|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Nessy Temple
| Temat: Re: Chatka gajowego Pon 10 Wrz 2018, 21:22 | |
| Powstrzymuje się przed kolejnym cichym - a nie mówiłam, tak ciężko było mieć zawsze rację, jednak, kiedy przez wiele lat twoim przyjacielem, jest mocno problematyczny okaz Ślizgona, do takich sytuacji idzie się przyzwyczaić. Potrząsając głową stara się zdusić w sobie rosnące oburzenie, po czym przygląda się chłopakowi przez chwilę chcąc coś jeszcze powiedzieć, wspomnieć co sobie myśli o takim pomaganiu i że nawet prostego szpadla nie potrafił znaleźć, ale w końcu decyduje się odpuścić. Nie ma ochoty na zbędne kłótnie, od których ich wspólnie niezręczne spotkanie, będzie się dłużyło w nieskończoność, im szybciej rozwiążą trzy zagadki, tym szybciej zapomni, że w ogóle musiała wychodzić z pokoju wspólnego. Podąża więc we wskazanym przez Castiela kierunku, nie oglądając się nawet na chłopaka, który niesiony wyrzutami sumienia, zaczął majstrować coś przy psie gajowego. Nessy udaje, że nie dostrzega jego spojrzenia, niemych pretensji, słów - że wcale nie musiała tego robić. Wiedziała, że Ślizgon żyjący na pokojowej stopie z większością żywych stworzeń, uważał jej zachowanie za spore nadużycie, nie było jednak czasu na zabawy ze „słodkim” szczeniaczkiem. Oboje czuli się źle w swoim towarzystwie, więc nie było sensu przedłużać go w nieskończoność o próby odciągnięcia doga. Zresztą, każdy sąd by ją uniewinnił, to była obrona konieczna. Powinien się cieszyć, że zdecydowała się tylko na drętwotę, a nie coś bardziej ostatecznego. Kierując się przed siebie, usilnie starała się nie spoglądać na swoje brudne trzewiki, na poszarpane podkolanówki, które w niektórych miejscach posiadały dziury. Kawałki czarnego bawełnianego materiału smętnie zwisały z jej szczupłych łydek. Parę razy zatrzymywała się na chwilę, próbując je podciągnąć, poprawić, w myślach starając sobie przypomnieć zaklęcie cerujące, ale wszystkie przydatne sposoby na pozbycie się rozdarć uciekły gdzieś z jej głowy. Próby poprawienia stanu swojej prezencji, szybko okazywały się jednak nietrafione i z każdym krokiem materiał opadał coraz niżej, odsłaniając jasne nogi z czerwonymi pręgami od psich pazurów. Na ten widok mimowolnie przygryza wargę, czemu to zawsze musiało spotkać akurat ją? Po kilku następnych krokach słyszy za sobą głos chłopaka. Włosy? Co było nie tak z jej fryzurą, przecież przed przyjściem umyła głowę? Szybkie wspomnienie rozkopanej, wilgotnej, gliniastej gleby przyszykowanej na sadzenie halloweenowych dyń. Po plechach przechodzi ją dreszcz obrzydzenia, kiedy wyobraża sobie, jak bardzo musi w tej chwili źle wyglądać. Pragnie zapaść się pod ziemię i nie wychodzić stamtąd, póki świat nie zapomni o jej modowej klęsce. Szybko wyciąga różdżkę, próbując wycelować ją w swoją głowę, kiedy chłopak ją powstrzymuje. Zdziwiona zatrzymuje się i ogląda za siebie. Nie spodziewała się, że po rozmowie w pokoju życzeń, a potem tym wymownym wręczeniu jej dwukierunkowych lusterek, jeszcze kiedykolwiek z własnej nieprzymuszonej woli, zdecyduje się podejść do niej na tyle blisko by zainicjować kontakt fizyczny, chyba że miałby to polegać na skręceniu jej karku, to wtedy mogłaby w to uwierzyć. Tym razem, przynajmniej wierząc jego słowom, jedynie wyczyścić jej włosy. Wiedziała o jego fetyszu łydek, ale że włosów też? Kto by przypuszczał. Niepewnie, nie chcąc przeżywać powtórki z ostatniego razu, kiwa głową na zgodę. Co może pójść nie tak, przecież on chce tylko otrzepać jej włosy z błota? To zajęcie tak aseksualne i romantycznie nie ciekawe, że jedynie skończony debil, mógł w tym szukać powodu do wzruszeń, szczególnie, gdy wyglądem przypominało się potwora z bagien. Wypisz wymaluj panienka Temple. Na wspomnienie lata sześćdziesiątego czwartego, mimowolnie prycha pod nosem. To było okropne wyjście, najpierw Ksawery zjadł jej całą watę cukrową w kształcie jednorożca, Maksymilian powiedział, że w nowej niebieskiej sukience wygląda jak rozwałkowana jagoda, a na końcu, stojący naprzeciwko niej Castiel, wysmarował ją całą błotem, a potem jakby tego wszystkiego było zbyt mało, ganiał za nią ze szlaufem bawiąc się w myjnię samochodową, cokolwiek to takiego było. - Zniszczyłeś mi wtedy nową sukienkę i ulubione sandałki, nie jestem przekonana czy to było takie wspaniałe wydarzenie.- Mówi nadal starając się trzymać kamienną twarz. Odwraca się więc do młodzieńca tyłem by ułatwić mu dostęp do posklejanych zaschniętym błotem włosów. - Po za tym nie udało ci się wygrać dla mnie wielkiego zielonego brokuła. Nigdy w życiu nic nie chciałam tak bardzo, jak tamtego pluszaka, a ty chybiłeś. – Mówi ukrywając przed chłopakiem lekko uniesiony kącik ust, który jednak bardzo szybko opada na dół. Nie może się uśmiechać, jeszcze mu nie wybaczyła, szczególnie po szopce, którą urządził jej kilka dni temu Connor. Jak się okazało pierdolony pan Weltshmerz, bardzo chętnie dzielił się ze światem swoim bólem i rozpaczą, ograniczając go jedynie do swojego punktu widzenia, wmawiając wszystkim jaką to okropną była kreaturą, że zerwała z nim znajomość przez rozbitą butelkę whisky. Nie raczył jednak wspomnieć, o wszystkich rzeczach, które wydarzyły się wcześniej. Jakoś łatwo wyleciały mu z głowy jego humorki, które od dwóch tygodni doprowadzały ją do szewskiej pasji, nie pamiętał przykrych słów rzucanych w jej stronę i wszystkich innych drobnych gestów, których skutkiem był tamten wybuch. Nic nie działo się bez przyczyny, a panicz Horn nie był taki niewinny jak to prezentowała jego wersja zdarzeń. - Szybciej klucho leniwa – marudzi. - Nie mamy całego dnia, a na wieczór jestem umówiona. – Celowo wbija mu pod żebro tę delikatną szpileczkę. Kiedy są na siebie źli, pracują szybciej, nie przejmują się własnymi uczuciami i dążą do wyznaczonego celu. W tym momencie ich praca za bardzo się rozwlekała, najpierw pies, a teraz wąchanie jej włosów pod pretekstem wyskubania z nich błota, to wszystko robiło się za bardzo osobiste, a na to nie było między nimi miejsca, a przynajmniej do czasu, kiedy jedno nie postanowi wybaczyć drugiemu. Ona mu, że się w niej zakochał. A on jej, że nie potrafiła poczuć tego samego.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Chatka gajowego Pon 10 Wrz 2018, 21:22 | |
| Wyciągnął zza pazuchy różdżkę, jesionową, wygiętą. Próbował ją naprostować i udało się jedynie połowicznie. Podobno giętkie różdżki wróżą życie pełne wzlotów i upadków. Bzdety, głupoty, bajeczki. Przyjrzał się brązowym włosom Ness, gdy łaskawie stanęła doń tyłem. Bezwstydnie powiódł wzrokiem po jej ciele wszak niczego nie widziała. Zarejestrował podarte pończochy i zaczerwienioną skórę na łydkach. Nie dostrzegł śladów krwi. Gdy wrócą do Hogwartu, wszyscy wokół oskarżą go o napaść i próbę mordu. Conus będzie mu gratulować, Misza klepać po ramieniu, Alecto go wycałuje, a on będzie zabijać wrony, by tradycji stało się zadość. We włosach miała ogromny kołtun umorusany mocno w błocie. Lubił, gdy nosiła je rozpuszczone. Wyglądała zupełnie inaczej, tak... spokojniej, o ile można tak nazwać kogokolwiek z nazwiskiem Temple. Wycelował różdżkę w kołtun i bez wypowiadania inkantacji wyczarował cztery pasma białego światła, które wsiąkły jednocześnie we włosy. Przez chwilę lśniły i błyszczały światłem a po chwili opadły luźno na jej plecach. Czyste, choć poplątane i lekko wilgotne. Nie dotknął jej ani razu, nie zbliżył się bardziej niż nakazuje przyzwoitość. - Brudu nie ma, szopa została. - zakomunikował bez cienia zadowolenia w głosie. Schował różdżkę z powrotem do tylnej kieszeni spodni i oparł ręce o biodra. Powinna doprowadzić się do porządku zanim wrócą na dziedziniec. Nie miał ochoty siedzieć na dywaniku u profesora Fltiwicka i tłumaczyć mu czemu poturbował jego uczennicę. Znając przewrotny los, Nessie chętnie utarłaby mu nosa i wkopała go w jakieś mały-duży szlaban. Nie wiedział co jej chodziło po głowie i już nie wnikał. Próbował w dalszym ciągu utrzymać panowanie nad sobą i nie okazywać jej cieplejszych uczuć. Nie chciała ich, więc na siłę ich nie wciskał. Cofnął się o krok i zrównał z nią, stając obok. Przymrużył oczy, gdy wspomniała o umówionym spotkaniu. Zacisnął zęby i uśmiechnął się. Nie życzliwie, nie kpiąco, zwyczajnie, jakby miał ciekawy komentarz na końcu języka. - Jest piętnasta, wrzuć na luz. - odwrócił głowę w kierunku psa. Ukrył tym samym swój wzrok. Poczuł ładne ukłucie w okolicach serca, trafiła trochę wyżej niż chciała. Nie tak dawno temu to on jej ubliżał, więc zaniechał słownej zemsty stwierdziwszy, że zatoczą znów błędne koło. Nie wyjdą nigdy z tego zimna, które z nich wzajemnie bije. Trzeba coś zmienić, a więc zacznijmy od niekonwencjonalnego reagowania na zaczepki. U Castiela oznaczało to niezwyczajne zignorowanie słów. Powinien dostać jakiś order za uprzejmość wobec tej zołzy. Choć przebywanie przy niej rozbudzało w nim pokłady ciepła, o których istnienia nie miał pojęcia, tak też odbierało mu dech i zdolność pełnej koncentracji. Chciał i jednocześnie nie chciał być obok niej. Znacznie łatwiej wyszłoby mu rozwiązywanie zadania na osobności, jakieś siedem pięter dalej. Niestety łatwiej nie znaczy szybciej. Jemu też zależało na czasie, wolał przeprowadzić rekrutację do drużyny niż siedzieć po uszy w książkach. Ruszył obok niej, przed siebie, w kierunku błoni. Powoli, bez pośpiechu. Przez parę chwil szedł zamyślony, z rękoma w kieszeniach spodni. Patrzył w jeden punkt przed nimi i przez kilka minut nie odpowiadał na jej wytknięcie odnośnie lata tysiąc sześćdziesiąt czwartego roku. - Któryś z twoich braci... Max... nie wiem, nie odróżniam ich. Nie mówili ci, że ten pluszak był zaczarowany? Do końca festynu nikt go nie wygrał. - choć wspominanie tamtego dnia sprawiało mu pewną przyjemność, nie uśmiechał się więcej, nie patrzył na Nessie tylko przed siebie. Do tej pory nie pojmował co dziewczyny miały z tym ubiorem. Wszędzie musiały wyglądać perfekcyjnie i czasami zachowywały się jakby bały się jakiegokolwiek brudu. To by wyjaśniało czemu Nessie zatrzymuje się co chwila, by poprawić podarte pończochy. Wygląd musi być wiecznie idealny. Lubił oglądać ładne i zadbane panienki lecz gdy za bardzo się z tym spinają, lubił je brudzić i niszczyć ich czystość. Perfekcja to ograniczanie się. Castiel był wolnym duchem, żyjącym swobodnie tak, jak tylko chciał. Ciężko zwykłemu umysłowi dostrzec w tym formę pomocy w uwolnieniu się z okowów perfekcjonizmu. - Idę się odlać. - poinformował ją i zrobił w tył zwrot zanim zdążyła skomentować jego skrajny nietakt. Rzecz jasna Castiel kłamał i jak zawsze nie miał z tego powodów wyrzutów sumienia. Stawiając większe kroki wrócił w okolice chatki gajowego. Podszedł tak blisko jak wymagało tego zaklęcie, które użył na znieruchomiałym psie. Finite uwolniło zwierzę z Drętwoty. Kieł spojrzał zranionym wzrokiem na Castiela i odwrócił się, biegnąc w kierunku Zakazanego Lasu. Tyle dobrego, że nie zareagował agresją. Różdżka w kieszeń i ponowny w tył zwrot. Powrót do Nessie zajął mu około czterech minut. - Już. Sugeruję przysiąść i zająć się odszyfrowaniem zapisu. Równie dobrze wskazówka może być znowu gdzieś na zewnątrz. - odezwał się patrząc jej w oczy przez krótką chwilę, czyli całkowite minimum podczas prowadzenia konwersacji. Odeszli od chatki gajowego na sporą odległość. Weszli na dróżkę. Ręką wskazał Nessie kamienną ławkę bez oparcia, stojącą kilka kroków dalej. Ruszył tam, wspinając się po pagórku, usiadł na nagrzanej ławce okrakiem i wyjął z tylnej kieszeni wygięty kajet, w którym zapisany miał cały alfabet starożytnych run. Znacznie łatwiej było nosić zapisane kartki niż opasłe tomiszcze od przedmiotu. Rozłożył przed sobą lśniący pergamin od profesorki. Zaczął kartkować zeszyt i szukać pierwszego znaczenia run. - Na moje oko są to trzy zdania do tłumaczenia. Masz jakieś pióro albo ołówek? - zapytał podnosząc wzrok znad kartek. Kajet był pełen notatek ale i również ruchomych sprośnych rysunków autorstwa rzecz jasna tych świrów, z którymi zamiennie dzieli ławkę. W rogu kartki obmacywały się dwa szkielety podpisane "Potter&Filch".
|
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Chatka gajowego Pon 10 Wrz 2018, 21:23 | |
| Czy już wyglądam normalnie? Zastanawia się, kiedy czuje jak na jej odsłonięty i dziwnie nagi kark opadają chłodne, wilgotne kudły. Krótkie włoski stają jej dęba, a drobne ciało przechodzi wyraźny, dreszcz. Słysząc o kolosalnych rozmiarów kołtunie, z przerażeniem odwraca twarz do tyłu, jakby tym sposobem miała dostrzec tył swojej głowy. Nie próbuje jednak kątem oka dostrzec, drugiej strony księżyca, zamiast tego spojrzenie celuje wyżej i skupia je na Ślizgońskiej paszczy. Pomiędzy cienkimi, ciemnymi brwiami, pojawia się zmarszczka irytacji, kiedy po samym grymasie jego twarzy próbuje stwierdzić, czy jego słowa są tylko kolejnym kłamstwem, opuszczające te perfidne usta. Nie dostrzegając nic odkrywczego na Ślizgońskim pysku, poza jednym lub dwoma nowymi pryszczami, prycha pod nosem, po czym mimowolnie sięga do kołtuna palcami. No jest tam, ogromny jak druga głowa. Wznosząc zmęczone oczy do nieba, stara się spytać Opaczność, dlaczego to ją musiał tak potwornie sądzić i skazywać na tak okrutny los czupiradła. Wszak do wizerunku prawdziwej wiedźmy brakuje jej jedynie szpiczastego kapelusza i wielkiej brodawki na środku nosa. Dziękując Rowenie, Salazarowi, a nawet wyjątkowo Heldze i Godrykowi, że odstąpili jej tego mugolsko-stereotypowego losu, palcami zaczyna rozczesywać skołtunione włosy. Czują, że nie idzie to tak łatwo i przyjemnie, a wszystko zdaje się ją ciągnąć i wyrywać biedne, niczemu nie winne cebulki. Mimowolnie usta wykrzywiają się jej jeszcze bardziej. Ach jakie straszne było być dziś Agnes Temple. Wszystko układało się nie tak jak powinno, a na dodatek wyglądała tragicznie, jeszcze trochę i będzie ją można pomylić z tymi wszystkimi chłopczycami, nie obrażając oczywiście Anderson, czy innych jej podobnych. Nie należało to jednak do szczytu marzeń Nessy, wolała tytuł eleganckiej, zmysłowej, tajemniczej, o pięknej nieznajomej o powłóczystym spojrzeniu, a nie tej, która wygląda jakby z centaurem stawała w szranki. Czasy wspinania się na drzewa, plucia i łapania, miała już dawno za sobą, w końcu musiała z tego wyrosnąć, zwłaszcza, że jej kompan od popełniania durnot ją opuścił. - To, że tobie do wyjścia wystarczą trzy sekundy, bo masz w nosie, co inni myślą widząc uwalony dżemem biały t-shirt, nie znaczy, że wszyscy są równie nieokrzesani. – Mruczy pod nosem, odwracając się do niego tyłem. Na wspomnienia brata jedynie przewraca oczami. Wymówki, wszędzie wymówki, nie zamydli jej nimi oczu, doskonale wiedziała to wtedy i była tego pewna teraz, że gdyby naprawdę mu zależało znalazł by na to jakiś sposób i zdobył jej tego brokuła. Jak widać, nie pierwszy zresztą raz, jego słowa okazywały się guzik warte. Po za tym nie rozumiała jak można nie rozróżniać tych dwóch małpiszonów, szczególnie gdy różniło ich wszystko, od zainteresowań, sposób chodzenia czy mówienia. Maks był nieokrzesany, podobny w tym do Casa, zawsze chodził własnymi ścieżkami i zdawał się nie przejmować konsekwencjami, natomiast Ksawery, ułożony, żyjący w zgodzie z zasadami, wysławiający się jakby w mózgu przechował słownik archaizmów. Nigdy nie rozumiała jak mogą się oni komuś mylić, kiedy ona od dzieciaka, widziała w nich dwie odrębne jak ogień i woda jednostki. Z zamyślenia na temat braci wyrywa ją jego głos, kiedy nagle postanawia ją porzucić. Ręce jej opadają, jak taki typ w ogóle mógł pomyśleć, że kiedyś mogliby być razem, no jak? Obrzydzona, krzyczy jeszcze za nim. - Jesteś obleśny. Wie, że to taka wymówka, sposób zachowania twarzy, kiedy będzie wracał odczarować tamtego zaślinionego kundla, zawsze to robił. Był zbyt miękki, mimo całej otoczki jaką starał się wokół siebie tworzyć, ludzi z którymi przebywał, nawet jego pozycja w drużynie mówiła, jestem twardogłowym gościem lubiącym przemoc i nie kryjącym się z tym, a co potem robił? Wracał odczarować głupiego psa, ratował wszystkie samotne koty, czy głupie Krukonki wpadające do rzeki. Mógł próbować wszystkim w mówić, jakim to tępym macho jest, ale ona wiedziała swoje, że pod tym rozchwianym emocjonalnie nastolatkiem kryła się cała kupa, ciepłych, czerwonych bebechów. Mimowolnie uśmiecha się do tych myśli, za co szybko się gani. Nie mogła się nim od nowa zacząć przejmować, było za wcześnie. Nie wybaczyła mu, jego kumple ją wkurzali, a sama zaczęła robić dużo głupich rzeczy, których teraz z perspektywy czasu zaczynała żałować. Dodatkowo ważnym powodem, który stanowił przeciw, wielkiemu pogodzeniu, były plotki, które zaczynały do niej dochodzić z różnych stron, jakoby on i Alecto znowu mieli do siebie wracać. Czyżby zaczynał się miesiąc słabych sequeli? Kiedy udaje jej się wyrzucić z myśli chłopaka, samotna stara się poprawić swój wygląd, który ze smutkiem trzeba było przyznać - nie zachwycał. Wątpiła by w takim stanie udało jej się zawrócić w głowie nawet najbardziej zdesperowanym chłopakom w Hogwarcie. Wyjmuje więc z torebki jedno z dwukierunkowych lusterek i zaczyna przyglądać się swojemu obrazowi, temu jak bardzo wyglądała jak źródło nędzy i rozpaczy. Ślina połączona z zaklęciami, zmyła jej z twarzy cały makijaż, a ten którego się nie pozbyła rozmazała jej wokół oczu i po policzkach. Wyglądała jak zmarnowana panda. Zanim wrócił do niej Ślizgon udaje jej się na szybko przelecieć twarz wilgotną od zaklęcia chusteczką i nałożyć na usta cienką warstwę błyszczyka. Ostatni raz podciąga za kolana, wymiętoszone zakolanówki, po czym mniej więcej gotowa staje przed Castielem Czerwonym Krzyżem Hornem. Kieruje się za nim w stronę kamiennej ławki, gdzie przez ramię zaczyna się przyglądać następnej części zagadki. Wyjmuje z torebki mały ołóweczek i zapisuje, kilka zapamiętanych przez nią sylab. Po czym w zadumie przygląda się reszcie, nie ma zamiaru korzystać ze Ślizgońskiej ściągi, zaraz sobie wszystko przypomni. Nie ma jednak na to czasu, bo już po chwili chłopak zabiera jej z dłoni pisak. Wygina usta w dziubek, patrząc jak Cas przy pomocy notesu, który wyglądał jakby się miał zaraz rozsypać kończy tłumaczenie tekstu. Phi ze ściągą to każdy głupi może.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Chatka gajowego Pon 10 Wrz 2018, 21:23 | |
| Zajął się tłumaczeniem tekstu, bo to zapewniało mu oderwanie wzroku od Nessie i opanowanie myśli. Z każdą kolejną przetłumaczoną runą Castiel odkrywał, że przebywanie w towarzystwie tej dziewczyny przestało wpędzać go w psychiczną agonię. Jeśli tylko nie skupiał się na niej wszystkimi zmysłami, a zajmował na przykład durną pracą domową, był w stanie zachowywać się normalnie bez wybuchów złości. Dziwił się sobie; to niewątpliwy postęp na drodze ich wzajemnej relacji. Mimo wszystko nie odczuwał żadnej radości z takiej sytuacji. Brakowało mu swobody z jaką się do siebie kiedyś odnosili. Musiał zatem pogodzić się, że to nigdy nie wróci. Mógł ją kochać po cichu i z daleka, jeśli tylko w ten sposób sprawi, że nie będą się sobie rzucać do gardeł. Wzbudzała w nim skrajne emocje, przez które zachowywał się czasami niepoczytalnie. Choć nie chciał przysparzać im okazji do spotkań, to byle złe słowo wypowiedziane w jej kierunku przez osobę trzecią, uaktywniało go do odpowiedniego reagowania. Mimowolnie pomasował kłykcie prawej ręki pamiętając jak przyłożył swojemu najlepszemu przyjacielowi za negatywne wyrażenie się o Nessie. Po jego plecach przeszedł zimny dreszcz. Nie chciał się więcej nad tym rozwodzić i zastanawiać nad słusznością swojego zachowania. Musi za wszelką cenę traktować Ness jak każdą inną dziewczynę. Szkoda, że było to niemożliwe. Ona nigdy nie była zwyczajna. Jego zadaniem zatem jest ignorowanie zirytowanego wyrazu twarzy Ness, zmarszczki między brwiami czy spiętych ramion, gdy ją zaskoczył pytaniem o pomoc w wyczyszczeniu włosów. Próbował przymknąć na to oczy i nie widzieć w tym więcej niż by chciał. Po pewnym czasie nie musiał korzystać z alfabetu, gdy dotarł już do połowy zagadki. - Płacze o każdej porze... dnia... nie, to jednak będzie o porze roku. Nie-be-zpie-cznie przy niej jest po zmroku. - czytał na głos i przesuwał ołówkiem pod tekstem, gdy docierał do danego słowa. Przewrócił kartkę na następną stronę i zastanawiał się czy na kartce widzi Fehc czy Asch. Często je mylił i mimo lat nauki nie potrafił ich za pierwszym razem rozróżnić. Włożył ołówek między zęby i przekartkował z powrotem do alfabetu, aby się upewnić które to które. Tak jakby nie dawał Nessie szansy na pomoc w tłumaczeniu. Skoro sobie radził, to nie wpadł na pomysł wręczenia jej reszty zadania. - Ta, to Asch. Pasuje.- powiedział sam do siebie i kontynuował przetłumaczanie. - Odłamek... odłamek z Ansuza... brakuje tu słowa "z zapisanym Ansuza" albo... wyczarowanym. Eh, przeklęta Babbling. OdłamkA z Ansuza szukajcie, ale... nie, o ostrożności nie zapominajcie. - wyrwał kartkę i zapisał na nim pełne tłumaczenie bez swoich licznych komentarzy. - Dobra, co się kryje pod "odłamkiem"? - w końcu spojrzał na Nessie podając jej do ręki kartkę. - Odłamek drewna, metalu, głazu. Tego jest multum. - spakował poprzednią wskazówkę runiczną do zeszytu i go schował do tylnej kieszeni spodni. Rozejrzał się po okolicy. U gajowego jest skład drewna, odłamków metalu raczej tu nie znajdą, a głazów mają w Hogwarcie kilka setek. - Odnośnie tego płaczu i niebezpieczeństwa to stawiam na Jęczącą Martę. Wyje dzień w dzień, a w nocy... eem... lepiej się do niej nie zbliżać. - odwrócił wzrok, aby nie musieć sobie przypominać nocnych wędrówek, kiedy to przypadkiem trafił na tego wrednego, paskudnego ducha. Ołówek należący do Nessie założył sobie za ucho. Posłał jej pytające spojrzenie oczekując jakiegokolwiek komentarza. Dałby sobie rękę uciąć, że za chwilę spomiędzy jej ust wydostanie się westchnięcie pełne zniecierpliwienia albo poddanie w wątpliwość jego mentalnych zdolności. Drażniła go tym, małymi rzeczami i póki to ignorował, potrafili współpracować. Czuł jednak, że jak pojawi się tylko jedno słowo za dużo, pośle wszystko do diabła. Nigdy nie był jakoś wybitnie cierpliwy, a dzisiaj zużywał cały swój zapas spokoju. Jeszcze dziś wieczorem będzie musiał się jakoś zrelaksować i odstresować. Ciekaw był czy znajdzie w kufrze Conusa jeszcze jakąś zbłąkaną butelkę piwa.
|
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Chatka gajowego Pon 10 Wrz 2018, 21:23 | |
| Ostatnie siedem dni było najdziwniejsze w jej życiu. Tydzień bez Casa! Kto by przypuszczał, że to w ogóle jest możliwe? Od czasu tego nieszczęsnego spotkania w Ekspresie Hogwart, nigdy (może poza wakacjami) nie mieli dłuższego okresu niegadania niż trzy dni, a i to tylko dlatego, że jedno z nich było obłożnie chore albo chodziło z Alecto Carrow. Nessy nie potrafiła powiedzieć co działało lepiej, przyklejona do ramienia Horna Ślizgonka, czy groźby pielęgniarki, że będzie ją poić eliksirem Wiggenowym, jeżeli zaraz nie wyjdzie ze Skrzydła Szpitalnego? No, a teraz nie rozmawiali przez tydzień, widzieli się tyle co przez przypadek na korytarzu albo na wspólnych lekcjach. Wszystko to tworzyło w Agnes jakieś dziwne uczucie pustki, które starała się zatkać czymkolwiek. Rozmawiała z każdym, kto tylko się nawinął zawiązywała dużo nowych znajomości, a wszystko po to by nawet na chwilę nie być samą, by nie miały szansę dopaść ją wątpliwości. Pamiętała jak w przeszłości wiele razy groziła mu, że już się nigdy do nigo nie odezwie, że ma go dość i gdyby w tym momencie zniknął z jej życia, w ogóle by się tym nie przejęła. Teraz kiedy to się stało, wszystko wydawało się stanąć na głowie. Korytarze były zbyt szerokie, ludzie jacyś denerwujący, a cały świat nagle stał się jakiś mniej brzydki, ale nie w pozytywny tego słowa znaczeniu, był ładniejszy w taki odpychający sposób, co przy dłuższym wpatrywaniu się zaczynało ją denerwować. Dzisiaj, przez krótką sekundę wszystko zdawało się wrócić do normy, w chwili, gdy próbował ją uratować przed psem, wydawało się, że znowu jest jak dawniej. Nessy to zadufana księżniczka, a on to jej wierny gburowaty rycerz, który mimo marudzenia i jęków, zawsze pojawia się na czas. Skoro przeżyli razem tyle przygód, dlaczego teraz było im tak ciężko się porozumieć. Czy naprawdę nie dało, się wrócić do tego idealnego stanu, przed jego chorobą psychiczną, albo czy ona nie potrafiła jej odwzajemnić? Niechętnie kątem oka spogląda w stronę skupionego na pergaminie Casa. Przydługie ciemne włosy opadają mu na twarz, jak zawsze, kiedy się nad czymś skupiał. Na krótką chwilę, na ustach pojawia jej się delikatny, ironiczny uśmiech, kiedy pojawia się myśl, że powinien je przyciąć, bo znowu będzie marudził, że w czasie meczu wchodzą mu do oczu. Nawet miała to powiedzieć, znowu lekkomyślnie dotknąć jego twarzy, kiedy przypomina sobie słowa Gryfona i szybko to od siebie odrzuca, gryząc się lekko w dziąsło. Co ją to obchodziło, a niech go ten głupi tłuczek w łeb pierdolnie, może wtedy trochę oleju wpłynie do jego upośledzonej makówki. Zirytowana na samą siebie, że w ogóle pozwoliła sobie na myślenie, o tym pajacu odwraca się w drugą stronę, skupiając spojrzenie na grupce Puchonów, którzy wybierali się na naukę pod rozłożystym drzewem, tym samym z którego dawniej pluli pestkami czereśni, gdzie pierwszy raz wpadła do jeziora i gdzie po wielu latach wróciła z tym nieszczęsnym przeminęło z wiatrem. Od tamtego dnia nie potrafiła wrócić do książki, ciągle miała przed oczami, jak podchodzi do niej rzuca jej te lusterka, po czym odchodzi. Po co to zrobił? Zastanawia się. Możesz się spytać. Podpowiada cichy głosik w jej głowie, który jednak skrzętnie ignoruje. Z zamyślenia wyrywa ją skierowane w jej stronę pytanie. Rozkojarzona, czuje się jak wyrwana z głębokiego snu, przez moment, nie potrafiąc zrozumieć co się wokół niej dzieje. Ma wrażenie jakby Castiel jej właśnie powiedział, że od jutra Drops będzie sprzedawał buty, a nowym dyrektorem zostaje Syriusz Black. By wrócić do świata realnego, niepewnie, uważając by nawet na chwile ich dłonie się nie spotkały, bierze od niego kartkę z zagadką. Czuje na sobie jego spojrzenie, a to z nieznanych powodów zaczyna ją irytować. Z trudem powstrzymuje się przed rzuceniem jakiegoś jej zdaniem elokwentnego komentarza, chociaż dzisiaj brzmiącego raczej jak pyskówa dzieci z piaskownicy. - To nie brzmi jak Jęcząca Marta. – Decyduje się w końcu powiedzieć. Kiedy słyszy swój głos, ma wrażenie, że brzmi jakoś dziwnie, jakby dochodził do niej przez wodę. Kręci przez chwilę głową, jakby chciała wyrzucić z uszu wodę, po czym oddaje mu kartkę i z zamyśloną miną zastanawia się nad odpowiedzią. - Może to jakiś wodospad? W łazience prefektów jest taka wanna, gdzie woda spada z takiego wysokiego kranu. – Rzucała wolnymi skojarzeniami, kiedy zielone spojrzenie przesuwało się po zapisanych koślawym pismem słowach. - Ale tam raczej nie jest niebezpiecznie… - tu na chwilę urywa, przypominając sobie różne sceny związane z tym miejscem, które nie wszystkie należały do najbezpieczniejszych. Dawno temu zarumieniłaby się na takie myśli, dzisiaj jedynie kącik ust, lekko uniósł się jej do góry. - Ale w Hogwarcie nie znajdziemy żadnych odłamków, skrzaty wszystko sprzątają. To musi być gdzieś na zewnątrz. – Dodaje po chwili, niechętnie spoglądając na chłopaka.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Chatka gajowego Pon 10 Wrz 2018, 21:24 | |
| Starał się, koncentrował się namiętnie na cholernie nudnym zadaniu domowym. Udawało się, choć nie mógł pozbyć się uczucia dyskomfortu. Czuł się obcy w swojej skórze. Nie był sobą, gdy musiał powstrzymywać język i wzrok. To dla niego dziwne musieć trzymać dłonie przy sobie i pilnować się na każdym kroku. Zastanawiał się w którym dokładnie momencie zmusił się do tak sprzecznego z własnym charakterem zachowania. Jeszcze chwilę temu cieszył się ze swojej samokontroli lecz wystarczyło jedno krótkie spojrzenie na Ness, a coś go tknęło i zmusiło do pomyślunku. Chciał wiedzieć o czym myśli, co wywołało tę zmarszczkę między jej brwiami. Dlaczego nie związała włosów, skoro wiatr smagał nimi na jej twarz. Na usta cisnęła się uwaga, by zdjęła podarte rajstopy i w końcu rozpoczęła eksponowanie łydek, które ma przecież tak zgrabne i ładne. Tak wiele mógłby powiedzieć, tak mocno nawiązałby do ich przeszłości, tak burzliwej a pięknej w swój sposób lecz hamował się. Rozsądek kazał mu powściągnąć wszystkie ochoty. Nie dziwiło go, że rozum odzywał się głosem Alecto, która próbowała go "wyleczyć" z miłości. Był na nią zły, bo wszystkie jej próby spełzły na niczym. Słuchał propozycji Krukonki i korzystał z prawa przyglądania się jej twarzy. Mógł to zrobić krótko, bez używania mimiki i to mu na chwilę starczyło. Wbrew woli przed oczyma ujrzał jej minę, gdy się na niego wściekała. Nie pamiętał kiedy posłała mu uśmiech, a już tym bardziej kiedy tarzali się razem ze śmiechu. Ta myśl bolała bardziej niż by chciał. - Odłamki kojarzą mi się z lustrem. Na zewnątrz żadnego nie ma, więc hipoteza odpada. - zacisnął szczękę, bo widział niechęć w jej oczach. Tego było już za wiele. Gdy był sobą i odwalał typowe dla siebie szaleństwa krzyczała na niego i też przejawiała się w jej zachowaniu niechęć. Gdy kontrolował się w sposób naprawdę prawie idealny też to widział. Jak ma tej dziewczynie dogodzić? Czy jest cokolwiek na świecie co wywoła jej prawdziwy uśmiech? Tak skąpo je rozdawała, co wywołało u Castiela niemalże szczękościsk. Zacisnął palce na trzymanej karteczce, gniotąc ją okrutnie. - Ja... przepraszam, ale nie wytrzymam tak. To nienaturalne, czuję się jak obcy w swoim ciele. - powiedział z rezygnacją w głosie. Sięgnął do włosów, wplótł w nie palce i zakrywał dłonią swoje czoło widząc jak resztki jego wytrzymałości się unicestwiają. O dziwo nie czuł gniewu. Nie było w nim nawet śladu złości. On sam nie spodziewał się napotkać u siebie tego dziwnego dojrzałego spokoju. - Brzmimy jak aktorzy z jakiegoś tandetnego mugolskiego serialu, który co piątek oglądała wiedźma z Glasgow. - pierwszy zakłócił ciszę. To on po raz drugi robił ten większy krok, który mógł go równie dobrze zniszczyć. Jeśli nie ten, to będzie następny. W końcu destrukcja nastąpi, jednak wolał już raz a porządnie cierpieć niż udawać kogoś, kim nie jest. - Ness. - wywołał jej imię. Wstał powoli, niespiesznie, by nie pogwałcić jej prywatności. Tego się nauczył niedawno - nie wtryniał się już niczym cham, tylko zaczął szanować cudzą przestrzeń. - Przepraszam. Naprawdę. Mam już dość. Proponuję porzucić role nawiedzonego dziada i obłąkanej wiedźmy. Jesteśmy warci lepszej posady. Nie wiem jak ty ale przez Kła na chwilę wróciłem do przeszłości. To było fajne. - znów się narażał. Wiedział co Alecto by powiedziała. Doskonale pojmował, że i Conus i Misza również przyznaliby rację i nazwali go pieprzonym, pierdolonym masochistą. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że właśnie się myli. Agnes mogła go teraz zmieszać z błotem, posłać do diabła, zwyzywać i odejść. A on poszedłby się upić i słuchać jak to niczego się jeszcze nie nauczył. Nie poruszał incydentu sprzed tygodnia. Nie chciał, to było niebezpieczne, bowiem od tamtej pory zrozumiał to i owo. Mądrość przychodzi z czasem. Musiał przyzwyczaić się do bólu. Z czasem mógłby przejść z nim do porządku dziennego i nabrać wprawy w udawaniu, że niektóre słowa Ness go nie dotykały. On po prostu nie chciał więcej tej sztywnej atmosfery; szlag jasny go trafiał. Schował ręce do kieszeni spodni. Nie opuścił głowy, nie garbił się, ale i nie prowokował swoją postawą do złości. Patrzył na Ness wyczekująco. Z pewną rezygnacją i przede wszystkim z tęsknotą do dawnych czasów. Zmusił się do wypowiedzenia przeprosin, co dla niego samego było wyczynem naprawdę godnym podziwu. Mógł ją kochać po cichu tak, by nie musiała tego czuć. Być może minie to z czasem, a nie ośmielił się wyobrażać sobie innego scenariusza w obawie przed okrutnym rozczarowaniem. Czuł się martwy bez niej, wszak to ona była w stanie go najlepiej zrozumieć, nikt inny.
|
| | | Nessy Temple
| Temat: Re: Chatka gajowego Pon 10 Wrz 2018, 21:24 | |
| Odłamkami mogą być też… miała powiedzieć, czemu nie zdążyła, dlaczego głos nagle uwiązł jej w gardle, kiedy spojrzała na jego smutną, pełną bólu twarz. Wszystko się zatrzymało, a ona widziała ją, nawet kiedy zamknęła oczy i zacisnęła je tak mocno, że pojawiły się czerwone plamy. Miedzy nimi, smętnie, niczym widmo przeszłości wisiał On. Żywy obraz nędzy i rozpaczy. Chce coś odpowiedzieć, warknąć, krzyknąć, a może obrócić wszystko w bardzo nieśmieszny żart, kiedy jednak otwiera usta, nic z nich nie wychodzi. Jedynie ciche wciągniecie tlenu. Niczym ryba zamyka i otwiera jasne wargi, starając się przełamać chwilę ciszy, w trakcie, której jego spojrzenie stara się przewiercić ją na wylot. W końcu po chwili, uświadamia sobie, że mimo ruchy warg nic nie mówi, a szalony bełkot, odbija się jedynie w jej głowie. Wizja jak bardzo głupio musi to wyglądać zboku zmusza ją do zamknięcia ust. Odwraca spojrzenie, nie ma siły na niego patrzeć, nie chce tego robić w obawie, że zacznie krzyczeć, płakać albo śmiać się jak ostatnia wariatka, wyrywając brązowe włosy ze swojej głowy. Nie powinna to przychodzić. Przez ostatni tydzień było źle, ale robiła to w nadziei, że mu przejdzie, że zapomni i wrócą do stanu przed awarią. Czas, on miał im pomóc, wierzyła w to tak naiwnie, że nie zauważała jak bardzo niszczył to co już mieli między sobą, jak ludzie, którzy chcieli im pomóc doprowadzali do jeszcze większej tragedii. Ona i on. Dwóch seryjnych kłamców i aktorów Hogwartu. Ona perfidna manipulatorka, uczuciowy kameleon i on wariat, który ostatnimi czasy nie potrafił zapanować na kumulującym się w nim gniewie. Jak mieliby tworzyć parę – prędzej zabiliby się niż przeżyli wspólnie chociaż jeden normalny dzień. Słysząc jego słowa czuje się z każdym następnym coraz gorzej. Brak pretensji, emocji, sprawia, że nie umie zareagować. Żadna z wyuczonych reakcji nie pasuje, nie ma tu miejsca na krzyk, płacz, czy gniew. Ten przerażający atak bólu, można jedynie przeczekać. Kiedy on rzuca w nią swoją ostatnią kartą, Nessy stara się skupić na swoich brudnych paznokciach. Widzi tylko je i usilnie stara się chwycić myśli, że powinna je wyczyścić. Nie udaje jej się jednak na tym skoncentrować i już po chwili kolejne słowa zmuszają ją, do podniesienia wzroku. - Nie wiem co mam ci powiedzieć. – Niczym przestraszone dziecko podnosi na niego swoje zielone oczy. - Chciałabym wrócić do dawnych czasów…- Przerywa spuszczając wzrok na kartkę, którą trzyma swoich dłoniach. Widzi napisane, na niej słowa, a jedno z nich zdaje się być wyraźniejsze. Nieme ale zawisa między nimi w powietrzu, kiedy z trudem podnosi na niego swoje spojrzenie. - Ale dopóki, będziesz czuł do mnie coś więcej niż przyjaźń to to się nie uda. Ciągle będziesz czuł żal i smutek, a ja będę miała poczucie winy, że nie potrafię dać ci tego czego chcesz.- Milknie, a jej dłoń mimowolnie porusza się w kierunku jego. Zanim jednak choćby go dotknie, zatrzymuje się w miejscu i spogląda na nią jakby nie była jej. Kolejny mylący sygnał, jeżeli macie wrócić do normy, musisz się ich wyzbyć. Cofa dłoń, zaciskając palce na gołym kolanie. - Brakuje mi ciebie, twoich docinków, historia magii jest piekielnie nudna bez twoich bazgrołów w koncie pergaminu. Wybaczam ci Cas. Jednak w obecnej sytuacji, nie powinniśmy ze sobą rozmawiać, a przynajmniej do czasu, kiedy wszystko się nie uspokoi. Przepraszam. – Pochyla głowę jeszcze niżej, tak trudno być tym odpowiedzialnym, ostatnio zdarzało jej się to zbyt często. Czyżby wyczerpała całe pokłady szaleństwa na ostatnie spotkanie z Nicolasem, kiedy to dała się ponieść całej swojej zdeprawowanej duszy? Teraz po rozmowie z Resą i po wielu innych zdarzeniach, odczuwała kac moralny po tamtej lekkomyślności. Nie wiedząc co ma jeszcze zrobić podnosi się i rzucając to wszystko w diabły zaczyna wracać w stronę Hogwartu. Nie idź za mną, proszę nie idź.
|
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Chatka gajowego Pon 10 Wrz 2018, 21:28 | |
| Tliła się w nim nadzieja, że wrócą do przeszłości. Przeprosił za swoje szaleństwo, zmusił się do wypowiedzenia tego paskudnego słowa, wydusił je z siebie. Pokazał, że żałuje. Uzyskał wybaczenie lecz nie poczuł się lepiej. Nie pojawiło się żadne uniesienie, nie było nic, co mogłoby dać mu namiastkę nadziei, że jednak się uda. Zrezygnował z okazywania jej ciepła, którego nie chciała. "Ogarnął się". Potrzebował przy tym sporej pomocy, ale uczynił to. Dlaczego więc był właśnie świadkiem jak światło jego mroku gaśnie? Ruszył temat, względnie bezpieczny. Wyciągał rękę, ona również. Nie zetknęły się, nie złączyły w imię przyjaźni bądź jej resztek. Wiedziała, to oczywiste. Nie umiał powstrzymać swych uczuć, nie tych, które do niej kierował. Przy niej funkcjonował inaczej; czasami sam siebie zaskakiwał. Wyraz jej oczu mówił wszystko. Niepotrzebnie użyła słów. Zamarł w bezruchu widząc bladą i smutną zieleń jej tęczówek. Z jednej strony spodziewał się tego lecz nie sądził, że to tak mocno zaboli. Nie powinien jej za to winić, nie mogła nic z tym zrobić. Nie kłamała mu, dawała prawdę i obdzierała z ostatnich tchnień nadziei na lepszą przyszłość. W pewien sposób był jej wdzięczny za to, co powiedziała. Odpierała słowne oskarżenie Alecto jakoby nim teraz miała manipulować. Dała mu to, co najlepszego mogła - szczerość. Inna historia, że wypaliła ona w jego sercu ogromną dziurę. Nie był w stanie jej odpowiedzieć. Wypowiedziane słowa huczały w umyśle, wyły, wrzeszczały, robiły sieczkę z mózgu. Brutalnie obdzierały ze złudzeń. Stał nieruchomo. Wiatr rozwiał jego czarne loki, szumiał głośno lecz znacznie ciszej niż powolne dudniące uderzenia jego serca. Zamknął oczy. Bronił się, nie chciał widzieć jej oddalających się pleców. Nie chciał żyć w agonii nękany tym obrazem. Zacisnął w wąską linię drżące usta, czekał aż odejdzie albo się zbliży bliżej niż mógłby pragnąć. Wiedział już, że nigdy to nie nastąpi. Nie miał sił, by zacisnąć palce w pięść. Stracił dech, myśli szalały, jedna goniła drugą i po chwili pryskały jak bańka mydlana. W końcu przyszedł ból. Ten, przed którego widmem uciekał. Dźgnięty jego siłą pochylił się do przodu, oparł dłonie o uda. Wydusił z siebie płytki oddech i otworzył oczy. Nie widział swych dłoni, nie widział zielonej trawy ani ścieżyny. Mroczki przed oczami nie pozwalały mu się skupić. Następna fala bólu pchnęła go z powrotem na zimną ławkę, teraz już pustą, opuszczoną. Oddychał już szybciej i próbował zapanować nad sobą. Domyślanie się prawdy a jej usłyszenie to dwie różne sytuacje. Stracił najmniejszą ochotę do kontynuowania tego dnia. Chciał spać. Zapomnieć, przestać to czuć. Ledwie się zaczęło, a miał już dosyć. Kłucie za mostkiem przybrało na sile odbierając całkowicie Castielowi zdolność mowy. Pobladł, znieruchomiał, jego usta drżały, włosy plątały się na wietrze. Stracił jakąś część siebie. To nie jest łatwe przestać kogoś kochać, to nie jest zadanie domowe tylko czasochłonna intensywna praca nad sobą. Jak on miał to zrobić? Co miał powiedzieć, wykonać, wyczarować by przestać kochać Ness? Chwycił swoją głowę z obu stron. Zacisnął palce na skórze, pochylił kark ku kolanom. Nie wiedział co ma czuć, chciał tylko, by ten cholerny rwący ból choć na chwilę ustąpił. Co mu po nim? Przecież podświadomie wiedział, że ona nigdy nie odwzajemni jego uczuć. Łudził się, kłamał sam przed sobą. Łaknął jej ciepła, a nie miał ku temu prawa. Za bardzo na nią naciskał, zbyt mocno chciał być przy niej i bezpowrotnie zniszczył to, co mogliby kiedyś zyskać. Pluł sobie w brodę. Wściekał się na siebie. Wbił paznokcie w skórę, chciał ją przeciąć i innym bólem, tym świeżym zagłuszyć ten wewnętrzny. Siedział tak długo, nie był pewien ile. W każdym razie słońce ustąpiło miejsca księżycowi. Wiatr zrobił się zimny i rwący. Zmusił się, by wstać. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Sięgnął do ucha i wyjął zza niego ołówek. Popatrzył na niego, przyglądał mu się intensywnie. Sturlał się po palcach i upadł miękko na trawę. Każdy krok sprawiał mu trudności. Dusił się w swoim własnym ciele lecz szedł uparcie przed siebie. Musiał to wytrzymać. Nessie nie będzie przyczyną mego upadku, Al. Obiecał sobie wyjść z tego. Nie załata tej dziury, ale jest w stanie z czasem ją zakryć, otoczyć powłoką i ukryć przed wzrokiem świata.
[koniec sesji] |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Chatka gajowego | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |