Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie...
Autor
Wiadomość
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Sob 12 Lip 2014, 03:08
Opis wspomnienia
Grossherzog nie należy do osób, które zbyt często są smutne. Czasem jednak, nieudany podbój miłosny zmieszany ze zbyt dużą ilością ognistej, może prowadzić do tego że depresja zagląda w jego radosne życie. Na szczęście jego "dobry brat" czuwa.
Osoby: Gilgamesh von Grossherzog, Michael Bonner
Czas: 10 września 1976, około 3 rano
Miejsce: Pokój Wspólny Ślizgonów
Ostatnio zmieniony przez Gilgamesh von Grossherzog dnia Sob 12 Lip 2014, 03:09, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Bo 3 rano i ciągle zapominam o czymś ._.)
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Sob 12 Lip 2014, 03:13
W opustoszałym pokoju wspólnym Slytherinu, atmosfera zdecydowanie nie była przyjazna dla kogoś, kto nagle postanowiłby do niego wejść. Aktualnie cuchnęło tu spalonym trupem, przypieczonym na chrupką spaleniznę. Półmrok przesłaniał pomieszczenie, walcząc o życie z dogasającym ogniem i długimi cieniami. Możnaby odnieść wrażenie że nie ma tu dosłownie nikogo, poniważ panowała tu idealna cisza. A raczej prawie idealna. -Depulso-rozległ się ochrypły głos, przerywając ciszę a truchło po raz kolejny wbiło się w ścianę i osuneło na podłogę. Nie były to oczywiście ludzkie szczątki, chociaż były one tak przysmażone że ewentualnie można się było pomylić, gdyby nie fakt że było drobne. Konkretniej kocie. Stworzenie to należało prawdopodobnie do jakiegoś Puchona i zostało złapane na parterze jakieś pół godziny wcześniej. Ten kociak już nie spadnie na cztery łapy. -Depulso-odezwał się głos po raz kolejny, monotonnie. Zwłoki po raz kolejny miotnęły o ścianę. Zaklęcia jednak nie rzucają się same - potrzeba do nich różdżki oraz czarodzieja. Gdzie zatem był właściciel owego głosu? Ano leżał sobie na dywanie, celując różdżką w resztki swej "ofiary". Wyglądał on jakby spotkało go coś wyjątkowo nieprzyjemnego - ten przygaszony, zmaltretowany i wykończony psychicznie Ślizgon, aktualnie w niczym nie przypominał charyzmatycznego i pewnego siebie Gilgamesha von Grossherzoga. Jego oblicze i dłoń były zakrwawione, drogie ubrania zalane whiskey oraz przyozdobione odłamkami szkła, natomiast na jego twarzy malował się smutek, zmieszany z gniewem bądź nienawiścią. -Depulso-powtarzał to jak mantrę. Zupełnie jakby chciał przelać całą swą irytację na bogu ducha winne zwierze. Martwe zwierze. To Gross pochwycił futrzaka, zakneblował i podpalił, obserwując jak biedne stworzenie miota się w płomieniach, próbując się ugasić. Obserwował płonącego ssaka dopóki ten nie wyzionął ducha w męczarniach. Ślizgon spodziewał się wspaniałej rozrywki, obserwując jak czyjś pupil oddaje życie aby poprawić mu humor. Niestety, nie podziałało. Zostało mu tylko wyżywać sie na tym co zostało z biednego kociaka. -Depulso-uh, robiło mu sie niedobrze od tego smrodu. Zwłoki nie powinny tak cuchnąć - Gilgamesh miał wrażenie że zaraz zwróci to, co tej nocy z taką radością w siebie wlewał. Cały czas po głowie chodziło mu tylko jedno - ciało Whisperówny, a konkretniej to co udało mu się odkryć. Jej reakcje na jego dotyk, odgłosy, ten moment w którym zsuwał z niej majtki...i chwila w której ubrała się i mu uciekła. -Bombarda maxima-podniósł głos, rozsadzając to co zostało ze zwierzątka. Kości, spalone flaki...to wszystko teraz przyozdabiało ściany i sufit. Opuścił luźno dłoń z różdżką, pozwalając jej uderzyć o ziemię, po raz kolejny otwierając świeżo zrośnięte ciało. Krew znów popłyneła z jego ran, a Ślizgon poczuł że mu gorzej. Szczerze żałował że nie ma jeszcze jednej butelki whiskey - choćby miał zwymiotować, to opróżniłby ją do dna.
Michael Bonner
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Sob 12 Lip 2014, 13:33
Michael tej nocy wałęsał się po zamku, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wędrował po błoniach jedynie w bluzie z kapturem, toteż w środku nocy stwierdził, że jest zbyt zimno na dalsze spacery i skierował swe kroki w stronę dormitorium, po cichu licząc na to, że z kimś będzie mógł się jeszcze napić piwa. Chłopak był jeszcze, co prawda, przed swoimi szesnastymi urodzinami, ale nikogo nie powinno dziwić to, że nie stronił od alkoholu. Był przecież w Slytherinie, miał w głębokim poważaniu zasady, a już tym bardziej nie przejmował się tym, że był za młody na wysokoprocentowe trunki. Chociaż trzeba mu też przyznać, że nie pił zbyt często, zwykle ograniczał się do spożywania whiskey na imprezach. Niekiedy tylko, wieczorem, zdarzało mu się usiąść z kimś przy piwie. Zwykle wolny czas wolał spędzać na uprawianiu sportu, niżeli na wlewaniu w siebie hektolitrów alkoholowej cieczy. Tym razem o mało co nie zamarzł na błoniach, więc niewielka dawka trunku była czymś, o czym marzył jeszcze przed snem. Przekroczył zatem próg pokoju wspólnego Ślizgonów, w ustach czując już znajomy, lekko gorzki posmak. I wtedy właśnie do jego uszu dobiegł cichy, męski głos, niemalże szept i uderzenie niezidentyfikowanego jeszcze przez niego przedmiotu o ścianę. Kilkukrotne. Bonner podszedł nieco bliżej i oparł się plecami o ścianę, obserwując całe zajście. Ze zdziwieniem stwierdził, że w kącie salonu dostrzegł znajomą sylwetkę Gilgamesha. Co gorsza, ten wyglądał, jakby go ktoś zdjął z krzyża, a wierzcie lub nie, ale tak rozpaczliwy obraz zupełnie nie pasował do tego starszego o rok ucznia. -Dobrze się bawisz? – mruknął nieco głośniej, tak, żeby mieć pewność, że niemiecki czarodziej go usłyszy. Zaraz po tym odwrócił spojrzenie na kota, z którego aktualnie nie pozostało właściwie nic prócz rozwalonych po całej ścianie wnętrzności. Michael uniósł lekko brew i skrzywił się na ten widok. Nigdy nie był zapalczywym obrońcą zwierząt, ale też i nie lubował się w przyozdabianiu ścian krwią i flakami. A obraz, który swoim zaklęciem namalował na ścianie Grossherzog niewątpliwie nie należał do najprzyjemniejszych. Pewnie, gdyby dojrzał go jakiś nadwrażliwy Puchon, skończyłoby się nie tylko na sprzątaniu pozostałości kota, ale i wymiocin z podłogi. A najpewniej ani Bonnerowi, ani Gilgameshowi nie uśmiechały się jutrzejsze porządki w dormitorium. -Wyglądasz, jakby połknął cię Rogogon. A potem przeżuł kilka razy i wypluł. – rzucił po chwili Mickey niezbyt wymyślnym komplementem, po czym zrobił parę kroków naprzód, przyglądając się głupio twarzy Niemca, jakby chciał się upewnić, czy aby jego słowa nie odpowiadały choć w jakiejś części rzeczywistości. Na szczęście, jego kolega z domu nie wyglądał na przetrawionego przez żadną czarodziejską istotę, a co najwyżej przez alkohol. I to sporą ilość tegoż alkoholu. -Co jest? – zapytał wreszcie o powód, przez który Ślizgon znalazł się w tak opłakanym stanie, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że po takich pytaniach raczej nigdy nie pada zadowalająca odpowiedź. Spojrzał jeszcze przelotem raz na to, co zostało z kota, po czym usiadł w jednym z foteli, nie spuszczając już więcej wzroku z Gilgamesha. Długo zastanawiał się nad tym, czy kolejna dawka procentowego trunku wyjdzie jego towarzyszowi na dobre. W końcu stwierdził, że gorzej i tak już być nie może, więc z czystego lenistwa (bo za daleko było do pokoju), wyciągnął różdżkę i za pomocą zaklęcia accio przywołał jedną z butelek ognistej, którą schowaną miał jeszcze gdzieś pod łóżkiem. Otworzył ją i upił kilka łyków, a zaraz po tym zakręcił korek i rzucił butelkę w kierunku niemieckiego czarodzieja, mając nadzieję, że pomimo nietrzeźwego stanu refleks chłopaka nie umarł jeszcze na tyle, by zmarnować tak szlachetny trunek. Ostatnie, co Mike chciał w tym momencie zobaczyć, to jego butelka whiskey, która rozbija się z hukiem o podłogę. I nie ręczyłby najpewniej za siebie, gdyby Grossherzog nie zdołał w porę złapać jej w swoje łapki.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Nie 13 Lip 2014, 00:07
Głos. Głos tak bardzo znajomy, a jednocześnie niesamowicie obcy. Jedno jest pewne - nie był to głos, który Gilgamesh miał ochotę usłyszeć. Tak szczerze - nie miał ochoty słuchać niczyjego głosu, bo był świadom że po spotkaniu nieodpowiedniego właściciela strun głosowych, wystarczyło parę chybionych uwag, aby Gross trafił do Azkabanu. Gdyby natrafił tu na takiego Alexa, wówczas nie potrzeba by nawet słów. Zignorował pierwszą wypowiedź Michaela - nie miał ochoty na odpowiadanie na pytania retoryczne, mimo że zwykle mógłby skorzystać z jakiejś dobrej riposty, żeby go zgasić - tak o, dla zabawy i zwykłej przyjemności uczestniczenia w przepychankach słownych. Przyjrzał się tępo temu, jak teraz wyglądało zwierzątko na ścianie. No, no, no. Skrzaty domowe będą miały niezła zabawę, przy pozbywaniu się jego arcydzieła. Gilgamesh, dobrotliwy książę, ten który uszczęśliwił skrzaty dając im przyjemną robótkę. Następne słowa Bonnera niestety trafiły w czuły punkt. W każdym razie obecny czuły punkt. Obrażenie wyglądu narcystycznego Ślizgona, to zdecydowanie zły pomysł, szczególnie gdy ten jest tak pijany. Chociaż to ostatnie uratowało kolegę - gdyby nie fakt iż Gil nie miał ochoty się podnosić, to prawdopodobnie by go potraktował w bardzo niemiły i brutalny sposób za takie uwagi. Na szczęście musiał się ograniczyć do jakże elokwentnej uwagi, wymruczanej pod nosem: -Spier-rr-dalaj. Nie miał żadnej ochoty na dyskusję, kłótnie czy co gorsza zwierzanie się, więc spojrzał tylko gniewnie na Mike'a i już miał obrócić się na bok, po czym udawać że go nie widzi, gdy tamten znowu postanowił się odezwać. Tego już było zbyt wiele - miał ochotę podnieść się i mu przyłożyć. Prawdopodobnie by to zrobił, jednakże młodszy Ślizgon znał się na pocieszaniu - w krótkiej chwili zmienił irytację arystokraty w zwyczajną wdzięczność. Mimo swojej zaburzonej percepcji ruchowej, udało mu się z trudem złapać butelkę. Odkręcił i upił łyk. Może i Gilgamesh był chamskim dupkiem, jednakże nie na tyle aby nie docenić tego, co przyjaciel własnie dla niego zrobił. Upił kolejny łyk, zakręcił, odchylił się w bok...i zwrócił to co właśnie wypił oraz trochę więcej. Po wykonanej czynności, odpluł jeszcze na podłogę (skrzaty będą w siódmym niebie), odsunął się od swojego nowego działa, odkręcił ponownie whiskey i napił się jeszcze raz. Dopiero wtedy dźwignął się do pozycji siedzącej i zakręcając butelkę, westchnął. Jego zamglone, zielone oczy namierzyły Michaela i odrzucił mu butelkę z trunkiem. Przez kilka sekund siedział jeszcze w ciszy. -Życie mi zbrzydło. Trochę. Los się na mniiie uparł. Czy coś.-powiedział powoli, starając się mówić wyjątkowo wyraźnie. Przetarł spocone czoło, pokrywając je kolejną falą krwi i dodał trochę obrażonym tonem: -No rozumiesz...kobiety. Zmieniają zdanie...w momencie...no najgorszym. Kto to zrozumie.
Michael Bonner
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Nie 13 Lip 2014, 00:36
Michael najprawdopodobniej, będąc w tak opłakanym stanie, czułby się podobnie. Nie miałby ochoty z nikim rozmawiać, a obecność kogokolwiek znajomego czy nieznajomego przyprawiałaby go o mdłości i wzbudzała w nim chęć mordu. Dlaczego zatem Bonner zdecydował się w ogóle zagaić jakąkolwiek rozmowę? Cóż, zawsze inaczej patrzyło się z tej drugiej strony. Punkt widzenia zależał od punktu siedzenia. Zresztą, Mickey jakoś niespecjalnie obawiał się o swoje życie, ani zdrowie. Nie odczuwałby strachu nawet przed pojedynkiem z Gilgameszem, mimo że miał świadomość tego, iż chłopak jest starszy i nieco bardziej doświadczony w kwestii zaklęć ofensywnych, jak i obronnych. Tym bardziej zatem, nie przejmowałby się ani żadną bitwą na różdżki, ani mordobiciem z kimś, kto najwyraźniej miałby niemałe problemu z utrzymaniem się na nogach w pozycji pionowej. Nie oszukujmy się, pan piękny, zły Grossherzog w chwili obecnej był bezbronny i najprawdopodobniej przewrócić mogłaby go nawet i drobniutka kobieta o przeciętnej parze w swych delikatnych dłoniach. Szesnastolatek okazał się jednak również wyjątkowo wyrozumiały dla niemieckiego czarodzieja. Mimo że ten obrzucił go wpierw niewybrednym przekleństwem, nie ruszył się nawet z fotela. Po pierwsze, był w stanie zrozumieć jego zachowanie po dużej ilości alkoholu. Po drugie, Gilgamesz nie był dla niego w żaden sposób szkodliwy, a na taką uwagą można było przymknąć oko. I wreszcie, po trzecie, Mike’a nie bawiłoby przyłożenie komuś, kto najprawdopodobniej po jednym ciosie w twarz zaryłby głową o podłogę. I nawet nie była to chyba kwestia honoru, a raczej braku zabawy, tego elementu ryzyka i nieprzewidywalności. Braku adrenaliny towarzyszącej każdemu starciu. Chłopak siedział więc spokojnie, rozkładając się wygodnie i przerzucając nogi przez oparcie fotela. Nie musiał zbyt długo czekać, by okazało się, że jego pomysł z pocieszaniem kumpla z Domu Węża kolejną butelką whiskey był kompletnie nietrafiony. Bonner przyłożył tylko rękę do czoła w geście zażenowania cała sytuacją, ale nie silił się już na żaden komentarz. Trudno, przecież to nie jego problem. Nie on tu będzie sprzątał, a może takie wewnętrzne oczyszczenie, choćby w fizycznym znaczeniu, przełoży się również jakoś i na psychikę Gilgamesha. W każdym razie, nie trzeba chyba mówić o tym, że widok ten przyjemny nie był i gdyby tylko Mickey przewidział, że tak potoczy się los jego towarzysza, odwróciłby na chwilę spojrzenie w inną stronę. Teraz, nawet jeżeli chciałby się ruszyć (chociaż i tak nie miał tego w planach, postanawiając, że zostanie i pokaże się z tej lepszej i przyjacielskiej strony), nie miałby takiej możliwości, ponieważ Grossherzog zaczął właśnie swoją litanię do matki boskiej, a dokładniej rzecz biorąc, do swojego młodszego i lepszego brata. Ten z kolei, przejawiając niezwykłą dozę tolerancji i wytrwałości, słuchał wszystkiego uważnie, nie wcinając się na razie swojemu rozmówcy w jego opowieść. -Kto to zrozumie? Myślę, że każdy z nas. – mruknął wreszcie, dopiero po tym, jak niemiecki czarodziej zamilknął. Prawda była taka, że nie był pierwszym facetem, którego dziewczyna porzuciła, zostawiła, czy cokolwiek innego zrobiła. Niestety, Mickey nie wiedział dokładnie, co się stało i nie sądził, by dowiedział się tego nazbyt prędko, o i ile w ogóle. Gilgamesh był w końcu pijany, a pijani ludzie mieli tendencję do przesadnego filozofowania, z którego ostatecznie nic sensownego nie wynikało. -Shit happens, bro. – dodał po chwili, co nijak nie miało się do początkowych planów pocieszania Grossherzoga. No ale… czy dało się w takiej sytuacji powiedzieć cokolwiek innego? Z kobietami już tak było, że czasami nie wychodziło. Trzeba było iść naprzód z podniesioną głową, a nie użalać się nad sobą, choć oczywiście, łatwiej było mówić to z perspektywy tego nieskrzywdzonego. Mickey jednak dokładnie znał to uczucie, sam przecież przeżywał nie tak dawno temu rozstanie ze swoją dziewczyną, która nie chciała odezwać się do niego po tym, gdy zaatakował ją w Zakazanym Lesie jako wilkołak. Swoją drogą, to wszystko brzmiało irracjonalnie, ale na szczęście, Bonner nie miał zamiaru z nikim dzielić się tą historią. -Czasem trzeba próbować do skutku… innym razem trzeba odpuścić… – zakończył również radą, która właściwie ciężka w rzeczywistości była do zastosowania. No bo kiedy należało wybrać rozwiązanie pierwsze, a kiedy drugie? Zapewne, gdyby Mike wiedział o kogo chodzi i przede wszystkim o co chodziło tego wieczora, którego Gilgamesh upił się jak świnia, byłoby o wiele prościej.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Nie 13 Lip 2014, 01:51
Gilgamesh uważnie wysłuchał tego co mówił jego "dobry brat". Czekał na każde słowo, przetwarzając je, dopóki ten ostatecznie nie zamilkł. Dopiero wtedy pozwolił sobie na reakcje. Pomimo swego paskudnego humoru, te wszystkie słowa zasugerowały coś, co wydawało się Ślizgonowi zabawne, a to zadziałało jak zimny prysznic. Poczuł sie taki jakiś bardziej trzeźwy. Parsknął śmiechem. -Próbować do skutku? Toż to nie o nią chodzi. To po prostu oburzające, że ktokolwiek ośmielił mi się odmówić. Szczyt głupoty - jakby nie patrzyć, najlepsza partia w szkole. Bogaty, przystojny, silny, wykwalifikowany. Tępe babsko.-wypowiedział sie na temat swojej "utraconej miłości". To przecież irracjonalne - Michael naprawdę uważał, że obchodziło go coś tak bzdurnego jak jakieś uczucia? Otóż nie, po prostu czuł żal z powodu niedokończonego stosunku. Roześmiał się po raz kolejny - poprawił mu sie humor, tego nie można było ukryć. -Po prostu mnie przeraziła głupota. Ale na to jest rada.-urwał na moment po czym postanowił wyrazić to w odpowiedni sposób do swojego stanu. -So betrachtet ist es an der Zeit, für ein wenig Untertänigkeit.-zaintonował i dźwignął się na nogi. Jego wisielczy nastrój odszedł już w niepamięć. Mimo że ledwo stał, to teraz miał ochotę się schlać. Jeszcze raz...ewentualnie dwa. Rozejrzał się lekko nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu. Resztki martwego kota, wymioty i czysta krew kapiąca z jego dłoni. No, no, no, to ładnie nabrudził. Przydałby mu się tu teraz Zeitverlust. Mógłby go kopnąć w tyłek po czym kazać mu to posprzątać. Jego skrzat...przykra historia, ale czasami wyższe cele pożerają niewinne ofiary, prawda? -Gleich wie sehr sich der Zorn oder Groll im Volk auch ballt...powinniśmy jeszcze obalić ze dwie butelki, nie uważasz?-rzucił entuzjastycznie, jakby zupełnie już zapomniał że przed chwilą miał ochotę kogoś zabić. Jak mógłby się smucić, skoro był kimś perfekcyjnie-wybitno-idealnym? I do tego jeszcze ta twarz...mimo że aktualnie trochę zmolestowana, to nie mógł narzekać na brak swojej urody. Po chwili dopiero przypomniał sobie, że przed chwilą, a konkretniej kilka godzin temu, ta niebywała uroda i klasa, zostały odrzucone, tam, na tej godnej pożałowania wieży. To trochę go znowu przybiło. Alkohol zdecydowanie miał w sobie jakieś kobiece geny - Gilgamesh miał taką huśtawkę nastrojów, że był pewien że zaparkowanie miotły by go przerosło. Po raz kolejny tego dnia, zwalił się ciężko na ziemie, na szczęście w przeciwną stronę niż resztki jego posiłku. -Ewentualnie trzy...
Michael Bonner
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Nie 13 Lip 2014, 18:57
Chociaż Michael należał do Slytherinu, wydawał się jednak o wiele bardziej uczuciowym chłopakiem od Gilgamesha. No cóż, nie wszyscy, którzy trafiali do Domu Węża wyzuci byli z ludzkich odruchów, a reprezentantów tego domu często stereotypowo i niesłusznie uważano za bezmyślnych i okrutnych kretynów. A może to po prostu ten niemiecki czarodziej był wyjątkowo zapatrzony w siebie? Jego zachowanie musiało być dla wielu osób nad wyraz wkurzające. Bonner jednak po prostu postanowił nie zwracać na narcystyczne wypowiedzi Grossherzoga uwagi. Mimo że miał go za zadufanego w sobie i zbyt pewnego siebie dupka, który pochodził z bogatej rodziny i najwyraźniej był niezwykle rozpieszczony, to nawet Mickey w jakiś sposób go lubił. W innym wypadku prawdopodobnie nie tolerowałby tych tekstów o jego jakże wspaniałym ciele i o tym, że każda dziewczyna w Hogwarcie powinna się z nieodpartym pożądaniem rzucać się w jego ramiona. I do łóżka. Może i było to w jakimś stopniu żałosne i komiczne, ale z tego względu właśnie lepiej było się z tego po prostu pośmiać, niżeli próbować wmówić siedemnastolatkowi, że jest inaczej. -Niektóre po prostu wolą grzecznych chłopców z Pucholandu i mężne lwiątka. Ale to prawda, żałosne. – mruknął jedynie w odpowiedzi, nie zahaczając w żaden sposób o temat Gilgamesha, bo i nie chciał, by jego słowa stały się swego rodzaju zapalnikiem dla kolejnego eposu Grossherzoga o jego wspaniałości. Nie oszukujmy się, Michael nie był gejem i jakoś nie w smak było mu słuchać jego kumpla, który wygłasza mowę o wszystkich swoich atutach. Te zresztą nie bardzo Ślizgona interesowały. Cieszył się jednak, że Niemcowi najwyraźniej poprawił się humor, a i chyba wyglądał na o wiele trzeźwiejszego, choć to akurat mógł być skutek zwrócenia przez niego wszystkiego, co wcześniej wypił. Poza tym, pozory myliły, a alkohol jednak nie zdążył w tym jednym geście opuścić organizmu Gilgamesha, co ten udowodnił spadając z fotela. Na szczęście, w odwrotnym kierunku, w którym wcześniej pozostawił po sobie na podłodze resztki nie do końca skonsumowanej imprezy. Mickey westchnął tylko ciężko, starając się nie wybuchnąć śmiechem. Każdemu zdarzało się przesadzić z wyskokowymi napojami, ale stan jego towarzysza przerastał dzisiejszej nocy jego najśmielsze oczekiwania. -Gdybyś był uprzejmy mówić do mnie w zrozumiałym dla mnie języku… – burknął zaraz, kiedy Grossherzog uraczył go jaką niemiecką litanią, która nie wiedzieć czemu i tak brzmiała jak rozkaz rozstrzelania. I żeby było jasne, Bonner nie miał nic do języka niemieckiego, właściwie nawet wpadał w ucho. Pomimo tego, Mike wolałby jednak rozumieć, co jego rozmówca ma mu do powiedzenia, a ten najwyraźniej zapomniał, że gada z typowym Brytyjczykiem, który po niemiecku nie potrafi powiedzieć ani słowa, może poza jednym powszechnie znanym przekleństwem. -Ale pomysł zły nie jest… – po tych słowach szesnastolatek sięgnął po butelkę i upił znowu kilka łyków, nie oszczędzając szlachetnego trunku. Co prawda, miał inne plany na tę noc, miał wypić jedno piwo, iść spać, a rano potrenować, ale jak widać, życie pisało mu inny scenariusz. Mógł sobie odpuścić i pobiegać wieczorem po błoniach. Lojalność wobec pobratymców podpowiadała bowiem, by nie zostawiać kumpla w potrzebie. Mike podał Gilgameshowi butelkę, chociaż tym razem do rąk, nie chcąc po raz kolejny ryzykować testowania jego refleksu. -…chociaż myślę, że w tym stanie jedna butelka z pewnością ci wystarczy. – zakończył zaraz swój komentarz, spoglądając na chwiejny krok Ślizgona i jego rozbiegane oczy. Prawdę mówiąc, obstawiał, że do końca tej butelki Ognistej Grossherzog zdąży już po raz kolejny zwrócić jej zawartość, a następnie pozwoli zawładnąć nad swoim ciałem głębokiej i pijackiej krainie snu. -Ah, i jak będziesz chciał po raz kolejny spaść z fotela, to lepiej pamiętaj, na którą stronę lecisz. – rzucił jeszcze niezbyt śmiesznym żartem, bo taki widok najpewniej nie byłby w stanie go rozbawić.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Pon 14 Lip 2014, 01:02
