IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Grampiany- Góry w Szkocji

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Symplicja Szafran
Symplicja Szafran

Grampiany- Góry w Szkocji  Empty
PisanieTemat: Grampiany- Góry w Szkocji    Grampiany- Góry w Szkocji  EmptyCzw 14 Sie 2014, 15:01



Grampiany


Najwyższe pasmo gór w całej Wielkiej Brytanii. Góry pagórkowate, o słabo rozwiniętej florze, porośnięte głównie przez rośliny trawiaste, co jest spowodowane ich położeniem na północy Szkocji.

Symplicja Szafran
Symplicja Szafran

Grampiany- Góry w Szkocji  Empty
PisanieTemat: Re: Grampiany- Góry w Szkocji    Grampiany- Góry w Szkocji  EmptyCzw 23 Paź 2014, 16:34

Symplicja wychodzi z Błędnego Rycerza. W końcu pierwszy etap jej podróży dobiegł końca. W końcu przestaje być ograniczona, kraty jej więzienia rozpadają się, ale czy aby na pewno? Na pewno, mówi do siebie w myślach pewnym głosem. Wspomnienia ostatnich nieszczęśliwych dni zostawiła daleko za sobą, w zatłoczonym, śmierdzącym Londynie, na polanie otaczającej obóz, albo na niewygodnej leżance w czarodziejskim autobusie. Teraz nie będzie o tym myśleć, w ciągu dni oddzielających ją od szkoły ma zamiar zapomnieć, wyciszyć się, nie myśleć o niczym więcej jak tylko o własnej wędrówce, chce iść do przodu z podniesioną głową, robić zdjęcia, malować, być sobą, Symp, która zagubiła głowę w chmurach, która gubi się na prostym korytarzu pięć razy, Symp, która kocha, ale chyba nigdy nie może być kochana. Kolejna nieproszona myśl, Krukonka mimowolnie zaczyna kręcić głową dookoła, starając się ją odgonić, jak natrętną muchę.
Sierpniowe promienie słońca szczypią ją delikatnie w policzki wyrywając z zamyślenia, wiatr rozwiewa długie, czarne jak noc włosy, które po chwili opadają na ramiona, plecak, wpadają do oczu. Błękitne ślepia wydają się być nieobecne, zagubione, pozbawione uczuć. Taki stan jednak nie trwa długo, mgła przechodzi i zostaje tylko smutek i melancholia, która szybko zamienia się miejscem z kolejnym stanem duszy i ciała.
SS z ciekawością przygląda się miasteczku Killin. Jest to zwykła wioska, nie liczna, pamiętająca jeszcze czas wojny, przed którą ukrywała się w górach i przed, którą bronił ją mało sprzyjający klimat. SS zza interesowaniem przechadza się po okolicy, łamaną angielszczyzną robi ostatnie zakupy, pamięta, że w górach nie ma schronisk, a szansa, że trafi do następnej wioski, w jej przypadku jest raczej nikła. Związku z tym jej plecak, robi się cięższy o dwa pęczki dobrze obsuszonej kiełbasy, dwie paczki makaronu, kilka konserw, dżem domowej roboty, dwa bochenki chleba, kolejną butlę wody, trzy paczki zapałek i podstawowe środki higieny osobistej, które zapomniała kupić w stolicy. Nie dziwota, skoro planowany wyjazd miał być dopiero za dwa dni, jednak jak widać los miał inne plany.
Symplicja z żarem przygląda się sklepowym pułkom, nie dostrzegająca jednak nigdzie rolek z kliszą, wzdycha ciężko. Widać nie wszyscy uważają je za przedmiot pierwszej potrzeby, nie to co ocet i pończochy, one są na półkach nawet jeśli nikt ich nie potrzebuje.  Wzdycha ciężko, ma nadzieje, że resztki z obozu jej wystarczą, sto zdjęć to przecież nie jest mało?
Przed wyjściem, na haczyku przy oknie Polka dostrzega jeszcze uroczą parę, grubych, niebiesko czerwonych skarpet, zrobionych z wełny tutejszych owiec jak głosi przyczepiona do nich karteczka. Przewidując zimne noce, dziewczyna decyduje się na zakup jednej pary, ze śmiechem stwierdzając, że jeszcze to one uratują jej życie. Kto to wie?
Po skończonych zakupach dziewczyna rusza w stronę jeziora Loch Tay. Mimo zaklęć nałożonych na plecak, takich jak zaklęcie ćwierćwagi, zmniejszające, bagaż nadal jest ciężki i swoją masą przyciska Krukonkę do ziemi, w tej chwili Polka czuje się jak gigantyczny ślimak. Mimowolnie dziewczyna śmieje się z tego skojarzenia, oczyma wyobraźni widzi na swojej głowie parę czułek, a plecak zmienia się w wielką skorupkę. W sumie to jakby się zastanowić ona też nosi swój obecny domek na plecach, bo przecież na wierzchu plecaka leży pożyczony od wujka namiot, który mimo posiadania tylko jednej czwartej swojej wagi, nadal jest upierdliwie ciężki.
Symp powoli robi krok za krokiem. Nie wie dokąd idzie, nie ma żadnego celu, po za majaczącymi na horyzoncie grzbietami Grampionów. Przy każdym kolejnym kroku, Polka zaczyna dostrzegać coraz więcej bez sensowności w swoim zachowaniu. Nie wie dokąd idzie, po co idzie, nie wie nawet czy dzięki swojej podróży uda jej się znaleźć odpowiedzi na nie dające jej spokoju pytania. To poczucie bez sensowności, z każdym krokiem zaczyna jej coraz bardziej ciążyć na duszy, mimo wszystko, wie, że nie może się zatrzymać, wie że nie może wrócić do domu. Jest świadoma, że musi iść do przodu, a o powrocie nie ma mowy.
Podróż jest powolna i mozolna, skwar leje się z nieba, i gdyby nie delikatna bryza wiejąca z nad jeziora, pewnie już dawno zagroziłaby samej sobie, że nie zrobi kroku dalej. Dodatkowo w głowie dziewczyny rodzi się coraz więcej problemów, myśli, przed którymi uciekła na ten drugi koniec świata, niemiłosiernie krążą jej nad głową i przypominają o sobie. W końcu panna Szafran wymyśla swój własny sposób na odpędzenie ich. Ustala jedno tępo i stara się w nim iść, w myślach ciągle licząc do czterech.
Jeden, dwa, trzy, cztery.
Jeden. Dwa. Trzy. Cztery.
Jeden. Trzy. Cztery. Dwa.
Za każdym razem gdy myśli chcą jej uciec na bok, łapie się na tym, że myli się jej kolejność cyfr, więc na nowo pobudza się do skupienia tylko na tej jednej rzeczy.
Jeden, dwa, trzy, cztery.
jedendwatrzycztery
W pewnym momencie te cztery słowa stają się jednym, jest to znak, że dalej tak iść nie można. Dziewczynie zdaje się, że jeśli jeszcze raz je usłyszy to trafi ją szlak, zwariuje i już nikt nigdy jej nie uwierzy, że jest chociaż trochę normalna. W końcu decyduje się na liczenie kroków.
Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem ... sześćset osiemdziesiąt jeden, sześćset osiemdziesiąt dwa, sześćset osiemdziesiąt trzy... cztery tysiące sto trzydzieści pięć, cztery tysiące sto trzydzieści sześć...
Przy cztery tysiące sto trzydziestym siódmym dochodzi do niej, że zrobiła się głodna. Dźwięku jej żołądka przerywają upojną ciszę otaczającej ją przyrody, czymś co przy pierwszym usłyszeniu brzmi jak ryk małego niedźwiadka. Zatrzymuje się więc na brzegu, wyjmuje kanapkę, naprędce rzuconą jej przez ciotkę, odkręca butle z wodą i nalewa sobie trochę do metalowego kubeczka, i siada na jednym z wielu kamieni. Powoli żuje chleb z serem i szynka.
Siedząc tak na nim czuje się jak ptak. Ma wrażenie, że pierwszy raz w swoim życiu jest wolna. Nic jej nie ogranicza, może pójść gdzie tylko chce, zrobić wszystko na co tylko będzie miała ochotę, pierwszy raz nie słyszy, że ktoś wie lepiej co jest dla niej dobre. Ta myśl napełnia jej serce przyjemnym ciepłem. Pierwszy raz od kilku dni, na jej twarzy maluje się szczery uśmiech. Symp każdą komórką swojego ciała zaczyna chłonąć wolność, ma wrażenie, że czuje ją w powietrzu, że jej kanapka, mimo, że przypominająca dom, smakuje wyzwoleniem, ciało dziewczyny nagle staje się lżejsze tak jakby kajdany, które jeszcze niedawno przyciskały ją do ziemi nagle spadły. Może się założyć, że gdyby chciała mogłaby w tej chwili unieść się nad ziemię i odlecieć, tak lekka nagle się stała.
Nagle dziewczyna czuje jakiś dziwny impuls, szybko ściąga ze stóp wielkie, ciężkie obuwie, rzuca je pod siebie, potem obok nich lądują także spodnie, skarpetki i tak goła od pasa w dół, Polka wbiega do, krystalicznie czystej wody jeziora. W pierwszej chwili otaczające ją zimno, paraliżuje jej wszystkie nerwy, dając organizmowi silny impuls do tego, żeby opuścić wodę. Jednak nie zamierza tego zrobić. Bierze w dłonie trochę cieczy i obmywa nią spoconą, brudną od pyłu i kurzu twarz. Oblewa sobie głowę, ramiona, całe ciało, w końcu nie zważając na niską temperaturę z impetem zanurza się cała.
Przez chwilę nie wynurza się. Nie ma takiej ochoty, chciałaby zostać w tym miejscu, pod tą wodą już na zawsze, cisza jaka ją otacza jest lekiem na jej skołatane nerwy, natrętne myśli zostają ponad wodą, nie mają dostępu do jej serca, umysły. Jednak brak tlenu przypomina jej o sobie i po chwili dziewczyna wynurza się. Nie ma jednak w planach stać w miejscu, zaczyna pływać, nurkuje, najchętniej jednak kładzie się na plecach i dryfuje, leniwie machając nogami.
Leżąc tak i czując pod sobą bezmiar wód, a nad sobą niezmorzone pałacie nieba, dziewczyna prawie nie zauważa upływu czasu. Kiedy w końcu wybudza się ze swojego letargu zauważa, że niebo zaczyna barwić się milionem kolorów. Na wschodzie coraz ciemniejszy granat, który napawa duszę jakimś dziwny niepokojem, niepewnością, wydaje się pochłaniać światło, być nie do rozproszenia nawet przez ognisty okrąg słońca. Dalej ostatnie pasy błękitu, tak miłego dla oka, delikatnego koloru niezapominajek, rozpraszane przez jasne, ciepłe promienie barwiące niebo na delikatne kolor ochry, oranżów i przyjemne dla oka odcienie czerwieni, delikatnego różu. W całej tej kombinacji barw, wielka obręcz gwiazdy. Tak piękna i bolesna, że nie można się w nią długo wpatrywać. Piękno tej scenerii dopełnia spokój tego miejsca, pozbawionego śladów cywilizacji, tak daleko od zbiorowisk ludzkich, że prawie dałoby się uwierzyć, że ich cywilizacja była tylko krótkim koszmarem, snem jednej nocy. Przez chwile jest w stanie uwierzyć, że jest ostatnią osobą na świecie.
Nagle dochodzi do Krukonki, że robi się ciemno, a ona nie ma nic przygotowanego na zbliżającą się noc. Wszystko leży na brzegu, nienaruszone tak jak je zostawiła jakąś godzinę temu. Przemarznięta wygramola się z jeziora, sina, trzęsąca się zimna jak osika, ma wrażenie, że zaraz odgryzie sobie język, że też poczuła to dopiero poza przyjemną kołdrą wody. Szybkim krokiem rusza w stronę swojego bagażu. Kląc impuls, który zmusił ją do zanurzenia się w toni jeziora, wyciąga z plecaka ręcznik i owija się nim. Korzystając z ostatnich promieni słońca i szybkiego zaklęcia rozkłada namiot, wrzuca do niego wielki plecak i rozpoczyna szukanie drewna na ognisko. Owinięta w brązowy ręcznik, z różdżką w ręku i z bosymi stopami rozgląda się za jakimiś suchymi gałęziami. Dopiero po kilku nadepnięciach na ostre kamienie, wywrotkach udaje się jej znaleźć trochę chrustu. Szybko przenosi je do swojego obozowiska, przy użyciu zapałek rozpala ogień i przygotowuje kolację, kawałek chudego białego ser, trochę dżemu truskawkowego i kromka chleba.
Spoglądając na słoik dziewczyna uśmiecha się smutno. Przypomina sobie jak w podstawówce pomagała mamie przyjaciółki. Ich zadaniem było pisanie na szarej taśmie dżem truskawkowy i przyklejanie jej do słoiczków. Zadanie było proste i przyjemne, aż do momentu, w którym Klaudia nagle zwróciła zamyślonej Symp uwagę, że zamiast dżem truskawokowy ta zaczyna pisać fruskawkowy. Spoglądając na wielkie jak wół "F", dziewczyny wybuchły śmiechem. Od tamtego czasu uroczyście mówiły, że nie mają ochoty na żaden inny dżem poza fruskawkowym, a miny pełne konsternacji słuchających ich wymogów dorosłych tylko rozśmieszały je jeszcze bardziej. Ciekawe co u Klaudii? Zastanawia się Krukonka spoglądając na swój posiłek.
Siedząc tak i pochłaniając jedzenie oczy Krukonki mimowolnie wędrują w stronę bezchmurnego, rozgwieżdżonego nieba. Jest ciemne, granatowe, a jedynym źródłem światła są miliony, jasnych wielokolorowych punkcików i ogromna tarcza księżyca. Wpatrując się w nie ma wrażenie, że odkrywa coś nowego, nieznanego, tak wielu ich przecież jeszcze nigdy nie widziała, nawet w Hogwarcie niebo nie było takie piękne.
W pewnym momencie gdy od zaśnięcia dzielą ją już tylko sekundy Szafran podnosi się, gasi ognisko przygotowaną do tego wcześniej wodą z jeziora i rozgląda się dookoła, nieobecnym wzrokiem, bardziej kierowana jakąś nieznaną potrzebą niż ostrożnością, bo przez klejące się ze zmęczenia oczy i tak niewiele widzi, po czym wkracza do namiotu.
Szybko przebiera się w swoją czystoprowizoryczną piżamę (leginsy, długi czarny podkoszulek i skarpety zakupione rano), przykrywa się śpiworem po sam nosek i oddaje się w objęcia Morfeusza. Czy tylko jej się wydaje, że Bóg Snów ma takie piękne brązowe oczy, a może one nie należały do Boga Przeszłości. Krukonce jednak nie udaje się dłużej zastanawiać nad tajemniczym właścicielem tych pięknych, ale dziwnie zimnych oczu gdyż pogrążyła się w swoich snach.
Symplicja Szafran
Symplicja Szafran

Grampiany- Góry w Szkocji  Empty
PisanieTemat: Re: Grampiany- Góry w Szkocji    Grampiany- Góry w Szkocji  EmptyCzw 30 Paź 2014, 17:35

Sny ma proste, zwyczajne, wręcz dziecinne. Śnią się jej wspomnienia z dzieciństwa. Widzi jak razem z braćmi i starszą siostrą bawią się nad Bystrzycą, chlapią się w wodzie, budują zamki z błota, wspinają po drzewach i przekrzykują kto dalej wejdzie. Widzi jak sama wygrywa, jest najmniejsza i razem z tym najlżejsza, a nogi same niosą ją coraz wyżej. Wspina się, gałąź po gałęzi, ale korona nadal jest daleko, za daleko. SS wie, że nigdy jej nie dosięgnie mimo to nadal idzie do przodu. Aż w pewnym momencie czuje, że gałąź pod nią pęka i zaczyna spadać w dół. Jednak ona się nie boi, otwiera ramiona tak jakby chciała przytulić zbliżającą się do niej śmierć, jednak w momencie, w którym powinna spaść na ziemię budzi się, otwiera oczy i widzi nad sobą dach namiotu, w uszach słyszy jeszcze szum spadania i delikatny śpiew ptaków.
Mimowolnie odczuwa delikatne zawiedzenie, smutek. Nie wie skąd w niej takie dziwne uczucia, nienormalne, nielogiczne, pozbawione sensu. Nie rozumie co się stało, co się w niej zmieniło, bo przecież coś musiało, skoro jest jej z tego powodu smutno. Żal, że to był tylko sen, że koniec nie nadszedł, uciekł jej sprzed nosa.
Symplicja mozolnie wychyla się ze swojego legowiska, słońce leniwie unosi się niewiele ponad linią horyzontu, musiało niedawno wstać, w myślach Sym oblicza, że musi być niewiele po piątej. Normalnie nigdy by tak wcześnie nie wstała, dzisiaj jednak wydaje się jej to być bardzo dobra pora na pobudkę. Szybko szykuje się, zjada coś, pakuje na nowo plecak i rusza.
Już po kilkunastu krokach z plecakiem na plecach dziewczyna zaczyna odczuwać zakwasy, ale nawet mimo bólu idzie do przodu, jeśli dobrze pójdzie to za dwa dni powinna dotrzeć do podnóża masywu, zostawiając tym samym piękne jeziora za sobą. Mimo, że zostanie nad nim wydaje się być kuszącą propozycją zmiany planów, to Symp nie poddaje się i idzie dalej przed siebie.
Idąc tak dziewczyna mija raz po raz jakieś samotne drzewa, samotne kamienie, widziała nawet samotnego łabędzia. Natomiast od wczorajszego wyjścia z Killin nie widziała żadnego człowieka. Po chwili namysłu stwierdza, że taki stan rzeczy jej nie przeszkadza. Ludzie marudzą, narzekają, krzyczą na siebie nawzajem, ranią się, traktują innych jak śmieci, ludzie jej się nie podobają nie lubi ich, chociaż wcześniej starała sobie wmówić, że jest inaczej. Krukonka dochodzi do wniosku, że człowieki są za głośne i ich obecność jest bardzo denerwująca... dlaczego więc czuje, że za jednym z tych ludzi tak bardzo tęskni, tak bardzo chciałaby go zobaczyć, chociażby przez chwilę, chociażby na zdjęciu. Z jednej strony tak bardzo chce go zobaczyć, z drugiej gani samą siebie za takie myśli, nie chcąc przyznać się przed samą sobą, że może za kimś jeszcze tęsknić. Czemu?
Znowu nieprzyjemne myśli podchodzą pod próg jej głowy, tym razem znajduje jednak inny sposób na przepędzenie ich. Sposób, o którym zapomniała, który od tak dawna był jej obcy.
-Błogosławiony trud, z którego świętej mocy, powstaje taki But, wśród takiej ciemnej nocy...- Śpiewa cicho w swoim szeleszcząco, świszcząco, śpiewnym języku. Mimowolnie śmieje się pod nosem, bo nawet, żeby powiedzieć o polskim te kilka przymiotników musiała powiedzieć tak wiele świszczących wyrazów... może coś w tym było, że polski brzmi jak liście poruszane na wietrze, liście polskich jabłoni, śliw, grusz, tak słodkich i pięknie dojrzewających w polskim słońcu, na polskiej ziemi, w trudzie polskich rolników. Bo grunt to patriotyzm.
Kolejny dzień kończy się przy ognisku. Tym razem jednak przed kilkoma rundkami w jeziorze przygotowała sobie obozowisko, żeby znowu nie musieć biegać po ciemku w poszukiwaniu drewna na opał. Na kolacje zjada makaron z kiełbasą i znowu wpatruje się w niebo. Przed snem smaruje się jeszcze maścią na obolałe mięśnie i zakwasy, bo zaczyna się obawiać, że przy obecnej wadze plecaka, jej ciało może nie wytrzymać takiego marszu. Pierwsze pęcherze na stopach, tylko utwierdzają ją  w tym przekonaniu.
Tym razem kładzie się spać i nic jej się nie śni, jest zbyt zmęczona, żeby mieć jakiekolwiek sny, zbyt zmęczona by dręczyć się tym co będzie jutro, czy w ogóle będzie jutro. Nie ma sił na takie dywagacje egzystencjalne, zajmie się nimi kiedy trochę odpocznie, wyśpi się, naje, jej ciało będzie chodziło na jakiś normalnych obrotach.
Sponsored content

Grampiany- Góry w Szkocji  Empty
PisanieTemat: Re: Grampiany- Góry w Szkocji    Grampiany- Góry w Szkocji  Empty

 

Grampiany- Góry w Szkocji

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-