|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Soleil Larsen
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Sob 24 Maj 2014, 12:23 | |
| Henry był nadopiekuńczym typem, Soleil natomiast miała w zwyczaju dobro innych przedkładać ponad własne. Miało to sens! Skoro ona tak czy siak była zadowolona, to lepiej było dbać o szczęście innych, którzy nie mieli podobnej filozofii życiowej co Słoneczko. Tym niemniej jednak miała dość oleju w głowie, aby nie wystawiać się świadomie na niebezpieczeństwo. Ostatecznie właśnie dzięki temu przeżyła swoje dotychczasowe życie bez poważniejszych obrażeń. Jej wycieczki do Zakazanego Lasu wcale nie były wyjątkiem od zasady – była do nich przygotowana i nie wybierała się na nie bezbronna. Uśmiechnęła się blado, kiedy jej sugestia okazała się trafna i chłopak zlikwidował niebezpieczeństwo w postaci pierwszego tłuczka. Dostrzegła ponadto jego uważne spojrzenie i chciała mu dać do zrozumienia, że nie jest z nią aż tak źle, jak mu się wydaje. Musiała wyglądać jak ćwierć nieszczęścia. Mokra, zziębnięta i poobijana. Bywało jednak gorzej, a przynajmniej coś się działo! Spoważniała dopiero, kiedy druga z piłek prawie rozbiła się na ich głowach. Drgnęła lekko przestraszona, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Henry uścisnął jej uszkodzoną rękę, co sprawiło, że za dnia zobaczyła gwiazdy przed oczami. Zanim się pozbierała, on już bezmyślnie wystawił się na cel tłuczkowi. Bez różdżki Sol nie mogła mu w żaden sposób pomóc, patrzyła więc tylko z niepokojem jak rzuca się na atakującą go piłkę i zaczyna z nią walczyć. Odetchnęła dopiero wtedy, kiedy odrzucił ją daleko od nich i wrócił pod drzewo, pod którym dziewczyna wciąż uparcie stała. Przyjęła od chłopaka różdżkę, którą zaraz wcisnęła do kieszeni bez kota, nie zaprotestowała też przeciwko dodatkowemu okryciu w postaci kurtki. Bez słowa zacisnęła lodowate palce na jego dłoni i podążyła za nim, gdziekolwiek ją prowadził. Milczała, bo w ten sposób łatwiej jej było poradzić sobie z bólem. Poza tym wciąż szczękała zębami i pewnie i tak niewiele by z jej wypowiedzi mógł zrozumieć. Z ulgą usiadła na ławce, na całe szczęcie zalewanej ciepłymi promieniami słońca, które rozgrzewały zziębniętą i mokrą dziewczynę. Słysząc pytanie Henry’ego, w końcu skoncentrowała na nim swoje spojrzenie i skinęła głową, chowając podrapane przez druzgotki nogi pod siedzeniem. Po co miała mu o tym wspominać, i o siniaku na plecach i o tych kilku drzazgach, których się dorobiła podczas wspinania się na pomost? -Do wesela się zagoi. – stwierdziła tonem, który byłby radosny, gdyby nie pobrzmiewało w nim zmęczenie i ból. Co jak co, ale rozwalanie jej łokcia ręki dzierżącej różdżkę było przesadą ze strony tłuczków. -Pani Pomfrey na pewno jest teraz zajęta opatrywaniem Dorcas i innych, może pójdę do niej później. – dodała po chwili, ciesząc się, ze opuchnięty, filoetowo-żółto-czerwony łokieć przykryty jest materiałem kurtki. Potworek wygrzebał się z kieszeni i teraz usiadł na słońcu, pieczołowicie wylizując z sierści pozostałości po kąpieli w jeziorze w postaci glonów i piasku. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Sob 24 Maj 2014, 13:30 | |
| Nawet, gdyby go zapewniała, że wszystko jest w porządku i czuje się dobrze, nie dałby wiary tym słowom. Nic nie było w porządku. Pech utrzymywał się Henry'ego jak rzep psiego ogona. Gdziekolwiek się nie ruszył, napotykał przeszkody. Coraz bardziej odczuwał wzmożoną chęć powrotu do domu, gdzie wypocznie i nabierze sił psychicznych. Gdyby mógł zabrać tam ze sobą gromadkę przyjaciół, w tym najważniejszą Soleil, byłby szczęśliwy jak nigdy. Porzucił niechętnie tę wizję. Rzeczywistość wzywała, musiał wziąć odpowiedzialność za Sol, pomóc jej i zadbać, aby poczuła się w jego towarzystwie lepiej. Gdyby ktoś obok nich przeszedł, uznałby, że Henry działa na nią toksycznie, skoro jest blada, zimna i wystraszona. Zmartwił się jej stanem. Nie mogli tu zostać. - Nie ma później. Pokaż mi ramię. Chyba umiem je naprawić i nie bój się. Leczyłem Matta ze skręconej kostki, mam wprawę. - uspokoił i zapewnił co do swoich umiejętności leczniczych. Nie chciał widzieć Sol w takim stanie, wolał gdy się uśmiechała i promieniała, zarażając go swym humorem. Wprawne oko Henry'ego oceniło, że nie tylko ręka jest problemem. - Gdzie jeszcze się uderzyłaś? Widziałem kilka druzgotków. - zażądał szczerej odpowiedzi i wyciągnął różdżkę. Trzymając ją przez chwilę w zębach podwinął rękawy mundurka i usiadł obok na ławce. Czuł jak słońce grzeje mu kark, choć nawet to nie poprawiło mu nastroju. Ledwie dotykając obejrzał łokieć Sol krzywiąc się przy tym. Musiało mocno boleć. Nie miał przy sobie żadnych eliksirów, opierał się głównie na zaklęciach. Przyłożył koniec różdżki do opuchniętej skóry i wypowiadając w myślach zaklęcie zmniejszył obrzęk. Mogła poczuć ciepło, które byłoby bardzo przyjemne mając troszeczkę mniejszy stopień siły. Episkey nie było już fajne, bo musiało trochę zaboleć. Henry z niewyraźnym spojrzeniem naprawił jej rękę, a potem masował jej łokieć, jakby chcąc zadośćuczynić, że w ogóle odczuwała jakikolwiek ból przy zaklęciu. Jego wszystkie ruchy były precyzyjne i pewne siebie, jakby robił to już wiele razy. Miał zimne dłonie i nie było to spowodowane wodą czy walką z tłuczkami, a zdenerwowaniem. Marny był z niego pocieszacz i ogrzewacz. Tak bardzo chciał pomóc, a niewiele mógł zrobić. - Mam nadzieję, że dobrze przywołam zmywacze siniaków. - odwrócił różdżkę w stronę zamku i Accio zmywacze błysnęło. Mógł tylko założyć optymistyczną wersję, że zaklęcie zadziała na taką odległość. Nie chciał nigdzie ciągnąć teraz Sol ani też jej zostawiać i biec do dormitorium. Wszystko trzymał w kufrze. Sięgnął po Potworka i posadził sobie na kolanach. - A ty proszę pana wymagasz obejrzenia? - zapytał Potworka, który przyglądał mu się podejrzliwie miaucząc obrażony w odpowiedzi. Potarł sierść na jego głowie spotykając się z drugim miauknięciem i odstawił na ławkę, gdzie siedział. Nawet nie patrzył Soleil w oczy, zły na siebie i na tłuczki. I choć nie spoglądał na nią tak naprawdę, wszystkie myśli skupiały się na niej. Był to dobry sposób na lekceważenie obolałego barku. Sięgnął po dłoń Sol, bo tylko tak mógł zachować stoicki spokój. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Nie 25 Maj 2014, 13:40 | |
| Wcale nie musiał, raczej sobie to wymyślił, albo po prostu chciał. Ostatecznie status relacji pomiędzy nimi wciąż był dosyć niepewny, a gdyby to nie wystarczało za argument, to dodajmy, że Sol był już dużą dziewczynką i sama odpowiadała za swoje czyny oraz decyzje. Henry nie kazał jej ratować stworka, nie wrzucił jej do jeziora i nie nasłał na nią tłuczków. Nic, co się dzisiaj wydarzyło nie było jego winą. Ot, dosyć pechowy splot okoliczności, nic więcej. Soleil wyglądała być może jak kupka nieszczęścia, ale gdyby nie przenikliwy ból znokautowanego łokcia, byłaby w dobrym humorze. Wcale nie uważała, że przez Henry'ego ciągle ma jakieś problemy, bo albo musi go ratować, albo przekonywać, że ma po co żyć, albo słuchać dyscyplinarnych gadek, albo uciekać przed oszalałymi piłkami. To były tylko momenty, chwile, przez większość czasu bowiem nie działo się nic niepokojącego. Spotkania na lekcjach, czy w Wielkiej Sali, one zawsze były normalne i spokojne. A przecież to one składały się na niemalże cały czas spędzany razem. Nie powinien tego brać aż tak do siebie, a nade wszystko nie powinien przejmować się tym, co powiedzą inni. -Nie musisz mnie przekonywać, przecież Ci ufam. - odparła z prostotą, kiedy zaczął namawiać ją do tego, aby pozwoliła się uzdrowić jemu. Prawdę powiedziawszy nie widziała żadnych przeciwwskazań. Ją bolało, a on zapewne uspokoi się, kiedy chociaż trochę doprowadzi ją do porządku. Zsunęła z siebie kurtkę chłopaka i ostrożnie wyciągnęła w jego kierunku poszkodowaną rękę, starając się na nią nie patrzeć. Wyglądała gorzej, niż dziewczyna myślała. Sprawiała wrażenie cudzej, a nie jej własnej. -Przecież muszę mieć jakieś rany bojowe, żeby móc je prezentować przy opowiadaniu tej mrożącej krew w żyłach historii! - zaprotestowała na jego żądanie. Nie chciała żeby martwił się jeszcze bardziej i przejmował każdym, najmniejszym zadrapaniem. Bywało już w jej życiu gorzej. Podrapane przez druzgotki łydki, kilka siniaków i ten jeden największy w okolicach łopatki - toż to było nic! Skupiła się na Potworku, kiedy Heniek próbował zaczarować jej łokieć. Próbował i najwyraźniej odniósł sukces, bo najpierw poczuła przyjemną falę ciepła, a potem przenikliwy ból, który sprawił, że przygryzła sobie policzek do krwi. Ale kiedy najgorsze minęło, z zadowoleniem stwierdziła, że z ręką jest dużo lepiej. Wydawała się całkiem sprawna, i bolała tylko przy zbyt energicznych ruchach. Wciąż nie była chyba w pełni zdrowa, ale daleko było jej do stanu, który prezentowała jeszcze przed chwilą. Chciała się do niego szeroko uśmiechnąć i mu podziękować, ale on unikał jej wzroku i udawał zajętego milionem innych spraw. Przywoływaniem eliksiru, oglądaniem kota (który nota bene wcale nie był zadowolony z tego, że przerywa mu się toaletę), masowaniem jej łokcia... No i wcale nie wyglądał na zadowolonego tym, że siedzą sobie na słońcu, razem i przed chwilą przeżyli coś, co będą mogli opowiadać dzieciom. Nie zwracała nawet uwagi na to, czy zaklęcie chłopaka zadziałało i przywołał to, co chciał. Kiedy poczuła jak zaciska palce na jej dłoni, wykorzystała to, aby zmusić go do popatrzenia na nią. Wolną ręką ujęła jego podbródek i czekała tak długo, aż spojrzał jej prosto w oczy. -Nie waż się myśleć, że to twoja wina. Nie wypuściłeś tłuczków. Zamiast tego mnie uratowałeś, więc mogę Cię teraz naprawdę uważać za mojego księcia na białym koniu. Albo na miotle. - uśmiechnęła się do niego. Żartowała, bo ona miała, w przeciwieństwie do niego, całkiem dobry humor. No i chciała trochę rozweselić swojego ponurego kompana. -Jeszcze trochę i będziemy się z tego śmiać. Widziałeś w jakim szoku był ten druzgotek, który oberwał tłuczkiem? - zapytała, śmiejąc się radośnie bez skrępowania, tak że jakiś uczeń przechodzący nieopodal, aż się na nich obejrzał -I nie zapominaj o sobie, ty też oberwałeś od tych piłek z wścieklizną, ciekawe czy to przez te wilki... |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Nie 25 Maj 2014, 14:24 | |
| On się o to nie obwiniał. Henry był po prostu zły, że tak się stało. Nie dość już miał na głowie, aby teraz ktoś nasyłał na nich krwiożercze tłuczki? Nie twierdził, że to z jego winy tak się działo, bo przecież wiedział, że to czysta postać pecha. Właśnie tęsknił za tą rutyną i bezczynnością, gdy mógł usiąść i się ponudzić. To pomagało mu powrócić do psychicznej równowagi. Choć oficjalnie jest zdrowy, wciąż był przewrażliwiony emocjonalnie. Skutek uboczny, który teraz będzie mu towarzyszył bardzo długo. Nie lubił, gdy działo się coś złego osobie obok, bo wtedy robił się niespokojny i zirytowany. Widział co się stało z ręką Soleil i to go nie pocieszało mimo, że udało się to naprawić. Udało się dziewczynie spowodować pojawienie się uśmiechu na jego twarzy. Opowiadać? Nie pomyślał o tym. Nie odpowiedział, bo humoru już nie miał. Nie dziwił się, że Soleil tryskała optymizmem i się niczym nie przejmowała, tak więc on zaczął się przejmować za ich dwójkę. Pocieszyła go stwierdzeniem, że mu ufa. Zrobiło mu się tak... lekko. Nie był w stanie cieszyć się otoczeniem, coś się w nim przecież popsuło. Spojrzał w oczy Sol i uśmiechał się niemrawo, gdy próbowała go znowu pocieszyć. Zawsze go pocieszała, choć przecież tego nie potrzebował. Często zamykał się w sobie i wszystko trawił na swój chory sposób i nie było to takie groźne. Ta choroba to początek pesymizmu. - Nie obwiniam się. - stwierdził, biorąc jej dłoń w swoją i składając tam elegancki pocałunek. Uśmiechnął się chcąc pokazać, że wszystko jest okej. - Ja i książę? Raczej marudzący puchon na brykającej miotle. - zarzucił z powrotem kurtkę na jej ramiona i troskliwie przeszywał ją wzrokiem poszukując innych dolegliwości, które teraz z pewnością ukrywała, aby go nie martwić. - Druzgotek wydawał się być trochę zniesmaczony tym, że oberwał w czubek głowy. Chociaż to mina Natta mnie wystraszyła. Wyglądał jakby miał mnie zaraz pożreć za to, że wpadł do wody. - nie powiedział na głos, że nie zwracał szczególnej uwagi na otoczenie, bo skupiał się wówczas tylko na jej osobie. Na dobrą sprawę druzgotki mogły tańczyć kankana na brzegu, a on by tego nie zauważył. - Nie wiem jak to zrobiłaś, ale przy tobie zachowuje się spokojnie, a gdy był ze mną to nie mogłem go utrzymać w ryzach. - zmienił grzecznie temat na coś luźniejszego i uprzejmie uniknął zwrócenia uwagi na obolały bark. Byli podobni! Własne zdrowie dopiero na końcu. Ba, Henry nie chciał nawet przyznać, że oberwał dosyć mocno. Wyprostował nogi na trawie, wystawiając je na działanie słońca. Nogawki miał mokre od wycieczki do jeziorka i akcji ratunkowej Potworka. Znalazł kota, a ten zamiast wykazać minimalną wdzięczność, łypał na niego spode łba. Coś świsnęło obok nich i dopiero po chwili Henry pojął, że to wezwana maść. Złapał ją w locie i z przylepionym wyszczerzem przedstawił tubkę Soleil. - Zmywacz Siniaków ze sklepu Zonka. Bardzo pożyteczny i zdrowy. Nie sprzedają tego w aptekach, bo nie ufają Zonkowi. A on naprawdę ma fajne rzeczy. - wstawił się za miłym sprzedawcą z ciekawym asortymentem. - Nieładnie pachnie, ale za to pożyteczne. Trzymaj. - podał Sol tubkę. W innym przypadku zażądałby obejrzenia tych siniaków i sprawdzenia czy nie są dotkliwe (utwierdziłby się w przekonaniu, jakiego ma pecha), lecz teraz Sol go onieśmielała. Zawsze w jej towarzystwie zachowywał się co najmniej zaskakująco dla siebie samego. Uśmiechał się teraz pogodnie, wciąż zły na tłuczki. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Nie 25 Maj 2014, 15:47 | |
| A jednak! Już samym marudzeniem, że przyciąga pecha i wciąż dookoła siego dzieją się złe rzeczy poniekąd brał na siebie odpowiedzialność za to, co się stało. A przecież tym razem wina była bardziej po stronie Sol, która rzuciła się bez większego namysłu na pomoc kotu, albo właśnie należało uznać, że to Potworek ściągnął na nich kłopoty! W gruncie rzeczy nie było co szukać kozła ofiarnego (albo kozy ;P). Stało się, co się stało i tyle. Przeżyli, poradzili sobie z tłuczkami i mieli za sobą kolejną ciekawą przygodę. Mało kto lubił kiedy coś złego działo się osobie obok, ale przecież przykre rzeczy miały miejsce cały czas i nie dało się nic na to poradzić! Można było jedynie wybrać sposób radzenia sobie z nimi. A Soleil, jak już wielokrotnie to udowodniła, wolała uśmiech i optymizm, od złości i zamartwiania się. Czym się Henry w ogóle tak przejmował? Żadne z nich nie doznało trwałego uszczerbku na ciele, czy umyśle, a więc problem w rzeczy samej był tak błahy, że można by pod wątpliwość poddać jego istnienie. Słoneczko wiedziała, że po tym co przeszedł nie jest skłonny patrzeć na świat z nadzieją i pozytywnym nastawieniem, ale zamierzała go do tego pchać z całych sił. Nie lubiła tej życiowej postawy smutasów, jaką był pesymizm. Po co marnować ten czas, krótki dodajmy, który spędzamy na ziemi na zamartwianie się o wszystko? -Puchon też może być księciem, jeśli znajdzie właściwą księżniczkę. - odparła radośnie na jego stwierdzenie i z przyjemnością wtuliła się w kurtkę, która pachniała Henrym i złudnie wciąż emanowała jego ciepłem, wnikając w zziębnięte ciało dziewczyny. Całe szczęście, że nogi dyplomatycznie schowała pod ławką, a siniaki skrywała pod sukienką, Henry nie miał rentgena w oczach i nie mógł znowu zacząć się denerwować jej stanem. Zachichotała, bo obraz druzgotka znowu pojawił się przed jej oczyma. -Chyba nie grywają quidditcha w wolnych chwilach, kiedy akurat nie ma żadnej potencjalnej ofiary w okolicach. - zażartowała. Gdyby zaczęły tańczyć kankana na brzegu, ona by to zarejestrowała bez dwóch zdań, a co za tym idzie natychmiast zwróciła uwagę Lancastera na ten ewenement. Kiedy chłopak zaczął mówić o Potworku, automatycznie skupiła wzrok na niesfornym kociaku, który skończył się myć i teraz siedział w plamie słońca nieruchomo niczym posążek. Widocznie miał na dzisiaj dosyć przygód, bo nawet motyl, który przeleciał my tuż przed nosem, nie zachęcił go do polowania. -Może wie, że ze mną nie ma żartów. - odparła wesołym tonem chłopakowi. Natt pewnie wyczuwał, że Henry nie ma doświadczenia i nie do końca wie, co powinien robić. Soleil natomiast sporo już z kotami przeszła, a poza tym w ogóle miała rękę do zwierząt. Jakże mogłoby być inaczej, skoro chciała w przyszłości hodować renifery? Jeszcze przez chwilę obserwowała swojego pupila, aż rozproszyła ją jakaś tubka lewitująca przed jej oczyma. Z zainteresowaniem przyjrzała się opakowaniu, odkręciła je i powąchała zawartość. Skrzywiła się lekko, bo zapach faktycznie nie był zbyt zachęcający, ale skoro chłopak mówił, że maść działa, to nie miała zamiaru tego podważać. Jak już zostało to zaznaczone wcześniej - ufała mu. -Ściągaj koszulkę, teraz ja będę pielęgniarką. - zwróciła się stanowczo do Puchona. On ją podleczył, teraz jego kolej. Nie miała na myśli niczego zbereźnego. W swoim życiu widziała już sporo męskich klatek piersiowych,a przecież ta Heńkowa nie mogła się odeń specjalnie różnić, prawda? Użyła tego specjalnego spojrzenia, które dawało do zrozumienia, że nie przyjmuje do wiadomości żadnych protestów. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Nie 25 Maj 2014, 16:17 | |
| Może trochę przesadzał i wyolbrzymiał, stał się marudny i czasami się do nikogo nie odzywał obrażony na cały świat. Nauczył się tego i teraz chcąc nie chcąc to z niego wychodziło. Nie dało rady dłużej burczeć ani narzekać, bo Sol po prostu roztaczała wokół siebie spokój i te promienie słońca, które grzały troskliwie jego kark. Był przyszłym Uzdrowicielem, jednak przy krzywdzie kogoś bliskiego nie potrafił zachować opanowania i życzliwej uprzejmości. Przy takich osobach był po prosty zły, że dzieje się źle i przystępował do jak najdokładniejszej rehabilitacji. To dlatego w świętym Mungu magomedykom nie pozwalano zajmować się chorobami czy sprawami swoich bliskich. Rysy jego twarzy złagodniały z każdym słowem Soleil. Nie miał sił już siedzieć naburmuszony, bo po prostu przy niej nie dało się chodzić złym czy zatroskanym. - To ja już znalazłem swoją księżniczkę. - może to stwierdzenie było dziecięce, ale szczere przynajmniej! Nie szukał księżniczek, wystarczył ktoś, kto eliminował nagromadzone negatywne emocje swoim radosnym i zarażającym uśmiechem. Poza tym to była chyba pierwsza głośna deklaracja, że coś ich łączy. Jeszcze ani razu nie powiedział nikomu, że ma dziewczynę. Czerwieniał jedynie, gdy go pytano o to podejrzliwie długie spędzanie czasu w jej towarzystwie. Nie wiedział jak to ma nazywać, bo też nie tworzyli takiego zwykłego związku. Nie mówił tego wprost, ale temu też nie przeczył. Sam nie potrafił nazwać rzeczy po imieniu. Po prostu cieszył się, że kogoś ma z boku i dla niego nie wymagało to definiowania. Gdy tylko przypominał sobie co zaszło między nimi przy zakazanym lesie, serce mu łomotało. Henry zawsze wszystko planował, miał zapięte na ostatni guzik, a teraz zaczął pozwalać ponosić się spontaniczności i emocjom. Wyraz jego oczu też się zmienił, gdy siedział w tych konkretnych wspomnieniach. Był bardziej rozmarzony i ucieszony. Zaśmiał się krótko przy wizji druzgotków grających w quidditcha. - Myślę, że powinny zapoznać się z tłuczkami z każdej strony. To ważny element tej gry. Może nauczą się, że nie wolno wyglądać z wody. - zmarszczył czoło nie lubiąc już tych stworów wodnych. Ba, nigdy ich nie lubił i za nimi szczególnie nie przepadał, znając ich temperament, ale od dziś postanowił po prostu unikać szkolnego jeziorka. Zdecydowani woli rzeczkę nad Devon. Posłał wymowne spojrzenie Potworkowi, który leniwie oddawał się suszeniu futerka na słońcu. Zero zainteresowania dla swoich wybawców. Kot z prawdziwego zdarzenia! Lubił tego stwora, ale go nie pojmował. Nie miał doświadczenia z tą rasą, lubował się w płomykówkach, które przynajmniej nie miały mu za złe, że nie przyniósł na przykład więcej krakersów. Henry zaczął naprawdę polemizować czy to kot mugolski. Musi zapytać wuja skąd wytrzasnął to niewinne stworzenie z tym temperamentem i podejrzaną inteligencją. - Byłem pewny, że... e...e..jak? - nawet nie zdążył nic powiedzieć, bo zaczął się jąkać słysząc prośbę, tfu - rozkaz Soleil. Wybałuszył na nią oczy i przez chwilę wydawało mu się, że przemawia w języku archaicznym celtyckim. Zamknął po chwili usta, coby nie siedzieć z otwartymi i nie wyglądać tak głupio. - Ale... - zamilkł od razu widząc przenikliwe spojrzenie, które znał bardzo dobrze. Używała go, gdy leżał w Mungu i przez okres, gdy z niego wyszedł. Podobny jak ten Dumbledore'a. Zastanowił się, co by się stało, gdyby odmówił. Nie potrafił przewidzieć, bo Słoneczko go zaskakiwała za każdym razem, gdy próbował chociaż domyślić się jej reakcji. Musiał przypomnieć sobie dlaczego ma zdjąć koszulkę. Nigdy żadna go dziewczyna o to nie poprosiła i tez nie przewidywał tego. Ech, Henry nie nadawał się na jasnowidza. Poruszył bezgłośnie ustami i dopiero niewerbalne ponaglenie ze strony Sol nakazało mu się ruszyć. Poruszył się na ławce i z niepewnością wymalowaną na twarzy zdjął z siebie mundurek przez głowę (krzywiąc się przy tym), a potem przystąpił do rozpięcia wszystkich guzików. Uśmiechnął się pod nosem, bo cała sytuacja wydawała mu się zabawna. - Przesadzasz, Słońce. Mi nic nie jest, to tylko siniak. - zauważył, ale i tak posłusznie rozebrał się do pasa, grzecznie siedząc na kamiennej ławie. "Siniak" był dużej wielkości, bo obejmował łopatkę, ramię i trochę obojczyka. Niby nic poważnego, ale dokuczliwego. Dwa razy dostał w to samo miejsce i dzielnie to ukrywał. Niestety nie umiał odmówić Soleil i modląc się, aby za dużo osób tędy nie przechodziło, odłożył ubranie obok. Henry był po prostu chudy i skoro Sol widziała wiele męskich klatek piersiowych (?!?!), to ta Puchona nie wyróżniała się niczym. Żadnych dodatkowych macek, kończyn, jedynie ledwie zarysowane i kształtowane dopiero mięśnie. I tak przytył odkąd wrócił do Hogwartu. Wcześniej przypominał kościotrupa. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Nie 25 Maj 2014, 21:33 | |
| Trochę? Chyba trochę bardzo. Sol czasem nie potrafiła nawet dojść do tego, co właściwie burzy zadowolenie Henry’ego w danym momencie. Wynikało to prawdopodobnie z prostego faktu, że dziewczyna nie umiała spoglądać na świat doszukując się w nim wszystkiego najgorszego, co stało się poniekąd udziałem Puchona, od czasu tortur. Ten pesymizm, który czasem wypływał na wierzch i kalał w jej oczach chłopaka, nie zmieniał jednak nic w jej uczuciach. Być może nawet je pogłębiał, bo Soleil czuła, że jest mu potrzebna. Że dzięki niej częściej się uśmiecha, nie myśli o tym, co złe i smutne, ale skłania się ku znacznie milszym i przyjemniejszym wspomnieniom, czy też planom. Miał rację, że nie dało się przy niej na dłuższą metę odgrywać malkontenta, bo miała w zanadrzu całe mnóstwo narzędzi rozweselających i w razie potrzeby nie wahała się ich użyć! Słysząc słowa chłopaka uśmiechnęła się szeroko i obdarzyła go delikatnym pocałunkiem w policzek. Nigdy nie dopytywała się go, co dla niego znaczy. Wiedziała, że większość dziewcząt w związkach, oczekiwało słów, deklaracji i konkretnych oświadczeń, ale jej wystarczał fakt, że szukają nawzajem swojego towarzystwa i razem czują się lepiej niż osobno. Czyż to nie mówiło więcej, niż jakiekolwiek słowa? Nie musiała nazywać Henry’ego swoim chłopakiem, aby wiedzieć, co do niego czuje, nie musiała też słyszeć z jego strony, że jest jego dziewczyną. Może dla świata ich związek był całkowicie niesprecyzowany i nieuregulowany, ale Soleil nie obchodziło co myślą inni. Tak długo jak byli szczęśliwi, ona nie potrzebowała nic więcej. -Może gdyby miały więcej innych zajęć, odechciałoby im się atakowania ludzi. –stwierdziła zamyślona. Owszem, druzgotki zaszły jej dzisiaj za skórę, ale jak mogła gniewać się na stworzenia, które jedynie działały w zgodzie ze swoją naturą? Miała z resztą wrażenie, że wcale nie są one takie złe, jak wszyscy dookoła chcą je widzieć. Może jedynie się nudziły? Albo były głodne, bo trytony pilnowały wszystkich większych ławic? Tak długo jak nie znała wszystkich okoliczności, nie mogła z czystym sumieniem być zła na te małe wodne demony za to, że chciały zjeść ją na deser. Przez moment nie mogła zrozumieć skąd się wzięło to nagłe jąkanie u chłopaka. Nawet rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś uzasadnienia dla tego zachowania, aż w końcu doszło do niej, że przyczyną musiała być jej prośba! Sama nie widziała w niej niczego, co mogłoby wywołać podobne zachowanie u Puchona. Toż nie kazała mu rozebrać się do naga i odtańczyć kankana! Chciała tylko aby zdjął koszulkę i pozwolił się obejrzeć! Nawet jeśli nie miał najpiękniejszych mięsni świata, dla Sol nie miałoby to większego znaczenia. Ona i tak nie zwróciłaby na to uwagi. Nie patrzyła na ciało pod takim kątem, a piękna szukała zupełnie gdzie indziej. Zdusiła jego proces w zarodku, a potem już tylko cierpliwie czekała aż zdejmie z siebie te wszystkie warstwy ubrań. Kiedy w końcu obnażył się od pasa w górę, oczy Sol natychmiast wytropiły fioletowo-żółto-różowe bydlę, które zajmowało ramię, łopatkę i obojczyk chłopaka. I on to nazywał TYLKO siniakiem? I jeszcze ją oskarżał o to, że chowa przed nim swoje obrażenia, podczas gdy sam pewnie odczuwał ból przy każdym ruchu ręką? -Jak to jest tylko siniak, to ja miałam tylko uszkodzony łokieć. – stwierdziła surowo, patrząc na niego z naganą w głosie. Dlaczego tylko on miał prawo do opiekowania się nią? Ona też nie chciała aby cierpiał. Wycisnęła na dłoń całkiem sporą ilość i zaczęła delikatnie rozsmarowywać ją na opuchniętej skórze chłopaka, jak najdelikatniej, tak aby za bardzo go to nie bolało. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Nie 25 Maj 2014, 22:30 | |
| Ano trochę miał chwiejne nastroje, niestety dało się to zauważyć szczególnie w sytuacjach, gdy nie miał na nic wpływu, a jedyne co mu pozostawało to patrzeć na rozwój wydarzeń. Nie umiał jak Soleil dostosować się do każdej sytuacji i szukać w niej czegoś pozytywnego. Jego optymizm nieźle szwankował, ale dobrze, że miał kogoś w zapasie, kto nie będzie mu pozwalał na burczenie i warczenie. Bardzo chętnie skorzysta z tych narzędzi rozweselających, był ich nawet ciekawy tak samo jak autor postu. Coś mu mówiło, że to się przyda nieraz, patrząc na jego powolny proces zdrowienia. Policzki uniosły się w uśmiechu, gdy poczuł znajome muśnięcie, które nieraz odtwarzało się w rzeszy rozmaitych snów. Cieszył się z tego, bo wiedział co to znaczy i nie musiał się głowić co ma o tym myśleć. Przynajmniej się ucieszyła w pewnym stopniu i nie musiała znosić jego wcześniejszego nie najlepszego nastroju. Chociaż nie interesowała go opinia otoczenia, nieraz odczuwał naturalną ciekawość rówieśników i znajomych. Nie przywykł mówić o sobie ani o swoich uczuciach i dziękował Sol, że nie naciskała też do deklaracji. Najlepiej było wszystko zostawić biegowi, spontaniczności i naturalnemu obrotowi sprawy. To najzdrowsze wyjście i jak najbardziej wskazane, gdy mija bodajże drugi miesiąc od tragicznych przeżyć. Opinii na temat druzgotków nie skomentował. Tylko Słoneczko mogła kochać te stwory mimo, że chciały ją utopić tak samo jak kota no i samego Henry'ego, gdyby tylko zanurzył palec u stopy w wodzie. Dla niego druzgotki można zapakować w klatki i wywieźć hen daleko. Henry lubił magiczne stworzenia, ale przejawiał krytycyzm wobec tych, które chciały go zabić. Jak tu nie wiedzieć skąd wzięło się jąkanie?? Jąkał się pierwszy raz w życiu, gdy pytania dotyczyły ich związku bądź gdy go zaskakiwała i brakowało mu słów. Już nie pierwszy raz spowodowała zaniemówienie u Henry'ego. Nic dziwnego, że z wróżbiarstwa dostawał Nędzny, skoro nie potrafił niczego przewidzieć nawet w życiu codziennym. Albo tu chodzi o kobiety, których nie da się pojąć, choćby przeczytało się tysiące książek? Henry jąkał się, bo nigdy nie spodziewał się takiego żądania, które zresztą teraz ochoczo by spełnił. Słońce grzało teraz skórę na całych plecach i nawet chłodniejszy wiaterek nie przeszkadzał. Odchylił głowę i odetchnął z głęboką ulgą. Poruszył przy tym ramionami i skrzywił się, gdy tylko siniak przypomniał o swojej obecności. Dopóki o nim nie myślał, nie widział go i nic tego nie dotykało, ciągnięcie skóry i mięśni pod spodem nie miało większego znaczenia. Zmrużył oczy i wyprostował się, ograniczając ruchy do całkowitego minimum. Bezpośrednia prośba ze strony Sol wprawiła go w zakłopotanie i choć już po pierwszym jej przyjrzeniu się to uczucie minęło, dalej dumał nad jej szczerością. Nie przywykł, aby ktoś mu pomagał. Zazwyczaj świetnie radził sobie sam. Ledwie wytrzymał wtedy w szpitalu, gdzie był zdany na życzliwość innych. Pamiętał jednak rozmowę z Sol w bibliotece. Wydawało mu się to tak odległe w przestrzeni, iż zamierzchłe. Zauważył wyraz twarzy Słoneczka, gdy ta odkryła siniaka, który okazał się większy niż Henry z początku przypuszczał. Nie uważał tego jednak za coś tragicznego czy wymagającego troski. Wróciłby do dormitorium, stanąłby przed lustrem, parę zaklęć, maść i z głowy. Musiał jednak w duchu przyznać, że takiej pamiątki to jeszcze nie miał. Przez jego ciało przeszedł dreszcz i raczej powodem nie była zimna maść, tylko dotyk dziewczęcych dłoni na barkach. Poczuł jak specyfik ochładza siniaka i uśmierza ból, choć nie za bardzo potrafił się na tym skupić. Chyba podobała mu się taka forma opieki i pielęgnacji. Gdy tak się nachylała, mógł bez obaw się przyglądać jej twarzy. Z wyglądu była małą dziewczynką, która nigdy się nie smuciła. Przyglądał się i podziwiał kształt twarzy, który przypominał mu serce, te śmiejące się policzki, skupione oczy okolone długimi rzęsami. Rozchylone usta całkowicie rozproszyły jego uwagę przez co niechcący się poruszył przypłacając to szczypaniem w obojczyku. Paskudny siniak, bardzo paskudny. Uśmiechnął się leciutko, bo włosy Słoneczka łaskotały go w skórę oraz w tę plamę, którą starała się zamazać maścią. Czuł bijące od niej ciepło i na chwilę obecną był gotów wspominać spotkanie z druzgotkami wesoło. Zacisnął palce na marmurowej ławce nie chcąc psuć darmowej bliskości. Poczuł rosnące rozczulenie, które nieczęsto go atakowało znienacka tak, jak teraz. Musiał jednak w końcu wziąć głębszy wdech, chociaż nawet to nie zneutralizowało napięcia jakie wypełniało teraz tę niedużą przestrzeń między nimi. - Do wesela się zagoi. - zacytował ją i uśmiechał się weselej. Ni stąd ni zowąd nastrój miał o wiele lepszy i choć Sol mogła nie wiedzieć skąd ta zmiana, wyraz jego oczu przedstawiał przyczynę - ona sama. Poluźnił palce zaciskane na ławce i ułożył dłoń na policzku Słoneczka, chcąc jakoś podziękować za poprawę dnia. Ciepło pod skórą śmignęło żyłami od razu do mózgu, który dalej nie mógł sobie przypomnieć na przykład kto wygrał dzisiejszy mecz. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Pon 26 Maj 2014, 11:25 | |
| Ale przecież takich sytuacji było mnóstwo! Co chwilę wydarzało się coś całkowicie niezależnego od czyjejkolwiek woli. Henry nie miał wpływu na głód w Afryce, kataklizmy i wojny. Czyżby powinien cały czas chodzić wściekły? Tak, wiem… Co innego kiedy krzywda dzieje się jakimś anonimowym osobom w znacznym oddaleniu, a co innego kiedy cierpią bliscy. Ale mimo wszystko, znacznie lepiej było pogodzić się z prostą prawdą: nie da się wszystkiego kontrolować, złe rzeczy zdarzają się codziennie i nie ma możliwości ich powstrzymania. Sol natomiast nawet gdyby posiadała taką moc, nie próbowałaby im zapobiegać. Gdyby nie gorsze chwile, nie umiałaby doceniać swojego szczęścia, tego wszystkiego co piękne i dobre. Życie bez cierpienia, byłoby jak jedzenie bez soli. Mdłe, nijakie. Czyż nie lepiej było z resztą koncentrować się na przyjemnych stronach każdego wydarzenia? Gdyby nie druzgotki, nie siedzieliby teraz na tej ławce i nie mieliby okazji, aby wzajemnie obdarzyć się pomocą. Nie posiadaliby też kolejnego wspólnego wspomnienia, nieistotne że pojawiały się w nim nutki strachu. Sol z natury była istotką bardziej koncentrującą się na czynach i gestach, niżeli na słowach. Czasem to, co ludzie mówili, było dla niej niezrozumiałe, albo okazywało się po prostu kłamstwem. Ale mało kto potrafił oszukiwać ciałem; w oczach, w mowie dłoni, stóp i twarzy dało się odnaleźć prawdę, albo przynajmniej jakieś jej elementy. Owszem, ceniła możliwość porozumiewania się za pomocą słów, bo w ostatecznym rozrachunku wzbogacały one proces komunikacji i dawały mu znacznie szersze możliwości, ale nie potrzebowała deklaracji, a już na pewno nie takich wymuszonych. Kiedy Henry będzie na to gotowy, pewnie zacznie też tytułować ją inaczej przy ludziach i otwarcie przyzna się do tego związku. Sol nie odbierała jego niepewności i powściągliwości, jako dowodu na to, że się jej wstydzi, choć zapewne mogłaby. Ale ona nawet o tym nie pomyślała, w głowie jej się nie mieściło, że można być z kimś, kogo uważa się za zbyt… niedoskonałego, aby przedstawić go przyjaciołom i rodzinie. A przecież takie rzeczy się zdarzały. Nie mogłaby też zrozumieć, gdyby w ogóle była tego świadoma, dlaczego jej osoba wpływa na Henry’ego onieśmielająco. Owszem, może nie był przyzwyczajony do tej bezpośredniości i szczerości, którą ona praktykowała, bo mało kto zachowywał się tak prostolinijnie i otwarcie w dzisiejszych czasach, ale to przecież chyba nie było wystarczającym powodem? Sol nie była powalającą pięknością, emanującą seksapilem i pewnością siebie. Miała wygląd wciąż dziecinny, choć jej ciało dojrzewało i widać było tego symptomy. Włosy zawsze w nieładzie, szeroki uśmiech i zamyślone oczy – to wszystko dawało jej wygląd marzycielki, a nie kusicielki. I raczej nie wpływało na przedstawicieli płci przeciwnej ogłuszająco. Skupiona na siniaku, nie zwracała uwagi na to, co robi Henry. Być może nawet by się odrobinę speszyła, gdyby zauważyła to badawcze spojrzenie, a tymczasem nie czuła nawet tego wzrastającego napięcia, tak była zajęta równomiernym rozprowadzaniem maści. Było to z resztą najlepszym dowodem na jej całkowitą niewinność i nieskalane myśli. Nie, nie tkwiła wciąż przekonaniu, że dzieci przynosi bocian, albo znajduje się je w kapuście, ale jej głowę zajmowały rzeczy baśniowe, czyste i dalekie od tych zagadnień. Nie tylko z wyglądu była małą dziewczynką, sporo w jej charakterze było też cech, które lepiej by pasowały do kilkuletniej dziewczynki, niżeli dojrzewającej nastolatki. Zbeształa go spojrzeniem kiedy zaczął się wiercić pod jej dłońmi i sam sprawił, że go uraziła, po czym już bez większych komplikacji zakończyła swoje pielęgniarskie prace. Wytarła dłonie we wciąż wilgotną sukienkę, która była już tak doświadczona, że trochę maści jej nie mogło zaszkodzić. Drgnęła zdziwiona czując na twarzy dłoń chłopaka, ale już po chwili podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się szeroko. Cieszyła się, że ma już lepszy humor. Bała się, że będzie przez kolejne dni rozpamiętywał tego swojego wyimaginowanego pecha… -Tylko nie żeń się jutro. – zażartowała. W jej szeroniebieskich oczach tańczyły radosne iskierki i w tej chwili nikt by nie wpadł na pomysł, że od czasu do czasu mogą one zabarwiać się żółcią. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Pon 26 Maj 2014, 18:16 | |
| Dla Henry'ego nie było fajnym wspomnieniem wyciąganie dziewczyny i kota ze szponów druzgotków, obrywanie tłuczkiem po głowie i łamanie sobie kości łokcia. Pomagał owszem, bo lubił i to go oczyszczało, ale nie widział niczego miłego we wspomnieniu, które skrzywdziło. Chociaż przed chwilą twierdził, że wesoło jest opowiadać o edukacji druzgotków, wolałby, aby się to nie wydarzyło. Owszem, otrzymali chwilę spokojnego porozumienia przy możliwości udzielenia pomocy drugiej osobie, ale nie warto było na tej podstawie nazywać wydarzenie dobrym. Henry nie wstydził się Sol. Prawie przyzwyczaił się do tego, że gdy padał jej czy jego temat, mówiono w liczbie mnogiej: oni. Widział treść Lustra i nawet nie zdążył się zirytować aluzjami, że mają się ku sobie. Wzruszył ramionami i rzucił gazetę do kufra, bo też nie przeszkadzała mu wcale myśl, że o nich tak myślano. Miał problem z nazywaniem tego, co czuje, ale tego można przecież się nauczyć. Nie był wylewny, ale też i nie skąpił drobnych gestów. Pewne odruchy bezwarunkowe takie jak trzymanie dłoni, muśnięcie policzka czy poprawienie kosmka włosów przychodziły mu naturalnie. Znajomi twierdzili po prostu, że Henry jest zbyt nieśmiały, aby mówić na głos co mu w duszy gra i on im na to pozwalał, bo może mieli rację. Chociaż on zastąpiłby słowo "nieśmiały" zamknięciem się w sobie. Przyzwyczaił swój instynkt samozachowawczy do ostrożności i mimo przesady, zachowywał się czasami jakby nie do końca ufał otoczeniu. Na szczęście były to sceny chwilowe, przemijające. Soleil go onieśmielała nieświadomie. Henry boleśnie odczuwał, że ona wciąż jest jeszcze dzieckiem. Wesołą dziewczynką w ciele dorastającej nastolatki. Czuł się przy niej stary, choć byli w tym samym wieku. Przeżyła swoją własną tragedię, a mimo tego żyje i się śmieje. Jego wypadek dodał mu lat i wyżłobił na twarzy zmarszczki zmęczenia. Nie umiał być wesoły po takim czymś. Podobało mu się jej szczerość, bezpośredniość i czystość intencji. Sumienie go niestety i tak dręczyło. Nie pasował do niej w żadnym calu, odstawał i nie był do niej ani trochę podobny. Widział dzielące ich różnice i choć one często łączyły, Henry gryzł się z tym. Nie chciał być tym, który przez swoją przeszłość zacznie psuć dziecięcą radość Sol. Miał swój ciężki bagaż, który musiał teraz dźwigać do końca życia i ostatnimi czasy zaczynał te walizki pesymizmu chować jak najdalej przed światem. Wiedział, że Słoneczko rozumie więcej niż mówi, zna ludzi na wylot. Tak bardzo podobało mu się, że jest radosna i uśmiech nie znika nigdy z jej twarzy. Chciałby to oglądać zawsze; niestety jego doświadczenie nie gwarantowało, że nie obudzi się w nocy z krzykiem przeklinając i psując wszystko wokół. Wciąż odczuwał silne negatywne uczucia, które z trudem tłumił. To w końcu kiedyś z niego wyjdzie i popsuje dziecięcą radość Sol. Zazdrościł jej, że potrafiła się cieszyć z małych rzeczy. Jemu nigdy to nie wyjdzie, miał w sobie zbyt wiele goryczy. Choć na co dzień był wesoły, tylko ze dwie osoby wiedziało co się działo z nim w nocy czy późnym wieczorem. Uśmiechnął się niemrawo do Sol i zabrał rękę, sięgając po ubranie. Nie dbając o siniaka wcisnął na siebie tylko koszulę. Odczuł rwące pulsowanie pod skórą, ale nawet się nie skrzywił. Chciał to czuć. Przypominał sobie wtedy co ze sobą ciągnie i pamiętał, że nie każdego może tak obarczać swoją osobą. Chwiejny nastrój zawisł na cienkiej lince i dyndał w prawo i lewo. - Odprowadzę cię do wieży, bo zmarzniesz. - wstał, zarzucił sobie mundurek przez łokieć i podał rękę Soleil. Zerknął na Potworka, który dalej się nie ruszał z motylem przed nosem. - Chyba nie zaryzykuję i go nie obudzę. - wycofał się w obawie przed kocim gniewem. Lepiej, aby to Słoneczko go wzięła na ręce, skoro tak dobrze się rozumieją. Poprawił kurtkę na ramionach dziewczyny i nieobecnym wzrokiem zerknął w stronę zamku. - Nie sądź źle quidditcha. To dobry sport. - dodał, wszak mogła mieć o wiele gorsze zdanie po spotkaniu z tłuczkami. Nie zdziwiłby się, gdyby tak było. Mimo wszystko on swojej opinii nie zmieniał i gdy Matt da mu znać o wyścigach na miotłach czy treningu dla relaksu, chętnie na to pójdzie. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! Wto 27 Maj 2014, 10:33 | |
| Toż to takie dla Lancastera typowe! Wspomnienie, które skrzywdziło? Ale kogo konkretnie? Potworka? Chyba tylko trochę przestraszyło, ale nie wyglądało na to, aby kociak miał mieć traumę do końca życia. Sol? Zbyt szeroko się uśmiechała, by mogło to wchodzić w grę. Henry’ego? Cóż, chłopak wyraźnie coś sobie ubzdurał i jak zwykle patrzyła na rzeczy od dupy strony. Druzgotki, tłuczki, siniaki? Jakie to miało w ogóle znaczenie, skoro tym, co zapamiętają na dłużej, lub Soleil przynajmniej, będzie siedzenie w promieniach słońca, nazwanie jej księżniczką, pomaganie sobie nawzajem, obserwowanie naburmuszonego Natta i trzymanie się za ręce. Przeżycie razem kolejnej przygody, wcale nie złej, po prostu… trochę niebezpiecznej, ale za to jakiej fascynującej! Sol jednak znała go trochę zbyt dobrze, aby mieć nadzieję na to, że na jej podobieństwo zachwyci się tym, co dzisiaj przeżyli. Z tego samego względu zdawała sobie sprawę, dlaczego milczy na temat swoich uczuć. Nie potrafił przeżywać strachu, nie umiał dzielić się smutkiem, ale nie tylko wyrażanie tych postrzeganych jako negatywne uczuć u niego szwankowało. Trudno, Słoneczko akceptowała go takim, jakim był. Z resztą, jak już to było powiedziane, wcale nie potrzebowała wielkich słów, aby być pewną, że coś ich łączy. Bym mieć głębokie przekonanie, że on by jej nie zranił. No… Chyba, że robiąc coś, co w jego mniemaniu miałoby ją ocalić, a z jej strony byłoby krzywdzące. Tak, to się wydawało nawet trochę prawdopodobne. I choć w Soleil wciąż dużo było z dziecka, przeżyła dość trudnych chwil, aby mieć w sobie sporo dojrzałości i jakiejś takiej nie pasującej do naiwnego, zbyt optymistycznego charakteru, przenikliwej mądrości. Potrafiła patrzeć na świat bez tych różowych okularów, z którymi prawie nigdy się nie rozstawała. Umiała dostrzegać rzeczy, takimi jakimi były naprawdę, miała tylko zawsze nadzieję na lepsze i wolała się koncentrować na tym co dobre, co warte ocalenia. Ot i tyle. Nie była jednak małą dziewczynką, Henry czasem zdawał się o tym zapominać. Straciła brata, przeszła przez depresję, podczas której miała myśli samobójcze, była na co dzień uważana za dziwaczkę i niewiele osób akceptowało ją w pełni taką, jaką była. To wymuszało na niej pewną dojrzałość emocjonalną. Jej optymizm, jej radość i szczerość – to był wybór, jej świadoma decyzja. Oczywiście, musiała mieć sprzyjający temu charakter, ale gdyby chciała, na pewno mogłaby być ponurym, warczącym na wszystkich stworzeniem. Westchnęła lekko, bo obserwacja twarzy Henry’ego mówiła jej więcej, niż chłopak chciałby jej zdradzić. Martwiła się tym, co dostrzegła. Bo to zapowiadało problemy i dużo, dużo przeszkód. Wsunęła swoje palce w jego, sporo większą, dłoń, a kociaka podniosła z trawy i nie przejmując się miaukliwymi protestami, schowała do kieszeni. -Nie będę, po dzisiejszym dniu chyba go nawet polubiłam. – odparła wesoło, uśmiechając się do chłopaka i mocniej ściskając jego dłoń. Od dzisiaj tłuczki miały jej kojarzyć się z nim i to wcale nie negatywnie. Z resztą Quidditch w ogóle przesiąknął już wspomnieniami ich, razem, a więc nabrał całkiem nowego zabarwienia. -A Ty przestań myśleć, że możesz mnie zepsuć. – powiedziała ze swojej strony, wlepiając w jego twarz poważne spojrzenie szarych oczu, po raz kolejny udowadniając, że potrafi odgadnąć co mu się kotłuje w głowie. Po tych słowach została przez chłopaka odeskortowana do wieży Gryfonów, gdzie jakoś wymówiła się z udziału w powszechnej radości – wystarczyło jej stwierdzić, że wykąpała się w jeziorze i została zaatakowana przez druzgotki, co potwierdzały z resztą mokre ubrania i zadrapania na nogach, dzięki czemu mogła spędzić wieczór w pustym, cichym dormitorium w towarzystwie Nathaniela, który powoli wracał do siebie.
z/t x2 |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Ale ja nie rozumiem! | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |