IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyCzw 26 Cze 2014, 15:22

Opis wspomnienia
O tym jak pewien Puchon postanowił podpaść Grossowi. Dosłownie i w przenośni.
Osoby:
Gilgamesh von Grossherzog, Allan Callas
Czas:
1976 listopad
Miejsce:
Jeden z odludnych korytarzy Hogwartu
Gość
avatar

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyCzw 26 Cze 2014, 16:30

Tego dnia wszystko było lepsze od obecności istot żywych. Nawet ból i cierpienie z niewiadomego źródła, zadawane w ogromnym wymiarze wydawały mi się korzystniejszą opcją, o ile tylko proces ten odbywałby się bez udziału innych osób. Na szczęście nic mnie nie bolało, a przy tym byłem tutaj sam, czegóż chcieć więcej? Mruczałem coś niezrozumiałego dla innych pod nosem. Zresztą, kto miałby się zastanawiać, co tam sobie ględzie? W końcu w tym miejscu nie było nikogo! NIKOGO! Mimo to, nie mogłem powiedzieć, bym czuł się zbyt dobrze. Ucieczka od szkolnego zgiełku była jedynym ratunkiem przed nagłym wybuchem. Ja chyba zwariowałem…  Te myśli towarzyszyły mi codziennie od bardzo długiego czasu, ale cóż mogłem poradzić na to, że kiedy słyszałem historię paznokci idiotek z III lasy, to miałem ochotę rozbić sobie głowę o filar? Wśród takich ludzi, a zresztą nie tylko takich, a ogólnie wśród ludzi czułem się, niczym ptak zamknięty w obskurnej klatce, wystraszony, zaszczuty i skrzywdzony ptak, wystawiony na pokaz, niczym rzeźba Wenus z Milo, bądź obraz antycznego malarza. Nie byłem jednak podziwiany, tak jak dzieła starożytnych artystów, o nie! W tym wypadku czułem się zupełnie, jak zużyta prezerwatywa, bądź oddane wymiociny, na które wszyscy zwracają uwagę, lecz uwagę pełną obrzydzenia i niechęci w zastanowieniu: „dlaczego ktoś to tutaj zostawił? Dlaczego to nie jest sprzątnięte?”. No cóż, taki był już chyba mój los. Wziąłem głęboki oddech, stawiając pomału kolejne kroki pomiędzy ścianami, na których wisiały przeróżne obrazy. Pomyślałem o wszystkich tych rzeczach, przez które czułem się niekomfortowo, było ich za dużo, jak na jeden wydech, ale ostatecznie wypuściłem powietrze ze zrezygnowaniem oraz garstką niechcianych myśli.
- Musi wam być tutaj niezwykle dobrze. Wisicie sobie same, brak głupkowatych uczniów i innych kretynów, którzy mogliby zakłócić obrazowy spokój. Tak, mówiłem do portretów na ścianach, bo jednego byłem pewny – one nie mogły mnie skrzywdzić! - Pewnie nawet te pachołki pedagogiczne tutaj nie chodzą. Zachichotałem dość niegrzecznie pod nosem, nie żebym miał coś do wszystkich nauczycieli, bo niektórzy byli nawet do zniesienia i akceptacji, po prostu musiałem w tym momencie kogoś obrazić, by zwyczajnie poczuć się wewnętrznie lepiej. W pewnym momencie stanąłem i oparłem się o ścianę, poprawiając but, który się rozwiązał. Moje dłonie drżały przez zbyt wiele negatywnej energii i złości, która się we mnie skupiła. Wszystko tylko podsycił fakt, że nie byłem wstanie sprawnie zawiązać sznurowadła.
- KURWA! Zakląłem soczyście i zacisnąłem zęby. Żeby nawet z jakąś zajebaną w chuj sznurówką nie dawać sobie rady. Przymknąłem oczy i troszeczkę  się uspokoiłem, po czym w najwyższym skupieniu, pomału zawiązałem jeden z butów. Gdyby ktoś to obserwował, to mógłby stwierdzić, że czynność tę wykonuję tak, jakbym obchodził się z jakimś świętym przedmiotem. Podniosłem się i już porządnie zdenerwowany [tak, przez głupią sznurówkę] ruszyłem przed siebie, w mojej podświadomości tkwiło przekonanie, że nikogo tutaj nie ma, więc wyobraźcie sobie,  co się stało, kiedy szarżując na przód niczym rakieta, zobaczyłem na swojej drodze jakiegoś Ślizgona. Co więcej tylko i wyłącznie z mojej winy zetknęliśmy się barkami. Nie było to żadne uderzenie, po prostu przeszedłem za blisko niego, niestety sam fakt tego, że chłopak istniał w tym miejscu i w tej chwili działał na jego niekorzyść, a akt niechcianego dotyku z mojej winy sprawił, że wyobraziłem sobie, jak dokonuję na nim krwawego mordu. Przez chwilę chciałem zachować milczenie i pójść dalej, lecz był to tylko ułamek sekundy, podczas którego zdrowy rozsądek wziął górę… - Jak nie umiesz chodzić, to naucz się latać, frajerze. Wycedziłem do niego przez zęby sekundkę po tym, jak już go minąłem, a ton mój był tak nieprzyjemny, jak drapanie setek długich paznokci po tablicy. Prawdą było, iż moje zachowanie w tym momencie podpadało pod kategorię „wysoce niestosowne”, a nawet inną, o znacznie silniejszym znaczeniu negatywnym. Po prostu na tamtą chwilę nie myślałem racjonalnie. Co za debil… Niech zginie. Pomyślałem z pełną surowością. W końcu, jak ktoś śmiał naruszać mój majestat i być tam gdzie ja wtedy, kiedy tego nie chciałem?! Dobry Buddo… Gdybym tylko wiedział, do czego doprowadzi jedna mała sznurówka i garstka moich złości….
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyCzw 26 Cze 2014, 17:22

Dzień młodego Grossherzoga nie zaczął się najlepiej. Mimo bycia wyjątkowo idealnym i wspaniałym, nie udawało mu się utrzymywać dobrego humoru cały dzień. Od samego rana miał wyjątkowego pecha - oblał się sokiem na śniadaniu, nie udał mu się podryw (jak to w ogóle możliwe?) no i jeszcze ten durny puchacz na niego narobił podczas dostarczania listu. I to jeszcze jakiego listu...jakaś paskudna szlama wyznawała mu miłość. Tego nie można znieść! Zupełnie jakby wszystkie możliwe moce poprzysięgły zemstę za bycie nieprzeciętnie zajebistym i postanowiły podręczyć Gilgamesha. Nietrudno się więc dziwić że postanowił odejść w samotnie, bo ostatnio jakoś się wszystko pochowało. Puchoni, Gryfoni, szlamy...zupełnie jakby go unikali. Tak w każdym razie mu się zdawało przez pewien czas. Szczerze mówiąc - lepiej by dla nich było, gdyby byli dobrze pochowani, niestety jak się okazało - nie wszyscy, bowiem nagle z zamyślenia i wieszania psów na oczywistej ofierze (Blacku, a komuż to innym) wyrwało go tknięcie. Ktoś perfidnie na niego wpadł. Szybko spojrzał na osobę która ośmieliła się to uczynić, oczekując że ów nieostrożny gamoń rozpozna go, padnie na kolana i zacznie błagać o wybaczenie. O dziwo, tak się nie stało. Wręcz przeciwnie. Ów niezbyt przyjazny typek minął go bez słowa przeprosin i co więcej...obraził Gilgamesha? Czy to był jakiś samobójca? Nie. Po krawacie poznał że to Puchon. Zwykle brakowało im inteligencji, ale żeby aż tak? Zdecydowanie nie może to pozostać bezkarne. Od czegoś trzeba zacząć, prawda? Z tego też powodu Gilgamesh szybko obrócił się w celu podłożenia Allanowi nogi i przewrócenia go, co raczej nie należało do niespotykanych wyczynów. Prawdopodobnie bez problemu posłał Puchonka na ziemie, więc aby mu uprzyjemnić dzień uklęknął. Oczywiście na kręgosłupie swojego nowego "kolegi".
-Chyba coś Ci się zdrowo pomyliło, co?-mruknął, do niego-Najwyraźniej nie zdajesz sobie sprawy, w jak śmierdzące gówno się właśnie wpakowałeś. Nie dziwię się, jesteś Puchonem, Twój mózg nie funkcjonuje no ale...chyba trzeba Cie nauczyć, jak zwracać się do księcia Slytherinu
Był wściekły, tym bardziej że dzień sam w sobie już dostarczył mu powodów aby brakowało mu dobrego humoru, a tu jeszcze coś takiego? Zastanawiał się co właściwie powinien mu zrobić...nikogo nie było w pobliżu w sumie...a on przećwiczył w wakacje wiele ciekawych zaklęć na swym kochanym skrzaciku...no, no, no...to chyba pora, aby zacząć korzystać z tego na ludziach, prawda? Wyciągnął różdżkę, przesunął kolana tak aby klęczeć na rękach Puchona i wolną ręką pociągnął go za włosy, z zamiare odchylenia mu głowę w tył. Byłoby bardzo przykro, gdyby tak okroić jego czuprynę...albo gdyby ten zaczął się szamotać i sam to zrobił. Wycelował swoim magicznym kijaszkiem w Allana i mruknął:
-Wiesz co jest przykre? Że przed tym dość ciężko się obronić...Incendio-po czym wstał z Puchona i się odsunął.


Ostatnio zmieniony przez Gilgamesh von Grossherzog dnia Czw 26 Cze 2014, 17:28, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Bo czarna magia jest be.)
Gość
avatar

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyCzw 26 Cze 2014, 18:53

Poszedłem dalej, bo nie miałem ochoty poświęcać czasu temu gadowi, kimkolwiek był – nie obchodziło mnie to. Znalazłem się w dość kiepskiej sytuacji tylko i wyłącznie przez swoją nieuwagę. Poza tym, na litość boską, skąd mogłem wiedzieć, że po szkole kręci się psychol zdolny zaczepić akurat mnie? On chyba nie wiedział na co się pisze! Cooo! Przeleciało mi przez umysł, gdy lądowałem na ziemi. O Buddo! - Doskonale wiem, w jakie. Jebiesz na kilometr, bezmózgi menelu. Chyba ktoś przeżywał marzenia senne, myśląc że ja odpuszczę. Ja?! To było niemożliwe… Kiedy chłopak wspomniał coś o księciu, prychnąłem tylko z pogardą. Bardzo nieprzyjemnie zrobiło się w chwili, kiedy zostałem pociągnięty za włosy. Warknąłem, a moja złość wzrosła. Przełknąłem głośno ślinę, kiedy usłyszałem zaklęcie podpalenia, ale…  Mój mózg od razu podsunął mi zwykłe finite, problem w tym, że zdążyłem poczuć ogień na sobie, a to przyprawiło mnie o dreszcze przerażenia. Przerażenia, które było też widoczne w moich oczach. Z chwilą, kiedy tylko zostałem „uwolniony”, zacisnąłem dłoń na różdżce i robiąc to w miarę ogarnięty sposób, rzuciłem zaklęcie, rzecz jasna formułkę wymawiając na głos. Miałem już po ubraniach, a i podrażnienia po poparzeniu pewnie mnie czekały, ale w tej chwili adrenalina była zbyt ogromna, bym mógł się tym przejąć. Spojrzałem na Gilgamesha nienawistnie, nie chowałem swojej różdżki, ale też nie atakowałem. Byłem naprawdę bardzo dobry w pojedynkach, ale moje działania nigdy nie przypominały schematycznych. Trochę w tyle tkwiłem z zaklęciami i urokami, jedyne czym mogłem się pochwalić to naprawdę silne zaklęcia obronne, które były niczym stworzone dla mnie! Postanowiłem to wykorzystać…
- Pokaż, na ile Cię stać, cwaniaku. W gotowości miałem już Protego, któremu mogłem zaufać. Emocje pomału zaczynały opadać… Obiecuję ćwoku, że kiedyś Cię zabiję… A nie, tylko żartowałem! Ten kutas skazał się po prostu na śmierć. Chyba przejdę się na dodatkowe zajęcia do Pani Lacroix… Czemu by go nie otruć? O dziwo, ze wszystkich nauczycieli, ją chyba tolerowałem najbardziej. No cóż, w tym momencie niesłusznie było się rozpraszać, dlatego też powróciłem na pole tego zdarzenia, nie chciałem pojedynku, bo wiedziałem, że w aktualnym stanie nie jestem gotów sprzątnąć tej glizdy… Na szczęście w planach miałem już prędką ucieczkę. To nie jest dobry moment. Pomyślałem, kiedy poczułem, że moja różdżka chyba chce zrobić mi żarcik, albo się sprzeciwić… Właściwie to wrażenie odniosłem już przy rzuceniu czaru zakończenia. Takie sytuacje już od dawna się nie zdarzały, więc może mi się tylko wydawało? Niee… Magiczny kijek mnie przejrzał. Problem stanowiło jednak to, że nie wiedziałem, jakie plany ma ten Ślizgon. Nie czułem się na siłach ani psychicznie, ani fizycznie, by teraz się z nim użerać.
- Daj sobie siana, półgłówku… Powiedziałem dość neutralnym tonem, po prostu wolałem usunąć się teraz w cień i mieć to za sobą. Dlaczego mam wrażenie, że to nie będzie takie proste? Skurwiały debil… Przekleństwom, chociaż cichym, nie było końca, no trudno… Jakoś musiałem sobie ulżyć, prawda? A chwilowe pomarudzenie zdawało się w minimalnym stopniu koić me zmartwienia, paradoksalnie poprzez wmawianie sobie, jak źle będzie o oddawanie się we władzę niekoniecznie dobrym emocjom, udawało mi się dostrzegać dobre strony sytuacji.
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyCzw 26 Cze 2014, 20:02

A on znowu go obrażał. Gilgamesh nie był do końca pewien, czy ten Puchon nie jest faktycznie masochistą. A może jest po prostu skończonym kretynem? Albo to ten sam typ człowieka co Whisper. Tylko niestety coś różniło go z Dorianem. Krukona zdecydowanie lubił, mimo że był po prostu zwykłym, głupim skurwysynem. Tego Puszka tutaj nawet nie znał co stawiało go w ciężkiej sytuacji. Mimo wszystko, trzeba przyklasnąć mu...eeem, odwagi? Głupoty? Tak czy siak, zachowywał się bardzo Gryfońsko. To trzeba mu przyznać. Jeszcze sposób w jaki się wyrażał...jeśli ten ktoś nie był szlamą, to przynajmniej z zamiłowania był brudny jak mugol. Z lekkim rozbawieniem patrzył na to jak Allan gasi się i odsuwa, przyjmując coś na modłę postawy bojowej. Czy on naprawdę myślał, że będzie miał możliwość bronić się przed nim? Przed Gilgameshem von Grossherzogiem? Misja raczej niewykonalna, ale skoro zamierzał próbować to proszę. Miał nawet pomysł, jak przypomnieć Puszkowi o tym że z żywym ogniem się nie zadziera. Niestety, wymagało to strasznego poświęcenia.
-Na ile mnie stać? Dać se siana? Wiesz...chyba przesadzamy gościu. Zakopmy topór wojenny.-lekko się uśmiechnął i sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty i wyciągnął średniej wielkości butelkę. Żałował tego co musiał zrobić, jednakże trudno. A zamierzał tego użyć do swoich bimbrowniczych pasji...cóż, niestety, minie się to z przeznaczeniem. Otworzył ją i upił łyka, tak aby Puchon to zauważył i skrzywił się. Paskudne. Skrzywiło go. Niesamowicie mocne. Zakręcił i rzucił butelkę ze spirytusem Allanowi.
-Jak widzisz, napiłem się a więc nie jest zatrute. Chcę tylko zaznaczyć, że jeśli nie przyjmiesz tej oto...fajki pokoju, to będę bardzo zawiedziony, więc nie hańb naszych dobrych imion i napij się ze mną.
Umiejętności aktorskie Gilgamesha były wystarczające, aby był w stanie dalej szeroko i pozornie szczerze uśmiechać się do swojego oponenta. Miał tylko nadzieję, że nie trafił na jakiegoś zasranego abstynenta. Mimo to dalej trzymał różdżkę celując w chłopaka, no ale przecież to tylko środki ostrożności prawda? Aby dodać przekonania do swych "szczerych zamiarów zawarcia pokoju" lekko ją opuścił, tak aby nie wyglądało to źle. Czekał na ten specjalny moment. Na chwilę w której Puchon uniesie butelkę do ust aby się napić. Gdy to zrobił (bo w końcu kto w takiej sytuacji odmówiłby alkoholu?) błyskawicznie uniósł różdżkę trochę wyżej i celując w butelkę mruknął:
-Bombarda
Taki był jego prawdziwy cel. Aby wybuch obsypał Puchonka szkłem i oblał spirytusem. A jak wiadomo, spirytus pali się świetnie, prawda? Tuż po tym podjął kolejne przedsięwzięcie, tak szybko jak tylko mógł.
-Incendio
Wiedział że Allan zgasi się za moment albo odbije jego zaklęcie, jednakże to zawsze ta chwila. Ten dwie, trzy sekundy które pozwalały Gilgameshowi na zmniejszenie dystansu. Dlatego też następnym jego przedsięwzięciem było podbiegnięcie do Puszka i wymach nogą, z zamiarem kopnięcia chłopaka kolanem w brzuch.
Gość
avatar

