|
| Autor | Wiadomość |
---|
Phoebe Milloti
| Temat: Old Paradise Street Wto 29 Mar 2016, 23:40 | |
| Takich kawiarni w mieście jest kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset. Ot, jest to jedna z wielu podobnych - marką, ceną i asortymentem - przystani firmy braci Costa. Tak zwana, o zgrozo, sieciówka. Lecz kto się nie boi Merlina i z uśmiechem na twarzy lubi zabijać małe przedsiębiorstwa, znajdzie tu przepyszne, świeże, aromatyczne bajgle. Oraz dobrą kawę. A to wszystko rzut syklem od gmachu Ministerstwa Magii (od strony wejścia w toaletach). |
| | | Phoebe Milloti
| Temat: Re: Old Paradise Street Sro 30 Mar 2016, 00:29 | |
| Doborowe towarzystwo nie powinno się marnować w dusznych, zatłoczonych miejscach, tak? Chyba zaczynamy się rozumieć, panie Rowan. Być może nie powinno, lecz zabrzmiało to dwuznacznie, śmiało oraz w pewnym sensie obustronnie, zupełnie jakby piłeczka, którą ona rzuciła odbiła się od jej czoła. I choć słowne potyczki były, po pływaniu, jej ulubioną dyscypliną sportową, chyba trochę traciła rezon. Ciężko stwierdzić, czy Marco robi to celowo, czy nie, lecz ją prowokował. Zainteresowany, zaczynał z nią grę, od której zawsze się stronił - chowając buzujące libido gdzieś za masą służbowych obowiązków. Co robił zresztą całkiem słusznie, bowiem w tej grze Phoebe przegrywała rzadko, o czym mężczyzna dowiedział się w porę, aby uciec i chwała mu za to, ale… ale skoro o tym wiedział, i pamiętał bowiem był pamiętliwy niczym północ, to dlaczego. Dlaczego, dlaczego teraz znowu kusił los, budząc jej uśpione zmysły i wbrew tutejszym tradycjom łaskotał śpiącego smoka? Żodyn nie wie. Milloti wyszła więc z założenia, że nie ma co rozmyślać o motywacjach i pobudkach mężczyzny, który uratował ją z opresji i rąk nieprzyjemnie tłumnej tłuszczy. Dlatego odpłaciła się pięknym za nadobne i przejmując rolę przewodnika, poczęła bezpiecznie kierować go w stronę jedzenia. Poprowadziła Marco do wyjścia, potem ulicą, a potem do kawiarni - ciągnąc jego ułożony oraz idealnie wyprasowany mankiet koszuli dokładnie tyle razy, ile trzeba - czyli cały czas trzymała go niemalże pod rękę. Ażeby się przypadkiem nie zgubił, oczywiście. Gdy w końcu dotarli do kawiarni, co zajęło im trzy minuty szybkiego marszu, odetchnęła pełną piersią. Zapach świeżo pieczonych bajgli wypełnił jej nozdrza, myśli i serce - na tyle by na chwilę zapomnieć o prowadzonej, towarzyskiej grze. Bo była głodna, cholernie głodna, a każda szanująca się kobieta jakieś priorytety w swoim życiu mieć musi. - Dzień dobry, dwa bajgle poproszę jeden z solą i drugi z sezamem a do tego zestaw sałatek i małą czarną - rzuciła na jednym oddechu w stronę uroczego baristy z plakietką „Jon” u piersi. Szkoda tylko, że jest taki pryszczaty - pomyślała Pheebs. I szkoda też, że ma u spodu plakietki napisane „uczę się” - pomyślała głodna Pheebs. Cholera jasna. - Tylko szybko poproszę - i uśmiechnąwszy się uroczo, rzuciła dwudziestkę na ladę. Po czym nagle przypomniała sobie z kim tu jest, a także po co tu jest i że gra dalej się toczy. A lawirowanie na swoim terenie może być dla niej nieocenionym atutem. Zmarnowanie szansy na popis nie byłoby w stylu wychowanej w Stanach Milloti, dlatego wytężyła ponownie całą siłę kobiecego uroku (który gdzieś jeszcze krył się w jej wygłodniałym ciele) i z całą swoją dozą aroganckiej, lecz ujmującej, pewności siebie spojrzała na „Jona”, przekazując niewerbalne zachowaj resztę i wydaj na głupoty. A potem na Marco, który zapewne dalej był zdziwiony jej niemalże niegrzecznym i bezpardonowym tonem „chcę jeść, zejść mi z drogi”, co… również działało na jej korzyść. - Pójdę zając stolik I zostawiła go z przyniesieniem zamówienia samemu. Niech się nalata. W końcu to mężczyzna. W końcu jest mała. I w końcu są na prawie-niby-to-wcale-nie-tak randce. |
| | | Marco A. Rowan
| Temat: Re: Old Paradise Street Sro 30 Mar 2016, 07:19 | |
| To tylko wybieranie mniejszego zła, nic więcej. Mając do wyboru dogorywanie w zatłoczonym bufecie, w którym unosił się intensywny zapach potu pochodzącego z dwustu dwudziestu jeden ciał lub obecność uroczej i póki co grzecznej Phoebe, wybierał Phoebe. Darzył ją zaufaniem na tyle, aby z nią pójść gdzieś i nie obawiać się, że wciągnie go do łóżka. Dlatego się z nią zgodził i wyszedł z Ministerstwa Magii, podejmując decyzję o przedłużeniu przerwy. Dopóki połowa Ministerstwa siedzi w bufecie, dopóty oni mogą zjeść cokolwiek w ludzkich warunkach. Marco nie był świadomy, że swoim wyborem podjudzał smoka. Gdyby wiedział, zastanowiłby się dziesięć razy zanim wyszedłby z Phoebe poza Ministerstwo Magii. Pamiętał dobrze ten czas, gdy nie dawała mu żyć, a na wszystkie sposoby próbowała go uwieść. Nie zorientowała się, ale za tamtych czasów prawie dwa razy zwyciężyła. Prawie, bo jednak przegrała z chorobliwą samokontrolą Marca. Gdyby tylko Sebastian o tym wiedział... zrezygnowałby wtedy z randek z Berenice (tj. organizowania im romantycznych spotkań) i pomógłby Phoebe w trzystu procentach. Cały świat przeciwko biednemu Rowanowi, który w szarej rzeczywistości zapomniał o sobie i swoich potrzebach, koncentrując się na swojej jedynej rodzinie. To trzeba leczyć, ale do tego Marek się absolutnie nie przyznawał. Nawet ex Puchon miał w sobie sporą domieszkę dumy. Ciągany za rękaw, nie mógł się nie roześmiać. - Pheebs, nie ucieknę, obiecuję. - posłusznie dał się prowadzić Merlin wie gdzie. Był rozbawiony zachowaniem aurorki, bo co chwila się oglądała na niego czy przypadkiem się nie rozmyślił. Musiała być zaskoczona dotychczasową ugodowością człowieka, który do tej pory na wszystko odpowiadał 'To nie jest dobry pomysł, Pheebs'. Rowan z ulgą zaczerpnął świeżego powietrza. Wtłoczył do płuc bardzo dużo grudniowego tlenu, odganiając raz na zawsze potencjalny atak klaustrofobii, który mu groził w ciasnym bufecie. Po drodze do knajpki wyciągnął z przedniej kieszeni marynarki lnianą chusteczkę i otarł pot z lśniącego czoła. Od razu poczuł się pewniej i lepiej. Jeszcze tylko zje konia z kopytami i nie będzie mu więcej nic do szczęścia potrzebne. No, może Phoebe, ale o tym Marco nie wiedział i nigdy nie przyszłoby mu to do głowy. Najpierw dwoje wygłodniałych pracowników Ministerstwa Magii musiało opróżnić lodówkę i magazyn braci Costa. Spojrzał na młodzika za ladą i tylko westchnął. Poczekają na jedzenie, poczekają. Ale gdy rozpoznał co Phoebe robi, zmarszczył czoło jak mors. Monety zdążyły zatrzymać się na blacie, a ręka Rowana już na nich leżała. Spojrzał gniewnie z ukosa na Milloti. Ignorował póki co zdumione spojrzenie Jona. - Ty chyba zapominasz kogo ze sobą przyprowadziłaś, Pheebs. Tu też są moje zasady, moja droga. - wysypał jej do ręki monety i zapłacił ze swojego portfela. Nie dał zbyt wielkiego napiwku, o czym świadczył rozczarowany wyraz sprzedawcy. Posłał mu jedynie groźne spojrzenie, które mówiło samo za siebie. Nie drażnić aurorów. - Chcę to samo co ta miła pani. Tylko większy kubek kawy i z mlekiem i sałatki z mięsem, jeśli coś takiego macie. - żołądek nie pozwalał mu na wybieranie innego zamówienia. Postanowił zaufać kubkom smakowych Pheebs i sprawdzić czym się żywi kanadyjska towarzyszka. Miał nadzieję, że będzie to coś sytego. Gdy poszła zająć stolik, tylko wywrócił oczami. Wbił wzrok w biednego Jona i ponaglał go z przygotowaniem zamówienia. Podziałało, bo sześć minut niekończącego się czekania, mógł wrócić do Pheebs z pełną tacą bajgli, sałatek i kawami. Zlokalizował aurorkę i postawił jedzenie na stoliku. Zdjął marynarkę, zostając w niebieskiej koszuli i wystającymi tatuażami na karku i przy zegarku na lewym nadgarstku. - Zwracam honor. Lubię tę knajpę mimo kiepskiej obsługi. - podświadomie nie lubił Jona. Oficjalnie za to, że głodny klient musiał czekać na jedzenie, a nieoficjalnie za to, że Phoebe tak wylewnie go potraktowała. To uwierało ego każdego faceta, nawet Marca. Mężczyzna usiadł naprzeciwko Phoebe, absolutnie na traktując lunchu w kategoriach randki. Niech Milloti myśli sobie co chce, Marco przyszedł tu jeść, a nie dać się uwodzić. - Mam nadzieję, że to co zjadasz jest syte. - ugryzł potężny kęs bajgla. |
| | | Phoebe Milloti
| Temat: Re: Old Paradise Street Nie 08 Maj 2016, 15:50 | |
| Problem Milloti polegał na tym, że ona nigdy nie była grzeczna. Wychowana w męskim brutalnym świecie, przez niemęską i niebrutalną część rodziny, dawno już zapomniała na czym polega dobre ułożenie. Jej zachowanie można opisać było gromem epitetów, jednak „grzeczna” nie było jednym z nich - „grzeczna” było jedną z masek skrywających ten sam, nigdy niepohamowany butny entuzjazm czynienia… no może nie zła, ale dobra też na pewno nie. Czynienia tego, co jej się żywnie podoba - o czym Marco na pewno wiedział, nie był przecież na tyle głupi by nabrać się na jej poskromioną minkę. Z tymże natłokiem myśli zajęła w końcu stolik przy oknie. Oczekiwanie było długie, za długie - jakby to powiedział Clint Eastwood z jednym z mugolskich westernów w akompaniamencie krzaczka przewijającego się leniwie przed pustkowie. Kawiarnia pustkowiem jednak nie była, lecz ona była poza zasięgiem przystojnego aurorzyny. Wykorzystując ów chwilę przewagi, wyjęła z torebki szminkę, puder i perfumy by tylko kobietom znanym sposobem wyglądać i czuć się lepiej niż jeszcze chwilę temu. Ach, makijaż to dobra broń, której należy jednak używać rozważnie. By malować się dla siebie, a nie dla kogoś, bo tym kobieta strzela sobie uczuciowo w stopę. - Dziękuję. Mój honor czuje się doceniony - parsknęła śmiechem, gdy zbłąkany kelner w garniturze za miliony monet, dotarł wreszcie do jej stolika. Postanowiła szerzej nie komentować incydentu, przez który pieniądze magicznym sposobem wróciły z blatu do jej portfela - może była tym faktem po prostu zbyt zaskoczona? Nie mniej jednak doceniał ten gest, okazując Marco sympatię zarówno w spojrzeniu, jak i w tonie głosu, którym uraczyła go chwilę później. - Syte, syte i smaczne. No i przede wszystkim świeże, na tyle lekkie i przyjemne, że nie czuć po tym żadnych skutków ubocznych, czego nie można chyba powiedzieć o bufetowych kiełbaskach - zerknęła w oczy towarzysza, potem na tackę którą przyniósł i rękę, którą ową tackę przyniosła. Nie umknęły jej uwadze tatuaże, wystające bezczelne z nad skrawka błękitnej koszuli i zegarka. Nie można chyba zliczyć razy, gdy Milloti zastanawiała się ile ich Marco jeszcze skrywa i czy kiedykolwiek będzie miała okazję posiąść te wiedzę. Upiła łyka ciepłej kawy, skrywając gdzieś wizję jego nago za rzęsami i głęboko w tyle głowy. Profesjonalizm, Pheebs, do jasnej cholery. Kiedykolwiek się go nauczysz? Całkowicie opanowana jakieś trzy i pół sekundy później posłała w jego stronę przyjacielski, i tylko przyjacielski uśmiech. Kątem oka spostrzegła Jona zbierającego puste naczynia ze stolika obok, by po chwili bez cienia złośliwości wygłosić obronne - Obsługa chyba nie jest taka zła, co? Na pewno szybsza niż pani z naszego bufetu, która za punkt honoru obrała sobie ugoszczenie jak największej liczby osób w jak najciaśniejszym pomieszczeniu - rzuciła, wcale nie akcentując słowa sugerującego bliski dotyk, jego i jej i jeszcze innych. Ale głównie - jego i jej - No i jeszcze te smażone na tłuszczu… wszystko. Nie wiem jak Ty, ale ja wolę bajgla i kawę zamiast cholesterolu Rzuciła, rwąc ciepłą bułkę na cztery, tak samo długie części. No i zaczęła jeść.
/po maturach, można już odwiesić? <3 proszu, proszu, proszu, proszuuu |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Old Paradise Street | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |