|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Błonia Pią 09 Sty 2015, 19:47 | |
| Z każdą chwilą wzmagająca się ulewa nie tworzyła ciemności, ba, nie tworzyła nawet półmroku, jednak w danej chwili oświetlenie wyraźnie się zmieniło. Znajomy ton głosu wyrwał Gwen z głębokiej, pozbawionej marzeń zadumy, choć w pierwszej chwili dziewczyna nie była pewna co widziała, ani co się stało. Powodem takowego stanu rzeczy mógł być zarówno dym unoszący się ponad makówką blondynki, utrudniający wizję, niczym natrętna, prywatna mgła , jak i zjawisko raptownego wykwitnięcia facjaty jej ulubionej towarzyszki wszelakich zbrodni alkoholowych, ponad własnym licem. Albo i jedno i drugie. Blondynka odczuła, że ogarnia ją chęć ponownego parsknięcia śmiechem, na myśl o słowach, które krótko po „aportowaniu się” na błoniach przez Wandę, wypowiedziała owa panna, jednak ograniczyła własną reakcję do cichego westchnięcia i ze zrezygnowaniem pokręciwszy kilkakrotnie głową, uniosła się do pozycji siedzącej. Wyprostowała się i przekrzywiła głowę w lewo – jej oczy były zmrużone, a włosy posklejane mieszaniną deszczówki, trawy i rozmokłego podłoża. Wyglądała na całkowicie skupioną i skoncentrowaną jak dziki kot szykujący się do ataku. Zgięła prawą nogę w kolanie i przenosząc ciężar ciała na tą kończynę, odepchnęła się od ziemi, obracając nieznacznie, jak gdyby planowała odwrót z miejsca spotkania kółka wzajemnej adoracji zwanego też sabatem(do którego należeć zamiaru nie miała). Ale nic z tych rzeczy - popychana podmuchami wiatru złączonymi z coraz to mocniej nacierającym deszczem zwyczajnie wylądowała kilka centymetrów dalej aniżeli odgórnie założyła. Ostentacyjnie odchrząknęła, uprzednio uraczywszy swym lazurowym spojrzeniem osobę najlepszej przyjaciółki.- Czcze gadanie.- Skomentowała gardłowym tonem, uniwersalnie podchodząc do wypowiedzi każdego z obecnych, dotyczących jej ukochanych papierosów.- Poza tym, każdy inaczej radzi sobie ze stresem, co kochana?- Spytała, tym razem zwracając się bezpośrednio do Wandy, jak gdyby w celu podkreślenia mocy własnych słów lokując obie dłonie na biodrach. Na wszelki wypadek puściła też przyjaciółce oczko, co by zaznaczyć, że nie miała na celu jej dokuczyć, a jedynie zobrazować indywidualne sposoby walki z napięciem. Piła tu rzecz jasna do faktu, że od pojawienia się Mrocznego Znaku ponad głowami wszelakiej maści Hogwartczyków, ciemnowłosa przyjaciółka naszej bohaterki miała wyraźne problemy z zasypianiem. Gwen dobrze zdawała sobie sprawę z powodu takiej, nie innej reakcji współlokatorki na subtelną pieczątkę popleczników czarnoksiężnika nazywającego siebie Lordem, dlatego nie miała żadnych przeciwskazań, by po sugestywnym, trwającym kilkanaście minut przewracaniu się z boku na bok, wreszcie przygarnąć Whisperównę pod własne skrzydła, by do wymęczenia materiału przez cierpiącą na bezsenność Krukonkę, prowadzić z nią nocne pogaduszki, aż ta zasnęła. Abstrahując od faktu, że tylko po wpadnięciu przez wszystkie współlokatorki w objęcia Morfeusza, Scrimgeour mogła swobodnie palić przez okno dormitorium, dziewczyna zajęła się swą „drugą połówką” całkiem bezinteresownie. Gwen zlustrowała wzrokiem niebo. Chmury płynące w górze, czarne, napęczniałe i ciężkie, w błyskawicznym tempie spowijały nieboskłon od horyzontu po horyzont, podczas gdy towarzyszący jej śmiertelnicy otwarcie prowadzili nikotynową nagonkę. Dziewczyna czuła się niczym ostatnia rozumna istota na ziemi, ona jedna przeciwko całemu światu, starająca się, z marnym skutkiem, przemówić wszystkim do rozsądku, ukazać piękno wypuszczanego z płuc dymu, układającego się w czarujące i pełne treści słowo „Ooooooooo”. Ale nie.- There's a storm coming. - Rzekła i jakby na potwierdzenie jej słów gdzieś w oddali rozległ się ryk gromu.* W akcie zabawy w małą pogodynkę, Gwen przegapiła większość konwersacji, dlatego tekst chłopaka bezpruderyjnie lustrującego jej przyjaciółkę od góry do dołu, o całowaniu będzie musiał obiec uszy niewiasty gdzieś w zaciszu wieży Ravenclawu. Zdołała natomiast raz jeszcze w trakcie konwersacji wychwycić w jednym zdaniu swe imię i papierosy.- Ludzieeeeeee….- Burknęła, już całkowicie ignorując obecność dwóch małolat, a pełnię uwagi skupiając na naszych gołąbeczkach.- Albo skończycie nagonkę na mnie i moje skarby, albo…- tu niewiasta pozwoliła sobie na chwilę dramatycznej ciszy, podczas której starała się wytrzeć obłocone dłonie o przyozdobioną masą mokrej ziemi i trawy szatę- …albo rozpoczniemy publiczną debatę na temat plusów i minusów cichych, szkolnych romansów, między RÓŻNOlatkami z RÓŻNYCH domów.- Skwitowała, przyozdabiając blade lico radosnym grymasem. A co! Raz jeszcze oparła łapki na biodrach i wyjątkowo nie paląc, wyczekiwała reakcji towarzyszy.
*. {Nie mam mocy sterowania pogodą, a szkoda, bo zawsze zazdrościłam umiejętności Storm, z X-Menów, dlatego to grzmocicho może być pojedynczym przypadkiem, jeżeli ktoś by miał coś przeciwko, zią. } |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Błonia Pią 09 Sty 2015, 21:35 | |
| Gryzący dym tytoniowy utworzył się w zgrabny obłok, który z cichym mknięciem wdarł się w lico panny Whisper, na co ta zareagowała tylko niezbyt atrakcyjnym dla otoczenia grymasem. Od czwartej klasy znosiła nocne eskapady towarzyszki na tak zwanego ‘fajka’ – nie przeszkadzał jej zapach papierosów, którym przesiąknięta była cała Gwen – bez tego jakże charakterystycznego dodatku dziewczyna nie byłaby sobą. Teraz jednak, czując zmęczenie i wewnętrzną frustrację westchnęła cicho, wtórując westchnięciu przyjaciółki. Gdy ta wstawała szatynka miała okazję się przyjrzeć łepetynie współlokatorki, z której troskliwie wyjęła jeden z zagubionych, jesiennych liści – ten wysunął się jej z dłoni i odleciał, popchnięty przez delikatny wiatr smagające twarze zebranych. Obserwowała jeszcze przez chwilę zmagania się drobnej postaci na wietrze po czym czując żarliwe spojrzenie na sobie obróciła głowę ku młodzieńcowi, którego podejrzewała o jawne szpiegowanie jej osoby. Oskarżenie o bezpardonowe rozdawanie buziaków skomentowała jednym cwanym uśmieszkiem, który ponownie zaigrał na jej twarzy. - Proszę mi wybaczyć, ale dzisiaj tylko całuję się z wybranymi. – Odpowiedziała posyłając mu oczko, czując, że musi po prostu jakoś wybrnąć z całej tej sytuacji. Chociaż to co powiedziała nijak się miało z tym, że tak naprawdę Wandzia bardzo chętnie przylgnęłaby do chłopaka i to właśnie jego obdarowałaby soczystym buziakiem. Pozory jednak trzeba było trzymać, dlatego ponownie obróciła się do Gwen, która niczym zbawiciel spoglądała w niebo jakby szukała tam szczęścia czy chociażby zaginionej butelki Ognistej, która tak naprawdę znajdowała się pod łóżkiem Whisperówny. Na specjalną okazję. Gdy do uszu Krukonki dobiegł gardłowy głos kumpeli z roku, jej piwne spojrzenie natychmiast padło na jej anielską twarz, potem na wyzywającą postawę – puszczenie oczka jej nie umknęło na całe szczęście – nie lubiła gdy z jej problemów się żartowało, ale wiedziała, że Gwen jest taka, a nie inna, a docinki są u nich chlebem powszednim. Ona miała swoje papierosy, które niegdyś Wanda jej zabierała bądź ćwiczyła na nich zaklęcia transmutacyjne – oczywiście nie po to by zrobić małej Scrimgeour na złość, a tylko po to by podszkolić swoje magiczne zdolności. Jak widać opłacało się z nią wykłócać – to właśnie dzięki temu, a przynajmniej pośrednio Wanda błyszczała na zajęciach z transmutacji. Przez chwilę zastanawiała się co odpyskować, gdzie wbić szpilę – kącik ust jej drgnął, a ta machnęła ręką na blondynkę, bo była jej wdzięczna za to, że ta przygarnęła ją którejś nocy, kiedy szatynka wyjątkowo wierciła się w łóżku, a wszelakie próby zaśnięcia kończyły się krótkim krzykiem, mnóstwem wspomnień i zlaniem potem. Dlatego właśnie między innymi wybrała się do Hagrida, któremu ufała, a który znał jej trudną sytuację – wszak teraz współpracował z jej bratem. Ponownie wyczuła na sobie palący wzrok Puchona, z czego po cichu się cieszyła – teraz jednak nie dała sobie po temu poznać – jedyne co ją zdradzało gdy na niego patrzyła to błyszczące oczy i szybsze bicie serca. Wspomnienie o jej piernikach musiało się i tutaj pojawić – wywróciła malowniczo oczy, starając się go przedrzeźnić, po czym odparła spokojnie, trochę zgryźliwie. - No tak, Henry. Nie musisz mi tak słodzić i tak dobrze wiesz, że dostaniesz swoją porcję. W odpowiednim czasie.- Posłała mu długie, odrobinę lustrujące spojrzenie – nie mogła sobie odmówić przecież patrzenia na niego, gdy miała ku temu okazje! Podczas posiłków głównie skupiała się na nich, ewentualnie poganiała Lucasa by ten szybciej jadł, czy oddał jej notatki. Zauważała jednak Pachońskie wyszczerze kierowane do niej co dnia - teraz jednak pozwoliła sobie na obserwację błękitu jego tęczówek , ładnego kształtu ust, na których widok przełknęła ślinę i czym prędzej spojrzała na swoją paczkę, w której co prawda nie znajdowały się sławne ciacha gajowego. - Nie, nie, nie. Mam tu kozłek lekarski i trochę melisy. Zawsze się przyda. – Tutaj rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Gwen mówiące lepiej nic nie komentuj, po czym zacisnęła palce na opakowaniu z zielskiem, które miało jej pomóc w jej dolegliwościach. Znów przybrała uprzejmy wyraz twarzy i oparła się jednym ramieniem o bark przyjaciółki, która z tą swoją filozofią i całą otoczką godną pożal się Boże tych wszystkich mnichów stwierdziła tylko, że nadchodzi burza. Faktycznie, coś grzmotnęło, z oddali dojrzeć można było jedną czy dwie błyskawice przecinające niebo. Wanda drgnęła niezauważalnie. - Gwen za nic ma sobie nasze zakazy. I tak do tego wróci więc… Swoją drogą kochanie dla… – Tutaj właśnie miała wygłosić krótką przemowę na temat ogólnego wyglądu panny Scrimgeour, która wyjątkowo dzisiaj okazem piękności nie była [kto to mówi, panno z podkrążonymi oczami]. Tekst rzucony w jej stronę miał być zabawy, słodki i dokuczliwy. Słysząc jednak niejaką groźbę Lancastera, ta chwyciła się za serce z miną typu Helena, mam zawał! i z miną zbitego psa zerknęła na Puchona. - Nie rób tego, Henry. Nie zabieraj nam punktów, o które jak tak szalenie walczę. – Jej ton był płaczliwy, trochę dziecinny, kiedy to prosiła go o ułaskawienie jej drugiej połówki. Przestała jednak gdy pewne burknięcie zwróciło jej uwagę, na co ta z niecierpliwieniem czekała na to co w końcu powie Gwendolyn. Jak się mogła spodziewać nie było to nic zwykłego – napięcie sięgało zenitu, ta niemalże wbijała ostre spojrzenie w Krukonkę, kiedy jej policzki nagle spłonęły rumieńcem, a brwi się zmarszczyły. Miała ochotę smagnąć blond anioła w ucho, jednak się powstrzymała. Fuknęła coś i popchnęła lekko Gwen, czując jak serce wyrywa się do odpowiedzi. Spojrzała niemal natychmiast na Henryka, starając się wybadać jego reakcję na słowa jej przyjaciółki – w jej oczach mógł dostrzec pewnego rodzaju obawę – chyba faktycznie zbyt długo myślała nad różnicą wieku, która ich dzieliła. Czasami nawet obsesyjnie, żałowała, że nie są z jednego rocznika - może wtedy chłopak patrzył by na nią nieco przychylniej? Odwróciła jednak spłoszona wzrok i wbiła go w towarzyszkę i jej spowierniczkę. - A to ciekawe, Gwen. – Zaczęła, starając się panować nad głosem, by nie zdradzić zdenerwowania. Już i tak malowniczy rumieniec ozdabiający jej lico mówił wszystko za siebie. - Masz jakieś pikantne historyjki do opowiedzenia o sobie? – Spytała, nachylając się do jej uszka, chcąc ją w tej chwili udusić gołymi rękoma. Znowu nie chciała by Henry źle się czuł w jej towarzystwie, więc rozpaczliwie starała się załagodzić sytuację, modląc się w duchu, by ten od niej, to znaczy od nich nie uciekł. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Błonia Sob 10 Sty 2015, 08:54 | |
| Za jakie grzechy stał w taką pogodę i narażał siebie i resztę na szwank zdrowia? Powinien pilnować swojej kondycji i zdrowia na rzecz sportu, a jednak mając w towarzystwie pewną osobę, deszcz stał sie nawet przyjemny. Stado hipogryfów by go stąd nie odciągnęło, skoro nikt go nie wyganiał i nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo z racji znajdowania się w gronie dziewcząt. Uśmiechnął się kątem ust, łamiąc swoje postanowienie skupiania uwagi na niczego nieświadomych Lottcie i Ethel, znowu krzyżując spojrzenie z Wandą. Wybrani. Prawie się taki poczuł, szczególnie jak sobie przypominał ich spotkania - wcale-nie-randki. Pogodził się z gorzką myślą, że nie poczuje na szorstkim policzku miękkości jej ust, zgadzając się, że to byłoby trochę ryzykowne, szczególnie dla niego, skoro zaciskał ręce w pięści i powinni zachowywac pozory. Oficjalnie są przyjaciółmi, a przez Wandę zaczął patrzeć na nią pod innym kątem. Cholernie seksownym kątem i niekoniecznie chętnie chciał wracać do poprzedniego stanu. Odkąd zawitał w Hogwarcie, biedny i sponiewierany z bandażem na łbie, w jego towarzystwie pojawiła się Wanda, która chociaż poniosła dwa razy większa od niego stratę, to swoim optymizmem i śmiechem trzymała go w ryzach. Zarażał się i mu sie to podobało. Puchon westchnął głęboko, poddając się nie patrzeniu na Wandę i zaczął obserwować ją i Gwen. Czyli były przyjaciółkami,chociaż i tak się nigdy w tym nie połapie. Padło jego imię, więc ocknął się z mniej przyzwoitych rozważań na temat oczywisty. - Musiałem się upewnić, wiesz. Farciarz ze mnie. - enty raz sprawdzał czy Wanda nie rozmyśliła się z decyzji uczynienia z Lancastera Nadwornego Smakosza Wypieków, co było dla niego ósmym cudem świata. Nie powinna posyłać mu tak długiego spojrzenia, co odwzajemnił z coraz szerszym wyszczerzem puchońskim. On tu usiłował stać! To nie takie łatwe... Uciekła wzrokiem, co go zaciekawiło. Chciał opuszkami palców sprawdzić jej policzki czy są ciepłe i czy pojawią się tam rumieńce z kontaktem jego dłoni. Zacisnął zęby, przypominając sobie, że jest w towarzystwie Lotty, Ethel i Gwen, także powinien zachowywać się nie podejrzanie. Nie rozumiał po co Wandzie kozłek lekarski i melisa. Powróciła dawna nadopiekuńczość, którą otrzymał w dziedzictwie po matce, a którą przelewał na Laurel, jeśli wzbudzała jego podejrzenia. Henry był zdruzgotany. Tak bardzo musiał sie hamować, a nigdy przecież normalność nie sprawiała mu problemów. Obecność Wandy coraz bardziej osaczała jego myśli i chociaż twierdził, że stado hipogryfów go stąd nie odciągnie, zastanowił się nie powinien się ewakuować na wszelki wielki wypadek. Uniósł głowę szukając bladnącego śladu błyskawic. To nie obiecywało powrotu słońca. Przegapił całe lato. Jakby nie mógł mieć wypadku w zimę... tylko w taki fajny okres, gdy mógł godzinami pływać w jeziorze i sabotować zachowania skrzata. Zapomniał, że miał na ten temat pogadać z profesorem Miltonem. Groszek robił się cholernie stary. Pracował jeszcze za młodości jego dziadka, zza życia jego babci, a więc w końcu coś szwankowało mu w łysej, brzydkiej łepetynie. Gwen wstała, znowu wyglądała jak artystka szukająca natchnienia czy to poetka zachwycająca się naturalizmem świata okrutnego. Uśmiechnął się odruchowo, krótko przyznając w duchu,że Gwen miała swój styl i charakter. A gdy doszły go niemal błagalne i płaczliwe słowa Wandy, przez kręgosłup przelazł mu zimny dreszcz. Nie gap się teraz na nią. Na gacie Filcha, nie gap się teraz na nią. Spojrzał na nią. Wszystko szlag. Musiał się cofnąć niezauważalnie o pół metra, niby to omijając rosnącą wokół niego kałużę. Zrobiło mu się jakoś tak niewygodnie w towarzystwie i nie z powodu słów Gwen, a z powodu Wandy. Spodnie zrobiły się nagle ciasne, deszcz dostał się za kołnierz, gdy kaptur spadł mu z głowy, żołądek fiknął kozła w tył skręcając mu kiszki. A jadł niedawno pierniki. Nie dość, że Wanda nieświadomie zarzucała na niego pajęczą sieć, to świadomie kierowała do niego słowa wypowiedziane takim tonem, że niemal rwał się, aby zamknąć ją w ramionach i podokuczać, odświeżyć zapach wanilii prześladujący go w najmniej oczekiwanych momentach. Niedługo nabawi się szczękościsku. Rozejrzał się wokół, obracając się wokół własnej osi dając sobie chwilę na ochłonięcie. - Dobra, dobra, ale już tak na mnie nie patrz. Jak się pojawi ktoś stary na horyzoncie, gasisz fajka bez zająknięcia, Gwendolyn. - omijał szerokim łukiem patrzenie na Wandę, aby nie pogorszyć sprawy. Zaskoczyły go słowa Gwen. Przez chwilę patrzył to jedną na drugą, nie widząc aluzji, a gdy trybiki zwane szarymi komórkami łaskawie go poinformowały o czym to Gwen mówi, uśmiechnął się szerzej najwyraźniej nie zrażony. Różne domy? Wiek? A któż by na to zwracał uwagę? Może dziewczyny, ale dla Puchona to nie stanowiło żadnej przeszkody w nawiązywaniu, jak to nazwała błyskotliwie Gwen, romansów. Nie był casanovą pokroju Gilgamesha i nie podrywał wszystkiego co się rusza. Nie tracił nigdy czasu na rozmyślanie czy nie jest za stary, czy nie za młody, czy różnorodność domu przeszkadza. Odpowiedź brzmiała: nie i na tym się kończyło. - Ja widzę same plusy. Masz inne zdanie, Gwendolyn? - spojrzał jej w oczy szczerze zaciekawiony. Nie wykluczał, że coś się święci, ale też nie mówił z kim, kiedy,jak, dlaczego i z jakiej przyczyny. Wanda trochę się zdenerwowała, przez co znowu wywoływała w nim odruch wzięcia ją za rękę. Nie wyglądał na takiego, co chciał uciec, a jeśli już, to nie z powodu aluzji Gwen, a z powodu swojej gorączki. Nie spojrzał na Wandę, żeby nie widzieć jej zdenerwowania. Poważnie się tym przejmowała? Zastanawiało go dlaczego i nie omieszka ją o to zapytać. Nagle uniósł ręce wysoko jakby się poddawał, cofnął się o krok i omal nie runął na ziemię potykając się o większy kamień czyhający na jego życie. No tak, zbłaźnienie rzecz oczywista. Skomentował to krótkim "ech". - Drogie panie, oszczędźcie mi tych pikantnych szczegółów. - zasłonił sie rękoma, jakby to miało szansę go ochronić przed babskimi plotami. Henry zapomniał sie o trzymaniu rąk w kieszeniach. Szybko je tam wpakował i na siłę wcisnął, chociaż dalej było za ciasno. Zaczął zwiedzać niebo. Pochmurne, szare, brzydkie, jakby martwe. |
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Błonia Wto 13 Sty 2015, 19:46 | |
| Wybaczcie zwłokę i jakość poniższego posta, ale z braku weny i chęci do robienia czegokolwiek innego, aniżeli picia - pisałam na "odwal" .
Gwen przebiegła spojrzeniem po twarzach „gołąbeczków” i uniósłszy oba kciuki w górę, wyszczerzyła się radośnie. Niezależnie od reakcji współtowarzyszy, jej cel został osiągnięty – ciche przyzwolenie na swobodne korzystanie z darów matki natury zwanych przecudowniewspaniałymi papierosami zostało przyznane. Nie żeby takowego potrzebowała, aczkolwiek z ulgą przyjęła koniec bojów o puszczanie przysłowiowego dymka. -Skarby moje najukochańsze…- Blondynka spojrzała wymownie na przyjaciółkę i stojącego nieopodal Puchona.- Ja tam widzę same pozytywne aspekty integracji międzyludzkiej. Co więcej!- Nieco uniosła ton głosu, w celu zaznaczenia doniosłości własnych słów.- Bardzo kibicuję wszelakiego rodzaju porozumieniom i sojuszom, zwłaszcza natury intymnej, if you know what I mean.- Skwitowała kilkakrotnie unosząc brwi ku górze. Tocząca się rozmowa sprawiała naszej pannie nie lada frajdę. Nieczęsto w ramach typowego jej „mówienia co ślina na język przyniesie” mogła pleść tego rodzaju głupoty. W gruncie rzeczy owa chwila należała do rodzaju tych, w których człowiek jest zdolny powiedzieć cokolwiek, byleby osiągnąć obrany odgórnie cel, co w jej indywidualnym przypadku było odsunięciem tematu pogawędki od drażliwego motywu kosztowania wyrobów tytoniowych. Blade lico niewiasty z każdą chwilą obserwacji pomostu pozornie dzielącego rozmówców przyodziewało coraz to szersze oblicze „banana”. Raz po raz złapała się na myśli, iż stosując Wandzine podchody emerytura nadejdzie prędzej, aniżeli jakakolwiek forma konsumpcji zażyłości tej dwójki. I prawdopodobnie gdzieś pomiędzy wewnętrznymi kpinami z groteskowej nieśmiałości przyjaciółki a utwierdzaniem dyskutantów w fakcie, iż pełnię uwagi skupia na płynących z ich ust słowach poprzez sporadyczne skinięcia makówką i rzucanie krótkich ’mhm’ raz na jakiś czas, pod tą uroczo-obłoconą blond makówką zrodziło się coś, czego powstrzymać już nie potrafiła. Nie mogła i już. Gwen złapała się na tym, że odlicza szeptem od dziesięciu w dół. Dziesięć – Jej bystre ślepka niedługo odnalazły punkt oparcia na facjatach milczących (a może i martwych? Dum dum dum DUM!) piątoklasistek, po czym stwierdziwszy, że oceniając owe panny jako nieinteresujące nie wydała błędnego wyroku, postanowiła już w ogóle nie przejmować się ich towarzystwem. Dziewięć, osiem- Machinalnie wcisnęła do ust kolejnego papierosa, dochodząc do wniosku, że jednak odpali go nieco później. Fajka – statysta, takie buty. Siedem, sześć, pięć, cztery- ”Odpalę… NIE, później… a może jednak teraz? Cholera, zapaliłabym. Ale w sumie wypadałoby mieć wolne ręce.” Trzy, dwa- Raz jeszcze całą uwagę skoncentrowała na Wandzie i Henrym. Z nieodłącznie towarzyszącym jej szerokim uśmiechem postąpiła kilka kroków przed siebie, niebezpiecznie zmniejszając dystans między naszym uroczym trójkącikiem. Jako ostateczny cel niedługiej przebieżki obrała szesnastoletniego Puchona, dlatego zdawać się mogło, iż ciemnowłosa przyjaciółka została przez słodką Gwen zlekceważona, bez jakiejkolwiek ingerencji w przestrzeń życiową młodej Whisperówny. Nic bardziej mylnego. Niepozornie, bo niepozornie, acz z pełną gracją, blondwłosa pretendentka do miana najbardziej urokliwego palacza lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, wykonując manewr mijania przyjaciółki pochwyciła jej prawą łapkę i pociągnęła prędko za sobą, nieomalże siłą lokując zainteresowaną kilka centymetrów od wesołego Puchona. Drugą rękę wyciągnęła ku wcześniej wymienionemu i zdecydowanie podkradła dłoń kolejnego z mieszkańców Hogwartu. Czy na tym skończyła? Jeden, zero. -Trzeba szerzyć miłość!- Rzekła, stanowczym ruchem splatając drobną dłoń przyjaciółki z nieco masywniejszą Puchona w uścisk, jeszcze chwilę, iście ojcowskim gestem podtrzymując dzieło własnymi kończynami górnymi.-Jest wyraźny progres, skoro nie odskoczyliście jak oparzeni.- Kontynuowała, krótko po pozostawieniu sfer intymnych tejże dwójki samym sobie i momentalnym odpaleniu papierosa. Nie żeby przykładała specjalną uwagę do relacji kogokolwiek z kimkolwiek. Zwyczajnie, wyraźnie znudzona danym dniem, postanowiła troszkę namieszać. Pomóc? Kto wie. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Błonia Wto 13 Sty 2015, 22:52 | |
| Krople raz po raz moczyły jej płaszcz, opadały z cichym jękiem na jej odsłoniętą w połowie twarz, naznaczając ją niejako. Te rzeźbiły kręte ścieżki po policzkach dziewczyny, opadając na sam dół i wtapiając się zaraz w wilgotną ziemię, po której ta stąpała. Jej wzrok zaraz natrafił na czubki ciężkich butów – na całe szczęście, że zdecydowała się na mocniejszą artylerię dzisiaj, bo nie chciałaby myśleć co by się stało gdyby założyła zwykłe tenisówki. W kaloszach nie chodzi, to musiała wziąć te, które chociaż nie do końca wygodne to chociaż chroniły przed brudną wodą. Przez chwilę myślała dosłownie o tych butach, jakby nic innego się nie liczyło. Obserwowała jak rozwiązane sznurówki kłębią się wokół jej stóp, mokre i brudne. Skrzywiła nieco mordkę, ciesząc się chwilą – tym, że jedyne czym się martwi to krzykiem Mercy, która najpewniej opieprzy ją za wnoszenie błota do dormitorium. Nieważne były nocne koszmary, nauka i sprawy sercowe. Westchnęła głęboko, zgarniając włosy z twarzy. Powróciła do reszty – dwóch dziewcząt, których imion nawet nie poznała, swojej przyjaciółki i przyjaciela. Czuła na sobie częste spojrzenia blondyna, czuła jak sunie po jej twarzy, postawie i nie wiedziała co ma z tym uczynić. Bezwiednie zagryzała policzek od środka chcąc coś powiedzieć, coś zapewne nie na miejscu, i nie do reszty ale do samego Henryka. Powstrzymywała się jednak i jak gdyby nigdy nic raz, czy dwa [lub czterysta - czterdzieści - osiem] razy odwzajemniła błękitne spojrzenie uśmiechając się przy tym uroczo. Gdyby wiedziała o czym Lancaster teraz myśli! Z pewnością jej grymas nieco by się zmienił, stał się bardziej drapieżny, ostrzejszy… Wszystko jednak opierało się na domysłach, a skoro ten wcześniej poprosił ją o wyhamowanie swoich zapędów to postanowiła się tego trzymać – nie wie jak długo i nie wie z jakim skutkiem i wynikiem, no ale się starała. Temat pierników jak widać musiał się przewinąć w ich każdej rozmowie, dlatego lekko rozbawiona wywróciła zabawnie patrzałkami chcąc trzepnąć Puchona w łepetynę, by w końcu przestał nadawać o jej wypiekach. Nie musi się upewniać, nie musi dopytywać - został już jej giermkiem oraz smakoszem jej pierników? Został. Nie trzeba się powtarzać, tego tytułu nikt mu nie odbierze. Ucisk jej ręki na bark Gwen się zwiększył kiedy i ona zaczęła obserwować niebo, a potem niby to przypadkiem przesunęła wzrokiem po profilu Puchona, korzystając z okazji, że ten na pewno nie lampi się w ich stronę. W międzyczasie deszcz odrobinę zelżał, albo jej się tak wydawało – wiatr znowu omiótł ich sylwetki, poły jej czarnego płaszczyka rozsunęły się niczym kurtyna, a ta po chwili milczenia westchnęła niczym bohaterka oper mydlanych. Gwen nie straci fajek, a ona dzięki swojej wspaniałej grze nie straci punktów dla domu. Uśmiechnęła się weń zadowolona jak nie wiem i wysunęła jeszcze jeden zbłąkany listek z blond grzywy przyjaciółki, która chyba miała niecny plan do zrealizowania. W międzyczasie zajęła się obserwacją okolicy – a konkretniej błoni, tych dziwnych, nierównomiernych terenów, obecnie opuszczonych. W danej miejscówce znajdowała się tylko ich piątka – w domyśle ich trójca. Dziwny trójkąt, werbujący osoby o zgoła różnych charakterach, chociaż dobrze się dogadujące – o dziwo. Kto by pomyślał, ze panny z domu Kruka – mające inny gust, styl czy parcie na szkło zostaną najlepszymi przyjaciółkami. I kto by pomyślał, że jednej z nich zakręci w głowie pechowy chłopiec z szóstej klasy, który choć młodszy to nie odstawał od nich. Dziwny team, chociaż znając życie pewnie razem to i konie by kradli, gdyby tylko mogli. Postanowiła nijak nie komentować już żadnych donosów ani plotek – chociaż mile zdziwiła się kiedy Henry jakoś nie zaczął protestować, w stylu nie, co Wy mi tu gadacie. Oesusie, starsza dziołcha nie jest dla mnie, ja tylko kłidicz, kłidicz i jeszcze raz magomedyka nieco odmiennym od normalnego… Przeciwnie, uśmiechnął się odrobinę tajemniczo, ale na nią nie patrzył, jakby nie chciał widzieć jej reakcji. Bezwiednie zmarszczyła czoło i odkaszlnęła jakby chciała zmienić temat, gorączkowo, rozpaczliwie, już, teraz! Czy muszą rozmawiać o takich sprawach ? Od tego są jakieś ciemne kąty w szkole, kawiarenki, cokolwiek innego niż błonie. Zerknęła w stronę Puchona, który chyba się przestraszył słów Gwendolyn, bo o mało co nie wywinął kozła o wystający kamulec. Spadł mu kaptur, odsłaniając bujną blond grzywę, w którą aż miało się ochotę zatopić dłonie… Zaśmiała się odruchowo, widząc zabawną scenkę – i już – już miała go zacząć asekurować, kiedy to panna Scrimgeour wsunęła sobie papierosa między usta. Wanda posłała jej spojrzenie w stylu starszej siostry, jednak jedyne na co się zdobyła to tylko zaciśnięcie warg i zmrużenie piwnych oczu przebijających niemal na wylot dobrą towarzyszkę, która to pokonała kilkoma susami dzielącą ich drużynę odległość złapała ostatecznie jej dłoń ciągnąc ją jednocześnie za sobą niczym pannę na wydaniu. Whisperówna otworzyła szerzej oczy i jęknęła zaskoczona, bo nie spodziewała się cwanego manewru przyjaciółki. Dlatego gdy Gwen oddała jej łapkę Henrykowi, ta o mało co go nie wywróciła. Wpadła na niego – dosłownie przez przypadek tym samym zmniejszając ich dystans do absolutnego minimum. Owionął ją świeży zapach chłopaka, ciepłota jego ciała sprawiła tylko, że krew w niej zawrzała, a ta znowu się zarumieniła i odsuwając się odrobinę, nie za dużo, dalej trzymając już usilnie dłoń Puchona – nawet nie zauważyła kiedy zacisnęła palce na jego ręce odwróciła się i spojrzała przez ramię na Gwen. Starała się wyglądać na rozgniewaną, co jednak jej nie wyszło. Wyglądała uroczo, z tym głupim rumieńcem, roziskrzonymi oczami i zabawnym grymasem na licu. - Sama sobie szerz miłość, Gwen! – Wypaliła nagle rozeźlona, po czym słysząc swoje słowa – to jak absurdalnie zabrzmiały w jej ustach parsknęła śmiechem, głośnym i donośnym. Nie mogła przestać się śmiać, dlatego zasłoniła sobie drugą, wolną ręką usta [paczuszkę z zielskiem pewnie wcześniej wrzuciła do kieszeni]i tylko ramiona jej się trzęsły od nagłego napadu wesołości. Albo inaczej. Czuła się jak w przedszkolu, kiedy pani wychowawczyni dobiera dzieci w pary, coby się nie zgubiły. Faktycznie, nie odskoczyła od niego, wręcz przeciwnie, prawie się do niego przylepiła. Miała ochotę w ogóle nie odchodzić, dlatego nie robiła dosłownie nic w związku z tym, że trzyma go dalej za rękę Śmiech ustał, ale mimo wszystko czuła się trochę dziwnie. Tłumiła w sobie emocje, by nie pokazać jak bardzo jest rozgorączkowana bliskością Lancastera. Spojrzała na niego dosłownie raz, badawczo i zaraz odwróciła wzrok. - Nie chcę nic mówić, ale tak jakby jesteśmy dorośli i umiemy zadbać o swoje, kochanie. – Powiedziała, kierując piwne spojrzenie na swoją współlokatorkę, starając się uspokoić coraz to szybsze bicie serca. Chwyciła mocniej rękę Puchona i o mało go nie pociągnęła w swoją stronę. O mało co, bo ostatecznie się powstrzymała - uśmiech znowu zakwitł na jej twarzy, a ta by cokolwiek zrobić drugą ręką przysunęła ją do buźki Lancastera i wahając się znowu … zajęło to dokładnie sekundę – zajrzała mu w oczy i po chwili wsunęła rzeczoną łapkę w jego włosy i poczochrała mu je. Był to gest niewinny, mający jedynie na celu … zmniejszenie [jeszcze bardziej? Da się?] ich odległości. Z tych kilku centymetrów mogła zobaczyć dokładnie jak deszcz zrosił jego twarz kroplami, jak zwykle jasne włosy ciemnieją, jak jej twarz odbija się w jego tęczówkach. Zacisnęła usta i ją po prostu zamurowało. Ojej.
|
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Błonia Sro 14 Sty 2015, 19:01 | |
| Deszcz siąpił litując się troszku nad przemoczonymi uczniami wolącymi mokre błonia od ciepłych dormitorium. Stał jak kołek w kałuży zwiedzając wzrokiem okolice, byleby nie patrzeć na obie dziewczyny. Ewidentnie nie miały niewinnych myśli, skoro Henry zaczął się wiercić i czuć jak na celowniku. Robiło się chłodniej i duszniej, przynajmniej w ich towarzystwie. Czuł na sobie spojrzenia dziewcząt i miał wrażenie, że coś od niego chcą, czegoś oczekują i są pewne,że to prędzej czy później nastąpi. Na siłę zmieniał tok swojego myślenia i planował zbudowanie dziewczynom drabiny do wieży Ravenclawu dopóki ktoś nie przegoni Irytka z pierwszego piętra. Henry wyzdrowiał, ale nie uporządkował jeszcze swojego żywota, a już tracił nad nim panowanie. Nie zauważył nawet kiedy Wanda i szczególnie jej obecność zaczęła mu się podobać, kiedy zechciał posłać swoje sumienie do diabła tak samo jak przeszłość. Lancaster nie mógł zacząć od zera (a chciał) nawet gdyby wszyscy mu na to pozwolili. To wiązało mu ręce i hamowało cholernie rozwój relacji z otoczeniem. Gwen urwała się z choinki. Zachowywała się jakby żyla w innym świecie, jakby ciągle marzyła i miała swoje kredki... jak Soleil. Wzdrygnął się i przywołal do porządku, na powrót analizując czy uda mu się z drewna do kominków scalić solidną, długą i bezpieczną drabinę. Włosy Gwen śmignęły mu przed nosem i zanim pojął znaczenie "szerzenia miłości" ten chochlik wsunął dłoń Wandy w jego. Puchon zmarszczył brwi i nie uśmiechał się, tylko zastygł w bezruchu. Uniósł rekę asekurując swoim ciałem potknięcie się Wandy. Wbił palce w jej talię powstrzymując wewnętrzy nakaz przysunięcia jej do siebie i zanurzenia twarzy w gęstych lokach pachnących najsłodszą wanilią. Chociaż patrzył to na jedną Krukonkę to na drugą to ich nie widział. Wanda nagle się radośnie roześmiała z jakiegoś nieistotnego powodu. Ten dźwięk wwiercał się w jego czaszkę i siał tam spustoszenie. Nie slyszał ich wymiany zdań, zajęty plytkim oddychaniem i uspokajaniem swojego ciała lgnącego teraz nie do kłidicza a do Wandy. Nie odskoczył, to przecież nienormalne tak twierdzić, że ktokolwiek by odskoczył od Wandy. Zacisnął palce na miękkiej ręce dziewczyny ale dalej miał nieobecną minę. Nie skomentował nic, wstrzymując oddech gdy ręka Krukonki znalazla się blisko jego twarzy. Dalej trzymał rękę na smukłej talii. Wanda mogla poczuć jak nacisk jego ręki stał się mocniejszy, niemal rozpaczliwy albo też błagalny. Oprzytomniał po dłuzszej chwili letargu i bicia się z myślami. W jego oczach nie burzowych, a brudnych od ciemniejszych odcieni niebieskiego, pojawilo się jakieś nieme przesłanie. Przeprosiny. - Spotkamy się później. - szepnął, zabierając ręce z cieplego kuszącego ciała. Opuścil je wzdluż tułowia. Opierał się ze swoją decyzją odejścia z błoni. Nie chciał ale to bylo bardziej niż konieczne. Nie potrafil na nic odpowiedzieć, nawet na nie zadane pytania. Oczekiwaly od niego latwych słów i potwierdzenia tego co oczywiste, nie pojmując, że Henry nie mógł nic zrobić. Nie tak szybko i bez przemyślenia każdego kroku, sprawdzenia co było i co moze być.Rysy twarzy Heńka się wyostrzyły. Wahał się, nie byl pewien. Chciał tu zostać, a zarzucił kaptur na głowę i śląc Wandzie nieodgadnione spojrzenie, odwrócił się plecami. Nie żegnając się, ruszył do szkoły szybko. Wpakował ręce do kieszeni spodni i nikomu nie mówił co robił przez resztę dnia, bo wrócił do dormitorium po swoim obchodzie przemoczony i dziwnie spokojny. Nawet jak już kladł się do snu, dalej czuł wanilię jakby Wanda dalej przy nim była i łaskotała go wlosami.
Z tematu |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Błonia Nie 18 Sty 2015, 12:13 | |
| Nie upadła – czuła przed sobą ciepłą barierę otaczającą w postaci kapitana drużyny Puchonów, która skutecznie ją ochraniała przed upadkiem. Przez chwilę poczuła się zupełnie głupio, że wyszła na taką niezdarę i przez to, że śmiała się jak szalona niewiadomo z czego. Jakby miała jakiś sekret, niewygodną informację i chciała go schować przed innymi. Czuła jego dłoń na swojej talii, to jak wpijał w nią rozpaczliwie palce. Nie wiedziała dokładnie co miał na myśli ten gest – czy tak bardzo chciał jej dotknąć, objąć lecz nie pozwalała mu na to świadomość tego, że gdzieś w szkole kręci się pewna Gryfonka? Uśmiech Wandy z sekundy na sekundę opadł, zatarł się ustępując niejako zdumieniu i rozczarowaniu. Widziała wzrok Henryka, który chyba zastanawiał się czy powinien w ogóle się tutaj znajdować, pośród nich, w jej towarzystwie. Sama poczuła ukłucie żalu, że nie mogła odnaleźć jego spojrzenia, które powiedziałoby jej co jest nie tak w tej chwili. Niezauważalnie ścisnęła jego dłoń by dodać mu otuchy, jednak szczęśliwy grymas nie wrócił na jej lico. Wszystkie problemy Lancastera jakby skupiły się na nich i nie pozwalały oddychać, myśleć racjonalnie. Faktycznie obiecali sobie, że będą zachowywać przyjaciele. Ale czy o przyjacielu myśli się cały czas? Jej spojrzenie na Wielkiej Sali coraz częściej lądowało na stole Puszków – nie tylko po to by zahaczyć o Morisona czy Jolene. Jej piwne tęczówki chciały odnajdywać blond czuprynę, która wyglądała jakby dopiero osobnik ją noszący wstał z łóżka i ten puchoński wyszczerz, który do tej pory miała przed oczami. Wzdrygnęła się kiedy deszcz stał się silniejszy, a wiatr tylko pragnął przesuwać niewidzialnymi biczami po ich odsłoniętych częściach ciała. Zdała sobie sprawę, że popełniła błąd chcąc zmniejszyć dzielący ich dystans. Zerknęła na jego twarz i wstrzymała oddech – domyślała się, że musi się pohamować. Nie powiedziała nic gdy ten puścił jej dłoń – ta paliła niemiłosiernie pod wpływem jego dotyku jakim ją obdarzył. Przełknęła męczącą gulę w gardle i pokiwała głową gdy ten wspomniał coś o późniejszym spotkaniu. Odwróciła wzrok by nie widzieć tych przepraszających iskierek, nie chciała by te do niej dotarły. Poprawiła płaszcz i tylko obserwowała jego plecy i szybki chód, do momentu gdy nie zniknął jej z pola widzenia. Westchnęła ciężko niczym męczennik i obwinęła się szczelniej płaszczem czując jak coś właśnie jej umknęło, na co powinna zwrócić uwagę. Przez moment tyko pozwalała na to aby deszcz bezpruderyjnie opadał na jej twarz, by po chwili odezwać się zachrypniętym głosem. - Wracam do szkoły, Gwendolyn. Też nie siedź za długo. – Poleciła przyjaciółce, do której nie miała żalu za to co zrobiła. W normalnej sytuacji by się obśmiewali z tego co uczyniła – wszak nie miała złych zamiarów, a panna Whisper sama uważała to za ciekawą sytuację, którą można byłoby fajnie wykorzystać. Szkoda tylko, że ich sprawa – wybranych była odrobinę trudniejsza… Posłała blondynce coś na kształt uśmiechu, który za cholerę nie chciał dojść do jej ciemnych oczu – wsunęła dłonie w kieszeni, w jednej z nich napotykając zdobytą paczuszkę z ziołami – już wiedziała, że ta zostanie otwarta i pierwsza pomoc medyczna postara się ukoić jej nerwy. Zaaplikuje sobie podwójną dawkę, może spokojnie uśnie. Ruszyła przed siebie, tym samym szlakiem co Henry, nieświadomie szukając śladów jego obecności. Do tej pory czuła uścisk jego dłoni na swojej talii myśląc z goryczą, że pragnęła wiele więcej – o wiele więcej… Zdecydowanie.
[z/t] |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 07:34 | |
| STOP
Minęło południe, kiedy nabrał odwagi na wysłanie tych wszystkich listów pieczołowicie zapakowanych w schludne koperty i z drżącym sercem obserwował oddalającego się Piórodawcę. Sam do końca nie był pewien czyj list będzie przesądzający o dalszym życiu emocjonalno-duchowym, więc postanowił wystawić ręce na nadchodzący huragan słów. Dosłownie zaś wybrał się na obrzeża Zakazanego Lasu, aby w samotności przemyśleć całe spotkanie z Marią Fimmel i w skrytości serca kontemplować piękno emanujące ze świeżych wspomnień. Wbrew wszystkiemu czuł się szczęśliwy, rozkładając ramiona i wykonując kilka obrotów zamknął powieki, wystawiając twarz w kierunku schowanego za chmurami słońca. Przejmujące uczucie trawiło niebieskim ogniem żołądek Dwayne’a nieświadomego nadchodzącego końca szczęśliwości, ukrytego pod niewinną postacią Jolene. W chwili obecnej miał nieopartą ochotę zaśpiewać serenadę chwalącą piękno i dobroć Iskierki Życia, z podobną mocą jak dziki wrzask wydobywający się wczoraj podczas napadu wściekłości na moście. Po kilku minutach opadł na ziemię i z rozłożonymi kończynami przypatrywał się chmurom leniwie pędzącym po nieboskłonie, z szeroko otwartymi oczyma szukając punktu przypominającego uśmiech ukochanej. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 13:07 | |
| Czerwone pasemko za każdym razem opadało na twarz Jolene. Ilekroć je odgarniała za ucho bądź przypinała spinką, ono wyrywało się i przesłaniało oczy dziewczyny. Zachowywało się, jakby pragnęło za wszelką cenę przypomnieć Joe co narobiła i jak popsuła sobie teraźniejszość. Dowiedziawszy się z plotek o Dwaynie, a plotki miała we krwi, po raz drugi poczuła silną złość kłębiącą się na dnie serca. Uczucie zdrady nie zapomniało przesłonić wzroku Joe, gdy ta szła przez błonia za Dwayne'm. Widziała go w oddali i chociaż próbowała go zawołać, z jej gardła nie wyrwał się nawet szept. Po cichu za nim szła, ubrana w dżinsy. Okazały się całkiem wygodne, a warto zauważyć, że panna Dunbar bardzo rzadko je zakładała. Jedynymi spodniami w jej garderobie była piżama. Pożyczyła od Lizzie parę dżinsów, a mamę poprosiła o przysłanie kilku par tłumacząc się powodem chłodniejszej pogody. Ta drobna zmiana powinna zostać niezauważona przez resztę świata. Dla Jolene była to forma buntu i protestu wobec pędzącego na oślep życia. Wytrącono jej lejce z rąk. Nie widziała się z przyjacielem od czasu ich kłótni. Po spotkaniu z Benem, Joe przesiedziała cały czas w dormitorium z kotem. Emanuel okazał się wyrozumiały i towarzyszył jej non stop. Puchonka obserwowała swoje mieszane uczucia, nie potrafiąc się zdecydować co ma prawo teraz odczuwać. Zrezygnowała z wielu małych rzeczy, nieświadoma jak bardzo jest podobna do przyjaciela. Chodzili tak samo, rozmawiali tak samo, czuli tak samo, a nawet myśleli. On też z czegoś zrezygnował. Dowiedziała się o tym zaraz jak przesłoniła słońce, rzucając nań cień. Na widok jego osoby zmarszczyła brwi. W pierwszym odruchu miała cofnąć się, uznawszy pomyłkę. Ten chłopak przypominał Dwayne'a, jakiego znała, jednak wyraz jego rozmarzonej twarzy był jej aż zbyt bardzo znany. Zakryła usta, nie słysząc własnego cichego krzyku ani ukłucia w sercu. Tam, gdzie Ben przykleił własnymi rękoma plaster. Oderwał się i ranka zaczęła krwawić na nowo. - K-kim... kim ty jesteś?! - nie poznawała swojego głosu ani chłopca leżącego na trawie. Włosy miał krótsze. W interpretacji Jolene, równie dobrze mógł się obciąć na łyso. Serce załomotało w jej klatce piersiowej. Wielki opatrunek na nosie wyglądał bardzo śmiesznie, a nie uśmiechnęła się ani trochę. Opuchnięte oczy potwierdzały prawdziwość plotek. Dwayne miał zmaltretowaną twarz po bójce z jakimś ślizgonem. Świadomość, że Joe, jego najlepsza przyjaciółka i do niedawna najbliższa, nie znała szczegółów i nie została o tym poinformowana, obezwładniała dziewczynę. Odruchowo położyła rękę na piersiach, obawiając się, że jej serce wyskoczy ze środka. Krew odpłynęła z jej twarzy na widok butów. Dwayne nosi buty. Na nogach, nie przewieszone przez szyję. Od lat ograniczał ich noszenie, jeśli nie musiał. Pogoda była ładna, trawa wchłonęła rosę i było ciepło, a Dwayne miał buty oraz krawat. Ktoś wyprasował mu koszulę! Joe cofnęła się o jeden kroczek, nie wierząc w obraz, jaki widzi. Ani jednego pióra. Nie miał ani jednego. Musiał je zgubić albo ich zapomnieć mimo, że nie zdarzało mu się to absolutnie nigdy. Jedyne pióro jakie było, wisiało doczepione do włosów Jolene, przetransmutowane w pasemko. Dziewczyna zamrugała rzęsami pamiętając jak Dwayne bardzo nie lubi łez. Specjalnie dla niego zacisnęła zęby i ukryła głęboko uczucie zdrady. - Co się z tobą stało? Dlaczego dałeś się pobić? Przecież uczyłam ciebie zaklęcia tworzącego czyraki na czyjejś buzi. - zapytała słabszym tonem, nie ruszając się z miejsca. Nie podobał się jej ten Dwayne. Dostała jego list bardzo niedawno i na widok treści rozpłakała się. Szybko pozbierała się, przypominając sobie słowa Bena, które straciły swój wydźwięk w obliczu opuszczenia bratniej duszy. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:19 | |
| Dla tej chwili spokoju od trosk gotowy byłby oddać najcenniejszy przedmiot jaki posiadał w swoim pokoju – najnowszy model Nimbusa 1001 otrzymanego w podarunku od ojca tkniętego wyrzutami sumienia zaniedbywania synów. Jakimś cudem dokonał transakcji z jakimś czarodziejem płacąc galeonami i podobny prezent otrzymał Collin kilka dni temu. Teraz, ten dodatek do nadchodzącego sezonu niewiele znaczył i pomimo radości jaką przy odpakowywaniu prezentu czuł – wszelkie uczucia zniknęły na korzyść dziwnie lekkiego serca. Od pożegnania z Arią nie wydarzyło się nic strasznego co zburzyłoby szczęśliwość nikle tlącą się w dziecięcym sercu Piotrusia Pana. Nie mogło to trwać wiecznie, ale jednak – dałby wiele, aby odłożyć w czasie nieuniknione spotkanie z Jolene. Poderwał się w mgnieniu oka na dźwięk zachrypniętego i przelęknionego głosu, odszukując prawdziwe źródło w kształtnych wargach przyjaciółki obdartej z dotychczasowej niewinności. Na krótki moment skrzyżował spojrzenie z drobnymi źrenicami, uciekając czym prędzej spojrzeniem w popłochu i uczuciu przegrania, które w zastraszającym tempie zaczęło zbierać żniwa. Zamiast przyklęknąć choćby na jedno kolano zagórował wzrostem nad przyjaciółką i z zamiarem wbicia wzroku w ziemię pomiędzy jej stopami, zatrzymał się na … spodniach. Po jego twarzy przemknął jakiś cień, skryty przez solidny opatrunek założony przez panią Pomfrey, a w oczach pojawił się przebłysk niepokoju. – C-co się stało? – wskazał sztywną ręką w kierunku kolan dziewczyny, próbując wyczytać z twarzy blondynki jakiekolwiek wyjaśnienie dla stanu w jakim się znalazła. Dopiero w połowie pytania zdał sobie sprawę z popełnianej właśnie głupoty, przeczuwając że to jego reakcja i zachowanie zmusiło dziewczynę do przemianowania wartości w życiu i porzuceniu marzeń o wielkiej miłości, której szukała odkąd skończyła czternaście lat. Dlaczego wcześniej on tego nie zauważył? Zażenowany przełknął głośno ślinę i wepchnął dłonie w kieszenie, chwiejąc się na sztywnych podeszwach obuwia. - Z-zaskoczył mnie – dziwnie lakoniczne wyjaśnienie było według Dwayne’a marną wymówką dla zaprzeczenia własnej nieudolności. Zacisnął więc wargi nieco mocniej, przesuwając spojrzeniem po trawie między swymi stopami a Jolene, aby tylko odpędzić niekomfortową atmosferę jaka zwisła nad nimi niczym bat. Chciał paść na kolana i błagać o wybaczenie przyjaciółki, dostrzegając w jej oczach troskę i czystą formę radości, jakiej nie widział już dawno. Powstrzymywało go jednak palące poczucie wstydu, więc nie zrobił nic aby rozwiać gęstniejącą gorycz i niewypowiedziany żal między nimi. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:20 | |
| Kiedy to się stało? Kiedy wzajemna obecność oznaczała koniec beztroski, a nie jej kontynuację? Reakcja Dwayne'a trafiła w serce Joe, teraz wyglądające jak sito. Wiele małych dziur, przez które prześwitywały słowa innych ludzi, nie zawsze życzliwe. Nie spuszczała czujnego wzroku ze zmaltretowanej twarzy przyjaciela rozważając możliwość zaprowadzenia go za rękę do pielęgniarki. Domyślała się, że stamtąd uciekł. Znała go jak własną kieszeń. Będąc pod ostrzałem pytań i wizji zażycia leków reagował podobnie jak ona, zwiewał. Joe również nie lubiła szpitali. Widząc tak wiele między nimi podobieństw, bała się poznać różnice. Przelotnie spojrzała na trawę, szukając tam tego, co tak namiętnie oglądał. Nie patrzył jej w oczy i się jąkał, a nigdy tak nie było! Potrzeba wylaniu kolejnych łez nasiliła się, zaś głos wewnątrz niemal zmuszał Joe do przytulenia przyjaciela najmocniej jak potrafi. Na jej poliki wpełzł bladziutki rumieniec. Założyła spodnie, oczywiście, że jej bratnia dusza to zauważy mimo, że przez wiele lat nie widział w niej dziewczyny. - Są... wygodne. - odpowiedziała w przeciwieństwie do Dwayne'a, a raczej tego kogoś, kim się teraz stał. - Dwayne, ty masz buty. Ktoś wyprasował tobie koszulę. Martwię się. - wplątała w swój głos nutkę troski i rozbawienia, nieudolnie próbując obrócić ich sytuację w żart i nadać im pozytywnych wydźwięków. Ślizgon go zaskoczył, a on zaskoczył Joe. Różdżka ukryta przy pasku spodni zasyczała cichuteńko czymś niematerialnym w odpowiedzi na gorycz wypełniającą serce dziewczyny. - Mam urodziny dopiero za miesiąc, nie musisz się jeszcze stroić. Gdzie są twoje włosy? Już tobie wypadają? A pióra? - pytanie za pytaniem, rozpaczliwa potrzeba dowiedzenia się co się stało. Nie domyśliła się, że to przez nią. To podarunek od niego dla niej i dorosną razem. Dlaczego więc Jolene czuła, że traci swojego przyjaciela i dostaje kogoś nowego? W myślach zaczęła głośno krzyczeć Nie!. Nie tego chciała. Nie utraty Dwayne'a. Nie mogą jednak nie dorosnąć, to nie było od nich zależne. Zawiesiła wzrok na ogromnym opatrunku przesłaniającym jego twarz. Chociaż nie lubiła pani Pomfrey, Dwayne powinien iść i dać uleczyć sobie nos bądź odwiedzić Henry'ego. Dziewczyna zacisnęła palce w pięści, kryjąc je za plecami. Pragnęła tylko przypomnieć przyjacielowi, że niedługo będzie kobietą, a nie tylko kumplem. Żałowała bardzo swojego zachowania. Kopnęła kamyk przytrzymujący wielki głaz, który teraz toczył się wprost na nią. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:23 | |
| Uciekał spojrzeniem od brązowych oczu przyjaciółki, bojąc się zobaczyć tego, przez co uciekał ostatnimi dniami. Nie śmiał nawet przed sobą przyznać jak wiele zmieniło się w postrzeganiu Jolene i pomimo założonych przez nią spodni, wydawała się być kimś zupełnie innym. Oczywiście, że obwiniał o to siebie – w końcu to jego słowa sprowokowały ją do podjęcia radykalnej zmiany i założenia nieszczęsnej sukienki obdzierającej go ze złudzeń wiecznego dzieciństwa. Zerknął na własne buty i ponownie zachwiał się na nich celowo, podczas gdy usta wygięły się w niejasny grymas uśmiechu, który nigdy nie zamierzał dosięgnąć oczu. Iskierki wesołości sprzed kilku minut zgasły brutalnym wtargnięciem na neutralny teren przez osobę groteskowo najbliższą i najdalszą Dwaynowi. Wzruszył pośpiesznie ramionami, chcąc zbyć temat swojego wyglądu na dalszy plan i przejść do bardziej trywialnych spraw, jakie zaprzątały ich rozmowy przez te wszystkie lata. Właściwie to rzadko skupiali się na problemach, ponieważ one zazwyczaj dotykały Jolene i Dwayne ze wszystkich sił rozśmieszał przyjaciółkę, w ostatecznym rozrachunku zbywając kłopoty na dalszy plan. Bagatelizował jej troski za cenę spokoju, na jaki oboje zasługiwali. Po spotkaniu z Gilgameshem przeczuwał, że raj na ziemi się już kończy i nie przyjdzie mu kontynuować go z taką łatwością jak wcześniej, chociażby się starał i kręcił tysiące razy dookoła własnej osi. - W-w-wyrzuciłem – wymamrotał niewyraźnie z nutkami wstydu wyczuwalneho (pomimo zniekształconego przez zaklejony nos) w głosie. Nie podobało mu się jąkanie, które zakradło się do każdego słowa wypowiedzianego w towarzystwie przyjaciółki i obawiał się, że tak już pozostanie na zawsze. Unikał spojrzenia Jolene, która przyszpilała go własnym i wdzierała się siłą do wnętrza Puchona, starając się dostać jak najwięcej prawdy. - T-t-to nowy j-j-ja. T-t-tego c-c-chciałaś. D-d-dorosnąć… – wymamrotał w przypływie beznadziejności rozlewającej się po jelitach i cała śmiałość zebrana przez poranek prysnęła niczym bańka mydlana. Zerknął ukradkiem na blade lico przyjaciółki, ale … rumieńce na policzkach przebiły się przez cienkie plastry, paląc żywym ogniem właściciela pochlebnych myśli wycelowanych w dziewczęcą urodę Joe. Niemalże w tym samym momencie co dziewczyna, zaszurał stopą po trawie i chociaż ona trafiła w kamyk – jemu dane było uderzyć od niechcenia powietrze przepełnione smutkiem. Przykro mi – starał się przekazać te słowa, ale strach drzemiący spokojnie pod skórą uniemożliwiał ponowne otwarcie ust. Czekając – niczym na wyrok śmierci – zastanawiał się co o tej całej sytuacji myśli Jolene i dlaczego jest taka smutna. Przecież przeprosił ją i podarował jej najcenniejszą cząstkę siebie: pióro, którego nie zdejmował od dwóch lat. Przecież tego chciała. Prawda? Struna w opustoszałym sercu Dwayne’a zadrżała na myśl o pomyłce. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:24 | |
| Dotknął ją do żywego wypowiadając na głos to, co myślał o niej przez lata. Nie była dziewczyną, a kumplem w spódniczce. Nie przemyślała swojego zachowania, gnana potrzebą zaakceptowania jej doroślejszej wersji. Dwayne postanowił iść w jej ślady, chociaż nie własnowolnie. Nie nabrała się na grymas. Milion razy widziała jego naturalny uśmiech, nie umiała wmówić sobie, że jest w porządku i nic się nie popsuło. Rozśmieszanie i odkładanie tej rozmowy na dalszy plan mogło mieć toksyczny wpływ na ich relację. Wyrzuciłem wyrzeźbiło w Jolene drugą dziurę. Zakryła usta, a drugą ręką dotknęła przetransmutowanego w kosmyk czerwonego piórka doczepionego do włosów. Zachowała ostatni. Jąkał się częściej i nie patrzył jej w oczy. Coś ty najlepszego zrobiła, Jolene?! Z kącików oczu trysnęły łzy, których nie umiała powstrzymać. - Nie, nie! Nie, Dwayne. - złapała obiema dłońmi jego ramię w obawie, że zniknie, zgaśnie i straci go na zawsze. Dotarł do niej sens wypowiadanych słów. Specjalnie dla niej rezygnował z dawnego siebie, aby dotrzymać jej kroku. Jolene nie mogła poradzić sobie z ogromem poświęcenia. Protestowała. - Znajdziemy inne wyjście, Dwayne, nie rób tego. Ja poczekam na ciebie. Musisz mieć znowu pióra. Są twoje i tylko twoje. - ignorując własne łzy, wypuściła ramię przyjaciela, łapiąc za czerwony kosmyk. Próbowała go odplątać i odczarować, żeby oddać go Dwayne'owi. Nie szło jej to dobrze z powodu drżących palców. Jolene nie zgadzała się na taką rezygnację. - Te pióra to ty. - i kawałek mnie. Wyrzucając je, wyrzucasz cząstkę mnie., krzyczała w myślach. Odganiała włosy z twarzy, wyłaniając spośród nich czerwień. Nie pomyślała o użyciu różdżki, gorliwie próbowała odplątać kosmyk od własnych włosów u ich nasady. Dwayne musi posiadać pióra, to jego nieodłączny element. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:24 | |
| Nie śmiał wypowiadać we własnych myślach tego, o czym oboje wiedzieli i chociaż to spotkanie dopiero się rozpoczynało - czuł zmęczenie dokładnie takie, jak po intensywnym treningu. Chociaż nie, nie było identyczne, bo zamiast potu i drżących z wysiłku mięśni otrzymywał speszone spojrzenie i strach zżerający go od wnętrza. Na okrzyk protestu Jolene zareagował zaskoczeniem, przygotowany na pogłębiające się uczucie beznadziejności spotegowane dokonaną zmianą w wyglądzie. Wybuch łez wstrząsnął nim i przewrócił żołądek do góry dnem, a zjedzone śniadanie w nagły sposób podeszło do gardła. Starał się przełknąć gromadzącą w przełyku żółć, zdezorientowany pozycją w jakiej się znalazł. I wcale nie chodziło o panikę na twarzy Joe, które wzbudzały w nim ukryte pokłady troski. Prędzej patrzył na nią nie dowierzając, że pragnąc pokazać swoją lojalność i wierność doprowadził do wybuchu rozpaczy. Bezwiednie spoglądał na ramię szarpane spazmami ruchów Joe, z opóźnieniem rejestrując strużki łez. Zawstydzony własnymi myślami, kiedy zamiast zareagować na rozpaczliwe próby oderwania jego ramienia rozmyślał nad niebezpieczną bliskością na jaką nigdy nie przybliży się do Arii, pochwalił przyjaciółkę za barki. - A-a-ale już jest z-z-za późno, J-j-joe. S-s-sama mnie s-s-słyszysz. T-t-tego się nie da co-o-o-ofnąć. - Nie spodziewał sie usłyszeć we własnym głosie tyle smutku przykrytego naiwnymi nutkami ironicznego rozbawienia. W przypływie odwagi szarpnął chudzielczym ciałem kumpla i przyciągnął do siebie tak mocno, jak jeszcze nigdy. Nieudolnie, wybijając łokieć pod przeramię trzymał ją w lapczywie egoistycznym uścisku z nadzieją zaciskając powieki, spod których chciały się wydostać łzy. - A-a-ale przecież c-c-chciałaś... - w połowie zdania przerwał, kiedy słowo "dorastanie" ugrzezło w gardle i uścisk na ramionach Joe wzmógł się. - J-ja nie chciałem... - podjął znowu, czując jak głos wydobywający się z ust tuż przy uchu Joe odmawia posłuszeństwa i zdradził kulminacje emocji. - N-n-nie płacz, p-proszę. Z-z-zrobie w-w-wszystko tylko n-n-nie płacz - wyjąkał płaczliwie i z walacym jak młot sercem zaciskal pięści na koszulce Joe. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Błonia Sro 18 Lut 2015, 20:24 | |
| Chciała oddać mu pióro, to ostatnie, jedyne, które zachowało się i było nim. Przestraszył ją, że straci jakąś ważną część jego. Tę część, która ich łączyła. Potrząsała głową, nie zgadzając się z określeniem "jest już za późno". Jąkanie się przyjaciela nigdy jej nie przeszkadzało. Nie, dopóki nie działo się w jej towarzystwie. [i]Co ty zrobiłaś, Joe? Wszystko popsułaś! Reparo już nie pomoże". Głos w jej głowie odbierał jej siły. Objęła szyję Dwayne'a, nie krzywiąc się od siły uścisku ani od łokcia wbijającego się w skórę. Oparła brodę o ramię, pozwalając łzom moczyć skrawek bielutkiej, wyprasowanej koszuli. - Przepraszam, źle... źle zrobiłam. - łudziła się, że to odkręci czas i będą mogli na powrót śmiać się przy sobie i to przeklęte jąkanie zniknie. Bardzo żałowała, że pozwoliła sobie na spontaniczność i zapragnęła ukarać Dwayne'a, zmuszając go do przejrzenia na oczy. Jolene nie rozumiała, że prędzej czy później i tak by zauważył, że oboje się zmienili. Twierdziła, że to jej wina, bo to ona ubrała się w sukienkę, którą notabene spaliła w lesie przy Benie. Tak bardzo ją wówczas zranił... nieświadomie i przez to oboje zbierali tego plony. Ciaśniej związała ramiona wokół szyi Dwayne'a, chociaż bliżej nie dało się już być. Chyba. Próbowała powstrzymać łzy, lecz okazało się to ponad jej siły. Świadomość, że doprowadzi przyjaciela do własnego stanu ocuciła ją i zmusiła do pozbierania się. - M-musisz mieć pióra. Proszę, miej je. Musisz, musisz, musisz. - szepnęła w jego koszulkę. Tylko tyle pragnęła. Poczeka na niego, choćby wieczność, jednak obecność piór była dla Joe czymś niezwykle istotnym. Nie zdawała sobie sprawy z ich mocy i symboliki. Piotruś Pan, Indianin to był Dwayne. Zabrała jedną rękę z szyi i otarła z twarzy łzy, rozmazując na policzkach tusz do rzęs. - Już. Już będzie dobrze. P-przepraszam, ja poczekam, obiecuję. Nie chcę iść bez ciebie. - spróbowała się uśmiechnąć, informując przyjaciela, że już nie płacze. Jego głos dotknął jej serce. Nie wyobrażała sobie, żeby w jej życiu zabrakło Dwayne'a. Ostatnie prawie całe dwa dni były dla Joe ciężkie. Czuła się, jakby straciła rękę. Niby da się żyć, a jednak wszystko jest trzykroć trudniejsze. Czegoś brakowało, czegoś ważnego i niezbędnego do życia. Na powrót przylepiła się do ramion Dwayne'a, chcąc go jak najbliżej zatrzymać w swojej teraźniejszości... w ich przyszłości. Nie mogli nie być ze sobą! Znali się od podszewki, takich przyjaciół nie znajdzie się nigdzie na świecie. Potrzebowała Dwayne'a jak jednego płuca. Z nim oddychało się o wiele łatwiej. Dla Joe poświęcenie przyjaciela oznaczało jego utratę. Nie będzie taki sam, jeśli go szybko nie powstrzyma. Nie naprawi wszystkiego, ale może uda się jej uratować chociaż pióra. Wyciągnęła z włosów kosmyk, który w kontakcie z ciepłem dłoni Joe, zamienił się z powrotem w czerwone, piękne pióro. Ono żyło, ostatnie, a więc Dwayne też jest. Musi być. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Błonia | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |