IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Przed wejściem

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Gość
avatar

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptySob 09 Kwi 2016, 21:46

Pojawienie się wieczoru przeszło niezauważone. Dopiero po wyjściu z biura Ministerstwa Magii William zauważył, że pora dnia z rana zmieniła się na wieczór. Czas mijał jak z bicza strzelił, szczególnie przy dobrej zabawie. Co jest zabawnego w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów? Stażyści oczywiście. William niebywale się uśmiał, gdy musieli odpowiadać na jego szczegółowe pytania dotyczące wypisanych raportów. Bladzi i roztrzęsieni tłumaczyli się szefowi z najmniejszych błędów. Młodzi ludzie zapominali co to poczucie humoru. Na dziesięć przypadków tylko jeden wybrnął spod ostrzału dociekliwych pytań i co lepsze, miał odwagę uśmiechnąć się do oszalałego przełożonego.
Rześkie styczniowe powietrze stanowiło miłą odmianę od dusznego pomieszczenia biura. Williamowi dopisywał humor, a zawdzięcza to zdobyciu następnej księgi runicznej, która już wylądowała w tajnej biblioteczce w Elgin. Nie sposób się w takiej sytuacji nie uśmiechać mimo, że uśmiech w wykonaniu pana Wattsa wyglądał czasami upiornie. Założył kaptur szaty na głowę, chroniąc się przed zimowym wiatrem. Teleportował się, ale jak to się złożyło, że teleportował się niedaleko Wrzeszczącej Chaty, nie wiadomo. Watts nigdy nie był dobry z teleportacji i zamiast trafiać pod dom, lądował w okolicach. Nie wyglądał jakby z tego powodu cierpiał. Dorosły czarodziej, poważany w Ministerstwie, Dyrektor Departamentu, a miewa problemy z teleportacją. Nie każdy jest mistrzem we wszystkich dziedzinach. Podczas nauki teleportacji William rył w krzesełku runę, a podczas egzaminu ściągał. W jaki sposób? Słodka tajemnica.
Westchnął i otrzepał z szaty nadmiar śniegu. Niestety gdy tylko postąpił krok, zapadł się w zaspie po kolana.
- Przeklęty ten, co wysyła wszędzie śnieg. - mruknął do siebie, podnosząc się do pionu. Zdziwił się widząc w śniegu ślady stóp. Świeże ślady stóp prowadzące bardzo blisko Wrzeszczącej Chaty. Zastanawiał się któż to wybiera się w tak mroczne miejsce o takiej porze dnia. Kto wie, może William odkryje tajemnicę miana chaty? Pan Watts mimo wieku był osobą ciekawą. Ruszył śladami nie tylko ze względu na zainteresowanie, ale i z poczucia obowiązku. Jeśli ktoś się tutaj zgubił, należy go odstawić w bezpieczne miejsce. W takich czasach włóczenie się przy owianej złą legendą chacie nie należało do najmądrzejszych decyzji. Z daleka ujrzał wyczarowane światełko i dwie sylwetki. Po dłuższych oględzinach mógł śmiało stwierdzić, że to uczniowie. Na twarz Williama wpełzł złośliwy uśmiech. Dobry nastrój przeciąga się na cały dzień, skoro miał teraz okazję dać uczniom nauczkę. Starając się nie robić hałasu osłaniany mrokiem przeszedł do drewnianej ściany chaty. Stosując zaklęcie niewerbalne zgasił płonącą, wyczarowaną kulę światła. Przyłożył kraniec różdżki do ściany i wyszeptał inny rodzaj zaklęcia wprowadzający część spróchniałych desek budynku w drżenia. Wywołał więc trzaski i niepokojące dźwięki, mające na celu napędzić uczniom stracha. Rzuciwszy to zaklęcie przemknął na drugą stronę budynku i zrobił to samo z drugą ścianą. A następnie skrzyżował ręce na ramionach i ukryty w ciemnościach nie spuszczał ślepi z młodzieży. Liczył na niezły ubaw.
Gość
avatar

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyNie 10 Kwi 2016, 11:04

Życie zazwyczaj lubiło dawać Lyyar prezenty w postaci samotności, gdy tego potrzebowała. Towarzystwo osób postronnych, czasem nawet przyjaciół zagrażało koncentracji najlepszego dilera eliksirów w szkole. Więc dlaczego, Merlinie, dlaczego? Czemuż to właśnie tego wieczoru los postanowił zmienić zdanie i podesłać dziewczynie towarzystwo? Mogłaby mieć o to pretensje, które byłaby w stanie złożyć w dowolnym miejscu na piśmie w pięciu kopiach, jedna dłuższa od drugiej. Mogła, ale po co? Jeśli spojrzeć na to z większym dystansem to dobór owego towarzystwa był bardzo przemyślany, jeśli chodzi o rudzielca. Zupełnie jakby ktoś tam na górze przeglądał cv potencjalnych kandydatów i wybrał tych najlepszych do czegoś w rodzaju drużyny pierścienia(albo kociołka?).
Pierwszy napatoczył się Severus, którego mało kto nie znał, a co dopiero Derich. Nie, bynajmniej nie był nigdy obiektem jej zainteresowania w sposób czysto towarzyski, ale rywal w eliksirach brzmi dumnie. Co prawda jej nigdy nie zależało na tym, by paradować z niepisanym tytułem mistrzyni, uważała to za niepotrzebne puszczanie ego samopas. Jej wystarczyły regularne wpływy z biznesu, który stanowił jej życiowe powołanie i dobre oceny z eliksirów. Niepisane tytuły to jedno, ale oceny i opinia mówiąca sama za siebie to co innego.
Spojrzała na Ślizgona, gdy tylko ten się odezwał i przez chwilę jej twarz była zupełnie obojętna, jakby właśnie podeszła do niej sarna w celu zbadania sytuacji, a która zaraz sobie pójdzie. Bo czemuż miałaby się przejmować? Snape był jedną z ostatnich znanych jej osób, które wyskoczyłyby w takiej sytuacji z prawieniem morałów. Dopiero po chwili uśmiechnęła się, stając na równych nogach i poprawiając szeroki kołnierz grubego swetra, wystający spod szaty.
- Prawdopodobnie masz rację, ale nie sądzę, byś zamierzał w ogóle mnie pouczać. Poszukiwania rzeczy przydatnych do naszego ulubionego przedmiotu może robić za taryfę ulgową, co?
Beztrosko spoglądała na jego twarz, która w świetle kulki miała w sobie coś, co sprawiało, że Severus pasował do tego miejsca. Kusiło zmienić kolor kulki na zielony, by bardziej pasował do barw Slytherinu, ale już bez szaleństw.
- Możesz albo minąć mnie i stwierdzić, że nic nie widziałeś, albo ewentualnie zostać i dotrzymać towarzystwa. – dodała, już zabierając się za kontynuowanie swojej misji badawczej – choć zdecydowanie byłoby to łatwiejsze mając jakiekolwiek źródło światła. Pierwsze, co przyszło jej do głowy to, że Snape próbuje ją nastraszyć, co paradoksalnie ją rozbawiło. O nie, straszna ciemność, cóż za potworna rzecz! Westchnęła ciężko i już miała skomentować zaistniałą sytuację, gdy do jej uszu dobiegł odgłos Chaty, która najwyraźniej postanowiła rozruszać spróchniałe deski. Stare instynkty i zainteresowania dały o sobie znać i w pierwszej chwili przez głowę Krukonki przemknęły obrazy wampirów, o których czytała jeszcze z baśni. Nie mogła stwierdzić czy ekscytacja wprawiła jej ciało w drżenie, czy po prostu odezwało się nieciekawe doświadczenie z tym związane i organizm automatycznie, profilaktycznie kazał się wycofać. Pech chciał, że należała do domu Roweny i ciekawość mogła przezwyciężyć wszelkie obawy.
- Dobrze się bawisz, Severusie? – zaczęła, przywołując zaraz światło zaklęciem Lumos. Wyciągnęła dłoń w stronę chaty, by oświetlić jej front i sprawdzić czy wiekowe domostwo nie zacznie się rozpadać. – Nie przestraszysz mnie, bym wracała do zamku i miałam cię na wystarczająco inteligentnego, by to wiedzieć. Zabawy w nawiedzone domy podziałają może na twoich „przyjaciół”, im to zafunduj.
W międzyczasie z kolei postąpiła krok w przód, zatrzymała się jednak szybko. Strasznie kusiło ją, by sprawdzić czy to może jednak nie zabawy Ślizgona, ale z drugiej strony jako pełnoprawny Krukon musiała zachować rozsądek.
Severus Snape
Severus Snape

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyWto 12 Kwi 2016, 23:05

Znał się na eliksirach jak nikt inny, zwłaszcza jeśli chodzi o uczniów. Jednak rywalizacja miała dla niego zupełnie inny wymiar. Nie zależało mu nigdy na tym, by ludzie go ozłacali. Patrząc na to, jak popularność (której źródło było dla Snape'a daremna) Huncwotów się na nich odbijała, wiedział, że to nie dla niego. Zbyt duża sława nierzadko pozbawia mózgu, a patrząc na wspomnianych szkolnych łobuzów, było to aż nazbyt widoczne. Książę Półkrwi nigdy nie czuł się odpowiednio doceniony, dlatego czuł się w obowiązku udowadniać sobie, że jest wart czegokolwiek. Jeśli miałby być bohaterem, to raczej takim, który z cienia obserwuje tych, którzy rozpaczliwie próbują zbliżyć się do jego poziomu.
- Naprawdę myślisz, że jesteś w stanie znaleźć tutaj cokolwiek istotnego dla eliksirów? Smutne... w tym celu powinnaś raczej zwiedzić Zakazany Las. Aczkolwiek Twój nietoperek raczej nie okazałby się odpowiednim obrońcą. Sama z resztą wiesz, że średnio tam bezpiecznie. - uśmiechnął się do niej, rzucając z lekka pogardliwe spojrzenie. Choć sama idea go śmieszyła, to coś wewnątrz intrygowało go na tyle, że postanowił zostać i jej towarzyszyć:
- Chodzę swoimi drogami, jednak może istnieje cień szansy, że znajdziesz tu coś, co mnie zaskoczy, choć znam to miejsce lepiej niż Ty i nie sądzę, by Ci się udało. - wiatr rozwiał jego przetłuszczoną czarną grzywkę, a padający śnieg sprawił, że światło odbijało się od jego mokrej twarzy. Wtem spróchniałe drewniane bele domu postanowiły "włączyć się do dyskusji" przeciągły dźwięk zmęczonego użytkowaniem drwa rozszedł się po okolicy. Sev uśmiechnął się z jeszcze wyraźniejszą pogardą, bo w przeciwieństwie do dziewczyny wiedział, że nie sposób będzie zastać tutaj zmęczonego przemianą Lupina i jego świtę ochronną.
- To nie ja. - odpowiedział z typowym dla siebie spokojem - Nikt Ci nie mówił, że ta chata jest nawiedzona. - podpuszczanie dziewczyny sprawiało mu jakąś bliżej nieokreśloną radość.
Gość
avatar

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPon 18 Kwi 2016, 18:48

Nie zauważyłem posta, przepraszam.

Wiatr niósł ich słowa w stronę ukrytego Wattsa, na którego wargach wykwitł złośliwy uśmiech. Czy on się przesłyszał? Padła propozycja wizyty w Zakazanym Lesie. Młodzi pchali się wszędzie tam, gdzie nie jest bezpiecznie. Nic dziwnego, że wojna wybuchła na dobre, skoro ktoś taki jak ta dwójka właziła buciorami w nawiedzone miejsce, które omijał nie jeden auror.
Zgasił światełko, które zostało ponownie przyzwane. Jeśli ma napędzić im stracha, sceneria ma być odpowiednia. Tło ciemne, trzeszczące ściany i... tak, przyda się coś jeszcze, aby młodzi pojęli ogrom ryzyka postanowionej wycieczki. Różdżka ukryta w rękawie, przytulona do dolnej części nadgarstka, została skierowana w stronę jednej z większych zasp śniegu. Spomiędzy ust Williama wydobyło się króciutkie słowo - Nebula - które nie tylko wywołało syk przemiany śniegu w parę, ale również uniosło ją, nadało jej więcej masy i kłębów dymu. Taką też mgłę pchnął w stronę młodzieży, kierując nią na tyle, aby otaczała zewsząd nasze dwie młode zguby. Gdzie okiem sięgnąć, urocza, mrożąca krew w żyłach mgła. Czarodziej wypiął dumnie pierś, gratulując sobie skrycie dobrze wykonanego zaklęcia - zresztą każdego, jakie postanowił przedstawić światu.
Uzyskawszy pewność, że żadne z nich się jakoś specjalnie nie rwie do walki z nieznanym przeciwnikiem, William przyłożył kraniec różdżki do szyi, tuż przy tętnicy. Chrząknął, a chrząknięcie te rozniosło się echem po terytorium Wrzeszczącej Chaty. Trudno było określić z której strony płynie dziwny dźwięk.
- Zróbcie... krok... a... a... pożałujecie... - charknął, modulując głos na dosyć upiorny. Miał ku temu talent. Brzmieć jak człeczyna z gigantycznym kacem po trzydniowym weselu obcej rodziny? Dla Williama była to pestka. Jeśli chodzi o odgrywanie błazna, nikt nie mógł mu dorównać. Kto by pomyślał, że tak bezużyteczny talent może przydać się właśnie teraz?
- Wybierzcie...zostaniecie tu... na zawsze... albo... - tu była pięciosekundowa pauza i okrutna myśl błąkająca się między żyłkami mózgowymi Wattsa - ... padnijcie ... na... kolana... - roześmiał się ochrypłym i nabrzmiałym głosem. Świetnie się bawił. Miał nadzieję, że ta dwójka postanowi w końcu krzyknąć ze strachu, aby mógł dopisać ten incydent do zawodowych sukcesów. Stworzy z tego wspaniałą anegdotkę, którą dzielić się będzie z każdym, kto by sobie tego zażyczył. Wzrok Willa źle wróżył. Dopiero zaczynał się nieźle bawić. Dopiero się rozkręcał. W głowie miał setki przykrych zaklęć, które mógłby na nich sprawdzić. Po godzinach nie musiał być dyrektorem departamentu. Nikt go nie widzi, to co mu szkodzi?
Viní Marlow
Viní Marlow

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPon 08 Paź 2018, 19:37

Kiedy wyszedł z Trzech Mioteł, z dźwiękiem dzwoneczka, który towarzyszył mu kiedy szarpnął drzwiami i głośnym ich trzaskiem kiedy gwałtownie pchnął je za sobą, nie był do końca sobą. Sam nie wiedział kim wtedy był, na pewno nie tym Viníciusem, którego głównym celem było uzdrawianie i uszczęśliwianie innych. To, co się w nim działo od chwili gdy sięgnął po szklankę by chlusnąć jej zawartością prosto w twarz Gryfona – sprawiało, że czuł mdłości wywołane obrzydzeniem do samego siebie. Wciąż był wściekły, furia zapłonęła w nim jasnym, gorącym i niezwykle silnym płomieniem, a potem przerodziła się w paskudne zimno, które ogarniało go od wewnątrz, wywołując gęsią skórkę.
Zakrwawiona twarz Puchona przyciągała przerażone spojrzenia przechodniów, ale jego wcale to nie obchodziło, ba, nie zauważał ich nawet, pogrążony w swoim własnym świecie myśli i emocji. Ręce schował do kieszeni bluzy, spojrzenie wbił w ścieżkę, która miarowo przesuwała się pod jego stopami. Co powinien robić? Znaleźć Tristrana albo Ruperta? Tylko jak... Gullymore był na pewno w Miodowym Królestwie, tam się przecież umówili, a tymczasem nogi Viníciusa poniosły go w zgoła inną stronę, z dala od gęstego tłumu, który wypełniał główną ulicę Hogwartu. Nie, nie miał ochoty nikogo znajdować. Potrzebował samotności, pierwszy raz od Merlin jeden wie kiedy miał ochotę pobyć sam.
Zatrzymał się i rozejrzał, wyglądając przy tym jakby wyrwał się z głębokiego transu i nie do końca wiedział gdzie się znajduje. Może była to prawda? Stał, jak się okazało tuż przy miejscu o nienajlepszej reputacji – krzywizna starego domu majaczyła kilkanaście metrów dalej, strasząc zabitymi oknami, które na myśl przywodziły zaszyte powieki. Wrzeszcząca Chata, tak o niej mówiono. Marlow w nosie miał plotki, jakie krążyły pod adresem tej rudery, właściwie było mu na rękę, że wszyscy tak się jej boją, będzie mógł zaszyć się w środku, skulić i po prostu wszystko przemyśleć. Pokonał tę krótką odległość, jaka dzieliła go od drzwi, wyciągnął nawet rękę w stronę starej, zardzewiałej klamki, ale zawahał się nim ciepła skóra zetknęła się z chłodem skorodowanego metalu. Poczuł dreszcz, który w połączeniu z tym przedziwnym chłodem, który wciąż czuł wewnątrz siebie sprawił, że stchórzył. Nie wszedł do środka, bał się, choć wiedział, że ów strach jest zupełnie nieuzasadniony. Zauważając sporych rozmiarów, płaski głaz leżący tuż pod domem, z rezygnacją na nim usiadł i przeczesał palcami splątane loki, które uparcie wchodziły mu w oczy.
Poczuł się tu absurdalnie bezpieczny. Niektórzy przechodzący obok Wrzeszczącej Chaty ludzie zerkali w jego stronę, ale nikt nie był wystarczająco zdeterminowany by podejść i spytać go czy coś się stało. Odpowiadało mu to, zdecydowanie mu to odpowiadało. Pochylił głowę, pozwalając kropelkom krwi leniwie skapywać w przestrzeń między jego butami i wolno wsiąkać w ziemię. Nie czuł nawet bólu, własne myśli zajmowały go zupełnie, właściwie jego duch wcale nie był obecny w tym miejscu, tkwił gdzieś w Trzech Miotłach, analizując wszystko to co wydarzyło się w pubie. Jak mógł być takim idiotą? I przede wszystkim... jak mógł pozwolić sobie na utratę kontroli?

Sesja marcowa, za zgodą administracji (tuż po wydarzeniach z Trzech Mioteł)
Finn Gard
Finn Gard

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPon 08 Paź 2018, 19:39

W Hogsmade przebywał od samego rana. Nie miał nawet chwili by usiąść, zjeść i się napić. Stał na nogach od siódmej rano i dopiero teraz, grubo po porze obiadowej udało mu się podjąć decyzję o powrocie do Hogwartu. Niósł w ramionach papierową torbę pełną świeżo zakupionego ekwipunku. Nabył ładny zapas orlich piór z ze sklep Scrivenshafta, a u starego Galdarka zakupił nowy szkolny płaszcz po tym, gdy stary w większości spłonął przez kontakt z ognistymi nasionami. Najbardziej Finn cieszył się z tego, że udało mu się kupić matce prezent urodzinowy - to właśnie on się trząsł na samym dnie papierowej torby, a była to najnowsza książka jej ulubionej autorki. Za tym tomiszczem stał dwie i pół godziny zanim dostał się do lady i wykupił jeden z ostatnich egzemplarzy. Na sowiej poczcie (to jakieś pokaranie losu skoro musiał tam iść…) odebrał żywo gorącą kopertę dla ojca, która szła aż zza granicy i wymagała synowskiej pomocy w dotarciu do Szwecji. W takich sytuacjach nie było zmiłuj, musiał pomóc ojcu pomimo swojej awersji do zwierząt. Koperta leżała na wierzchu niesionej torby . Finn co rusz zerkał na nią czy aby nie chce podpalić tak z trudem zdobytych zakupów. Nabył również zapas pergaminów wodoodpornych, grubą paczkę plastrów, atramenty i inne pierdoły, których kupno wiecznie odkładał na ostatnią chwilę. Najgorsze w tym wszystkim był trud wpakowania tego do jego bezdennego plecaka. Nie mógł przecisnąć torby przez otwór a bał się użyć zbyt wiele siły przez gorącą kopertę i narastające głuche protesty prezentu dla matki. Szedł więc dróżką do zamku, a myślami był w Wielkiej Sali, gdzie najadał się do syta. Jeszcze by tak zdjąć buty i wyłożyć się na kanapie w Pokoju Wspólnym Puchonów… szczyt najświeższych marzeń. Szedłby dalej gdyby jego uwagi nie przykuło dwóch młodych, maksymalnie trzynastoletnich chłopców z przejęciem pokazującym sobie Wrzeszczącą Chatę. Skomentowałby to jedynie uśmiechem, gdyby do jego uszu nie dotarły słowa typu "to na pewno duch, John. Głupi jesteś, przecież duchy nie krwawią. A co jeśli to jakiś strażnik chaty albo bogin, Ed?" Zainteresowany wyciągnął głowę w kierunku chaty i próbował wypatrzeć o co się też sprzeczają te dwa maluchy. Podszedł ku nim i zrobił z dłoni daszek, by rzucić cień na swoje oczy. Patrzył pod słońce więc musiał wytężyć wzrok, by dostrzec coś wyraźniejszego. Faktycznie ktoś przysiadł na kamieniu tuż przed nawiedzonym domem. Finn zacisnął usta w wąską linię widząc coś ciemnego obok niej. To mogła być krew, ale nie musiała. Poczuł w sobie puchoński przymus sprawdzenia co się dzieje z tym człowiekiem. Zerknął na chłopców, rzucił krótki komentarz odnośnie tego, że powinni iść dalej, a on się tym zajmie. Dostał pełne podziwu spojrzenia. Zapewne myśleli, że Finn jest pełen odwagi i nieskończonej pewności siebie skoro ośmiela się w ogóle myśleć o zbliżeniu się do legendarnej Wrzeszczącej Chaty, nie wspominając o pójściu tam i to w dodatku bez wyciągniętej różdżki. Wzruszył ramionami, przełożył papierową torbę na prawy bok ciała i zawrócił, by wydeptaną boczną ścieżką zejść z górki ku nawiedzonemu domostwu. Nie będzie przecież celować bronią w niewinnego człowieka. Dojście tam zajęło mu jakieś pięć minut. Im bardziej się zbliżał tym więcej dostrzegał. Odludek wyglądał dosyć znajomo, widział już gdzieś te gęste i nieuczesane włosy. Ba, widział je dokładnie dzisiaj rano, gdy wychodził z dormitorium, a więc musiał to być...
- Vinci? - pełne zdziwienia pytanie przeszyło ciszę. Torba zaszeleściła, gdy oparł ją w zgięciu łokcia. Podszedł do zgarbionej sylwetki kumpla, który ukrywał twarz patrząc w ziemię. Finn tam zerknął i aż zamarł widząc barwiącą się na bordo trawę. Momentalnie położył torbę na ziemi i dotknął ramienia Puchona.
- Do diaska, co ci się stało? - zapytał z napięciem w głosie lecz mimo wszystko zachowywał pełen spokój i kontrolę. - Co tu robisz? - zamrugał zdumiony. - To krew. Vinci, na brodę Merlina, pokażże swoją twarz. - zażądał choć bez cienia agresji w głosie, a jedynie ze stanowczością niemalże na co dzień niespotykaną. Zdjął z pleców plecak, włożył do środka dłoń aż do ramienia i próbował wymacać stamtąd paczkę chusteczek czy czegokolwiek, co mógłby dać Vinciemu. Jak na złość uderzył dłonią w opakowanie strun zanim udało się mu sięgnąć chusteczki.
- Vinci no. - ponaglił go ze słyszalnym już zaniepokojeniem w głosie. Tego się absolutnie nie spodziewał.
Viní Marlow
Viní Marlow

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPon 08 Paź 2018, 19:39

Czas dla Viníciusa stanął w miejscu, gdyby ktoś zapytał go jak długo tutaj siedzi, nie byłby w stanie udzielić odpowiedzi. Minuty mieszały mu się z godzinami, sekundy z całą wiecznością. Pomyślał sobie, że nawet przyjemnie byłoby zapuścić tutaj korzenie, wrosnąć w skropioną krwią ziemię i już na zawsze tkwić w tym miejscu, strzegąc opuszczonego domu. W przeciwieństwie do niego, drzewa nie czuły bólu, nie ogarniała ich furia, nie zachowywały się jak skończeni kretyni. Na zmianę to zaciskał powieki, to wpatrywał się w czerwone krople pokrywające źdźbła trawy, będąc bliskim wybuchnięcia płaczem. Jeśli jego uszy zarejestrowały szelest zbliżających się kroków, mózg zupełnie nie zareagował, toteż słysząc swoje imię, Marlow drgnął lekko, wyraźnie zaskoczony. Nie podniósł jednak głowy, wręcz przeciwnie – zdawać by się mogło, że opuścił ją jeszcze niżej, ponieważ szybko dotarło do niego kto był właścicielem przyjemnego dla ucha głosu. Sama jego barwa była wystarczająco charakterystyczna, ale to sposób w jaki go nazwał nie pozostawił miejsca na wątpliwości.
Finn? – głos miał zniekształcony przez rozkwaszoną na nierównych zębach wargę. Przeniósł wzrok na trampki, które pojawiły się w polu jego widzenia i napiął odruchowo mięśnie, czując na nich dotyk chłopaka. Sam nie wiedział co teraz czuje. Nie chciał by ktokolwiek go znalazł, ale wiedział, że prędzej czy później będzie to miało miejsce i na swój sposób cieszył się, że był to właśnie Gard, nie ktoś inny. Z drugiej strony wstyd, jaki czuł z tego powodu był tak ogromny, że nawet we własnych myślach nie potrafił znaleźć na to słów.
Ja tylko... zmęczyłem się w drodze do Hogwartu. Więc usiadłem. Tutaj. Sobie. – koszmarny był z niego kłamca, sam doskonale o tym wiedział, a mimo to prawda nie chciała mu przejść przez gardło. Stanowczość z jaką poprosił go o podniesienie głowy sprawiła, że prawie mu się poddał. – Nie krew, spokojnie, to tylko...
Brakowało mu pomysłów na dalsze, idiotyczne kłamstwa, w głowie miał zupełny mętlik, który uniemożliwiał mu skupienie się na jednej, konkretnej myśli. Westchnął ciężko i widząc, że Finn nie da za wygraną, w końcu się poddał, powoli podnosząc głowę. Pod napuchniętym nosem widniały zaschnięte stróżki, niby strumyczki spływające przez równie napuchnięte wargi, aż po brodzie. Większość krwi zdążyła zakrzepnąć, ale mimo to podniósł do twarzy rękę i mankietem szarej bluzy przetarł końcówkę nosa, zbierając z niej kilka kropel. Było mu wszystko jedno, zarówno bluza, jak i biała koszulka upaprane były w kilku miejscach. Oczy czerwone, prawdopodobnie załzawione, prawe powoli nabierało barwy dorodnej śliwki. Z początku spojrzał na Puchona, ale zaraz odwrócił wzrok, nie mogąc wytrzymać spojrzenia niebieskich oczu.
No dobra, może i krew. – powiedział głupio, nerwowo przeczesując palcami splątane loki. Głos miał zmęczony, choć spokojny, bełkotał zabawnie. – Trochę oberwałem... ale to nic takiego, naprawdę. Co tam słychać, jakaś randka w Hogsmeade? – uśmiechnąłby się do niego gdyby napuchnięta warga chciała się jakkolwiek wyginać, a przy tym nie bolała tak cholernie. Usilnie próbował zmienić temat, choć wiedział, że jest na przegranej pozycji. Odważył się zerknąć na niego znowu, nie chcąc przegapić jego reakcji i otworzył szerzej oczy gdy dotarło do niego, że nie może pozwolić by Finn dowiedział się z kim wdał się w bójkę. Poczuł narastającą panikę. Na pewno zapyta co się stało, poznał go już na tyle by o tym wiedzieć, a jeśli uda mu się wydusić z niego prawdę... nie chciał o tym nawet myśleć. Może nawet wyrzuci go z zespołu? Czy to było możliwe?
Finn Gard
Finn Gard

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPon 08 Paź 2018, 19:40

Wystarczyło jedno słowo zabarwione dźwiękiem bólu, a wyobraźnia Finna podsunęła mu najczarniejsze scenariusze. Spoglądał z przerażeniem na zgarbione ramiona Puchona, na sposób w jaki próbuje ukryć przed nim swoją twarz. Przeczył nieudolnie, bagatelizował swój stan, a ślepiec zauważyłby, że jest coś bardzo nie tak. Finn Gard nie lubił gdy było coś bardzo nie tak. To budziło w nim pokłady energii, o którą siebie nie podejrzewał. Nabrał powietrza w płuca, spiął mięśnie gotowe do przenoszenia i gór, byleby wyciągnąć z Marlowa wszystkie informacje. Nie ustąpi; dowie się kto go tak urządził.
- Widzę przecież, chłopie, że stało się coś okropnego. Nie próbuj przeczyć. - powiedział to tonem pół błagalnym, a pół szaleńczo zniecierpliwionym. Chyba wiedział już co Vinci musiał czuć, kiedy znalazł go pobladłego na dziedzińcu. Niepokoił się, martwił. Tyle strasznych rzeczy mogło się wydarzyć w tych okolicach. Nagle coś tknęło Garda. Wyprostował plecy i rozejrzał się bacznie po okolicy. Co jeśli przyczyną stanu Viniego było coś, co czatowało na nich z Wrzeszczącej Chaty? Co, jeśli legendy i rozmaite historie są prawdą i tak na dobrą sprawę stoją tuż przed paszczą smoka? Rozsądek powrócił szybko eliminując ziarno paniki ze skutkiem natychmiastowym. Cieszył się ze swojego twardego stąpania po ziemi.
Na widok poobijanej i ubrudzonej krwią twarzy chłopaka, zachłysnął się powietrzem. Przeszywał go spojrzeniem na wskroś, wodził oczami od plamy krwi pod nosem i do fioletowego lima. Szybko opracował przyczynę takich ran - ewidentnie Vinci wdał się w bójkę. Finnowi odebrało mowę. Nie podejrzewał go o ciągotki do agresji i krwawych pojedynków. Musiało to się stać z jakiejś ważnej przyczyny, bo na pewno nie dla zabawy. Marlow wydawał mu się oazą spokoju, kwintesencją radości umieszczoną w jednej wesołej i pogodnej osobie. Choć Finn stronił od zwierząt był nieraz świadkiem łagodności z jaką Vini odnosił się do swojego szczurkowatego potwora. Bójka była na ostatniej pozycji listy rzeczy, o które mógłby go podejrzewać.
- Nic takiego? Nic takiego, Vinci?! - niepotrzebnie uniósł głos, więc szybko zreflektował się i zapanował nad sobą. - Przepraszam. Wyglądasz strasznie. Z kim się pobiłeś i o co? - od razu przysiadł obok niego i wyciągnął do niego paczkę chusteczek higienicznych, by choć trochę doprowadził się do porządku. To była banalna i żałosna próba pomocy lecz nie umiał inaczej... starał się jak mógł.Promienie słońca padały teraz idealnie na twarz Viniego, a więc mógł się dowiedzieć, że jego podłamany nos już nie krwawi tak, jak musiał jakiś czas temu. Krew trochę zakrzepła, więc kolejna konkluzja - działo się to maksymalnie godzinę temu. Stosunkowo niedawno. Zacisnął usta w bladą linię na myśl, że ktoś postanowił poobijać Vinciego - człowieka o wielgachnym sercu i niezwykłym talencie muzycznym. Finn miał ochotę znaleźć osobę za to odpowiedzialną i dobitnie powiedzieć co na ten temat myśli. Poczuł się jakby miał... młodszego brata, choć to nie były do końca odpowiednie słowa.
- Wiesz co? Stronię od przemocy lecz aktualnie mam ochotę użyć języka agresji na tym, który cię tak obił by powiedzieć co na ten temat myślę. Aż mnie różdżka świerzbi. - przyglądał mu się bacznie, a różdżka trzymana w dłoni jak na zawołanie wypluła z siebie dwie iskry. - Mogę użyć na tobie zaklęcie "Tergeo", jeśli się zgodzisz. - nie ośmieliłby się wbrew jego woli wyciągnąć ku jego twarzy różdżki. Sięgnął długą kończyną do plecaka i wyciągnął stamtąd butelkę wody mineralnej (zawsze takową miał przy sobie, bowiem nie poił się niczym innym niż woda i kawa na zmianę). Przytknął kraniec różdżki do plastiku i szepnął - Glacius. Rozległo się ciche skwierczenie i momentalnie zawartość butelki zamarzła. - Przyłóż do oka, to może nie spuchnie. Daj znać jak zacznie się topić, poprawię wtedy zaklęcie. - polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu ale też bez grama złości. Mówił łagodnie, choć ściśnięta szczęka poświadczała o poziomie irytacji jaka go teraz wypełniała. Nie znał się absolutnie na magomedyce, więc kombinował innymi sposobami, aby wspomóc kumpla. Czuł w kościach, że jest między nimi nić porozumienia. Już wcześniej przeczuwał, że znalazł idealny materiał na przyjaciela, a dzisiejsze spotkanie mogło sprzyjać zacieśnieniu relacji. Szkoda, że dopiero teraz, a nie wcześniej. Finn wiele razy potrzebował przyjaciela w przeszłości, a więc spróbuje zadbać o tę relację. Długo już łaził samotny niczym wilk bez swojego stada. Warto jest zatem dopuścić do siebie tak pozytywne osoby jak Vinci czy Gabrielle. Z opóźnieniem przypomniał sobie, że przecież Vinci zadał mu pytanie-zmyłę, które miało zmienić naiwnie temat. Nie złapał haczyka, nie odpowiedział nawet, bo wydawało mu się to teraz bardzo nieistotne. Nie będzie przecież opowiadać o trójokiej wiedźmie wyglądającej na dziewięćdziesiąt lat, która w Esach i Floresach uśmiechała się do niego zalotnie... tyle, jeśli chodzi o życie miłosne Finna. Ka-ta-stro-fa. Zachowa to na inną okazję by roześmiać Viniego do bólu, a i przy okazji połowę Huffelpuffu.
Miał osiemnaście lat, był w najwyższej klasie. Miał zatem pewne możliwości na mini zemstę na człowieku, który doprowadził Vinciego do takiego stanu.
- Mam nadzieję, że przyłożyłeś porządnie tej poczwarze, która cię tak obiła. Powiedz który to, a wierz mi, przyjdzie dzień, gdy tego pożałuje. - zachęcał do zwierzeń i spojrzał z boku na kumpla. W głosie Finna zabrzmiała niekontrolowana nuta, nietypowa jak na całą jego tożsamość, bowiem czuć było w ostatnim słowie powiew grozy. Jego wzrok na ulotną chwilę nabrał innego wyrazu lecz trudno było określić jakiego, bowiem przeminęło to tuż po mrugnięciu oka. Wpatrywał się czujnie w poplamioną krwią twarz chłopaka i pokręcił głową.
- Masz jakieś inne rany? Dasz radę iść? Zamierzam ci się odwdzięczyć i holować cię do zamku. - zapytał troskliwie i trzymał różdżkę w pogotowiu gotów zrobić niemalże wszystko, o co go poprosi. Woda, nastawienie nosa (nie polecam), przetransmutowanie czegoś w miotłę, przywołanie deskorolki - wszystko, o ile to pomoże mu w powrocie do kondycji. Finnowi zdawało się, że widział w jego brązowych oczach żal i tłumioną złość. To było do niego tak niepodobne, że aż bolało. Zmarszczył brwi, spokorniał i przestał utrzymywać zirytowaną napiętą postawę. Nie powinien dostarczać mu stresu, wszak miał w planach wyciągnąć z niego szczegółowy opis zajścia.

Viní Marlow
Viní Marlow

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyWto 09 Paź 2018, 23:45

Nie przypuszczał, że uda mu się zbyć chłopaka, a mimo wszystko poczuł mieszaninę zdziwienia i ulgi gdy ten nie dawał za wygraną. W głębi serca czuł, że od momentu, w którym usłyszał jego zaniepokojony głos, samotność była ostatnim czego chciał i czego potrzebował. Ze zdziwieniem przyjął fakt, że troska, jaką zdążył mu okazać zanim jeszcze zobaczył co naprawdę mu dolega, schlebia mu, w przyjemny sposób łechcząc jego ego. Czasem zastanawiał się czy więź jaka wytworzyła się między nim a Finnem, ta sama, która sprawiała, że coraz częściej myślał o nim jak o przyjacielu – nie jest czasem wytworem jego wyobraźni, jednak przyjemne ciepło jakie poczuł, gdy usłyszał jego zmartwiony głos, zdecydowanie temu przeczyło. Właściwie nie powinien cieszyć się z tego, iż dołożył Gardowi niepotrzebnych trosk, ale nic nie potrafił poradzić na to, że zrobiło mu się... miło.
Jego reakcja wskazywała na to, że wyglądał dokładnie tak paskudnie, jak się czuł, zresztą zaraz potwierdził to dość dosadnymi słowami. „Wyglądasz strasznie” było chyba jedynym co można powiedzieć w obecnej sytuacji i Marlow absolutnie nie miał o to do Garda pretensji, wręcz przeciwnie, trochę go to rozbawiło, na krótką chwilę polepszając paskudny humor Puchona.
Od razu pobiłeś... – Nie bez wdzięczności przyjął chusteczkę i ostrożnie przetarł nią obolałą twarz, doprowadzając ją do względnego porządku. Wcześniej wcale mu na tym nie zależało, teraz jednak, skoro miał już towarzystwo, rzeczywiście czuł się nieswojo wyglądając w taki sposób.
Podniósł na chłopaka spojrzenie brązowych oczu, chcąc wybadać na ile szczere były jego słowa. Finn i agresja, zdaniem Viníciusa, w ogólnie nie szły ze sobą w parze, zazwyczaj bił od niego spokój i opanowanie, nawet na wczorajszej próbie, kiedy to z butami wszedł we wszystko co było dla niego święte, skończyło się na lodowatych spojrzeniach. A mimo to wydawało się, że Puchon w istocie bardzo się przejął i gdyby tylko miał okazję, dorwałby jego „oprawcę”, potwierdziła to zresztą jego różdżka, której reakcja świadczyła o silnych emocjach, jakie musiał w tym momencie odczuwać. To chwyciło go za serce i zupełnie rozczuliło. Przez ułamek sekundy miał ochotę złapać go za rękę, tę samą, której palce zaciskały się na grabowej różdżce, by choć spróbować go uspokoić, powstrzymał się jednak, być może dlatego, że moment ciszy, który tak go obezwładnił, został zburzony.
Przemoc to nie jest dobre rozwiązanie. To wcale nie jest rozwiązanie, nigdy. Same z tym problemy. – odpowiedział dokładnie tak jak myślał, choć gdy słowa te wychodziły zza pokiereszowanych warg, nie brzmiały zbyt przekonująco, wręcz przeciwnie, mogły bawić. – Nie krępuj się. Ja nie pytałem Cię o zdanie, po prostu rzuciłem Ci lumosem prosto w oczy. Nie pomyślałem wtedy, że możesz czuć się z tym źle, przepraszam. – dodał, znów ocierając nos chusteczką, którą przez cały ten czas ściskał w garści, jakby była to dla niego rzecz niezwykle cenna. Przypomniał sobie popołudnie po lekcji z Wizytatorem, Finn wyglądał wtedy tak źle, że naprawdę mocno się wystraszył. Z perspektywy czasu dostrzegał w swoim postępowaniu kilka rażących błędów, które w tamtym momencie przesłonił mu strach, brak mu też było doświadczenia, ale mimo tego, że nie przeprowadził perfekcyjnej akcji ratunkowej, nieraz łapał się na tym, że dziękował Merlinowi za tamte chwile grozy – gdyby nie one, może nigdy nie zyskałby tak wspaniałego kumpla jakim bez wątpienia był Gard.
Niechętnie opuścił świat miłych wspomnień i powrócił na ziemię, patrząc na Puchona z wyraźnym uznaniem.
Chyba robię się już nudny, ale naprawdę jesteś geniuszem. – Zamrożenie butelki wody było pomysłowe, a przede wszystkim bardzo skuteczne, nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, od razu złapał chłodny przedmiot w swoje ręce i z westchnieniem ulgi przyłożył go do zasiniałego oka, od czasu do czasu dotykając też wargi, której obecny rozmiar sprawiał mu dyskomfort na każdym możliwym polu. Kropelki wody szybko sperliły się na ściankach butelki, w kontakcie z rozpaloną skórą zawartość butelki dość szybko zmieniała swój stan skupienia, za kilka minut rzeczywiście trzeba będzie poprawić zaklęcie.
Omal nie przegapił zmiany w zachowaniu Finna, na moment wbijając wzrok w przechodzących kilkanaście metrów dalej ludzi, którzy zerkali na nich ze strachliwym zainteresowaniem, jednak ton jego głosu sprawił, że powrócił do niego, tak myślami, jak spojrzeniem. Był lodowaty i tak ostry, że umiejętnie użyty, mógłby zadać wiele bólu, którego nie uśmierzyłaby butelka wypełniona zamrożoną wodą. W okolicach karku poczuł nieprzyjemny ucisk niepokoju, we wspomnieniach drugi raz tego dnia wybuchła burza wspomnień z początku września. Podczas rozmowy z Marcusem zbagatelizował podobne sygnały, a potem słono za to zapłacił, ale... ale to był przecież Finn. Przejął się po prostu, gdyby role nagle się odwróciły, czy nie zrobiłby dla niego dokładnie tego samego? Próbował przekonać samego siebie, że tak właśnie by się stało.
Dogłębnie zraniona duma, złamane serce starszego brata, trochę obity tyłek. – wyliczył, prostując kolejne palce. – Powinno obejść się bez holowania.
Do tej pory bardziej lub mniej sprawnie unikał tematu samej bójki, czuł jednak, że po tym wszystkim co dla niego zrobił, Finn zasługuje na solidną dawkę wyjaśnień. Poza tym potrzeba wygadania się komuś urosła do takich rozmiarów, że zdawała się boleśnie obciążać spuszczone smętnie ramiona. Obrócił się więc na kamieniu, siadając na nim okrakiem, a przy tym przesuwając się na sam jego skraj i wymownie poklepał miejsce obok siebie, zachęcając Puchona do jego zajęcia. Będzie im dość ciasno, ale bardziej od komfortu liczyło się dla niego to, że w końcu będzie mógł spojrzeć prosto w oczy swojego rozmówcy.
Zapytałeś czy porządnie mu przyłożyłem. Przyłożyłem. I w tym tkwi cały problem. – nieświadomie zmarszczył ciemne brwi, patrząc na własne dłonie - jedna ściskała topniejącą butelkę, a druga zakrwawioną chusteczkę higieniczną. Te same, które wyrządziły dziś tyle krzywdy. Na twarzy wymalowane miał obrzydzenie, a w oczach strach. Westchnął i spojrzał w tęczówki Finna, tonąc w łagodnym błękicie, będącym jedynym co na tę chwilę powstrzymywało go od kolejnego wybuchu złości. – Od początku. Szedłem koło Trzech Mioteł, kiedy go zauważyłem... siedział z moją siostrą, a przecież tyle razy jej mówiłem, że nie jest taki jak jej się wydaje. Powinienem był pójść dalej, ale wszedłem do środka, myślałem, że może nakłonię ją żeby ze mną poszła... nie wiem. – ze zrezygnowaniem pokręcił głową, analizowanie własnej głupoty nie było łatwe ani przyjemne, każde słowo było dla niego trudne. – I wtedy zauważyłem, że postawił jej whisky. Ona ma piętnaście lat, sam rozumiesz... szlag mnie trafił. Sini się zdenerwowała, zaczęliśmy się kłócić i wtedy... wtedy zamiast po prostu stamtąd wyjść, ja... – Policzki Viníciusa na nowo pokryły się czerwonawą mgiełką, która niknęła w licznych barwach, jakie przybrała jego twarz. Zawahał się, rozważając czy dałoby się jeszcze uciec, wymigać od dokończenia historii. Zabrnął jednak za daleko i jedyne co mógł teraz zrobić, to po prostu ją dokończyć. Nie odwrócił wzroku, wewnątrz zwijał się ze wstydu, a mimo to nieustannie patrzył prosto w niebieskie tęczówki. – Wziąłem tę whisky, tę samą, którą dla niej zamówił i chlusnąłem mu nią prosto w twarz. Wkurwił się. Nie ma na to innego słowa, po prostu się wkurwił. Przywalił mi od razu, zaczęliśmy się tłuc, zupełnie straciłem nad sobą panowanie, jakby wcale mnie tam nie było. A to i tak nie jest w tym wszystkim najgorsze.
Czując, że rozbita warga boli go niemiłosiernie, zrobił krótką przerwę, którą wykorzystał na to by przyłożyć do niej butelkę, której zawartość w dużej większości powróciła do płynnej formy. Wciąż była jednak przyjemnie chłodna. Z nadmiaru emocji drżał nieco, nie potrafił nad tym zapanować. Byłby w stanie dać wiele za to, by wraz z nim znajdowała się tu Sini, do której mógłby się przytulić. Tak bardzo potrzebował bliskości drugiej osoby.
Finn Gard
Finn Gard

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyCzw 11 Paź 2018, 20:02

Finn żył we własnym świecie jednak nie oznaczało to, że był ślepy na innych. Zauważał otoczenie lecz nie przykładał do niego pełnej uwagi, koncentrując się na swoich własnych wymaganiach, których konsekwentnie przestrzegał. Pojawienie się w pobliżu Vinciego i niemalże równocześnie Gabrielle, naruszyło jego oazę spokoju i Finn stwierdził, że to najlepsze, co mogło mu się przytrafić. Do tej pory jest tak mocno im wdzięczny za zwyczajne popołudniowe wyjście do pubu "Pod Trzema Miotłami", gdzie przywracali jego oczom dawny blask w chwili zwątpienia muzycznego. Chciał odwdzięczyć się Vinciemu. Ledwie się znali, a jednak ten chłopak postanowił odholować Finna do dormitorium po pamiętnej lekcji łączonej trzech przedmiotów. Niby dług już uregulowali, a jednak Gard nie czuł się usatysfakcjonowany swoją "spłatą".
- Zgadzam się z tobą, język przemocy nie rozwiąże problemu lecz wciąż jestem nastolatkiem i dlatego mam krótkotrwałą acz intensywną ochotę przyłożenia zaklęciem człowiekowi, który podniósł na ciebie rękę. Myślałem, że tylko mugole biją się na pięści. - mówił już znacznie spokojniej, tchnął spokojem. Przy ostatnim zdaniu jego brwi zadrżały lecz nie było po nim widać żadnej awersji czy gwałtowniejszej emocji związanej z czystością krwi. Ot, zwyczajna uwaga, nie powiązana z niczym szczególnym. Dostrzegał na twarzy kumpla coś w rodzaju wewnętrznych rozterek. Z czymś się gryzł i próbował podjąć decyzję. To podkrążone oko nie pasowało do niego w żadnym calu. To był ten jeden moment z niewielu, gdy pluł sobie w brodę na temat skrajnej nieznajomości działań magomedycznych. Spędził w szpitalu pełen rok swojego życia i raz na jakiś czas tam wraca - nie miał więc najmniejszej ochoty poszerzać wiedzy dotyczącej uzdrowicielstwa. Gorzka prawda brzmiała w taki sposób, że się nią już zmęczył. Vinci był przeciwieństwem. Miał w wyrazie twarzy coś, co od razu zdradzało jego łagodność.
- Nie przejmuj się tą głupotą. Tergeo. - wypowiedział celując różdżką w bok twarzy Vinciego, by go nie stresować mierzeniem nią między jego oczami. Tyle taktu miał, by na to wpaść. Zaklęcie Finna nie podziałało perfekcyjnie, jednak największa krew zniknęła z twarzy Puchona i kołnierzyka. Nie cała, ale przynajmniej nie rzucało się to już w tak rażący sposób w oczy. Uśmiechnął się półgębkiem słysząc komplement, który otrzymał od Viniciusa jakiś trzeci raz. Zaczął rękawem wycierać różdżkę. - Muzycznym geniuszem jak już, życiowo bym się tak nie nazwał, ale dzięki stary. - i jemu miło się zrobiło, a z powodu docenienia nieudolnej acz praktycznej pomocy przy uśmierzeniu bólu z podbitego oka. Usiadł okrakiem na kamieniu stwierdzając, że porozmawia jeszcze z Vincim zanim ten do siebie dojdzie i otrząśnie się z emocji.
- Te objawy brzmią kiepsko. Powiedz więcej to wypiszę receptę. - próbował go jakoś rozśmieszyć. Na końcu języka miał komentarz, że doktor Gard zna się na rzeczy lecz czaił się zbyt blisko bolesnych tematów, więc zaniechał pomysłu. Finn należał do osób, które potrafią patrzeć w oczy rozmówcy niemalże bez mrugnięcia okiem. Nie uciekał wzrokiem, przyglądał się życzliwie, zupełnie jakby nie przeżył przez chwilę ułamka grozy, która zapragnęła się wydostać na zewnątrz. Nic a nic, był wciąż tym miłym facetem, którego pierwszą miłością jest gitara. Zamilkł całkowicie słuchając wyjaśnień, na które tak nalegał. Nie ponaglał ani nie naciskał, choć w środku chciał wiedzieć więcej i więcej, by uzupełnić mentalny obraz ostatniego wydarzenia, w którym Vinci brał udział. Wyobrażał sobie wszystko, począwszy od Puchona zaglądającego przez małe okienko pubu skończywszy na minie, jaką musiał przybrać podczas wylewania na twarz tego-kogoś szklankę whiskey. Układał sobie to w głowie. Młodsza siostra, lat piętnaście, spotkana w towarzystwie tego-kogoś, który proponował jej whiskey. Finn zastanawiał się jakby zareagował, jakby miał młodsze rodzeństwo. Cóż, nawet jako jedynak łatwo było mu przyznać rację, że piętnastolatkom nie proponuje się tak mocnego alkoholu. Nie w ramach zaimponowania, to wszak całkiem pozbawione logiki. Vinci mówił nieco chaotycznie i skracał swoje wypowiedzi do najważniejszych informacji, a jednak Finn pojął w czym rzecz. Brat stanął w obronie młodszej siostry. Zazdrościł mu posiadania rodzeństwa i tych odczuć jakie mogą wywiązać się tylko i wyłącznie między dziećmi pochodzącymi z jednej rodziny i krwi. Nie tylko niemo przyznał rację kumplowi, a próbował dowiedzieć się skąd u Vinciego takie spięcie i zawstydzony wzrok, którym dzielnie nigdzie nie uciekał. Gdy Vinci skończył mówić, Finn uniósł do twarzy dłoń i podrapał się po gładkiej brodzie. Myślał w ciszy lecz z szacunku do rozmówcy trwało to raptem krótką chwilę.
- Mnie się wydaje, że ten koleś ma coś nierówno pod czupryną, skoro proponuje piętnastolatce tak mocny alkohol. Według mnie zachowałeś się wzorowo, Vinci. - jego słowa przeszkodziły w ciszy. Biła z nich pewność siebie. - Mam na myśli, że zareagowałeś odpowiednio ingerując w to spotkanie, a to, że puściły ci nerwy... Vinci, to rzecz ludzka, naprawdę. - miał ogromną nadzieję, że Puchon nie pamięta Finna w dniu, kiedy stracił nad sobą panowanie, a był to i tak jedynie ułamek tego, co w nim siedzi. Pobicie kolesia co prawda można byłoby zastąpić pojedynkiem słownym czy ogólnie darowaniem sobie we wchodzenie w interakcje z kimś o wątpliwej mocy intelektualnej, jednak według Garda Vinci był już usprawiedliwiony w chwili, gdy wszczął bójkę.
- Chodziło o kogoś, kogo kochasz. Podobno ludzie robią wtedy dziwne rzeczy, często szalone. Skoro mu oddałeś to pokazałeś, że masz krzepę w dłoniach i nie dasz tak traktować swojej siostry. - tutaj wzruszył ramionami i zatrzymał wzrok na butelce wody mineralnej, którą Marlow trzymał przy ustach. Krańcem różdżki dotknął plastiku i poprawił zaklęcie metodą niewerbalną. Woda zamarzła błyskawicznie o czym świadczył ponowny trzeszczący dźwięk. Słońce świeciło dzisiaj hojnie, a zatem 'pierwszy opatrunek' będzie trzeba co rusz ponawiać. Finnowi to nie wadziło w żaden sposób. Zajął czymś ręce, bowiem dziwnie poczuł się na myśl, że Vinci miał to, o czym Finn zawsze marzył - kogoś, o kogo można zawalczyć niczym lew.
- Co w tym jest najgorsze? - zapytał, bowiem nie był w stanie się domyślić co może być gorszego od tego, że puściły mu nerwy. Po chwili zastanowienia uznał, że oboje mają cechę wspólną - obaj nie lubią tracić nad sobą panowania. W sumie nikt za tym nie przepadał, jednak ci dwaj Puchoni mieli swoje własne, indywidualne powody, dla których cenili sobie spokój ducha. Vinci - łagodność, a Finn - obawę przed samym sobą.
Viní Marlow
Viní Marlow

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPią 12 Paź 2018, 14:42

Drgnął na dźwięk słowa „mugolak”, które wyszło z ust Finna i odwrócił wzrok, wbijając go w splamioną szkarłatem trawę. Nie wstydził się swojego pochodzenia, ale nie lubił się nim chwalić, ze względu na czasy, w jakich przyszło im żyć, lepiej by jak najmniej osób wiedziało jak „brudną” ma krew. Czasami gdy późnym wieczorem przemierzał korytarze w lochach, zastanawiał się nad tym jak wyglądałyby takie spacery gdyby informacje na temat jego rodziny były bardziej powszechne. Myśl, że ktoś mógłby skrzywdzić Sini zmuszała go do nieufności wobec wszystkich otaczających go osób oraz milczenia, które czasem bardzo mu ciążyło. Finn... miał w sobie coś, co sprawiało, że nawet gdyby tego chciał, nie potrafiłby trzymać go na dystans, niemalże od wejścia obdarzył go kredytem zaufania, a w tym momencie uznał, że ma prawo wiedzieć.
Mam dwóch starszych braci, dla mnie używanie pięści to norma, jakkolwiek źle to nie brzmi. – wrócił spojrzeniem do twarzy kumpla, zastanawiając się czy to, co zamierza teraz powiedzieć wpłynie jakoś na ich relację. Wziął głębszy wdech. – Finn, problem jest taki, że ja jestem mugolakiem. Choć to on uderzył mnie pierwszy. – pominął część o matce – charłaczce, czuł że to nie odpowiedni czas i miejsce na roztrząsanie drzewa genealogicznego, możliwe, że temat ten wróci do nich w jakimś momencie i wówczas będzie mógł wdać się w szczegóły. W duchu odetchnął z ulgą, widząc, że Finn nie odwraca się na pięcie i nie ucieka po tym jak dowiedział się prawdy. Posłusznie wystawił twarz, pozwalając by użył na nim zaklęcia, przyjemne łaskotanie w momencie gdy różdżka przeniosła się na wrażliwe okolice szyi wywołało gęsią skórkę, ukrytą pod warstwą ubrań.
Docenił żart, ale mimo wszystko wcale go nie rozbawił, ponure myśli za mocno trzymały go w swoich sidłach.
Tylko Sini ma odpowiednie lekarstwo. Nawet najmniejsza dawka miłości może zdziałać cuda, ale na to nie mam co liczyć. – słowa te zabrzmiały o wiele bardziej gorzko niż by sobie tego życzył – przypomniały mu zarówno o tym jak bardzo zepsuł dziś relacje z siostrą, jak i o własnej samotności, która w chwilach słabości, takich, do których obecna niewątpliwie mogła się zaliczać, doskwierała mu w palący, nieprzyjemny sposób. Brakowało mu bliskiej osoby, która pogłaskałaby go po głowie, oznajmiając, że wszystko będzie dobrze. Vinícius doceniał to co posiadał, w swojej hierarchii wartości zawsze stawiał przyjaźń wysoko, lecz przyjaciele, nawet ci najlepsi, nie byli w stanie w pełni zastąpić miłości. Nawet teraz... siedzieli tu, rozmawiali, Marlow był bez dwóch zdań niezwykle wdzięczny za poświęcony mu czas i uwagę, a mimo to nie dostawał tego, czego najbardziej potrzebował, Finn nie potrafił i zapewne nie chciałby mu tego dać, a on nie ośmieliłby się o to poprosić.
Nie był świadomy jak chaotyczna może być jego opowieść dla osoby, której nie było przy całym zdarzeniu, a fakt, że jak ognia unikał imienia Sharewooda jeszcze bardziej komplikował sprawę. Nie mógł sobie pozwolić na wyjawienie kim był jego przeciwnik, szczególnie po reakcji Garda, która wskazywała na to, że bardzo przejął się całą sytuacją. Pałał do Gryfona samymi negatywnymi uczuciami, lecz nie w jego stylu było napuszczanie na niego swoich znajomych – w mniemaniu Viníego była to sprawa między nimi, tylko i wyłącznie. Poza tym... ostatnie niepowodzenia na próbie wymagały interwencji ze strony jego i Gabrielle, bał się myśleć jak zachowałby się Finn, gdyby dowiedział się o tym, że dwóch członków jego zespołu dało sobie, kolokwialnie rzecz ujmując, po mordach.
Spojrzał na butelkę jak oczarowany, Puchon zrobił to z taką... gracją, której jemu wiecznie brakowało. Lata spędzone bez magii często o sobie przypominały, nieraz łapał się na tym, że zamiast od razu uciec się do użycia różdżki, gorączkowo poszukuje mugolskiego rozwiązania swojego problemu. Kochał magię, lecz używanie jej, nawet mimo sześciu lat spędzonych w szkole, nie było dla niego w pełni naturalnym odruchem, za to Gard wyglądał jak ryba w wodzie. Zazdrościł mu tego.
Kolejne westchnięcie uniosło jego ramiona, po to tylko by zaraz spuściły się smętnie. Czuł się zmęczony całą tą niecodzienną sytuacją. Na słowa Finna jedynie pokręcił głową, nie zgadzał się z tym, że jego zachowanie mogło być uzasadnione, a już na pewno nie wzorowe, na to słowo skrzywił się wyraźnie, nie potrafiąc znieść jego brzmienia, wywoływało w nim jeszcze większe poczucie winy.
To zabrzmi dziwnie, ale... świat na chwilę przestał istnieć, nie docierało do mnie to, że jesteśmy w pubie, a Sini krzyczy, przestraszona i wściekła. Liczyła się tylko moja własna, egoistyczna wściekłość. W pewnym momencie chyba przestało chodzić o obronę kogokolwiek, to... obrzydliwe. – przyłożył butelkę znów do oka, na krótki moment przerywając kontakt wzrokowy. Cieszył się, że Finn potrafił znieść jego spojrzenie, w ten sposób paradoksalnie ułatwiał mu ciągnięcie nieprzyjemnej opowieści. – Nawet nie wiem kiedy zacząłem go dusić i słowo daję, że gdyby Sini nie unieruchomiła mojej ręki, nie wiem czy bym przestał. Nie wiem czy fizycznie byłbym w stanie go zabić, ale z całą pewnością tego właśnie chciałem. Zachowałem się jak zwierzę, a Sini... Sini uciekła z płaczem i nie udało mi się jej znaleźć. Nie wiem czy kiedykolwiek się do mnie odezwie i nawet jej się nie dziwię.
Zadrżał, czując, że zbiera mu się na płacz, szybko jednak przywołał się do porządku, biorąc kilka głębszych, uspokajających oddechów. Faceci nie płaczą, prawda? Nie mają do tego prawa. Nie w obecności kumpla, nie w obecności drugiej osoby.
Czułeś się kiedyś tak jakbyś nie znał samego siebie? Bałeś się kiedyś tego co siedzi wewnątrz Ciebie? Ja... chyba się boję. – spuścił wzrok i nerwowo szarpał mankiet szarej, ubrudzonej gdzieniegdzie krwią bluzy, czując zawstydzenie osobistym wyznaniem, które rozbrzmiało zanim dobrze to przemyślał.
Finn Gard
Finn Gard

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPią 12 Paź 2018, 20:31

Słowa Vinciego wywołały u Finna taki szok, jaki od dawien dawna nie gościł na jego twarzy. Nigdy nie zagłębiał się w temat czystości krwi mimo, że dla rodziców było to istotne, szczególnie dla ojca. W każde święta przy wigilijnym stole głowa jego maleńkiej rodziny mawiał jakie to żywi nadzieje wobec swego syna, aby ten poślubił czystokrwistą pannę. Mawiane było to tak samo jak obowiązkowe "dzień dobry" o poranku aniżeli nakaz i ubezwłasnowolnienie emocjonalne. Finn szanował to lecz nie kierował się tym w życiu. Status jego krwi był określony z osiemdziesięcio-procentowym prawdopodobieństwem prawidłowości. Tak bardzo był zakorzeniony w świecie magii iż w całym swoim osiemnastoletnim życiu nie miał chwili, by zainteresować się tym drugim światem - innym, całkowicie dlań niezrozumiałym. Przyjął do wiadomości, że w Hogwarcie są osoby z tego świata lecz jakoś nie był w stanie ich odróżnić od reszty - każdy jedenastolatek w dniu Przydziału był zagubiony i zafascynowany. Nawet Finn, dla którego magia była bardzo naturalna. Wieść, że Vinci pochodzi z tego drugiego świata, nieznanego i tajemniczego wpędziła w Finna jednocześnie w zaskoczenie, zakłopotanie i psychopatyczne zaciekawienie. Oto właśnie miał okazję zasypać swojego kumpla tysiącem pytań, których nie miał okazji i czasu zadać odpowiedniej osobie. Nim jednak oczy Finna rozświeciły się w imię nadchodzącego trybu zawziętej psychozy, zatrzymał się on i zwrócił uwagę na formę wypowiedzi Vinciego. Nie mógł pozostawić tego bez odzewu, bowiem gryzłoby go to do końca dnia, jeśli nie życia. Dostał od Vinciego nawał informacji, które musiał sobie na szybko ułożyć. Miał dwóch starszych braci, młodszą siostrę. Mugolaki, mugole. Coś niesamowicie otrzeźwiającego dla człowieka jakim był Finn Gard.
- O matko trytońska, jak mi głupio. - gdy się stresował to często masował swój kark bądź drapał się po potylicy, co też uczynił właśnie w tym momencie. Wykrzywił się trochę zawstydzony. - Zabrzmiałem jak jakiś stuknięty fanatyk czystokrwistości. Ja nie miałem pojęcia. Na gacie Merlina, naprawdę jesteś mugolakiem? - otworzył szerzej oczy i próbował doszukać się w Vincim czegokolwiek, co by dawało namacalny dowód, że faktycznie ten pochodzi ze świata niemagii. Niemalże w głowie mu się to nie mieściło. Nawet go o to nie podejrzewał. Ba, Finn w ogóle nie interesował się statusami krwi przez co pojawiały się właśnie takie perełki jak ta dzisiejsza. - Uou, to niezwykłe. Ciężko mi sobie to wyobrazić. - nie miał pojęcia co powiedzieć. Mimo maminych nauk stosowania drogi dyplomacji w sytuacjach trudnych i niezręcznych i tak nie mógł odnaleźć odpowiednich słów, których mógłby tutaj użyć. - Dlaczego mówisz, że to problem? - zadał pytanie, które nasunęło mu się zaraz po ustąpieniu szoku. Chciałby przystanąć przy tym temacie znacznie dłużej lecz Vinci pomknął słowami dalej i dalej, a więc Finn z szacunku do kumpla umilkł i wsłuchiwał się, gotów odpowiednio zareagować a przynajmniej jakoś tutaj wspomóc poza nudnym zamrażaniem wody i zbieraniem szczęki z podłogi.
- Nie sądzisz, że to tylko jedna z kłótni charakterystycznych dla rodzeństwa? Wybacz, nie znam się, nie mówię z doświadczenia, ale słucham ludzi. Wybaczy ci przecież, musi to przemyśleć i ochłonąć. Dziewczyny mają te swoje dni, kiedy bez różdżki lepiej nie podchodzić. - nie był zadowolony ze swojej wypowiedzi. Nie wiedział jak ma poradzić Vinciemu nie opierając się na doświadczeniu. Gdy Finnowi coś dolegało i sobie z tym nie radził to zaszywał się w dormitorium z gitarą i grał tak długo dopóty dopóki opuszki palców nie zaczynały krwawić z przepracowania. Nie mógł tego zaproponować Viniciemu, który potrzebował po prostu i aż rozmowy. W tej dziedzinie Finn radził sobie całkiem nieźle choć emocje wypisane na twarzy Vinciego zaskakiwały go swoją intensywnością. Vinci wyglądał jakby zbierała się w nim silna potrzeba muzykalnego odreagowania stresu. Deficyt nut, deficyt bębnów i perkusji. Spory niedobór witaminy muzycznej, który warto byłoby uzupełnić. A ledwie wczoraj była ta próba.
Nie odrywał oczu od rozmówcy nie tylko z przyzwoitości ale i z wrażenia, bowiem wyznanie chłopaka bardzo, ale to bardzo zbliżyło się do chłodnych i żelaznych granic umysłu Finna, przed którymi zamykał się dniami i nocami. Egoistyczna wściekłość... nie liczyło się nic... obrzydliwe... nie chodziło o obronę kogokolwiek... nie wiem czy bym przestał...dusić...tego właśnie chciałem... chyba się boję... Spojrzenie Finna było przez chwilę nieobecne, dalekie, utkwione w przeszłości kiedy to odkrył do czego jest zdolny. Historia owiana tajemnicą, nieruszana od lat, niewspominana, wstydliwa, bolesna. Przełknął gulę, która urosła nagle w gardle i odbierała zdolność mówienia. Wrócił do rzeczywistości i poczuł, że jego postawa uległa zmianie. Miał zaciśnięte usta, które zamieniły się niemalże w białą linię. Palce na różdżce znieruchomiały, oddychał inaczej. Vinci łapał chausty powietrza, by zapanować nad drżącym głosem, który nie uszedł uwadze Garda. Trud z jakim wypowiedział te słowa wstrząsnęły nim, bowiem zdał sobie sprawę, że został obdarzony naprawdę wielkim kredytem zaufania. Nie odezwał się od razu, był wstrząśnięty. Przeniósł wzrok na maltretowany z zawziętością mankiet skalany bordową cieczą - pamiątką po chwili grozy, jakiej Vinci niedawno zaznał. Czy to było pierwszy raz? Jak długo trwało? Finn chciał zapytać, dowiedzieć się więcej i więcej, bowiem zrodziła się w nim dziwna niecierpliwość. Gdyby Puchon wszystkiemu potwierdził okazałoby się, że Finn nie jest tak nienormalny za jakiego się uważa. Że senne, wstydliwe i sporadyczne chęci mordu są czymś fizjologicznym w nastoletnich umysłach. Chciał w to wierzyć lecz sęk w tym, że i on się tego obawiał.
- Vinci. - wydusił z siebie uznawszy, że już zbyt długo pozwala Puchonowi znęcać się nad tym biednym mankietem, który i tak już dzisiaj swoje przeszedł. Poruszył bezgłośnie ustami i w pewnym momencie zasłonił je palcami zwiniętymi w pięść. Odchrząknął, by zapanować nad głosem - a to miał opracowane do perfekcji jako chorobowo zaangażowany muzyk. Zaczerpnął tchu, by móc mówić długo, spokojnie i bez zbędnych przerw.
- Ciężko mi to przyznać, ale wiem co czułeś. - w klatce piersiowej Finna zaczęło coś drżeć. Niepokój, strach, niepewność. Właśnie uchyla drzwi do swojej duszy, by w ten sposób udowodnić Vinciemu zrozumienie i brak potępienia. - Zbyt dobrze. - - wzdłuż jego ciała przebiegł zimny ostrzegawczy dreszcz, który dzielnie zignorował. - Są osoby na świecie, które mają umiejętność wyzwalania z człowieka taki ogrom nienawiści o jakim się siebie nie podejrzewa. Nie chcę cię fałszywie i altruistycznie zapewniać, że to nic takiego, bo sądzę, że nie chcesz ładnych słów, a wsparcia. - trącił go lekko stopą w łydkę, by zwrócić na siebie uwagę. - Więc miej świadomość, że wiem o czym mówisz i co wtedy czułeś. Da się z tą ochotą walczyć. Mając trochę oleju w głowie da się to łatwo wynegować, a któregoś dnia całkowicie zlikwidować. Zastąpić innymi emocjami. Bodźcami. - mówił, mówił i mówił bazując na własnym nieszczęsnym doświadczeniu. Mówił zupełnie, jakby nie sprawiało mu to trudności, a wszak w jego oczach pojawiła się rezerwa, która miała go chronić przed potencjalnym słownym atakiem czy potępieniem ze strony Vinciego. Oczy nie śmiały się, był czujny niczym koci drapieżnik, który swymi wąsami wyczuwał niebezpieczne drgania powietrza zwiastujące rychłe nadejście zagrożenia.
- Nie wiem czy dobry jestem w poradach. Ale na twoim miejscu ograniczyłbym z tym kolesiem kontakty do minimum, a siostrze powiedziałbym wszystko na chłodno i bez emocji. Nie jest dzieckiem, powinna zrozumieć. - zakończył swoją dłuższą wypowiedź wsunięciem różdżki do rękawa prawej ręki. Siedział wyprostowany i nie wiedział co ma zrobić z rękoma. Schować je do kieszeni? Skrzyżować na ramionach? Rzucić luźno wzdłuż ciała? Nie miał mankietu, który mógłby katować i miętolić.
- Nie jesteś zły. - próbował odgadnąć jego myśli i szedł ślepo patrząc gdzieś ponad ramieniem Vinciego. - Zły to ten, który karmi potworki swojej duszy i daje im nad sobą panować. Tak mi powiedział ważny dla mnie człowiek, a ja mówię tobie. Wiem, brzmi to żałośnie, ale coś w tym jest. - opanowało go uczucie zażenowania. W odpowiedzi na zaufanie Vinciego odpowiedział tym samym i nie wiedział jak ma się z tym czuć. Był wstrząśnięty, że ktoś oprócz niego czuł to samo, te parcie na wewnętrzną agresję. Nie odpowiedział zatem wprost na pytanie Vinciego, bowiem bał się o tym myśleć, a co dopiero nazywać po imieniu. Ominął zatem mus odpowiedzi i poszedł okrężną drogą, by panować nad sobą tak, jak zawsze od wielu wielu lat. Teraz to Finn miał wzrok wbity gdzieś w siną dal, choć zmysłami i resztą organizmu był wyczulony. Vinci nie wyglądał na osobę skłonną do jakiejkolwiek agresji. Miał takie wesołe oczy, Gab nazwała je kiedyś "czekoladowymi", co Finn uznał za zabawne, ale teraz stwierdzał, że jest w tym jakaś prawda. Mleczne czekoladowe, skoro już zaczął to interpretować. Na jego facjacie zawsze błąkał się uśmiech. Reagował spontanicznie i entuzjastycznie. To Finna zawsze, ale to zawsze zaskakiwało. Sama myśl, że i on zaznał uczucia braku panowania nad sobą wzbudzała w Gardzie złość. Nie powinien, nie ten czysty człowiek, który wyglądał jakby nie był w stanie skrzywdzić nawet upierdliwie podgryzającego palce chochlika kornwalijskiego. Tknęła go myśl, którą niegdyś wyczytał w jednej z muzycznych zwrotek. Ci, którzy śmieją się najbardziej często cierpią najintensywniej. Miał ogromną nadzieję, że u Vinciego ten atak agresji był jednorazowy i za jakiś czas obaj o tym zapomną ( a w szczególności Marlow we własnej osobie) i przestanie się tym martwić. Stwierdziwszy, że niewygodnie mu na tym kamieniu podciągnął prawą nogę ku górze i oparł kostkę o jego zimną i nierówną powierzchnię. Ku zdziwieniu okazało się, że Finn ubrał czerwone skarpetki w zielone smoki - ostatnia para jaką znalazł w kufrze.
Viní Marlow
Viní Marlow

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPią 12 Paź 2018, 22:51

Zamachał rękoma, chaotycznie próbując zaznaczyć, że wcale się na niego za to nie gniewa i nie czuje się w najmniejszym stopniu urażony. W brązowych oczach pojawiło się coś na kształt rozbawienia, gdyż wszystkie gesty, jakie wykonał Gard jednoznacznie wskazywało na niemałe zakłopotanie – o ile znał go na tyle dobrze, że nie mylił się w tej kwestii.
Teraz przynajmniej mam pewność, że nie widać tego na pierwszy rzut oka. – na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu, uspokojona lodem warga wygięła się nieznacznie w sposób bolesny i zupełnie niekontrolowany. – Hmm, udowodniłbym Ci to jakoś, ale o dowód na brak magii jest znacznie trudniej niż odwrotnie. Wiem co to lodówka i telewizor, a mój brat zawodowo naprawia samochody. To... właściwie wcale nie jest niezwykłe. Ja pewnie nie wpadłbym tak szybko na pomysł z zamrożeniem wody, a Tobie przyszło to tak naturalnie. TO jest niesamowite. – podrapał się po potylicy, nie bardzo wiedząc co miałby począć z rękoma. Pod palcami wyczuł rosnący guz, który przypomniał mu o bolesnym upadku z samego początku bójki. W myślach zaklął szpetnie, jednocześnie odnotowując by dopisać stłuczenie do listy obrażeń, którą przedstawi Tristranowi, Rupertowi albo innej osobie, która zgodzi się go poskładać bez wiedzy szkolnej pielęgniarki.
Och... na pewno wiesz, że dla wielu to jest problem i to całkiem spory. A... dla Ciebie? Czy dla Ciebie to jest problem? – w tonie jego głosu dało się wyczuć nutkę zawahania, która wskazywała na strach przed tym pytaniem, a właściwie strach przed poznaniem odpowiedzi. Był przekonany, że Finn nie należy do tego typu ludzi, a jednak wstrzymał oddech, bojąc się, że ta jedna, dla wielu nic nie znacząca informacja mogłaby zniszczyć całą ich znajomość, do której z dnia na dzień przywiązywał się coraz bardziej.
Pokręcił znów głową.
Sinisiew jest... wyjątkowa. Jak by Ci to wyjaśnić... miałeś kiedyś do czynienia z Włoszką? – spojrzał nań pytająco, aparycja Finna wskazywała, że z Włochami nie miał zupełnie nic wspólnego, był całkowitym przeciwieństwem południowego typu urody. – Są bardzo uczuciowe, łatwo dają się ponieść. Taka jest nasza mama i taka jest też ona. Kiedy się zdenerwuje, nic nie jest w stanie jej zatrzymać i uparcie będzie bronić swego, nawet jeśli wcale nie ma racji. Poza tym jest naszą jedyną siostrą i nie przywykła żeby ktoś jej się sprzeciwiał. Czasami wciąż jest jak dziecko... – wyrzucił z siebie, po czym otworzył szerzej oczy, zasłaniając przy tym usta. Nawet jego samego zaskoczył taki ogrom szczerości na temat swojej rodziny. Czy on właśnie na okrętkę powiedział Finnowi, że jego siostra jest trochę rozpieszczona? Słowem nie wspomniał, że Włosi właściwie nie są lepsi i sam jest co najmniej w równym stopniu uparty, chyba zapadłby się pod ziemię. – O rany, nie może się dowiedzieć że powiedziałem coś takiego. Jeśli kiedyś przyjdzie Ci z nią rozmawiać, zachowuj się jakbyś nic nie wiedział.
Przez myśl przeszło mu, że pierwszą rzeczą, którą zrobi gdy jego twarz wróci do normalnego kształtu i rozmiaru, będzie dorwanie się do perkusji, na której w bezpieczny sposób rozładuje całą swoją złość. To zawsze bardzo mu pomagało, w momentach samotności gra była dla niego czymś więcej niż samą muzyką, zwłaszcza że dźwięki perkusji bez reszty instrumentów nie dawały tak dobrego efektu, jak, na przykład, gitara. Była duchowym przeżyciem i oczyszczeniem, ulgą i nieprzyzwoitą dawką radości. W gorszych chwilach potrafił uderzać w bębny dopóty, dopóki pot nie spływał po jego twarzy, a płuca nie krzyczały, błagając o chwilę przerwy i kilka głębokich wdechów. Nikt nigdy nie widział go w takim stanie, nikt poza Tostem, który zazwyczaj mu towarzyszył, śpiąc w bass drumie. Szczurzy masochista.
Po wyrzuceniu z siebie tych wszystkich okropności nie miał odwagi znów spojrzeć na blondyna, toteż nie był tak do końca świadom rozterek, które ten przeżywał. Chwila ciszy natomiast wywoływała w nim ogromny niepokój, zasypując jego umysł setkami pytań – czy właśnie go wystraszył? Czy brzydzi się nim tak samo jak on brzydził się sobą? Czy zastanawia się teraz jaką obrać drogę ucieczki by w jak najszybszym czasie oddalić się na możliwie największą odległość? „Vinci” przerwało rozterki Puchona, z delikatnym drgnięciem przywracając go w objęcia rzeczywistości. W okolicach serca poczuł przyjemne ciepło, które zawsze się tam pojawiało gdy Finn w zabawny sposób przekręcał jego imię. Odczucie to było dziwne, biorąc pod uwagę chłód, który poza tym jednym miejscem zdawał się zewsząd go zalewać.
Krótki moment ciszy, dwa wdechy i pół trzeciego, a potem słowa, które sprawiły, że każde uderzenie serca mocniej dawało o sobie znać, wypełniając swoim rytmem całe jego ciało. Poczuł ulgę, egoistycznie odetchnął, mimo że dla Finna ewidentnie nie był to łatwy temat. Zacisnął dłoń w pięść, obserwując obtarte, trochę napuchnięte kostki, których dzisiaj nie oszczędzał. Nicolas z pewnością był dla niego właśnie taką osobą, choć gdyby ktoś go o to zapytał, nie potrafiłby wyjaśnić czemu pałał do niego antypatią jeszcze zanim zaczął zadawać się z Sini. Poczuł delikatne trącenie i podniósł głowę, spojrzał na Finna pierwszy raz od dłuższego czasu i ze zdziwieniem odnotował, że coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy, choć nie potrafił znaleźć na to odpowiednich słów. Trudno było mu uwierzyć, że ten spokojny, poukładany chłopak mógłby borykać się z podobnym do jego problemami, ale nie podważał prawdziwości jego słów, wierząc w nie bezgranicznie, a przede wszystkim – chcąc w nie wierzyć.
Oderwał od ust zimną butelkę i zachrypniętym głosem nieśmiało zapytał:
Jakimi emocjami zastępujesz... TO? Jak Ci się to w ogóle udaje? – równie dobrze mogły być to wypowiedziane na głos rozważania, Viní wyglądał trochę tak jakby nie był w pełni świadomy, że cokolwiek powiedział. Nie rozumiał jak to możliwe, że Puchon mówił o tym wszystkim z takim spokojem, jakby wcale nie robiło to na nim wrażenia, a jednocześnie... zdawało mu się, że to co mówi jest w pewnym stopniu osobiste i nieprzeznaczone dla byle kogo. Poczuł, że skrywane głęboko tajemnice, które teraz powierzyli sobie nawzajem, umacniają tę dziwną więź, którą, jak mu się zdawało, czuł od momentu spotkania na dziedzińcu.
Jego zapewnienie idealnie trafiło w sam środek tego, co tłukło się po jego umyśle, zaskoczenie odbiło się w brązowych tęczówkach, by po chwili zamienić się w niedowierzanie. Czytał w jego myślach? Nie pierwszy raz miał wrażenie, że tak właśnie było. Usta Marlowa rozwarły się i po chwili zamknęły, chciał bowiem coś powiedzieć, w ostatniej chwili się przed tym powstrzymując. Odgarnął z twarzy zbłąkany loczek.
Pokręcił głową, a ciepła dłoń chwyciła Finna za nadgarstek, oplatając palce wokół jego ręki.
To nie brzmi żałośnie, to... właściwie jest wspaniałe. Nie mam żadnej pewności, że nigdy nie zacznę karmić swoich potworków, nie mogę być pewny, że to coś nie przejmie nade mną kontroli, ale... och, nie śmiej się, proszę, ale mam wrażenie, że dopóki mogę z Tobą porozmawiać, wszystko to jest mniej przerażające. – w normalnej sytuacji zagryzłby wargę, niecierpliwie czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony, teraz jednak było to niemożliwe, wpatrywał więc weń głupio, wykorzystując jego nieobecne spojrzenie na krótką analizę regularnych rysów jego twarzy. Przyglądanie mu się sprawiało mu przyjemność, czasem robił to ukradkiem, choć nigdy z tak bliska.
Powoli, najprawdopodobniej pod wpływem kojącej rozmowy oraz samej obecności Finna, wracał mu dobry humor. Poczuł się tak jakby ktoś zdjął z jego ramion ogromny ciężar, a chwilę potem rozdmuchał kłębiące się nad nim czarne chmury.
Czując, że przypadkiem poruszył ważny i osobisty dla Garda temat, postanowił rozładować atmosferę, zdradzając jeszcze jedną, nie tak wstrząsającą, a jednocześnie nie mniej osobistą tajemnicę.
Powiedzieć Ci coś naprawdę żałosnego? – w oczach Viníciusa pojawiły się iskierki, których nie można było w nich uświadczyć do tej pory. – Zazwyczaj pomaga mi perkusja. Siadam i po prostu gram, do upadłego. Czasem, kiedy już wstaję, nie mogę złapać oddechu, a w głowie kręci mi się tak, jakbym zszedł z karuzeli, a jednocześnie czuję się wspaniale. Możesz się śmiać, nie obrażę się. – puścił w końcu jego rękę, z zawstydzeniem zdając sobie sprawę, że wciąż zaciska na niej swoje palce. Wyprostował się, biorąc głęboki wdech.
Dziękuję. Naprawdę mi pomogłeś, nie sądzę żeby ktoś inny mógł tego dokonać.
Przyłożył do twarzy chłodną butelkę i wyprostował się, będąc do tego zdolnym pierwszy raz od dłuższego czasu. Zmiana, jaka dokonała się w nim w chwili gdy wygadał się już w pełni była zdumiewająca. Znów widać w nim było Vinciego, do którego wszyscy przywykli, choć nie można powiedzieć by był nim w stu procentach.
Finn Gard
Finn Gard

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 EmptyPią 12 Paź 2018, 23:37

Dumiał się z każdą minutą coraz bardziej. Vinci był zwyczajnie i niezwyczajnie fenomenalny w kategorii dzisiejszego zaskakiwania panicza Garda. Finn niedowierzał własnym uszom i z naprawdę ogromnym trudem powstrzymywał cisnące się na usta tysiące pytań. Dopiero zastawszy idealną okazję odkrywał z przerażeniem poziom swojej ciekawości. Podobno mugole ubierali się w specyficzny sposób, choć Finn nie miał pojęcia co pod tym względem ma rozumieć. Nosili irokezy i jakieś magiczne fryzury? Nie, nie było tam magii... jak oni w ogóle tam funkcjonowali?!
- Ten telewizar brzmi jak damska część garderoby. - zaśmiał się krótko, bo nie miał bladego pojęcia co może oznaczać dane słowo. Nie wspominając o reszcie, która zlała mu się w jedną paćkę, której nie sposób rozłożyć na czynniki pierwsze. - A znasz wykopywanie gnomów ogrodowych i zawody w rzucaniu nimi na odległość? - niepostrzeżenie pytanie opuściło jego usta zanim zdołał je zamknąć. To tylko początek dalszego ciągu lecz ugryzł się w język, bowiem nie czas i miejsce na to. Przyjrzał się mu baczniej, gdy padło pytanie zabarwione wahaniem w głosie.
- Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? Zobaczże ślizgonów jacy są sztywni i pozbawieni życia w tej swojej pogardzie. Ja tam wolę lubić ludzi. - uśmiechnął się półgębkiem rozwiewając jednocześnie wątpliwości Puchona. Mówił prawdę. Zachowywał się swobodnie i w sposób wyluzowany podchodził do jednego z najgłówniejszych problemów dzisiejszego świata. Cóż rzec, Finn nauczył się, że nie warto szufladkować ludzi już z góry, skoro w każdej chwili życie może zostać niespodziewanie przerwane. Na samą myśl, że ktokolwiek zabraniałby mu kontaktów z takim Vincim różdżka w kieszeni mu się rozpalała. Za dużo zachodu, a jakże dużo przyjemności z postępowania według własnego kodeksu moralnego.
- Z Włochami mam wspólnego tyle, że znam jedną piosenkę, którą miesiąc przekładałem na angielski. - wsłuchał się ochoczo w szczegółowy rysopis jego młodszej siostry. Im dalej Vinci o niej opowiadał, tym Finn szerzej się uśmiechał - jak zawsze w sposób powściągliwy bez rozchylania ust. Próbował wyobrazić sobie dziewczę piętnastoletnie o lokach takich jakie nosi Vinci i ... dalej utknął, bo nie miał pojęcia czy są podobni czy są różni ani nic poza tym. Sądząc po jej opisie musiało być z niej niezłe ziółko. Roszczeniowe, kłótliwe i rozpieszczone. Aż dziw było mu znaleźć w tym jakąkolwiek cechę wspólną z Vincim. Może tak jak powiedział - są uczuciowi. To mogłoby mieć jakiś sens. - Spokojna głowa, nie mam bladego pojęcia jak wygląda. Buzię trzymam na kłódkę. - obiecał, choć szczerze mówiąc reakcja Marlowa go rozbawiła w taki miły dla duszy sposób. Ach, jakże on mu zazdrościł perypetii z rodzeństwem! To gorzkie uczucie, kujące i przeszkadzające jak nic. - Czyli jak mniemam zapewne będzie chciała na ciebie krzyczeć, gdy cię spotka? Współczuję. - wykrzywił się przypominając sobie jak onegdaj mu puściły nerwy i jak uniósł na niego głos. Wyrzuty sumienia zżerały go od środka mimo przeprosin poprawionych wspólnym wypadem do Hogsmeade.
Powoli, przez zaciśnięte zęby wypuścił powietrze z płuc. Napięcie opadało i czuł z tego powodu ogromną ulgę. Zatrzymał wzrok na twarzy Vinciego i zmarszczył jasne brwi.
- Nienawiść obrzydzeniem. Złość lekceważeniem. A-a... agresję... - przełknął ślinę. - ... przy tym znajdziesz sposób. Swojego nie polecam. - poczuł jak grunt mu się pali pod nogami, więc zaczął na prędko wyszukiwać dalszego tematu do rozmów, dzięki któremu ominąłby trudny wątek, który nie chciał mu przejść przez gardło. Ciężko było mu mówić o tak osobistych rzeczach, a jednak dziwił się sobie, że mu się to udało. Nie żałował, choć czuł niepokój. Wystarczyło popatrzeć prosto w oczy Vinciego by wiedzieć, że ten go nie potępia, a raczej się uspokaja na wieści, że nie jest w tym sam. Nie dziwił mu się mimo, że prawili o gorzkim temacie. Brakowało alkoholu, by w pełni swobodnie mówić to, co w sercu gra. A gra w ich wszak wiele, czyż nie?
Podrapał się po brwi dokładnie w tym samym momencie, gdy zobaczył a dopiero potem poczuł jak jego nadgarstek jest oplatany czyjąś kończyną. Zdziwił się, zapatrzył na kontrast ich skóry i zerknął niepewnie na Vinciego.
- Polecam się. Choć szczerze mówiąc, potwory musiałyby być nieźle utuczone, by miały siłę na pełną inwazję. Nie sądzę, by ci to groziło. - stwierdził spokojnym tonem, choć widać było po nim, że lepiej będzie jeśli pójdą w innym kierunku rozmowy. Dla Finna do była pierwszyzna służyć radą komuś w tak prywatnej i osobistej krzywdzie. - Co dwie głowy to nie jedna. - skomentował. Faktycznie, świadomość tego, że ktoś byłby w stanie zrozumieć sedno problemu była niezwykle krzepiąca. Nie spodziewał się tego,a jednak teraz patrzył na Vinciego jakby ten nagle nabrał wyrazistości. Choć ten zasłaniał oko butelką zamrożonej wody Finn wiedział, że sobie zapamięta to spotkanie.
- Vinci, rozmawiasz z szefem kapeli i nałogowcem. Myślisz, że tego nie rozumiem, stary? Gitara, struny, pergamin i świat się bujaj, nie mam czasu. Karuzela? Człowieku, ja to się czasami czuję jak po dłuższej podróży Błędnym Rycerzem. - uśmiechnął się po swojemu na podziękowania, choć szczerze mówiąc czuł się dziwnie z tym. Mimo wszystko widok spokojniejszego Vinciego z tym swoim marlowskim wyszczerzem dodawał w pewien sposób otuchy. Gard przypomniał sobie o swoim pakunku. Odwrócił głowę i jęknął.
- Hej, książka dla mamy mi spieprza. - zerwał się na równe nogi i pognał do książki, która była już w połowie górki prowadzącej na drogę główną wioski. Dorwał zbiega lecz oderwanie go z ziemi wymagało użycia siły. Po krótkiej szamotaninie Finn wrócił do Vinciego, który pokładał się ze śmiechu. Wywrócił oczami.
- Skoro się śmiejesz to wstawaj, umieram z głodu. Może zdążymy na obiad. - zaczął zbierać wszystkie swoje rzeczy, które powysypywały się z torby i każda pomknęła w swoją stronę. Nie zauważył, że jedno z orlich piór przylepiło się do jego lewej nogawki.
Udało się im zebrać i ba, opuścić teren Wrzeszczącej Chaty w towarzystwie powstrzymywanego śmiechu, gdy to ucho Finna zostało zaatakowane przez gorącą kopertę ojca, a w następnej minucie chciało zeżreć loki Vinciego. Magia potrafiła tak zaskoczyć, iż obaj wrócili do Hogwartu w znacznie lepszych humorach.
A chata? Stoi jak stoi, wyje po swojemu i wieje wciąż chłodem.

[zt x 2]
Sponsored content

Przed wejściem - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Przed wejściem   Przed wejściem - Page 2 Empty

 

Przed wejściem

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

 Similar topics

-
» Przecznica przed MM
» Przed północą, nie w Paryżu.
» Ucieczka przed krwiożerczym potworem
» Klasa Obrony Przed Czarną Magią

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Inne Magiczne Miejsca
 :: 
Hogsmeade
 :: Wrzeszcząca Chata
-