|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Trybuny Pią 17 Lip 2015, 18:57 | |
| Uderzająca, pozytywna aura, która biła od tej rudowłosej kobiety wywarła na nim naprawdę dobre wrażenie – mógłby się przecież obawiać, oczywiście zakładając czysto teoretycznie, że Hristina okaże się być nadętą wielką panią, do której zagadać z uśmiechem ani rusz, bo cię zjedzie wzrokiem od góry do dołu. Właściwie to się ucieszył, że pierwsza osoba, jaką tutaj poznał, jest tak miła i w niewielkiej cząstce podobna do niego; oby później nie było tylko gorzej. Przyglądał się jej, odrobinę zahipnotyzowany nietypowym kolorem jej oczu, kiedy wypowiadała pierwsze słowa i tak uroczo się uśmiechała. Z wyszczerzem przybił jej zaplatanego drużynowym szalikiem żółwika. - Jak to? Taka ładna i bez chłopaka? – zaśmiał się, oczywiście żartując. Teksty tego typu od zawsze nieziemsko go bawiły, a dziewczyna wydawała się idealnym kompanem do rozmów nie całkiem na serio. Musi pamiętać, żeby już po meczu wysłać do niej sowę z zaproszeniem na jakąś Ognistą w hogwarckim zaciszu. Zmarszczył czoło unosząc brwi, kiedy ta się przedstawiła. Stażystka, naprawdę? Głowę dałby sobie uciąć, że jest wciąż uczennicą, wyglądała tak świeżo i młodo. Ciekawiło go ile w takim razie może mieć lat – na pewno była bliżej dwudziestki, niż trzydziestki. A może to jakiś eliksir odmładzający, hit wśród czarownic, o którym nie miał pojęcia przez nieprenumerowanie magazynu „Czarownica”? Nikomu nie należało ufać, zwłaszcza stażystkom wyglądającym na piętnaście lat. - Wybacz nieporozumienie, byłem pewny, że jesteś jeszcze uczennicą – uśmiechnął się uśmiechem tych z rodzaju nieco zażenowanych i podrapał się po głowie – runy? Nigdy nie były moją mocną stroną. Nie przywiązywałem do nich za wielkiej wagi, kiedy jeszcze się uczyłem, ale wiem, że potrafią być potężne. Może kiedyś, przy okazji, pokażesz mi co potrafią? – uniósł jedną brew, nie odwracając wzroku od rudej czupryny nawet, kiedy przeciskający się uczniowie postanowili staranować jego kolana. – Ach, to zupełnie jak u mnie. Dopiero co się wprowadziłem, ale na dniach pewnie wszystko ogarnę. Nie lubię nieporządku, najmniej istotny przedmiot powinien być u mnie na swoim miejscu, inaczej nie potrafię się skupić. Ja z tych. – przytaknął sobie bezwiednie, rozkładając się wygodniej na ławce. Z podekscytowaniem przyglądał się zapełniającym się trybunom i sędzinie na boisku – nie mógł doczekać się upragnionego gwizdka, rozpoczęcia meczu, krzyków, wrzasków i latających w ekstazie staników. No i głosu komentatorki! Za jego lat był tak aksamitny, że można się było w nim rozpłynąć. Stare, dobre czasy. - A i owszem, byłem dumnym Krukonem, chociaż ledwo co nie wylądowałem w Slytherinie. Ach, jak będziesz chciała przemienić sowę w cokolwiek, to daj znać. Chętnie Ci pomogę, Hris… - nie zdążył nawet dokończyć zdania kiedy poczuł, jak czyjaś drobna dłoń próbuje podtrzymać się na jego udzie, by nie stracić równowagi. Automatycznie jego ręce powędrowały ku jej talii, by zapobiec bolesnemu upadkowi; ta jednak obdarzyła go tylko przelotnym spojrzeniem, zauważalnie kierując całą swoją złość na jego nowopoznaną znajomą. Dopiero w momencie, w którym udała się dalej by zająć miejsca właściwie zaraz obok nich odwrócił wzrok od jej postury, w niemałym zaniemówieniu wbijając wzrok w podłogę. Chłód sączący się obficie z obydwu blondynek nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że pochodziły ze Slytherinu. Poprawił szalik na szyi, który odrobinę za bardzo przechylił się w jedną stronę i zerknął w bok, z chęcią nieco dokładniejszego przyjrzenia się jednej z nich. Porcelanowa uroda i kobieca gracja stworzyły w jej wypadku mieszankę wybuchową, od której ciężko było odwrócić spojrzenie. Opamiętał się jednak dość prędko i wrócił do Hristiny, przyodziewając twarz bladym uśmiechem. - Tak, tak, zgadzam się. – sam nie wiedział, czy coś powiedziała, zapytała, więc jak to w przypadku płci pięknej najlepiej po prostu im przytaknąć i zgodzić się z tym, co mówią. Sprawdzone, zawsze działa.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Pią 17 Lip 2015, 19:21 | |
| Ten dzień wreszcie nadszedł! Całe wakacje czekał na możliwość pogapienia się chociażby na rozgrywkę, choć równie chętnie wzbiłby się w powietrze i pouganiał się za tym małym, wrednym, latającym zniczem. Cóż, miał jednak nadzieję, iż nie będzie musiał wejść na boisko, bo to oznaczałoby kontuzję panienki Chayenne - ich szukającej. Chciał, by Slytherin wygrał, starł w proch swoich Krukońskich przeciwników. Może nie za dosłownie, jednakże byłoby miło poświętować w Pokoju Wspólnym pierwszy sukces w tym sezonie. Był przygotowany do jak najszybszego zastąpienia koleżanki z drużyny, tak więc na trybuny przyszedł ubrany w strój swojego domu i z miotłą w dłoni. Czarne, roztrzepane wiecznie kudły tym razem związał w koński ogon, dzięki czemu nie zasłaniały mu całego świata. Wspinając się po schodkach, całkowicie opróżnił umysł ze zbędnych rzeczy, zostawiając miejsce wyłącznie na chęć zwycięstwa i trzeźwą ocenę sytuacji. Musiał śledzić niewielki, złoty przedmiot od chwili, w której się tylko pojawi. Usiadł przy krawędzi, żeby niepotrzebnie nie przeciskać się przez tłumy, jakie zapewne za moment się tu pojawią. Pomyśleć, że niegdyś bał się stanąć na krześle, a świat zaczynał się wtedy huśtać. Wystarczyło jednak odkryć przyjemność płynącą z latania na miotle i już ten huśtający się świat wyglądał lepiej. Bardzo szybko pozbył się lęku, zaczynając się zastanawiać... czego w ogóle wcześniej się bał? Tak czy w krzak, rozsiadł się wygodnie (choć nie za wygodnie, bo jak wszyscy wiemy - gdy zrobi ci się wygodnie, to zaraz musisz wstać) na krzesełku. Wcześniej zdążył naskrobać i wysłać krótki liścik do pewnej osóbki. Wątpił w jej pojawienie się na meczu, jednak rezerwował dla niej miejsce tuż obok siebie. Wbrew pozorom, nawet siedząc w rezerwie i uważnie obserwując sytuację, potrafiło mu się niezmiernie nudzić. |
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Trybuny Pią 17 Lip 2015, 19:50 | |
| Rosalie w gruncie rzeczy nie przepadała za całym tym entuzjazmem towarzyszącym meczom; męczyły ją piszczące Gryfonki na widok powiewających na wietrze włosów Blacka, czy mdlejące na uśmiech Shawa Krukonki. Generalnie wszyscy ją męczyli – ale nie mogła odpuścić sobie kibicowania Avery’emu, po prostu nie i koniec. Żywiła cichą nadzieję, że wejdzie na boisko i rozwali głowę pałką jakiemuś idiocie, chociaż jeśli sam spadłby z miotły też nie poczułaby się źle. Była zła na tamtą noc, a wyładowanie irytacji przez obraz krzywiącej się z bólu, pięknej mordki wydawała się dobrym zadośćuczynieniem. Oczywiście, zaraz poleciałaby za nim do skrzydła szpitalnego, podsuwała lekarstwa pod usta i głaskała po bujnej czuprynie. Skrajne emocje szalały w niej, jeżeli chodziło o Lloyda, oj skrajne. Nie oszczędziła sobie wyszykowania się na tę okazję, tak na wypadek, jakby wśród nijakich Ślizgonek przyuważył ich piękną dwójkę. Usta tradycyjne pociągnęła finezyjną czerwienią, kuszącą i przyciągającą spojrzenia, chociaż chciała przyciągnąć wyłącznie jedno. Rozświetlona buzia, wycięty mocno dekolt i śliczna przyjaciółka przy boku – zestaw perfekcyjny, dosłownie hogwarcka wersja „Wrednych dziewczyn”. Ignorowała wszystkich za wyjątkiem Alecto, jej myśli zbyt uparcie kręciły się wokół jednej osoby, by zawracać nią jakimiś puchońskimi szlamami. W normalnych warunkach nie omieszkałaby poświęcić jednostkom wybranym na chybił-trafił chłodnego, ostrzegawczego spojrzenia, radując się w duchu na świecące w oczach błyski obaw. Pod tym względem uwielbiała pannę Carrow, z nikim innym jak nie z nią wiodło się prym doskonale. U ich boku brakowało tylko Aristos, co prawda Gryfonki, i to o rok młodszej, ale jej poglądy, zdolności i nienawiść były podstawą dla Rosalie, by obdarzyć Lacroix aprobatą i można nawet rzec sympatią. Oby dołączyła do nich lada chwila. - Wystarczy na nie mruknąć, a skoczą same – powiedziała z lekkim uśmiechem, leniwie przeciągając głoski. Dawała się ciągnąć przyjaciółce, chociaż normalnie nie przepadała, kiedy ta próbowała dominować w ich znajomości; teraz było jej wszystko jedno. Z obrzydzeniem zerknęła na mężczyznę i stażystkę, przez której nogi potknęła się Alecto – rude włosy automatycznie ją zirytowały, przywodząc na myśl Hathaway; swoją drogą niech lepiej się nie pojawia na trybunach, bo Rabe z miłą chęcią powyrywa jej te kacze nóżki z tyłka. Prychnęła, zarzucając włosy na plecy i usiadła przy Carrow, zakładając nogę na nogę. - Nawet mnie nie denerwuj. Zwykle jak ich widzę mam ochotę zadusić gołymi rękami – przygryzła wargę, w zamyśleniu zerkając na blondynkę. – chyba muszę ci coś powiedzieć. Ale to po meczu. I niech Aristos lepiej zaraz przyjdzie, bo za dużo kretynizmu wokół. Ten gościu ci się przygląda – kiwnęła głową w stronę siedzącej nieopodal pary i wykrzywiła wargi. – obrzydlistwo.
|
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Trybuny Pią 17 Lip 2015, 20:10 | |
| Wchodziła po drewnianych schodach stanowczym, stabilnym pomimo wysokich obcasów krokiem. Czarna sukienka otulała jej drobną sylwetkę, nie zdradzając komu właściwie Chiara kibicuje. Spokojne, zdystansowane spojrzenie także sugerowało, że jego właścicielka nie przeżywa w tej chwili rozterki życia. Jej dom miał grać dzisiaj z domem, który w jakiś sposób był jej najbliższy. Kapitanami byli jej najlepszy przyjaciel i chłopak, jeśli wciąż obie te relacje były aktualne. Prawdopodobnie powinna w tej chwili intensywnie zastanawiać się nad kolorem swojej kreacji i okrzykami, jakie będzie wznosić, kiedy rozgrywka się rozpocznie, ale chyba nie zamierzała się nad tym trudzić. Klasyczna czerń lepiej do niej pasowało, podobnie jak pełna dystansu postawa. Ponadto, nie wiedziała nawet do końca na czym quidditch polega. Prawdopodobnie nie zorientuje się kto kiedy zdobywać będzie punkty. Kościana bransoletka pocierała delikatnie jej nadgarstek, dając jej dziwne poczucie bezpieczeństwa. Nie wzięła ze sobą żadnej z książek, odsunęła od siebie tę pokusę. Była wycofana z życia szkolnego zbyt długo. Zresztą to właśnie było głównym powodem jej obecności na trybunach, wcale nie drużyny, jakie miały się ze sobą zmierzyć. Zamknięta w bibliotece straciła kontakt ze społecznością Hogwartu, która nie miała w zwyczaju zbyt długo przechowywać nikogo w pamięci. A teraz Chiara planowała o sobie przypomnieć kilku osobom. Wytrwale ignorowała posyłane jej zdziwione, zniesmaczone, czasem gniewne spojrzenia wystrojonych na niebiesko współdomowników. Nie zwracała także uwagi na członków pozostałych domów, zmierzając do upatrzonego kawałka ławki, nieco ponad Alecto i Rosalie. Z tego, co pamiętała, jej relacja z Carrow była jak najbardziej przyzwoita. Kiedyś się nawet całowały, choć to być może nie jest wcale żadnym argumentem. Uśmiechnęła się do Ślizgonek i usiadła, zakładając nogę na nogę i przenosząc spojrzenie piwnych tęczówek na płytę boiska. Czekała aż pojawią się na nim gracze. Zastanawiała się, czy ktoś odważy się do niej przysiąść czy odezwać. Zdaje się, że zyskała opinię mruka i lodowej księżniczki z okruchem szkła zamiast serca. Cóż, być może nawet była w tym jakaś odrobina prawdy, ale niezależnie od dystansu jaki sobie narzucała, potrafiła się całkiem dobrze bawić i dogadywać z ludźmi z otoczenia, jakie uznawała bliskie swojemu. Cóż, właściwie teraz pozostawało jej czekać aż prawdziwa zabawa się zacznie. |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Trybuny Pią 17 Lip 2015, 21:17 | |
| Lubił quidditch, choć nie należał do tej rzeszy zagorzałych fanów, którzy chodzą na każdy mecz i potrafią podać wzrost każdego zawodnika z ulubionej drużyny. Miał na koncie kilka meczy drużyny bułgarskiej, francuskiej(tylko jeden, bo stwierdził, że było to najbardziej zmarnowane kilka godzin w jego życiu), a także irlandzkiej i rosyjskiej, nie wspominając o szkolnych meczach, gdzie kibicował drużynie dziewczyny swojego kuzyna - zanim ten trafił do Azkabanu, naturalnie. Kto by pomyślał, że spotkają się znowu w Hogwarcie. Ciekawiło go czy Envy zawita na trybuny i mimowolnie prześlizgiwał się spojrzeniem po twarzach entuzjastycznych lub znudzonych, poszukując Uroczego Małego Prajda. Widział wiele wciąż nowych twarzy, ale nie tylko. Dostrzegłszy znajomą sylwetkę, a przede wszystkim twarz, uśmiechnął się pod nosem i przeszedł za plecami Rosalie, muskając jej włosy palcami - niby przypadkiem, choć pewnie się domyśli, że zabieg Vincenta nie miał nic wspólnego z przypadkiem. Kątem oka jeszcze ją obserwował, z uśmiechem czekając, gdyby dziewczyna postanowiła spojrzeć w jego stronę. Wciąż pamiętał ich spotkanie w Pokoju Wspólnym, które wspominał nader miło i liczył, że w najbliższym czasie dana mu będzie powtórka z rozrywki. Jej koleżankę obdarzył tylko niezobowiązującym spojrzeniem, które trwało nie dłużej niż sekundę, bowiem zaraz odwrócił głowę, by przypadkiem nie zabić się o czyjeś chorągwie, nogi, trąbki czy Morgana raczy wiedzieć co jeszcze mogło czyhać na nieostrożnego gościa. W tym samym momencie dostrzegł panienkę di Scarno, co do której jego negatywne uczucia nieco zelżały, robiąc miejsce zdystansowanej sympatii, gotowej ewoluować w dowolnym kierunku. Był ciekaw ich relacji, a przede wszystkim samej w sobie Krukonki. Mówią różne dziwne i ciekawe rzeczy na temat umysłów osób, które opanowały wiedze runiczną, kto wie czym właśnie ona go zaskoczy. Postanowił sie przysiąść do niej, posyłając jej w gruncie rzeczy całkiem sympatyczny uśmiech, podtrzymujący komunikat "ręce w górze, wciąż mam przyjazne zamiary". Można by powiedzieć, że pasowali do siebie w tym miejscu, gdyż obaj nie nosili barw któregokolwiek z domów konkurujących o przejście dalej w mini-mistrzostwach Hogwartu. Pride ograniczył się do jasnego, grubego swetra z wełny i czarnych jeansów, gotów po prostu cieszyć się widowiskiem. - Witam ponownie, Chiaro. Mam nadzieję, że moje towarzystwo ci nie przeszkadza, przepychanie się dalej nie zachęca mnie do szukania innego miejsca. Nie kibicujesz nikomu? Musiał przyznać, że brak zieleni w jej ubraniu odpowiadał mu, co zatrzymał tylko dla siebie, nie dając po sobie niczego poznać. - Przyznam się, że nie sądziłem, że lubisz quidditch. Z drugiej strony nie jestem w stanie stwierdzić jak powinna wyglądać dziewczyna lubiąca tę grę, więc najwyraźniej stereotypy zaczynają wkradać mi się do głowy. - dodał z lekkim rozbawieniem, odwracając głowę, by zerknąć czy mecz niedługo się zacznie.
|
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Trybuny Pią 17 Lip 2015, 22:39 | |
| Obracała w palcach zwitek pergaminu, którego stan wskazywał dobitnie na to, że dziewczyna rozwijała go i zwijała z powrotem tysiące razy, wpatrując się w atramentowe zawijasy tworzące słowa z uporem godnym lepszej sprawy - a na pewno sensowniejszym kiedy skoncentrowało się go na czymś mniej trywialnym od wezwania na mecz. Lustro wiszące nad jej nocną szafką było tego dnia, o dziwo, zaskakująco milczące; jak na drania, który w każde zdanie potrafił wtrącić swoje trzy knuty, pytany, czy nie pytany, tym razem ograniczyło się jedynie do wyszemrania cichego ‘dzień dobry’. Najwyraźniej i ono wyczuwało pewnego rodzaju roztargnienie, które od poprzedniego wieczoru tliło się w ciele Aristos płomieniem wątłym, lecz wytrwałym. Przesunęła palcami po jasnej narzucie zaściełającej łóżko i obdarzyła nieobecnym spojrzeniem przeklętą, zieloną sukienkę, leżącą na poduszkach, na których kilka chwil wcześniej spoczywała jej głowa. Iść, czy nie iść? Spojrzała jeszcze raz, skrzywiła się, podniosła. Pergamin upadł na podłogę i potoczył się pod łóżko, ale nie zwróciła na to uwagi, ściągając przez głowę ciepłą bluzę ze szkarłatnym logiem Nietoperzy z Ballycastle pyszniącym się na piersi. Rzuciła ją niedbale na narzutę i przyglądając się krytycznie własnej sylwetce okrytej jedynie bielizną, odbijającej się w dziwnie milczącym lustrze, sięgnęła po sukienkę. Miękka bawełna przylegała do ciała luźno, lecz nie zniekształcała jego kształtów, nie przekłamywała ich; Aristos odetchnęła głęboko, zerkając przelotnie na skołtunioną bluzę, a później ponownie opadła na łóżko, wciskając twarz w poduszkę. Iść, czy nie iść? Przekręciła się na plecy i wbijając wzrok w baldachim bezradnie miętosiła w dłoniach gumkę do włosów, co jakiś czas posyłając krótkie spojrzenie w stronę szafki, na której stał zegarek. W dormitorium nie było już nikogo poza nią; dziewczęta wybiegły z niego tuż przed śniadaniem, podekscytowane meczem, rozgadane, radosne. Ona zwlekła się z łóżka niechętnie, ospale, marnując kolejne cenne minuty na stanie pod prysznicem, makijaż, szukanie na półce znajomego flakonika Gdy wróciła, w sypialni towarzyszył jej jedynie ulotny już aromat snu, rozburzone łóżka, które skrzaty miały zasłać już za kilka chwil i nadąsane lustro, którego złośliwych docinek potrzebowała dziś jak nigdy. Iść, czy nie… Ach, do diabła! Harmider panujący na boisku docierał aż do najwyższych zamkowych wieży, wpadając przez uchylone okno wraz ze świeżym powietrzem, a ostry dźwięk gwizdka zapowiadającego ostatnie minuty na zajmowanie miejsc poderwał wreszcie ospałe ciało Francuzki, zmusił do działania. Jasnozłote loki okiełznała w warkocz już na schodach, nim kroki znów poniosły Gryfonkę do sypialni, po porzuconą na półce różdżkę. Zegarek niezmiennie zapięty na szczupłym nadgarstku wskazywał godzinę równie dobrze co dzwonnica wieńcząca dziedziniec, który mijała w szybkim tempie, siłując się jeszcze z rękawami czarnego, krótkiego płaszcza. Zdąży, czy nie zdąży? Wpadła na trybuny niemal tracąc przy tym dech, a jej spojrzenie odnalazło bezbłędnie oszałamiający duet, składający się z Alecto i towarzyszącej jej Rosalie. Posyłając dziewczętom szeroki uśmiech ruszyła pewnym krokiem pomiędzy ławeczkami, gdzieś po drodze wuchwytując jeszcze spojrzenia kilku znajomych osób. Widok Chiary i towarzyszącego jej Vincenta, którzy zajmowali miejsca zaledwie kilka rzędów wyżej sprawił, że jej twarz na moment stężała, prędko jednak oderwała wzrok, nie zamierzając tracić czasu na obserwacje Krukonki i jej nowego pieska. Zwłaszcza tego ostatniego. - Cześć dziewczy… Och, przepraszam! Nic ci się nie stało? – pytanie skierowane do wpatrującego się w kierunku Alecto mężczyzny wypowiedziane zostało tonem wyraźnie wskazującym na głębokie zaaferowanie czymś zupełnie innym. Aristos przypadkiem trąciła go łokciem w czubek głowy, próbując przedostać się na zajęte przez Alecto miejsce między siedzącym tam nieznajomym, a potężnym Puchonem, który właśnie postanowił zmienić lokację. Zmuszona do niespodziewanego chwytania równowagi przyrżnęła biednemu brunetowi, a zorientowawszy się, rzuciła mu przepraszające spojrzenie. - Al, Rosie. Wybaczcie. Do ostatniej chwili… Po prostu jestem. Cześć – wymruczała, choć bławatkowe tęczówki szukały już wzrokiem znajomej sylwetki na boisku. |
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Pią 17 Lip 2015, 22:46 | |
| Od samego rana wśród Ślizgonów odczuwało się niezwykłą ekscytację, a od tygodnia nic innego nie widniało na tablicy głównych rozmów jak temat meczu z Krukonami. Pierwszy mecz w sezonie zawsze wywoływał falę emocji, która czasem objawiała się obiciem komuś mordy, najczęściej tej która znajdowała się nad niebiesko-srebrnym krawatem od mundurka. Irisviel atmosfera się nie udzielała. Wręcz przeciwnie starała się nawet omijać tłum napalonych inaczej. Nienawidziła quidditch’a i była jego zagorzałą antyfanką. Mimo to poszła jednak dzisiaj na trybuny. Może wynikało to z faktu, że okropnie cicho było w zamku kiedy cała brać uczniowska się znalazła w okolicach boiska, a może zrobiła to dlatego, że Creed zaprosił ją by mu towarzyszyła w jego niedoli rezerwowego. Nie wiedziała i w sumie chyba niezbyt wnikała w swoje powody. Ubrana w czarną spódnicę, czarne zakolanówki oraz skórzaną kurtkę przyozdobioną szalikiem Slytherinu weszła na trybuny Ślizgonów. Stanęła przy wejściu i zaczęła się rozglądać. Z wrażenie nawet stanęła na palcach i wyglądała znajomej burzy czarnych włosów. W końcu ten drań obiecał jej, że zajmie miejsce i będzie czekał aż przyjdzie. W końcu go dostrzegła, więc zaczęła się przepychać pomiędzy tłumem rozchichotanych nastolatek, które tak na oko musiały mieć ze czternaście lat i próbowały wymyślić sposób na poderwanie Grossherzoga na imprezie po meczu (och wy głupie i naiwne), a chłopcami, którzy głośno zachwalali plusy drużyny, czyli skuteczny zespół Rosier-Vane przy strzelaniu goli oraz umiejętnościami złapania każdego kafla przez Regulusa. Fairchild westchnęła, a nawet prychnęła kiedy wpadła na nią jakaś pierwszoklasistka. Próbowała jednak robić dobrą minę do złej gry i kiedy dotarła do Adriena uśmiechnęła się nawet i usiadła koło niego. -Oczywiście musiałeś wybrać miejsca w pierwszym rzędzie, co? – zapytała z przekąsem i spojrzała na kolegę. Uniosła delikatnie brwi na widok jego stroju i miotły. – Zdajesz sobie sprawę, że w zasadach gry jest, że rezerwowi nie zastępują graczy po tym kiedy ci opuszczą szatnię? – na jej twarzy można było zauważyć rozbawienie pomieszane z nieopisaną satysfakcją. Tak, znała zasady tak bardzo znienawidzonej przez siebie gry. Może właśnie dlatego była tak bardzo znienawidzona. Rozejrzała się po trybunach już na spokojnie. Pomachała nawet paru znajomym twarzom, między innymi Rosalie, która siedziała trochę dalej od nich. Rozdziewiczanie nieznanego skrzydła jednak trochę chyba dziewczyny do siebie zbliżył – a przynajmniej Iris miała takie wrażenie. -Nienawidzę cię, Creed, wiesz? – mruknęła pod nosem kiedy skupiła ponownie swoją uwagę na koledze z domu. – Wiesz doskonale jak nienawidzę quidditch’a, a twoje zaproszenie było szantażem emocjonalnym. – w jej głosie wyczuwalny był sarkazm. W pewnym momencie zwróciła swoją uwagę na jakieś krzyki za nimi, ale po chwili uznała, że to nic ważnego i wróciła do mówienia swoich uwag. – Chociaż z drugiej strony słyszałam niepokojące plotki o naszych pałkarzach, które muszę sprawdzić. – uśmiechnęła się rozbawiona i mrugnęła porozumiewawczo do Adriena. Boisko jak na razie było puste, dzięki czemu nie musiała z siebie robić kretynki. Blond włosy delikatnie tańczyły na wietrze, a ręce schowała do kieszeni kurtki. Na tej wysokości trochę wiało, zaczęła więc żałować, że nie ubrała się trochę cieplej.
|
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Trybuny Pią 17 Lip 2015, 23:18 | |
| Pociągnięte czerwoną szminką usta wykrzywiły się w grymasie do złudzenia przypominający ten, który zaledwie sekundy wcześniej zakwitł na filigranowej buźce Rosalie; Alecto poprawiła skraj sukienki i założyła nogę na nogę, wspierając przedramiona na odkrytym kolanie. Pogoda nie rozpieszczała ich specjalnie tego dnia, nie było jednak wystarczająco zimno, by Ślizgonka zrezygnowała z dość lekkiej jak na porę roku kreacji. Srebrny wisiorek ozdabiający dekolt zadzwonił wesoło w obracających go palcach. - Nie będę mruczała na Puchonki, zwariowałaś? Któraś z małolat mogłaby sobie coś pomyśleć i utknęłabym ze zwłokami w dywanie – jej śmiech był wyjątkowo pogodny, chociaż niebieskie oczy zmrużyły się groźnie na kilka sekund – Co zaś do duszenia, uwierz mi, Rosie, istnieje z setka eliksirów nadająca się do tego lepiej, niż nadwyrężanie palc… Wychodzą, patrz – szturchnęła dziewczynę łokciem, patrząc jak na znajdującej się poniżej murawie nagle coś się zakotłowało. - Ciekawe, czy tym razem pójdzie im lepiej, niż w finale. Nadal jestem zdania, że Potter złapał tego znicza jedynie cudem. Pewnie sam wpadł mu w ręce, z litości – parsknęła jeszcze, a uchwytując spojrzenie Vincenta, przechodzącego tuż za nimi, obdarzyła go uśmiechem. Jej spojrzenie na moment spoczęło na Chiarze, jasne brwi uniosły się delikatnie ku górze, a kocią twarzyczkę panny Carrow rozjarzył grymas zgoła inny, niż ten, który zwykle prezentowała okazjonalnym znajomym. Wspomnienie pocałunku z obdarzoną niezwykle wyniosłą, klasyczną urodą Włoszką sprawiło, że Ślizgonka rozchmurzyła się od razu, na moment zapominając o nieprzyjemnym incydencie z rudowłosą pokraką o zbyt ekspansywnych nogach. Z tego drobnego randez vous z myślami znów wyrwał ją głos Rabe; odwróciła głowę, przyglądając się przyjaciółce z nutką rozbawienia. - Aristos na pewno się zjawi. Nie przegapiłaby Rosiera na boisku – skwitowała stanowczym tonem, wierząc, że jasnowłosa Gryfonka wreszcie podejmie decyzję, na którą obie protegowane Chantal najwyraźniej liczyły w tym samym stopniu. Jasnoniebieskie spojrzenie powędrowało w bok, w kierunku wspomnianego przez blondynkę mężczyzny, a czerwone wargi złożyły się w ciup, gdy dziewczyna zacmokała, wcale nie dyskretnie. - Nie jest taki zły – mruknęła konspiracyjnie, w dość ostentacyjny sposób oceniając nieznajomego od czubka głowy po niedbale zasznurowane trampki. Szybko straciła jednak zainteresowanie, dostrzegając znajomą sylwetkę w zielonej sukience, przeciskającą się w ich kierunku. - Aristos! Tutaj! – zawołała, unosząc dłoń i uśmiechając się do Gryfonki, która zaledwie sekundę później dość bezceremonialnie przyłożyła łokciem nieznanemu dziewczętom mężczyźnie, balansując na granicy życia i śmierci pomiędzy nim, a opasłym wychowankiem Hufflepuffu, którego rozpoznać można było głównie po kanarkowo-żółtej bluzie. Wąskie brwi znów powędrowały w górę, malując na twarzy dziewczyny wyraz politowania, będący następstwem skonsternowania widocznego na twarzy bruneta. - Nie masz dzisiaj szczęścia – rzuciła w jego stronę, prędko jednak straciła zainteresowanie, skupiając się na znajomym aromacie fiołków i winogron, subtelnie drażniącym nos. - Czołem, Lacroix. Modnie spóźniona, jak widzę? Jeszcze nic cię nie ominęło, no, może poza tym pechowym pacanem, który siedzi obok i robi za katalizator – wyszeptała wprost do ucha dziewczyny, jednocześnie mrugając do Rosalie siedzącej obok.
|
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Trybuny Sob 18 Lip 2015, 00:08 | |
| Zaśmiała się perliście na słowa wypływające spomiędzy czerwonych ust Alecto, poprawiając opadające na obojczyki niesforne blond kosmyki. Wiatr tego dnia był całkiem silny, niszczył fryzurę, którą przed wyjściem Rosalie próbowała wyczarować w dormitorium, szykując się razem z panną Carrow. Najchętniej związałaby je w tradycyjny dla niej kok, ale musiała w końcu dzisiaj wyglądać lepiej niż zwykle, jakoś więc będzie musiała wytrzymać plątanie się włosów tuż przed jej oczami. - Na merlina, wyobrażasz sobie to? – nieco teatralnym i pełnym wzburzenia gestem przyłożyła sobie otwartą dłoń do ust, uważając, by przez przypadek nie rozmazać szminki. – gdyby takie puchoniaste, brudne coś wywaliło do ciebie z łapami? Ohyda! – otrząsnęła się z obrzydzenia, które pojedynczym ściśnięciem zaatakowało jej ciało i zamlaskała kilkakrotnie – coś czuję, że to tylko kwestia czasu, a szlamy na zawsze znikną z tej szkoły – puściła oczko do dziewczyny i rozprostowała nogi, przyglądając się swoim średnio atrakcyjnie posiniaczonym kolanom. – Jak już urodzę mojemu mężowi syna, to mam nadzieję, że nie będzie zmuszony żyć w jednej szkole z tym ścierwem. Swoją drogą oby mojemu ojcu nie przyszło do głowy wybieranie mi narzeczonego. Chyba bym zwiędła musząc poślubić faceta wybranego przez tę strutą słodyczami głowę – prychnęła z wyższością, posyłając spojrzenie przesączone jadem w stronę oddalającego się Puchona, który przed momentem postanowił opuścić ich najzacniejsze grono. Nachyliła się nad barierką, błądząc wzrokiem po wychodzących na murawę sylwetkach; szybko jednak na powrót się wyprostowała i odchrząknęła. Nie mogła tak jawnie obnosić się ze swoją sympatią do Lloyda, już wystarczająco dużo osób podejrzewało ją o nie wiadomo co – swoją drogą, wydawało jej się, że ludzie krzywią gęby na jej widok bardziej niż kiedykolwiek. Cóż, chyba powinna zajrzeć do najnowszego numeru „Lustra”. Odwróciła się automatycznie czując, jak ktoś bezczelnie dotyka jej włosów – grymas warg jednak prędko przekształcił się w kokieteryjny, szczery uśmiech na widok Vincenta. Wspomnienie spędzonej nocy przy kominku było na tyle świeże, że wciąż wywoływało w środku Rosalie przyjemne ciepło. Posłała mu całusa, nie mogąc łatwo oderwać się od wwiercającego spojrzenia i westchnęła, wracając do Alecto. - Fajny jest… – mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż przyjaciółki i uniosła brwi na jej nieoczekiwane wyznanie. – nie taki zły? Jest okropny. Nie dotknęłabym go nawet w rękawiczce ze smoczej skóry – wzdrygnęła się mimowolnie, ukradkiem jeszcze raz prześlizgując wzrokiem po boisku. Gdzie ten Lloyd? Z chwilowego zamyślenia wyrwał ją krzyk Carrow i wyłaniająca się sylwetka Aristos, odziana w naprawdę ładną, prostą bo prostą, zieloną sukienkę. Wygięła wargi prostując zgięty materiał spódnicy i puściła oczko do Gryfonki, szczerze się ciesząc, że wreszcie do nich dołączyła. - No wreszcie jesteś. Co ci zajęło tyle czasu? Zresztą, nieważne – wzruszyła ramionami i założyła ręce na piersi, przelotnym spojrzeniem racząc mężczyznę-piniatę. – Dobrze, że mu przyłożyłaś. Jakoś mi nie podpadł, co on tu w ogóle robi? Jakiś nowy woźny? Nie czekała na ich odpowiedzi. Pozwalając w spokoju chwilę im poszeptać odwróciła się do Di Scarno i Pride’a, celowo nie poprawiając odsłaniającego nieco za wiele dekoltu. - Wszyscy tutaj za Slytherinem, co? – mówiła głównie do Chiary, szczerząc się w uśmiechu, który co poniektórzy mogliby odebrać jako nieprzyjemny. Nie przejmowała się tym jednak za bardzo, przenosząc lazurowe tęczówki na starszego bruneta. – To jak, Pride, kiedy powtórka? – zakręciła pasmo blond włosów na palcu i zachichotała cicho, po czym obracając się z wolna wróciła do siedzących obok koleżanek. – Niech już się zacznie, cholera! |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Trybuny Sob 18 Lip 2015, 00:39 | |
| Ten dzień był zaznaczony w jego kalendarzu czerwonym okręgiem i krótkim dopiskiem: "Nie zapomnij zeszytu". Dlatego Riaan od rana z zeszytem oprawionym w skórę się nie rozstawał. Poszedł z nim do toalety, pod prysznic go nie zabrał, ale do łazienki jak najbardziej, siedział na śniadaniu leniwie go kartkując. I pewnie nic innego oprócz meczu nie zaprzątnęłoby mu głowy, gdyby nie złapał spojrzeniem stołu Krukonów, a konkretniej pewnej dziewczyny grzebiącej w swojej owsiance z miną jakby miała zaraz dodać do swojego śniadania wiadro łez. Od razu ubodło go poczucie winy i jego przyjaciele - wyrzuty sumienia. To nie on spowodował te smutki, więc dlaczego się tak czuł? Możliwe, że to ta sowa, którą wysłał z takim opóźnieniem jak zwykle nie przywiązując wagi do jakichkolwiek plotek. Tym razem jednak, wiedza którą wpuścił jednym uchem i wypuścił drugim była ważna. I niestety zdał sobie z tego sprawę zbyt późno. Wyrwał kartkę z zeszytu. Musiał naprawić teraz swoje gapiostwo, Wanda potrzebowała jego pomocy. Nabazgrał coś na kartce, zwinął ją, a kiedy skończył śniadanie i miał już wyjść, zatrzymał się przy stole Krukonów i rzucił papierową kulkę obok talerza dziewczyny. Gdy złapał jej pytający wzrok, mrugnął tylko porozumiewawczo do niej i jak gdyby nigdy nic wyszedł z Wielkiej Sali. Wiadomość wyglądała tak: - Cytat :
Oglądamy dzisiaj razem mecz. To rozkaz. Do zobaczenia na trybunach. RVVDS Trochę później wchodził już na trybuny. Wiecznie zziębnięty Riaan miał na sobie czarną ocieplaną szatę, gruby burgundowo-zielony sweter reprezentacji Portugalii, szyję owinął sobie szczelnie Gryfońskim szalikiem. Minął sporo osób, kilkoro Ślizgonek których nie znał, jednego chłopaka z rezerwy drużyny zielonych, jakąś dziewczynę którą widywał w pokoju wspólnym... Ogólnie ludzi, na których nie zwrócił większej uwagi. Znalazłszy sobie idealne miejsce w ostatnim rzędzie wyciągnął zeszyt i ołówkiem napisał wielkimi literami datę meczu, pogodę oraz drużyny. Do rozpoczęcia pozostało jeszcze trochę czasu, chmury nie wróżyły za dobrze, ale na szczęście nie zapomniał wziąć ze sobą parasola, gdyby miało się rozpadać. Riaan liczył, że odrobina niezobowiązującej rozrywki pozwoli Wandzie choć na sekundę zapomnieć o rozstaniu z Henrykiem w tak dziwnych okolicznościach. Niezobowiązującej oczywiście dla Krukonki, bo zbliżające się spotkanie Ravenclawu i Slytherinu było dla niego źródłem cennych informacji o dyspozycji zawodników, taktyce i zagrywkach. Wszystkie mecze oglądał zapisując ważne notatki, a gdy sezon się kończył, kolejny zeszyt trafiał na półkę, aby dotrzymać towarzystwa pięciu innym. Dzięki takim badaniom doskonale znał tendencje i limity każdego gracza w Hogwarcie. Co prawda, te informacje należało uaktualniać wraz ze zmianami w składzie, ale każdy najmniejszy fakt potencjalnie mogący stworzyć jakąś przewagę był na wagę złota. Do Quidditcha podchodził zupełnie serio, dla niego to nie była zwykła gra. Od kiedy pamiętał, ojciec przygotowywał go do bycia profesjonalnym zawodnikiem. Chcąc nie chcąc, sport stał się nierozerwalną częścią jego życia i nie było sensu buntować się przeciwko temu. Z ojcem jeszcze nigdy nie wygrał. Riaan z niecierpliwością spoglądał na schody trybun, mając nadzieję ujrzeć pośród tłumu anonimowych uczniów sylwetkę Wandy.
Ostatnio zmieniony przez Riaan van Vuuren dnia Sob 18 Lip 2015, 01:51, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Sob 18 Lip 2015, 00:49 | |
| Przyjdzie czy nie przyjdzie? Adrien ani nie wątpił, ani nie miał zbytniej nadziei. Był zdania neutralnego „jak będzie chciała, to się ruszy”. Ani jej nie nakazał, ani nie zakazał, po prostu napisał, chcąc mieć obok kogoś, komu jako-tako ufał. No dobra, nawet bardzo ufał, znacznie bardziej niż komukolwiek innemu, choć nadal nie był to szczyt jego możliwości. Choć szczyty szczytami, ale potajemnie próbował wyrwać ją ze szponów hejtu, mogąc mieć za wymówkę potrzebę przebywania z kimś lubianym. Ot jego typowa „przebiegłość”. Jednocześnie nigdy jej do niczego nie zmuszał i pozostawiał wybór. A to, jak do niej się zwracał… No cóż. To lepiej przemilczmy. Na trybuny przychodziło coraz więcej osób, ale tej konkretnej ni widu ni słychu. Powoli zaczął wreszcie tracić tą nikłą nadzieję, pozwalając się opanować myśli o spędzeniu meczu „w samotności”. Tylko on był pewnie zdolny być sam podczas siedzenia w tak wielkim tłumie innych ludzi. Samotnie czuł się podczas uczt, bali, na lekcjach, w Pokoju Wspólnym. Zawsze. Choć miewał swoje chwile radości, to były one niczym w porównaniu z wypełniającą go często pustką. I jedyną rzeczą, która ową pustkę potrafiła wyprzeć była zwykła rozmowa. Może to przez brak zainteresowania ze strony rodzeństwa, może dość olewczy stosunek rodziców. Po prostu czasem odcinał się psychicznie od świata i ciężko było go sprowadzić znów na ziemię. Początkowo nie zauważył pojawienia się Irisviel. Umknęło jego uwadze, gdy usiadła obok, jednakże uniósł głowę, kiedy się odezwała. Spojrzał na nią ze swoją typowo smutno-zamyśloną miną, ale po chwili uśmiechnął się ciepło. Tak, jak potrafił do kilku osób. W jego oczach od razu pojawiła się ta dziwna, nieopisana radość. – Muszę patrzeć – odpowiedział krótko i cicho, jak to on. Starał się jednak odzywać na tyle głośno, by Ślizgonka usłyszała go wśród tych dzikich wrzasków. Choć drużyny jeszcze na boisko nie wyszły, hałas był okropny. – Nie opuściłem boiska, kapitan wie, gdzie mnie szukać. Poza tym, kto mnie tu zobaczy? Ślizgon Ślizgona nie wyda, a niebieskie pokraki mają problemy ze wzrokiem. W razie problemów, ktoś mnie zawoła. Chyba nawet nie wiesz, jaki w tym momencie jest hałas i ścisk w tej szatni – uśmiechnął się nieco bardziej. Żeby to był pierwszy raz jak obijał się gdzieś wysoko na trybunach zamiast słuchać wykładu „macie im spuścić manto albo cokolwiek innego. I wygrać.”. Poza tym, Creed miał prawie same czarne ubrania, nie licząc szalika. Obserwowanie gry w stroju drużyny mogło być jeszcze jedną formą kibicowania. Nie miał całe szczęście przebrania ogromnego węża, a zaopatrywanie się w chorągiewki było dla niego głupotą. Każdy przecież wie, że liczy się obecność i wsparcie duchem, bo nadmierne krzyki i tak tylko przeszkadzały. – Nienawidzisz… – mruknął smętnie, zwieszając głowę tak, by nie widziała dokładnie jego twarzy. Uspokoił się nieco, powstrzymał uśmiech i znów odwrócił się do niej twarzą. Ślepia z bałaganem zdawały się być niezwykle smutaśne, jak u kota. Pyszczek skierował się w podkówkę, dopełniając tego obrazu nędzy i rozpaczy. No i co ta Fairchild narobiła?! – I dlatego właśnie przyszłaś, ha! – uśmiech znów wkradł się na jego twarz. – Ale nie nerwuj. Ewentualny szantaż był niecelowy. Zaśmiał się cicho, słysząc o pałkarzach. Tak, grali niezwykle ciekawie. Ale cóż – atakowanie przeciwnika nie widniało w spisie rzeczy zakazanych. Mieli taki styl gry i nikt im tego nie zabraniał. Ważne, by byli skuteczni. A to, że przy okazji poślą pół drużyny do skrzydła szpitalnego… A kto by się przejmował? – Weź, jak ci zimno – powiedział cicho, zdejmując ochraniacze z rąk i podając jej. Choć nie zakrywały palców od wewnątrz, od zewnątrz hamowały jednak nadmiar wiatru i nieznacznie ogrzewały. – Oferować mogę jeszcze tylko pelerynkę do zakrycia nóżek szanownej panienki – dodał. Cóż, nie miał czym jej rozgrzać. Nie nadawał się na piecyk. |
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Sob 18 Lip 2015, 01:24 | |
| Tak, to był dzień, na który wszyscy czekali. Jeśli robić by listę najbardziej ekscytujących wydarzeń dla uczniów Hogwartu to Quidditch plasowałby się w pierwszej piątce. A może nawet i wyżej. Mecz inaugurujący sezon był podwójnie oczekiwany, bo wszyscy byli już wygłodniali nowego sportowego widowiska. Punkty zdobywane w lidze Quidditcha były dla większości równie ważne, co te przyznawane w klasyfikacji Pucharu Domów. W sumie to nic dziwnego sport od wieków wzbudzał skrajne emocje, a w młodych ludziach wzbudzić je jeszcze łatwiej. Travers właściwie gardził tą całą podnietą i ekscytacją, która rosła z dnia na dzień, żeby dzisiaj eksplodować. Lubił oglądać Quidditcha, ale daleko mu było do stawiania go na piedestale. Nie było to przecież najważniejsze. Poza tym, gdyby przez ostatnie dni nie rozmawiał o niczym innym, czułby się źle, że sam nie grał i grać w Quidditcha nigdy nie będzie. Od pierwszych zajęć z latania wiedział, że to nie jest dla niego. Co innego popatrzeć na dobrych technicznie zawodników swojego domu. Miał nadzieję… wróć! Wiedział, że ten mecz nie może się skończyć inaczej niż zwycięstwem Slytherinu. Ślizgoni byli najlepsi. A nawet jeśli nie byli sprytem potrafili wszystko nadrobić i w tym była ich przewaga nie tylko w sporcie ale i w codziennym życiu. Dlatego też z dumą i satysfakcją co rano wiązał zielony krawat. Dzisiaj, jak na złość pogoda ich nie rozpieszczała. Wiadomo – listopad. Ale mogłoby wyjść trochę słońca. Jako, że Travers raczej należał do zmarzluchów to włożył płaszcz i wyszedł z zamku w kierunku boiska, żeby obejrzeć mecz. Na trybunach zaczynało już się robić gęsto. Przyszedł w odpowiednim momencie. Zawodnicy pewnie niedługo wyjdą na boisko. Postanowił rozejrzeć się za kimś znajomym i wypatrzył gdzieś na trybunach Aristos i ruszył w jej kierunku. Może i zazwyczaj jakoś panicznie nie zabiegał o czyjekolwiek towarzystwo, ale przecież na meczu nie można siedzieć samemu. Trzeba by było być kompletna ofiarą lodu. Po drodze zobaczył jeszcze Irisviel uśmiechnął się do niej i przywitał cmoknięciem w policzek. Rzucił przelotne „cześć” do towarzysza kuzynki i ruszył dalej, bo w końcu postanowił dosiąść się do kogoś innego. Gdy przecisnął się do miejsca, w którym siedziały dziewczyny uśmiechnął się do Aristos: - Śmierdzi mi tutaj Gryfonem – rzucił z ironicznym uśmieszkiem, bo w końcu nie mówił tego na poważnie. Jasne, Gryfoni zazwyczaj autentycznie śmierdzą (sprawdzone info!) ale są wyjątki, które potwierdzają regułę. A w tym wypadku chyba jeden wyjątek w postaci Aristos. - Cześć, dziewczyny – przywitał się z całym zabójczym trio i uśmiechnął się do nich delikatnie. Może i nie odzywał się ostatnio, ale jak nie miał powodów to i po co? Z nimi lepiej być w pozytywnych stosunkach, bo może się to źle skończyć. Chyba każdy to wiedział.
|
| | | Gwendolyn Scrimgeour
| Temat: Re: Trybuny Sob 18 Lip 2015, 01:41 | |
| Gwen była naprawdę bystra, w dowód czego wystarczyło przytoczyć fakt, iż wielokrotnie zwrot ten dobiegł ją z ust własnego-pseudo-dyktatorskiego-brata i nie tylko, więc już jakiś czas temu doszła do wniosku, że wystarczyło jej jedynie rozchylić wargi i coś powiedzieć, by diametralnie zmienić sytuację – to znaczy narobić sobie kłopotów. Mogło mieć to związek z fenomenem, który nie odstępował jej nieszablonowego „ja” o krok, powodując częste odstawianie myślenia na plan dalszy, aniżeli mówienie. Działaj (paplaj) – dopiero później analizuj – a warto zaznaczyć, iż świergotanie należało do jednej z ulubionych czynności naszej słodkiej bohaterki. Choć były akty pretendujące (i z lubością tak oceniane) do miana przyjemniejszych. Dlatego warto zadać sobie pytanie – co za idiota obsadził quasi ekstrawertyka na stanowisku komentatorki? W dodatku niespecjalnie zachwycającego się daną dziedziną sportu. Chociaż mecz się jeszcze nie zaczął, Gwen marzyła już o jego końcu. I nie chodziło o to, że zwyczajowo nudziła się niemiłosiernie, rzucając w jej domniemaniu lakoniczne komentarze, w rzeczywistości będące przewlekłym monologiem jedynie w połowie skupiającymi się na tym, co tymczasem toczyło się na boisku. Ambaras dotykał raczej kwestii z dziedziny tych mniej-lub-bardziej trywialnych, tyczących się dawnych zażyłości emocjonalnych. Nie owijając w bawełnę - dylemat dotyczył jej byłego chłopaka, będącego zarazem kapitanem niebieskiej strony mocy sportowej rozgrywki. Bo jakże – ah- jakże zachować obiektywizm, kiedy przed oczami figuruje ci jednostka, której uparcie starasz się unikać, a na samą myśl o niej masz ochotę naokoluteńko ciskać piorunami, które uprzednio chyłkiem wykradniesz Dzeusowi-mściwemu-jak-ty-sama? Napięcie związane z nadchodzącym meczem sięgało zenitu już od samego poranka, atmosfera zaś była tak gęsta, iż można było ją kroić nożem. Gwendolyn uparcie powtarzała na głos, niczym mantrę, iż to tylko gra w cichej, acz niezbyt frapującej blond makówkę nadziei (tak naprawdę samo mówienie sprawiało jej przyjemność), że zdoła zmienić nastawienie któregokolwiek z hogwartckich uczniaków do tejże jawnie niezdrowej rywalizacji. Nie pokładała jednak w akcie tym kolosalnych oczekiwań, jako że Quidditch wychodził poza ramy zdrowego rozsądku i korzystając z ostatnich minut wolności, usadowiwszy cztery litery na skraju Zakazanego Lasu, ulokowanym w jak najbliższym sąsiedztwie szkolnego boiska, wypalała papierosa za papierosem, ukradkiem obserwując przybywającą publiczność. Ilekroć powabną pannę Scrimgeour nachodziła myśl o przymusowym kierowaniu lazurowych ślepi ku ciemnowłosemu obrońcy Krukonów podczas gry, pominąwszy palącą chęć zwrócenia posiłku, niewiasta odruchowo sięgała po papierosa, zapalając jednego po drugim końcówką różdżki. Kopciła w ciszy, wsłuchując się w dochodzące ze stadionowych okolic okrzyki, mające zapewne na celu ukazanie przynależności quasi rasowej – bo rzecz jasna do danego domu – i wsparcie względem zawodników (mięśniaka idioty) konkretnej drużyny. Wszyscy stawali na głowie – zawodnicy obu drużyn od wielu tygodni z zapartym tchem trenowali, wychodząc naprzeciw przeciwnościom losu sprezentowanym głównie przez warunki atmosferyczne. Nie był to jednak koniec tematu, gdyż Gwen mogłaby przysiąc, że kapitanowie obu drużyn za punkt honoru obrali sobie uprzykrzenie życia nie tyle co członkom ich dream teamów, ale i całej reszcie szkolnej społeczności, nakazując samodoskonalenie umiejętności delikwentów również poza boiskiem, w efekcie czego w bardzo niedalekim sąsiedztwie uroczej makówki komentatorki nagminnie zdarzało się przemknąć któremuś z tłuczków, czy wyjątkowo nie skradzionemu łapkami Jamesa Pottera złotemu zniczowi. Paranoja. Gwen obwinęła się mocniej obiektywno-czarnym szalikiem. Za chwilę miał rozegrać się pierwszy mecz w tym sezonie, mecz dyscypliny, która podczas zgłaszania kandydatury na stanowisko komentatorki zakręciła jej światem jedynie w kwestii atrakcyjnej aparycji jej ówczesnego towarzysza zabaw; a ona poważnie zastanawiała się nad ucieczką. Nie żeby pracowała na godność ambasadora tchórzliwej nacji brytyjskiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa, jakżeby śmiała zabierać tenże zaszczyt Puchonom, raczej za cel przyświecało jej własne, egoistyczne, wolne od Azkabanu dobro. Bo planowanie mordu przed- w trakcie – a i zapewne po meczu jednoznacznie wskazywało na niebezpieczeństwo złamania podstawowych zasad współżycia społecznego i – cholera – jej własnych, wypracowywanych latami zasad moralnych. Bo bądź – co – bądź najbardziej szanowała prawo (i obowiązek) egzystencji każdej, niezależnie jak ukaranej przez los brakiem magicznych zdolności jednostki i z jawną niechęcią, wręcz potępieniem podchodziła do teorii w której ktoś mógłby rościć sobie prawo do decydowania o cudzym żyć-albo-nie-żyć. Była zwolenniczką istnienia ot co, a i tak Lucasowi życzyła śmierci. Dzisiaj. Blondynka podwinęła lewy rękaw cieplejszego aniżeli zwyczajowo szkolnego, choć rzecz jasna również o kilka rozmiarów za dużego swetra i po krótkiej lustracji wskazówek zegarka (będącego jednym z niewielu suwenirów odziedziczonych po matce), ewidentnie motywujących ją do działania, zerwała się na równe nogi, nadając bieg morderczej przeprawie ku stanowisku komentatora, po drodze popychając randomowe – lub – mniej jednostki, niespecjalnie siląc się na przeprosiny. Gwen nie przejmowała się psioczeniem niezadowolonych, roztrącanych uczniaków, starając się w czasie dotrzeć w rejony punktu określonego jako zborny. Podczas całej tej barbarzyńskiej (niekoniecznie dla niej) trasy niewiasta zahamowała jeden – jedyny raz, kiedy to na horyzoncie, a raczej linii jej lewego łokcia, wykwitnęła jednostka, na której oko zawiesiła o kilka sekund dłużej, aniżeli potraktowała tymże zaszczytem resztę szkolnej społeczności. Mieszanka ciemnych włosów, kilkudniowego zarostu, zielonych, roześmianych ślepi i ten dziwny posmak alkoholu, który bardziej duchowo, aniżeli realnie nawiedził osobę siedemnastoletniej Krukonki, momentalnie uderzyła jej osobę uczuciem bliżej niesprecyzowanej nostalgii. Twarz jej mimowolnie nabrała dziwnego, nowego wyrazu, będącego kompozycją nieuargumentowanej radości wrzuconej do gara z równie trudną do wyjaśnienia nieśmiałością. Lazurowooka nie miała jednak czasu dłużej pogłówkować nad tym co autor miał na myśli, zwracając jej uwagę na tegoż jegomościa, gdyż czas upływał nieubłaganie, a minuty dzielące od meczu mogły lada chwila zamienić się w sekundy. W mgnieniu oka odnalazła wreszcie swe miejsce na podium komentatora, ledwie spocząwszy na przygotowanym wprzódy stołku i stuknąwszy uprzednio kilkakrotnie palcem w magiczny megafon, przeprowadziła typową dla siebie próbę mikrofonu, coś co zawsze uskuteczniała, korzystając z możliwości odezwy do narodu, nim grono pedagogiczne zdołało wygodnie posadzić szanowne cztery litery na widowni.- Serdecznie witam tłumy nadciągające na nasze znamienne, wykonane z niesamowitą, architektoniczną precyzją, dobrym wyczuciem smaku, gustem i umiłowaniem do wszelkiego co sterczy ponad resztą… - Zaaferowana, podejmująca ironiczną tonację szczebiotu Gwen, z rosnącym doń uśmiechem zadowolenia na jakże urodziwej facjacie, postanowiła po raz pierwszy obadać (zwykle czujnym) wzrokiem rejony nieco dalsze, niżli czubek własnego nosa. Delikatny podmuch wiatru obiegł jej drobną sylwetką wraz z zatrważającym odkryciem, według którego w niedalekim sąsiedztwie naszej słodkiej bohaterki, wygodnie rozlokowała się profesor.P R O F E S O R-…ciała…boisko.- Dokończyła blondynka, uważnie lustrując posturę opiekunki Jigglypuffów. Groteskowym wydawał się fakt, iż posada komentatora pannie Scrimgeour została powierzona bynajmniej nie ze względu na jej zaskakująco sporą wiedzę na temat Quidditcha. Zawczasu szesnastoletnia Krukonka posiadała naturalnie piękną barwę głosu i doskonałą dykcję (plus niewyparzony język). Wielokrotnie doświadczała pochwał optujących za brzmieniem jej potoku słów. Mów co chcesz, bylebyś mówiła. Nawet profesorowie powtarzali, iż Gwen przyjemnie jest słuchać. Ale czy mogła pozwolić sobie na dwuznaczne zagrywki, przed wciąż zapełniającą się publiką, kiedy to nad jej głową figurowała nauczycielka-której-przez-własną-ignorancję-jeszcze-nie-udało-jej-się-rozgryźć? Cholera wie. Cholera kurwa wie. -Witam.- Rzuciła, odsunąwszy od siebie megafon i obdarzyła nauczycielkę najsłodszym z najsłodszych uśmiechów, które posiadała w swym, jakże bogatym, repertuarze. |
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Sob 18 Lip 2015, 11:04 | |
| Zielone oczy wpatrywały się to w Adriena, to w zieloną murawę boiska, niecierpliwie oczekując aż rozpocznie się mecz. Powiedzmy sobie szczerze - nie chciała tutaj być, więc wolała by jak najszybciej się to zakończyło. Z czasem jednak mecz zaczął jej przeszkadzać coraz mniej, a nawet zaczynała jej się udzielać atmosfera ogólnego podniecenia i oczekiwania. Co ten tłum umiał zrobić z człowiekiem! -W sumie jak przymknie się jedno oko, to faktycznie, jesteś strasznie podobny do Montgomery. – odchyliła głowę jakby w konsternacji i przymknęła oko, próbując sobie wyobrazić Creeda w blond włosach., Po chwili roześmiała się. Wyglądało to co najmniej dziwnie i nie na miejscu. Jednakże przebiegłość wychowanków Salazara czasami naprawdę ją zadziwiała. Przyjęła ochraniacze chłopaka z zadowoleniem, chociaż jej spojrzenie mówiło wyraźnie Serio?. Nic jednak nie powiedziała, tylko założyła utwardzaną skórę na swoje drobne dłonie oraz nadgarstki i zaczęła męczyć się z mocowaniami, bo rękawice były na nią odrobinę za duże i istniało prawdopodobieństwo, że spadną, jeżeli za mocno zamacha jedną, albo drugą ręką. -Z twojej miny wnioskuję, że nie zrozumiałeś JAKIE to plotki są. – mruknęła pod nosem kiedy walczyła z węzełkami na lewym ochraniaczu. – Krukoni i Puchoni mają długie języki, w szczególności dziewczyny. – przerwała na chwilę, bo musiała sobie dopomóc zębami, by zacisnąć kokardkę. – Sarah Sepportour z Ravenclaw twierdzi, że Grossherzog cierpi na mikro penisa, albo mikro jądra. Nie mogła się zdecydować, albo mi się coś pomyliło. – spojrzała na Adriena porozumiewawczo i wydęła lekko wargi. plotka tego typu była bardzo niepokojąca, w końcu były to choroby genetyczne. Gdyby okazało się to prawdą powinno się o tym powiadomić Fimmelówną, by nie popełniała błędu życia. Chociaż mikro penis bardzo by wyjaśniał te małe drobne rączki. – Z drugiej strony Ślizgonki martwią się o Bonnera. Plotka głosi, że zabujał się w Puchonce…chociaż może to była Gryfonka? – zawiązała ostatni supełek na prawym ochraniaczu i uśmiechnęła się zadowolona. Teraz to mogła kibicować, ręce przynajmniej jej nie marzły. Tak naprawdę plotki niewiele ją obchodziły, jedyne co w nich lubiła to ich bezsens i to, że zawsze można było się pośmiać z ich głupoty. Jak chociażby plotka, jakoby zakochała się w nauczycielu transmutacji. Przecież każdy wie, że to oznaczałoby wojnę z Chantal, a Iris już i tak miała przechlapane przez swoją ignorancję w stosunku do eliksirów. Po chwili tłum zafalował i zaczął wiwatować kiedy na boisko wkroczyli zawodnicy quidditch’a. Irisviel wstała i wychyliła się delikatnie przez barierkę. Patrzcie no państwo, same gwiazdy! -Znienawidzę cię jeszcze bardziej za dzisiaj – szepnęła Adrienowi na ucho z wyczuwalną ironią w głosie, by po chwili się odwrócić w kierunku boiska i rozpocząć skandowanie razem z tłumem. Skoro już była na trybunach to mogła okazywać odrobine patriotyzmu i im pokibicować. Do boju, Slytherin! Do boju, bojowe muchy!
|
| | | Gość
| Temat: Re: Trybuny Sob 18 Lip 2015, 12:16 | |
| Początek był zawsze strasznie niecierpliwiący – zawsze mogło wszystko się pozmieniać, od składu graczy aż do samego odwołania meczu z przyczyn różnych. Ale nie teraz. Tym razem tak być nie mogło. Przecież widział, w jakim stanie są Ślizgoni i wyglądali raczej zdrowo, a chęć poturbowania kilku Niebieskich tym bardziej motywowała ich do gry. Zresztą, to był pierwszy mecz. Jak będą na nich potem patrzeć, jeśli przegrają? Zmrużył lekko ślepia, zerkając na nią. I że co, przepraszam bardzo? Niby wyglądał jak baba? Prychnął cicho, a następnie zrobił minę typową dla ich szukającej. Choć osobiście nigdy z nią jako tako nie rozmawiał, to parę razy ją widział i pamiętał jakoś tam jej wygląd. Nie sądził jednak, by był choć odrobinę podobny. Głównie przez to, że dziwnie wyglądałby będąc blondynem. Nikt w jego rodzinie nie miał włosów innych niż czarne. Jedynymi wyjątkami było dosłownie kilka osób o kudłach ciemnobrązowych, ale zazwyczaj w linii dość od niego odległej. Krążyły nawet plotki, że wchodzą w związki wewnątrz swojego rodu dla zachowania czystości krwi i odpowiednią genetykę. Pogłoski te były jednak bzdurą wymyśloną przez tych, którzy ich po prostu nie lubili. Osoby takie szybko potrafiły w tajemniczych okolicznościach zniknąć i już nigdy nie wrócić. Przyglądał się jej rękom. Wydawały się być takie małe w porównaniu do ochraniaczy, jednak stwierdził, iż powinna sobie poradzić z odpowiednim zawiązaniem ich. Była w końcu dużą dziewczynką, a element stroju wbrew pozorom potrafił się dopasować. Na moment oderwał wzrok, gdy zbliżył się do nich Ślizgon. Przymrużył delikatnie oczy, jednak zaraz uśmiechnął się nieznacznie i odpowiedział przyjaźnie na powitanie. Nie można przecież prychać na własnych domowników. Pokręcił głową. Nigdy nie interesował się plotkami, bo z samej definicji najczęściej prawdy było w nich mało. Zawsze więc był w tyle z wszelkimi nowinkami, czekając raczej na potwierdzenie tych informacji. Teraz jednak słuchał uważnie, choć nie wyrażając wielkiego zaciekawienia. I tak jak przypuszczał, wieść nie miała raczej podstaw. Prychnął cicho, wyraźnie powstrzymując śmiech. Oskarżenia były poważne, ale osobiście nie widział (i nie miał zamiaru sprawdzać) czy pan Grossherzog rzeczywiście ma problem. Zapewne był po prostu nielubiany przez pannę z Kruczego domu i Adrien by się wcale nie zdziwił. – Biedny Bonner… Może mu ktoś po prostu dolał eliksiru miłosnego? – rzucił cicho, mrużąc lekko te dwa kolorowe ślepia. W Hogwarcie wszystko jest możliwe. Kto wie? Może przypadkiem przyczynił się do powstania takiej mikstury, bo jakieś dziewczę go zapytało i odpowiedział? Creed wsunął złączone dłonie między kolana, przygarbił się delikatnie. Słuchał wrzasków tłumu, obserwował reakcję Iris, zerkał czasem na boisko, choć nie pofatygował się, aby wstać. – W nagrodę będziesz mi mogła zrobić co tylko zechcesz – odpowiedział spokojnie i całkiem serio. Był przygotowany na dostanie po głowie, gdy tylko mecz się skończy i wcale nie miał nic przeciwko. Zaczynał się trochę czuć winny, jednak przeszło mu w chwili, gdy dołączyła do wszystkich. Może jednak nie było tak źle? W każdym razie, czarnowłosy również dołączył do kibicowania całym sercem, choć nie krzyczał za bardzo. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Trybuny | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |