Nie tego się trochę spodziewał. Nie dało się ukryć rozczarowania które pojawiło się na obliczu młodego Romulusa kiedy wilkołak zamiast wykrwawić się swobodnie na śmierć złapie się za strzałę i wyciągnie ją sobie z szyi w asyście mrożącego krew w żyłach ryku. Rozczarowanie. Nie strach. Lorenzo już w dzieciństwie nauczył się sprawiać wrażenie, że strach jest mu obcy. Mistrz iluzji. Kłamca wychowany przez najlepszego kłamcę naszych czasów- Machiavelliego. Uczeń powoli przerasta mistrza, a niekiedy jego kłamliwe odruchy są wysokiego kunsztu. Tak jak w chwilach kiedy obija sobie mordy w zaułkach watykańskich ulic z niekoniecznie przypadkowymi przeciwnikami, tak teraz, nie zamierzał się bać. Czy rozczarowywać bardziej. Dlatego pozbierał się szybko i naciągnął cięciwę po raz kolejny, aby wpakować kolejną strzałę: tym razem w serce swojej ofiary. I prawdopodobnie to byłoby możliwe i całkiem realne, gdyby nie wiatr. Wiatr który zmienił trajektorię lotu strzały. Wiatr który sprawił, że cały misterny plan w pizdu i wylądował. Nijak nie zatrzymało to potwora który biegł w jego stronę. Co więc w takich chwilach powinien zrobić waleczny Włoch? Nigdy nie miał w rękach poradnika pod tytułem: "Co zrobić kiedy wściekły basior chce zrobić Ci z dupy jesień średniowiecza?" jednak kierując się zdrowym rozsądkiem zdecydował się spierdalać. Ops, pardon. Uciekać. Jednak ucieczka w momencie kiedy jest się otoczonym wilkołakami jest z deka pięć planem z wieloma lukami. Więc zatrzymał się i próbował ochronić się łukiem. Siła basiora zniosła go do poziomu, ale mimo wszystko się nie poddawał naprężając mięśnie przedramion. A z rany nadal krwawiło, krwawiło, krwawiło. Posoka niknęła w gęstej sierści stwora, który tracił na siłach z każdą chwilą. Z każdą chwilą on sam też tracił siły, więc czuł już oddech wroga na policzkach i już zastanawiał się czy przeżyje kiedy basior przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę. Jednak ten zmienił zdanie. Coś odciągnęło jego uwagę i zostawił leżącego w błocie łucznika na rzecz bardziej łakomych kąsków. Dzięki Bogu. Tamten pobiegł do Clarie, a Enzo leżał w bagnie próbując uregulować oddech zanim się ostrożnie podniósł czując, że mięśnie już zaczynają boleć go od wysiłku.