W końcu udało jej się dobrnąć do siódmej klasy. Pomyśleć, że gdyby nie wypadek przy pracy to już pewnie siedziałaby w jakiejś pracy – albo rozprzestrzeniła swoje usługi dilerskie na cały kraj, potem całe wyspy. Jak to mówią, co się odwlecze to nie uciecze. Niedługo zda ostatnie egzaminy, może potem załapie się na stażystę z eliksirów i niekoniecznie musiał być to Hogwart. Bułgaria? Z tego, co pamiętała ten kraj przyciągał(i zatrzymywał) ludzi, więc może i ona znalazłaby tam coś ciekawego dla siebie? Kto wie, ma cały rok szkolny na planowanie swojej dalszej drogi życiowej. Hm, Bułgaria brzmiała kusząco, biorąc pod uwagę znajdujący się niedaleko zamek Drakuli. Zaiste, oferta warta rozpatrzenia. Wrzesień zapowiadał ochłodzenie i zachmurzenia, skutecznie odcinające dostęp do promieni słonecznych. Fantastycznie, ile można łazić z parasolką, by nie musieć potem faszerować się maściami i eliksirami na poparzenia? Co prawda sama była sobie winna, ale irytował ją ten brak komfortu podczas lata. Całe szczęście, że nie przyszło jej mieszkać na Karaibach czy w innym tropikalnym rejonie. Rozmyślania na takie tematy zawsze łapały ją, gdy siedziała na jednym z kamiennych parapetów, obserwując zachmurzone niebo. Co prawda, w oddali była w stanie dojrzeć błękitne skrawki nieba, ale liczyła, że wiatr odegna je w którymkolwiek kierunku – byle jak najdalej. Nie żeby nie tęskniła za beztroskim wylegiwaniem się w promieniach słonecznych, jednakże obecnie uwielbiana przez wielu gwiazda wywoływała jedynie odruch obronny, ucieczki. Bała się bólu związanego z palącą się coraz mocniej skórą. Czasem miewała koszmary, że spala się całkowicie i chyba nic ją tak nie przerażało jak taka wizja przyszłości. Kumpir zwisał z filara obok, konsumując bez opamiętania kawałek ziemniaka, który Lyyar schowała z obiadu. Już nie raz, nie dwa musiała nieść go do jego prowizorycznego posłania, bo wypchany brzuszek uniemożliwiał gackowi latanie. Tym razem dała mu odpowiednią porcję, więc po wylizaniu swoich szponiastych łapek beknął cichutko, po czym zleciał prosto na kolana swojej pani. - No tak, po jedzeniu zebrało ci się na czułości. – powiedział z pobłażliwym uśmiechem, odkładając księgę o eliksirach miłosnych wywodzących się z kultur antycznych. Miała zlecenie od którejś z małolat, więc stwierdziła, że zamiast powtarzać wszystkim dobrze znaną recepturę po raz n-ty mogłaby spróbować czegoś nowego. Co prawda niektóre mikstury są z miejsca dyskwalifikowane ze względu na dobór składników, których sprowadzenie przekraczało obecnie możliwości Krukonki. Inne z kolei były wręcz darmowe, gdyż wszystko, czego potrzebowała znalazłaby w kuchni lub na błoniach. Lubiła takie rozwiązania, na nich najłatwiej się zarabiało. Ciszę przerwał odgłos jej burczącego brzucha. No tak, chwila minęła odkąd jadła coś porządniejszego, co nie byłoby surową marchewką albo jabłkiem. Kiedyś umrę z głodu przez te eliksiry, pomyślała z rozbawieniem, miziając Kumpira między małymi uszkami. Ten oblizał tylko pyszczek i ponownie beknął. - Prawdziwy dżentelmen z ciebie, Kumpirze. Wiedziałam co robię wybierając dla ciebie imię. – parsknęła, kręcąc głową. Odgarnęła włosy za ucho, po czym przeciągnęła się, wyciągając ręce do góry. – No dobra, czas coś zjeść, bo uschnę z tęsknoty za jakąś chińszczyzną. Dobrze mieć ofiarne skrzaty, które zrobią wszystko, o ile je bardzo ładnie poprosisz. To niewielka cena, nie sądzisz? Kolejne beknięcie, choć cichsze od pozostałych, na które dziewczyna zareagowała jedynie śmiechem.
Są rzeczy które czasami sprawiają że chce się kląć, płakać, tłuc szyby i wyć. Młody Pride właśnie w takiej sytuacji się znalazł. Gdy myślał że osiągnął już wszystko czego potrzebował, to ta piekielna szkoła doprowadziła go do białej gorączki. Sprawa była prosta, a zarazem jakże okrutna. Dnia dzisiejszego udał się do kuchni, aby podwędzić trochę żarcia. Te cholerne skrzaty domowe w uniżeniu dały mu wszystko czego tylko zapragnął, jednakże z racji że musiał wziąć trochę na później, a to co wziął musiał gdzieś przechowywać. Dlatego też wziął swoje pyszne żarcie i schował w dormitorium, bo przecież to bezpieczne miejsce, prawda? A gdy udał się tam ponownie, okazało się że jakiś psychopata, jakiś złoczyńca, szachraj i okrutnik dokonał najgorszej zbrodni na świecie - podmienił mu jego pyszne jedzenie na. cholerne. sajgonki. Oczywiście Envy wiedział kogo o to podejrzewać - tylko Vincent zdawał sobie sprawę, że to paskudztwo wywołuje w nim odruch wymiotny, dlatego to też na pewno jego sprawka, ale co on właściwie miał z tym teraz zrobić? Na początku miał ochotę to wyrzucić (zresztą nie był pewien czy to ścierwo nie jest zatrute), ale wpadł na lepszy pomysł - w końcu skoro mogło być naszpikowane jakimiś truciznami, veritaserum czy nawet amortencją, to czy nie lepiej by było po prostu przetestować na osobie trzeciej co właściwie się stanie, gdy to paskudztwo zostanie wchłonięte? O tak, to brzmiało zdecydowanie zabawniej, dlatego też udał się w poszukiwaniu swojej ofiary, jednakże szło mu dość kiepsko - osoby które do tej pory widywał były odpychające, czy to fizycznie, czy to poprzez jakieś beznadziejne permufy - Envy nawet nie mógłby cieszyć się z zadawaniu takiej osobie ewentualnego bólu, czy też...sam nie wiedział czego sie spodziewać, tak czy siak jego ofiara nie mogła być tak odrażająca! To się nie godziło! Stracił już wszelkie nadzieje, kiedy zauważył dość niecodzienną scenę. Zjawiskowa ruda niewiasta (a szlag niech trafi te wszystkie rude, jeszcze pamiętał jak bezczelnie zdradziła go jego ex dziewczyna) to jedno, ale BEKAJĄCY NIETOPERZ? Hmm, ciekawe jak smakują nietoperze. Na pewno lepiej niż sajgonki. Cały czas będąc poza zasięgiem jej wzroku wyciągnął z kieszeni przygotowane pióro, kałamarz i kawałek pergaminu i przygotował "zasadzkę", po czym pochował wszystko do kieszeni. Tak czy siak, przyjrzał się jej z oddali i postanowił że może się nadać. Zbliżył się ostrożnie wyniuchując czego sie może spodziewać, ale gdy po chwili nie wyczuł żadnej paskudnej nuty zdechłego kalosza i nie zauważył żadnych odrzucających szczegółów, postanowił wreszcie podejść. Oczywiście nie zamierzał stać i się wgapiać, ale miał już obmyślony plan - od dawna go miał, dlatego też wyciągnął z kieszeni wcześniej przygotowany zwitek pergaminu (swoją drogą zapisany bardzo nie swoim pismem), na którym było zapisane:
Cytat :
Drogi panie Pride Obserwuję Cię od jakiegoś czasu i muszę przyznać że z radością bym skorzystała z możliwości wykorzystania Cię w pewnej niecierpiącej zwłoki sprawie. Spotkajmy się (tutaj miejsce w którym byli obecni oraz aktualna godzina) PS. Weź ze sobą coś do jedzenia.
Nie czekając już na nic dłużej przywdział na twarz maskę obojętności i rzucił dziewczynie liścik na podołek. - Oto jestem. Mogę wiedzieć o co chodzi? - spytał chłodno i "widowiskowo" zmarszczył brwi, zupełnie jakby był mniej lub bardziej zdezorientowany całą sytuacją. Po chwili dodał: - Ah, no tak. I mam coś do jedzenia. Lubisz sajgonki mam nadzieję? Pytanie za milion galeonów - czy ruda rybka połknie haczyk?
Gość
Temat: Re: Sajgonki zagłady. Sob 02 Kwi 2016, 19:00
To prawda, bekający nietoperz wyglądał interesująco i śmiesznie jednocześnie, czasem niektórzy nazywali go uroczym, słodziutkim i tak dalej. Miło było usłyszeć słowa aprobaty czy nawet zazdrości na widok jej pupila, szczególnie, że swego czasu ex aktywnie gardził całym istnieniem Kumpira, co po pewnym czasie wykorzystało całe pokłady cierpliwości, zgromadzone przez Krukonkę. Tak się po prostu nie robiło, jeśli w najmniejszym stopniu zależało komukolwiek na minimum pozytywu w relacji z Derich. Obrażaj jej dom, patronkę, gust muzyczny - nieważne. Gacek stanowił obiekt nietykalny, a wszelkie sytuacje mogące mu zagrażać stanowiły małe wypowiedzenie wojny jego pani. Wściekły rudzielec z talentem do eliksirów to na pewno nie jest materiał na łatwego przeciwnika. Nagłe pojawienie się towarzystwa odwlekło w czasie wyprawę po prowiant na pozostałą część dnia. Chociaż kto wie, może właśnie obiadek sam się do niej pofatygował? Lyyar nie znała chłopaka, który postanowił urozmaicić jej samotne studiowanie zarówno księgi jak i chmur. To dziwne, bowiem Ślizgon wyglądał na ostatnią klasę, a wszystkich z jego domu na tym roczniku kojarzyła chociażby wizualnie. Nagle jednak oto stał przed nią właściciel zupełnie obcego oblicza, który równie dobrze mógł być intruzem z wyjątkowo udanym przebraniem. Wyczuwała w nim coś, czego nie była w stanie zidentyfikować, nazwać w żaden sposób. Nie bała się, raczej irytował ją fakt, że dla odmiany czuje się jak na planszy gry, w którą nie miała okazji grać, a nikt nawet nie raczył wytłumaczyć jej zasad. Wysłuchała jego słów, spoglądając z dezorientacją na liścik. Nie przypominała sobie, by komukolwiek zostawiała taką adnotację, a już na pewno nie zupełnie obcemu chłopakowi, który nawet nie wyglądał na wampira(a chyba tylko wampirza aparycja mogłaby ją skłonić do tak dziecinnych podchodów). Chociaż...? Jakby mu się przyjrzeć nieco dokładniej miał w sobie coś z istot nocy, o których czytała jako małe dziecko. Nie zmieniało to faktu, że żadnej tajnej wiadomości nie produkowała w ciągu ostatnich dwóch dni. Mimo to, gdy pierwszy szok minął postanowiła dołączyć do małego przedstawienia. - Ach, no tak! - odparła, targając pergamin na malutkie kawałeczki, po czym uderzył się w czoło. - Zapomniałam na śmierć, że to dzisiaj. Wybacz mi to zaniedbanie. Zaśmiała się wręcz nieśmiało, a chwilę później jej postawa uległa zmianie. Nonszalancki, pewny siebie uśmiech, leniwy spokój malujący się w błękitnych oczach i brew powoli unosząca się, gdy Krukonka obserwowała wnikliwie nieznajomego. - To pewnie dlatego, że nie widniało tam ani moje pismo, ani imię. Co jak co, ale w kulturalnej konwersacji zawsze się podpisuję. Zapamiętasz to bardzo szybko - chyba, że więcej razy się nie spotkamy. W końcu widzę cię po raz pierwszy i przyznam szczerze, że nie mam zielonego pojęcia kim, u diabła, jesteś. Zaspokoisz moją ciekawość, "panie Pride"? Jej słowa padały szybko, ale jakby od niechcenia. Za to bardzo energicznie chwyciła podarowane jej jedzenie, gdy tylko na pierwszy plan powróciła informacja, że były nim sajgonki. Sajgonki! Bez ceregieli zabrała się za konsumowanie dania z jej ulubionej kuchni świata. Może i chłopak był mało inteligentny i dał się nabrać na czyjś kiepski żart, może próbował podrywać lub być zabawny - nieważne, wynagrodził każdy scenariusz. - Tylko się nie rozwijaj niepotrzebnie, pochłonę to w szybkim tempie. - ostrzegła lojalnie, w końcu nie lubiła komuś przerywać w opowieściach, nawet jeśli robiła to bez oporów. W obecnej sytuacji nie obchodziło ją nawet czy Ślizgon nie pomyśli o niej czegoś złego. Jedzenie to siła wyższa, tego nie podważysz z żadnej strony.
Envy Pride
Temat: Re: Sajgonki zagłady. Sob 02 Kwi 2016, 20:24
Nie umiesz kłamać, prawda? - chciał rzucić Envy, szczerząc zębiska w lekko ironicznym półuśmieszku. Ta wypowiedź dała mu dość sporo informacji - miał już przykład kłamstwa w jej wykonaniu (w końcu zdawał sobie sprawę z tego że kłamała, bo jeśli sam ją okłamał, to nie mogła mówić prawdy, co za tym idzie - okłamywała kłamcę), więc zdecydowanie łatwiej mu to będzie odróżnić od ewentualnej prawdy, gdy takową zaobserwuje. Envy Pride, pierwszy zarejestrowany prototyp wariografu melduje się do służby. Brał pod uwagę że rozmówczyni skłamie bądź powie prawdę, ewentualnie sprytnie się wykręci - każdy z wariantów dawał mu oręż do ręki, gdyby w jakikolwiek sposób kiedykolwiek zamierzał kontynuować z nią kontakty, a to raczej dobrze wróżyło. Jednakże okazało się, że chwile później dała mu jeszcze więcej - powiedziała prawdę, a co za tym idzie, miał już dwie informacje z trzech, a to wystarczyło by mógł próbować wdrożyć w ich rozmowę mniejsze lub większe zagrania psychologiczne. To rozwiałoby na chwilę nudę, a co za tym idzie - warto było. Obserwował też wnikliwie każde najmniejsze drgnięcie każdego z jej nerwów i nie miało to nic wspólnego z tym, że dziewczyna była całkiem atrakcyjna - po prostu ją analizował, sondował, zupełnie jakby chciał ją spenetrować myślowymi sondami, jakby chciał zbadać jej strukturę od wewnątrz (niezależnie od tego jak źle by to nie brzmiało). - Oh proszę, czyli natrafiłem na kulturalną rudość? Wyrazy uznania - rzucił cicho takim tonem, że nikt nie mógłby mu otwarcie zarzucić kpiny. Mimo że oczywiście tam była, to na tyle zawoalowana że jak by na to nie patrzyć - on nic, na pewno nie on! "Kim jesteś?". To pytanie było dość zabawne w tej sytuacji - czy był ktoś, kto mógłby na nie naprawdę odpowiedzieć? Sam Envy nie byłby w stanie się do końca zdefiniować, o ile nie chodziłoby o rzucenie imieniem i nazwiskiem, które dość dobrze oddawały jego naturę. Jednakże, miał co do tego pewien plan - w końcu gdy nie można powiedzieć prawdy, a nie chce się skłamać, zawsze można skorzystać z innych wyjść, bardziej subtelnych. Zarówno objawienie części prawdy jak i wykrętne odpowiedzi wychodziły mu całkiem nieźle, ale tym razem miał inny plan. W końcu od przybycia jego i Vinceta, w Hogwarcie aż huczało od najróżniejszych plotek, tak chętnie przekazywanych w Wielkiej Sali, klasach lekcyjnych, na korytarzach i w pokojach wspólnych. Dlaczego właściwie miałby się przed nimi wzbraniać? Szczególnie że niektóre były zabawne i absurdalne, a wcale nie zamierzał odbierać sobie tej przyjemności pozostawania w sferze cudzych domysłów - w końcu im mniej o nim wiedzieli tak naprawdę, tym lepiej dla niego, więc nie było sensu w wyjaśnieniu tego czy owego. Niech się domyślają - tak będzie lepiej dla nich, w końcu im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Jednakże, wykorzystanie tego na swój sposób, zawsze mogło być ciekawym performance'm. - Envy Pride. Morderca, handlarz substancji psychotropowych, wampir, smocze dziecko, były więzień, wybryk natury, gwałciciel, demon i okrutnik, śmierciożerca. A przynajmniej tak mówią, a to nawet nie jest połowa moich zalet - odparł równie lekko jak informując kogoś że "jutro rano będzie całkiem mgliście". Swoją drogą, patrząc za okno można by rzec że faktycznie, jutro rano jest szansa na mgłę. Tak czy siak, skupił swoją uwagę jak najbardziej na dziewczynie z którą rozmawiał. W końcu nie wiedział co ich czeka. Nie miał świadomości co jest nie tak z tymi sajgonkami, nie mógł też wiedzieć że Vincent dodał do nich veritaserum, chociaż mógł podejrzewać. Równie dobrze mogłaby być to dowolna, okrutna trucizna, której efekty byłyby wyjątkowo malownicze, chociaż szkoda byłoby takiej uroczej buźki. Tak czy siak, niezależnie od efektów zamierzał obserwować uważnie, ale gdy nie zauważył żadnych zbyt wyraźnych zmian, poza niewielką różnicą w spojrzeniu, postanowił odezwać sie ponownie. - Faktycznie byłaś głodna. Huh. - rzucił ze szczerym zdziwieniem. Jeszcze nie widział w życiu żeby kobieta aż tak pochłaniała jedzenie - bardziej wyglądało to jak wygłodniałe zwierze, które po miesiącu w końcu wypuścili na żer. Czego by nie mówić - nawet mu się to podobało. - A Ty? Jesteś przydatna? - spytał, faktycznie zainteresowany odpowiedzią. Miał nadzieję że dziewczyna jest na tyle inteligentna, że zrozumie co miał na myśli, ale nie na tyle skryta, by ograniczyć sie do odpowiedzi monosylabą. Tak czy siak, gra toczyła się dalej.
Gość
Temat: Re: Sajgonki zagłady. Sob 02 Kwi 2016, 22:45
Uśmiech Envy'ego był tak samo dziwny jak cała aura, która go otaczała. Nie mogła cały czas określić czy wibracje wyczuwalne w pobliżu Ślizgona są negatywne czy po prostu nieznane, tak bardzo obce jak legendarne kreatury, których historie opowiadane są w nocy przez pijanych marynarzy. Lyyar, wychowana w Loch Ness, znała aż za dobrze tajemnicze opowieści przekazywane w środku nocy przy nikłym świetle świec lub pochodni. Nessie stanowiła dla niej zawsze intrygujący element rodzinnej okolicy i choć nigdy nie dane jej było zobaczyć potwora na własne oczy to wiele by oddała, by móc do tego doprowadzić. Z drugiej strony bawiło ją wymyślanie śmiesznych usprawiedliwień dla małych dzieci, by nie bały się, że wielki wąż wodny przyjdzie je zjeść. Najlepszym co stworzyła był chyba rozciągnięty jamnik, który ukrywa się w Loch Ness przed wścibskimi i złymi badaczami z całego świata - dlatego trzeba chronić biedaka i jeśli się go zobaczy pozwolić uciec i nikomu nie mówić. Do dziś Derich podśmiewa się pod nosem na wyobrażenie tej absurdalnej wersji. - Bywam wredną mendą, ale nigdy nie należy wątpić w moją kulturę. Po tym poznaje się podobno ludzi inteligentnych - po kulturze. - odpowiedziała pomiędzy kolejnymi kęsami. Sajgonki były wspaniałe, tym bardziej, że od dłuższego czasu nie miała okazji by je dostać w swoje krukońskie łapki. Co prawda zapewne powinna podejść do tego podarunku z dystansem, skoro pochodził od nieznajomego jegomościa, jednakże Lyyar doskonale wiedziała jak poznać obecność tych naprawdę niebezpiecznych mikstur, które można dodać do jedzenia. Na każdą inną zrobi antidotum lub po prostu nie uzna jej za zagrożenie. Dlatego też pochłaniała kęs za kęsem w najlepsze, z wyraźnym zadowoleniem na bladej twarzy. Słuchała wyliczanki Pride'a ze spokojem, niektórzy mogliby ją nawet posądzić o znudzenie, choć było to mylne wrażenie. Żadne określenie nie wywarło na niej większego wrażenia, pojedynczy nerw w jej twarzy drgnął tylko raz - na słowo "wampir", pamiętając nie tak dawne czasy. Co prawda Szkotka już nie miała takie obsesji w tym temacie, ale nadal pozostawał on w kręgu jej zainteresowań, a zmysły wciąż reagowały na tak znajome określenia. W końcu połknęła ostatnie, niesforne kawałeczki sajgonek pozbierane widelcem, a następnie odłożyła ślad po jej zdolności ludzkiego odkurzacza. - Z tej całej listy zainteresowałoby mnie może jedno miano, ale brak wróżki zębuszki jest doprawdy rozczarowujący. I jeśli handlarz jest prawdziwy to może się dogadamy. - uśmiechnęła się z wyraźnym rozbawieniem. Ani morderca, ani śmierciożerca nijak nie wywołały wrogiej, pogardliwej lub nacechowanej irytacją reakcji. Los chciał, że ruda była zupełnie neutralna w tych kwestiach - póki mogła na kimś zarabiać to guzik ją obchodziło jakie ma poglądy, kręgosłup moralny i czy w ogóle go ma. Dostawała zapłatę i wytyczne - tyle wystarczyło. Nie wtykała nosa w cudze sprawy, dopóki nie dotyczyło bezpośrednio jej osoby w sferze prywatnej. Nie był to popularny pogląd, więc najczęściej zostawiała go dla siebie. Po co jej większa ilość osób, którzy kręcą nosem? Wolała nie tracić przez to klientów w swoim małym biznesie. - Lyyar Derich. Podała mu dłoń, nie chcąc pozostać gołosłowną w kwestii kultury. Niekonsekwencja była bardzo brzydka, po co ryzykować, by ktoś zwątpił w jej sumienność? Akcja powoduje reakcję, a łańcuch zdarzeń i sposobności potrafił zmienić całe życie. Wolała mieć się na baczności. - Co do przydatności - wszystko zależy czego dusza pragnie. Eliksiry to moja specjalność, ale jako osoba elastyczna i pojętna mogę posiadać lub posiąść szeroki wachlarz umiejętności. Na gwałty jednak nie licz, z tym radź sobie sam. Co prawda jestem temu przeciwna jako kobieta, ale przy odpowiedniej stawce na wiele mogę przymknąć oko. W jej umyśle przebiła się myśl, że tak wiele nie powinna mówić nowo poznanej osobie, ale słowa same płynęły z jej ust. Podejrzane i miała pewną teorię, ale wolała nie sprawdzać jej najlepszym sposobem przy Envym - chyba, że nie będzie miała wyboru, wtedy coś wymyśli.
Envy Pride
Temat: Re: Sajgonki zagłady. Nie 03 Kwi 2016, 14:03
Jeśli potwór z Loch Ness miałby mieć swoją ludzką wersję, to Lyyar zdecydowanie miała okazję obserwować właśnie taką reinkarnacje znanego z legend stwora. Kraken, Cthulhu, potwór z Loch Ness - tak, to wszystko aż za dobrze pasowało do Envy'ego, jednakże nie przeszkadzało mu to w żaden sposób. Zdawał sobie sprawę z tego, że w niektórych kręgach może być uznawany za kreaturę, ale przecież to tylko ludzie i ich zdania - tak długo jak nic o nim nie wiedzą, a jedynie myślą że wiedzą, to czy powinien się tym przejmować w jakikolwiek sposób? Nie, raczej nie. - Nie zgodzę się. Wiele jednostek jest kulturalnych, jednakże pozbawionych czegokolwiek w środku. To żaden wyznacznik - odparł. Cały czas nie podnosił głosu i mówił tak cicho, że parę decybeli niżej i można by uznać to za szept. Nie żeby miał problemy z modulacją głosu - po prostu uznawał, że jego ochrypły baryton lepiej zgrywał się z cichymi wypowiedziami, zresztą - po co miałby podnosić głos? Był generalnie zbyt opanowany, żeby pozwalać sobie na takie niepotrzebne posunięcia, którymi nic by nie wskórał. Dodatkowo zdawał sobie sprawę, że mówiąc ciszej, chcąc nie chcąc podtrzymuje aurę tajemnicy wokół siebie - co za tym idzie, znajdą się chętni by tą tajemnicę zgłębić, a że wiedział doskonale że próżne ich starania - czyż nie było to zabawne? Cały czas uważnie ją obserwował, dlatego też nie umknęło mu że jej twarz na pół sekundy zmieniła się gdy użył słowa "wampir". A więc tutaj leżą Twoje zainteresowania, cny rudzielcu? No proszę, trzeba będzie z tego skorzystać. Tak czy siak odczuł pewne rozczarowanie - spodziewał się że sajgonki przyniosą jakieś efekty. Czyżby Vincent podrzucił mu to ścierwo tylko i wyłącznie ze względu na to, że to żarcie jest paskudne? Nie, nie podejrzewał go o taki brak finezji, jednakże nie miał pojęcia co jest na rzeczy. Może coś przeoczył? A może po prostu działanie tego co w nich było, jest zwyczajnie dalekosiężne? Nie wiedział, jednakże miał czas żeby odkryć tą tajemnicę, prawda? Tylko trzeba było go odpowiednio wykorzystać. - Gdyby każdy wiedział że jestem wróżką zębuszką, wówczas moje zadanie byłoby dość trudne, nie uważasz? - powiedział i obdarzył ją bladym uśmiechem. Nie uważał żeby ten dowcip wyszedł jej jakoś szczególnie, jednakże nie każdy może mieć poczucie humoru. Każdy orze jak może, więc nie widział powodu aby ją osądzać. Gdy dziewczyna się przedstawiła, po jego twarzy na moment przemknął błysk zrozumienia. Słyszał już o niej - w końcu gdzie jak gdzie, ale w Slytherinie dziewczyna miała swojego rodzaju renomę, a że Ślizgoni to banda rozgadanych kretynów, to niezbyt ciężko było dowiedzieć się tego i owego. Coś ich jednak łączyło - oboje byli obiektami wielu różnych plotek. To mogło być ciekawsze niż mu się zdawało. - Niezmiernie mi miło - rzucił, chociaż jego obojętny ton nie sugerował że było to szczere, po czym ujął podawaną mu dłoń i złożył pocałunek na jej wierzchu. Może i nigdy nie słynął z niewiadomo jakich manierów, jednakże gdy spotykał już kogoś w jakiś sposób interesującego, to wiedział jak może się zachować i czasem z tego korzystał. W końcu czego by o nim nie mówić, był członkiem starego, czarodziejskiego rodu, więc pomimo rodzinnych zapędów i nieokrzesania (w niektórych wypadkach), etykieta nie była mu obca. Zresztą, jak to mówią, lepiej być wychowanym psychopatą, niż dobrotliwym głupcem, pozbawionym jakiegokolwiek wychowania, prawda? Gdy usłyszał jej kolejną wypowiedź, musiał przyznać sam przed sobą że go to zaskoczyło. Dziewczyna nie wydawała mu się taka otwarta, tak na pierwszy rzut oka, a teraz proszę - słowa spływały z jej języka niczym posoka z rany kłutej. Zadziwiające, zupełnie jakby...hmm, cóż, to z kolei pasowałoby do Vincenta, jednakże nie mógł nic stwierdzić pochopnie. Musiał uściślić czy na pewno się nie myli. To nie powinno być trudne, wystarczy złapać odpowiedni punkt zaczepienia, a jeden już sama podsunęła mu przed chwilą. Oczywiście będzie musiał przemyśleć jej ofertę - w końcu to brzmiało prawie jak "rozkazuj mi, jestem Twoja, TYLKO MI ZAPŁAĆ ZA TO", a dobrych ludzi nigdy zbyt wielu. Chociaż jej przydatność wciąż mógł poddać w wątpliwość, ale to sprawdzi się później. Chwilowo musiał coś sprawdzić - od następnej odpowiedzi dziewczyny zależało wiele, w końcu jeśli się nie pomylił to będzie mógł wiele osiągnąć, prawda? Dlatego też musiał zagrać trochę ostrzej i bardziej otwarcie. - Mówiłaś wcześniej że zainteresowało Cię jedno miano, zaś oboje mieliśmy możliwość zauważyć które. To rodzi kolejne pytania, nieprawdaż? Byłbym rad, gdybyś opowiedziała mi o swoich powiązaniach z wampiryzmem. Więc jak będzie? - spytał z wyjątkowo przyjemnym (jak na niego) uśmiechem, chociaż dla wprawnego obserwatora było jasne że to tylko maska, w końcu w jego oku czaił się na wpół złośliwy, na wpół pełen zainteresowania błysk.
Gość
Temat: Re: Sajgonki zagłady. Nie 03 Kwi 2016, 20:26
Pomimo wymiany zdań, która przebiegała bez najmniejszych zakłóceń czy nieprzyjemności Lyyar wciąż nie była w stanie stwierdzić czy mogłaby obdarzyć Ślizgona jakąkolwiek sympatią. Niby faktycznie wykazywał się kulturą, jednakże jego postawa, sposób mówienia czy chociażby mimika twarzy nie zachęcała do nawiązywania bliższych relacji. Nie wydawał się niczym zainteresowany, a mimo to kontynuował zajęcia jakim była rozmowa z Krukonką - może też właśnie dlatego i ona tego nie przerwała. Intrygowało ją to. Miała przeczucie, że Pride, jak każdy człowiek, skrywa drugie dno i ten sam wewnętrzny głos podpowiadał, że znajdowało się ono zbyt głęboko jak na możliwości poznawcze pierwszego lepszego człowieka. Nie żeby uważała się za kogoś specjalnego, nawet nie była wybitnie dobra w psychologii ludzi. Po prostu rozważała zaryzykowanie znajomości z kimś pokroju nowo poznanego delikwenta. Szczególnie, że maniery miał nie najgorsze. Potrzeba było czegoś znacznie lepszego czy cenniejszego, by skruszyć mur postawiony profilaktycznie jakiś czas temu, nie oznaczało to jednak, że nie potrafiła docenić drobnych gestów. - No proszę, dżentelmen. Niewielu z was pozostało w tej szkole, dobrze zobaczyć nowy nabytek. - powiedziała, unosząc lekko kącik ust w uśmiechu. Pomimo beztroskiego wyrazu twarzy wciąż zastanawiała się nad tym, co mogło być w sajgonkach. Mogła liczyć na to, że Envy nie obeznany z jej osobą nie zorientuje się, że nie powinna być tak wylewna i nie zapyta o coś, czego normalnie by nie powiedziała. Mogła, ale życie szybko doprowadziło do zderzenia jej nadziei z rzeczywistością. Jeśli coś może iść gorzej lub źle to możesz mieć pewność, że tak też się stanie. Wścibskość Pride'a odejmowała mu punkty u Lyyar i po zadanym pytaniu o wampiryzm dziewczyna najchętniej wymyśliłaby kłamstwo lub po prostu ucięła dyskusję. Fakt, iż nijak nie potrafiła tego zrobić w obecnej chwili potwierdziło jej przypuszczenia. A niech to. - Niezbyt wiele jest do opowiadania, wbrew pozorom. - wzruszyła ramionami, utkwiwszy spojrzenie w oczach chłopaka. Trochę ją peszył sposób w jaki obserwował jej osobę(coś podpowiadało, że już tak miał), ale postanowiła wytrwać niewzruszenie, przeciwstawiając się instynktowi samozachowawczemu. - Moi rodzice nie byli najmłodsi, gdy się urodziłam, więc widząc od małego jak wyraźnie się starzeją postanowiłam poszukać sposobu na zatrzymanie tego procesu w ten czy inny sposób. Nieśmiertelność też wchodziła w grę. Tak znalazłam wampiry. Zaczęłam je badać, zalety wampiryzmu jak i wady. Próbowałam nawet stworzyć eliksiry, który podarowałby mi to pierwsze. Niestety, skończyło się na tym drugim. Powiedziała zdecydowanie za dużo. Normalnie nic takiego nie miałoby miejsca, jednakże w tym wypadku nie można było mówić o takiej sytuacji. Niestety, nie była bez winy, głupio zabrała się za jedzenie podarowane przez obcą osobę wykorzystującą na dodatek średni patent na zagajenie. Dlatego też ograniczyła się do mierzenia chłodnym spojrzeniem Ślizgona, by w końcu dla wygody podeprzeć się jedną ręką. - Teraz ty z kolei możesz mi powiedzieć dlaczego bawisz się veritaserum z kimś takim jak ja. Oczywiście nie popisałam się, biorąc twój "podarunek" bez zastanowienia, aczkolwiek nie trzeba być geniuszem by połapać się w kwestii składnika x. Więc? Na co ci to, wróżko zębuszko? Z rozpędu chciała go wręcz pochwalić za umiejętność przygotowania eliksiru tego kalibru, jednakże z drugiej strony jaką miała pewność, że go po prostu nie kupił lub załatwił w inny sposób? Nie uprzedzajmy faktów.
Nie skomentował wzmianki o swoim rzekomym dżentelmeństwie. Nie uważał się za takowego - po prostu stał wyżej z manierami, od tej całej różnokrwistej dziczy jaką można było znaleźć w Hogwarcie, stąd tez ludzie mogli odnosić takie wrażenie. Zresztą skoro już i tak pozował na kogoś innego, to pokazywanie się z jeszcze lepszej strony na pewno nikomu by nie zaszkodziło, dlatego też jego jedynym "komentarzem" na ową wzmiankę, był chłodny uśmiech. Po chwili jednak, z chłodnego uśmieszku przeszedł w niczym niezmąconą obojętność. Nie żeby naprawdę przestało go cokolwiek obchodzić - ta maska była mu konieczna, żeby przypadkiem nie zdradzić przeogromnej fascynacji jaka go ogarnęła po następnej odpowiedzi dziewczyny. Nie żeby to co mówiła było jakieś niesamowite i nieprzeciętne - po prostu fakt że powiedziała tak dużo, potwierdził jego tezę. A to oznaczało że miał teraz wiele opcji do wyboru - mógł to wykorzystać w tyle różnych sposobów, że aż ciężko mu było wybrać. Jednakże jedna z informacji którą mu podarowała, zdecydowanie była warta zapamiętania, na wypadek gdyby pomiędzy nimi doszło do jakichś niesnasek. A więc zyskała "wady wampiryzmu", tak? No proszę, to zdecydowanie było pożyteczne, a na każdego warto mieć jakiś haczyk. Jednakże nie zamierzał tak otwarcie dawać jej do zrozumienia że bez najmniejszych skrupułów to wykorzysta gdy przyjdzie odpowiedni moment, dlatego ograniczył się do czegoś na kształt żartu. - Oh, więc romantyczny spacer w blasku słońca odpada? Jakaż to ogromna strata - rzucił i przyłożył dłoń do twarzy udając nieudolne udawanie załamanego. W końcu wolał żeby dziewczyna nie była świadoma, na jakim właściwie poziomie stoją jego umiejętności aktorskie - wiadomo przecież, im mniej o nim wiedzą tym lepiej dla niego, no nie? Następna wypowiedź z kolei spodobała sie Envy'emu jeszcze bardziej. No proszę, czyli dziewczyna była w stanie sie zorientować że zażyła veritaserum - to dopiero ciekawy news. Zyskała w ten sposób w jego oczach, zdecydowanie zyskała - w końcu gdyby nawet do tego nie była zdolna, to podchodziłby do niej raczej pobłażliwie, jak do biednego pure cinnamon roll'a, który jest "too pure for this world". Tak to dziewczyna udowodniła że nawet będąc w takiej sytuacji jest mniej lub bardziej świadoma, przez co jej przydatność zdecydowanie wzrastała. Oczywiście nie mógł jej przecież powiedzieć, że sam nie wiedział co jest w tych sajgonkach i że liczył na jakąś czarnomagiczną truciznę - to nie wypadło by w jej oczach najlepiej, a przecież Envy musiał dbać o wizerunek, nawet jeżeli 95% jego wizerunku jest zakłamane. Dlatego też musiał szybko zmyślić odpowiednią odpowiedź, a że w sumie nigdy nie miał z tym problemów, to po chwili miał już gotowy "plan" na to, jak ta rozmowa powinna sie dalej potoczyć, żeby wyszło na jego. Oparł się więc o ścianę i przybrał lekko znudzony wyraz twarzy. Następnie prychnął i dopiero wówczas postanowił wytłumaczyć. - Z racji że zamierzam nawiązać z Tobą kontakty handlowe wyższej klasy, uznałem że warto będzie Cie sprawdzić. Uwarzyłem więc veritaserum i wysondowałem, jakiej formie podania na pewno nie będziesz mogła się oprzeć. Wykorzystałem też najgłupszy możliwy sposób na zagadanie, aby wzmocnić Twoją ewentualną czujność. Nie ukrywając, oblałaś. - powiedział cicho i zrobił minę wyrażającą lekką dezaprobatę, wzruszając ramionami. Oczywiście to było paskudne kłamstwo - przed ich spotkaniem po pierwsze nie wiedział kim jest ta dziewczyna, a po drugie zdecydowanie nie wiedział czy lubi sajgonki. Jednakże trzeba być elastycznym i umieć improwizować - a że nie był w tym wcale taki zły, to musiał z tego korzystać. Teraz zostało mu tylko obserwować i oczekiwać na reakcję.
Gość
Temat: Re: Sajgonki zagłady. Sob 09 Kwi 2016, 10:59
Miała niezachwiane przeczucie, że jej uśpiona czujność zmusi ją prędzej czy później do zapłaty za lekkomyślność. Niestety proceder już się zaczynał, gdyż wyjawianie informacji, które zdecydowanie nie powinny były opuszczać ust rudowłosej może przypomnieć o sobie znacznie szybciej niż by tego chciała. Zależało to jedynie od tego jakim człowiekiem był Envy, a w tej kwestii nie miała zielonego pojęcia. Frustrująca świadomość, że nijak nie jest się w stanie odgadnąć mechanizmów rządzących umysłem człowieka, którego przecież miała tak blisko siebie. Mogła obserwować każdą zmianę w jego mimice twarzy, każdy błysk w oczach, każde drgnięcie mięśni. Szkoda jednak, że Lyyar nie miała szczególnych uzdolnień w dziedzinie psychologii postaci i mogła się zdawać tylko na podstawową wiedzę na temat natury ludzkiej i własną intuicję. Byłoby jednak łatwiej, gdyby Pride nie jawił się jako pusta kartka, która wręcz błyszczała czystością i brakiem najmniejszej treści. Ta obojętność wydawała się jej podejrzana, może nawet mało zachęcająca, ale brała poprawkę, że było to ich pierwsze spotkanie. Nikt przy zdrowych zmysłach(i bez udziału veritaserum) nie zdradzi obcemu swoich kart. Nie była już do końca pewna czy bardziej ją to irytuje w tej sytuacji czy intryguje. Dobrze zobaczyć kolejnego gracza, który znał zasady. Prychnęła na uwagę o spacerze w świetle słońca, ale przez jej twarz przemknął krótki uśmiech, zdradzający aprobatę nieudolnego aktorstwa Ślizgona. Dla niej było to zbyt sztuczne nawet jak na brak talentu, ale jako aspekt humorystyczny konwersacji była gotowa to docenić. - Jakiż z ciebie dowcipny jegomość, panie Pride. Ja nie szlocham po nocach z tego powodu, więc sądzę, że twój brak przejęcia też jest jak najbardziej na miejscu. – odpowiedziała, odrzucając włosy na plecy. Mogła się obruszyć, ostentacyjnie dając znać, że ta wiedza nie powinna dostać się w ręce Envy’ego, ale po co? Stało się, po fakcie. Nadszedł czas, by przyjąć to w sposób najbardziej inteligentny – Ravenclaw zobowiązuje. Dalsze słowa chłopaka zdecydowanie zainteresowały Krukonkę. Kontakty handlowe? No proszę, czyżbyś już dotarło do jego uszu, że najlepsze usługi w zakresie eliksirów wśród uczniów oferuje dziewczyna siedząca przed nim? Pochlebiało to Lyyar, była dumna ze swojej renomy, na którą jakby nie było pracowała już jakiś czas. Nawet dezaprobata jaką została obdarowana nie zniechęciła jej, nie sprawiła też, że będzie miała problemy z zaśnięciem przez następny tydzień. - Jakże mi przykro. – odparła tonem, który jawnie mówił coś zupełnie przeciwnego niż treść wypowiedzi. – Przyznaję, że fakt, iż uwarzyłeś dobre veritaserum nakazuje mi wykazać się jakąkolwiek dozą szacunku, choć nie zamierzam łykać każdego słowa, które opuszcza twoje usta. Nie widzę jednak powodu do kłamstwa z twojej strony, więc przyjmijmy, że ci wierzę. Mam nadzieję, że twoja ewentualna oferta współpracy będzie warta tej haniebnej porażki z mojej strony. Przez cały czas się uśmiechała, nie okazując najmniejszego zestresowania. Była wręcz idealnie rozluźniona, szybko zaakceptowawszy niefortunny rozwój wypadków. Gdy pierwsza i jedyna fala emocji opadła była w stanie wyłapać, że akcent Ślizgona nie jest brytyjski, a tym bardziej szkocki. Nie potrafiła jednak zlokalizować ewentualnych stron rodzinnych nowopoznanego. - A tak zmieniając temat. Nie jesteś z Wysp, prawda? Skąd wywiało cię do naszego urokliwego zameczku? – zapytała, ciekawa pochodzenia Envy’ego. Obcokrajowcy zawsze byli ciekawi, ciekawsi od obcych z tego samego kraju, z którego pochodzisz. Inne zwyczaje, akcenty, jedzenie, ciekawostki, a ponadto – często inna magia, inne sztuczki i receptury, charakterystyczne dla danego regionu. Była ciekawa czy Pride mógłby poszerzyć jej wiedzę bez zbytniego wysiłku.
Envy Pride
Temat: Re: Sajgonki zagłady. Sob 09 Kwi 2016, 21:11
Obojętność Envy'ego nie była oczywiście przypadkowa - o ile nie lubił zdradzać swoich tajemnic, ani swojej prawdziwej natury, to na pewno nie zrobiłby tego przy kimś kogo w jakikolwiek sposób uważał za inteligentnego. W końcu każdy Krukon jest w stanie to wykorzystać, chyba że dostał się do Ravenclawu na ładne oczy, ale wolał nie ryzykować ewentualnych pomyłek - po co utrudniać sobie życie na siłę, skoro można zostać biała kartką, w mniejszym lub większym stopniu bezbarwną? Przecież to nic dziwnego, że Pride był jak białe światło, a jak wiadomo - nie zobaczysz koloru, chyba że spojrzysz przez pryzmat. Jednakże, nawet w wypadku posiadania pryzmatu, Envy był wersją daltonistyczną - nie każdy kolor możesz zobaczyć, nawet jeśli bardzo tego chcesz. Ta skrytość zdecydowanie mu nie wadziła - przynajmniej unikał idiotycznych sytuacji. Cały czas obserwując jej reakcję, nie mógł nie zauważyć że dała mu bardzo wyraźny sygnał - dziewczyna widziała znacznie więcej niż przeciętny rozmówca, jednakże również znacznie mniej niż powinna żeby być w stanie grać z Envy'm na równym poziomie. Gdyby przyrównać to do najprostszego możliwego przykładu, Lyyar w przeciwieństwie do tych nędznych pionków, była wspaniałym, majestatycznym gońcem. Jednakże, czymże jest goniec, gdy przyjdzie mierzyć mu się z hetmanem? Niestety, nie zostawiał jej szans dorównania do jego poziomu - wbrew pozorom miał całkiem niezłą samoocenę, lecz nie był nią zaślepiony - mimo że wiedział, że jest znacznie lepszy od nędznych robaków z jego własnej rasy, to nie idealizował się na tyle żeby nie zauważyć ewentualnego podstępu. To chyba dość ostrożne a zarazem satysfakcjonujące podejście, prawda? Gdy niektórzy szanują lub lekceważą, on wolał nie szanować i nie lekceważyć. Takim właśnie był człowiekiem. - Doskonale że się rozumiemy, słoneczko - rzucił cicho, pozwalając sobie na drobną domieszkę drwiny w głosie. W końcu nie powinno to w żaden sposób przeszkodzić w rozmowie, a każda, nawet najlepsza rozmowa, pozbawiona przypraw była mdła jak stare bambosze Filcha. Jednakże skoro już weszli na trochę bardziej grząski grunt, to musiał się bardziej przyłożyć, bowiem choć przyprowadził go tu przypadek, to nie ukrywał że takiej sytuacji aż żal nie wykorzystać, w końcu nie codziennie się trafia na kogoś kto jest jednocześnie lepszy w eliksirach od niego, łatwy w dostępie (w końcu łatwiej złapać uczennice, niż jakiegoś dorosłego), dyskretny i niezbyt drogi. A to się ceniło - w końcu Envy mimo że pochodził z czystokrwistego rodu, który do ubogich nie należał, to też nie będzie mógł wiecznie okradać skarbca rodzinnego tak żeby nikt się nie zorientował. Szczególnie że był raczej rozrzutny i nie szanował złota w żaden sposób, w końcu to tylko durne monety. Tak czy siak, wolałby jednak nie płacić za byle co trzycyfrowych sum - to by źle wpłynęło na jego budżet. Szczególnie że miał w głowie ułożony już plan, który wcale nie sprzyjał jego kieszeni, ale co tam - w końcu Pride to Pride. Sięgnął więc do kieszeni i rzucił przed Lyyar małą sakiewkę (w której spoczywała suma nieznacznie przekraczająca piętnaście galeonów). - Jeśli bierzesz pod uwagę fakt, że jestem pierwszy na liście Twoich priorytetów, wówczas potraktuj to jako premię. - powiedział emanując chłodem, wpatrując się w nią twardo, jednakże spokojnie. To trzeba było mu oddać - mimo że rozmowy toczył w najróżniejszy sposób, to w interesach się w tańcu nie pierdzielił i prowadził je twardą ręką. Potrafił się targować, ale nie widział potrzeby - wychodził z założenia, że lepiej nadpłacić komuś zawczasu, jednakże mieć stuprocentową pewność że wszystko będzie zrobione na czas i starannie. W końcu ludzie są chciwi - jeśli mają świadomość, że ktoś płaci lepiej, to czy wszyscy inni mają aż takie znaczenie? Fakt faktem - Envy niechętnie wyrzucał na parapet taką sumę - to było całkiem sporo jak na "pieniądze rzucone w błoto", jednakże nie patrzył na nie jak na straconą forsę - to była inwestycja, motywacja. Zamierzał skorzystać z usług Lyyar, a że partactwo nie było mu w smak - chyba wszystko jasne, prawda? Dopiero po "rozwiązaniu spraw biznesowych" podjął temat jego pochodzenia. O proszę, czyli jednak ktoś był w stanie to zauważyć nawet wśród tych brykających bezsensu małpiszonów, w które obfitował Hogwart? Pasjonujące, czyli mózgu nie były tutaj aż takim deficytem, normalnie aż się prosiło o to aby zaklaskać. Jednakże może nie tym razem, oklaski zostawi sobie na następny raz - zdecydowanie nie zamierzał zbytnio karmić ego panny Derich - to tylko by mogło mu zaszkodzić. - Owszem, nie jestem z Wysp. Jestem...Bułgarem?- powiedział po czym dodał jeszcze ciszej niż zwykle: - Chyba tak się to odmienia w tym waszym dziwnym języku Bowiem prawda była taka, że mimo że mówił biegle po angielsku, to czasem, ale tylko czasem, nie do końca był pewien czy dane słowo jest poprawne. Meh, jakby nie mogli się mówić w jakimś ludzkim języku - po bułgarsku, rosyjsku czy cokolwiek.
Gość
Temat: Re: Sajgonki zagłady. Nie 10 Kwi 2016, 16:51
Słoneczko, to sobie znalazł prześmieszny pseudonim dla Lyyar. Z miejsca wyłapała tę drobną złośliwość, ale nie zamierzała się nawet obrażać czy prychać. Lekkie złośliwości są dobre, a dystans do siebie jeszcze lepszy. Przynajmniej mogła stwierdzić, że jej nowy znajomy nie był miękką kluchą, która uważa na każde słowo, byle (broń Merlinie!) nie urazić drugiego rozmówcy. Nie przepadała za takimi chuchającymi, dmuchającymi na drugą osobę, jakby chcieli ją ochronić przed całym złem tego świata, który bynajmniej nie należał do tych miłych. W życiu piękne są tylko chwile, rzeczywistość na pewno nie pomoże ci w ich znalezieniu. Life is brutal, ale trzeba nauczyć się sztuki przetrwania. Trochę brutalności wręcz podkręca temperaturę, a nikt nie lubił marznąć. Ograniczyła się do zwykłego, nawet sympatycznego uśmiechu, który jednak dla wytrawnego obserwatora zawierał przekaz, że zbyt częste używanie tak pieszczotliwego określenia w stosunku do Szkotki nie będzie aż tak mile widziane. Każda cierpliwość miała swoje granice i chociaż jej, jako osobie pracującej z innymi ludźmi , wykształciły się one bardzo szerokie to jednak przekroczenie ich dawało więcej minusów niż uważanie na swój język lub wątpliwe poczucie humoru. Sakiewka zdecydowanie nie była tym, czego Lyyar się spodziewała, a przynajmniej nie przy pierwszej okazji, gdy miała szansę poznawać Pride’a. No proszę, czyżby trafił jej się bogacz, który szasta galeonami na prawo i lewo, gdy ma możliwość? Liczyła na to, bo interesy z kimś takim jawią się zawsze jako korzystne. Uniosła brwi, spojrzała jeszcze kontrolnie na Ślizgona, po czym wzięła do rąk ten wyrafinowany prezent i zabrała się do oględzin zawartości. Nie opanowała uśmiechu, który jawnie powstrzymywany i tak wygiął wargi rudzielca. Suma galeonów zgadzała się dostatecznie, by schować sakiewkę do torby i spojrzeć na chłopaka z zadowoleniem i błyskiem w oku. - Tak, sądzę, że jestem w stanie umieścić cię na szczycie swojej listy. Może nawet specjalnie użyję innego koloru atramentu, żebyś się dodatkowo wyróżniał. – powiedziała w końcu, wstając z parapetu, by stanąć naprzeciwko swojego nowego klienta – kto wie, może na dłuższą metę będzie im dane prowadzić razem interesy. Ton jej głosu nie miał w sobie nic z drwiny, z drugiej strony nie był też przesadnie słodki, wskazujący na uniżenie względem drugiej strony. O nie, Krukonka nie należała do osób płaszczących się przed zleceniodawcami, zbyt wielki szacunek miała do siebie i swojej pracy. Nie podoba się to szukaj gdzie indziej, znajdzie innych na wolne miejsce. Jeśli jesteś w czymś dobry nigdy nie rób tego za darmo, pół darmo i nie traktuj klienta jak króla, bo mu się w głowie poprzewraca. Równo warta wymiana to podejście najzdrowsze w tej kwestii. - Dodatkowo powiem, że zwabianie mojego nietoperza ziemniakami to najszybszy sposób, by się ze mną skontaktować. Taka tajemnica biznesowa dla wybranych. Teraz nadszedł czas na kwestie pochodzenia szanownego jegomościa. Usłyszawszy skąd przybył Envy w sekundzie przypomniał jej się fakt, że w sumie to ma starszego brata. Gdzieś tam właśnie w Bułgarii, którego nawet nie pamięta. Niech to, człowiek coś zakopuje w pamięci, żeby nie wadziło, a tu przychodzi taki i właśnie rusza ten jeden kamyczek. To chyba musiał być Pride, w takich momentach człowiek zaczyna się zastanawiać czy przeznaczenie aby nie ma chorego poczucia humoru. - Hm, Bułgaria powiadasz. – zamyśliła się na chwilę. – Mój brat wyjechał tam na staż, znalazł sobie pannę i nie wrócił. Widocznie jakiś magnetyczny ten kraj. – rzuciła niby humorystycznie, jednak wzrok wydawał się być na ułamek sekundy całkiem pusty. Wrażenie zniknęło tak szybko jak się pojawiło. – Może to dla mnie przestroga, żeby tam nie jechać. Tym razem się już uśmiechnęła, powracając do zupełnego rozluźnienia. Zmiana nie była wielka w jej zachowaniu, jednakże ktoś taki jak Envy mógł ją zapewne z łatwością dostrzec.