Jest ich wiele, jak na miasto przystało. Przeplatają się, przecinają ze sobą, czasem witają nieuważnych wędrowców ślepymi zaułkami. Barwne, głośne, kolorowe za dnia, nocami ciemne, nieprzyjazne i groźne dla nieobytych. Londyńskie ulice nie różnią się niczym od ulic w Dublinie, Paryżu czy Berlinie, kto jednak choć raz miał okazję pospacerować w pogodny dzień przy Piccadilly Circus, lub odprężyć się wędrując po samym centrum tego tętniącego życiem miasta wie, że mają swój czar.
Mistrzyni Alpacalipsa
Temat: Re: Londyńskie ulice Pon 11 Sie 2014, 15:25
Mówią, że wypadki chodzą po ludziach – ja w to nie wierzę. Ślepe przeznaczenie nie spaceruje wszak po ulicach, nie depcze głów przypadkowym przechodniom, nie zsyła na nich nieszczęść po prostu zderzając się z nimi na chodniku, w barze, w banku czy sklepie z odzieżą. Wypadki nie chodzą po ludziach. To ludzie spacerują po ścieżkach losu nieuważnie, zbyt prędko, zbyt śmiało, a ci, którzy mają mniej szczęścia od innych, zwykli zrzucać winę na przeznaczenie, wieszając psy na tym zupełnie przecież poczciwym bycie z siwą brodą i kataraktą na szklanych oczach. Jakim jednak trzeba być pechowcem, by w przepiękny, lipcowy wieczór stanąć na drodze mordercy dokańczającego właśnie swe najnowsze dzieło? Jakim nieszczęśliwym człowiekiem musi być osoba, która wbiega wprost w ramiona śmierci niepomna przestróg i zbyt podchmielona życiem, którego dobrze nie zdążyła rozpocząć? Jak już mówiłam... wypadki nie chodzą po ludziach. Niektórzy mają za to zaskakujący talent odnajdywania się w sytuacjach, w których zły czas, złe miejsce i zła osoba na drodze potrafią doprowadzić go katastroficznych w skutkach wydarzeń. ***
21 lipca, 1977
Padało. Kropelki deszczu rozbijały się o brudny bruk na ulicach, o płaszcze nielicznych przechodniów, zatapiały się w ich włosach i kapeluszach, tworząc połyskującą w bladym świetle latarni powłokę. Takiego dnia jak ten, wyłamującego się ze słonecznego lipcowego kalendarza swoją ponurością i chłodem jeszcze nie widziano. Jednym z przechodniów przemykających ulicami Londynu, był młody panicz O’Malley. Miał zgarbione ramiona, jasne włosy przykleiły się do jego głowy i policzków, a koszula nie stanowiła już żadnej ochrony przed nieubłaganą pogodą, Irlandczyk zdawał się jednak nie zwracać na to uwagi. Uśmiechał się. Ten radosny, trochę nieprzytomny grymas wyginający jego wargi w pełnym zadowolenia wyrazie nie pasował do tego wieczoru, nie pasował do tego miejsca i czasu. Ten uśmiech, tak charakterystyczny dla młodych, zapatrzonych w życie pełnymi nadziei oczami po prostu nie powinien był zaistnieć tego dnia. Stało się jednak inaczej. Czy może być coś banalniejszego, niż barowa bójka późną nocą? Coś godniejszego pożałowania od dwóch podchmielonych mężczyzn, awanturujących się nad kuflami whisky, śmierdzących potem, alkoholem, śmierdzących pospolitością i zaprzepaszczonymi szansami? Źle im z oczu patrzy. Są zamglone, nieludzkie wręcz, zezwierzęcone w sposób, który doskonale znany jest przypadkowym bywalcom, rozkoszującym się szklaneczką czegoś mocniejszego po długim dniu. Ci tutaj, tak zupełnie inni od nich... Zarośnięci, w ubraniach wskazujących bezwątpienia na klasę robotniczą, lub niższą. Zwykle opryszki, piasek pomiędzy trybami czasu, nic nie znaczący pył na kartach historii... Jednak nie dla każdego. Dla panicza O’Malleya ten konkretny pył, te kamyczki psujące harmonię wieczoru w którym pożegnał na stacji swojego kochanka stanowić miał moment zwrotny w życiu. Jeśli można to ująć w ten niezbyt żartobliwy sposób. Ciężko powiedzieć, co było punktem zapalnym tej konkretnej burdy: kobieta? Rozlany alkohol? Wyzwisko, które padło wypowiedziane podchmielonym głosem, z którego zniknęła poprzednia wesołość? Starczy rzec, że drzwi baru rozwarły się z hukiem, a na mokrą, brudną ulicę wypadły trzy osoby; mężczyźni szarpali się wcale nie na żarty, wyzwiska i obelgi wyłaniały się spośród niezrozumiałego na ogół bełkotu niczym grzyby po deszczu, a na drodze całego tego rabanu nieoczekiwanie stanął Alexander. Jasne oczy uniosły się zaniepokojone hałasem, a na czole wykwitła pionowa zmarszczka. I zapewne minąłby cały ten ambaras, gdyby nie jedno nieszczęśliwe, losowe wydarzenie. Kobieta wtrąciła się w dyskusję. Szarpnięcie, odgłos dłoni dosięgającej twarzy w celnym, choć pijackim ciosie – nieznajoma upadła na ulicę, jęknęła boleśnie, a nim kolejne uderzenie zdążyło dopaść bezbronną ofiarę, Ślizgon był już nad nią. Wyuczone, wpajane przez lata reguły, tak nudne, przewidywalne i bezbarwne w swym brzmieniu, wzięły górę. A chociaż jasnym było, że szesnastolatek nie ma szans w bójce w której liczebność nie stoi po jego stronie, Alexander nie potrafił powstrzymać odruchu: krzywdzenie kobiety, niezależnie od kontekstu sytuacji, nie mogło pozostać bez odpowiedzi. Nie pomyślał nawet o tym by sięgnąć po skrywaną w rękawie różdżkę, nie pomyślał, by wzywać na pomoc kogoś odpowiedniejszego do tego zadania. Wypadki, jak już mówiłam, nie chodzą po ludziach. Wystarczyło kilka straconych sekund, jedna zaledwie chwila, nie dłuższa niż mrugnięcie okiem, by szarpanina przerodziła się w krwawe w skutkach przedstawienie. Okrutne, bezlitosne przedstawienie dla gapiów wlepiających oczy w okienne szyby. I nikt nie zareagował, gdy młody chłopak nagle zgiął się w pół; w wirze ciał, w zamęcie padających ciosów, kopniaków i bolesnych syknięć nikt nie zauważył noża w dłoni jednego z napastników. Czyn doprawdy godny pożałowania; krótka seria uderzeń, tuż nad nerkami, a potem kolejna w okolicach brzucha, gdy ofiara, niepomiernie zdziwiona ostrym, rozlewającym się falą gorąca bólem odwróciła się twarzą do swojego oprawcy. Czy jest coś bardziej żałosnego dla czarodzieja od śmierci niesionej ręką losu na krawędzi zwykłego rzeźniczego ostrza? Trudno powiedzieć o czym myślał ten jasnooki chłopak, gdy czerwona plama krwi rozkwitała na jego plecach i brzuchu niczym róża, rozkładająca swoje płatki w dużym przyspieszeniu. O ojcu? O matce? O życiu, które przepływało mu przez palce, choć zaledwie zdążyło się rozpocząć? Czy o pewnych niebieskich oczach, o zaroście drażniącym w zabawny sposób skórę, o włosach, w które tak przyjemnie wplatało się w palce? Nie krzyknął nawet. Westchnął tylko, jakby z żalem, opadając na kolana i wspierając dłonie w kałuży pełnej błota, jego własnej krwi i sam Bóg raczy tylko wiedzieć czego jeszcze. A kiedy oddychanie stało się zbyt trudne, gdy obrazy, smaki, zapachy i dźwięki zlały się w jedno, wirując wokół niego jak w kalejdoskopie, po prostu zamknął oczy. Wspomnienie twarzy Doriana była ostatnią trzeźwą myślą na jaką zdobył się jego umysł, nim iskierka życia tląca się w słabnącym ciele zamigotała nieśmiało i zgasła. I nic. Nic się nie stało. Świat nie oszalał, życie nie zatrzymało się, by kontemplować ten jeden, drobny kamyk w ogromnym mechanizmie. Lecz chociaż dla świata ta śmierć miała małe znaczenie, dla ludzi, którym panicz O’Malley był całym światem, coś właśnie dobiegło końca. Na brudnych, wilgotnych ulicach Londynu, którymi przemykali teraz jedynie nieliczni przechodnie, wciąż padał deszcz.
Alice Guardi
Temat: Re: Londyńskie ulice Sob 02 Lip 2016, 21:54
Całe to zamieszanie, które wynikło na weselu Leslie i Cama spędzało sen z powiek stażystki astronomii. Dwa dni - a nie nocy - spędziła bezsennie, chcąc poukładać sobie wszystko nim pojedzie do rodziców. Tych, którzy ją wychowali. Dalej nie potrafiła zrozumieć, jak rzekomi prawdziwi rodziciele mogli ją tak po prostu oddać. Jedynym powodem było brak oznak magicznych mocy i podejrzenie charłactwa. I to wszystko po to, by chronić honoru znamienitego rodu. Nie chcieli jej pokochać, bo według nich nie miała magii. To napawało ją niesamowitym smutkiem. Poczuła się jak zabawka, którą ktoś wyrzucił, bo się okazało, że nie ma baterii. Prawie całą noc po weselu przepłakała. Nie mogła narzekać na swoje życie, mugolscy rodzice kochali ją tak mocno, że niczego jej nie brakowało. Ci biologiczni przestali ją kochać kiedy tylko okazała się być inna. Gdyby jednak poczekali, zorientowaliby się, że jest magiczna. Od najmłodszych lat dostrzegała, że dzieje się coś niezwykłego wokół niej, ale mając w głowie te wszystkie baśnie nie widziała w tym nic dziwnego. Jakoś doszła do siebie, zasypiając trzeciego dnia jak kamień. Gdy przebudziła się wieczorem odnalazła sowę z listem. Tak, wizyta z Hallem dobrze jej zrobi. Chętnie się zgodziła i rzuciła się w wir pieczenia waniliowych muffinek, ozdobionych jadalnym brokatem. Jeszcze ciepłe powędrowały do pudełka. Rudowłosa czekała na Alexa raptem chwilkę. Jak zawsze przytuliła się do niego na powitanie i wręczyła słodkości. Zjedli po jednej po drodze, przechodząc na mugolskie ulice. -Alex, wiem, że masz swoje problemy... ale strasznie leży mi coś na sercu. -zaczęła, gdy tak szli powoli po odśnieżonych ulicach. Uśmiechnęła się smutno. -Wtedy na weselu... miałam taką broszkę z literką F. Na zdjęciach z dzieciństwa już ją miałam, a Cam uparł się, że ją poznaje i należy do jego rodziny. -mówiła cicho, idąc w ramię z Hallem. -Zarzucał mi i moim rodzicom złodziejstwo, więc poprosiłam, aby jego mama powiedziała czy faktycznie broszka należy do niej. Wtedy... wtedy pani Fawley źle się poczuła i osłabła. Po chwili zaczęła płakać i powiedziała... że jej Cam nigdy tego nie wybaczy, ale że jestem jego... jego siostrą. Adrią Fawley. Powiedziała mnóstwo rzeczy, o których prawie nikt nie wiedział, co poświadczyło o tym... że mówi prawdę. Okazało się... okazało się, że gdy byłam mała nie zauważyli u mnie oznak czarodziejstwa i wystraszyli się, że jestem charłaczką. -tutaj Alice wstrzymała opowieść, pociągając noskiem. Chwilę szli w milczeniu. -Nie mogli znieść takiej hańby i oddali mnie... oddali mnie mugolskiemu małżeństwu. Tak po prostu, a pani Fawley wpięła do mojego kocyka broszkę. Alice stanęła przy zakręcie i spojrzała błyszczącymi oczami na przyjaciela. -Alex, jak oni mogli... jak mogli tak po prostu... bo byłam rzekomo wybrakowana. Jak śmiecia. Do kosza. -zapytała podłamanym głosem, a wkrótce na jej policzkach pojawiły się łzy. Myślała, że już się z tym pogodziła, ale opowiadanie o tym spowodowało, że bolało jeszcze mocniej. -Nigdy nawet nie próbowali... mnie odwiedzić. -westchnęła smutno.
Alex Hall
Temat: Re: Londyńskie ulice Nie 03 Lip 2016, 16:20
Alex mentalnie klepał się po ramieniu w akcie okazania aprobaty dla własnej przemyślności przez zaaranżowanie spotkania z Alice zaraz po wizycie w Gringocie. Miał tylko podpisać kilka papierów stwierdzających ostateczne przekazanie skrytki po Williamie i odebrać kluczyk, ale gobliny od samego początku patrzyły na niego, jakby próbował podstępnie wynieść pół skarbca. Ani odrobinę mu się to nie podobało i zastanawiał się nawet, czy nie odpuścić, pozwolić całemu zgromadzonemu złotu przepaść, ale rozsądek przeważył. Teraz już oficjalnie po najlepszym przyjacielu i miłości życia pozostał mu w dłoniach kawałek metalu i druga skrytka w banku. Świetna zamiana, naprawdę. Obecność i radość, jaką zawsze zdawała się emanować Alice złagodziły nieco skutki paskudnego humoru, który dopadł aurora, odsuwając jego troski na bok wraz z pierwszym uściskiem drobnych ramion. Gdyby mógł, najchętniej zatrzymałby pannę Guardi na zawsze, dbał o nią i chronił bez wytchnienia, byleby tylko nie przestała świecić jak małe słoneczko. Czy się cieszył ze spotkania, które sam zaaranżował? Fakt, że pochwycił Szkotkę i obrócił się z nią, jakby nie ważyła więcej niż piórko chyba dostatecznie potwierdzał zadowolenie na jej widok. Muffinki, które upiekła nieco chrzęściły w zębach jadalnym brokatem, ale Alex nie odmówił sobie zachwytów nad jej talentem ugłaskany i rozanielony smakiem wanilii łaskoczącym w tył gardła. Beztroska miała niestety to do siebie, że nigdy nie trwała wiecznie, niezależnie od tego, komu przypadła w udziale oraz w jakich okolicznościach – coś w końcu musiało ją przerwać i brutalnie sprowadzić na ziemię. Zerkając na Alice, gdy nie przestali iść, pilnował, by nie odsuwać się od niej z jakiegokolwiek powodu, uważnie słuchając tego, co miała do powiedzenia. Jeszcze w szkole to ona w większości wysłuchiwała jego bolączek, samej nie mając powodu do wielu trosk. Nagła zmiana ról i możliwość stanięcia na pozycji tego, który mógł użyczyć ramienia do wsparcia się na nim zdecydowanie Hallowi odpowiadała i łechtała nieco męskie ego. Z każdym kolejnym zdaniem marszczył coraz mocniej brwi, analizując wykładaną mu historię – Alice była rodzoną siostrą Fawley'a. Co do cholery?! Ta wiadomość brzmiała tak prawdopodobnie jak to, że Śmierciożercy byli w istocie niegroźnymi hodowcami gumochłonów, ale Alice nie miała żadnego powodu by kłamać. Alex w ogóle wątpił, czy ona wie, jak to robić. Zawsze jawiła mu się jako delikatne i absolutnie niewinne stworzenie nieskażone ułomnościami nękającymi resztę społeczeństwa. Nie wtrącał się w jej opowieść, czując coraz większą złość na państwo Fawley'ów – nie wyobrażał sobie, jak można było porzucić własne dziecko, nie mieściło mu się to po prostu w głowie. Gdyby dowiedział się, że jego też ktoś świadomie oddał do sierocińca... Alice miała to szczęście, że wychowywała się w normalnej, kochającej rodzinie i choćby za to Hall dziękował w tej chwili wszystkim siłom wyższym. - To było podłe – wydusił wreszcie przez zaciśnięte zęby, obejmując Szkotkę ramieniem i przyciągając ją bliżej do siebie, kiedy dostrzegł łzy toczące się po piegowatych policzkach. - A ty nie jesteś wybrakowana, nigdy nie byłaś. To oni się pomylili – dodał ostrzej, z całym zaangażowaniem i mocą, zaciskając palce na płaszczu Alice. - Pieprzona arystokracja i ich durne dbanie o wizerunek – burknął, pochylając głowę i przyciskając krótki pocałunek do czubka rudej głowy.
Alice Guardi
Temat: Re: Londyńskie ulice Nie 03 Lip 2016, 18:38
Wszelkie obawy związane z tym, czy jest aby gotowa na jakieś spotkania towarzyskie rozpłynęły się w chwili, gdy wirowała w objęciach Halla. Mimo kiepskich dni uśmiechała się szeroko, czując zbawienne ciepło przyjaciela. Sam nie miał najlepszego okresu za sobą, więc ta chwila pozwoliła obojgu odetchnąć chociażby na chwilę. Nawet Alice wydawało się, że to wszystko było głupim snem i faktycznie jest córką państwa Guardi. Przestała szukać w swej rudej główce argumentów, które ten fakt zaprzeczały, począwszy od zaskakującej wiedzy pani Fawley na temat stażystki, na braku zdjęć z najmłodszych lat kończąc. Tak miłe uczucie osłabło w chwili, kiedy Guardi odsunęła się od przyjaciela. Poczęstowali się słodkimi babeczkami, które pozwoliły beztrosce trwać dalej. Ostatni kęs o smaku wanilii był już zaledwie wspomnieniem, kiedy Alice dopadły demony wesela, które wywróciło jej życie do góry nogami. Komu jak nie Alexowi mogła o tym opowiedzieć? Liczyła na to, że ma aż tyle siły by przebrnąć przez całą historię bez ani jednej łzy. Jak bardzo się myliła. Wszystkie emocje tamtej chwili wróciły ze zdwojoną siłą. Alice, chodzący promyk Słońca, który szczerze wierzył w to, że znaczna część ludzi nie jest zdolna do złych rzeczy. To co jej zostało zrobione było bardzo złe. Nie mogła powstrzymać łez ani nie wzbraniała się przed przytuleniem stażysty. Westchnęła głośno, powstrzymując smutek. Słuchała Alexa bez słowa. -Wiesz co... cieszę się, że mnie oddali. To podłe, ale... ale się cieszę. To Ci mugole są dla mnie prawdziwymi rodzicami. Kochali mnie najmocniej jak umieli, a ja ich. Poza tym... -odsunęła się od Halla, ścierając pospiesznie łzy na policzkach. -...nie chciałabym być taka jak oni. Na pewno nauczyliby mnie, że liczą się tylko ludzie czystej krwi i nienagannego wizerunku. Nic nie straciłam. -oznajmiła butnie co w jej wykonaniu przypominało tupiącego, puchatego króliczka lub pufka pigmejskiego. Uśmiechnęła się na ten przyjacielski całus w czubek głowy. -I nie znałabym Ciebie. To wielka strata. -stwierdziła, kontynuując spacer z przyjacielem. -A co u Ciebie? Ten... Nikolai to Twój bardzo bliski znajomy, prawda? -zagadnęła go. Nie mówiła wprost, ale znali się aż tak dobrze, że Hall nie musiał udawać. Rudowłosa dostrzegała te minimalne gesty, które zdradzały afekt między mężczyznami. Poza tym, Alice się już od dawna domyślała, że Alex może lubić męską płeć.
Alex Hall
Temat: Re: Londyńskie ulice Pon 04 Lip 2016, 01:07
Z Alice wszystko wydawało się dużo prostsze – nawet te problemy, które swoją wagą potrafiły przygnieść człowieka do podłogi, wycisnąć mu ostatni dech z piersi i odebrać chęć do życia, rozpływały się i przestawały być tak straszne w jej obecności. To była właśnie największa magia, jaką Szkotka przynosiła światu, to przeświadczenie, że cokolwiek się nie stało, wszystko będzie dobrze. W chwili, gdy okazało się, że coś przerwało jej słodką beztroską codzienności, Alex chciał być obok, by choć odrobinę rozwiać ciemne chmury zebrane nad rudą główką. Nie robił tego może tak skutecznie i z równym wrodzonym wdziękiem co sama panna Guardi, ale w momencie, gdy mu na kimś zależało, bardzo się starał, okazując każde możliwe wsparcie. Ba, gdyby Alice stwierdziła, że poczuje się lepiej tylko jeśli auror stanie na głowie, to zrobiłby to dokładnie tam na tym zaśnieżonym chodniku, szczerząc się do niej spod opadającego szalika i pytając, czy ma jeszcze jakieś życzenia. Wyglądało jednak na to, że proste przytulenie podziałało choć odrobinę, bo panna Guardi pozwoliła się po prostu trzymać przez chwilę, pociągając cicho nosem, zamiast sięgać po torebkę, by okładać nią Halla za brak wyczucia. Anglik ustawił się tak, by osłaniać kobietę przed zimnym wiatrem, czując jak serce mu się krajało na myśl o tym, co właściwie przechodziła. Nie potrafił postawić się na jej miejscu, bo sam nigdy nie wychowywał się w normalnej rodzinie, aż do uzyskania pełnoletności wracając na wakacje do sierocińca w Birmingham, ale sam fakt pojawienia się łez mówił wiele. Alice było przykro, tak bardzo, że uczucie to wylewało się z niej, nie mieszcząc się w drobnym ciele, a Alex mógł tylko złorzeczyć państwu Fawley i trzymać ją, póki drżenie spowodowane płaczem nie ustąpiło. Nawet wtedy nie przerwał uścisku, póki sama go lekko nie odsunęła, ocierając wilgoć z twarzy. Uśmiechnął się tylko gorzko samym kątem ust, kiedy wytknęła, jak prawdopodobnie zostałaby wychowana w rodzinie, która pozostawała czystokrwista od pokoleń – Cam co prawda zdawał się nie wykazywać uprzedzeń względem rodowodu współpracowników, ale kto mógł wiedzieć, jak sprawa wyglądałaby z jego siostrą? - Nie jesteś nic winna Fawley'om – stwierdził, kiwając lekko głową jakby na potwierdzenie słuszności własnych słów, uśmiechając się w ten nieśmiały, pozornie nie pasujący do niego sposób, słysząc, że nie poznać go byłoby wielką stratą. Sam jakoś nigdy w to nie wierzył, uważając się za człowieka niekoniecznie wartego uwagi, ale takie słowa były zwyczajnie miłe. Trafiały gdzieś pod serce, rozlewając ciepło we wnętrzu klatki piersiowej. Wcale się nad tym nie zastanawiając, Alex uchwycił dłoń Alice w swoją, gdy znów zaczęli iść, zaciskając palce na drobniejszym ręku stażystki. Nie było w tym nawet grama podtekstu, tylko zwykła potrzeba niewinnej bliskości z kimś, przed kim nie musiał zakładać masek. - Chyba można tak powiedzieć – zaczął powoli w odpowiedzi na pytanie o Nikolaia. Okoliczności, w których Guardi mogła go poznać, nie były najlepsze, a i sam auror niezbyt wiedział, jak wybrnąć z problematycznej sytuacji, w jaką się wtedy wpakował. - To nie do końca normalny układ, ale bez niego byłoby trudniej. Lubię go, ale czasem tak bardzo nie rozumiem – urwał na chwilę, gdy znaleźli się w grupce ludzi oczekujących na zmianę światła na przejściu. Ponownie podjął rozmowę dopiero po drugiej stronie. - Właściwie to wcześniej znałem go tylko z widzenia, czasem zamieniliśmy kilka słów, a potem po pogrzebie przyszedł nieproszony i pomógł mi wyrzucić rzeczy Willa. To znaczy w końcu je spaliłem, ale nie o to chodzi. Wiesz. Po prostu się pojawił. A ja byłem potem tak wściekły, że popchnął mnie do zrobienia czegoś słusznego, że wysłałem mu kilku sów i zwyzywałem – parsknął cichym śmiechem, zerkając przelotnie na twarz Alice. - Przeprosiłem i wyszło jak wyszło. Sama widziałaś. Chyba ciężko było nie zauważyć, co? Zatrzymał się nagle, uderzony pewną myślą, pociągając za dłoń Szkotki i ją również powstrzymując przed postawieniem kolejnego kroku. - Nie czułaś się źle przez jego zachowanie? Albo moje? – spytał, marszcząc brwi. W jego zielonych oczach wyraźnie odbijał się niepokój.
Alice Guardi
Temat: Re: Londyńskie ulice Wto 05 Lip 2016, 18:49
Nigdy nie miała wrażenia, że dzięki niej świat jest lepszy. Porównanie jej działania jak do lekarstwa jedynie ją peszyło. Nie robiła nic niezwykłego. Po prostu była, starając się odnaleźć uśmiech losu w tych najgorszych chwilach. Pamiętała, że należy zapalić światło. Nigdy nie było aż tak źle, aby nie znaleźć tej krztyny dobra, jaka kryła się w każdym drobiazgu. Nawet sytuacja z weselem nie mogła pozwolić jej się ugiąć, gdyż koniec końców wychowała się w kochającej, mugolskiej rodzinie, których system wartości ukształtowały jej cudowny charakter i nastawienie do życia. To tata zainteresował ją astronomią. To mama nauczyła ją, jak odnaleźć mały cud chociażby w kłębku wełny. Cieszyć się z małych rzeczy. Co czekało by ją w rodzinie Fawley’ów, jeśli nadal nie ukazywały by się jej zdolności? Jakiś cichy głosik z tyły głowy zdawał się mówić, że moc ujawniła się właśnie dzięki adopcji przez państwo Guardi. Dopiero wtedy była tam, gdzie należało. Czasem i panna Guardi miała problem dojrzeć te dobre strony. Wtedy doceniała towarzystwo przyjaciół. Znali ją doskonale i wiedzieli, jak wywołać na jej twarzy uśmiech. Nie miała na razie pomysłów, aby Alex stawał dla niej na głowie, ale należało to wykorzystać w bardziej korzystnej chwili. Chwila słabości, w wyniku której pojawiły się łzy została zażegnana dzięki przytuleniu. Zawsze lubiła ten zapach Halla, który koił jej zszargane nerwy. Ostatni raz tak ją pocieszał, kiedy niezasłużenie dostała Trola z zaklęć. Nie zamierzała się użalać nad sobą w związku z Fawley’ami. Przykro jej było nie dlatego, że ją skrzywdzono. Przykro jej było, że ludzie potrafili zrobić coś takiego wbrew więzom krwi. Nie miała na razie siły na rozmowy z państwem Fawley czy Camem i jego siostrą. Prawnie to było i jej rodzeństwo, które w praktyce było obcymi ludźmi. Zmiana tematu na Nikolaia była dobrym pomysłem. Alice uśmiechnęła się lekko i wysłuchała odpowiedzi Alexa. Dojrzała jakie emocje buzowały w tych aurorskich oczach. Pokiwała głową. -To dobrze, że go lubisz. To bardzo ważne. –zgodziła się. Pilnie słuchała jego dalszej historii. Czasem to było najważniejsze, aby po prostu wysłuchać. Wiedziała, jak wpłynęła na Alexa śmierć Williama. Spalenie jego rzeczy było zakończeniem jakiegoś etapu. Chciała zrobić kolejny krok, kiedy Alex wstrzymał ją raptownie. Spojrzała na niego pytająco. -Alex, błagam Cię. Nic się nie stało. Było w porządku. –roześmiała się cicho i pociągnęła mężczyznę dalej. –Przestań marudzić, chodź zobaczyć co to za zbiegowisko. –wskazała drugą rękę tłum ludzi przed jakimś wejściem.
Alex Hall
Temat: Re: Londyńskie ulice Wto 05 Lip 2016, 20:32
Alice najwyraźniej nie doceniała siły, jaką w sobie miała, ale Alex nie mógł nic na to poradzić, bo zwyczajnie nie wiedział, że stażystka tak myśli. Na jej szczęście nie był legilimentą, nigdy nie ciągnęło go do tej dziedziny ocierającej się o czarną magię. Gdyby dowiedział się o wszystkim, co krążyło pod rudą główką, musiałby chwycić pannę Guardi za ramiona i gwałtownie potrząsnąć, by dopuściła do siebie myśl, że jej talent leżał w sprawianiu, że świat wydawał się o wiele bardziej przyjazny. Hall nigdy, nawet w myślach nie nazywał Szkotki przyjaciółką, mając całkowicie nieracjonalne, graniczące z pewnością przeczucie, że jeśli to zrobi, Alice zniknie. Starał się nie dotykać myśli kwalifikujących ją pod jakąkolwiek metkę nawet przy użyciu długiego kija, ale w momentach takich jak te, kiedy mogli po prostu obok siebie być, wiedział, co czuł. I w pewnym sensie cieszył się z własnej pokręconej biologii, przez którą ciągnęło go nieproporcjonalnie mocniej ku mężczyznom niż kobietom – dzięki temu relacja jego i Alice pozostawała czysta, nieskażona obietnicą czegoś. Powietrze nie stawało się nagle ciężkie, dotyk nie znaczył więcej niż powinien. Uwadze aurora nie umknęło, że temat Fawley'ów został szybko ucięty, nie ciągnął go jednak na siłę, zdając sobie sprawę, jak bardzo był bolesny. Łzy świadczyły o tym najlepiej i jeśli miałby taką moc, Alex chciałby sprawić, by nigdy więcej nie pojawiły się na policzkach Alice. Tak jak dzisiaj. Tak jak we Wrzeszczącej Chacie, kiedy miał na rękach jej krew. Wzdrygnął się nieco, mając nadzieję, że nie zostało to zauważone. Mówienie o Nikolaiu tak otwarcie w zaciszu dzielonej przez nich przestrzeni było jednocześnie stresujące i miłe. Wywoływało drobne łaskotanie na karku i ledwie wyczuwalną suchość w ustach. Co właściwie przypomniało aurorowi, że powinien zapytać, jak to się stało, że Guardi wylądowała w związku z Haldanem, zanim jednak zyskał okazję, by cokolwiek powiedzieć, był już ciągnięty w stronę jakiegoś zbiegowiska. Nie żeby miał z tym jakiś problem, akurat Alice mogłaby mu zrobić wszystko i za nic by się nie obraził, ale Alex sapnął cicho, wyciągając głowę, by dojrzeć, co się właściwie działo. - Tam chyba wisi jakiś szyld – stwierdził, mrużąc nieco oczy. - I plakat? Taa, z królikiem. Nieduże, pomalowane na jaskrawą żółć drzwi okazały się wejściem do kameralnego teatru „Za Maską”. Zupełnie zwyczajnego, mugolskiego teatru, takiego z nieco odrapaną, starodawną kasą i podwieszonym u sufitu przesadnie strojnym żyrandolem. Pachniało tam zakurzonym dywanem, sosnowym drewnem i czymś ulotnym, czego Hall nie potrafił zidentyfikować. - Kraina czarów, to coś dla ciebie – rzucił z nutą rozbawienia w głosie, przysuwając Alice trochę bliżej, gdy w wąskim korytarzu zaczęło robić się tłoczno. Właściwie dlaczego mieliby nie obejrzeć tej sztuki? Panna Guardi lubiła wszystko co baśniowe, sama zdawała się czasem uciec prosto z kart którejś pięknej książki, a Alex... Alex mógł czasem zrobić coś zupełnie innego niż zwykle. Kiedyś lubił słuchać, jak William czytał na głos sceny ze swoich ulubionych sztuk, choć Shakespeare a adaptacja Lewisa Carrolla zdawały się pochodzić z dwóch odmiennych światów. - Zostajemy, nie? Zostajemy. Na dworze i tak jest zimno – powiedział, dla upewnienia zerkając na twarz rudowłosej Szkotki, zanim wygrzebał z wewnętrznej kieszeni płaszcza mugolskie banknoty. Zawsze nosił przy sobie trochę funtów, choćby po to by bez problemu zejść do najbliższego sklepu po mleko.
Alice Guardi
Temat: Re: Londyńskie ulice Sro 06 Lip 2016, 00:31
Całe szczęście, że Alex nie był legilimentą! Alice tak mocno wstydziłaby się swoich myśli, chociażby tych o chwilach z Aleciem... przyjaciel przyjacielem, ale nie czuła się na tyle odważna, by opowiadać mu o swoich intymnych sprawach. Na dobrą sprawę nawet Leslie nie mówiła, w końcu to była siostra jego ukochanego. Nie była nawet pewna, czy przyjaciółka już zaakceptowała ten układ. Zawsze odradzała Alice brata, jako starszego i nieodpowiedniego. Widocznie los wiedział o wiele lepiej, co jest dla Guardi lepsze. Poznanie tych paru tajemnic, które zatrzymała w sobie dla paru osób też nie było by jej w smak. Dobrze więc, że Alex nie umiał legilimencji. Istniała nadzieja, że nawet gdyby ją znał, nie użyłby jej tak perfidnie wobec Ali. Mimo, że w szkole dość było jej smutno z powodu decyzji Halla, teraz się cieszyła, że tak się to ułożyło. Ich relacja była czysta, pozbawiona podtekstu i dwuznaczności. Wszystko było klarowne jak w herbacie bez fusów i Alice bardzo to doceniała. Oboje byli szczęśliwi z kimś innym. Nie chciała już kontynuować tematu Fawley’ów. Była pewna, że nigdy nie staną się dla niej prawdziwą rodziną. Po tych paru dniach, gdzie pośrodku nadarzył się wypadek z Śmierciożercami, Alisia wszystko przemyślała na zimno. Może kiedyś zechce porozmawiać z państwem Fawley i zechce im wybaczyć, ale na pewno nie pozwoli im ingerować w swoje życie. Nie mieli już do niego prawa w dniu, gdy ją oddali. Po stokroć stażystka wolała wspominać paskudne wesele niż wydarzenia z Chaty. Najadła się wtedy strachu. Prawdziwy cud, że Alex poświęcił swój jedwab i uratował jej życie. Alec tak samo, zanosząc ją do szpitala. Nie spodziewała się takiej tragedii tuż obok szkoły i było jej wstyd, że ktoś inny mógł zostać ranny. Na szczęście wszyscy przeżyli. Alice wpatrywała się w Alexa, który z racji wzrostu miał większe szanse odczytać treść plakatu. Słysząc o króliku aż podskoczyła i zaklaskała w dłonie. -Kocham króliki, są takie puchate. Jak Pufki! –rzuciła, nie bacząc na jugoli obok siebie. I tak byli zajęci. Słysząc temat sztuki otworzyła szeroko usta, a zielone oczy zalśniły miliardem gwiazd. Nie musiała nic mówić, całą sobą pokazywała, jak bardzo chciałaby wejść do teatru i zobaczyć tę sztukę. Kochała Carrolla, śmiała się nie raz z tatą, że Alicja w krainie czarów to książka o niej. Najbardziej lubiła o dziwo nie samą Alicję, a Szalonego Kapelusznika. Może to pod jego wpływem miała tak ogromną kolekcję kapeluszy? Pisnęła z radości i rzuciła się by przytulić Alexa. Nie mogła mu lepiej podziękować. -Oh Kughuarku, masz u mnie dożywotni zapas waniliowych muffinek! –ucieszyła się. Odebrała od stażysty bilet, gdy tylko dobił się do kasy. Z miną małego dziecka, które zaraz rozpakuje świąteczne prezenty oddała płaszcz do szatni i zasiadła z Alexem na widowni. Udało im się znaleźć jedne z najlepszych miejsc. Uśmiechnęła się szeroko do przyjaciela.
Alex Hall
Temat: Re: Londyńskie ulice Nie 10 Lip 2016, 20:44
Gdyby miał przyrównać zachowanie Alice do czegokolwiek, Alex bez wahania odpowiedziałby, że ruda Szkotka przypominała mu w tej chwili nakręconego, dziecięcego bączka. Takiego kolorowego, błyszczącego i z wesołą, jarmarczną melodyjką wydobywającą się z głośniczka. Może odrobinę by przesadził, bo stażystka nie piszczała aż tak bardzo obiecując dożywotni zapas muffinek, ale jej głos wciąż wyraźnie i czysto wybijał się ponad szum rozmów prowadzonych w korytarzu. Nie, auror nie był ani odrobinę zażenowany tym, że zwracali na siebie uwagę w tej grupie mugoli. Entuzjazm panny Guardi zawsze był zaraźliwy, a teraz przywoływał coraz szczerszy uśmiech na stężałą i smutną ostatnimi czasy twarz. Może to była odpowiedź na ten ciągnący się stan beznadziei? Więcej czasu spędzanego z Alice? - Nie obiecuj aż tyle, bo Alec mnie zje, jak będziesz ciągle słała mi jakieś dobre rzeczy – rzucił jeszcze z wyraźnym rozbawieniem, zanim podążył w ślady swojej dzisiejszej towarzyszki, oswabadzając się z objęć płaszcza. Oddał go jednak szatniarzowi dopiero, kiedy dyskretnie wsunął pod sweter różdżkę. Może i byli w przybytku typowo mugolskim, z dala od miejsc, gdzie mogli się kręcić czarodzieje o złej woli, ale nie posiadając przy sobie magicznego kawałka drewna, Hall czuł się, jakby nie miał ręki. A to nie było zbyt miłe. Tak czy inaczej, nie widząc na biletach numeracji miejsc, Alex szybko pociągnął za sobą Alice, gdy drzwi do zadziwiająco sporej, półokrągłej sali ze sceną zostały otwarte, przypuszczając absolutnie szczeniacki szturm na miejsca w pierwszym rzędzie. W kinie byłby to beznadziejny wybór, ale w teatrze? Nie umknie im żaden szczegół. Nikt nie spodziewał się, że w ten spokojny, mroźny dzień wydarzy się coś złego. Przypadki losowe były najzwyczajniej w świecie wrednym sukami. Kiedy trzydzieścioro osób na widowni przyglądało się bardzo zmyślnie przedstawianym losom małej Alicji, dawało się porwać magii opowieści, w jednym z mieszkań umiejscowionych na piętrze ponad teatrem babcia zwerbowana do opieki nad wnukiem zaczęła drzemać w fotelu. Wnuk, jak każde dziecko ledwie odrosłe od ziemi, był stworzeniem ciekawskim – ciekawskim na tyle, by urządzać niekończące się wycieczki po pokojach, ściągać i dotykać rzeczy jakich nie powinien ruszać... I odkręcać błyszczące jak skrzydła żuków, śliskie w dotyku gałki przy gazowej kuchence. Wystarczył dzwonek listonosza do drzwi oraz powstała w ten sposób iskra. Na ułamek sekundy przed wybuchem, na sali teatru zrobiło się cicho, gdy aktorka grająca Czerwoną Królową nabierała powietrza przed kolejną kwestią. Zapewne po to, by besztać swoich karcianych wartowników. Huk wstrząsnął ścianami i sufitem, wyrwał z nich kawały konstrukcji, zasypał całe pomieszczenie białym, duszącym pyłem, uwięził część osób pod gruzem i zatarasował drzwi. Powalony na podłogowe deski, przygnieciony ciężkim krzesłem oraz kawałem sufitu, Alex mógł tylko kaszleć jak wszyscy inni, mrugać załzawionymi od pyłu oczami i próbować wydusić z siebie imię Alice.
Alice Guardi
Temat: Re: Londyńskie ulice Czw 11 Sie 2016, 00:31
Zwracanie na siebie uwagę okolicznych ludzi towarzyszyło Alice od maleńkości. Odkąd pamiętała nie zważała na widzów i bardzo głośno okazywała swoje emocje lub opinie. Z tego co wspominali rodzice, potrafiła nawet na środku sklepu zapytać robiącą nieopodal niej zakupy kobiety, którą czekoladę powinna wybrać. Dla Alice nie istniało coś takiego jak bariera społeczna. Dlatego jej zachowanie przed teatrem w żaden sposób ją nie zawstydziło, a i sam Alex wydawał się przyzwyczajony do tego typu sytuacji. W końcu przyjaźnili się i to od bardzo dawna. Czasami panna Guardi miała wrażenie, że razem się wychowali… ale nie przyszło jej do głowy zastanawiać się, czy aby nie trafili do tego samego, mugolskiego sierocińca, jednakże znając rudą główkę, prędzej czy później Alice zapragnie rozpatrzyć tę ewentualność. Nie mniej, teraz liczył się afisz przed teatrem oraz propozycja Halla. W momencie oddaliła od siebie myśli o niedawnym porwaniu i feralnym weselu. Widok uśmiechu na wiecznie zmartwionej ostatnio twarzy aurora dodatkowo ucieszył stażystkę. Roześmiała się cicho na komentarz Alexa. -Nie bój się, będę piekła ich tyle, że nie zauważy jak trochę zniknie. O ile pamiętasz, sama jestem łasuchem. –westchnęła i poklepała się po brzuchu. Lubiła słodycze, ale udawało jej się nie przeobrazić w puffkową kulkę. Wierzyła, że to zasługa wiecznego biegania na sam szczyt Wieży Astronomicznej. Różdżka zręcznie wylądowała w rękawie, nim jeszcze płaszcz opuścił ramiona panny Guardi. Jak w najpiękniejszym śnie powędrowała wraz z Alexem do samego przodu. Co jak co, ale historię małej Alicji z Krainy Czarów znała na pamięć i ubóstwiała. Zwłaszcza postać Szalonego Kapelusznika. Spektakl rozpoczął się skomentowany przez Alice niemym zachwytem. Chłonęła wszystko oczami tak uważnie, że sama się zastanawiała, dlaczego jeszcze gałki nie wyskoczyły jej na scenę. Kostiumy, fryzury, gesty, rekwizyty… wszystko było ważne i nic nie mogło jej umknąć. Rudowłosa właśnie z bijącym sercem wpatrywała się w rozchylone usta Czerwonej Królowej, kiedy mury budynku potężnie się zatrzęsły. Nie zdążyła nawet spojrzeć w kierunku Alexa ani mocniej zaniepokoić, kiedy bębenki rozdarł okropny huk, który nieco ogłuszył kobietę. W kolejnej sekundzie już leżała na ziemi przygnieciona swoim fotelem oraz kawałkiem sufitu. Pył był wszechobecny, więc kiedy tylko Alice chciała wziąć głębszy wdech, momentalnie się dusiła. Łzy napłynęły do oczu, broniąc się przed prochem. W końcu Alice wsunęła usta i nos pod sweter, co pozwoliło jej łyknąć nieco oczyszczonego powietrza. Kącikiem materiału otarła powieki i mimo pieczenia i łzawienia, rozwarła je. Ciężko było cokolwiek dostrzec w tumanie pyłu cokolwiek, a co dopiero swego przyjaciela. Alice powoli wpadała w panikę, ale zaczęła brać głębsze wdechy. Musiała być dzielna. Nie czuła bólu, ale szok i adrenalina mogły robić swoje. Wymacała ostrożnie różdżkę w rękawie. Chwilę zajęło, nim udało jej się tą samą dłonią wyciągnąć atrybut czarodzieja, gdyż lewa ręka zaklinowała się pod oparciem krzesła. Pierwsze sygnały bólowe zaczynały docierać do mózgu. Alice wiedziała, że jest tu sporo mugoli, ale musiała jakoś pomóc sobie i Alexowi. Wycelowała różdżką w fotel i w wielkim skupieniu starała się, aby ten powoli się uniósł, aby wydostać dłoń. Udało jej się, chociaż pociągnięta gwałtownie ręka odezwała się piorunującym bólem. -A-Alex?! –krzyknęła, stłumiona przez sweter oraz ogólne zamieszanie na widowni. Bała się odważniej używać magii… ale wiedziała też, że nie ma wyboru.
Alex Hall
Temat: Re: Londyńskie ulice Pon 22 Sie 2016, 10:49
Ciężki, niski dźwięk zdający się wibrować tuż pod samą czaszką był jedynym, na czym Alex mógł się skupić przez kilka pierwszych, ciągnących się leniwie chwil tuż po wybuchu. Przygnieciony do podłogowych desek w dziwny, zrozumiały tylko dla ofiar wypadków sposób, nie czuł własnego ciała, póki gwałtowny kaszel wywołany pyłem nie obudził w nim bólu. W jednym momencie zniknął stan sennego zawieszenia, a powróciła rzeczywistość z całą swoją brutalnością, przejaskrawiona, tętniąca w skroniach i wyjąca, by natychmiast zebrał się do kupy, to nie czas na drzemki, Hall! Powinien najpierw ostrożnie poruszyć każdą kończyną, sprawdzić, czy nic nie zostało złamane, ale adrenalina wraz z instynktami nakazującymi przede wszystkim pomagać innym już zdążyły zatrzeć troskę o samego siebie – auror miał niewyobrażalne wręcz szczęście, że wszystkie kości pozostały w całości, a jedyną rzeczą poza nadchodzącymi siniakami, która mu się przytrafiła, było rozcięcie łuku brwiowego. Dwoma silniejszymi ruchami zrzucił fotel uniemożliwiający ruch, podrywając się na nogi tak szybko jak tylko był w stanie w chmurze pyłu utrudniającego oddychanie. Zanosząc się jeszcze głośniejszym i bardziej świszczącym kaszlem niż chwilę wcześniej szybko zrozumiał, jak bardzo durne było to posunięcie – z tego wszystkiego niemal nie usłyszał głosu Alice wzywającego jego imię. Czując nagłą falę strachu ściskającego gardło, auror osłonił ramieniem nos i usta, nieco na ślepo posuwając się te kilka drobnych kroczków w swoje prawo. Panna Guardi siedziała tuż obok od początku sztuki, dosłownie na wyciągnięcie ręki, ale ten wybuch musiał ich porozrzucać jak pionki. Chwila pomiędzy podniesieniem się, a zaciśnięciem dłoni na ramieniu Szkotki wypaliła się w pamięci Alexa, zniknęła w ten sam sposób, w jaki zniknąć miały inne drobne migawki całego wydarzenia przez jedno, pozornie niewinne uderzenie w głowę. Ze zniecierpliwieniem ocierając rękawem krew, która coraz bardziej natarczywie zaczynała lać mu się po lewej stronie twarzy, Hall nachylił się nad kobietą, pytając krótko: - W porządku? - i powoli, ostrożnie pomógł jej usiąść, dopiero teraz rejestrując, że kilka kroków dalej ktoś jęknął, a w przeciwnym kierunku odezwał się cichy szloch. W jednym momencie cała ociężałość zmieniła się w uczucie chłodu zmrażającego wszystkie członki, a zrozumienie uderzyło Alexa jak rozpędzony pociąg – nieważne, że wszyscy dookoła nich byli mugolami, musiał im pomóc wydostać się spod tych gruzów, wyprowadzić na zewnątrz, zapewnić opiekę! Nie liczył się fakt, że sam też był ofiarą i prawdopodobnie wymagał obejrzenia przez medyka czy zaaplikowania eliksiru lub dwóch, bo to inni liczyli się bardziej. Najpierw Alice, a potem cała reszta. - Hej, hej śliczna, spójrz na mnie – rzucił wyraźnie chropowatym głosem, chcąc odciągnąć uwagę Szkotki od tego, co działo się dookoła. – Dasz radę się teleportować? Do Munga? Cholera by wzięła tę pieprzoną krew! Z cichym fuknięciem znów przesunął rękaw po twarzy, rozmazując wszystko jeszcze bardziej.
Alice Guardi
Temat: Re: Londyńskie ulice Czw 25 Sie 2016, 01:44
Jeśli istniało coś takiego jak limit nieszczęśliwych wydarzeń na jakiś okres czasu, to Alice zapewne wykorzystała cały pakiet przeznaczony na najbliższe pięciolecie. Dopiero co odkryła w dość niemiłych okolicznościach swoje pochodzenie, później została porwana wraz z uczennicą, o mało nie przepłaciwszy tego życiem, a teraz, gdy chciała tylko oderwać się od problemów z przyjacielem, jakiś wybuch zranił ich i całą widownię. Wolała myśleć o rannych niż o martwych. Wszechobecny pył drażnił nozdrza, usta i oczy. Gruby materiał w mniejszym lub większym stopniu filtrował brud, ale oczu nie mógł uchronić. Przygwożdżenie ręki oparciem fotela wywołało jedynie – chwała Merlinowi – bolesne zwichnięcie nadgarstka i parę siniaków. Wyglądało na to, że epicentrum wybuchu skumulowało się gdzieś na tyłach widowni. Rozpaczliwy wzrok Alice starał się dostrzec Alexa, jednocześnie szukając odpowiednio sporej szczeliny by wyjść spod fotela. Wypełza spod niego akurat, gdy dojrzała dobrze jej znane buty aurora. Jego silny uścisk na ramieniu wywołał falę ulgi w alicowym serduszku. Pozwoliła sobie pomóc, ponownie sprawdzając ułożenie różdżki w rękawie. Po szybkim upewnieniu się, że Alexowi nic nie grozi prócz rozbitego łuku brwiowego, zaczęła się rozglądać i oceniać szkody. Zamurowało ją, ile osób wokół płakało lub krzyczało, a ile nie wydawało żadnego dźwięku. Ogrom tragedii po raz któryś w tym miesiącu uderzył w kruchy organ młodej stażystki. Chwilę zajęło pannie Guardi uzmysłowić sobie, że Alex coś do niej mówi. Ledwo zarejestrowała, że pod naporem dłoni Alexa siedziała na skraju zwalonego mebla, gdy nieco nieprzytomnie usłuchała jego prośby. Dusząc się od pyłu i ciągle mrugając, Alice starała się zrozumieć słowa aurora. -Teleportować? Do Munga? –powtórzyła niepewnie, po chwili łapiąc sens tych słów. Wstała, wyjmując zdrową ręką kawałek chusteczki i przykładając go do rozbitego łuku Alexa. -Ja wiedziałam, że miewasz okresy chwilowej niepoczytalności, ale teraz to nie jest dobry moment. Nic mi nie jest, ale musimy im pomóc, im wszystkim! –w głosie Alice pojawiło się coś na wzór złości, co w połączeniu z dość sympatycznym wyglądem stażystki, dało dość komiczny obraz, tupiącej pigmejskiej puffki. Jednak nie należało bagatelizować ataku wściekłej puffki. Alice przybliżyła się do Alexa tak, że praktycznie się przytulali. Kobieta położyła obie dłonie na twarzy Aurora, patrząc mu się w oczy. Nie mniej, nie była to chwila na czułości. Poziomkowe wargi bezgłośnie wypowiedziały cichą inkantację „impervius” aby cały złośliwy pył omijał twarz, a zwłaszcza oczy przyjaciela. Kobieta zrobiła krok do tyłu, pod pretekstem odgarnięcia włosów używając tego samego czaru na sobie, nie wyjmując różdżki z rękawa. Nie chciała słyszeć żadnego sprzeciwu Alexa, więc czym prędzej zaczęła przedzierać się przez zwalone meble i kawałki stropu, wyszukując rannych. Schyliła się tam, gdzie usłyszała dziecięcy płacz. Zaczęła odgarniać kamienie mimo bólu nadgarstka, aż nie natrafiła na załzawioną i brudną buzię – na oko – siedmioletniej dziewczynki. -Spokojnie, już Cię stąd zabieram… -Alice odkaszlnęła mocno i nadal chciała wyjąc dziecko spod gruzów. Kiedy tylko była w stanie podnieść dziewczynkę, ta zaczęła jeszcze głośniej łkać wołając matkę. Alice sama zaczęła ronić łzy, ale zapewniła małą, że poszuka jej mamy. Było mnóstwo innych rannych, nie tylko dzieci. Alice spojrzała na Alexa, kryjąc w zielonych tęczówkach całą swoją rozpacz. Przecież fotel dalej leżała kolejna ranna, wydająca ciche jęki bólu. Wiedziała, że sami nie uratują wszystkich, ale może chociaż część…