Michael wpadł na wyjątkowo zły pomysł. Wspomnienie przy Gilgameshu w stanie huśtawki nastrojów o tym że kobiety mogą woleć Puchonów czy Gryfonów...nie, to nie mogło się dobrze skończyć. Mimo to czekał, czując jak jego gniew rośnie. Czekał aż Mike skończy mówić i da mu moment na kolejną tyradę. Przyjął butelkę, wypił parę głębokich łyków, zakręcił ją i dopiero wtedy zerwał się na równe nogi. Na chwilę go niestety zamroczyło, jednakże to był tylko moment pauzy. Potem zaczął mówić, zdając sobie sprawę że z każdym kolejnym słowem jego wypowiedź jest coraz dziwniejsza. -Chłopców z Puchonlandu? Czy Ty ostatnio się pozamieniałeś z tłuczkiem na głowy? CHŁOPCÓW? Toż to Huffle-nikt-nie-wie-po-co-to-powstało-puff. Tam nie ma chłopców. To są pierdy skrzatów domowych, a nie chłopcy. To cieplejsze kluchy niż te które którymi obrzucałem tego małego Krukona na obiedzie. Mężne lwiątka...tak bardzo mężne. Szkoda tylko że mózgu im brak i wystarczy takiego raz a porządnie sieknąć, aby przez następne parę lat uciekał na mój widok z podkulonym ogonem. A może jeszcze dodasz Krukonów co? Wszechwiedzących o wszystkim co nie ma znaczenia Krukonów? Tego nie można woleć jak jest się przy zdrowych zmysłach, a patrząc na sposób w jaki Whisper wilgotnieje to raczej jest przy zdrowych zmysłach.-zakończył swą bezsensowną tyradę i opadł na fotel. Postanowił jeszcze coś dodać. -Więc. Nawet. Mnie. Nie. Denerwuj. Bo. Jakaś. Szlama. Zginie.-burknął, po każdym słowie uderzając pięścią w swe siedzisko. Cała jego przemowa doprowadziła do tego, że się zdenerwował jeszcze bardziej. Faktycznie było z nim źle - nie mógł się zdecydować w jakim chce być w nastroju, wiec zaliczył już chyba każdy możliwy. A zdecydowanie było ich wiele, więc to nie było w jego stylu. Co ten alkohol robi z ludźmi? Upił jeszcze dwa spore łyki whiskey i oddał trunek "bratu". -I uwierz mi, nie zamierzam spadać z fotela. Ja się majestatycznie rzucam w objęcia matuszki ziemi. Tak to działa mój drogi.-wymamrotał, czując że robi mu się znowu niedobrze. Mimo to miał ochotę wypić więcej i stracić przytomność. To byłoby idealne wyjście z sytuacji - każdej możliwej sytuacji. Utrata przytomności była dobra na wszystko, prawda?
Michael Bonner
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Pon 14 Lip 2014, 17:57
Michael nie myślał o tym, co mówi. Paplał, co mu ślina na język przyniesienie, ale przynajmniej widać było, że jest w tym szczery. I bynajmniej jego komentarz nie miał na celu usprawiedliwiania naiwnych dziewcząt, które nie wybierały Ślizgonów na swych partnerów. Broń boże, Grossherzog kompletnie jej nie rozumiał. Bonner przecież w ten sposób wyraził swoje niezadowolenie, a określenie Puchonów chłopcami miało raczej kojarzyć się z chłopcami do bicia, podczas gdy nazwania Gryfiaków lwiątkami było niejako przezwiskiem. Szesnastolatek westchnął więc tylko ciężko, mając wrażenie, że jego rozmowa z Gilgameszem zupełnie nie ma sensu. Jeden mówił swoje, drugi swoje, ale brakowało tutaj nici porozumienia. A może Mickey po prostu powinien nadrobić braki i jak najprędzej wychylić tę butelkę Ognistej? Chociaż, jak tak patrzył na swojego towarzysza, to chyba dzisiejsza noc była już za krótka na to, by nadrobić zaległości. -Kurwa, Gil, nie wiesz co to ironia? – mruknął niechętnie, przekręcając się na fotelu celem znalezienia wygodniejszej pozycji. Obserwował przy tym niemieckiego czarodzieja, który wstając z siedziska, o mało co się nie wywrócił, jako że znowu na chwilę stracił równowagę. -Dobra, zresztą, za dużo chyba od ciebie wymagam. – uzupełnił po chwili swoją wypowiedź, po czym machnął tylko ręką w geście zrezygnowania. Rozmowa z pijanymi ludźmi przecież zawsze tak wyglądała. Czego się spodziewał? Postanowił więc, że da się Gilgameshowi wygadać, niezależnie od tego, jakie to mądrości prawił. Jeżeli potrzebował do kogoś otworzyć usta, to niech już Mike na tym straci. I tak już wiedział, że nie wyśpi się tej nocy, więc było mu wszystko jedno. -Whisper, Whisper… a czekaj, to czasem nie jest jakaś Gryfonka? Czy tam Krukonka? Stary, to z takimi trzeba inaczej. One są płochliwe. – rzucił niczym „wujek dobra rada”, przypominając sobie o swojej byłej dziewczynie. Chociaż, biorąc pod uwagę to, że teraz nie odzywała się do niego i unikała jego spojrzenia, to chyba niestety, Mickey nie mógł pretendować do miana wyroczni. -A co do szlamy, świat by chyba raczej na tym nie ucierpiał… – dodał jeszcze w odpowiedzi na groźbę Grossherzoga, choć były to najpewniej puste słowa. Bonner bowiem należał do takich osób, które często się zgrywały i krzywdziły innych, ale gdyby znalazł się w takiej sytuacji, bardzo prawdopodobne, że nie pozwoliłby zamordować nikogo. Niezależnie od tego, czy ofiarą miałaby być szlama, czy też czarodziej czystej krwi. Być może dlatego, że chłopak poznał na swojej skórze zapach śmierci, ból straty. Nie chciałby nikomu fundować takich cierpień, jakie on musiał przeżywać w przeszłości. Cóż, nie miał zamiaru teraz tego wspominać i psuć sobie nastroju, chociaż wspomnienia niekiedy powracały samoistnie. Sięgnął więc po butelkę whiskey i upił znowu kilka łyków, tym razem nie mogąc oderwać ust od alkoholu. Chwila relaksu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. -Ładnie ujęte. Zapamiętam sobie. Obyś tylko przytulił się do matuszki ziemi, a nie do pozostałości ze swojej imprezy, które zostawiłeś na podłodze po drugiej stronie. – po tych słowach uśmiechnął się nawet szeroko, co wyglądał jak przysłowiowy banan na twarzy. Wychylił jeszcze kilka łyków i podał butelkę swojemu kumplowi. Właściwie, powoli czuł się o wiele lepiej. Mimo że pewnie nie pił tak często jak Gilgamesh, też odczuwał nieraz potrzebę sięgnięcia po jakiś trunek. Zresztą, nie było w tym nic złego, o ile znało się umiar albo jeżeli się go nie znało, pozostało się w gronie zaufanych osób. Grossherzog miał akurat to szczęście, że na swej drodze trafił na znajomego ze Slytherinu, a nie na przykład na Filcha czy Albusa Dumbledore’a. Wiadomo – nie takie rzeczy w swoim życiu się robiło, przed takimi ludźmi jak oni nie odczuwało się już strachu, jakkolwiek takie spotkania nie należały do najprzyjemniejszych.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Sro 16 Lip 2014, 03:18
To było nie do pomyślenia. Żeby jemu, wspaniałemu czystokrwistemu Germanowi zarzucać brak znajomości definicji ironii? Tak nie będzie, Gilgamesh nie zamierzał tego tolerować. Miał plan co powinien zrobił i zamierzał wykorzystać bez skrupułów to jak bardzo był natchniony poprzez swoją boskość i wysokoprocentowe napoje. -No ale tak to się nie odzywamy. Takie słowa są po prostu kurwa nieładne, drogi Michaelu Bonner. Liczę że już nigdy nie postanowisz wypowiedzieć się tak niekulturalnie, bowiem musiałbym udzielić Ci słownej nagany.-wybełkotał Gross, próbując naśladować morderczą powagę. Niestety - z każdą kolejną butelką, jego zdolności aktorskie oddalały się coraz bardziej i bardziej, co sprawiało że udawanie czegokolwiek przychodziło mu z trudem. A zdecydowanie od powagi był daleki. Burza emocji którą w nim rozpętała jego prawdziwa i jedyna miłość, tzn. whiskey, sprawiała że nie był w stanie nawet utrzymać jednego nastroju przez dłuższy okres. I tak biegał od wściekłości, poprzez depresyjny smutek, aż do niecodziennego rozbawienia. Niezbadane są wyroki alkoholowe. -Owszem, Krukonka. Chyba nie ma potrzeby, abym Ci eks-pli-ko-wał-tutaj podkreślał wyraźnie każdą sylabę, bowiem słowo było dość trudne-że córki Kruka są wyjątkowo urodziwe, a ich cnotą jest przyjemność, jaką można odczuć podczas odbierania im cnoty? To zdecydowanie cnota w czystej postaci-zakończył swój wywód profesor Gilgamesh, po czym przeszedł do otulania wzrokiem sufitu. Lekko uchylił usta w niemym "wow" kiedy przyglądał się cieniom na sklepieniu. Jakże łatwo jest uradować pijaną osobę. Gdyby wszyscy byli wiecznie pijani, wówczas świat byłby zdecydowanie ciekawszy - takie przynajmniej było zdanie Grossa. Jak już zostanie władcą wszystkich i wszystkiego, wyda rozporządzenie wymagające wypijania przynajmniej określonej ilości whiskey dziennie. Wtem nagle sobie o czymś przypomniał. Przecież...zanim postanowił powylegiwać się w pokoju wspólnym, wziął ze sobą coś co przywiózł z domu. Po prostu teraz o tym zapomniał. Wyciągnął z kieszeni na piersi nic innego, tylko drogie (bo jakżeby inaczej) i pożyczone od ojca cygaro. Co prawda Gilgamesh nie był fanem takich uciech, jednakże czemu by nie spróbować? Wsadził je do ust i na chwilę się zamyślił. Dopiero wtedy wyciągnął je i włożył odpowiednią stroną. Odpalił końcem różdżki i pyknął kilka razy. Jak można sie było domyślić - zakrztusił się. Niestety - w jego kaszlu zaginęła wypowiedź Michaela na temat szlamy, jednakże może to i lepiej? Gdyby Gil usłyszał coś tak oczywistego w tym stanie, jeszcze postanowiłby napisać o tym esej lub wydeklamować poemat, a oboje raczej woleli tego uniknąć. Dopiero gdy przyjął butelkę od whiskey, dotarło do niego że Mike znowu naśmiewa się z jego pozostałości po imprezie. Biedne pozostałości...dlaczego nikt ich nie kochał? -Widzisz...prawda jest taka, że jestem Grossherzogiem. Zawsze spadam w górę.-wygłosił mądrość i łyknął spory łyk whiskey, a potem po raz kolejny zaciągnął się cygarem. Spojrzał ze smutkiem na butelkę - jakieś małe je produkowali, bo ponad połowy tu już nie było. Albo któryś z nich za dużo pił. To na pewno Bonner. Spił jeszcze jednego łyka i oddał butelkę "bratu". Dopiero gdy pociągnął z cygara jeszcze dwie chmury dymu, wpadł na to że może pora być altruistycznym. -Buszka?-spytał robiąc minę pierwszoroczniaka na eliksirach i wyciągnął cygaro w jego stronę.
Michael Bonner
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie... Czw 17 Lip 2014, 00:01
Gilgamesh wygłaszał kolejne eposy na temat własnej osoby, co powoli zaczynało Michaela nudzić. Nie dziwił się, że jakaś dziewczyna pozostawiła go samemu sobie. Jeżeli jego zawiązanie znajomości, czy flirt polegał rzeczywiście na rzucaniu kolejnymi komentarzami dotyczącymi jego wspaniałości, to najpewniej każda przedstawicielka płci pięknej była znużona po kolejnym tego typu zdaniu. To prawda, że kobiety lubiły mężczyzn zdecydowanych, pewnych siebie, ale nie przepadały też za książętami zadufanymi w sobie, a do takich niewątpliwie należał Grossherzog, który czasami bywał naprawdę nieznośny. Bonner jednak był jedną z tych osób, które jakoś znosiły jego samouwielbienie. Mimo wszystko, chłopak musiał też przyznać, że jego towarzysz po sądnej dawce alkoholu jest jeszcze gorszy, niż na trzeźwo, co sprawiało jedynie, że Mickey powoli zbywał większość jego wypowiedzi milczeniem lub lakonicznym potwierdzeniem jego słów. W myślach natomiast marzył już o wygodnym łóżku i przytulającej go pościeli. Dlatego też patrzył co jakiś czas na butelkę i ubywający w niej trunek i wcale nie płakał, że ten kończy się w zawrotnym tempie. -W twoim stanie pewnie byłoby to ciężkie. – wydał z siebie tylko leniwy pomruk, kiedy Gilgamesh postanowił go pouczać. Najpewniej, gdyby był trzeźwy skończyłoby się to na większej liczbie epitetów, a być może nawet doszłoby do rękoczynów, jako że Mike nie lubił, gdy ktokolwiek mówił mu, co ma robić. Z pijanym człowiekiem nie zamierzał jednak nawet dyskutować, toteż ograniczył się tylko do kolejnej zdawkowej odpowiedzi. Poza tym, był nazbyt zmęczony na wymyślanie następnej ciętej riposty. Grossherzog jednak, na nieszczęścia jego młodszego brata, zrobił się strasznie rozmowny. A ku zaskoczeniu szesnastolatka rzucił nawet jakimś trudnym słowem, którego akurat brakowało w jego słowniku. Popatrzył się więc na niego jak na debila, chociaż to najwyraźniej on nie czytał przed snem słownika i próbował na siłę być elokwentny. -Ekspli… co? Cnotliwe i urodziwe, z tym się muszę zgodzić. Gustu ci nie brakuje, tylko jeszcze podejścia. – ożywił się nieco na wspomnienie Krukonek. Sam znał parę ładnych dziewcząt z Ravenclawu. Ba, z niektórymi z nich nawet udało mu się umówić, ale prędzej czy później okazywało się, że dalsza znajomość nie ma sensu. Różnica charakterów, odmienne spojrzenie na świat. Zresztą, Mickey był chyba za głupi i zbyt płytki na to, by startować do którejkolwiek z Krukonek. Ostatecznie dał sobie spokój. Nie przypuszczał wówczas jednak, że podczas wakacji Yumi zaprosi go na jakąś imprezę zaręczynową. Nie chcąc oddalić się do krainy zbytecznych przemyśleń, sięgnął po butelkę whiskey, z której znów wychylił sporą zawartość, po czym pozostałą, niewielką resztę trunku podał Niemcowi, by ten poczynił honory i wyrzucił pustą butelkę. Wtem Grossherzog wpadł na genialny pomysł odpalenia cygara, którym rzecz jasna, musiał się zakrztusić. Bonner uśmiechnął się nawet, bo ten widok był dla niego komiczny. -Dzięki, panie idealny. Raczej nie palę. – odmówił tego wątpliwej przyjemności poczęstunku, zgodnie zresztą ze swoim sumieniem. Michael od papierosów i cygar wolał sport. Czasami, kiedy bił pijany, zdarzało mu się zapalić, jednak dzisiaj jeszcze nie zdążył się odpowiednio rozkręcić. I nie miał zamiaru. Rano planował trening, a nie poalkoholowe umieranie. Dlatego też wstał z fotela i klepnął Gilgamesha w ramię. Niezbyt mocno, by ten czasem pod naporem jego dłoni nie runął na ziemię. I tak miał już wystarczające problemy z utrzymaniem równowagi. -Dobra, ja idę spać. Jutro mam ciężki dzień, a i tak imprezy dzisiaj nie rozkręcisz. Następnym razem sprowadź parę fajnych lasek, to inaczej będziemy rozmawiać. – pożegnał się z nim krótko, udając się do swojej sypialni. Czuł płynący w żyłach alkohol, jednak była to taka ilość, która mogła jedynie pomóc mu szybciej zasnąć. Dzisiejszego wieczoru nie potrzebował więcej.
Koniec wspomnienia.
Sponsored content
Temat: Re: Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie...
Przybyłem w samą porę, aby siać alkoholizm i zniszczenie...