem zaczął myśleć inaczej i było jakoś… łatwiej. Dużo łatwiej. Wszystko było kwestią zauważenia kiedy szklanka zrobiła się do połowy pełna.
Poczuł na sobie spojrzenie Lily, gdy sam zajęty był obserwacją nieba. Kątem oka zerknął na Gryfonkę, przyglądającą mu się uważnie. Teraz nie miał już pewności, że kogoś jej przypominał. Albo po prostu może ją intrygował swoją osobą? Nie był pewien, nie był w stanie wysnuć żadnego konkretnego wniosku, bo i nie do końca chciał to tak na prawdę robić. Każdy miał prawo do własnych myśli. Do własnej przestrzeni do której nikt nie będzie się tam wpraszał na herbatę.
Oderwał wzrok od nieba, chcąc przez chwilę chociaż nawiązać kontakt wzrokowy, ale kiedy odwróciła głowę kładąc ją na brodzie nie wrócił już do oglądania gwiazd, ale zaczął zgodnie ze zwyczajem kręcić młynka palcami.
- Możliwe, ale… ale nawet jeśli kogoś, albo coś tracimy... - zastanowił się. Metafora, to najlepszy środek przekazu. Odwołujemy się do czegoś, co bezpośrednio nas nie dotyczy, ale możemy pokazać prawdę uniwersalną. Rzecz cudowna, praktyczna, a przy tym poetycka. Idealnie. Szukał czegoś, co trafi do Lily. Przynajmniej na miarę swojego rozsądku próbował wyważyć przykład, który będzie łagodny, a wymowny. - Trzymajmy się porównań do płaszcza. Tracisz płaszcz, który ma guziki. Bardzo ładne, srebrne. A potem widzisz kogoś w zupełnie innym płaszczu, ale ma guziki identyczne jak ten twój, poprzedni. To nie jest ten sam płaszcz, to nawet nie są koniecznie te same guziki, ale świadomość, że świat się nie kończy na tylko jednych guzikach może być odrobinę pocieszna, prawda? - zapytał, nie do końca pewien czy jego tok myślenia jest prawidłowy, albo jakkolwiek do niej trafia.
Francis mruknął w zastanowieniu słuchając słów Lily. Metafora. Bardzo trafna. Nie wiedział, na ile dobrze domyśla się w kwestii tego, za co Panna Evans uważała ową górę. Albo za kogo. Chociaż wszystko wskazywało, że chyba na siebie. Ukrywanie się za porównaniami to metoda wygodna i nigdy nie uważał jej za tchórzostwo. Ba. Raczej za akt niezwykłej wręcz odwagi.
- Czasami to nie jest niczyja wina. Wszystko da się naprawić, każdą dziurę zasypać. Tylko trzeba na to czasu i kogoś właściwego. Tak zgaduję.
Chłodne, wieczorne powietrze powoli dawało mu się lekko we znaki. Nie najcieplejszy prąd powietrza uderzał delikatnie w jego plecy, co mimo ciepła bijącego od ogniska nie było najbardziej komfortowym czy przyjemnym uczuciem. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i machnął ją delikatnie nad kocem, na którym siedział. Zarzucił sobie powiększony o parę rozmiarów koc na ramiona i założył nogę na nogę, obracając w jednej dłoni różdżkę.
- Czujesz, że jesteś taką górą, Lily? Dlaczego? - zapytał, wpatrując się w ogień. Nieświadomie obracając różdżką, zmienił na chwilę kolor płomieni na zielony, ale szybko się zreflektował i naprawił w podobny sposób szkodę, chowając szkodliwy dla otoczenia patyk do kieszeni.
Sponsored content

Płonące ognisko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Płonące ognisko   Płonące ognisko - Page 2 Empty

 

Płonące ognisko

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 3Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Eventy :: Obóz Letni :: Teren Obozu
-