Temat: And there is a darkness. Pon 02 Lip 2018, 00:43
Opis wspomnienia
"Nie życz mi miłego dnia. Może przeżyłem właśnie sto miłych dni i mam ochotę na jeden niemiły?" No właśnie Glom miał.
Osoby: Marcus Glom, Nemesis Sigita
Czas: początek lutego 1978
Miejsce: opuszczona klasa na drugim piętrze
Od rozmowy z Vincentem był trochę nieswój. Nie żeby sam w sobie duch jakoś wpłynął na jego samopoczucie. To raczej własne refleksje, które doprowadziły go do myśli która za każdym razem, sprawiała mu wręcz fizyczny ból. Ilość ciekawych jednostek jest żałośnie ograniczona. Zgromadzenie pełnego tuzina wydaje się wręcz niemożliwe. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej widział jak jego śmiały plan właśnie upada, jak kolejne fragmenty układanki samoistnie odrywają się i znikają w czeluściach nieprzeniknionej ciemności. Czuł się trochę jakby ułożył domek z kart, a ktoś nagle zabrał mu jedną z podpór a teraz w zwolnionym tempie zmuszony był obserwować jak jego dotychczasowa praca właśnie się rozpada, a już na zawsze zostanie mu brak tej jednej, kluczowej karty. Poltergeist mógł uważać się za jokera, jednakże tutaj nawet on nie mógł wskoczyć na miejsce dowolnej karty, to nie ta gra. Dobijało go to. A może to właściwy moment? Od początku roku był w wyjątkowo dobrym stanie psychicznym. Z każdym kolejnym dniem czuł się lepiej, jednak pewna część jego charakteru została mu z dawnych czasów - może to już pora aby się ujawniła? Od rana nie widział się z Nemesis. Ba, unikał praktycznie każdego. Nie poszedł na lekcje, warczał na każdego kto zbliżył się za bardzo. Unikał ludzi, włóczył się po tajnych przejściach i opuszczonych korytarzach. Pił. Sporo pił. Od rana praktycznie cały czas. Niewiele jadł, palił za to aż w nadmiarze. Zrezygnował z whisky, na rzecz spirytusu. Z racji że nie miał go wystarczająco, pomieszał go z wodą, rozdrabniając. Dwa razy już przysnął, na szczęście w miejscach gdzie nikt go przez ten czas nie znalazł. Nie czuł się dumny - taki szczegół mógł zniszczyć cały plan, a jedno skojarzenie pociąga za sobą drugie. Tak oto znalazł się sam, w opuszczonej klasie, z trzema butelkami pseudo-wódki, dwoma paczkami papierosów, różdżką i paskudnym humorem. Rozejrzał się po tej graciarni i dostał napadu agresji. Machnął ręką, przewracając stos stolików, potem rzucił krzesłem o ścianę i skorzystał z Bombardy aby pozbyć się kilku pudeł. Dopił jedną z butelek które właśnie kończył i rzucił pustą już flaszką o ścianę. Następnie kopnął kolejny ze stosów, tym razem krzeseł, które z łoskotem zwaliły się tuż obok niego, tylko po to by chwilę później osunąć się na ziemię i oprzeć o przewróconą ławkę. Odpalił papierosa. Miał w nosie czy ktoś go tu przyłapie, zresztą gdyby nagle napadł go tu Filch czy któryś z nauczycieli, to w tym stanie nie był pewien czy mógłby się kontrolować. Mordercze zaklęcie poszłoby w ruch. A to raczej nikomu nie było na rękę. Jedyne co czuł to ta jedna trawiąca go emocja. Beznadzieja. Otworzył nową butelkę i pociągnął kolejny łyk. Alkohol palił w usta. Sprawiał, że jego gardło dawało mu nieśmiałe sygnały że dość już wypił. Jego żołądek przez chwilę tańczył w tym radosnym szale pijaństwa, na szczęście po minucie dał sobie spokój. Jak na absolutną jednostkę, to czasem bywały takie dni, że był zaskakująco kruchą istotą. Chwilowo miał dość tego co go otacza. Chciał spalić to wszystko, doprowadzić do całkowitego unicestwienia każdej, nawet najmniejszej formy życia która egzystowała w pobliżu. A na samym końcu umrzeć, zakończyć tą żałosną farsę zwaną życiem. To nie był miły dzień. Najwyraźniej nie miał taki być.
Nemesis Sigita
Temat: Re: And there is a darkness. Pon 02 Lip 2018, 01:10
Nemesis z kolei nie mogła narzekać na parszywy dzień. Poszło jej na zajęciach całkiem przyzwoicie, nikt jej specjalnie nie zirytował, nawet Kraken jakiś taki mniej derpowaty był niż zazwyczaj. Zauważywszy swoją dobrą passę chciała zrobić z tego dnia jak najlepszy użytek, a jaki mógł być lepszy plan od wykurzenia współlokatorów Gloma, by potem wskoczyć mu do łóżka i zając w ten sposób godzinę, może dwie? Tak, to zdecydowanie brzmiało jak plan. Zaraz. Trochę dziwnie się poczuła na myśl, że zwieńczeniem dobrego dnia jest osoba Ślizgona, ale szybko przywróciła swoje myślenie na właściwe tory. Seks. To po prostu relacja oparta na seksie, a ona wie nie od dziś, że to bardzo przyjemna forma spędzania wolnego czasu. Więc nic w tym dziwnego. Z takim to uspokojonym wewnętrznym "ja" skierowała swoje kroki w stronę aż zbyt dobrze znajomego dormitorium chłopców z szóstego roku. Nie zdziwił jej fakt, że go tam nie zastała, w końcu nie oczekiwała, że będzie zawsze na nią czekał jak posłuszny piesek. Gdyby był aż tak uległy to już dawno straciłaby nim zainteresowanie, o ile w ogóle by się pojawiło. Nie wzbudził jej podejrzeń też fakt, że jeden z jego współlokatorów poinformował ją o braku Marcusa na lekcjach. Nie po raz pierwszy się z nich urywał, ona też miała swoje wagary na sumieniu, więc po prostu wzruszyła ramionami, zostawiła torbę z książkami we własnym pokoju i wyruszyła na poszukiwania tego jakże nagannego ucznia, za to bardzo dobrego w łóżku kompana do rozmowy. Po pierwszej godzinie bezowocnych poszukiwań zorientowała się, że coś jest nie tak. Zbadała wszystkie miejsca, w których mogła się spodziewać Gloma, który olał zajęcia z czystego lenistwa lub z powodu gwiazd ułożonych w złej konfiguracji. Zmarszczyła brwi kładąc dłonie na biodrach i rozglądając się dookoła, szukając miejsc, punktów zaczepienia, które podpowiedzą jej gdzie powinna szukać. Skoro jeszcze nie osiągnęła sukcesu to by znaczyło, że Ślizgon wybitnie nie chciał być znaleziony. Postanowiła więc sprawdzić te kryjówki, d których nikt się raczej nie zapuszczał. Jedna, druga, trzecia - nic. Zaczynała się lekko irytować, na tyle, że w jej głowie formowały się już kary i przekleństwa, czekające na konfrontacje ze swym celem. Kiedy przechodziła korytarzem drugiego piętra usłyszała huk. Najpierw jeden, potem kilka innych. Opuszczona klasa, do której właśnie zmierzała zdawała się wybitnie tętnić życiem. Tu cię mam, pomyślała, strzelając palcami, gotowa do wymierzenia sprawiedliwości za zmuszenie jej do czekania. Otworzyła drzwi i już zamierzała wygarnąć to i owo, gdy jej wzrok padł na siedzącego na podłodze Marcusa. Słowa uwięzły jej w gardle, kiedy zorientowała się, że ta kukła w niczym poza wyglądem nie przypomina faceta, z którym przez ostatnich kilka miesięcy sypia i doprowadza połowę szkoły do białej gorączki. Poczuła ukłucie, które szybko zidentyfikowała jako zmartwienie. Czemu się o niego martwisz? Nie dość, że z seksu nici to jeszcze ten odstawia jakiś cyrk. Kobieto, sprowadź go do pionu, bo aż wstyd na to patrzeć. Z zaskakującą gwałtownością uciszyła tę część samej siebie i weszła w głąb pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Podeszła powoli do Gloma, rozglądając się po klasie. Gdzieś tam w głębi oddała honory za miły dla oka armagedon. Przykucnęła obok Ślizgona, obrzucając szybkim spojrzeniem zgromadzone zapasy alkoholu i papierosów. Po raz kolejny tego dnia zmarszczyła brwi, gdy podnosiła rękę, by położyć ją na ramieniu białowłosego. - Chyba trochę za bardzo poszalałeś z tą imprezą. - zaczęła, jednakże szybko zauważyła, że humorystyczny akcent na nic się zda. Usiadła na podłodze, odpaliła własnego papierosa, po czym znowu wbiła prawie czarne spojrzenie w Gloma. - Co jest?
Marcus Glom
Temat: Re: And there is a darkness. Pon 02 Lip 2018, 03:05
W pierwszej chwili się zirytował - czy ta cholerna Ślizgonka naprawdę nie potrafiła zrozumieć, że skoro ktoś chowa się w opuszczonej klasie z alkoholem, to oznacza to że nie zamierza nikogo widzieć? Chwilę później poczuł coś dziwnego - z jakiegoś powodu się za nią stęsknił, mimo że nie widzieli się niezbyt długo - zaledwie parę chwil jeśli patrzyć na wymiar całego życia, nic specjalnego. Jego mózg chętnie zwalał winę na wspaniały seks, ale aktualnie jego pijany mózg nie przyjmował narzuconych sobie ram i podpowiadał mu co innego, zdecydowanie bliższe prawdy. Odrzucił to szybko dla własnego spokoju. Nie, zdecydowanie za dużo emocji, jeśli jeszcze nad tym by się zastanawiał, to już zupełnie by zgłupiał i nie wiedział co dalej. "Co jest?". To chyba najgorsze możliwe pytanie, a zarazem jedyne jakie tak właściwie mogła zdać. Ważniejsze było, co on niby miał jej odpowiedzieć? Że jego mózg postanowił poinformować go że wszystko jest beznadziejne, ze względu na to że jedna część planu nie miała szansy wypalić, ze względu braku zasobów ludzkich? Kiedy powiedział to na głos w swojej głowie, to brzmiało to co najmniej irracjonalnie, jeśli nie głupio. Gdzieś w głębi wiedział że to tylko zapalnik, że gdzieś w środku cały czas się w nim kłębiło uczucie które tylko czekało żeby wyrwać się na zewnątrz i zamanifestować swoją obecność. Depresja. Czasem był świadom, że może na to cierpieć, nawet zagłuszając to ze wszystkich sił. Czasem z kolei wypierał to na tyle mocno, że kłóciłby się ze sobą nawet kilka godzin bez przerwy, byle tylko nie przyznać się przed samym sobą że ma problem. W końcu nie mógł mieć problemów, powinien mieć rozwiązania. Tak zwykle to działało. Coś się zepsuło w dniu dzisiejszym i sam nie wiedział co. Pociągnął obfitego łyka z butelki i zaciągnął się papierosem, trzymając wciąż alkohol w ustach, dopiero wtedy przełykając. Przez chwilę myślał co właściwie ma jej odpowiedzieć, jednakże to o czym myślał nie miało znaczenia. - Nie można sprowadzić na nikogo prawdziwej rozpaczy, póki samemu się jej nie zazna. To właśnie robię. Przygotowuję się. - wyrzucił z siebie, lekko zniekształconym przez alkohol głosem. Co właściwie miał jej powiedzieć? Przecież nie wystrzeli jej nagle że czuje się źle, ma wszystkiego dość i najchętniej przestałby oddychać, zostawił to wszystko w pizdu. Chociaż jak na nią patrzył, to wcale nie był pewien, czy byłaby to taka łatwa decyzja. Pieprzyć dumę, bo mógłby ją odrzucić - czy potrafiłby ją zostawić, bez słowa i po prostu zniknąć? Nie potrafił odpowiedzieć. - Bycie ponad wszelkimi jednostkami, czasem powoduje że... - tutaj się zaciął, bo nie chciało mu to przejść przez gardło. Popił więc, zaciągnął się trzykrotnie i dopiero wtedy kontynuował: - ... to powoduje czasem, że jestem pusty w środku. Świadomość dystansu dzielącego mnie od przeciwników...czasem dobija Trochę bełkotał. Nie winił się za to, był "trochę" pijany. Pił od rana, nie szczędząc swojemu organizmowi, nic więc dziwnego że miał problem ze składaniem myśli w całość. Nie potrafił uczciwie powiedzieć czy chce mówić, to co z siebie wyrzuca, jednakże nie potrafił się też w pełni kontrolować. - Nie przegrywam nigdy. Wygrywanie jest naturalne. - kontynuował w sobie tylko znanym ciągu myślowym - To sprawia że chcą sądzić mnie za porażki...do których nie jestem zdolny. Moje wygrane, są...czymś pewnym. To nie cieszy. To po prostu...jest. Nie wiedział czy ta cała wypowiedź ma jeszcze sens. Nie pamiętał nawet od czego zaczął - jakaś jego część obawiała się, że być może w kółko się powtarza. Na szczęście mocny wpływ procentów uderzających do głowy sprawiał, że jakoś mniej mu to wadziło. Może dlatego że jego myślenie było wyłączone i błagało o litość. To całkiem możliwe. Napił się po raz kolejny. - Czasem...nienawidzę tego miejsca...te wszystkie puste twarze, pozbawione...czegoś. Czegokolwiek. Czegoś co nadawałoby...sens niszczenia ich. Jaką dumę można czuć, będąc ponad...jeśli nie ma się konkurencji? - wyrzucił z siebie kolejną porcję zażaleń. Sam już nie wiedział czy gadał tak od kilkunastu sekund, czy może już ponad godzinę. Może udało mu się już zapętlić dwanaście razy i tylko on o tym nie wiedział, a ona miała o nim coraz to gorsze zdanie? - Ten świat potrzebuje...zniszczenia. Odkupienia. Oczyszczenia...ogniem. Powinien sczeznąć, zniknąć...cały, prócz Ciebie. Nie wiem czemu...ale jesteśmy sobie bliżsi, niż...ta cała banda niespecjalnych, żałosnych...nic nie wartych odpadów...prawda? - nawet nie wiedział kiedy te słowa wyrwały się z jego ust. Nawet nie wiedział czemu słowo "Ciebie" napełnił taką dozą uczucia, którego do tej pory tak naprawdę nie znał. Nawet nie wiedział, czy powinien się tak przed nią otwierać. Na szczęście nie musiał wiedzieć - rozrobiony spirytus wiedział lepiej, jemu zostało się tylko poddać temu szalonemu instynktowi, który zgrabnie walczył z jego depresją. Cokolwiek.
Nemesis Sigita
Temat: Re: And there is a darkness. Pon 02 Lip 2018, 14:54
Słuchając chaotycznych wypowiedzi Nemesis zaczynała czuć powagę sytuacji. Jeszcze nie widziała go w tym stanie, szybko też zorientowała się, że słyszy aż tyle głównie z powodu procentów, jakie Ślizgon w siebie wlał. Wciąż gdzieś tam tkwiła w niej cząstka, zaszczepiona jeszcze w domu rodzinnym, której właśnie udawało się dzielić swoimi przemyśleniami z resztą jej osobowości. Żałosny, godny pogardy, słaby. Wielki pan absolut właśnie siedzi użalając się nad sobą, cóż za widok. Nie dosyć, że nie spełni jej wymagań to jeszcze odsłania się od tej najwrażliwszej strony. Teraz masz okazję, Sigita, gromadź informacje - albo lepiej! Zniszcz go tu i teraz, wtedy wygrasz! Bezapelacyjnie zostanie robakiem pod twym butem! Nie wiedzieć czemu, poczuła się bardzo źle na samo wyobrażenie takie sytuacji. Powiedziałaby mu najgorsze rzeczy, wyśmiała w twarz, zaznaczyła, że zbliżyła się do niego tylko po to, by go zniszczyć, ośmieszyć. A potem wyjść jak gdyby nigdy nic, z triumfalnym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Nie. Każda pozostała część jej osoby buntowała się z godna podziwu zaciekłością przed takim obrotem spraw. Z tyłu głowy kiełkowała pewność, że ich znajomość na tym etapie nie polega na bardzo zaawansowanej grze taktycznej. Nie, w sumie to lubiła Gloma, może nawet... szanowała. Chciała przebywać w jego towarzystwie bez żadnych ukrytych motywów. Dodatkowo - wyobrażenie niszczenia jego psychiki w ten sposób prawie powodowała w Nem fizyczny ból, gdzieś tam w środku, w okolicy mostka. Instynktownie wiedziała, że nie chcę go widzieć w takim stanie, a już na pewno nie gorszym. Rzuciła w kąt wszelkie konwenanse i wyuczone zachowania, pozostając jedynie przy tym, co zawsze będzie jej częścią - godność, opanowanie, szczerość. " Powinien sczeznąć, zniknąć...cały, prócz Ciebie." Poczuła delikatne ciepło zmieszane z igłami lodu, spływające wzdłuż jej kręgosłupa. Skarciła siebie od razu za tę reakcję, przecież w gruncie rzeczy to było całkiem logiczne zdanie, skupiające się na potencjale destrukcyjnym, to wszystko. Nie wariuj, Sigita. A mimo to jej usta samoistnie wygięły się w lekkim półuśmiechu. Przesunęła się bliżej, by przylegać do Marcusa ramieniem. - Tak, w sumie jesteśmy. - odpowiedziała neutralnym tonem, jednakże odrobinka jej jestestwa wciąż czuła ukłucia ciepła. - Więc jednak bycie absolutem nie jest takie kolorowe, szczególnie w tym roku. Ale chyba masz rację. Zgasiła resztkę papierosa, by od razu wziąć i dopalić kolejnego. Ta rozmowa była ciężka, a Nemesis nigdy nie była w takim położeniu. Nigdy nikogo nie pocieszała i nadal zastanawiała się czemu właściwie to robi - po czym przypomniała sobie. Pamiętna kara, a raczej to, czego była wynikiem. Kto wie, może gdyby wtedy, w momencie największego załamania ktoś przy niej był, porozmawiał tak po prostu, nawet po to by odwrócić myśli - może życie potoczyłoby się inaczej. Glom uratował jej życie, w ten sposób miała u niego spory dług. Nadszedł moment, by zadbać tym razem o tego białowłosego drania. - Przydałoby się czasem spalić cały świat. Caluteńki. Chociaż... o ile to spektakularna wizja, to chwilowa. Wszystko spłonie i nie zostanie nic. Poza tym jakkolwiek absolutny byś nie był, twoje życie nie będzie długie. Wyglądasz mi raczej na kogoś, kto woli zginać szybciej, ale zostawiając za sobą wystarczająco duże pogorzelisko. A do tego potrzebujemy potężnych wrogów - a takich się wywabia, przykuwa ich uwagę. Cokolwiek szalonego i niszczycielskiego nie będziemy robić, kiedyś odbije się to dalszym echem. A wtedy rozpocznie się droga ku końcowi świata. Dopiero wtedy - nie wcześniej. Przez chwilę sama zastanawiała się co ona plecie. Najwyraźniej udzielił jej się nastrój pijanego Ślizgona, który miał sporo racji w tym, co mówił. Jedynym, co nie pasowało była jego postawa, jego stan. Będąc wrakiem nie spali nawet tego piętra, co dopiero cały świat. Spoglądała na niego, na jego dłonie trzymające butelkę z alkoholem. Miała ochotę chwycić jedną z nich, zamknąć w mocnym uścisku, dopóki nie będzie po wszystkim. Czy powinna jednak? Nie, tak chyba przyjaciele nie robią. A może? Postanowiła wybrać bezpieczniejszy wariant, umieszczając dłoń na jego przedramieniu. Nie zorientowała się nawet, gdy jej palce się delikatnie poruszyły, zupełnie jakby chciały ukoić nerwy Marcusa głaskaniem.
Marcus Glom
Temat: Re: And there is a darkness. Czw 05 Lip 2018, 02:04
Zapalił kolejnego papierosa, pociągnął kolejny łyk z butelki. Szumnie można by powiedzieć że zbierał myśli, ale jego mózg nie funkcjonował tak jak powinien. Słowa formułowały się same, bez żadnego udziału jego szarych komórek. Po prostu płynęły. - Bycie absolutem...nigdy nie było kolorowe. Jaki ma sens coś takiego? - wyrzucił z siebie z trudem - Jeśli ktoś nie ma dumy, nie można jej odebrać...jeśli ktoś nie ma...potęgi, nie można jej przewyższyć...to nie wygrana, nie na tym...nie na tym to powinno polegać. Jeśli...jeśli nie ma na mojej drodze nikogo...niczego co mogłoby mi...jakkolwiek zagrozić...jaki jest sens, we władzy i potędze? - momentami się zacinał - głównie dlatego że nie zamierzał dać znać jak bardzo jest pijany i jak wielkie problemy sprawia mu samo wypowiedzenie każdego słowa wyraźnie. Dawał więc sobie chwilę czasu na obmyślenie jak się właściwie wypowiadało to słowo, na dostosowanie swojego języka do każdej głoski która była mu potrzebna. To było to, co trapiło go najbardziej - jeśli już będzie najsilniejszym, najwspanialszym magiem, co wtedy? Kto stawi mu czoła, gdzie znajdzie wyzwanie, co pozwoli mu zaznać adrenaliny? Już teraz mu tego brakowało, czuł się wybrakowany, pozbawiony tego co mieli wszyscy inni. Nie czuł się niczym zagrożony, jednakże jego przesadna pewność siebie wcale nie dawała mu spokoju duchowego, wręcz przeciwnie. Wypełniała go pustką. Ironia losu. - Wiesz czym naprawdę...jest bycie absolutem? Bycie absolutnym...sprawia że nie ma...miejsca na wyobraźnię, umiejętności, poprawę...perfekcja jest martwym końcem...stanem beznadziejności. Póki jest się lepszym...od innych...ale nie doskonałym... - urwał na moment bo zgubił myśl. Postanowił więc zapić niedokończone zdanie i pociągnąć dwa przedłużające się buchy z papierosa. - Takimi stworzeniami jesteśmy...radość sprawia nam przekraczanie...naszych możliwości by osiągnąć...coś co ostatecznie może być...nieosiągalne. Perfekcja. Być absolutem...a co gdy dotrze się już...do czegoś takiego? Co potem? Co będzie dalej...dokąd mam sięgać, jeśli wiem...że nie ma już nic...nic czego nie mógłbym... - po raz kolejny urwał, bo odniósł wrażenie że bełkocze. Prawda była taka, że Glom odkąd doznał wewnętrznej przemiany jeszcze w niczym nie przegrał, a to sprawiało że czuł się coraz gorzej, z każdym kolejnym dniem. Przegrana - to było coś, czego brakowało mu do pełni życia, coś czego nie doświadczył od pewnego czasu. Zbyt się do tego przyzwyczaił. Potrzebował porażki, jednakże niekoniecznie wyjdzie mu to na dobre. Gdyby przegrał, w czymkolwiek, mogłoby to doprowadzić do dwóch scenariuszy. W pierwszym, jego psychika okazałaby się zbyt krucha i uległaby zniszczeniu, zaś jego ciało stałoby się zwykłym manekinem który mógłby obcałowywać dementorów, ponieważ i tak nie byłoby różnicy. Drugi scenariusz był taki, że stałby się jeszcze groźniejszym dla otoczenia skurwysynem, biorącym siłą to czego pragnie, depczącym po wszystkim co tylko uda mu się zniszczyć, z szaleńczym uśmiechem na twarzy, świadom że wciąż może coś osiągnąć. Niechże ktoś mu porządnie dopierdoli, bo inaczej się chłopak sam nie otrząśnie - to jest to co ktoś powinien powiedzieć wszystkim w okół. Nikt jeszcze na to nie wpadł, więc chcąc nie chcąc pozostawał w tym stanie, przekonany że nie ma już nic co mógłby osiągnąć, nic co sprawiłoby mu jakiś poważny problem. - Jeśli wszystko spłonie...i nie zostanie nic...czy nie jest to piękna wizja? By ostatnia...ze wszystkich uciech...pociągnęła ze sobą wszystko...wszystko co istnieje? By tańczyć w prochach tego...wszystkiego, by niszczyć to co ocalało...by wreszcie spłonąć, razem...ze zgliszczami? - brawo panie Marcusie, nareszcie dokończył pan jakąkolwiek wypowiedź, winszuję. Prawda była taka że to dopiero byłaby wygrana w wielkim, astralnym konkursie - zniszczyć wszystko. Nie robić już nic, po prostu zniszczyć każdą namiastkę tego, co ktokolwiek stworzył. Zatrzymać proces ewolucji poprzez zniszczenie absolutnie wszystkiego. Nikt w dziejach ludzkości nie mógł pochwalić się takim wspaniałym dziełem. Pozbawionej celu czy sensu destrukcji, najzwyklejszemu w świecie wyrżnięciu w pień każdej formy życia. Pozostawieniu po sobie dosłownie niczego. Czy jest coś piękniejszego niż takie dzieło zniszczenia? Pociągnął kolejny łyk, jeszcze jeden i dwa kolejne. Powoli robiło mu się niedobrze, czuł że jeśli dalej będzie spożywał alkohol w tym tempie to zaraz zwróci wszystko co w siebie wlał do tej pory. Nie rozumiał czemu dziewczyna mówiła to wszystko do niego, nie rozumiał dlaczego właściwie tu przyszła, nawet jeśli widać że chce być sam. Nie rozumiał, dlaczego nie kazał jej się wynosić. To wszystko było niejasne, zagmatwane, nienormalne. Siedziała sobie tutaj, prawiła mądrości których nie chciał słuchać i miziała go, gdy nie chciał być dotykany. Nie chciał jej tutaj. A może właśnie chciał? Dlaczego mimo że chciał odciąć się od wszystkich, to jej obecność wcale mu za bardzo nie przeszkadzała? Jej dotyk sprawiał mu przyjemność, nawet jeśli jakaś część jego jestestwa nakazywała mu odsunąć się. Jej słowa denerwowały go i w jakiś sposób podnosiły na duchu. Jej głos był miłą odmianą dla jego zmysłu słuchu, po otaczającej go do tej pory ciszy, mimo to z jakiegoś powodu drażnił go. Jednocześnie miał ochotę ją zabić i powiedzieć że ją...szanuje. Gdzieś z tyłu głowy formowały się zupełnie inne słowa niż "szanuję", ale nawet w takim stanie nie pozwalał sobie na to aby wypłynęły. Wmawiał sobie, że to tylko alkohol każe mu tak twierdzić, a gdy wytrzeźwieje to wszystko przejdzie. Nie mógł znieść myśli że ta dziewczyna, osoba która może go zniszczyć gdy tylko okaże się że dał się podejść, może być jego prawdziwą słabością. Tak bardzo bronił się przed tym, by przed samym sobą przyznać się że coś do niej czuje i jest dla niego naprawdę ważna, że stało się coś co w końcu musiało się stać. Przyszła agresja. Odsunął się od niej, zerwał na równe nogi, wypił jeszcze trochę trunku z butelki a kiedy zorientował się że jest już całkiem pusta, rzucił nią o ścianę. Odłamki szkła poszybowały w powietrzu, jednakże zdecydowanie za daleko aby ich dosięgnąć. Oczywiście on sam nie wiedział czemu właściwie się wścieka, zareagował jednak jak totalny kretyn. Mimo ze Nemesis w dobrej wierze pocieszała go i chciała ulżyć trochę jego ciężkiej doli, on uniósł się...no właśnie czym? Dumą? Gniewem? Nawet autor nie jest aż tak świadom, o co właściwie chodzi temu jadowitemu debilowi. - A co Ty możesz wiedzieć? - warknął znacznie głośniej - Jesteś tylko jedyną ważną osobą w moim... - podnosił głos aż w końcu coś go zablokowało. Co on właśnie powiedział? Umilkł, po czym kontynuował znacznie ciszej. - Tylko Nemesis. My po prostu...jesteś tylko moją... - i znowu się zaciął. Te słowa nie mogły przejść przez jego usta, nawet po alkoholu. Resztki, ledwo trzymające się resztki jego samokontroli powstrzymywały to, co powinien powiedzieć już jakiś czas temu. Nawet w takim stanie nie potrafił otwarcie przyznać się do tego, że to już nie tylko seks i łamanie razem regulaminu. Dlaczego? Bo oznaczało to słabość. Uczucie do innej żywej istoty było świetnym polem do manewru dla jego ewentualnych wrogów, bowiem powiedzmy sobie szczerze - mężczyzna, w wypadku gdy jego kobieta jest zagrożona, potrafi złamać wszystkie swoje zasady i dokonywać rzeczy, na które by się nie poważył trzeźwo myśląc, to prawda. To mogło dodać sił, mogło je również odebrać gdyby ukochana osoba stała się zakładnikiem. A że w tej sytuacji, Ślizgon wciąż nie był pewien czy to nie jest tylko gra...można się domyślić, że dlaczego nie zamierzał nawet sam przed sobą przyznać się do tego co do niej czuje. Sięgnął po kolejną butelkę i pociągnął kilka porządnych łyków. Papieros tymczasem mu zgasł więc wyrzucił go i wziął kolejnego. Odpalił i przysiadł na ziemi. Nie zamierzał wracać do tamtego tematu. To było dla niego zbyt krępujące. - Pamiętasz? Kiedyś spytałem...czy kiedyś kogoś zabiłaś. Twoja odpowiedź...oni odebrali Ci radość...radość z odbierania innym życia. - zmienił temat, przymykając oczy - To najgorsze co można...najobrzydliwsze co można zrobić...potencjalnemu mordercy. Jeśli nie czujesz...jeśli nie wyciskasz życia...jeśli nie wyrywasz go komuś, kto do końca...walczy o nie, komuś...kto wie że to najcenniejsze co ma...to tak naprawdę nie wiesz jak to jest...kogoś zabić. To mechaniczny akt...to nic ważnego. Ja...zabiłem kogoś, kto...próbował zabić mnie. Mój ojciec umarł...to było wspaniałe uczucie...spotkanie na krawędzi życia i śmierci...to coś...czego nie da się podrobić...coś czego nikt...nikt już Ci nie zwróci...coś czego nigdy nie odzyskasz - dokończył cicho. Przez moment milczał, paląc spokojnie papierosa i popijając każdego kolejnego bucha jednym łykiem roztworu około-spirytusowego. - Spojrzenie kogoś kto w ostatniej chwili...wie że patrzy w oczy...swojego mordercy...Twoja wrażliwość została zbrukana...nigdy nie odbierzesz tego jak...jak ktoś kto nigdy wcześniej...nie odebrał życia. Przez to...nienawidzę Twojej rodziny...nienawidzę ich za to, że odebrali...że wyrwali Ci tą przyjemność...nie wiem. - wyszeptał, tak cicho że gdyby nie fakt iż żadne odgłosy tu nie dochodziły to prawdopodobnie by go nie usłyszała. O czym on właściwie teraz mówił? Nie wiedział jak właściwie przebiega jego własny proces myślowy i odnosił wrażenie że ta rozmowa była o czymś innym. Zgubił się już. Alkohol zbyt mocno kierował jego myśli na tory, po których pewnie jakiś pociąg jechał, ale na pewno nie umysł Gloma. A zresztą, co za różnica. - Ten świat to syf wiesz? Mimo to...cieszę się że...miło że jesteś... - powiedział, po czym stało się coś czego nie przewidział. Prawie mu się wyrwało coś co nie powinno wyjść z jego ust nigdy, bo byłby to ostateczny okaz jego słabości. - Koch... - tak właśnie zaczął, na szczęście szybko zmienił wydźwięk zdania, tak żeby nie musieć łapać się na tym jak bardzo ta dziewczyna wpłynęła na jego życie: -...znaczy koc...jakiś by się przydał...ta klasa jest brudna - tak, brawo, królu taktu i sensownych wypowiedzi, nawet sam nie wiesz co chcesz powiedzieć, ale wiesz że chcesz to powiedzieć. Alkohol zaraz powie to za Ciebie. Marcus miał już powoli dość alkoholu - nie lubił być w takim stanie, a mimo to narżnął się jak prosie i jak tak dalej pójdzie, to odpłynie. Pięknie. Absolut kuffa, gratulacje kretynie.
Nemesis Sigita
Temat: Re: And there is a darkness. Nie 08 Lip 2018, 16:06
Różnica była porażająca. Pamiętała ich pierwsze faktyczne spotkanie, gdy mieli okazje się skonfrontować, pamiętała też aurę wyczuwalną od Gloma. Wtedy przytłaczała, wywoływała dreszcze i krzyczała do instynktu, że to najlepszy dzień jego życia. Czuła się tamtego dnia niesamowicie żywa, jakby porażona prądem, z szeroko otwartymi oczami obserwującą tę przyjemną falę zniszczenia przed nią. Teraz zaś nie było adrenaliny, żadnego podniecenia czy też najmniejszego podszeptu instynktu przyspieszającego krążenie krwi. Nie, tym razem miała wrażenie, że Ślizgon stał się pod kątem aury ziejącą czarną dziurą, która nie dość, że sama się zatraca to jeszcze pochłania wszystko dookoła, zupełnie jakby starała się zaabsorbować cokolwiek, co pomoże jej wydostać się z otchłani. Ewentualnie ma nadzieję, że jeśli pochłonie wystarczająco dużo z zewnątrz to ta dziura się zasklepi i wszystko będzie w porządku. Po chwili namysłu można stwierdzić, że istnieje trzeci wariant - nie chce by cokolwiek jeszcze istniało na tym świecie. Niczym pragnienie, by zniszczyć każden jeden przejaw życia czy pozytywnych emocji i zostawić ziemię w postaci wyjałowionej pustyni. Słuchając poszczególnych wypowiedzi Marcusa dziewczyna doszła do wniosku, że chyba najbliżej prawdy znajduje się właśnie trzecia opcja i nie mogłaby powiedzieć z czystym sumieniem, że jej ona nie odpowiada, ale czemu w taki sposób? Widziała już tego oto faceta podczas walki, nawet jeśli nie wymagała ona rękoczynów czy ciskania zaklęciami, doświadczyła jego gwałtowności i porażającej pewności siebie, która nadal wywoływała w niej mieszane odczucia - raz miała ochotę sprowadzić go na ziemię, choćby i za te białe kudły, kiedy indziej zaś przygryzała wargę i czuła to drażniące acz przyjemne ciepło między udami. Teraz nie było ciepła, nie było ekscytacji, nie było płomienia, który trawił jej duszę tak mocno, że czuła się zdolna do poprowadzenia armii nieumarłych na cały ten kontynent. Była pustka, ciążąca na żołądku niczym najgorszy grzech. Chwilę potem doszła świadomość, która utrudniła sytuację, choć w każdych innych warunkach Nemesis musiałaby opanować ciepło w okolicy serca. Glom mówił jej wszystko i choć wyraźnie słyszała, że alkohol ma w tym swój udział to wiedziała też, że gdyby była bardzo niepożądaną osobą to butelka lub czarnomagiczne zaklęcie bardzo szybko poleciałoby w jej stronę. To oznaczało jedno - ten oto facet, którego nie tak dawno temu podejrzewała o planowanie zamachów wszelkiej maści na swoje życie teraz ukazywał jej się jako personifikacja depresji i nieporadności. Ukazywał jej swoje słabe strony nie tylko ekspresją, mówił o nich odsłaniając przed potencjalnym wrogiem każdy jeden czuły punkt. Jakiś cichutki głosik podobny brzmieniem do Wiedźmy z Bagien szeptał słodko "cóż za żałosny widok, prawda? Spójrz jak to okazja, możesz go zniszczyć tu i teraz, na dodatek nie roniąc kropli krwi. Patrzeć jak jego jestestwo zapada się w sobie, jak oczy wypełniają się pustką, a ciało zaczyna przypominać bezwolna kukłę..." Wbiła paznokcie we wnętrze dłoni z taką siłą, że przebiły się przez skórę, znacząc podłogę pierwszymi kropelkami. Nie, nie posłucha tego głosu, nie mogłaby. Nie... Poderwała głowę, gdy Marcus nagle się podniósł. Wybuch agresji był czymś, czego powinna była się spodziewać patrząc na mieszankę depresji i alkoholu bardzo wysokoprocentowego, ale i tak gdzieś tam w środku zapragnęła odkrzyknąć Ślizgonowi, by nie wyżywał się na niej, szczególnie, że wbrew swojemu charakterowi zainteresowała się jego stanem i problemami. Już otwierała usta, gdy zorientowała się, co w tym pijackim szale Marcus zamierza powiedzieć. "Jesteś tylko jedyną ważną osobą w moim..." Co ty robisz? Co ty chcesz z siebie wyrzucić? Zatrzymaj się, natychmiast - pędziło tysiące myśli w jej głowie, panicznie rozbijając się o siebie nawzajem. Serce podeszło jej do gardła, gdy obawiała się usłyszeć czegoś, czego wybitnie oboje nie chcieli nazywać i gdy chłopak dopowiedział spokojniej ciąg dalszy odetchnęła poniekąd z ulgą. "Tylko Nemesis." Zaraz, miała być ulga. Czemu pod jej cienką warstwą poczuła nieprzyjemne ukłucie zawodu, może nawet zrobiło jej się...smutno? Zaraz, dlaczego? Przecież tak jest dobrze, prawda? Powinnam być tylko Nemesis, tylko od łamania regulaminu i tylko od seksu. Nic więcej, nic mniej. Więc czemu jest mi tak nieswojo? Na szczęście Ślizgon postanowił zmienić temat, uspokajając się na tyle, by znowu usiąść. Coraz bardziej czuła jak zaczyna się jej udzielać ten cały nastrój, szczególnie, że ten załamany życiem chwilowy wrak czarodzieja mówił z sensem, przynajmniej częściowo. Sigita również miała skłonności do załamań psychiczne i ten cały wywód powoli testował jej wytrzymałość. Nigdy nie była dobra w trzymaniu emocji na wodzy, choć w miażdżącej większości przypadków przekuwała je w agresję lub pogardę. Teraz z kolei chłonęła emanującą od Gloma aurę niczym gąbka, wodę, powoli zmieniając odcień. Tak i ona, gdyby energia dookoła maga miała kolor to jej właśnie by przyciemniał o przynajmniej pięć tonów. "...miło, że jesteś..." Spojrzała w oczy białowłosego i posłała mu pół-uśmiech. To w sumie było przyjemne, nie pamiętała, gdy ktoś powiedział coś takiego kiedykolwiek, jeśli tak to z kolei na pewno nie z ładunkiem emocjonalnym. "Koch..." Sekundę przed tym, jak Marcus się poprawił ledwo zarejestrowała ten urywek słowa, którego nie chciała równie mocno jak pragnęła - choć nie zamierzała się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Kiedy ten wspomniał o kocu bardzo szybko przyjęła, że się tylko przesłyszała lub spirytus ma kiepski wpływ na aparat mowy, co miałoby właściwie bardzo duży sens. Skinęła głową, ale nie posiadała koca, w klasie też nie widziała, by jakiś leżał. Zrobiła więc jedną rzecz. Wstała, zdjęła swoją szatę i rozłożyła na podłodze, po czym usiadła z powrotem, opierając plecy o jedną z ławek. Odpaliła papierosa, starając się znaleźć metodę w szaleństwie, które powoli ogarniało jej umysł. Była zdecydowanie zbyt podatna, ale przynajmniej brak alkoholu pozwalał zachować jej fason. - ...W sumie możesz mieć rację. - zaczęła w końcu po dłuższej chwili ciszy, gdy jej papieros był już spalony w połowie. Miała wrażenie, że jej ruchy zwolniły, nawet dym wypuszczany z płuc zdawał się być bardziej leniwy niż zwykle. - Zniszczenie świata brzmi całkiem dobrze. Mogłabym tak siedzieć i patrzeć na płomienie trawiące wszystko dookoła. Absolutny koniec, huh? Posłała mu krótki uśmiech, po czym odchyliła głowę, spoglądając w sufit. Wpadające do klasy słońce ukazywało tańczący w zakurzonym powietrzu dym, co jakiś czas znikając, gdy chmury okazywały się barierą nie do przebicia. W kącie jakiś pająk właśnie dorwał się do swojego nowego posiłku, co przypomniało Nemesis o innej części całej wypowiedzi Ślizgona. - Też mi trochę szkoda tych zmarnowanych okazji do zabicia kogoś z pasją. Chciałabym zobaczyć jak to jest, gdy można dać się temu ponieść, odczuć wszystko, używając każdego zmysłu. Chociaż... Zacięła się. Nie była pewna czy powinna mówić to, co jej umysł podsuwał w tym momencie. To byłoby odkrycie silnej karty, pozwalającej potencjalnemu przeciwnikowi na wbicie sztyletu w jej czuły punkt z taką siła, że pewnie straciła by siłę w nogach i zaliczyła upadek, po którym ciężko stwierdzić, czy byłaby w stanie się podnieść. Czy jednak on nie zrobił czegoś takiego niedawno? Nie odsłonił swoich słabości, dając jej w pijackim amoku do ręki potężny oręż, którego posiadanie mogła oznaczać jego zgubę? Z tego co zauważyła już lubili mieć czyste karty, więc uznała, że jest mu to winna. Zresztą, i tak już widział ją w sytuacji z Pikującym Lichem i uratował jej życie. Na to konto powinna mu dać jakikolwiek kredyt zaufania. - ...Chociaż kiedyś dane mi było odczuć pragnienie śmierci wszystkimi zmysłami. Raz. Gdy miałam dziesięć lat. Przyszły nekromanta planujący swoje samobójstwo, ironiczne, nie? - na jej wargi wypłynął gorzki uśmiech, który szybko zniknął, gdy dopalała papierosa i gasiła niedopałek na podłodze. Odpaliła kolejnego, czując, że bez mocnej dawki nikotyny nie będzie w stanie wyspowiadać się w spokoju. - Jak tak teraz o tym pomyślę to było żałosne, pełne naiwnej, dziecięcej nadziei. Przez wiele tygodni zbierałam składniki, przygotowywałam podstępami poszczególne etapy eliksiru spokojnej śmierci. Zawsze udawało mi się od kogoś dobrego w miksturach wytargować odbębnienie kolejnego etapu przygotowań. Trwało to jednak sporo czasu, więc w końcu matka odkryła cały plan. To było ...przykre, gdy miałam tę śmierć już prawie na wyciągnięcie ręki, a potem mogłam tylko patrzeć jak przecieka mi przez palce, wsiąkając w betonową podłogę piwnicy. Westchnęła, po czym zaciągnęła się mocno, pozwalając, by dym samoistnie ulatywał z jej ust, tak jak często lubiła to robić. Robiło się coraz trudniej, ale mimo wszystko trzymała się całkiem nieźle, przynajmniej na zewnątrz. Pomagała jej w tym świadomość, że chociaż jedno z nich musi trzymać pion, bo inaczej oboje pójdą na dno. Zaśmiała się głucho, prawie autentycznie. - Na jaką cholerę kombinowałam z eliksirem? Przecież jest tyle szybkich metod, które byłby znacznie prostsze do zrealizowania, szczególnie dla dzieciaka. Mogłam utopić się na bagnach, poczekać do początku roku szkolnego, a potem wykraść się do Zakazanego Lasu, mogłam wziąć pierwszą lepszą mocna truciznę, które walały się w domu, przygotować sznur... Ach, tyle możliwości, wymagających minimalnego nakładu sił. Odpowiedź jest prosta, jak tak o tym myślę z perspektywy czasu. W końcu opuściła głowę, by spojrzeć w oczy Glomowi, z w miarę sympatycznym uśmiechem, do którego nie pasował tylko wyraz jej spojrzenia. Tkwiła w nim rezygnacja zmieszana z pewnego rodzaju wstydem. - Jeśli kiedyś jeszcze wbijesz sobie do tego pustego łba, że życie nie ma sensu, świat nie ma sensu i w ogóle to jeden wielki syf to otrząśnij się i przypomnij sobie, że ja zawaliłam swoją próbę samobójcza dlatego, że bałam się bólu. Bałam się źle zawiązanego sznura, który sprowadziłby na mnie ból pękających kręgów i długa agonię. Bałam się palącego bólu w płucach z powodu braku powietrza. Bałam się wszystkiego, co mogła na mnie sprowadzić trucizna zanim przyjdzie ten moment, którego wtedy pragnęłam. Pasja zabita przez strach, cóż za żałosny scenariusz. Trzeci papieros pod rząd. Starała się opanować drżenie dłoni, które powoli zaczynało być jedyną oznaką jej stanu emocjonalnego - a przynajmniej taką miała nadzieję. Ciężko jej było określi ile będzie w stanie wyłapać pijany Marcus, ale liczyła na to, że pochodzenie z arystokratycznej rodziny opłaci się pod kątem ukrywania kiepskiego stanu duchowego. - Gdyby mi się udało nie doszlibyśmy do tamtej rozmowy na dziedzińcu ani do gry w karty. Nigdy nie byłabym w stanie poczuć się naprawdę żywa, więc nie odpierdalaj za bardzo, okej? Czasem musi się coś spierdolić, żeby potem można było wrócić do życia z pierdolnięciem.
Marcus Glom
Temat: Re: And there is a darkness. Wto 10 Lip 2018, 02:43
Nawet jego mózg, totalnie zalany alkoholem uniemożliwiający całkowicie formułowanie w pełni sensownych myśli, miał aktualnie ochotę podskoczyć i zrobić salto w tył z zaskoczenia. Nemesis planowała popełnić samobójstwo, o cholera, tego się nie spodziewał. Pomimo całych swoich zdolności obserwacyjnych, pomimo swojego drygu do odczytywania cudzych emocji - w dalszym ciągu nie byłby wpaść na to w tym stuleciu, że jedna z najsilniejszych osób które zna, ktoś kogo stawia bezpośrednio pod sobą, naprawdę mógłby pewnego dnia, nawet jako dziecko, planować swoją własną śmierć. To było coś czego nie zapomni - choćby miał mu się urwać film, był całkowicie pewien że akurat ta informacja zostanie w jego mózgu. Z dwóch powodów - po pierwsze, nawet jeśli nie uważał jej za wroga to jego mózg automatycznie zbierał wszelkie możliwe słabe punkty innych. Przykładał do nich wielką wagę na wypadek ewentualnej próby zniszczenia kogoś. Po drugie - to było zbyt zaskakujące by był w stanie o tym zapomnieć, w jakikolwiek sposób. Ta jedna z informacji która na pewno zapadnie mu w pamięć. Zaskoczyło go jeszcze coś - dziewczyna chyba cały czas próbowała mu poprawić humor, z sobie tylko znanego powodu. Znaczy gdyby nie byli autystycznymi kartoflami które wstydzą się same przed sobą przyznać, że to jest już coś więcej, to może i byliby w stanie się zorientować co to za rodzaj uczucia, jednakże na szczęście mieli okazję by sobie wszystko utrudnić. Chwała im za to, gdyby nie to mogłoby być naprawdę ciężko, musieliby rozmawiać szczerze o tym co czują, kto tak w ogóle robi? Na pewno nie dumne jednostki które wiedzą że, nie bójmy się użyć tego określenia bo ani Glom ani Nemesis nie słyszą, ukochana osoba może być nie tylko motywacją do boju, ale również największą słabością. Osobą której zagrożą, żeby zranić kogoś innego. Prawdopodobnie dlatego Marcus nawet przed samym sobą, a co dopiero przed nią, ukrywał co tak naprawdę działo się w jego głowie - i to nie raz i nie dwa. Chociaż teraz w takim stanie coraz bardziej otwarcie przewijało mu się przez myśli parę faktów, które nawet tak ułomnego emocjonalnie Ślizgona musiały w pewien sposób tknąć. W końcu doskonale wiedział że ten kto zawsze wygrywa, ten ma racje, a on nigdy nie przegrywał. Nawet istoty wyższe musiały już wiedzieć, że dlatego że jest wiecznym zwycięzcą, Marcus Glom jest człowiekiem prawym, cnotliwym i sprawiedliwym, nawet jeśli ograniczeni ludzie tego nie widzieli. Znacznie lepszym od pospolitych, wulgarnych, słabych jednostek, których sensem życia było służyć mu jako żałosny podnóżek, których było aż zbyt wiele na tym świecie a ich egzystencja była żałosna i odrażająca. Ktokolwiek sprawował pieczę nad tym burdelem zwanym życiem musiał to wiedzieć - czemu jednak nigdy mu się ten ktoś nie objawił, chociażby po to by wyjaśnić mu dlaczego ostatnimi czasy ilekroć zamknie oczy w ciemności, widzi tam tą właśnie Ślizgonkę? Nemesis, która zupełnie jakby czekała aż jego powieki osłonią gałki oczne, by po raz kolejny jej płomienne spojrzenie paliło jego duszę na popiół? Często się na tym łapał - kiedy nie zajmował swoich myśli bez przerwy widział jej ponętną postać, czuł jej obecność w pobliżu nawet gdy była w oddali. Widział każdy szczegół tak jak je zapamiętał - od pięknych, lśniących włosów, poprzez spojrzenie którym darzyła go tak często, falujące piersi od przyspieszającego oddechu...to było coś więcej niż tylko zwykłe pożądanie fizyczne i on o tym już wiedział, nawet jeśli na trzeźwo w życiu by się do tego nie przyznał. To dziwne odczucie które miał za każdym razem gdy była w pobliżu, gdy jej skóra stykała się z jego, ta dziwna nieznana mu do tej pory emocja paliła go od wewnątrz, zupełnie jakby w jego duszy ktoś rozpętał szatańską pożogę. Jak ogień piekielny, który cały czas starał się przetworzyć jego mięśnie na proch, buszując pod jego skórą i w organach wewnętrznych. Płomienne uczucie, które raz za razem zwracało go w jej stronę, zmuszając by rzucał się w żywy ogień spod szyldu Sigita, by pozwalał mu się pochłonąć. Z racji że nigdy wcześniej tego nie zaznał, teraz gdy się o tym zorientował miał wrażenie że to nie jest on. A już na pewno nie była to jego wina, to nie jego powinni za to winić - to nie mogło powstać w jego wnętrzu. Rozumiał już czasem, czemu ktoś mógłby chcieć nazwać dziewczynę wiedźmą - rzuciła na pewno na niego jakąś klątwę, potężną klątwę, czar spod którego nie mógł się wydostać, który sprawiał że chciał by zawsze była blisko. Coś mu mówiło że tak to właśnie powinno działać, ale czy powinien się jakkolwiek obwiniać, skoro stwórca jakkolwiek by go nie zwać, sprawił że te demony zwane kobietami zawsze pod względem klątw emocjonalnych były tak bardzo silniejsze od mężczyzn? Illuminati czy jak Cię tam zwą dopomóż. Niech ktoś to przerwie i nie dopuści by ta cholerna czarownica rzucała swoje czary, które sprawiają że Glom tak bardzo jej pragnie. By ogień tych pragnień palił go od środka w każdej chwili w której ich nie zaspokaja, mieląc na nędzny proch jego kości i resztę ciała. Im mocniej czuł to coś co sprawiało że nie może się kontrolować i wie iż nie ma możliwości aby w krytycznej sytuacji odciąć od siebie Nemesis, gdzieś z tyłu jego głowy pojawiało się pragnienie by ktoś ją zniszczył, pozwalając jej spłonąć w ogniu podobnym do tego który go wyniszczał od środka. Był w tym jednak dość niestały, bowiem mimo cichego głosu który podpowiadał mu by ją zniszczyć, obrócić w proch i nie pozwolić na dalsze wpływanie na jego wnętrze, to z drugiej...cóż, nawet on to wiedział już po takim czasie. Chciał by była jego. Tylko jego. Nie potrafiłby znieść myśli że mogłoby być inaczej. Był gotów spalić cały świat, byle tylko posiąść ją na własność. Zresztą był na tyle samoświadomy aby wiedzieć, że jest niesamowicie zaborczą i terytorialną osobą. Spalić cały świat, mrocznym, piekielnym ogniem by nie zostawić nic więcej. Cały świat, a może chciał spalić tylko ją? Zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli nie nazwał tego uczucia wprost to jej jedynym wyborem który mógł jej zaoferować, był on, lub metaforyczny stos. Mogła wybrać jego albo spłonąć razem z resztą wszystkiego co do tej pory znał. O czym on w ogóle myślał? Nawet jego mózg zawiesił się na chwilę. Illuminati zlituj się nad nim, zlituj się nad nią, niech Nemesis będzie należeć do niego w każdym aspekcie jej życia. Ewentualnie niech spłonie. Zorientował się że milczy już przynajmniej pół minuty. Zapalił papierosa. Kiedy właściwie skończył poprzedniego? Napił się z flaszki, nie będąc pewnym czy właśnie jakąś skończył i otworzył nową, czy może jednak cały czas pił właśnie z tej. Jego pamięć chwilowa szwankowała wystarczająco mocno by nie mógł tego określić - jedyne co do niego naprawdę docierało, to kobieta przed nim. - Dobrze...dobrze, że to odkryła...za sam pomysł przedwczesnej śmierci...dostaniesz lanie - burknął, w zręczny sposób dostępny jedynie dla pijanych Ślizgonów, łącząc wątek erotyczny, uczuciowy i gburowanie. Jednakże w tym co do niego mówiła było trochę racji. Ten świat to syf, prawda, ale w tym momencie to on zachował się jak syf. Pozwolił sobie na chwilę słabości, na oddanie się depresji - to wywołało w nim gniew, który potrzebował ujścia, ale nie zamierzał się też wyżywać na dziewczynie. Frustracja. Gniew. Smutek. To wszystko naraz stworzyło dookoła niego skuteczną tarczę, nieprzepuszczającą do niego prawnie niczego. Teraz to już jedyne co mu zostało to stać w tej zbroi negatywnych emocji i zatracić się w nich, nawet jeśli od środka trawiło go co innego za każdym razem gdy spoglądał na dziewczynę. Prawdopodobnie zamknąłby się w sobie i pozostał tak już na zawsze. W tym momencie jednak coś go tknęło. Pojedyncza włócznia rzucona w potężną tarczę negatywnych odczuć, które chciały na zawszę zatrzymać go w miejscu gdzie żaden przebłysk światła nie jest możliwy. Świat jest zły, to fakt. Zdeprawowany i obrzydliwy, to również fakt. Na tym paskudnym świecie niejaki Lord Voldemort, pragnie wyzbyć się wszystkich osób mugolskiego pochodzenia. Może i by mu to nie wadziło gdyby nie fakt, że kiedyś z ciekawości sprawdził. W żadnym spisie czystokrwistych rodów nie figurowało takie nazwisko. W żadnym spisie arystokracji, nie figurował taki Lord. To znaczyło, że ten kto chce oczyścić świat z mugoli, był nie tylko samozwańcem, ale również na pewno nie był czystej krwi. Ktoś taki ma setki popleczników i walczy z szeroko pojętymi ludźmi prawa, którzy są tak samo ślepi i tępi jak ich opozycja. Świat to syf, jednakże niezależnie od tego której strony by się nie obrało, mogło być tylko gorzej. Bardzo go to uderzyło - w całym czarodziejskim świecie rozgrywała się walka, jednakże nie pomiędzy dobrem i złem. To była walka pomiędzy głupotą i naiwnością a pychą i ignorancją. Którakolwiek ze stron nie wygra, to będzie się to toczyć coraz niżej. Krąg nienawiści się zamknie, zemsta będzie poganiać zemstę, świat pogrąży się w chaosie - brzmiałoby to jak dość ciekawa rozrywka, jednakże nie na tym mu zależało. Tego nie można było nazwać świetnie zaplanowanym chaosem - to chaos, wynikający z braku zdolności umysłowych, chaos wynikający z jawnej, ludzkiej głupoty. Doskonale wiedział że obie strony zbierają popleczników - obie strony robią co mogą, żeby przeciągnąć innych i prędzej czy później, każdy będzie zmuszony zdecydować. Inteligentne jednostki wyginą lub zostanie na nie nałożone jarzmo usługiwania bandzie idiotów, z dowolnej strony. Stał tak paląc papierosa i popijając sobie spirytusowy roztwór a mimo to trochę otrzeźwiał - jeśli pozwoli dorwać się kleszczom depresji, wówczas cały jego idealny plan legnie w gruzach. Trzecia strona, która ma przejść się po pozostałych i zniszczyć obie, upadnie. Jeśli on nie dopnie swego, wówczas wszystko co może zbudować dookoła siebie, legnie w gruzach zanim się na dobre zaczęło. Nie mógł do tego dopuścić. Jak mógł być tak butny by pozwolić sobie na tak żałosną odmianę słabości, by upadać i błądzić niczym dziecko we mgle? Jak mógł pozwolić swojemu własnemu jestestwu zapomnieć o tym, że jest absolutem? Godne pogardy. - Nemesis...nie chcę zniszczyć...nie chcę spalić świata. Nie przed...swoją śmiercią. Jestem absolutem...podporządkuje go sobie...sprawię by każda żałosna istota...każda nędzna jednostka...każdy niewarty uwagi śmieć...zniknął. Zamorduje każdego z nich...zamierzam wygrać z każdym...każdym kto stanie mi na drodze...do absolutnej wielkości. Stanę na czele...wszystkiego...by wszyscy zrozumieli...że moje rozkazy są absolutne. Dołącz do mnie...Nemesis Sigita. Stań u mego boku...zabijmy uzurpatorów...i pokażmy każdemu przeciętniakowi...Dumbedore'owi, Voldemortowi, Ministerstwu...każdemu z nich, że...nie są nawet blisko bycia jednostką wybitną. Co najwyżej...nic nieznaczącym pyłem...trupami, po których...po których muszę przejść się do celu - mimo że mówił pijacko zaciągając, jego słowa nie były wymysłem alkoholu. Przynajmniej taką miał nadzieję. Mgła z jego oczu zniknęła, teraz jego spojrzenie nawet jeśli trochę nietrzeźwe, było mocne i twarde. Nie żartował. Świat po prostu musiał zostać zniszczony i zbudowany ponownie. To była jedyna opcja, która mogła sprawić by wszystko wokół nabrało sensu, by wyzbyć się słabości kiepskich przywódców i żałosnych strategów. Kto, jeśli nie on, mógł podjąć się stworzenia miejsca w którym tylko silni stratedzy i inteligentni politycy, będą mogli kontrolować wszystkich innych? Póki istniały te nietaktyczne skazy na czarodziejskiej historii, to nie mogło się udać - musiał je więc wyeliminować. Choćby miał siłą powyrywać im serca z piersi, zarzekał się że nie ustąpi póki nie osiągnie celu. - Nie chcę już spalić świata...chce oczyścić go ogniem piekielnym...wiesz że mogę to zrobić...bo jestem absolutny, a moje słowo...jest prawem. Tym którzy tego...nie rozumieją...przekażemy to siłą - dodał a jego oczy zapłonęły. Ta wizja wyrwała go ze szponów rozpaczy, doprowadziła go do stanu w którym nie mógł się smucić - był zbyt rozpalony tym co zamierzał, a fakt że dyskutował o tym z tą konkretną kobietą tylko podsycał ten ogień. Ogień, zdolny by spalić wszystko w okół. Ogień absolutny.
Nemesis Sigita
Temat: Re: And there is a darkness. Nie 15 Lip 2018, 23:05
Przedłużające się milczenie Gloma niepokoiło ją coraz bardziej i to tym razem raczej nie z powodu drżenia o jego stan psychiczny. Właśnie po raz pierwszy zwierzyła się komuś z najbardziej żałosnej części swego życia. Co jej strzeliło do łba? Już i tak po fakcie, nie cofnie swoich słów, nie obróci tego w żart, nie będzie też w stanie wymazać Marcusowi wspomnień, żeby jakkolwiek zmyć z siebie tę świadomość, że dała mu zdecydowanie zbyt potężny oręż do ręki jak na tak krótką, acz bliską znajomość. Owszem, czuła się zupełnie inaczej w towarzystwie Ślizgona niż wśród jakiekolwiek innej, nawet najbliższej jej charakterem persony. Z jakiegoś irracjonalnego powodu mimowolnie przesuwała przy nim swoje granice coraz dalej i dalej, doprowadzając do takich sytuacji jak ta w tym momencie. Dlaczego? Dlaczego tak głupio mu się podkładała, gdy z tyłu głowy wciąż rozbrzmiewał cichy szept nazywający go zdrajcą, oszustem i podstępną gadziną, która tylko czeka na to, byś podszedł zbyt blisko, a ona zatopi w ciele jadowe kły. Potem nie będzie niczego, jedynie świadomość jak bardzo głupim się było i w ten sposób zasłużyło się na tak żałosny i smutny koniec. Nadal jednak pozostawało pytanie - dlaczego? Gdy Nemesis myślała o Glomie - a robiła to bardzo często ostatnimi czasy - czuła swego rodzaju przynależność, kiełkującą powoli, acz konsekwentnie lojalność zmieszaną z toksycznym wręcz zatraceniem. Po paru sekundach uderzyło ją z czym jeszcze kojarzyła jej się taka wybuchowa mieszanka odczuć. Nekromancja. Ilekroć nie myślała o tej dziedzinie magii, nie czytała masy ksiąg na jej temat czuła dokładnie to samo. Zupełnie jak gdyby od dnia swoich narodzin była przeznaczona na nerkomantę, na kontakt ze sferą śmierci dopóki nie stanie się jej integralną częścią osiągając ostateczny poziom wtajemniczenia i spełnienia na tej ścieżce maga. Zawahała się. Czy w ten sposób zatraci się także w Marcusie? Z jednej strony zasady wpojone przez matkę wyrażały gwałtowny sprzeciw wobec takiej wizji przyszłości, z drugiej zaś... W jakiś chory, acz satysfakcjonujący sposób pragnęła tego. Jego. Ich. Co? Jakie "ich"? Nie ma "ich", to tylko współpraca. Czy aby na pewno? Z czystym sumieniem nie była w stanie odpowiedzieć ani negatywnie, ani pozytywnie. Jeśli by zaprzeczyła jej wnętrzności szybko dałyby jej do zrozumienia, że gdzieś tam właśnie lamie swoją zasadę dotyczącą bycia do bólu szczerym i konkretnym. Przy potwierdzeniu zaś pojawiało się sto dodatkowych pytań? Jeśli nie współpraca to co? Na jakich zasadach funkcjonuje ta relacja? Czego od siebie oczekują? Gdzie stawiają granicę i w jakich aspektach życia? Rozmyślania Ślizgonki zostały przerwane, gdy jej rozmówca nareszcie odezwał się po tej jakże niefortunnej dla jej psychiki pauzie. Krótka wypowiedź o zabarwieniu erotycznym, zdradzająca pogłębiający się stan upojenia alkoholowego. Niby nic, choć w umyśle dziewczyny wywołało małą burzę. Glom nie chciał, by umarła. W sumie tak, to miałoby sens skoro już kiedyś uratował jej życie przed Pikującym Lichem, jednakże niektóre rzeczy wypowiedziane na głos zwiększają kaliber całej sytuacji. Jej ekspresja nie uległa zmianie, ale gdzieś tam w środku poczuła przyjemne ciepło. Chwilowe, acz rozlewające się po mięśniach i organach niczym dobry alkohol. Całe szczęście tym razem Ślizgon już nie dał jej tyle wolnego na niesprzyjające opanowaniu przemyślenia i wewnętrzne monologi, przeszedł za to do o wiele ciekawszej części tego spotkania. Nie, o dziwo w tym wypadku nie chodzi o seks. "Nemesis..." Po raz kolejną ją uderzyło, że nawet w tym obiektywnie rzecz ujmując żałosnym stanie sposób, w jaki Marcus wypowiadał jej imię przyprawiało ją o dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Z takim wstępem wręcz chłonęła każde kolejne słowo, choć momentami pijacki dialekt potrafił ją rozbawić, czego nie okazała, nie zamierzała psuć chwili. Jakaż była jej radość, kiedy to imię padło po raz kolejny. Gdyby nie fakt, że rozmowa zdawała się być mimo wszystko poważna, a stan białowłosego pozostawał wiele do życzenia to prawdopodobnie rzuciłaby się na niego, bynajmniej nie z zamiarem zaatakowania. Późniejsze ślady po paznokciach zapewne zmyliłyby niejednego, ale kto by się tym przejmował. Odchyliła się nieznacznie, uniosła głowę i jedną brew, słuchając całego wywodu. Na jej usta wypłynął leki uśmiech, który krył w sobie tyle samo szaleństwa co satysfakcji zmieszanej z podnieceniem. Prawie mogło się odnieść wrażenie, że ów ogień piekielny odbija się w jej szerokich, czarnych jak noc źrenicach, promieniując toksyczną zielenią tęczówek. Gdy cisza zaległa po raz kolejny odczekała moment, po czym roześmiała się - najpierw cicho, potem coraz głośniej. Wstała i nie przerywając okazywania swej radość tanecznym krokiem okręciła się parę racy wokół własnej osi, po czym przypadła do Gloma, szeroko otwartymi oczami patrząc wprost w jego własne. Ich twarze dzieliły centymetry i najwyraźniej Sigita postanowiła się chwilowo rozgościć w tym miejscu, bowiem dla równowagi oparła się dłońmi o uda Ślizgona. - To dopiero brzmi jak plan. Ogień piekielny! Możemy zrobić własny Sąd Ostateczny, własną Apokalipsę, w której odsieje się bezwartościowych głupców od tych interesujących jednostek - to jest myśl. Nasza własna krucjata - ach, jak mi się to podoba! Jej radość była szczera, niepokojąca, dla niektórych wręcz przerażająca - i tak wciąż najtrafniejszym określeniem na stan Nemesis było szaleństwo, które jednak, gdy spojrzało się w oczy odsłaniało, że kryje się za nim inteligencja. Dziewczyna w pełni kontrolowała swój stan, po prostu dawała upust swoim naturalnym instynktom, potrzebom charakteru. - W dodatku tyle inferiusów, tyle szkieletów! Och, Marcusie, ty wiesz jak mi sprawić przyjemność. Za powrót z dna w takim stylu prawie mogę ci wybaczyć ten jakże przykry stan sprzed chwili. Nagle w jej obliczu zaszła diametralna różnica. Na twarzy zagościło perfekcyjne opanowanie i tylko przymrużone oczy gdzieś wciąż zdradzały nieposkromiony ogień. Przechyliła lekko głowę, a kąciki ust drżały ukazując czający się, gotowy w każdej chwili wypłynąć uśmiech pasujący jednocześnie du urokliwej dziewczynki jak i cholernie niebezpiecznej bestii. - Więc i ja ci coś podaruję. To, co było, jest i będzie częścią powietrza w moich płucach i krwi w mych żyłach. Śmierć. Śmierć wszystkich, którzy staną nam na drodze. Najpiękniejszą śmierć w czystej postaci, której tchnienie będzie odbijać się echem przez długie lata.