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyCzw 26 Cze 2014, 21:04

Wydarzenia przybrały dziwny bieg, oczywiście że nie uwierzyłem temu wariatowi, kiedy powiedział o zakopaniu topora wojennego. Przecież to aż cuchnęło podpuchą, jeszcze przed chwilą ten idiota próbował mnie zabić! Spojrzałem się na niego z ogromnym zdziwieniem, jednak kiedy pokazał alkohol, to ciężko było mi się sprzeciwić. W końcu… Procenty. Nie mogę, ale chcę… Ale nie mogę… Przejąłem butelkę, oczywiście że chciałem się napić, ale na to był czas… Chyba go polubię. To powiedziało moje uzależnienie, a nie ja, to chyba oczywiste, czyż nie?
- Hmm… Dałeś mi wódkę, gdybyś jeszcze przed chwilą nie próbował zrobić mi ała, to zapewne teraz miałbyś idealną okazję, żeby mnie rozwalić. Właśnie to powiedziałem, zamiast napić się, trzymają trunek w dłoni. Różdżka była gotowa, a protego już od jakiegoś czasu na końcu języka i jak szczęśliwie się okazało, teraz był idealny moment.
- Prooootego! Wrzasnąłem, kiedy chłopak zaatakował zaklęciem bombarda, aczkolwiek moja różdżka zrobiła wszystko, by pokazać swoją dumę i sprawić, że czar, chociaż był moją specjalnością, wyszedł słabiutki. Udało mi się jakoś przetrwać zaklęcie i uratować butelkę, aczkolwiek już po chwili płomienie znowu mnie otuliły. Tym razem poczułem żar na skórze, zanim rzuciłem zaklęcie finito, chciałem wrzasnąć z bólu, upadłem na jedno kolano, wypuszczając z rąk butelkę, jednakże ta była już tak blisko ziemi, że się nie zbiła. Zanim zdążyłem się zastanowić co zrobić, dostałem dosłownego buta w twarz, co sprawiło, że kawałek odleciałem. Jedna gorąca, perłowa łza spłynęła po moim licu. Nie płakałem z bólu, tylko z… Bezradności i złości. Słaba kondycja psychiczna sprawiła, że moja własna różdżka pokazała „kto tutaj rządzi”. Machnąłem nią, chcąc użyć najzwyklejszej drętwoty, jednakże zamiast tego dostałem trochę dymu, zupełnie jakby ktoś wypuszczał dym z papierosa. Wywróciłem oczyma. Przynajmniej wódka stoi.
- O raaaaaany. Warknąłem, kiedy przeklęty badyl mnie zawiódł. Zawsze ostrzegano mnie, że akacja jest bardzo temperamentna, aczkolwiek nigdy nie brałem tego, aż tak bardzo na poważnie, widać to był błąd. Ale wstyd…
- Ty K… Chciałem go znowu wyzwać, ale wiedziałem, że teraz znajduję się w beznadziejnej sytuacji i w porę ugryzłem się w język. Ból od poparzeń znowu dał o sobie znać, nie ma to jak dostać żywym ogniem. Co powiem w szpitalu? Przecież tam nie pójdę, będę musiał leczyć się na własną rękę.
- Jak widzisz mam dość i mam twój… Przyjrzałem się bliżej alkoholowi…. - Spirytus. Nie chcemy, żeby coś się z nim stało, prawda? W końcu to byłaby nieodżałowana strata. O rany, jak bardzo chciało mi się wtedy płakać i jak bardzo się powstrzymywałem! No, ale nie mogłem się tutaj rozkleić, bo to byłby mój koniec. Miałem tylko nadzieję, że nie dostanę kolejnego kopniaka w twarz, ani nie będę musiał używać żadnych zaklęć obronnych, bo chyba tym razem skończyłoby to się tragedią.[/b] Jestem beznadziejny… Pomyślałem, ale spojrzenie na trunek wystarczyło, bym jednak w duchu się ucieszył. Jeszcze tego samego dnia mógłbym to wypić! Odsunąłem się trochę od chłopaka, używając czystej siły fizycznej, żadnych zaklęć…
- To jak? Udasz, że się tutaj nie spotkaliśmy. Oczywiście, że mu tego nie przyznałem, ale jasnym było, że teraz jestem na jego warunkach. Dobry Buddo, do czego mogą doprowadzić sznurowadła… Spokojnie, spokojnie… Opanowanie…. Co dziwniejsze, teraz ból pomagał mi sobie przypomnieć, że jestem w beznadziejnej sytuacji, a nie potęgował gniew. Spojrzałem lekko uległym wzrokiem na Gilgamesha w nadziei, że po prostu stąd zniknie…
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyCzw 26 Cze 2014, 22:43

Gilgameshowi bardzo się nie spodobało to, że Allan udaremnił jego spektakularny plan. I tak był na niego wściekły, więc gdy ten użył Protego, Ślizgon warknął z bezsilnej złości, która po chwili przemieniła się w złośliwą satysfakcje kiedy zauważył jak Puchonowi nie wychodzi tak banalne zaklęcie. Ktoś tu najwidoczniej był żałosny. Jak to możliwe, że chwile wcześniej udało mu się nie zabić, podczas obrony przez zaklęciem Grossa? To pozostanie zagadką, jednakże Callas wybrał złą osobę do denerwowania. Gdy usłyszał całą wzmiankę o szkodzie, jaką wyrządziłaby strata spirytusu (który de facto leżał teraz samopas, bo Puchon go w końcu puścił) Gilgamesh tylko roześmiał się kpiąco i podniósł butelkę, z zamiarem uderzenia jego nowego znajomego w razie gdyby zamierzał ją zabrać.
-Faktycznie. Byłoby bardzo przykro gdyby coś się stało z moim ukochanym alkoholem, prawda? Nie można do tego dopuścić. Nie zniósłbym tej straty do końca życia.-rzucił tonem który wręcz ociekał jadem, po czym najzwyczajniej w świecie zbił butelkę o ścianę. Odłamki szkła i rozlany spirytus poszybowały na wszystkie strony, jednakże Gilgamesh roztropnie stał poza ich zasięgiem, także nawet jego buty nie ucierpiały. No oczywiście poza jego zamiłowanie do alkoholu - szkoda było mu trochę rozbijać butelkę pełną alkoholu, jednakże był wściekły. Puchon zdecydowanie zbyt obraził jego majestat wystarczająco, żeby Gross miał ochotę go zabić. Niestety, nie mógł tego zrobić tu i teraz, ale mógł trochę mu uprzyjemnić dzień. Wbił koledze "tulipanka" którego zrobił z butelki w udo i puścił, zostawiając ją w ciele Allana.
-Jeśli jeszcze raz, ośmielisz się mnie wyzwać, tak samo potraktuje Twoje krocze i nie będziesz mógł wydawać na świat małych, nędznych śmieci podobnych Tobie. Tego byś chyba nie chciał, co?-mruknął i chwycił Puchona za gardło. Jakże przyjemnie byłoby go teraz udusić i odejść. Jakaż to strata, że musiał się hamować i odpuścić mu. Spojrzał na niego z nienawiścią i zamachnął się aby uderzyć go z pięści. Jak dobrze pójdzie to nawet oko może mu podbić.
-Powiem Ci co teraz zrobimy. Teraz padniesz na kolana, przeprosisz za swoje zachowanie i będziesz mi winny parę przysług, a ja w zamian za to pozwolę Ci żyć. Co Ty na to?-spytał cicho i poddusił go przez moment, po czym puścił go, czekając na odpowiedź. Zdecydowanie chętnie uderzył by go jeszcze parę razy, albo potraktował jakimś okrutnym zaklęciem, ale nie teraz. Teraz miał ochotę na akt łaski, chociaż podświadomie miał nadzieje że Puchon odmówi. To byłoby tak przyjemne coś mu połamać. Aż go ręce świerzbiły.
Gość
avatar

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyCzw 26 Cze 2014, 23:25

Szczerze powiedziawszy, to teraz nie marzyłem o niczym innym, niż o ucieczce z tego miejsca. Ta sytuacja na pewno nie sprawi, że przestanę unikać odludnych miejsc, raczej zagwarantuje temu chłopakowi rozrywki do końca życia. Nie zamierzał odpuścić. To bardzo niedobrze, trzymałem różdżkę cały czas w ręku, ale w tym momencie była kompletnie bezużyteczna. Kolejna gorąca łza poleciała mi z oka, kiedy w moim udzie zagościło szkło. Szczerze mówiąc, nie martwiłem się tym jakoś wybitnie, bo wiedziałem, że jak tylko ustąpią emocje, to sam będę wstanie się wyleczyć. W tej chwili także wyciszałem swój umysł, chociaż agresji musiałem przełknąć jeszcze wiele. Ból był naprawdę nie do wytrzymania, kręciło mi się w głowie i robiło coraz bardziej niedobrze. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję, ale nie pozwoliłem sobie na to ostatecznie, gdyż nie chciałem, by Gilgamesh  miał z tego satysfakcję i uznał za kolejny powód do dowalenia mi. Cierpliwie znosiłem swoje cierpienie, w tym momencie wartościowym okazało się wspomnienie ojca… Żaden ból fizyczny, nie mógł się równać z tym, co przeżyłem. Z chwilą, kiedy to sobie uświadomiłem moja ręka mnie zapiekła. A dokładnie ta dłoń, w której trzymałem różdżkę, czy to znowu jakiś jej wybryk, a może znak? Nie wiedziałem, cały czas głęboko oddychałem i starałem się utrzymać kontakt ze światem. Twarz ustawiłem tak, by dostać w policzek, a raczej kawałek jego części, bardzie poszło na szczękę. Podbite oko naprawdę mi się nie widziało.
- Przestań… Syknąłem do niego przez zęby błagalnym tonem, czy ten człowiek nie miał żadnych uczuć? Wątpiłem by to cokolwiek dało, nawet miałem wrażenie, że dodatkowo nakręci go do zrobienia mi krzywdy. Kiedy szepnął coś o dzieciach, chciałem się uśmiechnąć, ale wiedziałem, że to by mnie zgubiło, więc tego nie zrobiłem. Miałbym mieć dzieci? Po to, by kiedyś być może zgotować im takie piekło, jakie ja miałem? Nigdy w życiu! Warunek Ślizgona był prosty, chciał poczuć, że zwyciężył, że to on tutaj dyktuje warunki, różdżka znowu dała o sobie znać, tym razem wyraźniej, ale bałem się jej użyć. Co niby mam zrobić? Rozbić mu głowę patykiem? Skinąłem tylko głową „na tak”, kiedy powiedział o przeprosinach, nie miałem na tyle siły psychicznej by mu się przeciwstawić, chociaż energia we mnie wezbrała chwilę potem, jak zacząłem ustawiać się w pozycji klęczącej. Zadało mi to jeszcze trochę bólu z racji „kwiatka” wbitego w moją nogę. Wyglądało to tak, jakbym się już całkowicie poddał, spojrzałem na niego zaszklonymi oczyma, a moje usta otworzyły się w jakimś niemym wyrazie, ale nic nie powiedziałem. Nie miałem siły… W końcu, by nie sprowadzić na siebie więcej jego gniewu, powiedziałem…
- Przepraszam… I w tym momencie załkałem. Nie! Wrzasnął przeraźliwie głos z moich trzewi, następne wydarzenia potoczyły się niemal automatycznie. Tak, jakby coś mnie opętało. Już całkowicie przegrany i stracony machnąłem lekko różdżką w jego stronę, a przez moje wargi wydarło się zaklęcie „Incarcerous”, nie krzyknięte. Raczej szepnięte na bezdechu, ale podziałało! Bo jakże by mogło nie zadziałać, kiedy byłem niemal u jego stóp, a on myślał, zresztą… Ja też, że wygrał? W tym momencie nie myślałem o tym, by się na nim odegrać, chciałem po prostu, jak najszybciej uciec z tego miejsca, co też zacząłem wdrażać… Kuśtykać poparzony i poraniony w głąb tego korytarza, by móc się zająć chociaż częściowym wyleczeniem ran. Gil nie powinien być wstanie zbyt prędko się rozwiązać…  Dlaczego to spotyka akurat mnie?! DLACZEGO?! Załkałem głośno i pociągnąłem nosem. Sam nie wiedziałem, co w tej chwili mam ze sobą zrobić…[/i][/i]
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyPią 27 Cze 2014, 20:50

Przeprosił? Naprawdę? Gilgamesha to zdecydowanie rozbawiło. A więc jednak ktoś tu był słabszy psychicznie niż na to pozował i troszkę nędznego bólu fizycznego wystarczyło aby go złamać. No proszę proszę, któż by się spodziewał że masochista który odważył się obrazić Grossa, będzie na tyle roztropny żeby go potem przepraszać? Chociaż...łagodna perswazja jakiej dopuścił się Ślizgon, też zapewne miała w tym przedsięwzięciu znaczenie. Cóż, więc nie zostało już chyba nic innego, jak tylko cieszyć się smakiem zwycięstwa. Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz nagle wszystko się popsuło i z upojenia zwycięstwem, powędrował aż do gorzkiego smaku porażki. Zupełnie nie spodziewał się, że Puchon postanowi zaatakować go z zaskoczenia. To było raczej Ślizgońskie i to siebie by posądzał o tak nieczyste zagrywki. Czyli jednak Puszek nie był taki tępy, za jakiego go brał, hm? Kiedy pęta zaczęły oplatać Gilgamesha, a Allan próbował uciec z miejsca zdarzenia, na lekkim bezdechu Gil na odchodne poczęstował go jeszcze jednym zaklęciem.
-Everte Stati
Niestety, tyle mu zostało, bo więzy zaczęły się zaciskać coraz mocniej i mocniej, przez co Ślizgon padł na ziemię. Mógł w sumie najpierw się rozwiązać, a potem nim miotać, no ale już trudno. Sytuacja wydawała się ciężka. A w każdym razie wydawałaby się taka, gdyby nie to, że Gross nie wypuścił różdżki nawet na moment. Chwała mu za tą roztropność, bo gdyby postanowił ją schować to by już nie miał możliwości się wydostać sam. Co prawda trzymał rękę pod dziwnym kątem, ale był w stanie obracać swoim magicznym patyczkiem, więc nie było tak źle.
-Diffindo-mruczał raz po raz, pozbywając się powoli kolejnych pętli grubego sznura. Zaklęcie było całkiem niezłe, to trzeba Allanowi przyznać - nie dość że nie był aż takim idiotą, to jeszcze był mniej żałosny niż Gilgamesh myślał. Nie zmieniało to faktu, że Ślizgon wróżył kiepską przyszłość Puchonowi, po czynach których się dopuścił. Kiedy w końcu pozbył się krępujących go więzów, podniósł się na nogi i poszedł w stronę w którą uciekała ta paskudna, żółta alpaka.
-Kici kici, taś taś. Chodź do wujka Gilgamesha, mam Twój ulubiony soczek.-wołał. Upuści mu jeszcze trochę krwi jak go zobaczy, za bezczelność której się dopuścił. Tak będzie.
Gość
avatar

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptySob 28 Cze 2014, 03:16

Prowadzony jakby czyimś rozkazem, na pewno nie własną siłą, rzuciłem zaklęcie Protego przeciw „Everte Stati” Gilgamesha. Nie było to jednak takie zwyczajne, bo wyglądało tak, jakbym po prostu machnął ręką w geście „błagam Cię, coś takiego miałoby zadziałać?”. Tak, jakby różdżka pokierowała moją ręką, chcąc bronić swego właściciela. Dla mnie było to przeżycie wybitnie ciekawe, chociaż miałem wrażenie, jakbym poruszał się już tylko dzięki sile woli, gdyż o fizycznych możliwościach niewiele mogłem tutaj mówić. Każdy krok, to było małe piekło, które musiałem przeżyć, jednakże w końcu udało mi się oddalić od Ślizgona na – przynajmniej tak myślałem – bezpieczną odległość. Czułem się, jak pusta beczka… Ogarniała mnie nicość. Co się przed chwilą stało? Dlaczego moja złość sprowadziła na mnie taką masakrę, ach ja nieroztropny! Przysięgam wam, że gdybym przez cierpienia nie ronił gorących łez bólu i bezsilności, to dałbym sobie głowę uciąć, że już nie żyję. Swoją drogą… Pokazanie się w takim stanie dyrektorowi raz na zawsze rozwiązałoby mój problem z tym chłopakiem, czyż nie tak? Dlaczego więc moja podświadomość ze wszystkich sił przekonywała aksony, by te przekonywały mnie do tego, bym nie począł aktu donosicielstwa? Niedługo trzeba im było, by mnie przekonały. Mogłem być wariatem, ale na pewno nie kapusiem, który nie potrafi sobie poradzić… No, może rzeczywiście czasami nie potrafi, ale teraz miałem spokój, tak? Dlatego też wziąłem głęboki oddech i… O buddo! Zadziwiająco sprawnie wyciągnąłem szkło z mojego uda, zaciskając oczy i zęby ze wszystkich sił... Kolejne łzy. Zaraz potem, rzucając zaklęcie o inkantacji… - Enervate. Rozpoczałem leczenie, tak -  moja rana zaczęła się zabliźniać i chociaż czułem się dość dziwnie… Zupełnie, jakbym tracił energię witalną na rzecz błyskawicznego tempa podziału komórek,  to to samo zaklęcie, a potem i „Episkey” użyłem na reszcie ran, które posiadałem. Co chwila dręczyła mnie myśl, że Gilgamesh zaraz tutaj wpadnie i przerwie mi proces uzdrawiania, a wtedy miałbym już kompletnie przesrane, jednakże… Nie było go. Odpuścił sobie? Z moich krótkich obserwacji wynikało, że to raczej niemożliwe, ale nie zamierzałem się stąd wynosić. Trudno, jak mnie tu znajdzie, to będę się martwił, a jak się ruszę, to tylko zwiększę prawdopodobieństwo na spotkanie tego brutala. Westchnąłem ciężko, gdyż do pokoju wspólnego musiałem przemknąć się w miarę niespostrzeżenie. Jak wyjaśnię komukolwiek popalone części ubrania? No właśnie! Teraz, kiedy już byłem „zdrowy”, musiałem się przebrać. Chyba nie spędzę tutaj nocy w obawie przed tym psychopatą, nie? Zapytałem sam siebie, jakby oczekując genialnej odpowiedzi drugiego mózgu, takiego niestety nie posiadałem, byłem zobowiązany zadecydować. Odpocznę tutaj jeszcze trochę… Tak naprawdę nie miałem ochoty tu siedzieć, chciałem pójść się położyć, gdyż naruszona cielesność i psychika sprawiły, iż byłem wykończony, mimo tego, że wyleczyłem się czarami… Dlatego też dobrym pytaniem było: „Gdzie leży problem?” – w strachu! Tak, moi drodzy. Po tym, co spotkało mnie przed chwilą, najzwyczajniej w świecie bałem się spotkania z nim. TAK! Nie chciałem przeżywać tego piekła znowu. Jedno wiedziałem na pewno – zniszczę tego człowieka, choćby to była ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobię, ale na razie – dopóki nie uznam, że jestem dostatecznie silny, co będę regularnie kontrolował – będę unikał jakichkolwiek kontaktów z nim. Masakra... Jeszcze tyle czasu, co będzie, jeżeli spotkam go na lekcji? Wątpię, żeby wtedy coś zrobił, jednakże na pewno będzie mi próbował dowalić chwilę przed zajęciami, lub zaraz po nich. Ewentualnie odwali coś podczas. Trochę mi te myśli zburzyły obraz spokojnej, owocnej edukacji...
Gilgamesh von Grossherzog
Gilgamesh von Grossherzog

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyNie 29 Cze 2014, 06:51

Gdzie też on się mógł podziać? Czy ten Puchon nie potrafił się nawet zachować, na tyle żeby dać się odnaleźć? Może źle po prostu poszedł? Albo Allan chciał się pobawić w chowanego? No to cóż, Gilgamesh go znajdzie, czy tamten tego chce czy nie. Powoli poruszał się po korytarzu, cicho podśpiewując pod nosem, do melodii prawdopodobnie znanej tylko sobie. Cóż..czego o Ślizgonie by nie mówić, to głos miał naprawdę wspaniały. Gdyby nie fakt że nikt nigdy nie uczył go śpiewać, a wszystkie jego próby były pod prysznicem, byłby w tym naprawdę dobry. Niestety, póki co mimo że szło mu całkiem nieźle, to zdecydowanie nie mógłby śpiewać zawodowo. A szkoda.
-Seht sie an, diese Herrn, wie sie treu ergeben sind...
Swoją drogą...co by tu mu zrobić, jak już go znajdzie? Potrzebował naprawdę dobrego planu. Co prawda nie był w stanie go znaleźć póki co, ale jak już go znajdzie to wypadałoby mieć przygotowaną wiązankę zaklęć, aby ukarać go za to że tak perfidnie go zaatakował i uciekł. Hmm, pewien plan przemykał mu przez głowę, jednakże doskonale wiedział że tutaj nie może. To by było ryzykowne, bezczelne i zwyczajnie głupie.
-Ja wir stehen gern zu Diensten, wenn der Herr es so bestimmt...-kontynuował cicho podśpiewywanie, tym razem jednak zawyżając lekko głos. A może Gross się po prostu zgubił i ten durny Puszek był niedaleko, jednakże Ślizgon poszedł w złą stronę? Nie, raczej nie, był zbyt wspaniały żeby zgubić taką głupią ofiarę, pozbawioną instynktu samozachowawczego. Kogoś tępego na tyle, że był w stanie próbować urazić arystokratę. To zdecydowanie niespecjalnie dobrze o nim świadczy, a już na pewno uniemożliwia mu bycie sprytniejszym od tak wybitnego Ślizgona, prawda?
-Gleich wie sehr sich der Zorn oder Groll im Volk auch ballt,
Ich halt’…
-mruczał dalej, powracając do swojego głębokiego i męskiego głosu, kiedy nagle musiał urwać gdyż wyszedł za róg i zobaczył...nic innego jak swoją ofiarę.
-...die Fäden in der Hand!-dokończył ze złośliwym uśmieszkiem. Doskoczył do dumnego syna Puchonlandu, szybko wyrwał mu różdżkę z ręki, uniósł ją nad głowę...i spojrzał na niego szczerze zaskoczony. Przecież przed chwilą był poobijany, a teraz był w pełni zdrowy?! To niemożliwe. Przecież ten Puchoniasty prawie sie wysadził podczas rzucania oszałamiacza, nie mógł sam się wyleczyć. Odskoczył i ostrożnie się rozejrzał. Ktoś inny musiał tutaj być. No to nie można dopuścić, żeby ten ktoś nie miał nic do roboty, prawda? Swoją drogą...nie byłoby dobrze, gdyby ten dupek zaczął rozpowiadać po szkole że Gilgamesh potrafi całkiem nienajgorzej śpiewać. To by było kiepskie, a na pewno go słyszał. Pora więc wypełnić jego głowę okrutnymi, bolesnymi i nieprzyjemnymi wspomnieniami. Na start postanowił uderzyć go z pięści w twarz.
-Nie wiesz że jak się bawię ofiarą, to ona nie powinna nagle w cudowny sposób wracać do zdrowia? To zmniejsza przyjemność o połowę.-powiedział twardo i spojrzał na niego groźnie. Schował różdżkę chłopaka do tylnej kieszeni, a potem założył mu pół-nelsona i mruknął do niego:
-Jak będziesz się szarpać, to Cię połamię, więc lepiej chodź grzecznie.
Ciągnął go tak przez kawałek korytarza, aż znaleźli się nad schodami. Dopiero tam go postanowił puścić. Nadeszła pora aby go postraszyć...jednakże, wtedy usłyszał że za nimi ktoś przechodził. Spodziewając się tajemniczego pomocnika Puchona obejrzał się...i zobaczył wyjątkowo uroczą Krukonkę, która właśnie znikała za rogiem. Hm...czyli Puszek ma wolne. Lepiej dla niego. Puścił go.
-Masz dzisiaj wyjątkowe szczęście. Za chwilę zwrócę Ci i różdżkę i wolność. Wpierw jednak...-tutaj wycelował w niego własną różdżką-...Tarantallegra. Do następnego spotkania.-po tych słowach pchnął go ze schodów. Co prawda zdawał sobie sprawę że poważniejszej krzywdy mu nie zrobi, ale może Allan się poobija i coś sobie złamie? Zawsze dobre i tyle, prawda? W ślad za nim rzucił mu jego Puchoński-niezbyt-magiczny-kijek. Obrócił się, przykleił sztuczny uśmiech na twarz i oddalił się w stronę, gdzie zniknęła owa urocza niewiasta którą zauważył wcześniej. Ten Puchoniasty to miał jednak fart.
Gość
avatar

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... EmptyNie 29 Cze 2014, 14:55

Udało się, byłem bezpieczny. Przynajmniej tak przez pewien czas myślałem, w końcu w polu widzenia nie było nikogo, a ja zdążyłem się uzdrowić. Mimo to, czułem się trochę nieswojo. Nudności… I zawroty głowy, tak jakbym zbyt prędko wstał po długim siedzeniu. Bardzo możliwe, że wyleczyłem na raz zbyt wiele ran? Albo po prostu zmęczony mózg oddziaływał na resztę ciała i ducha. Osunąłem się po ścianie na ziemię, jakże zbawiennym było teraz usiąść. Bez problemu mógłbym pójść spać w tym momencie. Opuściłem powieki w dół, to był moment dla mnie… Bardzo pomału porządkowałem chaos w swoim umyśle, co każdą „załatwioną” myśl, czułem jak gdyby ubywało mi dwudziestu kilogramów wagi! I tak to chwilę trwało. Chwilę, gdyż wszystko runęło w gruzach, kiedy usłyszałem głos… Był on jednak troszkę inny, niż Ślizgona. Ach, co ja plotę! To był jego głos, ale... O kurna! Czy on śpiewa? Na tle wszystkich wydarzeń, które miały miejsce, śmiesznym było to, że w tym momencie zacząłem przysłuchiwać się temu, jak brzmi Gilgamesh, a nie szukać możliwości ucieczki, gdyż dobrze wiedziałem, że się zbliża. Wow, nie wiedziałem! Gdyby tylko nie śpiewał w tym obrzydliwym języku Ja byłem kompletnym antytalentem muzycznym, aczkolwiek zostało mi to wynagrodzone w tęgim umyśle i krzywej psychice, więc nie miałem na co narzekać! Hahahaha, takie śmieszne. O, ucichło. To znaczy, że skręcił w złą stronę! Byłem uratowany! Oczywiście, już po parunastu sekundach ten psychol stał przede mną. Przełknąłem głośno ślinę i uniosłem leniwie różdżkę, ale chwilka… Gdzie to ona była? Ach, no tak! W dłoniach mojego oprawcy! To się narobiło! Miałem tylko nadzieję, że jej nie złamie, bo chociaż jest toporna, to przez lata służyła mi bardzo dobrze i wyciągała z ciężkich opresji i to nie raz! Wiedziałem, że moje nagłe ozdrowienie bardzo zdziwi Ślizgona. Miałem nadzieję, że pomyśli sobie, iż ktoś tutaj jest i nie zrobi mi już nic złego, w końcu po pokazie anty-zdolności sprzed chwili, żaden normalny człowiek nie podejrzewałby mnie o to, że sam zapewniłem sobie błyskawiczny powrót do zdrowia…
- Żadnych cudów… Mruknąłem tylko pod nosem, nie chcąc więcej go obrażać, z prostej przyczyny – nie miałem siły na zawzięte boje. To, że mój najdroższy magiczny badyl nie zawiódł mnie teraz, nie znaczyło, że nie zrobi tego przy kolejnej okazji. Chwila, chwila… Przecież nawet go nie miałem! Jak to możliwe, że dałem sobie odebrać różdżkę? O tyle dobrze, że nie w pojedynku. Przegrałem przez brak tężyzny fizycznej? Nie, czynników składających się na porażkę było znacznie więcej, a ja w końcu musiałem zacząć je eliminować jeden po drugim.
- Nie zamierzam. Mruknąłem zrezygnowany, kiedy chłopak powiedział coś o tym, że połamałby mnie, gdybym się szarpał. Było mi już wszystko obojętnie, wolałem być tak prowadzony, niż dalej się z nim użerać. Wstyd mi tylko było z tego względu, że nie poradziłem sobie z jakimś wypierdkiem – tak – obraz tego chłopaka nie przedstawiał w moich oczach nikogo większego, poza zwykłym robalem, którego trzeba, jak najszybciej zmiażdżyć, bo istnieje prawdopodobieństwo, że roznosi choroby i należy do naturalnych pasożytów. Zero pożytku z jego życia… Dlaczego ktoś taki chodzi po ziemi. Sam byłem bardzo nieprzyjemny dla innych… No… Właśnie… Byłem nieprzyjemny dla innych. Moje serce uderzyło mocniej. Czyżbym podświadomie odnalazł jakieś podobieństwo między naszą dwójką? Uczucie, które mi towarzyszyło można porównać do tego, kiedy ktoś spada z ogromnej wysokości.
- O, to doprawdy szczęściarz ze mnie. Mruknąłem z lekka ironicznym tonem, ale już nic poza tym, gdyż jedyne o czym myślałem, to odpoczynek w spokoju. Poza tym, o ile dobrze mi się wydawało, to właśnie znaleźliśmy się w miejscu… Publicznym. Czy ja się z tego cieszyłem? W tym wypadku chyba tak. Zostałem wypuszczony, a moja różdżka rzucona, podobnie jak ja. Już cieszyłem się wolnością i spokojem! Kiedy nagle usłyszałem czar poplątania nóg. Wydawał się niegroźny, ale w połączeniu z tym, że znajdowałem się na schodach… Było się czym martwić. Na całe szczęście, wyrżnąłem się, jak długi dopiero przy samym końcu, uderzając się w biodro i łokieć. Skrzywienie z bólu… Znowu. Tego chyba nie dałbym rady wyleczyć czarem, no nie? Po dłuższej chwili udało mi się nawet ogarnąć moją różdżkę, a zaklęcie przestało działać. O, jak dobrze. Zacząłem gnać do pokoju wspólnego Puchonów, mamrocząc coś pod nosem. Te dziwne spojrzenia ludzi, kiedy niemal półnagi mijałem kolejne zakręty…  Co to była za straszna przygoda, a jednocześnie jak bardzo pouczająca.
- Obiecuję Ci, że jeszcze się zobaczymy. Obietnicy tej nikt nie słyszał, była ona dla mnie. Byłem pewny, ze następne spotkanie z Gilgameshem nie będzie przypadkowe, a ja przygotuję się do tej próby sił.
Sponsored content

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty
PisanieTemat: Re: I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....   I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya.... Empty

 

I'm gonna get ya...i'm gonna kill ya....

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» who you gonna call? ghostbusters!
» Kill, marry and kiss!

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Strefa Gracza
 :: 
Dodatki do postaci
 :: Myślodsiewnia :: Zakończone
-