Na forum istnieje parę zdolności genetycznych, które można otrzymać już na start rozgrywki. Poniżej przedstawione zostały opisy wszystkich tych genetyk, a także spis osób, które je posiadają. W tym temacie dowiedzie się także w jaki można zdobyć taką wyjątkową umiejętność.
Jasnowidzenie
Niektórzy mylą jasnowidzów z medium, jednak jest to zupełnie inny talent; również metafizyczny, ale przejawiający się na zupełnie innych płaszczyznach. Jasnowidz posiada bowiem dar przewidywania przyszłości, czy jak kto woli przekleństwo, bo i tutaj, tak jak w przypadku medium, zdania są podzielone. Jasnowidze nieraz doznają po prostu wizji, czy to w śnie, czy na jawie, wpadając w głęboki trans, jak gdyby nagle oszaleli. To, że ktoś się urodził jasnowidzem nie oznacza jednak jeszcze, że będzie zawsze potrafił takie wizje prawidłowo odczytać. Nie będzie także w stanie celowo takich wizji wywołać. Na pomoc przybywa umiejętność wizjonerstwa, którą jasnowidz może opanować. Dzięki niej może nauczyć się samemu wywołać u siebie odpowiednie transy, a i lepiej odczytywać niespodziewane obrazy wytworzone przez umysł. Chociaż nawet to nie gwarantuje jeszcze pełni sukcesu.
Spis jasnowidzów Uczniowie: ■ Resa Anderson ■ Dorośli: ■
Lykantropia
Lykantropia to przypadłość zwana inaczej wilkołactwem. Można się z nią urodzić lub zostać przemienionym w wilkołaka na skutek ugryzienia przez rodzonego lykantropa. Co to jednak w ogóle oznacza? Na co dzień osoba dotknięta lykantropią nie różni się niczym od zwykłego człowieka. Jednakże raz w miesiącu, podczas pełni, przemienia się w krwiożerczą bestię przypominającą wyrośniętego wilka. Wilkołak zupełnie nie kontroluje swoich instynktów, rzuci się na wszystko, co tylko się rusza. Dlatego też większość czarodziejów uważa lykantropów za zakałę świata czarodziejów i optuje za tym, by w ogóle wykluczyć ich ze społecznego życia. Co istotne, wilkołaki nawet w swej ludzkiej formie są nieco silniejsze i wytrzymalsze od zwykłych ludzi, nie mówiąc już przeobrażonej postaci podczas pełni. Skutkuje to bonusem do kostki w sprawności fizycznej: Bonus na stałe: +1 do kości w sprawności fizycznej Bonus podczas pełni: +4 do kości w sprawności fizycznej; jednak w wilkołaczej formie, co dość oczywiste, nie można używać żadnych zaklęć
Medium to osoba obdarzona niezwykłym talentem przejawiającym się możliwością nawiązania kontaktu ze zmarłymi. Niektórzy nazywają ten talent darem, inni przekleństwem, jednak jedno jest pewne – jest to wyjątkowa umiejętność, której nie można się ot tak nauczyć. W dodatku bycie medium nie oznacza jeszcze, że można swobodnie rozmawiać z każdą duszą, która opuściła ten świat. Aby lepiej kontrolować taki kontakt między światami, należy bowiem opanować umiejętność spirytualizmu, a więc nauczyć się różnych rytuałów ułatwiających zadanie stawiane przed medium. Jednak nawet i wtedy nie można być pewnym, że zmarły będzie chciał nam pomóc.
Spis medium Uczniowie: ■ Dorośli: ■
Metamorfomagia
Metamorfomagia to niezwykła przypadłość, której nie można się nauczyć, a jedynie odziedziczyć po swoich przodkach. Przejawia się ona niespodziewanymi zmianami wyglądu, najczęściej przydarzającymi się pod wpływem silnych emocji. Zdenerwowałeś się na kogoś, a twoje włosy zmieniły kolor na jaskrawą czerwień? Kiedy kłamałeś nauczycielowi, twój nos wydłużył się niczym u Pinokio? Z pewnością jesteś metamorfomagiem. Ale to nie wszystko! Ktoś tutaj mówił o niespodziewanych zmianach w wizerunku? A co, jeśli można je w pełni kontrolować? Jest to jak najbardziej możliwe, jednak wymaga wiele poświęcenia i wysiłku. Aby móc kontrolować swoje przemiany należy bowiem opanować umiejętność dodatkową: kontrolę metamorfomagiczną.
Wężoustość to umiejętność, z którą człowiek się rodzi. Nie można tak po prostu nauczyć się języka węży. Wydawać by się więc mogło, że to zdolność wyjątkowa, zasługująca na pochwały, a jednak… Osoby, które rozumieją mowy węży nie powinny się raczej do tego przyznawać. W świecie czarodziejów panuje bowiem przekonanie, że jest to przypadłość dotykająca tylko największych czarnoksiężników, prawdopodobnie przez wzgląd na to, iż słynnymi wężoustymi w przeszłości byli chociażby Herpon Podły czy Salazar Slytherin.
Spis wężoustych Uczniowie: ■ ■ Dorośli: ■ Lord Voldemort
Wilowatość
Osoba wilowata swoim wyglądem przyciąga do siebie płeć przeciwną, bowiem jest w jakimś stopniu spokrewniona z mitycznymi istotami zwanymi wilami - żeńskimi duchami zasiedlającymi lasy, jeziora, góry i obłoki, które potrafią sprawić, że człowiek całkowicie może dla nich stracić głowę. Zazwyczaj takie osoby są kapryśne, a także nienawidzą jak się je okłamuje. W zależności od stopnia pokrewieństwa, a co za tym odziedziczonych zdolności osoby wilowate nazywa się półwilami czy ćwierćwilami. W przypadku dalszego pokrewieństwa umiejętności wili są na tyle osłabione, że praktycznie nie ujawniają się. Półwile zyskują na forum modyfikator +2 do rzutu kością w przypadku używania zaklęć z dziedziny magii iluzji i uroków, zaś ćwierćwile +1.
Aby posiąść genetykę, należy napisać w poście w tym temacie podanie w formie opowiadania, historii, czy opisu. Podanie powinno być napisane czcionką 12 px Times New Roman, na minimum dwie strony A4 w Wordzie. Poradnik mówiący jak napisać dobre podanie znajduje się poniżej. Warto jednak zwrócić uwagę także na kilka innych zasad dotyczących genetyk: 1. Użytkownik w przypadku posiadania multikont może zdobyć genetykę tylko na jednej ze swoich postaci. Istnieje jednak możliwość ubiegania się o drugą postać z genetyką po roku aktywnej gry na forum, jeśli faktycznie żadne z multikont nie jest przez użytkownika zaniedbywane. Ostateczną decyzję w tej kwestii podejmuje administracja. 2. Podanie o genetykę można zgłosić dopiero po napisaniu daną postacią 30 postów fabularnych. Ma to przeciwdziałać sztucznemu blokowaniu miejsc przez osoby, które za chwilę stwierdzą, że jednak nas opuszczają. 3. Postaci kanoniczne posiadające daną genetykę, jak chociażby Remus Lupin, nie muszą pisać podania.
Jak napisać podanie?
Podanie powinno zostać napisane w tym poście pod tym tematem. Na wstępnie należy zaznaczyć, najlepiej pogrubioną czcionką, imię i nazwisko postaci oraz genetykę o jaką się ubiegamy. Co powinno znaleźć się w treści podania? 1. Przede wszystkim chcielibyśmy dowiedzieć się, kiedy Wasza postać odkryła w sobie specyficzne zdolności odróżniające ją na tle innych czarodziejów oraz emocje związane z tym faktem. Postać przeraziła się swoimi genami, a może poczuła się dumna i wyjątkowa? 2. Czekamy także na opis jakiejś innej sytuacji, podczas której ujawniły się zdolności postaci. Może ta nieświadomie skorzystała na nich w jakiś sposób? A może wręcz przeciwnie? Wiele na tym straciła? 3. Chcemy także poznać Wasze plany i zamiary w zależności od rodzaju genetyki. Czy postać pragnie rozwijać swoje umiejętności? Odpowiada jej obecny stan? A może najchętniej pozbyłaby się swojego przeklętego daru, tylko nie wie w jaki sposób? Powyższe pytania są pomocnicze, bo w gruncie rzeczy forma podania w dużej mierze zależy od Was. Administracja może jednak odrzucić podanie, gdy to nie spełnia wymogów lub nie ukazuje w sposób wyczerpujący odkrycia przez postać swej genetyki oraz jej podejścia do swoistego daru. Administracja może także poprosić o zmianę podania lub też o uwzględnienie jakichś dodatkowych informacji. Zastosowanie się do pomocniczych pytań z pewnością zwiększy Waszą szansę na pozytywne rozpatrzenie podania.
Jon Morensen
Temat: Re: Genetyka Czw 16 Sie 2018, 14:10
Powiem Wam, moi drodzy, że metamorfomagia to całkiem ciekawa sprawa. Może być zabawna, użyteczna, może sprawiać problemy i z takowych wybawiać. Przy tym wszystkim jest jednak bardzo rzadkim darem. Tak się składa, że ja, Jon Morensen, właśnie z takim darem się urodziłem. Pierwsze, co zobaczono, gdy wyszedłem z łona mojej nienawistnej matki, były jasne włosy, które potem szybko zaczęły zmieniać kolor, w zależności od mojego nastroju. Nie, żebym miał jakieś złożone humory jako niemowlak – albo ryczałem, albo gaworzyłem. Tak czy siak – zmiany barw włosów, karnacji, i inne, drobne metamorfozy były dla mnie chlebem powszednim już od pierwszych minut życia. Nie, nie… to jasne, że nie umiałem tego kontrolować – wszystko było zależne od aktualnego humoru. Nie zmienia to faktu, że już od małego miałem styczność z tą mocą, dlatego nie robiła ona na mnie większego wrażenia – moje możliwości były dla mnie tak oczywiste, jak posiadanie rąk. Nigdy nie czułem się w jakiś sposób lepszy od innych z powodu posiadania takiej mocy. Ba! Przez dość długi okres czasu uważałem to wszystko za zbędny dodatek, coś, co niby jest użyteczne lub zabawne, lecz tak na prawdę przeszkadza w życiu codziennym. Przez dość długi czas nie mogłem wychodzić poza dom bez rzucania na mnie zaklęcia maskującego. To byłoby dość problemowe, gdybym na spacerze w drodze na Pokątną, na jednej z normalnych ulic Londynu, bez powodu wybuchnął płaczem, przybierając płomiennie czerwony kolor włosów na oczach wielu mugoli, prawda? A to przecież najlżejszy ze złych scenariuszy. Wspomaganie się zaklęciem było jednak dość niewygodne i mało ambitne, dlatego przysyłano do mnie nauczyciela, dorosłego metamorfomaga, który miał za zadanie przez zabawę (a jakże inaczej, przecież byłem wtedy kilkulatkiem!) uczyć mnie kontroli. Czy odniosło to jakiś skutek? I tak i nie. Nauczyciel załatwiony z niewyobrażalnej łaski niekochającej mnie matki, tak na prawdę niezbyt się przykładał, nie potrafił do mnie dotrzeć. Jedyne, co wtedy zdołałem przyswoić to jakieś duperele, typu „różne techniki oddychania”, które pomagały mi opanowywać emocje. Zresztą, tamten metamorfomag nie był zbyt utalentowany – mógł robić jedynie rzeczy podobne do mnie, z tą różnicą, że potrafił je kontrolować. Można było zapomnieć o jakichś szmerach-bajerach w typie rogów czy idealnym skopiowaniu czyjejś twarzy. W mojej historii możecie jednak przeczytać, że w Londynie spędzałem tylko pierwszą połowę danego roku. Resztę spędzałem u ojca w Norwegii. Tam niestety nie miałem do dyspozycji nikogo z podobnymi zdolnościami do moich, bynajmniej nie przez pierwsze sześć lat mojego życia. Ojciec jednak dokładał wszelkich starań, abym był odpowiednio zainteresowany transmutacją – wiedział, że jeśli się zaciekawię, to w przyszłości coś takiego zaprocentuje lepiej, niż wbijanie mi do głowy jakichś dyrdymał na siłę. Wszystko zmieniło się, gdy moje pobyty u ojca zostały urozmaicone o jego nową znajomą, Agnete. Przy przedstawieniu się od razu pokazała mi, do czego jest zdolny prawdziwy metamorfomag. Wielu ludzi byłoby wystraszonych, obrzydzonych lub zafascynowanych, jednak nikt, w żaden sposób nie byłby w stanie zrozumieć takiej osoby, poza kimś o podobnym darze oczywiście. Ja, jako 7-8 letni dzieciak byłem tym wszystkim dogłębnie oczarowany. Kocie oczy? Smocze zęby? Broda Albusa Dumbledore’a? Twarz Ministra Magii? „Wszystko to, a może nawet więcej, będzie dla Ciebie możliwe, musisz tylko mnie słuchać i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, mały Jonie. Musisz jednak być ze mną szczery i bezwzględnie posłuszny” - powiedziała wtedy z uśmiechem Agnete. Ćwiczyliśmy – często i długo. Te treningi miały już skutki, z biegiem czasu coraz większe. Szłoby mi pewnie o wiele szybciej i lepiej, gdyby nie powroty do Londynu, do cholernego dworku rodu Noire. Pominę tu depresję i powstanie Bruce’a. Jasne, słaba kondycja psychiczna zniwelowała moje postępy, lecz wszystko wróciło do normy, gdy pojawiło się pierwsze alter ego. Żeby nie było - wtedy jeszcze nie pomyślałbym o oddaniu mu kontroli nad moim ciałem i pozwoleniu na przybranie „własnej” postaci. Podobnie było z Angie. Spadek formy i szybkie odbicie się od dna. Podejrzewam, że w przypadku zwykłego metamorfomaga skończyłoby się na utracie zdolności w wyniku traumy, lecz ja nie byłem… nie jestem zwykły ani tym bardziej [/i]normalny[/i]. Błędem jednak jest uznawanie mnie za kogoś niezniszczalnego, nikt nie jest doskonały. Trzeba Wam wiedzieć, że Agnete była jedyną osobą, której powiedziałem wtedy o mojej psychice, w końcu miałem być bezwzględnie szczery, prawda? Ufałem jej, jako mojej mistrzyni, przyjaciółce… przybranej matce? Do dziś nie potrafię powiedzieć, w jaki sposób właściwie ją traktowałem. Jedno jest pewne: nikomu nie zdradziła mojego sekretu.
Przerwę zimową na trzecim roku Hogwartu spędzałem tak jak co roku – w jednym z domów ojca, wśród fiordów na północy Norwegii. Te święta Agnete miała spędzić z nami i tak też się stało. Dobrze wspominam tamten tydzień, spędzony szczęśliwie na zabawie, ćwiczeniach i konkurowaniu z moją nauczycielką – kto zrobi lepszy kaczy dziób czy lepszą brodę św. Mikołaja. Pamiętam, jak biegałem po domu dumny z tego, że udało mi się się transmutować na plecach skrzydła, dzięki czemu wyglądałem jak uroczy blond aniołek, a przez co ojciec o mało co nie poparzył się warzonym właśnie eliksirem. Wieczorem, podczas Boxing Day, rozmawiałem z Agnete. Mogę chyba uznać, że ta rozmowa zmieniła moje późniejsze życie, może nawet je uratowała kilka dni później. Moja Mistrzyni porozmawiała z każdą częścią mnie, osobno, każdemu z moich ‘ja’ naświetliła kierunek, w którym możemy się rozwijać, rzeczy które de facto powinniśmy już móc osiągnąć, bo trening wcale nie był łatwy i krótki, a poradziliśmy sobie bardzo dobrze. Z groźną miną uprzedziła jednak, że trenuje się całe życie, że nie mamy spoczywać na laurach. I wtedy zademonstrowała coś, czemu nie mogłem – nie mogliśmy – uwierzyć. Siedząca kobieta idealnie skopiowała wygląd i wszystkie inne cechy mojego ojca, a właściwie… stała się nim. Po minucie wróciła do swojego zwykłego wyglądu. „To samo będziecie mogli zrobić Wy – myślę, że dopóki się zgadzacie ze sobą, uznajecie dobro Jona za wasz nadrzędny cel – możecie i będziecie w stanie zademonstrować samych siebie w sposób fizyczny. Kto wie? Może kiedyś się to Wam przyda? Ćwiczcie jednak i nie szarżujcie, wiecie jakie mogą być skutki, prawda? Kiedyś jednak na pewno Wam się uda. Kiedyś”
Tak oto dni przerwy zimowej mijały mi na rozmowach i jeszcze intensywniejszych ćwiczeniach, aż nadeszła noc sylwestrowa. Cała nasza trójka miała powitać nowy rok z szampanem i piwem kremowym (dla mnie). To była spokojna noc, w domu dość znacznie oddalonym od innych, przeważnie mugolskich, siedzib w tej okolicy. Nikt nie miał prawa zobaczyć dwójki śmierciożerców, którzy zostali wysłani, aby zabić Morena i Agnete. Tak wyszło, że ja sam zasnąłem w oczekiwaniu na Nowy Rok – normalne, w końcu dzieciak zmęczony po całym dniu i ćwiczeniach – odniesiono mnie do mojego pokoju, jednakże krótko przed północą obudziłem się. Bynajmniej, nie było to spowodowane przedwczesnym wystrzeleniem fajerwerków. Na parterze domu tłukło się szkło, słychać było miotane zaklęcia i upiorne wręcz krzyki. Wystraszony, pobiegłem w ciemnościach w kierunku schodów, z których o mało co nie spadłem i nie złamałem różdżki, na której zaciskała się moja dłoń. Alter ego drżały wewnątrz mnie, bo same też nie wiedziały, co powinniśmy zrobić. Dotarcie na parter też w niczym nie pomogło, bo widok, który ujrzałem odebrał mi świadomość. Widziałem tylko ciemność.
Dużych rozmiarów salon nie przypominał już pomieszczenia, które kilka godzin temu opuścił mały Jon. Meble w drzazgach, powybijane okna, mnóstwo stłuczonego szkła. Pośród całego tego chaosu była czwórka ludzi, dwoje z nich, nieznajomi czarodzieje – Śmierciożercy. Jeden z nich leżący bez życia w kącie pokoju, emanująca złowrogimi zamiarami kobieta pośrodku pokoju i najprawdopodobniej martwy Moren, leżący u jej stóp; siedząca na podłodze, oparta o ścianę Agnete, której ciało wyglądło jak cierniowy krzak. Z jej kończyn wystawały kolce, nie były jednak jej dziełem – wyraźne efekty czarnej magii. Kobieta była ledwie przytomna, z kącika jej ust wyciekała stróżka krwi. Jeden z intruzów trzymał się za widocznie złamaną, prawą - Zabiłaś mojego partnera, szmato. Crucio. – rzuciła beznamiętnie kobieta. Powietrze nasycone magią ponownie zostało przeszyte nieludzkim krzykiem.
Dziecko stojące w cieniu na schodach, zobaczywszy całą tę scenę nawet nie ruszyło z miejsca. Jon, na swój sposób zaczął… znikać, chociaż „zmieniać się” to odpowiedniejsze słowo. Złote włosy chłopaka zaczęły zmieniać barwę na na jasny brąz, poczynając od ich nasady. W tym samym czasie zaczęły bardzo szybko rosnąć – w końcu sięgnęły jego ramion, spływając delikatnymi falami o połysku satyny. Srebrne oczy podrostka przybrały barwę świeżo palonej kawy, nie stały się jednak całkowicie czarne; zatrzepotały gęste, czarne i długie rzęsy. Jego nadal dziecięce rysy stały się jeszcze delikatniejsze. Pośród bladej twarzy wykwitły bladoróżowe, pełne usta, cera nieco pojaśniała i wygładziła się. Na piersi, pod wełnianym sweterkiem zarysowały się leciutko dwa półokrągłe, niewiadome kształty. Sylwetka zdawała się nieco drobniejsza niż jeszcze kilkanaście sekund temu. Nieco mniejsza teraz dłoń o schludnych, różowych paznokciach poprawiła chwyt na czarnej rękojeści cisowej różdżki, która zawibrowała lekko w odpowiedzi. Istotę stojącą wtedy przy schodach można było określić słowami filigranowa, piękna i… lodowato zimna. To nie był już przestraszony chłopaczek – tego już nie było. W cieniu korytarza stała dziewczyna.
Cytat :
I AM THE SWARM
Nie zważając na wrzaski torturowanej niedaleko kobiety, przemknęła cicho przez cienie w kierunku stojącej niedaleko szafki. Delikatnie i zwinnie wydobyła z niej nóż myśliwski ewidentnie martwego już Morena… po czym rozmyśliła się. Nie potrzebowała kolejnego przedmiotu, który należało trzymać, różdżka i tak zajmowała to miejsce. Odłożyła go więc. W obecnej pozycji nadal znajdowała się za Śmierciożerczynią. Przez okno, w oddali, błyskały fajerwerki ogłaszające nadejście Nowego Roku, jednak dla dziewczynki nie miało to żadnego znaczenia. Pewnie odbiła się od podłogi i ruszyła w kierunku niczego niespodziewającej się sadystki. W prawej ręce dzierżyła różdżkę, podczas gdy całe jej lewe ramię zmieniło strukturę i pokryło się czymś na wzór czarnego metalu, prześwitującego tu i ówdzie na karmazynowy kolor. Sama dłoń minimalnie urosła, a palce przybrały kształt pancernych pazurów godnych najgroźniejszych wilkołaków. Dziewczynka w szale zemsty i zaślepiona chęcią obrony torturowanej kobiety wydała z siebie okrzyk bojowy, będąc mniej więcej w połowie doskoku do swojego celu, mierząc w głowę kobiety. Śmierciożerczyni znęcająca się nad konającą Agnete, nie zdążyła odpowiednio zareagować, lecz w ostatniej chwili ochroniła swój czerep przed strąceniem z tułowia, zasłaniając się lewym ramieniem, które zostało poważnie zranione. Mała dziewczynka przewróciła się razem ze swoją ofiarą, która to potknęła się o ciało Morena. - Kurwa. – zaklęła szpetnie dziewczynka, wiedząc już doskonale, że nie dała rady zabić swojego celu. Z przemienionej ręki, a właściwie łapy małej szatynki kapała tylko szkarłatna ciecz, bynajmniej nie należąca do niej. Czarownica, która według planu miała być niższa o wysokość głowy, klęczała teraz, trzymając się za swoje prawe ramię, które – bardzo oględnie mówiąc – wyglądało jak pole po orce przedzimowej, sprawionej na ciele pługiem co najmniej pięcioskibowym. Autorka rany mimo woli uśmiechnęła się paskudnie, gdy Śmierciożerczyni syczała z bólu jak żmija przejechana przez kosiarkę. Cały problem w tym, że plan opierał się na jednorazowym ataku, mającym na celu zlikwidowanie przeciwnika… W tym oto momencie myśliwy stawał się ofiarą. Dorosła czarownica wymierzyła wściekle różdżką w dziewuszkę, która śmiała ją zranić i zaaplikowała jej pierwsze lepsze zaklęcie, które w bólu przyszło jej do głowy. Cel nie miał szans na unik, zasłonił się jednak swoją transmutowaną, jak się wydawało, ręką. Nie miało to znaczenia. Małe ciałko dziecka grzmotnęło o ścianę i padło na podłogę bez jakichkolwiek oznak życia. Zraniona, zakapturzona postać, postanowiła uciec, ponieważ straty krwi były spore, a znajomość magii leczniczej – znikoma. - I tak zdechniesz w krótkim czasie – rzuciła nienawistnie w kierunku nie do końca przytomnej Agnete, po czym wyszła przed dom, rzucając jeszcze jedno zaklęcie, zanim teleportowała się w sobie tylko znanym kierunku. ________________________________ Jakiś czas później, w pokoju oświetlonym słabym światłem kilku świec, ocknęła się oszołomiona zaklęciem dziewczynka. Wyczerpana, po upewnieniu się, że już nic jej nie grozi, z wysiłkiem podczołgała się do leżacej niedaleko, skatowanej kobiety. - Agnete… - szepnęła, ujmując jej twarz w dłonie i kierując wzrok na siebie. - Nieee… jehhhsteś… Angggieeee… - wydyszała kobieta, która była Jonowi jak prawdziwa matka. - Sarah. Jestem Sarah. Jestem też Jonem. – ucięła wysiłki konającej. – Nie bój się, zapewnię im swoją opiekę… na swój sposób. - Sarah… Jon… - uśmiechnęłą się z potwornym wysiłkiem Agnete. – Jehhsteeem… takaaa… dumna… - to mówiąc zakaszlała krwią. - Ciiii. Nic nie mów… mamo. W oczach Agnete zatańczyły przez kilka sekund ogniki szczęścia. Potem spod zamkniętych już powiek pociekły dwie pojedyncze łzy, a jej oddech zatrzymał się w wiecznym śnie. Sarah także krótko po tym zemdlała. Wszystko, co zaszło tej nocy było poza ówczesnymi umiejętnościami Jona, Bruce’a, Angie… oraz Sarah. ___________________________________________ Rano do domu oznaczonego Mrocznym Znakiem przybyli aurorzy. Na polu bitwy, o ile tak można było nazwać w ten sposób dom Morena Nilsena, zastano trzy trupy i nieprzytomnego chłopca. Nikt nie potrafił do końca wyjaśnić, co tak naprawdę stało się w sylwestrową noc na przełomie 1973 i 1974 roku. Po tym wszystkim, wszelkie prawa do Jona przeszły na jego matkę, Rachel Noire, która zadecydowała o przeniesieniu chłopca do Durmstrangu. Po dwu i półrocznym pobycie w ów Instytucie, Jon powrócił do Hogwartu z własnej woli. W związku z tragicznymi wydarzeniami, Morensen utracił zdolności metamorfomaga… na jakiś czas. Mniej więcej po pół roku, gdy do jego świadomości zaczęła dochodzić obecność kolejnego alter ego, Sary Rize, zwanej również Velvet, dar stopniowo wracał. Dzięki ciężkim ćwiczeniom, samozaparciu i wsparciu od reszty ‘innych ja’, chłopak przezwyciężył swoje słabości i na powrót używał metamorfomagii. Narzucane sobie ciężkie i regularne treningi doprowadzały do stopniowego rozwijania umiejętności, a w wakacje, zanim Jon wrócił do Hogwartu, udało mu się po raz pierwszy zmienić w Sarah. Był to ogromny sukces, wejście na naprawdę wysoki poziom lecz wtedy… Okazało się, że o ile Sarah bez problemu używa metamorfomagii, o tyle zmieniona ręka, której używała w czasie swojego pierwszego objawienia się, jest dla niej niemożliwa do odmienienia. Czerwono-czarna, opancerzona, szponiasta łapa o ostrych kształtach i dłoni minimalnie większej niż zwykła, stała się dla niej jedyną częścią ciała, której nie była w stanie przemienić. Nie wpłynęło to dobrze na morale żeńsko-mrocznej strony Jona, lecz traf chciał, że w Durmstrangu Morensen zainteresował się Starożytnymi Runami, które mogły to chociaż w jakiś sposób pomóc. Wystarczyło skombinować ze sobą runy maskujące, transmutacyjne oraz przeciwdziałające do tych dwóch wymienionych. Maskowanie i transmutacja ograniczała się jedynie do lekkiego zmniejszenia dłoni, wygładzenia wszelkich ostrych i kanciastych linii, oraz przywrócenie miękkości skóry, jednak kolor całej kończyny przypominał raczej zaschniętą skorupę lawy, poprzecinaną siateczką żyłek, lekko świecącą złowrogim szkarłatem. Z tego powodu Velvet, jeśli chciała przechadzać się wśród ludzi, musiała bandażować dokładnie całą kończynę, a ponadto odnawiać regularnie runy, co nie było procesem przyjemnym – można to raczej przyrównać do samookaleczania, ponieważ samodzielne wyrycie run przy pomocy różdżki zawsze bolało tak samo. Pomimo tych trudności, Jon, Sarah, Angie i Bruce ćwiczyli i samodoskonalili się dalej, po drodze znajdując w Hogwarcie bardzo wąskie grono osób, którym to chłopak mógł się zwierzyć ze swojego stanu. W gronie tym znalazł się oczywiście Albus Dumbledore, który zaproponował wpisanie Sary jako uczennicy Ravenclawu, prowadzonej specjalnym programem nauczania, co oficjalnie umożliwia jej uczęszczanie na wybrane przez siebie lekcje, a w praktyce nie robi różnicy, skoro zawsze jest z Jonem. Reszta grona pedagogicznego nie ma jednak pojęcia, co jest na rzeczy, ponieważ Dumbledore obiecał Morensenowi, że nie zdradzi jego tajemnicy. To, komu chłopak powie o swojej sytuacji jest więc zależne tylko od jego własnej chęci.
Cytat :
„Nie możemy zaprzepaścić nauk i starań Morena i Agnete.”
Gabrielle Levasseur
Temat: Re: Genetyka Sob 01 Gru 2018, 13:55
Ćwierćwila - Gabrielle Levasseur
„KOSZMAR” Czteroletnia dziewczynka kręciła się niespokojnie w swoim ukochanym łóżku. Po raz kolejny w tym tygodniu śnił się jej ten sam koszmar: Znajdowała się sama, w lesie pośród wysokich sosen i gęstych zarośli, otaczających polanę na której się znajdowała. Bosymi stopami dotykała zielonej, mokrej od porannej rosy trawy. Czuła jej źdźbła między palcami. Miejsce to budziło w niej strach, a jednocześnie poczucie, że nie powinna się bać. Zamknęła oczy modląc się w duchu, aby obudzić się w swoim pokoju, w swoim łóżku u boku kochanego Pana Teodora – pluszowego misia. Powoli, z pewną dozą ostrożności oraz przyspieszonym biciem serca otworzyła oczy, jednak nic się nie zmieniło. Poczuła jak powoli zbiera się jej na płacz, bezgłośne łzy zaczęły spływać po bladych policzkach, torując sobie ścieżkę w dół spadając na ziemię. Pociągnęła nosem, z opuszczoną głową smyrgając bosą stopą zielone listki. Co kilka sekund usta blondyneczki opuszczał szloch, a spomiędzy warg wydobywały się śliniane bańki. –Chcę do mammmyy – załkała, a jej głos echem rozniósł się po polanie, wśród koron drzew płosząc siedzące na gałęziach ptaki. Wtem jakby znikąd zmaterializowała się przed nią postać. W jednej chwili smutek zastąpiony został szokiem malującym się na dziecięcej buzi, wywołany widokiem kobiety. Gabrielle podniosła zapłakane, zielone tęczówki –Kim… esteś? – zapytała pociągając nosem. Przyłożyła palce do ust, przygryzając je delikatnie, przyglądała się nieznajomej z dziecinnym wręcz zainteresowaniem. Przed nią, niczym unosząc się nad ziemią znajdowała się kobieta, tak piękna, że dziewczynka musiała zamrugać kilka razy zanim zdołała się jej lepiej przyjrzeć. Skóra biała niczym śnieg, który zimą pokrywał swoim puchem całą ziemię, przywoływała na myśl kolor mleka, którym razem z mamą karmiły małe kotki, mieszkające w obórce tuż przy winnicy. Niebieskie oczy barwą przypominały toń oceanu, niezwykle piękne, głębokie, gdyby wpatrywać się w nie zbyt długo można, by było w nich utonąć. Biało-złote włosy unosiły się pod wpływem delikatnego wiatru czy subtelnych ruchów, które wykonywała, spływały na ramiona, miały dokładnie taki sam odcień, jak włosy panienki Levasseur. Gabrielle zrobiła krok w jej stronę, kiedy ta wyciągnęła ku niej swoją dłoń. Nie bała się. - Masz ta… takie włosy, jak ja… mama takich nie ma – powiedziała z nutą smutku w głosie, gdy wspomniała o rodzicielce, już teraz potrafiła dostrzec tą znaczącą różnicę między sobą a resztą rodziny.
-Gab, kochanie czas wstawać, mały śpioszku – jakby z oddali usłyszała ciepły głos, czując nieznaczne szturchnięcie. Piękna istota rozpuściła się w powietrzu, dziewczyna zdążyła jeszcze krzyknąć do niej „zaczekaj”, jednak nic to nie dało. Czując kolejne szarpnięcie leniwie otworzyła oczy. Znajdowała się w swoim pokoju, otulona ciepłą kołdrą, a przy jej łóżku stała babcia, uśmiechając się z miłością wymalowaną na twarzy.
„STRACH NA WRÓBLE” -Mamo, mamo! – krzyk mierzącej 127 cm dziewczynki rozległ się już od progu drzwi. Brązowowłosa kobieta spojrzała na nią z uśmiechem, wychylając się za futryny kuchni. Jej zielone oczy wpatrywały się w córkę z niebywałą miłością i troską. -Aaa… Daniel mówi, że odstraszam mu wszystkie koleżanki – poskarżyła się, wręcz urażonym tonem młodej damy z naburmuszoną, jak przystało na pięciolatkę miną. Szybkim krokiem przemierzyła kolejne centymetry drogi, zaplątała ręce na piersi wypinając ją do przodu. Tuż za nią, czerwony ze złości kroczył chłopczyk o zielonych niczym las oczach i wściekłym wyrazem twarzy. -Nie lubię jej! – oznajmił, zabijając spojrzeniem swoją młodszą kuzynkę. Teraz do matki blondyneczki dołączyli dziadkowie dwójki urwisów. –Nie dość, że kradnie MOICH kolegów, to jeszcze odstraszyła dziewczynę, tak TĘ dziewczynę! – wyjaśnił głosem przepełnionym złością całą sytuację w wielkim skrócie. Oboje z jakiegoś, tylko im znanego powodu byli na siebie bardzo obrażeni, chłopak stał tyłem do dziewczynki, nie mogąc zapanować nad targającymi nim emocjami. Sześciolatka stała z załzawionymi oczkami i smutną miną. Nie chciała, by ich wspólna zabawa, którą tak uwielbiała zakończyła się tak tragicznie. Była wręcz wpatrzona w starszego kuzyna, który jej imponował. Nie wiedziała dlaczego jego koledzy tak bardzo skupili swoją uwagę na niej, przecież nie robiła niczego, co mogłoby ich zainteresować. Klepała babki z piasku, wyobrażając sobie, że właśnie tworzy tor przeszkód dla wyścigowych aut. Nie potrafiła też wyjaśnić, dlaczego ta druga dziewczyna uciekła, gdy tylko zbliżyła się do Daniela, by poprosić go o pomoc. Było jej zwyczajnie przykro, a on jeszcze na nią nakrzyczał. Słone łzy spływały po jej policzkach. -Trzmieliku – załkała –Ja nie chciałam, przepraszam - powiedziała w języku francuskim, głos jej się łamał, ale zdobyła się na odwagę stając przed nim. -Przepraszam – powtórzyła otaczając jego ciało swoimi krótkimi rękoma.
„WYRZUTY” - Gab, powiedz jak ty to robisz, że każdy chłopak w szkole ogląda się za tobą nawet, kiedy ja wyglądam milion razy lepiej? – zapytała brunetka z szerokim uśmiechem na ustach, kiedy szykowały się na wieczorną potańcówkę, donioślej zwaną Jesiennym Balem. Blondynka wzruszyła jedynie ramionami, malując usta różowym błyszczykiem, który nadawał im niecodziennego blasku. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. - To pewnie dlatego, że sama zachowuje się jak chłopak – rzuciła rudowłosa piękność o brązowych oczach. - No tak, ale to nie tłumaczy wszystkiego – komentarz Adeline wypełnił komnatę. Gabrielle zmarszczyła delikatnie nos nie mając pojęcia, co też przyjaciółka ma na myśli. - Wszystkiego? – zapytała wyraźnie zainteresowana tematem, który choć nie był dla niej do końca przyjemny, starała się robić dobrą minę do złej gry. Ostatnie i jej uwadze nie umknął fakt, że chłopaki, z którymi spędzała sporo swojego wolnego czasu, patrzą na nią trochę inaczej. Ich wzrok stał się bardziej intensywny, czasem łapała ich na tym, że przyglądają się jej z większą uwagą - lustrując kształtne ciało. Odkąd tylko pamięta zawsze dobrze dogadywała się z przedstawicielami płci przeciwnej, była dla nich miła i uczynna, a oni odpłacali się tym samym, często spiesząc z pomocą gdy jej potrzebowała lub dobrą radą. Teraz coś w ich zachowaniu się zmieniło i nie mogła temu zaprzeczyć, nawet jeżeli by chciała. Coraz częściej zapraszali ją na coś w rodzaju randek, na które nie do końca była gotowa, traktując ich bardziej jak kumpli niż ewentualny materiał na chłopaków. - No tak. – odparła niebieskooka, niewysoka dziewczyna o delikatnie ciemniejszej karnacji – Kto z nas dostał najwięcej zaproszeń na bal? Do kogo najwcześniej zagadują chłopaki nawet jeżeli mowa tylko o pogodzie? Za kim obracają się, gdy spacerujemy korytarzami? O kim rozmawiają, kiedy myślą, że nikt nie słyszy? – pytanie za pytaniem opuszczało jej usta, a panienka Levasseur coraz bardziej zdumiona była tym wszystkim – Ty Gab, ty zawsze ty, a przecież my wcale brzydkie nie jesteśmy – jej ton przepełniony był wyrzutem, co zielonooka od razu wyczuła. Westchnęła poprawiając kucyk związany na czubku głowy i włosy okalające twarz, które puściła luźno, przez co cała fryzura utrzymana była w artystycznym nieładzie. Między trójką dziewczyn zapadła cisza, w której Gab mogła spokojnie przeanalizować słowa wypowiedziane przez przyjaciółkę. Z przerażeniem odkryła, iż miała co do tego całkowitą racę, otworzyła usta tylko po to, by po sekundzie zamknąć je z powrotem. Co miała powiedzieć na swoją obronę? Czy właściwie była czemuś winna? Niczego, nigdy nie robiła z premedytacją, nie zabiegała o uwagę chłopaków, nie pragnęła stać się obiektem ich rozmów czy westchnień. Nawet na bal szła sama, więc skąd brały się te wszystkie wyrzuty?
„ZŁAMANA OBIETNICA” -Obiecałeś mi. Obiecałeś, że zawsze przy mnie będziesz! – krzyk przepełniony wyrzutem i bólem rozniósł się po pokoju, w którym na drewnianej podłodze stały spakowane walizki bruneta. Zielone oczy chłopaka zatrzymały się na jej twarzy, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak informacja o jego wyjeździe do Anglii wpłynie na Gabrielle, z tego też powodu ciągle odkładał ją w czasie. Zacisnęła mocno powieki z nadzieją, że gdy otworzy je ponownie obraz przed nią ulegnie zmianie lub przynajmniej niewielkiej modyfikacji. Nic takiego się nie wydarzyło. Poczuła jakby nagle ziemia rozstąpiła się jej pod nogami, a niebo zaczęło walić na głowę. Poczuła ten ból, który towarzyszy rozstaniom - odbiera umiejętność oddychania wywołując w płucach ból, zmusza serce do szybszego bicia, by po chwili rozpadło się na milion drobnych kawałeczków, niczym kryształowy wazon ciśnięty o betonową podłogę. Smak rozczarowania – gorzki, metaliczny, nieprzyjemny. Nieświadomie zbyt mocno przygryzła dolną wargę, raniąc ją. Zacisnęła drobne dłonie w piąstki, czując jak złość powoli acz systematycznie zaczyna wraz z krwią zajmować całe ciało. Drżenie powieki, zmarszczka pojawiająca się na czole, szerzej otwarte oczy, które pod wpływem zbyt intensywnych emocji buzujących w jej wnętrzu zmieniły kolor na czarny, wszystko to wskazywało na to, że blondynka nie zamierzała tym razem odpuścić. Oszukał ją ! Zranił, zdradził! To była sekunda, chwila nieznacząca więcej niż trzepot motylich skrzydeł, jednak zmieniła wszystko. Blondynka poczuła jakby jej dusza opuściła naczynie zwane ciałem, ulatując gdzieś w przestrzeń. Przestała nad nim panować, chciała się poruszyć, zamrugać powiekami, zrobić chociażby krok w stronę Daniela, jednak zamiast tego stała w miejscu niczym słup soli. Uderzenie. Huk. Krzyk. Wszystko dochodziło do niej z dużym opóźnieniem. Czuła jakby oplątywały ją niewidzialne więzy, utknęła… właściwie nie wiedziała gdzie się znajduje. Szarpnięcie. Po nim kolejne i kolejne. Każde mocniejsze, poczuła je. -Gabrielle… Gabrielle… Gab – powoli odzyskiwała świadomość, poczuła jakby strumień wody błądził po jej ciele, mokry, zimny, nieprzyjemny. Wzdrygnęła się, spoglądając na swoje dłonie, czuła je. Mogła poruszać palcami, uważnie się im przyjrzała. Wyglądały zupełnie tak samo jak sekundę temu, nic się nie zmieniło… prawie. Oddychała szybko, zupełnie jakby przebiegła maraton. -Gab, Pszczółko – niepewny głos chłopaka rozbrzmiał w jej uszach, przeniosła na niego spojrzenie zielonych oczu. Wydawał się być przerażony, czym prędzej znalazł się przy nim zamykając w swoim uścisku. Jego mocne ramiona otoczyły drobne ciało blondynki, jej usta opuścił szloch, nie mogła powstrzymać zdradzieckich łez spływających po czerwonych policzkach. Przymknęła powieki, nieświadoma zniszczeń jakich dokonała w ułamku sekundy. W pokoju panował jeden, wielki chaos. Kolorowy wazon zdobiący bukowy stolik leżał teraz roztrzaskany na podłodze, drobinki szkła mieniły się w świetle lamp. Starannie spakowane walizki teraz bardziej przypominały pobojowisko, ubrania wcześniej ułożone w kostkę, wyglądały jak wymięte pranie rozrzucone wszędzie.
„TANIEC WILII” Gabrielle od godziny przyglądała się swojemu odbiciu w przepięknym, wielkim lustrze z pozłacaną, wykwintnie zdobioną ramą. Od godziny zadawała sobie to samo pytanie i jak na złość, żadne racjonalne wytłumaczenie nie przychodziło jej do głowy. Jak przez mgłę docierały do niej wspomnienia wczorajszej nocy. Ona - ubrana w zwiewną kremową sukienkę wyglądała trochę jak osoba nie z tego świata. Złoty medalik na szyi wyraźnie wyróżniał się na tle bladej skóry dziewczyny. Na stopach spoczywały czarne pantofelki na obcasie. Włosy miała proste i rozpuszczone w taki sposób, że część otulała kark i spływała w dół pleców. Sprawiała miłe, delikatne wrażenie. On - nie dało się ukryć - wydawał się wręcz idealny, niepoprawnie dobrze zbudowany, prezentował się bardzo okazale z tym firmowym uśmiechem na ustach. Spojrzenie jego stalowo-niebieskich oczu intrygowało, przyciągało, a jednocześnie przerażało. Zdawało się hipnotyzować za każdym razem kiedy ich oczy się spotkały. Bił od niego dziwny chłód i tajemnica. Pewna postawa, dumna. Szyk i elegancja z jakimi się prezentował, zwracał uwagę każdej dziewczyny w promieniu kilku metrów. Wydawał się być jej przeciwieństwem, a jednak… to właśnie blondynka, która każdą napotkaną osobę obdarowywała szerokim uśmiechem go zainteresowała. Chwila w której zobaczył ją po raz pierwszy, tańczącą z jednym z gości sprawiła, że nie potrafił oderwać od niej wzrok, a serce w piersi biło tak głośno i mocno, jakby chciało wyskoczyć z jego klatki piersiowej i wylądować wprost w jej drobnych dłoniach. ***
Wszystkie światła zgasły, zostały tylko te oświetlające środek parkietu na którym znajdowali się oni. Ułamek sekundy później wybrzmiały pierwsze dźwięki wolnej piosenki. Brunet zaczął wolno obchodzić Gabrielle, która z kolei wolno i swobodnie zaczęła kołysać biodrami, zupełnie jakby nie zwracała na niego uwagi. Przymknęła powieki, dając się ponieść melodii i niemal kokieteryjnie kołysała się w jej rytm, z wolna wędrując dłońmi po swoim ciele, z ud przechodziły na brzuch, dekolt i szyję. Spojrzała na otaczającego ją chłopaka z błyskiem w oku i subtelnym choć jednoznacznym uśmiechem. Po chwili zachęcająco patrząc mu w oczy, kiwnęła do niego palcem by do niej przyszedł. Zdawało jej się, że jeszcze nigdy, nikt nie patrzył na nią w taki sposób, a było to zdecydowanie gorące, wręcz palące spojrzenie. Powoli do siebie podeszli, położyła mu dłoń na torsie, zupełnie jakby chciała jeszcze chwile potrzymać Aidena na dystans. Zaczęli się okrążać, nieprzerwanie patrząc na siebie. Tajemnica pomieszana z namiętnością wisiała w powietrzu. Odeszli od siebie, choć nie spuszczali z siebie wzroku.
Potrząsnęła głową ukrywając przepełnioną wstydem oraz strachem twarz w dłoniach. Wszystko co działo się później było jak sen, a jednak… doskonale pamiętała jego silny dotyk, niepowtarzalny zapach. Nie potrafiła wyrzucić z pamięci jego spojrzenia, pełnego uwielbiania oraz pragnienia. W uszach wciąż huczały jej słowa chłopaka, tak wymowne, pełne obietnic, chociaż przecież jej wcale nie znał. Dlaczego był tak bardzo pewny swoich uczuć? Blondynka wzdrygnęła się.