Dwie szalone uczennice zakasały swe spódnice. Do Londynu wnet ruszyły, ciała tatuażami ozdobiły. Same do końca nie wiedziały, czy dobrego wyboru dokonały. Co jednak myślenie o tym da, skoro każda tatuaż już ma?
Osoby: Cassie & Nessa
Czas: chyba sierpień tego roku szkolnego, Ness wie lepiej!
Miejsce: Londyn, jakieś studio tatuażu, pewnie mugolskie
Ta myśl w gowie Krukonki pojawiła się pod wpływem chwili, podobnie, jak wcześniej wiele innych. Tatuaż. Kolejny, bo jeden już zdobił jej ciało, zrobiony za przyzwoleniem mamy, będący uhonorowaniem jej zmarłego w niewyjaśnionych okolicznościach taty. Teraz przyszedł czas na kolejny, bo każdy, kto kiedykolwiek zrobił sobie chociaż jeden wiedział, że to było niemal uzalezniajace i człowiek chciał więcej i więcej. Nie znaczyło to oczywiście, że Montrose pragnęła całe swoje szczupłe ciało pokryć malunkami. Nie. Po prostu jej zdaniem była to idealna okazja do tego, aby trwale zapisać jakieś ważne wspomnienia w tylko sobie znany sposób, którego nie trzeba było tłumaczyć osobom postronnym. Z propozycją towarzyszenia, jak również lekką namową na zrobienie sobie takiego chociaż małego, napisała do Nessy – jednej z tych szalonych dziewczyn, które Montrose tak lubiła. Już w szkole zdarzało im się dziwne akcje odstawiać, bo starsza Krukonka, podobnie jak ta ruda, zdawała się nie mieć specjalnie wielkich oporów. Nic dziwnego, że była pierwszą osobą, o której w kontekście swojego planu Cassandra pomyślała, dzieląc się z nią sowną wiadomością wszelkimi szczegółami. A gdy odpowiedź twierdząca nadeszła, nic nie stanęło na przeszkodzie, aby zgadać się co do terminu i udać do Londynu. Właśnie tam się spotkały. W jednym z bardziej zatłoczonych miejsc, w którym dodatkowo można było znaleźć niemal wszystko, nie tylko, jeśli chodziło o magiczne rzeczy do szkoły. Jeśli ktoś miał ochotę na pyszne lody, mógł iść do jednej z ładniejszych londyńskich mugolskich cukierni. Podobnie było z kawą, czy ciastkami, które Cassie tak kochała, nie mogąc przejść obojętnie przed witryną jakiejkolwiek ciastkarni. To było silniejsze od niej. Na Ness czekała w kawiarence o ładnym, artystycznym wyglądzie. Wyglądała jak trochę z innej epoki, ale pewnie dlatego była tak zatłoczona za każdym razem, kiedy Cass miała okazję się w niej znaleźć. Delektując się kawą z cynamonem i zadajądając kawałek czekoladowo czekoladowego tortu z wisnienkami w masie, czekała na przybycie Krukonki, mając nadzieję, że ta była gotowa, aby doradzić Montrose, którą wersję tatuażu powinna umieścić na ciele i w którym właśniwie na nim miejscu powinna to zrobić.
Nessy Temple
Temat: Re: Tattoo time Sro 26 Wrz 2018, 23:18
Lipiec roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego minął jak sen, zamglony, biały od tytoniowego dymu, smaku zielonej wróżki i śpiewu zapomnianej bohemy. Wspomnienia się plątały, doby traciły ramy, dnie stawały się nocami, a noce ciągnęły się w szalonych rytmach kankana, tańczonego na stołach zapyziałej kawiarni na bocznej odnodze Nokturna. Ksawery związany wieczystą przysięgą milczał, kiedy budząc się rano nie widział nigdzie śladów bytności siostry, a wracając ze stażu w kancelarii adwokackiej, witała go nowa warstwa pustych pudełek po jedzeniu. Mrucząc pod nosem klątwy z wytęsknieniem oczekiwał 10 sierpnia, dnia, w którym kochana siostrzyczka miała wrócić do ciasnego Warrington, skąd miała nie wychylać nosa, aż nie zabrzmi pierwszy gwizdek Ekspresu Hogwart. Jaki był dzień tygodnia, miesiąc, rok, kiedy na parapecie pomiędzy paprotkami siedziała przyczajona panna Temple. W potarganych włosach miała stokrotki, w żyłach resztki dobrego humoru, a w elegancko wygiętej dłoni tlącego się papierosa. Słońce raz po raz wychylające się spod ołowianych chmur rzucało promienie złotego światła na jej jasną cerę, a ona posyłała w jego stronę równie promienne uśmiechy. Sierpniowy wiatr raz po raz szarpał jej rozpiętą koszulę spod której kusząco wystawał czarny stanik. Dzień był wspaniały i mimo ogromnej potrzeby snu, Nessy wolała tak siedzieć w przekonaniu, że chwila ta jest zaiste piękna. Do czasu, aż nagle na środku jej głowy postanowiła usiąść biała, pogardliwie wykrzywiona sowa, a może to była papuga? Trudno było stwierdzić. Nessy postanowiła udawać, że jest to kolejna wizja spowodowana zieloną wróżką. Dopiero kiedy zwierzę zaciekle zaczęło jej wydziobywać z dłoni papierosa, z mniej radosnym humorem ciągle, jednak głupio wykrzywiona odwiązała z jego stopy liścik. Rozcieńczona la bohema w żyłach kazała jej uznać pomysł koleżanki za doskonały, a by w niedalekiej przeszłości takim być nie przestał szybko potwierdziła swoją obecność i uczciła ją kieliszkiem taniego szampana. Teraz trzeba było przeżyć w doskonałym nastroju kolejne kilka dni. W myśl zasady jak nie musisz to nie trzeźwiej kolejne godziny dzielące ją od spotkania przepływały jej przez palce. Kiedy jednak nadszedł ten moment, lekko chwiejnym krokiem ubrana w długą, zwiewną, kwiecistą sukienkę Nessy wkroczyła do kawiarni. Pijana szczęściem i niedrogim winem, śmiała się w niebogłosy, kiedy wpadając na kolejne stoliki dotarła do tego przy którym siedziała Cassandra. - Och moja kochana. – Wykrzykuje szczęśliwa i już nachyla się do przyjacielskiego cmokania w policzek, kiedy jej karcące spojrzenie pada na ciasto i stan dziewczyny, który z żadnej strony nie przypominał tego panny Temple.