|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Lord Voldemort
| Temat: Re: Emerald Fog [Francja] Pią 17 Lip 2015, 19:09 | |
| Rzadko decydował się na bezpośrednie spotkania z mniej istotnymi ze swoich popleczników, z tymi, którzy pozostawali poza ścisłym, najbliższym kręgiem jego wyznawców. Wiedział jednak, że czasem musi zagrać tą kartą, która w pewnych sytuacjach mogłaby uchodzić za asa lub nawet jokera. Wiadomo było bowiem dość powszechnie, że dla byle kogo nie opuszcza bezpiecznych podłóg Mrocznego Zamku. Jego odwiedziny były zaszczytem, większym nawet niż zwyczajne z nim spotkanie, bo przecież takie dało się zorganizować na jego warunkach i terenie bez większych trudności. Tym razem uznał, że nader sprzyjające warunki są dostatecznym powodem, aby odrobinę nadwyrężyć swoje siły, oderwać się na kilka godzin od swoich pozostałych zajęć i odwiedzić beztroskie tereny Francji. Choć nie, właściwie należałoby chyba jednak wykreślić to „beztroskie” z powyższego zdania, zwłaszcza, jeśli było się świadkiem dantejskich wręcz scen rozgrywających się pomiędzy rodzeństwem Lacroixów. Można było mieć jedynie nadzieję, że spokojne, ciche wnętrza ich rodzinnego domu, nieco rozładują atmosferę. Choć prawdę mówiąc, niespecjalnie interesowały go ich rodzinne problemy i niesnaski. Uważał je za dziecinne, bez potrzeby odrywające myśli od poważniejszych i znacznie istotniejszych kwestii, jak choćby planów błyskawicznego podbicia przynajmniej terenów Wielkiej Brytanii (od czegoś trzeba zacząć) i eksterminacji mugoli, szlam oraz wszystkich ślepo popierających zasuszonego staruszka, którym stawał się powoli Dumbledore. Dlatego prawdopodobnie sam nie posiadał rodzinnym, ba, nie posiadał nawet chęci jej stworzenia, zbyt zaabsorbowany własną przyszłością, nie miał czasu martwić się o niczyją inną. Jego dzieckiem, wypieszczonym, zadbanym i niańczonym od lat była fobia na punkcie władzy i potęgi, która całe szczęście narodziła się bez matki, według Voldemorta całkowicie niepotrzebnego ogniwa, jeśli nie liczyć względów biologicznych. Przeniósłszy swoich towarzyszy w miejsce mniej zanieczyszczone i pachnące nieco lepiej, postanowił przejść do tego, co sobie zaplanował, jako że nie miał całego dnia na radosne pogawędki z dwojgiem niedorosłych pionków na jego szachownicy. Ponadto, nie zamierzał odbierać im dłużej niżeli to absolutnie konieczne, przyjemności dalszego rzucania w siebie zaklęciami, podduszania się i uszkadzania kończyn. Wziął jedną z filiżanek z tacy podtrzymywanej przez skrzata i usiadł zachowując pełną elegancję na najbliższym fotelu. Wyglądało to całkiem sympatycznie, a raczej wyglądałoby, gdyby jedna z obecnych osób nie jęczała z bólu, druga nie przyglądała się jej z przepełnionym nienawiścią głosem, a trzecia nie posiadała niepokojąco krwistych tęczówek. - Wystarczy. – przerwał jednym, stanowczym słowem dalszą sprzeczkę rodzeństwa i skinął głową na pokorne powitanie Aristos. Tak, zdawał sobie sprawę, że jest jedną z najlepiej zapowiadających się, oczywiście jeśli chodzi o jego upodobania, uczennic Zamku. Miał dla niej plany, wielkie na jej miarę i nie zamierzał traktować jej inaczej, niż pozostałych podwładnych. Za wypełnione misje należała się nagroda, za porażkę – kara. A w jego świecie nie istniały półśrodki. - Pojawiam się tutaj także z innego powodu, choć mam wrażenie, że nie trafiłem na najszczęśliwszy moment. – dodał po chwili, wracając do uprzejmego, zdystansowanego tonu, w którym dało się jednak momentami dosłyszeć nutki kpiny –[/b] Chciałem mianowicie pogratulować tak doskonałej siostry i córki.[/b] – dodał, ponownie przyglądając się z zadowoleniem młodej Lacroix, jakby jej osiągnięcia były jego osobistą zasługą. – Oraz nagrodzić ją, rzecz jasna, stosownie do osiągnięć. – dodał, wyciągając różdżkę i gładząc ją palcem wskazującym drugiej dłoni. - Zanim jednak przejdę do konkretów, jak Ty się zapatrujesz na współpracę? – w końcu skoncentrował się bezpośrednio na Francisie, siedzącym bez sił w fotelu i wyglądającym jak kupka nieszczęścia przemieszanego z rozpaczą i gniewem. Nie miał co do niego większych nadziei, ale nie jedna osoba decydowała się na współpracę, świadoma konsekwencji odmowy, a poznał jego osiągnięcia dość dokładnie, aby wiedzieć, że warto byłoby go wcielić dobrowolnie lub pod przymusem w szeregi śmierciożerców. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Emerald Fog [Francja] Pią 17 Lip 2015, 19:10 | |
| Czasami niektóre rzeczy warto było nazwać po imieniu, chociaż nie do końca było to sprawą elegancką. Francis namiętnie próbował ułożyć swoje myśli w jakikolwiek sposób, który chociaż delikatnie mógłby przypominać uporządkowanie, ale niemiłe epitety, które w gniewie formowały się w jego głowie, nie pomagały mu w tym zbytnio. Miał dziwne wrażenie, że jego siostra odczuwa jakiś dziwny powiew romantyzmu w tej całej sytuacji, taki, jaki dziewczęta w jej wieku (i nie tylko!) powinny odczuwać podczas lektury książki. Młodsza z Lacroixów, albo raczej - już nie Lacroixów, rumieniła się natomiast i cieszyła wewnętrznie na widok jej połamanego brata. Są gusta i guściki. Czy to wydawało się Francisowi Lacroix chore? Niezbyt. Skrajnie dziwne, niepokojące do granic i, używając już brutalniejszych ekwiwalentów, popieprzone? To lepsze określenie. Spojrzał jeszcze na tajemniczego, albo już nie aż tak bardzo, jegomościa nieco mętnym spojrzeniem i próbował uspokoić świszczący nieprzyjemnie oddech, co wcale w tej sytuacji nie było proste. To był człowiek, z którym miał walczyć, a z którym siedział przy stoliku wyglądając, jakby oprócz na lekarza pierwszego kontaktu czekał jeszcze na herbatkę i ciastka. Rozmowa z Lily i Dumbledorem stanęła mu przed oczami na moment, ale zaraz uspokoił myśli przymykając oczy i wziął bardzo głęboki wdech. Coś mu tutaj nie grało, nie grała mu ta pycha Aristos wobec, jak to zwykł sam o sobie mówić - Lorda Voldemorta. Sam Francis wyczuwał z jego postawy, z jego doskonale zamaskowanej uprzejmością kpiny, że jest to człowiek, który mógłby pozbyć się ich dwójki w czasie krótszym niż czas przygotowania herbaty. A przecież nadal czekali na ciastka. W oczach Aristos mignęła jakaś nutka troski, a Lacroix uśmiechnął się tylko nieco blado, nie ucieszony tym faktem, a raczej mocno zdezorientowany i rozbawiony dziecięcą naiwnością jego siostry. Dał jej wszystko co miał, co prawda, nie był bez winy, właściwie miał całkiem sporo przewinień na karku, a ona pokiereszowała go elegancko i pomogła wylądować przed obliczeń człowieka, który nawet nie zmęczyłby się posyłając go na tamten świat. Daj palec, a nie dość, że weźmie całą rękę to jeszcze ją przy okazji połamie. Postanowił, dość pokornie, że czas być rozsądniejszym z tej dwójki. Zamilkł ostatecznie, uśmiechając się lekko, ale co moment krzywiąc się, nie do końca jasne, czy na słowa jegomościa w garniturze, czy z bólu połamanej ręki. Nie było trudno domyślić się co nastąpi zaraz, w momencie w którym gość domu Lacroixów wyciągnął różdżkę. Dwie myśli kotłowały się we francisowej głowie, właściwie - jedna, bardzo konkretna. Poczęstuje Ari mrocznym znakiem, a Francisa, korzystając z okazji, odeśle na wieczną emeryturę, która w perspektywie tego spotkania wydawała się wyjątkowo przyjemna. Chociaż czuł, że ma pewien powód, żeby nie dać się zabić tak szybko. Chociażby taki, że obiecał Dumbledorowi i Pannie Evans zrobić coś zupełnie odwrotnego, a umieranie znacząco utrudniłoby realizację tego szlachetnego zadania. Zacisnął żeby i zakręcił się niespokojnie na fotelu. - Ja, Szanowny Panie, nie zapatruję się na współpracę. Wcale. - wystękał w końcu trzymając się kurczowo prawego ramienia, z którego promieniujący ból wcale nie miał zamiaru ustępować. Nie miał przy sobie różdżki, nie miał przy sobie nic, pistolet był w szufladzie, nóż nie miał prawa bytu, uciekając Voldemort zdążyłby zabić go trzy razy. Odmówił. Też pewnie go zabije. A przez moment miał jeszcze nadzieję, że opowie kiedyś tę historię swoim wnukom. Co zabawne, brakowało mu nawet tych dziwnych przemyśleń o potencjalnej, ba, nawet bardzo bliskiej mu teraz śmierci. Ważniejsze były inne rzeczy. Ale i tak - szach mat.
|
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Emerald Fog [Francja] Pią 17 Lip 2015, 19:11 | |
| Atmosfera w pomieszczeniu wyraźnie zgęstniała, zmieniła się, przeobraziła z okropnej poczwarki w przerażającego, duszącego, lepkiego potwora. Potwora, którego imię niemożliwe do wypowiedzenia przez ludzkie istoty zwykle wybrzmiewało pełnym przerażenia oczekiwaniem na ciąg dalszy przedstawienia; niczym idealnie zsynchronizowane marionetki poruszali się wedle ustalonego przez opatrzność planu, dostosowując się do niecodziennego urozmaicenia scenariusza. Aristos zacisnęła wargi, słysząc krótki rozkaz z ust Voldemorta i zwróciła na niego bławatkowe spojrzenie, starając się z całkiem niezłym skutkiem zapanować nad emocjami. Gorączkowe myśli kotłujące się pod burzą jasnych włosów powoli nabierały kształtu, układały się w jednostajny rytm, niedwuznacznie kierujący umysł dziewczyny w jednym kierunku: co dalej? Przeniosła spojrzenie na Francisa, czując jak po jej własnych plecach przebiega elektryzujący dreszcz. Nie skłamałaby, gdyby spytana o to, co czuła w tej chwili, przyznała się do porażającego zmysły strachu. Nie obawiała się jednak Voldemorta, który zaszczyciwszy rodzinną uroczystość swoją obecnością najprawdopodobniej miał ukryty cel. Nie obawiała się kolejnego zadania, ani w głowie było jej odmówić, natomiast wspomniana przez bladolicego mężczyznę nagroda napawała ją jedynie uczuciem niecierpliwego oczekiwania. Nie. Rzeczą, której obawiała się w tej chwili najbardziej, która zamrażała jej powietrze w płucach i wywoływała nieprzyjemne mdłości była głupota jej własnego brata. Francis, do bólu lojalny, obrzydliwie szlachetny i wspierający całą swoją moralność na podwalinach rojenia o równości i sprawiedliwości dla wszystkich czarodziejów mógł sprowadzić na własną głowę jedynie zagładę, przekreślając tym samym wszelkie szanse na metaforyczne odkupienie. Wściekłość, jaką odczuwała w stosunku do niego, niechęć, jaka kiełkowała w młodym sercu od paru miesięcy, zatruwając noce i poczucie porzucenia nie stanowiły wystarczająco silnego fundamentu dla nienawiści, którą chciałaby żywić do starszego chłopaka, a której, w sposób zupełnie naturalny, choć niespodziewany, nie potrafiła w sobie wzbudzić. Był jej bratem. Nic nie mogło tego zmienić, nic, co robili, nic, co mówili, nic pod Słońcem nie miało na ten fakt wpływu. Przygryzła wargę, przysiadając na podłokietniku fotela, w którym Francis właśnie odzyskiwał siły, doskonale jak na własne możliwości maskując przy tym dławiące fale bólu. Przez moment, przez krótką chwilę zapragnęła go dotknąć, przesunąć palcami po uszkodzonym ramieniu, wyleczyć je zaklęciem. Przez krótką chwilę spoglądając w bławatkowe oczy Francisa, tak bardzo podobne do jej własnych, czuła do brata podziw. Nie miała wątpliwości, że ta brawura, ten upór i ta odwaga, tak przez niego pielęgnowana, będzie tym, co zaprowadzi go do grobu, niemniej jednak wrażenie pozostawało wrażeniem. Mężczyzna, którym się stał, w ten czy inny sposób, wart był tego podziwu; jej starszy brat, źródło wsparcia i wiedzy, teraz skłócony z nią na śmierć i życie, zasługiwał na uznanie. Nawet to niechętnie mu przyznawane. Poruszyła się niespokojnie, słysząc odpowiedź brata i odruchowo, przełamując wreszcie ostatki pulsującego pod skórą gniewu, dotknęła palcami jego dłoni. Cofnęła je zresztą natychmiast, wstała z podłokietnika, nerwowo splotła ramiona na klatce piersiowej. Coś w skrzywieniu jej warg, w krótkim, płytkim westchnieniu, w ruchu palców zaciskających się na koronkowych rękawach sukienki wyraźnie sugerowało, że powstrzymuje się od chwycenia za różdżkę. Sensacja minęła zresztą dosyć prędko, zastąpiona zrezygnowaniem. - Zastanów się, Francis. Dumbledore to droga donikąd – cichy, stanowczy ton jej głosu przerwał ciszę, wybrzmiewając nutami zniecierpliwionej irytacji, kpiny, jakiegoś niejasnego ostrzeżenia. Wiedziała doskonale co spotyka tych, którzy się sprzeciwili, ba! Sama wykonała wydany przez Voldemorta wyrok na niedołężnym, śmiesznym ojcu Whisperów, tym samym fundując sobie przepustkę do stołu dla dorosłych. Nie chciała jednak, by Francis w ten sam głupi, nierozważny sposób podłożył się nieznoszącemu odmowy mężczyźnie |
| | | Lord Voldemort
| Temat: Re: Emerald Fog [Francja] Pią 17 Lip 2015, 19:12 | |
| Słysząc krótką i stanowczą odpowiedź, Voldemort uśmiechnął się delikatnie, z pewnym pobłażaniem. Nie wyglądał jak ktoś, kto ma zamiar za moment użyć śmiercionośnego zaklęcia, choć chyba trudno wyznaczyć konkretne cechy takiej osoby. Tym niemniej jednak Czarny Pan przedstawiał się w tym momencie niemalże sympatycznie. Elegancki, dystyngowany, z dobrymi manierami i w świetnej jakości czarnych szatach. Siedział spokojnie w fotelu, popijając herbatę z filiżanki i prowadząc, jakby się wydawało niezobowiązującą rozmowę, która jednakże mogła decydować o losach nie jednej osoby. Zacmokał cicho, choć nie wydawał się zaskoczony. - A więc ta panna Evans postanowiła przekonać Pana do współpracy. – stwierdził cicho, bardziej zaciekawionym niż poirytowanym głosem - Muszę przyznać, że ciekawi mnie ta osóbka, ma w sobie dużo energii, inteligencji, uporu oraz odwagi. Jestem nią zainteresowany, znasz ją Aristos? – swoje ostatnie słowa skierował do krążącej po pomieszczeniu dziewczyny, nie odrywając jednak spojrzenia od Francisa. Przez chwilę jeszcze świdrował go wzrokiem, po czym westchnął lekko. - Dumbledore nadal, uparcie usiłuje ze mnie zrobić potwora. Nie uważasz, drogi Francisie, jeśli mogę się do Ciebie w ten sposób zwracać, że to odrobinę niesprawiedliwe? – oparł się wygodniej na fotelu, odłożył na tacę pustą filiżankę i delikatnie przesunął opuszkami palców po drewnianym podłokietniku fotela. - Sprawiedliwość, to wszystko, co chcę wyegzekwować. W Hogwarcie uczy się wielu przydatnych rzeczy, ale niewygodne tematy się pomija. Jak choćby prawa natury, które nas ukształtowały i dzięki którym znajdujemy się tu, gdzie jesteśmy. A bez wątpliwości jedną z głównych jest ta, że przeżyją najsilniejsi. – prowadził swój wywód spokojnym głosem, z lekkim uśmiechem na twarzy, bo przecież mówił o czymś, czemu oddał całą swoją duszę, całe swoje życie, co było jego miłością i obsesją. Mówił w sposób czuły i oględny, a jednak niczego nie przekłamując. - Twoja siostra wie, co mówi. Myślę, że najlepiej by było, gdybym dał Ci jeszcze czas na zastanowienie. – stwierdził po chwili, nieco mocniej zaciskając palce na różdżce i kierując ją w stronę młodego mężczyzny. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, promień energii ugodził go prosto w pierś i... ból ustąpił. Ręka była tak sprawna, jak jeszcze godzinę temu. - Tak, myślę, że cierpliwość bywa cnotą, a nie chciałbym przecież postąpić pochopnie w Twoim przypadku. Uważam, że masz duży potencjał, który mógłbym Ci pomóc wydobyć, który doszlifowałbyś pod moimi skrzydłami. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym zostać na moment z Twoją siostrą. – jeśli Francisowi zostały resztki instynktu samozachowawczego, nie zignoruje sugestii Voldemorta, aby jak najszybciej wycofać się z tego pomieszczenia. Czarny Pan okazał się łaskawy, z różnych, zapewne nie do końca jasnych dla wszystkich powodów, ale jego cierpliwość miała granice, podobnie jak zdolność akceptowania przejawów zwyczajnej głupoty, jaką była odmowa kierowana prosto w jego twarz. Głupoty, a równocześnie odwagi. Pewnie tylko dlatego Francis wciąż oddychał, choć czerwone tęczówki błyszczały czymś pierwotnym, groźnym, nienazwanym i budzącym gęsią skórkę. Lord Voldemort miał ochotę przyglądać się, jak ten młody, butny mężczyzna dusi się niczym ryba wyjęta z wody, jak rzuca się po ziemi z dłońmi na gardle, szukając przyczyny swojego stanu, której oczywiście tam nie odnajdzie. Jak charczy, próbując zdobyć powietrze, jak otwiera bezskutecznie usta, jak rozwiera szeroko oczy, zaskoczony, przerażony, bezradny. Jak w końcu powoli sinieje, jak przybiera kolory śmierci, jak sztywnieje pod jego stopami i zamienia się w bezużyteczny śmieć, który zasługuje jedynie na pogrzebanie w ziemi, żeby pozbyć się nieprzyjemnego widoku i zapachu. Miał ochotę na to wszystko, a jednak puszczał Francisa wolno. Czyż nie był najbardziej miłosiernym z ludzi? |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Emerald Fog [Francja] Pią 17 Lip 2015, 19:43 | |
| Dzień był wyjątkowo paskudny. Nawet jak na umieranie. Świadczyło o tym chociażby to, że Francis siedział nadal na fotelu i siedział, relatywnie, w jednym kawałku. W jakkolwiek kiepskim stanie była jego ręka i głowa, to jak głosiło stare porzekadło, zawsze mogło być gorzej. Zwłaszcza, kiedy naprzeciwko, po drugiej stronie niezbyt solidnego stolika siedział człowiek mogący bez większego wysiłku zabić go i pozbyć się dowodów. Zakręcił się nieco na fotelu i mruknął, wyraźnie niezadowolony. - To wcale nie było takie trudne, Szanowny Panie. - odparł, nieco nerwowo. Mimo wszystko, obecność na tyle potężniejszego czarodzieja nie pomagała mu zachowaniu bardzo bardzo trzeźwego umysłu. - Przedstawiła mi dużo bardziej racjonalne argumenty niż Pan, co nie jest w sumie specjalnie wymagające, żeby znaleźć coś minimalnie bardziej zgodnego z zasadami logiki. - burknął, z każdym słowem coraz ciszej. Serce łomotało mu bardzo nieprzyjemnie, a świadomość, że balansuje po bardzo wąskiej i niebezpiecznej linii wcale nie pomagała mu się zamknąć raz na dobre. Spoglądał tylko nerwowo, raz to na Aristos, z wyraźnym gniewem w spojrzeniu, z zawodem, którego w tym momencie mu nie brakowało, raz na Voldemorta. Mógł wyjść, po prostu. Tak jakby przyszedł do sklepu spożywczego po bułeczkę i ją właśnie kupił. Mógł odejść. Cały. Zdrowy. Niewielu miało tyle szczęścia i taką możliwość, żeby wyjść ze spotkania z Czarnym Panem bez pogruchotanych kości, mrocznego znaku, albo żeby wyjść, w ogóle. Wstał, dość energicznym ruchem zrywając się z fotela, wyraźnie nerwowo i skinął jeszcze Voldemortowi. Nie trzeba było mu powtarzać dwa razy. Musiałby być idiotą, żeby dać się zabić teraz, chociaż nie miał już żadnych wątpliwości, że ani on, ani Lily Evans nie są już ani trochę bezpieczni. Zniknął za drzwiami, odwracając się po raz ostatni w stronę pozostałej dwójki i uśmiechając nieco blado. I wyszedł. Nie z siebie, chwała narodom. z.t
|
| | | Lord Voldemort
| Temat: Re: Emerald Fog [Francja] Sro 19 Sie 2015, 11:21 | |
| Kiedy Francis, na swoje nieszczęście, postanowił go na odchodne poczęstować czymś, co zapewne w jego głowie brzmiało niczym doskonała riposta, jego górna warga uniosła się delikatnie w wyrazie złości i pogardy. Nie odpowiedział nic jednak, pozostawiając rozsądkowi chłopaka i jego woli życia ostateczną odpowiedź na zadane mu dzisiaj pytanie, której prędzej czy później będzie musiał udzielić i opłacić w stosowny sposób. Kiedy młody mężczyzna zniknął, zapomniał o nim niemalże natychmiast po tym, jak zamknęły się za nim drzwi. Jego czerwone tęczówki na powrót stały się ciemnobrązowe, a na ustach zagościł delikatny, uprzejmy uśmiech. Odwrócił spojrzenie, pełne dystansu, a jednak w jakiś pokrętny sposób ciepłe, na stojącą przed nim dziewczynę. Nie czuł dla niej podziwu, nie potrafił docenić tego, że stawiała go ponad swoją rodzinę. To było dla niego czymś oczywistym, czymś, co jemu samemu nie sprawiło problemu, a więc nie widział powodów, aby miało być bolesne lub kłopotliwe dla innych. Rodzina była tylko czymś co mogło pomagać lub przeszkadzać w osiągnięciu potęgi i wielkości. Nie widział ludzi, widział narzędzia. To było jednak czymś charakterystycznym dla Czarnego Pana traktował swoich podwładnych, wszystko, co go otaczało, przedmiotowo. Podobnie z resztą jak Mroczny Znak. Z biegłością mistrza używał go aby rozbudzać w poplecznikach ambicję, podsycać lojalność względem siebie i budować z ich strony poczucie niezbywalnej przynależności do niego, Voldemorta. To samo miało stać się teraz gdyby sytuacja tego kroku nie wymagała, Aristos nie stałaby przed nim w tej chwili, niezależnie od tego co już dla niego zrobiła i jak wiele wyrzeczeń poniosła. Obserwował jej twarz zatrzymując na niej swoje krwawe tęczówki i wyłapując każde drgnięcie, każdy cień emocji. Czekał na jej reakcje, bo jego doświadczenie było dowodem na to, że bywają one bardzo różne. Co zrobi, kiedy się domyśli, kiedy usłyszy z jego ust potwierdzenie? - Moja droga, chyba zdajesz sobie sprawę z tego, dlaczego tutaj przybyłem. - zaczął, delikatnie zmieniając pozycję, w jakiej siedział i przesuwając długimi, bladymi palcami po różdżce. - Udowodniłaś mi, że jesteś godna stać przy moim boku, kiedy nastąpi dzień naszego ostatecznego zwycięstwa. Udowodniłaś mi, że można obdarzyć Cię zaufaniem w czasach, które nadchodzą, w czasach walki z brudem, słabością i obłudą, które ogarnęły nasz świat. Udowodniłaś mi, że zasługujesz na nagrodę, wyróżnienie i zaszczyt. Zasługujesz, na Mroczny Znak. - kontynuował cichym głosem, który jakimś sposobem wypełniał jednakże całe pomieszczenie. Kiedy ze strony Aristos nadpłynęło do niego jakiekolwiek potwierdzenie, skinienie głową, słowo, cokolwiek, wycelował w nią różdżkę i uśmiechnął się delikatnie kącikami ust. Z wielu powodów bardzo lubił tę chwilę. Moment, w którym naznaczał ludzkie istnienia jako należące bez reszty do niego. -Doskonale. - mruknął w końcu i podniósł się z fotela, przemierzając w kilku krokach dzielącą go od Ari odległość. Lodowatymi palcami objął nadgarstek jej lewej dłoni i koniec różdżki przyłożył nieco poniżej łokcia. Plama czerni zaczęła rozlewać się pod jej skóra, jakby wtłoczono dym w jej żyły i tkanki. Ból towarzyszący naznaczeniu był w swoim wymiarze podobny nieco do zaklęcia cruciatus i był, rzecz jasna, jedynie kolejną próbą. Aristos mogła czuć jakby jej przedramię zostało zanurzone we wrzącej lawie, było przeszywane tysiącami noży o klindze podobnej do igły lub też mogła mieć wrażenie, że jego żyły wypełnia płynny lód, wypierający krew i rozciągający tkanki od wewnątrz do skraju ich wytrzymałości. Rodzaj cierpienia różnił się i zależny był od tego, co najbardziej przerażało osobę doświadczaną. Rzadko zdarzało się aby ktokolwiek był w stanie znieść proces tworzenia Mrocznego Znaku bezgłośnie i bez niezależnej od woli próby oporu, ucieczki od cierpienia. Kiedy plama czerni nabrała ostatecznego kształtu, tego który budził postrach każdego czarodzieja i każdej czarownicy, kształtu czaszki z rozwartą szczęką, z której wychodzi wąż, puścił młodą Panienkę Lacroix i wyprostował się, górując nad nią, upadłą na kolana, skuloną, jakby w próbie ucieczki od bólu. Cała to operacja każdorazowo budziła w nim poczucie mrocznej satysfakcji, władzy, spełnienia i swoistej euforii. Tatuaż niedługo zblednie, nabierze koloru szarawej czerwieni, a gdy ponownie stanie się taki jak w tej chwili, gdy przeszyje go ból podobny do tego, którego doświadczyła przed momentem, oznaczać to będzie, ze Czarny Pan wzywa. - Gratuluję, moja droga. - odezwał się ponownie, pełnym swoistej euforii głosem, dotykając delikatnie jej twarzy i przesuwając kciukiem po jej policzku. - Wybrałaś przyszłość. - dodał po chwili, odsuwając się od niej i spoglądając w nieco bardziej bezosobowy, charakterystycznie chłodny sposób/ - Ta Lilianne Evans, chce o niej wiedzieć więcej. Czy może stwarzać zagrożenie. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Emerald Fog [Francja] | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |