|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wanda Whisper
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Wto 13 Sty 2015, 20:04 | |
| Skoro lekcja toczyła się swoim torem – każdy miał swój cel, każdy miał co robić i kogo obserwować to i ta głównie skupiła się na swoim egzemplarzu podręcznika do run i tylko wyłapywała pojedyncze skrawki rozmów odbywających się w klasie. To co już miała powiedzieć – powiedziała i sądziła, że jej rola się już skończyła, skoro do odpowiedzi chcą się rwać inni. Dla niej to i lepiej, punkty zarobiła, czegoś nowego się nauczyła. Raz na jakiś czas podnosiła piwne tęczówki by zobaczyć co się akurat dzieje, podczas gdy inni dyskutowali jeszcze z nauczycielem. Gdy poczuła na sobie przelotne spojrzenie Franza kącik jej ust lekko drgnął, nic poza tym. Zauważyła już wcześniej jego nagły spadek formy, dziwne, nieobecne spojrzenie i to, że wcale nie skupiał się na dzisiejszej lekcji. Nie zamierzała go zagadywać ani zaczepiać, skoro ten najwyraźniej nie miał ochoty teraz rozmawiać. Długo nie odpowiadał na jej liścik dlatego nie sądziła, że jeszcze tego dnia otrzyma jakąkolwiek odpowiedź z jego strony. Gdy jego doń podsunęła jej karteluszkę, ta zwinnie ją przechwyciła i wczytała się w treść wiadomości. Znowu uśmieszek zaigrał na jej twarzy, jednak nie taki zdradliwy jak ten z początku zajęć. Coś ją tknęło, kiedy zdołała pojąć, że Franz nie jest nią szczerze zainteresowany. Schowała karteczkę między stronice swojego podręcznika decydując się, że już mu nie odpisze. W końcu to kto inny jej chodził po głowie. Ktoś kogo serce teoretycznie było już zajęte czy zamknięte – a że ten ktoś tego nie pamiętał, to już inna sprawa. Westchnęła ciężko i zaczęła spoglądać na Sebastiana przechadzającego się po Sali. Jej myśli akurat zajmowała blond czupryna i jasne oczy więc nie zauważyła, że opiekun jej domu natrafił i na ich ławkę – co złego zrobili? Do świata żywych powróciła tylko i przez zetknięcie się łapy Machiaveliego z blatem jej ławki. Podskoczyła przerażona i jednocześnie zaskoczona tym co się wyrabia w klasie – otworzyła szerzej oczy i zerknęła zdumiona na nauczyciela – odrobinę z wyrzutem – mógł doskonale znać to spojrzenie, w końcu to on najczęściej kręcił się wokół Krukonów. Gdy zagrożenie minęło znowu pochyliła się nad swoim pergaminem notując słowo w słowo to co mówił wykładowca – oczywiście oszczędzając różnego typu kolokwializmy. Notowała to co wydawało się jej ważne, niektóre słowa podkreślała, inne zaznaczała. Raz na jakiś czas odgarniała niesforne kosmyki z twarzy, które wybitnie chciały powłazić jej w oczy i dalej słuchała Seby. Informację dotyczącą Irytka skomentowała jedynie nikłym uśmiechem, natomiast dotyczącą zadania zmarszczeniem brwi. Zerknęła na towarzysza by chcąc poznać jego opinię na temat pomysłu nauczyciela, po czym ponownie wróciła wzrokiem do Machiavelliego, który porozsyłał im różnego rodzaju przedmioty. Jej trafiła się płaskorzeźba wykonana z drewna - co za tym idzie łatwiej będzie jej cokolwiek wyryć niż splamić przedmiot swoją krwią. Z ciekawości spojrzała na to co się wylosowało Kruegerowi – sęp. Pokiwała głową, krzyżując z nim wzrok i powróciła do obserwacji twarzy kobiety z zamkniętymi oczami. Przez chwilę zastanawiała się z czym też jej się to kojarzy, co można mieć na myśli. Potem zaczęła szperać w książce by upewnić się, że runy, które wybrała są odpowiednie. Upewniwszy się sięgnęła po swoją różdżkę i używszy ją jako palnika – za pomocą specjalnego zaklęcia oczywiście poczęła skrupulatnie, delikatnie i na spokojnie odznaczać kształty ją interesujące. Gdy skończyła westchnęła cicho, i wyłapała jeszcze wypowiedź Cu, któremu trafiła się czaszka. Uśmiechnęła się sama do siebie i zaraz podniosła rękę, sygnalizując, że i ona skończyła. Gdy wzrok nauczyciela opadł na jej lico, przesunęła swój przedmiot na środek swojej części ławki. - Mój przedmiot natomiast przedstawia kobietę… – Zaczęła i wbiła wzrok ponownie w runę, którą wyryła. - Dlatego też wybrałam runę Algiz. Odpowiada ona za opiekę, powodzenie, dobrobyt, pewien związek z Bogiem oraz niejaki instynkt. Kobieta z płaskorzeźby skojarzyła mi się z matką. Osobą, która swoje dziecko pragnie otoczyć ochronną barierą, kocha je bezwarunkowo i o nie dba. Miłość matki bywa silna, dlatego też to normalne, że zapewnia bezpieczeństwo czy pomyślność. – Urwała, bo zrobiło się jej gorąco, na samo wspomnienie swojej rodzicielki. Zagryzła dolną wargę i nawet nie chcąc wiedzieć co nauczyciel odpowie na jej głupie gadanie zwiesiła głowę i usilnie zajęła się szukaniem czegoś w książce, czego najpewniej nigdy nie znajdzie.
|
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Sob 17 Sty 2015, 22:45 | |
| Na dźwięk słów Machiavellego uśmiechnął się tylko krótko, cierpko, bez specjalnego zaangażowania, wykrzywiając wargi w grymasie, który miał najpewniej sugerować cień rozbawienia. Żartował czy nie, Sebastian był najwyraźniej bardziej spostrzegawczy niż mu się początkowo wydawało, za zasłoną śmieszkowatego, nieco luzackiego stylu bycia kryły się jakieś procesy myślowe, a to oznaczało, że należało zachować w jego obecności większą ostrożność. Jego rola w całym tym przedstawieniu była jednakże znikoma i bezpieczna, Aristos nigdy nie wciągnęła go w swój śmieszny runiczny rytuał, kto wie, czy kiedykolwiek zamierzała mu o tym powiedzieć. Niejako zastanawiał go fakt, że wszystko nie wyszło jeszcze na jaw, że O’Connor lub Francis nie zdecydowali się obnażyć natury Vincenta, by szukać w jego pojmaniu sprawiedliwości, bo o ile ten pierwszy mógł powstrzymywać się od tego z obawy przed reakcją młodej Lacroix, o tyle ten drugi nie powinien mieć przed tym żadnych oporów. Nic jednak nie wskazywało na to, aby zamierzali podjąć w tym celu jakiekolwiek kroki, mógł więc powoli, po cichu i bez zbędnego pośpiechu wziąć sprawy w swoje ręce, by znaleźć własną satysfakcjonującą odpłatę na mniej legalnych, najpewniej pozaprawnych płaszczyznach. Wysłuchał odpowiedzi Aristos, niedbale obracając między palcami pióro, z samego nawyku dzierżenia różdżki, jednak jej słowa nie zrobiły na nim większego wrażenia. Amulety, talizmany, wszystko to niezwykle ciekawe, nie lubił jednak suchej wiedzy teoretycznej, oderwanej od jej praktycznego wykorzystania, etymologia była niewiele znaczącą ciekawostką, lecz on sam kładł zawsze zdecydowany nacisk na konkrety. Być może dlatego znacznie lepiej sprawdzał się w przedmiotach, które wymagały odeń nie tylko sprecyzowanych informacji, lecz również umiejętności ich zastosowania, szczególnie jeśli łączyły się przy tym z wykorzystaniem różdżki. Zmierzył spojrzeniem gładką twarz siedzącej obok Gryfonki, z chłodną rezerwą przyjmując wspomnienie o żywych amuletach, do których, na własne życzenie, należała, a potem powrócił do obserwowania wydarzeń w klasie, jak gdyby nigdy nic przecinając tę pojedynczą, wątłą nić porozumienia, która na minutę czy dwie powiązała ich oczy i dłonie. Nie musiał czekać długo, żeby znów poczuć, jak jej ciało napina się w wyniku kolejnego impulsu bólu, gdy Sebastian, wyraźnie dostrzegłszy sygnały świetlne zza jej dekoltu, podjął się zabawy łupania O’Connora po głowie. Nie wykazywał się przy tym specjalnym zrozumieniem dla jej cierpienia, gdyby miał możliwość, najpewniej sam podniósłby się z ławki, by dosięgnąć Irlandczyka znacznie cięższym uderzeniem i pozwolić obojgu posmakować jego konsekwencji, ba, po głowie krążyła mu od dawna ochota sprawienia jej znacznie dotkliwszej kary. Zaobserwował liściki krążące pomiędzy Whisper a Kruegerem w ławce przed nimi i wzniósł lekko brwi, w pierwszym odruchu zamierzając wskazać je Aristos. Nie poruszył się jednak, zanim zresztą zdążył wykonać jakikolwiek ruch, Machiavelli zawisnął nad tamtą dwójką jak kat, używając niefortunnego sformułowania Freddie Krueger. Wykrzywił nawet wargi w krótkim uśmiechu, po czym schwycił lecący ku niemu sztylet, łapiąc go lewą dłonią i przez chwilę przyglądając się jego połyskującemu ostrzu, w czasie gdy nauczyciel tłumaczył im szczegóły zadania. Podobny sztylet zanurzył swego czasu w ciele młodej Puchonki, nic więc dziwnego, że teraz, gdy spoglądał na jego czystą, niesplamioną rękojeść, jedynym skojarzeniem była śmierć, ekscytacja, zabójstwo, ale skrytobójcze, podstępne, w zasadzie egzekucja nad ofiarą, a nie realna walka. Zmarszczył brwi, obracając go w dłoniach, a potem z ukosa zerknął na rdzeń, który trafił się jego sąsiadce; wykrzywił usta w lekkim grymasie na widok pękniętego serca, na moment wyłapując jej spojrzenie, a potem powrócił do swojego podręcznika, przerzucając jego strony, przebiegając wzrokiem opisy run i szukając tej najodpowiedniejszej. Zajęło mu to chwilę, w końcu nie był w tym przedmiocie znawcą, ostatecznie zdecydował się jednak na Tiwaz, chwycił więc rękojeść sztyletu i różdżką wypalił na ostrzu odpowiedni znak. Nie zamierzał bawić się w upuszczanie krwi, więc postanowił ostrożnie wypełnić wgłębienie fioletowym atramentem, kolorem ponoć harmonizującym z tą runą. — Na talizman wybrałem Tiwaz — odezwał się wreszcie, kiedy spojrzenie Sebastiana padło na jego osobę. — Symbolizuje męstwo, zwycięstwo, determinację i wytrwałość. Dawniej wojownicy nanosili ją na rękojeści mieczy, ponieważ pomaga w walce, każdej. — Poruszył lekko nadgarstkiem, wskazując runę połyskującą na ostrzu sztyletu. — „Tyr jest runą i przepowiada rozlew krwi w sensie dosłownym lub przenośnym, ale zwycięstwo jest pewne, jeżeli warunki zostaną spełnione”. Ostatnie zdanie odczytał z podręcznika, jak przedtem, a potem wzniósł spojrzenie na nauczyciela, by ostatecznie musnąć nim kark i skroń panny Lacroix.
|
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Nie 18 Sty 2015, 19:43 | |
| Francis biegł korytarzem z całą wrodzoną sobie godnością, a właściwie, z jej brakiem. Truchtał, a kroki odbijały się echem po chłodnych korytarzach zamku, które opustoszały, kiedy tylko uczniowie rozeszli się do swoich sal, na zajęcia. Poprawił w biegu szalik, który niesfornie zsuwał się w trakcie tego wyczynu i popisu kondycji fizycznej. Tak więc młody Lacroix biegł, w poszukiwaniu jeszcze młodszej Lacroix przeklinając w duchu :
- swoją kondycję. - Ari. - swoją kondycję. - cały świat. - cholera dlaczego on nie biegał wcześniej, teraz by nie cierpiał. - ale ten jabłecznik, warto było.
Przystanął w końcu przed drzwiami sali zaklęć. Zatrzymał się, uspokajając oddech i wygładzając mechanicznym ruchem materiał koszuli. Przestąpił z nogi na nogę, odczekując jeszcze moment, żeby wrócić do stanu, który umożliwiał mu uchodzenie za poważnego człowieka, na poważnym stanowisku. Poza tym, jeszcze ktoś domyśli się, że biegał po korytarzu, a jakimś trafem, wszyscy woźni tego świata nienawidzili, jak młodzież biegała po korytarzach. Zupełnie, jakby robiło to jakąkolwiek różnice poza uszkodzeniami fizycznymi ciała. Nacisnął ciężką klamkę, najdyskretniej jak tylko potrafił. Drzwi zaskrzypiały, mało dyskretnie, a Francis delikatnie poszerzył szparę, chcąc zajrzeć do środka i poszukać swojej siostry, która miała w zwyczaju chować się w dziwnych miejscach, na przykład na zajęciach. Stanął w progu i moment nasłuchiwał wypowiedzi obecnych, którzy jakimś cudem chyba nie zwrócili na niego uwagi. Delikatnie przymknął drzwi i stał tak, pozwalając skończyć Evanowi swoją wypowiedź, nie chcąc ani mu przerywać, ani robić specjalnej sensacji. Albo po prostu - wzbudzać podejrzeń. Podniósł dłoń w powitalnym geście w kierunku Sebastiana, podszedł do niego, lawirując między ławkami i odwracając się od obecnych uczniów. -Porywam ci Aristos, to bardzo pilne. Dopilnuję, żeby nadrobiła ten materiał. - powiedział, zniżając głos do takiego poziomu, żeby tylko profesor Run mógł go usłyszeć. Westchnął cicho i odwrócił się do swojej siostry. -Ari, pakuj się i chodź. - rzucił spokojnie do Ari, bez chłodu wyczuwalnego w głosie, ale z naturalnym ponagleniem, które nie wyrażało żadnych negatywnych emocji, mimo tej dziury którą wytworzyły między nimi wydarzenia z obozu. Ale rany się goją. Zawsze, w końcu. No i, ostatecznie, Aristos była odpowiednio już wprawna w kwestii starożytnych run. Uśmiechnął się pod nosem na taką myśl i przystanął przy drzwiach, czekając aż siostra zbierze wszystkie swoje graty. Otworzył przed nią drzwi, a sam zniknął w korytarzu, rzucając przed tym krótkie słowa przeprosin, za przeszkadzanie w prowadzeniu zajęć.
z.t |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Nie 18 Sty 2015, 20:49 | |
| Uśmiechnęła się z chłodną wyższością, bez entuzjazmu przyjmując wątpliwą nagrodę w postaci punktów, a później wbiła wzrok w książkę, kątem oka zauważając karteczki, krążące pomiędzy Kruegerem i Whisper. Zaskoczona uniosła brwi, pozwalając swoim wargom na skrzywienie się w zniesmaczonym grymasie; nigdy nie przepadała za tą zdecydowanie zbyt szybką i zbyt niefrasobliwą dziewuchą, nie sądziła jednak, że Franz mógł mieć z nią jakiekolwiek relacje. Zwłaszcza pozytywne, sądząc po dość niepoważnym narażaniu się na gniew wyjątkowo złośliwego nauczyciela. Co prawda Gryfonka była pewna, że Krueger kicha na Machiavellego i jego humory, niemniej jednak nikt o zdrowych zmysłach nie ściągał sobie na kark kogoś tak nieprzewidywalnego, jak Sebastian. Przewróciła oczami, gdy jej ponure proroctwo się sprawdziło, a profesor dostrzegł korespondencję; kwitując sprawę parsknięciem, znów skoncentrowała się na książce, nerwowo wplątując palce we włosy. Runa na mostku rozgorzała mrowiącym w trzewiach pieczeniem, teraz jednak znów przygasała, a choć wydawało się, że to już koniec, Sebastian okazał się być bardziej przebiegły, niż Aristos mogła kiedykolwiek przypuszczać. Kolejna fala bólu przesunęła się przez smukłe ciało elektryzującym dreszczem, pełnym wściekłości bulgotem magii mieszającej się z wzrastającą adrenaliną; poderwała głowę, wbijając spojrzenie w mężczyznę. Świadome, jasne, odważne. Wyzywające. Nie było powodu udawać, że nie wie do czego ten próbuje doprowadzić; wsparła się przedramionami na ławce i uniosła brew, mierząc Sebastiana świdrującym wzrokiem, dopóki nie podjął przerwanego wykładu. Jednocześnie procesy myślowe w jej głowie sięgały gorączkowością wszelakich możliwych szczytów – co teraz? Co zrobić? Porozmawiać z nim? Zmusić do tego Francisa? Skłonić do milczenia? Najchętniej ukręciłaby wścibskiemu nauczycielowi głowę, obawiała się jednak, że w obecnej sytuacji mogłoby nie być to tak łatwe, jak poderżnięcie gardła staremu Whisperowi. Wspomnienie krwi ściekającej po ubraniach, wypełniającej przestrzeń na podłodze czerwoną plamą, a powietrze metalicznym aromatem sprawiło, że zbladła lekko, zaciskając usta. Zdecydowanie miała ochotę zrobić coś takiego Sebastianowi, z drugiej jednak strony… Pochwyciła posłany w jej stronę przedmiot, nie odrywając wzroku od profesora; choć niepozorny, był mistrzem swojego przedmiotu, spostrzegawczym i najwyraźniej obeznanym również z tymi kategoriami run, których nie wolno mu było nauczać choćby i na końcu świata, w najgłębszych czeluściach piekieł. Smukłe palce zacisnęły się na metalowym sercu, gdy druga dłoń niespiesznie przerzucała strony księgi. Być może Machiavelli nadawałby się jako pomoc, a nie worek treningowy? Być może mogłaby go użyć, wyssać z wiedzy, z możliwości, z doświadczenia którego jej samej brakowało, a później pozbyć jak niewygodnego, starego przedmiotu? Bławatkowe spojrzenie utknęło w jednej z run, stwardniało lekko; poczuła muskający jej osobę wzrok, znajomy, badawczy, chłodny. Odwróciła głowę, spoglądając na Evana gdy wyrwał się do odpowiedzi, a później sama uniosła dłoń, jednocześnie wypalając różdżką prosty symbol na powierzchni pękniętego serca. - Działanie amuletu czy talizmanu zależne jest nie tylko od runy, ale też i od intencji stworzyciela i jego własnej interpretacji. Nie popieram naiwnych sentymentów, zdecydowałam się więc na runę Thurisaz, której imię oznacza dosłownie „kolec na gałęzi”. To runa siły i zniszczenia, a użyta wedle mojej fantazji i zamysłu na metalowym, pękniętym sercu, powinna uchronić mnie przed głupotą wywołaną nieodpowiednimi emocjami i zniszczyć każdy ewentualny jej zalążek – wyprostowała się na krześle, odrzucając talizman na blat ławki i odwracając spojrzenie, by wbić je znów w twarz Evana. Nim jednak jej dłoń zdążyła dotknąć go po raz kolejny, nim usta uformowały się w krótkie słowo – pytanie – drzwi do klasy otworzyły się, a w przejściu między ławkami mignęła jej znajoma sylwetka Francisa. Zaskoczona zupełnie zapomniała o Rosierze, głupim zadaniu i Sebastianie, skupiając czujny wzrok na plecach brata. Co on tu do cholery robił? Coś w jej żołądku zgięło się nagle, zlodowaciało, gdy spojrzenie Francisa, równie bławatkowe co jej własne, znalazło się nagle tuż obok wraz z całą Francisową resztą. Spojrzała na niego niepewnie, zmarszczyła brwi, a dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa sprawił, że wzdrygnęła się wyczuwalnie, odnajdując w oczach brata coś, co bardzo jej się nie spodobało. Bez słowa poderwała się z miejsca, sięgnęła po torbę, wpakowała do niej książkę; trącone nieuważnie metalowe serduszko upadło na podłogę z cichym brzdękiem. Ciemne loki zatańczyły niesfornie, gdy zasuwała krzesło, nie zaszczycając Sebastiana nawet jednym spojrzeniem. Jej oczy musnęły kark O’Connora, zerkającego na nią przez ramię, zatrzymały się na długą chwilę na ciemnych ślepiach Evana, nie próbując tym razem wyczytać z nich czegokolwiek. Dotknęła dłonią jego ramienia, a później odwróciła się, zmierzając do wyjścia szybkim krokiem. [zt]
|
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Sro 21 Sty 2015, 00:44 | |
| To nie tak, że nie był zainteresowany panną Whisper. Wręcz przeciwnie - był - i właśnie w tym zainteresowaniu dostrzegał pewne niebezpieczeństwo. Kochał przecież pannę Vane, a chociaż los nie sprzyjał ich szczęściu, w sercu Ślizgona nadal tlił się jeszcze płomyk nadziei, podpowiadający, że wszelkie przeciwności, kłody rzucane im pod nogi, nie zaprzepaszczą relacji, którą budowali przecież tak skrzętnie w ciągu ostatniego roku szkolnego. Krueger nie wyobrażał sobie życia bez czarnowłosej dziewczyny, dlatego tak bardzo obawiał się odrzucenia. Miał jednak też tę świadomość, że decyzja należy teraz jedynie do jego lepszej połówki, która niestety stanęła przed obliczem bolesnej prawdy. Powiedzmy, że to on był na tej przegranej pozycji i niewiele mógł uczynić, by naprawić swoje błędy. Ponadto nie chciał w żaden sposób wpływać na wybór, przed którym stanęła panna Vane. Nie zamierzał dalej mydlić jej oczu, próbować się usprawiedliwiać, jako że prawda pozostawała jedna i niezmienna. Z chwilą dokonania zbrodni, stały się one już nieoderwalną częścią historii. Jeżeli Jasmine sama postanowi stawić jej czoła, wówczas przyjdzie również czas na wyjaśnienia. Póki co niemiecki czarodziej mógł tylko modlić się o przebaczenie, choć problem polegał na tym, że chłopak nie potrafił nawet zmówić prostego pacierza. Poza tym nie był pewien czy wierzy w Boga lub jakiekolwiek inne siły nadprzyrodzone. A nawet, jeżeliby przyznał przed sobą samym, że jakiś Bóg istnieje, to stwierdziłby również, że najwyraźniej pozostawił on stworzony przez siebie świat samopas, nie interesując się dalej jego losem. Bo czy dało się inaczej wytłumaczyć wszelkie okrucieństwa, które rozgrywały się na oczach czarodziejskiej społeczności? Światem rządziły miłość i nienawiść, a nie żadne bóstwo spoglądające na wszystko z góry. Franz starał się odsunąć od siebie filozoficzne wywody rozbrzmiewające w jego głowie, jak i zapomnieć o uczniach znajdujących się w klasie starożytnych run, z urodziwą Wandą na czele. Natomiast najlepszym sposobem na zapomnienie o niewygodnych tematach, była praca. Siedemnastolatek wysłuchał więc dokładnie zadania zleconego przez Sebastiana i po raz pierwszy na zajęciach, zdecydował się aktywnie w nich uczestniczyć. Rzecz jasna, Machiavelli mógł sobie myśleć, że nagły przejaw zaciekawienia prowadzoną przez niego lekcją wyniknął z mocnego uderzenia dłonią o blat ławki. Krueger nie zamierzał, ani przedstawiać nauczycielowi prawdziwych motywów swoich działań, ani też reagować na przekręcone przez niego imię. Być może w innych okolicznościach skrzywiłby się i poprawił go niemiłym tonem, jednak obecnie było mu zupełnie obojętne to, czy będzie Franzem, czy Freddiem. Dostał figurę sępa, którą położył na ławce przed sobą. Przyglądał się jej chwilę, po czym sięgnął do podręcznika, wyszukując w symbolice poszczególnych run najbardziej interesujących go fragmentów. Co prawda o alfabecie runicznym nie wiedział zbyt wiele, jednak orientował się co nieco w mugolskiej historii i mitologii, toteż szybko skojarzył sępa z ogniem, słońcem, zniszczeniem i śmiercią. Wreszcie trafił na odpowiedni znak, a mianowicie Eihwaz. Nie wychylał się jednak do odpowiedzi, czytając dokładnie akapit o Odynie. Dopiero po wnikliwej analizie rozprawy o runie śmierci, zwrócił swe spojrzenie w kierunku Sebastiana, całkowicie ignorując nagłe wyjście Aristos z sali. - Przypuszczam, że mój rdzeń dałoby się skomponować z wieloma runami. Wybrałem jednak Eihwaz. Jak wiadomo, sępy kojarzone są ze śmiercią ze względu na swą padlinożerność. Eihwaz zaś jest symbolem cisu i poświęcona została bogowi Ullowi, który wykonał swój łuk właśnie z drewna tego drzewa. Cis w celu wykonywania łuków i wzniecania pożarów wykorzystywany był także przez Wikingów, ale moim zdaniem łączenie sępa z samym słońcem, czy ogniem, wydaje się dość trywialne... - rozpoczął swoją wielce naukową przemowę, której niewątpliwie nie wygłosiłby, gdyby nie podpierał się wiedzą zdobytą przed momentem dzięki podręcznikowi. No, może potrafiłby powiedzieć coś sam z siebie o Wikingach, ale już na pewno nie o runie poświęconej jakiemuś Ullowi. - Moc Eihwaz i drzewa cisowego to niejako połączenie życia i śmierci, zgłębienie tajemnicy obydwu. Tajemnicy, którą poznał Odyn, składając samego siebie w ofierze. Sępy podróżują między życiem i śmiercią; by ochronić swoje jestestwo, żywią się tą drugą. Zdają sobie sprawę z tego, że żyją dzięki śmierci innych oraz że ich śmierć także niesie za sobą życie. Poznają swoją przeklętą naturę, dostrzegając zacierające się granice pomiędzy życiem a śmiercią. Tym samym jednak godzą się ze swoim losem i traktują go jako coś naturalnego, nieuchronnego, istniejącego w przyrodzie od zawsze. - kontynuował, rzucając okiem na książkę, którą zaraz zamknął, stwierdzając, że nie jest mu już dalej potrzebna. Stanowiła dla niego jedynie punkt zaczepienia, pomogła w wyborze runy. Argumentacja była natomiast czymś osobliwym, czymś, co mogło zrodzić się jedynie w głowie samego Kruegera i co na pewno było dobrym rozwiązaniem. Przecież wszystko jest relatywne, a "adekwatność" to tylko kwestia odpowiedniego uzasadnienia swoich racji. - Eihwaz jednak, mimo że nazywana runą śmierci, skrywa również ogromną moc, wiedzę, a także przejawia zdolności ochronne. Eihwaz z sępim rdzeniem może zatem stanowić doskonały talizman obronny. Na potwierdzenie moich słów przywołałbym mit o Syzyfie, który podobnie do opowieści o sępach, stanowi pewną dywagację na temat lęków człowieka, niechęci poznania ciemnej strony swojej natury. Puenta jest taka, iż życie pełne jest absurdów, tak jak sępy "żywiące się śmiercią po to, by żyć", jednak zwycięstwo wynika tu ze świadomości ich istnienia i akceptacji swojego losu, pomimo wszelkich przeciwności i cierpienia. Wydaje się więc, że talizman o takim zabarwieniu runicznym i rdzeniowym służył będzie jedynie osobie o silnym charakterze i heroicznej, walecznej postawie. - skończył wreszcie swój wywód, opierając się wygodniej plecami o szkolne krzesło. Prawdę mówiąc, sam się sobie dziwił, że miał do powiedzenia tyle na temat starożytnych runów. Dzięki temu, że przejawiał zainteresowanie mugolską historią i mitologią, mógł przynajmniej chwycić się czegoś, na czym znał się o wiele lepiej, niż na właściwym przedmiocie zajęć. No cóż, nie był tylko pewien tego, czy rzeczywiście dobrał tę runę, o którą chodziło Sebastianowi. Nie przejmował się tym jednak zbytnio, a swoje uzasadnienie wygłaszał tonem pełnym pewności siebie i stanowczości. Zupełnie tak, jak gdyby nie miał żadnych wątpliwości co do prawidłowości swych przekonań. W końcu takie z pozoru niewinne aspekty, jak postawa, tembr głosu, często przesądzały o tym, czy czyjeś poglądy rzeczywiście przejawiały się jako przekonujące w mniemaniu słuchaczy.
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Pią 23 Sty 2015, 09:47 | |
| Wstając, posłała uśmiech Wandzie, podchodząc do materiałów zaraz za nią, ujrzała przed sobą stary zwitek pergaminu. Jeden z kilkunastu, jakie dźwiga jej torebka. Uniosła oczy na nauczyciela, nie mówiąc niczego. Na płaskim przedmiocie najłatwiej jest wyryć runy. Troska ze względu na jej wiek bądź niedocenianie umiejętności. Uśmiechnęła się bez przyczyny, chwytając kruchy papier między dwa palce. Wracając do ławki nieopodal okna, pogłaskała pergamin z czułością. Książka otworzyła się na odpowiedniej stronie przedstawiając alfabet runiczny. Znajome znaki zamajaczyły przed oczami, odrzucając niepewne litery nie odzwierciedlające uczuć i potrzeb piętmastoletniej Krukonki. Przesunęła delikatnie pergamin na środek ławki, odsuwając niepotrzebne przedmioty. Zanurzając końcówkę orlego pióra w kałamarzu, wzięła wdech rozkoszując się intensywną wonią. Kochała ten zapach całą sobą. Kojarzył się ze stoickim spokojem, ciszą, równym biciem serca, szumem krwi w uszach. Harmonia. Yumi odcięła się od gwaru i spokojnego głosu Franza opowiadającego o powodach wyboru poszczególnych run. Szum ten o dziwo pomógł jej skupić się. Nim zdołała wybrać, blada dłoń narysowała starannie pierwszą Rune. Strzałkę wskazującą górę. Japonka z uwagą skupiała się na wsiąkającym atramencie, schnącym od delikatnych powiewòw wiatru doboegająch z uchylonego okna. Oszołomiona cudowną wonią, przeniosła na wzrok na księgę, odczytując z niej znaczenie runy. Tyr. Dolna warga drgnęła i była to jedyna oznaka zaskoczenia. Potrzebowała odwagi, aby wygrać w bitwie z człowiekiem, ktòrego dawno nie powinno być na świecie. Yui wymusiła w siebie świeżą dawkę tlenu. Głos odpowiadających uczniów dochodził do niej z oddali. Dzieliła ich tafla wody, ich słowa zlewały się w monotonną pieśń. Ingwaz ozdobił pergamin, równie szybko zapisując się tuż obok runy Odimna. Serce Yumi straciło spokojny rytm. To nie ona to komponowała, wszak nie kontrolowała dłoni samodzielnie wybierającej trzy zaskakujące połączenia. Zdradzały jej niepokòj i potrzeby. Dziewczyna zadarła głowę napotykając zaciekawione oczy nauczyciela nachylającego się nad jej tworem. Na twarzy Yui malowali się zaskoczenie i nie było to spowodowane nagłą obecnością mężczyzny ni powrotu do rzeczywistości, głośnego, realnego gwaru, typowego dla klasy. Nie zauważyła pojawienia się Francisa, choć wydawało się jej, że słyszy jego zmieniony głos. Nie powitała ani też nie pożegnała swego kompana do szachów i nauczyciela. Dziewczyna mrugnęła, odsuwając dłonie z pergaminu z trzema dokładnymi rysunkami, idealnie odwzorowanymi ze strony książki. Wypuściła powietrze z płuc, wydobywając z siebie cichy, opanowany głos przeczący zaskoczeniu czającemu się w jej skośnych powiekach. - Ingwaz, runa samorealizacji. Wpływa na skryty potencjał i zwiastuje nadejście kluminacyjnego momentu w życiu, zmiany. Pozwala odczuć ulgę, obiecując kres zmartwień. Tu obok tkwi runa Odina. Los, fatum, przeznaczenie albo pustka. Przerażająca pustka, bezdenna. Pochłaniająca człowieka, tonącego w jej potędze... - urwała wracając do tematu. Przez chwilę przed oczami widziała czarne źrenice, których definicję właśnie opisała. To, co czuła zaglądając w mrok i bestialstwo... - Oznacza nowe życie, krok w nieznane. To świeża droga z niewydeptanymi ścieżkami. Jest jeszcze tyr. Dodaje odwagi, niesie pomyślność w podjętych trudnych decyzjach. Przypomina o mocy słońca i mocnemu stąpaniu po ziemi. - skończyła, nie patrząc na nauczyciela odrobinę zawstydzona swą mieszanką. Runy czytały z niej jak z otwartej księgi. Yumi nie zdawała sobie sprawy jak mocno zaciskała palce na orlim piòrze. Odgarnęła włosy z oczu, prostując plecy. Runa Odina budziła w niej niepokój. Nieumyślnie połączyła swe myśli z głosem, omawiając pustkę jako niewydeptaną ścieżkę. Czuła w każdej komórce ciała, że to obłęd. Dyskretnie westchnęła, nie odrywając nieco nieobecnego wzroku ze starego pergaminu. |
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Sob 24 Sty 2015, 18:32 | |
| Był zadowolony z faktu, że uczniowie tak dzielnie pracowali. Przyglądał się po kolei każdemu. Każde wybrało inną metodę nałożenia runy na przedmiot. Połączyli je według własnej wyobraźni i zdania, mając nadzieję, że będzie ono jak najbardziej prawidłowe. Wszyscy z osobna byli różni, inaczej interpretowali to, co dostali, co mu się bardzo podobało. Pozwalało to w jakiś sposób poznać chociaż trochę tych ludzi i móc zrozumieć. Dobrze, bardzo dobrze. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, słuchając każdego z osobna, podchodząc do nich i oglądając to, co wymyślili. Kiwał głową z uznaniem. Orientowali się, pracowali wytrwale, czego właśnie oczekiwał. Wejście Francisa nieco go zdezorientowało, jednak kiwnął tylko głową i pożegnał się z Aristos, odprowadzając ją tym samym spojrzeniem do drzwi. Interesująca dziewczyna. Poświęcenie i mieszanka run sprawiły, że igrała ze śmiercią i mimo wszystko się nie bała. Widział jej zaskoczenie, chęć ukrycia tego przed wszystkimi, jednak on wiedział, że to co zrobiła powoli ją przerastało. Z większym lub mniejszym stopniu. W szczególności, że połączenie między dwojgiem ludzi, kiedy nie żyją w zgodzie, osłabiało ją, a to zdecydowanie nie szło na jej korzyść. Był jej ciekaw. Na pewno trafi do jego osobistej kolekcji zabawek, prędzej czy później. Słuchając Franza zamrugał dwa razy. - Interpretacja i metafora w jednym? Trochę się pogubiłem, powiem Ci szczerze… - skomentował, gdy chłopak skończył. Zostawił go jednak w spokoju, pozwalając reszcie dokończyć swoje zadanie. Lekcja dobiegała końca. Aeron Steward jako ostatni uczeń… nie wykonał zadania, czego Sebastian nie skomentował głośno. Dopiero podchodząc do niego, pochylił się nad chłopakiem i pokręcił głową. - Po zajęciach zapraszam do swojego gabinetu na pogawędkę na temat niewykonywania zadań, panie Steward – powiedział, po czym klasnął w dłonie, aby zwrócić na siebie uwagę uczniów. Posłał im szeroki uśmiech i kiwnął głową. - Dobrze wam poszło. Zostawcie swoje prace na stole, z dopiętą do nich kartką z waszym imieniem – powiedział, podnosząc serce, które upadło podczas wstawania z miejsca panny Lacroix. Podrzucił je sobie w rękach, przechadzając się między ławkami. – Ocenię każde z osobna, później podsumuję ogólną pracę domów – wyjaśnił, po czym machnął ręką. - Na następne zajęcia przeczytajcie Mit o Odynie, oczywiście zapisany pismem runicznym. Nie zapomnijcie też o ćwiczeniu alfabetu. Będę sprawdzał waszą pisownię i umiejętność czytania – powiedział, a następnie wycelował różdżką w drzwi, które chwilę później otworzyły się z hukiem, sygnalizując, że lekcja się zakończyła.
[z tematu wszyscy] |
| | | Hristina Georgiew
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Sro 29 Kwi 2015, 21:53 | |
| No to stało się, trafiła do Hogwartu – jednej z najpopularniejszych szkół magicznych na świecie, obok Durmstrangu i francuskiego przybytku. Nigdy nie mogła poprawnie wymówić jego nazwy, ale nie przepadała za tym żabim językiem. Jedzenie we Francji mieli całkiem niezłe, szczególnie świeże bagietki, ale poza tym… ze świecą szukać mocnych punktów. Z uśmiechem na twarzy przekraczała próg zimnych murów zamku, ciągnąc za sobą walizkę z niezbędnymi rzeczami. Znudzona sowa siedziała na niej, korzystając z darmowej przejażdżki i obserwując mijanych uczniów bardzo wnikliwie. Ruda przemierzała korytarze energicznym krokiem, kręcąc głową na prawo i lewo, starając się dojrzeć jak najwięcej szczegółów jej tymczasowego domu. Powinna znaleźć swój pokój i zostawić tam zbędny do spacerów bagaż, ale po co? Postanowiła najpierw poszukać klasy Starożytnych Run, by zobaczyć jaki poziom reprezentuje. Durmstrang pozostawił po sobie wysokie oczekiwania, miała nadzieję, że złożenie wniosku o staż właśnie w tym miejscu nie okaże się błędem. Zmarnowanie roku czy dwóch, na to nie chciała sobie pozwolić. W końcu, po dosyć długiej przeprawie z ruchomymi (i dosyć wrednymi) schodami trafiła na szóste piętro, gdzie na jednej z par drzwi widniała tabliczka z napisem „Klasa Starożytnych Run”. Nie było mowy o pomyłce – i całe szczęście, bo prędzej zleci na miotle niż będzie się bawić z tymi głupimi schodami w chowanego. Przyłożyła ucho do drewna, próbując zorientować się czy aby nie przerwie lekcji jakiś biednych dzieciaczków. Miała tylko nadzieję, że nie będzie dla nich potworem z legend, gdy przyjdzie do prowadzenia lekcji, w końcu to nie jej siostra. Tylko dzieciaki. O Merlinie i Morgano. Nie usłyszawszy żadnych znak życia w klasie zapukała, a kiedy nie doczekała się odpowiedzi na ten gest – po prostu nacisnęła klamkę. Na szczęście nie zamknięto drzwi na klucz, więc po chwili już stała pomiędzy ławkami, odłożywszy plecak na jeden z blatów. Sowa poderwała się z walizki, by po chwili przysiąść na biurku należącym do nauczyciela. - Ujdzie w tłoku. – stwierdziła do siebie, przekrzywiając głowę. Kątem oka dostrzegła wysoki regał z księgami, więc postanowiła skorzystać z chwili spokoju, by ocenić zasób biblioteki Hogwartu, przynajmniej w kwestii run. Jeżeli posiadali więcej niż trzy pozycje, których jej się nie udało zdobyć – mają plusa. Wyciągała jeden to po drugim, wertując często pożółkłe stronice, rozpoznając zdecydowaną większość symboli, których używała prawie codziennie. Po pół godzinie znalazła siedem tytułów, których nigdy wcześniej nie widziała na oczy – no dobrze, da szansę tej szkole. Może i nauczyciel okaże się ciekawą osobą. List, który dostała przed chwilą robił miłe pierwsze wrażenie, ale wiadomo, pozory mylą. Niech chociaż przyjemnie się na niego patrzy, jeżeli ma wyjść na gbura. Po zbadaniu wszystkich ksiąg z regału postanowiła przeszukać pomieszczenie, by znaleźć zasoby służące uczniom do tworzenia amuletów i talizmanów. Gdzieś muszą trzymać te wszystkie kamienie, metale, runy i inne przedmioty przydatne do sporządzania jednej z bardziej niedocenianych broni w świecie czarodziejskim. Może biurko nauczyciela? A co tam, raz się żyje. Podeszła do mebla i jedna po drugiej rozpoczęła oględziny każdej z szuflad. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale ona się wytłumaczy głodem wiedzy. Niewinna mina załatwi resztę.
|
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Czw 30 Kwi 2015, 22:41 | |
| Zapowiadał się naprawdę wspaniały dzień. Z rana dostał wiadomość od dyrektora, że przed obiadem pojawi się w szkole jego nowa stażystka. Nie wątpił więc w to, że musiała być naprawdę ładna i mądra, skoro trafiła właśnie do niego, do Hogwartu. Znajomość Starożytnych Run nie należała do czegoś łatwego i dobrze przyswajalnego. Musiała więc być chociaż w połowie tak inteligentna jak on, równie zabawna i skora do współpracy we wszystkich dziedzinach, nie tylko nauki. Będą musieli się poznać i to dogłębnie, w końcu nic nie było tak ważne jak wnętrze, a ona zdecydowanie powinna mieć je naprawdę bogate. Dlatego też postanowił napisać do niej najładniejszą i urzekającą sowę na świecie, aby przynajmniej na start zarobić jakieś punkty akceptacji z jej strony. W końcu od czegoś trzeba było zacząć, a ubranie swojej sówce muszkę było chyba jednym z najlepszych jego posunięć w historii. Klaus wyglądał w tej chwili tak samo dostojnie, jak on. W końcu każdy musiał wiedzieć do kogo należał. Przesiedział w swoim gabinecie prawie całe przedpołudnie. Było zimno na zewnątrz, a on, przyzwyczajony do ciepłych, rzymskich klimatów, trochę źle znosił listopad. Jeszcze trochę i zacznie padać z nieba ten krwiożerczy biały puch! Nigdy nie mógł zrozumieć ludzi, który uwielbiali rzucać się wielkimi śnieżkami. Przecież dostanie czymś takim w ucho było niesamowicie bolesne, ba, mogło nawet spowodować częściową utratę słuchu. Postanowił, że w miarę możliwości będzie wlepiał punkty osobom, które narażą się na tę niebezpieczną igraszkę z życiem i śmiercią. On tutaj był po to, aby chronić te cholerne dzieciaki, które z chęcią powiesiłby wszystkie za nogi pod sufitem. W końcu po chwili namysłu chwycił za dwa grube tomiszcze do Run leżące na brzegu biurka i podniósł się z krzesła z zamiarem udania się do swojej klasy. Musiał przygotować parę rekwizytów na zajęcia z trzecioklasistami, których wręcz nie znosił. Oczywiście nikt o tym nie wiedział i dobrze. Żaden uczeń nie będzie go podejrzewał o te najgorsze rzeczy, które zazwyczaj oskarżano Chantal Lacroix. On się wtedy ładnie krył za jej plecami, obdarowując wszystkich uczniów promiennym uśmiechem, który sugerował, że był z nimi duchem. Szedł wyszczerzony do granic możliwości, spoglądając wesoło na uczniów, którzy go mijali. Był lubiany i o to właśnie chodziło w sztuce kamuflażu. Bycie przykładem księcia z bajki i tym podobne jest naprawdę dobre, szczególnie jeśli chciało się dostać szybko to, co się bardzo chciało. Wystarczyły piękne słowa, odpowiednia mina i ten błysk w oku – wszystko było na wyciągniecie ręki. No, może nie do końca. Ktoś chyba posiadał o jedną rzecz za dużo w swoich rękach. Klucze do jego klasy. JEGO klasy. Zmarszczył brwi z niepokojem wymalowanym na twarzy, po czym wszedł do środka. Rozejrzał się dookoła, aż w końcu dostrzegł osobę, która chyba poczuła się za bardzo jak w domu. Ruda czupryna zdecydowanie rzucała się w oczy i chociaż był wielbicielem blondwłosych Valkyrii, to ta małolata zaliczała się do tych, które chętnie widziałby w swoim łóżku (albo ścianie, podłodze… a czy to ważne?). Chrząknął jednak, lustrując dziewczę badawczym spojrzeniem, po czym nagle rozdziawił usta w zaskoczeniu. - Grzebiesz w moich rzeczach? Myślałem, że najpierw powinniśmy się poznać twarzą w twarz, a widzę, że Panienka podchodzi do takich rzeczy w stylu „pokaż kotku co masz w środku” - powiedział, spoglądając na nią niemało zdziwiony. No cóż, nie każdy miał okazję spotkać się z kimś tak wścibskim. Był jednak ciekaw jak się z tego wykaraska. Bo jeśli zacznie kłamać, od razu będzie wiedział. W końcu to on był mistrzem łgarstwa i mydlenia wszystkim oczu. |
| | | Hristina Georgiew
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Pią 01 Maj 2015, 00:12 | |
| Przedmioty znalezione w biurku nauczycielskim nie stanowiły niczego zaskakującego dla Hristiny. Wszystko widziała, wszystkiego się spodziewała. Trochę pergaminów tu, trochę śmieci tam, kilka połamanych kamieni(pewnie przykry efekt lekcji z antytalentami), bazgroły przywodzące na myśl próby utworzenia nowej runy, tudzież nieznanej dotąd kombinacji z tych istniejących. Na więcej uwagi zasłużył kawałek pergaminu z koślawymi, jakby robionymi od niechcenia rysunkami torturowanych uczniów. Spoglądając na to uniosła brwi, ale jednocześnie parsknęła śmiechem. No dobrze, to już bardziej przypominało dom, jakim został dla niej Durmstrang. Uwielbiała swoją szkołę i była święcie przekonana, że żadna nie zepchnie jej z piedestału, ale kto wie, może Hogwart nie będzie taki zły, by dzielić podium z Francuzami. Miała nadzieję tylko, że popisy artystyczne nie były zarekwirowanymi dziełami studentów, bo liczyła na interesującego współpracownika. Zbyt dobrze się bawiła, aby usłyszeć odgłos kroków, ale chrząknięcie wystarczyło do sprowadzenia panny Georgiew na ziemię. Natychmiast się wyprostowała, odruchowo biorąc gwałtowny wdech i zatrzymując powietrze w płucach nieco dłużej niż powinna była. Wypuściła je po chwili, gdy jej oczy odnalazły sylwetkę młodego mężczyzny. Przystojnego mężczyzny, warto dodać i chyba właśnie to sprawiło, że dziewczyna szybko się rozluźniła, przyjmując jednak niewinny wyraz twarzy. Czy kwalifikowało się to jako kłamstwo? Raczej nie, biorąc pod uwagę fakt, że właściwie weszło jej to w krew, stało się odruchem bezwarunkowym w sytuacji zagrożenia szlabanem lub innymi nieprzyjemnościami ze strony osób wyżej postawionych. Ach, te szkolne nawyki. Słowa Sebastiana zupełnie nie pasowały do tej wielce zszokowanej miny, ale to sprawiło tylko, że Bułgarka polubiła go z miejsca. Postanowiła w końcu zrezygnować z grania biednego żuczka i po prostu się uśmiechnęła, powoli zasuwając aktualnie przeszukiwaną szufladę. - Przyłapana pierwszego dnia, a niech mnie. - zaczęła przygryzając nerwowo wargę, choć nic innego nie wskazywało na najmniejszy nawet stres. - Proszę mi wybaczyć za tę samowolkę, postanowiłam po prostu od razu dogłębnie zapoznać się z miejscem pracy. Jeśli mamy razem współpracować to nie miejmy przed sobą żadnych sekretów. Jej głos był lekki jak pióro tańczące na wietrze. Te, które znajdowały się w jej włosach siedziały nieruchomo, ale i tak sprawiały wrażenie, że podmuchy wirują gdzieś dookoła jej drobnej sylwetki. Nie bała się, nie kręciła, bo po co? Najgorszy start z możliwych. Umiała łgać i to całkiem nieźle, ale uciekała się do tego w ostateczności, preferując szybkie ucieczki lub zgrywanie niewiniątka. Patrzyła z kiepsko skrywanym zaciekawieniem na profesora, śledząc rysy twarzy, charakterystyczny zarys szczęki do spółki z lekkim zarostem. Miał wnikliwe spojrzenie, które przypominało dziewczynie Durmstrang - miało w sobie coś niebezpiecznego, ale w ten dobry sposób, zachęcający do zabawy. Zobaczy co wyjdzie z tego ich spotkania, w końcu nikt tutaj nie bierze pod uwagę nie wiadomo czego. - No tak, wypadałoby się przedstawić. Hristina Georgiew. - skinęła energicznie głową, a jej charakterystyczny, twardy, bułgarski akcent tym bardziej się wyróżnił. - Pan to jak mniemam profesor Sebastian Machiavelli. Dopiero po chwili zorientowała się, że zamykając szufladę zapomniała schować do niej szkiców tortur. Podniosła zatem pergamin, by mężczyzna mógł dojrzeć jego zawartość, po czym dodała z rozbawieniem: - Pańskie dzieło? Musze przyznać, że podbiło moje serce. Jeśli doda pan autograf to oprawię i powieszę nad kominkiem. Była zbyt swobodna? Możliwe, ale tak już miała. Nie zamykała się na innych, wolała robić dobre, optymistyczne pierwsze wrażenie. Pierwsza zasada - nie pokazuj nigdy potencjalnym przeciwnikom, że choćby znasz definicję słowa "strach".
|
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Pią 01 Maj 2015, 13:52 | |
| Zdawał sobie sprawę z tego, że dyrektor był naprawdę dobrą osobą, ale nie wiedział, że lubił Sebastiana aż tak bardzo. Nowa stażystka nie była tylko ładna, ale i też miała charakterek, który przede wszystkim cenił. Potrzebował takiej osoby do towarzystwa już jakiś czas, więc był mile zaskoczony, kiedy sama wpadła w jego sidła, a on nie musiał się jakoś specjalnie wysilać. Czyli wszystko po staremu, bo przecież jak mogło być inaczej. Jednak nie mówił od razu hop, wiedząc, że mógł się też niemile rozczarować. Prezencja to jedno, charakter to drugie – najważniejsza była jednak wiedza, jaką posiadała, którą miał w swoim czasie przetestować i sprawdzić. Przechylił głowę lekko w bok, lustrując ją uważnym spojrzeniem. To, że już zaczęła szpiegować wcale mu się nie spodobało. Mogła się dowiedzieć zbyt wielu rzeczy na jego temat, a tego zdecydowanie nie chciał. Ba, nawet nie miał zamiaru do takiej sytuacji dopuścić. Dziewczyna nawet nie zdawałaby sobie sprawy z tego, jaką władzę mogłaby nad nim mieć. Pierwszy minus już zarobiła, jednak nie miał nawet najmniejszej ochoty jej o tym uświadamiać. Powoli, wszystko będzie w taki sposób przeprowadzone, że nawet się nie zorientuje, ze coś jest nie tak. To tylko stażystka, będzie musiał tylko uważać przy niej, żeby się za bardzo nie napić, a zawodnikiem był pierwszej klasy. Był ciekawy, czy i ona gustowała w alkoholu wszelkiej maści. Przesunął opuszkami palców po lekko zarośniętej brodzie i posłał jej krótki uśmiech. Wszelkie zaskoczenie wymalowane wcześniej na twarzy zniknęło jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Pozostało się wyluzowane, a raczej atmosfera, która nakazywała rozluźnienie wszystkich mięśni. Zagrożenie minęło, wszyscy byli tutaj przyjaciółmi. Tak, tak mieli ludzie dookoła niego myśleć. - Wiesz, gdybym był kimś takim jak Minister Magii, to posądziłbym cię o szpiegostwo dla ciemnej strony mocy. Skąd mam mieć pewność, że nie podrzucałaś mi jakichś run ze złymi urokami, które mogłyby mi zrobić krzywdę? – spytał bez żadnego zawahania, wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie brzmiało to jednak nawet na groźbę, a raczej na zabawną wymianę zdań, przekomarzanek, które miały za zadanie oczyścić atmosferę. Sebastian nie zdawał się groźny, a raczej chciał, żeby tak każdy go postrzegał. W końcu kto brał na poważnie żartownisia, który w latach szkolnych sam by chętnie poszperał w szufladach nauczycieli, podkładając im przy okazji jakieś gumochłony czy inne dziwactwa. W końcu to naprawdę świetna zabawa i nikt mu nie wmówi, że nie. Na wzmiankę o sekretach, jeszcze szerzej się uśmiechnął, a później roześmiał, kręcąc przy okazji głową. - Zakładasz od razu dożywotnią przyjaźń? Wiesz, gdybyś wiedziała za dużo, musiałbym cię w pewnym momencie zabić, dla własnego bezpieczeństwa – powiedział, wyszczerzając szeroko rząd śnieżnobiałych zębów. Podszedł do niej bliżej, wyciągając dłoń, aby tym samym przywitać się z nowoprzybyłą. Jeszcze wielu rzeczy nie wiedziała, ale Sebastian miał nadzieję, że szybko się zadomowi i będzie dla niego ciekawym obiektem obserwacji. Ludzie, którzy zbyt mocno zatracili się w runach byli bardzo podatni na manipulację i wszelkiego rodzaju eksperymenty. To dobrze mieć kogoś takiego obok. Była jeszcze jedna uczennica z domu Kruka, która przykuła jego uwagę pod tym względem i miał zamiar powoli, umiejętnie wprowadzić swoje plany w życie. Kto wie, czy ta młoda stażystka mu w tym nie pomoże. - Sebastian Machiavelli, możesz mi mówić po imieniu. Czuję się wtedy młodszy fizycznie, bo duchem wciąż dorównuję siódmoklasistom – przedstawił się, po czym pochylił się lekko w jej stronę, aby ucałować wierzch dłoni dziewczyny, aby pokazać się z jak najlepszej, wychowanej strony. Wiedział jak się obchodzić z kobietami, więc korzystał z nauk, które przekazały mu nie tylko siostry z burdelu, ale też życie. W końcu nie na ładną twarz (no dobrze, poniekąd też) kobiety padały mu do stóp. Zaraz jednak zauważył, ze dziewczyna trzymała w drugiej dłoni rysunek, który nabazgrał w przerwie między jakimiś zajęciami. Nie pokazał jednak po sobie nawet krzty niezadowolenia, że taka rzecz została odkryta. Podniósł na nią spojrzenie błękitnych oczu, które przeszyły ją przenikliwym błyskiem, po czym westchnął ciężko, jakby nakryła go na bardzo złej rzeczy. - No cóż. Odkrywam w sobie ducha artysty. Staram się narysować coś zupełnie odwrotnego, co czuję. Bardzo kreuje to psychikę człowieka, słyszała Panienka o tym? Kocham tę dzieciarnię. Przypominają mi się młode lata– powiedział całkiem poważnie, po czym spojrzał na rysunek uważniej. – Jeśli Ci się to tak podoba, to weź sobie. Spróbuj narysować też coś podobnego, w tym samym stylu – roześmiał się wesoło, po czym usiadł na blacie jednego stolika i skrzyżował ręce na torsie. Spoglądał na nią wyczekująco, mając nadzieję, że zaraz otworzy się przed nim jak książka. A przynajmniej da mu poznać chociaż część. W sumie, byłoby to bardziej zabawne niż rozszyfrowanie kogoś od razu. Powoli, Sebastianie, bo nowy nabytek szybko ci się znudzi, a tego na pewno byś nie chciał – przeszło mu przez myśl, a na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy, wesoły uśmiech. |
| | | Hristina Georgiew
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Pią 08 Maj 2015, 12:45 | |
| Nauczyciel miał w sobie coś, co kazało Hristinie obserwować jego najmniejszy ruch. Nie była to podejrzliwość, w końcu jeszcze nie dał jej powodów do tego, aby snuła niekorzystne dla niego domysły. Nie należała do osób ufnych czy naiwnych, zaczynających każdą znajomość z sercem przepełnionym wiarą w ludzkość. Ba, sama nie raz nabijała się z takich osób, czasem choćby na złość ukazując im jak wredna może być taka urocza niewiasta jak ona. Jak szkodliwa i kreatywna w kwestii uprzykrzania życia. Właśnie, kreatywność - to właśnie dlatego wybrała Runy, a nie jak większość zaklęcia czy eliksiry. Łączenie symboli, tworzenie przydatnych i diabelnie skutecznych broni przy pomocy czegoś, co na pierwszy i drugi rzut oka nie ma żadnej mocy wartej uwagi. To tylko działało na jej korzyść, ich nieświadomość równała się przewadze dziewczyny. Odwzajemniła uśmiech, jednocześnie przewracając oczami. Trafił się profesor z poczuciem humoru, no proszę. Całe szczęście, bo już się bała, że będzie skazana na jakieś flegmatyczne zwłoki, a tu taka niespodzianka. Co prawda przeglądanie czyjegoś biurka stanowiło kiepski początek, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Będzie w stanie uśpić, wymazać całe złe wrażenie, ale nie zamierzała mieć wyrzutów sumienia. Była nowa, obca na terenie, który mógł być równie niebezpieczny co tajemnice Durmstrangu. Jeśli pojawi się okazja do odkrycia sekretów zwiększających szanse obrony to nie rozważała nawet zrezygnowania z prób ich odkrycia. - Owszem, mógłby pan. Myślę jednak, że bez sfabrykowanych dowodów by się nie obyło, albowiem jestem czysta jak łza i żadnych złych intencji ze sobą nie przywlokłam. - odpowiedziała, opierając dłoń na biodrze, podkreślając rozluźnioną postawę. Niech dobrze widzi, że nie trafił na szarą myszkę. Ma charakterek i liczyła, że on również. W przeciwnym wypadku zanudzi się na śmierć. - Poza tym ciemna strona niezbyt mnie interesuje, niepotrzebne ograniczenia. - wzruszyła ramionami, by następnie roześmiać się na jego uwagę o wariancie zabicia jej. Potraktowała słowa Sebastiana jako żart, naturalnie. Mimo to zapamięta to zdanie i przypnie do osoby nauczyciela, by nie zapomniała trzymać rękę na pulsie. Durmstrang posiadał parę niebezpiecznych osobistości, czemu Hogwart miałby być inny? - Szkoda byłoby mnie zabijać, o wiele lepsza i bardziej przydatna jestem żywa. - puściła mu oko, wciąż uśmiechając się beztrosko. Podała mu dłoń na powitanie i z zadowoleniem obserwowała pokaz dobrych manier, które ceniła u mężczyzn - ale bez przesady, bo zaczynała się czuć niezręcznie, sztywno. Swoboda przede wszystkim, choć kto zabroni korzystać z uprzejmości dżentelmenów. Nie zauważyła niezadowolenia na twarzy Sebastiana, jednakże błysk w jego oczach podniósł jej włoski na karku. Nie było to ukłucie strachu, raczej adrenaliny, bo już miała okazję widzieć takie błyski i zawsze kończyło się to dobrą zabawą. Czy bezpieczną - to nigdy nie było ważne. Wytłumaczenie profesora odnośnie rysunku ją...zdziwiło. W jakiś dziwny sposób nie pasowały jej jego słowa, choć przecież nie znała go, nie widziała mężczyzny w akcji podczas lekcji. To było przeczucie, jedno z tych, gdy się kogoś nie trawi już przy pierwszym spotkaniu, choć nawet jeszcze nie otworzył ust. Jego trawiła, pewnie nawet za dobrze jak na "dzień dobry", ale nie traciła zdrowego rozsądku i przyzwyczajeń z lat wcześniejszych. - A więc nauczyciel z powołania, bardzo dobrze. Od takich można się więcej nauczyć, bo traktują przedmiot poważnie, z pasją. Liczę, że ten opis pasuje perfekcyjnie. - spojrzała na niego rozbawiona, acz w jej oczach czaiła się determinacja i ostrzeżenie mówiące "nie zawiedź mnie, skoro już mam tu siedzieć". Podziękowała za rysunek, wsuwając go do jednej z książek, którą miała w walizce. Po chwili wyprostowała się i postanowiła przełamać tę sztywną barierę między nimi. Podeszła kilka kroków, zatrzymując się jednak w nieznacznej odległości od Machiavelliego. - To miłe, Sebastianie. Mój talent artystyczny jest dosyć... lichy, ale postaram się sprostać wyzwaniu. - dodała, prostując się, by wyglądać dumnie i w pełnej gotowości do walki z rzeczywistością. W tym samym momencie sowa poderwała się w górę, by usiąść na jej ramieniu. Któryś ze szponów przebił jej skórę, ale żaden mięsień na twarzy ani drgnął. Praktyka. Co tam małe skaleczenia. Jak nie masz ręki - wtedy należy się martwić.
|
| | | Sebastian Machiavelli
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Nie 10 Maj 2015, 17:50 | |
| Sebastian zmierzył Hristinę uważnym spojrzeniem, analizując każde jej słowo, które do niego wypowiadała. Musiał przyznać, że miała ostre pazurki, którymi nie wahała się drapać i to w ten dyskretny sposób, w którym rany widać było dopiero później. Wspaniale! Już się zaczynał martwić, że spotka go kolejne rozczarowanie w postaci mola książkowego, który nie znał się chociażby odrobinę na dobrej zabawie, a przecież nie samą nauką człowiek żył. Sebastian poczuł dreszcz emocji, który przebiegł wzdłuż jego pleców, pozostawiając gęsią skórkę. Dobrze, przynajmniej nie będzie nudno, jak na początku zakładał. No cóż, zawsze jest miło się zaskoczyć niż przykro rozczarować, prawda? - Więc mówisz, że jesteś czysta jak łza i to bez wątpienia? Mówisz, że mogę Ci zaufać, młoda damo? No dobrze, może coś się z tego da zrobić, chociaż nie mogę powiedzieć, że na sto procent. Wiesz, każdy po złej stronie mocy by tak powiedział, więc trzeba się, jakby to powiedzieć zabezpieczyć przed niepożądanymi konsekwencjami swojej własnej naiwności – powiedział, po czym roześmiał się wesoło, jakby powiedział właśnie przedni żart. Błękitne oczy przeszyły dziewczynę uważnym spojrzeniem, a on nawet nie dał po sobie poznać, że tak naprawdę mówił poważnie, a nie w żartach. W końcu ludzie woleli często słyszeć kłamstwa, które były dla nich bardziej komfortowe. Sebastian może i uciekał się do tych metod wiele razy, ale czasami prawda była o wiele, wiele lepsza niż największe kłamstwo. Nie każdy lubił prawdę, więc w nią nie wierzył. Odbił się biodrami od stolika, o które się wcześniej opierał i obszedł swoje biurko dookoła, aby sprawdzić, czy wszystkie szafki, które pootwierał ten wścibski rudzielec na pewno je pozamykał. Chyba będzie musiał założyć na nie zaklęcie i to bynajmniej nie runiczne, zdając sobie sprawę z tego, że dla niej to będzie bułka z masłem – tak wręcz zakładał. W końcu nie byle kogo się do niego przysyłało i Dumbledore powinien zdawać sobie z tego jak najbardziej sprawę. Posłał dziewczynie lekki uśmiech, po czym opadł wygodnie na krzesło, wykładając nogi na blat stołu, jak zwykł to robić. Wyciągnął z jednej szuflady opakowanie czekoladowej żaby, po czym rzucił je dziewczynie, a następnie wyjął jeszcze jedno, dla siebie. - Uważaj, żeby ci nie zwiała. Mam tylko dwie w zapasie. Wychodzę z założenia, że je lubisz, wręcz powinnaś je lubić, skoro chcesz pracować pod moim okiem. Najważniejsza zasada, jaką tutaj, w tej Sali się wyznaje, to „Nigdy nie daj żabie zwiać” – powiedział tonem naukowca, jakby przynajmniej objawił jej prawdę o życiu i śmierci. Przyglądał się jej ruchom uważnie, jakby chciał tym samym poznać tajniki duszy dziewczyny. Przez chwilę milczał, analizując wszystko w swojej głowie, nawet na chwilę nie przestając się uśmiechać i pogwizdywać pod nosem. - Wysłałem sowę do jednego z moich najlepszych uczniów. Samego prefekta Ravenclaw. Musze przypomnieć mu o jednej, bardzo ważnej rzeczy, więc przy okazji pokaże Ci twój nowy pokój, w którym będziesz radośnie urzędować. Mam nadzieję, że pocieszy cię fakt, że będziesz mieszkała bardzo blisko mnie. Możesz wpadać na kawę czy herbatę, albo wino, dużo wina – wyjaśnił, po czym spojrzał na zegarek, który zawsze nosił na prawej ręce. Za kilka sekund do sali powinien wpaść Watts, w końcu Sebastian nie lubił spóźnialskich, a w sowie dokładnie zaznaczył, że miał się stawić kwadrans po trzeciej po południu. - Trzy, dwa, jeden… |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Nie 10 Maj 2015, 19:44 | |
| Drzwi do klasy otworzyły się nim Sebastian skończył mówić jeden. Wszystko z precyzją godną mugolskiego szwajcarskiego zegarka. To się nazywał właściwy człowiek na właściwym miej...! Khm. No tak. Zacznijmy może jednak od początku. Wattsowy dzień właściwie zapowiadał się całkiem nieźle – zjadł rano dwa tosty z dżemem, przebrnął bezstresowo przez eliksiry, rozdzielił bójkę między pierwszorocznymi. Trzy kolejno następujące po sobie doby od czasu zajścia w Pokoju Życzeń pozwoliły chłopakowi się wyciszyć, na nowo znaleźć równowagę i z powrotem zatopić się w wirze szkolnych obowiązków. Tylko odzywający się czasem ból w zabandażowanej ręce przypominał o tym, co się stało. Rany, które szalejąca różdżka zostawiła na prawej dłoni nie chciały się porządnie zasklepić mimo zabiegów pani Pomfrey i nie zapowiadało się na ich rychłe zniknięcie. Cóż, choć po części przypominał teraz egipską mumię, to w jakiś sposób funkcjonował. Bo jakie miał inne wyjście? Gdy szedł z transmutacji na zaklęcia, mała sówka pacnęła go wiadomością w sam środek torsu, nawet nie zwalniając lotu. Niewychowane ptaszysko. Właśnie przez zawartość tego małego ruloniku schodził z wieży Ravenclawu około godziny trzeciej, porzuciwszy wcześniej w dormitorium ciężką torbę z książkami. No ciekawe, co zdaniem profesora Machievelliego było tak bardzo ważne, że musiał mu o tym powiedzieć w cztery oczy, zamiast napisać list. Opiekun Krukonów od samego początku stanowił enigmę, zagadkę do rozwiązania intrygującą co bystrzejsze osoby. W tym takiego jednego Wattsa, który z uporem maniaka próbował utrzymywać z nim kontakt wzrokowy, gdy rozmawiali. Ot wyuczone natręctwo. Prosty gest pozwalający już na wstępie dowiedzieć się co nieco o nowo poznanej osobie. Wszystko byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie Irytek – szkolna zakała, król kanalii i łachmytów, wielbiony przez swoich poddanych z niegasnącą pasją. Irytek, jego dyskotekowa kula i wór brokatu. Na Merlina, Morganę i innych światłych czarodziejów, ZA CO. Ben powinien wiedzieć, że próba interwencji skończy się źle, gdy zobaczył jak duch wyje nad głowami grupki piszczących Ślizgonek, sypiąc na nie zawartość swojego wora. Wiedział, a mimo to musiał się wtrącić. Tak po prawdzie to najchętniej zrobiłby w tył zwrot i poszedł innymi schodami. Los człowieka-prefekta. Właśnie dlatego kwadrans później znalazł się w sali runów w formie prawie dwóch metrów bieżących człowieka kichających brokatem. Miał go wszędzie – we włosach, na twarzy, na mundurku... Poltergeist nie znał litości. Wywalił na niego cały wór, a potem rycząc donośnie WATTS, KRÓL IMPREZYYYYYY! pofrunął ostrym korkociągiem w dół, znikając w podłodze. A niech go Krwawy Baron popieści. Kaktusem. - Dzień dobry, profesorze – rzucił nieco zdyszany, zamykając za sobą drzwi. Zdążył otrzepać z siebie nadmiar drobniutkiego koszmaru, ale wciąż błyszczał jak cholerna kula dyskotekowa. Wiedział o tym aż za dobrze i pewnie dlatego usiłował zachować poważny wyraz twarzy, choć najchętniej kopnąłby w najbliższy mebel w ramach upustu gwałtownych uczuć. A tych było wiele po każdym spotkaniu z Irytkiem. Miał niebywały talent do ich wywoływania. - Chciał pan mnie... – zaczął, robiąc kilka kroków w głąb znajomego pomieszczenia. Urwał, przenosząc spojrzenie na rudowłosą dziewczynę, która stała przy biurku profesora z tak widoczną swobodą, jakby znajdowała się u siebie w domu. Walizka mogła znaczyć różne rzeczy, a z samej młodo wyglądającej twarzy ciężko było wywnioskować prawidłowy wiek. - Dzień dobry – odruchowo powtórzył powitanie w kierunku nieznajomej, przywołując na twarz jeden z nieznacznych, na wskroś uprzejmych uśmiechów. Zrobił z siebie durnia na samym wejściu, wiedział to doskonale, ale do samego końca będzie robił dobrą minę do złej gry. No chyba, że Machiavelli i rude dziewczę zabiją go śmiechem. Odchrząknął krótko, zwracając się z powrotem do Sebastiana: - Miałem do pana przyjść. A potem kichnął bez zapowiedzi, wznosząc dookoła siebie chmurę brokatu. Wspaniale Watts, po prostu wspaniale. Elegancja 10/10. |
| | | Hristina Georgiew
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run Pon 11 Maj 2015, 00:03 | |
| Sebastian intrygował rudą bardziej niż chciałaby się do tego przyznać - przynajmniej na tak wczesnym etapie znajomości. Pamiętajmy, że mimo wszystko to ich pierwsze spotkanie, trwające od ilu, kilkunastu minut? Pół godziny? Niewiele więcej, jeśli już. Mężczyzna miał w sobie coś, co przypominało jej Durmstrang, przypominało dom, który wychował ją na równi z tym rodzinny, choć momentami była skłonna przyznać mu nawet większy wpływ. Wyraz twarzy, postawa, sposób mówienia, uśmiech. Nie była pierwszą lepszą dziewczyną, która w zamian za życie towarzyskie oddała się książkowemu celibatowi, znała wielu ludzi, wiele masek, a to, że się nie bała wcale nie oznaczało, że była ślepa. Nie ufała nauczycielowi w większym stopniu niż musiała, by swobodnie funkcjonować w nowym miejscu, będzie miała na niego oko - prawdopodobnie jak on na nią - co jednak nie przeszkadzało jej rozważać scenariuszy dobrej zabawy z ich dwójką w rolach głównych. Nie zapędzajmy się na niestosowne tereny, nie na pierwszej randce. Nie należała do tych kobiet, które idą w tango pod wpływem chwili, nawet nie lubiła czegoś takiego. Póki co po prostu liczyła, że Machiavelli okaże się osobą idealną do żartów, relaksującego popijania alkoholu, obgadywania uczniów, a przede wszystkim, że wzbogaci jej wiedzę runiczną. - Podoba mi się ta zapobiegliwość. - powiedziała z szerokim uśmiechem, który przywodził na myśl drugie dno. Jakie? Ciężko było to określić. - Liczę na świetną zabawę podczas wzajemnego zdobywania zaufania. Złapała pudełko z czekoladową żabą w locie, oglądając pudełko, by następnie posłać mężczyźnie spojrzenie jakie rodzice dostają od swoich dzieci, gdy tłumaczy im się coś po raz pięćdziesiąty. Na Merlina i Morganę, miała dziewiętnaście lat, a on ostrzegał ją przed uciekającą czekoladową żabą? Niewiarygodne. Otworzyła "prezent" z refleksem łapiąc słodkiego płaza, by w następnej chwili odgryźć jej głowę. - No wiesz? To hańba pozwalać na ucieczkę czekoladowej żabie, szczególnie, że tak dobrze się nią zagryza niektóre alkohole. Jakież traumatyczne doświadczenia masz z nieogarniętymi uczniami, że zasłużyłam sobie na ten rażący brak wiary w moje możliwości? Udała urażony ton młodej damy, jednakże iskry rozbawienia w oczach psuły cały efekt, szczególnie, gdy odgryzała jedną z nóg. Uwagę o prefekcie Ravenclawu zanotowała, ale nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Tytuły tytułami, funkcje funkcjami, ale póki ktoś nie udowodni swojej wartości to dla Hristiny stał w jednym rządku z wszystkimi innymi. Jeśli Sebastian tak się nim zachwycał to może coś w tym było, ale nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Cieszył ja fakt położenia jej pokoju, a także fakt, że nie będzie musiała się przeprawiać przez te wredne schody, by wypić wino dla pogody ducha. Miała dziwne wrażenie, że miotła zostanie jej głównym środkiem transportu w tej szkole. Pierwsze co musiała przyznać, jeśli chodziło o ulubionego ucznia Machiavelliego, to umiejętność zrobienia wrażenia na wejściu. Olśniewającego wrażenia, by być bardziej dosłownym. Rozszerzyła oczy i w pół gryza zastygła, powoli lustrując blondyna(o ile to był ten kolor pod warstwą brokatu) od góry do dołu i z powrotem. Po chwili odłożyła resztę płaza do pudełka, pudełko do plecaka, a to wszystko nie odrywając wzroku od chodzącej imprezy. Więc to jest prefekt w Hogwarcie. Jak to mówią - go big or go home. Na powitanie skinęła głową, wciąż podziwiając grę światła na miliardach błyszczących drobin, które pewnie jeszcze długo będą migotać we włosach i ubraniu Krukona. - Nie dla wszystkich taki dobry - chyba, że to na moją cześć, wtedy jestem w stanie wystawić notę dziesięciu punktów. - powiedziała, unosząc kącik ust pozwalając rozbawieniu ukazać się na jej twarzy. Skoro jej eskorta przybyła w blasku chwały to należało się zebrać, by nie kazać na siebie czekać. Poprawiła plecak na ramieniu, by następnie zlokalizować walizkę i razem z nią podejść do prefekta. Musiała przyznać, że po pokonaniu dzielącego ich dystansu chłopak okazał się nieprzyzwoicie wysoki. Z jej skromnym wzrostem zawsze twierdziła, że ludzie powyżej metra osiemdziesięciu powinni być ścigani przez prawo. - Hristina. - przedstawiła się podając mu dłoń. Nie bała się tej masy brokatu, najwyżej i na nią spłynie imprezowy nastrój tego miejsca. - Ekspertka od run, która zamierza wycisnąć z was siódme poty, a nauczyć czegoś przydatnego. Jeśli nauczyciel cię lubi to nie możesz być żółtodziobem, ale nie uznaję ulg - chyba, że powiesz mi gdzie urządzacie takie dzikie imprezy, wtedy mogę przymknąć oko na brak wypracowania czy drobne spóźnienia. W końcu ukazała nowo przybyłemu swój urokliwy uśmiech, do kompletu mrugając do niego porozumiewawczo. Musiała nieco unieść głowę, by patrzeć mu prosto w oczy, więc pióra w rudych włosach lekko zafalowały, jakby chciały imitować powiew wiatru. Odwróciła głowę do Sebastiana posyłając mu szeroki uśmiech łobuza, który jednak w żadnym aspekcie nie mógł być nazwany dziecinnym. - Dziękuję za miłe powitanie, proszę się mnie spodziewać na herbacie w najbliższym czasie. Naturalnie ja również ugoszczę w celach relaksu.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Klasa Starożytnych Run | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |